Kawiarnia idealna dla pasjonatów kawy i dobrej muzyki. Od razu gdy wejdziesz do Oazy poczujesz się spokojny i odprężony. W powietrzu unosi się cudowny zapach świeżo zmielonej kawy. Małe, okrągłe stoliki z ciemnego drewna zwrócone są ku tyłowi kawiarni gdzie znajduje się mała scena dla ewentualnych muzyków chcących jeszcze bardziej umilić czas spędzony w tym miejscu. Wokół pomieszczenia stoją beżowe sofy, a najwięcej przy scenie, dla tych, którzy wolą wygodnie usiąść i posłuchać muzyki niż siedzieć przy stoliku. Dla pragnących napić się czegoś mocniejszego w mniejszym, oddzielnym pomieszczeniu widnieje barek, który obsługuje pewien młody, przystojny barman. W Oazie można spokojnie usiąść, pomyśleć, spotkać się z przyjaciółmi, napić się wielu rodzajów kaw i zjeść deser. Przydymione światło nadaje pomieszczeniu jeszcze bardziej specyficzny nastrój. Gdy już tam wejdziesz nigdy nie będziesz chciał wyjść.
Jaką Holly miała ocenę o walentynkach? Beznadziejna beznadzieja. Nigdy nie lubiła tego święta, a gdy już się ono odbywało, to Krukonka przesypiała cały dzień z książką na głowie. Tego jednak dnia postanowiła trochę zmienić przyzwyczajenia i świętować walentynki. A co tam! W końcu ile będzie trwać ten jeden dzień, hm? Nie miała zamiaru zbytnio się stroić, pomimo tego, że lubiła dobrze wyglądać. Jakaś czarna bluzka na krótki rękawek bez żadnego nadruku i szara spódniczka odsłaniająca jej chude, trochę krzywe nogi. Żeby nie iść jak ta ofiara, do stroju dodała jeszcze marynarkę tego samego koloru co spódniczka i złotą bransoletkę. Na nogi wciągnęła pierwsze lepsze szpilki, które miała pod ręką, a były to czarne czółenka. Samodzielnie podsumowała, że jest okej, rozczesała włosy i poszła. Wygląd kawiarni Solace trochę ją zdziwił. Żadnych różowych, słitaśnych serduszek i kwiatuszków? Ha! No w końcu coś, od czego dziewczynie nie będzie chciało się wymiotować! Co z tego, że była romantyczką? Walentynki tylko przypominały jej o tym, iż jest samotna. No i po co to wszystko. Ktoś, kto wybierał wystrój lokalu był zdecydowanie g e n i u s z e m! Bez ironii, ma się rozumieć. Gdy więc tylko weszła do kawiarni, wyszukała wzrokiem swoje imię i nazwisko. Och, aż trzy osoby? Super. Może nie będzie się czuć dziwnie, tym bardziej, że jedną z osób była dziewczyna. Przysiadła się do stolika, obrzucając uśmiechem, jak głosiła karteczka, Evelyn. - Cześć… - przywitała się cicho, jednak nie zdejmując uśmiechu.
Takiego obrotu sprawy się nie spodziewała... Ścisnęła mocniej kartę dań i z całym spokojem, który jej pozostał zamknęła na chwilę oczy... Dopiero po kilku chwilach wysiliła się na neutralne spojrzenie, które przemieniła w jeden z ten uśmiechów: 'nigdy mnie nie poznasz'. Różnica pomiędzy dziewczętami chyba była taka, że Laila brała wszystko bez znieczulenia... Że jeżeli coś zobaczyła to odczuwała ten obraz całym, który istniał dla niej. Podwajał swoją jaskrawość w chwilach, kiedy nie miała ochotę już na nic... I to powracało zawsze. A zatem, co takiego miała do Violet? Nieważne było to, kim była wcześniej, prawda? Mała Howett się nie liczyła. Co tam pierwszoroczniak... Nienawidziła, gdy inni odczuwali chłód... Ból. Cierpienie. Chyba, że zasłużyli, a akurat wtedy Howett nie była zasłużoną, tak samo jak... Jak co? Tak samo jak pozostali. A zatem miała jej teraz powiedzieć, że nienawidzi ludzi, którzy wyżej się ustawiają zanim w ogóle usiądą? A może miała teraz wykrzyczeć, że jest zwykłą... Ekhem, której jedyną rozrywką było zabijanie w ludziach nadziei. Ile to czasu spędziła na roztkliwianiu się nad chłopcem, który w Lavoisier widział ideał wszystkiego? Tylko po to, żeby tamta stwierdziła, że ma doła po braciszku i dalej wszystkimi gardziła... Jaką miała gwarancję, że za pięć minut Violet nie zacznie nią gardzić... Unosić się... A zaraz szukać pociechy. To miała być zaraz scena, tak? Scena,w której Howett po prostu wyjdzie, bo... Bo ona nie miała siły... Odnaleźć się pośród świata, w którym obracał się jej brat. Odnaleźć się w uczuciach, a jednocześnie mówić komuś o tym, co czuł, co zrobił i dlaczego to było złe. Jak odpowiedzieć na proste pytanie, w którym zamykała się cała historia? To tak, jakby rozpocząć niekończącą się opowieść, w której Laila była nic nie znaczącym elementem. Była tłem. Ona nie musiała pamiętać. Laik czuł. Czuł, że chłód oznacza tylko odrzucenie. Osobiście nie rozumiała tego, jak Lavoisier budziła takie uczucia w tłumie, ale na razie to nie było istotne. Nigdy nie było. Laik dorósł, zmienił system wartości. Był wesołym Puchonem, który zachowywał się jak wariacja wszystkiego i niczego. Była takim kolorowym szkiełkiem, które zmieniał odcień zależnie od pogody... Tudzież nastroju. Co mogła powiedzieć? Odrzuciła do tyłu włosy, które opadły kaskadą na jej plecy... Wreszcie spojrzała na człowieczka, którzy żądał od nich zamówienia: - Hm, poproszę... Kremowe piwo. - Miała zdecydować się na ognista, ale coś ją powstrzymało... Zapewne napis: 'nieletnim alkoholu nie sprzedajemy'. Nadal ciążyła nad nią szesnastka. Trudno... Przeżyje i z piwem... Choć teraz nie mogła się skupić, a prawa dłoń zaczęła stukać palcami o blat stołu w charakterystyczny nerwowy sposób. - Nie wiem Violet o czym mówisz. Może po prostu przesadzasz. - Odchrząknęła pozostawiając wszystko na bezpiecznym w gruncie. W beczce wina, która postanowiła dojrzewać jeszcze przez długi czas. Już teraz nie odczuwała tego tak mocno. Zapomniała o tamtych czasach, kiedy była tłem. Zwykłą marionetką. Zmieniła to wszystko, ale zachowała potrzebny obraz by skapitulować w odpowiednim momencie. Nie była gotowa na powiedzenie obcej osobie wszystkiego, co zdążyła usłyszeć, co rozpraszało jej uwagę... Nie. Nie dziś. Dziś nie. Błagam. Gdzie się ulotniła pogodna poświata, która otaczała Laika? Gdyby ktoś miał do tego wgląd zauważyłby, że nagle zrobiła się szara i mętna. Nie wyrażała emocji... Nie była, ani strachem, lękiem, ani przesadnym niezrozumieniem. Wyrażała jedynie brak... Brak czegokolwiek, co byłoby konkretem dla wszystkich.
