Korytarz na pierwszym piętrze jest chyba najbardziej oświetlony ze wszystkich. Wszystko dzięki ogromnym oknom przez które wpada światło słoneczne, a także jasnym, niemalże żółtym ścianom. Na samym końcu znajdują się spore drzwi wykonane z ciemnego drewna. Prowadzą do Skrzydła Szpitalnego, miejsca przez uczniów dość często, mimo ze niechętnie, odwiedzanego.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 17:29, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Masochista? Czyli może jednak mieli jakieś wspólne punkty zaczepienia, bo póki co, Beatrice nie była w stanie znaleźć żadnych innych. Różnili się diametralnie i to stwierdził by każdy, kto tylko by na nich spojrzał. Naprawdę nie trzeba by było jakoś szczególnie mocno zagłębiać się w ich życiorys. Co dziwne, wcale nie przeszkadzało to Beatrice, bo zaskakująco łatwo było nawiązać jej kontakt z mężczyzną. Wcale nie było to tak oczywistym, jakby się mogło wydawać. Przyzwyczajona do pewnego typu zachowań, doszukiwała się ich w innych ludziach, świadomie bądź nie ignorując tych, którzy tych zachowań nie pokazywali. Tymczasem kompletnie oderwany od jej rzeczywistości Hux mimo wszystko potrafił ją zaintrygować swoją osobą. - W najczystszej postaci masochizm - stwierdziła, uśmiechając się przy tym krótko. Postanowiła jeszcze delikatnie nawiązać do swoich wcześniejszych słów. - Może powinniśmy założyć jakiś klub masochistów? Ty wolisz Francję, a jesteś tutaj, ja nigdy nie marzyłam o uczeniu a również jestem tutaj - parsknęła krótko pod nosem i to tyle, jeśli chodzi o jakieś mocniejsze okazywanie emocji w wydaniu Dearówny w tym momencie. I prawie zaśmiała by się ponownie, słysząc kolejne słowa Huxleya, jednak powstrzymała się przed tym, pokazując mu tylko jeden ze swoich uśmiechów. Mógł on oznaczać wiele, ale w tym momencie nie uznała za stosowne odpowiadać, co obecnie reprezentuje. Czy pełną zgodę z jego słowami, czy raczej kompletne przeciwieństwo. Nierozstrzygnięte sprawy czasami powinny takimi właśnie zostać. Błahe tematy szybko jednak zostały zastąpione tymi znacznie bardziej poważnymi. Choć nie każdy odniósł by takie wrażeni, bo w końcu to, co dla jednych wydaje się być trudnym, dla innych jest kwestią banalną. W tym momencie nie było kwestii spornych, bo faktycznie odczuwała szczere współczucie względem straty, jakiej doświadczył mężczyzna. Nikt nie powinien tracić bliskich, szczególnie w takich okolicznościach i Beatrice zawsze będzie to powtarzać. Tyle że czasu nie można było przecież cofnąć i sprawić, aby niektóre wydarzenia potoczyły się innym torem. - Nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić, jak potwornie musiało to w ciebie uderzyć - mówi, choć od razu w jej głowie świta myśl, że może jednak jest w stanie. Co prawda odrzucenie i pogarda nie mogła równać się z utratą kogoś tak ważnego jak zapewne była ta kobieta dla Huxa, ale choć pozornie pozwalało jej to zrozumieć, co musiało się z nim dziać. Instynktownie podążyła wzrokiem za jego dłonią, co dziwne, nie pragnąc jej strącić i odepchnąć mężczyznę, byle tylko nie zagłębił się zbyt mocno w jej życie. Uśmiecha się delikatnie, co nie powinno się wydarzyć, a jednak miało miejsce. -Życie to jedna wielka ściema i figiel - stwierdza krótko, uśmiechając się przy tym, jednak w zdecydowanie mniej pogodnym odruchu, niż wcześniej, kiedy wyrażała swoje ubolewanie względem straty, jakiej mężczyzna zaznał w życiu. Skupiła swoje spojrzenie na tym, co było przed nimi, próbując wypatrzeć w ciemności jakichkolwiek nieprawidłowości, które nadawały by się pod odpowiedni paragraf w szkolnym regulaminie. Noc jest jednak zaskakująco spokojna i kompletnie bezbarwna w swojej prostocie. -Spokojnie, moja przeszłość, nie jest żadną tajemnicą - stwierdziła na wstępie, kiedy padło kolejne pytanie. -Będąc z rodu Dearów, niejako byłam skazana na powiązania z ministerstwem bądź z eliksirami. Miałam jednak to szczęście, że od zawsze lubiłam eliksiry, więc ruszyłam tą drogą - uśmiechnęła się na wspomnie tego, jak prostym było życie w tamtych latach. A jednocześnie jak bardzo ograniczonym... - Przez lata pracowałam w rodzinnej sieci sklepów z eliksirami, najpierw jako eliksirowar a następnie jako kierownik. Ale - zawiesiła się na chwilę, próbując dobrze ubrać swoje myśli w słowa. -Życie potoczyło się taki sposób, że nie mogła już dłużej tam pracować. Jeździłam po świecie, bez większego celu, aż w końcu wpadłam na pomysł z Hogwartem. A teraz patroluję z tobą korytarz - zerknęła w jego kierunku autentycznie zaintrygowana, co będzie sądził na temat bardzo okrojonej wersji jej życiowej historii.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
To prawda trudno było znaleźć między nami bliższe podobieństwa, ale w moim widzeniu świata nie jest to kompletnie ważne. Zawsze uważałem, że nie chodzi o podobieństwa w charakterze czy takich drobnostkach. To raczej akceptacja swoich poglądów i nawet jeśli nie wspólne zainteresowania to powolne rozumienie swoich pasji i podejścia do życia. To było ważne we wzajemnym dogadywaniu się w mojej opinii. Co oczywiście póki co zostawiłem dla siebie, bo na razie również nie byłem przekonany co do tego czy będziemy potrafić znaleźć jakąś nić porozumienia. Która nagle okazywała się być całkiem niezła. Nie przychodziło mi z trudnością nawiązywania kontaktów, co jest jasne jeśli chodzi o mój sposób bycia, czasem po prostu ludzie, którzy wydawali mi się mniej przystępni byli dla mnie mniej atrakcyjni jeśli chodzi o dalsze poznanie. Jednak w tym przypadku wcale tak nie było, co mnie przyjemnie zaskakiwało za każdą chwilą rozmowy. - Zakładam, że nie tylko my z pracowników Hogwartu byśmy znaleźli się w tym klubie. Moglibyśmy... narzekać na nasze życie bez przeszkód i zahamowań - mówię entuzjastycznie na ten pomysł, unosząc wytatuowane ręce w geście radości. Rękawy szlafroka spadają na chwilę, a najróżniejsze rzeczy na mojej skórze bawią się na niej podekscytowane. Zerkam na moją towarzyszkę i jej kolejny uśmiech, chociaż nie widząc co on do końca znaczy, przynajmniej zadowolony, że go wywołuję. Kolejny tor naszej rozmowy przywołuje przygnębiające dla mnie tematy i o ile poruszanie ich, wspominanie żony, nie jest już dla mnie tak bolesne jak kiedyś nie czuję się jeszcze na tyle swobodnie by dalej w nie wnikać. Dlatego kiwam jedynie głową ze spokojem, kiedy mówisz o stracie i moim samopoczuciu, stwierdzając, że wolę już uniknąć dalszych kompletacji. Moja dłoń opada delikatnie, nie chcą poruszać strefy komfortu. Przecież nie będę się zagłębiał w to co myślisz czy czujesz, dopóki tego nie będziesz na pewno chciała. Kolejne słowa kwituję parsknięciem i wzruszeniem ramion. - Niestety. Musimy się cieszyć z tego co mamy. Jeśli to czasem nie jest wiele - oznajmiam pokazując gestem na mury zamku, w którym uczymy. Tak naprawdę kompletnie nie skupiam się na szukaniu kogokolwiek, pogrążony głównie w rozmowie. Z resztą, może dobrze, że miałem obok siebie surowszą nauczycielkę. Często patrzyłem na uczniów pod pryzmatem swoich zachowań jak byłem młody. Szczególnie, że skupiam się na lekkiej opowieści, która wydaje się być mocnym uogólnieniem wszystkiego co Cię spotkało. - Bardzo ładne streszczenie - chwalę z uśmiechem, przyjmując co mi dajesz na dziś. Może kiedyś, jak się lepiej poznamy dowiem się szczegółów co Cię spotkało. - Gdzie byłaś? Ja nie widziałem nic oprócz Anglii i Francji? - dopytuję o mniej inwazyjne kwestie tego co postanowiłaś mi zdradzić. Kieruję wzrok na Twoje dłonie, które lepiej widzę w świetle padającym z okien. Wyciągam też swoje z chęcią pokazania czegoś. - Część z nich przykrywa co nieco. Widzisz? - mówię i pukam w tatuaż tojadu we wnętrzu dłoni, który bardzo niechętnie przesuwa się na bok, pokazując większą bliznę. - Sporo eliksirów na blizny próbowałem tworzyć, ale niektóre zwyczajnie przykryłem, skoro mam już ich tyle, że nie zwracają tak uwagi jak mogłyby one - mówię pozwalając wrócić roślinie na swoje miejsce. - Nie wyglądasz jak ktoś kto pracował w eliksirowarstwie. Masz jakiś dobry sposób na to? - dodaję chcąc wiedzieć czy coś przeoczyłem. Ja nieustannie się z tym borykałem i poważnie się zacząłem zastanawiać czy to możliwe, że ktoś w takiej branży nadal miał tak idealne i bardzo ładne ręce. - Mogę? - pytam jeszcze wyciągając swoją, wytatuowaną i pooraną czasem oraz eliksirami dłoń, by dotknąć tej nieskazitelnej profesorki.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Beatrice nigdy nie była tym typem osoby, która całkowicie od razu otwierała się na nowych ludzi, pozwalając im dostrzec wszystko to, co tylko chcieli. Nie, dla niej czas zawsze grał kluczową rolę. Nie lubiła od razu pokazywać wszystkiego. Nawyki z dzieciństwa, wciąż tak głęboko zakorzenione w jej umyśle, nakazywały być jej powściągliwą w ruchach, myślach, słowach. Najodpowiedniejszym zawsze było pokazywać dokładnie to, co rozmówca chciał zobaczyć, nie mniej, nie więcej. Dostosowywać się do aktualnych warunków, nie pozwalać sobie na zbytnią swobodę. Dopiero po naprawdę długim czasie ktoś mógł dostrzec, że za pozorowanym zachowaniem Dearówny, kryło się znacznie ciekawsze drugie dno. Ta strona, której nie pokazywała pierwszej lepszej osobie, zbyt świadoma jej wrażliwości. Może podobnie było i tym razem? Coś jednak, bardzo głęboko w jej umyśle, mówiło, że nie ma nic złego, przed pokazaniem Huxleyowi chociaż zalążka tego, kim była naprawdę. Pytanie pozostawało, czy był on w stanie to zaakceptować? Nie każdy lubił tę wersję Beatrice. Uśmiechnęła się szerzej, słysząc jego słowa. Z zainteresowaniem obserwowała, jak dziwne tatuaże na jego skórze ożywają i równie entuzjastycznie, jak ich posiadacz, reagują na to, co powiedział. - Sądzę, że naprawdę wiele osób byłoby zainteresowanymi przynależnością do tego klubu - stwierdza luźno, wyobrażając sobie, jakby takie spotkania miały wyglądać w rzeczywistości. - Wyobraź sobie tylko, jak Caine sączy ognistą i opowiada o trudach swojego życia. Bądź Paton narzeka na każdego kolejnego ucznia, jaki stanął na jego drodze - parsknęła pod nosem śmiechem, bo faktycznie ta wizja wydawała jej się być nad wyraz intrygująca w tej sytuacji. Nie naciskała, świadoma tego, że poruszony temat może wywoływać w mężczyźnie zarówno te dobre jak i te złe wspomnienia. Sama też nie czuła się odpowiednią osobą do tego, aby dowiedzieć się więcej. Może kiedyś, w bardziej sprzyjających warunkach, on opowie o sobie więcej a i ona nie pozostanie mu dłużna. Z pewnością jej historia nie była tak intrygująca, jak jego, ale na pewno miała ciekawe zwroty akcji. Za to o swoich podróżach, mogłaby mówić wiele i chętnie postanowiła podjąć ten temat. Świat stał się dla niej o wiele