W kuchni dodatkowej organizowane są zazwyczaj zajęcia z magicznego gotowania. Jest to miejsce bardziej przestronne, bogate we wszystkie niezbędne elementy wyposażenia kuchni. Są tu również stoły, przy których uczniowie mogą gotować. Skrzaty korzystają z tego miejsca tylko i wyłącznie, gdy trzeba przygotować więcej dań podczas szkolnych uroczystości.
Autor
Wiadomość
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
Cholera jasna! I, kto zadał ten cios? Nikola czy Viki? Szlak, by to trafił Jezus Maria ja pierdole ja panikuje POMOCY CZY JEST NA SALI LEKARZ? PSYCHOLK? PSYCHIATRA? NO, CHOCIAŻ WETERYNIARZ… Uff! Całe szczęście, że Gabriel pod tym względem był całkowitą przeciwnością mnie. Chłopak miał wszystko zaplanowane od samego początku, chociaż finał go kompletnie zaskoczył, bo nie wiedział, kto zadał ten cios. Właśnie do tego zamierzał do tego ciosu. Wiem ze to było brutalne z jego strony, ale wiedział, że, inaczej nie pozbędzie się Viki dla tego ją podsycił dla tego ją denerwowałby w końcu to zrobiła. Wiedział ze go nie skrzywdzi nie wiedział z skąd to wie, ale po prostu to wiedział. Dla tego rzucił jej pod nogi swoją różdżkę, by dziewczyna mu jej nie odebrała i, by miał ją w zasięgu ręki. Jego działania były natychmiastowe i cały zabieg trwał nie więcej niż kilka sekund. Najpierw wyjął z jej brzucha ostrze i wyczyścił ranę tamując przy tym krew i lecząc ranne tak, by nie została nawet blizna prócz zniszczonego ubrania. Gdyby przyjrzeć się temu z boku to wyglądało, to mniej więcej tak” Gabriel kucał nad dziewczyną z wyciągniętą różdżką pochylony nad nią i wycelowaną w ranę mamrotając nie przerwanie zaklęcia, które mogły zdawać się bełkotem. Jego wuj sporo go nauczył także o zaklęciach leczniczych, gdyż uważał, że żadnej z dziedzin magii nie należy ignorować i każda może się kiedyś przydać. I wcale się nie pomylił. Kiedy zabieg doszedł końca Gabriel usiadł, obok, chociaż nie miał pojęcia, kto siedzi obok niego i kogo właśnie uratował, chociaż właściwie to uratował i jedną i drugą, lecz w jego głowie działo się zupełnie coś innego. Znowu ta sama sytuacja jak, gdyby historia wydarzeń zapętliła pełne koło. Znowu dziewczyna, na której mu zależało była rana i tylko on mógł ją uratować znowu ten sam wyraz twarzy i te same oczy tym razem jednak uratował powędrował drugą ścieżką czy i ona okaże się błędna tak samo, jak pierwsza? Gabriel położył się na plecach i zamknął oczy to nie ten „zabieg” go wymęczył, lecz fakt, że drugi raz musiał przeżyć to samo i, chociaż tym razem zadecydował, inaczej nie zmieniało to faktu ze patrzenie na to wszystko po raz drugi było jak dziewięćset igieł wbite w jego serce. Gabriel zacisnął ręce na włosach i zdawał się je szarpać. -, Kim… Jesteś? – Wyszeptał nie otwierając oczu. Nie wiedział, kogo ma obok siebie, z kim będzie miał teraz do czynienia, lecz musiał odgonić od siebie wszelkie złe myśli. Uratował ją, ale przecież to był dopiero początek.
Otrząśnij się do cholery!
Gabriel otworzył oczy i zgrabną sprężynką wstał na nogi natychmiast kierując się do szafki. Najpierw wyjął alkohol potem tabliczkę czekolady i nie patrząc na ewentualne protesty Nikoli/Viki wlał jej trochę alkoholu do ust zmuszając ją do połknięcie i podobnie z czekoladą a w końcu to on był tym silniejszym, jeśli chodzi o siłę fizyczną między tą dwójką. Nie chciał oczywiście jej upijać, ale Alkohol rozrzedza krew zaś czekolada przyśpiesza produkcje czerwonych krwinek, które obecnie coś niecoś straciła. Gabriel wyprostował się i usiadł na krześle chowając różdżkę do kieszeni i zamykając oczy tym samym pochylając nisko głowę jak człowiek w transie lub człowiek kompletnie pijany. Odejdź.. Zostaw mnie… Odejdź… Ja… Nie chciałem! Przerywane myśli i obrazy nie dawały mu spokoju. Nigdy nawet w najgorszych koszmarach nie przewidział tego, że będzie musiał przeżywać to wszystko po raz drugi w najmniej oczekiwanym momencie w, tedy, kiedy na chwilę stał się słabszy, kiedy się odsłonił. Chłopak powoli tracił nad sobą kontrolę, adrenalina już płynęła po jego krwi, w uszach mu tętniła a w głowie została utopiona każda rozsądna myśl. Z twarzy zniknął uśmiech i nie miał pojęcie, kim jest i, gdzie się znajduje czuł tylko nieprzepartą agresję, chęć niszczenia, musiał się na czymś wyładować, ale nie mógł, bo przecież ona tu była.. Ona…, Kto… Coś w głowie ciągle mu powtarzało, że nie mógł. Że ona tu wciąż jest ze musi poczekać. Gabriel zacisnął pięści aż skóra zrobiła się biała a rąk leciały pojedyncze krople krwi zaś usta zrobiły się kompletnie sine przez zaciskanie ich z całej siły…, Co się z, nim działo?!
