Za czarnymi drzwiami ozdobionymi herbem szkoły, kołatką w kształcie głowy smoka i srebrną tabliczką o treści:
Mistrz Eliksirów Profesor OPCM Opiekun Ravenclaw Aleksander Brendan Proszę pukać
Znajdują się kręcone schody prowadzące w górę, do ośmiobocznej wysokiej komnaty zwieńczonej u szczytu ośmioboczną szklaną kopułą o konstrukcji szkieletowej, która zastępuje zarówno dach jak i sufit komnaty o bazaltowej gładkiej podłodze z wtopionymi weń srebrnymi liniami, tworzące kręgi i symbole magiczne. Nad schodami na ścianie wiszą sztandary szkoły i domu. Do pokoju przez wysokie gotyckie okna o niskich parapetach wpływa światło dnia, a z nich samych roztacza się widok na niemal całą okolice Hogwartu. Naprzeciwko schodów po drugiej stronie pokoju znajduje się wysokie hebanowe biurko ozdobione na swoich ścianach płaskorzeźbami, na jego wypolerowanym i zaczarowanym blacie tak by ukazywał prawdziwą postać niezależnie od zaklęć i eliksirów, nie ma nic poza podkładką do pisania kałamarza i długiego szkarłatnego pióra, oraz malutkiego słupka obsydianu, przypominającego świeczkę który zapala się drobnym płomieniem w oczach jego właściciela, gdy w pobliżu rzucone zostaną zaklęcia zakazane płomień ten ujawni na makiecie miejsce i typ zaklęcia, dla postronnego to po prostu tylko słupek z obsydianu.. Za biurkiem stoi wysokie krzesło o pięknie rzeźbionym oparciu, na jego szczycie znajduje się rzeźba kruka o rozpostartych skrzydłach, a za fotelem w oknie Witraż przedstawiający Rowena Ravenclaw, z mottem domu.
Wit beyond measure is man's greatest treasure
Oba sąsiadujące z witrażem okna to w rzeczywistości drzwi prowadzące na taras który znajduje się wokół komnaty. przed biurkiem znajdują się również dwa fotele dla gości, pod witrażem znajduje się półka na Trofea. W samym Centrum podłogi nad powierzchnią unosi się srebrna misa z przeźroczystą cieczą otoczona drobnymi miseczkami zawierającymi drobne kryształki, która przyjmuje wizerunek Makiety Hogwartu, gdy skupisz odpowiednio w niej wzrok możesz ujrzeć i podsłuchać w niej każde miejsce na jego terenie i ludzi w nim się znajdujących. Misa pojawia się jedynie na wezwanie Profesora wyłaniając się z podłogi, gdy jest ukryta jej miejsce zajmuje unosząca się w powietrzu kula płomieni,wypełniająca pomieszczenie ciepłem i aromatem zależnym od upodobań gościa. W pobliżu wejścia Stoi metalowy posąg człowieka, niezwykle realistyczny, gdy nań spojrzysz może wydawać się że patrzy non stop na Ciebie obserwuje Cię i Cię ocenia, ale to tylko wrażenie, ale czy na pewno....
Ostatnio zmieniony przez Aleksander Brendan dnia Nie Lut 26 2012, 21:23, w całości zmieniany 6 razy
Otworzyła usta, ale po chwili zamknęła je. Nie miała pojęcia co powiedzieć. Stała tak, a jej czekoladowe oczy lustrowały cały gabinet. Pomieszczenie robiło wrażenie. Ana zamrugała kilkakrotni starając wyjść z otępienia. - Ten mężczyzna...- zaczęła. Nie wiedziała kim był owy facet, którego spotkała w lesie. Nigdy wcześniej go nie widziała.- Czy nie przekazano już panu powodu, dla którego zostałam tu wysłana?- zapytała cicho. Starała się uspokoić- na próżno. Była pewna, że profesor wie o wszystkim. Ten facet był wściekły! Z pewnością przedstawił z najmniejszymi szczegółami. Być może nawet nieco to wszystko ubarwił. Anabeth odkryła, że wcale jej to nie przeszkadzało. Nie obchodziło ją jak bardzo wybujana była wersja tamtego kolesia. Ona nie musi się wysilać na jakąś prawdopodobną bajeczkę. - Nie sądzę, że moja wersja będzie inna. A nawet jeśli, to wolałabym zostać przy wersji tego aurora. Bo to auror, nie mylę się?- powoli odzyskiwała swoją wrodzoną ciekawość.- Jeden z tych auroró, którzy mają ochraniać zamek przed Lunarnymi?- uniosłalekko jedną brew. W jej oczach pojawił się wesoły błysk. Nie byłaby sobą, gdyby nie starała się dowiedzieć jak najwięcej.