piękniejszym miejsce, kiedy tylko lepiej go poznała. - Japonia, Włochy, Meksyk i Ameryka Łacińska. W europie przez dłuższy czas stacjonowałam w Grecji, Hiszpanii i Estonii - odpowiedziała zgodnie z prawdą i postanowiła dodać jeszcze trochę do swojej opowieści, nie wiedząc, czy nie ryzykuje w tym momencie zbyt dużo. - Był czas, kiedy wszędzie czułam się lepiej niż w Wielkiej Brytanii. Przez rok podróżowałam po świecie szukając... siebie - zakończyła dosyć kulawo swoją wypowiedź, uśmiechając się sama do siebie, na wspomnienie całkiem miłych podróży poznawczych. Chyba jednak ostatecznie i tak wolała Wielką Brytanię, skoro postanowiła tutaj wrócić. Przeniosła spojrzenie na jego przedramię, które pokryte było różnego typu tatuażami. O ile wcześniej nie zastanawiała się nad ich znaczeniem tak teraz, kiedy dowiedziała się więcej, logicznym wydawało się ich zastosowanie w celu ukrycia niechcianych, przypadkowo popełnionych błędów. Uśmiechnęła się szerzej, spoglądając na swoje pozornie idealne przedramiona i zastanawiając nad tym, jakby Huxley zareagował, gdyby przedstawiła mu jeszcze jeden z jej małych sekretów. Podała mu swoją rękę, jak zwykle reagując kompletnie neutralnie na nowy kontakt fizyczny. Odruch wyuczony od lat. - Mam swój mały sposób - powiedziała tajemniczo, po czym westchnęła głośno i przymknęła na chwilę powieki, aby lepiej się skupić. Czar metamorfomagiczny od zawsze skrywał przeróżne blizny na jej dłoniach. Niemalże wrósł w nią i potrzebowała chwili koncentracji, aby go zdjąć. Nie wiedziała, czy odniosła pożądany sukces, ale kiedy otworzyła oczy i spojrzała na swój nadgarstek, zrozumiała, że tak właśnie było. Paskudne blizny, na co dzień zupełnie niewidoczne, teraz pokazywały wyraźnie, jak wiele razy uległa przedziwnym wypadkom powiązanym z eliksirami. - Czasami dobrze mieć nie równo pod sufitem - skomentowała to krótko, przenosząc wzrok na jego twarz, zaintrygowana tym, jaka będzie jego reakcja na jej mały pokaz.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Wyglądasz na taką dla której powściągliwość, przestrzeń osobista oraz oczywiście postrzeganie innych ludzi; to są rzeczy ważne w Twoim mniemaniu i szczerze mówiąc z góry zakładam, że nie przebiję się szybko przez to, ale też nie chcę szarżować w żaden sposób. Ze spokojem pozwolę Ci odkrywać karty w tempie jakim chcesz i w jakim czujesz się komfortowo. Chociaż nie byłbym sobą, gdybym nie próbował od czasu do czasu przyśpieszyć ten proces chociaż odrobinę. - Pewnie po prostu każdy by przyszedł - stwierdzam wzdychając nad naszym wiecznie niedoskonałym życiem. Śmieję się razem z Tobą na to co mówisz, już mając tę wizję w głowie. - Akurat Caine narzekający na trudy życia to nie jest jednak nic ciekawego... Z tego co go pamiętał ze szkoły, nie był nigdy... przesadnie optymistyczny - mówię myśląc o starszym Gryfonie, na którego zwracam uwagę tylko kiedy młoda Perpa coś o nim mówi, albo orientuje się, że kręci się blisko pół- wili. Nigdy jednak nic do niego nie miałem, nie on jeden zabiegał o jej choćby minimalną atencję. Skupiamy się na bardziej wesołych częściach naszej rozmowie, ignorując na razie (albo na dłużej) przygnębiające sprawy. Słucham o miejsca w których byłaś coraz wyżej unosząc brwi na to ile nich odwiedziłaś. - Zazdroszczę - oznajmiam szczerze, patrząc na Ciebie badawczo przez chwilę. - Ja musiałbym sprzedać brata, żeby wyjechać w taką podróż - stwierdzam przypominając sobie czasy kiedy byłem w Twoim wieku (no dobra, teraz też niezbyt daleko bym wyjechał, jestem tak samo oszczędny jak cichy). Zakładam, że są to plusy mieć nazwisko znanej rodziny czarodziejskiej. - A i tak niewiele bym za niego dostał - śmieję się na pomysł o próbie kupczenia moim bratem. - Gdzie było najfajniej? I co znalazłaś siebie gdzieś na Machu Picchu? Albo walczącą w Koloseum? - pytam na słowa, którymi próbowałaś niemrawo zakończyć swoją wypowiedź, dość rozbawiony z dość . Uznaję też, że pasowałabyś jakoś na magicznego gladiatora czy kogoś w tym stylu. - Czy jednak tutaj? - dodaję jeszcze, mając na myśli Wielką Brytanię. Przyglądam się Twoim dłoniom, na początku mając rzucać pytające spojrzenia, dopóki Twoje dłonie nie zamieniają się magicznie. Z brwiami sięgającymi do krawędzi moich włosów, ze zdumienia. Palcem powoli dotykam bliznę, która właśnie pojawiła się na ręce, z wyraźnym zastanowieniem. Przez jakiś czas widać, że nie łapię co się wydarzyło i gapię się bez słów na Twoje ręce. - Ach, metamorfomagia - mówię uderzając się ręką w głowę, kiedy orientuję się jak długo nad tym myślałem. - Masz niesamowity talent, zaskakujesz mnie z minuty na minutę - stwierdzam, oglądając jeszcze raz rany na dłoniach kobiety (oczywiście wszystko z ciekawości zawodowej). - Niesamowite - powtarzam po raz kolejny, podnosząc wzrok na Ciebie, by wlepić w Ciebie zaaferowane, podekscytowane spojrzenie, którego oczywiście nie mogę powstrzymać, jako że moje emocje same z siebie wypływają. Pamiętając jednak o resztkach dobrego wychowania puszczam Twoje dłonie delikatnie, by nie naruszać więcej Twojej strefy komfortu.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Zdecydowanie, Beatrice należała do grona osób zdystansowanych i powoli dostosowujących się do realiów z którymi przyszło jej się zmierzyć. Nie lubiła od razu pokazywać wszystkiego i mówić wszystkiego, a sam fakt, że zdecydowała się na zademonstrowanie mężczyźnie swojej małej tajemnicy, zakrawał o kompletny absurd! Bo czy do tej pory nie wiedziały o tym tylko najbliższa rodzina oraz kilka zaufanych osób? Może przyszedł czas, aby szerzej pokazać wszystkie swoje karty... Wciąż z uśmiechem na ustach słuchała dalszych słów swojego nowego znajomego. W szczególności, że dzięki niemu mogła nieco więcej dowiedzieć się na temat nauczycieli, który dla niej osobiście od zawsze pozostawali w roli nauczycieli i nie zanosiło się na to, by miała kiedykolwiek się z nimi jakoś bardziej spoufalać. Bo przykładowo z takim Cainem, nie łączyło jej nic więcej i nawet nie przypuszczałaby, że mogłoby się to zmienić. Prawie dwadzieścia lat różnicy, jednak robiło swoje w większości relacji. Ale, co dziwne, nie w tej konkretnej z Huxleyem. Zaskakująco prosto można było się z nim porozumieć, bez zbędnych kurtuazji czy cholera jeszcze wie czego. - Jesteś zaskakująco ciekawym towarzyszem - stwierdziła ni stąd ni zowąd. Dopiero kiedy wróciła do niego spojrzeniem, postanowiła rozwinąć swoją myśl. - Możesz poopowiadać więcej o naszych współpracownikach, bo ja ich znam tylko z czasów, kiedy byli już gburowaci i zmęczeni życiem w murach zamku. Nie tak dawno temu sama pozostawała jedną z uczennic Hogwartu, które to narzekały, jak każdy zresztą, na kadrę nauczycielską. A potem znów miała ochotę się zaśmiać na myśl o tym, jak bliski prawdy był Huxley w swoim luźnym stwierdzeniu, choć praktycznie nie miał o tym zielonego pojęcia. Bo przecież Beatrice poświęciła całą swoją rodzinę, nie tylko brata, aby wieść życie takie, jakie chce, bez konieczności stosowania się do wszystkich kompletnie bezsensownych zasad i reguł, które dotychczas były dla niej przykrą codziennością. Chyba jednak metaforyczna blizna, która wciąż pulsowała delikatnym bólem przy poruszeniu, nie zasklepiła się jeszcze na tyle, by pozwolić sobie na ponowne otwieranie tego rozdziału. Pewnie dlatego Beatrice delikatnie przygryzła dolną wargę, zastanawiając się nad kolejnymi słowami. - Najlepiej czułam się w Japonii - odpowiedziała po dłuższej chwili zastanowienia. I co dziwne, miała ochotę powiedzieć więcej na ten temat. - Tamto miejsce, jest kompletnie różne od norm, w których zwykliśmy żyć. Tam mogłam spokojnie zastanowić się nad sobą i odnaleźć - nawiązała jeszcze do tego durnego zwrotu, który tak niecnie wykorzystał przeciw niej samej. Musiała przyznać, że jego reakcja na małą demonstrację, którą mu zaserwowała, była nawet ciekawsze, niżby mogła przypuszczać. Znów miała ochotę parsknąć śmiechem, kiedy w końcu zrozumiał, co tak naprawdę mu zaserwowała. Gdy była ubrana tak jak dzisiaj, całe jej ręce były widoczne. Tylko metamorfomagia zakrywała blizny. Niektóre tak paskudne i uprzykrzające życie, że znacznie ograniczały sprawność kończyny. Intrygowało ją, co by powiedział, gdyby usłyszał, że niewiele osób dostąpiło wątpliwego zaszczytu oglądania jej w takim stanie. - Pod tym względem jestem wyjątkowa nawet w swojej rodzinie - stwierdziła, kiedy już puścił jej dłonie. Delikatnie strzepnęła ręce, bo pomogło jej to na nowo "założyć" na swoje ciało metamorfomagiczny czar. Jej skóra na powrót stała się idealnie gładka, w idealnym odcieniu karnacji, bez choćby jednej skazy. - Ten gen w mojej rodzinie pojawia się co trzy pokolenia, a ja jedno przeskoczyłam. Nieczęsto się to zdarza - dodała jeszcze, nawet nie wiedząc czemu chciała mu to dokładniej wyjaśnić. Spodziewała się tego, że po tej prezentacji nastąpi lawina pytań. Zapewne każdy by je miał.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Powiedziałbym skromnie, że jestem zaskoczony, że akurat do mnie w ten sposób się otwierasz. Ale jestem zazwyczaj osobą za którą bardzo się przepada i szybko łapie się jakiś kontakt i nić porozumienia, albo wręcz przeciwnie. Można mnie lubić, albo właśnie nie znosić za wieczne gadanie, bezsensowny optymizm, albo pozorny brak realnego spojrzenia na życie. Co nie było prawdą, ale powierzchownie często wyglądałem na taką osobę. Przez chwilę paplam sobie o naszych współpracownikach, dość rozbawionym tonem, we wspomnieniach przypominając sobie ledwo młodego Caine'a i znacznie wyraźniej młodziutką Perpetuę. Kiedy nagle mówisz mi niespodziewany komplement, odwracam się prędko w Twoją stronę unosząc brwi ze zdumieniem na tę teorię. - Dziękuję. Nawzajem - odpowiadam szczerze, bo trochę się spodziewałem, że możesz być dość stateczną, niezbyt interesującą zbyt ambitną nauczycielką, a okazujesz się być bardzo przyjemnym i dojrzałym, a równocześnie interesującym towarzyszem. Dopiero kiedy sama mi zdradzasz, że nie wiesz wiele o innych nauczycielach dowiaduję się o tym i nawet nie próbuję udawać, że nie jestem lekko zaskoczony. Czasem zapominam, że niektórzy ludzie mogą ze sobą przepracować wieki i nadal nie mieć żadnych stosunków ze sobą. Z zastanowieniem marszczę brwi naprawdę zastanawiając się co mógłbym ciekawego o nich dodać. - No to Caine zawsze niewiele mówił... O wiesz, miał bardzo długie włosy! Już wtedy trochę creeprzył za Perpą w sumie - przypominam sobie nagle z zastanowieniem, próbując wydłubać z odmętów pamięci wyjątkowego cichego jak na swój dom Gryfona. - Myślisz, że kochał się w niej dwadzieścia lat? To by była przednia historia! I smutna z jego strony... może trochę żałosna? Albo