W kuchni dodatkowej organizowane są zazwyczaj zajęcia z magicznego gotowania. Jest to miejsce bardziej przestronne, bogate we wszystkie niezbędne elementy wyposażenia kuchni. Są tu również stoły, przy których uczniowie mogą gotować. Skrzaty korzystają z tego miejsca tylko i wyłącznie, gdy trzeba przygotować więcej dań podczas szkolnych uroczystości.
— Kochasz go? — zakrztusiła się, bo dla niej miłość miała jakieś takie nierealne, astralne barwy, których nie znała. Nie wiedziała z czym to się je. Na szczęście to nie miłość dzisiaj miały konsumować, a jedzenie — Jeszcze niedawno wypowiadałaś się o nim z pewnego rodzaju nieśmiałością. Pamiętam. Muszę tu spędzać więcej czasu w zamku, bo jak nikt Cię nie przypilnuje to się strasznie galopujesz, Gaja — Może Ira miała nadzieję, ze Glaber zostanie starą, szczęśliwą, zrzędliwą, choć pozytywną panną, jak ona. Ale Gaja układała sobie życie z Clementem, a Magyar… Magyar z antykami, zbierając je w swojej prywatnej kolekcji w domu w lekkim chaosie, jaki to zawsze szedł z nią w parze. Oj, biedna. Teraz została tylko ona i antyki. — Ale widziałaś jakie tam mieli butelki z winem? Jeszcze z antycznej Grecji. Mówię Ci! Aleksander poszedł ze mną na tyły — tak Ira, to bardzo mądre walić takimi aluzjami zupełnie momentami nie zdając sobei z tego sprawy — i pomógł mi ściągnąć jedną z nich. Aż przez chwilę miałam wielkie postanowienie, ze do końca życia nie umyję już rąk. Znaczy… nie dlatego, ze Brendan tego dotykał, ale pomyśl sobie, kto mógł to dotykać przed nim! — mówiła w ożywieniu, jak zawsze, kiedy trajkotała o swojej pasji. Chwilę potem jednak straciła zapał i machnęła ręką, rzucając już dość wypalona i niezadowolona: — Ale potem pomyślałam sobie, ze to niehigieniczne. Jeśli o higienie mowa to poszła umyć ręce przed gotowaniem i zdecydowała momentalnie: — Ugotujmy ciasto… albo upieczmy ciasto. Ugotować też możemy. Mama próbowała zrobić kiedyś taką babkę. Tylko, że wiesz… to moja mama. Wstawiła to do lodówki razem z akurat badaną w międzyczasie wątrobą faraona, bo miała podejrzenia, że to nie była wątroba ludzka i wiesz… nie zachęcało to do jedzenia. Zresztą mam podejrzenia, że wcześniej wsypała zamiast proszku do pieczenia prochy z urny. Ciasto nie chciało urosnąć, a i nabrało jakiegoś takiego trupiego wyrazu. No… a potem walnęłam to przypadkiem zaklęciem, ożyło i chciało zjeść naszego chomika, bardzo się przy tym chomiku upierałam, bo wiecznie byliśmy w rozjazdach i nigdy nie miałam swojego zwierzątka. I wiesz co? I zjadło… I przetrawiło. Ughhh… niemiłe wspomnienia. To były pierwsze moje lata nauki w Salem. To gotujemy babkę? — zakończyła widocznie nie widząc ironii w tym, ze nikt nie chciałby tu widzieć krwiożerczych ciast.
Cóż za okropny poranek! Pomyślałby kto, że po chwilowym uspokojeniu się przyjezdnych, po ogłoszeniu wyników z pierwszej, sfinksowej rywalizacji, uczniowie Hogwartu również będą mogli się wyciszyć, oraz znaleźć pomiędzy testami odrobinę czasu na zajęcie się swoimi hobby. Trudno powiedzieć co skłoniło Cassidy Darkwood do tego, aby przyjść do kuchni i ugotować coś, ale mimo wszystko zjawiła się, prosząc skrzaty o pomoc w przygotowaniu wyśmienitej sałatki, o jakże wdzięcznej nazwie Trytoni przysmak. Kiedy skończyła, zaprosiła listownie Ines Cooper na degustację, a Gryfonka popędziła, mając nadzieję na spróbowanie smacznej potrawy. Cass wsunęła łyżkę z algami do jej ust, a po kilkudziesięciu sekundach, na uszach i szyi Cooper pojawiły się swędzące krosty oraz momentalnie zrobiło się jej niedobrze. Musiała zatruć się niedojrzałą tykwobulwą! Pytanie tylko czy Krukonka dodała ją naumyślnie? Nie wnikajmy w to jednak, skoro i tak Ines zachorowała już na Uirusie. Zaczyna Ines.
Przychodząc do kuchni na prośbę Cassidy Ines liczyła na poczęstunek smaczną sałatką. Zupełnie nie przewidziała, że może się czymś otruć. Cóż, nie znała umiejętności kucharskich Darkwood, lecz miała nadzieję, że już opanowała sposób przygotowania, jednych z prostszych potraw. Smakując jakże kuszącej sałatki, w mgnieniu oka pojawiły się koszmarne krosty na uszach i szyi Ines. Natychmiast zaczęła się drapać po ów miejscach, ale drażniące swędzenie nie ustępowało. Poczuła jak śniadanie podeszło jej do gardła. Tak, z pewnością musiała się zatruć. Mimo to nie miała tego za złe Cass. Wierzyła, że nie zrobiła tego specjalnie. Właściwie to nie znały się za dobrze i nie miała by podstaw, żeby coś takiego zrobić. Sięgnęła po kosz i wymiotowała swój poranny posiłek. Nawet nie chciała na to patrzeć. Bo kto by chciał? Jest ktoś taki na sali? Nie ma? Szkoda. Żołądek Cooper jest teraz w stu procentach pusty, więc przydałoby się coś zjeść. Jednak na tą chwilę bardziej przejęła się zatruciem niż głodem. - Dobra ta twoja sałatka- zażartowała, ale kolejna porcja śniadania znalazła się w koszu. Ines była lekko zmieszana i zniesmaczona, lecz starała się uśmiechać. Miała nadzieję, że długo ta wysypka nie pobędzie na jej skórze.
Wszystko to działo się za szybko. Najpierw pomysł na zrobienie czegoś do jedzenia, a teraz przypadkowo Cassie otruła swoją przyjaciółkę. Mimo, że mieli dwa różne charaktery krukonka jakoś czuła się przy dziewczynie dobrze i luźno. Odkąd Ines zaczęła uczyć ją tańca jakoś zbliżyły się do siebie, gadały jak prawdziwe przyjaciółki nie jak dopiero poznane ze sobą nieufne dwie czarownice. Po prawie każdych zajęciach organizowanych tylko dla Cass przez Ines krukonka zawsze była wykończona do tego stopnia, że nie mogła się ruszać przez kolejne dwa-trzy dni. Teraz chciała jej się jakoś odwdzięczyć, a wyszło jak wyszło. Jej zdaniem przygotowała wszystko taj jak należy, a ze składnikami nigdy nie miała problemów, nauczyła się szybko i sprawnie odczytywać je, a przy okazji dokładnie. Jej zdaniem była to wina tego debila, który podał jej przepis. Cóż, właśnie jej zdaniem niektóre składniki nie nadawały się do jedzenia, ale nic nie mówiła, gdyż po prostu nie znała się na robieniu jedzenia. Spojrzała lekko zdezorientowana na Ines i oznajmiła: - Bardzo mi przykro, chyba gdzieś w torbie mam jakieś eliksiry, może będzie jakiś na tą wysypkę... - Zaczęła grzebać w torbie przez jakieś pięć minut wyciągając co chwilę to jakieś inne buteleczki z różnoraką konsystencją. - O mam! -Wyjęła rękę z torby trzymając średniej wielkości tubkę z zieloną maścią. - Nałóż jak najmniej maści na każdą z tych - pokazała palcem na jej wysypkę i podała jej maść. Sama wyrzuciła swoją porcję do kosza stojącego w kącie trochę za Ines. - Jeśli chcesz mogę zawołać skrzaty by przyniosły coś do jedzenia - zaśmiała się i napiła się z kielicha wina, które wcześniej przygotowała. Widząc zawahanie Ines pokazała ręce, że nie ma na nich wysypki i wybuchła niekontrolowanym śmiechem.
Rzeczywiście przez te zajęcia taneczne Ines zbliżyła się do krukonki, ale jeszcze nie wiedziała czy była zdolna do celowego zatrucia. Szybko opuściła ją ta myśl, kiedy zobaczyła, jak Cass zaczęła grzebać w torbie. Kto by starał się pomóc, gdy sam zrobił psikus? W każdym bądź razie, Cooper nie gniewała się na nią długo. W końcu to był wypadek! Bardziej zainteresował ją sam przepis na tą sałatkę. Gdyby była przygotowana z dobrych składników to nie byłaby taka zła. Może sama się nauczy taką przygotowywać? Ines i gotowanie… Nie, jakoś to ze sobą nie współgra. - Och, nic się nie stało- powiedziała uspokajająco.- Ważne, że masz na to eliksir. Uśmiechnęła się szeroko i wzięła od dziewczyny tubkę. Popatrzyła na nią przez chwilę. - Ale jesteś pewna, że to zadziała, tak?- Upewniła się, żeby nie mieć większych problemów. Nie czekając na odpowiedź otworzyła opakowanie zielonej maści i nałożyła trochę na palec. Przyłożyła do jednej z wysypki, po czym zaczęła to szybkim ruchem rozkładać na całą szyję i uszy. Spojrzała na Cass ze zmartwieniem w oczach, że nie zadziała. Szybko na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Dasz mi przepis na tą sałatkę?- Powiedziała śmiejąc się. Naprawdę chciała mieć ten przepis. W kuchni obok jest lekcja magicznego gotowania. Pewnie by się przydała Ines, ale po co chodzić na lekcje, jak zaraz wakacje?