Wciąż czytając zwój, słuchał po czym odłożył pergamin podpisał go i sięgnął po następny. - Wychodzę z założenia że należy wysłuchać obie strony nim podejmie się decyzję, więc mimo niechęci radziłbym byś przedstawiła twoją wersję, zdarzeń które nastąpiły. W tym również powód twojej eskapady w te rejony w tym czasie.-- Podpisał kolejny pergamin i zaczął przygotowywać następny:- Czekam i radze nie marnować mojego czasu, mam sporo roboty papierkowej, proszę zasiąść w fotelu i zacząć spokojnie swoją opowieść.
Skrzywiła się lekko i zajęła miejsce w fotelu. Przeczesała palcami włosy i nerwowo przygryzła dolną wargę. Zastanowiła się przez sekundę, nad prawdopodobną wersją wydarzeń. - Nie zamierzam się wypierać, że to nie moja wina. To całe zamieszanie to od początku do końca moja wina. Poszłam do lasu i tam spotkałam Thomasa. Właściwie to nawet go nie znam. Poszedł za mną. Myślę, źe chciał mnie chronić. Pewnie doszedł do wniosku, że i tak nie odwiedzie mnie od tego pomysłu. Potem spotkaliśmy tego aurora. Starałam się jakoś wywinąć. Taki... Instynkt samozachowawczy.- zrobiła krótką pauzę. Teraz nadchodziło najgorsze.- Chciałam się zmienić, ale coś nie wyszło i...- nie dokończyła bo miała wrażenie, że zapadnie się pod ziemię.- Nie żałuję, że poszłam do lasu. Żałuję jedynie, że nie zaciągnęłam Thomasa do zamku i nie wróciłam potem sama. Niepotrzebnie go narażałam. Gdyby mu się coś stało to...- głos jej zadrżał. Przymknęła oczy aby się uspokoić. Dopiero teraz dotarło do niej, jakie głupstwo popełniła.- Jeśli chodzi o cel to... Cóż, przyjmijmy że chciałam się sprawdzić.- westchnęła. Było oczywiste, że kłamała. Anabeth była zbyt inteligentna, aby robić coś tak kretyńskiego.
Benedict miał ewidentnie dość głupich dzieciaków, które nie rozumiały powagi sytuacji. A mówili mu, że Ravenclaw gości najinteligentniejszych. Chyba tiara się upiła, kiedy przydzielała tą dziewczynkę, albo pojechała wcześniej na gruby melanż i poprosiła jakiś beret, żeby ją zastąpił. Boże co to w ogóle za historie! No życiowe niedoczekanie i inne dodatki. Po prostu już ręce Benedict załamuje. A zdecydował, że przyjdzie z tą dziewczyną do gabinetu, bo przy okazji chętnie zwróci uwagę opiekunowi tego domu, żeby swoich podopiecznych bardziej wychowywał, albo robił im testy na inteligencję, bo no cóż. Niektórzy mogą go zawieść. Mimo to przez całą drogę powstrzymał się od kąśliwych uwag. Jedynie trzymał różdżkę w dłoni, gdyby dziewczynka postanowiła zbiec, to mógłby natychmiast rzucić w nią jakimś zaklęciem ofensywnym... Które by jej uczyniło małe zmiany na twarzy, a zatem niech się lepiej ona uspokoi. Zapukał spokojnie do gabinetu, a potem wszedł zaraz za dziewczyną, która chyba już tu planowała złożyć fałszywe zeznania. - Witam panie profesorze. Nazywam się Benedict Zauser i cóż... Muszę powiedzieć, że był świadkiem nieprzyjemnego zdarzenia z udziałem pańskiej podopiecznej. Pragnę zwrócić uwagę, że CZTERNASTOLATKA znajdowała się w okolicach Zakazanego Lasu gotowa się w niego zapuścić. Warto też wspomnieć, że podjęła nieudaną próbę zmiany wyglądu. Ale nie byle jakiej zmiany. Próbowała przybrać postać jednego z profesorów Hogwartu, lecz ciężko mi powiedzieć którego, więc może to powie ta dziewczyna. - Mruknął ostatnie zdanie w tonie jakiejś obelgi. - Oponowałbym za odjęciem dwudziestu punktów z puli Ravenclaw'u. Choć myślę, że na tym kara nie powinna się zakończyć.
