Witaj w Magicznym Muzeum Figur Woskowych Madame Royce! Jest to miejsce, w którym znajdziesz wiele sław czarodziejskiego świata. Mówisz, że w Londynie można też znaleźć podobne, mugolskie muzeum? Owszem, jednak jestem pewien, iż będziesz zachwycony tym miejscem. Tutaj figury potrafią się ruszać i ustawić odpowiednio do zdjęcia. Jeśli masz swój aparat - proszę bardzo, korzystaj do woli. Jeśli jednak takowego nie posiadasz, możesz nabyć go w wypożyczalni. Wywołanie 15 ruchomych zdjęć kosztuje galeona. Chyba, że wolisz opcję nieruchomą, wtedy zapłacisz tyle samo, ale za 30 odbitek. Wejdź i rozejrzyj się po salach. Są podzielone tematycznie. W pierwszej czekają na Ciebie gwiazdy Quidditcha. Miejsce bardzo obszerne, w końcu trzeba zmieścić tu składy wszystkich drużyn! Oczywiście tych sławniejszych. Chcesz pamiątkę z całą drużyną, czy może z konkretnym zawodnikiem? Ustawią się odpowiednio, o to się nie martw! Przejdźmy dalej. Widzisz swojego idola? Z pewnością zauważysz kogoś, kto pojawił się na okładce czasopisma! Jesteśmy w sali muzycznej. Naciesz oczy, czarodzieju! Możesz obfotografować pół pomieszczenia. W kolejnej sali ukażą Ci się postacie historyczne. Super fotka z Voldemortem? Nie ma sprawy! Harry Potter także się uśmiecha. A może jakiś sławny goblin? Przejdźmy dalej, skoro już się napatrzyłeś. Tu z kolei coś, dla fanów teatru. Znani aktorzy już pozują do zdjęć. A dalej? Mnóstwo innych! Postaci z książek, wampiry, wilkołaki... Czego tu nie ma? Z pewnością znajdziesz coś dla siebie!
kostka: 5 (jest link do tych zapełnionych, jbc :*)
Selma nie zdążyła usłyszeć odpowiedzi ze strony towarzysza (o ile miał ochotę odnieść się do wypowiedzianej przez nią lakonicznej opinii), gdyż w międzyczasie zjawiła się obok nich nieznana jej dotąd dziewczyna, za to najwyraźniej spoufalona już z Bergmannem. Można byłoby się zastanawiać - on mógłby, z pewnością - jak Fairwyn na to zareaguje, jednak stoicki spokój wskazywał na to, że najwyraźniej wcale się tym nie przejęła. Lub - zwyczajnie - przyzwyczaiła. Daniel miewał przecież liczne koleżanki, nieprawdaż? Posłany Nevie uśmiech był jednak nieskazitelny, a badawcze spojrzenie (jak na nią) przyjazne, mające w ciągu chwili przybliżyć chociaż trochę nieznajomą dotychczas osobę. Dziewczyna wyglądała młodo, ale w brązowych oczach Selma dostrzegała błysk niekoniecznie pasujący do wieku i filigranowej postury. A może tylko sobie to wmawiała? Nie lubiła wyciągać pochopnych wniosków. - Selma Fairwyn - odpowiedziała po prostu, dyplomatycznie pozostawiając kwestię określania swojej znajomości z Bergmannem milczeniu - nie sądziła, by on sam palił się, do przedstawiania jej jakkolwiek we własnym kontekście, zatem pozwoliła rozmówczyni wyciągnąć własne wnioski i płynnie przejść dalej, który pojawił się sam wraz z wystąpieniem Harrisona. Półwila darowała sobie kulturalne rozmowy na tematy pogody i innych pierdół, ruszając w stronę sali. Daniel mógł chcieć porozmawiać sobie ze znajomą, nie miała zamiaru mu w tym przeszkadzać, choć miło byłoby oczywiście, gdyby jednak rzeczywiście towarzyszyli sobie podczas wystawy. Bez znaczenia. W tym całym zamieszaniu, nim jeszcze podeszła do figur, pod nogami dostrzegła galeony. Podniosła je bez pośpiechu, szukając wzrokiem możliwego ich właściciela, ale najwyraźniej nie było go tutaj lub nie zdawał sobie sprawy z utraty pieniędzy.
Marceline zaś należała do osób, które myślą za dużo i nie pozwalają na to, by spontaniczność wzięła w górę. Ostatnim razem zdecydowała się na to przy Ulli, co ostatecznie mogło zostać zinterpretowane dwojako, ale nie umiała się w żaden sposób powstrzymać przed złamaniem pewnych granic. Czy powinna to analizować dłużej? Zapewne nie, bo to pozostawało w sferze iluzorycznych wspomnień, stąd zaniechała jakichkolwiek rozważań o tamtym popołudniu. I dzisiaj oczekiwała tego samego; dokładnie w ten sam sposób chciała spędzić czas z Ezrą, który miał ją wyswobodzić od codziennych zmartwień. Czy był w stanie? Uśmiechnęła się szerzej na jego słowa i pokręciła z rozbawieniem głową. Nie była pewna jak ma na to zareagować, bo od dawna nie słyszała takich sentencji, jakby całkowicie zapominając, że ktokolwiek mógłby uraczyć ją komplementem. - Dziękuję - odpowiedziała spokojnie, a oczy rozbłysły niczym dwie iskierki, w których tliła się nuta zawstydzenia. Rzadko kiedy potrafiła reagować poprawnie na miłe frazy, stąd wolała odpuścić i zmienić temat, aniżeli ciągnąć ten, w którym będzie odczuwała dziwnego rodzaju brak swobody. To nie o to chodziło; powinni odpocząć od zmartwień i trosk, dlatego wolała skupić się na wystawie, która obrazowała wydarzenia z przed kilku lat. Nie wiedziała jaki mieć do tego stosunek, wszak Hogwart nigdy nie miał być jej domem, ale opowieści krążącego wokół tego tematu kreowały wszelakie emocje. - To dziwnie zabrzmi - zaczeła i przygryzła nerwowo przygryzając policzek od środka i posyłając krótkie spojrzenie profesorowi. - Czy mógłbyś... Chciałabym... - jąkała się, bo nie umiała ubrać w słowa prośby, którą miała, co zaczynało ją irytować. Dopiero po chwili stanęła niezwykle blisko chłopaka i ułożyła dłoń na jego torsie, mając nadzieję, że to w jakiś sposób przełamie jej obawy. - Udawaj mojego chłopaka, dopóki stąd nie wyjdziemy, dobrze? Kiedyś ci wytłumaczę dlaczego, ale nie mogę teraz - wydusiła na jednym tchu i spojrzała na niego niemal błagalnie, by tylko nie wziął jej za wariatkę. Owszem, ta propozycja wydawała się irracjonalna, ale chciała za wszelką cenę pokazać Danielowi, że i nią ktoś może się zainteresować, wszak z pewnością nigdy nie dowie się, że tylko grali. Nagła nostalgia jaka jednak wdarła się do jej drobnego ciała sprawiła, że spuściła wzrok i przeniosła go na rzeźbę dementora, który wcale nie przypadł do gustu Holmes. Bez przekonania oczekiwała odpowiedzi Clarke'a, modląc się w duchu, by nie odwrócił się na pięcie, aż w końcu spojrzała raz jeszcze na figurę i pokręciła z rezygnacją głową. - Chodźmy dalej, to dzieło sztuki źle na mnie działa... - przyznała i cofnęła się o krok, by tylko uciec z tego miejsca i iść tam, gdzie żadne z dzieł sztuki nie będzie wzbudzało w niej specyficznych emocji. Wbiła zielonkawe tęczówki w towarzysza i posłała mu subtelny uśmiech, na moment kompletnie zapominając o prośbie, a przecież była dość istotna, prawda?
4.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Marceline przyjmowała wszystko nad wyraz spokojnie, przez co Ezrze trudno było określić, jakie emocje w rzeczywistości jej towarzyszą. Miał wrażenie, że choć piękny uśmiech zakwitł na jej ustach, komplement potraktowała jak z grzeczności przyjęty podarek, który w krótkim czasie i tak zaginąć miał gdzieś na dnie pamięci. A może to on był teraz przewrażliwiony, czując pewną presję sprostania oczekiwaniom - a przecież właśnie tego mieli unikać. - Wiesz, nigdy nie lubiłem historii, ale takie artystyczne wyrażenie całkiem do mnie przemawia i może wreszcie czegoś nauczę się o historii tej szkoły. W końcu wypada. Nikt jednak nie powiedział, że przy okazji nie mogę dowiedzieć się czegoś o nieco dalej położonej szkole, panno z wyjątkowym akcentem - mrugnął do towarzyszki, wyraźnie sugerując, że chciałby dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Skąd konkretnie pochodziła? Dlaczego się przeniosła? - Więc to był dobry pomysł, że zgodę wymogłaś przed zdradzeniem prośby - zauważył, przypominając jej z łagodnym uśmiechem, że już zgodził jej się pomóc. Nie było po co robić tego jeszcze dziwniejszym. Clarke poczuł się odrobinę niekomfortowo, kiedy Marceline ułożyła swoją dłoń na jego klatce piersiowej - nie dlatego, że uczucie same w sobie było nieprzyjemne, lecz ponieważ ciążyła na nim świadomość, jak niewłaściwy obrót przybierała sytuacja. Clarke łagodnie dotknął ręki Marce, chcąc delikatnie, ale z jasnym przekazem ją strącić. Powstrzymały go jednak kolejne słowa dziewczyny. W głowie Ezry pojawił się poważny konflikt z racji tego, iż wiedział, że podobnie do ich dwójki na wystawę mogli się przekraść i inni Hogwartczycy. Prośba Marceline wymagała przekonywującej naturalności, a to z kolei mogło źle wyglądać w oczach ludzi kojarzących jego obecne zdeklarowanie w kwestii związków. Nie obawiał się, że nieprzyjemna plotka dosięgnie jego albo Leo, lecz że na starcie przylepi do pleców Marceline jakąś niezbywalną łatkę, bardziej lub mniej uciążliwą w zależności od grupy towarzyskiej. To było dla niego oczywiste, że powinien jej odmówić, jednak coś w tej jej błagalnej, mocno speszonej postawie podpowiadało mu, że to nie jest byle jakie widzimisię. Wychwycił szybkie odwrócenie wzroku przez Marceline - bała się spojrzeć na niego czy też kogoś szukała? Wtedy też powziął decyzję, splatając swoje palce z palcami dziewczyny, tym samym dając jej niewerbalną odpowiedź. Miał wrażenie, że było w tym geście coś niezręcznego, jakby czuł, że te dwa elementy układanki nie zazębiają się o siebie w idealny sposób, nawet jeśli delikatne, niemal czułe muskanie kciukiem po jej skórze sugerowało coś zupełnie innego. Zerknął na rzeźbę dementora, która tak nie przypadła do gustu Marceline, ale on odnajdywał w niej jedynie fenomenalne odwzorowanie rzeczywistego stwora. Skinął jednak głową, odpowiadając Marce uśmiechem, odbijającym się przyjacielskimi iskierkami w oczach. Opiekuńczym gestem przesunął po talii dziewczyny, nakierowując ją w drugą stronę. Jego wzrok przykuła monumentalna rzeźba olbrzyma - staranność jej formy niesamowicie imponowała Ezrze. Zdawał sobie sprawę, że rozmiar sprawiał, że każdy błąd artysty byłby jeszcze bardziej widoczny. Ale tu nie było pomyłki. Cóż, na pewno nie w samym wyglądzie, ale był aspekt, do którego Ezra nie był przekonany. - Te dźwięki to niedopracowany pomysł - skomentował, po raz ostatni krzywo spoglądając na postać. Nawet kiedy odwrócił się do innych prac, pomrukiwanie wielkoluda przedzierało się pomiędzy jego myślami, nie pozwalając się mu skupić i w pełni docenić wystawy. Czyżby to były jakieś wyrzuty sumienia, że nie zabrał do muzeum swojego ćwierćolbrzymiego chłopaka?