Co tak naprawdę myślała o tańcach? Było to dobre na rozluźnienie i po prostu dobrze się przy tym Cassidy bawi. To była jedna z rzadkich rzeczy, bądź czynności co ją bawiło i ona czuła się przy tym dobrze. A do tego szanowała swojego nauczyciela. Ines mimo, że była uczennicą Cassie pokazywała jej, że podczas lekcji może do niej mówić jak każdy nauczyciel. Cass w ogóle coraz bardziej lubiła towarzystwo gryfonki. Przy niej mogła się śmiać, co się rzadko zdarza, przy niej mogła żartować. To był tak niespotykane u krukonki czynności, że czasem sama się zastanawia co takiego Ines robi, że tak wpływa na zachowanie Cassidy. To była aż dziwne. Wracając, gdy Ines posmarowała się maścią Cassie troskliwie skinęła głową i schowała maść do torby, wraz z innymi eliksirami. - Powinno ci zejść w ciągu kilku minut, nie martw się nie będziesz mieć tego czegoś.- Zaśmiała się i napiła się. Rozglądając się zastanawiała się po co skrzatom druga kuchnia, mimo, że jest dodatkową, opcjonalną to przecież w tamtej było, aż nazbyt dużo miejsca. Cassidy wiedziała o tym, gdyż do kuchni wybierała się no można powiedzieć, że prawie zawsze po lekcjach. Po prostu Cassie nie lubiła jeść śniadania, obiadu itp. w tłoku i w towarzystwie tych wszystkich kujonów krukonka jadła wraz z skrzatami. Dziewczyna polubiła w czasie te małe stworzonka, a one ją polubiły. Zawsze jej pozwalały wejść o byle jakiej porze. Dosłownie. Patrząc na tą kuchnię widziała jedynie zarys tamtej. Co słychać na pierwszy rzut uchem nie ma stukotów garnków etc. skrzatów, tutaj półki były praktycznie puste, a na meblach osadziła się wielka warstwa kurzu. Nie znała woźnego szkoły, ale jej zdaniem gościu swoją pracę olewa. Ciekawe czy dyrektor także to widzi. A może nie ma już żadnego woźnego bo już wcześniej został wylany? Myśląc gorączkowo Cass niemal zapomniała o swoim towarzystwie. Otrząsnęła się i spojrzała na Ines, która poprosiła o przepis. Zaśmiały się razem i Cass powiedziała: - Chcesz otruć jakiegoś chłoptasia? Powiedz, którego, a ja ci pomogę nie tylko wysypką - mrugnęła do niej i zaśmiała się znów. Cassidy była mistrzynią żartów, dowcipów na innych ludziach. To jak można przewidzieć bardzo ich denerwowało, ale czy krukonka kiedykolwiek zwracała uwagę na to co myśli nieznajoma jej osoba?
Marcela szła przez korytarze najszybciej, jak tylko umiała, ale też tak, żeby nie biec. No, bo przecież niech Nath nie myśli, że jej aż tak zależy. Bo nie zależy. To znaczy może trochę. Mimo to uznała, że będzie pierwsza i z tą myślą zatrzymała się przed drzwiami kuchni. Nim jednak weszła do środka, odgarnęła włosy z oczu i wzięła głębszy wdech. Mimo że akurat ta kuchnia zazwyczaj świeciła pustkami, a skrzaty pojawiały się jedynie od czasu do czasu, to wolała wyglądać jak normalny, idący zwykłym wolnym krokiem człowiek. Po krótkiej chwili nacisnęła klamkę i weszła do środka, jednak wbrew jej oczekiwaniom nie zastała pustego pomieszczenia. Nathaniel zdążył przed nią. "Cholercia". To niby-przekleństwo jednak nie odnosiło się tylko i wyłącznie do przegranej w urojonej konkurencji, ale także do tego, w jaki sposób jej organizm zareagował na widok Ślizgona. Organizm, a konkretniej brzuch, który aktualnie zawijał się na supełek, zamykając w środku co najmniej setkę nadpobudliwych, trzepoczących skrzydełkami motylków. Marceline chwyciła mocniej pasek torby, która wisiała jej na ramieniu. Winą za wyżej opisane uczucie obarczyła ogromne uczucie głodu, które może i było urojone, ale myślenie o tym w ten sposób sprawiało, że czuła się nieco lepiej. - Cześć, Nathie - powiedziała do chłopaka, który siedział na kuchennym blacie i patrzył na nią spojrzeniem dla niej nieodgadnionym. Chciała go przytulić, ale nie wiedziała, czy jej wypada. Wypada? Nie wypada? No cóż, ostatecznie nie było to zbyt ważne, bo i tak podeszła do niego i zarzuciła mu ręce na szyję, stanąwszy uprzednio na palcach. Gdy już się od niego odsunęła, odeszła kawałek dalej pod pretekstem odłożenia torby na krzesło, a tak naprawdę - by w jakimś stopniu ukryć ten minimalny cień zażenowania. Cóż, dawno się nie widzieli, a Marcela sama nie wiedziała, czemu z pewnej siebie dziewczyny staje się jakaś taka dziwnie nieśmiała akurat przy nim. "Marcela, ogarnij się natychmiast", strofowała siebie samą w myślach i dopiero to pomogło. Pomyślała przez chwilę racjonalnie o tej sytuacji i było jej jakoś lepiej - jednak nie tak łatwo zrobić z niej cichą dziewuszkę. - Dobra, to zaczynamy, co? Złaź stamtąd, nie myśl nawet, że nie będziesz mi pomagać. Co w końcu chcesz? Omlety czy naleśniki? Bo przez te wszystkie listy się pogubiłam. Ale w sumie wygodniej będzie z naleśnikami... Szybciej pójdzie, a ty na pewno jesteś głodny! Uśmiechnęła się do niego szeroko. Przez głowę przeszła jej myśl, że powinni częściej się spotykać, bo za bardzo za nim tęskniła. Ale nie powiedziała tego na głos, oczywiście. I nie miała zamiaru.
Naleśniki były sensem życia… Przynajmniej Natha. No bo w końcu, czy było coś lepszego? Oczywiście nie wliczajmy omletów, one był na drugim miejscu. On sam do mistrzów nie należał, a kuchnia była mu obca, wszelkie smakołyki gotowały skrzaty w zamku, a w czasie wakacji inni ludzie. Dlatego też Woods do owego miejsca się nie zbliżał, no chyba, że był bardzo zrezygnowany, albo był środek nocy i nie chciał budzi wszystkich, tylko dlatego, że zrobił się głodny! Jednak wszystko zawsze miał podane, jak na tacy. W takim razie, co się stanie jeśli ma ochotę na naleśniki, a nie ma kto ich zrobić? Istny szał, dlatego kiedy tylko usłyszał, że Marcela umie się obchodzić z jedzeniem, nieźle się ucieszył. Zresztą jedzenie było dobrą wymówką, żeby się spotkać i pogadać… Choć Woods oczywiście szedł tam tylko dla naleśników. Odkąd dostał list od Marceli, wesoło hasał po całym dormitorium. W końcu się zgodziła, nie? Miał niezły powód do świętowania. Kiedy już od owego skakania zrobiło mu się niedobrze i dość mocno kręciło się mu w głowie, zebrał się w sobie zarzucając na siebie wszystko co miał pod ręką. Dotarcie do kuchni nie zajęło mu sporo czasu. Właściwie to przeskakiwał co dwa schodki, wymijając każdego ucznia. Musiał tam dotrzeć, jak najszybciej! Wesoło nucił sobie coś pod nosem i z uśmiechem na twarzy wparował do dość małej kuchni. Cisza. Aż miło było się w nią wsłuchać. Odkąd rozwaliło Salem w Hogwarcie było jeszcze więcej osób, yup, Nattie dostawał szału. Choć lubił być w swoimi sporym towarzystwie korytarze były dla niego dość zatłoczone. Kuchnia za to była idealnie cicha i przyjemna, mógłby tam zamieszkać. Dziewczyny również tam nie było, dlatego Woods wzruszył ramionami i usiadł sobie na jednym z blatów. Oparł swój wielki łeb o jakąś szafkę, która znajdował się zaraz za nim i radośnie merdał nogami w powietrzu. No kiedy ten karzełek zamierzał się pojawić? Głośno wypuścił powietrze z płuc i usłyszał skrzypiące drzwi. Automatycznie podniósł głowę do góry, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. -Hej Marcyś- przywitał się, jak na dobre dziecko przystało i odwzajemnił uścisk, którego naprawdę się nie spodziewał. Naprawdę ucieszył się na jej widok, w końcu ich relacja była skomplikowana i Woods sam nie wiedział co ma robić. Napisać? Czy nie napisać? No i znalazły się takie naleśniki, które okazałby się być genialną wymówką! -A muszę pomagać?- zapytał wręcz z przerażeniem wymalowanym na twarzy, w końcu chyba jeszcze nigdy nie robił czegoś w kuchni, to był zdecydowanie zakazany teren. Posłusznie zszedł z blatu i przystanął obok blondynki, opierając dłonie na biodrach, normalnie wyglądał, jak jakaś modelka! Po chwili go olśniło i zaczął grzebać po szufladach, wyciągnął dwa białe fartuchy i podał je blondynce- No co? Nie mogę sobie ubrań pobrudzić- powiedział zaraz po tym, jak go na siebie wcisnął- Naleśniki- dodał jeszcze zanim zdążył oprzeć się o blat, uśmiechnął się do Marceli, choć nie miał bladego pojęcia co robić. Zapowiadało się ciekawie.
