Witaj w Magicznym Muzeum Figur Woskowych Madame Royce! Jest to miejsce, w którym znajdziesz wiele sław czarodziejskiego świata. Mówisz, że w Londynie można też znaleźć podobne, mugolskie muzeum? Owszem, jednak jestem pewien, iż będziesz zachwycony tym miejscem. Tutaj figury potrafią się ruszać i ustawić odpowiednio do zdjęcia. Jeśli masz swój aparat - proszę bardzo, korzystaj do woli. Jeśli jednak takowego nie posiadasz, możesz nabyć go w wypożyczalni. Wywołanie 15 ruchomych zdjęć kosztuje galeona. Chyba, że wolisz opcję nieruchomą, wtedy zapłacisz tyle samo, ale za 30 odbitek. Wejdź i rozejrzyj się po salach. Są podzielone tematycznie. W pierwszej czekają na Ciebie gwiazdy Quidditcha. Miejsce bardzo obszerne, w końcu trzeba zmieścić tu składy wszystkich drużyn! Oczywiście tych sławniejszych. Chcesz pamiątkę z całą drużyną, czy może z konkretnym zawodnikiem? Ustawią się odpowiednio, o to się nie martw! Przejdźmy dalej. Widzisz swojego idola? Z pewnością zauważysz kogoś, kto pojawił się na okładce czasopisma! Jesteśmy w sali muzycznej. Naciesz oczy, czarodzieju! Możesz obfotografować pół pomieszczenia. W kolejnej sali ukażą Ci się postacie historyczne. Super fotka z Voldemortem? Nie ma sprawy! Harry Potter także się uśmiecha. A może jakiś sławny goblin? Przejdźmy dalej, skoro już się napatrzyłeś. Tu z kolei coś, dla fanów teatru. Znani aktorzy już pozują do zdjęć. A dalej? Mnóstwo innych! Postaci z książek, wampiry, wilkołaki... Czego tu nie ma? Z pewnością znajdziesz coś dla siebie!
- Nie ma sprawy. - Kiwnął głową, chcąc potwierdzić, że rzeczywiście zrobienie zdjęcia nie było dla niego żadnym problemem. Co więcej! Mógł nawet zaliczyć to do rzeczy przyjemnych, wszak fotografią czasami się zajmował. - Lubię robić zdjęcia od czasu do czasu, więc wiesz. A tym bardziej takim pięknym paniom. - Puścił jej oczko i uśmiechnął się szeroko. Zachowanie godne Gregersa, doprawdy. - Mi również. - Już chciał pochwalić jej imię, kiedy uświadomił sobie, że jeszcze chwila i zacznie brzmieć co najmniej sztucznie. Jeszcze sobie dziewczyna pomyśli, że jest nieszczery, albo zwyczajnie ironizuje. A przecież jemu w rzeczy samej było bardzo miło! Kiedy stwierdziła, że jest całkiem ciekawie, kiwnął głową na potwierdzenie jej słów i wyraził swój udawany entuzjazm. Już chciał skwitować tą wizytę słowami ,, jest zajebiście '', kiedy uświadomił sobie, że może to średnie określenie, jak na tą okazję. - Ciekawie, to fakt. - Zamyślił się na chwilę, po czym kontynuował wypowiedź. - Chętnie cyknąłbym sobie fotkę z Dumbledorem... - Spojrzał na Shailene, a w jego głowie pojawił się pomysł. - Ale tylko, jeśli będziesz pozować ze mną. Powiemy komuś, żeby zrobił nam zdjęcie. - Uśmiechnął się szeroko. Wspólne zdjęcie może być początkiem i pretekstem do kontynuowania znajomości, prawda? Podszedł więc do przechodzącej obok kobiety i wskazując to na aparat, to na swoją nową towarzyszkę, o czymś z nią rozmawiał. Kiwnęła głową, po czym podeszła razem z Gregersem do Shailene. - To co, zgodzisz się ? - Wyszczerzył zęby w uśmiechu, wpatrując się w dziewczynę, po czym stanął gdzieś obok figurki wybitnego czarodzieja, a równocześnie dyrektora Hogwartu, jakim był Albus Dumbledore. To znaczy, on miał więcej tych imion. Mnóstwo imion, których Gregers nie ogarniał.
Nietrudno było się domyślić jaka była reakcja Sheili na takie wyznanie padające z ust nieznajomego chłopaka. Zaczerwieniła się lekko, czego nie zdołał ukryć lekki makijaż i odwróciła od niego spojrzenie, chcąc przez kilka sekund powalczyć ze swoim zawstydzeniem. Zagryzła lekko wargi i czerwień barwiąca jej twarz zbladła znacząco, co skwitowała cichym westchnieniem. - Mnie niespecjalnie interesuje fotografia - wyznała mu, rzucając po prostu neutralną odpowiedź, aby w jakiś sposób poradzić sobie z komplementem. Nie była do nich przyzwyczajona, więc nie ma co się dziwić, że reagowała jak przystało na prawdziwą cnotkę. - Szczerze powiedziawszy to nigdy nawet nie miałam okazji do tego, aby bliżej się z nią zapoznać. Zawsze mam na wszystko mało czasu. - uśmiechnęła się lekko, szczerze mu wyznając, że żyje w ciągłym ruchu. Fotografia zawsze wydawała jej się średnio interesująca, ale może to ze względu na to, że przy tylu zainteresowaniach, po prostu nie miała szansy na to by poznać wszystkie jej aspekty. W końcu czym jest strzelanie fotek przy szyciu ptaków z łuku? - Boisz się, że jak sam koło niego staniesz to poczęstuje Cię cytrynowym dropsem? - zażartowała, uśmiechając się nieco złośliwie, ale widać było, że tylko się drażni. - Pewnie, z chęcią. Obserwowała jak chłopak zagaduje jakąś kobietę, nerwowo miętoląc w rękach pasek od aparatu. Nie okazywała tego jak bardzo jest zestresowana prawie nigdy. Wszystko objawiało się w postaci właśnie takich drobnych gestów, a ledwie Villadsen uświadomiła sobie co robi, rozluźniła dłonie i wzięła kontrolowany wdech, wracając do swojej stoickiej postawy, chociaż wewnątrz aż się gotowała, głównie z powodu swojej żałosnej sytuacji rodzinnej. Nie chciała jednak teraz o tym myśleć, więc gdy znaleziona przez Gregersa kobieta podeszła bliżej, Violence wręczyła jej aparat fotograficzny, a sama ustawiła się z drugiej strony Dumbledora, ciągnąc go za brodę tak, aby móc przystawić ją do swojej twarzy, szczerząc jednocześnie zęby do zdjęcia.
Na jego twarzy zawitał szeroki uśmiech, spowodowany z pewnością reakcją dziewczyny na komplement. Ach, jakże on lubił zawstydzać kobiety! Obserwować ich zachowania, nieśmiałe uśmiechy i zaróżowione policzki. - Mogę cię trochę podszkolić, jakbyś chciała. To fajna sprawa, a równocześnie nic w tym trudnego. - Wzruszył ramionami, grając specjalistę. Kobiety lubią mężczyzn z pasją, prawda? A przynajmniej tak się Gregersowi wydawało. Tacy z pewnością byli bardziej atrakcyjni, niż ci, którzy tylko piją i palą, co Colton swoją drogą również robi, ale ćśś! Zostawmy tą kwestię w spokoju, pozwólmy mu poczuć się atrakcyjnym facetem z ciekawym hobby, za którego zresztą i tak się uważał. - A ty za to wyznasz mi, czym jesteś tak zajęta, skoro masz niewiele czasu. - Uśmiechnął się szeroko, a kiedy wspomniała coś o cytrynowym dropsie, zmrużył oczy i pokazał jej język, po czym obrócił się na pięcie, udając obrażonego. Nie minęło jednak parę sekund, kiedy odwrócił się i rzucił ze śmiertelną powagą. - Tak! Każdy się czegoś boi, też mogę. - Milczał przez chwilę, po czym parsknął śmiechem, a kiedy Sheila ustawiła się obok Dumbledora, stanął po jego drugiej stronie, kładąc rękę na jego ramieniu dokładnie tak, jakby byli kumplami od lat. Wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym odebrał od kobiety aparat i bez słowa ruszył w stronę swojej towarzyszki, by pokazać jej zdjęcie. -Ej, całkiem ładnie razem wyglądamy... - Wykonał charakterystyczny ruch brwiami unosząc je do góry, a później opuszczając na dół. Wyglądał teraz zapewne nieco zabawnie, ale taki był istotnie jego zamiar. - Może w takim razie wybierzemy się kiedyś na spacer, żeby móc dłużej wyglądać ładnie? Chociaż ty i beze mnie dobrze się prezentujesz. - Posłał jej szeroki uśmiech, nie mogąc powstrzymać się od komplementów. Gregers, ty masz dziewczynę! Istotnie, miał, ale jego natura flirciara dawała o sobie, niestety, znać.