Czy odtwórczość mogłaby zostać uznana za s z t u k ę? To pytanie kołatało niezmiennie w głowie Bergmanna - przypominając echo słów Fairwyn, wypowiedzianych jeszcze przed oficjalnym znalezieniem się w środku. Zatrzymał jednakże wszelkie (być może pochopne) rozumowania dla siebie; z uśmiechem przywitał Drayton, nie dodając samemu nic w kwestii łączących go z Selmą relacji - nie widział wówczas takiej potrzeby akcentowania. Podejrzewał, że Neva mogłaby się z nim zgodzić - mieli podobny gust w przypadku dzieł sztuki, zaś sam - musiał przyznać - czuł się obecnie niczym na interaktywnej wycieczce, streszczającej o losach dzielnych bohaterów Hogwartu. Nie umniejszając, kwestia historii ciekawiła go na swój sposób - lecz niekoniecznie pragnął ją zrównać ze sztuką, traktując w obrębie wykwintnej uczty dla zmysłów, wznoszącej się ponad codzienność perły w koronie ludzkiej cywilizacji. Prześladowało go również pewne wrażenie. Nie umiał o n i e j zapomnieć, nie umiał wyrzucić z pamięci uświadomienia, że była tutaj, również, czyżby - w towarzystwie? Spojrzenie wychwyciło (zbyt) znajomą, drobną sylwetkę a mieszanina rodzących się wewnątrz emocji wypełniała go gniewem, trudnym w sprecyzowaniu gniewem, który najchętniej przełamałby rozrastające się ograniczenia tłumu - a przecież z drugiej strony, unosząca się, wypalająca narządy emocja była czystym irracjonalnym impulsem. Dlaczego ją czuł? Dlaczego, kiedy jej ręka osiadła na klatce piersiowej… Nawet nie wiedział, kiedy przystanął, kiedy stał równie niczym otaczające jego posągi - niemal w bezruchu. Krótki, biegnący ból - jaki wynikał z potrącenia przez przypadkowego przechodnia - i trudność w złapaniu równowagi sprawiła, że dłoń odruchowo naprężyła się, jakby w poszukiwaniu oparcia. Szlag by to trafił, pomyślał, włączając w to jeszcze gromadę bardziej dosadnych przekleństw i już, bez najmniejszych rozproszeń, dołączył do dalszego poświęcania uwagi samej w sobie wystawie. - Nie patrzcie tak na mnie - mruknął, zauważywszy coś podejrzanego we wzroku oraz dopiero wtedy odważył się dyskretnie oglądnąć za siebie. Jasna cholera. Naprawdę, zaczynał się łudzić (wznosił modły do wszystkich znanych mu wyższych istot), że zostanie to przez odbiorców uznane (bez zbędnych pytań) za zamierzony dłonią artysty efekt, nie zaś - przez zetknięcie się z jego własną.
Oto i nadeszła pora na konfrontację, odnalazła łowcę, co było zadziwiająco łatwe, a może właśnie to on ją znalazł? W lesie na pewno zauważył jej dość charakterystyczny kolor włosów, co prawda nie była jedyną blondynką w okolicy, ale najpewniej była jedyną która w wolnym czasie błąka się po okolicznych lasach. To niestety dało się rozpoznać, na różne sposoby, a ci którzy również to robią odgadują te oznaki najlepiej. Szkoda tylko, że przy okazji ktoś zupełnie obcy dowiedział się, że jest animagiem. Niewiele osób o tym wiedziało, w każdym przypadku był to ktoś bliski, komu mogła zaufać, a jemu akurat nie ufała. Czy mógł coś uzyskać mając taką wiedzę? Wolała się nad tym nie zastanawiać. Może nieznajomy nie będzie taki zły, póki co zapowiadało się na to, że jest całkiem w porządku, ale wolała trzymać dystans. Przyjęła jego zaproszenie, głównie dlatego, że tak jak napisała w liście rzeczywiście i tak miała iść na wystawę. No i na festiwalu z wiadomych powodów nie mogli sobie spokojnie porozmawiać, a gdzieś musieli przeprowadzić tę rozmowę. Ubrała się więc dość elegancko, jak na siebie, w końcu nie mogła iść do muzeum w byle czym i ruszyła na wystawę. On już na nią czekał, a wiedząc, że wstęp jest tylko dla dorosłych trzymała go blisko siebie, aby inni uznali, że przyszli tu razem (co było zgodne z prawdą) i aby uznali, że oboje ukończyli już szkołę. Udało im się przejść, jednak musieli jeszcze trochę poczekać na rozpoczęcie, przy okazji uświadomiła go dlaczego są tu razem. Poza wyżej wspomnianym, czyli wyjaśnieniu sobie tamtej sytuacji nie liczyła na nic więcej. Nie musieli zostać przyjaciółmi czy nawet kolegami, ale oczywiście nie miałaby nic przeciwko, jeśli byłby w porządku. Niedługo po ich przyjściu autor wystawy wygłosił swoją przemowę i zaprosił do zwiedzania po czym wszyscy zgromadzeni ruszyli za nim. - Interesują cie takie rzeczy? - zapytała ze zwykłej ciekawości, oczywiście mając na myśli oglądanie wystaw w muzeach. Ja najbardziej zainteresowały obrazy przedstawiające bitwę, do których niemal natychmiast się udała - To było coś - mruknęła do siebie. To wszystko skojarzyło jej się trochę z pojedynkiem z Argenami, było super, no, dopóki nie dostała Crucio. Szkoda, że nie mogła z nikim o tym rozmawiać, a właśnie, jeśli już chodziło o rozmowę - Co do tego co stało się w lesie, bo raczej jasne jest już to, że się odnaleźliśmy, czego wtedy chciałeś? Polujesz na zwierzęta? - powiedziała dość cicho, ale wystarczająco głośno, aby mógł to usłyszeć. Postanowiła nie owijać w bawełnę i nie czekać na to aż on pierwszy zada pytanie. Poprowadziła go dalej w stronę rzeźb w pewnym momencie czując, że jej but na coś natrafił. Spojrzała na podłogę i zauważyła, że tuż przy jej stopie leży 20 galeonów, nie zastanawiając się długo sięgnęła po pieniądze, uznając, że nie pogardzi i taką sumką. Schowała monetę do kieszeni spodni i skierowała się ku rzeźbie Dementora, która nadzwyczaj ją fascynowała. Możliwe, że zostawiła Rileya przy poprzednich, ale chyba nie będzie miał problemu ze znalezieniem jej?
Dał się namówić siostrze na wystawę głównie dlatego, że nie spędzali ze sobą zbyt wiele czasu. Trudno było mu przyznać nawet samemu przed sobą, że faworyzował Vivien, pomimo nie tak wcale złych relacji ze starszą z sióstr. Wciąż to z nimi dwiema się trzymał, w codziennym życiu zupełnie wyrzucając ze swojej świadomości fakt, że miał jeszcze trzech braci. Widywali się z @Beatrice L. O. O. Dear na tyle rzadko, że nie byłby w stanie odmówić dziewczynie i sprawić jej zawód. Sam z siebie raczej by na tę wystawę nie poszedł. Dlaczego? Ich społeczeństwo rozwijało się w (według Doriena) złym kierunku. Okrutnie żałował, że czystość krwi nie jest już tak istotna jak kiedyś. Nie pamiętał tych czasów, ale jego ojciec był świadkiem upadku ich cywilizacji. Dokładnie te wartości starał się przekazać swoim dzieciom, a udało mu się to uczynić chyba w tylko jednym na sześć przypadków. Tematem wystawy szeroko pojętej sztuki w magicznym muzeum w Londynie był przełomowy moment w historii ich czarodziejskiego świata. Już miał odpowiedzieć siostrze, że mogliby przebić się przez ten tłum i ewentualnie wrócić do początku wystawy na samym końcu zwiedzania (ten analityczny umysł!), gdy się nieco przerzedzi, kiedy usłyszeli krótką przemowę samego autora tejże wystawy. Pomimo początkowej niechęci Dorien szybko się zainteresował tym co przedstawiały eksponaty. Szczególnie przyjrzał się obrazowi, który przykuł uwagę Deara ze względu na perfekcyjne detale. Zapatrzył się do tego stopnia, przestępując krok do przodu wpadł na mężczyznę, który okazał się być znającym się na rzeczy krytykiem sztuki. Dorien został uraczony dosyć długim wywodem na temat stylów w malarstwie i innych tego typu niepotrzebnych w codziennym życiu pierdół, aczkolwiek człowiek ten opowiadał w tak ciekawy sposób, że Dead całkiem uważnie go słuchał.
Kostki: 3,3
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Rozglądała się z zaciekawieniem, próbując wyłapać jakieś znajome twarze. I widziała przynajmniej kilka znajomych osób. Gdzieś w tłumie była Yvonne, do której pomachała nieśmiało, spostrzegła, że niedaleko znajdował się jej nowy kolega, Claude. Musiała przyznać, że podczas ich ostatniego spotkania bardzo chłopaka polubiła. Może dzisiaj postanowi się do nich przyłączyć? Kto to mógł wiedzieć. Już mieli gdzieś ruszyć, kiedy Beatrie spostrzegła, że Dorien zafascynował się monologiem autora tejże wystawy. Dziewczynie szkoda było mu w tym przeszkadzać, więc tylko poklepała go współczująco po ramieniu i sama podeszła do jednej z figur przedstawiających tych wybitnych ludzi, którzy kiedyś walczyli o lepszy byt dla czarodziejów. Beatrice nie miała wyrobionego zdania na temat ich poczynań, nie mniej z pewnością ją fascynowali Ci ludzie. Przyglądała się przez dłuższy czas woskowej figurze kogoś, kto był podpisany jako Ronald Wesley. Rudzielec, o piegowatej twarzy i chudej sylwetce nie przypadł jej do gustu. Słyszała o jego historii i wiedziała, że ostatecznie związał się on z Hermioną Granger, co dla dziewczyny było czymś niezrozumiałym. Ona sama by na niego nawet zwróciła uwagi. Ale w tym momencie, jej palce mimowolnie powędrowały w kierunku jego twarzy. Rozejrzała się tylko szybko, czy aby na pewno nikt na nią nie patrzy w tym momencie. Miała to szczęście, że większość ludzi była zbyt skupiona na słuchaniu słów autora wystawy, który prowadził długi monolog. Dlatego też jej dłoń niemalże wystrzeliła w kierunku twarzy Wesley'a. I to był bardzo duży błąd. W momencie, gdy palce dziewczyny sięgnęły nosa postaci z przeszłości, postanowił on zrobić sobie wakacje od reszty ciała figury. I z głuchym plaśnięciem spadł na podłogę. Dziewczyna najpierw spojrzała za siebie w poszukiwaniu ewentualnych światków zdarzenia, jednak takich nie dostrzegła. Na całe szczęście. Dlatego, jak gdyby nigdy nic, podeszła na powrót do swojego brata, łapiąc go delikatnie pod ramię. -Wesley'owi odpadł nos. - wyszeptała mu na ucho i pociągnęła za sobą w kierunku jak najdalszym od miejsca zbrodni. Nie chciała, by ktoś ją tam dłużej widział.
