Męskie łazienki mają to do siebie, że bez względu ile by się je szorowało i jaką ilością środków zapachowych wypsikało nigdy nie mają jakiegoś w miarę normalnego zapachu. Tak jak u dziewczyn, znajduje się tu średniej wielkości wanna, gotowa przyjąć każdego brudasa.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia 9/6/2014, 17:43, w całości zmieniany 2 razy
Simon wszedł do łazienki z przewieszonym ręcznikiem przez prawą rękę i z kosmetyczką w drugiej. Mimo że brał prysznic przed wyjazdem z domu,musiał coś ze sobą zrobić. Podszedł do jednego z dużych zlewów nad którym wisiało pęknięte na rogu lustro. Chłopak powiesił przybory na haczyku przy zlewie i opierając się o niego od pasa w górę nagi spojrzał w lustro. Dopiero teraz dotarło do niego dlaczego ludzie w wiosce tka dziwnie na niego patrzyli,z takim przestrachem. Szare oczy,mocno przekrwione po prawie 30 godzinach bycia na noga (no może z naprawdę krótkimi przerwami na sen). Ostatnimi czasy bardzo radosna,rumiana twarz teraz była blada i widocznie zrozpaczona... Ale czemu tu się dziwić? Jak inaczej może wyglądać człowiek który stracił ojca? Bliskiego sobie człowiek który chcą nie chcą nauczył go życia? Simon mimo woli wrócił pamięcią do tych ostatnich dwóch dni.Dostał list,najgorszy list jaki można dostać. List w którym było bardzo jasno napisane że ojciec chłopaka zmarł. Nie wiele myśląc krukon spakował wszystkie ciemniejsze rzeczy do swojego plecaka i czym prędzej teleportował się do swojego rodzinnego domu w Hiszpanii. Tam powitały go siostry oraz matka,odziana w ciemna bawełniana suknie i białe perełki na szyj. Gdy tylko zobaczyła syna rzuciła mu się w ramiona i zaczęła płakać,mocząc jego czarną koszule na wysokości serca. Cały wieczór był przesiąknięty łzami dziewięciu zbłąkanych dusz które straciły bardzo bliska sobie osobę. Bardzo szybko po tej nocy smutku nastał dzień pogrzebu,jeżeli można to tak nazwać. Gregor James John Lewis jako osoba mocno nie wierzac w stwórce życzył sobie aby po jego śmierci spalić jego zwłoki i na najwyższy wzniesieniu niedaleko jego rodzinnego domu puścić jego prochy z wiatrem,aby po śmierci mógł zwiedzić cały świat. Wola mężczyzny została oczywiście wysłuchana i wraz ze przebudzeniem słońca cała rodzina Lewisów udała się na Gato Hill aby godnie "pochować" zmarłego. Każda z ośmiu pań będących obecnymi na wzgórzu wyciągnęła spora garść prochów z urny i na niewypowiedziany trzy,cztery puściła je z wiatrem. Simon zebrał resztki prochów i śpiewając ulubioną piosenkę ojca wypuścił go w świat. jedno było pewne w ten właśnie sposób osierocona rodzina Lewisów pochwało swojego ojca i męża nie tylko w ziemi...ale też w sercu. Po powrocie do domu,siostry krukona pożegnały matkę i brata i szybko powracały do swojego codziennego życia. Kobieta złapała Simona za rękę i zaprowadziła go do swojej sypialni. Tam zdarzyło sie to co chłopakowi wryło się w pamięć najbardziej. Matka dała mu pierścień który jego ojciec zwykł nosić na prawej dłoni mówiąc: -Do pierścień rodzinny Lewisów. Twój ojciec chciał abyś go dostał gdy on umrze...Pilnuj go. Był dla niego bardzo ważny-i stanęła na palcach całując go w czoło,po czym wygoniła go z pokoju mówiąc że chce pobyć sama. Gdy wyszedł słyszał jak płacze... Po nie przespanej nocy,pożegnał się z matką obiecując ze wróci do niej w wakacje oraz prosząc ja aby do niego jak najczęściej pisała...i wrócił do Hogwartu. Snuł się jeszcze po zamku i po jego terenach a na serdecznym palcu prawej dłoni ciążył musygnet ... I ciążył mu do tej chwili. Odkręcił kurek z gorącą wodą i obmył twarz,ręce,ramiona,szyje. Wyjął z kosmetyczki pastę i szczotkę do zębów,przystępując do precyzyjnego mycia uzębienia co miało odpędzić od niego czarne myśli i ból jaki teraz czuł w okolicy pępka....jednym słowem czuł się koszmarnie i nie zmierzał tego w żaden sposób tuszować. Simon zakończył jakże perfekcyjnie wykonane mycie zębów i spojrzał w lustro. Zobaczył w nim młodszą kopie ojca,młodego na swój sposób atrakcyjnego mężczyznę o przejrzystych szarych oczach i zdecydowanie za długo nie przycinanych włosach. Mięśnie żuchwy były napięte,tak jak całe jego ciało i w ułamku sekundy prawa dłoń uniosła się i trafiła idealnie w sam środek lustra,dewastując je po czym znów spojrzał na swoje odbicie. Dalszych wydarzeń nikt nie mógł przewidzieć nawet sam krukon. Jak w jakimś transie wyciągną prawą dłoń wybierając z lustra popękane części szkła kalecząc sobie dłoń z której krew spływała purpurowymi strużkami po jego przed ramieniu...