Alan Howett
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
On również się nie spodziewał, nie spodziewał się, że będzie miał do czynienia z dziewczyną, z którą wymienia się uśmiechami, której posyła wiele znaczące spojrzenia na korytarzu, z którą nic więcej się nie działo. Jednak to dobrze, dobrze przynajmniej dla niego, mógł przecież trafić na kogoś innego, a ona? Ona była przynajmniej ciekawa, interesująca. Nie do końca wiedział, jak ma się zachować, nie zwykł przychodzić na imprezy w towarzystwie dziewczyny, zazwyczaj przybywał sam, ale teraz był do tego zmuszony i musiał wybrnąć z sytuacji - w końcu były walentynki, jeden taki dzień w roku, potem znów będzie mógł pełnić rolę wolnego strzelca. Na gitarze niestety nie grał, choć kiedyś próbował się nauczyć, ale mu nie wychodziło, ciągle ciągnęło go do czegoś innego, zresztą za każdym razem gdy coś zaczął, kończył by zacząć coś nowego. Podszedł do niej, prawie pociągnął za rękę, ale bez przesady, nic na siłę. Mimo to nie miała wyjścia, musiała z nim zatańczyć, odwrotu nie było. Do ich uszu docierała muzyka, nie za szybka i nie za wolna, taka w sam raz. Kojąca, delikatna, ale z pewnego rodzaju energią, pozytywna. Objął ją, bardziej jak przyjaciółkę, czuł bowiem, że za wcześnie na to wszystko, jakby ta cała sytuacja spadła na nich niespodziewanie. W końcu posługiwał się legilimencją, potrafił odczuwać panujące gdzieś wokół emocje, jednak na coś przydawała mu się czasami ta zdolność, choć nie używał jej często. - Ciekawe, jak to jest lecieć na czymś, czego się nie widzi... Poleciałabyś takim testralem na przykład? - tak, to zupełnie w jego stylu, wyskoczyć ni stąd ni zowąd z jakimś lekkim, ale dziwnym zarazem tematem. Przecież nie będzie jak większość, nie będzie słodził cały wieczór, nie wszyscy to lubią, a część dobre wychowanie odbiera jako zwykły i prostacki, tak zwany podliz. A można przecież rozmawiać, zająć swoją partnerkę choć na jakiś czas, impreza dopiero się rozkręca, nie trzeba od samego początku być w centrum, hehe.
Już w wyobraźni Ollie dostrzegł, iż mógłby cały dom otoczyc tajemniczą, magiczną mgłą, podobną do tej, która była owego wieczora w kawiarni. Ich dom wydawałby się jeszcze bardziej wyjątkowy i iście bajkowy. Idealny dom dla kapelusznika, niebiańskiej Skyli, hodowli motyli i słonia w ogrodzie. - Musimy poćwiczyć robienie tego dymu i zapoznać naszego króla motyli z nim, ale jestem pewien, że bardzo mu się spodoba, szczególnie jeśli będzie różnokolorowy - zaraz uznał obracając się wraz z Skylą w rytm muzyki, która gała w jego wyobraźni. Już chciał nią obrócić by wykonała piruet (chociaż jej ruchy znacznie bardziej podobały się mu gdy była lekką Skylą!), jednak w pewnym momencie ktoś im przeszkodził. Wydawało mu się, iż była ona uczennicą, acz nie miał pewności. Właściwie równie dobrze mogła być po prostu właścicielką owej kawiarni, czy mieszkanką Hogsmeade. - Nawet bardzo - odparł Ollie Gavrilidis miło i zgodnie z prawdą. Chłopak bowiem wcale się nie domyślił się, że Mia rzuciła to pytanie z wrogością, wydawało mu się, że pyta z sympatii! Tyle ile wywnioskował z zachowania swojej ukochanej, to że nie chce by jakkolwiek zdradzili się ze swoja prawdziwą tożsamością. Oczywiście nie zamierzał tego uczynić! Acz jeśli chodziło o jej ewentualne powiązanie z ich nowymi wcieleniami... to musiałby mu raczej powiedzieć wprost. - Jeżeli przyszłaś tu sama, możesz do nas dołączyć - stwierdził miłym głosem, wyobrażając sobie, że ta dziewczyna przyszła tu sama i kompletnie nikogo nie zna. Przecież mogli z nią trochę posiedzieć, porozmawiać, nawet mogli z nią zatańczyć, prawda? Kiedy Skyla go pocałowała, objął ją dłonią w pasie i oparł głowę na jej męskim ramieniu. - Walentynek przecież nikt nie powinien spędzać sam, prawda? - zapytał przenosząc spojrzenie na swoją dziewczynę, by ta wyraziła czy taka propozycja jej pasuje. Chciał też tym samym zapewnić Krukonkę, iż chętnie posiedzą w jej towarzystwie. Na koniec jeszcze Ollie wskazał jej który stolik zajmują. - I nie przejmuj się, my ze sobą sam na sam spędzamy godziny. - Machnął lekceważąco ręką, by czasem ich nowa koleżanka nie pomyślała, że będzie im zawadzać!
Eve obserwowała sobie wszystko i wszystkich ze swojego miejsca, jak na razie przy pustym stoliku. Jedni wywijali na parkiecie, drudzy rozmawiali, trzeci wcinali ciacha..chyba jednak nie było aż tak źle. Zastanawiała się tylko, kiedy przybędą jej towarzysze walentynkowi, była naprawdę ciekawa tych osóbek, bo żadnego z tej dwójki nie kojarzyła. Zastukała palcami w stół i wyciągnęła przed siebie nogi. Jej ubiór chyba niezbyt pasował do tej okazji, przyszła tu bowiem w czarnych, ciepłych leginsach i granatowym, dłuższym sweterku ze śmiesznym nadrukiem wesołej minki. Do tego kozaczki na płaskim obcasie i jej ulubiony płaszcz w niebiesko - czerwono - czarną kratę. Nic wyjątkowego, ale przynajmniej było jej wygodnie.. Gdzieś w tłumie walentynkowiczów wypatrzyła również Lailę, chciała nawet do niej krzyknąć, ale w ostatniej chwili powstrzymała się, widząc, że pomiędzy nimi jest jakaś taka napięta atmosfera, ale znając dziewczynę to raczej szybko minie. Spojrzała na środek parkietu, gdze kilka par już tańczyło, a nad nimi unosiła się ta kriwsto - czerwona mgiełka, która na chwilę przykuła jej uwagę. Ciekawe gdzie oni ją wyprodukowali..ach, brakowało tu jeszcze tylko piosenki z Tytanica. Zaśmiała się w duchu. Takie rzeczy to chyba jednak nie dla niej..choć mimo wszystko była ciekawa, jak wygląda jej męski towarzysz. Może uda im się jakoś dogadać..taką przynajmniej miała nadzieję. Z rozmyślań wyrwał ją jakiś cichy głos, który rozległ się tuż nad nim. Odwróciła się i zobaczyła dziewczynę, która jak mniemała, była jej drugą parą. Zerknęła jeszcze raz na kartkę z rezerwacjami. Hollywood. Jakie ciekawe imię.. - Cześć ! ale nam zszykowali trójkącik..- powiedziała, uśmiechając się wesoło, a po chwili dodała: - Znasz może tego Maxa? Uśmiechnęła się jeszcze raz zachęcająco, próbując jakoś onieśmielić dziewczynę.