Claude oczekiwał z niecierpliwością odsłonięcia tak długo wyczekiwanej wystawy, a z każdą kolejną chwilą był coraz bardziej podekscytowany. Na szczęście nie stał pod budynkiem zbyt długo, niedługo po tym, gdy zjawił się na miejscu, tłum zaczął poruszać się do środka, a Claude usłyszał powitanie, które wygłaszał najpewniej Harrison, autor i pomysłodawca. Claude wcisnął się w środek jakiejś grupki ludzi i słuchał z uwagą, gdy nagle jego wzrok padł na... Beatrice? Och, jakaż niespodzianka! Byłoby jednak zbyt pięknie, gdyby od razu udało mu się do niej dotrzeć. Oczywiście ludzie skutecznie uniemożliwili mu migrację w tłumie, wobec czego został pociągnięty z prądem do pierwszej sali, gubiąc dziewczynę z oczu. Nic nie było jeszcze stracone, bowiem sama sala była bardzo przestronna i bez problemu mógłby ją odnaleźć... Lecz te wszystkie obrazy były tak ciekawe! Podchodził do każdego portretu i dopytywał je o daty urodzenia, o jakieś ciekawe fakty z życia i chyba wpadł w oko jakiemuś panu, który okazał się być znanym krytykiem sztuki. Postanowił uraczyć go rozległą przemową, wręcz wykładem na temat różnych technik malarskich wykorzystanych na tym i tamtym obrazie, zagłębiając się w szczegóły, które jedynie Claude'a znużyły. Nigdy nie był dużym pasjonatem sztuki, gust miał dosyć średni, żeby nie rzec kiepski i nie znał się kompletnie na malarstwie. Nawet ów krytyk nie był w stanie go zaciekawić. Oczywiście chłopak udawał względne zainteresowania, mimo opadających powiek i ogromnej chęci ziewnięcia mężczyźnie w twarz. Kiedy tylko uwolnił się od jego towarzystwa, ponownie zaczął szukać wzrokiem Beatrice. Odnalazł ją... Uwieszoną na ramieniu Doriena Deara! Ależ niezwykły zbieg okoliczności, nieprawdaż? - Och, witajcie, cześć, co słychać? - przywitał się, wyciągając dłoń na przywitanie, niepewny, komu powinien podać ją pierwszy. - Ależ niesamowite spotkanie, zastanawiałem się właśnie, czy uda mi się spotkać jakieś znajome twarze, a tu proszę! Znalazłem aż dwie! - powiedział z nieskrywanym zadowoleniem. - Przyszliście... razem? - zapytał, nie do końca wiedząc, po co mu te informacje, ale był ciekawski, ot co.
Przejażdżka Błędnym Rycerzem była obłędna. Jeśli nie liczyć malowniczo rozbryzgującej się salwy wymiotów jakiegoś dzieciaka, który ewidentnie nie powinien wsiadać do czegokolwiek, co przemieszcza się w tempie Znikaczy. W myślach miałem tylko - ratuj się, kto może. Bo choć nie powiem, żebym był jakoś przesadnie wrażliwy na zapachy, to jednak nieszczególnie uśmiechało mi się tkwienie w szczelnie zamkniętej przestrzeni, przesiąkając wonią wymiotów. Dlatego też wysiadłem znacznie wcześniej, a odcinek do Muzeum Figur Woskowych pokonałem już pieszo, żeby... się przewietrzyć. Wmieszałem się w tłum, chcąc jakoś przemknąć obok ochroniarzy. Na szczęście nie zwrócili na mnie uwagi, więc już chwilę później ruszyłem w stronę pierwszej sali - w kierunku wskazanym przez mężczyznę z czerwoną muchą, ściskającą wylewający się spod niej podbródek. Starałem się wyłowić jakiekolwiek znajome twarze, bo nie wierzyłem w to, że tylko ja z całej hogwardzkiej braci spróbowałam się tu wedrzeć. Chwilowo nie dostrzegłem nikogo, do kogo mógłbym się przyłączyć, więc po prostu skoncentrowałem się na wystawie, pobieżnie zapoznając się z tym, co widniało na obrazach. O wiele bardziej intrygowała mnie postać olbrzyma - nie wiem, jakim cudem go tutaj zmieścili, ale wyglądał… realistycznie. Kiedy się do niego zbliżyłem, chcąc rozwiać wątpliwości, czy nie mam czasem omamów słuchowych, okazało się, że… ta figura naprawdę wydaje z siebie niepokojące dźwięki. Zadarłem głowę, obrzucając wielkoluda uważnym spojrzeniem, nim odwróciłem się, by odejść na tyle daleko, żeby go nie słyszeć.
jeden + wskakuję na ostatnie wolne miejsce dla studentów
Oderwała się od przewodnika w momencie, gdy do zgromadzonych gości muzeum wyszedł kustosz i powitał ich, po czym zaprowadził do pierwszej z sal wystawy. Była niezmiernie ciekawa, co takiego zostanie im zaprezentowane, tym bardziej że po krótkiej lekturze wiedziała, że pierwsze pomieszczenie zostało poświęcone bohaterom Bitwy o Hogwart. Uśmiechnęła się więc, widząc realistycznie wyglądające woskowe figury oraz wiszące na ścianach obrazy. Chłonęła widok tych pięknych dzieł, w które ktoś tchnął życie, przez co można było niemal poczuć się, jakby przebywało się wśród tych ludzi, którzy przeciwstawili się Voldemortowi. Podeszła do grupki osób, które słuchały autora wystawy zaczynającego właśnie opowieść o głównym przebiegu bitwy. Sama zaczęła chłonąć jego słowa, chcąc wyobrazić sobie, jak wielkiego poświęcenia dokonali młodzi ludzie, by postawić się reżimowi czarnoksiężnika. Prawdopodobnie spędziłaby na wysłuchiwaniu kolejnych historii jeszcze długi czas, gdyby nie figura, która przyciągnęła jej uwagę. Podeszła do woskowego dementora. Naprawdę wyglądał przerażająco, górując tak nad śmierciożercami, stojąc wśród innych popleczników Voldemorta. Spod jego podstawy wydzielała się czarna mgła, przez którą naprawdę miało się wrażenie, że zaraz podleci do Elizabeth i wyssie z niej całą jej radość życia. Poczuła nieprzyjemne dreszcze i odwróciła się od zakapturzonej postaci. Artysta, który stworzył tą, figurę naprawdę miał talent. Nawet jeśli nie był prawdziwy, aż korciło ją, by uciec od niego jak najdalej. Przeszła więc na drugi koniec sali, by przyjrzeć się jednemu z obrazów przedstawiającego bardziej znaną scenę walki pod murami zamku.
Mając na względzie, że pierwsza sala była dość duża i zapełniona eksponatami do oglądania, szczególnie że kilka z nich, jak np. figury czy portrety mogły samodzielnie opowiadać historie, autor wraz z kustoszem nie spieszyli się do odsłonięcia tej części wystawy, która z pewnością była bardziej imponująca. Harrison od wielu lat pracował nad udoskonaleniem swojej wizji i wręcz nie mógł się doczekać chwili, gdy ujrzą ją oczy wszystkich tych zgromadzonych ludzi. Przebierał w miejscu nogami, rzucając ukradkowe spojrzenia w kierunku kustosza jak gdyby pytając, czy to już odpowiednia chwila - i czy go wzrok nie mylił? Kustosz pokazał zielone światło, więc Harrison zaklaskał w dłonie, przyłożył koniec różdżki do krtani i odezwał się donośnym głosem, przekrzykując rozmawiających. - Proszę Państwa, żywię nadzieję, że jak dotychczas wystawa się podoba i każdy z państwa znajduje coś dla siebie - powiedział na wstępie, a jego twarz znaczył szczery, szeroki uśmiech. - Chciałbym jednak przerwać na moment i pokazać coś, nad czym pracowałem najdłużej. Zapewniam, że jest to coś wyjątkowego i na pewno nikt z was jeszcze nie widział podobnego widowiska! Wszystko znajduje się za tamtymi drzwiami - tu wskazał drzwi, które znajdowały się dokładnie za jego plecami - za które zapraszam każdego chętnego!
Przestępując próg okazywało się, że zamiast w zwykłej sali, wchodzący znajdowali się na balkonie niczym w salach teatralnych. Odgrodzony był od przepaści wysoką, złotą barierką. Nie było nigdzie ani krzeseł, ani ław, wobec czego niektórzy mogli poczuć się zaskoczeni i zdezorientowani. Cóż mieliby tu robić? I wtedy do stojących w pierwszym rzędzie doszły stłumione odgłosy... Bitwy? Czy to przypadkiem nie są odgłosy zza zamkniętych drzwi pierwszej sali? Nic bardziej mylnego! Harrison wyszedł przed zgromadzonych i zaczął mówić: - Jest to projekt, któremu poświęciłem kilka ostatnich lat mojego życia. Wielu pewnie nie zdaje sobie nawet sprawy, jak ciężko było to zrealizować! Przed wami pierwsza na świecie tak duża iluzja... Bitwy o Hogwart! Po wychyleniu przez barierkę można było oglądać z góry zamek z lotu ptaka oraz cały teren błoni dookoła, włączając w to kamienny most, po którym kroczyły iluzoryczne olbrzymy i ogromne akromantule. Małe postacie czarodziejów biegały tam i z powrotem, rzucając zaklęcia rozbłyskujące na zmianę czerwonym, białym i zielonym światłem. Dało się słyszeć niektóre wykrzykiwane przez nich formuły. Postacie wyglądały jak zaklęte w magicznym zdjęciu, a jeśli ktoś miał bystre oko, mógł dostrzec, że każdy z bohaterów w gruncie rzeczy robił coś innego! Postacie Śmierciożerców ciskały w innych zielonymi avadami, co jakiś czas znikając w kłębach czarnego dymu i materializując się w innym miejscu na tej trójwymiarowej mapie.
