Kawiarnia idealna dla pasjonatów kawy i dobrej muzyki. Od razu gdy wejdziesz do Oazy poczujesz się spokojny i odprężony. W powietrzu unosi się cudowny zapach świeżo zmielonej kawy. Małe, okrągłe stoliki z ciemnego drewna zwrócone są ku tyłowi kawiarni gdzie znajduje się mała scena dla ewentualnych muzyków chcących jeszcze bardziej umilić czas spędzony w tym miejscu. Wokół pomieszczenia stoją beżowe sofy, a najwięcej przy scenie, dla tych, którzy wolą wygodnie usiąść i posłuchać muzyki niż siedzieć przy stoliku. Dla pragnących napić się czegoś mocniejszego w mniejszym, oddzielnym pomieszczeniu widnieje barek, który obsługuje pewien młody, przystojny barman. W Oazie można spokojnie usiąść, pomyśleć, spotkać się z przyjaciółmi, napić się wielu rodzajów kaw i zjeść deser. Przydymione światło nadaje pomieszczeniu jeszcze bardziej specyficzny nastrój. Gdy już tam wejdziesz nigdy nie będziesz chciał wyjść.
Śledziłem jej każdy ruch jak tylko zjawiła się na horyzoncie. Charakterystyczne blond włosy i jak dla każdej osoby specyficzny chód. Miałem pamięć bardziej do ruchów, jakie ludzie posiadają, niż do twarzy. Candy była jedną z nielicznych, na jaką patrzyłem tak żeby ją jak najlepiej zapamiętać. To chyba trochę dziwne.. Jednakże jakby się skupić, jest moją najlepszą przyjaciółką, więc i osobą godną do zapisywania w pamięci! Tak, wybroniłem swoje myśli. Gdy była już tuż obok, troszeczkę pojawił się na mojej buzi grymas. Jak mogła mi nie pozwolić zdjąć swojego płaszcza? A w dodatku nie miałem szansy przysunąć ją do stolika! Ach, cóż za błąd.. Pomimo tego jak już zaczęła mówić, brew poszła mi do góry, a uśmiech pojawił się automatycznie. - Witaj moja droga. Jak zawsze zamawiam nam pierwszy - Powiedziałem mając swoją chrypkę, a następnie wyszczerzyłem się. Była jedną z nielicznych, która mogła podziwiać jak Salsi przestaje być takim chłodnym posągiem. Zerknąłem teraz na warstwę kryształków na jej płaszczu, uśmiechnąłem się do myśli. Tak gorąca dziewczyna, nie powinna przebywać w takim chłodzie. - Może chcesz moją bluzę? - Zaproponowałem, widząc wyraźniej jak Puchonka się trzęsie. Powoli już zdejmowałem bluzę, trzeba pamiętać iż reagowałem szybko, gdy ktoś czegoś potrzebował, taka była moja cecha, zawsze można na mnie liczyć, jeśli jest się przyjacielem od serca. - Chyba to cholernie głupie.. Chciałbym się oświadczyć Martinne, wiem iż to zbyt szybko, ale.. Jak myślisz, ktoś lepszy będzie na mojej drodze życia? Za parę dni mają ją poznać moi rodzice. Ciekawe jakby zareagowała, gdyby się dowiedziała, że moja rodzina już Ciebie zna. - Zaśmiałem się. Jakoś od razu wyskoczyłem ze swoim problemem, wiem, że Candy zawsze może mnie wysłuchać, doradzić. Była doświadczona życiowo, jak i zmienna, co również u mnie się przejawiało. Kelnerka przyszła jak zwykle tanecznym krokiem, śliniąc się prawie na mój widok. Wielokrotnie udawała, że jest niezdarna, a ja chciałem jej wtedy pomagać, takie zasady.. Być może zrobiłem tym jakąś nadzieję. Nachyliła się właśnie teraz, podając nasze zamówienie, popatrzyłem porozumiewawczo na Candy, chciałem już wybuchnąć śmiechem, wręcz zrobiłem się czerwony, co spławiło kobietę, szybko zniknęła, mogłem więc spokojnie wypuścić powietrze jakie nagromadziłem żeby się nie roześmiać na całą kawiarnię. Nawet muzyka, by tego nie zataiła.
A Florian był jednym z tych niewielu przedstawicieli płci "brzydkiej", któremu Candy pozwoliła się do siebie zbliżyć. Chociaż czasami musiała przyznać, że... że po prostu żałowała, że w ogóle go poznała. Tak, to głupie i aroganckie z jej strony, nawet bezczelne, ale gdyby nigdy nie poznała tego Puchona jej życie pewnie byłoby o wiele łatwiejsze. Był pierwszym chłopakiem, któremu pozwoliła się zbliżyć do siebie w TEN sposób. A przynajmniej tak myślała, bo z jego strony nie była to niczym więcej niż po prostu przyjaźnią. Ona zaś przywiązywała wagę do każdego jego słowa, uśmiechu i gestu. Chyba też za bardzo poważnie potraktowała obietnicę "na zawsze razem". Głupia, dziecinna obietnica. Ale zaufała jej w stu procentach. A on pozwolił jej żyć, jak ostatniej kretynce, złudną nadzieją. Ale... to już nie bolało, tak jak kiedyś. Jej serce nie piekło, gdy widziała go z tamtą dziewczyną, jej oczy nie szkliły się za każdym razem, gdy opowiadał o niej. Nie płakała już po nocach i jakby zmężniała. Tak miało być. Nie był jej pisany, trudno. -Nie, nie- uśmiechnęła się lekko, każąc mu gestem dłoni natychmiast znów założyć na siebie bluzę. -Wcale nie jest aż tak zimno. Słuchała go uważnie i o dziwo jego słowa nie raniły, jak noże. Nie czuła tego pieczenia w klatce piersiowej. -Na pewno nie pojawi się nikt tak fantastyczny, jak ona. Powinieneś jej się oświadczyć. Przecież ją kochasz. To w zupełności wystarczy- uśmiechnęła się ciepło. -Może włóż pierścionek pod choinkę?- zaproponowała. Sama pragnęła podobnych oświadczyn, ale wiedziała, że to raczej tylko płonne nadzieje. Widząc minę kelnerki, a potem Floriana sama miała ochotę parsknąć śmiechem. I wcale się nie powstrzymywała. Roześmiała się głośno, na co kelnerka tylko zmierzyła ją groźnie. -Pani wybaczy. Kłaczek- uśmiechnęła się niewinnie, wskazując na swoje gardło. -Ostatnio mam takie napady głupawki. To przez mojego kolegę- wskazała na Floriana. -Taki z niego żartowniś- uniosła do góry brew w porozumiewawczym geście i wyszczerzyła zęby do Floriana.