romantyczna? Taka niewielka różnica między tymi dwoma rzeczami... - wzdycham niemalże nostalgicznie i analizuje dalszą kadrę jeszcze przez chwilę. - O, chodziłem z Walshem, taka ciekawostka jeszcze! Więc mam dwójkę swoich... byłych z braku lepszego słowa.. w kadrze! A ty? Kiedyś coś z Estellą albo Pattonem? - pytam o jakieś ciekawe ploteczko łobuzersko lekko uderzając łokciem w twoje ramię, przez dysproporcję wzrostową. Nie miałem pojęcia jak bardzo mi się udało trafić jeśli chodzi o podróże i jeszcze nie zastanawiam się nad tym co poświęciłaś. Nadal nie dodałem dwóch do dwóch jeśli chodzi o to jakie życie prowadziłaś, bo zwyczajnie nie obracałem się nigdy w towarzystwie tak szlachetnej krwi osób. Aranżowane małżeństwa i umacnianie rodów przez kolejne śluby było dla mnie nadal poniekąd mitem, który jeszcze od czasu do czasu wciąż się praktykuje. - Japonia... zdecydowanie brzmi jak ciekawy, odbiegający od norm kierunek - stwierdzam skwapliwie, aż wzdychając na myśl, że tyle rzeczy jeszcze nie zdążyłem odkryć. Ale muszę przyznać, że w moich myślach całkiem pasujesz właśnie do tego egzotycznego miejsca. Potrzebuję chwili do przystosowania się do nowej sytuacji, w której okazuje się, że posiadasz tak wyjątkowy dar. Przez te kilka chwil zawieszenia przebiegam delikatnie długim palcem po jednej z głębszych blizn, niemalże bliźniaczo podobnej do tej mojej zakrytej tatuażami. Słucham jak opowiadasz o metamorfomagii i chociaż widziałem już kilka razy ją pracy i szpitalu, nigdy nie miałem czasu i okazji studiować bardziej tą niesamowitą dziedzinę, którą z chęcią bym sprawdził w uzdrawianiu. - Rozumiem, więc jesteś wyjątkowa- stwierdzam z uśmiechem, szczerze nie ironicznie, kiedy już pozwalam Ci zabrać ręce z powrotem. Zatrzymaliśmy się przy tym pokazie, więc chwilę jeszcze stoję, świecąc się w moim szlafroku i przyglądając się mimowolnie Twojej twarzy, trochę jakbyś zaraz miała zmienić się w kogoś innego. Ciekawi mnie czy ktoś Cię kiedyś o to prosił. - Niesamowita musi być miłość do ciebie! Niewiele osób może powiedzieć, że kocha kogoś ze względu na to jaki jest, bez względu na to jak będzie wyglądać. To tylko rzucone słowa. A ty właśnie taką miłość otrzymasz - to jest to co mi pierwsze przychodzi na myśl i jako również przechodzi od razu przez usta, jako że rzadko filtruję swoje wypowiedzi. Nie wiem też czy mnie do końca rozumiesz, ale póki co patrzę na ciebie poniekąd w zachwycie, dopóki nie uznaję, że mój wzrok może cię peszyć i uprzejmie odwracam go na jakiś czas, tak naprawdę nie wymagając odpowiedzi na moją filozoficzną wypowiedź. - Powinnaś sobie dodać parę centymetrów - dodaję nagle i prędko parskam śmiechem na swój własny komentarz. - Żartuję oczywiście, to urocze - mówię o wzroście, mimo to chichocząc jeszcze raz krótko pod nosem
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Beatrice niewątpliwie była sama zaskoczona własnym zachowaniem. Zdystansowana do świata i ludzi, nie nabywała tak szybko nowych znajomości tak głębokich by zdecydować się opowiadać o sobie cokolwiek więcej, niż lakoniczne, nic nie znaczące odpowiedzi. Tymczasem w towarzystwie Huxleya czuła się nader swobodnie, by z tego nie korzystać. Uśmiechnęła się delikatnie słysząc krótki komentarz z jego ust. Wiedziała doskonale, jaka powszechna opinia krążyła na jej temat w zamku. Nie miała nic przeciwko temu. Bo faktycznie, była ambitna i zdystansowana. Chciała wszystkim udowodnić, na co ją stać i jak wiele jest w stanie osiągnąć. Czasami działała zbyt impulsywnie, co później niekorzystnie odbijało się na niej samej. I co najważniejsze; po prostu wiedziała, że właśnie taka jest i nie próbowała tego na siłę zmienić. Z uwagą słuchała tego, co mówił na temat innych pracowników Hogwartu, mimo wszystko nie mogąc sobie wyobrazić ich za czasów, kiedy byli w wieku przybliżonym do tego, który obecnie ona sama posiadała. I za żadne skarby nie była w stanie wyobrazić sobie profesora nauczającego Historię Magii z długimi włosami. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy próbowała wytworzyć ten obraz w swojej głowie, lecz było to zbyt trudne. Kompletnie niekompatybilne z obrazem tak statecznej i zdystansowanej osoby, który aktualnie wokół siebie tworzył. Zmarszczyła brew, kiedy wspomniał o rzekomej miłości Caine'a względem Perpetury. Tego to już w ogóle nie mogła sobie wyobrazić. Westchnęła, bo jak widać za bardzo skupiała się na obowiązkach i umykały jej bardzo ciekawe plotki z życia nauczycieli. -A sądzisz, że kocha się w niej teraz? - nie omieszkała zapytać, skoro już poruszył ten temat po czym wlepiła w niego rozszerzone w geście oniemienia oczy, gdy wspomniał o jego związku z nauczycielem gier miotlarskich. -Ty i Joshua? Żartujesz? - była to dla niej naprawdę bardzo ciekawa informacja, której zupełnie się nie spodziewała otrzymać tego wieczora. Wywróciła oczami kiedy wspomniał o kolejnych profesorach z tej szkoły. - Nie gustuję w kobietach ani starszych ludziach - odpowiedziała po chwili, nie dodając, jak bogata była jej przeszłość, jeśli chodzi o związki z mężczyznami. Jak na zawołanie w jej głowie zaczęły pojawiać się imiona wszystkich facetów, z którymi miała bliższy kontakt na przestrzeni ostatnich lat. I żadnego raczej nie wspominała dobrze. Mimo wszystko zerknęła na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy, by dodać po chwili. - Jak chcesz jakiś smaczek z mojego życia, to możesz spróbować sobie wyobrazić mnie oraz profesora Whitelight - przeszłość jej i Camaela nie była tematem tabu i nigdy jej w ten sposób nie traktowała. Lecz wolała nie wspominać o tym, że wszystko wskazywało na fakt, że nie należała ona do dokładnie zamkniętych rozdziałów w jej życiu. Uśmiechnęła się delikatnie, gdy usłyszała tak peszący ją komentarz, który można było rozumieć na wiele różnych sposobów. Ona sama nigdy nie określiłaby się jako kogoś wyjątkowego, nawet jeśli ktoś brałby pod uwagę jej zdolności metamorfomagiczne. Owszem, są one rzadkie nawet w magicznym świecie, lecz czy mogło to określić kogoś jako wyjątkową osobę? -Niewiele osób wie o mojej metamofromagii - powiedziała w końcu, nie rozwijając tematu miłości. Ten przez długi czas był dla niej zbyt ciężkim, by mogła mówić o nim wprost. - Od zawsze wpajano mi zasadę, aby to ukrywać. I nie, nie każdy mój partner wiedział, że mogę wyglądać jak Albus Dumbledore, jeśli tylko tego zapragnę - no dobra, jednak zdecydowała się na delikatny komentarz. Parsknęła śmiechem na jego kolejne słowa. - Staram się nie nadużywać tej zdolności. Nie gładzę sobie zmarszczek oraz nie zmieniam rysów twarzy. Jedynie te blizny zakrywam - lecz jakby na przekór swoim własnym słowom, po prostu zmusiła swoje ciało do wydłużenia się o jakieś kilkanaście centymetrów, niemalże zrównując swój wzrost ze wzrostem Huxleya. Sukienka, która sięgała za jej kolano, nagle znalazła się niewiele ponad nim. Dziwnie było patrzeć w jego oczy z takiego poziomu, jednak nie mogła odmówić sobie tej małej prezentacji. -Tak jest lepiej? - zapytała z uśmiechem na ustach. Zamknęła oczy i skupiła się jeszcze mocniej, zmieniając kompletnie rysy swojej twarzy, swoją posturę, kształt ramion czy nóg. Po chwili przez Huxleyem stał jego sobowtór a dopiero, kiedy Bea-Huxley otworzyła oczy, mógł zobaczyć tę jedną, zasadniczą różnicę. Jej oczy wciąż pozostawały czarne jak noc, kompletnie nie podobne do jego własnych. - A może wolisz taki widok? - zapytała. Tatuaże biegały po jej-jego rękach, dokładnie tak samo jak w przypadku pierwowzoru. Po chwili jednak znów wróciła do swojego oryginalnego wyglądu, gdzie metamorfomagia działała tylko na obszarze jej rąk.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Kiedy pytasz mnie czy kocha się w niej do teraz przez chwilę zastanawiam się czy czegoś złego nie powiedziałem. Jednak z pewnością Perpetua ani prawilny Caine nie utrzymywaliby swojej relacji potajemnie, na pewno grzecznie zgłosili się z tym do dyrektora, co oznacza, że plotka okrąży całą szkołę prędzej czy później. Nie jestem pewny tylko czy ja powinienem być tym, który przekazuje to Tobie, więc lekko zafrasowany drapię się po włosach. - Mam nadzieję, w końcu ze sobą... eee.... chodzą - mówię i jak zwykle nie do końca pasuje to dziecinne słowo kiedy mówię o dwójce dorosłych ludzi. - Nie wiedziałaś? Cóż może nie powinienem tego przekazywać tak frywolnie wobec tego... Nie chwal się wobec tego tym, że tak to wypaplałem jeśli możesz! - proszę uprzejmie swoją towarzyszkę. Wtedy jednak zrzucam kolejną bombę, a Beatrice jest szczerze zdziwiona moimi słowami. - Nie żartuję! Chodziliśmy ze sobą zanim nie wybrał kariery i nie rzucił mnie dla mioteł - mówię bez specjalnego problemu komentując tą już niezbyt bolącą przeszłość po tylu latach. Na potwierdzenie też podwijam rękaw, by pokazać niewielki tatuaż Josha latający po moim ciele. - Ach, cholera, bardzo niemiło z Twojej strony Beatrice - mówię kiedy wspominasz, że nie gustujesz w starszych facetach i z dezaprobatą kręcę głową. Nie wiem czy masz na myśli i mnie, żebym tu się nie spoufalał za mocno czy raczej starszych jak Patton (czyli chyba prawie sto lat). - Whitelight? - przez dłuższą chwilę nie wiem o kogo chodzi, bo nie znam jeszcze dobrze kadry, a raczej dokładnie mówiąc jej młodej części. Kiedy jednak orientuje się o kogo chodzi, pstrykam palcami energicznie. - Już wiem! Och... bardzo ładny z niego chłopiec. Muszę przyznać, że byłem przekonany, że jest uczniem kiedy go przyuważyłem! Teraz znam Twój gust! Hej, jeśli jest tak samo miły jak wygląda, to pewnie robiłaś z nim co chciałaś - mówię rozbawiony, bo w sumie zauważyłem, że Beatrice ma dość stanowczy charakter i myślę, że trudno jej się w jakiś sposób przeciwstawić. Słucham co mówisz o metamorfomagii i nie mam na to zbyt wiele do powiedzenia, bo nie do końca się na tym znam. - Miło mi tym bardziej, że mi powiedziałaś - dodaję kiedy kończysz i widzę pokaz Twojej zdolności kiedy wydłużasz się zdecydowanie i teraz patrzysz mi w oczy. Śmieję się rozbawiony. - Chyba w sumie wolę cię mniejszej wersji - stwierdzam szczerze, ale ty nie kończysz swojej transformacji. Zafascynowany patrzę jak zmienia się Twoje całe ciało w kogoś... bardzo przypominającego starego pryka z mojego lustra. - O za taki widok dziękuję, to bardzo creeperskie, matko boska! - mówię kładąc jedną rękę na piersi, a drugą zasłaniając oczy jakbym nie mógł patrzeć na siebie. Zaiste nie jest przyjemnie patrzeć w oczy zmianom o których tak często myślę od kiedy spotkałem ludzi którzy pamiętali mnie jak byłem piękny i młody. Kiedy Dear wraca o swojej znacznie ładniejszej, oryginalnej postaci, idziemy dalej cichymi korytarzami, kontynuując naszą przyjemną rozmowę.