Jeśli ktoś wcześniej miał wrażenie, że tego dnia coś jest nie w porządku, niewiele się mylił. Sam Harrison miał od rana to dziwne przeczucie, lecz ścisk w żołądku czy też kłucie w głowie odebrał jako zwyczajne objawy stresu przed otwarciem. Kto by pomyślał, że wystawa w ten sposób się zakończy?
Pierwszą osobą, która miała okazję przekonać się o tym, w jak niebezpiecznych okolicznościach się znaleźli, była @Maevis Harper, która podeszła do barierki, chcąc się na niej oprzeć... Nie wiedzieć czemu, barierka nagle zniknęła, a dziewczyna spadła z balkonu prosto w iluzję stając się jej częścią! Wraz ze zniknięciem barierki wokół rozległy się głośne trzaski. Kilka osób rzuciło się do przodu, by zobaczyć, co stało się z młodą dziewczyną, wśród nich @Riley Fairwyn, który padł ofiarą iluzji jako kolejny. Z magicznego pola wystrzeliło coś w rodzaju macki, która iskrząc się zakryła postać chłopaka, wciągając go w sam środek bitwy. Podobny los spotkał @Blaithin ''Fire'' A. Dear oraz @Bianca Zakrzewski, zaraz po nich macka wystrzeliła w kierunku @Neva Ruby Drayton i @Yvonne Nancy Horan, panie po kolei zostały wciągnięte. Natomiast nikt nie wiedział, cóż za szalony pomysł zrodził się w głowie młodego @Hurry Sinclair, który zdawać by się mogło z premedytacją zeskoczył z balkonu...
Kostki dla wciągniętych:
1 - Ujeżdżanie akromantuli chyba nigdy nie należało do twoich marzeń, lecz właśnie tego dokonałeś w pierwszej kolejności, gdy iluzja wciągnęła Cię w swoje ramiona. Lądujesz na obleśnie włochatym odwłoku przerażająco wielkiego pająka, który jednym ruchem Cię z niego zrzucił, a następnie postanowił obrać sobie Ciebie jako swój kolejny cel. Zostajesz splątany lepką nicią, która nie tylko skleja twoje ręce z tułowiem, ale również twoje nogi z podłożem. I co teraz? 2 - Lądujesz prosto na schodach prowadzących do zamku. Czy szukanie schronienia w murach było dobrym pomysłem? Weryfikujesz to chwilę później, gdy na twojej drodze staje postać Fenrira Greybacka. Po jego brodzie spływa krew jego ostatniej ofiary, w oczach czai się szalony błysk, a usta rozciągają się w szerokim, demonicznym uśmiechu. Chyba mu się podobasz... 3, 4 - magiczna siła wyrzuca Cię na skraj Zakazanego Lasu, gdzie akurat panuje względny spokój. W pobliżu nie ma żadnego Śmierciożercy i nie zanosi się, by ktokolwiek przybył w to miejsce. Masz niezwykłe szczęście! Nieco boli Cię noga ze względu na lądowanie na ogromnym kamieniu, jednak poza tym nic Ci się nie stało. Może poszukasz schronienia? 5 - Czy mogło być gorzej? Lądując w iluzji spadasz na plecy jednego z aurorów, tym samym przewracając waszą dwójkę i łamiąc obie różdżki. 6 - Lądujesz w samym centrum walki. Obtarłeś ręce o zniszczony bruk i nawet nie zdążyłeś podnieść się z klęczek, gdy nagle przed twoim nosem pojawił się koniec różdżki jednej z zakapturzonych postaci. Widzisz jedynie kawałek srebrnej maski wystającej zza połaci szaty, a sekundę później w pamięci masz wyłącznie zielony rozbłysk światła, po którym zostaje już tylko ciemność. Czy to koniec?
Aby opanować iluzję musicie mieć łącznie przynajmniej 30 punktów. 1 oczko=1 punkt. Przysługują przerzuty, 1 za 10 punktów w kuferku z zaklęć&opcm. W przypadku nieudanej próby można spróbować jeszcze raz, lecz dopiero po poście innej osoby.
UWAGA! Jeżeli ktoś wyjątkowo chce jeszcze dołączyć do eventu, musi liczyć się z tym, że automatycznie znajduje się w grupie osób wciągniętych w iluzję.
Czas na udzielenie odpowiedzi na tego posta to 2 tygodnie, po tym terminie (12.11) zostaną wyciągnięte konsekwencje w postaci odebrania 50% galeonów z konta postaci (opisane w tym temacie).
W kwestii wyjaśnienia kilku spraw - wszelkie odniesione w walce obrażenia są jedynie ILUZJĄ. W chwili, gdy Twoja postać zostaje trafiona Avadą lub zaatakowana przez wilkołaka, po opanowaniu iluzji nie przenosi efektów na prawdziwe życie! Piszę to, ponieważ wiem, że nikt z tu obecnych nie zgadza się na zabicie postaci - nie jest to również naszym celem. W przypadku pytań lub chęci otrzymania dokładniejszych informacji zapraszam na pw do @Bridget Hudson.
-W pracy w porządku moja droga. Miło, że pytasz, nie sądziłam, że mnie będziesz chciała tutaj zaprosić. Chociaż to raczej moje klimaty niż Kierana, a może coś już zdążył przeskrobać? - no cóż, nie znają się na tyle dobrze by znaleźć jakiś inny dobry temat na początek. Młody Horan zawsze będzie tematem numer jeden a przynajmniej kiedy go z nimi nie będzie, to chyba oczywiste zresztą. Obgadywanie ludzi to temat numer jeden w rozmowach. Kiedy autor przedstawił swoją wystawę nie zorientowała się kiedy Clary wciągnęła ją w wystawę i w sumie sama decydowała gdzie się udać najpierw. Jakoś nie miała co do tego żadnego "ale", podziwiała zaangażowanie dziewczyny w wystawę. Mało teraz takich osób, ale kogo by nie zainteresowała taka forma przedstawienia Bitwy o Hogwart? Przecież to wydarzenie historyczne i jeszcze długo, długo będzie o tym mówione i pisane. Jednak ją zainteresowało coś innego. Była jedną z pierwszych, która chciała ujrzeć projekt przygotowany przez artystę. Z wielką chęcią przekroczyła próg drzwi i oczom nie wierzyła w jakim miejscu się znalazła. Udawała, że słucha Harrisona i kiedy skończył od razu skierowała się do barierki, jednak pierwsza była jakaś dziewczyna i tak szybko przedstawienie się skończyło, kiedy ta spadła w dół. Gdyby Yvonne chciała sprawdzić co się tam dzieje na dole w mgnieniu oka została porwana na dół, przez coś czemu nie zdążyła się nawet przyjrzeć. Poczuła tylko uderzenie o coś o kogoś. Z wielkim trudem się pozbierała z upadku -Co tu się odpierdala? - skomentowała krótko. Jakoś nie zwracają uwagi na osobę, która przygniotła tylko siebie. Czy jest cała, ona owszem, ale różdżka już nie - No nie, to chyba jakieś jaja. Zabierzcie mnie stąd! - była naprawdę zbulwersowana i nie miała pojęcia co robić, skoro jej różdżka była teraz do niczego, jak wróci z powrotem na górę?
Kostka 5
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Julia okazała się być dość bezpośrednia. Wystarczyło, abyśmy przekroczyli wspólnie próg wystawy i ledwo zagłębiliśmy się w pierwszą salę, a ona już wystrzeliła z wyjaśnieniami, dlaczego w ogóle zgodziła się tutaj ze mną przyjść. Roześmiałem się, rozbawiony jej bezceremonialnością, ale nie skomentowałem jej słów tak długo, aż ostatecznie nie miała przejść do pytania. Nie zamierzałem jej się zwierzać, a przynajmniej nie tak od razu, kiedy przecież mieliśmy na to całą wystawę. - Sam nie wiem. Ciekawi mnie wiele rzeczy, ale gdyby to była wystawa o fazach wzrostu gumochłona, to chyba jednak bym się nie skusił. - To przecież nie było tak, że chodziłem do każdego z muzeów z wypiekami na twarzy, prawda? No, może tylko odrobinę. Przecież dopiero co umawiałem się z Ullą na oglądanie mugolskich pianoli, a dzisiaj szwendałem się po jakichś wystawach historycznych. Po prostu zaintrygował mnie temat, także to nic dziwnego, że skusiłem się na to, aby zaprosić tu Julię. Przez dłuższą chwilę po prostu przyglądałem się figurom znanych w czarodziejskim świecie postaci. Wówczas milczałem, aż do czasu gdy namówiłem Ronalda Weasleya na opowiedzenie mi o sobie. Julii chyba nie było wtedy ze mną (bo poszła okradać muzeum), więc mogłem w spokoju poprzyglądać się złotej trójce. Wkrótce, gdy temat się wyczerpał, odszedłem, aby obejrzeć pozostałe rzeźby. Skończyłem na dementorze, przy którym akurat stała też tygrysica. Nie rozumiałem dlaczego tak było, ale gdy patrzyłem wprost na głowę stworzenia, czułem dziwny niepokój. Dotknąłem swojego łokcia, czując niepewność, nim popatrzyłem na jasnowłosą. - Moje nazwisko powinno rozwiać większość Twoich wątpliwości, jeżeli tylko mieszkasz w okolicach Doliny Godryka. - Zacząłem, chociaż nie mogłem nie czuć przy tych słowach przedziwnej goryczy. Anemone nie byłaby ze mnie dumna. Już samo polowanie na zwierzęta byłoby dla niej straszliwym przewinieniem przeciwko naturze. Czułem, że może to zabrzmieć jak przechwalanie się, co jeszcze bardziej negatywnie nacechowało moje słowa, a jednak nie mogłem ich zatrzymać. Przecież czy to nie tak to właśnie wyglądało? - Nazywam się Riley Fairwyn i zdarza mi się poszukiwać rzadkich ingrediencji do tworzenia rdzeni. - Moje słowa były ciche, a przygaszone spojrzenie ponownie odszukało dementorowy kaptur. Odsunąłem się od rzeźby, nie mogą znieść jej niepokojącej obecności. - Miałaś szczęście, że jestem początkującym. W innym wypadku mogłabyś obudzić się na zapleczu. - Zażartowałem, ale chyba nie do końca rozluźniłem w ten sposób atmosferę, a może po prostu była ona ciężka jedynie w moim mniemaniu? Kiedy Harrison ponownie zabrał głos, moja głowa odruchowo odwróciła się w jego stronę, aby wzrok mógł wyłowić go w tłumie. - Brzmi ciekawie - rzuciłem jeszcze do Julii, nim skinąłem głową w jej stronę. - Chodźmy sprawdzić co wymyślił. - Podążyliśmy za tłumem za tajemnicze drzwi. Przystanąłem niedaleko barierki, w pierwszej chwili nie do końca wiedząc czego powinienem oczekiwać. Wyciągnąłem szyję, uparcie przebijając wzrokiem mrok, aż wreszcie wciągnąłem powietrze przez usta w niekontrolowanym westchnieniu zachwytu. Oto prawdziwa Bitwa o Hogwart, na żywo. Zacisnąłem palce w pięść, czując jak wewnątrz mnie zaczyna rozlewać się ekscytacja. Nie zdołałem jej opanować. Niemalże natychmiast przysunąłem się bliżej i to był chyba mój największy błąd. Ktoś krzyknął - to @Maevis Harper spadała właśnie w dół, gdy barierka stopiła się z otoczeniem. - MAEVIS! - krzyknąłem, chociaż dziewczyna przecież nigdy nie była mi bardzo bliska, czując jednak jak ogarnia mnie stres. Na Merlina, gdzie ona spadła. Czy tam było wysoko? Rzuciłem się do przodu, ignorując trzaski i gęstniejący wokół tłum. Wokół mnie coś zamigotało i nawet nie zdążyłem zareagować, a już byłem tam gdzie ona, chociaż jej nie widziałem. - Merlinie… - westchnąłem, kiedy rozpoznałem schody w zamku. Iluzja wyrzuciła mnie wprost na nie, zaganiając w dość osobliwe towarzystwo. Skamieniałem, widząc zgarbioną, kudłatą postać człowieka. Prawdziwej legendy, jeśli chodziło o wilkołactwo. Najgorszej szumowiny. Mordercy. Kap. Na posadzkę spłynęła odrobina krwi, a ja poczułem irracjonalny lęk. Przecież to była tylko iluzja. Nic nie mogło mi się stać. Nogi niemalże wzrosły mi w ziemię. Spojrzałem w jego twarz. O ile iskierki w jego oczach nie zaniepokoiły mnie jeszcze na tyle, aby zmusić mnie do działania, tak ten uśmiech już spełnił swoje zadanie. Rzuciłem się nagle w tył, prawie potykając się o własne nogi, chcąc jak najszybciej stąd uciec, zniknąć mu z oczu. Zbiegłem po schodach, wybierając pierwszy lepszy korytarz, jaki tylko przyszedł mi do głowy. Dlaczego podświadomie kierowałem się w stronę szkolnej biblioteki? Na Morganę, sam nie wiem. Chciałem przyłożyć mu książką? K u r w a Motyla noga, czemu to znowu musiały być wilkołaki.
