Korytarz na pierwszym piętrze jest chyba najbardziej oświetlony ze wszystkich. Wszystko dzięki ogromnym oknom przez które wpada światło słoneczne, a także jasnym, niemalże żółtym ścianom. Na samym końcu znajdują się spore drzwi wykonane z ciemnego drewna. Prowadzą do Skrzydła Szpitalnego, miejsca przez uczniów dość często, mimo ze niechętnie, odwiedzanego.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 17:29, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Koszta nie były dla niej żadnym problemem. Jeżeli sama nie byłaby w stanie zapłacić, schowałaby dumę do kieszeni i poprosiła rodziców o pomoc, przecież wiedziała, że wspierali ją na jej rozwijającej się karierze. Ba! Wiedziała, że przy takiej presji czasowej i jej trener by się dołożył, jeżeli było trzeba, przecież jemu też zależało na jak najlepszym otwarciu sezonu. Tylko – no właśnie – to czas stanowił tutaj problem. Mogła te buty wysłać do fachmistrza, który je wykonał, ale zająłby się nimi w lipcu. Nie było takiej opcji. Dwudziesty pierwszy kwietnia był ostatecznym terminem, do którego potrzebowała gotowych butów. Nie dłużej. Jeżeli Victoria by się nad nią nie zlitowała, wiedziała, że nikt inny nie przyjąłby jej ich w tak krótkim terminie. Łyżwiarstwo figurowe było jej przyszłością, wiązała z nim całą swoją karierę sportową od kiedy miała siedem lat. Już dziesięć lat minęło, od kiedy się jej podjęła. Dziesięć lat nieustannych treningów, potu, łez, kontuzji i niezłomnego samozaparcia, żeby przeć dalej mimo przeciwności. Ta, póki co wydawała się największą. Ze swoim ciałem mogła sobie poradzić, mogła przygryźć wargę, wziąć eliksiry i użyć zaklęć, mogła płakać z bólu, ale uszkodzone ciało wciąż było zdolne do pracy, wciąż mogła się zmusić, żeby pracować. Z butami nie mogła tego zrobić. Więc jeżeli trzeba by było, błagałaby i Victorię na kolanach, żeby się tego podjęła. Całe szczęście Krukonka lubiła wyzwania na tyle, by nie doprowadzić do takich scen. - Dziękuję, naprawdę dziękuję – i w końcu, wraz z westchnieniem ulgi, uśmiechnęła się do niej. Nie tak promiennie, jak miała to w zwyczaju, ale z ogromną wdzięcznością. – Widzisz, problem jest taki, że nie uderzyłam nimi o nic, uderzyłam sobą, bo one… Po prostu przestały działać. Jak lądowałam ze skoku, coś się stało w podeszwie. Nie było to pęknięcie, bardziej uderzenie? I po prostu przy lądowaniu mnie wywróciły – aż się skrzywiła, jak sobie przypomniała tamten wypadek, zdecydowanie najgorszy jak dotąd w jej karierze. – Później na nich nie jeździłam, trener nie zgadzał się na treningi. A dzisiaj jak spróbowałam… Zupełnie nie nadają się do jazdy. Mam wrażenie, jakbym nie stała na podeszwie a na bardzo napiętej, przepompowanej kulce na śródstopiu, która w ogóle się nie ugina i cały czas się wytacza spod środka ciężkości. Ta magia powinna być równo rozłożona, zbalansowana. A czuję ją w tym jednym punkcie i mam wrażenie, że cały czas buzuje. Jakby miała zaraz wybuchnąć, jak ta przepompowana piła. Zdecydowanie nadsterowność, nie można się w nich nawet lekko pochylić, od razu spod ciebie wyjeżdżają i w dodatku odpychają, jakby chciały mnie z siebie wyrzucić – starała się zapewnić jak najwięcej informacji, patrząc się na nią z nadzieją, że nie był to beznadziejny przypadek.
Sprawa, na nieszczęście, nie należała do najłatwiejszych. To prawda, że Victoria wiedziała, jak tworzyć miotły i miała spore pojęcie o innych przedmiotach magicznych, mogła do wielu wniosków dojść metodą prób i błędów, ale nie chciała zniszczyć butów, które Harmony do niej przyniosła. Wiedziała, jakie były cenne i miała świadomość, że będzie musiała obchodzić się z nimi, jak z jajkiem, jeśli chciała je naprawić i faktycznie doprowadzić do tego, żeby odzyskały potrzebny im balans. Powodów tego, co się działo, mogło być wiele, a ona musiała znaleźć ten właściwy, co samo w sobie nastręczało już pewnych problemów i trudności. Jeśli buty nie uległy zniszczeniu w efekcie uderzenia, a doszło do zakłóceń magii, to poszukiwanie zaklęcia, jakie uszkodziło rdzeń, było niewątpliwie czymś, co samo w sobie zajmie jej nieco czasu. Rzucenie zwykłego reparo mijało się z celem i pozostawało jej swoiste rozłożenie butów na części pierwsze, żeby mogła dotrzeć do źródła problemu. Gdyby okazało się, że był nim faktycznie rdzeń, będą musieli poszukać nowego. - Zaobserwowałaś jeszcze jakieś inne anomalia? Czułaś uderzenia magii, czy coś podobnego? - zapytała Harmony, uważnie przyglądając się butom, szukając mechanicznych uszkodzeń, które mogłyby pokazać jej, jak doszło do tego, co się wydarzyło. Zakładała, że być może będzie musiała dodać do butów stabilizatory, jak obręcze i opaski na miotłach, klipsy na witkach, czy coś podobnego, ale nie była do końca pewna, czy to się tutaj uda. Przedmiot, który trzymała w rękach, był bowiem zupełnie inny, niż miotła i należało do niego zastosować zupełnie inne zasady, z czego w pełni zdawała sobie sprawę, ale jednocześnie widziała naprawdę wiele cech wspólnych. - Będę musiała zabrać je do warsztatu, jeśli chcesz mi je faktycznie powierzyć. Tutaj mogłabym zacząć rzucać odpowiednie zaklęcia, ale muszę się im przyjrzeć o wiele dokładniej. Możemy mieć do czynienia z mikro uszkodzeniami, których nie zobaczę tak po prostu. Muszę się im bardzo uważnie przyjrzeć, więc będę potrzebowała na to nieco czasu - stwierdziła w końcu, spoglądając na dziewczynę, czekając na to, co ona na to i czy nadal faktycznie wierzyła jej na tyle, że byłaby skłonna powierzyć buty w jej ręce, tak samo książki, które znalazła w bibliotece. Oczywiście, Victoria mogła zapytać również o pomoc swojego tatę i innych członków rodu, ale nie zamierzała tak po prostu oddawać tak ważnej i cennej pracy.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Harmony nie wiedziała zupełnie, ale to zupełnie nic na temat tworzenia mioteł i innych środków transportu, gdyby miała wskazać zaklęcie do stabilizacji, pewnie wybrałaby to, które po prostu w głoskach jest najbardziej zbalansowane, nie mając pojęcia, jak naprawdę działało. Była zdesperowana, gonił ją czas i naprawdę nie miała innych opcji. Gdyby Victoria powiedziała jej, że żeby naprawić te nieszczęsne buty, musi je rzucić w ogień i podeptać, i na to by się zgodziła. No bo co, miała lepsze wyjście? Nie. Ale cieszyło ją, z jaką delikatnością Krukonka obchodziła się z tym przedmiotem. Nie były łatwe do zdobycia czy kupienia, robione tylko przez fachmistrzów, dopasowujących każdą parę nie pod model stopy, a faktyczną stopę łyżwiarki. Była naprawdę wdzięczna, że chciała się im na spokojnie przyjrzeć, a nie z ciekawości rozłożyć je już teraz na czynniki pierwsze. Niby niczego innego niż profesjonalizmu się po dziewczynie nie spodziewała, ale sama po sobie wiedziała, jak zagadki i nowa wiedza potrafiły działać na człowieka. Jak dobrze, że Victoria nie była porywczym Gryfonem. - Anomalie… Chyba można tak powiedzieć – wydukała, bo chociaż wolałaby o tym w ten sposób nie myśleć, nie mogła wykluczyć przecież opcji, że to wszystko było z winy pewnej śnieżnej ekspedycji. A tym samym jej własnej. – Pamiętasz wyprawę na feriach? A słyszałaś o wszystkich dziwnych przypadłościach, które wydarzyły się w jednym czasie wszystkim tym, którzy poszli szukać smoka? No to ten, ja też poszłam. I to stało się właśnie pierwszego kwietnia – nie było co tego ukrywać. Czy to kwestia smoka czy nie, jeżeli Victoria miała z nimi pracować, to powinna wiedzieć o wszystkich okolicznościach, nawet tych stojących pod znakiem zapytania. - Śmiało – powiedziała, podsuwając je bliżej dziewczyny. – Możesz je trzymać tak długo, jak potrzebujesz. Będę ćwiczyć na normalnych łyżwach, na nich i tak jedyne co wykręcę, to swoją kostkę – spróbowała zażartować, by choć trochę odreagować cały stres, przez który przechodziła. – Myślisz, że dasz radę coś z nimi zrobić do dwudziestego pierwszego? Nie muszą być w pełni naprawione! Byle tylko wytrzymały trzy dni zawodów i się nie rozpadły. Mam wrażenie, jakby zaraz miały wybuchnąć od magii.
