W kuchni dodatkowej organizowane są zazwyczaj zajęcia z magicznego gotowania. Jest to miejsce bardziej przestronne, bogate we wszystkie niezbędne elementy wyposażenia kuchni. Są tu również stoły, przy których uczniowie mogą gotować. Skrzaty korzystają z tego miejsca tylko i wyłącznie, gdy trzeba przygotować więcej dań podczas szkolnych uroczystości.
Jak tylko wypowiedziała słowa o powiedzenie za dużo, zrozumiał. Żałosna w swym stanie istota, rozpaczliwie szukająca pomocy, a jednak stawiająca opór. Pewnie ma fantazję na temat swojego rycerza w złotej.. śliniącej się.. jaka to miała być zbroja? Ale hipogryf chyba szary. Tak, to dobrze pamiętał. Poczuł wyższość, pewność siebie i obowiązek. Może być młody i pewnie jak zwykle, zostanie odepchnięty, tak jak teraz, kiedy spadła na niego, a jednak uciekła. Spłoszona, wystraszona, czy walcząca o sukces mitu, że człowiek może sobie sam poradzić? Oby nie było te ostatnie, bo najcięższy przypadek wiary z bzdury. Finalnie zawsze kogoś potrzebujemy. Otarła polik, więc pewnikiem pojawił się tam ślad słabości i bezradności. Wystraszył się, kiedy tak opadła na posadzkę i odruchowo wyciągnął ręce, aby ją złapać. Cholera, różdżką byłby chyba szybszy.. -Oj, dupa będzie rano boleć. Zdecydował się w końcu odezwać, podśmiechując się z własnego żartu. Trza było ją rozbawić. Ale też trzeba było sprawić, by poczuła się swobodnie. Dlatego przeszedł obok niej, jakby miał wyjść, ale zaraz samemu usiadł na posadzce za nią. Nie dotykał jej plecami, nie chciał jej zrazić, ale starał się być na tyle blisko, żeby czuła jego ciepło. Samemu podciągnął kolana i je objął, dumając nad tym żywotem ludzkim. -A ja.. To właściwie tutaj nie jestem. Sama gadasz i echo odpowiada, tylko takie, wiesz, namacalne. Przytulić można, jak odbije coś do głowy. Ale mnie tu nie ma i ja nawet pewnie nie zapamiętam, że mnie tu nie było. Próbował być zabawny, ale też przekazać, z tym swoim twardym szkockim akcentem, że on się do niej dostosuje jeśli potrzebuje.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine znownie aż tak bboleśnie nie upadła ale troche ją rozsmieszyly słowa chłopaka. Starała się ogarnąć ale to wszystko przychodziło jej z trudem. Nawet jego słowa brzmiały trochę jak mowa trawa i były dla niej trudne do zrozumienia ale udawała, że wie o co chodzi i nawet szeroko się na moment uśmiechnęła. -masz fajne włosy- powiedziała wkładając mu rękę w pasma włosów i tarmoszac delikatnie. Po chwili dopiero się opamietala i cofnęla rękę niczym sploszone zwierzę. Postanowila jakoś szybko zmienić temat albo cokolwiek by myśleć o czymś innym. -lubisz coś? Masz jakieś hobby bądź zainteresowania? Np misie żelki, pisanie pamiętników albo ratowanie pijanych dziewczyn w podziemiach? - zapytała to ostatnie praktycznie mówiąc żartem. Tak, Panna Russeau też czasem potrafiła zażartowac. Twoja kolej blondynie.
Przechylił głowę, żeby mogła go pogłaskać, ale niefortunnie szybko uciekła. Cóż, skoro nawiązywała bezpośrednią rozmowę, to przysunął się do niej i oparł plecami o jej plecy. I sobie mogą tak siedzieć razem, czuć nawzajem. To chyba jej nie odstraszy, miał nadzieję. -Quidditch, psy, magia jak na ucznia Hogwartu przystało.. No i ludzie, jak zwróciłaś uwagę. Hogwart to miejsce pełne samotności. A ludzie się jej wstydzą, zamiast przytulić kogoś, kto jest obok i cieszyć się ludźmi wokół. Podniósł wzrok na sufit, klnąc na siebie, że pewnie jego bezpośredniość znowu kogoś zniechęci. Ale on nie lubił bawić się, kiedy ktoś potrzebował nagłej pomocy, w półsłówka i kłamstewka. Najlepiej postawić sprawę prosto. Ale trwał tak, starając się wyczuć cokolwiek przez plecy. Może znowu go pogłaszcze? Lubił to.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine to była Katherine. Miała swoje nawyki i zwyczaje i typowy charakter tak często nie lubiany przez innych. Miała jeszcze brata o złośliwym charakterze a także siostrę bliźniaczkę, która była jej całkowitym przeciwieństwem. Zupełnie jakby czarne stanęło obok białego, albo dobro obok zła. Dosłownie. -Też lubię psy, mamy w domu dwa charty, a ja i mój brat mamy węże, są milusie. Znaczy mój jest kochany, bo brat ma elektryczne w ogromnym terrarium w swojej komnacie- powiedziała śmiejąc się lekko. Powoli chyba zaczynała przełamywać lody. Ważne było dla niej, że tylko sobie siedzieli a on nic od niej nie chciał. Nawet nie próbował sie do niej dobierać i to dodało jej odwagi by się przed nim bardziej otworzyć i dać mu szansę. -Możemy kiedyś zagrać w Quidditcha, moja miotła domaga się latania, zrobimy sobie trening jak będę w lepszym stanie niż jestem teraz- powiedziała i lekko oparła tył głowy o jego ramię. Dobrze jej się tutaj siedziało z tym chłopakiem bez żadnych zobowiązań. -Dziękuję- powiedziała bardzo cicho i przymknęła zielone oczęta.