Widząc jego reakcję, zmrużyła lekko oczy, a jej twarz stała się na moment neutralna, zupełnie pozbawiona wyrazu, tak jakby wypchnęła swoje emocje w głąb siebie. Nie trwało to jednak długo, bo zaraz na jej buźkę wpełzła pewna ostrożność i ledwie widoczna niechęć, którą zaraz przykryła nieco cwaniackim uśmieszkiem, połączonym z delikatnym zmrużeniem oczu. To była jednak tylko zwyczajna gra, w którą nauczyła się grać już wiele lat temu, jeszcze w Bostonie kiedy to doznała największego rozczarowania swojego życia, które odwróciło się wówczas o sto osiemdziesiąt stopni. Ukryła nagłą niechęć jaką poczuła i po prostu wytknęła język, nie chcąc aby dojrzał to co właśnie w niej zaszło. - Pewnie, nowych doświadczeń nigdy dość. - odparła wesoło i uśmiechnęła się, przechylając głowę w bok. W sumie czemu nie? Może to będzie swego rodzaju odskocznia od szarej, sfinksowej rzeczywistości? Przydałoby jej się to i Sheila najwyraźniej nie miała problemów z zauważeniem okazji, oraz z wykorzystaniem jej, jak zwykle zresztą. - Niech będzie. - zgodziła się, a nieco pokrętny uśmiech wpełzł na jej twarz. Pomyślałby kto, że wcale nie wyglądała teraz jak Puchon, do których przecież przynależała, ale taka była Villadsen. Raz słodka i uprzejma, a innym razem naprawdę ocierała się niemożliwie mocno o stereotypowe myślenie o czarownicach z Salem. Przyjrzała się uważnie fotografii, mimowolnie odzyskując humor i uśmiechając się z rozbawieniem, gdy jej podobizna ze zdjęcia, patrzyła w obiektyw z pewnym wyzwaniem w oczach, po czym spoglądała na Coltona, śmiejąc się lekko. Wciąż pamiętała o dozowniku dropsów. Tym razem nie zareagowała znowu podobnie na jego komplement. Jedynie pokazała mu krótko język, ponownie zresztą, po czym zaśmiała się cicho, najwyraźniej traktując to tak, jak było jej najłatwiej, czyli jak żart. - I tak jesteśmy umówieni na fotografię, więc równie dobrze możesz mnie pouczyć podczas spaceru. - odparła poważnie, chwytając Ślizgona za rękaw i ciągnąc go lekko, żeby z nią poszedł. - Popatrz, mają nawet Morgane Le Fay. Koniecznie musisz mieć z nią zdjęcie!
Gregers to dość spostrzegawczy chłopak jest, więc tą ledwie widoczną niechęć zauważył. Postanowił jednak pominąć ją milczeniem, gdyż może niechęć wcale niechęcią nie była? W końcu nie znał jeszcze Sheili, jej mimiki i gestów. Nie wiedział, jak wygląda, kiedy jest smutna, zła, czy szczęśliwa, mógł więc tylko się domyślać. Posłał jej szeroki uśmiech, którym wyraził swoje zadowolenie z przyjętej propozycji. - Więc jesteśmy umówieni i trzymam cię za słowo! - Zmrużył oczy, chcąc wyglądać groźniej, a tym samym pokazać jej, co się stanie, jak owego słowa nie dotrzyma. Co się stanie? Tego jeszcze nie wiedział, ale niech się Sheila najgorszego spodziewa! Posłał jej uśmiech równie cwaniacki, jaki to ona przed chwilą przywołała na twarz, kiedy dość leniwie wyraziła swoją zgodę na spacer, a gdy po raz któryś z kolei pokazała mu język, uniósł wysoko brwi. - Czy mam się czuć wyśmiany? - Powiedział totalnie poważnie, po czym parsknął śmiechem, coby Sheila na wstępie nie pomyślała, że to bardzo zły i groźny Ślizgon, którym w gruncie rzeczy wcale nie był, ale ćśś! Był trochę łagodniejszym Ślizgonem. - W sumie racja, możemy połączyć te dwie przyjemności. - Kiwnął głową na potwierdzenie swoich słów, a kiedy pociągnęła go gdzieś w prawo, uniósł wysoko brwi. Całe szczęście, że wiedział, kim była Morgana i nie musiał tym razem udawać, że wie o niej dosłownie wszystko, choć udawanie żadnego problemu mu nie sprawiało. - Ach, tak, tak, z Morganą zdjęcie musi być! Koniecznie! A potem zrobimy sobie z nią zdjęcie razem. - Z entuzjazmem ruszył za Sheilą, a kiedy stanęli naprzeciwko figurki, ustawił się gdzieś po jej lewej stronie, przywołał na twarz szeroki, acz dość cwaniacki uśmiech i kiwnął głową na znak, że jest gotowy do zdjęcia. Choć w końcu on zawsze był gotowy do zdjęcia, nie? A przynajmniej tak uważał, choć ktoś mógłby powiedzieć coś zupełnie innego, ale jak wszyscy wiemy, Gregers miał doprawdy bardzo wybujałe ego. To w gruncie rzeczy drażniło wszystkich, tylko nie jego. Ups?
Rozbawił ją, to fakt. Może, gdyby nie spędziła ostatnich trzech miesięcy w Hogwarcie to miałaby problem z akceptacją groźnej miny jako czegoś zabawnego, ale tak, jedynie poczuła, że mimowolnie się uśmiecha. W Salem też nie było przecież różowo i kolorowo. Prawdę mówiąc ich szkoła była stosunkowo mroczna, więc dziewczę zahartowało się dodatkowo, gdy natknęło się na tutejszych mieszkańców domu węża i teraz zwyczajnie nie reagowała tak jak powinna. - Nie rób takiej miny, ja dotrzymuje słowa. - powiedziała, starając się zapanować nad drżeniem głosu, bo naprawdę bardzo chciało jej się śmiać. Lekko drgnęły jej kąciki ust, ale zdążyła się opanować nim nastąpił niepotrzebny wybuch wesołości. Słysząc jego pytanie nagle spoważniała, krzywiąc się lekko. - Ja nie wyśmiewam ludzi. - oświadczyła i w gruncie rzeczy mówiła szczerą prawdę. Ba, ona gardziła tymi, którzy działają w podobny sposób. Mimo wszystko nie zagłębiała się w to jakoś specjalnie i zagarnęła pasma włosów za lewe ucho, postanawiając nie przejmować się takimi paskudnymi i niegodnymi zarzutami. Uśmiechnęła się z satysfakcją, gdy zgodził się na, jak to określił, „połączenie dwóch przyjemności” i zaraz już stali przed Morganą, przy której chłopak zaczął się szczerzyć. Zrobiła mu zdjęcie magicznym aparatem, po czym opuściła go, aby poszukać kogoś kto zrobi im zdjęcie, jednak… nikogo nie było w pobliżu. Sheila rozejrzała się z niepokojem, po czym podrzuciła aparat w powietrze i zza pleców lewitowała go tak, aby osiągnąć dobrą pozycję do zdjęcia. - Samowyzwalacz - ostrzegła Coltona, po czym doskoczyła do Morgany, aby zrobić minę akurat w momencie, w którym rozległo się kliknięcie oznaczające że zdjęcie zostało zrobione. Machnęła krótko różdżką, a aparat powrócił do jej dłoni. - Nic nie widziałeś. - pouczyła go, robiąc, w jej mniemaniu, „groźną” minę po czym westchnęła cicho, gdy spostrzegła, że właśnie strzelili ostatnie zdjęcie. Uśmiechnęła się nieco ironicznie, ale i z rozbawieniem. - To co, może teraz postawisz mi jakieś lody, skoro już zrobiłam Ci portfolio?