/ztx2 +
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Ostatnio zmieniony przez Huxley Williams dnia Sro Cze 30 2021, 14:41, w całości zmieniany 1 raz
Głośny śmiech niosący się echem zaanonsował je na długo, zanim jeszcze pojawiły się na korytarzu I piętra. Arleigh Armstrong i @Orla H. Williams, panie i panowie, a wraz z nimi... Zbroje? Nie jedna, nie dwie, nawet nie trzy, ale cztery hogwarckie, błyszczące, szczękające metalem zbroje, a obok zbroi? A obok zbroi dwie wielkie, głębokie na kilka łokci wazy wypełnione chlupoczącym sokiem dyniowym, posłusznie sunące w powietrzu, prowadzone przez dziewczyny za pomocą siły różdżek, bo nie mięśni przecież. - Dobra, to ty ustaw swoje dwie przy tym skrzyżowaniu, a ja swoje dwie tam przy schodach - Zakomenderowała Arli Orli i machnęła różdżką na wydmuszkowych rycerzy, kierując ich na właściwe pozycje. Obaj spoczęli przy poręczach, tuż przy pierwszych stopniach ruchomych schodów. Nie wyglądali na zadowolonych, ale Arla czule klepała ich po pleckach. - No już, już, to tylko na Noc Duchów. - Zapewniła, unosząc pierwszemu z żeliwnych nieszczęśników przyłbicę. Zgrabnym ruchem nadgarstka Arla uniosła wazę z sokiem dyniowym wyżej i ostrożnie nachyliła ją tuż nad łbem rycerza. Sok dyniowy z chlupotem począł się wlewać do zbroi. Czy nie wyciekał? Co to, to nie, moi mili, dziewczyny, jak na krukonki przystało, pomyślały i zabezpieczyły je stosownymi zaklęciami. Powinny wytrzymać - przynajmniej na jakiś czas. - Ogarniasz? - Rzuciła Arla do Orli, zezując na drugą stronę korytarza, równocześnie usilnie starając się nie oblać sokiem schodów i siebie.
Orla H. Williams
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Brokat, cekiny, frędzle i kolory. Hipiska, która jest królową parkietów wszelakich.
Biada temu, kto będzie chciał przejść korytarzem po tym, jak z nim skończą. Złowieszczy móżdżek Arli nie miał chyba wahadełka, które hamowałoby jej halloween'owe pomysły - a Orla, jak to Orla, zgodziła się pomóc je uskutecznić. Machnięciem różdżki ustawiła zbroje tam, gdzie rozkazało jej Arlątko. Różdżka wykonała półokrąg, a dzban z sokiem przybliżył się i uniósł na odpowiednią wysokość, gotowy do zalania pierwszego z nieszczęśników. Szło jej całkiem sprawnie, dopóki nie zacisnęła palców na nieco zardzewiałym, wadliwie osadzonym elemencie rycerskiego nadgarstka, który odpadł z cichym brzdękiem na podłogę. Merlinku, za dewastacje szkolnych artefaktów to chyba dostaje się bilet w jedną stronę. - O panie, a kto tu tak panu spierdolił... - wymamrotała, a policzki napłynęły jej wstydliwym rumieńcem, kiedy próbowała ukryć żeliwny kawałek naramiennika pod hełmem rycerskiej zbroi. No co, nikt nic nie widział, to nie ona, to już tak było przecież! Dziura na szczęście była niewielka, a i pod tym kątem dosyć niewidoczna; zabezpieczona zaklęciem nie przeciekała ani trochę, co tylko potwierdziło się, gdy Orla kontynuowała swoją misję. Dyniowa papka pachniała niesamowicie. Wręcz cudownie, na tyle, że niewiele myśląc, podsunęła sobie wazę wielkości skrzaciego basenu pod nos, przechyliła ją ruchem nadgarstka, chcąc się napić i... - Arla... nie pytaj. - Karma, jak na nią przystało, zaatakowała Orlę szybciej niż ta mogła się spodziewać. Dałaby sobie rękę uciąć, że spod przyłbicy usłyszała stłumiony chichot, który zakończył się niemrawym bulgotem dyniowego soku. Tego samego, który spływał po twarzy i włosach krukonki, a także wsiąkał w wełniany sweter i jeansy. Stojąc w pomarańczowej kałuży, mrugała zawzięcie, przełykając stos przekleństw. Lepiła się cała, ale co jak co, musiała przyznać, że sok (a raczej krople, które wpadły jej rykoszetem w usta) był nad wyraz dobry. Słodki, z korzennym posmakiem i orzechową nutką. Dziewczyna zrobiła krok w stronę Armstrong, a jej buty wydały odgłos, jakby coś próbowało wyrwać się z bagienka. - Chcesz się przytulić? No chodź! - Przyjmując pozę "nie uciekaj, bo i tak Cię złapię", wyciągnęła mokre ręce w stronę blondynki, zapełniając korytarz szaleńczym śmiechem. Cukierek albo psikus.
Arla musiała się dostatecznie skupić na własnej zbroi, która zaczęła zanosić się kaszlem, kiedy tylko poziom soku z dyni osiągnął wysokość napierśnika, toteż nie widziała tego, co Orla ze sobą zrobiła. Gdyby wiedziała, byłaby może przygotowana. A tak, nie była. No i ten. Oh Neptune. Odwróciła się nagle, słysząc za sobą kroki i podejrzewając, że Orla może mieć zamiary irytkowej natury, wyciągnęła przed siebie różdżkę. - Oj, niech cię ręka Roweny broni! - Rzuciła, cofając się odruchowo o krok i wpadając prosto w objęcia zbroi, którą jeszcze przed chwilą wypełniała sokiem. - Stefan ratuj! - Pisnęła przerażona i schyliła się, przeskakując pod wyciągniętą w przód ręką rycerza. Zbroja zastukotała groźnie, schylając się w stronę Orli, tymczasem Armstrong rzuciła głośne "Chłoszczyść" w stronę darłoryjki.
Spoiler:
Pozwoliłem sobie rzucić k100 na skuteczność. Wyszło 4 XD.
Czy jednak była nazbyt rozproszona, czy sok dyniowy miał jakieś magiczne, syfne właściwości - nie wiedziała, a wyszło na to, że Orla wpadła na nią cała w soku i w tym soku był teraz obie. Opuściła ręce zrezygnowana i dała się wyściskać. Machnęła jeszcze tylko różdżką w stronę zbroi, która ewidentnie była całą sytuacją zbyt rozbawiona. - Morda, Stefan! - Nakazała, a Stefan zamilkł. Delikatnie, wręcz czule odepchnęła od siebie Orlątko i podrapała się po brodzie w myślicielskim geście. - To właściwie jak chcemy ich przekonać, żeby rzygali na przechodniów? - Poruszyła kluczową kwestię żartu, odruchowo oblizując palce, na których zebrało się sporo miąższu z dyni.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Po lekcji u Voralberga nie miał niczego innego do roboty, jak po prostu wstawić się na umówione spotkanie z Dominique. Sam nie pamiętał, kiedy to dokładnie został polecony, niemniej jednak - nie zamierzając się jakkolwiek nadwyrężać, kiedy to nadal pozostawał w dość sporym bólu - musiał się skupić. Może nie wyglądał najlepiej, niemniej jednak odgrywanie swojej roli na scenie, gdzie deski skrzypią nieustannie, nie należało dla niego do żadnych z problemów. No ba - jakoś musiał odciągnąć się od tego, co go sponiewierało. Wkurzało go to niemiłosiernie, wszak każda większa aktywność powodowała ból w klatce piersiowej, ale nie mógł na to nic poradzić; nim się obejrzał, a znalazł się w zamku, oczekując na konkretną godzinę. A tę postanowił wykorzystać na odpowiednie ćwiczenia na prawej ręce, kiedy to lewa, jako jedyna funkcjonująca, starała się przywrócić jej jakąś sprawność. Jakąś, bo mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nie mógł nią ruszać - mimo to intencje miał czyste, w związku z czym liczył, że po paru tygodniach powróci do pełnej sprawności. Na razie pozostawał idiotą z zaklęć, użytkowania jakichkolwiek cięższych przedmiotów, jak również jednostką bezużyteczną; mimo to starał się nie przepuszczać tego do świadomości, kiedy to czekoladowe tęczówki lustrowały korytarz, na którym to miał znaleźć dziewczynę w celu oprowadzenia jej po szkole. Zastanawiało go tylko i wyłącznie nazwisko - Zagumov. Doskonale je pamiętał od momentu wydarzeń na Nokturnie, ale też, nie chciał wysuwać pochopnych wniosków, gdy to wszystko pozostawało w dość sporym rozpierdolu. Musiał jakoś oczyścić myśli, kiedy to przyglądał się, poprzez okno, jak pozostali mogą normalnie funkcjonować. Tylko on utknął w jakimś melancholicznym nastroju, kiedy to, jak gdyby nigdy nic, postanowił wypalić papierosa. Wiedział, że lekcje jeszcze trwają, a ostatnio regulamin miał głęboko w poważaniu, w związku z czym nie bał się chwycić za nałóg. Tym bardziej, że szluga wypalił wyjątkowo szybko. Kiedy minęło kilkanaście minut, Lowell postanowił ponownie przejść się po korytarzu na pierwszy piętrze, zauważając dziewczynę - w młodym wieku - z którą to był umówiony. Nie wiedział jednak, czy ta go w ogóle kojarzyła, dlatego, chowając prawą rękę do kieszeni bluzy, by ją nie przestraszyć paraliżem, ubrał na twarz maskę spokoju i harmonijności w tęczówkach, które to uważnie ją zlustrowały, ale nie w sposób, który mógłby ktoś uznać za nachalny. Prędzej naturalny. - Dominique Zagumov? - zapytawszy się, przybliżył się ostrożnie i powoli, kiedy to wiedział, iż zawsze może się pomylić. Mimo to ostatnie dni oscylowały na granicy jakiegoś absurdu i szaleństwa, dlatego wolał się upewnić, kiedy to wystawił lewą dłoń w jej stronę, by tym samym - jeżeli ta zechce - podać ją w typowym, ludzkim uścisku. - Felinus Lowell; profesor Whitehorn poleciła mnie jako osobę, która wytłumaczy ci bazowe miejsca w szkole. Niedawno przyjechałaś do Wielkiej Brytanii, prawda? - podniósł spojrzenie, wszak kompletnie nic o niej nie wiedział, a wiek wskazywał na to, iż proszenie o pomoc w tejże kwestii mogło być jedynie spowodowane zmianą miejsca nauczania. Zachowywał się naturalnie, bez jakichkolwiek oznak, iż coś jest nie tak; zresztą, zawsze był pod tym względem osobą dobrze fałszującą własny stan, w związku z czym wyglądał normalnie.