Podniósł wzrok znad pergaminu patrząc spokojnie w kierunku przybysza: - Dziękuję Panu za zwrócenie mi uwagi w kwestii wymierzenia kary, z pewnością z niej skorzystam. Jednakże pragnął bym poprosić o schowanie różdżki w obrębie tego gabinetu, jesteśmy ludźmi cywilizowanymi i zachowajmy pozory chociażby, kulturalnej i spokojnej rozmowy. Panna Blackwood właśnie miała przedstawić mi swoją wersję, którą niejako przewał Pan - mówił spokojnym i uprzejmym tonem, swoim głębokim głosem. Na jego twarzy gościł wyraz opanowania i spokoju: - Rozumiem że nie jest Pan nawykły do pracy z dziećmi. Panna Blackwood popełniła wykroczenie za które zostanie sprawiedliwie ukarana, nie ma powodów się emocjonować z tego powodu.- Spojrzał na uczennicę - Panno Blackwood, z przykrością przyjmuję do wiadomości o pani przewinieniu, takie zachowanie nie przystoi uczennicy z domu wiedzy. wykazała się Pani bezmyślnością i brakiem wyobraźni przez co naraziła się na niebezpieczeństwo dodatkowa narażając inne osoby. Jednak nie widzą powodu by tracił na tym cały dom, nie jest sprawiedliwym by za wybryk jednej uczennicy tracił ogół. W tym wypadku w ramach kary zastosuje szlaban który odbędzie panna pod moim nadzorem w bibliotece przyda się tam indeksowanie woluminów oraz zadaję pani pracę dodatkową polegającą na przygotowaniu dwóch rozpraw na temat zagrożeń znajdujących się na terenie Lasu oraz opisaniu wszystkich powtarzam wszystkich niebezpiecznych gatunków stworzeń w nim żyjących. Do czasu wykonania tych zadań zawieszam wypady do Hogsmade oraz ma pani zakaz opuszczania dormitorium po godzinach lekcyjnych za wyjątkiem odbycia szlabanu i posiłków czy rozumiemy się Panno Blackwood. zakończył wypowiedź spokojnym głosem.
Pokiwała powoli głową, ze wzrokiem utkwionym w profesorze OPCM. Szlaban w bibliotece! Czy można było wyobrazić sobie coś lepszego? Jedyne co było jej nie w smak to te wypracowania i opisy tych stworzeń. Czuła, że spędzi nad tym kilka dłuuugich wieczorów. Po chwili podniosła się z fotela i uśmiechnęła promiennie. - Panie profesorze, kiedy mam się stawić na wykonanie szlabanu?- zapytała lekkim tonem, jakby pytała o pogodę, a nie o karę za swoje przewinienia. Posłała aurorowi zirytowane, pełne pogardy spojrzenie. Nie lubiła go. Wiedziała na pewno, że o ile na początku sądziła iż wykonuje tylko swoją pracę, to teraz w jej oczach był irytującym, wstrętnym, głupim facecikiem, który uważa, że jest kimś. Phi! Przeczesała palcami długie, kasztanowe loki i czekała na odpowiedź Brendena.