Zmarszczył brwi, jakby chciał powiedzieć no, no, ja już cię przejrzałem!, po czym przywołał na twarz szeroki uśmiech. Sheila nie wyglądała na kogoś, kto słowa nie dotrzymywał, aczkolwiek niektórzy są mistrzami sprawiania pozorów, prawda? A Gregers poniekąd coś o tym wiedział. - Tak też mi się wydaje. - Kiwnął głową i zlustrował Sheilę wzrokiem, a kiedy stwierdziła, że nie wyśmiewa ludzi, znów uśmiechnął się lekko. Poniekąd lubił takie osoby, które były zupełnie od niego różne i zapewne właśnie z tego powodu miał tą swoją ,,słabość'', o ile można to tak nazwać, do Puchonek. Tak, Puchonek, nie Puchonów. Ci drudzy zazwyczaj sprawiali wrażenie takich nieporadnych pedałków, których trzeba wiecznie za rękę prowadzić, bo boją się własnego cienia. A przynajmniej tacy byli w oczach Gregersa, co pewnie mijało się z ich rzeczywistym obrazem. Miewał tendencje do układania sobie w głowie stereotypowego obrazu danej grupy, a później kurczowo się go trzymał. Może tak było z Puchonami? - A wiesz, jakie mogą być tego konsekwencje? - Uśmiechnął się nieco złośliwie, widząc lewitujący parę metrów nad ziemią aparat, po czym pokiwał głową z dezaprobatą. Jednakże były to tylko pozory owej dezaprobaty, bo tak naprawdę oczywiście, zrobiła na nim pozytywne wrażenie, jak wszyscy ci, którzy nie boją się ryzyka. - Podoba mi się to. - Dodał enigmatycznie, jakby chciał, żeby dziewczyna sama wpadła na pomysł, cóż takiego mogło się Gregersowi spodobać. Wyszczerzył zęby w uśmiechu do zdjęcia, a kiedy stwierdziła, że powinien zaprosić ją na lody, uniósł wysoko brwi. - Lody? Może lepiej piwko? - Tak, skoro już zaczął porzucać swój wizerunek grzecznego chłopca, mógł to zrobić do końca. Posłał jej łobuzerski uśmiech, po czym ruszył w stronę wyjścia, ruchem głowy dając znak, żeby zrobiła to samo. - Pomyślimy. - Wsadził ręce do kieszeni i zerknął na swoją nową towarzyszkę.
Jeśli jeszcze nigdy nie obiło Ci się o uszy nazwisko Harrison, od dziś z pewnością będziesz pamiętał/a o tym człowieku. George Harrison, pięćdziesięcioletni artysta z londyńskiej prowincji, prawie całe swoje życie poświęcił dla sztuki. Do tej pory nie zdobył rozgłosu ani sławy w kręgu artystycznym i nie zdołał wybić się ze swoją twórczością. Te dni jednak minęły bezpowrotnie, kiedy pojawił się w muzeum z planem na niezwykłą wystawę. Po wielu ciężkich chwilach, opóźnieniach w pracy, a także niedogodnościach z zewnątrz, z wielką przyjemnością prezentujemy Państwu pierwszą interaktywną wystawę upamiętniającą bitwę o Hogwart!
Muzeum Madame Royce w ramach współpracy udostępniło na tę wystawę dwie duże sale oraz kilka ze swoich figur przedstawiających znanych czarodziejów i niewątpliwych bohaterów tego wydarzenia. Przed wejściem do muzeum stoją dwaj ochroniarze, lustrujący wszystkich wchodzących wzrokiem. Kustosz muzeum wita przybyłych szerokim uśmiechem, co jakiś czas poprawiając czerwoną muchę zatkniętą pod pokaźnym podbródkiem oraz kieruje w stronę pierwszej sali.
Wstęp zagwarantowany jest postaciom dorosłym. Uczniowie niestety nie są dopuszczeni do tego widowiska, studenci natomiast mogą spróbować stopić się z tłumem. Pierwszych 7 studentów, którzy napiszą regulaminowy post pod wydarzeniem nie obowiązują kostki! Jeśli nie jesteś jednym z owych siedmiu szczęśliwców, a wciąż masz ochotę uczestniczyć w wydarzeniu, rzuć kostką w odpowiednim temacie: parzysta - udaje Ci się przemknąć niezauważenie obok osób pilnujących wejścia. Najwyraźniej wyglądasz wystarczająco dorośle, oby nie zdradziło Cię zachowanie! nieparzysta - niestety twoje starania spełzły na niczym, ochroniarz wyławia Cię z tłumu i każe wracać do domu. Masz pecha!
Można się już zbierać, przychodzić parami, rozmawiać itd. Pierwszy etap zostanie dodany mniej więcej za tydzień od teraz. Już na wstępie życzę wszystkim dobrej zabawy!
Wystawa tylko dla dorosłych? Brzmiało co najmniej zachęcająco, a przynajmniej na tyle, żebym zdecydowała się na nią pójść. Nielegalne? Zabronione? Nic nie motywowało mnie bardziej. Tym bardziej, że ostatnie wydarzenia, na których działo się coś ciekawego mnie omijało! Teraz chyba nigdy nie będzie już okazji, żeby zobaczyć otrzeć się o śmierć tak jak to się stało na festiwalu, który oczywiście ominęłam, bo poziom mojego ogarnięcia w czasie był jak zwykle na poziomie zero. Całe szczęście, że wystawa mnie nie przegoniła. Oczywiście żartuję z tym otarciem się o śmierć, i tak dalej. Nikomu tego nie życzę, ale trochę adrenaliny jeszcze nikomu nigdy nie zaszkodziło. No więc uparta Maevis, jaką jestem, musiała spróbować wtargnąć na ten zabroniony dla studentów event. Swoją drogą, trochę to było nie w porządku, że cierpiałam za pójście na studia i wybranie męczenia się z edukacją jeszcze przez następne trzy lata, ale nie narzekałam - mniej dorosłego życia dla mnie! Na całe szczęście wyglądałam chyba na tyle dorośle, że zostałam bez problemu wpuszczona na wystawę.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Naprawdę byliśmy z Julią aż tak dziwni, że musieliśmy rozpoczynać naszą relację właśnie w taki sposób? Najpierw spotkaliśmy się w lesie, gdzie zraniłem ją w nogę chociaż nie wiedziałem, że celuję w człowieka (wtedy pewnie bym tego nie zrobił). Potem rozpoznaliśmy się na festiwalu, chociaż żadne z nas nie przyznało się do tego, że wiemy z kim rozmawiamy i rozeszliśmy się także jak para znajomych. Teraz widocznie nie wytrzymałem i naskrobawszy kilka listów do Julii, zaprosiłem ją na wystawę, o której przeczytałem dzisiaj rano w najnowszym wydaniu proroka. Nie miałem pojęcia dlaczego aż tak bardzo ciągnie mnie do kogoś, kogo jeszcze jakiś czas temu nienaumyślnie próbowałem przerobić na futro. Znaczy, wszystko było specjalnie, jak najbardziej, ale sądziłem, że tygrys którego próbowałem zabić tak naprawdę nie miał dwóch długich, zgrabnych nóg i grzywy blond włosów. To zmieniało bardzo wiele i nawet musiałem przyznać się przed samym sobą, że trochę mi było za to wstyd, ale tylko troszkę. Co za animag biega sobie beztrosko po lasach? Amm, no pewnie większość… ale nie wszyscy wyglądają jak ogromne tygrysy, z których zysk w tych stronach byłby godny pozazdroszczenia. Wtedy, no cóż, nie zastanawiałem się co takie zwierzę mogłoby robić w Wielkiej Brytanii i po prostu zadziałałem zgodnie ze swoją naturą, niczym prawdziwy Gryfon w skórze Krukona. Mniejsza o to, zobaczymy jak potoczy się nasze dzisiejsze spotkanie. Może tym razem obędzie się bez różdżek i noży skierowanych między żebra? Zjawiwszy się przed muzeum, nie musiałem długo na nią czekać. Przywitaliśmy się ze sobą, a potem ramię w ramię ominęliśmy ochroniarzy. Zachowywałem się swobodnie, chociaż miałem lekką tremę, że ktoś mnie przyłapie. W końcu wydarzenie było dostępne jedynie dla dorosłych czarodziejów i dzieciaki z Hogwartu nie miały tu wstępu. Może i było to lekkomyślne, ale dziś nie spodziewałem się żadnych nadprogramowych wrażeń, co pewnie miało się na mnie zemścić. Teraz jednak byłem dość pogodny i zagadywałem Julię o coś związanego z bitwą o Hogwart. Pewnie pytałem o to, dlaczego zgodziła się ze mną przyjść i zastanawiałem się na głos kiedy uruchomią wystawę. Od czasu do czasu odruchowo pocierałem ramię, gdzie na festiwalu nabiłem sobie największego siniaka.