Ból, który rozchodził się po całym ciele był obcy, przez pewien czas czuła się jakby była naćpana, odpłynęła nie wiedziała co się dzieje, słyszała jak chłopak krząta się co robi, ale co? Dźwięki, które nie miały sensu, które powoli odpływały. Nikola uchyliła powieki, ból, chociaż dziesięć razy mniejszy, nadal istniał, a ona czuła się jak marionetka. Spojrzała kątem oka na chłopaka, który panikował, który naprawdę panikował. Uchyliła usta chcąc coś powiedzieć, ale z jej ust nie wydobyły się żadne słowa. Gabriel uniósł ją i przyłożył do ust butelkę, nie chciała, tak bardzo nie chciała tego pić, ale nie miała wyboru. Jej policzki zaczerwieniły się, a ona zamknęła oczy leniwie gryząc kawałki czekolady. Miała bardzo słabą głowę. Chociaż bardzo, to mało powiedziane. Kim jesteś? Kim jestem… Co ja zrobiłam? Co ona zrobiła? Co myśmy zrobiły? Jej umysł był otwarty, łatwo się było do niego dostać, nie było żadnej bariery, żadnego sprzeciwu. Dziewczyna położyła dłoń na jego ręce i spojrzała na niego spod przymrużonych powiek. - Przestań… – wyszeptała. Przypominała lalkę, porcelanową lalką, która leżała na ziemi z delikatnym uśmiechem, nieruchomo, czekając, aż ktoś odważy się ją podnieść i zatańczyć z nią piękny taniec lalek. - Robisz sobie krzywdę… – dodała i zamknęła oczy – jestem taka zmęczona… – wyszeptała i w miarę możliwości zacisnęła dłoń na jego ręce – i trochę mi zimno… – wyszeptała po chwili, a uśmiech nie schodził z jej twarzy. Zaśmiała się pod nosem – przepraszam… – dodała i przegryzła wargę zdenerwowana.
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
Powoli Gabriel wracał do rzeczywistości wychwytując strzępki własnych myśli. Odpłynął i to stanowczo to był tylko jego jeden słaby punkt jeden błąd z przeszłości, który potrafił go wyprowadzić z równowagi. Przeżywanie tego koszmaru po raz drugi widzenie tego samego po raz drugi.. To było za wiele nawet jak dla niego.. Gabriel wstał i pochylił się nad dziewczyną z wyciągniętą różdżką. - Asinta mulaf – Mruknął w stronę dziewczyny. Proste zaklęcie uśmierzające ból, które powinno pomóc, jeśli nie to wymyśli coś innego inna sprawa, że nie miał nawet siły rzucać zaklęć niewerbalnych. Chłopak przytulił do siebie dziewczynę próbując ją ogrzać, chociaż swoją drogą mógł wyczarować jakiś płomień i było, by to prostsze i skuteczniejsze.. No, ale cóż! Swoją drogą, ciekawe, czemu użył magii, by ją uleczyć, a nie na przykład.. Skalpela?! Nie no to nic tylko takie tam… Wspomnienia.. - Już dobrze nic ci nie będzie. – Wyszeptał jej do ucha, chociaż nadal nie miał pojęcia, kogo tuli. Nikolę czy Viki.. Wiedział, kogo ratował, a raczej, kogo chciał uratować. Gabriel zamknął oczy i zaczął jej nucić do ucha cichą spokojną melodię samemu starając się uspokoić i zatrzymać wściekle bijące serce. – Nie przepraszaj skarbie nic się nie stało. – Wyszeptał jej starając się uśmiechnąć, co raczej słabo mu wyszło. Nie zastanawiał się teraz, co, by się stało, gdyby ten puchon (jej chłopak?) Wszedł tutaj i ich zastał, bo miał to teraz szczerze gdzieś. Ona żyła i to było najważniejsze i nie chciał nawet myśleć o tym, co może wydarzyć się za chwilę. Gabriel wciąż ją tulił lekko kołysząc z przymkniętymi powiekami. Jej oczy gasły a on tulił ją do siebie… Nie! Trzeba odrzucić wszystkie takie myśli nie myśleć już o tym, co było a skupić się na tym, co jest. Gabriel wolną ręką głaskał ją po głowie i chciał ją w ten sposób uspokoić, a może siebie starał się uspokoić? Może nawet jedno i drugie. Nie wiem ja kompletnie straciłem głowę i dobrze , że, chociaż Gabriel tego nie zrobił a bynajmniej nie z początku. -
idąc przez życie chcesz zdobyć wiarę w ulicznym zgiełku wciąż małe prośby szczerej miłości nigdy nie stracisz zniknie cierpienie i smutek groźny
samotność parzy, gdy w duszy jest świt na zewnątrz szczęście spójrz pióra pawie szukam promyczka gdzieś w sercu się tli i poprowadzi ku słusznej sprawie
mijamy wciąż stacje liśćmi malowane widzimy szansę, a może to znak wędrując przez bzy ścieżką ukochanej może gdzieś drzemie spełnienia nasz ślad
nie strawi serca wciąż złocista rdza szarzeje czasem, lecz zakwitnie sad spłynie marzeniem twoja czysta łza tam jest nadzieja największa od lat
Gabriel skończył cytować wciąż głaskając ją po głowie. Nie pamiętał, gdzie przeczytał ten wiersz, ale jakoś dziwnie zapadł mu w pamięci i teraz sobie o, nim przypomniał. - Jak się czujesz? – Zapytał po dłuższej chwili milczenia. Najbardziej się obawiał, że mógł spierniczyć jakieś zaklęcie, że coś mogło pójść nie tak. Ale przecież rzucał te zaklęcia już dziesiątki, a może nawet setki razy. Nie na pewno wszystko jest w porządku… Musi być! Tak na pewno jest wszystko dobrze…
