Jest to jedno z wyjątkowych pomieszczeń Hogwartu. Jeśli przyjdziesz tu zimą, możesz mieć... lato! Jego wyjątkowość polega na tym, że - używając odpowiedniego zaklęcia - można zmienić porę roku. Na ścianie, naprzeciw wejścia, wypisane są cztery czary, każdy dotyczący innej pory roku.
Ver factus - wiosna Aestate Fieri - lato Autumno Fieri - jesień Hieme Fieri – zima
Rzucone odpowiednio zaklęcie zmienią pogodę na charakterystyczną dla danej pory roku. Zimą może spaść śnieg, jesienią drzewa zgubią liście, wiosną zrobi się cieplej i zaczną kwitnąć kwiaty, a latem będzie upał. Oczywiście można też trafić na burze, zamiecie, deszcze, gradobicia... Wszystko zależy od szczęścia! Warto jednak spróbować, jeśli z utęsknieniem czeka się na ulubioną ćwiartkę roku.
Autor
Wiadomość
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Właśnie kończyła pisać definicję diagnostyki, czytając ją raz jeszcze dla powtórzenia wszystkich informacji, gdy w pokoju pojawił się Jin.
- Też szukasz cichego zakątka? – zaśmiała się, robiąc mu miejsce. Trochę rozłożyła się z książkami. Trochę to nawet bardzo więc teraz jednym, mało dokładnym ruchem, który pewnie wywołał więcej chaosu niż porządku zwolniła kawałek dla przyjaciela. – Co tam czytasz? – co prawda dlatego szukała wolnego, niezajętego pokoju, żeby uczyć się i nie rozpraszać innymi osobami, ale Jina przecież by nie przegoniła. A jego obecność była na tyle spokojna, że ta nauka i tak powinna wyjść.
Sama przerzuciła książkę na kolejną stronę, drugą ręką dorysowując kolejne gałęzie do swojej zdezorganizowanej, ale dla niej czytelnej mapy myśli. Zanim użyło się zaklęć diagnostycznych, warto było wiedzieć, jak rozpoczynał się sam proces diagnostyki. Nie planowała zostawać uzdrowicielem, ale takie informacje pomagały jej zrozumieć lepiej zaklęcia same w sobie, a to było potrzebne do lepszego ich rzucania.
Z cichym westchnieniem i zrobieniem miejsca na tabelkę na jednej z gałęzi (być może lub być może nie poświęciła trochę za dużo czasu na osadzenie jej na gałęziach drzewa mapy myśli) dotyczącej rozpoznania w procesie diagnostyki. Szybko wynotowała, że diagnozę, stawia się na podstawie - badania podmiotowego. Nic jej to nie mówiło, więc niższą gałąź zapełniła definicją, że to wywiad lekarski obejmujący charakter, czas trwania i rodzaj dolegliwości oraz inne kluczowe informacje. Badania przedmiotowego, które jest fizykalną oceną stanu chorego za pomocą oglądania, palpacji, opukiwania i osłuchiwania z użyciem rąk oraz prostych narzędzi, takich jak stetoskop (słuchawki lekarskie) czy mierzenie ciśnienia. Badań dodatkowych, do których należą badania laboratoryjne, badania obrazowe i badania endoskopowe.
Uśmiechnął się lekko do dziewczyny i pokazał jej okładkę książki. - Doszedłem do wniosku, że przeczytanie tego mi się przyda - dopowiedział, a następnie wrócił do nauki. Po przeczytaniu dwóch pierwszych rozdziałów złapał za swoje pióro i zaraz robić notatki. Co chwila wracał się do poszczególnych stron aby na pewno było wszystko dobrze ujęte w słowa. Parę razy chciał polec na swojej pamięci do ważnych dat, jednak jak się okazało - nie miał do nich za dobrej głowy.
Podczas pisania o pierwszych wzmiankach o quidditchu, zdał sobie sprawę, że ta gra sięga bardzo dawnych czasów bo aż XII wieku. Brunet niby zdawał sobie sprawę, że to stara gra, jednak nie myślał , iż jest AŻ TAK stara. W końcu to ogrom pokoleń wstecz. Bo właśnie pokoleniami ten obliczał jak dawno coś było.
Quidditch to najbardziej popularna gra dzięki której powstało wiele innych podobnych zabaw i gier. W to między innymi wliczała się szkocka gra "Creaothceann", która była zresztą bardzo brutalna. Jin-woo mało słyszał o innych grach przynajmniej na dobry moment, więc zdziwił się, że jest jakaś gra bardziej mordercza od quidditcha. No ale czego mógł się spodziewać po grze w której trzeba było łapać kamienie do kociołków? Przypomniało mu to o jego puszkach, które łapały na siebie tłuczki mimo tego, że nie taki był cały zamiar tamtego treningu... No cóż. - O, chyba mam pomysł na jakiś przyszły trening - prychnął śmiechem pokazując Remce krótki tekst dotyczący tej jakże brutalnej gry. - Myślisz, że puchoni sobie poradzą? - Dopytał się wciąż ze śmiechem no i oczywiście żartując. W końcu nie wystawiłby swoich dzieci na tak pewną śmierć.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Uniosła na niego na chwilę wzrok, przyglądając się książce. No tak, Qudditch, nie spodziewałaby się niczego innego po ciężko pracującym na swoją pozycję kapitanie. Była naprawdę pod wrażeniem jego działań, zaledwie w niecały nawet miesiąc przywrócił do życia drużynę Puszków i, choć zaczynają z dość… Ciężkiej pozycji, była pewna, że za niedługo żółci znów mogli stać się zagrożeniem za sprawą zaangażowania właśnie Jina.
- Jakby przydał wam się kiedyś na treningu uzdrowiciel, do daj znać, chętnie wpadnę poćwiczyć razem z wami – i uniosła swoją różdżkę w górę. Co prawda nie mogła brać aktywnego udziału w treningach Quidditcha, ale nikt nie mówił, że nie mogła składać połamańców na treningu.
Skoro jednak oferowała już swojej wątpliwej jakości usługi, warto było dalej czytać teorię. Diagnostyka. Po zrobieniu tabelki i przeczytaniu jej kilka razy dla utrwalenia wiedzy – bo rodzaje diagnoz chociaż były raczej logiczne, to zapamiętanie która nazwa szła do jakiej definicji już niekoniecznie, może nie było to jej potrzebne do działania w sytuacji zagrożenia, ale zrozumienie skąd się brało na pewno mogło usprawnić jej zaklęcia. No i pozwolić zdobyć kilka plusów na lekcji, a po swoim wybryku z początku roku to na pewno było dla niej przydatne.
Właśnie teraz, po ustaleniu podstaw, mogła wreszcie przejść do zaklęć samych w sobie i ich użytkowania, bo następny w kolejce do przerobienia był podtemat o diagnostyce laboratoryjnej. Na nowej gałęzi, a nawet kilku prowadzących od poprzednich pojęć i definicji, wynotowała, że diagnostyka laboratoryjna jest dziedziną medycyny, w centrum zainteresowania której znajduje się badanie pobranych od pacjentów materiałów: krwi, wydzielin i wymazów. Jej zadaniem jest określanie składu i parametrów biologicznych oraz fizykochemicznych krwi próbek.
Tutaj mogła zrobić kolejne, bezpośrednie odgałęzienie na mapie myśli, do pierwszego zaklęcia, niezbędnego w diagnostyce. Collection.
- Słuchaj, poradzą nie poradzą, dla nich to zabawa, a dla mnie… – znów uniosła różdżkę z szerokim, rozbawionym uśmiechem. – Materiał do pracy – prychnęła wesoło.
Prychnął śmiechem słysząc jej odpowiedź. No tak, w końcu ostatni trening słabo się skończył, a on sam nie umiał za dobrze w uzdrawianie, miał jedynie wiedzę podstawową i to było zdecydowanie za mało, aby wszystkich poskładać w całość. - Zapamiętam i będę pisać, dzięki - znów w żartach odezwał się.
Wrócił do swoich notatek oraz książki. Ponownie czytał o jakiś tam datach związanych z różnymi rozgrywkami, zasadami które na początku były dość mordercze no i oczywiście o graczach. Znał on już nazwiska wielu Czarodziei o których wciąż trąbią na całym świecie.