Wiedziała, że spotkanie z tym konkretnym mężczyzną, a raczej - dojrzewającym młodzieńcem pozwoli jej na oderwanie się od rzeczywistości, która coraz bardziej spadała z wątłych ramion dziewczyny. Marceline chciała jednak pozbyć się tego na dobre, by zapomnieć i przestać zadręczać się przeszłością, ruszyć do przodu i pozwolić na wkradnięcie się iluzorycznego carpe diem do codzienności. Bez namysłu zatem porwała się na nakreślenie kilku liter na podniszczonym pergaminie, a który winien trafić do jednego z krukonów. Chciał ją odnaleźć, więc dała mu do tego sposobność - jedyną i niepowtarzalną, a dzięki temu oboje mogli na tym skorzystać. Za sprawą Ulli zrozumiała, że nie warto tonąć we własnej przestrzeni, która okazywała się najbardziej zdradliwa i to dlatego stawiając niepewne kroki, ruszyła do przodu, kiedy to grupka dorosłych czarodziejów postanowiła wejść do środka. Marceline rzadko kiedy łamała pewne zasady, ale ten jeden raz nie zaszkodzi, skoro miała okazję spotkać się z dawnym znajomym, a może niedawnym? To nie było istotne, bo skupiając się na detalach byłaby gotowa odwrócić się na pięcie i uciec, a przecież nie o to chodziło. Wolała stawić czoła nadchodzącym wydarzeniom i kiedy tylko udało jej się wejść, bez zbędnej kontroli i okazywania jakichkolwiek dokumentów, odetchnęła z ulgą, rozglądając się na boki i wypatrując wzrokiem bruneta. Nie wystawiłby jej, prawda?
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Nie gardził żadnymi znajomościami, w każdej dopatrując się pewnej wartości. Nie dało się jednak nie zauważyć, że w pewien sposób klasyfikował poznanych ludzi - nadająca się na rozmowę w kawiarni, dobra partnerka na zajęcia, ktoś do potańczenia na imprezie lub filozoficznych rozmów. Dokonując tej małej analizy przekroju swoich znajomych, doszedł do wniosku, że brakuje wśród nich osób natchnionych apollińskim duchem. Sam Ezra na obrazach nieszczególnie się znał, uważał jednak, że ta pierwsza interaktywna wystawa upamiętniająca bitwę o Hogwart, będzie wydarzeniem, nad którym warto na moment przystanąć. Do tego obrazka nie pasowała mu żadna szczebiocząca osóbka, nieważne jak bardzo by ją lubił. Ta szczególna Krukonka, która sama wyszła z inicjatywą i zaproponowała mu spotkanie miała jednak w sobie coś na tyle intrygującego, że nawet przez myśl mu przemknęło, by jej odmówić. Ich relacja rozwijała się zadziwiająco powoli - poznali się w przypadkowo w kameralnej knajpce, a potem wymienili jedynie parę listów. Osoba wyimaginowanej M. nadawała znajomości enigmatyczności - młoda dziewczyna, choć figurowała na liście hogwarckich uczniów, cieleśnie nie można było doświadczyć jej obecności. Ezra, który sam uznawał się za osobowość tajemniczą, czuł tym większą pokusę, by poznać smak jaki przyniesie za sobą relacja z tą dziewczyną. Niekiedy przecież największa słodycz mogła przemienić się w gorycz rozczarowania. Nie obawiał się przestąpić progu muzeum, choć dobrze wiedział, że wedle wytycznych nie powinno go tu być. Pewność siebie była jednak połową sukcesu i choć niejeden barman zapewne odmówiłby mu sprzedania alkoholu, żaden z ochroniarzy nawet nie mrugnął okiem, gdy przeszedł obok nich. Muzeum było wciąż bliżej bycia "pustym" niż "wypełnionym", zatem Ezra wcale długo nie musiał szukać znajomej. A może nieznajomej? Bo tak naprawdę, czy Ezra cokolwiek był w stanie o niej powiedzieć? - Czyżbyś kogoś szukała? - Podszedł do niej z małym, swobodnym uśmiechem, lecz bystrym spojrzeniem, które sugerować mogło, że będzie chciał sprostać jej wyobrażeniu o dociekliwych Krukonach.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Zdawało się, że Fire nadal tęskniła za osobami, które po prostu z jej życia odeszły. Częściej niż zwykle bywała nieobecna myślami, chociaż nie można tego było uznać za jakiś zły znak. Dzięki przystopowaniu z zabawą, imprezami i przekraczaniem granic, Blaithin nawet poprawiła swoją opinię w oczach kadry pedagogicznej. Widząc ostatnio Hampsona na jednym ze spotkań prefektów, usłyszała "oby tak dalej". Nie do końca wiedziała, co o tym myśleć. W każdym razie słysząc o tej wystawie... Dużo myśli pojawiło się w głowie Fire. To nie był tylko symbol zwycięstwa dobra nad złem i wielkiej otoczki bohaterstwa, jaką roztaczano nad członkami Zakonu Feniksa, a w szczególności nad Złotą Trójcą. Dla Szkotki to ta druga strona miała największe znaczenie. 2 maja 1998 roku był rocznicą śmierci jej ciotki i kuzyna, a także wielu przyjaciół Dearów. To był symbol klęski, porażki i załamania, a samo wspominanie o Bitwie sprawiało, że patrzono na ciebie, jakbyś właśnie stwierdził, że to dobrze, że Voldemort zginął. Fire rosła w przeczuciu, że to był jeden z najgorszych dni w całych dziejach czarodziejów, a ojciec drugiego maja zawsze bywał w najgorszych humorach. Nawet kiedy Blaithin wydostała się z domu, żeby rozpocząć naukę w Durmstrangu, tam też spotkała się z podzielonymi opiniami. Zaledwie niektórzy mieli odwagę głośno chwalić odwagę Zakonu Feniksa i puszczać kolorowe ognie, kiedy nadchodził maj. Często mieli później kłopoty. W Hogwarcie natomiast, miejscu, gdzie rozpętało się to piekło... było zupełnie inaczej. Dear z trudem przyzwyczajała się do tego, że nie musi tego dnia być pełna milczenia, a wręcz przeciwnie - było to odbierane jako coś dziwnego. Jak się okazało, tutaj Voldemorta nie nazywano Czarnym Panem, jak zawsze w domu w Szkocji. Blaithin zszokowana była, słysząc, jak uczniowie swobodnie opowiadają sobie żarty o Voldku, który smaży się w piekle. Ojciec by ją za to zabił, tak samo jak był gotów zabić ją, gdy targnęła się na jego życie. Dla Szkotki to było zupełnie jak przeniesienie się do całkiem nowego świata, świata, gdzie nie roiło się od pozostałości po Śmierciożercach, czarnej magii, bólu i rosyjskiego zimna. Nadal odnosiła wrażenie, że tu nie pasowała. Być może tamten świat wrył się w Gryfonkę zbyt głęboko. Przyszła ubrana w czarny płaszcz z ciemnoczerwonym, cienkim szalikiem owiniętym wokół szyi. Całe szczęście, że obok miała @Bianca Zakrzewski. Przynajmniej nie wynudzi się na tej wystawie... O ile w ogóle je wpuszczą. Z tego, co słyszała Blaithin wstęp dla studentów i uczniów był wzbroniony. Ale cóż... była specem od łamania zasad. - Najwyżej trochę ich zwilujesz. - szepnęła na ucho przyjaciółce przed wejściem. Z krzywym uśmiechem przyklejonym do twarzy podeszła do ochroniarzy, którzy bez większych ceregieli wpuścili obie Gryfonki do środka. Blaithin mrugnęła do Zakrzewskiej i rozejrzała się po wnętrzu.