Dotarcie na drugie piętro z lochów niestety trochę mu zajęło... Schody na każdym piętrze płatały mu figle! Kiedy już miał stawiać nogę na półpiętrze, one zmieniały tor, tak więc musiał nadrabiać drogi. Pierwszy list od Simona, nie ukrywał, bardzo go zaskoczył. Mieli tylko pójść do swoich pokojów, przebrać się i znowu spotkać... i właściwie, kiedy sowa zastukała w okno dormitorium, jakoś wewnętrznie czuł, że coś jest nie tak. I faktycznie było... nawet bardzo "nie tak". Kiedy Simona nie było w szkole, chodził jak struty... Chciał go jakoś wesprzeć, ale właściwie nie mógł nic... Więc drugi list od Krukona, mówiący, że już jest w szkole, zadziałał na niego natychmiast. Mało brakowało, a wybiegł by na boso, ale kiedy po wyjściu z dormitorium jego stopy zetknęły się z zimną, kamienną posadzką, zawrócił po trampki. Założył jeszcze jakąś wymięta koszulkę z japońskimi nadrukami przekleństw i szkolną szatę, co by nie zamarznąć. Miał gdzieś, że jego włosy są w totalnym nieładzie, na twarzy nie miał ani miligrama makijażu, ale to było najmniej ważne. Musiał jak najszybciej zobaczyć się z Simonem, i choć w głowie kołatała się myśl, że w TAKIM stanie nie może mu się pokazać, to nie miał czasu. Kiedy wbiegł do łazienki, od razu go zobaczył. Niby nic, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, że nareszcie go widzi... Ale kiedy zrobił kilka kroków w jego stronę, a ich echo odbijało się od ścian, do jego świadomości dotarł kolor... Czerwień... - Simon! - krzyknął niemal panicznie, natychmiast chwytając jego dłoń, stanowczo, a jednocześnie tak, aby nie pogłębić ran. Tylko kilka głupich centymetrów, a czuł się przy chłopaku taki strasznie mały. Z przestrachem patrzył mu w oczy, przekrwione, ewidentnie od łez... I z całą frustracją, jaka skumulowała się w nim przez te kilka sekund, trzasnął Simona w twarz z otwartej dłoni. Nie mocno, ale nie aż zanadto delikatnie, tak, żeby otrzeźwić. - Oszalałeś?! - dodał szybko, nadal podniesionym głosem, i stanowczo wyższym, niż naturalnie. Nie wiele myśląc, rzucił się chłopakowi w ramiona, ciasno oplatając rękoma jego szyje. - Bogowie, tak strasznie tęskniłem! Tak bardzo mi przykro... Miał gdzieś, że ułamek sekundy wcześniej go uderzył... Miał tylko nadzieje, że nie będzie z tego powodów żadnych wyrzutów, działał pod wpływem emocji... Bał się...