Wsłuchiwał się w jej głos, zbierając każdy szczegół. Charty, szlachetne psy, wymagające, ale i bardzo reprezentacyjne. Czyli rodzina z wyższych, albo starająca się być z wyższych sfer. Węże, typowy Slytherin, więc też pewnie mają rodowód dość ślizgoński. O! Ale brat ma jakieś ciekawsze. Czyli jednak są z nieco wyższej klasy, może średniej, podobnie jak jego klan Chattan. Koniec końców, wszyscy u niego siedzieli na rządowych stanowiskach. Wsłuchiwał się, nie komentując, tylko lekko się podekscytował ideą latania razem na miotle. Tak właściwie, to mieli pewien plan z kuzynem i może byłaby chętna.. Cóż, łamie zasady tak czy siak, ale musi jej bardziej zaufać aby opowiedzieć o planie. Chciał odczekać chwilę, nim się odezwie, aby dać jej szansę mówić o sobie. Biedna dziewczyna, widać, że po prostu próbuje zaćmić umysł. Gdy otworzył usta, ona nagle się oparła i zrobiło mu się ciepło. Zapach kobiecy, włosów, dotyk, to było coś, co go ruszało. Pozwolił sobie na powolny, subtelny ruch głową, aby oprzeć swój polik o jej głowę. Tak czule, opiekuńczo, z wdzięczności za jej proste słowo. -Jutro, po zajęciach, spotkajmy się na trzecim piętrze. Weź ze sobą strój do pływania. Albo nie, jestem facetem. Hyhyhy. Zaśmiał się na koniec przez nos, podsumowując, że finalnie jest facetem. Bo był i zawsze z chęcią zobaczy nagą kobietę. Miał chytry plan, jak zająć jej myśli i dłonie trzymać z dala od butelki. Niech tylko weźmie "proszki", jak musi. W sumie, ledwo pamięta jej imię, więc nie ma co się narzucać ze swoim światopoglądem. Powoli, subtelnie, podnosił dłoń po stronie jej głowy. Coby mogła wyczuć, że coś robi. Starał się zastosować delikatne podejście z ONMS, aby nie spłoszyć sarenki. Delikatnie palcami musnął jej włosy, pytając o wiele łagodniej, ciszej i milej, niż wcześniej. -Mogę? I ruszył powolutku palcami, zbierając się do głaskania. Najwyżej polegnie i dostanie opierdziel. Albo spłoszy, w najgorszym wypadku. Chciałby ją już zaprowadzić do jej Dormitorium, ale było tak miło, że chętnie by się wtulił i zasnął z nią tutaj. Dawno nie czuł czyjejś bliskości i takiej.. Swobody, otwarcia się na siebie.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
-Moje nazwisko brzmi Russeau, na pewno kojarzysz mojego ojca, usadził wielu w Azkabanie a ma córkę, której nie potrafi poskromić- powiedziała odrobinę obojętnym tonem. Nie miała pojęcia kim jest ten chłopak, ale do tej pory nie miała okazji z nikim choćby tylko sobie posiedzieć i porozmyślać o życiu. Prawda jej rodzina miała środki i jej ojciec mógł sobie pozwolić na wszystko mając pod sobą praktycznie całe prawo w Ministerstwie Magii. Rodzina była tylko jednak wspaniałą tylko na fotografii. Jednakże każda fotografia rodziny Russeau wyglądała w ten sposób, że mężczyźni mieli na sobie garnitury, a kobiety czarne suknie z białym kołnierzykiem i miny niczym przed poważnym, życiowym występem. Tylko na prywatnych zdjęciach z rodzeństwem można było zaszaleć. Poczuła rękę na jego włosach. To nie tak, że była nieśmiała i bała się mężczyzn. Po prostu nie chciała okazać się taką suką i rzucić się na biednego nieznajomego całując go. Chciała się zmienić i wychodziło jej to na dobre. Starała się stać bardziej empatyczną. Poczuła jego dłoń na swoich włosach, zadrżała lekko. -Jeśli musisz to tak- odpowiedziała prawie na tej samej częstotliwości dźwięku co on sam. Ona też lubiła jak się jej głaskało włosy. -Mogę przyjść na trzecie piętro jutro. Spokojnie. powiedz mi po co szedłeś do kuchni o tak późnej porze? Lubisz podjadać?- zapytała z ledwie dostrzegalnym uśmiechem na twarzy.
Więc zanurzył palce w jej włosach i ruszał palcami, masując jej głowę. Niech się "dziecina" odpręży przed snem. Zadowolony z tak niespodziewanie przyjemnego obrotu spraw, myślał nad jej nazwiskiem. O uszy się obić mogło, ale w Hogwarcie pozycje rodziców nie były tak istotne. To był osobny świat, tylko dla uczniów, gdzie mogli polegać na sobie. I to chyba też niektórych przerastało, że od jedenastego roku życia, musieli być niejako samodzielni przez większość roku. Z błogim uśmiechem przyjął, że jutro przyjdzie. Oby pamiętała i oby przyszła, bo inaczej znów się zawiedzie na tym swoim dobrym sercu. -A, miałem ochotę na kanapkę. Ale mam coś lepszego. Nie wiedział tak naprawdę, dlaczego to zrobił, ale jak przytulał się polikiem do jej głowy, tak powoli zaczął obracać głowę, żeby na nią spojrzeć. Być twarzą w twarz. A że byli tak blisko, że zachwianie równowagi mogło ich twarz ze sobą złączyć.. Chyba jednak, jak na młodego, dorastającego mężczyznę przystało, nie mógł zapanować nad szukaniem szansy. Najwyżej się uśmiechną do siebie, a on jeszcze chwilę ją pomasuje po tej smutnej główce.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Miała wrażenie, że ten wykorzystywał fakt iż ona była wstawiona. Nie protestowała i praktycznie topiła się przy jego dotyku. Przecież nie był dla niej nikim ważnym. -Kanapkę też można zjeść, ja jednak polecam smocze naleśniki. Są wspaniałe- powiedziała z uwielbieniem w ustach do tego konkretnego posiłku. Czuła się zagubiona i nie miała pojęcia jak odczytywać sygnały przekazywane przez chłopaka. Jej włosy pachniały werbeną. Lubiła zapach werbeny. Katherine nawet w tej chwili miała dość zadbane włosy mimo iż cera mówiła co innego. Gdy odwrócił twarz w jej stronę mógł poczuć jej oddech. Odwróciła się do niego i spojrzała na niego swoimi dużymi oczyma pełnymi pustki i smutki. -Blondasie, nie rób czegoś czego później będziesz żałował- powiedziała pewnym siebie tonem i zmrużyła lekko oczy. Starała się nie doprowadzić do czegoś czego ona będzie żałować. Strasznie jej brakowało bliskości ze strony drugiej osoby. Walczyła z tym jednak jak tylko mogła. Musnęła go nosem w jego nos po czym zaśmiała się i odrobinę cofnęła .