Mimo wielu szkół, w których przyszło mi się uczyć doskonale znałam historię Bitwy o Hogwart. Tata dbał o to żeby tak ważne wydarzenie dla czarodziejów z całego świata głęboko zapadło mi w pamięć. Niezależnie gdzie się znajdowałam, drugi maja był zawsze upamiętniany. Nawet w Salem ten dzień był swojego rodzaju świętem. Tak więc słysząc o tej wystawie już jakiś czas temu obrałam sobie za punkt honoru udanie się na nią. Nie dość, że była niesamowitym wydarzeniem kulturalnym to jeszcze dotykała tak ważnego wydarzenia. Byłam przekonana, że przeżyję wystawę bardzo emocjonalnie. Kiedy dostałam list od @Blaithin ''Fire'' A. Dear właściwie nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Widziałam, że dziewczyna trochę hm... przystopowała, ale nie sądziłam, że będzie chciała pójść na tego typu event. W każdym razie bardzo się ucieszyłam. Poprawiłam torbę na ramieniu i lekko się skrzywiłam, bo kontuzja po ostatnim meczu jeszcze czasem dawała się we znaki. Byłam bardzo, ale to bardzo podekscytowana co dało się zauważyć na mojej twarzy. Rozświetlał ją szeroki i promienny uśmiech. Byłam tak cholernie ciekawa tego doświadczenia. Coś co wywoływało we mnie silny niepokój i smutek, a jednocześnie niesamowite zaintrygowanie środkami wykorzystanymi do przekazania swojego rodzaju wiedzy. Tak, coś niesamowitego. Mimo, że historia, owszem, była ważna to w tym wypadku interesowała mnie o wiele mniej niż same środki artystyczne. O autorze wystawy wiele czytałam. Nie był wcześniej bardzo znany, ale udało mi się zdobyć całkiem pokaźną sumę informacji na jego temat. Domyślając się, że Fire nie ma pojęcia o jego życiu nic a nic, postanowiłam ją oświecić. - Wiesz... Harrison poświęcił całe życie sztuce... – i tak się zaczęło. Ględziłam jej o tym człowieku przez pół drogi, zapominając o oddychaniu przez co, co jakiś czas, brałam dziwnie duże hausty powietrza. Kiedy skończyłam wyszczerzyłam się w stronę przyjaciółki będąc bardzo szczęśliwą, że trochę ją wyedukowałam w tym kierunku. Kiedy zbliżałyśmy się do muzeum zadbałam o spoważnienie. Wiedziałam, że niekoniecznie wypada mi być teraz rozchichotaną Biancą, która ma bzika na punkcie sztuki. Wiedziałam też, że studentów nie wpuszczają ot tak, więc jedynie, idąc za wskazówką Fire, wrzuciłam na twarz swój uśmiech numer pięć i nieco korzystając z mojego uroku przeszłyśmy obok ochroniarzy.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Choć ostatnimi czasy Beatrice nie miała ochoty na to, aby gdzieś wychodzić, komu jak komu, ale pewnemu mężczyźnie nie mogła odmówić. Dla jednych był chodzącym ideałem i kimś, kto zawsze stawał po dobrej stronie mocy. Dla drugich był człowiekiem, który nie bał się złamać wszystkich zasad, aby tylko osiągnąć to, co było mu w danej chwili potrzebne do przetrwania. Dla dziewczyny był po prostu bratem. Od tak, bez żadnych dodatkowych epitetów, przyimków, bądź jeszcze innego gówna. Był kimś, na kogo mogła liczyć. I był kimś, o kim wiedziała, że względem rodziny miał zawsze szczere intencje. Nie zawsze dobre, ale zawsze szczere. Wystawa zapowiadała się bardzo interesująco. W końcu, w świecie czarodziejów nie było takiej osoby, która nie słyszałaby o bitwie o hogwart. O tym pamiętnym dniu, gdy grupa ludzi zdołała uratować zamek przed Tym Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Ale nie o sam zamek chodziło. Zamek dla wielu był tylko symbolem, który mówił o całym społeczeństwie czarodziejów i o potencjalnym terrorze, który mógłby nastać po tym starciu. Dlatego właśnie Beatrice nie musiała być długo namawiana, aby przybyć na tą wystawę. A że miała jeszcze mieć tak świetne towarzystwo, jakim był Dorien, to nic nie mogło złego się stać. Podobno... Gdy weszli do środka, dziewczyna od razu zaczęła rozglądać się z zainteresowaniem. Na szczęście ludzi nie było jeszcze nazbyt dużo. -To co chcesz najpierw obejrzeć? - zapytała nie szczególnie zwracając uwagę na otaczających ich czarodziejów. Była zainteresowana sztuką i w celu jej oglądania tutaj przyszła.
Clary wstała rano powoli dochodząc do siebie po tych wszystkich okropnych wydarzeniach, które ostatnio ją spotkały. Nie mogła w końcu dłużej albo leżeć w łóżku albo pić. Musiała zrobić coś ze swoim życiem. Spacerując po Hogwarcie doszły ją słuchy o wystawie w Muzeum Madame Royce. To idealny sposób, żeby oderwać się od tego całego życia. Clary uwielbia sztukę więc nie mogła przegapić takiej okazji. Musiała się tylko dostać do mieszkania swojego i Clarissy. Miała tylko nadzieję, że siostra jest w pracy, w szkole bądź na spacerze z synkiem. Nie miała ochoty aktualnie z nią rozmawiać to nadal dla niej za trudne. Stojąc pod drzwiami Clary bała się je otworzyć ale trudno, weszła i na jej szczęście nikogo nie było w domu. Postanowiła, że uda się na wystawę z Yv więc po przebraniu szybko napisała do niej list i wysłała. Miała tylko nadzieję, że dziewczyna przyjdzie. Ruszyła ucieszona w stronę muzeum. Może w końcu coś szczęśliwego jej się przytrafi. Zbliżając się zauważyła dwóch, wielkich ochroniarzy. Miała tylko nadzieję, że nie będą sprawdzać jej. W końcu nie jedna osoba dawała jej więcej lat niż ma. Clary tak jak myślała weszła do środka bez większych problemów. Rozejrzała się dookoła i postanowiła być w miarę blisko wejścia aby Yv ją od razu zobaczyła jak tylko przybędzie.