Simon usłyszał dźwięk otwierania drzwi i echo kroków na glazurze ale nawet się nie odwrócił... W takim był stanie... Policzek wymierzony przez Namidę tak chłopaka zaskoczył że aż odwrócił twarz. Ale oprzytomniał. Czuł kawałki szkła w swojej dłoni,ciepłą krew na przed ramieniu,i mocne ręce które go obejmowały... sam objął chłopaka w lewą ręką połowie korpusu aby nie ubrudzić go krwią. Zdał sobie sprawę ze musiał go strasznie przestraszyć...roztrzęsionym głosem ze strachu,bólu powiedział cicho: -Prze-przepraszam...ja,coś we mnie wstąpiło... -z jego oczu pociekły łzy. Przed matką musiał udawać. Twardego dorosłego faceta. Którego nic nigdy nie ruszy,który jest jak stal,jak skała.Ale teraz nie musiał,nie chciał udawać. Wiedział ze Namida go zrozumie,nie będzie mu miał nic za złe...przynajmniej taką miał nadzieje. Chciał mu o wszystkim opowiedzieć... o tym co czuje. Chłopak powinien wiedzieć...
- Tak strasznie mnie przestraszyłeś... Jak mogłeś zrobić coś tak głupiego? Tak się bałem... - szeptał, i właściwie kiedy otrzeźwiał z nadmiaru emocji, które nadal się w nim gotowały, zorientował się, że przestawił się na japoński, więc Simon nie mógł go zrozumieć... Co właściwie wyszło na dobre. Nie powinien w tej chwili okazywać słabości. Odsunął się nieco, starając się zachować jak mężczyzna... Tak, był cholernie niestabilny emocjonalnie, i gdyby mógł, usiadłby teraz na ziemi i płakał, razem z Simonem... Ale czuł, że nie pomoże mu w ten sposób. Nami chwycił chłopaka za lewą dłoń, ciągnąc kawałek dalej, jednocześnie uważając aby nie pokaleczyli się o stłuczone szkoło na ziemi. - Chodź, siadaj... - Nami ściągnął szkolną szatę, kładąc ją na podłodze, po czym posadził tam Simona. Od razu wyciągnął różdżkę, którą także w ostatniej chwili pochwycił i schował do nogawki spodni. - Szkło sam usunę... Nie jestem jednak mistrzem zaklęć leczniczych... - mówił cicho, jednocześnie cały czas patrząc na chłopaka. - A Ty w tym czasie mów... Opowiedz mi wszystko, od początku...
Simon słuchał słów Namidy nie rozumiejąc ani literki,ale było mu to obojętne. Czuł się lepiej gdy miał kogoś bliskiego obok siebie.Chłopak posłusznie usiadł na szacie śizgona i spojrzał w jego oczy,ewidentnie przestraszone. Czyżby naprawdę było aż tak źle. jego oczy na chwile zjechały na dłoń,przez co wzdrygnął się. Przecież obiecał sobie ze nie będzie sobie robić takich rzeczy nawet w najbardziej krytycznym momencie...a tu proszę. Gdy usłyszał słowa Namidy spojrzał prosto w jego oczy: -To nic...-instynktownie podwinął palce an tyle na ile pozwalał mu stan dłoni-Opatrzysz to i będzie z głowy-starał się uśmiechnąć,ale wyglądało to bardziej jak grymas,jego głos także nie brzmiał zbyt optymistycznie. Miał mu wszystko opowiedzieć...tylko od czego zacząć. Przełknął ślinę i zaczął opierając głowę o zimną ścianę.: -Jak w transie spakowałem ciemne rzeczy do plecaka i wyszedłem po za teren Hogwartu. Potem teleportowałem się do Madrytu,z Madrytu do domu...-jego głos zazwyczaj spokojny i neutralny teraz aż ociekał z emocji jak u histeryka. Lewa dłoń się delikatnie trzęsła.-Gdy wszedłem do środka,wszystkie już tam stały....zapłakane,podłamane. Najgorzej wyglądał matka. Poczułem wtedy ze naprawdę muszę ją wesprzeć,nie pozwolić aby zwątpiła. Płakałem..tylko gdy nie widziała...prawie w ogóle. Następnego dnia udaliśmy się na "pogrzeb". Ojciec został spalony wcześniej,prochy były w urnie. Każde z nas wzięło po garści i posłało go w świat..aby mógł podróżować...takie było jego życzenie...Śpiewałem dla niego...-po jego policzkach spływały łzy. Krukon nie był osoba która płacze histerycznym płaczem,takim zawodzącym,on pozwalał łzom wylatywać z oczu,nie robiąc nic więcej.-Gdy wróciliśmy do domu... Dziewczyny się rozjechały do domów,zostałem sam z mamą...wtedy dała mi to- pokazał głową na pierścień na jego placu-Pierścień rodowy. Przez prawi 50 lat nosił go mój ojciec...a ja czuje ze nie powinienem go w ogóle zakładać. Ale w końcu on tak chciał,a on często miał rację.-znów westchnął-Potem mama powiedziała żebym wracał do szkoły...że chce zostać sama. Słyszałem jak płakała...wzywała go. Poprosiłem żeby pisała do mnie jak najczęściej...i tak ja żegnając teleportowałem się pod Hogwart. Snułem się po zamku i po błoniach przez godzinę może dwie i trafiłem tutaj...resztę widziałeś...-spojrzał mokrymi oczyma na Namidę...czując się 100 razy lżejszy mogąc to wszystko z siebie wyrzucić.