Smocze naleśniki? Cholera, teraz to będzie myślał o jedzeniu przed snem. Ale jej dokuczy kiedyś za to.. Uśmiechnął się na jej słowa, mimo, że oddech pełen wina wcale nie był najprzyjemniejszym. Czekał, aż ta się ruszy, wyczuwał, czego ona chce, ale nie pozwoliła sobie na więcej. To dobrze. Był bardzo zadowolony, że się kontrolowała po pijaku, mimo, że mógłby ją pociągnąć do dalszych akcji. Ale czy którekolwiek z nich miałoby szacunek do drugiej osoby, po czymkolwiek, co mogliby tutaj zrobić? Mimo, że się odsunęła, on powoli się przysunął, przestając głaskać. Szybki cmok w nosa, taki uroczy, czuły, ale szybki, aby nie uciekła. Następnie zaśmiał się przez nos i zaczął odsuwać. -Chodź, odprowadzę Cię. Jutro się widzimy i pamiętaj, że będzie mokro. Oczywiście, że powiedział to dwuznacznie. O to mu chodziło. Wstał, tak, żeby ona się nie przewróciła, po czym wyciągnął do niej łapki, żeby pomóc wstać. Figlarnie spoglądał na tę dziewczynę, która zyskiwała nieco w jego oczach, starając się przytrzymać jej dłoń, żeby tak właśnie ją odprowadzić. Pod ramię, blisko, utrzymując kontakt. -Chcesz coś jeszcze, zanim pójdziemy? Czekał, ciekawiąc się, co wpadnie do głowy tej pijaczyny.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
W tym momencie zyskiwała w jego oczach, ale nie znał jej prawdziwego charakteru. Gdyby wiedział jaka jest naprawdę... już dawno by ją znienawidził. -Jutro, mokro, dobrze. Mam tylko lęk przed głębokością, ale damy radę- powiedziała cicho. Jego usta zbliżone do jej twarzy sprawiły, że miała ochotę odsunąć się gwałtownie, ale i tak zaliczyła cmoka w nos. Chciała go prosić by nie robił tego nigdy więcej ale jakoś nie wyszły te słowa z jej ust. Gdy wyciągnął do niej ręce pozwoliła sobie je chwycić i podnieść się z zimnej kuchennej posadzki. Miała tylko 170 centymetrów wzrostu, więc chcąc nie chcąc ten blondynek był od niej o dobre 13 centymetrów wyższy. -Co mógłbyś mi zaproponować nim pomożesz mi bez szwanku dotrzeć do mojego Pokoju Wspólnego?- zapytała z zainteresowaniem w głosie po czym zachwiała się i wpadła na niego praktycznie uderzając głową w jego klatę. W jej myślach rozległ się stek przekleństw.
Gdy ta się tak zachwiała, automatycznie ją złapał i wtulił w siebie. Palce we włosy, a druga ręka na plecach. Trzymał ją tak, zwyczajnie, ciepło, luźno. Żeby mogła sobie spokojnie po prostu być przed snem. Oferował to, co mógł, a mógł niewiele, choć wiele by chciał. Będzie musiał w trakcie jutrzejszych lekcji przemyśleć, jak załatwić jej problem z lękiem. Ale przyznała się do czegoś takiego, więc jednak nie była tak skryta i nie bała się takich rzeczy. -Właśnie to. A wszystko inne co chcesz, weźmiesz sama. Ja pozwolę. Jak tylko to powiedział, kompletnie poluźnił swój uchwyt, żeby mogła spokojnie, bez skrępowania, wyjść i stanąć obok. Chwycił za rękę i licząc, że nie puści, ruszył w stronę drzwi. To już była na nich pora.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine uśmiechnęła się lekko, gdy ten ją przytulił. To było dla niej takie przyjazne i ludzkie. -Dziękuję- powiedziała cicho i pozwoliła się nadal trzymać w uścisku. W tym momencie bardzo ceniła sobie jego pomoc. Chwyciła jego dłoń i wraz z nim opuściła kuchnię. Szli w milczeniu bo ona nic nie mówiła. Lekko się zataczała ale dawała radę iść do przodu. Miała bowiem dobre oparcie. -Do zobaczenia jutro- powiedziała dając mu lekkiego całusa w policzek na pożegnanie.
zt x2
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Jeszcze nigdy tak szybko nie opuścił lekcji. Razem z @Ezra T. Clarke zapewne zrobili niezłe przedstawienie na eliksirach, gdy ich antidotum zaczęło śmierdzeć i bulgotać jak najdziwniejsza trucizna. Ale ich wyjście było zwieńczeniem spektaklu. Leonardo tutaj starał się odgrywać rolę najbardziej cierpiącego ćwierćolbrzyma, jakiego tylko dawał sobie wyobrazić. Przy okazji nie mógł zapomnieć o swoich rzeczach, tak więc ze spakowaną w pośpiechu torbą i zbolałą minką mógł wyglądać mało wiarygodnie. Gadaniem zajął się Krukon - najwyraźniej mistrzem kłamania nie był, bo cały czas głupio się szczerzył. Co za szczęście, że Vin-Eurico nadrabiał swoją grą aktorską. - Jeśli nie stracimy za to punktów, to chyba wyślę Raynott kwiaty - oznajmił z rozbawieniem, gdy już stali bezpiecznie na korytarzu. Leonardo przeczesał palcami włosy i zerknął na swojego towarzysza. Tak właściwie, to nie miał planów, co teraz robić. Myślał, że więcej czasu spędzi nad kociołkiem... - Głodny? - Zapytał, po czym ruszył w stronę kuchni nie czekając na odpowiedź. Ezra mógł śmiało mu towarzyszyć, a wręcz warto dodać, że Leo w pewnym sensie na to liczył. Nie był samotnikiem... No a kto odmawiał darmowej wyżerki? Wchodząc do kuchni schował do torby odznakę prefekta i zaczął kombinować z ubraniem, bo nie przepadał za mundurkami. W końcu pozostał w dość eleganckich spodniach i koszuli z podwiniętymi rękawami - nie zabrał ze sobą nic na zmianę, ale tak było mu wygodniej. Gwiżdżąc sobie wesoło i witając ze skrzatami, zgarnął z głównego pomieszczenia sporo składników. - Jesteś raczej szefem kuchni, czy krytykiem kulinarnym? - Zainteresował się, prowadząc Ezrę do mniejszego pomieszczenia, gdzie nie kręciło się tyle skrzatów. Ustawił sobie wszystkie potrzebne składniki i wyciągnął różdżkę. Widać było, że zna się na rzeczy - Meksykanin uwielbiał gotować, czas w kuchni zawsze spędzał z uśmiechem na ustach. Poza tym mógł pochwalić się niezłymi umiejętnościami, w szczególności jeśli chodziło o dania z jego rodzinnych stron.