Kobieta nadal była w pracy kiedy otrzymała list od Clary. Nie spodziewała, że po jednym i do dość krótkim poznaniu dostanie od niej propozycję spotkania. Zaskoczyło ją to, ale również i ucieszyło, było jej miło z tego powodu. Zgodziła się bo i tak by spędziła popołudnie w domu, dlatego natychmiast odpisała studentce. Co prawda nie miała zielonego pojęcia na jaką wystawę dostała zaproszenie, bo to nie jej klimaty. Bardziej najstarsza Horanówna by wiedziała kto, co i tak dalej. Yvonne miała inne zainteresowania, ale nie znaczy, że tak całkowicie odmawia sztuce. Chociaż bardziej wolałaby koncert, ale po tym jak ostatnio musiała ratować wybitego zęba to podziękuje na jakiś czas masowym wydarzeniom. Do tego pełnych dzieciaków, co nie wiele mają jeszcze w głową i cudze nieszczęście ich nie rusza. Matko, jak ona czasami czuje się staro, inne pokolenie i w ogóle. Wróciła do domu, przebrała się w coś normalnego, jak na jej standardy i od razu udała się do muzeum. Jak dawno nie była w takim miejscu. Wejście pilnowane przez dwóch ochroniarzy, więc pomyślała, ze to wystawa na zaproszenia. Jednak przepuścili ją bez problemu, teraz już mogła odnaleźć Clary. Od razu rude włosy rzuciły jej się w oczy. -Clary, miło Cię widzieć
Czerpał garściami z zasobów wolnego czasu - aby rozrzedzić chociaż nieznacznie szarość schematów życia, kolejnych lekcji, zdolnych zlewać się w mdłą mieszaninę tak bardzo pogardzanej rutyny. Nic dziwnego, że wraz z usłyszeniem wieści w sprawie najnowszej wystawy, pojawiła się ona jako okazja - idealna, aby ponownie odwiedzić muzeum; nie powinna też dziwić propozycja dla Selmy, z którą obecnie odbudowywał relację - oraz w której towarzystwie znajdował się teraz. Podzielali zamiłowanie do sztuki, bezsprzeczne oddanie jej rozległemu pojęciu; to miał być jeden z przyjemnie spędzonych wieczorów, tak niezwykle analogiczny do chwil wcześniejszych a zarazem kompletnie odmienny. Nie należał co prawda do miłośników spraw historycznych (o zgrozo, wywodząc się z miłującego sprawy przeszłości Trausnitz), niemniej tamten okres rzeczywiście obfitował w multum decydujących wydarzeń - co więcej, wcale nie tak odległych. Zazwyczaj preferując typowo ekspresjonistyczne i surrealne dzieła, postanowił dać wernisażowi szansę; zwłaszcza, że w tym układzie nic nie pragnęło się jawić wyłącznym straceniem czasu. Odbiorcy dopiero zaczynali się zbierać - przejście obok przeszywających tłum spojrzeń ochroniarzy zaistniało bez najmniejszych problemów; wszak to ewentualni uczniowie powinni się martwić, nie oni; kierując się w stronę najbliższej sali, na moment część jego jakby zamarła - kiedy w tłumie mignęła mu postać @Marceline Holmes. Jej obecność nie powinna być niczym dziwnym, ale zarazem w owym przypadku napawała mieszaniną emocji i myśli, które chciał nieuchronnie porzucić. Nie teraz. Nie mógł się zdradzić z ciągnącym się za nim grzechem. Prędzej, zgodnie ze swoją obietnicą, szukał - niemniej bez ostentacji - @Neva Ruby Drayton. Nie było niczym dziwnym, że pojawiali się pośród różnych układów ludzi, nigdy bezpośrednio nie umówieni, a jednak zawsze mający sposobność się spotkać. - Rzeczywiście - wyznał dyskretnie, kiedy ktoś z mijających ich ludzi wspomniał o pierwszej okazji na zaistnienie artysty - nigdy wcześniej nie zetknąłem się z tym nazwiskiem. - Nie mignęło mu ono nawet na bardziej niszowych, kompletnie nieznanych wystawach; rzecz jasna nie bywał oraz nie śledził wszystkich, zwłaszcza niepowiązanych z najbardziej cenionym nurtem. Może ona wiedziała coś więcej?
Holmes dostrzegała w każdej relacji coś intrygującego, oczywiście!, bardziej lub mniej, wszak niekażdy miał do zaoferowania tyle samo. Selektywnie dobierała znajomych, przyjaciołom przydzielała zaś szczególne miejsce, o ile w ogóle można mówić, że takowych posiadała. Mało komu wierzyła i ufała, więc dziw brał, że dała szansę chłopakowi, przy którym zdarzyło jej się ogromne faux pas. Być może niepotrzebnie przeżywała tamtą wpadkę, ale nienawidziła, gdy ktoś kojarzył ją przez pryzmat pomyłek i nietrafnych osądów, jakby mając wrażenie, że to będzie ciągnęło się miesiącami. Analizując zatem sytuację z krukonem, jasno można było ocenić, że Marceline bała się wspominania tamtego wieczoru, który zakończył się niezbyt korzystnie, a tym samym - lepiej było nie dawać argumentów ku ewentualnym dywagacjom. Zgoda na ich ponowne spotkanie była więc szczera i nieuszyta podtekstami związanymi z zabawnym wyprzedzeniem faktów o kilkanaście kroków. Co zatem nie pasowało jej w wizji umówienia się z Ezrą? Nie znał jej, nie mógł wiedzieć, a tym bardziej nie dopytywałby o szczegóły nagłego zniknięcia; zwyczajne wyjście okraszone subtelną enigmą wystawy, prawda? Nic więcej i nic mniej, bez kolejnych przygód i niezręcznych momentów. Stała gdzieś na uboczu, slędząc wzrokiem pojawiające się sylwetki i wypatrując w nich chłopaka, który winien się już stawić. Cierpliwie czekała i co jakiś czas przebierała nogami, nie czując się komfortowo w tłumie, którego nawet nie kojarzyła. Nie mogła więc stwierdzić, czy byli to studenci Hogwartu czy może jednak nauczyciele. Jedno było natomiast pewne - nie powinno ich tu być, skoro wystawa zrzeszała jedynie tych "mocno-pełnoletnich", a ona wcale do takowych się nie zaliczała. Z ufnością rozglądała się po pomieszczeniu, co jakiś czas zatrzymując tęczówki na obrazach i poddając się dziwnego rodzaju nostalgii, która przypominała o nieuchronności zdarzeń. - Prawdopodonie na niejakiego detektywa, który należy do Ravenclaw - szepnęła cicho, kiedy to wreszcie męski głos wyrwał ją z błogiego zamyślenia. Obdarzyła @Ezra T. Clarke uśmiechem nad wyraz delikatnym i subtelnym, co mogło wskazywać na dobry humor i/lub dobre samopoczucie. Czyżby Ulla miała zatem rację, że czasem warto wychylić nosek poza cztery kąty i dać się porwać wirowi spontaniczności, aniżeli wszystko układać od podszewki? Zapewne dalej myślałaby w ten sposób, gdyby jej wzrok nie powędrował ku postaci @Daniel Bergmann i kobiety, z którą się tu pojawił; było to dla niej zaskakujące na tyle, że przez moment miała wrażenie, że traci rezon. Wypuściła powietrze ze świstem, aż w końcu zbliżyła się nieznacznie do rozmówcy i przyglądając mu się szeroko otwartymi oczami, które błyszczały jak dwa diamenty, wspięła się na palce i wprost do jego ucha powiedziała ledwie słyszalnym tonem: - Możesz mi pomóc? - tak, zdawała sobie sprawę, że widzieli się raptem trzy minuty, ale nie mogła postąpić inaczej. Nie pozostawił jej wyboru. Z n o w u.