Weszła do pomieszczenia z rozpędu nie pukając. Zaraz potem, będąc już jedną stopą w gabinecie otworzyła usta, żeby coś powiedzieć i zamknęła je, odtwarzając sobie w pamięci jakiś klik obrazu, jaki przed chwilą miała przed oczami. Kartka na drzwiach. „Proszę pukać”. Wzięła głębszy wdech, siląc się na spokój. Zatrzasnęła za sobą drzwi, zapukała dla zasady i weszła, tym razem już bez odwrotu. Zdążyła się tylko przelotnie rozejrzeć, a w jej oczy rzuciła się w końcu sylwetka nauczyciela. — Ma Pan Profesor chwilę? Taaak. Ta obca wszystkim uczniom, siląca się na naturalny spokój D’Angelo, rezerwująca każde najdrobniejsze chociaż pokłady respektu dla nauczycieli, broń Boże dla jej własnych rówieśników. Inaczej brakłoby tego szacunku dla wyższych rangą ludzi. A że post nie jest dłuższy, za to dziękować Coco, bo nie daje mi ogarnąć fabularnego życia.
Spojrzał na nią znad ksiąg i pergaminów. - Ależ oczywiście, dla Kruków zawsze.-Wskazał jej jeden z foteli. -Usiądź i powiedz co sprowadza twą osobę w moje skromne progi - Zwrócił się spokojnym głosem, ciekaw co sprowadzą tą młodą damę do jego gabinetu. Uczniowie czy Studenci nachodzili do niego z rzadka, więc większość swoich dyżurów ostatnimi czasy spełniał na lekturę starych manuskryptów i woluminów, które coraz częściej zasłaniały mu całe biurko piętrząc się wokół w formie wież i stert.
Zamknęła za sobą drzwi, opierając się chwilę o drewno, wpatrując się w nauczyciela przed sobą. Mieszkańcy innych Domów mieli pewnie sporo podstaw objeżdżać Brendana za plecami, ale przynajmniej dla Krukonów zawsze służył pomocą. Uśmiechnęła się ledwie dostrzegalnie, kątem ust do siebie, zadowolona, że w przeciwieństwie do większości profesorów (nie to nie jest przytyk w stronę już martwego, świętej pamięci Farida) można było liczyć na jego wiedzę i doświadczenie. — Zaklęcie. Konkretnie coś przeciwdziałające wilkołakom. Zajęła miejsce na wskazanym przez profesora fotelu, usadawiając się tam wygodnie. Torbę ułożyła obok siebie, wyciągając z niej jakiś podręcznik, spoza bibliotecznych zasobów. Tom z nieprzewidzianym hukiem opadł na biurko, wzbijając kurz ze starych stronnic dookoła. Niezależnie od tego ile razy był już przez nią kartkowany, dalej wyglądał jak nieruszany od wieków. — Próbowałam coś tu znaleźć, ale niewiele mi to pomogło. Ma pan profesor jakieś pomysły? Rozwiązania?