Tak wiem, był ziąb. Co z tego? najpewniej wskoczyłabym do lodowatego jeziora w Hogsmeade bez chwili namysłu,by dać szanownym obywatelom tego miasta kolejny powód do nazywania mnie świrem. Sam mój wygląd dawał wiele do życzenia. Chociaż było całkiem nieźle, przynajmniej lepiej niż ostatnio. Flanelowa koszula, dosyć wysłużone jeansy i wygodne buty. Do tego wszystko przesiąknięte zapachem odplamiacza. Obeszło się nawet bez plam. Tyle wygrać! Gdyby cokolwiek mnie to obchodziło pewnie nie posiadałabym się z radości, że mogę poderwać jakiegoś chłopaczka na czysty ciuch. Żyć nie umierać, mówię wam. Jednak teraz miało być inacze. Randka, tak?Ubrałam starą koronkową sukienkę. Średnio wyszło mi zwężanie jej w pasie. Była biała, trzymałam ją w dormitorium, czekają na dobry moment. Usta pomalowałam na czerwono, sama nie wiem czemu. Czasem współczułam ludziom któż liczą się ze daniem innych. Te konwenanse, ciągłe zakazy. Były naprawdę nurzające. Nie wiem co bym zrobiła gdybym ciągle musiała się do kogoś przystosowywać. Takie ptaki w złotej klatce, czy ludzie sukcesu. Tak się ich nazywa, prawda? Oczywiście, szczątkowe resztki godności przemieszane z natłokiem hipokryzji w jednym spojrzeniu. To jest teraz sukces. W takim raze byłam nieudacznikiem. Cholernie szczęśliwym, nieudacznikiem. Byłabym jeszcze szczęśliwsza, gdyby paczka czekoladek wpadła w moje ręce, ale nie bądźmy zachłanni. Wszystko przyjdzie z czasem. Siedziałam na stoliku przeczesując w nerwach włosy tym razem skręcone w gęste loki. W rękach trzymałam lunetę. Znalazłam ją w mojej walizce. Nie była moja. Może Haydena. Muszę go o to zapytać. O ile nie wyśmieje najpierw mojego stroju.
Ostatnio zmieniony przez Joan Watson dnia Sob Lut 16 2013, 15:49, w całości zmieniany 1 raz
Walentynki. Cóż, bardzo wesołe święto, jeżeli masz z kim je spędzać. A szczególnie jeżeli Hogsmeade organizuje walentynki - to musi być ciekawe. Chyba, że właśnie (może nie w tej chwili) straciłeś rodziców i jesteś nieco zdołowany... Ale Max nie zamierzał odpuścić sobie okazji i czekać kolejny rok, bo możliwe jest to, że więcej takiej imprezy nie będzie!... Początkowo miał zaprosić kogoś, kto był dla niego ważny w życiu (czytaj: partner życiowy) ale rozmyślił się. Wolał nie dołować tej radosnej osóbki swoim niezbyt wielkim dołkiem. Dlatego wybrał się sam, najpierw wybierając się do Miodowego Królestwa. No co? Było po drodze, a on przecież nie przejdzie obojętnie obok słodyczy! Szczególnie, że była szansa, że trafi w randkę w ciemno jak śliwka w kompot. trzeba mieć trochę walentynkowych zapasów, nawet jeżeli miało się je zjeść samemu. Co jak co, ale twoim walentynkowym partnerem może być nawet kot, sowa, mysz, szczur, albo jakikolwiek inny zwierz. Po wizycie w Miodowym Królestwie, swoje kroki skierował prosto do kawiarni. Był zdecydowanie ubrany po swojemu: czarna koszulka z logo zespołu Czochrający Puszka, na to zarzucił pierwszą-lepszą niebieską bluzę, ni to rurkowate, ni to zbyt dresowe spodnie również założył i... jakoś tak wyszło, że na walentynki wygrzebał ze swojej szafy glany, które kupił w czasie wakacji. Przekraczając próg, był miło zaskoczony. Nic różowego, nic nadmiernie różowego! To takie ciekawe, przecież wszystko co walentynkowe zawsze bywało różowe. A tu proszę, jaka miła niespodzianka. Aż Max uśmiechnął się do siebie, czego dawno nie robił. Zaczął przechodzić między stolikami, szukając swojego nazwiska. I znalazł je. Ba, nawet miał swoje towarzyszki na miej... Zaraz, co? Max miał siedzieć przy jednym stoliku z dwoma dziewczynami? Nieźle. Wyciągnął dwa lizakowe serduszka i zmierzył w stronę stolika. - Cześć. Przepraszam, jakoś nie mogłem przyjść wcześniej, usprawiedliwię się miodowym królestwem - uśmiechnął się przyjaźnie i podał swoim towarzyszkom lizaki. - Hollywood i Evelyn, tak? - zapytał, zerkając na karteczkę. Trochę mu się wstyd zrobiło, że nie przyszedł wcześniej, tylko jako ostatni... Cóż poradzić, tak to czasem bywa. Walentynki zapowiadają się ciekawie.
Zawsze wydawało się jej, że ta ich 'znajomość' już zawsze będzie polegała tylko na tych uśmiechach, chociaż czasem zastanawiała się, jak mogłaby wyglądać ich rozmowa. Z pewnością nie umieszczała jej w takim miejscu i nie w walentynki, to ją tylko dodatkowo onieśmielało i stresowało. Szła z nim bez oporów, dziwnie by chyba wyglądało, jakby nagle zaczęła wyrywać się i krzyczeć, że nigdzie z nim nie pójdzie i ma dać jej spokój. To niewątpliwie ściągnęłoby na nich zdziwione spojrzenia, zwróciło uwagę większości i postawiło Alana w dziwnej sytuacji. Widziała to oczyma swojej wyobraźni, musiała to zobaczyć, skoro brała pod uwagę ucieczkę. Oprócz tego widziała jeszcze mnóstwo kolorowych okręgów, przysłaniały jej wszystko dookoła, uśmiechnęła się jeszcze raz. Jude na gitarze też nie potrafiła grać, kiedyś ciocia dała jej skrzypki. Miał to być kolejny sposób na przekonanie ją, że nie można tylko siedzieć nieruchomo i obserwować martwe punkty za oknem. Nic wielkiego z tego nie wyszło, nie była osobą, która potrafi się czymś specjalnie zainteresować i nawet nie próbowała szukać. Gdyby wiedziała, że Alan posługuje się legimencją jej ucieczka byłaby natychmiastowa. Bała się ludzi, który mogliby w jakiś sposób podważyć jej stabilność, a taka lagimencja z pewnością by to komuś umożliwiła, przecież w ogóle się nie znali, jaką miała pewność, że Howett nie wykorzystałby czegoś przeciwko niej? Wpadłaby w paranoję, która i tak dosyć często jej towarzyszy. - Testralem? Poleciałabym. - Powtórzyła trochę rozmarzona. Nie raz i nie dwa wydawało się jej, że lata, po prostu lewituje, ale przecież te magiczne stworzenia przynosiły wszystkie możliwe nieszczęścia, czy byłaby w stanie zbliżyć się do tego niewidzialnego stworzenia? Pewnie tak, przecież ona nie zwracała uwagi na takie przesądy, były głupie i cóż jeszcze mogło się jej stać? Fortepian zleci jej na głowę? No to by była niewątpliwie efektowna śmierć. - Ale nie bałbyś się upadku? - Domyśliła się, że on by poleciał, skąd inaczej wzięłoby się to pytanie? Było zbyt kaleczące, dla męskiego ego, jeśli ona by się na taki lot zdecydowała, a on nie. O, jaka ona mądra była, a przecież mogła się straszliwie mylić. Uśmiechnęła się pod nosem i wsłuchując się w muzykę trochę uważniej, kołysała powoli, żeby przypadkiem nie podeptać Howettowi butów.