Kiedy Marcela usłyszała pytanie, spojrzała na chłopaka unosząc brwi. - No, pomagasz albo nie jesz, masz zawsze wybór. - dziewczyna uśmiechnęła się do niego pogodnie, z nieco prześmiewczym podziwem obserwując, jak kładzie ręce na biodrach niczym prawdziwa mugolska fotomodelka, a jego niepewna mina wyglądała jak element nakazanej przez fotografa konwencji. Wiedziała, że się zgodzi, bo kto by nie chciał jeść naleśników? Ale z drugiej strony mogło być nieco ciężko, gdyby Nathie postanowił zdemolować kuchnię. Dziewczyna postanowiła więc powierzyć mu na początek dość proste zadania - nim jednak to zrobiła, wzięła od niego jeden z fartuszków i założyła go na siebie. - Mógłbyś zawiązać? - poprosiła, odwracając się od niego tyłem i wyciągając na bok paski, które przyszyte były do fartucha gdzieś na wysokości talii. Okej, mogła to sama zrobić, ale po co się z tym męczyć, skoro nie była tam sama? Widząc, że mina chłopaka raczej nie zmieniła się od momentu, gdy wyobraził sobie swoją pomoc czy też "pomoc" w kuchni, kontynuowała. - Ale spokojnie, dasz radę. Najpierw przygotujemy składniki. Będzie trzeba trochę poszperać po szafkach... Dziewczyna wyjęła z kieszeni swetra małą karteczkę, na której wypisała składniki specjalnie dla Natha - bo nie ma co ukrywać, że spodziewała się takiej sytuacji, a uparła się, że Ślizgon ma jej pomóc i koniec. Drobna, fioletowa karteczka zapisana była ładnym pismem pełnym zawijasów, które głosiło ni mniej ni więcej: "mąka, jajka, cukier, sól, proszek do pieczenia, mleko" i tak dalej. Poza tym była pełna rysunków, bo dziewczyna wyjęła ją z któregoś z podręczników i najwidoczniej musiała się na tej lekcji wyjątkowo nudzić. Gwiazdki, zawijaski, spiralki, serduszka... Wręczyła ją chłopakowi z uśmiechem. - Poszukaj tego, a ja przygotuję całą resztę i będziemy zaczynać. Jak czegoś nie będziesz wiedział to mów. I zaczęła szukać w szafkach wszelkich misek, miseczek, łyżek, mieszadeł, ubijaczek, w skrócie wszystkiego, co mogło się w jakiś sposób przydać. Na samym początku znalazła tylko dużą, drewnianą łyżkę, z pozostałymi rzeczami jednak był problem, więc zaczęła po kolei szperać w każdej z szafek. - Nathie, w ogóle to ta cała impreza nam jakoś nie wychodzi, no nie? - zagadała, siedząc na podłodze przed jedną z szafek i zaglądając do środka. Mnóstwo garnków, a gdy była jakaś patelnia, to zbyt mała albo zbyt duża. - Może trzeba będzie zorganizować coś na mniejszą skalę, to może w końcu będę miała okazję cię upić.
On tu sobie przychodzi, żeby zjeść naleśniki, a ta niedobra Marcysia go terroryzuje! Przecież to jakiś istny skandal. Oczywiście Woods nadal miał na twarzy wymalowane zdziwienie i troszeczkę oburzenia, no ale co mógł na to poradzić? Warunki były całkiem jasne. -Dobra, pomogę Ci- zamruczał niepocieszony, biedny Nathaniel musiał się brudzić w kuchni! To jest nie do pomyślenia. Co prawda gdyby to był ktoś inny zapewne by mu nie pomógł, no ale to w końcu jego karzełek nie? Znaczy się karzełek, wykreślając ‘jego’. Z miną zbitego szczeniaka patrzył na blondynkę, która zapewne nie chciała ustąpić, a szkoda. Musiał to przyjąć na klatę, jak prawdziwy mężczyzna… W fartuszku, ale cicho, jest Ślizgonem i prawdziwym mężczyzną, tak. -Jasne- zwrócił się do Collins i poczłapał w jej stronę, tak jak prosiła, grzecznie zawiązał jej fartuszek, oczywiście chciał zapytać, czy nie za ciasno, albo za luźno, ale przecież był taki zły. A że do tego był zmęczony, to oparł się na ramieniu Gryfonki. Musiał się nawet schylić, w końcu karzełek, to karzełek. Więc tak jej wisiał na barku, przyglądając się kartce, którą wyciągnęła ze swetra. Szybko się wyprostował i przeciągnął, a następnie przechwycił listę. Przeczytanie jej kilka razy nie zajęło mu sporo czasu, dłużej zastanawiał się gdzie ma tego szukać? Jednak, jak na faceta przystało nawet się o to nie zapytał, a jedynie przechadzał się po kuchni, otwierając kolejne szafki. Spoglądając na listę, lekko się uśmiechnął. -Czyżby nasz karzełek się w kimś zakochał?- zapytał bez skrupułów z uśmieszkiem na ustach, oczywiście wskazywał na te maleńkie serduszka, znajdujące się na papierze. Ba, nawet był przygotowany na ewentualny atak Marceli. Niscy ludzie są bardziej agresywni, w końcu znajdują się bliżej piekła. Nie chciał jednak dostać jakąś patelnią, czy miską, dlatego wrócił do przygotowywania składników. Po kilku minutach udało mu się znaleźć wszystko i ustawił to na blacie. Oczywiście całe poszukiwania były bardzo męczące, dlatego Nath musiał oprzeć się o stół. Wodził wzrokiem za dziewczyną, która ciągle przemieszczała się po kuchni. -Ano nie idzie, to skandal! Chociaż, jeśli chodzi o mniejszą skalę, to czemu nie? W końcu już za niedługo wakacje… Wiesz jeśli będziesz miała ochotę, to możesz do mnie wpaść- oczywiście ostatnie zdanie było wypowiedziane bardzo szybko, a w dodatku szeptem. Równie dobrze mógłby wypalić z: Chodź poznasz moich rodziców. Podrapał się po karku, właściwie nie wiedząc co robić. W końcu rzadko zapraszał kogoś do domu. Zwykle spotykał się ze znajomymi na mieście, a tu proszę bardzo, jaka radykalna zmiana! -Co teraz mam robić?- zapytał z uśmiechem na ustach, w końcu chyba nie spodziewał się tego, że ta cała praca w kuchni może mu się spodobać, a jednak. Podszedł do blondynki, chwytając kilka garów w łapki, odstawił je tam gdzie znajdowały się wszelkie składniki. Był z siebie nieźle dumny, w końcu sam wszystko znalazł, taki ten Woods mądry. Popatrzył raz na Marcysię, raz na wszelkie rzeczy na naleśniki. Przecież nie mógł dłużej czekać, trzeba było brać się do roboty!
Kiedy Marcela usłyszała zgodę, uśmiechnęła się do Nathaniela słodko - zupełnie tak, jakby w ogóle się tej zgody nie spodziewała, a to nie była prawda. W końcu troszkę go już zdążyła poznać i wiedziała, że Ślizgon może stwarzać pozory upartego i absolutnie nieskorego do współpracy, jednak tak naprawdę ukrywał w sobie całkiem przyjazną osobę. No, może nie dla wszystkich przyjazną, ale na pewno dla Marceli. W końcu jej pomagał zawsze, kiedy była taka potrzeba - czy pocieszając ją, gdy płakała mu na ramieniu, czy wznosząc sztalugę i farby na balkon. Dziewczyna przypomniała sobie wszystkie podobne sytuacje i poczuła jeszcze większe pokłady sympatii do Natha. Albo to były motylki w brzuchu. Albo była głodna. - Dziękuję. - mruknęła, gdy zawiązał jej fartuch zgodnie z jej prośbą. No, miała rację, przecież on tak naprawdę był kochany. Jednak jej sympatia do Ślizgona i może nieco nadmierna słabość do jego osoby nie były powodem, by zrobić naleśniki za niego, więc nic sobie nie robiła z jego miny. Ale było ciężko. Nieco ciężej - i to w sensie dosłownym - zrobiło się jednak po chwili, gdy Nath zawisł jej na ramieniu, patrząc jej przez ramię na kartkę. Powróciło dziwne uczucie w żołądku, a Marcela zaczęła podejrzewać u siebie wyjątkowo uciążliwą niestrawność. Stąd też, gdy chłopak zadał to niewygodne pytanie, musiała powstrzymać się, by nie odpowiedzieć czegoś w stylu "nie jestem zakochana, to tylko niestrawność". - Po czym wnioskujesz, że się zakochałam? - spytała siląc się na zwykły ton (wyszło!) choć domyśliła się od razu, że chodziło mi o te serduszka na kartce, choć sama ich nie wiązała z tego typu stanem. Ot, takie sobie rysuneczki. W każdym razie pytanie zadał, by kupić sobie trochę czasu na zastanowienie się nad odpowiedzią. Na szczęście Nath nie widział wtedy jej twarzy, bo akurat szukała ostatniej z misek - bo jej twarz wyrażała chyba wszystkie emocje i chłopak mógłby wyciągnąć złe wnioski. Bo czemu on o to pytał, skoro ona sama nic nie wiedziała? Na wszelki wypadek schowała się jeszcze bardziej za drzwiczkami szafki. - Skąd taki pomysł? - dopytała, nim zdążył jej odpowiedzieć i gdy już ogarnęła uczucia widoczne na jej twarzy wyjęła miskę z szafki i postawiła ją na blacie. To już była ostatnia rzecz. - O, pewnie - dziewczyna wyraźnie ucieszyła się na zaproszenie. - To jak się uda to jeszcze zorganizujemy jakąś małą grupę i sie napijemy, a jak nie to możemy się napić sami. Super! I jak będziesz chciał, to do mnie też możesz wpaść. Mam u siebie parę gitar, sama nie gram, ale można będzie z nich zrobić w końcu użytek... W końcu i tak mieli razem pośpiewać i pograć. Jak tak o tym myślała, to znali się nie aż tak długo, a mieli już więcej wspólnych planów, niż typowi przyjaciele. Albo para. Nie, Marcela, wcale tego nie pomyślałaś. Ale jednak pomyślała i wprawiło ja to w takie zażenowanie, jakby co najmniej powiedziała to na głos. - O, widzę że pan Woods się wkręca w gotowanie? - spytała z uśmiechem, nieco się z Nathem drocząc. - Ja wrzucę rzeczy do miski, a ty mieszaj. Wsypała do miski mąkę i cukier i wbiła jajka. Wręczyła chłopakowi wielką drewnianą łyżkę.