Znów była wspominka o jakiejś grze, związanej z niej nazwiskami oraz datami. Tym razem padło na "Swivenhodge", czyli inną angielską gre miotlarską. Jej zasady były stosunkowo proste, zawodnicy siedzieli na swoich miotłach tyłem i ich wiciami odbijali piłkę przez żywopłot. Była również wspominka o tym, że owa gra mogła być inspiracją dla pozycji ścigajki w Quidditchu.
Zanotował ciekawy jak ta gra mogłaby wyglądać w rzeczywistości i już rozmyślał czy dałby radę przeprowadzić ją na treningu. Nie było w niej tłuczków, więc zapewne jedyną rzeczą przez którą puchoni by spadli, byłyby kafle albo jakieś inne piłki, którymi by w siebie trafili. Co zapewne zresztą byłoby uznawane za faul.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Dawaj znać od razu przed treningiem i połam jak najwięcej Puszków – posłała mu oczko, śmiejąc się wesoło. Sława poprzedniego treningu rozeszła się już po całej szkole i z dokładnego opisu Anii wiedziała, że było tak co najmniej śmiesznie. Nie śmiała jednak tego wypominać, trening czynił mistrza i wierzyła, że praca przyniesie rezultaty. Oczywiście nie zamierzała oddać pucharu w quidditchu, lubili się, no ale bez przesady.
Zapisała grubymi, wielkimi literami na wyszczególnionej gałęzi mapy myśli Collection i odprowadziła od niego kolejne, mniejsze gałązki. Najpierw, przed samą techniką jego wykonywania, odnotowała pozytywne skutki, dlaczego w ogóle było ważne, co mocno opierało się o samą definicję diagnostyki leczniczej. Użycie tego zaklęcia na pacjencie i właściwe pobranie próbek, bez możliwości ich zanieczyszczenia dzięki magii, pozwalało na rozpoznanie ogólnego stanu pacjenta, wykrycie różnych nieprawidłowości i chorób, zaplanowanie leczenia i monitorowanie postępów leczenia, aż w końcu ustalenie tak zwanej zgodności tkankowej (czy biorca może przyjąć przeszczep od dawcy).
W tym punkcie pozwoliła sobie także na zrobienie drobnych gałązek i zakreśleń, spisując inne, poboczne nazwy, które na teraz nie przynosiły jej nic więcej oprócz znajomości dodatkowych słówek, ale na przyszłość mogły zapewnić lepsze zrozumienie książek i podręczników. W odniesieniu do diagnostyki laboratoryjnej bowiem funkcjonują różne inne określenia, takie jak analityka medyczna, diagnostyka medyczna czy medycyna laboratoryjna, co doskonale opisuje istotę samego pojęcia.
Gdy podstawowe funkcje i skutki miały już swoje miejsce na jej mapie myśli, połączone właściwie rozmieszczonymi gałęziami zarówno między samą nazwą zaklęcia ale też konkretnymi punktami w definicji, tworząc cały labirynt myśli i skojarzeń zrozumiały jedynie dla niej – mogła zabrać się za opis zaklęcia i jego wykonywania.
Nie skomentował już jej następnych słów, jedynie uśmiechnął się lekko i wywrócił oczami. Cały czas notował i podkreślał jakieś daty bo to z nimi właśnie miał głównie problem. Wszystko spoko, ale szkoda, że po matce nie odziedziczył głowy do dat, bo ona to pamięta wszystko. Co jakiego dnia było lub będzie i czasami nawet godziny z minutami pamięta, przez to też brunet niezbyt mógł się wykiwać z jakiś obowiązków czy ogólnie kłamać.
W końcu trafił na rozdział o złotym zniczu, tym legendarnym dzięki któremu wygrywało się mecze. Czytał bardzo uważnie tak aby na pewno nie przeoczyć ani jednego zdania. Oprócz czytania w międzyczasie jeszcze robił notatki.
W 1269 roku czarodzieje na jednym z meczów quidditcha postanowili wypuścić znikacza, czyli małego ptaszka i zrobić o niego zakład, zresztą o wysokości 150 galeonów, czyli całkiem sporo. Zawodnicy porzucili całkowicie kafle oraz tłuczki i rzucili się na łów znikacza. Owy znikacz jednal został złapany i wypuszczony na wolnosc, aczkolwkek tradycja została.
W połowie XIV wieku znikaczy było już bardzo mało więc minister zakazała wykorzystywania ptaków. W taki też sposób w czasie poszukiwania alternatywy dla znikaczy Bowman Wright wpadł na pomysł połączenia metalu magią i w taki też sposób powstały pierwsze złote znicze.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Przewertowała raz jeszcze całą swoją mapę myśli, sprawdziła z podręcznikiem, czy wszystko się zgadzało, czy żadnego, póki co ważnego szczegółu nie pominęła i czy wszystko było we właściwy sposób zakreślone, nakreślone i opisane. Dodała kilka notek na marginesie swojej mapy, dotyczących tego, gdzie i w którym miejscu mogła znaleźć właściwe rozwinięcie tematu – czysto podręcznikowe, dorzuciła też uwagi dla siebie, gdzie powinna wkleić właściwe ilustracje.
Wreszcie samo w sobie zaklęcie. Oczywiście dla lepszego jego zrozumienia przepisała jego definicję. Zaklęcie Collection było przydatne szczególnie w uzdrawianiu do niektórych działań diagnostycznych. Tutaj działania diagnostyczne podkreśliła i połączyła cienkimi liniami z właściwymi, wcześniej opisanymi definicjami. Zaklęcie to jest niezawodne w pobieraniu tkanek, zastępując tradycyjną wymazówkę – przy jego użyciu nie ma bowiem szans na zabrudzenie próbki czy przekłamanie jej wyników – nie ma ona kontaktu z czarodziejem pobierającym, a z jego magią. Zaklęcie to tworzy niewielki pęcherzyk, który pobiera właściwe komórki z właściwego miejsca i nie pozwala w żaden sposób ich uszkodzić czy zanieczyścić.
Mając formalności za sobą, przeszła do historii powstania tego zaklęcia, co leżało u samych podstaw potrzeb jego stworzenia, w jaki sposób wynalazca nad nim pracował i jak doszedł do wniosku, że właśnie takie wykonanie było najodpowiedniejsze, najbardziej skuteczne, będąc jednocześnie najmniej inwazyjnym i niebezpiecznym. I musiała przyznać, jego twórca przeszedł naprawdę długą drogę, bo niektóre stadia tworzenia tego zaklęcia były co najmniej niezbyt nadające się do czytania przy jedzeniu. Nie chcąc opisywać wszystkich nieszczęśliwych prób, skomentowała co bardziej obrazowe niepowodzenia, krótkim „drogą prób i błędów”, dopisując tytuł i stronę, na której można było dokładniej zobaczyć co działo się na początku z żyłami. Ilustracje były wyjątkowo obrazowe.
- Przypomnij mi, żebym nigdy nie pobierała wam krwi bez wcześniejszego przeszkolenia – zażartowała, pokazując jedną z ilustracji, którą można by śmiało zobaczyć w koszmarach na dobranoc.
W końcu po całym rozdziale dotyczącym złotego znicza, przeszedł w temat boiska i jego wymiarów. Oprócz tego, że dowiedział się jakie dokładnie wymiary ono ma, to czytał o jego historii, zresztą smętnej bo niezbyt interesowało go to z jakich wymiarów w jakie to boisko przechodziło. Zanotował sobie jedynie i podkreślił aktualnie wymiary w metrach. Ten rozdział w większości pominął i głównie dlatego, że mało go to interesowało.
Następnym tematem był temat pozycji oraz od kiedy one funkcjonowały.
Tą najstarszą była pozycja ścigającego i to głównie dlatego, że już od samego początku tej gry jej celem było wbijanie piłek do celu. Następną pozycją była rola pałkarza, która zresztą powstała w XI wieku i z początku zamiast pałek były tak zwane maczugi. Według Jin-woo ta nazwa brzmiała zresztą o wiele bardziej morderczo i niebezpiecznie, z czego pewnie byłaby teraz większa frajda.
Następnie powstały szukający, czyli rola związana z powstaniem złotego znicza o którym było mówione dwa rozdziały wcześniej. Ich rola była najważniejsza i Hyung aż zazdrościł każdemu posiadającemu ową pozycję. W mniej więcej tym samym czasie co szukajki, powstała pozycja obrońcy. Trochę mniej ważna rola ale jednak bardzo wspomagająca. W końcu to zadaniem obrony było powstrzymanie przeciwnika przed trafieniem kaflem do pętli.