Niepewność. Towarzyszyła jej, kiedy tylko przekroczyła próg tej szkoły. To wszystko mieszało się z lekką grozą i pytaniem: Co ja tu robię? Nie mogła zrozumieć tak nagłej decyzji matki. Zresztą Dominique miała wrażenie, że w ogóle nie brano jej zdania pod uwagę. Chociaż jej rodzicielka zdawała się działać pod wpływem chwili, to jednak jeszcze kilka tygodni wcześniej zaczęła zadawać dość dziwne pytania, czy może młoda Zagumov nie chciałaby pojechać na wymianę do Hogwartu? Anastasia podawała same plusy wyjazdu, jakby nie istniały żadne minusy. Dominique z początku tak się wydawało. Opowiedziała wszystkim znajomym z Beauxbatons, że zobaczy tą słynną szkołę Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Dopiero na miejscu skonfrontowała się ze wszystkimi wątpliwościami i lękami. Brak znajomych i dziwne zachowanie ojca, który nie odpisywał na jej listy. Coś było na rzeczy, jednak nie zamierzała się tym przejmować, kiedy jakaś śliczna nauczycielka, wyglądająca na miłą powiedziała, że w oprowadzeniu po szkole pomoże jej jakiś uczeń Hogwartu, nawet go przedstawiła. Jednak Dominique była pewna, że nie odnalazłaby go na korytarzu tej szkoły, nawet gdyby chciała. Chociaż na pierwszy rzut oka student Hufflepuffu wyglądał na zmęczonego, nowa gryffonka miała nadzieje, że to nie jej wina — nie żeby zdążyła go czymś zmęczyć, ale może nie lubił oprowadzać nowych? Jej emocje i myśli, pędziły jednocześnie w tym samym szybkim tempie. Rozglądała się po korytarzach, schodach i obrazach. Wszystko, co było w zasięgu jej wzroku, dostawało zdecydowanie część uwagi Dominique, jak nie całą. Mogła się spóźnić. Ten Hogwart wydawał się lubić gubić nowych uczniów, a może odnosiła takie dziwne wrażenie? Mogli jej tu nie chcieć przecież. Dlatego starając się nie popaść w obłęd bycia nowej, postanowiła wcielić się w bohatera Przypominajki — mężczyzna budzi się w nieznanym sobie miejscu, ma zakrwawione ręce i ogromną dziurę w pamięci. Tak, była, jak ten mężczyzna. Nieznane miejsce, spojrzała na swoje ręce, na których widniały pozostałości po farbie. Dziura w pamięci... No to mogła sobie załatwić. Usłyszała swoje imię i nazwisko, które nie było potwierdzeniem, zawołaniem jej, a raczej pytaniem, które chciało odpowiedzi. Powinna jak bohater Przypominajki powiedzieć, że nie pamięta. Że ma jedynie przy sobie własną różdżkę dziki bez, 9 cali, włos testrala i to na pewno musi coś oznaczać. - Tak. - Uścisnęła jego lewą dłoń w dość nietypowy sposób. Zastanawiała się, czy tu jest taki zwyczaj witania się lewą dłonią, z tego, co pamiętała, podawała prawą. Może był leworęczny? Ponownie zapytał, a ona sądziła, że odpowiadanie drugi raz tak będzie dość dziwniejsze niż wymiana uścisku przez nich. - White...orn, a to tak miała na nazwisko ta pani wyglądająca na miłą nauczycielkę. - Odpowiedziała, zastanawiając się nad tymi wszystkimi nazwiskami, które będzie musiała spamiętać. Nie wiedziała, czy chłopak przed chwilą palił, ale jej nos na pewno musiał wyczuć woń jakiegoś dymu, ponieważ kichnęła. - Przepraszam, wyczuwam w taki sposób czarną magię. - Zażartowała, chociaż faktycznie papierosy to były złooo. Uśmiechnęła się do nowo poznanego jej własnego przewodnika hogwarckiego. - Więc od którego miejsc bazowego zaczniemy? Macie tu fontannę z czekoladowymi żabami? Miała nadzieje, że mają tu dużo ciekawych miejsc niż tylko klasy lekcyjne, stołówki czy korytarze. Tajemnicze, ukryte z dużą ilością miłych niespodzianek, albo straszne jak z tych mugolskich horrorów. Podążając, za tropami jak bohater Przypominajki na pewno odkryje swoją hmm... przyszłość. Powiedzmy, że straciłam pamięć przyszłości.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Samemu pamiętał swoje pierwsze chwile w tej szkole... no i cóż, wiele rzeczy potrafi przytłoczyć. Na szczęście jego staż tutaj był znacznie większy, w związku z czym mógł pomóc dziewczynie w zapoznaniu się i zaklimatyzowaniu w nowym środowisku, choć samemu nie był najlepszym przykładem, kiedy to chodził na czarno, zamiast w charakterystycznym, szkolnym mundurku. Osobiście nie lubił, jak coś krępuje mu swobodę ruchów, w związku z czym wyróżniał się na tle innych - trochę pod negatywnym względem - niemniej jednak wiedział, że skoro Gryfonka jest nowa, to i parę faktów do niej po prostu nie dotarło. Odpierdalanie, jakie to miało miejsce na lekcjach, w których brał udział, wplątywanie się w niebezpieczne sytuacje i zwyczajny pech, stanowiły dla niego chleb powszedni. O tym dziewczyna mogła zwyczajnie nie wiedzieć. Na szczęście, przynajmniej obecnie, nie będzie musiał się jakoś starać o to, by trzymać się na odległość od wielu wrażeń, skoro i tak od życia dostał sparaliżowaną rękę, a szef Biura Bezpieczeństwa, no cóż - trwałe blizny po Ivokarisie. Nie ciągnęło go do czegokolwiek, co pozwoliłoby na zastrzyk adrenaliny; chciał na razie czystego spokoju i uwolnienia się od problemów, choć wiedział, iż nie będzie to wcale takie proste. Pewnych rzeczy nie mógł ukryć - aparycja ludzkiego ciała pozwalał przedostać na zewnątrz to, czego nie chciał pokazywać. Był zmęczony, ale nie z powodu konieczności oprowadzania dziewczyny, bo i tak czy siak się zgodził, skoro ostatnio miał okazję się jakoś wykazać. Jakoś, bo pierwszego marca wszystko postanowiło zwyczajnie się popsuć, w związku z czym nie widział jednak sensu odroczenia tego spotkania. I tak czy siak chciał dziewczynę poznać, w związku z czym, mimo charakterystycznej nuty zmęczenia na jego twarzy, trochę bardziej się ożywił, gdy ją zobaczył. Czekoladowe tęczówki spoglądały na nią spokojnie, starając się wydobyć jakiekolwiek znaki szczególne, kiedy to podał lewą rękę. - I jak pierwsze wrażenia w Hogwarcie? - zapytał się uprzejmie, kiedy to uścisnął jej dłoń, choć podejrzewał, że mogło to być dla niej czymś dziwnym. Samemu podałby prawą, ale jednak nie miał takiej możliwości, w związku z czym, aby nie odmówić sobie tego gestu, musiał skorzystać z górnej, lewej kończyny. Kiedy to zakończył ten krótki dotyk, zachęcił ją gestem głowy do tego, by przejść po korytarzu i zacząć powoli wędrówkę po średniowiecznym zamku. Żył tutaj tyle czasu, iż byłby w stanie na ślepo dotrzeć do naprawdę wielu klas i pomieszczeń... chyba. - Tak, Perpetua Whitehorn. Złota kobieta, opiekun Hufflepuffu, naucza uzdrawiania. - podzielił się tym zapewne niezbyt istotnym faktem, stawiając swobodnie kroki. Kiedy ta kichnęła, powiedział automatycznie "na zdrowie", wszak wiedział, iż coś jednak musiało się przyczynić do tej reakcji. I podejrzewał, choć nie do końca wiedział. - Coś jeszcze innego w taki sposób wyczuwasz? - starał się zażartować, choć nie znał Dominique na tyle, by móc być pewien, że dziewczyna nie odbierze tego przypadkiem personalnie. Ton głosu, mimo zmęczenia, dobrał jednak łagodnie - by ten miękko przeszył ciszę, kiedy to powoli poruszali się po pierwszym piętrze. - Gdyby istniała, to zapewne bym spędził większość czasu w tamtym miejscu. - podniósł kąciki ust ostrożnie do góry w subtelnym rozbawieniu, kiedy to poruszali się do przodu, gdzie Felinus zamierzał przedstawić jej jedno z bazowych miejsc w szkole. - Zaczniemy może od Skrzydła Szpitalnego... Ogólnie jedno z ważniejszych miejsc, jeżeli masz nieszczęście do najróżniejszych urazów. - otworzył drzwi lewą dłonią, spoglądając spokojnie na to, co się tam działo, a nie działo się zbyt wiele. Tym bardziej, że ledwo co się zdołało rozpocząć na zajęciach, co było czymś całkowicie normalnym. Samemu powinien się tam znajdować, ale niespecjalnie chciałby spędzić tydzień w łóżku, w związku z czym... no cóż. - To tutaj poskładają cię w trymiga w jedną całość, jeżeli spadniesz z miotły, a do tego, przy odrobinie szczęścia, trafisz albo na Perpetuę, albo profesora Williamsa, albo pielęgniarkę Blanc. - powiedział, spoglądając na dziewczynę, kiedy to pojawili się u progu, spoglądając do środka. Niespecjalnie się martwił wyproszeniem, bo znali go tutaj praktycznie wszyscy. - Wszyscy jak jeden mąż nauczają magii leczniczej, więc gdybyś miała jakieś pytania, to chętnie udzielą ci odpowiedzi na dany temat. - podniósł ostrożnie kąciki ust do góry, a, kiedy to uznali, iż nadszedł czas, wyszli z sali, by tym samym przejść do następnych lokacji. O ile dziewczyna chciała, oczywiście; nie miał z tym żadnego problemu, bo był tutaj, by jej pomóc. - Pomijając miejsca bazowe w szkole, chciałabyś może wiedzieć coś więcej? Których nauczycieli unikać? Czego nie robić w obecności niektórych profesorów? Jak działają kółka pozalekcyjne? - obsypał ją gradem pytań (o zgrozo), ale też, nie musiała do wszystkiego się odwoływać; poprawiwszy lewą rękę bluzę, strzepał z niej ewentualny kurz, powstrzymując chęć zapalenia fajeczki.