Było tak pięknie, że postanowiła przed imprezą urodzinową pojawić się i tu. Już jako siedemnastolatka wbiła się w śliczną czerwoną sukienkę. Bez ramiączek odcinana pod biustem. Od tamtego miejsca do połowy uda, czyli końca sukienki, przyszyte były płatki krwistej róży. Niby tylko materiał, a nawet dobrze to wyglądało. Lekko rozszerzana ku dołowi, uroczo oplatała jej nogi. Gdyby była obcisła nie wyglądałaby tak delikatnie i dziewczęco. Górna część ubrania składała się tylko z matowego materiału, w tym samym odcieniu co reszta. Wtedy cały strój się równoważył. Dorzuciła tylko złoty łańcuszek z serduszkiem od rodzin. Cordelii i Lawrenca. Dołował ją fakt, iż chłopak miał swój wkład w ten prezent. Musiała miło podziękować i spróbować się ulotnić z rodzinnego spotkania ( z czego żadna z rodzin nie była praktycznie jej) Jednak z marnym skutkiem, więc spędziła poranek w towarzystwie Lawrenca i reszty. Smutne, ale prawdziwe. Wracają do ubioru, dodała tylko wysokie czerwone szpilki, a co! W małej kopertówce miała najpotrzebniejsze rzeczy, jednak różdżkę umieściła w takiej śmiesznej czarnej, koronkowej opasce na udo, ukrytej za materiałem sukienki. Taka sprytna Melrose, bo to trudniej będzie można zgubić. A poza tym musiała wykorzystać kiedyś ten prezent, który dostała od Louisa. Taki słodki upominek urodzinowy, aż żal go nie użyć! Wchodząc samotnie do sali, uśmiechnęła się szerzej. Ładnie wystrojona, bez dużej ilości walentynkowej słodkości. Udała się w stronę stolika, na którym przyuważyła swoje nazwisko. Z ciekawością zerknęła na imię partnera i jej uśmiech trochę zmalał. Szkoda, mogła trafić gorzej. Rozglądając się usiadła na swoim miejscu. Czyżby Fabiano osiągnął totalene dno i wcisnął się w damskie spodnie? Co za uroczy dzień. Z nudów przerobiła ostatnie 'n' w nazwisku Matta na 'm', po czym odstawia karteczkę na jej prawowite miejsce, na stoliku.
Sala powoli się wypełniała, ale ona wciąż siedziała sama. Przyszła tutaj licząc na jakąś dobrą zabawę, a jak na razie nudziło jej się bardziej niż w dormitorium. Chciała z kim pogadać, pokłócić się czy cokolwiek, ale już nie wypadało do nikogo podchodzić, bo wszyscy mieli swoje pary. Zmieniła rękę podpierającą głowę na lewą i zdmuchnęła grzywkę z oczu. Obserwowała pary kołyszące się na parkiecie. W "tłumie" dojrzała kilka znajomych twarzy, ale nikt chyba jej jak na razie nie zauważył. Wszyscy byli zajęci swoimi partnerami. Gdyby ona miała z kim rozmawiać też nie zawracałaby sobie głowy lustrowaniem wszystkich twarzy po kolei i zastanawianiem się ile z obecnych osób zna z imienia. Nie należała do cierpliwych osób. Nie potrafiła usiedzieć zbyt długo w jednym miejscu. Zerknęła na swój zegarek na prawej ręce. Tak mało czasu minęło?! Co zrobić... Wbiła znudzone spojrzenie w widok za oknem wciąż próbując sobie przypomnieć czy widziała kiedykolwiek Harveya Lloyda.
Tego naprawdę było dla niej za wiele. Przeszło jej, owszem, przez głowę, że to mistyfikacja, ale nie pomyślała o eliksirze wielosokowym, a jedynienmetamorfomagia przyszła jej na myśl. Prawdopodobieństwo, że znajdzie się w Hogwaecie dwójka o podobnych do jej zdolnościach, która postanowi jej dopiec była wybitnie niska, ale i tak przyjrzała się dokładnie Fabianowi i Jankowi. Ale nie, to na pewno były oczy Włocha, a to z dwustuprocentową pewnością Gavrilidisa... Wraz z przyjmowanymi informacjami, w jej głowie odgrywało się wbrew jej woli setki scenariuszy o tym, jak za jej plecami rozkwitała gorąca miłość. Poczuła się głupsza niż kidykolwiek, zwłaszcza, że Ioannis mówił z takim spokojem o tym, jak to się spotykali. Oprócz tego oscentacyjnego pocałunku, jaki Martello złożył na wargach Greka, szczytem wszystkiego była propozycja tego drugiego, by się do nich przyłączyła. Spojrzała na niego z wysoko uniesionymi brwiami i zupełnym niedowierzaniem malującym się na twarzy. - Żartujesz, prawda? - zapytała, znowu sucho, podświadomość ratowała w ten sposób jej godność z opresji. Oczywiście, że żartuje, idiotko, kpi sobie z ciebie, mają dużo zabawy z twoją reakcją, nie widzisz?, kołatało jej się w głowie.
Dobrze wiedział, że o czymś zapomniał. Jedyną rzeczą jakiej nie wiedział, to czego zapomniał. Serio. Nie orientował się w datach od ostatniego czasu i to go jakoś dobijało. Musi sobie kalendarz kupić! Zegarek z resztą też. Co mu się z pamięcią dzieje? Za mało śpi czy jak? A o dacie się dowiedział... Cóż, dość późno. Jak tylko zobaczył, że wszyscy wychodzą i idą w stronę Hogsmeade, przywróciło mu pamięć. Walentynki. Jasny gwint. NIE BĘDĘ ZGRYWAŁ ROMANTYKA! Przez ten cały pośpiech, pomylił się z butami i zamiast wziąć swoje zwykłe, najzwyklejsze trampki, "pożyczył" od współlokatora... glany? Tak, na to wygląda. Ha, ha, ha, Harvey będzie paradował w nieswoich glanach, nieźle. Puchon w czarniuteńkich glanach z czarnymi sznurówkami na... dwadzieścia dziurek. Ha. I jeszcze je zawiązał, spryciula jeden. Nawet założył na siebie zamiast zwykłej bluzki - kraciastą, swoją, czerwoną. Zaczął się stroić, hmm? Może. Spodnie miał takie, jakie powinien mieć - nie za bardzo dresowe ani za bardzo rurkowate. "Wystrojony" opuścił mury Hogwartu, zawitał do Miodowego Królestwa i spokojnym krokiem wszedł do Kawiarni Solace. Przez ten krótki spacerek stwierdził, że glany to wygodne buty, które musi podkraść owemu współlokatorowi, ewentualnie kupić sobie samemu. Chociaż... Taka malutka kradzież popłaca bardziej... Widząc wystrój kawiarni, uśmiechnął się pod nosem. Spodobało mu się. Nie było tak okropnie walentynkowo, różowo, wszędzie serduszka, serduszka, serduszka, aż chce się zwrócić śniadanie. Okej, Harvey był Puchonem. Nietypowym Puchonem. I to wszystko wyjaśnia. Patrząc na te karteczki doszedł do wniosku, że wplątali go w randkę w ciemno. I tak przechodził obok stolików, aż wypatrzył swoje nazwisko. I... dziewczynę. Podszedł do stolika. - Cześć. Wybacz to spóźnienie, nie wyglądasz na osobę cierpliwą... - zajął wolne miejsce. Wyciągnął z kieszeni jednego lizaka i podał dziewczynie. - Tylko się na mnie nie rzucaj za spóźnienie, ja nawet nie wiem, co dzisiaj jest ani która jest godzina - zamyślił się na chwilę. - Walentynki. Tyle wiem - dodał i delikatnie uniósł kąciki ust w górę. Nie, nie chciał robić wrażenia, nic z tych rzeczy. Chciał mieć pewność, że dziewczyna nie zacznie na niego wrzeszczeć albo coś w tym stylu...