Brunet dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że zostawił przyjaciółkę na odsłuchanym. - Wybacz, zaczytałem się. No ale na pewno ci przypomnę, chociaż mam nadzieję, że nie będę musiał - odpowiedział w końcu po czym westchnął ciężko. Naprawdę nie chciał się tak martwić o swoich puszków.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Nie masz za co – machnęła na to ręką, sama powinna być teraz zaczytana. – Słuchaj, no w tym to się zgadzamy, też mam taką nadzieję – zaśmiała się, klepiąc chłopaka po plecach z rozbawieniem. – Jak będzie trzeba pobrać krew Puszkom, nie patrz na mnie, zdecydowanie lepiej idzie mi składanie – pokiwała wesoło głową, jak najlepiej reklamując swoje umiejętności sklejana innych do kupy. Ostatnio wyszło jej nawet bardzo trudne zaklęcie, ale tego akurat wolała w najbliższym czasie nie powtarzać.
Drobna lekcja historii zaklęcia zapewniła jej przerzucenie się na kolejną stronę mapy myśli i zdecydowanie nowy materiał do śnienia koszmarów, skoro to jednak miała już z głowy i nie musiała się bać o to, że nie będzie jej co miało straszyć po nocach… Wzięła się za samą technikę zaklęcia.
Przypatrywała się uważnie ilustracjom w podręczniku, samej wykonując ruch ręką kilka razy, bez rzucania zaklęcia. Niby rozumiała co powinna zrobić, ale miała kilka wątpliwości, co do wykończenia – głównie ze względu na wcześniejszą uwagę Maxa, że wykonywała zaklęcia lecznicze, jakby kogoś cuciła mokrą szmatą, aż prychnęła na to wspomnienie. Zamiast więc przerysowywać każdy etap ułożenia dłoni i ruchu nadgarstka, zrobiła im zdjęcia, które następnie wkleiła jedno pod drugim, po czym do każdego, oprócz poprawnego opisu wykonania, dodała też swoje uwagi i obserwacje. Były to podpowiedzi i rzeczy do rozwinięcia dla niej samej. Jeżeli do jakiegoś momentu ruchu miała wątpliwość, czy bardziej pociągnąć dłonią, czy szarpnąć – dokładnie tę wątpliwość odnotowywała z wykrzyknikami, by później zapytać się o porady odpowiedniego profesora czy też właśnie Maxa.
Kolejną odnotowaną rzeczą był pożądany efekt, to, jak najpoprawniejsza forma tego zaklęcia powinna wyglądać i się zachowywać, ile tkanki pobrać, jak upewnić się, że było wykonane na tyle dobrze, że bąbelek z próbką na pewno nie mógł pęknąć czy też przepuścić zanieczyszczenia. Całą teorię dokładnie przepisywała w bardziej zrozumiałym dla siebie języku i, znowu, dodawała własne spostrzeżenia czy też pomysły, które chciała później sprawdzić.
Jeszcze kilka razy, w zgodzie z instrukcjami z podręcznika, zamachała ręką, tylko udając, że zaklęcie rzuca, bo na pewno nie miała zamiaru ryzykować żyłami Jina w tych ćwiczeniach, by następnie kontynuować swoją mapę myśli. Zostało jej tylko podsumowanie, do czego takie próbki mogły przydać się w szpitalu. Oczywistym zwycięzcą była morfologia, a dokładniej podstawowe badanie krwi czyli morfologia krwi obwodowej (także morfologia krwi z rozmazem), która obrazuje stan organizmu, dokładnie to zapisała w całości dużymi literami, zaznaczając jeszcze kółkiem. Dodała jeszcze pod spodem, że inne badania, ogólne i biochemiczne, są wykonywane w kierunku chorób autoimmunologicznych, nietolerancji i alergii, chorób genetycznych i hormonalnych, a także infekcji czy wykrycia markerów nowotworowych. Dorysowała strzałkę, by opisać, że to ostatnie stwierdza się w badaniach histopatologicznych, w których Collection pozwala na wykonywanie niezwykle dokładnej biopsji. Oczywiście tego też były zdjęcia i to nawet ruchome, którym to Harmony zrobiła zdjęciową właśnie kopię, by wkleić do własnych notatek, bowiem obraz ten ilustrował to zaklęcie wykonane z najwyższą uwagą i wyczuciem.
- No dobra, to chyba wszystko na dzisiaj, mózg mi wybuchnie, jak przeczytam cokolwiek więcej z uzdrawiania – zaśmiała się, zamykając po kolei wszystkie książki. – Nie obrazisz się, jak dołączę się do lektury? – spytała, kiwając głową na kompendium Quidditcha. – A może wolisz wyjść i pograć?
Cały czas robił notatki co do dat stworzenia danych pozycji w quidditchu. W końcu nigdy nie wiadomo co może się kiedy przydać, co nie? Z powrotem tematyka wróciła do różnych gier miotlarskich, między innymi pisali tam o "Quodpot", czyli o jednej z odmian quidditcha, popularnej w Ameryce Północnej. Gracze podawali sobie quod – piłkę, która po przytrzymaniu za długo w rękach eksplodowała. Zawodnik, który był sprawcą wybuchu, musiał opuścić boisko, a pozostali gracze kontynuowali grę nowym quodem. Drużyny starały się wrzucić piłkę do tzw. pota (garnka). Zawodnik, któremu udał się wsad, zdobywał punkt dla swojego zespołu
Bruneta zaciekawiła dość bardzo ta gierka, więc o niej również robił notatki chcąc odtworzyć ją kiedyś na treningu. Nie był tylko pewien co by sobie o tym jego drużyna pomyślała, w końcu te treningi są wykańczające... No ale kto by się tam przejmował. W końcu oni sobie poradzą. Oprócz quodpota, wpadła mu jeszcze w oko gra do wykorzystania o dość trudnej dla niego nazwie - "Aingingein", czyli irlandzka gra miotlarska, temat wielu ballad (legendarny czarodziej Fingal Nieustraszony był w niej mistrzem). Gracze brali po kolei piłkę zwaną dom (był nią kozi woreczek żółciowy) i przelatywali na miotłach przez rząd płonących beczek bez dna, umieszczonych na wysokich tyczkach. Dom trzeba było przerzucić przez ostatnią beczkę. Zwycięzcą zostawał ten gracz, który dokonał tego w najkrótszym czasie i nie zajął się przy tym ogniem. Nie miał jeszcze pojęcia kiedy zorganizowałby to na treningu i jak, ale sam pomysł był intrygujący.
Zerknął na Harmony gdy ta go zaczepiła. - W sumie to ja też chyba już skończyłem... Przynajmniej z książką, bo mam zamiar jeszcze porobić notatki, ale to już z inspiracji na trening - odpowiedział, zbierając przy okazji swoje rzeczy i ogólnie zwijając się stamtąd.