Wyobraziłem sobie całą sytuację, wręczenia pierścionka, oświadczyn.. Jak proszę jej dziadka, o rękę jego wnuczki, jak to wszystko jest takie cudowne i.. Oficjalne. Nie wiedziałem iż to wszystko można zrobić jeszcze lepiej. Piękny pomysł; pierścionek pod choinką. Byłem zachwycony twórczością swojej przyjaciółki. Rozpierała mnie pozytywna energia, aż musiałem wstać, a następnie podbiec do Candy, dając jej buziaka w policzek. - Jesteś wielka! - Oznajmiłem głośno - Gdybyś tylko stała, czułabyś teraz podobne uczucie jak podczas teleportacji! Mam ochotę Ciebie podnieść i zacząć kręcić. - Wyznałem podekscytowany. Wypuściłem powietrze z siebie, na pozór śmiechu. Pocałowałem ją w czoło w podziękowaniu. Po czym zostawiłem już ją w spokoju, samą. Rozczochrałem jej włosy, dodając jej może większej cechy looku, jaki sprawiała. Uśmiechnąłem się dyskretnie i odszedłem już na swoje miejsce. Całą tę akcję, widziała kelnera, mało rozumiejąc co się stało. Przyglądała się nam z daleka, puściłem do niej perskie oczko, to niemal zemdlała. Zaśmiałem się głośno. Zupełnie jakbym kpił. Po sekundzie dotarły do mnie myśli; pewien scenariusz jaki tworzę zawszę przed każdym spotkaniem, dla bezpieczeństwa. Wiedziałem, co musiałem jeszcze poruszyć. Zupełnie jakby życie ze mnie uciekło.. Co pewnie odczuła Candy, zawsze widać było wszystkie emocje po moich oczach. - Szczerze powiedziawszy.. - Spoważniałem - Jesteście całkiem podobne. Wiem, ale to wiem w stu procentach, że moja rodzina jej nie zaakceptuje, mogę nawet zostać wydziedziczony. Właśnie.. to jest ta ciemna strona medalu - Powiedziałem mając twarz bez mimiki, gwałtownie chłodząc atmosferę. Cała sytuacja, była ciężka to pogodzenia. Powinna mnie teraz jakoś podnieść na duchu.. Błagam, niech te brązowe oczęta coś wymyślą. Byłaś niezawodna! Dasz mi jakąś radę? Prawda? Dobrze wiesz, że jeśli miałbym wybierać.. Wybrałbym rodzinę. Czego.. Wstyd mi się przyznać. Liczę na Ciebie, zapewne to teraz można było odczytać z moich oczu, reszta ciała była "martwa", od chłodu jaki we mnie zapanował. Ród Salsi umiał wszystko zepsuć, te wszystkie zasady.. Ach!
-Oczywiście, że jestem!- roześmiała się głośno, czerwieniąc się przy tym nieznacznie. Wiedziała, że Florian robi to tylko dlatego, że jest jego przyjaciółką, nie czuł do niej nic więcej. Także ona powoli tłumiła w sobie to uczucie. Nauczyła się nie przykładać wagi do tych wszystkich drobnych gestów, jak choćby własnie ten pocałunek w czoło. Zwykły, koleżeński buziak, nic więcej. -Posłuchaj...- zaczęła, całkiem poważnie, przyglądając się Puchonowi. -Nie mogą jej nienawidzić. Jej się nie da nie lubić. Sam dobrze o tym wiesz. Ale... masz tylko dziewiętnaście lat. Może to troszkę za wcześnie? Może boją się o ciebie? Może boją się, że gdy się jej oświadczysz zaraz zostaną dziadkami, że będą musieli was utrzymywać. Postaw się w ich sytuacji. Pewnie traktują to jako kradzież. Że ona chce cię im ukraść. Wytłumacz to im, na spokojnie. Wiem, że uda ci się ich przekonać. Sięgnęła po swoją kawę i upiła spory łyk. Była rozkosznie ciepła i słodka, Candy aż uśmiechnęła się szeroko. -Nie uważasz jednak, że trochę się pospieszyliście z tym wszystkim?
Tak jak roztrzaska się szkło o podłogę, tak wszystkie moje uczucia nagle wybuchły, a ona moje twarzy nie wyrażałem nic. Zostałem nieruchomy, bez najmniejszego znaku życia. Jakby umarł, każda myśl była teraz wrzaskiem, a była ich całkiem liczna gromadka. Zrobiło mi się cholernie gorąco. Zacisnąłem pięść, wbijając wzrok w kawę. - Candy, och Candy.. Gdy byłem mały brałem udział w wypadku.. Mój ród nie zostanie powiększony, jestem powodem wymierania mojej rodziny. - Oznajmiłem chłodno, mówiąc tak jakby twarz zupełnie się nie ruszyła. Tak, tak.. Jestem bezpłodny, każdy inny facet cieszyłby się, ale nie ja. Osoba, która ma multum zwierząt i serce oraz cierpliwość jak i wspaniały ród. Idealnym ojcem bym był, wiem. Jasna cholera, myślałem iż powiedziałem już to swojej przyjaciółce, trudno. Czy mają tutaj ognistą? Nie byłem alkoholikiem, ale na trzeźwo trudno się porusza te tematy, a potrzebowałem rozluźnienia, bo właśnie każdy mój mięsień na ciele był maksymalnie spięty, co sprawiało mi ból. Zacisnąłem szczękę. Głęboki wdech. Salsi, wracaj na Ziemię.. Wracaj. Powinieneś zażyć eliksir rozweselający, bezapelacyjnie. - Co do Martinne.. To najbardziej wredna dziewucha w tej szkole. Zdumiewające, że jest Gryfonką. Jednak.. Dla mnie jest wspaniała. Przez to co się dzieje w szkole, chcę poukładać sobie życie.. Bo widzisz, nie mam zamiaru walczyć o szkołę. - Zrobiłem przerwę, po raz pierwszy wypowiedziałem to na głos - Wybacz jeśli Ciebie może to urazić. Gdyby dzisiejsza młodzież była inna.. Ci przyszli czarodzieje są okropni! Gdyby wszyscy byli Tobą, czy mną, byłoby idealnie! Ach.. Właśnie.. Gdyby każdy był jak Ty, nie byłabyś wtedy taka wyjątkowa - Uśmiechnąłem się w myślach - Chcę zaręczyć się z Martinne, by mieć gwarancję, że ucieknie ze mną, gdy będzie czas.. To okropne, zdaje sobie z tego sprawę. Znasz mnie na tyle, że gdybym faktycznie miał walczyć, zrobiłbym to zajebiście dobrze - HOLA HOLA SALSI PRZEKLINA, CUD - może jestem i jestem dupkiem, myśląc, że nie każdy zasługuje na życie, ale.. Taki jestem. Wiem, może mnie wyidealizowałaś.. Poczekaj, upiję łyk kawy.. - Zaschło mi w gardle od tej całej przemowy i szczerości. Biedna blondynka.. Pewnie zbombardowałem jej umysł informacjami na mój temat. Cóż to za czasy, gdzie nawet Florek okazuje się być nieczułym draniem, jak każdy facet. Tak czy owak, jestem ciekawy jak zareaguje na mnie Candy, w końcu nie codziennie widzi się u mnie taką mieszankę nastrojów, jaką potrafię pokazać. Moja wspaniała Gryfonka kiedyś powiedziała, że zachowuję się chwilami jak baba, może to i prawda?