Zgodził się, bo chciał naleśniki, a nie dlatego, że w bardzo dużym stopniu lubił Marcelę… Nie. W dodatku kiedy coraz częściej z nią przebywał, czuł się naprawdę dobrze. Jego problemy odlatywały do innej krainy, a samopoczucie było świetne. Wydawało mu się, że do tej pory tylko Collins to zrobiła, w końcu przy innych przyjaciołach czuł się dobrze, jednak nawet przy nich te gorsze myśli krążyły po jego głowie. A tutaj? Ten zły i mroczny Ślizgon, ubrany w fartuszek będzie robił naleśniki! Normalna osoba powiedziałaby: Nathaniel Woods nigdy nie ubrałby fartucha, ani nie poszedłby do kuchni w celu gotowania. No i tak było… A potem? Zjawia się taki skrzat, którego Nath lubi coraz bardziej, aż w końcu poprzekręcało mu się w głowie. Oczywiście brunet próbował sobie wytłumaczyć, że to nie tak, że czuł jakby się w niej zakochiwał... Nie, zwyczajnie ją lubił i tyle. -Nie ma sprawy- powiedział robiąc piękną kokardkę ze sznurków fartucha. Za to w przypadku Natha, nadmierna sympatia skłoniła go do robienia naleśników, a w dodatku brudzenia się w kuchni. Gdyby tylko jego rodzina to zobaczyła, raczej nie byłaby pocieszona. Choć jak na razie Ślizgon naprawdę dobrze się bawił! Nasz kochany Woods często na kimś wisiał, dosłownie. Tu komuś na nodze, bo w końcu jak można tak szybko opuścić imprezę? Tam komuś na ramienia, tak jak w tym momencie na Marceli. Jeszcze innym w dziwnych miejscach… Anyway, on nie widział w tym nic dziwnego, no bo co? Czym była przestrzeń osobista? Najlepsze jest to, że gdy tylko ktoś się do niego zbliżył, to chłopak dostawał szału. Więc nieświadomy niczego brunet, wisiał na ramieniu blondynki, patrząc na tę ozdobioną różnymi wzorkami kartkę. -No, masz tu narysowane z sześć serduszek, przypadek?- zaśmiał się chłopak, grzebiąc po szufladach. Właściwie to, jak zwykle wszystko obrócił w żart. Jednak wizja Marceli zakochanej w kimś, powodowała u niego takie dziwne uczucie… Jakby był zazdrosny? Nie, to nie mogło tak być. Zwyczajnie nie chciał, żeby ktoś ja skrzywdził. Hm, nadal wychodzi na to, że się martwi. Cóż, być może w jakimś tam maleńkim stopniu coś ukuło go w sercu i tylko tyle! -Mój dom jest wielki, a rodziny często nie ma. Więc możemy coś zorganizować- powiedział z uśmiechem na ustach, a w dodatku kiedy usłyszał o gitarach, wyszczerzył się jeszcze bardziej. Woods ładnie poukładał wszystkie naczynia na blacie i znowu oparł się rękami o biodra, w jego genach było tyle gracji! -Wszystko dla naleśników- i dla Ciebie, miał ochotę dodać to zdanie, ale przecież nie mógł? Nie zastanawiając się dłużej zaczął wykonywać polecenie Collins. Wsypując wszystkie rzeczy do miski, trochę z nich wylądowało na podłodze i blacie, ale cóż chyba każdemu się zdarza?
- Ano przypadek. Lubię rysować serduszka, to nie musi nic oznaczać. - odparła, ale nie miała odwagi spojrzeć mu w tamtym momencie się oczy, bo bała się, że zobaczy w nich każdą z jej wątpliwości z osobna. A miała ich całkiem sporo. W końcu gdy Nath zadał to pytanie sama zaczęła się zastanawiać, czy na pewno tak nie było i choć broniła się przed tą myślą jak tylko mogła, to na jedną krótką chwilę ją do siebie dopuściła. Marcela zakochana w Nathanielu. I wtedy zrobiło jej się dziwnie smutno. Zerknęła na niego kątem oka, przyglądając mu się dokładnie i pilnując, by tego nie zauważył. Nie nachodziły jej myśli w stylu "czemu miałby mnie chcieć", bo nie miała problemów z poczuciem własnej wartości, ale w tej uroczej marcelinowej główce uroiło się, że skoro Nath zadał to pytanie w taki sposób, to na pewno nie czuł nic do niej. Bo gdyby czuł, nie miałby odwagi tak zapytać, prawda? Żołądek znowu związał się jej w supełek, ale tym razem bez uczucia motylków. Może co najwyżej można to było określić jako wielki kamień powoli opadający na samo dno żołądka. Od razu skarciła siebie w myślach, uznając, że chyba za bardzo wczuła się w tę wersję. A przecież nie była prawdziwa. No nie? - Dobra, świetnie! To na początku wakacji robimy imprezkę. Mam tylko nadzieję, że twoi kochani znajomi z domu nie będą mieli ze mną problemów... - powiedziała, przypominając sobie sytuację z Vittorią. Przy okazji wcześniejszych rozmyślań oczywiście musiała sobie przypomnieć również, jak ta pocałowała Natha i choć nie była przy tej sytuacji, poczuła kolejne ukłucie a żołądku. "Nie dość, że głód, to jeszcze niestrawność." Marcelina postanowiła porzucić te rozmyślania, bo nastąpił ten okropnie wyczekiwany moment, a mianowicie: Nathie gotuje! Z radością wręcz patrzyła, jak Ślizgon męczy się z mieszaniem składników, a pojedyncze kropelki ciasta lądują na blacie, podłodze, na nim samym... i na Marceli, jednak gdy poczuła na swoim policzku ciasto, od razu uznała to za zaplanowany ze strony Natha atak. Przejechała palcem po fartuszku Natha na wysokości torsu i zgarnęła z niego ciasto, po czym zrobiła mu na policzku piękną kreskę. Jak nie farby to ciasto do naleśników, dobrali się, nie ma co. - Odwet! - dodała szybko, żeby się tak od razu na niej nie mścił. "Co ja się łudzę..." Miała jednak nadzieję, że nie postanowi jej zbytnio męczyć. Szkoda naleśników, no nie?[/i]
Ostatnio zmieniony przez Marceline Collins dnia Pon Lip 13 2015, 19:42, w całości zmieniany 1 raz
-Przypadek? Nie sądzę!- zaśmiał się Ślizgon, a po chwili zerknął w stronę Marceli. Dziewczyna chyba starał się unikać jego wzroku. Jakoś nie wiedział o co jej chodzi, w końcu chyba nie powiedział nic złego? Przynajmniej jemu się tak wydawało. Oczywiście nawet on musiał mieć swój ukryty cel, w tym całym pytaniu. Prawda była taka, że przez te miesiące Nath zaczynał się do niej przywiązywać. W końcu na samym początku jej nie lubił i unikał, jak ognia. Wystarczyło jedno spotkanie, żeby jego nastawienie totalnie się zmieniło. W tym przewróciło mu troszeczkę w głowie. Mówimy o relacji w stylu: Martwię się o Ciebie i nie chcę Cię stracić, zaryzykowałem dla Ciebie jedną z moich ważniejszych przyjaźni… Ale przecież jestem zły i jesteś moją przyjaciółką, tak? No właśnie, nie. Ich relacja mogła wydawać się mało skomplikowana, ale w rzeczywistości tak nie było. Być może Woods starał się traktować Marcele normalnie, ale coś mu nie wychodziło. Była dla niego coraz bardziej ważna… Stop, tracimy tu naszego złego do szpiku kości Ślizgona! -Robimy na 100%! Nikt z moich nie będzie miał z Tobą problemu, obiecuje- powiedział, po chwili zdając sobie sprawę z tego, że co chwilę jej coś obiecywał. Zaczynając od tej akcji z Vittorią. Nath jakoś nigdy nie dotrzymywał obietnic w dodatku jeśli były mało ważne. Jednak w jej przypadku wszystko się komplikowało, a Woods zmieniał się w potulnego pieska, który bronił jej za wszelką cenę, nieźle. Jednak teraz nie mógł o tym myśleć, miał większe problemy! Na przykład mieszanie składników, które wydawało się być naprawdę ciężkie. Wszystkie potrzebny rzeczy znajdowały się poza miską, czego brunet się nie spodziewał! W dodatku kiedy się skupiał, bo przecież to nie było łatwe zadanie, to ta niedobra Marcela go zaatakowała! A przy tym zaczęła wojnę. Nath obrócił się bardzo powoli, mierząc dziewczynę wzrokiem. Sprawnie chwycił mąkę i pięknie wymalował jej twarz na biało, dosłownie całą twarz. Oczywiście po chwili buchnął śmiechem, a biały proszek znajdujący się w jego łapkach znowu poleciał we wszystkie strony świata. A co dziwne nawet wylądowało trochę w misce. -Karzełku nie zaczynaj, bo źle skończysz- powiedział starając się kontrolować śmiech, następnie położył obok siebie drewnianą łyżkę, tak na wszelki wypadek. W końcu blondynka jeszcze mogła go zaatakować, choć pewnie teraz wydmuchiwała resztki mąki z nosa. A Nate co? Ponownie zabrał się za mieszanie wszystkich składników, które (jeszcze) były w naczyniu, a nie poza nim. Po chwili tej męczącej pracy, zachciało mu się śpiewać i pograć, ale przecież teraz miał ważniejszą misję. -Co teraz?- zapytał obracając się do Marceli, która nadal miała mąkę we włosach, praktycznie buchnął śmiechem, jednak ukrywał go za bardzo szerokim uśmiechem. Wyglądała naprawdę uroczo.