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Leonardo miał całkowitą rację. Profesor zapowiadała, że na dwa najgorsze eliksiry czeka kara, a oni uciekli zanim kobieta zdążyła cokolwiek ogłosić. Zatem musiałaby mieć naprawdę niesamowicie dobry dzień, żeby nie wyciągnąć z ich zachowania konsekwencji. - Nie liczyłbym na to, kolego. Ezra nawet nie zdążył odpowiedzieć, bo Leonardo już poszedł w przeciwnym kierunku, w stronę dodatkowej kuchni, w której Krukon nigdy nie był. Nie interesował się nigdy zapleczem Hogwartu. Po co, skoro Skrzaty gotowały lepiej niż on? Poszedł jednak za Gryfonem, stwierdzając, że każde towarzystwo, z którym da się wymienić kilka zdań, lepsze jest od samotności. W kuchni było znacznie cieplej niż w Klasie Eliksirów, więc Ezra nie dziwił się, że Leo niemal od razu zaczął kombinować ze swoim mundurkiem, by zrobić go bardziej praktycznym. Sam jednak odpiął dwa pierwsze guziki koszuli, tylko luzując kołnierzyk. - Ani jedno, ani drugie. Nie gotuję, ale też nie jestem jakiś wybredny. - Wzruszył ramionami. Za czasów, kiedy w ich domu było krucho z pieniędzmi, nikt się nie przejmował smakiem potraw i Ezra po prostu był przyzwyczajony do nijakości. Jeśli dało się przełknąć, znaczyło, że było w porządku. Było mu też wszystko jedno, czy Leonardo całkowicie odseparuje go od procesu przygotowawczego, czy będzie wymagał od niego bycia takim podrzędnym kucharzykiem. - Co zamierzasz ugotować? - zainteresował się, oglądając składniki i zastanawiając się nad jakimiś drobnymi formami sabotażu. - Swoją drogą, to zabawne, że nie idzie ci na eliksirach, a w kuchni chcesz się popisywać. Masz składniki, masz przepis z listą kroków... Te same zasady. No, chyba że efekt też będzie podobny? - zapytał uszczypliwie. Ezra dostrzegał jednak, że postawa Gryfona była zrelaksowana i pewna, a on sam doskonale odnajdował się w przestrzeni, więc musiał od czasu do czasu wpadać do tej kuchni. Ciekawe. Leonardo najwyraźniej był taką "samosią". Twarz obić pięścią, a nie zaklęciem, jedzenie zrobić samemu, a nie posłużyć się skrzatem... Ezra przy nim zachowywał się jak jakiś zadufany czystokrwisty.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Leoś bardzo martwił się, że jego ślicznie błyszcząca odznaka zostanie od niego odebrana. Bił się na festynie, uciekał z lekcji, a na pozostałe zwykle nie przychodził. W dodatku notorycznie był przyłapywany z kimś w nieciekawych sytuacjach (chociaż akurat z Fire nic takiego nie robił, a stracił punkty!). O alkoholu nie warto już wspominać, bo biedny sportowiec miał pecha i zawsze gdy akurat chciał się napić, to odbierano mu tę szansę. - Powiem ci, że masz w sobie coś wybitnie denerwującego. To twoje "kolego" sprawia, że mam ochotę cię uderzyć. Poza tym jesteś jedyną osobą, która zwraca się do mnie pełną formą mojego imienia, co też wyprowadza z równowagi. - Oznajmił dość pogodnie, a przy tym wybitnie szczerze. Leo nie miał w zwyczaju ukrywania swoich emocji i chociaż trochę przyzwyczaił się do specyficzności Ezry, to jednak chciał się czepnąć. - Może w ogóle mów do mnie "Leonardzie Ovidio Vin-Eurico"? - Zaproponował. Miał chyba wszystkie potrzebne składniki. Nie miał pojęcia skąd w Hogwarcie takie pyszne placki tortilli, ale może działała tu jakaś magia? Czarodziejsko pojawiały się potrawy (i półprodukty), o których się pomyślało. Tak czy inaczej, sery i mięso, przyprawy i warzywa - wszystko było takie, jak w rodzinnym domu Leośka, a to sprawiało, że nie mógł przestać się szczerzyć. Jego rodzice nie spędzali tam zbyt wiele czasu, ale dziadek... Ach, dziadek i te jego opowieści. Gryfon mógł godzinami słuchać seniora Vin-Eurico, a gdy temat schodził na babkę, to robiło się jeszcze ciekawiej. - A, no to dobrze. W takim razie siedź grzecznie i czekaj, aż stworzę najlepsze quesadillas z kurczakiem i serem, jakie w życiu jadłeś. Po tych słowach już oficjalnie zabrał się za robotę. Zaklęcie Cedmihel pozwoliło mu na zmielenie świeżych listków bazylii na delikatny proszek, który zaraz wylądował w niewielkiej misce. Leoś był fanem kuchni mugolskiej, ale znał się na machaniu różdżką nad potrawami. Zresztą, wolał już nie wybrzydzać. Zaczął przygotowywać kawałki kurczaka, chociaż podczas doprawiania ich bardzo zatęsknił za starą dobrą patelnią. Miał wrażenie, że czarodziejskie gotowanie odbierało cały urok. Gdzie skwierczący olej, gdzie psująca się kuchenka, na którą ciągle się klnie? - To nie to samo. Nie wiem, jak to działa, ale eliksiry zwyczajnie mi nie idą. W gotowaniu jestem w stanie znaleźć więcej pasji i wkładam w to więcej serca. Może to dlatego, że lubię jeść? No wiesz, nie spożywam codziennie tylu eliksirów... - Zupełnie nie przeszkadzała mu uszczypliwość Krukona. Leoś był teraz w swoim żywiole i tyle! - Podaj mi pieprz. - Poprosił, bo nie chciał się teraz rozpraszać szukaniem.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Zacmokał z udawaną przykrością. Denerwował Gryfona tym zwrotem? Nigdy by na to nie wpadł. Skąd. Wcale nie używał go z tego powodu. - Och, to całkowicie przyjacielskie "kolego". Jeśli wolisz może być jeszcze kumplu, przyjacielu... Mam tego dużo! Nie chciałem urazić twojego serduszka, Leonardzie Ovidio Vin-Eurico... - wypróbował, ale po kilku sekundach się skrzywił. To nie miało tego czegoś. - Nie. Trochę przyciężkie. To może... Leonie? Leosiu? - parsknął śmiechem, nie mogąc wyobrazić sobie siebie, zwracającego się tak do tego Gryfona. To po prostu brzmiało strasznie. Ludzie naprawdę tak na niego mówili? - Chyba zostanę przy Leonardzie. Nie mogę przecież być taki jak wszyscy inni. Ezra miał już taką manierę, że lubił nazywać swoich znajomych w specyficzny sposób. Lubił wyrafinowanie i elegancję, dlatego imię "Leonardo" naprawdę mu pasowało. Ze swoim nie mógł