Święto zakochany roztaczało magiczną aurę na całe Hogsmeade! W wielu sklepach na wystawach, zamiast zwykłych produktów, było można ujrzeć te nawiązujące do miłości. Od lizaków w kształcie różowych serc, poprzez poradniki dla zakochanych czarownic. Tegoroczne walentynki postanowiono zorganizować w przytulnej kawiarni Solace. Miejsce urządzono w barwach czerwono białych, tym razem zdecydowanie nie było tam słodko i cukierkowo, a raczej krwisto bądź namiętnie. Na środku pomieszczenia zrobiono niewielki parkiet, z czerwonawą mgłą, gdzie było można potańczyć w rytm przeróżnej muzyki. Na każdym stoliku było można dojrzeć małą karteczkę ze wskazówką, któż owe miejsce zajmuje. Nawet Ci, którzy przyszli samotnie, mogli znaleźć wybranego dla siebie partnera. Otóż właściciel postanowił urządzić małe randki w ciemno! Spis stolików:
♥ Ollie Twydell & Skyla A. Quinley ♥ Clara Hepburn & Daniel Slone ♥ Tom Louis Blant & Edward Smith ♥ Maximilian Lamberd & Gwen von Ingersleben ♥ Laila Howett & Violet Lavoisier ♥ Ursula Ulyssa Litwin & Coco Ellery ♥ Eveline Aquila & Elena Marion & Timon Derell ♥ Joan Watson & Hayden Graves ♥ Arletta Goretti & Albert Rousier ♥ Jude Jackson & Alan Howett ♥ Marione Shelley & Mia Rizpah Ursulis ♥ Marvel Mardsen & Raina Myers ♥ Matt Cunningan & Melrose Clarington ♥ Mathilde Bedau & Angus Shepard ♥ Laoise McGeady & Harvey Lloyd ♥ Evelyn Heartcliffe & Hollywood Mooler & Max James Bein
Alan Howett
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Walentynki zbliżały się nieuchronnie, toteż Alan usilnie ignorował to całe zamieszanie związane z nimi. Nie chciał zapraszać żadnej dziewczyny - przecież to zbyt wiele zobowiązań. O wiele łatwiej pełnić rolę wolnego strzelca, flirtować z każdą napotkaną niewiastą oraz słyszeć te ochy i achy, co z tego, że wyimaginowane we własnej głowie. Poza tym impreza walentynkowa to idealna pora na wyrwanie jakiejś piękności lub też dogłębne zapoznanie się z tą już znaną. W przeciwieństwie do ogółu, Alan wcale nie ubrał się jakoś szczególnie. Miał na sobie czarne spodnie, czarną koszulkę z mugolskim zespołem The Beatels i gdyby nie różowy płaszczyk dementora od Marvelka, który otrzymał niedawno w Zakazanym Lesie, pewnie niczym by się nie wyróżniał. Może to głupie i nienormalne, ale przynajmniej wiernie odwzorowuje całą jego osobowość! Co prawda płaszczyka nie nałożył, a wlókł go ze sobą, trzymając w ręce, ale to i tak zawsze ciekawy dodatek. Gdy dotarł do kawiarni Solace, gdzie miała odbywać się ta cała impreza, ocenił w myślach wystrój (jeszcze nie zwariował na tyle, aby mówić sam do siebie): przynajmniej nie tak słodko i cukierkowo, jak zazwyczaj. Na stolikach leżały jakieś kartki z nazwiskami i zaraz go olśniło - randka w ciemno! Ciekawe, kogo przypisano jemu... Chwilę przebierał między stolikami, spoglądając na wypisane na nich nazwy, aż wreszcie dostrzegł swoje nazwisko obok innego. Pełen zaciekawienia odczytał je. Jude Jackson. Puchonka z VII klasy. Zajął ich wspólny stolik i bębniąc palcami, wyczekująco rozglądał się po sali.
Impreza jedna z wielu, ale szczególna, bo drugiej takiej już przecież nie będzie. Dni mijają jeden za drugim, a zatem nie powinno tracić się ani jednej chwili podarowanej nam przez los. Jak więc zapewne się domyślacie, Violet nie przepuściłaby walentynek - nawet nie miała nic bardziej produktywnego do roboty, nie miała czym zająć rąk. Piątkowy wieczór i dobre towarzystwo (a przynajmniej taką miała nadzieję) - no czego chcieć więcej? Dziewczyna przywdziała na siebie zwyczajną bordową sukienkę i założyła na nią biały pasek, co dawało lepszy efekt. Włosy rozpuściła i pozostawiła w artystycznym nieładzie. Ruszyła na imprezę naładowana pozytywną energią, choć trochę zmęczona - jej dziwne nawyki nocnych przechadzek dały się we znaki. Jednak nawet niewyspanie nie przeszkodziło jej w tym - dobra zabawa mimo wszystko! W zasadzie jej ubiór idealnie pasował do panującego wystroju, toteż usatysfakcjonowana, że trafiła w dziesiątkę, poczęła rozglądać się po zebranym tłumie. Na stolikach zauważyła dziwne karteczki, a chwilę później, na jednym z nich - wypisane jej nazwisko. Tuż obok wiele mówiący napis "Laila Howett". Czy oni już do reszty powariowali? Doprawdy, nie mogli umówić jej z kimś... ciekawszym? Och, nie to, że miała coś przeciwko dziewczynom. Generalnie preferowała facetów, ale takie przypadki też się zdarzały. Tyle, że ta młodziutka Puchoneczka była taka irytująca. Zawsze tak dziwnie reagowała na obecność Violet, jednak ona nie dawała po sobie poznać, że coś według niej jest nie tak, jak być powinno. Nie mając jednak innego wyjścia, zasiadła przy wyznaczonym stoliku, oczekując swojej przybranej partnerki.
W zamku było zdecydowanie zbyt nudno... Właśnie szukała sobie jakiegoś ciekawego zajęcia kiedy napatoczyła się na ogłoszenie o walentynkowej imprezie. Tak oto się tu znalazła. Stwierdziła, że może być zabawnie. Nie ubrała się jakoś specjalnie. Miała na sobie swoje ulubione, podziurawione na udach jeansy, bordową koszulkę i skórzaną kurtkę. Na nogach tradycyjnie miała glany zawiązane jedynie do połowy, bo nie miała cierpliwości przeplatać tych sznureczków przez wszystkie dziurki... Weszła do kawiarni i rozejrzała się po wnętrzu. Bogu dzięki, że ktoś myślący przygotował wystrój! Od tych wszystkich cukierkowych dekoracji, które zazwyczaj dominowały w walentynki aż robiło się niedobrze... Klimat panujący w tym pomieszczeniu o wiele bardziej jej odpowiadał. Jeszcze tłumów tutaj nie było, więc od razu zauważyła znajomą twarz. Starszy Gryfon siedział przy jednym ze stolików i czytał jakiś tekst na karteczce. Zauważyła, że taki liścik leżał na każdym stoliku. Spojrzała na pierwszy z brzegu. "Joan Watson & Hayden Graves" głosił napis. Ach! Więc randka w ciemno! Ruszyła w kierunku Alana czytając po drodze wszystkie karteczki. Wreszcie trafiła na swoje imię. Tuż obok niego widniał napis "Harvey Lloyd". Kto to jest? Nigdy nie słyszała tego nazwiska. Zmarszczyła lekko brwi w zamyśleniu, ale po chwili wzruszyła obojętnie ramionami i odłożyła karteczkę. Podeszła do Alana i przysiadła się do niego. Jak przyjdzie jego "partnerka" to sobie pójdzie, ale póki co nikogo więcej w kawiarni nie było. -Cześć! - Przywitała go z uśmiechem. - Kogo masz? - Zapytała z ciekawością, próbując zajrzeć na jego karteczkę.