Kostki: zdążyłam rzucić tam wyżej 4. Na wciągnięcie mam 2.
Choć nie uznawał tego za czystą sztukę, wystawa - jakby nie patrzeć - robiła wrażenie swoją różnorodnością rzeźb oraz ukazywanych historii. Typowa, interaktywna lekcja, inna forma przedstawienia, bardziej przystępna od tej zazwyczaj. Tematy przebytych bitw - zwłaszcza tych zabliźnionych stosunkowo niedawno - były zajmującym odgałęzieniem historii, którą niegdyś, chcąc nie chcąc, musiał wnikliwie zgłębiać (nauczyciele w Trausnitz przykładali szczególną wagę do tej dziedziny, aczkolwiek nigdy nie posiadał w owym kierunku ambicji; wystarczyła mu ledwie pozytywna ocena, choć przy ciekawiących jego aspektach potrafił poświęcić zaskakująco sporą dozę swojego czasu i pozostawać w czołówce - niestety - zdarzało się to dość rzadko). Kolejna sala zaskarbiła sobie jego spojrzenie; przeczesywał się poprzez ogrom rysującego się tłumu; ukradkiem spoglądał na pobliskie osoby, pragnąc wyłapać malujące się na ich obliczach reakcje. Zanurzenie się w owym świecie nie trwało jednakże długo - bynajmniej nie zanurzenie się w definicji, którą każdy chciał rozpatrywać. Coś było nie tak. Coś było cholernie nie tak. - Co do… - …diabła się tu wyrabia? Zmarszczki na czole Bergmanna ujawniły się podobnie, jak pogłębiało się jego zdziwienie; całe szczęście, pozostawał osobą zachowującą zimną krew w nawet najbardziej irracjonalnych sytuacjach, zdolną dystansować się oraz podjąć odpowiednią decyzję - w owej chwili stawało się nią przerwanie rozpętanego znikąd chaosu. Czyżby zakłócenia magii dotykały też kompozycje? Merlin wie. Zaczynał mieć tego powoli d o s y ć. - Finite - oznajmił chłodno, prędko dobywając swej różdżki. Z tego, co zauważył, idea ta zajaśniała nie tylko w jego umyśle - to dobrze, może się uda. Oby się tylko udało.
Kostka: 4
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
- W skali od bardzo do wcale jak bardzo pożałuję, że cię tutaj wyciągnęłam? - zapytała z wesołym błyskiem w oczach Biancę, która już rozkręcała się przy opowiadaniu o wystawie. Blaithin nie do końca przemyślała to, że pójście na wystawę akurat z tą Gryfonką może okazać się męczące przez to, jak bardzo kochała sztukę na której Szkotka w ogóle się nie znała... Ale nie było źle. Nawet zapamiętała nazwisko człowieka odpowiedzialnego za to wszystko i jakieś mało znaczące fakty. Były tu poniekąd nielegalnie, więc kiedy jasnowłosa zauważyła paru profesorów z Hogwartu pokierowała Biancę trochę na bok, ukrywając się za grupką wystrojonych i eleganckich czarodziejów. Dobrze, że nie decydowała się na ubieranie w swoją kurtkę z ćwiekami, bo zapewne zwróciłaby na siebie uwagę tych wszystkich dorosłych ludzi. - O - wyrwało się dziewczynie, która stanęła nagle przez figurą jednego ze Śmierciożerców. Doskonale znała rysy metalowej maski, wykonywanej w tym samym stylu, ale z drobnymi zmianami dla każdego poplecznika Voldemorta. Kiedy była mała, wpadła na odłamki jednej z masek, bawiąc się na strychu w rezydencji. Nie trzeba chyba dodawać, że dostała za to porządną nauczkę. Rozejrzała się z zamyśleniem, zauważając, że po drugiej stronie pomieszczenia rzeźby przedstawiały tę "dobrą" stronę, więc wolała pozostać tutaj. Splotła ręce z tyłu i przyglądała się kolejnym postaciom, czytała o osobach, które znała, o członkach własnej rodziny i miała ochotę z każdej figury zerwać maskę. Zamarła, widząc własne nazwisko po raz kolejny, tym razem przy zakapturzonej kobiecie. Stał przy niej młody chłopak, a z informacji dało się wywnioskować, że zarówno matka jak i syn zginęli w czasie Bitwy. Odchrząknęła, nie dając po sobie nic poznać. Dziwnie było spotkać w muzeum podobizny swojej rodziny, na które inni patrzyli z taką wzgardą i niechęcią. Przypadkiem jeszcze znalazła jakieś galeony, z uśmiechem pokazując je Biance.
Pierwsza sala kostka: 5
Odwróciła się, mając na razie dość tych wszystkich dementorów i innych, żeby zobaczyć Clarke'a w tłumie... razem z jakąś dziewczyną, która akurat kładła mu dłoń na piersi. Fire zmarszczyła brwi. - Co to za jedna? - zapytała szeptem Biancę, chcąc, żeby i ona zwróciła uwagę na to zdarzenie. Dyskretnie udawała, że czyta o Hermionie Granger, ale tak naprawdę kątem oka zerkała na to, co się dzieje z Krukonem. Dziwne, że nie przyszedł z Leo. Zaraz jednak odezwał się Harrison i Blaithin przeszła z przyjaciółką do sali drugiej. Fire objęła się ramionami, zauważając, że to jakiś balkon. Pokręciła szybko przecząco głową. - Nie, ja nie chcę na to patrzeć. - powiedziała, spoglądając na własne buty. Patrzeć na Hogwart z lotu ptaka? W życiu. Nawet jeśli miała zobaczyć tam ciotkę i resztę krewnych... Zauważyła, że coś się dzieje trochę za późno. Dziwna magia objęła Blaithin i wciągnęła prosto w bitwę. Wylądowała boleśnie na schodach, obijając sobie głowę i kolano. Przez mroczki chwilowo nie wiedziała, co się dzieje, a krzyki i błyski nie ułatwiały sprawy. Podniosła się chwiejnie, wyciągając od razu różdżkę. Trafiła do iluzji... jak? To jakaś dodatkowa atrakcja? Blaithin przyjrzała się walczącej niedaleko parze ludzi. I rozpoznała ze zdjęć własną ciotkę. Dostrzegła kobietę akurat w chwili, kiedy rzucała się do ciała swojego syna przygniecionego przez roztrzaskaną kolumnę. W ślad za nią pomknął promień światła, odrzucający ją za zasięg wzroku jasnowłosej. Przełknęła ślinę i wycofała się do zamku. - Bianca... - wymamrotała, rozglądając się za ćwierćwilą, ale zamiast niej natknęła się na ślepia wilkołaka. No nie, po raz trzeci? Zobaczyła, że obok znikąd pojawił się @Riley Fairwyn, ale w przeciwieństwei do niego, Gryfonka nie poczuła strachu, tylko dziwną, irracjonalną złość. Znowu cały dzień musiał się zjebać przez tę magię. Nie mogła przenieść się w czasie do tego momentu, więc to nadal musiała być tylko iluzja... Bardzo realistyczna. - UCIEKAJ! - rzuciła do Krukona, celując różdżką w wilkołaka, którego chyba trochę zaskoczyła postawą. Głowa ją bolała i najchętniej uciekłaby jak najszybciej z Biancą. Pamiętała, jak ojciec próbował ocalić Greybacka od spędzenia reszty życia w Azkabanie, długo po bitwie. Nie interesowało jej z kim współpracował, wiedziała, że samo nazwisko miało już znaczenie. - Nie masz się do kogo szczerzyć, przerośnięty psie? Jestem córką Juliusa Deara. DO BUDY! - warknęła, rzucając pierwszą lepszą Drętwotą, a zaraz potem zaczęła machać różdżkę i inkantować wszystkie zaklęcia ofensywne, jakie znała. Promienie światła mknęły w stronę wilkołaka, nie dając mu szansy na reakcję. Blaithin nie dbała o to, by go trafić, ale rozproszyć na dłuższy czas. Brała oddech tylko po to, żeby wypowiedzieć kolejny czar.
(nie rzucam, bo zakładam, że tych zaklęć jest serio dużo i mają różne efekty) Kostka na salę drugą: 2
Clary dalej stała przy wielkim pająku gdy zauważyła, że wszyscy zebrani powoli zmierzają do drugiej sali. Chciała zobaczyć wszystko co tutaj było do obejrzenia dlatego nie skupiała się za długo na jednym eksponacie. Cieszyła się, że miała przy sobie Yv, w końcu mogła z kimś porozmawiać. - Kieran? Nie odzywa się ... a muszę z nim porozmawiać.. - odpowiedziała dziewczyna ze smutkiem. Tak naprawdę nie widziała się z chłopakiem od festiwalu, nawet nie wie, że dziewczyna poroniła. Było jej przykro, że jej chłopak, osoba którą kocha o tym nie wie. W końcu to było również jego dziecko. Jednak na siłę nie będzie z nim rozmawiać. Gdy Kieran będzie chciał sam się do niej odezwie i wtedy porozmawiają. Gdy dziewczyny przeszły do drugiej sali nagle zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Clary nawet nie zdążyła się obejrzeć gdy nagle Yv znalazła się w iluzji stworzonej przez artystę. Clary początkowo nie wiedziała co zrobić, najchętniej to by wskoczyła za dziewczynom i pomogła jej się wydostać. Jednak wiedziała, że z dołu na nic się nie zda. Musiała tutaj z góry zrobić coś co sprawi, że jej znajoma będzie wolna. Spojrzała tylko w dół i jeszcze bardziej się wystraszyła gdy zauważyła, że Yv nie ma nawet jak się bronić ponieważ jej różdżka złamała się pod wpływem upadku. To jeszcze bardziej zmotywowało Clary do walki. Wyciągnęła swoją różdżkę i rozejrzała się dookoła patrząc czy ktoś oprócz niej pomyślał o tym samym. Wystrzeliła przed siebie różdżkę wypowiadając zaklęcie. Miała tylko nadzieję, że się uda, że wszystko pójdzie tak jak powinno inaczej.. Clary nie chciała wiedzieć co się wydarzy.