To, że była żądna nowej wiedzy, było rzeczą wręcz oczywistą. Potrzebowała jej, jak ryba wody, potrzebowała jej, by poszerzać swoje horyzonty, by widzieć dalej, więcej, by być w stanie robić rzeczy, o jakich nigdy wcześniej nie pomyślała. Owszem, znała swoje ograniczenia i wiedziała również, że niektórych rzeczy nie przeskoczy, nie zdoła zainteresować się tym, czy tamtym tematem, ale mogła śmiało powiedzieć, że jeśli chodziło twórczość i wyrabianie nowych przedmiotów, to była nie tylko skłonna do nauki, ale również do tego, by pogłębiać swoją wiedzę w rzeczywistości, opierając się na przedmiotach, jakie przechodziły przez jej ręce. - To nieco komplikuje sprawę - przyznała spokojnie. - Jeśli działają tutaj jakieś anomalia magiczne, jeśli mamy tutaj do czynienia z czymś, czego w ogóle nie znam, naprawa może zająć mi o wiele więcej czasu, niż zakładam. Na pewno nie zdążę przywrócić ich do pełni sprawności do tej daty, być może uda mi się je ustabilizować, ale nie obiecuję ci cudów - powiedziała, odkładając przed siebie jej buty, przyglądając się im i zastanawiając jednocześnie, od czego powinna zacząć pracę i na czym głównie powinna się skoncentrować. - Najpewniej będziesz musiała bardzo uważać, kiedy je założysz i pamiętaj, że będę potrzebowała każdej, najmniejszej nawet informacji na temat tego, jak się zachowują, żeby móc złapać to, co naprawdę je psuje - dodała, spoglądając po chwili na Harmony, zastanawiając się, czy to był dobry pomysł. Nie zamierzała jej odmawiać, a skoro miała ambicje, to mogła spróbować jej pomóc, mogła postarać się wyregulować te buty albo znaleźć powód, dla którego nie chciały z dziewczyną współpracować. Rzucenie ich po prostu w kąt nie wchodziło w rachubę i miała tego świadomość, a bez znalezienia przyczyny zniszczeń, mogło się równie dobrze okazać, że buty będą stopniowo ulegać dalszemu rozpadowi, jeśli w żaden sposób się nad nimi nie zapanuje i nie spróbuje powstrzymać postępujących zniszczeń.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Każdy, najmniejszy progres z tymi butami był czymś więcej niż miała teraz. Dosłownie gorzej już być z nimi nie mogło. Niby ktoś mógłby stwierdzić, że zawsze jeszcze było opcja ich całkowitego zniszczenia, ale i tak były w takim stanie, że czy to w całości czy w jednym kawałku, były tak samo bezużyteczne. Pokiwała głową z przejęciem, chcąc pokazać, że naprawdę rozumiała, że nie mogła oczekiwać cudów. I że tak samo nawet oczekiwać na nie nie chciała. Nie zamierzała żądać od Victorii niemożliwego, bo, choć była pewna, że dziewczyna zaliczała się do osób, które mogłyby mieć na tyle wiedzy i samozaparcia, by rozwikłać tę zagadkę, czasu było mało, a ona już i tak była wystarczającą dłużniczką (przynajmniej w swoim mniemaniu) za samo podjęcie próby. - Nie można wykluczyć, że zaszła – przyznała. – Nigdy takiego wypadku nie miałam i jest on niemożliwy do powtórzenia w normalnych warunkach. W sumie jak tak teraz o tym mówię, to naprawdę brzmi to jak działanie tego smoka – załamała ręce i miała ochotę uderzyć głową o blat, ale coś takiego Victorii w żaden sposób by nie pomogła. Nie potrzebowała do swojej pracy wiedzieć jak zdewastowana przez to była Remy, tylko jej buty. – Ustabilizowanie w zupełności wystarczy. Nie muszę w nich wcześniej ćwiczyć, mogę założyć je na sam występ. To trochę ryzykowane, ale lubię ryzyko, raz się żyje – uśmiechnęła się już pewniej. Stabilizacja na dwa w porywach do trzech przejazdów w zupełności wystarczała. – Po zawodach powiem ci wszystko, czego będziesz potrzebować! Mogę nawet spisać wszystko tuż po przejeździe. W sumie jak chcesz, możesz nawet przyjść popatrzeć jak się sprawują – zaproponowała, w najgorszym razie Victoria obserwowałaby, jak w pięknym stylu wpada to wody, to też jakaś informacja co ewentualnie trzeba by było poprawić. Oczywiście to nie tak, że dziewczyna zakładała z góry porażkę. Co to, to nie. Gdyby tak było, nie próbowałaby za wszelką cenę odzyskać sprawności w sprzęcie i nie mordowałaby się na treningach tuz po kontuzji. Zamierzała wygrywać. Po prostu przy tym nie pozostawała ślepa na realia. A te były takie, że zupełnie jeszcze nie wiadomo było, co z tymi butami zrobić ani tym bardziej jak.