/zt x2
+
Eden Haynes
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185 cm
C. szczególne : szczupła, krucha sylwetka; zmęczony, najczęściej nieprzyjemny wzrok; usta przełamane w kąśliwej prowokacji uśmiechu
Śmierć - ta prawdziwa, nie zaś żałosne ćwierć- i pół- drobne śmierci, tworzące nasączone tragizmem akapity w historiach różnych jednostek - zaczęła mu się kojarzyć z olbrzymią, przepastną pustką. Widział ją w formie studni, bezdennej i pozbawionej grawitacji, wypaczającej każdy z dostępnych do tej pory mechanizmów, widział, jak niespecjalnie przejmuje się koncepcją spadania oraz upływu czasu. Nic nie ma przecież znaczenia, kiedy jedynym i najważniejszym sensem jest wyznaczony koniec - w tym pojedynczym punkcie muzyka przestaje grać, grymasy stają się mgliste, a z twarzy spadają maski. Kurtyna, jak powściągliwe ubranie, osuwa się i zastyga skrywając wszystko w czerwieni. Kurtyna, kres, tłusta kropka lub nakreślony w nieudolności naiwny strzępek puenty - niech każdy mówi, jak chce. Z odmętów rozmyślań różnych i niekoniecznie pasujących do młodej, niepokąsanej bruzdami zmarszczek fizjonomii - nie musiał nawet ukrywać ich pod działaniem metamorfomagii, wyrwało go nadejście Ślizgona; stał, oczekując na niego oparty dość nonszalancko o jedną z zabytkowych ścian piętrzącego się zamku, tak rozległego, obleczonego włókienkami tajemnic, że nawet teraz, po ukończeniu podstawowej edukacji nie przyznałby, że istotnie, zna Hogwart wprost doskonale jak kieszeń własnego płaszcza (kilka pomiętych kartek i wymęczona, zużyta paczka papierosów). - Wiesz, w malarstwie od zawsze - rzucił jeszcze w preludium ich spotkania - gnębiła mnie jedna kwestia - rozterki i znowu rozterki, Eden Haynes nie byłby sobą bez niepotrzebnych kombinacji i komplikacji, tego, co trudno było wymówić na jednym porywie tchu, obarczonego dość chwiejną, wątpliwą użytecznością. Mówili mu czasami dorośnij, a on uśmiechał się jeszcze szerzej, dorodniej jak najpodlejszy smarkacz. - Chodzi o ożywianie obrazów - sprostował. - Wyobraź sobie, że umrzesz, a później każdy kojarzy cię wyłącznie z portretem, który wciąż rzuca jakieś żałosne słowa - a trup, zgodnie z pewnym przysłowiem, przewraca się w swoim grobie. Lubił zapadać innym osobom w pamięć, zwłaszcza, kiedy świadomie mógł czytać z twarzy odczucia - robaki, pluskwy i przywry najróżniejszych emocji, jakie w nich początkowo zamieścił. Wolał być pamiętany za życia, niż czczony po swojej śmierci. - To trochę smutne, nie sądzisz? Na pewno musi być smutne - zakończył, oczywiście świadomy celu ich dzisiejszego spotkania. Talent był zawsze jednym, a warsztat twórcy czymś drugim i wymagał, co za tym idzie, wprost bezustannej pielęgnacji. Wspólna nauka z szeroko pojętej działalności artystycznej miała przynieść korzyści, wydawać w przyszłości barwny i okazały plon.
Ostatnimi czasy był nieznośny. W każdym aspekcie owej nieznośności, nieznośny dla innych, nieznośny dla siebie, ciężko było znieść mu zarówno złość na Wodzireja, za to, że chciał ograniczyć jego spożycie leków, ale i samych bolączek bez tych leków też nie było mu łatwo wytrzymać. Podrażniony cały taki, jak paluszek o zerwanej skórce, tkliwy i marudny niczym nastoletnia dziewczynka, dziwił się, że ktokolwiek chciał z nim czas spędzać, jak i sam sobie, że wyłaził z nory jak ten robal obły, głodna ścierwa larwa, mimo, że tym ścierwem stawał się on sam. Wyślizgnął się z dormitorium jak cień, wciąż ponury po sprzeczce z puchonellą Morieu, bo jo przecież nie chcioł, jo nie wiedzioł, ale bardzo dobrze wiedział, możliwe nawet, że specjalnie chciał. Zachłanny książki, do której nie miał dostępu, nie mógł dziewczęciu zwyczajnie przypierdolić, by sobie tom zabrać. Zresztą, to takie nie w jego stylu, skoro mógł uśmiechać się, jad sączyć, być czarujący do momentu, w którym okazywało się, że za późno już na ratunek a wszelka nadzieja na zdrowie relacji przepadła jak kamień w studni. Gdyby wiedział, że Haynes wyskoczy z tematem śmierci, zastanowiłby się dwa razy czy wyleźć ze swojej pieczary, gdzie w kokonie pościeli, zlany zimnym potem, próbował metodą na jaskiniowca pokonać migrenę bez wsparcia farmakologicznego. Bo nie był obecnie pewien, czy wolał przechodzić rozłupywanie czaszki, czy rozmowę o utęsknionym końcu wszelkich cierpień, który dyndał mu przed nosem niby marchewka na kiju, a on, choć biegł i próbował, to dosięgnąć tego luksusu chyba nie miało być mu dane. Z torbą pełną swoich przyborów, dzięki którym podobno można było szafować na lewo i prawo mianem artysty, dotarł na czwarte piętro, a choć miał się tu stawić to i tak nie ominęło go zdziwienie, jak zawsze, że się komuś chciało tak daleko od domu cokolwiek. - Tylko jedna? - uniósł brwi, popychając drzwi do pokoju czterech pór roku, w którym ktoś jak zapomnianego światła, zapomniał wyłączyć zimę zrywającą czapki z głów śnieżycą. Czy tego się spodziewał? Niekoniecznie. Czy tego chciał? Nie za bardzo. Czy mu się to przydało? Chłód jakby odjął ciężaru żelaznej klamry bólu, jaka zapięła się na jego skroniach, więc westchnął jak dziewica na widok rycerza. - Ver factus - machnął wyciągniętą różdżką- mam nadzieję, że mojego portretu nikt nie ożywi, a jeśli ożywi, to że moja podobizna będzie głównie pokazywać wszystkim dupę. - oznajmił całkiem zresztą szczerze, wskazując jeden z fotelu. Uznał, że w ramach ćwiczeń będą rysować swoje portrety wzajemnie, więc przygotował Edenowi arkusz i sobie arkusz na podkładkach, nim się nie usadowił naprzeciw - Spróbujmy to uczynić rzeczywistością?
Zmierzała pewnym krokiem w kierunku Pokoju Czterech Pór Roku. Trzymała pod pachą wypożyczony z biblioteki egzemplarz „Baśni Barda Beedle’a”, a humor miała… jako taki. Veronica była stworzeniem o zmiennych nastrojach, a zbliżające się spotkanie zarówno ją ekscytowało, jak i odrobinę denerwowało. Dlaczego w ogóle przyszło jej do głowy organizowanie spotkanie pozalekcyjnego koła? Dobrze wiedziała, że jeśli ma czekać ją świetlana przyszłość, musi wziąć się do pracy. Tam, gdzie chciała… spróbować swojego szczęścia nie biorą byle kogo. Dobrze by było, gdyby jej papiery prezentowały się bardziej przyzwoicie – nigdy nie była ani prefektem, ani kapitanem drużyny i nie zamierzała sprawować tych dwóch funkcji nigdy w życiu, nawet gdyby mieli jej za to płacić. A bycie przewodniczącym? No, to coś innego. Naprawdę chciała się postarać, a poza tym. Wydawało jej się, że to co zamierzała było na tyle ciekawe, że w sumie okaże się przyjemnością. Zanim weszła do sali, wyjęła różdżkę i zaintonowała „ver factus”. No cóż, może wiosna była najmniej oddaloną w czasie porą roku, ale szczerze mówiąc chodziła do tej szkoły tyle lat, że doskonale wiedziała, jak psikusy potrafią płatać czarodziejskie sale. Gdyby wybrała lato, niechybnie zastaliby burzę. A to by było dosyć duża niedogodność. Ustawiła krzesła wkoło i usiadła na jednym z nich. Westchnęła, nieświadomie wdychując na raz sporą dawkę wróżkowego pyłu. I czekała, bo jak zwykle była na miejscu tak z kwadrans przed zapowiedzianym czasem. I nic wielkiego się nie działo, ale jednak… nagle coś otarło się o jej ramię. Veronica odniosła również wrażenie, że ktoś dotknął jej włosów, jej świętości. Obejrzała się wokoło, ale nikogo oczywiście nie dostrzegła. Czy to znowu efekt tego przeklętego wróżkowego pyłu? No nie, ten zupełnie zbił ją z pantałyku już na lekcji Pattola. Musiała się ogarnąć! Póki co zupełnie wytrąciło ją to z równowagi, a co gorsza, usłyszała również, że ktoś szepcze jej do ucha chichocząc. Jesteś moja. Wzdrygnęła się na samą myśl, próbując skupić wszystkie myśli na fakcie, że to na PEWNO znowu te widziadła. I szczerze mówiąc modliła się, aby ktoś tu wreszcie do niej dołączył.
Czekam na was do 27 marca, potem zaczynamy. Można się spóźniać, Veronka nie gryzie, a im nas więcej, tym lepiej!