zrobić zbyt wiele. Był po prostu Ezrą. Ani się tego zdrobnić nie dało, ani rozszerzyć... Dobrze, że przynajmniej było mało popularne, bo Krukon nie wyobrażał sobie być jednym z kilkudziesięciu Thomasów w Hogwarcie. - To nie będzie trudne, bo nigdy nie jadłem tego quesa-coś tam. Brzmiał jak ignorant? Który to już raz, bo sam Ezra chyba stracił rachubę? Leonardo musiał go doedukować z tych swoich potraw. To brzmiało trochę hiszpańsko, ale w sumie mogło być wszystkim. Jakiej narodowości w ogóle był Leo? Ezra obserwował pracę chłopaka, ale bynajmniej nie grzecznie. W momencie, kiedy Gryfon znajdował się do niego plecami, Ezra zręcznie podmieniał etykietki przypraw, tak że kurkuma stała się cynamonem, cynamon goździkami, a goździki tymiankiem. Nie mówiąc już o ziele angielskim, które magicznym sposobem zmieniło swoją nazwę na pieprz. Dokładnie ten, o który prosił chłopak. - Voilà, szefie. Był ciekawy, czy Leonardo zauważy różnicę, czy tylko się tą pasją do gotowania przechwalał.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
- No ja myślę, że przyjacielskie! - Prychnął z rozbawieniem, gdy Krukon zaczął kombinować. Faktycznie, gdy nazywał go jakkolwiek inaczej, brzmiało to jakoś dziwnie i wymuszenie. Gryfon niechętnie uznał w myślach, że będzie musiał przyzwyczaić się do tego, że nie dla wszystkich jest słodkim Leo. Dla niektórych był całkiem poważnie brzmiącym Leonardem. - Och, tym się nie martw, nie jesteś - zapewnił chłopaka, bo Ezrze specyficzności nie można było odmówić. Nawet teraz, gdy siedział sobie w tym idealnym mundurku (no dobra, rozpiął parę guzików koszuli), nie przypominał kogoś, z kim Vin-Eurico mógłby się w ogóle dogadywać. Jakoś tak, z Krukonami średnio się dogadywał - Calum był oczywiście niezaprzeczalnym wyjątkiem. A tu proszę, pan Clarke sam się pod rękę nawinął. - Ranisz mnie. Quesadilla, mi querido, to danie meksykańskie. Jest to tortilla, czyli coś na kształt placku kukurydzianego, podanego z roztopionym serem i różnymi innymi dodatkami. Nazwa wywodzi się od hiszpańskiego słowa "queso", czyli ser. - Wyjaśnił czując, że przez to wszystko zaczyna gubić się w językach. Leo nigdy nie był lingwistą i uważał, że jego poziom angielskiego był wręcz niesamowity. Fakt faktem, że dużo podróżował - ale hiszpański był dla niego tak naturalny, tak oczywisty i tak ojczysty, że aż serduszko go bolało, gdy go długo nie używał. A w Hogwarcie mimo wszystko zbyt wielu okazji nie miał. No i przy okazji mógł "pieszczotliwie" nazwać Ezrę i podenerwować go tym - miał nadzieję, że chłopak nie zna zwrotów takich jak "querido". Szczypiorek już był pokrojony na drobne kawałeczki, podobnie jak sałata i pomidory. Leosiek wziął przyprawę podaną mu przez Krukona i... - Nie umiesz rozpoznać pieprzu? - Westchnął ciężko. Nie przykładał większej wagi do etykiet, tak więc gdy teraz wziął przyprawę, w pierwszym odruchu sprawdził jej zapach i wygląd. Nie miał żadnej wątpliwości, że było to ziele angielskie, ale proszę - plakietka kłamała! - Nie jestem pedantem, ale bałaganu w kuchni nie znoszę - mruknął, robiąc szybki przegląd innych składników. Udało mu się znaleźć kilka odpowiednich, ale oregano zwyczajnie wyparowało. Opiekanie różdżką należało do raczej prostych czynności, bowiem zaklęcie działało o wiele szybciej, niż zwykły piekarnik. Leoś w tym czasie zaczął zastanawiać się nad jakimś napojem... - Co powiesz na margaritę? - Rzucił, chociaż nie był pewien, czy znajdzie tutaj potrzebne składniki. Mimo wszystko pozostawała mu nadzieja... A komu niby mógłby zaszkodzić kieliszeczek do jedzonka?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
- W dobry czy zły sposób? - dopytał. Wiedział już, że Gryfona denerwuje, ale był ciekawy czy tylko konkretnymi działaniami, czy całą osobą. Ezra wiedział, że jego specyfika szła w parze z urokiem, który jednak zazwyczaj działał na dziewczyny. Jakby się tak zastanowić to z niewieloma chłopakami Ezra utrzymywał stały kontakt. Tylko czyja to była wina? - Wszystko jedno. To tylko jedzenie. Powiedz mi lepiej, co to znaczy "mi querido"? - Ezra miał wrodzony dar do języków i akcentów, co było słychać nawet teraz, kiedy po raz pierwszy wymówił zwrot. Jemu wystarczyło kilka miesięcy, by w sposób komunikatywny nauczyć się na przykład francuskiego. Kiedy tylko poznawał kogoś z obcego regionu, starał się podłapać jak najwięcej podstawowych zwrotów i słówek, żeby w razie potrzeby, porozumieć się w każdym zakątku na świecie. Poza tym, akurat tego Ezra lubił się uczyć. Nie wiedział, jak to się stało, że do tej pory nie miał okazji poznać zbyt dobrze tak ładnego języka jak hiszpański. Przewrócił oczami na Leonarda. Oczywiście, że nie umiał się bawić i musiał się zorientować, nie dając Ezrze ani troszeczkę satysfakcji. Ale oregano nie było jego sprawką, słowo honoru! - Nie przeszkadza mi, kiedy inni to robią, ale ja nie piję alkoholu. Ani odrobinki - poinformował go. Ezra swojego postanowienia trzymał się bardzo mocno i mając te swoje dwadzieścia lat na prawdę nie miał pojęcia jak smakuje Ognista, Samogon, czy nawet piwo kremowe, które alkoholu w sobie praktycznie nie miało. Może na imprezach czasem go kusiło, by nagiąć własną zasadę, ale jak na razie zawsze się powstrzymywał. I był z tego naprawdę dumny. Obok niego leżała limetka, która prawdopodobnie była potrzeba Gryfonowi do drinka. Ezra ją podrzucił, przy okazji przez przypadek łokciem strącając słoiczek ze słodką papryką, która chwilę później pokrywała podłogę. Co tam Leo mówił o bałaganie w kuchni? - Ups, nie chciałem. - Jeśli Leonardo zwrócił uwagę, na pewno zauważył, że z rąk Ezry wyparowała również limetka. Ale akurat to zniknięcie było celowe. Krukon był trochę jak małe dziecko - jeśli zaczynał się nudzić, zaczynał też broić przy wykorzystaniu swoich złodziejskich i mugolsko-magicznych umiejętności.