- Nie wykluczam tego, ale równie dobrze mogło dojść do czegoś, co nazwałabym eksplozją magiczną w samych butach. Wystarczy, że jedno zaklęcie z jakiegoś powodu przestało działać, że użyty czar z jakiegoś powodu uległ rozkładowi i teraz nie można nic z tym zrobić. Czasami w różdżkach niszczeją włosy albo pióra i wtedy te zaczynają słabiej działać, albo wręcz oszukują swojego właściciela, robiąc to, na co same mają ochotę - powiedziała z namysłem, zastanawiając się, co właściwie było przyczyną w przypadku, który miała przed nosem. Mogłaby o tym porozmawiać z twórcami różdżek, ale mimo wszystko ich praca różniła się nieco od pracy, jaką wykonywali inni rzemieślnicy, butom było jednak bliżej do nart, powozów, latających dywanów, czy samych mioteł. One również miały za zadanie unosić swojego właściciela, nieść go tam, gdzie powinien się znaleźć, miały zaprowadzić go dokładnie tam, gdzie chciał trafić, w sposób, w jaki chciał trafić. Owszem, miały swoją artystyczną stronę, ale to znowu, było coś innego. - Jeśli moja obecność nie będzie ci przeszkadzała, chętnie wybrałabym się na zawody, żeby przekonać się na własne oczy, co jest z nimi nie w porządku - powiedziała, skinąwszy lekko głową. Gdyby to była miotła, z całą pewnością po prostu sama by ją przetestowała, ale te buty były inne, niesamowicie indywidualne i nie byłaby w stanie sobie z nimi poradzić. Pozostała jej zatem obserwacja i zbadanie tego, co w nich się zniszczyło, rozplątanie magii, jaka je otaczała. Westchnęła, po czym machnęła różdżką, pomniejszając wszystkie książki przyniesione przez Harmony, zmieniając również ich ciężar, żeby było łatwiej jej się z tym wszystkim zabrać, a potem raz jeszcze spojrzała na buty. - Dam ci znać, kiedy coś ustalę. Ale musisz z nimi bardzo uważać, nie gwarantuję ci, że powierzchowna naprawa nie ujawni przypadkiem innych problemów. Co też nie byłoby takie złe, bo wiedziałabym, za co powinnam się chwycić - powiedziała, kiwając lekko głową, a później uśmiechnęła się przelotnie do Gryfonki na znak, żeby się nie martwiła, bo buty były możliwe do naprawienia. Tego była pewna.
+
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
To co Victoria mówiła miało dużo sensu, temu nawet nie zamierzała zaprzeczać. Słyszała w jej głosie, że znała się na rzeczy i przynajmniej wiedziała, jak zacząć się za te buty zabierać. Ale to, co mówiła brzmiało dla niej jak obcy język. Czy do tych butów były dodane jakieś włosy lub pióra w swego rodzaju rdzeń? Czy może działało to bardziej na zasadzie mioteł… Na jakiej w ogóle zasadzie działały miotły? Aż miała ochotę się zaśmiać z przekąsem, że tak mało wiedziała o budowie swojego własnego sprzętu sportowego. Nigdy do tej pory nie musiała wiedzieć, co dokładnie sprawiało, że magia działała w nich tak, jak działała i naprawdę tego żałowała. Może powinna poprosić Victorię o jakąś lekcję z zakresu tworzenia magicznych środków transportu, żeby lepiej to wszystko zrozumieć? - Jeżeli się okaże, że robią to z czystej złośliwości i nic im tak naprawdę nie jest, to osobiście je spalę – powiedziała z groźbą w głosie i spojrzała na nie podejrzliwie. Już wystarczyło, że jej różdżka miała dużo humorków. – Ale naprawdę nie sądzę, żeby zrobiły to specjalnie. Zawsze wiernie mi służyły – dodała, nie wiedziała, jak działały takie buty, ale wolała ich na wszelki wypadek nie obrazić. - No coś ty, oczywiście, że nie będzie mi przeszkadzać. Chętnie się z tobą na nich zobaczę, będzie mi bardzo miło! – uśmiechnęła się do niej przyjacielsko i już faktycznie Seaverowo, po tej rozmowie i widząc, że zbierała cały przygotowany materiał, zrobiło jej się lżej. Oczywiście, nie było pewności, czy by się udało. Możliwe, że musiałyby jeszcze wiele razy trafić pod warsztat Victorii, żeby wrócić do pełni użyteczności. Ale to, co się liczyło, to fakt, że była gotowa się za nie zabrać. - Rób wszystko, co uważasz za potrzebne. Ufam ci z nimi, naprawdę. I nie mówię tego lekko – przyznała, bo faktycznie byle komu swojego sprzętu nie powierzała. Od lat tylko jeden człowiek mógł ostrzyć jej łyżwy i zajmować się ich konserwacją. Nikt inny. – I dziękuję. Serio ratujesz mi życie – przyznała na pożegnanie, wdzięczna za wszystko, od wysłuchania jej, przez podjęcie się zadania aż po ten uśmiech na koniec. Naprawdę wierzyło, że Krukonka była w stanie rozwiązać ten problem i jej pomóc.
/zt x2
+
Valerie Lloyd
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : blizna na łuku brwiowym; nosi kolorowe soczewki, najczęściej brązowe
Val była smutna i wściekła. Ale to chyba dobrze, że wszystkie te złe emocje chciała przekuć w coś pozytywnego? Była sobota i szczerze powiedziawszy nie chciało jej się ani iść do Hogsmeade ani dreptać posłusznie do biblioteki. Miała co prawdę masę nauki i esejów do napisania, ale ile można wciąż robić to samo… O wiele bardziej wolała z kimś porozmawiać o tym, co tak właściwie leżało jej na sercu. Nie mówiąc o tym, że chętnie pomacha przy tym różdżką. Wyszła więc z dormitorium, zagadując po drodze Elaine. No weź, no chodź zrobimy zadanie z kółka, pobawimy się trochę magią. Pozbieram jakieś pierdoły, ozdoby i inne takie. I transmutujemy masę rupieci na czadowe ozdoby! Potrzebowała jakiś pozytywnej energii w swoim życiu, zrobienia czegoś na poprawę humoru, jakieś odskoczni. A może po prostu mądrej rady? Dlatego właśnie jej wybór padł na nikogo innego, a Morieu. Z tego co ją znała (a dzieliły dormitorium, no umówmy się, znały się bardzo dobrze) wiedziała, że jeśli ktoś jest w stanie znaleźć wyjście z trudnej sytuacji, w której się znajduje to właśnie ona. A Remy? No cóż, pomimo wydarzeń na wycieczce Val w dalszym ciągu pamiętała Pure Luxe. Trudno było jej przejść nad tym do porządku dziennego i chociaż jej uczucia względem Gadda nieco ostygły (albo mówiąc konkretniej – próbowała się od nich dystansować) Harmony wciąż niestety była na liście osób, których starała się unikać. W innym wypadku być może poszłaby z tą rodzinną dramą do niej, bo…. Bo trochę się bała, że Elaine będzie na nią patrzeć trochę mniej przychylnie, gdy usłyszy jak Val bluzga na swoją rodzoną matkę. - Hej i jak tam, jesteś gotowa? – zapytała dziewczyny, gdy w końcu doszła na umówione miejsce. Z ciężkim westchnieniem odłożyła na ziemię pudło, w którym znajdowała się masa tkanin, lin i różnorakich przedmiotów, które miała nadzieję transmutować za pomocą Eli w fikuśne ozdoby. Uśmiechnęła się do niej, ale po oczach widać było, że to sztuczny grymas. Zresztą to, co wewnętrznie przeżywała, widać było również po nieco spuchniętych, zaczerwienionych oczach.