- To już twoja sprawa, słoneczko. - odparła zwykłym dla niej, pogodnym tonem, gdy już udało jej się trochę uporządkować swoje uczucia (albo odłożyć je gdzieś wgłąb podświadomości na czas tego spotkania), ale to z założenia ironiczne "słoneczko" nie było wcale ironiczne, a zabrzmiało nawet nieco czule. Ale tak odrobinkę. Przyjacielsko. Już wtedy zachowywała się normalnie, mogła więc bez problemu spojrzeć Nathanielowi w oczy. Ten temat się akurat zakończył, ale i tak wolała mu na wszelki wypadek pokazać, że nie chodziło o nic szczególnego, a jemu ewentualnie się tylko wydawało. - No to trzymam za słowo. Ale jak nie to jakoś będzie trzeba sobie poradzić. - odpowiedziała, choć właściwie nie brała pod uwagę możliwości, że będzie inaczej niż Nath powiedział. To znaczy, może nie wierzyła w cuda i wiedziała, że komuś mogą się nie spodobać czerwono-złote barwy domu szkolnego, ale była spokojna, jeśli chodzi o jego reakcję. Właściwie to poczuła się całkiem bezpieczna, a choć sama nie zdawała sobie z tego sprawy, to poniekąd mu zaufała. Marceline zwykle miała z tym największy problem, będąc przyjaciółką i terapeutką dla dość dużej ilości osób. Nigdy nie brakowało jej ludzi wokół niej, ale nie umiała pozwolić się im zbliżyć. Nigdy nie szła do nikogo ze swoimi problemami, zostawiając je dla siebie - tym bardziej dziwił ją fakt, że ten Ślizgon potrafił z niej wyciągnąć rzeczy, których nie okazałaby prawie nikomu. Jak choćby tamta sytuacja z Vittorią. To, że przy nim płakała było dla niej czymś osobliwym i nieco niezręcznym, a Nath zdawał się w ogóle nie pamiętać tego w ten sposób. I dobrze. - No hej, powiedziałam przecież, że oddaję! - oburzyła się, a następnie zakaszlała, bo mąka dostała się jej do buzi. - Ty wredny ślizgoński przerośnięty pajacu. To jakże nienawistne stwierdzenie skwitowała trzema siarczystymi kichnięciami. Wtedy postanowiła też się zemścić, więc gdy tylko Nath wrócił do mieszania ciasta, ukradkiem zwinęła z torebki trochę mąki i rzuciła nią w twarz chłopaka. Resztkę, która została jej na ręce, wtarła w jego włosy. Starała się zignorować fakt, że całkiem przyjemnie było w tych włosach zatapiać palce i spojrzała na niego z satysfakcją. - Dobra, teraz jesteśmy kwita. - ale na wszelki wypadek i tak odsunęła się od niego, żeby znów jej nie zaatakował. - Zobaczmy... - mruknęła nieco urażona jego wybuchem śmiechu, gdy spytał co ma robić dalej. Wzięła z jego ręki łyżkę, spróbowała ciasta, przemieszała całość, czegoś dodała i znów przemieszała... Kilkuminutowy rytuał, by w końcu na jej twarzy pojawiło się zadowolenie. - Spróbuj teraz, dodałam parę rzeczy, ale mieszanie idzie ci nieźle. - wyszczerzyła się, a gdy poczuła, że mąka na jej twarzy tak śmiesznie łaskocze, otrzepała ręce o fartuch i ostrożnie starła ją z twarzy. Nie udało jej się to do końca, ale przynajmniej nie przeszkadzało aż tak. Ważne że nie naleciało do oczu! - To teraz smażymy. - stwierdziła i włączyła palnik pod wcześniej przygotowaną patelnią. Postanowiła już zrobić to sama, żeby Nath nie miał przesytu kuchennych wrażeń jak na jeden raz. - Poszukaj jeszcze może jakiegoś sosu czekoladowego, bitej śmietany, posypek, syropu klonowego, takich pierdół. Okej? Rozwiązanie idealne, bo nie dość, że oszczędzali czas, to jeszcze była szansa, że Nath nie zje wszystkiego, zanim nie będzie pełnego jedzenia talerza. Marcela zaczęła więc wylewać ciasto na patelnię i smażyć naleśniki, czasem kontrolnie zerkając w stronę Natha.
-Hm, już sobie tak słodzimy… Omleciku?- przy wypowiadaniu ostatniego słowa, na jego twarzy pojawił się wyraz lekkiego zdziwienia. Następnie cicho się zaśmiał, czy wszystko zawsze musiało sprowadzać się do jedzenia? W przypadku Nejta chyba w 99% tak było. Cóż, zagadka z serduszkami nadal zostawała tajemnicą, ale hey, tak czy siak Woods nie był taki głupi. Więc jego aktualną misją życia było dowiedzenie się czy Marcysia naprawdę się zakochała. No dobra być może była to zwykła ciekawość ze strony chłopaka, w końcu o swoich przyjaciół trzeba było dbać. Nawet jeśli byłyby to blondwłose karzełki, a w dodatku Gryfoniaste! No ale czego nie robi się dla tak uroczychkochanychsłodkich MIŁYCH osób, prawda? -Jesteśmy zbyt zajebiści żeby nam nie wyszło. W dodatku mamy miejsce i chęci, więc co może pójść nie tak? Być może problemem będą znajomi- powiedział przewracając oczami. W końcu sam niedawno był niezbyt miłym Ślizgonem, który krzywo patrzył na każdego osobnika z innego domu niż Ci zieloni. W końcu to oni byli najlepsi i w ogóle, a reszta to plebs, nie? Dlatego obawiał się, jak reszta zareaguje na Gryfonkę. W końcu on i jego ślizgonowe przyjaciółki zawsze byli takiego zdania, no dopóki nie zjawiła Marcela, a owe bestki poszły w odstawkę. Nie wszystkie, ale jednak. Tak samo, jak było z Vittorią, prawda? Chyba nikt nie spodziewałby się czegoś takiego. W końcu Blanco była jego najlepszą przyjaciółką, która była zawsze, nawet jeśli Nath zachowywał się, jak typowy palant. A późnej mimo zgody ich relacja nieco oziębła, najgorsze było to, że Woods jakoś specjalnie nie żałował tego co się stało, a raczej tego co zrobił. -Zaczęłaś wojnę skrzacie- powiedział zasłaniając usta ręką. Przecież nie wypadało się teraz z niej śmiać! W końcu mąka była dosłownie na całej jej twarzy, przez co biedne dziewczę kilka razy zakaszlało i nawet zakichało. Wtedy Nejt już nie wytrzymał i buchnął śmiechem, wyglądała naprawdę komicznie. W dodatku całe: Wredny ślizgoński przerośnięty pajacu. Dodało jeszcze większego efektu. Kiedy już się powstrzymał i spojrzał na nią ostatni raz, przed mieszaniem ciasta, lekko się uśmiechnął. Kto by się spodziewał, że tak dobrze można bawić się w kuchni, przy robieniu jedzenia? Jednak wojna się jeszcze nie skończyła! Kiedy już powrócił do swojego bardzo trudnego zadania, karzełek znowu zaatakował. A mąka pojawiła się na całej twarzy i włosach Woodsa. Zacisnął usta i powieki, tak aby nic nie dostało my się do oczu, czy do gardła. Głośno kaszlnął, żeby cała mąka ‘zeszła’ z jego twarzy. Co oczywiście nie dało większych efektów. Teraz obydwoje wyglądali, jak mimowie! Uniósł kciuka do góry na znak, że przystaje na jej warunki. Co prawda bał się teraz odezwać, w końcu miał biały proszek na całym ryjku. Jednak wytarł usta i oczy ręką, włosów się nie tykając. Bo po co? Uśmiechnął się od ucha, do ucha. Być może Marcela myślała, że wygrała, ale jeszcze się doigra! Tak, jak poprosiła Nath spróbował ciasta i ponowne na jego twarzy zagościł uśmiech. Było słodkie, co oznaczało, że było dobre. -Smażymy?- zapytał przerażony, jednak na szczęście okazało się, że tym miała zająć się Collins, dzięki bogu! W końcu z umiejętnościami kulinarnymi Woodsa, kuchnia po kilku minutach stanęłaby w płomieniach. Dlatego dobrze, że zebrała się za to Marcela. Za to on miał kolejne (bardzo trudne) zadanie do wykonania. Wysłuchał rozkazu Gryfonki i od razu wystąpił do działania. Przeszukiwanie tych wszystkich szafek nie było takie złe, w końcu nie było ich aż tak dużo. W jednej znalazły się takie uroczo kolorowe posypki, co dla Natha znaczyło: Wyglądające, jakby ktoś wyrzygał tęczę. W innej była bita śmietana, oprócz tego wyczarował syrop klonowy (bo był słodki, duuuh) i te sosy, czekoladowy, karmelowy i truskawkowy. Do koloru, do wyboru. Oczywiście wszystkie składniki, które pojawiły się magicznie, wyczarowane zostały, kiedy blondynka nie patrzyła. Przecież on wcale nie oszukiwał! Z rękami pełnymi ‘jedzenia’ popędził w stronę dziewczyny, której smażenie szło naprawdę dobrze. Postawił wszystko na stole i stanął z nią ramię, w ramię. -Nudzi mi się, długo jeszcze- bo on wcale nie był niecierpliwy, skądże. Jedynie był bardo głodnym przerośniętym ślizgońskim pajacem, tak! Uśmiechnął się do Marceli, a następnie zaczął rozglądać się po kuchni- Nie ma tu jakiegoś magicznego radia? Potańczyłbym…- powiedział z miną zbitego szczeniaka, w końcu od rana roznosiła go energia, więc chyba nie było w tym nic dziwnego.