Spojrzał na podręcznik, wziął go w ręce i przekartkował, przejrzał indeksy i datę wydania. W zamyśleniu sięgnął po dwa pergaminy, które również przejrzał, nie znajdując tam odpowiedzi odłożył Tom jak i zwoje na bok. Wstał z fotela i zaczął szukać tomiszcza, które gdzieś tu pozostawił. -Gdzie ja go położyłem, taki mały czarny tomik.- zaczął mruczeć pod nosem-O tutaj.- rzekł sięgając po mały wolumin oprawiony w czarną skórę , delikatnie się łuszczącą w kilku miejscach uszkodzoną widać po niej ślady wieków. Odpiął zamek, okazując Stronę tytułową Arte defensionem, et de comminationem entibus maledictus autorstwa Gaweina Brendena. -Likantropi, lykanie zaraz jak to było po łacinie a mam.- uśmiechnął się- Więc co dokładnie z zakresu obrony przed za przeproszeniem cytując przodka przeklętymi, dokładni cię interesuje trucizny i tym podobne raczej nie, mam tu jedno zaklęcie obronne, chwile mi zajmie tłumaczenie instrukcji z łaciny i cymru, przodek lubił łączyć oba. -Spojrzał na uczennice
Przechyliła głowę na bok, próbując odczytać tytuł podręcznika, ale że z łaciny ni w ząb nie rozumiała, a tylko tyle ile zdążyła się nauczyć na OPCM, jedynie zmarszczyła w skupieniu brwi, próbując jakoś na rozsądek i skojarzenia ogarnąć czytaną treść. Sztuka defensywna… Magii defensywnej? Dobra, więcej jej nie było trzeba. Załapała puentę i przynajmniej nazwisko wydało jej się jakieś czytelniejsze w odbiorze. Nie od razu zauważyła podobieństwo do nauczyciela przed nią. Kiedy zauważyła zależność, uniosła na niego spojrzenie. Imponujące. Korzenie widać miał słuszne. — Właśnie obronne — potwierdziła, pochylając się z ciekawością nad treścią, której tak czy inaczej nie rozumiała. Prawdopodobnie gdyby była profesor Magyar, podjadałaby się tym o wiele bardziej niż zwykła D’Angelo, która potrafiła docenić mocno tylko to, co było dla niej do ogarnięcia. — No tak…. — rzuciła tracąc zainteresowanie tekstem i wyprostowała się poświęcając uwagę nauczycielowi — chwila mieści się w jakim mniej więcej przedziale czasu?
-Hmm jeśli chodzi o instrukcje trucizny, to złamanie szyfru alchemicznego dla osoby go nieznającego zajęłoby około półwiecza, ale nie to nas interesuje, tłumaczenie zaklęcia na współczesną mowę zajmie mi może minutkę, bo je znam- uśmiechnął się- wyciągnął kartę pergaminu i dotknął ją różdżką- Scribo- na karcie ukazało się tłumaczenia zapisane elegancką kursywą, z podkreśleniami ruchów różdżką.- Dobrze co my tu mamy formuła brzmi Adolebit lupum, urok rzucony na przedmiot czyni przedmiot czymś niczym krzyż dla wampira, powodującym oparzenia na przemienionym ciele w momencie dotyku, w sumie lepiej to jest opisane na karcie. Dobra a teraz różdżka w dłoń, młoda Panno i spróbuj opisanego ruchu różdżką, potem przejdziemy na sucho do formuły zaklęcia potem spróbujemy razem obu komponentów, a potem już sama będziesz ćwiczyć, rozwiązanie takowe mam nadzieje cię satysfakcjonuje. -spojrzał na nią- Jeśli tak to zaczynajmy.