Kod:
<zgss>Widziadła:</zgss> [url=LINK]wynik rzutu kości literowej[/url] tak/nie <zgss>Scenariusz:</zgss> [url=LINK]wynik rzutu kości tarota[/url]
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Wiedział jak trudne i niewdzięczne było organizowanie kółka. Wystarczyło popatrzeć jak Max poci się nad labmedem co miesiąc, by poważnie zastanowić się, czy warto, a i sam zdążył zasmakować odpowiedzialności bycia organizatorem. I mu nie posmakowało. Vercię lubił, więc ostatecznie mimo wstępnej niechęci i lenistwa wyszedł z dormitorium i skierował kroki w stronę zachodniego skrzydła, na czwarte piętro, gdzie miało odbyć się spotkanie koła. Przemierzając korytarze czuł, jak ktoś głaszcze go po głowie i ramionach i na tym etapie, kiedy czuł to już po raz czwarty, nie było dla niego żadnym zaskoczeniem. Westchnął jedynie, wyczekując głosu, który jak na zawołanie zaraz pojawił się w jego głowie, powtarzając, że należy do niego. - No jasne, że do Ciebie. - mruknął pod nosem, pocierając kąciki oczu z nadzieją, że szkoła może, w końcu, jakimś cudem merlińskim zrobi coś, by zabezpieczyć teren placówki przed pyłem, albo chociaż opracuje jakiś eliksir czy środek niwelujący efekty. Jedyne, co w takiej sytuacji mógł już robić, to starać się ignorować efekty pyłku, uczucie bycia dotykanym, muskanym, głaskanym. Zaczynał nabierać takiej znieczulicy, że zasadniczo chyba by już nie zareagował, gdyby ktoś go głaskał naprawdę. - Siema. - przywitał się z Seaverówną wchodząc do pokoju i jak święta krowa pierdolnął się na jedną z leżanek, wielce umęczony życiem Werter- Co tam masz. - zainteresował się trzymaną przez nią książką.
Kate Milburn
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : karminowe usta, nosi pierścień uznania, jej spódnice bywają krótkie i jest to eufemizm, kolczyk w pępku
Idąc za ciosem, na kolejne spotkanie koła realizacji twórczych też się udała, choć musiała przyznać, że słowo pisane interesowało ją w znacznie mniejszym stopniu niż chociażby gotowanie. Skoro mieli jednak brać się za czarodziejski klasyk w postaci bajek dla dzieci, mogła poświęcić godzinkę swojego czasu tego dnia i odprężyć się przy dobrych pogaduszkach. Przynajmniej na takie liczyła. Niemal tanecznym krokiem weszła do sali, by dość szybko spoważnieć i przestać się wygłupiać na widok @Lockie I. Swansea, z którym w ostatnim czasie wciąż pozostawali w dość chłodnych stosunkach. Nie zamierzała być jednak oschła, więc posłała mu lekki uśmiech. Nadal nie wiedziała, co zrobić z całą tą farsą, więc właściwym sobie podejściem postanowiła po prostu czekać. Ukłuło ją w środku, że na wizzengerze napisał jej, że jest strasznie zawalony robotą i nie ma na nic czasu, a jednak wygospodarował chwilę, by siedzieć tu i gadać o bajkach, ale milczała, odbierając ten sygnał jako jasny przekaz, że to po prostu nie ten moment, nie ta chwila. - Cześć - zwróciła się też do @Veronica H. Seaver, z którą minęły się już na poprzednim kole, po czym przycupnęła na jednym z wolnych krzeseł. Wiosenna atmosfera sprawiła, że nagle poczuła się nieco za ciepło ubrana jak na tę okazję. Włożyła palce za kołnierzyk swojego czerwonego swetra, poruszając nim nieco i chcąc schłodzić się choć odrobinę, zanim na jej twarzy wystąpi równie szkarłatny rumieniec. Gdy Ślizgon zadał pytanie, również wychyliła się nieco, by lepiej zobaczyć książkę.
Nie wiedział, co pchnęło go do wyjścia z dormitoriów. Przez ostatnie anomalie magiczne, powoli tracił swoją tożsamość. Już od śmierci ojca balansował na krawędzi pamięci tego kim jest i niepamięci, kim miał być. Przez cały przekrój wydarzeń, jakie miały miejsce w Himalajach, zaszył się jeszcze dalej od ludzi, kurczowo trzymając się szukania siebie, ale nie wiedział, że dystożsamość dogoni go także w Hogwarcie, teraz nie mógł się od niej odgonić nawet tutaj. Ścigała go, ale nie tylko jego, w murach, które powinny być bezpieczne, powinny wypełniać go spokojem. Spokój była ostatnią rzeczą, jaką czuł, czuł niepokój. Dyskomfort spinał mu gardło, mięśnie i odbierał sen, a poczucie zagrożenia nie opuszczało go już wcale. W chęci obrony nie rozstawał się z bawełnianą maską na twarz – przykrywała mu nos i usta, ale nawet ona nie stanowiła zawsze skutecznej bariery przeciwko wróżkowemu pyłowi. Miejsce, które miało być jego ostoją, było jego klatką, a dyrekcja nie robiła nic, żeby uczniowie w murach Hogwartu mogli się czuć… sobą. Wszedł do sali pełen napięcia, a chociaż jego twarz wyrażała opanowanie, w oczach, które jako jedyne widoczne były za osłoną maski, tak on sam nie poczuwał się do tego stanu. Chciał obudzić w sobie ciekawość, tą, która pchnęła go do tego, żeby wyszedł z wątpliwie bezpiecznej przystani swojego łóżka. Chciał poznać ją bliżej, a to ona organizowała spotkanie – dlatego tu przyszedł, ale zastanawiał się, czy ryzyko było tego warte. Bo zapomniał o wszystkim, czego “chciał”, kiedy tylko przekroczył próg sali. Krok od razu skierował w jej stronę, ale zatrzymał się na dźwięk wymiany zdań między nią, Lockim, a Kate. Obserwował ich przez chwilę, poprawiając pasek na ramieniu, skupiony, uważny, nieoceniający, ale zapamiętujący szczegóły. Trzy uderzenia serca, tyle trwało jego zawieszenie, po którym wznowił ruch, w milczeniu przysiadając w miejscu, które już wcześniej sobie upatrzył. Na podłodze obok nóg Very. U jej nóg, to chyba było dobre miejsce dla kogoś, kto ją znieważył, pomyślał o tym na moment przed tym, jak usiadł, ale było już za późno, żeby zmieniać pozycję. Na wiele rzeczy było już za późno, nie tylko na to, za późno było żeby wyjść, za późno na sen, za późno żeby na chwilę tylko przymknął powieki, przysłuchując się rozmowie. Nie minęła nawet minuta, kiedy ta chwila starczyła, żeby wszystkie myśli mu uciekły, a on usnął, płytkim snem, osuwając policzek na kolano Veronici. Spał spokojnie, oddychał miarowo – nieadekwatnie do tego, jak niespokojny się czuł od końca ferii.