- Dobra, pulpeciku, chyba pora zakończyć te czułości, bo jeszcze pomyślę, że mnie lubisz. - pokazała mu język. Skoro przeszło na jedzenie, to mogła kontynuować w tym samym stylu, no nie? Niby stwierdziła, że koniec, ale tak naprawdę to jej to w niczym nie przeszkadzało i jej ton doskonale to odzwierciedlał - był bowiem bardziej rozbawiony, niż wielce pełen urazy. Marcyśka po prostu czasem lubiła sobie tak pogadać, o. No, w każdym razie lepsze to niż temat o zakochaniu się, bo w pewnym momencie Nath naprawdę mógłby pomyśleć, że to o niego chodzi. Właściwie to była to dość dziwna sprawa, bo Marcela z jednej strony cieszyła się, że ten temat się skończył, ale z drugiej... tak jakby chciała do tego wrócić. Nie chodziło jej jednak o odpowiadanie Nathowi na pytania, a zadanie kilka własnych. Wiedziała jednak, że to niemożliwe, no bo jak niby miałaby spojrzeć mu w oczy po zadaniu pytania w stylu "Nathie, czy mógłbyś powiedzieć, co tak naprawdę do mnie czujesz i kim dla ciebie jestem? Bo ja sama nie wiem o co mi chodzi z tobą i może to nieco rozjaśniłoby sprawę". Ekhm, no cóż, póki co pozostawały niepewność i próby wyczytania pewnych rzeczy z zachowania. - No cóż, albo po alkoholu trochę im zelżeje nienawiść do mojego czerwono-złotego mundurka, albo mnie rozszarpią na strzepy - odparła, a w jej głosie nie było nawet najmniejszego sygnału, że się tym przejmuje. Bo się nie przejmowała. - A nie kumplujesz się z jakimiś kruczkami chociażby albo po prostu kimś, kto ma gdzieś te głupoty? Czy tylko ślizgońskość i czysta krew? - zapytała. Gdyby nie byli pogodzeni i też w pewien sposób zaprzyjaźnieni, to pytanie pewnie przesycone byłoby ironią i generalną złośliwością, wtedy jednak odbierała to jako po prostu jego cechę, ni negatywną ni pozytywną. Ot, tak po prostu było i zastanawianie się nad tym nie miało dla niej większego sensu. Okej, sytuacja w wojnie na mąkę nieco się uspokoiła, więc Marcela wzięła się za smażenie naleśników. Obok palnika postawiła talerz, a gdy Nath szukał różnych dobrych rzeczy, dziewczyna sterczała nad patelnią. Z każdą kolejną minutą wielka góra naleśników rosła, a za którymś razem od razu po wylaniu ciasta na skwierczący olej, Marcela szybko przetuptała do swojej torby i wyciągnęła z niej dwie rzeczy - uroczą, urodzinową świeczkę do wtykania w tort i kwadratowe pudełeczko przewiązane wstążką. Obróciła się, by upewnić się, że Nathaniel nie patrzy - a gdy zobaczyła, że skupiony był na przeszukiwaniu którejś z szafek, wrzuciła obie rzeczy do kieszeni fartucha. Zapalniczkę miała w kieszeni swetra, więc nie było problemu. Dziewczyna pospiesznie wróciła do smażenia, by naleśnik się nie przypalił, był to na szczęście jeden z ostatnich. W międzyczasie odpowiadała Nathowi zdawkowo na pytania, coś w stylu "no chwilkę jeszcze", "nie ma tu chyba radia, ale spokojnie, zrobimy imprezę to się wytańczysz", "spytaj jeszcze raz czy długo jeszcze to wyrzucę te naleśniki przez okno". W końcu na talerzu pojawiła się już góra naleśników, a dziewczyna polała ją wszystkimi sosami i syropem oraz obsypała tęczowymi posypkami. - Ale czekaj, jeszcze coś! - zwróciła się do niego, gdy Nath zamierzał podebrać kawałek naleśnika. Wtedy odwróciła się tak, by nie widział ani talerza, ani tego co robi i wetknęła w górę naleśników świeczkę. Jedyne, co Woods mógł wtedy usłyszeć, to trzask zapalniczki. Marcela podniosła talerz z naleśnikotortem i odwróciła się do chłopaka. - No, teraz musisz zdmuchnąć. I pomyśleć życzenie! Pamiętam, że miałeś niedawno urodziny, więc nie odpuszczę. - wyszczerzyła się do niego. Jeżeli miałaby sobie wyobrazić najdziwniejszą sytuację, w jakiej mógłby stanąć Nathaniel Woods, to była właśnie ta. W końcu podobno nie zwracał uwagi na swoje urodziny, więc to musiało być dla niego czymś nowym, no nie? Marcela uśmiechnęła się do niego słodko, a świeczka oświetlała jej upapraną w mące twarz. - Spokojnie, nikt nie zobaczy, twoja ślizgońska reputacja nie ucierpi nic a nic. - powiedziała przyciszonym głosem, nim chłopak zdążył zareagować. Ona z kolei nie mogła się już doczekać, by dać mu prezent, który ciążył jej w kieszonce fartucha. Miała nadzieję, że się ucieszy, że ktoś o nim pamięta. I że prezent się spodoba. Ale najpierw świeczka, zasady to zasady. A więc czekała.
-Właśnie i ucierpi moja ślizgońska duma!... Ale stop. Pulpeciku? Czy ty sugerujesz, że jestem gruby?- zapytał z oburzeniem kładąc dłoń na klatce piersiowej. W ten sam sposób, jak robią to takie oburzone panienki, co prawda Nath wyglądał wtedy dość komicznie, ale za to tłuszcz nie wylewał mu się spod koszulki, czy spodni… To już chyba jakiś plus? A no i zaprzeczenie tego, że jest gruby. No bo nie był, prawda? Jak na faceta przystało, dosłownie ‘opuścił’ go temat zakochania, w końcu Marcela powiedziała do niego: Pulpeciku. Co było istnym skandalem. Jednak zapewne kiedy już będzie sam i przyjdzie moment głębokiej rozkminy nad życiem, bo nawet Nejtowi się to zdarzało! To wróci do tych serduszek, które równie dobrze mogły nic nie znaczyć. A może znaczyły? Kto to wiedział. Woods miał tylko nadzieję, że Marcysia nie jest z kimś w bliższych kontaktach. On właśnie pomyślał, że naprawdę by tego nie chciał… Jezu Chryste, co się działo z tym złym do szpiku kości ślizgonem? Przecież Collins miała swoje życie i swoje uczucia, tak. W dodatku brunet za żadne skarby nie powinien się w to mieszać, bo on nic do niej nie czuł oprócz przyjaźni… Przynajmniej dobrze mu szło wmawianie sobie tego, bo przecież to, że ciągle się o nią martwił było niczym. Zupełnie tak samo, jak odrzucenie najbliższych dla niej, oraz gotowanie! Nejt NIGDY nie gotował, bo przecież to on, a tu nagle pojawia się w kuchni i przy tym dobrze się bawi. Serce praktycznie podskoczyło mu do gardła, kiedy się nad tym zastanowił. A przecież miał traktować ją, jak PRZYJACIÓŁKĘ i na tym koniec, ale chyba coś zaczynało wymykać mu się spod kontroli. -Ewentualnie możemy Cię przebrać w moje szaty, nikt się nie zorientuje z jakiego domu jesteś- powiedział, już po tych głębokich przemyśleniach. W końcu on (aktualnie) nic nie miał do Gryfków, o ile nie wchodzili mu w paradę, jednak nie wiedział, jak zareaguje reszta jego znajomych. A wizja Marceli w jego o dwa razy za dużych na nią szatach… Cóż, była dość komiczna- Może by się znalazło kilka niebieskich… A o Puchonów to nie zapytasz, może ich też lubię? Nie chodzi o czystą krew, tylko…- właściwie sam nie wiedział, dlaczego aż tak nie przepadał za osobnikami z innych domów. Co prawda niektórzy zwyczajnie denerwowali go samym swoim istnieniem, inny wyglądem, a jeszcze niektórzy zachowaniem. Dlatego też wzruszył ramionami i niewinnie uśmiechnął się w stronę dziewczyny, a jeśli chodziło o znajomych, na pewno znaleźliby się też z innych domów. Przecież Woods nie był aż tak wybredny. Biedny został zmuszony w bardzo brutalny sposób (‘poszukaj jeszcze tego i tego…’ Brutalnie!) do szukania tych wszystkich rzeczy. Przechadzał się po tej kuchni, szukając wszystkiego. Normalnie miał wrażenie jakby minęły wieki. Jednak po dość długich poszukiwaniach się udało! Nie licząc tych wyczarowanych rzeczy, ale jakoś sobie życie trzeba ułatwiać, prawda? Nie pomijajmy też faktu, że Woods po raz setny zrobił oburzoną minę, kiedy tylko Marcela zagroziła, że wyrzuci naleśniki przez okno. Przecież to był jakiś skandal! Tyle jedzenia by się zmarnowało. Chociaż znając możliwości Natha, wyleciałby zaraz za nimi, lub popędził na błonia, żeby je pozbierać i później zjeść. Dobra świnia wszystko zje! Motto życiowe bruneta, zaraz po: Miłość poczeka, głód nie. To wcale nie tak, że wszystko w jego przypadku sprowadzało się do jedzenia… Jednak już wolał jej nie dogryzać, bo chyba naprawdę była zdolna to robić. Kiedy po dziesiątym przewróceniu oczami się obrócił, naleśniki były gotowe. A na talerzu było ich kilkanaście, blondynka ładnie je poukładała. Nie trzeba było długo czekać, żeby Woods chwycił widelec i chciał nabić jednego z nich? A tu co? Marcela mu nie pozwoliła, w sensie pozwoliła, ale kazała czekać… SKANDAL. Nieco się zdziwił w końcu nie wiedział czego ma się spodziewać, a w dodatku był głodny. Więc zdążył sobie wygodnie usiąść i oprzeć łokieć o blat. Już miał zapytać: Dłuuugo jeszcze? Jednak dziewczyna oddała mu naleśniki… ze świeczką, która znajdowała się na samym środku jedzenia. Nath wyszczerzył się od ucha, do ucha. Przy tym powstrzymując: śmiech, chęć przytulenia jej i zrobienia ‘awww’. Ostatnim razem zdmuchiwał świeczkę chyba w wieku ośmiu lat? Jakoś tak, więc można stwierdzić, że naprawdę się tego nie spodziewał. W dodatku Marcela pamiętała, czego nie spodziewał się tym bardziej, jednak musiał przyznać, że było to dla niego niesamowicie przyjemne zaskoczenie. Obdarzył ja uśmiechem, wyglądając przy tym, jak ucieszony pięciolatek. Zdmuchując świeczkę, pomyślała życzenie, tak jak kazała dziewczyna. -Naprawdę dziękuję Marceline- powiedział praktycznie łamiącym się głosem. NIKT nigdy nie pamiętał, nawet Ci najbliżsi, ale jednak ona tak… Podniósł się z krzesła (zostawiając naleśniki) i podszedł do dziewczyny, następnie zwyczajnie ją przytulił, opierając swój wielki łeb, na jej głowię. Jego ślizgońska reputacja chyba nieco ucierpiała?