Nie wiedziała czy mruczał bardziej do siebie, czy do niej, więc nie przerywała jego rozważań. Zachowała milczenie, cierpliwie czekając na gotową, przełożoną już na angielski formułę i sposób jej użycia. Dopiero kiedy pergamin został zapisany po marginesy, upewniając się, że nauczyciel nie planuje go brać do rąk, zgarnęła go trochę w swoim kierunku, odczytując tytuł zaklęcia, w momencie, w którym Aleksander Brendan sam krótko streścił działanie i mniej więcej sposób użycia zaklęcia. Uniosła na niego wzrok, kiwając ze zrozumieniem głową, nim powróciła do tekstu, przelatując po nim wzrokiem. Jej tęczówki szybko przewierciły kartę parokrotnie ze sprawnością krukonki, która rzadko rozstawała się z czytanymi tomiskami ksiąg. Zmarszczyła nieco brwi, niepewna jednego zdania. — Czyli to znaczy… acha, no tak. Rozumiem. Chciała zadać pytanie, ale w momencie, kiedy uzmysłowiła sobie jak ono brzmiało, sama sobie na nie w głowie odpowiedziała i odsunęła w końcu pergamin od siebie prostując się. — W porządku, myślę, że załapałam. Wyciągnęła różdżkę, według zalecenia profesora, z tylnej kieszeni spodni, jeszcze raz zerkając na prosty rys na kartce, przedstawiający mniej więcej ruch ręką. Powtórzyła go. Z nim chyba nie było najmniejszego problemu.Te pojawiły się dopiero przy wymowie zaklęcia. Pewnie nie raz poprawiona przez profesora, dopiero za którymś razem wypowiedziała je w pełni prawidłowo, w synchronizacji już z ruchem ręką, machając różdżką według wszystkich poleceń zawartych w czytanym wcześniej tekście. W międzyczasie, wysłuchując poprawiających ją poleceń Brendana, kilka razy musiała się jeszcze wrócić pamięcią do poprawnej wymowy zaklęcia. Zanim jeszcze przeszła do indywidualnych ćwiczeń, opuściła różdżkę prostując się. — Yhhkhhmm… — chrząknęła nieznacznie unosząc wzrok na mężczyznę. — Profesorze, a skąd będę wiedzieć, czy zaklęcie zadziałało? Nie mamy tu przecież przypadkiem pokazowego wilkołaka w fazie przemiany.
- Na przedmiocie powinna ukazać się srebrna poświata w momencie jego rzucania, a także w dotyku powinnaś odczuwać delikatne ciepło dające odczucie bezpieczeństwa. Tak wynika z opisu i mojego doświadczenia z tym zaklęciem, Ale zastrzegam nie testowałem go w sytuacji bojowej, plus Gawein sam mi tak ten czar opisywał, jak ostatnio z jego portretem w domu rozmawiałem, a kilku przodków poświadczyło jego skuteczność. Przed tobą teraz samotna droga ćwiczeń aż osiągniesz doskonałość, jak to mówią 20% nauki wykonujesz pod okiem psora a 80% samodzielnie. Więc powodzenia.- zakończył zamykając wolumin.
Nie dość dobrze czytała opis? Nie. Wolała się upewnić. Pismo Aleksandra było dla niej podobną zagadką co łacina, czy inne, już wymierające języki. Zmarszczyła brwi, szukając w tekście wspomnianego fragmentu. Faktycznie. Był tam ten wspomniany przez nauczyciela. Pokiwała więc ze zrozumieniem głową i posłała mu względnie przekonujący, wdzięczny uśmiech. Czy coś na kształt uśmiechu. D’Angelo w takich gestach akurat nie należała do najlepszych. — Rozumiem. Najwyżej pożre mnie jakiś zły wilczek — zironizowała nie mogąc się powstrzymać. Bardziej zresztą skierowała ten komentarz do siebie niż do nauczyciela. — Dziękuję. Mam jeszcze tylko jedną prośbę. Mogę, profesorze? Wskazała podbródkiem na wolumin pergaminu, mając nadzieję, ze mogłaby go wziąć. Nie słysząc sprzeciwu, milczenie uznając za zgodę, schowała go do torby. — Powodzenie nie będzie konieczne. Ale życzenie dobrej pracy, owszem. Dziękuję — podziękowała znów, tym razem dla zasady i wyszła z pomieszczenia, żegnając się krótką, grzecznościową formułą.