Zdążyłam zauważyć, że ostatnimi czasy Valerie zrobiła się jakaś dziwna. Czułam, że coś jest nie tak, dlatego słysząc propozycję wspólnego tworzenia dekoracji, zgodziłam się bez zbędnych komentarzy. Zadanie zdążyłam już wykonać z Tercjuszem, jednak kto mi zabroni zrobić je jeszcze raz? Szczególnie, kiedy moja towarzyszka ewidentnie potrzebuje zajęcia swoich myśli i towarzystwa. Skoro nie chciała o tym rozmawiać w dormitorium, to widocznie miała ku temu powody. A może w ogóle nie będzie chciała zdradzić, co siedzi jej na duszy? W każdym wypadku chciałam być blisko niej, aby chociaż w niewielkim stopniu ukoić zszargane nerwy. Zjawiłam się we wskazanym miejscu, nieco zdziwiona, że wybór padł nie na jakąś salę, a korytarz. Nie skomentowałam tego, zamiast tego uśmiechając się do Valerie. - Cześć. - przywitałam się jeszcze słownie, podchodząc do niej bliżej. Widok zaczerwienionych oczu mocno mnie zaniepokoił, jednak póki co powstrzymałam się z pytaniami. Zamiast tego objęłam dziewczynę rękami, przytulając ją. Pogłaskałam ją chwilę po plecach, o ile mnie nie odtrąciła. Na siłę nie zamierzałam się narzucać. - Myślę, że jestem gotowa. Masz już jakiś pomysł, co chcesz zrobić? Czy klasyczna burza mózgów i robimy to, co uznamy za najlepsze? - zapytałam, łącząc swoje ręce z przodu, na wysokości brzucha.
Nie był to jego pierwszy powrót do dawnej szkoły - w końcu asystował w Riverside całe lata po tym, jak skończył tam studia. Było dziwnie, nieco niezręcznie, ale ogólnie też dość przyjemnie, nawet jeśli niektórzy próbowali traktować go dalej jako dzieciaka; wytrzymał tam rok i pewnie wcale by nie szukał drogi ucieczki, gdyby nie odezwały się inne aspekty życia i świadomość, że tam nie czekało go za dużo możliwości rozwoju, skoro nauczycielskie pozycje były solidnie poobsadzane. W Hogwarcie nie było go dłużej i czuł, że wraca jako dorosły; to było też miejsce, które bardziej kojarzyło mu się z domem. To właśnie takiej ciepłej atmosfery potrzebował, a kiedy zadbano o niego już w dniu podpisywania umowy, od razu czuł się lepiej. Skrzaty zgarnęły jego kufer i nawet nie musiał zastanawiać się jak go taszczyć czy lewitować obok siebie, została mu tylko torba, w której chciał podrzucić kilka rzeczy do nowego gabinetu... Dużo ułatwiłaby mu sprawę wiadomość gdzie dokładnie są te gabinety "na pierwszym piętrze", bo chyba nigdy nie miał okazji tam zawędrować, co chyba powinno być jakimś sukcesem. Postanowił za odniesienie wziąć Skrzydło Szpitalne, je przecież całkiem nieźle kojarzył, a zanim zdążył się dobrze zastanowić, już w oko wpadł mu ktoś dorosły. - Dzieeeeeeeń dobry - zagadnął wesoło. - Nie mówię, że się zgubiłem, ale jest szansa, że zaraz to zrobię... mogę liczyć na odrobinkę wsparcia, czy raczej nie przeszkadzać? - Dopytał, oczywiście z tym swoim czarującym uśmiechem, bo przecież nie mógł się postrzymać od odrobiny bajerowania. - Gabinety na pierwszym piętrze to gdzieś na drugim końcu korytarza, czy bliżej Skrzydła Szpitalnego, czy Wielkie Schody mnie wykiwały...?
Końcem lutego miało minąć dokładnie pół roku, odkąd Noreen sama zrobiła powrót do szkoły. Niestety jej motywacje przybycia do zamku i podjęcia w nim pracy nie zakładały "rozwoju", a były wyłącznie szukaniem schronienia. Namiastka domu, którą tu miała, służyła jej do przeczekania wyjątkowo trudnego okresu w jej życiu, choć im dłużej tu przebywała, tym gorzej się z tym czuła. Myślała, że wyświadczy sobie przysługę, zaczynając od nowa gdzieś, gdzie już kiedyś była, czuła się dobrze, znała trochę twarzy i specyfikę Skrzydła, w którym tak długi czas pomagała będąc na studiach. Zamiast tego zafundowała sobie rozgrzebywanie starych wspomnień i pierwszych kroków, które stawiała z nim na tych samych korytarzach, którymi się przemieszczała. Na każdym kroku łypało na nią widmo przeszłości, od której tak nieudolnie chciała się uwolnić. Pisanie jej własnego scenariusza nie przychodziło jej z łatwością, każdym kolejny dzień zdawał się dokładać jej coraz więcej trudności. Wracała z Wielkiej Sali, do której udawała się raczej z rozsądku, niźli faktycznej potrzeby, gdy zaczepił ją bardzo rosły mężczyzna. Chyba tylko po ubiorze - klasycznych szatach uzdrowicielskich wystających spod ciemnego, cienkiego płaszcza, mógł rozpoznać, że należała do kadry. Noreen wyglądała bardzo młodo, a jej rachityczne ciało nie pasowało do dorosłej kobiety. W dodatku prawdopodobnie była młodsza nawet od samego Lennoxa, uśmiechającego się do niego w ten czarujący sposób. Odwzajemniła uśmiech, choć ten jej był nieco nieśmiały. - Obawiam się, że trochę wykiwały - powiedziała, splatając luźno ręce na piersi, trochę jakby chciała się ochronić i dodać sobie otuchy. - Będziesz musiał iść wzdłuż korytarza, na końcu w lewo i dopiero tam jest skrzydło z gabinetami - dodała, podbródkiem wskazując kierunek. - Nowy? - zagaiła jeszcze. Wyglądał jakoś znajomo...
- Aaaaaa, dobra... tak sobie myślałem, że Skrzydło Szpitalne będzie jakimś dobrym punktem orientacyjnym, ale jednak i tak się można pogubić - zaśmiał się krótko, kręcąc lekko głową z rozbawieniem. Cóż, mimo wszystko trochę czasu minęło, nie pamiętał wszystkich zakamarków Hogwartu tak dobrze. - Ale dziękuję bardzo w takim razie, już się chyba odnajdę... - przyznał, dziękując też lekkim skinieniem głowy. - Nowy i stary jednocześnie... - przyznał, wyciągając już do niej rękę, chcąc sprawdzić, czy ta jej zamknięta postawa oznacza, że jednak woli zachować bezpieczniejszy dystans. - Lennox Rain, a właściwie teraz to już profesor Lennox Rain - przedstawił się uprzejmie, dopiero orientując się, że jak się tak wystawia, to drżenie jego ręki widać jeszcze bardziej. Nie mógł się do tego przyzwyczaić, bo czasem było naprawdę nieźle, a innym razem musiał szukać durnych wymówek... - ...to zabrzmi jak bardzo mocna próba bajeru, ale tak się właśnie kończy za mocny trening - usprawiedliwił się, puszczając ciemnowłosej oczko. - Znaczy się, targanie własnych bagaży.