Ah walentynki, dookoła pełno miłości, pełno uwielbienia i radości, którą napychała się Jude. Coś było w powietrzu i jeszcze nie wiedziała, czy powinna cieszyć się z obecności tajemniczego obłoczka, czy obawiać jak wszystkiego, co nieznane. Postanowiła jednak rzucić się na głęboką wodę i wyruszyć do Hogsmeade. Czuła się dziwnie lekko, jakby od ziemi dzieliły ją dwa metry, a kroki były jedynie niezwykle realnym złudzeniem, zabawą jej umysłu. Lubiła takie stany, spacerowała z przymrużonymi oczami i uśmiechała się pod nosem, zapominając o wszystkim co ją otacza. Z początku wcale nie chciała wchodzić do kawiarni, chciała ją dyskretnie ominąć, spojrzeć w okno i przejść dalej, ale kolorowe wnętrze wesoło się do niej uśmiechało, róż zapraszał ja do środka i prześladował, póki nie zdecydowała się wejść do środka. Chwilę stała i obserwowała całe wnętrze, w głowie rozbrzmiewały jej miłosne piosenki. Westchnęła jakaś nieobecna i przyjrzała się jednemu ze stolików, dopiero teraz zauważyła karteczkę, oh, karteczka jak wszystkie inne, nic nadzwyczajnego, przecież ludzie w walentynki rezerwują sobie stoliki w różnych miejscach. Odgarnęła włosy z twarzy i dostrzegła znajome nazwisko. Dobrych kilka minut musiała przetwarzać wszystkie informacje, dopiero wtedy zrozumiałą, że to jej nazwisko, ba, nawet imię. Zdezorientował ją fakt, że ktoś już tam siedział, ale jeszcze na niego nie patrzyła, zastanawiała się, co powinna zrobić, w końcu usiadła. Podniosła głowę i zobaczyła Alana, a jak już raz zobaczyła, to już nieustannie wpatrywała się w niego swoimi dziwnymi oczami.
W to piątkowy wieczór siedziałam sobie w Pokoju Wspólnym czytając książkę na temat hipogryfów oraz jednorozcow, które były jednymi z moich ulubionych magicznych stworzeń, gdy nagle, nie wiadomo dlaczego naszła mnie ochota na czekolade Na kubek gorącej, pyszniutkiej czekolady zagryzanej kawałkiem dobrego tiramisu. Natychmiast postanowiłam przejść się do Hogsmeade by spełnić ową zachciankę. Moim pierwotnym celem była cukiernia. Wstałam, ubrałam swój beżowo-niebieski płaszcz, chwyciłam czarno-białą torebeczkę i wyszłam w kierunku czarodziejskiego miasteczka. Będąc już na miejscu skierowałam się w kierunku cukierni ale przechodząc przez ulicę usłyszałam nagle przepiękną muzykę,i odgłosy . I to tak pięknie, magnetyzująco, że od razu zmieniłam kierunek podróży i ruszyłam za tym cudownym dźwiękiem. Na uboczu Hogsmeade stała mała kawiarenka, w której jeszcze nigdy nie byłam więc weszłam do środka. Oniemiałam. Było tu tak ślicznie, tak przytulnie, i tak słodko pachniało kawą ...I ta muzyka... Podeszłam do lady i zamówiłam sobie dużą goracą czekolade plus smietana i cynamon, które były idealne . Gdy już siadałam przy stoliku dopiero zauważyłam mała karteczke ze swoim imieniem i nazwiskiem oraz z kim ma dzielc stolik Albert Rousier któz to jest?.Kiwnęłam głową i usiadłam przy stoliku opierając głowę na rękach, upijając pierwszy łyk czekolady i spoglądając ku scenie rozkoszując się muzyką
Ostatnio zmieniony przez Arletta Goretti dnia Pią Lut 15 2013, 21:56, w całości zmieniany 1 raz
Jak tylko się przywitała z Alanem niemal od razu w drzwiach pojawiła się Jude. Zdąrzyła już zauważyć, że to jej imię widniało obok imienia Gryfona. Zrobiła zmieszaną minę i szybko wstała. - No... Tośmy sobie pogadali... Lecę! - Uśmiechnęła się i ruszyła w stronę swojego stolika. Przystanęła na chwilę mijając Jude. - Ja tak tylko chciałam się przywitać. Już nie przeszkadzam. - Puściła jej oczko i usiadła na swoim miejscu. Nawet szybko przybywało ludzi. Nie spodziewała się tego. Założyła nogę na nogę, oparła łokieć na stole i podparła ręką głową czekając na swojego partnera. Była strasznie ciekawa kto to jest. W zakamarkach pamięci szukała nazwiska "Lloyd". Jak na razie bezskutecznie.
Gwen wzeszła do kawiarni nadal nie wierząc, że to się dzieje na prawdę. Mimo wszystko cieszyła się, że wreszcie zrobiła jakiś krok na przód. Bądź co, bądź nie wiedziała jak dalej rozwinie się znajomość z Maximilianen. Tylko, co dalej? Tego nie wiedziała. Rozejrzała się po wnętrzu. Musiała stwierdzić, że jej się podoba. Nie przepadała za czerwonym, ale w końcu to kolor zakochanych czyż nie. Nie mniej jednak wystrój nie był cukierkowy i nie raził po oczach. Wszystko wyglądało gustownie, ale bez przepychu. Ucieszyła się, że jest też parkiet. Lubiła tańczyć, choć nie była w tej dziedzinie mistrzynią. Swoją drogą ciekawiło ją ile osób przyjdzie. W śród jej znajomych raczej par nie było. Na stolikach stały karteczki z imionami par lub też randek w ciemno. Gwen nie brała nigdy udziału w czymś takim. Teraz trochę załowało, bo mogło to by być ciekawe doświadczenie. Ale o czym ona myśli! Jest na swojej pierwszej prawdopodobnie randce z chłopakiem, w którym dłuży się do piątej klasy Hogwartu. Pośród stolików z karteczkami znalazła swoje i Maxa imię. Zajęła je i czekała, aż chłopak także dotrze.