Dlaczego tak panikował? Nie może tak panikować, proszę przestań. Dlaczego zawsze tak było? Nie może tak być, to przynosi wszystkim cierpienie. Aaron, Naoki, Allistair i… Gabriel? Czy naprawdę nie mogła nie mieć tego problemu? Każdy z nich chciał dla niej dobrze. Jeden z nich był jej prześladowcą, drugi chciał ją mieć na własność, trzeci kochał ją z całego serca, ale nie potrafił uchronić, a czwarty… traktował ją jak swoją służącą… do czasu. A ona? Ona była taka bezpłciowa, zachowywała się tak samolubnie i nie potrafiła zdecydować, nie potrafiła wybrać. Jej serce skakało i nie potrafiło się odnaleźć. Victorique osiadła przy Naokim, a Nikola? Nikola nadal szukała. Allistair upewnił ją w fakcie, że nie zapewni dziewczynie bezpieczeństwa, którego ona potrzebowała, bezpieczeństwa, które trzeba było jej dać 24/7. Od tego nie było wolnego, trzeba było poświęcić się jej całkowicie. Aaron miał swój chory plan, który mógł w każdej chwili ją strącić z szachownicy i pokazać, że potrzebował jej serca tylko do wygrania tej rozgrywki, to był chaos, którego chłopak już nie umiał ogarnąć, w którym powoli zaczynał się gubić. Naoki był chłopakiem, który szukał czegoś interesującego. Miała dwie jaźnie i to mu wystarczyło. Jeżeli się znudzi zostawi ją i pójdzie sobie do kogoś, kto go zainteresuje. Będzie chciał wymienić swój model na lepszy, nowszy, ciekawszy. A Gabriel? O Gabrielu nie wiedziała za wiele, nie mogła opisać go, ponieważ jeszcze go nie rozpracowała, nie wiedziała co ma o nim myśleć. I co teraz? Dziewczyna nie może ciągnąć tego teatrzyku w nieskończoność, jednak nie jest wystarczająco asertywna, ani odważna, żeby komuś się sprzeciwić. Każdy z nich może zrobić z nią co mu się żywnie podoba, a ona nie będzie potrafiła się obronić. Nie będzie potrafiła powiedzieć stop, przestań, ja nie chce. Ból ustąpił, po jej policzku spłynęła jedna samotna łza. Jestem okropna, jestem beznadziejna… jestem taka żałosna… dlaczego musze być taka… dlaczego? Na ten moment zapomniała, że chłopak czyta w myślach, musiała to teraz wyrzucić. Kiedy ją przytulił zamknęła oczy. Nie szarpała się, nie krzyczała, nie uciekała. Po prostu pozwoliła mu na to. Nawet jakby nie chciała, to nie miałaby siły się wyrwać, ale to nie jest ważne. Kątem oka spojrzała na nóż, który leżał na posadzce, gdzieś w kącie, przypomniały się jej słowa Camille. Wiesz, miałam znajomą, która miała rozdwojenie jaźni, musiała być pod stałą kontrolą, ponieważ chciała popełnić samobójstwo… Ja nie chce… Czy właśnie do tego dążyła jej jaźń? Ona nie chciała umierać… nie w taki sposób. Jej matka, nie byłaby z tego dumna, nie byłaby szczęśliwa. Po jej policzku spłynęła kolejna łza. Dziewczyna słuchała wiersza z uwagą. Kiedy skończył, na jej twarzyczce pojawił się delikatny uśmiech. - Dziękuje… – wyszeptała i zacisnęła dłonie na jego koszuli – za to, że jesteś… – dodała po chwili wpół przytomna. Czyżby zasnęła? Nie dziwiłabym się gdyby tak było, musiała być wykończona po tym wszystkim. Przepraszam, że przypominam Ci o złych rzeczach...
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
Gabriel podjął decyzje za dziewczynę i zrobił to już wcześniej jeszcze, gdy patrzył się w oczy Viki. Zamierzał wykonać swój plan, a potem zniknąć z jej życia raz na zawsze usunąć się w cień, by w ten sposób ją ochraniać być jej niewidocznym demonem, który będzie ja strzegł i za nią rozwiązywał większe konflikty może też czasem napisze jakiś list, jako anonim, lecz to wszystko. Sprawi ze dziewczyna zapomni o, nim, bo tak będzie lepiej. Nie wiem, dla kogo czy dla niej czy dla niego nie wiem, komu będzie łatwiej, ale tak postanowił. Zaś, o jakim planie mowa? Gabriel chce jej pokazać jak uwięzić swoją jaźń i trzymać ją pod kontrolą jak zawsze być sobą i zapanować nad tym, bo wbrew temu, co większość osób mówi jest to możliwe zwłaszcza, jeśli dysponuje się jego umiejętnościami. Nie zamierzał jej uprzykrzać życia ani komplikować i tak już trudnego wyboru. Nie mogła go rozgryźć, bo to, jaki był wiedzą wszyscy, czyli nie wie nikt. Był człowiekiem zagadką i nigdy nie wiadomo , czego się po, nim można było spodziewać. Nie chciał jej ranić ani krzywdzić chciał się o nią zatroszczyć i zaopiekować dać jej bezpieczeństwo i poczucie spokoju. Nie wiedział czy byłby w stanie to zrobić, ale tak naprawdę, kto wiedział? Można omamić kogoś słodkimi obietnicami, ale tak naprawdę nigdy nie możemy mieć pewności czy, chociaż jedną z danych obietnic dotrzymamy. Gabriel miał chęci i szczerze tego pragnął, ale wiedział też, że jest najmniej odpowiednią osobą, która mogłaby jej to wszystko zapewnić jego przeznaczeniem nie jest iść świetlistą drogą, lecz kryć się w cieniu. Musiał to zaakceptować, bo sprzeciwianie się losowi zawsze kończy się porażką i większym bólem. Wierzył, że dziewczyna wybierze w swoim życiu właściwie i, że będzie szczęśliwa ta myśl mu wystarczała. Niczego więcej nie pragnął o nic więcej nie miał prawa prosić. - Głupia.. Przecież jesteś moim lekarstwem. I nie dziękuj.. – Szepnął na jej ostatnią myśl. Czy dziewczyna jeszcze to usłyszała? Nie wiedział, bo bardziej to mówił do siebie niż do niej jednak nie mógł się do niej przywiązać, bo w, tedy będzie mu trudniej ją opuścić i sprawić, by zapomniała. Musiał potraktować ją jak ucznia zapewnić jej psychiczną stabilność i dbać o to tak długo, jak tylko zdoła. Musiał powrócić do swego dawnego życia, o którym zapomniał i w końcu pogodzić się z tym, kim i jaki jest. Przestać sobie wmawiać, że jest, inaczej i przestać wierzyć, że coś innego jest mu pisane. Może, gdyby spróbował zawalczyć o Nikolę może ona, by właśnie jego wybrała, lecz co, jeśli zamiast obiecanego szczęścia przyniósłby jej tylko ból? Nie chciał patrzeć na jej łzy i cierpienie zwłaszcza w, tedy, kiedy to on je powoduje. Już nie chciał. Nigdy więcej. Gabriel wciąż ją czule głaskał pilnując jej snu i czuwając na warcie. To zapewne ostatnia chwila, kiedy mógł poczuć jej bliskość, jej zapach i dać jej schronienia i poczucie bezpieczeństwa. Ostatni raz jawnie i musiał nacieszyć się tą chwilą aż do końca swych dni. Czyli jak długo? A swoją drogą ciekawe czy Viki teraz przeklina swoją głupotę, iż to nie jego zabiła? Czy ona już wiedziała, że drugiej szansy zapewne już nie będzie?