Namida milczał... Nie miał zamiaru nawet cichym westchnieniem przerywać Simonowi. Sam kompletnie nie umiał postawić się w jego sytuacji - jeszcze nigdy nikogo nie stracił tak "na zawsze". Kiedy chłopak powoli kończył opowiadać, Nami chwycił jego dłoń, i jak najbardziej precyzyjnie, i aby zadać jak najmniej bólu, wyciągnął kilka większych odłamków szkła, a te mniejsze już za pomocą różdżki. Rzucił jeszcze krótko Episkey, i było po wszystkim.. chociaż pewnie jeszcze przez jakiś czas Simon będzie odczuwał dyskomfort. - Simon... - zaczął, znowu szeptem, kiedy skończył. - Tak bardzo jest mi przykro z powodu straty... Wierzę, ze poradzisz sobie jako głowa rodziny... Ślizgon ujął delikatnie jego dłoń, unosząc ją nieco, aby przyjrzeć się sygnetowi... Był naprawdę piękny... Nami przejechał po nim delikatnie palcem... On swój dostał w zupełnie innych okolicznościach... - Martwiłem się... - powiedział już nieco pewniej. - Teraz... już po wszystkim, Simon... I pamiętaj, jeśli tylko będziesz czegokolwiek potrzebował, tylko powiedz, a zrobię wszystko. - zadeklarował się. Płynęło to z głębi serca. Nie chciał, żeby Simon cierpiał.
Chłopak obejrzał swoją rękę potem spojrzał na szkło na podłodze i resztki szkła. Westchnął i lewą ręką sięgnął po swoja różdżkę. Mruknął Reparo i lustro wróciło do pierwotnego stanu. Spojrzał na Namidę a w jego oczach błąkał się strach pomieszany z bólem: -Boję się. Boję się jak cholera. Czuje się jak dziecko które zgubiło się w gigantycznym centrum handlowym i nie może znaleźć rodziców.. Nie potrafię tego wszystkiego ogarnąć. Po prostu nie potrafię. Nie nadaje się do tego. I...Przepraszam....to było strasznie głupie...Ja...sam nie wiem dlaczego. Obiecałem sobie że nigdy więcej tak nie zrobię,nie ranie tylko siebie ale moich bliskich...I ja...jestem idiotą.Mam wszytko o czym ludzie marzą...a mimo wszystko...-chłopak spojrzał w podłogę. -Wystarczy abyś był obok,nawet nie musisz nic mówić...Wystarczy żebyś był...-złapał go nieco pewniej za rękę.
- Wszystko w porządku... Już wszystko jest dobrze, nie ma się czego bać... - mówił cicho, w kółko powtarzając te słowa... Po chwili jednak już nie wiedział, czy uspokaja Simona, czy samego siebie. - Nie przejmuj się tym. - powiedział, nawet lekko się uśmiechając. - Nie mam się o co gniewać... I przepraszam, że Cię uderzyłem... To tak... samo jakoś. - mętnie się tłumaczył, ale jakoś nie umiał wytłumaczyć się inaczej. Był po prostu strasznie emocjonalny, nie potrafił odnaleźć się w sytuacji, w której był po raz pierwszy, i właściwie do końca nie wiedział, co robi. Nami pogłaskał lekko Simona po policzku, nadal lekko zaczerwienionym. - I nie obchodzą mnie takie wymówki. Jeśli czegoś będziesz potrzebował, albo chciał pogadać, albo nawet posiedzieć i pomilczeć... Gaduła ze mnie jest, ale jeśli tego akurat będziesz potrzebował, to nawet mogę potowarzyszyć Ci w milczeniu. - zaśmiał się cicho, chcąc jakoś rozładować atmosfere, ale wiedział, że nie będzie łatwo...