- Wszystkie drogi prowadzą do skrzydła? - rzuciła, odwzajemniając uśmiech. Coś w jego twarzy sprawiało, że zaczęła się coraz mocniej zastanawiać, czy już wcześniej się nie spotkali. Nie umiała oceniać ludzi po wyglądzie, szczególnie mężczyzn, którzy potrafili wyglądać na dziesięć lat starszych od niej, a wciąż być studentami i na odwrót, przypominać jej młodszego brata, a mieć na karku przynajmniej trzydziestkę. Zadała swoje pytanie, by zaspokoić te ciekawskie podszepty podświadomości, że powinna wiedzieć, kim był stojący przed nią człowiek. Zwykła zachowywać dystans ze wszystkimi, nawet członkami kadry szkolnej. Kiedy jednak wyciągnął dłoń w jej kierunku, oderwała swoją od wcześniejszego splotu, by ją uścisnąć. Drżenie nie umknęło jej uwadze, lecz nie zamierzała go komentować. Fakt, że tak szybko odniósł się do tego i próbował się zatuszować wymówką noszenia ciężkich bagaży, kazał jej sądzić, że pod tym białym kłamstwem kryło się coś więcej. Bystre oko medyka nie śpi! Nie zamierzała jednak o nic pytać. - Noreen - przedstawiła się, gdy ich dłonie zetknęły się w uścisku. - Chodziłeś tu do szkoły? - zapytała, sądząc, że znała już odpowiedź. Personalia w połączeniu z tą twarzą pomału rozwiewały mgłę z jej młodzieńczych wspomnień.
- Nie wiem czy to zawsze takie pocieszające, ale ogólnie to tak - parsknął z rozbawieniem. Grunt to trafiać do Skrzydła Szpitalnego samodzielnie, w dodatku najlepiej nie do końca z przymusu, chociaż z tym różnie bywało. Grunt to mieć do kogo się zwrócić po pomoc - kiedyś była to dla Lennoxa Thalia, teraz... cóż, raczej musiał szukać randomowych uzdrowicieli. - Miło cię poznać, Noreen - uśmiechnął się szerzej. - Chodziłem! W Slytherinie byłem, ale to już wieki temu, bo podstawówka. Potem studia robiłem w Riverside, w Kanadzie... no ale kariera tak mnie poprowadziła, że wracam. Obrony Przed Czarną Magią będę uczył - zdradził, przypominając sobie, że nie wspomniał o tym na początku; przy okazji rozgadał się nieco, bo sama Noreen wydawała się do szczególnie gadatliwych nie należeć. - Wybrałem chyba w ogóle idealny moment na powrót, co? Dyrektorka Wang od razu powiedziała, żebym się nie rozpędzał z wskakiwaniem w plan lekcji, bo wszyscy się szykują na jakiś wyjazd feryjny...?
W istocie najważniejsze to móc dotrzeć do Skrzydła samodzielnie, bo jeśli już potrzebowało się z tym pomocy, sprawa mogła być nagląca i niebezpieczna. Odwzajemniła ten uśmiech i opuściła nieco te ręce, którymi obwiązała się sama jak pasem bezpieczeństwa. Kiedyś nawiązywanie kontaktów nie przychodziło jej z takim trudem, ale ostatnio przeżyte krzywdy sprawiły, że zaczęła obawiać się innych ludzi, szczególnie jeśli w jakiś sposób mogli ją zranić. Lennox jednak na razie nie wydawał się mężczyzną, którego musiała się strzec. - Ciebie też miło poznać - odpowiedziała podczas tego uścisku dłoni. - Choć mam wrażenie, że już to kiedyś zrobiliśmy. Grałeś w Quidditcha? - Bo jeśli grał, to istniało przynajmniej pięćdziesiąt procent szans, że składała mu jakąś kończynę po meczu. - Trudny przedmiot - skwitowała, skinąwszy głową w geście uznania. Wbrew pozorom nie była taka znowuż cicha i mało gadatliwa - może po prostu w porównaniu do Lennoxa taka się wydawała? - Tak, zbliża się wyjazd - potwierdziła, po czym zaśmiała się. - Faktycznie, przyjść do pracy prosto na urlop, nieźle się ustawiłeś! Musisz uważać na wyjeździe, żeby Cię reszta kadry nie przechrzciła - dodała.
- Aaa raczej chyba nieszczególnie, miotły to nie do końca moja bajka... a co, grałaś? Czy już leczyłaś? Bo zakładam, że jesteś profesorką uzdrawiania albo pielęgniarką...? - Przyznał pytająco, trochę łącząc kropki ubioru i miejsca, ale wcale nie będąc takim pewnym. Miał nadzieję, że to nie tak, że Noreen doskonale go pamięta, a on robi z siebie właśnie durnia, podchodząc do niej jak do kogoś obcego... z drugiej strony, naprawdę minęło trochę czasu. Sam Lennox uważał, że jest zupełnie innym człowiekiem... - Takie żartownisie tu są? - Podpytał ciekawsko, w końcu część kadry jeszcze kojarzył czy nawet znał, ale słyszał również nowsze nazwiska. - Oczywiście, ma się to wyczucie... chociaż rozumiem, że jeśli zapiszę się na wyjazd jako opiekun to i tak będzie trochę roboty - zaśmiał się lekko, to dalej było przyjemne. - Wiadomo gdzie ten wyjazd? Wcześniej myślałem, żeby sobie darować i zająć się chociażby remontem gabinetu... ale jeśli zamek ma być pusty, to pewnie nie ma sensu tu siedzieć.
Choć na jej twarzy wciąż gościł uśmiech, dało się zauważyć jej dyskomfort, gdy w przestrzeni między nimi wybrzmiało słowo "pielęgniarka". Delikatne spięcie mięśni mimicznych sugerowało, że nieszczególnie lubiła ten tytuł. Tęskniła za czasami, gdy była uzdrowicielką, bo choć jej obecna profesja niewiele różniła się od poprzedniej, w jej głowie zdawała się być mocno trywializowana. Już nie była magimedykiem ratującym ludzi od złych skutków zaklęć i klątw, nieraz czarnomagicznych, tylko pigułą, do której chodziło się po eliksir menstruacyjny, migrenowy lub okazjonalnie składało się kończynę po pechowym treningu. - To może mi się tylko wydawało - machnęła ręką na wieść, że nie latał na miotłach w szkole, bo w związku z tym szanse ich bliższego poznania drastycznie malały. Niemniej jednak wiedziała, że mijali się na korytarzach szkoły, ich różnica wieku nie mogła być duża, chyba że Lennox maniakalnie pił eliksiry odmładzające. - Pracuję w Skrzydle, tak - potwierdziła jego przypuszczenia, z maniakalną wręcz precyzją unikając zakazanego słowa. - Nie wiem, czy w ich oczach byłoby to szczególnie żartobliwe. Profesor Craine pewnie uznałby, że to konieczność - dodała, wywracając oczami. Postać wicedyrektora budziła raczej negatywne uczucia. - Słyszałam coś o czartach i nie do końca wiem, czy wywiozą nas w góry, czy do piekła - podsumowała, parskając śmiechem na swój własny żart.