Każdy cień potrzebuje swojego światła. Im więcej jest jasności, tym ciemniejszy jest cień. Dlatego nie może on żyć samotnie, musi odnaleźć swoje światło i towarzyszyć mu, by samemu być wystarczająco silnym. Dziewczyna nie spała, bynajmniej nie pozwalała swojemu ciału usnąć. Nie dość, że ta sytuacja wywołała u niej zmęczenie, to przecież przez kilka ostatnich dni w ogóle nie sypiała… co też było jego zasługą. Wtulała się do jego torsu, ponieważ było jej wygodnie, dodatkowo nie miała siły, żeby się przenieść i ruszyć. - Zmieniłeś się… – wyszeptała ni z tego ni z owego. Tak po prostu przerwała swój ‘sen’ i spojrzała na niego zmęczona – do niedawna nie pomyślałabym, że mógłbyś wywrzeć na mnie takie wrażenie… – wydukała i uśmiechnęła się – chociaż… od samego początku podejrzewałam, że nie jesteś zły. Nie mógłbyś być zły, byłeś po prostu samotny… – wydaje mi się, że ze zmęczenia zaczęła bredzić, albo wiedziała co mówi i po prostu wyrzucała to z siebie, dopóki miała ostatki sił. - Przepraszam jeszcze raz za to co się stało… nie panuję nad Victorique, ale… nie sądziłam, że poczuję to co ona chce zrobić, nie sądziłam, że uda mi się… – zamknęła oczy i westchnęła pod nosem. Chciała spać, TAK BARDZOO! Gdzie jej Śmierciotula, Lunaballa i Aranea, kiedy je potrzebuje?! W pokoju zdobią jej łóżko, no cóż.
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
Gabriel wciąż ją głaskał spokojnie i czulę się. Nikola doskonale wiedziała, co mówi, a jeśli nie to świetnie trafiła w czuły punkt Gabriela. Może wcale nie był taką zagadką, za jaką go uważam tylko po prostu nie znalazł jeszcze osoby, która, by potrafiła go rozszyfrować? Oczywiście to tylko0 gdybanie a jednak.. - Nie marnuj sił kochanie, bo nie masz ich za wiele. Później porozmawiamy. – Powiedział uśmiechając się i całując ją delikatnie w czoło. Była rozpalona czy jemu tak się tylko zdawało? – A Viktorią się nie przejmuj już niedługo przestanie być twoim kłopotem. – Powiedział uśmiechając się tajemniczą. Nie chciał jeszcze jej wprowadzać w swój plan, bo to byłby nadmiar informacji zaś ona była za słaba fizycznie, by to wszystko spokojnie przyjąć. Musiał na razie czekać i zaufać losowi, że będzie wszystko dobrze i, że Viktoria odpuści sobie na jakiś czas. Dziewczyna musiała odpocząć fizycznie i psychicznie, ale wiedział, że nie uśnie, więc nie pozostawiła mu wyboru. Gabriel zamknął oczy i ponownie zasłał na nią wizję pięknej polani w blasku księżyca, gdzie było blisko gór i pięknego jeziora. Gabriel nie miał wyboru, a to było jedyne rozwiązanie, by dziewczyna zaczęła odpoczywać fizycznie jak i psychicznie. W świecie, który dla niej stworzył nic jej nie groziło, nawet zmęczenie. Niestety, Gabriel nie mógł do niej dołączyć, gdyż musiał pilnować tego, co działo się w tym małym pomieszczeniu. - Gdybyś tylko wiedziała jak bardzo chciałbym zmienić ruch planet i dać ci, chociaż kawałek nieba. Gdybym tylko miał, chociaż trochę więcej odwagi.. Lecz nie mam jestem tchórzem, który boi się, że cię skrzywdzi. Zawsze byłaś dla mnie niezwykła i pociągająca to dla tego wciąż cię odpychałem, pomimo że nie potrafiłem o tobie zapomnieć. To dla tego wciąż powracałem i cię raniłem, bo chciałem byś mnie znienawidziła, ale nawet to spieprzyłem. Teraz już sam nie wiem , co mam robić.. Gdybyś tylko zdołała zobaczyć, co się w moim sercu dzieje.. – Gabriel mówił szeptem do dziewczyny, chociaż był pewien, że po zesłaniu na niej swej wizji ona nie usłyszy ani słowa. Tak było lepiej a bynajmniej łatwiej. Tym razem nie dla niego, lecz nie chciał być kolejnym trudnym wyborem w jej życiu. Musiał odstawić swoje cierpienie na bok i wierzyć we własny wybór. Wierzyć w to , że tak trzeba, że naprawdę ją w ten sposób chroni. Bo cóż innego prócz tej wiary mu pozostało?
- Dobrze… – wyszeptała. Była rozpalona, ale to nie było ważne w tej chwili, często chorowała, dlatego dla niej nie była to nowość. Polana… tak ten widok w pełni ją usatysfakcjonował, uśpił ją i sprawił, że dziewczyna czuła się bezpieczniej, pewniej. Oczy zamknęły się natychmiast, a ona po chwili pogrążała się w otchłani snu. Może tym razem będzie to spokojny sen nieprzerwany koszmarami, nie zniszczony jej płaczek, krzykiem, niepewnością. Jednak… słyszała jego słowa, słyszała je niewyraźnie, jakby chłopak stał za mgłą. Jednak czy to był sen, czy to była rzeczywistość tego już nie wiedziała. Gdyż odpłynęła daleko, bardzo daleko. Co się z nią działo później? Nie wiadomo, pewnie Gabriel postanowił odprowadzić śpiącą dziewczynę do pokoju puchonów, albo oddał ją do biura rzeczy znalezionych. Jak na razie jej to nie obchodziło.
Niedziela, po raz kolejny jest niedziela, a Amelia ledwo wytrzymuje w zamku. Kuchnia to idealne miejsce, coby trochę odpocząć od zgiełku i hałasu panującego w całym Hogwarcie. Do kuchni dziewczyna weszła z lodami waniliowymi, bitą śmietaną, bananem i polewą czekoladową. Potrzebowała tego do zrobienia swojego ulubionego deseru lodowego. Na dworze było bardzo zimno, ale to nie przeszkadzało dziewczynie w jedzeniu lodowych deserów, nawet w zimę. Nie miało to żadnego znaczenia, jaka pogoda była na zewnątrz. Jeśli miała ochotę, to jadła to, co chciała. Dodatkowo, nie musiała przejmować się utrzymywaniem prawidłowej diety - nie wiadomo ile by zjadła i tak nie mogła przytyć. Nie musiała się ograniczać do jedzenia sałaty jak jakiś królik. Zaczęła powoli otwierać lody i nabierać je za pomocą czegoś o niezidentyfikowanej nazwie, nieważne, ważne, że robiło to idealne gałki. Uśmiechnęła się szeroko, gdy zobaczyła, jak pierwsza z trzech, które zamierzała zrobić, wpada do pucharku. Przypomniał jej się idealny smak tego oto dania. Rozmarzyła się na temat smaku, starając się nie zapomnieć, że musi zrobić jeszcze wiele rzeczy, żeby smak powrócił.