Był weekend, a Bianka jak zwykle męczyła się nad pracą z historii magii. Przesiedziała pół dnia w bibliotece i w końcu się udało. Skończyła swoje wypracowanie. Ale jak na złość, na zadanie z eliksirów brakło jej już czasu. Z resztą nawet nie była do końca pewna co profesor Brendan zadał. Pytała różnych ludzi ze swojego rocznika, ale oczywiście reszcie to wisiało. Ostatnio dostała kartkę ze swoimi ocenami i aż się załamała. Miała jedno Z i kilka N i O. Nie miała zielonego pojęcia co ma robić. Wybrała ten kierunek, bo stwierdziła, ze może jej się przydać, ale nie wzięła pod uwagę faktu, ze na studiach poziom jest o wiele wyższy niż na poziomie podstawowym. Wybrała się więc do profesora Brendana, by zapytać go, czy może jakoś swoje ceny podciągnąć. Wziąć jakieś dodatkowe zadanie, czy uwarzyć jakiś eliksir na dodatkową ocenę. Tak więc ubrana w ciemnoniebieski komplet składający się z długiej, zdobionej spódnicy i białej bufiastej bluzki z gorsetem szła w stronę gabinetu szanownego profesora eliksirów. Obcasy skórzanych botków cicho postukiwały o marmurową posadzkę, a złote i srebrne bransolety na jej rękach podzwaniały przy każdym ruchu. Stanęła przed masywnymi, drewnianymi drzwiami gabinetu i delikatnie zapukała, po raz kolejny dzwoniąc ozdobami na nadgarstku.
Drzwi się otworzyły wpuszczając studentkę na schody prowadzące do gabinetu. Aleksander siedział aktualnie za biurkiem czytając teczki personalne nowo przybyłych uczestników programu Sfinks. Lektura aż nadto ciekawa. Poprzestał ją wyciągając z kartoteki teczkę Bianki, od tak na wszelki wypadek położył ją na widoku między pozostałymi, wracając do lektury czekając na nią. Ciekawe w jakiej sprawie zechciała zaszczycić go swoja osobą w tym dniu. Spojrzał znad kartki na drzwi mówiąc -Zapraszam do środka- spokojnym tonem.
Pierwsze co zobaczyła po zapukaniu były kręte marmurowe schody prowadzące do masywnych drewnianych drzwi z gabinet Mistrza Eliksirów. Bianka była tutaj zaledwie dwa razy i za każdym razem wystrój zachwycał ją tak samo. Szklany dach zapierał dech w piersiach. Zdaniem Krukonki nadawał komnacie niezwykle magiczny wystrój, zwłaszcza w nocy. Siedzenie tutaj w rozgwieżdżoną letnią noc i patrzenie na niebo musiało być na prawdę niezwykłe. -Mam nadzieję, ze nie przeszkadzam.- powiedziała powoli podchodząc do masywnego hebanowego biurka przy którym siedział profesor. Bianka dostrzegła na blacie teczkę ze swoim nazwiskiem. Choć imię było zakryte inną teczką, to nie trudno było się domyśleć, ze akta są jej. W końcu w zamku nie było nikogo innego o nazwisku Narish. No, chyba, że profesor przeglądał akta któregoś z jej braci, co jest raczej wątpliwe. Dziewczyna usiadła na jednym z ozdobnych foteli i zaczęła wyjaśniać dlaczego tutaj przyszła. -Panie Profesorze, ja przyszłam w sprawie tego zadania, które pan ostatnio zadał. Nie zdążyłam zapisać, o czym miało być, a nikt z mojego roku nie chce mi powiedzieć. Wszyscy twierdzą, ze skoro to na przyszły tydzień, to jest jeszcze czas, a ja chciałabym to zrobić od razu...
Usiadł za biurkiem, na jego blacie tak pięknym gdy pustym (stan który można nazwać mitycznym, szczególnie w przeciągu ostatnich 2 lat), piętrzyły się pergaminy listy książki, ułożone w eleganckie kopczyki. Zaczął od poczty, sięgając po nóż do papieru, zaczął otwierać listy przeglądając ich zawartość: -... rachunek, rachunek rachunek, sprawozdanie finansowe, lista z zaopatrzeniem umowa najmu....- mruczał pod nosem. W myślach zaczął przeklinać moment w którym powołał Aleksander Brendan & Partners Limited, a w efekcie tego przejął kilka lokali gastronomicznych oraz kilka sklepów. Ustalanie strategii rozwoju i objęcie ogromu pracy jaka wiąże się z prowadzeniem lokali lekko go zaskoczył. zwykle jego rodzina zajmowała się show-biznesem lub innymi wolnymi zawodami, nie on. Postawił swój majątek na prowadzenie korporacji a teraz przyszło mu się tym zająć.