Dla niej te walentynki były dość istotnym krokiem naprzód; jej wrażliwe serduszko ciągle jeszcze nie zabliźniło się po tym, jak nie udało im się z Farleyem z przyczyn zupełnie nieznanych. Była już z tym jednak prawie pogodzona, a decyzja o wzięciu udziału w tej randce w ciemno była nagła i chyba trochę nieprzemyślana. Coco tego dnia ubrała się ładnie, miała na sobie ażurowe fioletowe rajstopy i beżową sukienkę prawie sięgającą kolan, z krótkim rękawem i dekoldem w łódkę, że spódnicą łagodnie rozszerzaną ku dołowi od talii, z dużą koronkową wstawką na plecach. Przywdziała jeszcze swój granatowy płaszczyk i czarne, matowe oficerki i ruszyła z Zamku w stronę Hogsmeade. Szybko znalazła miejsce imprezy; wystrój trochę ją zdziwił, spodziewała się czegoś bardziej klasycznego, zaś atmosfera namiętności sprawiła, że na jej twarz wstąpił leciutki rumieniec. Przebiegła szybko wzrokiem po twarzach wszystkich zgromadzonych, skupiając się głównie na tych, którzy jeszcze nie mieli pary, zastanawiając się, kto jest jej dzisiejszą randką. Trochę wstydliwie zaczęła przyglądać się kartkom postawionym na stołach; w końcu dostrzegła swoje nazwisko - tuż obok nazwiska Ursuli Litwin, znajomej z dormitorium. Która zresztą siedziała przy stoliku i wyglądała na nieźle rozbawioną. - Z czego się śmiejesz? - zapytała Coco z uśmiechem, bo kiedy ktoś się śmiał, jej też się chciało śmiać. Każdy powód do radości jest dobry! Z tym pytaniem na ustach, Ellery usiadła naprzeciwko koleżanki, może trochę zawstydzona, że są na randce, przecież znały się z dormitorium!
Siedząca całkiem samotnie dziewuszka ziewnęła przeciągle podpierając brodę ręką opartą o blat. Mimo braku zajęcia jej malinowe usta układały się bez przerwy w uśmiech, i to co chwila z innego powodu, bo w końcu tyle jest tych powodów do uśmiechu. Tym razem chciało jej się śmiać, kiedy to wodząc wzrokiem po całej kawiarni dostrzegała roześmiane i roztańczone pary. Nawet zastanowiła się czy nie wstać i nie dołączyć do nich. W końcu można tańczyć samemu, prawda? Zawsze lubiła pobujać się z zamkniętymi oczami w rytm muzyki, albo poskakać i poirytować różne pary odbijanym. Cóż, pewnie gdyby wiedziała, że idąc na zabawę (a raczej kicając, bo ostatnimi czasy skakanie z nogi na nogę stało się oficjalnym sposobem przemieszczania Puchonki) okazało się, że jej plisowana spódniczka w kolorze herbaty jest ciut za krótka i frunąc z każdym skokiem Ulki do góry, odsłaniała jej białe koronkowe majteczki w różowe różyczki (które swoją drogą uroczo komponowały się z jej koronkową, białą bluzką z kołnierzem), zaniechałaby szczególnych wariacji tanecznych. Ale wiedziała o tym niestety tylko nieduża część panów, której wzrok śledził niewinnie skaczącą mugolaczkę zmierzającą do kawiarni. Zadowolona więc swoim pomysłem, by iść pląsać nogami, wyprostowała się, przeczesała ręką włosy i rozejrzała się. Mimowolnie parsknęła śmiechem, tym razem jej wzrok przypadkiem natrafił na pewną, zupełnie skrępowaną parę, w której obie osoby były całkiem czerwone i dukały coś z rozbieganymi oczami. Ulka odchyliła głowę do tyłu chichocząc. Jak tu się nie cieszyć, gdy wokół tyle się dzieje. Tyle miłości, tyle śmiechu, łomateńko! W tym momencie usłyszała nad sobą głos i spuszczając wzrok z sufitu zauważyła właśnie Coco. Litwinówna szybko wysłała dziękczynne modły dla Helgi, za to, że nie zdążyła iść potańczyć, bo zostawiłaby dopiero przybyłą samą. - Jeszcze przed chwilą w sumie z niczego, a teraz tak ogólnie – palnęła nieskładnie wciąż rozmarzonym tonem z nieobecnym wyrazem twarzy, otrząsnęła się z zamyślenia – bo świat jest piękny! – dodała promiennie, przysuwając się z krzesłem do stolika i patrząc z zainteresowaniem na koleżankę z roku.
Zanim Eve dostała odpowiedź zwrotną od swej towarzyszki, jegomość pojawił się we własnej osobie. Nie miała mu wcale za złe, że się spóźnił, wręcz przeciwnie, uśmiechnęła się do niego nawet wesoło na powitanie. Sama również punktualnością nie mogła się pochwalić..nawet jak bardzo chciała, zawsze wszędzie się spóźniała. No cóż, charakteru się przecież nie wybiera, prawda? Jej uśmiech nawet się poszerzył, kiedy zobaczyła lizaki w kształcie serduszek w rękach chłopaka. Chyba nie tylko ona dzisiaj Miodowe Królestwo odwiedziła.. - Cześć ! i nie przejmuj się..ja również dzisiaj tam się zasiedziałam. - powiedziała, wskazując ręką na wielką reklamówkę pełną jej zdobyczy z Miodowego Królestwa, która sobie spokojnie spoczywała koło jej krzesła. Tyle smakołyków w jednym miejscu to nie lada wyzwanie.. - Zamawiamy coś? - rzuciła pytaniem w stronę swoich towarzyszy, po czym sama sięgnęła po kartę dań i zaczęła ją powoli przeglądać. Jakoś te spotkanie trzeba przecież rozkręcić.
Ostatnio zmieniony przez Evelyn Heartcliffe dnia Nie Lut 17 2013, 17:37, w całości zmieniany 1 raz
Walentynki mijały uczniom Hogwartu w mniej lub bardziej interesujący sposób. Do czasu, aż ktoś postanowił zakłócić dzisiejszy dzień. Ni stąd, ni zowąd do pomieszczenia wpadł wilkołak, dokładnie taki jak niektórzy mieli okazję widzieć na mistrzostwach świata w quidditchu. Był zdecydowanie zbyt duży jak na zwykłego przedstawiciela tej rasy, poza tym dzisiaj przecież nie było pełni... Wilkołak wcale nie wydawał żądny krwi, nie rzucał się na kogokolwiek, widać było, że ma swój cel. Kiedy tylko wypatrzył Joan Watson, doskoczył do niej, zacisnął swoje ostre zębiska na jej ramieniu, pazurami natomiast wydawał się szamotać za lunetę, którą ta trzymała. Niewątpliwie samo wtargnięcie wilkołaka wzbudziło strach i gwałtowne reakcje wśród siedzących przy stolikach uczniach. Ale niewiele z nich mogło w tym momencie skojarzyć, jakim przedmiotem jest owa luneta. Czy przypadkiem na zebraniach Lunarnych i Argenów (bo właśnie o nich była tutaj mowa) nie przypisywano jej pewnych szczególnych właściwości? Obie grupy miały teraz szansę zdobyć artefakt.