Drgnęła ledwo zauważalnie, gdy Lockie przekroczył próg sali. Nie powinna być zdziwiona, a jednak trochę była – być może jakaś część niej bała się, że nikt tu nie przyjdzie? W każdym razie przywitała się z nim krótkim cześć i już chciała odpowiedzieć na pytanie, gdy nagle do pokoju weszła kolejna osoba. Zerknęła jeszcze pobieżnie na Ślizgona, naprawdę wyglądał na tej leżance jak umęczony romantyk, a potem przeniosła spojrzenie na Kate. Nie zauważyła więc, że weszła bardzo tanecznym krokiem, który porzuciła na widok Swansea. Umknęła jej uwadze natura ich relacji – skomplikowana i pełna niedopowiedzeń – toteż szybciutko przywitała się również z nią i zaraz zaczęła odpowiadać na wcześniej zadanie pytanie. - Mam tu egzemplarz „Baśni Barda Beedle’a”. Pomyślałam, choć może to szalone, że możemy pogadać dzisiaj o bajkach – odpowiedziała, machając dosyć wiekowym wydawnictwem. Nie czuła się w pełni swobodnie, bo słowo pisane nie było jej konikiem choć… ostatnio na kursie dziennikarskim okazało się, że ma w sobie to coś. Skoro zdała go bez trudu, skoro tak pieczołowicie przygotowała się do spotkania, to może uniknie istnej tragedii? I wtedy do pokoju wszedł Ced. Uśmiech zastygł na jej ustach, nie wiedziała przez chwilę co zrobić. Mimo woli poczuła, jak jej serce bije zdecydowanie zbyt szybko jak na kompletną obojętność, którą myślała, że powinna wobec niego czuć. Ale uczucia mają to do siebie, że nie po drodze im z logiką. Nie przywitała się z nim, a atmosfera tak jakby na chwilę bardzo zgęstniała. Nie spuszczała spojrzenia z jego wyraźnie zmęczonych tęczówek, zastanawiała się, co też może dziać się pod tą bawełnianą maską, która de facto nie mogła go przecież ochronić od skutków długotrwałego wdychania wróżkowego pyłu. Zamarła z książką wyciągniętą wciąż w górze, nie ośmieliła się również zerknąć ani na Lockiego, ani na Kate, którzy jeśli mieli oczy, bez trudu mogli dostrzec, że coś jest na rzeczy. Przystanął, ale tylko na chwilę. A potem ruszył wprost na nią i bez słowa ostrzeżenia usiadł u jej stóp. Vera trwała nieruchomo jak słup soli, nie wiedząc, co tak właściwie ma począć. W sumie każdy mógł siedzieć, gdzie tylko chciał. Ale nie on, bała się tego, co poczuje, jeśli tylko ośmieli się na jeszcze większe skrócenie dystansu. Zagaiła Gryfonkę i Ślizgona, jakby nigdy nic się nie stało, pozornie ignorując przybycie Ceda. Lecz prawda była taka, że co rusz na niego zerkała, jakby chcąc się upewnić, że to kolejne widziadła. - W tomie jest pięć baśni, ale my omówimy dzisiaj tylko jedną. Przeczytam wam ją i porozmawiamy o jej morale, symbolice i w ogóle. Stwierdziłam, że takie spotkanie to będzie dobra rozgrzewka przed tym, co czeka nas jeszcze przed końcem… – Roku. Nie dokończyła zdania, bo nagle poczuła na swoim kolanie ciężar jego głowy. Wstrzymała powietrze, zupełnie jakby bała się go obudzić. I spojrzała nerwowo na swoich znajomych. - No, no. Ładny początek. Jestem aż taka nuda? – zażartowała, nie widząc w tej sytuacji żadnego innego sensownego wyjścia. Cała się spięła, choć gdyby Savage zrobiłby sobie z niej poduszkę w innych okolicznościach… no cóż, to w pewnym sensie było bardzo miłe. Sama po sobie wiedziała, że nie jest w stanie zmrużyć oka, jeśli nie czuje się całkowicie bezpiecznie. Trwała tak kilka, może kilkanaście sekund w niezręcznej ciszy, której nikt nie ośmielił się przerwać. Nawet nie zauważyła momentu, w którym zdecydowała się na to, by delikatnie pogłaskać go po policzku. Unikając spojrzeń zgromadzonych, a już szczególnie Lockiego, nachyliła się do niego tak, że jej długie rude włosy połaskotały jego twarz. Bardzo pilnując, aby ich twarze nie były zbyt blisko, szepnęła cicho. - Ced? Wstawaj, zaraz zaczynamy – poklepała go nieśmiało po policzku, który jeszcze przed chwilą głaskała, zastanawiając się, co ujrzy w oczach, gdy w końcu je otworzy.
To nie był jeden z tych snów głębokich i relaksujących. Miał wrażenie, że cały czas słyszy wszystko, co dzieje się wokół niego, że czujnie nadąża za wymianą zdań, ale tak naprawdę głosy dochodziły do niego niewyraźne, z opóźnieniem. Trwał gdzieś pomiędzy snem, a jawą. Słowa układały się w zdania, ale początkowo były to zdania puste, zanim ułożyły się w spójną całość, były to jej słowa, które jego zmęczony umysł przyswajał z osobna, ale nie jako kompletne i ułożone komunikaty – Victoria nie dobierała ich nudno, był prawie pewien, że coś o nudzie przed chwilą padło, ale nie wyciągnął pełnych wniosków z tej uwagi. Jej głos jednak koił zszargane nerwy, nie przynużał, a podejmował próbę sił z niespokojnym duchem Ceda. Potem czuł dziwne ciepło, które może nie spływało na niego płaszczem spokoju, ale przez chwilę pozwalało mu na moment myśleć, że jest “lepiej”. Nie trwało to długo, a kiedy nieprzytomnie rozchylił powieki – nie wiedział, czy wywołany swoim imieniem, czy poczuciem ciężkości na policzku, nie był nawet pewien, czy to ciepło mu się tylko przyśniło. Wydawał się jeszcze oderwany od rzeczywistości, kiedy jego spojrzenie spotkało się z tęczówkami Victorii. Dopiero rozbudzony, walczący z sennością, patrzył śmiało w to anielskie spojrzenie, a dopiero, kiedy zdał sobie sprawę, że był to żywy wzrok, należący do bardzo namacalnie żywej istoty, potrząsnął głową, odrywając od niej oczy, które za chwilę na chwilę spuścił na podłogę, w rozkojarzeniu przecierając powieki. — Nie spałem trzy noce. Nie tłumaczył dlaczego. Brak snu między egzaminami nikogo nie powinien dziwić. Tak jak jego przestało dziwić ciepło na twarzy, którego źródło właśnie poznał. Bawełniana maseczka ocierała się o skórę i w zamkniętym pomieszczeniu, pozbawionym otwartych okien, przyduszała oddech, a jednak zawahał się nad ściągnięciem jej z nosa i tylko poprawił ją na twarzy, tak, jak swoją pozycję na podłodze. Podciągając się na łokciu wspartym o kanapę, szukał wygodnej pozycji, ale po miękkiej poduszce z jej nogi, żadna nie wydawała się dość dobra. — Baśnie Beedle’a? – zagadnął, dodając w osobliwym, choć żartobliwym tonie — na pewno mi pomogą. Na senność… skoro opowiadało się je w formie bajek dla dzieci przed snem właśnie. Próbował oderwać uwagę Veronici od tego co – jeśli była dość spostrzegawcza – mogła dostrzec w jego oczach obok rozespania. Lęk.