Chłopak podniósł wzrok na ślizgona, po czym przyciągnął go do siebie i przytulił mocno: -Nie wiem co ja by bez Ciebie zrobił… I nie masz za co przepraszać. Należało mi się…to mnie w pewnym sensie obudziło.-jego głos powoli wracał do normalnego stanu. Dobrze wiedział że gdyby Namida nie wszedł pociął by sobie dłonie albo jeszcze coś gorszego, nie zwracając na nic uwagi. Albo zdemolowałby łazienkę… A to wszystko z głupoty -Za to gadulstwo Cię kocham- szepnął do jego ucha. Przez jego głowę przebiegła myśl, że jego ojciec o niczym nie wiedział. Nie wiedział jak cholernie jego syn jest szczęśliwy… I już miał się nie dowiedzieć. A może tak będzie lepiej… -Strasznie tęskniłem. I wiesz co…cały czas o Tobie myślałem…Gdy chciałem na chwile pomyśleć o czymś innym, zaraz Ty pojawiałeś się w mojej głowie- właściwie sam nie wiedział dlaczego o tym wszystkim mówi…Chyba chciał ich odciągnąć od tego grobowego tematu ,na chwile zapomnieć o wszystkim i wszystkich…
- Już wszystko w porządku... - szepnął po raz setny, przytulając mocno Simona. Gdyby Namide spotkało coś takiego, tego by właśnie potrzebował, po prostu dużo czułości, i cierpliwości, tego przede wszystkim. Zaśmiał sie na komentarz o gadaniu... Cóż, czasami, kiedy w jego głowie układało się dużo myśli, chciał je wszystkie od razu przekazać, i wychodziło jak wychodziło... A na kolejne słowa chłopaka nie mógł zareagować inaczej, jak tylko przeciągłym: - Aaaaaww... To urocze... - Nami odsunął się nieco, zgarniając kilka kosmyków z czoła Simona, aby uważniej spojrzeć mu w oczy. - Wierze, że wszystko się ułoży...
-Musi się ułożyć. Nie zmierzam być całe życie nieszczęśliwy...-w jego mózgu znów zaczął budować się mur który pozwoliłby mu normalnie funkcjonować wśród społeczeństwa. Uśmiechać się,i przede wszystkim nie myśleć o tym co się wydarzyło. Kąciki jego warg uniosły się lekko na kolejną myśl: -Tylko będę musiał się rozstać,przynajmniej na jakiś czas z moimi niebieskim rzeczami...Nie mam pojęcia jak to przeżyje.-puścił do chłopaka perskie oko. Czuł że sprawa z śmierć ojca zostawi w nim mniejszy ślad niż śmierć Daniela...z ojcem nie łączyło go nic po za relacją i miłością "ojciec-syn". Mimo że czuł pustkę...wiedział że za dwa może trzy tygodnie się ze wszystkiego otrząśnie...i postara się troszkę zakleić dziurę jaką pozostawił po sobie jego ojciec.
- To nic... We wszystkim wyglądasz przystojnie... i elegancko, w przeciwieństwie do mnie w tym momencie. - Nami zaśmiał się cicho, samemu patrząc na swój, już ewidentnie znoszony, czarny podkoszulek. Cóż, nie miał czasu się stroić... - A poza tym, żałobę nosi się w sercu... Przynajmniej mama mi tak zawsze mówiła. - dodał, nieco zmieszany... W końcu z doświadczenia tego nie mógł wynieść. - Może to dziecinne, ale... gdziekolwiek teraz jest, to to nie jest ważne... Ale zawsze będzie w Twoim sercu i wspomnieniach... żeby pomóc, albo zbesztać... ale będzie... - mieszał się trochę, bo ciężko mu było uporać się z tą sytuacją. Ale wierzył także w siebie i w to, że uda im się razem przez to przebrnąć.