Selma była zbyt zaaferowana wystawą, by pilnować plączącego się gdzieś z tyłu Daniela - z doświadczenia wiedziała, że wszelkie próby dyscyplinowania tego człowieka musiały zakończyć się spektakularnym fiaskiem - zdążyła zatem przejrzeć znaczącą większość figur w pierwszej sali, nim przypomniała sobie o towarzyszu; i może lepiej byłoby, gdyby tego nie zrobiła, ponieważ nieomal parsknęła śmiechem (co zburzyłoby zarówno podniosłą atmosferę wystawy, jak i jej beznamiętny image) widząc Bergmanna z podejrzaną miną niewiniątka, a szczególnie w połączeniu z pozostawioną za jego plecami postacią o podejrzanie skrzywionym nosie. Na gacie Merlina, chciałoby się rzec, jednak nauczycielce astronomii udało się zachować resztki kultury nawet w tak skrajnej sytuacji. Jeśli już chodzi o skrajne sytuacje, nie zdawała sobie sprawy, że może być jedynie gorzej. Monumentalność iluzji zachwyciła ją, ale nie dane było jej nacieszyć oczu, bo zaraz zaczęły się dziać rzeczy zbyt dziwaczne nawet jak na czarodziejski świat. Obserwowała w pierwszym oszołomieniu spadające postaci, w których rozpoznawała - o zgrozo! - uczniów z lekcji astronomii (@Riley Fairwyn) oraz dziewczynę, która podeszła do niej i Bergmanna na początku wystawy (@Neva Ruby Drayton). Największym jednak przerażeniem napawał ją widok @Bianca Zakrzewski wciąganej przez mroczne macki. W takich chwilach szybko wychodzi na jaw prawdziwa natura człowieka. Niektórzy wpadają w panikę i nie umieją nic zrobić, inni biorą nogi za pas, natomiast Selma zaczynała się przejmować wszystkim i wszystkimi, czując odpowiedzialność za ratowanie świata. Może to po niej @Lysander S. Zakrzewskiodziedziczył skłonność do heroizmu? No cóż, ona jednak miała chwilowo nieco subtelniejsze sposoby działania. - Finite! - Nie była jedyną osobą, która wpadła na pomysł wyciągnięcia różdżki w celu zakończenia tego całego dramatu. Celności zaklęcia nie zaburzył nawet niepokój związany z osobą Daniela - dopiero po inkantacji pozwoliła sobie na niespokojne rozejrzenie po sali; miała nadzieję, że tym razem Bergmann nie okazał się niezdarą i nie pożre go żaden wilkołak, bo byłoby to jednak przykre. Na całe szczęście nie zdążyła nawet roztaczać w umyśle najczarniejszych scenariuszy i planować pogrzebu, bo dostrzegła go całkiem niedaleko, całego i zdrowego, z różdżką w ręku i zaklęciem na ustach. Merlinie, co za u l g a.
Bardzo znajoma mordeczka pojawiła się na horyzoncie. Claude Faulkner, osobisty asystent samego Doriena Deara, najlepszego amnezjatora na całym świecie. Tak, Dorien miał o sobie dosyć wysokie mniemanie, szczególnie jeśli porównując kogoś do siebie zdecydowanie był tym pod każdym względem lepszym. Ten asystent natomiast… Przed poznaniem Claude’a Dear sądził, że będzie dużo gorzej. Ku pozytywnemu zaskoczeniu Claude wcale nie reprezentował sobą typowego wrzodu na dupie, a przez te kilka dni pracy razem powoli zaczynali się ze sobą dogadywać. Chyba nawet wspomniał o wystawie w muzeum, chociaż Dorien nie przyznawał się do podobnych planów. Zanim Faulkner zbliżył się do rodzeństwa, Dorien wyrwał się spod dużego i niesamowicie imponującego obrazu, nawet jeśli odebrał opowieść krytyka jako pasjonującą. Zdążył też odciągnąć siostrę od rzeźby przedstawiającej Weasley’a, któremu dopiero co rozkwasiła nos, tak żeby absolutnie nikt nie powiązał ich ze zbrodnią. Pod samym uszkodzonym eksponatem wstrzymał się od śmiechu, choć już oddaleni od Rona, wyglądali na bardzo rozchichotanych. – Tak, przyszliśmy razem – potwierdził, w dodatku objął siostrę w talii i pociągnął ją lekko do siebie, zupełnie jakby łączyła ich totalnie inna relacja – Namówiła mnie, to jesteśmy. Kolejne wydarzenia nastąpiły bardzo szybko. Poproszono wszystkich o przejście do drugiej sali, w której znajdowała się, jak sądził Dorien, główna atrakcja całej wystawy. Iluzja bitwy była efektowna, fascynująca, fenomenalna wręcz. Usta Deara rozchyliły się z zachwytu, kiedy najpierw usłyszał, a potem zobaczył ten ruchomy zapis przebiegu bitwy. A potem… Dorien naprawdę chciał wierzyć, że to część spektaklu, efekty specjalne przygotowane w celach rozrywkowych. Kilka osób spadło w przepaść, ale zamiast odnieść obrażenia od upadku, ich ciała zdematerializowały się i wpadły w iluzję. To tyle odnośnie zostawiania pracy w biurze. Przez chwilę Dear stał jak otępiały, nie wiedząc za bardzo co robić. Ten brak natychmiastowego działania zapewne spowodował szok, wywołany faktem, że dwie dosyć bliskie mu osoby, Fire i Yvonne, stały się częścią obrazu. – Obudź się! – wyciągnął różdżkę i wręcz krzyknął na Claude’a, kiedy ten stał jak wryty, a potem podążył śladami innych czarodziejów, w tym swojej ciotki Selmy, i rzucił zaklęcie, które na szczęście, pomimo zakłóceń magii, się udało.
Nie była pewna czy powinna proponować mu coś takiego, jakby mając wrażenie, że jest to nad wyraz niedorzeczne. Obawiała się jego reakcji, nieprzychylnego spojrzenia, ale tak bardzo pragnęła uwolnić się od przeszłości, która pętała ją od dawna. - O której? - zapytała zaskoczona jego chęcią dowiedzenia się czegokolwiek. Beauxbatons wydawało się być rajem - w przeciwieństwie do Trausnitz, którego nienawidziła z całego serca, a gdyby ktokolwiek zaproponował jej Obliviate - zgodziłaby się bez namysłu. Niekoniecznie wymazując etap związany z Danielem, ale cała reszta powinna zniknąć z jej głowy, w której roiło się od przykrych obrazów. - Nie chcę żebyś potraktował to jako zmuszenie cię do czegokolwiek... Po prostu, ja... Ezra... Nie umiem teraz tego wytłumaczyć - szepnęła cicho i nim się zorientowała, dłoń chłopaka wędrowała po jej talii. Zastygła na kilka chwil w bezruchu, nie spodziewając się kompletnie, że doprawdy się zgodzi. Nabrała powietrza w płuca, a zaraz potem wbiła ufne spojrzenie w towarzysza i zrobiła kilka kroków w przód, by wreszcie zmienić salę. Kurczowo obejmowała go na linii pasa, a kiedy wreszcie znaleźli się dalej, otworzyła szeroko oczy. - Merlinie! - jęknęła cicho i od razu sięgnęła po różdżkę, tym samym odsuwając się od Ezry, by rzucić zaklęcie Finite. Nie miała pojęcia skąd pomysł na tak realistyczną iluzję, ale z pewnością nie było to coś, co dałoby pozorny komfort. - Nie wiedziałam, że ta wystawa skończy się sprawdzeniem własnych umiejętności - powiedziała z lekko drżącym głosem, a zaraz potem przygotowała się do kolejnej fali nieprzewidzianych zdarzeń.