Ostatnio, Adela zaczęła mieć zajawkę na bardziej artystyczne tematy, dlatego zaczęła pojawiać się nie tylko na spotkaniach koła związanych z gotowaniem, ale także na tych, które poruszały się w zakresie sztuki. Mimo zainteresowania tematem, niespecjalnie śpieszyła się jednak do pojawienia na sali - tak naprawdę przybyłą jako jedna z ostatnich w tym nieszczególnie licznym gronie, co sprawiło, że chwilę zajęło jej zorientowanie się w temacie. - Cześć wszystkim - rzuciła, szczególnym uśmiechem obdarzając Lockiego, Kate oraz organizatorkę, z którą złapała całkiem fajny kontakt w trakcie ferii. Baśnie Barda Beedla, które jak każde czarodziejskie dziecko doskonale znała, nie wydawały jej się najciekawszym pomysłem na spotkanie, niemniej oczekiwała z niecierpliwością, co wspólnie wymyślą - w gruncie rzeczy pole do popisu w przypadku tak klasycznej literatury było całkiem spore.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Baśnie Barda Beedle`a znał dobrze, choć wcale nie od dziecka. Usłyszał o nich po raz pierwszy w murach tej szkoły i musiał przyznać, że ten, kto je pisał, miał niezłą fazę. Owszem, jeśli chodziło o morały, te bajki były prawie identyczne z mugolskimi, ale o Merlinie, jaka podróż do tego była popierdolona. Gdy więc usłyszał, że ktoś chce się tym zająć i omówić, postanowił udać się na spotkanie Koła. Był naprawdę ciekaw, jak inni patrzą na te wypociny Beedle`a i był gotów zderzyć swoje przemyślenia z tym, co rodziło się w głowach innych. -Można? - Zapytał @Adela Honeycott , przysiadając się obok, nim zdążyła mu tak naprawdę odpowiedzieć. Całą resztę obdarzył jakimś krótkim przywitaniem, po czym wyjął swój egzemplarz "Baśni", wyżuty i popisany tak, jakby miał przynajmniej osiemdziesiąt lat, a nie ledwie sześć.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Wylegiwał się jak krowa, z nogami wyciągniętymi daleko przed siebie, całe szczęście, że pomieszczenie nie było malutkie, to nikt nie musiał przez niego skakać jak kozica. Jego spojrzenie wylądowało najpierw na @Kate Milburn, szalenie rozbawionej czymś, czym - nie wiedział, przez co trudno było ocenić, co właściwie oznaczała jego mina, kiedy w końcu zajęła jakieś miejsce. Cisnęło mu się na usta pytanie, czy Baxter dołączy na kółko, ale go nie powiedział na głos. Choć pomyślał. I to z wielką goryczą. Pokręcił z niechęcią ramionami, czując nieprzyjemne gładzenie po skórze, muskanie włosów, słysząc ten obleśny szept i przymknął oczy, chcąc uspokoić głowę. Widziadła te były już jak chleb powszedni, wiedział, że to tylko efekt pyłu i za chwilę minie, musiał być tylko wytrwały. Pojawienie się @Ced Savage było mu obojętne, to czasu aż podszedł do prowadzącej kółko, usiadł jak przedszkolak na ziemi i zaczął tulić się do jej nóg, na co Swansea uniósł brwi, zastanawiając się, czy puchon jest w pełni poczytalny, czy może to jakaś efekt wróżkowego pyłu, więc zachował kpiący śmieszek w głowie - przynajmniej do czasu, aż chłop zasnął, bo wtedy jednak parsknął na głos. Szczególnie dostrzegając, jak @Veronica H. Seaver zmieniła się przez to w posąg. - Tak się romantycznie zrobiło. Potrzebujecie chwili prywatności? - powiedział, oglądając skórkę wokół kciuka i skubiąc ją paznokciem - Jak nie spałeś, to może idź do łóżka zamiast się tu pokładać. - uniósł brwi, spoglądając znad swoich paznokci na Puchona, z miną wyrażającą głebokie politowanie. Podciągnął nogi, podnosząc się do siadu, gotów wstać i opuścić to spotkanie, bo mu ostro wybiło żenometr, jednak zauważył @Adela Honeycott pojawiającą się w drzwiach i zaraz za nią swoją drugą, szarą komórkę @Maximilian Felix Solberg na widok których zaświecił mu się na twarzy paskudny uśmiech. Okej, teraz przynajmniej mogło być śmiesznie. Rozsiadł się więc na powrót na leżance, z łokciem wspartym o zagłówek i skronią opartą na dłoni.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
- Patrz, Ryszard, jaki to los bywa przewrotny. W życiu bym nie uwierzyła, że będziemy szli na spotkanie, na którym będziemy dyskutować o książkach. Ty w ogóle jakąś w życiu przeczytałeś? - zaczęła droczyć się z @Ricky McGill, dziarsko idąc w stronę pokoju czterech pór roku. Ostatnimi czasy nie traktowała obowiązków szkolnych zbyt poważnie, a to był ostatni dzwonek, aby wziąć się do roboty, bo koniec studiów zbliżał się nieubłaganie. Żeby odwrócić swoje myśli od nadciągającej dorosłości, tyrpnęła Ryśka w ramię i zachichotała pod nosem. - Pamiętam jak się do was wprowadziłyśmy, a Cillian tak się przejął nową fuchą ojczyma, że co wieczór opowiadał mi bajki przed snem. Najlepsza była seria o rybaku Robercie. Codziennie spotykał inną rybę, a stary wymyślał jakieś niestworzone przygody, próbując mnie jednocześnie edukować z wędkarstwa. Powiem tak, moim skromnym zdaniem powinien być pisarzem a nie filiżanki robić - wspomniała z łezką wzruszenia w oku, wymieniając jeszcze Ryszardowi barwnych bohaterów opowiastek Cilliana, których do tej pory pamiętała: płotkę Pati, suma Sama, karasia Karola czy łososia Łukasza. Wbiła do sali z impetem i wielkim uśmiechem. - HEJKA - przywitała się elegancko, po drodze jeszcze szczerząc się do @Maximilian Felix Solberg. Zasiadła wygodnie na jednej z kanap, niemal od razu kichając. - Co tu nikt nie sprząta czy co - mruknęła pod nosem, a kiedy tak rozejrzała się po pomieszczeniu i natknęła spojrzeniem na @Lockie I. Swansea, poczuła palącą potrzebę zrobienia mu jakiegoś chamskiego psikusa. A im dłużej się przed tym broniła, tym bardziej chciała coś napsocić. - Rysiek, albo wariuję albo wstąpił we mnie szatan - szepnęła do brata i szturchnęła go, aby patrzył uważnie. Cichaczem wyjęła różdżkę zza pazuchy i rzuciła na Lokiego niewerbalne zaklęcie, które jako pierwsze przyszło jej do głowy - dorabianego ogona. Dlaczego tak nagle musiała zrobić coś wbrew sobie? Nie wiedziała. Plus był taki, że poczuła ulgę, a Swansea miał szczęście, że nie zrobiła czegoś bardziej zmyślnego i siedział teraz z eleganckim świńskim ogonkiem.
______________________
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
- Nowy semestr, nowi my - ogłosił uroczyście, bo wraz z nadejściem wiosny tknęła go jakaś taka myśl, żeby w spektakularny sposób odmienić swoje życie: zacząć czytać książki, uczęszczać na zajęcia dodatkowe, jeść warzywa... Plan był niesamowicie (jak na niego) ambitny, dlatego wciągnął w niego również Marlenę, która co prawda już była w porównaniu do niego niesamowicie ogarniętą osobą, więc nie potrzebowała metamorfozy, ale cóż, razem raźniej. Kicał dziarsko korytarzem, zaśmiewając się ze wspominek siostry o rybnych opowieściach. Piękne to były historie i równie piękne czasy beztroskiego dzieciństwa, a przynajmniej od momentu w którym Cillian wczuł się w rolę ojczyma, bo wtedy zaczął też w końcu być porządnym ojcem. - Nie wszystko stracone, jeśli podrzucimy mu ten pomysł, to może jeszcze wyda jakiś... zbiór Baśni Tysiąca i Jednej Ryby. Bohaterowie: makrela Marlena i rekin Ryszard! - zawołał, bardzo ubawiony tą wizją - O. Jakby zapisywał je w kawałkach na przykład na spodkach filiżanek, to wtedy ludzie m u s i e l i b y kupować kolejne żeby poznać ciąg dalszy. I może w końcu cokolwiek by zarobił - skwitował niczym istny r e k i n biznesu, po czym zawitali wreszcie na miejscu spotkania. - Cześć książkary! - powitał dziarsko zgromadzone towarzystwo i wyciągnął rękę żeby zbić piąteczkę z naczelnym szkolnym intelektualistą @Maximilian Felix Solberg, a potem rozwalił się wygodnie na najbliższym krześle i jednym uchem słuchał jak Werka mówi coś o baśniach oraz kontemplował o życiu, śmierci i co zjeść na obiad, skoro miał zamiar ograniczyć McMagic w swojej diecie. Ocknął się z zamyślenia dopiero gdy poczuł szturchnięcie. - Może brokuła? Co? - nie zdążył nawet zbytnio ogarnąć, co siostra do niego mówi, ani tym bardziej powstrzymać jej przed skandalicznym czynem jakiego się dopuściła. Na widok świńskiego ogona wystającego ze spodni Lokiego zapiał ze śmiechu jak dorodny kur o świcie, bo to był żart dokładnie na jego poziomie mentalnym, ale zaraz zasłonił usta rękawem by zamaskować wesołość. - Sorka, to ten pył - usprawiedliwił się prędko prowadzącej spotkanie @Veronica H. Seaver, bo nie chciał jej podpaść już na wstępie. Nachylił się do Marleny, by szepnąć: - Uważaj, bo jak Loki się dowie że to ty, to pomyśli że robisz takie pegazie zaloty...