Halo?! Howett'ówna ma teraz po prostu wyjść z zamku i iść na imprezę?! Ale tak bez towarzystwa i pomysłu na to co faktycznie mogłaby tam zrobić? Uśmiechnęła się dwuznacznie do swojego odbicia pozostawiając włosy rozpuszczonymi... Co mogła więcej zrobić, powiedzieć... To czy satysfakcjonował ją jej wygląd, zależało chyba od punktu patrzenia... Bo nie działały na nią już szpilki i krótsze spódniczki... Pewnie dlatego wylądowała w kolorowych leginsach i dłuższej tunice... W tym stroju pojawiła się w kawiarni... Nie zauważyła nikogo znajomego... No dobra, nie chciała zauważyć. Bo niby po co? Wszyscy wydawali się zajęci sobą i doskonale się bawili. Po co miała im przeszkadzać krzycząc donośne 'cześć'. Odpowiedź nasunęła się sama... A właśnie po to, żeby zauważyli, że przyszła Howett'ówna i zaraz się coś zacznie, o ile będziemy mówili o jakimś weselszym przedstawieniu. Ze zdziwieniem zauważyła porozkładane karteczki. Halo?! Randko w ciemno?! Ale czy tym ludziom ktoś pozamieniał mózgi na ptasie odchody? Jak można wcisnąć ją w taką zabawę. Oczywiście, że szybko odnalazła swoje nazwisko, a osoba która miała dziś jej towarzyszyć... Eee... Violet Lavoisier?! Która to planeta i dlaczego zahaczała o Laika? Nieważne. Jak widać trzeba będzie się stąd szybko zmyć i zatrzeć ślady. Na raz podeszła do rzeczonego miejsca. - Cześć. - Rzuciła obojętnie siadając na przeciwko, choć nie mogłam się powstrzymać by nie spojrzeć na nią wzrokiem, który zbierał podstawowe informacje, ale nie był przeszyty uczuciem. O nie, nie... Odchrząknęła... Cóż... Ktoś wypaplał o byciu bi. Tylko, że to zależało od jej własnych rewolucji, a nie od tego, że nieważne kto się napatoczy na stół to Laik od razu będzie seksy odprawiał... Przykro mi, ale seksów dziś nie będzie... Ani jutro... Westchnęła, ale zamaskowała to neutralnym uśmiechem. - Cóż za spotkanie. - Zwieńczyła z prostotą, która dawno nie gościła w jej mowie.
Po tym, kiedy Skyla i Ollie wypili eliksir wielosokowy na błoniach, udali się na walentynkową imprezę - takie okazje były wręcz idealne do zaprezentowania efektów działania takiego eliksiru! Chwilę po wypiciu swojej dawki (faktycznie smakowało nieco jak pomidory) w miejscu Skyli stał Fabiano Martello, a Ollie zamienił się w Ioannisa Gavrilidisa - wybór nie był przypadkowy, bo przecież były walentynki, Sky musiała zadbać, żeby para w którą się tego dnia zmienią, będzie dawać jakieś pole do popisu - bo jak głosił obserwator, którego profil Sky oczywiście regularnie odwiedzała, to właśnie między tą dwójką można było doszukiwać się jakiś ciekawszych relacji. Nie zwlekając (wszakże niestety działanie eliksiru wielosokowego nie było wieczne) Sky Martello i Ollie Gavrilidis udali się do kawiarni, w której zajęli pierwszy z brzegu stolik - nie mogli przecież usiąść przy stoliku z ich imionami, każdy by się domyślił, że Fabiannis to ściema, następna sztuczka z eliksirem wielosokowym! Fabiano Quinley nachylił się nad Ioannisem Twydellem i złożył na jego ustach pocałunek, po czym odsunął się z uśmiechem. Szkoda, że mogli pożyczyć tylko ich wygląd, Sky zawsze chciała poznać sposób, w jaki myślą inni! - Hmmm, mogliśmy coś wykombinować dla Fryderyka Donniego Turkusowego... Ciekawe czy na zwierzęta to też działa! - zastanawiał się głośno Martello, a w rękach wciąż trzymał pudełko, w którym latał sobie ich król motyli. Walentynki to takie miłe święto, taka ważna persona ze świata motyli nie mogła ich przegapić!
Evelyn, obładowaną masą tych wszystkich słodyczy, które wyniosła z Miodowego Królestwa do szczęścia już tak naprawdę nic nie brakowało. Z szerokim uśmiechem przemierzała ulice Hogsmeade, zaglądając, czasami po prostu z czystej ciekawości w witryny sklepów i oglądając ich asortyment. Do żadnego z nich jednak nie zajrzała, bo tak jak przewidziała jej smakołyki trochę ją kosztowały. Mimo to miała dzisiaj naprawdę dobry humor. Mimo nawet tego, że dzisiaj były walentynki, których w jakiś szczególny sposób nigdy nie obchodziła, można by powiedzieć, że podchodziła do nich w sposób neutralny. Dochodziła właśnie do kawiarni Solace, gdzie na chwilę się zatrzymała. Z kilka dni temu przyuważyła gdzieś w Hogwarcie ogłoszenie, że ma odbyć się tutaj jakaś imprezka walentynkowa. Spojrzała w okno owej kawiarenki, widząc jak wewnątrz latają w powietrzu serduszka i inne dekoracje. Westchnęła, po czym zrobiła parę kroków w przód. Może warto pokusić los ? może pozna jakieś nowe, fajne towarzystwo..w końcu i tak nie miała niczego lepszego do roboty. A, że była cholerną optymistką, przybrała pewniejszy wyraz twarzy i weszła do środka kafejki. Rozejrzała się po wnętrzu, zauważając kilka par i kilka pustych stolików. Podeszła do jednego z nich, by lepiej się przyjrzeć tym co na nich stało bądź leżało. Okazało się to być małymi karteczkami z rezerwacjami na dwie osoby. A więc randka w ciemno ? Czegoż to oni nie wymyślą, by uczcić to święto miłości..pokręciła z rozbawieniem głową, a następnie zaczęła lawirować pomiędzy stolikami, przyglądając się wypisanymi nazwiskami. W końcu natrafiła na jeden, gdzie znajdowało się również jej..oraz dwóch innych osób, których na dodatek..wcale nie znała. Trójkącik ? ktoś tu miał niezłą wyobraźnię. Opadła na jedno z krzeseł, szykując się na to, co nadejdzie. Nieopodal zauważyło Lao i pomachała do niej. - Hej Lao ? Ty też się skusiłaś na te " party" ? - zawołała do koleżanki, lekko się do niej uśmiechając. Znając życie również stwierdziła, że może być tutaj śmiechowo. Ale nawet Eve nie spodziewała się, że aż tak. Randka w trzy osoby ? No nie powiem, może być całkiem ciekawie..