/Rzuciłam 6 (post o treści finite), ale nie mogę tego linku skopiować, bo pisałam z telefonu :c
Oh, to nie było tak, że ja tak specjalnie zanudzałam Fire o tym człowieku. Po prostu czułam wielką potrzebę powiedzenia czegoś na ten temat. Fakt, że idę na wystawę o tak ważnym wydarzeniu dla wszystkich czarodziejów, w dodatku na którym będzie sam twórca, przyprawiał mnie o przyjemne ciarki na plecach. Nie na co dzień nabywało się takiego doświadczenia. Odkąd pamiętam, zawsze przeżywam tego typu rzeczy podwójnie. - Prawdopodobnie bardziej niż bardzo. – odparłam w stronę towarzyszącej mi Gryfonki. Wysłuchałam słów Harrisona będąc oczarowaną jego przemową. Zdawałam sobie sprawę, że zachowywałam się trochę jakbym miała obsesję, ale nie mogłam nic na to poradzić. Intuicja podpowiadała mi, że to będzie naprawdę niesamowite doświadczenie. Miałam szczęście, że poszłam tam z Fire, bo byłam bardzo nieuważna. Nawet nie dotarło do mnie, że nauczyciele nie powinni nas tam widzieć. Dałam się kierować Gryfonce kompletnie jej ufając w tej sprawie. Już pierwsza sala zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Figury woskowe były wykonane z taką dokładnością, że aż zapierało mi dech w piersi. Na Merlina, jak się oddychało? Podeszłam do jednego z obrazów i zupełnie przypadkiem wpadłam na jakiegoś mężczyznę. Spojrzałam na niego przepraszającym wzrokiem i chciałam pójść dalej, ale nie było mi to dane. Zupełnie nie podejrzewałam, że wpadnę na znanego krytyka sztuki. Rozpoznałam go dopiero po kilku chwilach. Kiedy zaczął prawić mi morały i wygłaszać niebywale długi monolog o tej wystawie myślałam, że tam zasnę. - Przepraszam... Ja to wszystko wiem. – powiedziałam po kilku minutach jego nieprzerwanego potoku słów. Ucieszona, że wyrwałam się z tego koszmarnego wykładu z rozgoryczeniem stwierdziłam, że nie będzie mi już dane dokładniejsze obejrzenie sali. Widząc ekscytację w oczach Harrisona byłam bardzo ciekawa, co znajdzie się za drzwiami. Nie wiedziałam nawet czego się spodziewać, tak więc nie snułam jakiś dalekich wizji kolejnej sali. Odszukałam w tłumie Fire i do niej dołączyłam. To co zobaczyła po drugiej stronie drzwi było nie do opisania. Nie potrafiłam uwierzyć własnym oczom jak ktoś, czarodziej, mógł stworzyć coś tak niesamowitego. Podeszłam do barierki i spojrzałam na rozgrywaną bitwę w dole. Hogwart z lotu ptaka wyglądał niesamowicie, nie sądziłam, że tego typu rzecz mogła mi się śnić w moim najśmielszym śnie. Nie potrafiłam nic powiedzieć, to było całkiem obezwładniające uczucie. Pasja, którą widziałam w dole i w poprzednim pokoju sprawiła, że niemal czułam stres tego mężczyzny. Przeniosłam wzrok na Ezrę i jakąś dziewczynę i zmarszczyłam brwi. To wcale nie wyglądało zbyt dobrze, tym bardziej, że przecież byłam pewna, że Ezra przyjedzie z Leo. - Nie mam pojęcia... – mruknęłam do Fire, zupełnie nie rozumiejąc tego co widziałam. Po chwili jednak wszystko przybrało zbyt szybkiego tempa. Nagle poczułam jak dziwna siła wciąga mnie w wir iluzji. Moje dobre uczucia natychmiast zniknęły. Byłam przerażona. Nie chciałam uczestniczyć w bitwie o Hogwart, nigdy. Głos uwiózł mi w gardle. Uderzyłam z impetem w schody i poczułam jak uchodzi ze mnie całe powietrze. Po chwili bezdechu odzyskałam panowanie nad swoimi płucami i oddychałam szybko, jakby za chwilę miało mi uciec całe powietrze tego świata. Rozejrzałam się i ze strachem stwierdziłam, że ja naprawdę jestem w samym środku bitwy. Wstałam i jedyne o czym pomyślałam to wyciągnięcie różdżki. Nie mogłam jej znaleźć przez kilka długich minut, które zdawały się być wiecznością. Kiedy już ja znalazłam, uniosłam głowę i... przełknęłam z trudem ślinę, widząc przed sobą Fenrira Greybacka. Od razu dostrzegłam krew spływającą po jego brodzie. Bianca weź się w garść, nie pora teraz na trzęsienie portkami. Uniosłam brodę do góry i spojrzałam na wilkołaka wyzywająco, a przynajmniej chciałam żeby to tak wyglądało. Tak naprawdę miałam wrażenie, że ręce trzęsły mi się tak bardzo, że za chwilę upuszczę różdżkę. Nie wiedziałam czy to co się dzieje jest jakimś cudem prawdą, czy tylko iluzją, ale wiedziałam, że stał przede mną jeden z najgorszych wilkołaków w historii i szczerzył te swoje obrzydliwe zęby. - Drę... Dr.. Dręt.. – chciałam rzucić pierwsze zaklęcie, które przyszło mi do głowy, ale głos tak mi drżał, że nic z tego nie wyszło. Niech to szlag, zaraz zginę. Poczułam jak zaczynam panikować.
Mimo że nie miała co do wystawy wielkich oczekiwań, zaczęła jej się naprawdę podobać. Trudno było nie docenić kunsztu autora oraz jego starań. Zostali zaproszeni do kolejnej sali, w której jeśli wierzyć było słowom Harrisona, mieli ujrzeć główny punkt programu. Naprawdę zastanawiała się, czym takim ma zamiar ich zachwycić. Weszła niepewnie na balkon, z którego świetnie widać było pozostałą część sali. To, co jednak zobaczyła, przekroczyło jej najśmielsze domysły. Iluzja była naprawdę piękna. Właśnie tak wyobrażała sobie bitwę. Pełna chaosu i zamieszania, walki i krwi. Widok piękny, szokujący, jak i brutalny. Ukazanie wojny, z jednoczesnym przebiegiem heroicznych wydarzeń historycznych. Nie było jej jednak dane zbyt długo podziwiać widowiska. Barierka odgradzająca ich od iluzji nagle zniknęła, a jedna z odwiedzających muzeum młodych kobiet spadła prosto w bitwę. Po chwili do iluzji zostały wciągnięte kolejne osoby. Chwyciła różdżkę, jednak zawahała się chwilę, nie za bardzo wiedząc, co ma zrobić. Wskoczyć tam i im pomóc? Głupie, byłaby kolejną osobą do ratowania. Nagle jednak ktoś rzucił zaklęcie kończące, a pozostali przyłączyli się do zbiorowego zaklęcia. Po chwili Elizabeth zreflektowała się i dołączyła do reszty. - Finite - wypowiedziała formułę, czując, że różdżka dziś jednak zechce współpracować. Może uda im się uratować wciągniętych przez wyrwaną spod kontroli iluzję.
Ekscytujące wydarzenie? Jak na razie przypominało to bardziej lekcję. Czułam się, jak bachor, bo wokół mnie z poważnymi minami przechodzili dorośli, niezwykle poruszeni sztuką prezentującą bitwę. Widziałam co prawda kilka znajomych twarzy, ale nie miałam ochoty zagadywać. Jeszcze by mnie wywalili z wystawy za naruszanie ciszy pogrążonych w rozmyślaniach starców. Mogłabym przysiąść, że sami brali udział w bitwie i stąd u nich takie poruszenie. Przechadzałam się obok eksponatów, zatrzymując się przy każdym dziele choćby na chwilę, żeby niczego nie przegapić. Na dłuższą chwilę zatrzymałam się jednak przy jednym z obrazów, ukazujących bitwę z lotu ptaka, a właściwie bezpośrednio - nad bitwą, prostopadle. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie pewien wysoki, szczupły mężczyzna z wąsem, który najwyraźniej pomyślał, że będę go słuchać. Nawijał mi o tym obrazie chyba z dziesięć minut, a taki był przy tym nudny, że rozglądałam się tylko na boki, byleby skończył. Wreszcie uznał chyba, że znajdzie sobie inną ofiarę i dał mi spokój. Wtedy organizatorzy zaprosili nas do drugiej sali, która wyglądała już znacznie ciekawiej. Jako jedna z pierwszych podbiegłam do barierki, żeby przyjrzeć się bitwie z bliska. To dopiero było super! Chciałam wychwycić jak najwięcej, więc oparłam się o barierkę i wychyliłam jak najdalej się dało, kiedy nagle... bum! Uderzyłam z bolesnym hukiem o coś twardego i usłyszałam dwa głośne trzaski. Nie wiedziałam, co się stało. Musiałam spaść przez barierkę, ale niby jak? Zorientowałam się, co się stało dopiero, kiedy zaklęcie świsnęło mi koło nosa. Opamiętałam się. Musiałam wpaść do środka bitwy. Poczułam jak ktoś zrzuca mnie na bok. Na domiar złego okazało się, że spadłam prosto na jednego z aurorów. Ręka bolała mnie okropnie i byłam prawie pewna, że trzask towarzyszył mojej łamiącej się kości. Moja różdżka także uległa złamaniu, podobnie jak różdżka tego aurora, który sam był nieźle zdziwiony, że z nieba spadła na niego jakaś dziwna dziewczyna. Kazał mi się schować, bo zaklęcia wciąż latały nam nad głowami. Nie mogłam jednak się podnieść. Ręka bolała mnie tak nieznośnie, że nie mogłam skupić się na niczym innym. Gdzieś w oddali słyszałam, jak ktoś wykrzykiwał moje imię, ale nie wiedziałam, skąd dochodziło. Wszystko było potwornie dziwne, a ręka nie przestawała boleć. Nie wiedziałam, co mam robić. Nie miałam jak się bronić. To koniec. Z tyłu głowy wciąż jednak myślałam, że to był tylko sen albo ta nieszczęsna iluzja. Tylko nie wiedziałam już, czy aby na pewno powinnam wierzyć swoim instynktom. Bo co jeśli to wszystko działo się jednak naprawdę?
Na pewno nikt z nas jeszcze nie widział podobnego widowiska. Bez wątpienia nie można powiedzieć, że Harrison nie miał racji, kiedy tymi słowami zapraszał nas do przekroczenia progu tajemniczego pomieszczenia. Lecz to, co wydarzyło się chwilę później, przeszło chyba nawet jego najśmielsze wyobrażenia. Nie ukrywam, że to wszystko naprawdę mi się podobało - na trójwymiarowej mapie każdy z elementów ogromnej układanki zdawał się znajdować na swoim miejscu - podszedłem nieco bliżej, by móc jak najdokładniej przyjrzeć się temu, co działo się na polu bitwy. Wtedy właśnie barierka, o którą jeszcze przed chwilą sam się opierałem, rozpłynęła się w powietrzu, a dziewczyna kojarzona przeze mnie ze szkoły… spadła i… w jakiś sposób stała się częścią iluzji. W chaosie, który powstał, gdy magiczne pole wybrzuszyło się, po czym wchłonęło kolejne osoby, nikt chyba nie wiedział już, co tak właściwie powinien zrobić. Ja natomiast byłem pewien jednego - że z balkonu nikt z nas nie będzie mógł pomóc tym, którzy zostali wciągnięci w wojenną zawieruchę. Nie miałem czasu na zastanawianie się, czy to właściwa opcja - wydawała mi się tak naprawdę jedyną sensowną. Sięgając do kieszeni po różdżkę wziąłem rozbieg, po czym skoczyłem, czując się tak, jakbym w szaleńczym tempie nurkował na miotle, lecz w tym konkretnym przypadku nic nie mogło uchronić mnie przed upadkiem. Zderzenie z podłożem pozbawiło mnie tchu, aczkolwiek wciąż kurczowo trzymałem różdżkę; chciałem odnaleźć którąś z osób z wystawy… szkoda tylko, że znalazłem się w samym centrum walki. Knykcie ręki, w której trzymałem różdżkę oraz drugą dłoń obtarłem do krwi, lecz pieczący ból był ostatnim z moich zmartwień. To wszystko… wydawało się do cna prawdziwe, trudno było uwierzyć w kłamstwo, które próbowałem sobie powtarzać, żeby dodać sobie otuchy i zmobilizować się do zrobienia czegokolwiek. Starałem się przekonać sam siebie, że ci obok mnie wykonują jedynie sekwencję zaprojektowanych ruchów, że nie mogą mnie dostrzec, że jestem w samym środku ogromnej, ożywionej makiety - i jedyna trudność polega na tym, by spomiędzy gąszcza iluzorycznych postaci wyłowić garstkę tych z krwi, kości, wciągniętą w sam środek historii, której nie byliśmy częścią. Podnosząc się z podłoża na fundamentach rozedrganych mięśni powtarzałem sobie jedno - że otaczający mnie oni nie są prawdziwi, jakkolwiek rzeczywiści by się nie wydawali. Ale dlaczego w takim razie poczułem na sobie wzrok okuty srebrzystą maską, przytwierdzoną do twarzy anonimowego czarodzieja? Czemu wycelował we mnie różdżką? Dlaczego moja dłoń zacisnęła się na tej należącej do mnie? Tak jakby moje ciało szybciej niż umysł zorientowało się, że muszę się bronić. Pomimo tego, że podświadomie wiedziałem, iż nie zdążę. Wskazywał mnie swoją dłonią, naznaczył mnie narzędziem zagłady, a potem - choć nie wypowiedział tych słów na głos - inkantacja ostatecznego zaklęcia dźwięczała mi w głowie, gdy zieleń przestała już być kolorem nadziei. Zawsze powtarzali mi, że nie doczekam późnej starości. Że proszę się o ekspresowy bilet na drugą stronę zasłony. Nie sądziłem tylko, że tak wcześnie spełni się ich proroctwo. Było znacznie mniej patetycznie, niż w tych wszystkich książkach. Urywki mojego życia wcale nie pojawiły się przed moimi oczami. Nie zdążyłem sobie nawet przypomnieć, jak wyglądają osoby, na których mi najbardziej zależy. Zależało? Choć podbródek drżał mi pod wpływem silnych emocji, spojrzałem śmierci prosto w oczy.