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Ezra zadawał trudne pytania. Gryfon na chwilę zamilkł i przestał nawet gotować, kładąc dłonie na blat. Wbił poważne spojrzenie w chłopaka, zastanawiając się nad odpowiedzią. Było w nim coś niebywale irytującego, ale jednak Krukon potrafił wywołać u Leo szczery śmiech. Drażnił go, jednak Vin-Eurico właśnie takie zachowanie lubił. W końcu przyjaźnił się z Fire, prawda? - W dobry. - Stwierdził. Był przecież szczerą osobą i skoro w móżdżku wszystko sobie poukładał, to nie zamierzał tego ukrywać. Zresztą jego słowa wcale nie znaczyły tak bezpośrednio, że lubi Krukona! - No, niby "tylko jedzenie"... Czynność, którą trzeba wykonywać aby żyć. Z drugiej strony jeśli jest możliwość, czemu by jej sobie nie umilić? Ja wiem, że da się pociągnąć na mniej barwnych potrawach. Poza tym nie wszyscy mogą sobie pozwolić na masę przypraw i wytworne dania, ale... No wiesz, akurat my, teraz i tutaj, możemy. No sólo de pan vive el hombre. Nie samym chlebem człowiek żyje. - Uśmiechnął się szeroko, wracając do opiekania mięsa. Musiał jeszcze podgrzać tortille... A na pytanie chłopaka co do "mi querido" jedynie zacisnął wymownie wargi, chociaż w oczach mrygały mu wesołe ogniki. Koniec końców, oregano przywołał zaklęciem. Schowało się, skubane! - O, serio? - Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że Leo przejawiał samo zaskoczenie - ale w rzeczywistości był raczej pełen podziwu. Był sportowcem i starał się o siebie dbać, a co za tym szło ograniczać wlewanie w siebie tak niezdrowych substancji. Często stawiał sobie postanowienia, że przez jakiś czas nie będzie pił, ale w pełni zrezygnować z alkoholu nie chciał i nie potrafił. Lubił to, a miał wrażenie, że umie zachować umiar. - Cóż, to dobrze dla ciebie. Ezra wywołał w kuchni małą katastrofę, a Leo oczywiście musiał ją posprzątać - proszę, jaki przykładny czarodziej. - Jak mam się nie nabijać z twoich umiejętności sportowych, skoro nawet nie potrafisz piłeczki podrzucić, bez naruszania przedmiotów znajdujących się obok? - Przewrócił oczami z niedowierzaniem. - W każdym razie, zrobię margaritę bezalkoholową. Najpierw jednak musiał dokończyć quesadillas. Ułożył na ciepłych plackach kawałki kurczaka, chorizo, szczypiorka, sałaty i pomidorów. Nucąc sobie pod nosem nałożył tam jeszcze tyle sera, ile tylko mógł, a wierzch przykrył kolejnym plackiem. I zabrał się znowu za ogrzewanie, aby ser się roztopił. W międzyczasie mieszał wodę gazowaną z sokiem cytrynowym. - Co zrobiłeś z tą limonką? - Zapytał, rozglądając się ze zmarszczonymi brwiami. Ta mała cholera coś próbowała mu namieszać w kuchni. Poprosił skrzata o przyniesienie mu pokruszonego drobno lodu. Pokroił quesadillas na kawałki i podsunął talerz swojemu towarzyszowi.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Leo chyba nie był jednak wielozadaniowy. Nie, kiedy drugą czynnością okazywało się być myślenie. Ezra uniósł brwi lekko na baczną obserwację, której został poddany. - Gdybym wiedział, że to zmusi cię do takiego wysiłku, nie zadałbym pytania. - Nie pospieszał go, ale to wcale nie było tak trudne pytanie, jak wnioskować można by po przedłużającej się ciszy. Właściwie dla Krukona sprawa była prosta, bo on naprawdę rzadko kogoś nie lubił. A to ten lekkomyślny Gryfon potrzebował się namyślać! - To dobrze, bo inaczej musiałbym starać się zmienić twoją opinię. Musiałbyś mnie znosić tak długo, aż wreszcie byś mnie polubił. Trochę prześladowcza taktyka, ale genialna, nie? Chodząc krok w krok i przysłużając się w każdej możliwej sytuacji, zdobył kilka dziewczyn, więc to naprawdę nie było głupie! - Jesteś mistrzem omijania pytań, prawda? Bo z całej twojej wypowiedzi wyrzuciłbym... całą twoją wypowiedź. Chociaż nie, cytat był dobry. To zapamiętam. - I tak zamierzał sprawdzić w słowniku te słowa. Milczenie Leonarda i jego wymowny uśmiech były tylko przeszkodą do pokonania w drodze ku wiedzy. - No, ale w sumie to nie takie trudne. Rekompensuję to sobie papierosami, więc pewnie nawet gorzej. Ale jak zauważyłeś, nie jestem sportowcem, więc nie muszę się przejmować. Jak o tym wspomniał, przypomniał sobie, że naprawdę dawno nie miał papierosa w ustach. Ezrę czasami łapała taka faza, kiedy uzależnienie się ujawniało, ale generalnie większość czasu żył sobie bez nałogu. No, że też teraz musiał sobie o tym przypomnieć! - Nie można urodzić się idealnym. Poza tym, umiem tańczyć, a to zawsze też jakiś sport - obronił się. No, technicznie rzecz biorąc to faktycznie potrafił. Jakoś. Przecież nawet Izzy tak stwierdziła, a ją już mógł uznać za pewien autorytet w tej kwestii. No i nie sądził, żeby nadszedł dzień, w którym będzie musiał to Leonardowi udowodnić, więc mógł tak powiedzieć. - Z jaką limonką? Ja nic nie mam. - Wyciągnął przed siebie puste ręce, pokazując, że jest całkowicie niewinny. Wszystkie kieszenie również były puste. Chciał coś jeszcze dodać, ale wtedy złapał go kaszel. Zasłonił usta rękami, a kiedy je odsunął, ponownie trzymał limonkę. Rzucił ją do Leonarda. - To sztuczka, spokojnie, nie miałem jej w ustach ani nic takiego. Możesz bezpiecznie dotykać. Quesadillas à la Leonardo wyglądały naprawdę zadziwiająco dobrze. I jeszcze jak pachniały! No, Ezra poczuł się prawie jak na pierwszej uczcie w Hogwarcie, która była dla niego naprawdę ogromnym szokiem. Nie zaczął jednak jeść, czekając aż Leonardo skończy wszystko, co sobie zaplanował. Tak dobrze był wychowany!