Siedzenie samej w domu ostatnio zaczęło doskwierać jej bardziej niż zwykle. Owszem, była już przyzwyczajona do tego, że za towarzystwo miała tylko i wyłącznie siebie samą, jednak po powrocie do Londynu, zaczęła czuć się nieswojo w pustym mieszkaniu. Zaczęła przeszkadzać jej ta wszechobecna cisza i świadomość, że nie było tam nikogo oprócz niej. Może działało tak na nią nowe miejsce, a może po prostu zbyt długo już była zdana tylko na siebie? Dlatego, gdy tylko usłyszała o otwarciu nowej wystawy, od razu stwierdziła, że nie ważne czego dotyczyła, musiała na nią iść. Przynajmniej po to, by na chwilę wyrwać się ze swoich czterech ścian. Dobrze, że przynajmniej miała pracę. Gdyby i tak nie spędzała większości dni w Hogwarcie, chyba by w końcu zwariowała. A nie chciała w ten sposób wracać do Munga. Przeszła przez wejście, które strzegło dwóch ochroniarzy i przeszła do pierwszej z sal. Po drodze zgarnęła jedną z ulotek, będących też przewodnikami, ze stojaka, który znajdował się tuż przy pierwszych drzwiach. Oczywiście, wcześniej mimo wszystko sprawdziła, czego dotyczyła wystawa. I nie mogła powiedzieć, że temat był całkiem ciekawy. Sama mało pamiętała z Bitwy o Hogwart, w końcu sama dopiero co wkraczała wtedy w świat czarodziejów. Miała więc okazję, by spojrzeć na te wydarzenia, przedstawione przy okazji w niebanalnej formie, świeżym okiem. Czytała kiedyś całkiem ładnie zapisane wspomnienia jednego z magomedyków, który opatrywał rannych po bitwie. Pamiętała opisaną w nim ilość cierpienia, jakie wtedy zaznało tyle młodych osób. Nie potrafiła wyobrazić sobie tej ilości osób rannych oraz zabitych. I to w tak krótkim czasie. Wyciągnęła przed siebie przewodnik i zaczęła go czytać, zagłębiając się w refleksji. Wokół przechodziło mnóstwo osób. Niektóre rozmawiały, niektóre tak jak ona zagłębiały się w poszczególne dziełach mało znanego autora. W końcu mogła wziąć swobodny oddech. W końcu nie była sama.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Gdyby Ezra skreślał każdą swoją znajomość po owych początkowych nieporozumieniach prawdopodobnie byłby bardzo samotną osobą. I choć faktycznie zdarzało się, że błędy przypominały rozciągliwą gumę, wydłużającą się z każdym krokiem, nie należało pozwolić im ściągnąć się znów na sam początek. Byli tylko ludźmi i zgodnie z tą naturą musieli przyjąć własną tendencję do omyłek. W innym wypadku mogliby mieć zbyt wielkie oczekiwania co do tego spotkania, które w zamyśle nie miało być niczym obciążone. Nie zważał szczególnie na osoby, które mijał. Nawet nauczyciele nie znajdowali się tu w celach zawodowych, chcieli po prostu miło spędzić czas i jakiś Krukowski smarkacz raczej niewiele ich w tej sytuacji obchodził. Minął za to kilka znajomych twarzy z Hogwartu, co wprawiło go w jeszcze lepszy nastrój - dobrze było widzieć, że niechęć do trzymania się zasad tak pięknie kwitła. - Oto jestem. A ty, jak na rzekomą ułudę, bardzo ładnie wyglądasz - skomplementował ją, dokładnie obejmując spojrzeniem. Odpowiedział Marceline szerokim i pełnym otwartości uśmiechem, niemal kontrastowym do jej własnego, który sugerować mógł tylko to, że naprawdę cieszy się z tego wspólnego wyjścia. Ani drgnął, gdy delikatna woń fiołków otulająca filigranową postać Marceline zaingerowała w jego przestrzeń, a jej stłumiony, niemal zanikający głos rozbrzmiał w jego uszach. Pytanie zawisło na kilka sekund pomiędzy nimi, gdy Clarke z tak bliska obserwował usiany piegami nos, porcelanowe poliki i błyszczące zielenią oczy, z których emanowała dziwnie pociągająca energia, wciągająca niczym wir w swoje głębiny. Ezra nie wiedział, co jest powodem tego nagłego zaufania, którym zmuszona była obdarzyć go Marceline. Wiedział natomiast, że była to inwestycja pełna iluzji pięknej obietnicy, lecz niepewnego zysku. Clarke miał jednak serce hazardzisty, zatem zamiast zwiększyć odległość między sobą a dziewczyną, uniósł kącik ust, odpowiadając jej prosto, równie niknącym w przestrzeni głosem. - Mogę. Nie było istotne, jak długo, a raczej jak krótko się znali. Może nie był bezinteresowny niczym wzorowa Helga Hufflepuff, ale chętnie pomagał, jeśli miał ku temu okazję. Nie była to więc żadna przysługa na kredyt, z koniecznością zwrotu, choć rzeczywiście zaopatrzona została w małą nadzieję na wyjaśnienie..
Czasy niepodważalnego oddania sztuce minęły w wypadku Selmy Fairwyn bezpowrotnie - nie mogło to jednak zmienić faktu, że była to niezwykle ważna część jej życia i chętnie przyjmowała okazje na powrót do wspomnień sprzed kariery nauczycielskiej. Pojawiłaby się zapewne na wystawie nawet bez propozycji Bergmanna, była to jednak dobra okazja, by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu; oderwać się na moment od kariery pedagogicznej, a także pozwolić wykazać się mężczyźnie, który - jak dotąd - faktycznie pozostawał skupiony na przyrzeczonej ścieżce i pozwalał rozwijającej się na nowo znajomości zaistnieć pośród ludzi. Zastanawiała się, jak długo wytrzyma. Dawała mu dwa miesiące, nie więcej. - Próbował wybić się już od jakiegoś czasu, ale nie cieszył się zbyt dużym zainteresowaniem - odpowiedziała niezbyt głośno, zupełnie nieprzejęta faktem, iż jej osoba może zacząć przyciągać więcej spojrzeń niż elementy wystawy. Wyjściowy strój jedynie podkreślał efektowność urody półwili, na szczęście Selma nauczyła się już doskonałego ignorowania zachwyconego wzroku. - Myślę, że dzisiejsza wystawa to bardziej kwestia chwytliwego tematu niż wielkiego talentu, jednakże wszystko przed nami - podsumowała jeszcze ciszej, poufale nachylając się do rozmówcy. Może Harrison rzeczywiście się rozwinął i będzie w stanie ich zaskoczyć oraz olśnić? Niewykluczone. Na ten moment była jednak nastawiona dość sceptycznie. Miała zamiar właśnie zacząć snuć krótkie rozważania na temat rozwoju artysty i wydobywaniu talentu, kiedy jej uwagę przyciągnęły znajome twarze z Hogwartu. Czy wystawa nie była przeznaczona dla dorosłych? Albo na wydarzenie wkradli się jej studenci albo nadszedł czas, kiedy szkoła zaczynała prześladować ją nawet w czasie wolnym, przekształcając oblicza nieznajomych w iluzje uczniów. Byłaby w stanie przysiąc, że w tłumie mignęła jej @Bianca Zakrzewski i @Riley Fairwyn, co do innych mogłaby mieć wątpliwości. Niemniej jednak wcale jej to nie przeszkadzało, nawet jeżeli oznaczało to przymknięcie oka na pewien regulamin - upodobanie sztuki nie jest przecież przestępstwem, a sama wystawa mogła być poruszająca, ale nie gorsząca. Chyba, że widok rozmawiającej dwójki profesorów przyprawiłoby jakiegoś wychowanka Hogwartu o głęboki szok albo zawał serca.
Claude nie był specjalnym fanem sztuki, ale bardzo lubił wielkie wydarzenia, a otwarcie takiej wystawy na pewno należało do tych większych. Już od jakiegoś czasu słyszał zapowiedzi, a nazwisko Harrisona zdobiło nagłówki wielu gazet (nigdy na pierwszych stronach niestety), toteż chcąc nie chcąc o wystawie wiedział. I nawet zamierzał się wybrać! Specjalnie na tę okazję ubrał swój ulubiony brązowy garnitur, który zachowywał specjalnie na takie okazje jak ta! Aportował się gdzieś w okolicy, w jakimś mało uczęszczanym miejscu, żeby zmniejszyć ryzyko bycia zauważonym przez mugolskiego przechodnia, po czym z wypiętą dumnie piersią i gwizdaną melodią na ustach rozpoczął spacer w kierunku muzeum Madame Royce. Samo miejsce znał pobieżnie, był w środku może raz i to przy okazji jakiejś wycieczki, możliwe, że jeszcze w czasach Hogwartu. Niemniej jednak był ciekawy, co na wystawie zobaczy. Ludzi było już całkiem sporo, a wśród nich nie widział żadnych znajomych twarzy. Stanął sobie gdzieś z boku wejścia i rozglądał się z zaciekawieniem, od czasu do czasu posyłając uśmiech temu czy tamtemu.
Postanowiła pojawić się na wystawie pana Harrisona, mimo, że nie była szczególną fanką tego typu sztuki. Preferowała dzieła abstrakcyjne, zmuszające do wysilenia umysłu i podjęcia próby własnej interpretacji, aczkolwiek darzyła historię sporym szacunkiem, zatem zdecydowała się obejrzeć twórczość upamiętniającą jedno z najważniejszych wydarzeń w dziejach czarodziejów. Nazwisko autora nie było może znane i gorące, jednakże obiło się już kiedyś o uszy Nevie przy okazji jakiegoś małego wydarzenia. Wprawdzie nie zrobił wtedy na niej wrażenia i przeszedł zupełnie bez echa, ale kto wie, może tym razem pójdzie mu znacznie lepiej? Sama inicjatywa była właściwie interesująca. Ubrała coś odpowiedniego i ruszyła do muzeum, gdzie na samym wejściu przywitała się z kustoszem i posłusznie skierowała kroki do wskazanej sali. Swoją drogą cieszyło ją, że wystawa ta (a przynajmniej jej otwarcie) została przeznaczona dla dorosłych. Miała nadzieję poznać kogoś nowego, a może i spotkać znajome twarze. Ludzie powoli gromadzili się w sali, rozmawiali ze sobą, albo rozglądali ciekawie. Jakiś mężczyzna (@Claude Faulkner) posłał jej uśmiech, który odwzajemniła. W pewnej chwili dostrzegła @Daniel Bergmann, który zgodnie z listowną zapowiedzią najwyraźniej faktycznie jej wypatrywał. Posłała mu porozumiewawczy uśmiech, następnie spojrzeniem obdarzając przepiękną kobietę, która mu towarzyszyła (@Selma Fairwyn). Wypadało się przywitać, zatem podeszła w ich stronę z typową dla siebie śmiałością, chociaż trzeba było przyznać, że uroda tej kobiety mogłaby niejedną onieśmielić. - Cześć. – Nie wiedziała, kim dla Daniela była towarzyszka, zatem taktownie darowała sobie powitalne cmoknięcie w policzek, ograniczając się do dotknięcia jego ramienia. Wyciągnęła dłoń w kierunku nieznajomej, unosząc lekko kąciki ust. – Neva Ruby Drayton. Znajoma Daniela. Tymi słowami przedstawiła oszczędnie swoją osobę, co by dopełnić zasad dobrego wychowania.