-Całkiem gustowny-zaśmiał się cicho.-Dla mnie zawsze będziesz najpiękniejszy nawet jak obok Ciebie postawia setki innych -pocałował chłopaka krótko w usta. Mama Namidy miała ewidentnie rację. Żałobę nosi się w sercu... a jeśli nie ma jej tam,to znaczy że nigdy jej nie będzie,bez względu na to jak by kto się starał. -Myślę że trudno będzie dokładnie określić miejsce jego pobytu. Ojciec zawsze narzekał że nie podróżował a najdalej gdzie był to Anglia. I tak właściwie w żartach to mówił... ze jak zejdzie mamy go spalić i wdrapać się na Gato Hill i puścić go z wiatrem aby chociaż po śmierci się troszkę na podróżował....-uśmiechnął się na wspomnienia ojca który mówi swoim aksamitnym głosem przy śniadaniu...
Namida słuchaj uważnie, starając się zapamiętać każde słowo. Zawsze zarzucano mu, że dużo gada i wkurza się, gdy nie słuchano, a sam często dużo zapominał z rozmów z ludźmi. Ale postanowił wziąć sie za siebie i trochę popracować... Głównie, aby ułatwić życie i sobie, i Simonowi. Chciał być teraz dla niego przecież wsparciem, a nie ciężarem! - Mój ojciec zawsze rozpuszczał mnie i moją siostrę... Mieliśmy wszystko, czego zapragnęliśmy, ona każdy strój, jaki sobie wymyśliła, ja każdy instrument, czy płytę ulubionego zespołu... Nie da się ukryć, że w pewien sposób jestem od niego uzależniony... Nie wiem, co bym zrobił, gdyby go zabrakło... - zamyślił się, jedna szybko postrzegł, że znowu schodzą na nieprzyjemny temat, więc dodał szybko - Ale i tak mam zamiar po skończeniu szkoły się wynieść... Zrobię kariere i nie będę już musiał na niego liczyć... Tylko ja, Ty i nasza muzyka... - szepnął rozmarzonym głosem, zerkając na bok, oczyma wyobraźni juz to widząc...
[Zmykam ;] łocka same mi się zamykają xP ... prawdopodobnie do jutra ;]
-Nas ojciec nigdy.On był zawsze tą żelazną ręką. Jak powiedział że trawa jest niebieska,to nawet nie wiem jak bardzo by się z tym nie zgadzał,zawsze musiałem kiwnąć głową i grzecznie powiedzieć "Tak ojcze ,masz rację" Czasem nachodziła mnie ochota zeby mu wykrzyczeć w twarz że nie jest bogiem i też się może pomylić ale nie chciałem nie potrzebnych kłótni w domu. Z reszta zaraz jak zacząłem się uczyć, rodzice,a raczej ojciec kupił mi mieszkanie w Londynie,z tego co pamiętam dostał spadek. To wychodziło taniej niż jakbym miał za każdym razem telepać się na południe Hiszpanii. Więc tka właściwie od zawsze byłem "niezależny".Ale wszystko co sobą reprezentuje zawdzięczam ojcu,i nic na to nie mogę poradzić. Czasem boje się że zachowuje się tak jak on. Mama mówi ze robimy podobne miny-uśmiechnął się na to wspomnienie. Mimo że ojciec chłopaka był okryty ciasno twardą skorupą w środku był bardzo czuły,opiekuńczy a przede wszystkim dobry.: -Na zawsze....-powiedział równie cicho jak Namida.-No i jeszcze tłumy rozszalałych fanek które będą mi Ciebie zazdrościć-uśmiechnął się trochę zadziornie.
- Nie ważne, jaki był w stosunku do was... W głębi serca czuł, że wszystko, co dla was robi, jest z ojcowskiej miłości... Taa, Namida w swoim przypadku też znał kilka przykładów kiepskiej ojcowskiej troski... Kiedy ojciec zapisał go na lekcje rysunku chociaż wiedział, że nie ma za grosz talentu plastycznego, albo próbował znaleźć mu dziewczynę... Niby nie trafione, ale przynajmniej się starał... - Tak, szalone fanki... Będzie trzeba załatwić nam ochroniarzy, Tobie podwójnie... Nie mogę pozwolić, żeby jakaś fanatyczka mi Ciebie zabrała. - powiedział całkiem poważnie, chociaż z szerokim uśmiechem na ustach. I nagle poczuł taką mocna potrzebę przytulenia... Więc nie czekając, objął Simona mocno za szyje, przytulając go, opierając brodę na jego ramieniu... Westchnął cicho, czując jego przyjemny, naturalny zapach. - Tęskniłem... - szepnął mu do ucha, muskając wargami delikatnie jego płatek.