Jakby się tak zastanowić to Hayden nie miał nic do święta tak szumnie obchodzonego czternastego lutego. Nie pluł się jak prawie każdy singiel, że to 'komercyjne i nic nie warte święto'. W Dniu Matki świętujemy bycie mamą, wyróżniamy wszystkie matki i celebrujemy ich dzień, tak? Więc jak Walentynki to święto miłości, świętujemy, pokazujemy i wywyższamy to uczucie, czyż nie? Nie ma co się spinać. Akcentem tego całego zamieszania są imprezy organizowane przez szkołę. Zawsze coś interesującego się dzieje, można poznać fajnych ludzi, zrobić coś ciekawego. W tym roku Hajden nie miał ochoty na te całe podchody wybierania sobie partnerki na bal. Pomyślał też, że miło by było, gdyby towarzyszyła mu jego przyjaciółka, Joan. Hayden, jak na dżentelmena przystało całe półgodziny przed rozpoczęciem imprezy miał zamiar poczekać na towarzyszkę niedaleko wejścia na wieżę Krukonów wystrojony w luźną, niezapiętą czerwoną marynarkę, czarne spodnie i tego koloru t-shirt. Czekałby tak do końca świata, gdyby nie życzliwa osóbka, która poinformowała chłopaka, że Joan poszła sama, najwyraźniej wcześniej. Westchnąwszy, również udał się do kawiarni, gdzie impreza miała się odbyć. Gdy już dotarł na miejsce, trochę tylko poirytowany, ale też trochę przytłoczony wyrzutami sumienia, trochę nie w sosie, jak nie on przekroczył próg kawiarni. Podniósł głowię zaniepokojony dziwnym hałasem. Jego wzrok powędrował na spanikowaną Joan, którą oplatał i wgryzał się w szyję... wilkołak?! Hayden momentalnie otrzeźwiał, dodatkowo bardzo się denerwując. Wyciągnął różdżkę i spanikowany go granic możliwości krzyknął: - Drętwota! - mierząc w stronę bestii. Nie był pewny skutku zaklęcia, gdyż cały się trząsł pod wpływem buzujących emocji.
Skyla zgadzała się z Olliem w stu procentach (jakby to była nowość!), walentynek absolutnie nikt nie powinien spędzać sam. Wszakże to właśnie z tego powodu Fryderyk Donnie Turkusowy I siedział w pudełku przy stoliku - co z tego, że w sumie Skyla i Ollie zostawili tam motyla samego. Quinley wychodziła z założenia, że stworzonko na pewno docenia sam fakt, że go tu zabrali. To był przecież król motyli, na pewno był bardzo oczytany oraz bystry! - Oczywiście, że nie! - gorąco zapewniła Mię i pogłaskała Olliego Gavrilidisa po głowie, którą złożył na jej ramieniu. Co prawda nie wiedziała jak to się sprawy między Mią, a Fabiano i Ioannisem dokładnie mają, ale jak na dłoni było widać, że Ursulis jest po prostu zszokowana. Ups? Te bzdury, które wypisuje obserwator chyba nie były aż takimi bzdurami... - Biedna, pewnie przyszłaś tu sama! - ach, czasem Sky naprawdę było żal tych samotnych duszyczek - ona zawsze miała przy sobie Olliego, który rozumiał ją w stu procentach. Nawet nie chciała sobie wyobrażać jak by to było, gdyby Twydella nie było u jej boku. Czyżby włóczyła się samotnie z taką miną, jaką miała w tej chwili Mia? - Chętnie spędzimy z tobą trochę czasu, nie krępuj się! Wiesz, możemy cię zapoznać z naszym przyjacielem, który... - powiedziała przyjaźnie i tak jak poprzednio zmieniła ton głosu na ten bardzo "męski". Na myśli miała oczywiście ich turkusowego motyla w pudełku, ale nie zdążyła nawet dokończyć, a co dopiero dojść do wniosku, że to mogłoby zdradzić ich tożsamość, bo do kawiarni wbiegł wilkołak. Z początku Sky Martello z zaciekawieniem obserwowała bestię, która widocznie nie robiąc sobie nic z tego, że było święto zakochanych, planowała rozwalić imprezę. Na Merlina, no trochę szkoda... Wtem kiedy wilkołak podbiegł do Joan, ślizgonka zauważyła, że Watson ma w ręku lunetę - czy to nie ta, o którą tyle się rozchodziło na spotkaniach Lunarnych? Sky posłała swojej drugiej połówce znaczące spojrzenie, gorączkowo zastanawiając się co ma zrobić. Wilkołak musiał być kimś od Farida, więc trzeba było działać! - Expelliarmus! - rzuciła w stronę Haydena, który najwyraźniej starał się unieszkodliwić wilkołaka. Ech, niedoczekanie - zaklęcie Skyli Martello było celne, trafiło gryfona od razu.
Ostatnio zmieniony przez Skyla A. Quinley dnia Nie Lut 17 2013, 19:09, w całości zmieniany 1 raz
Siedzac znudzona samotnie Krukonka ziewnęła przeciągajac sie podpierając brodę lewa ręką opartą o blat saczac czekolade. Pomimo braku zajęcia malinowe usteczka układały się ciagle jej w uśmiech, i to co chwila z byle jakiego powodu, bo w końcu tyle ich jest ze az chciało jej się śmiać,wodząc wzrokiem po całej kawiarni roześmiane i roztańczone pary. Nawet zastanowiła się czy nie wstać i nie zaspiewac. W końcu można tańczyć samemu,pewnie gdyby wiedziała, że idąc na zabawę bedzie sama,okaze się, że jej spódniczka w kolorze morelowym jest troche za duza szczególnie do tanecznych wyczynów. Zadowolona wyprostowała się, przeczesała ręką włosy i rozejrzała się po kawiarence,tym razem wzrok przypadkiem natrafił na wilkołaka Jak tu się nie cieszyć, gdy wokół tyle miłości,śmiechu, zabawy
Ostatnio zmieniony przez Arletta Goretti dnia Nie Lut 17 2013, 19:22, w całości zmieniany 1 raz
Alan Howett
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Oczywiście, Alan chciałby polecieć testralem i nawet ostatnio do tego się przymierzał. Już od trzeciej klasy to planował, a teraz, kiedy wreszcie nadarzyła się ku temu okazja, wcale nie zamierzał jej tracić. Przecież więcej może się to nie powtórzyć, nieprawdaż? Czy nie bałby się upadku... Hmm, każdy by się go bał, to jasne. Dlatego w takich momentach najlepiej o tym nie myśleć, wyłączyć na chwilę swój mózg i cieszyć się lotem, a konsekwencjami będziemy martwić się potem (ale się zrymowało, heheh). - Myślę, że nie. Gdybym upadł, poleżałbym trochę w Skrzydle Szpitalnym, ewentualnie u Świętego Munga, ale przynajmniej miałbym niezapomniane wspomnienia - w kolekcjonowaniu wspomnień, że tak to nazwę, to on jest całkiem świetny. Przecież trzeba mieć co opowiadać wnukom, czyż nie? A kiedyś one pójdą do Hogwartu, gdzie każdy dzieciak będzie znał jego imię... No dobra, przesadziłam. Takiej sławy to on raczej nie pragnie, jedynie ma zamiar wryć się w pamięć ludzi, bo doskonale sobie zdaje sprawę, że gdy będzie miał problem, oni mu pomogą. Ale rozmyślania nad tym zostawmy na inny dzień. Wpatrywał się bezwiednie na Jude, kiedy nagle miłą atmosferę przerwało niespodziewane wtargnięcie wilkołaka. Momentalnie jego oczy zwróciły się w tamtą stronę. Jakaś dziewczyna ucierpiała, jednak on nie miał szans dostrzec, kto to taki. Ktoś rzucił zaklęcie, tak, to Gryfon z roku niżej. Jednak jego różdżka chwilę później wyleciała mu z rąk. Czy to Ioannis i Fabiano? Nawet nie dostrzegł tego dziwnego zestawienia dzisiejszego wieczoru... Był nieco zdezorientowany nagłym obrotem spraw, ale nie mógł tracić kontroli. Jako przedstawiciel płci męskiej powinien zająć się Puchonką, z którą miał spędzić dzisiejszy wieczór. W tym momencie jednak był zbyt zdziwiony, stał jedynie jak wryty. Hej, ktoś mógł go przynajmniej uprzedzić! Nie chciał mieszać się w nieswoje sprawy, a najprawdopodobniej istniały tutaj jakieś podziały, tak, musiały istnieć. - Jude? - nie miał pojęcia, co w takim momencie powinien jej powiedzieć. Najchętniej zaatakowałby teraz to wielkie stworzysko, ale gdyby przyszło co do czego, zapewne by się nie odważył. Stanął więc kilka kroków przed dziewczyną, widział to w mugolskich filmach. - Chcesz wyjść? Jeśli tak, to będę cię osłaniał - dzisiejszego wieczoru postanowił być jej rycerzem, hehs.