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
- No co poradzę? To trudne pytanie! - Leo roześmiał się wesoło. Mógł sobie mówić co chciał, ale nie potrafił znielubić Krukona. Trochę szkoda, bo faktycznie wkurzył go na tamtym festynie. No i jak sam zauważył, jako worek treningowy byłby nawet znośny... - Taki z ciebie natręt? - Cmoknął z dezaprobatą. W rzeczywistości sam nie był mistrzem szanowania czyjejś przestrzeni. To zabawne, bo gdy się tak zastanowić, sporo go łączyło z tym lalusiem. - Wiesz co, ja tu ci się produkuję... Wyrażam moją opinię, opieram ją na całkiem znośnych argumentach... Dodaję przysłowie w języku hiszpańskim I DODATKOWO ci je wyjaśniam... A ty jeszcze śmiesz się czepiać. - Potrząsnął głową z niedowierzaniem. Dobrze, że chłopak nie naciskał na wyjaśnianie poprzedniej formułki, bo Leo wcale nie zamierzał mu ułatwiać sprawy. Ezra zawsze mógł sprawdzić to sobie w słowniczku, czyż nie? Chociaż mogło tego nie być w pierwszym lepszym spisie. Vin-Eurico śmiało nazwałby "mi querido" zwrotem pieszczotliwym, a co za tym idzie - potocznym. - Palisz? - I teraz to było szczere zaskoczenie, bowiem Meksykanin kompletnie się tego nie spodziewał. Jakoś tak papierosy nie pasowały mu do tego Krukona. Sama wizja z dymem nikotynowym ulatniającym się spomiędzy warg chłopaka wydawała mu się irracjonalna. - Jak nie można? Patrz na mnie. - Wyszczerzył się w ten swój charakterystyczny sposób. Zaraz jednak zajął się szukaniem składników do bezalkoholowej margarity (co, swoją drogą, było wielkim ukłonem w stronę Ezry i szkoda, że tego nie docenił). - No przecież przed chwilą... o. - Złapał limonkę przyznając w myślach, że taka sztuczka może być bardziej widowiskowa od paru zaklęć. Nie było to dla Leo jakimś ogromnym szokiem, bo w końcu z mugolskim światem miał wielką styczność. - A co, masz toksyczną ślinę? - Uniósł brew z zaciekawieniem, bo Krukon sam mu zasugerował, że gdyby faktycznie trzymał limonkę w ustach, to Leo nie mógłby jej dotykać. Tak czy inaczej, napój sam nie zamierzał się zrobić. Leoś wrzucił do dzbanka pokruszony lód przyniesiony mu przez skrzata, wlał wodę gazowaną z sokiem cytrynowym, dodał limonkę. Przetarł kawałkiem limonki brzegi dwóch szklanek, a potem postawił je denkiem do góry na talerzyku obsypanym cukrem. Potem przelał wymieszany napój do szklanek i podał jedną swojemu towarzyszowi. - Gotowe!
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
- No przecież przysłowie doceniłem - zaprotestował natychmiast na oburzenie Leonarda. Chłopak musiał po prostu zaakceptować, że priorytetem Ezry nigdy nie było i nie będzie jedzenie i dlatego Krukon nawet nie dyskutował z jego stanowiskiem. Po prostu postawił na złośliwość. Poza tym, nie o to pytał, tak? Kiedy Ezra zadawał konkretne pytanie, chciał uzyskać równie konkretną odpowiedź, a nie wymysły towarzysza. - No, zdarza się. Na prawdziwy nałóg mnie nie stać, ale od czasu do czasu... Istnieje chociaż jedna dotycząca mnie rzecz, która nie wprawi cię w zaskoczenie? Bo zaczynam się czuć, jakby to ze mną było coś nie tak. - zaśmiał się, kręcąc głową. Ezra sądził, że akurat palenie pasuje do wszystkich. A jak nie to do zdecydowanej większości. Nie raz widywał nawet przesłodko wyglądające dziewczyny, które w wolnej chwili truły się dymem... Więc dlaczego nie on? - Nie spuszczam z ciebie wzroku, kolego. I uwierz mi, pół czarodziej, pół olbrzym? Gdzie tu ideał, skoro nawet nie jesteś stuprocentowo w żadnym z tych gatunków? Powiedz mi, jeśli brzmię rasistowsko. - Czasami nie wyczuwał granicy, w obrębie której mógł żartować, tym bardziej, jeśli nie znał zbyt dobrze swojego rozmówcy. Dla niego rodzina i pochodzenie były tematami drażliwymi, więc zawsze był ostrożniejszy badając ten grunt. - Nie toksyczną. Ale ma pewne magiczne właściwości. Chcesz wiedzieć? - Pochylił się w jego stronę i zniżył głos do szeptu, jakby zdradzał mu jakiś ogromnie ważny sekret. - Każdy. Każdy, bez wyjątku, po zetknięciu się z mogą śliną, prędzej lub później się we mnie zakocha. Sprawdzona informacja. Ostatnią ofiarą była siostra Lotty. Leo miał odpowiedź, dlaczego Krukonka obdarzyła Ezrę tak chłodnym spojrzeniem. Clarke bardzo cieszył się, że Bridget nie miała brata, który z chęcią rozerwałby go na strzępy za skrzywdzenie siostrzyczki... - Dzięki. - Z Leonarda był jednak dobry chłopak. Przygotowywał mu estetycznie wyglądające jedzenie, zrezygnował z alkoholu i jeszcze sprzątał, kiedy to Ezra nabrudził. Gdyby tylko był dziewczyną, Clarke uznałby go za gospodynię idealną. A tak trochę się zmarnował. Spróbował dania przygotowanego przez chłopaka i był pod wrażeniem już tego, że mu się w rękach nie rozpadło. Ezra nigdy nie mógł pokonać tego problemu, niezależnie od tego, czy jadł jakiś wymysł obcej kultury, czy też zwykłą kanapkę. Clarke spróbował i niemal natychmiast odczuł potrzebę skomplementowania towarzysza. Więc wciąż z pełnymi ustami, wymamrotał kilka słów, które nie brzmiały jak nic, co znał. W tym miejscu kończyła się wysoka kultura Krukona... Tak czy inaczej, Leonardo mógł to przyjąć jako naprawdę olbrzymią pochwałę!