Najpierw była wściekła. Potem przeszła całkowite wyparcie. A teraz? Snuła się po zamku jak cień dawnej siebie. Z tym że teraz, w przeciwieństwie do starych dobrych czasów robiła to całkowicie na legalu. I co gorsza, nie robiła tego sama. - Czy to naprawdę jest konieczne? – zapytała cicho Lockiego, gdy skręcali w korytarz na pierwszym piętrze. Miała oczywiście na myśli te wszystkie idiotyczne patrole, które dodatkowo ją wykańczały. Ręce miała splecione na piersi, czuła się źle, było jej zimno, burczało w brzuchu i w ogóle wszystko było chujowe. Ale jeśli ktoś pytał, to wcale nie narzekała, o nie. Szczerze mówiąc, im dalej w las tym bardziej jej ta odznaka ciążyła. Nienawidziła nowych obowiązków i wszystkiego co z nich wynika, ale gdzieś przeczytała, że ładnie to wygląda w CV czy coś. No dobra, nigdzie tak nie przeczytała – to do głowy wtłaczali jej rodzice, którzy od zerwania z Ryszardem jakoś potwornie się nią zainteresowali. Codziennie wpadali w odwiedzony do domu Nico, tak tylko żeby sprawdzić czy dalej jeszcze żyła. Spojrzała ukradkiem na Lockiego, choć tak po prawdzie to niewiele widziała w półmroku. Prefekci i nauczyciele, którzy patrolowali nocą korytarze robili to po ciemku, bo jak inaczej kogoś przyłapać? Ale nie wzrok, a słuch był zmysłem, który świadczył o tym, że coś stało się Swansea. Częstotliwość jego niewybrednych żartów zmniejszyła się o dwanaście procent. Czy to te nowe obowiązki sprawiły, że tak spoważniał? Nie, to niemożliwe. - Ej, słyszysz? – spytała go szeptem, bo nagle jej ucho wyłapało kroki w niewielkiej odległości. Odruchowo złapała go za rękę i pociągnęła gdzieś w bok i natychmiast poczuła się z tym źle. Ten gest był dwuznaczny, było ciemno, była z nim sam na sam i gdyby tylko Ryszard mógł ich teraz zobaczyć… Ale nie mógł. I nie miało to już żadnego znaczenia, skoro nie będzie już więcej w jej życiu.
Swansea jako prefekt, to był żart, którego nikt się nie spodziewał. Szachy 5D ze strony Li Wang, która najwyraźniej uznała, że nie da się nad nim zapanować ani go wychować, więc jedyny sposób trzymania go w szeregu, to dać mu odpowiedzialność za innych ludzi. O dziwo - zadziałało. Wcinał orzeszki, maszerując opustoszałym korytarzem w towarzystwie @Veronica H. Seaver w głębokim zamyśleniu. Nad czym? To pozostanie zagadką. - Oczywiście, że nie. - westchnął - Patrole to jedynie kolejne narzędzie kontroli nad uczniami. W tym nad nami. Bycie prefektem nie ma żadnych profitów, tylko obowiązki, więc w zasadzie, to trochę jak kara. - wrzucił kilka orzeszków do gęby i podstawił jej woreczek - Orzeszka? - uśmiechnął się jak pies. Widział, że coś jej doskwiera od jakiegoś czasu. Był bardzo dobry w udawanie, że jest emocjonalnie upośledzony w stopniu wystarczającym, by nie zauważać uczuciowych rozterek otaczających go ludzi, ale miał wrażliwość artysty (która dobrze ukrywał) dostrzegająca drżące palce, przekrwione oczy, napięte mięśnie karku. Ludzkie ciało było jak otwarta księga dla kogoś, kto umiał i lubił je czytać. Zwolnił kroku niemal w tym samym momencie, w którym szepnęła, by zwrócić jego uwagę. Pokiwał głową, zatrzymując się i jak sowa nocą nasłuchując kierunku, z którego dochodziły szmery. Wcisnął orzeszki do kieszeni, gdy tak chwyciła go za rękę - gest dla niego równie niespodziewany, co obcy, bo za rączkę trzymała go tylko mama, kiedy odwiedzał ją i siedział przy jej szpitalnym łóżku. Tym bardziej był zaskoczony, że krasnal jej rozmiarów zdołał go gdziekolwiek pociągnąć. No ale dał się no. Stanęli gdzieś we wnęce, trochę za zbroją, trochę w większym półmroku, on nieco górując nad nią, wspierając się przedramieniem nad jej głową i choć patrzył na nią, to skupiony był na krokach, które zmierzały niewątpliwie w ich stronę. Kiedy się zorientował, jak blisko jest jej twarzy, uśmiechnął się i puścił jej oko. - Na trzy..? - szepnął cicho. Skoro mają już odwalać dyżur i przyłapać kogoś po nocy, to równie dobrze mogą mieć z tego trochę swojej radochy i wystraszyć gagatka tak, żeby się posrał.
Było ciemno. Było cicho. I byli tak blisko siebie. Podczas, gdy Lockie nasłuchiwał z czujnością, jakiej nie powstydziłby się nocny drapieżnik, Veronica wstrzymała oddech. Ja pierdolę, co ja robię. To stanowczo zbyt wielkie skrócenie dystansu, zbyt dosadna bliskość, przełamanie wszystkich barier i granic, które przez te pół roku były dla niej nieprzekraczalne z kimkolwiek innym niż on. Nie była skupiona na swoim prefekcim zadaniu, a filuterne oczko, którym uraczył ją Ślizgon, nie ostudziło wzburzonych emocji. W sumie to czy ona zrobiła to specjalnie? Sprowokowała go do niepotrzebnej bliskości, licząc… na coś? Znała go już jakiś czas i doskonale wiedziała, że oprócz pięknej mordy i ostrego języka cechuje się także zupełnym brakiem pomyślunku. To wręcz trio idealne, jeśli zamierza się popełnić z kimś szajs. Verka była na tyle lotna, że uświadomiła to sobie w przeciągu tych kilku, w ciągu których zdarzyło się kilka znaczących rzeczy. Najpierw cała znieruchomiała, potem na jego oczko odpowiedziała uśmiechem, aż wreszcie wypięła delikatnie pierś przed siebie, choć po prawdzie nie miała wcale czym go skusić. - Raz, dwa… - szepnęła cichutko, nie spuszczając spojrzenia z jego oczu. - Trzy!