Biegał po swoim dormitorium jak szalony szukając swoich ulubionych smakołyków. Nie mógł ich nigdzie znaleźć, dopiero gdy otworzył torbę ujrzał swoje ulubione dodatki. Wziął je i pospiesznie udał się do kuchni. Wparował do środka rzucając smakołyki na stolik. Zaczął pospiesznie poszukiwać swoich ulubionych lodów jogurtowo wiśniowych. Gdy ujrzał stojącą dziewczynę przy blacie zatrzymał się obok niej. -Witaj, jestem Xavier. -powiedział i posłał jej uroczy uśmiech. Wyciągnęła w jej stronę dłoń a gdy podała mu swoją ujął ją i ucałował delikatnie. -Bardzo miło mi Cię poznać. -dodał nie przestając się uśmiechać. Po chwili wrócił do szukania lodów. Otworzył zamrażarkę i na spodnie znalazł swoje ulubione lody. -Bingo! -wykrzyknął uradowany. Postawił pudełko lodów na stole i wyjął z lodówki polewę czekoladową oraz bitą śmietanę. Z szafki wyjął półmisek, łyżkę, nóż, deskę i gałkę do nakładania lodów. Położył to wszystko na stole i podszedł do blatu na którym znajdowały się owoce. Wziął banana, kiwi i kilka wiśni. Wrócił do stolika. Pokroił banany w krążki, kiwi w kostkę. Nałożył kilka gałek lodów jogurtowo wiśniowych do miski, wsypał banany i kiwi, wycisnął na to bitą śmietanę. Posypał to żelkami, piankami i czekoladą w małych kuleczkach znów wycisnął na to bitą śmietanę. Polał to polewą czekoladową i posypał to resztką kiwi i banana. Na końcu ułożył kilka wisienek. Posprzątał po sobie. Wziął półmisek swojego ulubionego deseru i łyżkę podszedł do dziewczyny. Postawił półmisek na blacie i usiadł na wysokim krześle. -Jak Ci idzie? -spytał obserwując jej ruchy.
A to co do cholery? Właśnie to było pierwszą myślą, jaka przeszła przez głowę dziewczyny, gdy do pomieszczenia jak tornado wpadł jakiś chłopak. Nie dość, że nieźle ją wystraszył, bo tak bardzo zajęta była sobą i robieniem swoich ulubionych lodów, że nie zwracała uwagi na otoczenie, to jeszcze biegał jak szalony, wydając się jakby jej nie dostrzegać. Dopiero po kilku chwilach udało mu się zauważyć dziewczynę. - Wara od mojej ręki - mruknęła niechętnie, wyrywając mu swoją dłoń, którą chłopak podnosił do ust. Na zdecydowanie gorszy humor panny Wotery trafił ten dziwny chłopaczek. Nienawidziła, gdy ktoś całuje ją po dłoniach. Szczególnie, że to ONA powinna wyrazić taką chęć i wystawić rękę jak do pocałunku, NIETAKTEM jest wyrywać ją samemu i podnosić do swoich ust. Można się wtedy spodziewać dość solidnego policzka, a co dopiero oburzenia. Skrzywiła się po raz kolejny i mając nadzieję, że chłopak na stałe dał jej spokój, zajęła się przygotowywanie, swoich lodów. Gdy udało jej się je nałożyć do pucharka, kolejnym krokiem było pokrojenie bananów. Uśmiechnęła się lekko do siebie i zaczęła obierać jednego i w sumie jedynego jakiego posiadała. Położyła go na tacce i zaczęła kroić, uśmiechając się do samej siebie szeroko. Jej żołądek już cieszył się na pucharek lodów. Czuła, jak nie może się doczekać, aż pierwszy kęs wleci przez gardło do przełyku i powoli, stopniowo, przesunie się dalej. - A jak może iść krojenie banana? - uniosła brew do góry, patrząc na jakiegoś Xaviera z krzywym uśmiechem na ustach. Co za cholernie głupie pytanie. Przecież chyba widzi, na jakim jest etapie. Doskonale widzi, że właśnie bierze go i wrzuca do lodów, które znajdują się już w pucharku. Musi też widzieć, nie ma innej opcji, przecież siedzi prawie tuż obok niej, że otwiera bitą śmietanę, wstrząsa nią kilka razy i delikatnie, z gracją i uczuciem, dekoruje nią deser.
Gdy zjadła swój deser wyszła z kuchni jak najszybciej, coby nie przebywać więcej w towarzystwie chłopaka. Nie wiadomo, co z nim się stało, jednak podejrzewam, że też za długo tam nie siedział, toteż:
Karin weszła do kuchni opatulona w gruby wełniany sweter. Do tego ubrana w grube legginsy i tradycyjnie trampki. Oczywiście wyłożone w środku futerkiem, żeby nie było. Dziewczyna przeszła między skrzatami przez główną kuchnię, zbierając potrzebne jej produkty i trafiła w końcu do małej, zapuszczonej kuchni. Widać było, że od dawna nikt tutaj nie zaglądał. Wyłożyła wszystko na duży stół na środku pomieszczenia, miskę napełniła wodą i zabrała się do czyszczenia owoców. Miała tuta borówki, maliny, truskawki, jeżyny, jagody i poziomki. Nie miała zielonego pojęcia skąd skrzaty to wytrzasnęły, ale grunt, że były. Zaczęła przetrząsać szafki w poszukiwaniu blaszek na babeczki. Zamiast tego znalazła kilkanaście okrągłych blaszek o średnicy piłek do tenisa. -Nada się..- mruknęła pod nosem i zabrała się do robienia ciasta.
Rhiannon wpadła do pomieszczenia, ledwie łapiąc oddech od zadyszki. Przemoczona do suchej nitki i potwornie zmarznięta, zostawiała za sobą kałużę, ale nie myślała teraz o tym, by po sobie posprzątać. Poza tym pewnie nim wpadłaby na to, jakiego użyć zaklęcia, woda zniknęłaby uprzątnięta przez domowe skrzaty, które harowały, by przyrządzić im jedzenie. Smakowite posiłki, od których wręcz ciekła ślinka i na które Krukonka nie zdążyła, bo zafascynowała się wyciem dochodzącym z Zakazanego Lasu. Pewnie to tylko zwykły wilk, zważywszy na porę, ale i tak potwornie kusiło, aby tam wejść. Miała jednak plan awaryjny, jak zwalczyć głód. Sięgnęła do torby po jeden z dzienników ciotki, gdzie znalazła przepis na wymyśloną przez nią, ale prostą w przygotowaniu sałatkę. Musiała jedynie znaleźć odpowiednie składniki i liczyła na pomoc skrzatów. Rhiannon była tak bardzo zaaferowana swoimi własnymi sprawami, że dopiero po chwili spostrzegła dziewczynę, która przebierała różne owoce. Trochę ją to przeraziło, ponieważ nie sądziła, że ktokolwiek mógł zaglądać w to miejsce i liczyła na wyłączne towarzystwo skrzatów. - Eee... Cześć - wydukała, zaciskając mocniej palce na zeszycie. Tak dawno nie spotkała nikogo nieznajomego, że nie wiedziała nawet, jak się zachować.