To nie był łatwy dzień. Od samego rana miał pod górkę, a okazywało się, że teraz ma nastąpić kulminacja kłopotów. Wydawałoby się, że chwilę temu cedził do Olivii, że jej pomysł nie jest dobry, a teraz szedł obok profesor Dear i buzia mu się nie zamykała. Nie miał innej odpowiedzi jak to, że Olivia doniosła na niego do nauczyciela magii leczniczej. Nie chciało mu się w to wierzyć, zaszkodziłaby sobie tylko, prawda? A szedł właśnie na poważną rozmowę i to było dla niego cholernie stresujące. Zanim wypadł do nauczycielki Robin zdołała go uspokoić informacją, że z oczu Eskila zniknęły harpie naleciałości. Uff. Jedyny plus tej sytuacji! - Pani profesor, ale widziałem na własne oczy, że nie było jej nic złego skoro potem pobiegła korytarzem. Nie miałem czasu z nią pogadać, musiałem się ogarnąć. - próbował dotrzymać jej kroku bowiem nauczycielka sprawiała wrażenie jakby dzisiaj chciała kogoś zamordować. - Nie wiedziałem, że to się tak skończy. Ona mówiła, że chce mi pomóc ale nie wyszło, podłożyła się, nie wiem czemu, nie chciałem jej drapać, ale to było w mgnieniu oka i nie wiem czemu ona doniosła do profesora, bo skąd miałby wiedzieć? Byliśmy tam tylko we czworo, musiała mu powiedzieć i co jeśli będzie chciał mi zabrać trzysta punktów? Przecież to niechcący! - jak zawsze, gdy zjadały go nerwy to popadał w słowotok i zalewał kobietę chaotycznymi informacjami, wplatając w to też swoje własne odczucia i zakamuflowane poczucie winy. Czuł się taki słaby. Powinien ogarnąć się w porę, iść z korytarza… ale przecież próbował! Co on ma zrobić? Lucas się załamie jeśli przez tę głupią harpię straci z milion punktów. Jak on bardzo chciał być teraz z Robin i Hunterem… jak najdalej od profesora Huxleya i jego osądów. - I co ja mam mu powiedzieć? Znaczy się, profesorowi? Że co? Przecież prawda brzmi strasznie słabo! Pomyśli sobie, że jestem niepoczytalny czy coś…- wpatrywał się w surowy profil nauczycielki wierząc świecie, że go uratuje drugi raz w tym miesiącu od srogich kłopotów. Raz od bezdomności, a teraz przed groźnym profesorem, który w wyobrażeniach Eskila będzie chciał go zamknąć pod kluczem za bycie półwilem.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Kolejnych kłopotów kompletnie się nie spodziewała. Nie wierzyła, że jej prywatne zasoby pecha mogą być niewyczerpane, tymczasem okazywało się, że w istocie tak właśnie było. Pech nie opuszczał jej nawet na sekundę i kiedy już myślała, że coś jest w miarę w porządku ogarnięte, to przychodziły właśnie takie momenty, jak ten, kiedy to patronus nagle wpadł do jej gabinetu, zalecając porzucenie wszystkiego, co w tamtym akurat momencie robiła i udanie się na spotkanie z Huxleyem. Nie czekając na nic, od razu posłała dwa patronus. Pierwszy z nich był odpowiedzią dla Huxleya, drugi zalecał Eskilowi natychmiastowe stawienie się w jej gabinecie. Co w zasadzie było niepotrzebne, bo nim chłopak zdążył tam chociażby wejść, ona już z niego wychodziła. W czarnych tęczówkach nie było nawet krztyny wesołości czy czegokolwiek, co mogłoby zwiastować, że rozmowa będzie spokojna. Coś w jej spojrzeniu chyba powiedziało chłopakowi, że chce wiedzieć wszystko teraz, bo od razu zaczął jej wyjaśniać, kiedy pokonywali kolejne stopnie i korytarze. Słuchała go z uwagą, choć wcale nie dawała tego po sobie poznać, zbyt skupiona na pokonywanej trasie. Ruszała się bardzo szybko, ciemna spódnica szeleściła wokół jej kostek w rytm jej własnych kroków. W momencie, kiedy znaleźli się na korytarzu na pierwszym piętrze, zatrzymała się raptownie tak, że musiała przytrzymać chłopaka za bark, aby ten się nie przewrócił po tym, jak na nią wpadł. Od razu go puściła, ale w jego twarzy utkwiła czarne, stanowcze spojrzenie. – Masz powiedzieć prawdę. Bez względu na to jak przykra się ona wydaje czy nieodpowiednia. Będę cię bronić dopóki nie skłamiesz mnie w żaden sposób, a wierz mi – tu dosyć wymownie zastukała palcem w swoją własna skroń, uśmiechając się w nieszczególnie radosny sposób – wyczuję to i wtedy wleję ci do gardła veritaserum, jeśli będzie trzeba. Masz odpowiadać na wszystkie pytania tak, jak to było. Jeśli jakieś będzie nieadekwatne, to na pewno się wtrącę. Ale w końcu nie mamy nic do ukrycia, prawda?- na koniec jej uśmiech stał się nieco bardziej przyjazny, ale też daleko było mu do tego, który zazwyczaj malował się na ustach Beatrice.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Był przekonany, że gdyby dotknął teraz nauczycielki to zamarzłby na śmierć. Mimo wszystko szedł za nią. Był wyższy ale strasznie zmęczony, nie zdążył się nawet niczego napić, a już musiał iść się tłumaczyć dlaczego Olivia go wkurzyła i czemu za to oberwała. Kiedy zdarza się, że harpia z niego wyłazi to zawsze zjada z niego dużo energii, ale nie śmiał się skarżyć. Wędrował między piętrami, a kręcił się na ich chyba z pięć razy zanim trafił na nauczycielkę. Tłumaczył się jej, ale sam słyszał jak brzmiał słabo. Nie zauważył, że się zatrzymała i gdyby go nie chwyciła za bark to miałby profesorkę na sumieniu bo pewnie by ją stratował z pomocą tych swoich stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu. Od jej spojrzenia zrobiło mu się lodowato i chyba nawet harpia by się przed tym ukorzyła. Jak ktoś tak niski (!) może wyglądać tak groźnie?! - No dobra, powiem prawdę ale to wkopie Olivię po uszy, o ile w ogóle profesor mi uwierzy. Olivia może skłamać i zaprzeczyć, że mnie sprowokowała. I co wtedy? Nie będzie wiadomo gdzie jest prawda, a przecież nic jej nie było! Tylko trochę drapana…- jęknął. Jeszcze przed spotkaniem Huxleya czuł, że raczej niewiele go przekona. Nie chciał tam wchodzić. Na końcu języka miał naiwne zapytanie czy mógłby przeczekać rozmowę np. z Robin i Hunterem i to na drugim końcu zamku. Nie cierpiał trudnych rozmów. Zdjął z głowy czapkę i wcisnął ją do kieszeni szkolnej szaty. Skrzywił się na myśl o piciu eliksirów. Nie ważne jakie, nie znosił smaku wszystkich. Minę miał naburmuszoną. - A pani mi wierzy?- zadał ważne pytanie. Zadeklarowała, że będzie go bronić ale i tak chciał usłyszeć, że jakikolwiek dorosły mu wierzy na słowo. - Czemu nie możemy tego olać?- podniósł wzrok na korytarz prowadzący do szkrzydła szpitalnego. Po cholerę akurat tam? Strach ścisnął go za gardło kiedy wyobraził sobie, że jednak ta rana Olivii miałaby się okazać gorsza niż to wyglądało. Ale naprawdę nie chciało mu się w to wierzyć. Nerwowo rozmasował lewą rękę. To ta, którą zadał jej ranę. Nie miał na sobie ani kropelki jej krwi (dzięki Hunt, że przypomniałeś o tym zanim dobiegł do profesorki), ale i tak dłoń wydawała się cięższa i brudna.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Czasami sama Beatrice zapominała o tym, że kiedy się postara potrafi być bardzo przekonującą osobą. Przywykła do tego, że w ostatnim czasie zachowywała się o wiele swobodniej, nie miała ciągłych powodów do tego, aby na wszystko narzekać i mierzyć się z kolejnymi zawirowaniami losu. Nic więc dziwnego, że kiedy takowe się pojawiło w postaci konfrontacji z Huxleyem i jego uczennicą, gotowa była zrobić wszystko dokładnie tak, jak należy. Pewnie dlatego miała taki zacięty wyraz twarzy. W głowie układała już sobie plan tego, jak najlepiej wybrnąć z tej sytuacji, aby Eskil wyszedł z tego w jak najlepszym świetle. Ona doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że mierzył się z naprawdę poważnym problemem. Więc nie była zaskoczona, kiedy do jej uszu dotarła wiadomość, jakoby harpia w końcu się ujawniła w chłopaku. Szkoda tylko, że przez to ktoś musiał ucierpieć. Tego faktu Beatrice nie była w stanie przewidzieć. Westchnęła głośno, słysząc kolejne jego słowa i demonstracyjnie przewróciła oczami. Czasami zaskakiwała ją naiwność niektórych osób, jak i chłopaka w tym momencie. – Jeśli profesor Williams, nie będzie chciał w to uwierzyć, to zostanie zaznajomiony z faktami, których nie może w żaden sposób podważyć. Wiem, co dostałeś w spadku po babci, Eskil. Zostałam o tym poinformowana. Najwyżej wyciągniemy z twojej i Olivii głowy wspomnienia i pokażemy to. – dosyć wyraźnie przedstawiła mu, jakie widziała rozwiązania w tej sytuacji. Była osobą, która w kluczowych momentach bardzo mocno stąpała po ziemi. Potrafiła znaleźć pozornie nieistniejące rozwiązania, aby udowodnić coś sobie i innym. A teraz zamierzała udowodnić, że cała ta sytuacja nie była winą Eskila. Więc szukała skrajnie ciekawych rozwiązań. – Gdybym ci nie wierzyła, to nie zamierzała bym cię bronić. A wiem, że nie okłamał byś mnie – prawda była taka że nie miała żadnych podstaw, aby tak bezbrzeżnie wierzyć chłopakowi. W dużej mierze bazowała na swojej intuicji i nauczonych przed laty sposobach obserwowania ludzi. Zazwyczaj wiedziała, kiedy kłamią i dlaczego to robią. Tutaj nie widziała żądnego motywu bo i żadnego nie było. – Nie możemy tego olać, bo w innym wypadku wyjdziesz na winnego. Poza tym, musimy się upewnić, czy pannie Callahan nie stało się nic poważnego, bo to leży w twoim obowiązku jako osoby która ją zaatakowała jak i moim jako nauczyciela w tej szkole. Jeszcze jakieś pytania? – czuła się dziwnie, bo chyba właśnie zaczął się ten okres, kiedy miała to za zadanie wychowywać młodego człowieka i decydować o jego losie. A Merlin jej świadkiem, że kompletnie nie miała pojęcia jak to robić. Działała bardzo intuicyjnie, a w tym wypadku intuicja jej podpowiadała, że chłopak nie mógł „olać” tematu.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nie podobało mu się grzebanie w głowie, a dokładniej rzecz ujmując wyciąganie z niej wspomnień. Powód był prosty - nie umiał tego robić, a z tego co słyszał to nie należało do najprzyjemniejszych odczuć. Mimo wszystko nie był na tyle głupi, aby nie zdawać sobie sprawy, że jest to konieczne. Westchnął głośno i roztarł wnętrzem dłoni swoją twarz i przede wszystkim oczy. - Normalnie super. Obcy profesor będzie oglądać świat widziany oczami harpii. Chyba zapadnę się pod ziemię. - wymamrotał bardziej do siebie aniżeli do samej Betarice, której nie uważał za "obcą" bo jej nie miałby problemu podsunąć swoje wspomnienie. Wzdrygnął się bowiem w jego interesie nie leżało wkopywanie Olivii, ale jeśli doniosła na niego to musiała liczyć się z tym, że jeśli prawda się wyda to się okaże, że został sprowokowany. Wiedział, że nic nie usprawiedliwia ataku, ale czy ktoś obcy potrafiłby uwierzyć, że szesnastolatek w żałobie nie był w stanie nad sobą zapanować? To dopiero drugi taki incydent. O pierwszym nikt nie wiedział i tak ma pozostać, w ten drugi... że też musiał z nią gadać na korytarzu! Nie przewidział, po prostu nie przewidział, że może go rozwścieczyć. Czyż nie przyszła do niego z jakimiś tam przeprosinami? - Nie chce mi się kłamać. - wyrzucił z siebie i zabrzmiało to szczerze. Beatrice dawała mu swoje zaufanie bez żadnego zaplecza awaryjnego "jeśli zawiedzie". To na niego działało w dobry sposób. Nie chciał tego zawieść, a więc po prostu nie kłamał. Nie chciało mu się wymyślać historyjek, harpia za bardzo go wymęczyła. - Sama uciekła z korytarza! Miałem ją gonić i siłą wypytywać jak się czuje? - popatrzył na nauczycielkę z niezrozumieniem. Wzbudzanie empatii w Eskilu było katorgą. Opierał się. Nie chciał w ogóle pytać Olivii o samopoczucie w obawie, że dowie się, iż jest nienajlepsze. Co niby miał wtedy zrobić? Przeprosiny nie przejdą mu przez gardło. - Gdyby było to poważne to by czekała aż zawołamy Felka. - mruknął z przekąsem, od razu zdradzając jaką miał w zanadrzu alternatywę. Miał nadzieję, że nauczycielka zdawała sobie sprawę, że wiele osób z Hogwartu potrafiło sobie radzić z ranami na własną rękę, omijając skrzydło szpitalne i niewygodne pytania.