Powoli wodziła spojrzeniem za ludźmi przechodzącymi po drugiej stronie okna. Nie myślała już nad niczym konkretnym. Po prostu się wyłączyła, kołysząc się lekko na boki w rytm muzyki. Jedna z postaci za oknem, zamiast zniknąć za zakrętem jak reszta, weszła do kawiarni. Coś w nim przykuło jej uwagę. Zlustrowała go spojrzeniem od stóp do głów. No proszę! Do pomieszczenia weszła męska wersja niej samej! Jeśli chodzi o ubiór oczywiście... Cóż za zbieg okoliczności. Uśmiechnęła się do siebie. Jakie wysokie glany! Takich to chybaby już w ogóle nie zaczynała wiązać... Uwielbiała te buty. Były najwygodniejsze na świecie i pasowały niemal do wszystkiego. Tylko te sznurówki... Tragedia... Chłopak podszedł do stolika i usiadł naprzeciw niej. Zdjęła łokieć ze stołu i wyprostowała się nieco. A więc to jest Harvey. Na próżno spędziła tyle czasu próbując sobie skojarzyć nazwisko. Nigdy tego chłopaka nie widziała na oczy. W końcu ta szkoła jest taka wielka... - Cześć. - Przywitała się i uśmiechnęła wesoło. Mając jakieś towarzystwo od razu poprawił jej się humor. - No może troszkę jestem, ale żebym miała się zaraz na kogoś rzucać? - Wywróciła oczami. Rozbawiły ją obawy chłopaka. Od razu wyobraziła sobie podobną scenę i zaśmiała się cicho. No bez przesady... Trochę jej się samej nudziło, to wszystko. Poza tym sama wiecznie się wszędzie spóźniała i zapominała o spotkaniach. Nie miała powodu by wypominać to Harveyowi. Wzięła do ręki lizaka. Taki upominek był jej zdaniem o wiele bardziej praktyczny od jakichś kwiatów, które postoją parę dni w wazonie i zwiędną. Miała słabość do słodyczy... Szczęście, że odziedziczyła po rodzicach dobre geny i nie musiała się przejmować żadnymi dietami... - Dziękuję. - Powiedziała obracając patyczek lizaka między palcami. Spojrzała ciekawskim wzrokiem na chłopaka. Wydawał się młodszy od niej, ale kto to tam wie... Zastanawiała się jak zacząć rozmowę. Nie była wstydliwa czy nieśmiała, ale nie miała pojęcia o czym może rozmawiać z kimś, kogo pierwszy raz na oczy widzi. Już otwierała usta, aby coś powiedzieć, ale do pomieszczenia nagle wpadło coś, co nie wyglądało na jednego z imprezowiczów. Jakieś zwierzę rzuciło się na nieznaną jej dziewczynę, a do niej dotarło czym jest owy intruz. Wilkołak... Rozejrzała się zdezorientowana nie wiedząc co robić. Rzucać się Krukonce na pomoc? Uciekać? Szukać różdżki? (której zresztą jak zwykle zapomniała zabrać z dormitorium...) Chętnie pobiegłaby i rzuciła się na wilkołaka z pięściami, ale coś jej mówiło, że w taki sposób nie da mu rady... Jeden z Gryfonów zaatakował, ale po chwili został rozbrojony. O co tu chodzi? Spojrzała na swojego towarzysza zdezorientowana. Może on wiedział co się właśnie działo i co powinni zrobić...
Walentynki? Ugh. Nie do końca wiadomo co kierowało Ellie, kiedy zmierzała do kawiarni - czy był to zapęd czysto masochistyczny czy dziewczyna w połowie postradała zmysły... Istniała jeszcze opcja, że siedzenie w dormitorium w każdą wolną chwilę poza wykładami całkowicie się jej znudziło i zaplanowała wprowadzić małe urozmaicenie w swoje życie... nie, nigdy więcej urozmaiceń. Ma być tak jak jest, jak to się mówi - chujowo, ale stabilnie. Tak jakby stabilnie... Ale mniejsza z tym! Obraz nędzy i rozpaczy, jakim ostatnimi czasy stała się Eileen, właśnie wlókł się do kawiarni, w której jej zacna szkółka organizowała walentynki. Puchonka nie zgłosiła się na oficjalną listę, bo nie miała zamiaru spędzać wieczoru z jakąś wybraną jej parą, bleh. Co ją tu w takim razie przywlokło? Chyba chęć poprzyglądania się innym, poobserwowania ich i tej całej idyllicznej otoczki. I znów wracamy do początku, bo można to nazwać zapędem wręcz masochistycznym! Jednakże Ellie nawet nie zdążyła wejść do kawiarni - z konsternacją zauważyła, że w środku panuje atmosfera absolutnie przeciwna idyllicznej - czyżby to był wilkołak? Czy to jakiś element tej całej imprezy? Eee, chyba nie. I nawet był moment, w którym Hemingway miała ochotę tam wejść i jakoś pomóc im wszystkim ogarnąć to co się dzieje - niestety stwierdziła, że oprócz dobrego humoru w dormitorium zostawiła również różdżkę, dlatego zrezygnowała. Walka z wilkołakiem na pewno nie przywróci jej zwykłej rutyny, za którą zdawała się tęsknić. Widząc jak się sprawy mają, Ellie zrobiła w tył zwrot i postanowiła wrócić do dormitorium. No life forewah.
Nigdy mnie nie poznasz... Tak, Violet doskonale odczytała ten uśmiech, może nie słowo w słowo, jak ujęła to autorka, ale podobnie. Pozna czy nie pozna, ona nalegać nie będzie. W gruncie rzeczy nie uważała Laili za specjalnie ciekawą, toteż nie zależało jej tak bardzo, jak na innych. Chciała tylko znać powód, dla którego żywi ona taką niechęć do jej osoby. Nie chce powiedzieć? Cóż, jej sprawa. Mogłoby być miło, ale skoro chce zepsuć sobie wieczór - to już jej problem. Panienka Lavoisier na pewno znajdzie tu znajomych, którzy będą gotowi poświęcić jej chwilę uwagi za cenę dobrej zabawy. - Nie to nie - wzruszyła ramionami, a do barmana zwróciła się: - Ognistą Whisky poproszę. Ślizgonka wcale nie miała zamiaru odmawiać sobie alkoholu. Nie to, żeby chciała się upić, robiła to po prostu ot tak, na rozluźnienie sytuacji. Kiedy po chwili dostała zamówienie, sączyła swój trunek w ciszy, rozglądając się po zebranym tłumie. Dzień wcześniej odbywał się urodzinowy melo Melrołski, który tak na marginesie utknął, toteż jej umysł był nieco przyćmiony. W każdym bądź razie w pewnym momencie zaczęło jej się wydawać, że do kawiarni wtargnął wilkołak. A przynajmniej miała nadzieję, że zaczęło jej się wydawać, oczy miała bowiem lekko zamglone, a w momencie gdy to zobaczyła, dodatkowo pojawiły się zawroty głowy. Czujnym okiem obserwowała rozwój wydarzeń. Czyżby Joan Watson została ukąszona? Chciała jak najprędzej się stąd wydostać, bo nie wiedziała, czy to sen czy jawa. Nie żeby była upita, nie po jednej szklaneczce! Tylko nie spodziewała się ataku dzikich stworzeń na spokojnej dotąd imprezie, gdzie miała drzeć koty z Howett. Znieruchomiała i wpatrywała się bezwiednie w potwora, jakby w tej właśnie chwili wyobrażała sobie, że mogła być na jej miejscu. W jej głowie pojawiały się mimo woli obrazy, że mógłby tam być jej brat. To już przeszłość, nie powinna o tym myśleć! Powinna się stąd wydostać, ale nie chciała. Chciała być w centrum wydarzeń, głupia i spragniona sensacji...