Puchonka miała dzisiaj znakomity dzień, jak zwykle. Cóż mogła na to poradzić, po prostu taka była. Prawie nic nie było wstanie zakłócić jej pozytywnego myślenia. Tak jak prawie co dzień spacerowała po korytarzach szkoły. Zastanawiała się co słychać u rodziców, bo już dawno nie wymienili ze sobą żadnego listu. Stwierdziła, że naskrobie kilka słów zaraz po powrocie do dormitorium. Poza tym cały czas szukała w swojej głowy znajomego, który mógłby nauczyć ją grać na gitarze, albo chociaż pomógł jej zacząć. Nikt jednak nie przychodził jej do głowy. Szła tak korytarzem z lekkim uśmiechem na twarzy, cicho coś nucąc. Melodia była bardzo radosna. Przystanęła nagle i poczuła, że burczy jej w brzuchu. Zresztą przecież prawie zawsze była głodna. Przydałoby się coś przekąsić. Zmieniła kierunek marszu w stronę kuchni. Weszła do pomieszczenia, w którym stały już dwie dziewczyny. W podobnym wieku do niej. Kojarzyła je z korytarza i wiedziała, że jedna z nich to Gryfonka, a druga to Krukonka. Nie miała pojęcia jednak jak się nazywają. Podeszła do nich bliżej. Uwielbia przecież nawiązywać nowe znajomości, szczególnie, że dziewczyny wyglądały bardzo przyjaźnie. - Siema dziewczyny, jestem Rose! - Uśmiechnęła się. - Co gotujemy? Zabrała się za przeglądanie szuflad i półek w poszukiwaniu czegoś smakowitego. Wprawdzie widziała, że na blacie leżały jakieś owoce, ale ona ewidentnie miała ochotę na coś innego.
Gdy zabierała się za mieszanie ciasta weszła jakaś dziewczyna. W pierwszym momencie jakby jej nie zauważyła, ale po chwili się przywitała. Karin nie zdążyła nawet odpowiedzieć, bo zaraz za nią weszła następna. -Eee... Hej. Ja robię ciastka, a ona... nie wiem.- odpowiedziała na pytanie żywiołowej blondynki, wskazując nieśmiałą szatynkę. Wbiła do miski dwa jajka i zaczęła zagniatać ciasto. -Tak w ogóle to jestem Karin.- powiedziała nie wyciągając rak z kakaowej masy. Miała nadzieję, ze dziewczyny zostaną, nie chciała zostawać sama i myśleć o Patricu. Wolała pogadać z kimś kompletnie nieznajomym i poplotkować o najnowszych "niusach" w Hogwarcie.
Chyba jednak nie doceniała szkolnej kuchni. Zawsze jej się wydawało, że raczej mało osób miało pojęcie o tym, gdzie się znajdowała. Ona sama znalazła ją całkiem przez przypadek w trzeciej klasie. Właściwie to dzięki pomocy jednej z książek o Hogwarcie, gdzie były opisane właśnie takie miejsca jak kuchnia. Czyżby więcej osób do niej zajrzało? A może po prostu odkryło ją dzięki pomocy innych uczniów? W sumie to chyba nieistotne. Natrafiła tu na towarzystwo dwóch dziewczyn i nie wiedziała, czy się cieszyć czy płakać. Ale może pomogłyby jej ewentualnie w zrobieniu sałatki ciotki Cadwyn. Lub po prostu spróbowały, czy jest cokolwiek warta. - Ja jestem Rhiannon - powiedziała cicho i rzuciła torbę przy jednej z szafek. - Nie wiedziałam, że ktoś jeszcze tu przychodzi - dodała, zdziwiona. Może jednak towarzystwo innych dziewczyn jej nie zaszkodzi? Poza Math nie miała żadnych bliższych koleżanek i większość czasu spędzała z chłopakami, co nie zawsze było przyjemne, bo oni skupiali się wyłącznie na quidditchu lub innych dziewczynach. - Mam zamiar zrobić sałatkę - odpowiedziała na pytanie blondynki. - Od tego chyba nie wybuchniemy - zaśmiała się ponuro. Gotowanie niespecjalnie jej wychodziło, choć i tak próbowała swoich sił w domu lub tutaj, jeśli tylko miała chwilę. Jej matka była przeciwna babraniu się z jedzeniem i wysługiwała się po prostu skrzatami domowymi, ale Rhiannon wolała wszystko robić sama. Czuła się wtedy spełniona.
Rose nie rezygnowała z przeszukiwania szafek. Miała nadzieję, że uda jej się natknąć tu na coś smakowitego. Nie potrafiła jednak znaleźć tu nic na co aktualnie miałaby ochotę. Głównie jakieś przyprawy czy produkty, z których nie miała zamiaru niczego przygotowywać. Jej nowo poznane koleżanki zachowywały się w jej mniemaniu dziwnie. Nie były wygadane ani śmiałe tak jak ona, więc nie czuła się w ich towarzystwie tak dobrze jakby chciała. Skończyła przeszukiwać ostatnią szafkę i odwróciła się do nich twarzą. - Miło mi was poznać. - Wyszczerzyła się. Zamyślała się chwilę nad potrawami, które planują przyrządzić jej towarzyszki. - Ja zdecydowanie mam ochotę na mięsko. - Mrugnęła do nich i wyszła na moment z pomieszczenia, żeby znaleźć najlepiej nóżki z kurczaka. Na samą myśl o soczystym, upieczonym mięsie, Rose musiała głośno połkać ślinę.