| zt x2
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Od zawsze starał się odnaleźć spokój w wykonywaniu czynności, które miały na celu pomóc mu jakoś w odstresowaniu się. Na szczęście pełnienie roli zastępcy przewodniczącego Laboratorium Medycznego pomagało mu tym samym w znalezieniu sobie dodatkowej roboty podczas obowiązkowego pobytu w szkole i czekania między kolejnymi zajęciami. Nie bez powodu przygotowywał się na następny miesiąc, szykując nie tylko odpowiednie ilości eliksirów, ale także sprawdzając każdego manekina przed wysłaniem go w teren. Nie inaczej było w tym przypadku - poruszał się zgrabnie między parterem a pierwszym piętrem, starając się poprzenosić fantomy do jednego ze składzików w Klasie Magii Leczniczej. Lubił tę salę, no ba, ponaprawiał ją co nieco, w związku z czym przebywanie w niej było znacznie przyjemniejsze. Też, pozwalała na zachowanie spokoju podczas przygotowywania kolejnych mikstur, a dzięki rozpoznaniu relacji między składnikami w wiggenowym, powoli poruszał się pod względem Aceso do przodu. W międzyczasie, gdy tak szykował się prawie dwa tygodnie przed do kolejnego spotkania Laboratorium Medycznego, zliczył wszystkie manekiny, upewniając się w kantorku, że wszystko jest z nimi w należytym porządku. Były na swoim miejscu, w idealnym stanie, więc nie pozostawało nic innego, jak powiadomić tym samym profesor o tym wszystkim i oddać jej stosowne klucze. Nie byłoby w tym niczego złego, gdyby nie fakt, iż gabinet pielęgniarki był zamknięty i Lowell nie mógł kompletnie jej znaleźć; poruszał się między różnymi pomieszczeniami, biorąc cięższy wdech, zanim to nie wyszedł na zewnątrz, szukając jakiegoś punktu zaczepienia. Zauważył dziewczynę - trochę ją kojarzył, jako że ze Ślizgonami trzymał sztamę, niemniej jednak imienia nie zdołał wcześniej wyłapać w pełnej krasie. Mimo to musiał zapytać, dlatego pomachał do niej przyjaźnie dłonią i podszedł, powstrzymując rzucenie z daleka pytania cisnącego się na usta. - Hej. Sorka, że przeszkadzam, ale nie widziałaś może profesor Blanc? - ot, proste pytanie. Możliwe, że dziewczyna widziała ją na korytarzu i potencjalnie się minęli, co było całkiem prawdopodobnym scenariuszem. Poprawiwszy własny krawat prostym dotknięciem dłoni, strzepał z koszuli potencjalny kurz i poprawił rękawy rozpinanej bluzy koloru czarnego, której to wnętrze charakteryzowało się żółto-brązową kratką. Ewidentnie było widać, iż Lowell jest Puchonem, z czym nie zamierzał się jakoś szczególnie kryć.
Dziewczyna niedawno wróciła do szkoły po dość długiej przerwie. Za długiej. Nie umiała się przyzwyczaić do ponownego chodzenia na zajęcia i tłumów na korytarzach. Denerwowało ją to, denerwowali ja uczniowie przemieszczający się z miejsca na miejsce, szepcząc i chichocząc radośnie. Poddenerwowana i poirytowana szybko ulotniła się w miejsce mniej zaludnione by tam oddać się zgłębianiu tajników eliksirów. Podczas swojej długiej przerwy oczywiście uczyła się, ale musiała sobie też poprzypominać niektóre rzeczy. Z grubym tomiskiem pod pachą szła dość szybkim krokiem przed siebie przemierzając korytarz na pierwszym piętrze. Rozglądała się za dogodnym miejscem gdzie mogła by usiąść i zacząć przeglądanie stronnic księgi o tematyce eliksirów. Zamyślona parła przed siebie nie zwracając na nic ani nikogo uwagi. Wtem z zamyślenia wyrwał ją głos i w ostatniej chwili zatrzymała się tuż przed nieznaną sobie osobą. Zmierzyła chłopaka uważnie wzrokiem i zrobiła dwa kroki w tył. -Nie. Nie widziałam.-wycedziła z pomiędzy zaciśniętych warg. Pięknie jakiś Puchon śmiał przerwać jej marsz w zamyśleniu. Tego było jej trzeba. Parsknęła cicho i odwróciła głowę tak by na niego nie patrzeć. -Jestem zajęta, nie widzisz?-zapytała z ironią i wyminęła go by ruszyć przed siebie. Przycisnęła księgę mocniej do swojego ciała. Boże dlaczego musiała tu trafić na kogoś? Kogoś ponieważ nie znała imienia i nie chciała go nawet poznać. Bo niby po co? Kolegować to się nie będą. Nie potrzebowała tutaj znajomych, chciała tylko w spokoju zakończyć edukację i mieć spokój. Podczas swojej przerwy w szkole musiała wrócić do domu, było to dla niej stresujące i Hope nie mogła się otrząsnąć po tym co działo się w domu. Znów jej siostrunia! Zawsze liczyła się tylko ona. A przecież były takie same. Więc dlaczego jej siostra była tą lepszą dla jej ojca? Hope miała ciężkie życie rodzinne, ojciec ją nienawidził wręcz gardził nią. Dziewczyna przejęła po nim najgorsze cechy i bardzo źle traktowała ludzi nawet tych którzy nie zrobili jej nic złego. Tym razem padło na przedstawiciela Hufflepuff.
Lowell miał krótszą przerwę od szkoły, ale i tak, potrzebował czasu, by się ponownie przyzwyczaić do rzeczywistości podczas przebywania w szkolnych murach i bardziej zatłoczonych miejscach. Było lepiej - znacznie lepiej - w związku z czym mógł sobie pozwolić na spokojne zajmowanie się własnymi sprawami. Być może szukał w tym jakiejś ostoi spokoju, którą zdołał ostatnio utracić, niemniej jednak i tak czy siak działał na własną korzyść z korzyścią dla Hogwartu. Lubił zajmowanie się fantomami przeznaczonymi do uzdrowicielstwa; te zawsze wymagały jakiejś odpowiedniej dozy uwagi, a do tego, jakby nie było, konieczność ich regularnego sprawdzania była iście uwarunkowana kolejnymi zajęciami z zakresu działalności Laboratorium Medycznego. Podczas jego spotkań te przeżywały istne katusze i były wręcz zabijane - czy to pod wodą, czy to poddawane zaklęciu gryzącemu, nieważne. Ważne było to, że spełniały swoją funkcję znakomicie, będąc doskonałą opcją do trenowania własnych umiejętności pod względem magii leczniczej. Los postanowił zesłać mu dziewczynę - jak się okazało, ta kompletnie nie spodziewała się go spotkać. Zmierzywszy uważnie, aczkolwiek w spokojnym tego słowa znaczeniu, wzrokiem sylwetkę należącą do Ślizgonki, trudno było nie zauważyć jej spięcia. Po pierwsze, słowa zostały wycedzone spomiędzy zaciśniętych warg, co wskazywało na zdenerwowane. Po drugie, odwrócenie twarzy i parsknięcie wcale nie były tak miłe. Felinus był naprawdę zdziwiony, bo jedynie zapytał o jedną, prostą rzecz. Wymagającą odpowiedzi w dwie sekundy, a otrzymał, no cóż, nieuprzejme zachowanie. - Zapytałem się tylko o jedną rzecz, bez żadnych złych zamiarów czy intencji. - na litość merlinowską, chciał dodać; odsunął się, spoglądając na to, jak toksyczna atmosfera powstaje w mgnieniu oka, a on musi się do niej przyzwyczaić. No super, tego mu jeszcze brakowało od razu po powrocie do szkoły, normalnie o tym marzył. - Ale okej, już nie przeszkadzam. - wykonując ten krok do tyłu, dał jej wolną przestrzeń, której to wcześniej wymagała. Samemu oparł się natomiast o ścianę, bo jeżeli Nory nie było na pierwszym piętrze, przelatywanie między kolejnymi nie miało żadnego sensu. Mógł poczekać, a też, korytarz nie był prywatnym pomieszczeniem, więc w pełni postanowił z niego skorzystać, odsuwając się z potencjalnego pola rażenia nieznajomej. Nie zamierzał się kłócić; wyciągnąwszy własne notatki, zaczął je przeglądać, by dostrzec ewentualne błędy w opisywaniu stanu fantomów, które to miał pod własnymi skrzydłami naprawić. Parę z nich wymagało dokładniejszej, bardziej ludzkiej analizy. Wertował zatem kartki spokojnie, nie wiedząc, czy Ślizgonka postanowi pójść we własną stronę - zgodnie z repertuarem zajętości - czy jednak postanowi przeczekać na tym samym piętrze.
Jasnowłosa dziewczyna o dość bladej cerze z lekko podkrążonymi od stresu i odpowiedniej dawki snu oczami zmierzyła Puchona jeszcze raz uważnie od stóp do głów. Był dziwny. A może to ona była dziwna. Nie zareagowała na jego słowa w żaden sposób. Odwróciła się do niego plecami zrobiła kilka kroków po czym usiadła na parapecie przy wielkim oknie jak na okna w zamku przystało. Rozsiadła się wygodnie po czym otworzyła starą księgę i zaczęła uważnie lustrować spis. Interesowała ją konkretna rzecz. Omiatała wzrokiem kartki w poszukiwaniu eliksirów, które to chciała znaleźć. Podniosła wzrok zza książki i zmarszczyła brwi. Chłopak stał niedaleko niej oparty o ścianę i przeglądał jakieś notatki. Westchnęła cichutko i pokręciła głową po czym wróciła do przeglądania stronnic. Po dłuższej chwili lekko podenerwowana odłożyła książkę z głośnym uderzeniem o parapet i wstała. Nie mogła się skupić, dosłownie na niczym. Jej myśli zaprzątało wszystko poza nauką eliksirów. Ok musiała się uspokoić to po pierwsze. Później się zobaczy. -Długo masz tam zamiar stać?-spytała nieznajomego spoglądając na niego kątem oka. Trochę może i drażniła ją jego obecność ale nie bardziej niż inny. Ci poruszający się w grupach, głośno rozmawiając i śmiejąc się byli najgorsi. Zrobiła kilka kroków w przód, po chwili zatrzymała się po czym zrobiła kilka kroków w tył i znów opadła na parapet. Ponownie wzięła książkę do rąk i zaczęła ją przeglądać. Nie minęło długo zanim znów ją odłożyła. Wymamrotała coś pod nosem i potarmosiła włosy na głowie. -Nauka jest bez sensu. Wszystko poza zaklęciami i obroną przed czarną magią jest bez sensu..-wymamrotała zniesmaczona książką która leżała przed nią.