Och Ollie kiedyś musi poważniej popracować nad przedłużeniem działania eliksiru wielosokowego. Oczywiście stoczył już milion takich prób, ale wciąż był równie daleko, co na samym początku. Tymczasem przemienianie się w innych było takie przyjemne! Dziś na przykład stał się jednym z Krukonów z którymi dzielił dormitorium. Oczywiście Ollie nie miał pojęcia o aferach między Fabiano, a Ioannisem, gdyż wizbooka nawet nie posiadał, co dopiero mówić o czytaniu ploteczek. Z resztą i tak na pewno nie byłby w stanie spamiętać o które osoby chodziło w danym artykule. Miał przecież sto milionów ważniejszych spraw na głowie! Skrzydła się same nie zbudują, a motyle same do siatki nie wpadną, ot co. Droga do Hogsmeade niestety nie mogła zająć im zbyt wiele czasu, chociaż po drodze Ollie kilkakrotnie chciał wskoczyć w trawę i spróbować złapać kolejne motyle. Niestety, musieli iść prosto do Hogsmeade, wszakże planowali spojrzeć na imprezę z perspektywy ich nowych wcieleń! Chociaż jeszcze bardziej chciał zmienić kierunek ich wycieczki, gdy dojrzał w Miodowym Królestwie nowe cukierki (o kształcie serc!) powodujące lewitację. Ostatecznie idealnie udało się im dotrzeć do kawiarni i zając jeden ze stolików. - Patrz jaka świetna chmura, może w naszym domu będą takie? - Zapytał Ollie, zaraz po tym gdy Skyla Martello złożyła na jego Ioannisowych ustach pocałunek. A tak swoją drogą, trzeba przyznać, że ich ubrania (u Olliego fioletowy szalik i wielki sweter z reniferem, natomiast u Skyli spodnie w czarno białe pasy) na pewno też wprawiały w zastanowienie. Ioannis Twydell szybko złapał swoją dziewczynę, a raczej chłopaka za rękę i pociągnął w stronę parkietu. - O jacie, jest taka świetna - stwierdził próbując złapać czerwoną mgłę w swe dłonie, niestety ta bardzo szybko przelewała się przez jego palce. Wówczas z trochę zmartwioną miną spojrzał na Skylę. - Bardzo ciekawie wyglądasz, muszę to przyznać. Powinniśmy uczcić nasze walentynki tańcem! - Stwierdził teatralnie kłaniając się przed Martello, by niczym prawdziwy dżentelmen poprosić ją do tańca. Następnie ujął jej, już nie tak drobną, dłoń i przyciągnął do siebie, by móc zatańczyć może nie do końca w rytm muzyki. Cóż, Twydell nigdy nie przejmował się takimi drobiazgami jak melodia grana w tle.
Alan Howett
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Wyczuwał wszechobecną atmosferę i pewne napięcie, ciekawość, kto na kogo trafił. W pewnym momencie wzrok Gryfona padł na kroczącą ku niemu dziewczynę, którą nawet znał - Laoise. Fanki, fanki, wszędzie fanki, przemknęło mu przez myśl. Zaśmiał się sam z siebie. Czasami i on miał dość tej swojej naiwności, a raczej samouwielbienia i wydawało mu się to komiczne, ale w gruncie rzeczy było mu z tym dobrze. W końcu kto nie lubi Anala? - Hej, na pewno nie znasz. - odparł już na wstępie, nonszalancko opierając się na krześle i niby przypadkiem przykrywając karteczkę własną dłonią. Wprawdzie wcale nie wiedział, czy dziewczyny się znają, ale musiał znaleźć jakiś sposób na zirytowanie Gryfonki. Kto się czubi, ten się lubi, nieprawdaż? Chwilę później na horyzoncie pojawiła się ta wyczekiwana, ta właściwa, z którą go tutaj umówiono. Czujnym okiem obserwował zbliżającą się Jude. Patrzył, jak kroczy ku ich stolikami, jak czyta wypisane na kartce informacje, jak siada i podnosi głowę. Nic nie powiedział, chyba i jemu ta walentynkowa atmosfera weszła w krew, a może postanowił być szarmancki? Laoise widząc to, postanowiła się zmyć, toteż nie odpowiedział nic na jej słowa, a jedynie pomachał na odchodne. Do Puchonki uśmiechnął się czarująco, chociaż wcale nie tak, jakby robił to zawodowo, wcale nie tak, jakby miał już ten gest wyćwiczony, a naturalnie i prawdziwie. Wręczył jej bukiet czerwonych tulipanów, który wziął niewiadomo skąd, ale wcale go nie wyczarował i wcale nie spadł mu on z nieba, kupił go w pobliskiej kwiaciarni. Pomniejszył go magicznie i schował pod różowy płaszczyk, do tego właśnie był on mu potrzebny. Teraz pełnowymiarowe kwiaty cieszyły oko, a różowe wdzianko zdobiło dumnie oparcie krzesła. - Więc witaj, moja paro. - ściszył nieco głos, brzmiał on tak nastrojowo. - Masz ochotę zatańczyć czy wolisz może coś zamówić? - dodał jeszcze, bo przecież powinien o nią dbać. O kobiety się dba, powinien skupić się na niej jednej, skoro już na niego natrafiła. Chyba i on poczuł magię tego wyjątkowego dnia, w końcu tkwi w nim coś z romantyka.
Mia nie miała zielonego pojęcia, po jaką cholerę idzie na imprezę walentynkową. Ani to jej nigdy nie bawiło, ani nie miała specjalnej ochoty pośmiać się z głupio zakochanych, jak co roku (bo w końcu ich zrozumiała). Poczuła niemożliwą do zignorowania potrzebę, żeby wpaść do kawiarni przynajmniej na chwilę. Ubrała się cieplutko, w kilka warstw, bo chociaż temperatura od jakiegoś czasu nie chciała ruszyć się z odrobiny powyżej zera w żadną stronę, to wiejący wiatr sprawiał, że miało się wrażenie, jakby wszystkonmiało zaraz znowu zamarznąć i gdy tego ranka Mia tylko wystawiła głowę za okno, straciła czucie w twarzy. Przygotowywała się do wyjścia spokojnie i bez pośpiechu, nie bacząc na spóźnienia. I tak przyszła dość wcześnie, bo ludzie już zaczęli się zbierać, ale wciąż jeszcze napływali w stronę miejsca imprezy. Zobaczyła to z okna, idąc w stronę drzwi wejściowych, z rękami w kieszeniach i poczuciem bezsensu całej sytuacji. Przez chwilę wydawało jej się, że ma przywidzenia, że jej mózg ze zmęczenia nie działa właściwie. Musiała zamrugać kilkanaście razy, by upewnić się, że owszem, to, co widzi, to siedzący razem przy stoliku Janek z Fabianem, uśmiechający się do siebie spokojnie. Jeszcze byłaby w stanie to przeżyć. Ale tego, jak Fabiano pochylił się, żeby pocałować Janka, a ten zareagował na to, chwytając go za rękę i prowadząc dokądś, już nie. Była pewna, że zaraz wybuchnie jej głowa; mózg nie był w stanie wypluć z siebie żadnej myśli, przeciążony tym widokiem. Bezmyślnie pokonała odległość od drzwi do kawiarni, by wejść do środka, może po to, aby upewnić się, że faktycznie jej się nie przywidziało. Czerwona mgła trochę przysłaniała widok, ale owszem, to byli oni, bez dwóch zdań. Nawet nie zauważyła chwili, kiedy przepchała się przez ludzi i znalazła w odległości kilku kroków przed nimi. - Dobrze się bawicie? - usłyszała swój suchy komentarz, ledwo przebijający się przez dźwięki muzyki.