Na twarzy rudzielca pojawił się uśmiech na poły zaskoczony, na poły zadowolony, słysząc odpowiedź Doriena, który dobitnie wręcz podkreślił, że przyszedł razem z Beatrice. Nie kojarzył, by podczas rozmowy z nim czy z nią wyszło na jaw, że żyją w związku małżeńskim z kimkolwiek. Nie dopatrzył się również obrączki na palcu szefa, ale nie zamierzał drążyć tematu. Teraz ludzie byli bardzo wyzwoleni, często sami porzucali obrączki po ślubie i im to nie przeszkadzało. Kimże był Claude, żeby wnikać w te sprawy? Nikim ważnym, a już na pewno nie szukał w tej sytuacji własnego interesu. Jedynie zaśmiał się nieco zakłopotany, że w ogóle poruszył tę kwestię. - Cudownie, doprawdy cudownie, wspaniale - przyznał, przytakując głową. - Ja przyszedłem sam. Niestety. Lub stety, tego nie wiem. Ale fajnie, że spotkałem znajome twarze - powiedział jeszcze, obdarzając oboje szerokim uśmiechem. Nie dane im jednak było rozejrzeć się wspólnie po pierwszej sali, bowiem zostali poproszeni o zebranie się pod drzwiami prowadzącymi do tej drugiej, w której czekała ponoć rzecz nigdy wcześniej niestworzona. Claude był podekscytowany od samego wejścia. Iluzja wywarła na nim niezwykłe wrażenie. Obserwował z zainteresowaniem na wszechobecne rozbłyski zaklęć. przez chwilę nawet wychylił się przez barierki, jakby chciał z bliska dostrzec poszczególne malutkie postacie na trójwymiarowej mapce zamkowych błoń. Ostatecznie cofnął się jednak, powracając do swoich towarzyszy. - Robi wrażenie, co nie? - powiedział i aż mu się oczy zaświeciły. - To musi być naprawdę trudna magia, skoordynować to wszystko i tak dalej - zaczął, ale nie skończył, bowiem przerwał mu głośny trzask. Claude odwrócił się i z przerażeniem spojrzał na rosnące nad iluzją macki, które zaczęły po kolei ściągać ludzi z balkonu. Osoby jedna po drugiej ginęły w iluzji, stając się jej częścią i tym samym uczestnikami dziejących się w niej wydarzeń. Miał wrażenie, że stanęło mu serce, a otrzeźwił go dopiero krzyk stojącego obok Doriena. - Tak, tak, masz rację! Fi... - Zanim jednak zdążył wypowiedzieć do końca formułę zaklęcia, z iluzji wystrzeliła macka w kierunku jego ręki, wytrącając mu różdżkę. - Na gacie Merlina - powiedział, po czym rzucił się, by zabrać z podłogi toczącą się różdżkę, zanim skończy marnie pochłonięta przez iluzję.
Gdy Claude do nich podszedł, pierwsza myśl Beatrice była taka, że widział jak urwała nos postaci i przyszedł to skomentować. Już miała szukać jakiejś logicznej wymówki, kiedy usłyszała jego słowa a propos ewentualnego powiązania jej i Doriena. W pierwszym odruchu chciała momentalnie zaprotestować, ale pomyślała, że jeszcze przez chwilę można ciągnąć ten teatr. - Oh, to nie wspomniałam Ci wcześniej o moim przystojniaku? - powiedziała, uśmiechając się zalotnie w kierunku Doriena i całując go w policzek. Dopiero w momencie, gdy zobaczyła konsternację na twarzy Clauda, wybuchnęła śmiechem. - Dorien to mój brat. - dodała po chwili dla sprostowania. A wtedy poszli w kierunku kolejnej sali, która robiła jeszcze większe wrażenie niż poprzednia. Beatrice zaniemówiła, gdy ujrzała bitwę o hogwart tak realną. Aż nazbyt realną. Chwila, w której ludzie po prostu zaczęli być wciągani do środka wydarzenia, miała jej się śnić po nocach. -Yvonne! - krzyknęła i podbiegła w kierunku barierki próbując jeszcze uratować przyjaciółkę. Ale było już za późno. Jedyne co Beatrice mogła w tej chwili zrobić, to rzucić zaklęcie razem z wszystkimi, którzy pozostali na górze. Chwiejnie wyciągnęła różdżkę i wymierzyła ją wprost w zdarzenie, które znajdowało się pod nimi. -Finite - zdążyła tylko powiedzieć, ale w momencie, gdy te słowa wydostały się z jej ust, macka wystrzeliła prosto w jej kierunku wyrywając różdżkę z dłoni dziewczyny. - Szlag by to! - krzyknęła. Nie miała pojęcia w jaki sposób może ją odzyskać, więc tylko podbiegła bliżej krawędzi, aby spróbować jeszcze ją sięgnąć. W końcu bez różdżki była bezbronna.
Taka już właśnie była, bezpośrednia. Poza tym chciała to już mieć za sobą, przeciąganie tej rozmowy nie wiadomo ile nie miało sensu. Jednak dopiero wtedy kiedy zaginęła w prezentowanej wystawie uświadomiła sobie, że to nie jest dobre miejsce na takie pogadanki. Powinni pójść do jakiejś kawiarni lub po prostu usiąść na jakimś odludziu, gdzie nic by ich nie rozproszyło i gadać, nie przeszkadzałby im żaden wodzirej, gadające rzeźby czy inni ludzie. Teraz było już po wszystkim, zaczęli rozmawiać i wypadałoby ten temat zakończyć, przejść dalej, zaniechać kontaktu lub go rozwijać. Zaśmiała się krótko w odpowiedzi na jego rozbawienie, mimo tego, że może nie do końca rozumiała co go tak rozbawiło - Jeśli byłaby przedstawiona w ciekawy sposób może dałoby się coś wycisnąć i z tego - wyraziła swoją opinię na temat gumochłonów, póki co nie zamierzając dodawać niczego więcej. W końcu nie przyszła tu tylko dlatego żeby z nim pogadać i zamierzała jeszcze trochę pozwiedzać, spojrzała ukradkiem na rzeźbę Pottera, jednak wciąż bardziej ciekawiła ją ta 'zła' strona. Po dementorach nadszedł czas na śmierciożerców, mimowolnie przypomnieli jej się Lunarni, kiedyś też była tą złą, ale to były stare dzieje. Teraz zapewne nie wybrałaby żadnej ze stron, nie chcąc mieszać się w tego typu konflikty. Przez dłuższy czas przyglądała się w zamyśleniu jednemu ze śmierciożerców przypominając sobie te wydarzenia, mała bitewka z Argenami zdecydowanie nie była miłym wspomnieniem, ale mimo wszystko należała do ciekawych przeżyć. Nawet nie zauważyła, że kolega był tuż obok niej, tak więc lekko drgnęła słysząc, że nagle ktoś do niej mówi, szybko przeniosła na niego wzrok, póki co odrzucając swoje wspominki. Być może zauważył to, że trochę ją przestraszył, ale było jej wszystko jedno - Niestety, ale mieszkam w Hogsmeade, więc zapewne nie będę cię kojarzyła - skwitowała jego wypowiedź, faktycznie uznając ją za lekkie przechwałki, jego rodzina była znana? Okej, nie robi to na niej wrażenia, westchnęła, mając nadzieję, że nie zamierza tego ciągnąć - Julia Heikkonen - odpowiedziała na jego przedstawienie się jednocześnie wyciągając rękę w jego stronę, tak się robiło przy przedstawianiu się, prawda? - Co chciałeś uzyskać z tygrysa? Domyślam się, że rdzenie z kotów nie są zbyt popularne? - zapytała ze zwykłej ciekawości. Jeśli tacy ludzie panoszą się teraz po okolicy to nie jest już bezpieczna, to było niepokojące, zdecydowanie musiała nad tym pomyśleć po spotkaniu - Zamknąłbyś mnie w klatce, a potem po prostu zabił? W takim razie dobrze, że trafiłam akurat na ciebie - zaśmiała się, w żadnym wypadku nie chcąc go urazić tymi słowami, mogły zabrzmieć jak wyśmianie jego braku doświadczenia. Po prostu ciekawiło ją jak postępuje się z upolowanymi zwierzętami, może przy okazji dowiedziałaby się czego się wystrzegać. Miała nadzieję, że nikt nie usłyszał o czym rozmawiają, specjalnie nie mówiła zbyt głośno, ale było tu naprawdę dużo ludzi. Niestety póki co to by było na tyle z rozmowy, znów przerwał im autor wystawy, odwróciła się w jego stronę, chcąc wysłuchać co ma do powiedzenia. Iluzja bitwy? Tak, to to co tygryski lubią najbardziej, ruszyła za nim nie mogąc się doczekać następnej atrakcji. Stanęła tuż obok niego, odgarniając kosmyk włosów, który zaburzał jej światopogląd, za ucho. O cholera, to dopiero jest coś - pomyślała widząc wszystkie szczegóły jak dla dłoni, Harrison się postarał. Chciałaby mieć coś takiego w domu, nie jakiś zwykły obrazek. Stała jak zamurowana, powoli ogarniając każdy szczegół z początku nie zauważając, że dzieje się coś niedobrego. Nagle Riley zniknął po tym jak zawołał jakąś dziewczynę, chciała go zawołać, jednak tylko otworzyła usta, sekundę później je zamykając. No dobra, ale co tu się właśnie odpierdala? Zdecydowanie miała już dość takich akcji po tym co działo się na festiwalu, dopiero co tu wróciła, a już działy się jakieś dziwne rzeczy. Macki, wciągająca iluzja, znikający uczestnicy wystawy, a potem jakiś chłopak, który skoczył... O nie, dziękuję za taką imprezę, nie pisała się na to, ale przecież nie mogła tak po prostu wyjść, chociażby ze względu na znajomego. Nie pozwoliła na to, żeby początkowy strach ją opanował, zrobiła krok w tył, jednak już chwilę później nabrała odwagi i sugerując się postępowaniem innych wyciągnęła różdżkę i rzuciła Finite. Wyglądało na to, że zaklęcie było udane, ale co dalej?