- Nie jesteś gruby, chciałam tylko zachować tematykę jedzenia! - starała się go uspokoić, bo w pewnym momencie sama nie wiedziała, czy chłopak żartuje, czy nie. Powstrzymała się jednak przed choćby prześmiewczym komplementem w stylu "przecież wyglądasz jak ziemskie wcielenie Adonisa", ewentualnie przypomnienie mu o wszystkich jego fankach. Zresztą, jeśli chodzi o to drugie - sama nie chciała o nich myśleć, bo gdy to robiła, wydawało jej się, że Nathaniel... hm, tak jakby woli te dziewczyny od niej i w sumie to nie jest istotne czy ona jest czy nie, bo nawet jak jej nie będzie to dla niego nie zrobi to różnicy bo będzie miał inne? Cóż, to wytłumaczenie było najbardziej precyzyjnym, jakie Marceline potrafiła ułożyć sobie w głowie, ale mimo chaotyczności było też chyba jedyną myślą, która oddawała prawdziwy stan rzeczy choć w malutkim stopniu - bo to wszystko było o wiele bardziej złożone. Co prawda jak zwykle nie chciała do siebie takowej myśli dopuścić, bo gdyby się z nią pogodziła, pewnie trochę by to zabolało. A nie rozumiała, dlaczego niby miałoby jej tak na tym wszystkim zależeć. - Pewnie, ubiorę się w mundurek, a potem im powiemy, że to miał być bal przebierańców i dlaczego nie są przebrani! - pokazała mu język. A tak na serio, to pewnie mogłaby sobie hasać po imprezie w przydużych ciuchach Natha, ale po solidnej dawce alkoholu zaserwowanej na pusty żołądek. - Zazwyczaj Ślizgoni nie przepadają za Puchonami, więc wyszłam z takiego założenia - odparła pogodnie. No cóż, taka była prawda, najczęściej przecież zieloni gnębili tych biednych puszków. No i dlaczego? Osobiście ich lubiła, byli zawsze tacy kochani i pomocni. - Tylko. - powtórzyła, jakby ucinając zdanie. Mogłaby dopytywać, ale domyślała się, że chłopak sam nie wie, w każdym razie gdyby chciał, to mógł to zdanie dokończyć, a jak nie, to nie. Bo i po co naciskać, skoro to nie było aż tak istotne? Kiedy Marcela odwróciła się do Natha z improwizowanym (a zarazem chyba bardziej odpowiednim dla chłopaka) tortem, nieco się obawiała. W końcu nie wiedziała, jak zareaguje, może nie miał ochoty na tak uroczą szopkę, a może po prostu nie chciał? I jej i jemu byłoby wtedy głupio, a wszystko mogło się popsuć. Te wszystkie obawy przyszły jej do głowy w ciągu jednej sekundy, a gdy zobaczyła uśmiech Nathaniela - w ciągu sekundy również się rozpłynęły. Sama nieco się rozczuliła, widząc czystą radość na jego twarzy; to raczej był niecodzienny widok, a fakt, że chłopak cieszył się tak dzięki niej, wydał jej się najzwyczajniej w świecie wspaniały. W końcu wiedziała, że miał pewne problemy na głowie, że ostatnio prawie stracił przyjaciółkę, że sam powiedział, że wypełnia swoimi faneczkami pustkę po jakiejś dziewczynie (znów poczuła dziwny ból, gdy o tym pomyślała)... a w tamtym momencie zdawał się nie pamiętać o żadnej z tych rzeczy, a jedynie patrzył na nią i na tort, ciesząc się jak dziecko. Kiedy naleśniki stanęły na stoliku, a chłopak posłusznie zdmuchnął świeczkę, Marcela zaczęła się zastanawiać, jakie było to życzenie. Okej, wiedziała, że nie wolno było go mówić, bo się podobno nie spełni, ale może ten zabobon miał jakieś wyjątki? Nie wiem, obróć się trzy razy w lewo i powiedz życzenie, to wtedy jeszcze się spełni. Postanowiła zrobić w tym temacie małe rozeznanie i wtedy być może zapytać. Wtedy jednak Nath zaskoczył również ją - w jednym momencie cieszyła się, że mogła zrobić dla kogoś coś miłego, a w drugim Nathie wstał i ją przytulił. "Naprawdę dziękuję Marceline", dotarło do jej uszu, a łamiący głos chłopaka podpowiadał, że naprawdę wiele to dla niego znaczyło. Objęła go rękami najmocniej, jak potrafiła, wtulając uśmiechniętą buźkę w jego tors. Przez moment tak stali, a chłopak opierał się głową o jej głowę. Po kilku chwilach objęła go za szyję i położyła mu głowę na ramieniu, stając na palcach (ale i tak zmuszając go, by nieco się pochylił) i pogłaskała go po włosach z tyłu głowy. No co, jak ma się okazję, to czemu z niej nie skorzystać? - Ale to nie wszystko! - powiedziała, gdy już się odsunęła i spojrzała Nathowi prosto w oczy. Wtedy sięgnęła do kieszeni po pudełko, w którym spakowała prezent. - Nie wiem, czy ci się spodoba, ale... - urwała i wyjęła pudełko z kieszeni. Było nieduże, w zielono-złote paski i przewiązane czerwono-złotą, pasiastą wstążką. Wyciągnęła je do niego. - Proszę. No, otwórz. I znowu zaczęła się nieco denerwować. Na gacie Merlina, oby się spodobało.
-Teraz się tłumacz wredna kobieto! Dobra, przyznaję się… Zjadłem wczoraj te dwa pączki, o to Ci chodzi?- zapytał ze smutną miną, cały czas trzymając dłoń na klatce piersiowej. Cóż, jeśli nie muzyka, to Nattie mógłby zostać jakimś aktorem, nie ma co talent miał niezły! Widząc minę dziewczyny Woods buchnął śmiechem, chyba przez chwilę uwierzyła, że chłopak mówił to naprawdę. Mówiłam, że ma brunet talent. Uśmiechnął się i poklepał ją po czuprynie, kręcąc przy tym głową. Często zdarzało mu się wkręcać innych, więc zapewne Marcela jeszcze się nauczy, że nie we wszystko co chłopak mówi można wierzyć. -No, pomysł jest genialny! Czyli wszystko ustalone?- pewnie tutaj była świadoma, że Nath zupełnie żartował. W końcu jakoś nie widziałby jej w swoich szatach. Choć w zielonym zapewne byłoby jej dobrze, ale jednak zwracajmy uwagę na rozmiar jego ciuchów, który jednak mógłby być dość przyduży na blondynkę- To prawda… Ale może ja lubię?- zapytał pokazując jej język, w końcu nie był aż tak niemiły. Znalazłoby się może z 3 uczniów żółtego domu, których Woods lubił, albo tolerował. Jednak lepiej było w to nie wnikać, bo jeszcze Collins pomyślałaby sobie o nim to najgorsze, aktualnie w jej oczach był chyba niezbyt ślizgonotowatym pajacem nie? W końcu w jej towarzystwie wydawał się być całkiem milutki, jak taki dobry szczeniaczek. Kiedy dodała ‘tylko’ Nejt przewrócił oczami, jak jakaś zbuntowana nastolatka i skrzyżował ręce na klatce piersiowej, pokazując blondynce język. 1. Nie zapominajmy, że jest bardzo dorosłym człowiekiem, w ogóle nie dziecinnym. 2.Wcale nie musi się jej tłumaczyć. 3.Wcale nie jest wyrośniętym dzieckiem. Można powiedzieć, że zwyczajnie był strasznie wybredny jeśli chodziło o jakikolwiek kontakt z ludźmi, sam wybierał sobie dobre towarzystwo. Co zazwyczaj oznaczało tych zielonych, ale znaleźliby się jacyś niebiescy i żółci, jeśli dobrze poszukać, może nawet jakiś Gryfon by się trafił? Nie licząc oczywiście Marceli. Kto by się nie obawiał? W końcu nigdy nie wiadomo co zrobi Nath, równie dobrze ten pomysł mógłby mu się nie spodobać. Ślizgon i w ogóle, jednak całe zaangażowanie blondynki i fakt, że pamiętała, wstrząsnęły tym jego skamieniałym serce. Tak zwyczajna rzecz pozwoliła mu się cieszyć, jak dziecko. Być może wszelkie problemy, które miał na głowie, te ważne i mniej… Jakby się rozpłynęły, zniknęły na kilka chwil. Był to chyba najlepszy dzień spędzony w całym jego życiu. Nie pamiętał kiedy ostatni raz cieszył się aż tak? To naprawdę wiele dla niego znaczyło i to, że Marceline odwzajemniła uścisk. Dobrze, że Woods nie padł tam w kąt i nie zaczął płakać, nie? Wtedy to dopiero byłoby niezłe przedstawienie. Jednak twardo się trzymał, starając wyglądać, jak na faceta przystało. Po dłuższej chwili musieli się od siebie odsunąć, no ale co zrobić? Następnie ujrzał w jej rękach pudełeczko, które zostało mu wręczone. Wtedy jego już mniej skamieniałe serce nawet zabiło kilka razy! Nigdy nie wiedział, dlaczego niektórzy ludzie są aż tak dobrzy. Na przykład taka Marcela, dla której właściwie brunet nie zrobił wiele. Uśmiechnął się od ucha, do ucha i przyjął prezent. Niepewnie rozwiązał wstążki, zastanawiając się, jak właściwie ma jej podziękować. Aktualnie była dla niego naprawdę najważniejszą osobą, ale sam nie wiedział czy może jej to powiedzieć. Kiedy już udało mu się odpakować podarunek. Ujrzał… Zapalniczkę! To takie śmieszne urządzenie, które robi ogień! Znów uśmiechnął się, jak pięciolatek. A później zobaczył kostki do gitary, całe pudełko za to było wypełnione takimi gwiazdkami… Ciekawe, jak Marcela to zrobiła? Ponownie się uśmiechnął. -Nawet nie wiem co powiedzieć… Dziękuję, to naprawdę świetny prezent- powiedział po chwili, nawet nie wiedziała, jak bardzo trafiła. Nagle do głowy wpadł mu świetny pomysł- Rok szkolny będzie się kończył, a ja mam gitarę. Co powiesz na muzyczny wieczór?- zapytał chwytając talerz z naleśnikami do jeden łapki. Chwycił dłoń blondynki i popędził w stronę wyjścia. Tak, zdecydowanie zapamięta ten dzień. Nie dało się zapomnieć czegoś tak wspaniałego.