Zziębnięte Puchoniątko z rumianymi policzkami i noskiem weszło ostrożnie do kawiarni. Mugolaczka szybko zdjęła swój średnio elegancki płaszczyk, zawiesiła go na ręce i zaczęła się mniej więcej rozglądać. W oczy zakuły jej karteczki znajdujące się na stolikach i to jak zachowuje się reszta gości w kawiarni. Stojąc tak krok od wejścia obserwowała uczniów, którzy pokazywali palcami na karteczki, siadali przy stolikach i rozmawiali z różnymi osobami. Ciekawe... Ruszyła przed siebie i wodząc z zachwytem wzrokiem po czerwono-białych dekoracjach. Było tak słodko, tak Walentynowo. Walentynki były świętem radosnym, więc nie umiała przestać się cieszyć ze wszystkiego wokół. Przeszło jej przez myśl, że dobrze, że nie wzięła ze sobą swojej żaby, pewnie zostałby z niej sopelek. Ale w takim razie została sama. Zerknęła na parkiet. Pilnować ściany też ktoś przecież musi. Nagle zauważyła też swoje nazwisko na jednym z niepozornych stolików. Zamrugała. Uśmiechnęła się do siebie i podeszła, żeby się przyjrzeć. Przeczytała dwa razy – tak, chodzi o nią. Rozmarzonym wzrokiem zaczęła się rozglądać, ale była sama. Spojrzała na drugie nazwisko. Coco Ellery. Oczywiście, że znała. Ten sam rok, ten sam dom. Randka w ciemno – pomyślała, po czym parsknęła śmiechem. Strasznie ją to bawiło, nawet kiedy usiadła już wygodnie przy narzuconym jej stoliku, nie mogła przestać zakrywać sobie buzi chichrając się. Pozostało jej czekać.
Opierając się na ręce, rozglądała się znudzona po zebranym tłumie. Nie, wcale nie wydawała się być znudzona, a jednak była. Potrafiła czekać, owszem, ale jedynie na coś, do czego miała stuprocentową pewność, iż będzie zadowolona. A teraz? Jak będzie teraz? Nie miała pojęcia, nikt nie miał. Czekał ją wieczór, który był jedną wielką niewiadomą, tak jak niewiadomą było, dlaczego Puchonka najprawdopodobniej za nią nie przepadała. Widocznie miała uraz, ale Violet nie jest już tą samą dziewczyną, jaką była niegdyś, nie jest, więc może kiedyś dojdzie z Lailą do porozumienia. Choć teraz nie łudziła się na to, będzie co ma być, co ma być to będzie. Wszystko zależało od niej, od niej samej, jak rozwinie tą sytuację, chociaż najchętniej odeszłaby od tego stolika i podeszła do kogoś znajomego. Nie to, że miała coś przeciwko towarzystwu Laili, nie, wręcz przeciwnie, jedynie coś ją kusiło do pełnego imprezowania, nie do grzecznego siedzenia przy stoliku i popijania herbatki. Ale było już za późno, Puchonka zbliżała się do stolika, przy którym ta siedziała i nie było już odwrotu. Podeszła, podeszła i przywitała się. - Hej. - Ślizgonka próbowała się uśmiechnąć, wyszło jej to dosyć dobrze, głos nie był chłodny ni wyniosły, raczej bezbarwny, choć starała się wkraść w niego jakaś iskierka zaciekawienia. Nie chciała być niemiła, wręcz przeciwnie, do jej natury nie należało przesłodzona, cukierkowa fałszywość i zbyt częste uśmiechy. Chciała jedynie być postrzegana pozytywnie lub chociaż neutralnie, a była niemal pewna, że przez tę dziewczynę nie była. Może czas to zmienić? - W rzeczy samej. No cóż, skoro już na siebie trafiłyśmy, to może coś zamówimy? - nie miała zamiaru podlizywać się Howett. Po pierwsze, to nie w jej stylu. Po drugie, ona coś do niej miała i trzeba było to wyjaśnić, a że nadarzyła się sprzyjająca ku temu okazja, to tylko kolejny plus.
Martello w podskokach ruszyła za Olliem na parkiet - zwykle wczuwała się w rolę bardziej, ale ta cała atmosfera, tyle miłości, te marzenia o ich wspólnym, przyszłym domu powodowały, że dziewczyna zapomniała, że teraz nie ma swojego zwykłego metru sześćdziesiąt i pół, ale jest o głowę wyższa i potężniejsza - widok brykającego niczym sarenka Włocha... bezcenny! - Jestem pewna, że u nas też będą takie chmury! Nawet ładniejsze, bo u nas będą takie w kolorze tęczy, żeby motyle się dobrze czuły. One chyba lubią kolory. - odparła i również spróbowała złapać mgłę (miała nawet w planach przynieść ją Fryderykowi do pudełka) ale stała się bardzo dziwna rzecz - mgły nie dało się złapać! Zrezygnowana, wyprostowała się, ale za chwilę ukłoniła się przed Ioannisem Twydellem niczym baletnica - nad ciałem Fabiano wciąż trudno był jej panować, więc cały ukłon wyszedł nieco pokracznie - bądź co bądź Sky wciąż wykonywała ruchy, które zdecydowanie nie pasowały do mężczyzny. Nawet do takiego w pasiastych spodniach. - Ty również ciekawie, z pewnością bardzo niecodziennie! - objęła swojego dżentelmena Gavrilidisa, po czym rzuciła się w dzikie tany - a, że o wiele bardziej interesował ją partner, niż muzyka w tle, dopasowywała się do jego ruchów. Nagle ich sielanka została przerwana, zimny głos przedzierał się nawet przez głośną muzykę! Ojej, czyżby to była Mia? - Bardzo! - odparła na pytanie, oczywiście pamiętając o tym, żeby zmienić głos. - Ekhm, ekhm, przeziębiłem się ostatnio. - powiedziała nieco ciszej, ściskając mocniej dłoń Olliego. Miała nadzieję, że ich cudowna telepatia znów zadziała i jakoś uda jej się przekazać, że ta o to dziewoja ma coś wspólnego z tą dwójką, którą się stali. - A ty jak się bawisz? - zwróciła się do Ursulis, żeby po chwili ją zignorować i złożyć na ustach Ioannisa następny pocałunek - UPS. Kiedy już się od niego oderwała, jedną ręką zaczęła wykonywać koliste ruchy we mgle - zostawały takie zabawne kółeczka... koniecznie będą musieli sprowadzić mgłę do ich domu. A może, kiedy sprowadzimy kolorową mgłę na błonia, słoń nie będzie widział śniegu i z nami zostanie? - już, już miała podzielić się tym pomysłem z Ioannisem, ale opamiętała się - nie chciała, żeby Mia miała jakiekolwiek wątpliwości co do realności tożsamości ich dwójki.
Teraz by się przydało zaśpiewać jakąś piosenkę w stylu "zanudzeni, jadą prosto w stronę słońca"... Odchrząknęła i popatrzyła na Lavoisier, może nie była taką żmijką, jak się nasłuchała o niej, ale na pewno bez grzechu też nie żyła, więc pozostawało czekać aż to wszystko wypłynie na wierzch i się skończy zabawa. - Tak, pierogi z grzybami i piwo... Dużo piwa. - I nie wiadomo czy żartowała czy nie, ale z pełną powaga patrzyła na Violet. - A ty co sobie życzysz w ten piękny wieczór? Może bigos? Tak, jakby to była rozmowa na śmierć i życie od tego, co zamówią lub sobie zaproponują coś zależało, ale o czym tu się roztkliwiać. Po prostu miała pewne, niespisane zasady, które jasno określały jej stosunek do Lavoisier i kropka, koniec zdania. Oczywiście żartowała z tymi wymyślnymi potrawami, ale na razie czekała w spokoju na reakcję panienki... Właściwie miała ochotę wstać i tańczyć... Tyle, że prawie nikt nie tańczył, każdy miał swój świat. Swoje kredki i jak widać dobrze się bawili, a jej pozostawało tylko posiedzieć tu z godzinę i wracać do zamku, bo niby po co więcej? Z kim? Nie było nawet na kim oka zawiesić. Wszystko takie fu... Przynajmniej wystrój sali był dobry. Krew była doskonałym dowodem... Puffnęła się w czoło.