Pozwolił na to, by ta spoglądała na niego, starając się wyłapać jakiekolwiek nieprawidłowości. Tych nie było jednak zbyt wiele. W miarę zadbana koszula okalała jego tors, natomiast bluza stanowiła prędzej dodatek. Jeszcze, jak żeby inaczej, dobrze zawiązany krawat (o zgrozo, miał z tym problemy) widniał na jego szyi, nie posiadając żadnych widocznych mankamentów. Było widać jego własną przynależność - dom Helgi Hufflepuff zdawał się wyróżniać na tle normalnego, całkowicie pozbawionego blizn chłopaka. Wcześniej je miał i te ewidentnie rzucały się w oczy; teraz jednak, wraz z odpowiednią zapłatą, stały się tylko niemiłym wspomnieniem z wydarzeń przeszłych. Bo nawet jeżeli miał okazję je porzucić, o tyle jednak nie chciał - z każdą, nawet tą negatywną kartą przeszłości, która posiadała wiele cech wspólnych z nim samym, starał się jakoś oswoić. A doświadczenie mówiło mu, żeby dziewczyny nie prowokować, bo nie ma to ani sensu, ani żadnych podstaw. Nawet jeżeli jej zachowanie było zaskakująco oschłe i wskazywało na podwyższone ego o samej sobie. Stał zatem oparty o ścianę, przeglądając notatki. Po chwili wyciągnął te własne, starając się co nieco zauważyć konsolidacji z poszczególnymi runami, ażeby w pełni wychwycić ich prawidłowy sens w działaniu magii powiązanej z futharkiem starszym. Wiele rzeczy zdawało się nieść ze sobą znacznie większą ilość pytań, a odpowiedzi nadal nie znajdował. Niby przepływ, niby odpowiednie warunki, a może jednak to różdżka powinna być przystosowana, tak samo jak umysł jej właściciela? Tego nie wiedział; dość trudno było mu dojść do czegokolwiek, w związku z czym raz po raz podnosił brwi, by potem te opadły, a w ruch poszedł zwyczajny, niemagiczny długopis. Nie przepadał za kałamarzami. - Tyle, ile będzie trzeba. - zauważył ten wyrzut, bo może o ile nie był on spowodowany stricte tonem głosu, o tyle jednak głupim i ślepym trzeba było być, by nie zauważyć, że atmosfera na korytarzu znacznie zgęstniała i stawała się dość trudna do przetrawienia. - Mogę tutaj stać nawet do wieczora, ale prędzej czekam na profesor. - dodał jeszcze, bo czasu miał zaskakująco dużo i nie zamierzał go marnować poprzez brak jakichkolwiek aktywności. Niemniej jednak to była prawda - miał prawo opierać się o ścianę do wybicia odpowiedniej godziny, w związku z czym pytanie dziewczyny nie zdawało się być aż nadto rozsądne. Siedzieć tutaj raczej musiał, bo cały zamek jest jednym, wielkim labiryntem. Tak to miał pewność, że zdoła ją dostrzec kątem oka, na co był ewentualnie gotowy. Niestety - towarzystwo Crowe wcale nie ułatwiało tego zadania. Owszem, dziewczyny nie znał, ale jej podejście od razu zniechęcało chłopaka do podejmowania się długich dialogów. Pisał zatem długopisem, wyciągając własny dziennik, który to dostał od Julii. Mugolskie rzeczy nie były mu obce; no ba, bez problemu kreślił kolejne litery, kolejne zdania, kolejne sentencje. Na wymamrotane słowa nie odpowiedział, choć trudno było nie przenieść wzroku z niemym pytaniem cisnącym się na usta. Mimo to trwało to ułamek sekundy, więc koniec końców zajął się własnymi rzeczami. Dziwiły go te słowa, bo człowiek na studia - co twierdził po bardziej dorosłym wyglądzie od reszty osób w tej szkole - wybiera się ze stricte określonymi celami. Ograniczanie się do wiedzy z jednej dziedziny nie wróżyło zazwyczaj nic dobrego. Odcinał się zatem od dziewczyny; nie podejmował niczego, co nie było z jego strony wymagane.
Powoli omiotła wzrokiem cały korytarz i zatrzymała się na Puchonie. Przekręciła głowę w bok i zmrużyła powieki. Był studentem, przynajmniej na takiego wyglądał. Nie był od niej o wiele młodszy, co najwyżej 2 lata, góra 3. Wyglądał normalnie wręcz przeciętnie mogła by powiedzieć. A ona? Wyróżniała się czymś? Może jedynie swoją okropną naturą, karygodnymi zrachowaniami i okropnym traktowaniem ludzi. Tak właśnie było, a Ślizgonka nie potrafiła tego zmienić. Chciała by się zmienić, mieć znajomych i przede wszystkim normalne życie. Niestety nie było jej to dane. W domu było jak było, ojciec był bardzo wymagający i stanowczy. Hope robiła wszystko co w jej mocy by okazał jej choć trochę uznania jednak wszystko co dobre dostawała jej siostra. Okropna starsza o kilka minut siostrzyczka, która zabierała jej całą uwagę i uznanie ojca. To Hope była tą gorszą, która jak twierdził ojciec i reszta rodziny nic nie potrafiła. Jedynie matka wierzyła w dziewczynę i nie traktowała jej źle. Ojciec był okropny i arogancki. Nie obca mu była przemoc przy karaniu Hope za najdrobniejsze zachowania które mu się nie podobały. Ona starała się jak mogła, ale nic to nie zmieniało. Zabrano ją z Hogwartu na około 2 lata ażeby zmienić ją tak ja chciała rodzina. Czy coś się zmieniło? A i owszem. Crowe znienawidziła swoją rodzinę jeszcze bardziej i uciekła z domu by uwolnić się od tej toksycznej rodziny która nie szanowała nikogo kto nie był czystej krwi. Tylko to się dla nich liczyło, dlatego też partner Hope został od niej odsunięty a ona już więcej go nie spotkała. Była wściekła i rozżalona. Miała dość tego jak rodzina, własny ojciec ją traktuje. Mimo starań by mieć normalne życie, przyjaciół nie radziła sobie z tym. Nie potrafiła nawiązać normalnej relacji z drugim człowiekiem. Wyuczone zachowania i wpajane zasady nie chciały zniknąć mimo jej starań. Tak bardzo chciała się zmienić. Ponownie spojrzała na księgę, podniosła ją z parapetu i przeniosła wzrok na nieznajomego. Ok to mogła być jej szansa. Powoli zaczęła iść w jego stronę, czuła że zaczyna się denerwować. "Dasz radę..-powtarzała w myślach. Zatrzymała się dwa kroki przed nim i odkaszlnęła cichutko. Teraz wystarczyło zacząć jakoś rozmowę prawda? To będzie proste, tak tak proste. Rozchyliła wargi, ale nie wydobył się z nich żadne dźwięk. Szybko zacisnęła usta i odetchnęła głęboko. -Wiesz.. Może.. Ja..-wymamrotała i skrzywiła się po usłyszeniu tego co wypłynęła z jej ust. Odwróciła się do niego plecami i zacisnęła ręce mocniej na książce. Ok miała ostatnią szanse, nie mogła tego zniszczyć. Wyprostowała się i znów stanęła do niego przodem. -Znasz się na eliksirach?-zapytała, ale ton jej głosu wcale nie był taki jak by tego chciała. Był chłodny, szorstki i nie było w nim nic z przyjacielskiego. Skarciła się w myślach i spojrzała wprost na Puchona.
Oczywiście, że nic nie wiedział na temat Hope - co najwyżej widział w niej po prostu dziewczynę, być może z pewnymi problemami. Czasami jednak nie trzeba mieć żadnej przyczyny, by zachowywać się w stosunku do innych w taki sposób. Jedni kierowani są poprzez zasady nakreślone ściśle przez przeszłość, z jaką to dane było im obcować wcześniej na porządku dziennym. Inni po prostu widzą w tym formę rozrywki, jakoby satysfakcję. Chłopak nie był świadom tego, co kierowało znajdującą się nieopodal studentką, ale wiedział jedno - z autopsji - że oschłe zachowanie zazwyczaj staje się formą samoobrony własnego siebie przed potencjalnym skrzywdzeniem. Samemu kiedyś miał okazję się tak dostosowywać do ludzi; chcąc uniknąć kolejnych noży w plecach, nie bez powodu nie utrzymywał żadnych bliskich kontaktów. Po prostu trzymał się na dystans, nawet jeżeli kogoś lubił. Z czasem zaczął mimo wszystko i wbrew wszystkiemu zauważać problem w związku z własnymi schematami, które to, mówiąc nieładnie, były o kant czterech liter rozbić. Im więcej przebywał wśród ludzi, tym bardziej lgnął do kontaktu. Zauważał, że całkowita izolacja samego siebie nie przyniesie mu niczego dobrego. Przypominając sobie o tym, jak często podchodził bez żadnych emocji do najróżniejszych sytuacji, nie był z tego dumny. Opanowanie jest oczywiście ważną cechą, cierpliwość także - tą wykazywał się w nadmiernych ilościach czasami - niemniej jednak w formie, jaką ją praktykował, nie należała do zdrowego objawu. Sytuacja w domu nakreśliła takie schematy podchodzenia do innych; poprzez rozmowy z psychologiem coraz bardziej rozumiał swoje problemy i starał się je naprawiać. Przeglądanie notatek zostało przerwane - o ironio losu - kiedy to dziewczyna postanowiła sama podejść do niego i zainicjować kontakt. Możliwe, iż samej nie wiedziała, co dokładnie chce tym samym osiągnąć. Mimo to wiele rzeczy nie trzymało się tutaj żadnego porządku, bo pierwsze, oschłe zachowanie, kiedy to samemu został prawdopodobnie uważany za przeszkodę - wszak w umysły się nie wczytywał, nie posiadając ku temu odpowiednich umiejętności - stał się obiektem zainteresowania. Potencjalnego, bo nadal, trudno było rozszyfrować Crowe w jakikolwiek sposób poprzez jej mimikę twarzy i mowę ciała. - Tak? - spojrzał na nią, kiedy to odwróciła się do niego plecami. Nigdy jakoś nie trzymał w sobie dłużej gniewu, no ba; prędzej postanowił zachować szczególną ostrożność, bo w sumie nie wiedział, co ta może od niego oczekiwać. W szczególności, że spotkanie to wykraczało trochę poza wszelkie normy normalnego, zdrowego spotkania, tudzież zetknięcia się nici przeznaczenia. Atakowanie tą samą bronią nie miało żadnego większego sensu. Zarówno pod względem własnej opinii na ten temat, jak również tego, iż naprawdę zależało mu na ukończeniu studiów i zakończenia ich z trzymanym w dłoniach papierkiem. Ton głosu następnych słów nadal nie był przyjemny i nie zachęcał do udzielenia pomocy. No ba - zachęcał do odwrócenia się na pięcie, aczkolwiek tego nie zrobił, gdy podnosił raz po raz wzrok znad notatek, które dzierżył we własnych dłoniach. - Poniekąd znam. Coś konkretnie cię interesuje? - może mistrzem nie był, ale wiedzę ponad podstawową posiadał, w związku z czym gotów był jej udzielić paru wskazówek, o ile by się dokładniej pod tym względem określiła. Lecznicze? Nie ma problemu. Zwykłe? Trochę za nimi nie przepadał, ale praca jako sprzedawca w sklepie kazała mu się nauczyć składników i pewnych receptur na pamięć. Nawet jeżeli ich po prostu nie lubił.