Wyskoczyła zwinnie zza zbroi, jakby umykając bliskości, którą przed chwilą sprowokowała. Taka była z niej czujna prefektka, to wcale nie był element jakiejkolwiek gry. Wyjęła różdżkę i za pomocą klasycznego lumos oświetliła nocnych wycieczkowiczów. Twarze wciąż zarumienione, usta już spierzchnięte, włosy tak słodko potargane, że tylko dziecko nie domyśliłoby się, co tu zaszło. Zaskoczeni przez dwójkę prefektów panowie natychmiast się od siebie odsunęli. Verka kojarzyła ich widzenia, bo trudno było jej przeoczyć (szczególnie ostatnio) pary klejące się do siebie na szkolnych korytarzach. Był jeszcze tylko jeden, drobny szczegół. Oboje mieli dziewczyny. - No dobry wieczór - mruknęła z wyraźną złośliwością. - Panie Swansea, co my tutaj mamy? - W jednej chwili była wściekła. W dupie miała to, że chodzili sobie nocą po szkole. Ale fakt, że po kątach zdradzają swoje partnerki po prostu ją wkurzył. Natychmiast pomyślała sobie, że może i ją Ryszard zdradził. Że wcale nie wyjechał, że ją okłamał, że poznał kogoś nowego. To wszystko sprawiło, że zacisnęła mocniej palce na różdżce i spojrzała na Locka, niewerbalnie przekazując mu prosty komunikat. Albo nada ton tej dyskusji, albo się wycofa i da się jej wyżyć.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Tak jak ona wyskoczyła na nich jak rudy lis, tak Swansea brakowało tej zwinności. Wyszedł z zakamarka bardziej jak niedźwiedź wyłażący z pieczary i stanął za krukonką, splatając groźnie ramiona na piersi. To był w tym momencie najlepszy układ sił dla takiego duetu jak oni. Ona mogła być rezolutna, a on stać i mieć martwą minę, sugerując, że mają dwie opcje, albo rozmawiać werbalnie z Seaver, albo niewerbalnie, przemocą fizyczną ze Swansea. Zmrużył oczy, rozpoznając w jednym z nich swojego zresztą kolegę ze Slytherinu. Nie jakiegoś przyjaciela, mógł ich policzyć na palcach jednej ręki, jakby miał na niej jeden palec, ale wciąż kolegę, z którym rozmawiał o jego planach na boże narodzenie z jego słodką, puchońską dziewczyną Margaret. Zacisnął lekko usta w wymownym grymasie namyślenia się: - Mi to wygląda na zakłócanie ciszy nocnej. Wandalizm? Może to oni pomazali te obrazy, które mijaliśmy na drugim piętrze. Wyglądają na nieco zdyszanych, może tu przybiegli... - insynuował, łżąc jak pies. Chciał zarzucić im coś tak okropnego, tak przerażającego, tak tragicznie łamiącego szkolny regulamin, żeby się sami zaczęli przyznawać do miłosnej schadzki, czując, że to jest z pewnością mniejsze zło, mniejsza wina, a co za tym idzie - mniejsza kara. Miał w głowie przebłysk myśli, że to sytuacja dość delikatna, że tu się ważą emocjonalne losy ludzi, ukrywających swoją seksualność w szafie, że błędne działanie może ich skaleczyć na zawsze, że on, jaklo prefekt, być może powinien podejść do tego bardziej mediacyjnie... Niestety, nie był mediatorem. Nie był nawet dobrym prefektem. Przyglądał im się z mieszanką groźnej powagi i głupiego rozbawienia sytuacją. - Przypomnisz mi, ile jest punktów za łamanie regulaminu? Policzmy... chodzenie po zamku nocą, dewastacja zabytków, uszkodzenie obrazów, ucieczka z miejsca zbrodni... - zaczął wyliczać na palcach, puszczając Verze porozumiewawcze oko. Może zinterpretował to źle, ale była dość przybita od jakiegoś czasu, a na widok możliwości podopierdalania komuś za niewinność wydawało się, że wróciło w nią nowe życie. Nie był aż tak prawy i rezolutny, by odmówić jej trochę ubawu, skoro miało jej to polepszyć nastrój.
Gdyby ktoś powiedział jej, że będzie ze Swansea stanowiła zgrany duet, pewnie by go wyśmiała. Choć nie było to też takie bezpodstawne. Spotykali się bardzo często na szkolnych korytarzach, raz przyszedł do niej jeszcze do Zonka, dzielili nawet wspomnienie zjeżdżania ukrytą trasą na himalajskich feriach. A teraz oboje byli prefektami. Co za ironia losu - on, łamiący zasady na każdym możliwym kroku i ona, kompletnie nie wierząca w system i autorytety. Gdy będzie wracała do tej chwili we wspomnieniach, niechybnie poczuje wstyd. Nadużywali przecież swojej władzy, bawiąc się kosztem dwóch młodych i zagubionych dusz. Ale teraz? Bawiła się świetnie, przyjmując rolę dobrego aurora, choć z ich dwóch to Lockie miał przynajmniej refleksję, że należałoby to załatwić delikatnie. Ona była po prostu wściekła. - Oj, zdecydowanie. Zobacz, jakie mają rumiane policzki. Nie da się ukryć, trzeba chyba powiedzieć o tym wszystkim O’Malley’owi - Dobrze kojarzyła, że jeden z nich był Ślizgonem? Chyba, ale nie miała jak zapytać o to Locka. Póki co szła na żywioł, bawiąc się przy tym tak świetnie, że to powinno być nielegalne. - Tylko nie O’Malley - jęknął jeden z nich ze strachem. W zimnym świetle lumos miał twarz bladą jak ściana. - My nic nie zniszczyliśmy. Byliśmy w schowku na miotły, o tu, obok. Seaver spojrzała wymownie na partnera w przesłuchiwaniu, z trudem powstrzymując parsknięcie śmiechem. Te jego oczka były wprost urocze. Trochę łagodziły ten gniew, który poczuła w pierwszej chwili. - Ile? No tak z dwieście. Ale nie punktami bym się przejmowała, te obrazy były bardzo cenne. Wiesz, ile będzie kosztowała konserwacja? - Szyła, nic nie wiedziała o malowaniu. Może wygłupiła się właśnie w jego oczach, ale przyłapani na nocnej schadzce byli tak zesrani, że na pewno nie połączą kropek w głowie. W końcu ten po lewej (chyba był Gryfonem, co nie polepszało jego sytuacji) wydusił z siebie. - N-nic nie zrobiliśmy. C-c-całowaliśmy się tylko. Tylko. Dobrze, że dodał to tylko i Veronica z całą pewnością im uwierzyła. Była zdenerwowana, już chciała coś parsknąć z pogardą, ale wtedy zauważyła coś, czego nie widziała wcześniej. Łzę. Łzę, która spłynęła po policzku swojego winnego… winnego czego? Tego, że nie do końca radzi sobie ze swoją orientacją? Winnego kłamstw, które musiały być dla niego trudne, winnego oddania się porywowi serca? Straciła rezon. Zamrugała oczami, spoglądając na Lockiego. - Minus piętnaście punktów dla każdego z was. Za szwendanie się po zamku. Koniec dyskusji, marsz do łóżek. - Chciała zakończyć ten temat, uciąć go i zgasić myśli w swojej głowie. - Panie Swansea, odprowadzimy państwa do dormitorium, czyż nie?