- Idziemy - zgadzasz się z Winnie, po czym pozwalasz jej przejąć stery i ze zdziwieniem stwierdzasz, że nie udajecie się ani do dormtorium, ani w stronę Hogsmeade, a do zamkowych piwnic. Początkowo zastanawiałaś się, czy Winona przypadkiem nie zamierza zaprowadzić cię w jakieś ustronne miejsce, ale ostatecznie lądujecie w szkolnej kuchni, nad istnieniem której nigdy się nie zastanawiałaś. - Skąd wiesz o tym miejscu? - pytasz, kiedy Królowa Teksasu przeprowadza was przez tajemne przejście. - I jak niby mamy dostać tu piwo? To szkolna kuchnia - brawo, szerloku. Po chwili zjawia się co najmniej trójka skrzatów, pytając was, czy macie ochotę na kremowe. - Kremowe się nie liczy - wywracasz oczami, bo w końcu jesteście dorosłe. W każdym razie po drodze zgubiłyście gdzieś Cyrusa - albo najzwyczajniej w świece poszedł spać do dormitorium (z tego miejsca stwierdzam, że wplatanie i sterowanie śpiącym Cy w postach jest super opcją, pozdrawiam Lynforda!). Będąc już w miejscu docelowym, Winona przepchnęła się przez tłumy skrzatów, docierając w końcu do osobnego pomieszczenia, które wydawało się mniej uczęszczane, za co w duchu dziękowałaś, bo chyba nie zniosłabyś tak dużej ilości skrzatów domowych naraz. Posłałaś Winsowi jakieś frapujące spojrzenie, bo na dobrą sprawę nie wiedziałaś, od czego zacząć - ale skoro dotarłyście aż tutaj, liczyłaś na to, że obejdzie się bez darcia kotów. - Myślisz, że znajdziemy tu coś z alkoholem? Ja naprawdę potrzebuję się napić, Winnie... - mówisz całkiem poważnie, zaczynając przeszukiwać szafki, ale szybko rezygnując w wyniku niepowodzenia. Jednak chęć mówienia wydaje się silniejsza. - Zjebałam równo, wiem. Czasem słaba ze mnie przyjaciółka - w końcu zbierasz się na odwagę, by wykrztusić z siebie to, co ci leży na sercu, nie mając oporów przed ubieraniem tego w mało wyszukane słowa, bo przecież stałaś tu z Winsem, który podobno znał cię od podszewki. - Ale... litości, nie miałam pojęcia, co zrobić z tym, że Kolosova mi się wygadała. Nie potrafię jej wyczuć. Nie wiem, może ona ogarnia oklumencję czy coś. Naprawdę mi źle z tym, że tak bez sensu to wyszło - głos nieco ci się plącze, i szczerze liczysz na to, że Winonie naprawdę przeszła już ta złość. - Do dupy. Żaden ze mnie Cy, chyba nie lecę na dziewczyny, chociaż ta kolorowowłosa Krukonka, która się do mnie śliniła, była urocza. - przerywasz na chwilę, myślami wracając do tamtego niespodziewanego pocałunku. - Merlinie, potrzebuję się napić. Nie - ja potrzebuję się upić. Za dużo myśli w głowie. Za dużo Ettrevala w głowie. Tylko... potrzebuję słuchacza. - spoglądasz na Winsa, bo z babami to nigdy nie wiadomo, czy już im PRZESZŁO. A ty chcesz mówić. O wszystkim, bez ogródek. Jak nigdy.
Słodki jeżu, co on narobił. Jak mógł się wplątać w coś tak absurdalnego. Jak on ma niby znaleźć dziewczynę? Nawet nie potrafi na żadną spojrzeć w ten sposób. Właściwie jak podrywa się kobiety? "Cześć, będę ci dawał czekoladki i drapał po plecach"? Jedyne co był teraz stanie wymyślić, to przyjście do kuchni. Właściwie dodatkowej, bocznej kuchni, w której mógł sobie gotować w spokoju. Pomyślał, że wszyscy lubią ciasteczka, więc zrobi ciasteczka w kształcie serduszek i będzie próbował zwojować tym świat. Przywitał się grzecznie ze skrzatami i wbiegł do kuchni, odnajdując szybko mąkę, margarynę, cukier i jajka. Co prawda to jego pierwszy rok w Hogwarcie ale kuchnię zdążył już poznać niczym własną kieszeń. Rzucił szybkie zaklęcie, by zmielić cukier, wrzucił wszystkie składniki do miski i... zawahał się. Nie chciał tego robić czarami, wtedy to go w ogóle nie uspokajało. Umył dokładnie ręce i zabrał się za rozrabianie ciasta. Początkowo robił to energicznie, wyładowując swoją frustrację, jednak już po chwili ruchy stały się bardziej płynne, rytmiczne, a on sam zaczął się rozluźniać. Na pewno jakoś wybrnie z tej sytuacji. Nie jest chyba aż tak brzydki. Zdąży sobie kogoś znaleźć zanim Nath się zorientuje.
Po treningu była wykończona i głodna. Nie chciała myśleć o Quidditchu ani o tym, czy jest przydatna dla drużyny. Przecież trenuje, tak? Zacisnęła pięści przemierzając korytarz. Jeszcze kiedyś będzie w tym bardzo dobra. W końcu w swoim pierwszym meczu strzeliła bramkę! To musiał być dobry omen. Szła przez korytarz, no może szła to złe słowo. Ona się wlekła. Chciała coś zjeść, cokolwiek. Była tak głodna, że pozwoliłaby skrzatom przyrządzić jej jakąś "niespodziankę" i zjadłaby to bez oporów. Robiło się późno, ale miała nadzieję, że jeszcze ktoś tam będzie. Sama raczej nie da sobie rady. Weszła do kuchni i... faktycznie ktoś tam był. Jakiś chłopak namiętnie zajęty był ugniataniem ciasta. Nie widziała go nigdy wcześniej, ale mogła to samo powiedzieć o połowie szkoły. Rozejrzała się, ani jednego skrzata. Świetnie, teraz umrze z głodu... - Cześć - rzuciła krótko bardziej w przestrzeń niż do niego. Stać ją było tylko na blady, uprzejmy uśmiech. Podeszła do lodówki w nadziei, że znajdzie coś co zaspokoi jej głód. Niestety w środku były rzeczy niewiele mające wspólnego z jedzeniem. Jeśli można tak powiedzieć o składnikach, bo w końcu Saga nie miałaby pojęcia co zrobić z przykładowo takim jajkiem. Zamknęła lodówkę i zaczęła przeszukiwać szafki. Już nawet nie obchodziło ją co chłopak sobie o niej pomyśli. Przecież przyszła tu po jedzenie.
Dodając kakao do połowy ciastowej masy spojrzał na dziewczynę, która pojawiła się w kuchni. JEGO kuchni. Wyglądała na zmęczoną i ogólnie jakoś tak nieciekawie. Przywitał się z nią i uśmiechnął (w jego mniemaniu) pokrzepiająco. Zapewne niejeden facet stwierdziłby, że wygląda niezwykle seksownie taka zmordowana pracą fizyczną, że wzbudza to w nim instynkt macho bla, bla, bla. W Sky'u wzbudziła za to, tym swoim nieprzytomnym szukaniem po szafkach, instynkt macierzyński i od razu miał ochotę pogłaskać dziewczynę po głowie. Przyglądał jej się przez chwilę ukradkiem, chłodząc zaklęciem przygotowane ciasto, po czym go olśniło. Dziewczyna wyglądała na popularną (stereotyp, że ładne = lubiane), więc jest idealnym pierwszy klientem. Wystarczy zrobić jej coś smacznego do jedzenia, a plota, o tym jak niewyobrażalnie genialnym jest kucharzem, pójdzie na całą szkołę i każdy będzie chciał kupić od niego pyszne jedzonko chociaż jeden raz. Brzmi jak plan, co nie? Już otwierał usta, gdy olśniło go ponownie. Może upiec dwie pieczenie na jednym ogniu? Dziewczyna jest ładna i głodna, a jak to się mówi? Przez żołądek do serca? - Może Ci coś przygotować? - zapytał, zachęcającym tonem, mając nadzieję, że nie brzmi jak potencjalny gwałciciel i morderca. - Podobno dość dobry ze mnie kucharz, więc nie martw się, powinno być zjadliwe. //Wybacz, że taki nieprzytomny post, ale śpię. T-T
Kuszący zapach kakao wcale jej nie pomagał, wręcz przeciwnie. Ale przecież nie będzie błagać obcego faceta by dał jej łaskawie jakieś żarcie. To byłoby... nie na poziomie. Zamykając ostatnią szafkę, miała ochotę coś rozwalić, tak porządnie, by żadne czary tego nie naprawiły. W życiu nie pomyślałaby, że w takim stanie mogłaby wyglądać seksownie. Na pewno się tak nie czuła. Zrezygnowana, już chciała wyjść kiedy chłopak się odezwał. Nawet jeśli w tej chwili brzmiałby jak gwałciciel i morderca, Saga nie zwróciłaby na to uwagi. Najważniejsze, że chciał ją uratować od śmierci głodowej. Odwróciła się i zmierzyła go wzrokiem. - Jeśli nie chcesz mnie otruć, to mogę zaryzykować - podeszła do stołu i oparła się o niego oboma rękami. - To czym chcesz mnie zaskoczyć? Nie miała pojęcia co robi chłopak. Gotowanie to była dla niej, o ironio, czarna magia! Więc zamiast próbować rozgryźć jego tajemnicze rytuały, zaufała jego słowom, że jest "dobrym kucharzem" i po prostu się w niego wgapiła. Chłopak wyglądał na miłego, ale mimo wszystko to było podejrzane. Kto normalny tak po prostu chciałby komuś gotować? I to za darmo? Szczególnie, że najwyraźniej są dla siebie obcy. To było dla niej takie typowe by w każdym doszukiwać się interesowności. Nie mogła wiedzieć, że tym razem ma rację.
Oparł się o blat i uśmiechnął się, niczym ci wszyscy kucharze z telewizji śniadaniowej. - A co sobie życzysz? - zapytał wesoło. - Pizza, okonomiyaki, spaghetti? A może coś na szybko z jajek? Albo w ogóle przejdziemy do deseru? Ewidentnie się ożywił na samą myśl, że będzie mógł coś ugotować. Co prawda genialnie radził sobie z przepisami orientalnymi i europejskimi, jednak w ogóle nie miał pojęcia co się jada w Anglii. - Możesz sobie zażyczyć co tylko chcesz, ale nie obiecuję, że wyjdzie idealnie tak, jak z przepisu, do którego jesteś przyzwyczajona. - Tego zawsze najbardziej się obawiał. Odtwarzania dania, które się znało chociażby z dzieciństwa czy po prostu kojarzy się ze smakiem domu. Zawsze wyjdzie inaczej, niż "u mamy". Niekoniecznie gorzej, po prostu inaczej. Ale człowiek jest z natury nieco nostalgiczny i te "inaczej" zazwyczaj wtedy równa się dla niego "gorzej". Tego momentu nienawidzi każdy kucharz. Przyjrzał się uważnie dziewczynie i zastanowił na chwilę. Jest zadbana i zgrabna, więc raczej nie jest fanką tłustych i ciężkich potraw. To się rzadko łączy. Jest już późno, więc nie powinien jej dawać zbyt dużo cukrów. Szkoda by było takiej słodkiej buźki, żeby nam się tu roztyła. - Jest już późno i jesteś po treningu, więc proponuję coś szybkiego z jajek, żeby dostarczyć białka. - Tak, próbował brzmieć mądrze. Jak mu wyszło?