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Leonardo miał mniej priorytetowe podejście do życia. Mógł przekazać komuś trochę wiedzy, a przy okazji nie uznawać jej za najważniejszą rzecz na świecie i nie wymagać tego od niego. Gotowanie bardzo lubił, ale rozumiał, że nie wszyscy muszą się tym interesować. Uważał jednak, że niektóre ciekawostki faktycznie są ciekawostkami i warto je docenić równie mocno, co przysłowia w obcych językach. Ale ograniczył się do mało wesołego mruknięcia, które Ezrze powinno pokazać jego błąd. - Nie wiem, jesteś Człowiekiem-Zagadką - prychnął z rozbawieniem. - Najbardziej to mnie w tobie zaskakuje twój nos. Czemu jeszcze ci go nie złamałem? Jego ton był w pełni żartobliwy, bo Gryfon miał wybitnie dobry humor. Powinien pewnie niedługo zbierać się i opuścić Hogwart - chciał pomóc na treningu dziecięcym i wiedział, że trenerowi się to spodoba. Uznał jednak, że najpierw zje i pogada chwilę z Ezrą. Promienny uśmiech zniknął z jego twarzy w chwili, gdy Krukon zaczął chrzanić kompletne głupoty, które najwyraźniej na celu miały jedynie obrażenie Leo. - Jestem raczej otwarty na wszelkie żarty i złośliwości, ale to brzmiało w cholerę rasistowsko. - Oświadczył takim tonem, jakim zwracał się do chłopaka na festynie. Był wyjątkowo dumny ze swojego pochodzenia od chwili, gdy się o nim dowiedział. Pozwalał na najprzeróżniejsze dowcipy i zwykle sam się śmiał, gdy ktoś w jakiś sposób porównywał go do olbrzyma. Mimo wszystko, wymagał jakiegoś szacunku - a w wypowiedzi Ezry mu jej zabrakło. No, przynajmniej sam się zorientował. - Potrzebujesz magicznej śliny, żeby kogoś poderwać? - Uśmiechnął się znowu, z początku złośliwie, ale zaraz przeszło to w jego naturalny, pogodny wyraz twarzy. Przy okazji "dyskretnie" wytarł limonkę i dłonie, jakby chciał się upewnić, że nie ma kontaktu z tą czarodziejską śliną. - Naraziłeś się pannom Hudson... - Pokręcił głową z dezaprobatą. Nie byli może jakoś tragicznie blisko, ale jednak Leo dość dobrze znał Lotkę - i wciąć dziwił się, że są wobec siebie tak pozytywnie nastawieni. - Eeee. Dziękuję? - Zaśmiał się, gdy chłopak zaczął bełkotać coś z pełną paszczą. Gryfon również zabrał się za jedzenie, zerkając przy okazji na zegar aby upewnić się, czy nie musi już iść. - Ma się ten talent - mruknął jeszcze z zadowoleniem, bo quesadillas wyszła mu naprawdę świetna.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Czy powinno go nieco martwić, że Leonardo zdecydowane zbyt często wspominał o łamaniu i generalnie uszkadzaniu mu ciała? To chyba było niezdrowe podejście podczas zawierania znajomości. Dodatkowo mówił to przy ozdobie pogodnego uśmiechu. Żarty żartami, ale Ezra wolałby wiedzieć, ile w nich było z rzeczywistych fantazji Leonarda. - Jeśli mnie pamięć nie myli, to już to zrobiłeś... - Posłał mu wymowne spojrzenie, bezwiednie pocierając nos. Ten festyn chyba będzie mu wypominał do końca życia... Atmosfera nieco się zmieniła, bo głupim, nieprzemyślanym tekście Ezry. Wyraz twarzy Krukona również spoważniał - chłopak zmarszczył brwi i powoli skinął głową. Nie miał problemu z przyznawaniem się do własnej głupoty... którą wykazywał się często. Zaletą było jednak to, że przynajmniej nie popełniał dwa razy tych samych błędów. - Okej. Tak pomyślałem. Przepraszam. Zamilkł na moment, mimowolnie uciekając myślami w przeszłość. Dzięki Merlinie, że Leonardo takiej tendencji nie miał i co najważniejsze, nie można było go na długo urazić. Ezra skupił wzrok ponownie na chłopaku i uśmiechnął się bezradnie na jego komentarz. Każdy miał swoje sposoby... - Od razu naraziłem. Po prostu ostatnio się mniej dogadujemy. Mam nadzieję, że uda mi się jakoś Bridget przeprosić. - Puchonka chyba nie mogła się na niego gniewać do ukończenia Hogwartu, prawda? Zbyt często przymusowo spotykali się na lekcjach. I przypadkowo właściwie też... Ezra podążył wzrokiem za Leonardem, który najwyraźniej kontrolował czas. Spieszyło mu się gdzieś? - Łapię aluzję. Musisz już lecieć? Nieszczególnie się tym przejmował. Akurat Gryfon był drugą osobą, na którą Ezra wpadał notorycznie i po prostu miał jakieś przeczucie, że niedługo znowu będą mieli okazję porozmawiać. W tym wypadku jednak było to całkowicie pozytywne.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Wcale nie uważał się za jakiegoś szczególnie agresywnego i brutalnego osobnika, który myślał tylko o uszkadzaniu innych. Był zwykłym fanem sportów ekstremalnych i sztuk walki, który miewał problemy z ADHD. Naprawdę, nie ma się czym martwić! - Ach, stare dobre czasy! - W jego głosie rozbrzmiała nutka rozmarzenia, ale wiadomo przecież, że Vin-Eurico wcale nie planował krzywdzenia Ezry. Znaczy, tylko troszkę - ale bez wyraźnej przyczyny przecież był potulny jak baranek! A nawet teraz, gdy Krukon wykazał się wyjątkowym brakiem taktu, Leoś po prostu postanowił o tym zapomnieć. Zresztą, przyznał się do błędu i przeprosił, a takie zachowanie zawsze podobało się Leo. - Nie pomogę, nie znam Bridget. Ale znam Lotkę i jest bardzo w porządku, więc... Jeśli jest podobna do siostry, to dasz radę ją ugłaskać. - Uznał. Nie to, że jakoś zależało mu na tym, żeby Ezra znowu miał dobre kontakty z śliczną Puchonką! W końcu Leosia całkiem interesowało lepsze poznanie drugiej panny Hudson. Z drugiej strony, mogłoby to już być przegięciem w przypadku jego obecnej relacji z Lotką i... Ależ to wszystko było skomplikowane. Quesadillas zniknęła niemal błyskawicznie, a bezalkoholowa margarita również długo w szklankach nie stała. Gryfon mógł być z siebie całkiem dumny i w gruncie rzeczy, to był. Szkoda by było, gdyby na takiej pokazówce coś mu nie wyszło. - Ach, tak - nie zorientował się, że Ezra mógł zauważyć jego czujne spojrzenie. - Idę pomóc na treningu młodych, więc... - Dopił swój napój i odstawił szklankę, zerkając wesoło na swojego towarzysza. Miał już pewien pomysł, jak tu zgadać się w przyszłości z Krukonem, ale postanowił zachować to dla siebie. Hogwart nie jest aż tak ogromny, aby mieli nigdy więcej się nie zobaczyć, choćby czystym przypadkiem! - Do zobaczenia, mi querido! - Sprzątnął paroma machnięciami różdżki, wziął swoje rzeczy i wyszedł, pogwizdując radośnie.
/zt
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
To Ezra musiał oddać Leonardowi - mimo usilnych starań Krukona, Vin-Eurico pozostawał zupełnie nieporuszony. Pewnie kiedyś miało się to na nim odbić, ale jak na razie Gryfon nie wykazywał realnych chęci na szkodzenie Ezrze. Clarke uznawał, że, choć wcześniej taki pomysł by wyśmiał, że była to podstawa na naprawdę dobrą znajomość. - Nawet gdybyś znał, raczej w tym wypadku nie mógłbyś mi pomóc. - Wzruszył lekko ramionami. Raczej nie widział Leonarda w roli jego "skrzydłowego". Tylko by pogorszył sprawę. Jakby już wszystko nie było skomplikowane! - Na razie, kolego. - Sam nie ruszył się jeszcze przez chwilę i tylko obserwował jak Leonardo się zbiera. Zastanawiał się, co też mógł teraz ze sobą zrobić. Dormitorium niezbyt mu się uśmiechało, nieszczególnie też miał ochotę na jakieś towarzyskie wyjścia... Właściwie, wydawało mu się, że pogoda wreszcie zrobiła się na tyle przyjemna, by więcej czasu spędzać na świeżym powietrzu. Może należało to wkrótce jakoś wykorzystać?