Tak była rozkojarzona, że nie zauważyła dziewczyny przy stole, nie przywitała się z nią, dopiero kiedy już odeszła Jude otrząsnęła się z tej lekkiej hipnozy i odprowadziła wzrokiem Laoise. Nieprzytomnie powróciła do swojego rozmówcy. Uśmiechnęła się delikatnie, ale nadal nie wiedziała co powiedzieć. Czy było to dla niej stresujące? Może w jakiś pokrętny sposób, ale przecież nie rozmawiała z nim, mijali się na korytarzach i rzucali długie spojrzenia, Jude nie potrzebowała rozmowy, a teraz była do niej wręcz zmuszona. Przeszła jej przez myśl szybka ucieczka, wieczne milczenie lub zapadnięcie się pod ziemię. W tej chwili żadna z tych opcji raczej nie była odpowiednia. Ale skąd wzięły się te tulipany? Nieważne, Jude nie będzie się nad tym rozwodziła, cieszyło ją jednak, że to nie róże. JJ nienawidziła zapachu róż, nienawidziła ich kolców i zdradliwości, tulipany za to były całkiem okej, takie ładne i nieoklepane. Nic nie było bardziej oklepanego w walentynki niż czerwone róże z bazarku. Zdziwił ją jednak ten gest i cóż to za urocza pelerynka tam z tyłu? A jaka ładna koszulka, całkowicie ją nią zdobył, teraz niech jej tylko zaśpiewa z gitarą i jest jego, tak się jej pomyślało przez chwilę, ale, że zabrzmiało to dziwacznie, nawet w jej głowie, postanowiła skierować się w inną stronę. Jackson dążyła obejrzeć sobie Alana bardzo dokładnie, zawsze tak go sobie oglądała, większość ludzi tak sobie oglądała. Wszystkie wątpliwości związane z wydawaniem dźwięków rozwiał jej towarzysz. Trochę dziwnie, że do tej pory zostawiła go bez żadnej odpowiedzi. Wsłuchała się uważniej w muzykę zastanawiając, czy przypadkiem nie będzie musiała się zbytnio zmęczyć, czekała na coś dla hipisków, jeść raczej nie będzie, przecież musiała pozbyć się tego odstającego brzucha i tłuszczu na łydkach, tak? Nieważne. Tyle miała teraz przemyśleń w głowie, związanych z Alanem, z samą sobą, z walentynkami, ze szkołą i kompletnie wybiła się z rzeczywistości, po dłuższym jednak zastanowieniu doszła do wniosku, że bardzo nie ładnie z jej strony zostawiać Howetta z taką ciszą. - No to chodźmy. - Powoli wstała z krzesła. Czy to możliwe, że jeszcze dziś się połamie? Czy w ogóle wiedziała co robi? A czy był tam ktoś jeszcze? Czy będą wyglądali dziwnie? Gdzie jest Mia? Przecież miała tu być, a Jude choć się rozglądała, nie mogła odnaleźć ten znajomej, zarumienionej buźki. Pewnie źle patrzyła.
Lavoisier wzięła do rąk kartę dań, otworzyła i zniknęła za nią. Zapewne wybierała danie, które zamówi, a może miała na celu zasłonienie swojej twarzy? Wyraz twarzy mówił bowiem, że jest usatysfakcjonowana. Wcale nie zdenerwowana propozycją zamówienia bigosu, wcale nie zirytowana postępowaniem dziewczyny wobec niej, a jedynie usatysfakcjonowana. Zupełnie, jakby potwierdziły się jej przypuszczenia - tak, teraz już stuprocentowo jest pewna, że Howett coś do niej ma. Jednak Violet ma to do siebie, że od jakiegoś czasu jest dziewczyną trudną do wyprowadzenia z równowagi, można by rzec: oaza spokoju. Jasne, wcale nie była jak tafla jeziora, które nawet gdy wpada do niego kamyk, zostaje w bezruchu. Nie, ona tylko zostawiała to dla siebie, siliła się na spokój i to właśnie było jej bronią na rozmówcę, który koniecznie chce ją zaatakować. Ale dziś sobie odpuścimy, przecież nikt nie lubi mieć wrogów, a ona z pewnością już nie. Nie rozumiała tego braku sympatii, ale Laila była jedną z wielu, tak się płaci za grzechy przeszłości. - Słuchaj, Howett - zaczęła wcale nie ostro, ton głosu miała raczej wyważony. - Wyjaśnijmy sobie coś: ty mnie nie lubisz, a ja do ciebie nic nie mam. Dlaczego tak jest? Nie miała zamiaru owijać w bawełnę, nie chciała, nie chciała także psuć sobie tego wieczoru, jednego w roku. Nie chciała go psuć sobie i jej, a także innym imprezowiczom. Ktoś inny wywoła drakę, ktoś inny wywoła sensację, nie ona, ona w ten sposób nie przebywała w centrum uwagi, nie potrzebowała poklasku spowodowanego swoją naiwnością. Ona przyciągała uwagę samą sobą, a nie swoimi poczynaniami, samą sobą, a przynajmniej tak jej się wydawało. W końcu nie na darmo wkłada zawsze tyle starań, tyle usilnych starań, aby zostać gdzieś w szarym kącie, aby egzystować z innymi szarymi myszkami, nie po to.
Następny numer rozbrzmiał chwilę potem. Naprawdę pasował do wystroju kawiarni. Kurczę, szkoda że nie znalazłam tego miejsca wcześniej. Było tutaj coś...magicznego. Czułam się tutaj jakbym umarła i trafiła do raju. Naprawdę. Wsłuchując się w muzykę i pijąc czekolade, która od razu mnie rozgrzała i postawiła na nogi wypełniając ciepłem całe moje wnętrze nie usłyszałam otwieranych drzwi. Otrząsnęłam się z euforii w której byłam dopiero gdy usłyszałam powitanie. Podniosłam wzrok znad tiramisu zauważając nieznaną Slizgonke uśmiechnęłam się i wymamrotałam. -Dźyń bhy. - przełknęłam kawałek deseru,który miałam w ustach i ponownie odparłam: -Cześć. -zatoczyłam ręką koło wskazując pomieszczenie. -Jak ci się tutaj podoba? Musieli ją otworzyć niedawno, nigdy wcześniej tu nie byłam. -zauważyłam że dziewczyna nie wzięła sobie nic słodkiego. Wskazałam na tacę z tiramisu, które właśnie jadłam i spytałam. - Poczęstujesz się? Są świetne do espresso oraz czekolady. -uśmiechnęłam się.