Sałatka? Mięso? Jej ukochany pan pielęgniarz byłby w niebo wzięty, gdyby Karin miała takie smaki na co dzień. Ale nie, ona po mięso sięgała albo jak na prawdę miała na nie ochotę, albo do dobrego piwa. Oj tak... Raki dobrze schłodzony browarek, albo idealni podgrzane piwo korzenne z pieczoną kiełbaską i boczkiem. Coś cudownego. No ale cóż... Karin nigdy nie stosowała się do zaleceń dietetyków. Za zwyczaj mało jadła, a dużo się ruszała, a jak już jadła i miała apetyt, to nie obyło się bez słodyczy. No cóż poradzić, takie życie! Dodała trochę cukru waniliowego do ciasta i zagniatała dalej. -A co to za sałatka?- spytała spoglądając na Krukonkę. Wygląda na wystraszona i niepewna, jakby bała się, że jakim nieodpowiednim słowem spowoduje eksplozję, albo koniec świata! Gdy ciasto było w połowie wyrobione odwróciła si w stronę piekarnika. Kurde, jak to się włancza? Nie było żadnych kurków, pokręteł ani przycisków. Tylko zwykły, magiczny piec, którym oczywiście mugolaczka nie potrafiła się posługiwać! Wyszła na chwilę do głównej kuchni. Dopiero teraz zorientowała się, że blondynka wyszła. Zawołaął jednego ze skrzatów i poprosiła o uruchomienie piekarnika. Ten zrobił to z ochotą i oświadczył, że odpowiednią temperaturę osiągnie za kwadrans. Gdyfonka znów wróciła do wyrabiania ciasta.
- Przepis mojej ciotki - mruknęła. - Same warzywa i makaron, ale musi być wyśmienita. Wysiliła uśmiech. Czuła się przy nich strasznie nieswojo. Gorzej bywało chyba tylko podczas większych uroczystości, gdy otaczało ją mnóstwo Krukonów, a ona nie miała szansy uciec do Rasheeda czy Mathilde, bo musiała siedzieć przy swoim stole. Nienawidziła tego, ale musiała wziąć się w garść. Gdy dziewczyny wyszły na chwilę, zaczęła grzebać za miską. Wiedziała, że składniki znajdzie prędzej u skrzatów, ale przecież musiała w coś je włożyć. W końcu odnalazła swój cel i podążyła za koleżankami, pokazując skrzatom listę składników, aby pomogły jej szukać. Kilka sekund i wszystko miała w zasięgu ręki, więc bez problemu mogła zabrać się za to, co było opisane we wskazówkach. Całe szczęście, że Cadwyn miała ładne pismo, bo inaczej Rhiannon mogłaby coś pomieszać. - Gotowałyście coś już kiedyś? - zapytała Karin i Rose.
Wróciła po chwili z dwoma nóżkami z kurczaka w żaroodpornym naczyniu. Wchodząc do małej kuchni uśmiechnęła się do dziewczyn i bez słowa zaczęła powtórnie przeszukiwać szafki w poszukiwaniu odpowiednich przypraw. Już zapomniała co wcześniej w nich widziała. - Mam nadzieję, że dasz mi spróbować te pysznej sałatki. - Mrugnęła do Krukonki. - A ty podzielisz się swoim pysznym ciastem. - Wskazała palcem na drugą dziewczynę. Rose była żarłokiem, więc zamierzała skorzystać z tego, że może zjeść coś dobrego. W takich chwilach mocniej tęskniła za domem i za pysznymi obiadkami mamy. Nikt nie robił tak pysznego kurczaka jak ona! Cały czas zastanawiała się nad brakiem listu od rodziców od dłuższego czasu, już zaczynała się niepokoić na nie żarty. W rękach trzymała już wszystkie potrzebne przyprawy, zaczęła przygotowywać kurczaka. - Pewnie, że gotowałam, chociaż nieczęsto mi się to zdarza. - Odpowiedziała radośnie, nie przerywając pracy. - W Hogwarcie gotują dla mnie skrzaty, a w domu moja mama. Chyba mi za dobrze, jeśli o to chodzi. - Zaśmiała się cicho. - Mama na szczęście zadbała o to, że potrafię przyrządzać to, co najpotrzebniejsze. - Uśmiechnęła się, bo już kończyła przyprawiać kurczaczka i zaraz będzie go mogła wstawić. A później zjeść!
Karin skończyła wyrabiać ciasto. Było dość twarde, idealne do formowania. Posmarowała blaszki masłem i wyłożyła je ciemną masą. Akurat gdy skończyła, piec osiągnął odpowiednią temperaturę, więc wstawiła do niego blaszki. -Jasne, ze się podzielę, przecież sama wszystkiego nie zjem...- powiedziała z uśmiechem. Miło było pobyć z kimś nowym, przynajmniej nie myślała tylko o Meksyku. -Ja jestem jedyną kucharką w domu.- odpowiedziała na pytanie krukonki. No i nici z chwili spokoju. Od razu przypomniał jej się ostatni list od Patrica. Kochanie, nie przyjeżdżaj na święta do Meksyku, zostań w szkole. Tutaj nie jest jeszcze dość bezpiecznie. Odezwę się gdy będę mógł. Tyle, ze to było na początku grudnia, a mamy połowę stycznia. I żadnych wieści od niego. Karin była załamana.
- Jasne, że dam – odpowiedziała. W końcu miała taki zamiar nawet zanim Puchonka się odezwała. Położyła przed sobą zeszyt i rozłożyła wszystko, po czym zabrała się do roboty, postępując zgodnie ze wskazówkami. Szło jej całkiem nieźle, mimo że rzadko kiedy zdarzało jej się robić sałatki. Już prędzej ciastka czy jakieś marne imitacje zup. Chociaż raz wyszła jej nawet pizza, choć z lekko przypalonym ciastem. - Moi rodzice wysługują się skrzatami. W domu mogę gotować tylko wtedy, kiedy ich nie ma, bo twierdzą, że to robota dla służby – przyznała, nie wiedząc, dlaczego mówi tak wiele. Chyba po prostu czuła potrzebę wyżalenia się na swoją rodzinę. Nikt jej przecież bardziej nie denerwował niż Arthyen i Brynn Perchowie. No może poza babcią, ale to już zupełnie inny stan umysłu, żyjący nadal gdzieś w średniowieczu. - Jak myślicie, gdzie pojedziemy na ferie? – spytała. Była tego potwornie ciekawa, ponieważ uwielbiała wszelkie wycieczki, a te organizowane przez Hogwart zawsze pozostawały tajemnicą aż do dnia wyjazdu.