-Obiecuje że z żadną nie ucieknę...-powiedział uśmiechając się. Miał coś tam jeszcze dodać ale poczuł ciepłe ciało Namidy na swoim nagim torsie. I jedno proste słowo - Tęskniłem... Ale to wystarczyło żeby chłopakowi zrobiło się cieplej na serduchu.Objął go mocno w okolicy bioder przymykając oczy,ciesząc się jego bliskością: -Ja też...to tak jakby zostawił tu na miejscu kawałek siebie,i nie mógł bez niego w pełni funkcjonować.-pocałował go delikatnie w szyje. Tak właściwie dopiero teraz dotarło do niego,czemu czuł taką potworna pustkę gdy pojechał do domu. Oczywiście po części z powodu śmierci ojca,ale też dlatego że Namidy nie było obok...
Czułe słowa zawsze działały na Namide budująco... Czuł, że mógłby góry przenosić! Nawet, jeśli wyglądał okropnie, nie ubrany porządnie, nie uczesany, nie wypiękniony... Za tak piękne słowa mógłby zrobić wszystko. Odsunął się od Simona, dosłownie odrobinkę, przesuwając dłońmi po jego ramionach, masując je lekko. Pomyślał, że przydałoby się go trochę rozluźnić... Pochylił się, składając na jego ustach lekki pocałunek, z początku bardzo delikatny, jednak z każdą kolejną sekundą wychodziła z niego tęsknota, i chciał jak najwięcej... Pogłębił pocałunek, przesuwając dłońmi po ramionach Simona, przez szyje, kark, barki... Nie mógł się od niego oderwać, ani o tym myślał.
Simon aż zamruczał cicho z zadowolenia. Dłonie Namidy były jak leczniczy balsam,chłopak rozluźnił się kompletnie oddając się w te magiczne dłonie. Krukon całując swojego chłopaka,czuł się jakby czytał niemy list w którym są zawarte niewypowiedziane słowa tęsknoty,a przed wszystkim miłości. Wreszcie czuł się ważny,komuś potrzebny... Ale też nie zamierzał być dłużny. Swoje ciepłe dłonie włożył pod jego koszulkę,przysuwając go nieco bliżej i błądząc po jego plecach ,a ustami rozkoszowały się dotykiem jakże upragnionych ust...
Przyjemny, czuły dotyk wyciągnął z jego gardła rozkoszny pomruk. Do jego głowy przyszła myśl, że tak nie powinno być... To znaczy, Simon przeżył ogromną, osobistą tragedie, a takie... okazywanie swojej tęsknoty było nieco egoistyczne ze strony Namidy... Jednak nie potrafił sobie tego odmówić... ani sobie, ani Simonowi. Pchnął go lekko, by opadł plecami na zakrytą szatą podłogę. Znalazł sobie wygodną pozycję na biodrach chłopaka, starając się jednak nie obciążyć go za bardzo. Pochylił się, wracając do pocałunku, teraz znacznie mocniejszego i pewniejszego, niż poprzedni. Bez wahania wsunął język do wnętrza jego ust, zapraszając do tej zabawy także Simona. Patrzył na niego spod półprzymkniętych powiek, uśmiechając się lekko w jego usta. Nie panował już nad przyjemny ciepłem, rozchodzącym się po całym jego ciele, i rozszalałym sercem, które kołatało się w jego klatce piersiowej. Nic teraz nie było ważne, tylko Simon.
Simon czuł się cudownie. Mimo że gdzieś w w zakamarkach jego obszernej czaszki pałętał się cichy głosik rozsądku,ale chłopak nawet nie starł się go słuchać. Potrzebował tej bliskości tka jak potrzebował,tlenu,wody,pożywienia. Teraz Namida stał się jego drugim powietrzem. Krukon wyjął dłonie spod koszulki chłopaka i po drodze muskając jego tors,obił jedną dłonią jego twarz a druga wplótł we włosy slizgona. Gdy poczuł językw swoich ustach,uśmiechnął się,oplatając swój język wokół języka Namidy, zaczajając o kolczyk,co sprawiało mu ogromną przyjemność.