Swansea się o prefekturę nie prosił. Przypinka przyszła do niego listem, a on przez dobre dwa tygodnie myślał, że to nowa zabawka z Zonka i dostał w promocji próbkę dla stałego klienta. Był rzetelny, zawsze był rzetelny, wbrew obiegowej opinii powierzone mu zadania zawsze wykonywał z dbałością, nawet jeśli po drodze stękał, pierdział i wyrzekał, jak bardzo jest mu z tym najgorzej na świecie. Prefekciarskie patrole i zadania były mu nie na rękę, ale to ostatni rok w tym kurwidole, więc można zacisnąć zęby i się przemęczyć. Mało kto wiedział, ale Lockie dosłownie skreślał dni w kalendarzu. A był ledwie październik. - O tak, O'Malley na pewno będzie miał używanie. On najbardziej lubi takich, co się wymykają nocą. -= pokiwał z powagą głową - Napoi was veritaserum i każe wyznawać największe sekrety, a potem będzie je ujawniał pomału, wtedy, kiedy będziecie się tego najmniej spodziewać... - powiedział niepokojącym tonem. Nie miał pojęcia, co by zrobił O'Malley i miał typa szczerze i głęboko w okrężnicy, ale przydawał się mu jako prefektowi, by sobie wytrzeć mordę i poszczuć nim dzieci. - W schowku... - mruknął, wracając do pocierania podbródka z namysłem. Vera z zapamiętałością osy atakowała młodych kochanków, żądląc ich coraz gorszymi proroctwami. Jakie było jego zaskoczenie, jak zobaczył, że wystarczyła łezka, by Seaver straciła cały rezon. What a curious creature... - Stanley, to nie jest dobre, co robisz. - powiedział do ślizgona - Pogadaj z Allie albo ja to zrobię. - kiwnął głową, gestem, sugerującym, że mają wypierdalać w podskokach, a Verkę zachęcając, by kontynuowali obchód. Niech sobie kochankowie wyjaśnią, zanim się rozstaną. Wiadomo przecież, że szepty zdradzane ciemną nocą w towarzystwie kilku zbroi, były bardziej szepczące. I szczere. Gdy oddalili się na jakąś odległość, spojrzał na jej rudą czuprynę z góry. - O co chodziło? - zainteresował się jak stara baba. Swansea zgrywał debila cały czas, ale był bardzo uważnym obserwatorem. Nie był aż tak głupi, by nie zauważyć, że o coś jej chodziło na pewno.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wiadro już miał, ale co on będzie z samym wiadrem wracał, choć stworzyłby z niego na pewno coś ciekawego. Uznał, że ogarnie jeszcze jakąś duperelę i wtedy nie będą mogli mu powiedzieć, że się nie starał. Łaził więc po korytarzu licząc na łut szczęścia, ale jak na złość woźny postanowił odwalać swoją robotę dobrze i wszystko wyglądało na posprzątane. Już miał zawracać i uznać, że pal sześć, wiadro wystarczy, gdy coś mu mignęło w kąciku oka. Uznał, że to sprawdzi, może a nóż, coś wartego. Skręcił w tym kierunku i dostrzegł porzuconą cukiernicę. Uznał, że się pewnie nada, ale ciekawość popchnęła go do otworzenia wieczka. Początkowo zastanawiał się, czy to czekolada, czy rodzynki, ale stwierdził, że nie będzie ryzykować i postąpi tak, jak z zamienionymi w guziki petami, podłoży to jakiemuś pierwszemu lepszemu dzieciakowi. Jak postanowił, tak zrobił. Idąc do klasy minął grupkę drugoklasistów, którym wrzucił zgrabnie zawartość cukiernicy do kieszeni i powrócił na miejsce zbiórki.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
W jej głowie ciągle pobrzmiewało echo tych słów dotyczących veritaserum. Nie mogła powstrzymać posłania Lockiemu krótkiego, badawczego spojrzenia – ciekawy tok rozumowania, zważywszy na to, że oboje kłamią jak z nut. Nie tylko profesor O’Malley, jak wieloma wadami się nie wyróżniał, nigdy nie użyłby przeciwko nim eliksiru prawdy. Ale i ów proceder był nielegalny, nie mówiąc o tym, jak bardzo paskudny wydawał się jej moralnie. Niczego nie ceniła bardziej niż możność zachowania swoich (i nie tylko) tajemnic dla siebie. Sam fakt, że Swansea straszył ich akurat tym sprawił, że nieznacznie drgnęła. Szybko jednak się opamiętał, uciął temat a na odchodne zwrócił uwagę jednemu z młodziaków jednoznacznie dając mu do zrozumienia że. Jeśli ty nie pogadasz to zrobi to on. Ała. To musiało ich cholernie boleć i wtedy, niespodziewanie i dotkliwie, ją oświeciło. Na cycki Morgany, jak paskudnie się zachowała. Ślizgoński prefekt na domiar złego nie podchwycił jej sugestii, aby ich odprowadzić do dormitoriów. Jedno w jedną, drugie w drugą stronę – i tyle, bez zbędnych komentarzy. Wiedziony intuicją, zapewne słusznie, uznał, że tę delikatną sprawę panowie muszą jeszcze obgadać. Jednakże to dawało również i czas, i sposobność, aby porozmawiać mogli oni. Gdy zostali już sami nie musiała czekać zbyt długo. Zerknął na nią – uważnym i niepozbawionym zaciekawienia spojrzeniem – z góry. Tak bardzo nie lubiła tego, że była niska i każdy mógł patrzyć na nią z pozycji, która dawała mu jakąś podświadomą przewagę. - O gówno – warknęła w pierwszym odruchu, choć nie był niczemu winny. Wyminęła go bez zbędnych komentarzy i odeszła kilka kroków głąb korytarza, tak żeby broń Merlinie nie zauważył w świetle księżyca, jak w kącikach oczu pojawia się pierwsza kropla. Westchnęła, po chwili uświadomiła sobie, że zachowuje się jak gówniara. Że się wyżywa – najpierw na tamtych, teraz na nim – a to zachowanie niegodnie zdrowo rozsądkowej osoby. - Ricky ze mną zerwał – mruknęła cicho, czując się nagle bardzo niepewnie. Zanim splotła ręce na piersi, otarła kciukiem kącik oka, a dopiero potem odwróciła się w jego stronę. - Źle to znoszę. Chyba trochę się zapędziłam, gdy ich zobaczyłam. Lockie, oni mają dziewczyny no nie?
Po tym, jak O'Malley poił uczennice amortencją, Swansea by się wcale nie zdziwił, gdyby mu się zdarzało dolewać uczniom veritaserum do dyniowego soku. Kłamał jak z nut, owszem, ale w każdym kłamstwie znajdowało sie jakieś ziarno prawdy. Może to kwestia ich dziwnie rozbieżnych moralności, ale istniał wysokie prawdopodobieństwo, że gdyby wpadły mu w ręce takie veritowe krople, sam by z jednej czy dwóm osobom dolał przy okazji jakiejś kolacji. Dla własnej satysfakcji znajomości sekretów cudzych myśli. Nigdy nie odczuwał nierówności perspektywy, jaką dawała mu przewaga wzrostu. Może dlatego, że nigdy nie był po tej drugiej stronie, rzadko spotykając kogoś, do rozmowy z kim on sam musiałby zadrzeć głowę. Był kiedyś jeden nauczyciel z domieszką krwi olbrzymów, który zaskoczył Swansea swoimi gabarytami niedźwiedzia, niemniej był to odosobniony przypadek. Zupełnie więc nieświadomie - albo dobrze udawał - wywierał presję na rozmówczyni, która szczeknęła do niego tak dziecinną pyskówką, że parsknął śmiechem, nim zdołał przemyśleć, czy to aby na pewno dobra reakcja. Uniósł brwi, odprowadzając ją wzrokiem tych kilka kroków, bo spodziewał sie albo kontynuacji idiotycznej odzywki albo jakiegoś wyjaśnienia i intuicja go nie zawiodła. - McGill? - uniósł brwi - No zawsze miałem gryfonów za debili. - wzruszył ramionami, jego talent do subtelnych komplementów ever so strong. Przechylił głowę jak pies, kiedy znów odwróciła się w jego stronę. - Może. Trochę. - raz jeszcze wzruszył barami - Nie pierwszy i nie ostatni raz ktoś ich potraktuje niesprawiedliwie, w tej jebniętej szkole lepiej, żeby prędzej niż później do tego przywykli. - uniósł brwi, kierując się w jej stronę i kiwając głową, żeby kontynuowali obchód - Stan na pewno ma. Ten drugi nie jestem pewien...