Gdy tylko usłyszała o jego problemach ze snem, zmartwiła się. Nie znała go jednak na tyle, by wiedzieć, jaki był prawdziwy powód bezsenności. Niemniej nie była głupia, a jako, że sto procent uwagi poświęcała w tamtym momencie jego spojrzeniu, dostrzegła ten strach. Nie wiedziała co prawda co z tym zrobić, tym bardziej, że nie chciała wykorzystywać momentu jego słabości na swoją modłę. Wtedy do pokoju weszła Adela, Ced nieco już się odsunął, a Vera miała w głowie totalny mętlik. Bąknęła niezbyt przytomne “cześć” do dziewczyny, którą zdążyła w sumie polubić, choć nie pozwalała sobie wobec niej na szczere zaufanie. Potem do pokoju szedł Ślizgon, wieść gminna niesie, że Max - Seaver nie żyła pod kamieniem i zdawała sobie sprawę z tego, że to żywa legenda elikowarstwa. Niezbyt pokorna i rozsądna, ale nie miało to znaczenia. Przywitała go zdawkowym “hej”, wciąż nie mogąc skupić myśli na tym, co chce właściwie powiedzieć. Wtedy głos zabrał Swansea. Natychmiast rozsądek przyćmił gniew, co jasno widać było w jej spojrzeniu. To nie jego zasrana sprawa, co tak właściwie łączy ją i Ceda i gdyby miał choć odrobinę oleju w głowie, powstrzymałby się od zbędnych komentarzy. Do tego sposób, w jaki to powiedział, fakt że odstająca skórka wydawała się bardziej istotna niż utrzymanie kontaktu wzrokowego z rozmówcą - no, wkurzyła się. Ale zanim odpowiedziała, rozejrzała się pobieżnie po pokoju. Kate, Adela, Maximilian, no i przede wszystkim Ced. Sporo tych świadków. - Romantycznie? To ty w ogóle wiesz, co to znaczy? - fuknęła, mrużąc oczy. Choć Saskia opowiadała jej co nieco o ich perypetiach, trudno było przyjąć jej do świadomości, że Swansea jest zdolny do jakiegokolwiek czułgo gestu. Gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl, że owszem, miał swoje chwile. Jak tamta na stoku. Ale przede wszystkim tak często to był po prostu bezduszny dupek, jak tu i teraz. Odwracając spojrzenie od Wertera, który na leżance pozował jak frelka z Titanica, zwróciła się w powrotem ku drzwiom, aby powitać Marlę i Ryszarda. Przywitali się swoim sposobem, rozluźniając znacznie nieco spiętą atmosferę i coś tam pomiędzy sobą szepnęli. Vera uśmiechnęła się do nich, zdobywając się na ostatki życzliwości. A potem zauważyła, że Gryfonka wyciąga różdżkę. Uniosła brwi, a jeszcze większą podejrzliwość wzbudził nagły śmiech McGilla. Coś psocili, ale nie sposób powiedzieć co, bo Vera nie zwykła wpatrywać się w tyłek Lockie’go. - Nic nie szkodzi? - odpowiedziała Ricky’emu, nie za bardzo czając póki co cza-czę. Ale jeśli tylko domyśli się, że Marla upstrzyła kuper Ślizgona świńskim ogonem, z miejsca poczuje do nich tak wielką i niewyobrażalną sympatię, jakiej jej rodzona matka nie doświadczyła od lat. - No dobra, to zacznijmy. Z bajek Beedle’a wybrałam “Fontannę Szczęśliwego Losu”, bo po prostu najbardziej ją lubię - Wzruszyła ramionami, bo żadnym literatą przecież nie była. Nie ma zamiaru zmyślać ani udawać kogoś innego. - Widzę, że tylko jedna osoba przyniosła swój egzemplarz. Nie wiem też na ile, ją pamiętacie. Nie jest długa, więc pozwolę sobie ją przeczytać. Rozejrzała się nerwowo, chrząknęła i otworzyła książkę na odpowiedniej stronie.
Co teraz? Jako, że czytanie trochę trwa, zróbmy sobie jedną kolejkę postów z kategorii psotnych. Możecie opcjonalnie rzucić kością, ale nie musicie. Róbta co chceta, Verze daleko do prefekta, poza tym jej uwaga jest gdzieś indziej. Nie musicie pisać w tej turze, jeśli nie macie ochoty - trzecim etapem będzie dyskusja.
Nieobowiązkowe kostki:
1 - Wiosna, wiosna, ach to ty! Strasznie jest ci tu ciepło, chyba słoneczko grzeje bardziej niż się spodziewałeś. Zdecydujesz się na ministripiz czy będziesz się męczył? Jeśli wybierasz to drugie, to opisz swój rumieniec w skali od róży do pomidora. Jeśli na to pierwsze, to oj, lepiej miej coś pod swetrem. 2 - Wydaje ci się, że portret wiszący na ścianie cały czas na ciebie zerka. Do tego wyciąga paluszek i zaprasza, byś podszedł bliżej. Czyżby chciał ci wyszeptać na ucho jakąś tajemnicę? A może masz coś między zębami? W każdym razie możesz to sprawdzić lub po prostu olać. Ale wielka szkoda, gdybyś nigdy się nie dowiedział… 3 - Przez sobie tylko znane sposoby, zawiewa tu świeża dostawa wróżkowego pyłu. Ale nie to jest najgorsze, bo czujesz również w powietrzu zapach amortencji. Nie masz motyli w brzuchu, bo nie, ale za to zyskujesz podejrzenie, że ktoś tu chce się uwieść. Wybierz swoją ofiarę. 4 - Słuchasz, ale bez zrozumienia. Myślisz sobie o niebieskich migdałach, eseju na kolejną lekcję u Pattola albo czym tam chcesz. W efekcie nie masz pojęcia, o czym mówiła Veronica. Jeśli twoja postać nie pochodzi z czarodziejskiej rodziny - możesz przyjąć, że nie znasz bajki. Jeśli nie - mylisz imiona trzech czarownic. Powodzenia w dyskusji! 5 - Trochę się wiercisz, trochę nie słuchasz, a twoje ręce błądzą, błądzą aż w końcu - znajdują Fasolkę Wszystkich Smaków Bertiego Botta. Jeśli zdecydujesz się ja zjeść (pozdrawiam) to dorzuć k6. 1 - to smak zgniłego jaja, pozostałe opcje - wymyślasz sam. Nie chcę podpowiadać głupich pomysłów, ale zawsze możesz nią kogoś poczęstować. Rzuca ten kto znalazł, smak wybiera ten kto je. 6 - No jesteś tak uważny i przykładny, że aż trochę to nudne. Jak chcesz popsocić, wybierz swoją przygodę!
Psocimy przez tydzień, do 4.04. Jeśli ktoś z was nie ma swojej kopii “Baśni Barda Beedle’a”, a jednak chce podyskutować na serio, zapraszam na PW/discorda.
Przypominam, że można się spóźniać! Zapraszam wszystkich, im nas więcej, tym więcej chaosu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Widział ten wyszczerz Lockiego i odpowiedział mu tym samym. Domyślał się, co to może oznaczać i był gotów absolutnie na wszystko. Nim jednak cokolwiek się wydarzyło, przybił piąteczkę Rickowi i przywitał Marlenkę. Widać zebrała się tu sama śmietanka szkolnego zjebania umysłowego. To nie mogło zwiastować niczego dobrego. -Brokuł? - Uradował się na to słowo licząc, że Gil zaraz wyjmie tu dobre jaranko, ale niestety chodziło mu o prawdziwe warzywo. Max nie zdążył tego skomentować, bo Marla była na tyle znudzona, że zaatakowała Lockiego. Nieładnie, oj nieładnie. -Typowy gryfon, zero przyzwoitości. - Cmoknął z niesmakiem, po czym ignorując Veronicę, która zbierała się do przeczytania bajki, machnął od niechcenia różdżką i zamienił Marlenę w fotel, na którym od razu posadził swoje dupsko, by nie miała tak łatwo z powrotem do swojej postaci. -Teraz to mi wygodnie i mogę słuchać. Co tam miałaś? - Wyszczerzył się do krukonki, która próbowała przytoczyć niewtajemniczonym tę piękną, czarodziejską opowieść o poświęceniu i pokonywaniu własnych słabości. Nawet spoko, ale nie przebijało sadzania swoich pośladów na biednej, obitej materiałem Irlandce.
Wyprostował się na krześle i bardzo, bardzo mocno próbował się skupić na głosie Verki, bo jego celem i marzeniem nagle stało się błyśnięcie intelektem w nadchodzącej dyskusji - a do tego potrzebował chociaż z grubsza ogarniać o czym będzie mowa. Jednak kiedy usłyszał jak Solbi się przechwala jak to mu wygodnie, zerknął w jego stronę i... Zgroza i przerażenie ogarnęły go z chwilą gdy w tapicerce zajmowanego przez kolegę fotela rozpoznał fikuśny wzorek z apaszki siostry. Był pacyfistą, ale nie wahał się ani sekundy, tylko wyjął różdżkę, gotowy do interwencji. - Gdzie z tym dupskiem na Marlenkę!!! - oburzył się, zrywając z miejsca i potraktował Solbiego potężną Bombardą na ryj, uwalniając tym samym Fotelenę spod jego ciężaru. A potem poprawił jeszcze Upiorogackiem, żeby smarki zmieniły się Solbiemu w nietoperze i dały nauczkę, okładając go bojowo skrzydłami. A niech mu oczy wydziobią!