Namida nigdy nie uważał się za mistrza pocałunków... Tylko tyle co prawda przeżył w życiu, nigdy nie doświadczył niczego głębszego, ale nadal nie czuł się dostatecznie pewnie. Przy Simonie jednak wszystko się zmieniało. Czuł się jak Pan i Władca, że mógłby góry przenosić! I co ciekawsze... każde kolejne muśnięcie tych cudnych ust sprawiało, że chciał więcej, i był gotów dosłownie na wszystko. Oderwał się od ust chłopaka, schodząc lekkimi pocałunkami niżej, przez policzek na szyje. Przygryzł delikatnie skórę na niej, zasysając, a kiedy się odsunął, pozostał na niej dosyć spory, ciemno czerwony ślad. Uniósł się, patrząc z góry na Simona, cały dumny. - Teraz każdy będzie wiedział, ze jesteś mój. - powiedział poważnie, chociaż jego twarz była niesamowicie rozpromieniona.
Simon miał za sobą dwa,dość nie udane związki. Tak właściwie po wnikliwszej analizie obie panie były jedną wielką pomyłką. Nie łączyło ich tak właściwie nic,a krukon jako osoba łatwo przywiązująca się, bardzo przeżył oba rozstania. Po tych "przygodach" przestał skupiać się na miłości bojąc się tak na prawdę zranienia. Jednak od kiedy był z Namidą czuł się szczęśliwy i pewny jak nigdy. Ale wróćmy do rzeczywistości. Chłopak uśmiechnął się,i z ogromną czułością przejechał dłonią po twarzy ślizgona wpatrując się w jego błyszczące oczy: -Tylko Twój. Niech mi tylko któraś się do Ciebie podwalać zacznie a obiecuje,rodzona matka jej nie pozna-powiedział poważnie z bananem na ustach. Co prawda wyznawał zasadę ze kobiet się nie bije ale w tak wyjątkowej sytuacji mógłby zrobić wyjątek...
- Pfff... - zaśmiał się, wydymając zabawnie wargi - Nikomu się nie oddam. - powiedział,... co właściwie zabrzmiało dosyć dwuznacznie, ale co tam! Namida nawet tego nie zauważył i mówił dalej. - Jestem caaaaały dla Ciebie. A niech tylko ktoś Ciebie spróbuje dotknąć, tooo... Nie będę patrzył, czy do facet, czy dziewczyna, o! - mówiąc to, cały czas wiercił się na biodrach Simona, w sumie nawet nie zwracając szczególnej uwagi na to, jak sugestywnie się o niego ociera. Uśmiechnął się, z triumfem wypisanym na twarzy. Co jak co, ale potrafił walczyć o swoje!
Każdy ruch Namidy podniecał coraz bardziej Simona... Chłopak miał coraz większą ochotę pójść krok dalej niż do tych czas... Uniósł znacząco brew,a jego dłonie zaczęły powoli sunąć w stronę krocza Namidy. Cały czas patrząc w jego czekoladowe oczy,rozpił jednym zdecydowanym ruchem guzik i rozporek chłopaka,suwając jego spodnie nieco z bioder. Cały czas delikatnie przygryzał swoja dolną wargę. Nie był pewien reakcji Namidy...więc starał się działać jak najdelikatniej aby niczego nie spieprzyć.
Nami tak się rozgadał i zamyślił, że w pierwszej chwili nawet nie poczuł, gdzie zmierzają dłonie Simona. Ocknął się dopiero, kiedy poczuł lekki szarpnięcie, gdy Simon rozpiął jego spodnie. Instynktownie poderwał biodra w górę, a spodnie poszły w dół. Namida oparł się dłonią o klatkę piersiową Simona, dokładnie w miejscu, gdzie bije serce... Jego własne biło teraz szaleńczym tempem, a przez głowię przewijały się miliony różnych myśli na sekundę. Czuł jednak, że nie powinien powiedzieć "nie" ... Chciał tego, naprawdę... mimo to, czuł się w pewien sposób skrępowany. - Mhyym... - mruknął cicho, właściwie nie wiedząc, co ma powiedzieć, i co to mruknięcie ma znaczyć... Chyba swego rodzaju przytaknięcie...