Rose ucieszyła się, że dziewczyny tak chętnie chcą się z nią podzielić swoją strawą. Ona naprawdę uwielbiała jeść! Zatarła ręce w duchu. Takie pyszne jedzonko! Miło jej się słuchało słów współtowarzyszek, więc słuchała uważnie, wkładając swojego już przyprawionego kurczaka do piekarnika. Robiąc to uśmiechała się w duchu na myśl o tym, jaki będzie pyszny za pół godziny. Oparła się tyłem o blat, żeby móc patrzeć na obie dziewczyny. W zasadzie sama nie raz zastanawiała się gdzie mogą pojechać na ferie w tym roku. Podrapała się po głowie. - Mam nadzieję, że pojedziemy gdzieś, gdzie jest ciepło i nie pada, bo nie wytrzymam dłużej takiej okropnej pogody! - Powiedziała szybko i przeniosła się leniwie na krzesło, stojące w rogu pomieszczenia. Przeciągnęła się niekulturalnie i cicho ziewnęła. - Najchętniej odwiedziłabym Indie. Tam jest tak pięknie! Popatrzyła na koleżanki i czekała aż teraz one coś powiedzą. Nie chciała być osobą najwięcej mówiącą w tym towarzystwie, nie tym razem.
Gaja ostatnio robiła postępy, zaglądając do nowych pomieszczeń w zamku, będąc tam częściej niż od przymusu spotkania z kimś tam w sprawie czegoś tam. W tym tygodniu to nawet 3 razy tam trafiła, szalona. Choć tym razem nie było tak sielankowo niż wcześniej, bo choć wychowywała się w tej szkole, to jednak nigdy nie miała dobrej orientacji w terenie. Schody nie ułatwiały wcale jej życia, więc w rezultacie się zgubiła. Ileż to musiała się natrudzić, by w rezultacie któryś z uczniów, znając zagubienie pani profesor, pokazał jej dobrą drogę do podziemi. Ona nigdy nie lubiła tego miejsca, zawsze było tu zdecydowanie za ciemno i brakowało dostępu do nieba. Niestety, najczęściej była na tym piętrze, jeśli już do szkoły trafiała, bo jej aniołeczki własnie w taki mrocznym miejscy sypiały. Aż dziwne, że przez tyle lat nikt tego nie zmienił. Tym razem przyszła do kuchni z torbą pełną różnorakich artykułów spożywczych. Dodatkowa kuchnia zawsze lepiej jej się kojarzyła, skrzaty tu się nie kręciły, było cicho i przytulnie. Minusem był fakt, ze pomieszczenie było małe, jednak Gaja sama była nie duża, więc dało się znieść. Zwłaszcza, ze miała tu pichcić tylko z Irą, a wiadomo, że jak dla dwóch osób, to miejsce było idealne. Przywitała ciepło znajomą wręcz rzucając się jej do szyi.- Cześć! Nareszcie cię widzę. Chyba wieki minęły odkąd cię widziała. Mów, co tam u ciebie. Wzięłam wszystkie potrzebne rzeczy, nawet książkę kucharską. Stworzymy coś cudownego, zobaczysz! - Powiedziała zadowolona, wykładając rzeczy powoli na blat i słuchając Iry.
Stanęła przed obrazem gruszki zastanawiając się co teraz. To nie była żadna zagadka logiczna, żadne odkrywanie historii, szukanie rozwiązań w przeszłości. W tym przypadku prawdopodobnie nie byłoby jej równych. Tymczasem splotła ręce na piersi, próbując sobie przypomnieć co miała tej gruszce zrobić? Pogłaskać ją? Pogilgotać, tak! Ale to było tak Malo logiczne, że nim na to wpadła, stała przed obrazem dobre pięć minut. Trochę niezadowolona i spóźniona wkroczyła do kuchni, a choć trochę marudziła na wejściu, humor jej wrócił, jak tylko usłyszała Gaję. — Kochana. A w profesorskiej piwnicy? Zniknęłaś tak szybko. Zamieniasz mnie na Clementa? Powinnam czuć się urażona? — podeszła do Gajki, zaglądając jej przez ramię do książki kucharskiej, mrużąc nieznacznie oczy — Zróbmy coś co nie skacze i nie ucieka z talerza, dobrze? To moja jedyna prośba. — oparła się pośladkami o stolik, patrząc na kobietę z uśmiechem — Ostatnio gotowałam Hopki-Ukropki. Chciałam cię poczęstować. Wyszły mi nieziemskie, według pierwotnego, rosyjskiego przepisu. A ty co… nie było Cię. Szukałam Cię. A potem Blythe wszystko zjadł. Ja myślę, Gaja… a może jest jakieś zaklęcie, które jeszcze powróci te hopki do żywych, co?
- Nie no, coś ty. Clement to on, a ty to ty. Niegłupie, nie? Wiesz bardzo go kocham, ale niektórych osób nie da się zastąpić. No weź się nie gniewaj. Stałaś w otoczeniu tylu strasznych ludzi, że nie tylko ja bałabym się podejść. W ogóle piwnica, też szaleństwo. Zero powietrza, tylko te ziemne ściany i świece - Zaczęła mówić Gaja, jak zawsze zadowolona, że przy Irce nie musi ograniczać długości wypowiedzi do minimum. Na pewno nie jest to dobry motywator do pojęcia działań w kuchni, ale kto by się tym przejmował? Przecież nawet jeśli mąka wyląduje na ścianie zamiast w garku, a reszty składników nie ruszą, pochłonięte obrzucaniem się białym proszkiem, to na pewno będą to wspominać równie dobrze co jedzenie ich dzieła kulinarnego. W końcu nie ważne co się robi, ważne z kim. Życie trzeba przeżywać, cieszyć się każdą chwilą, nie zależnie od tego jaki był wcześniejszy plan. Puściła oczko, gdy usłyszała o uciekającym jedzeniu, po czym uśmiechnęła się promiennie. By coś takiego zrobić pewnie trzeba choć trochę znać się na zaklęciach. Gaja i zaklęcia? Taki dobry dowcip! - Nie ma sprawy, jak będziesz miała za kimś biegać, to za mną - Stwierdziła, patrząc jeszcze raz na wszystkie składniki. Wyglądały tak apetycznie, że mogłaby je zgęść i bez przyrządzania. - Zrobimy lepsze niż tamte, co? Wiesz, w końcu co dwie głowy to nie jedna! Jako specjalistka powinnaś wiedzieć co wpierw, nie? - Powiedziała, oczywiście zapominając, że przecież to danie skacze od razu po zalaniu go zupą. Zaczęła jednak wyjmować miski, pałki, łyżki i całą resztę sprzętu, bardziej po to, by czymś zająć ręce. Jak zawsze roznosiła ją energia i nawet takie małe rzeczy dawały jej jakiś upust. Gdyby tego nie robiła, pewnie wybuchłaby. Powstałaby czarna dziura, która pochłonęłaby nie tylko Irę, ale i całą szkołę. Tak więc lepiej by panie się dogadały co do dania i prędko zaczęły!