Uśmiech wstąpił niepowstrzymany na twarz Kokoszki, którą bardzo ucieszyła radość Uli. Lubiła kiedy wszyscy do okoła byli szczęśliwi, zwłaszcza teraz dobrze jej to robiło, kiedy była trochę zraniona biegiem wydarzeń i na chwilę utraciła swoją umiejętność cieszenia się dwadzieścia cztery godziny na dobę, mniej więcej jedną poświęcając na rozpamiętywanie niedoszłego związku z Howladem. Dobrze jej zrobi towarzystwo Ulki! - Też tak uważam - odpowiedziała jej z przejęciem. - W ogóle fajne święto, te walentynki, co nie? Jest taka przyjemna atmosfera, tak radośnie i miło! Nie sądzisz? Nie trzeba było wiele, żeby rozpogodzić Ellery. Już jej było dobrze, już czuła napływ energii, tej co zawsze, gdy wtem usłyszała jakieś niepokojące, aczkolwiek znajome dźwięki za plecami. Odwróciła się szybko i na chwilę osłupiała, widząc wilkołaka szarpiącego się z Joan Watson, a ona zaś... miała lunetę. Dlatego wilkołak ją zaatakował! Coco oprzytomniała dopiero wtedy, kiedy zobaczyła Haydena wparowującego do środka i rzcuającego zaklęcie w stronę stworzenia. Wyciągnęła szybkim szarpnięciem swoją różdżkę, wstając gwałtownie i wywracając swoje krzesło. Kiedy obróciła się znowu w stronę zamieszania, Graves był już rozbrojony. - Drętwota! - krzyknęła niewiele myśląc Coco, ponawiając próbę powziętą przez gryfona, ale ręka zbyt jej drżała od nadmiaru emocji i zamiast w wilkołaka, zaklęcie trafiło w ścianę, robiąc mnóstwo rabanu i rozpryskując się iskrami.
Już zaczęła sobie wyobrażać ten niezwykły lot, już praktycznie siedziała na testralu i leciała w nikomu nieznane rejony świata i chociaż ich rozmowa nie była jakoś specjalnie głęboka, zabarwiona wieloma filozoficznymi sentencjami, to już teraz mogła powiedzieć, że bawi się dobrze. Bardzo możliwe, że była po prostu subiektywna, ale kogo to teraz obchodziło? Jude pozostawała gdzieś za tymi wszystkimi podziałami, dla niej nawet nie było ważne, dlatego kiedy zapanowała ta ogólna panika stała sztywno w miejscu i jakby przez mgłę obserwowała spłoszonych ludzi. Czuła się jak na trampolinie. Każde odbicie się od ziemi oznaczało chwilowy powrót do rzeczywistości. I w tych swoich przebłyskach dostrzegła to coś. Obraz, rejestrowany przez oczy dobiegał do mózgu w zwolnionym tempie i chociaż doskonale wiedziała, jak sklasyfikować potwora przed nią, nie chciała dopuścić tego do swojej świadomości. Odruchowo cofnęła się o dwa kroki, nadal patrząc przed siebie. Czuła, że wszystko dookoła niej nagle przyśpieszyło, a ona utknęła w jednym punkcie, nieruchomo, nieudolnie próbując wyrwać się z pułapki własnego umysłu. Dopiero kiedy usłyszała swoje imię trochę oprzytomniała. Teraz testrale zostały odsunięte na bok, ktoś rzucił zaklęcie, chyba nieudolnie, nie potrafiła zlokalizować swojej różdżki, nie potrafiła nawet powiedzieć, gdzie jest. To chore, że została sparaliżowana na widok jednego, magicznego stworzenia. Jakie to było głupie i bojaźliwe. Nieważne. - Co tu się dzieje. - Ledwo udało się jej z siebie wydusić, kiedy do akcji wkroczył jakiś ślizgon,który zamiast atakować wilkołaka, atakował wcześniej wspomnianego gryfona. Ale co z tą biedną, zaatakowaną dziewczyną?! Oderwała na chwile wzrok od tej sceny wyciągniętej z jakiegoś mocno przekolorowanego, mugolskiego horroru aby sprawdzić, czy jej towarzysz nadal stoi w miejscu, w którym widziała go po raz ostatni. odetchnęła z ulgą, kiedy zobaczyła, że jestt na swoim miejscu. Szybko chwyciła jego rękę, gdzieś między łokciem a nadgarstkiem i mocno ścisnęła. Nie będzie udawała, że się teraz nie boi, przecież to nie miało sensu, srała w gacie ze strachu, ale tak w przenośni oczywiście.
Ulka zaczęła ochoczo potrząsać głową, jakby nawet nie umiała wyrazić słowami, jak bardzo Coco rozumie jej punkt widzenia. - Dokładnie. Jak się patrzy na tych zakochanych, którzy wykorzystują ten dzień żeby ze sobą pobyć, ojejuniu, aż cały świat się z nimi śmieje, no! – westchnęła z błogim uśmiechem. Wcale jej nie przeszkadzało to, że sama jest singielką, a otaczają ją gruchające pary. Nawet nie rozumiała takiego toku myślenia. Gdy ktoś się cieszy, to trzeba cieszyć się z nim, prawda? W takiej chwili dziękowała wszechmocnej Heldze, że siedziała teraz naprzeciwko Ellery, a nie jakiegoś nadętego Ślizgona, który tylko popukał by się w czoło, słysząc Ulkowe zachwyty. Otworzyła usta, żeby obdarzyć bieżące święto kolejną wiązanką ciepłych epitetów, ale... no właśnie. Wstała szybko z krzesła, żeby dojrzeć co się dzieje. Momentalnie zakryła usta dłońmi. Psie monstrum szarpało się z jakąś dziewczyną! Puchonka po chwili skarciła się za swą głupotę – to przecież wilkołak! Kiedy tylko przetrawiła tą informację, doznała przerażenia. Toż to najprawdziwszy wilkołak! Szybko położyła rękę w miejscu, w którym w jej jeansach znajduje się kieszeń. No tak, spódniczka. Obróciła się chwiejnie do krzesła, ale był tam tylko płaszcz – nie wzięła torby! Pomacała go drżącymi rękami. Czyli nie ma też różdżki. Więc już zupełnie nic nie może zrobić! Wróciła spojrzeniem do rozgrywanej sceny. Chłopak, który chciał zadziałać został rozbrojony a do akcji wkroczyła właśnie Coco, której nieudane działanie było śledzone przez wzrok Wróżbitki. Ulka rozejrzała się w popłochu wkoło. Nie była jedyną zdezorientowaną osobą, ale to żadna pociecha. Czemu w takiej chwili nie ma obok Adi, którą mogłaby bez zbędnych ceregieli uścisnąć w panice, żeby mieć czym zajęć rozlatane dłonie?