Tłum kotłował się przed wejściem do muzeum oraz w obszernej sali wejściowej, co niezwykle cieszyło obecnego na miejscu Harrisona. Z uśmiechem na ustach witał kolejne osoby, a gdy wybiła godzina otwarcia, przytknął koniec różdżki do gardła, po czym odezwał się doniosłym głosem. - Witam wszystkich przybyłych! - Zamilkł na moment, by dać zainteresowanym czas na zwrócenie na niego uwagi. - Nazywam się George Harrison i jestem autorem wystawy. Z nieskrywaną przyjemnością chciałbym zaprezentować wam owoc moich wieloletnich prac i poszukiwań i z całego serca liczę, że wszyscy państwo będziecie zadowoleni! Po tej krótkiej przemowie skłonił się lekko i gestem dłoni polecił, by podążano za nim. Swoje kroki skierował do drzwi usytuowanych na samym końcu holu, idealnie naprzeciwko drzwi wejściowych. Pchnął drzwi.
Pierwsza sala była poświęcona artystycznym interpretacjom Bitwy o Hogwart oraz postaci będących ważnymi ogniwami w tym wydarzeniu. Na ścianach wisiały rozliczne ruchome obrazy upamiętniające Bitwę, a wśród nich znajdowały się zarówno oryginały, jak i repliki powszechnie znanych płócien. Obecny na miejscu autor całej wystawy wraz z kustoszem opowiadali zaklęte w nich historie, które pozwalały wczuć się w klimat ogólnie panującej grozy tamtych czasów. Jeśli jednak nie zdążyłeś wysłuchać którejś opowieści - bez obaw! Portrety z pewnością dopowiedzą brakujące elementy układanki. Zbiór figur podzielony był na dwie części odzwierciedlając oba fronty w walce. Po prawej stronie od drzwi znajdowały się woskowe rzeźby wielu aurorów, Dumbledore'a, także wspaniałej trójki: Harry'ego Pottera, Hermiony Granger oraz Ronalda Weasley'a, ale również kilkoro innych bohaterów takich jak Neville Longbottom, czy Ginevra Weasley. Jeśli pomachasz którejś figurze, z pewnością się odkłoni i może nawet opowie co nieco na temat bohatera, którego przedstawia? Po lewej natomiast przeważały figury ukazujące czarne, zakapturzone postacie bez twarzy: część z nich była śmierciożercami, a część... Dementorami. Tak, istoty magiczne również zostały przedstawione na wystawie.
Rzuć kostką w odpowiednim temacie, by przekonać się, jakie wrażenia wyniesiesz z tej sali! 1 - Dobrze, że sala jest zaklęta na tyle, by zmieścić pod sufitem postać olbrzyma! Imponuje Ci jego wielkość, aczkolwiek zastanawia Cię jeden fakt - czy figura ta powinna wydawać tak dużo dźwięków? Oczywiście nic nie rozumiesz, ale bardzo rozprasza Cię niosące się echem pomrukiwanie wielkoluda. 2 - Twoją uwagę zwraca stojąca w rogu akromantula. Nie należy do najpiękniejszych stworzeń, a mimo to nie możesz przestać patrzeć na klikające szczęki pająka oraz na błyszczące oczy... Dużo par oczu... Nie możesz pozbyć się wrażenia, że stworzenie jest oddane zbyt realistycznie. 3 - Stojąc pod którymś z obrazów, przypadkiem wpadasz na mężczyznę, który jest znanym krytykiem sztuki. Postanowił uraczyć Cię niezwykle rozległym monologiem zachwalającym oglądane przez Ciebie dzieło. Rzuć kostką jeszcze raz: parzysta - niestety przemowa krytyka niespecjalnie do Ciebie trafia i nudzisz się niemiłosiernie; nieparzysta - o dziwo wynosisz coś z nauk mężczyzny! zgłoś się w odpowiednim temacie po 1 punkt z Działalności Artystycznej. 4 - Zatrzymujesz się na chwilę przy figurze dementora, chcąc przyjrzeć mu się z bliska - prawdopodobnie była to jedyna okazja, co nie? Zakapturzona postać, mimo iż nie była prawdziwa, wciąż wzbudza w Tobie niepokój. Może to kwestia tej mgły, która wylewała się spod połaci szaty? 5 - Przechadzając się po sali, dostrzegasz leżącą na ziemi monetę, którą okazuje się być 20 galeonów! Odnotuj to w odpowiednim temacie. 6 - Szkoda, że nikt nie powiedział, by nie dotykać eksponatów, prawda? Nie do końca wiadomo, czy to jakaś niezdrowa ciekawość, czy też utrata równowagi sprawiła, że twoja dłoń wylądowała na twarzy jednej z figur. Oby nikt nie zauważył tego zgniecionego nosa...
Jeśli do tej pory nie zdecydowałeś/aś się na dołączenie do eventu, na tym etapie jest to jeszcze możliwe. W chwili pojawienia się kolejnego etapu (za tydzień +/- jeden dzień) nie będzie to już możliwe! Gorąco zachęcam do udziału!
Clary spacerowała sobie po głównej sali rozglądając się ciągle na boki. Nie widziała nawet swojej siostry, to dziwne ona przecież nie opuszcza takich imprez. Może musiała zostać z małym. Szczerze nie miała od niej żadnych informacji, sama Clary nie wracała do domu za dużo się działo w jej życiu. Teraz nawet nie chciała widzieć Kierana, nie wiedziała jak ma mu o tym wszystkim powiedzieć. Była w rozsypce i miała nadzieję, że chociaż ta wystawa w jakikolwiek sposób poprawi jej humor. W pewnym momencie zauważyła jak przez drzwi główne wchodzi Yvonne. Clary sama nie wiedziała dlaczego to właśnie do niej napisała i poprosiła o spotkanie. Może dlatego, że nie znały się tak dobrze i nie będzie musiała słuchać głupiego gadania jakie by usłyszała od Clarissy lub od Kierana. - Hej Yvonne, mi również miło Cię widzieć. Jak praca? - próbowała zagadać, nie chciała by dziewczyna wypytywała o Kierana. Sama nie wiedziałaby co odpowiedzieć. Od festiwalu go nie widziała, odpisał jej na list i później słuch zanim zaginął. Nie pojawiał się na zajęciach, może dziewczyna coś wie na ten temat? Clary usłyszała jak autor wystawa zaczął przemawiać odwróciła się w jego stronę i zaczęła słuchać. Po przemowie złapała Yv za rękę i poprowadziła w głąb muzeum. To wszystko było takie piękne i takie rzeczywiste. Nie spodziewała się, że ktoś mógłby w takim idealny sposób wszystko odwzorować. Spojrzała się na Hermionę i Ginny,sama chciałaby być taka jak one, jednak ej drogi poszły w trochę innym kierunku. Nagle wzrok Clary utknął na wielkim pająku. Był... naprawdę jak żywy, te oczy, macki i wszystko. Clary czuła jakby on jedyny był tutaj naprawdę. Jakby zaraz miał ruszyć się w jej kierunku. Stała i patrzyła się na niego jak zahipnotyzowana.