Kultowe miejsce - zatłoczone i wiecznie przepełnione studentami. Pomimo swojej popularności, zawsze można znaleźć tu jakiś wolny stolik, a przemiła obsługa nie zapomina o żadnym kliencie. Przez jakiś czas pub nazywał się "PodTrzema Różdżkami", gdy został przejęty przez fanatyków Koalicji Czarodziejskiej - o politycznych niesnaskach nie ma już jednak śladu i witani są tutaj wszyscy, niezależnie od czystości krwi.
Dostępny asortyment:
► Sok Dyniowy ► Woda Goździkowa ► Piwo kremowe ► Dymiące Piwo Simisona ► Rum porzeczkowy ► Malinowy Znikacz ► Grzane wino z korzeniami i koglem−moglem ► Ognista Whisky ► ”Najlepsza Stara Whiskey Campbell'a” ► Wino skrzatów ► Wino z czarnego bzu ► Sherry ► Rdestowy Miód
Po powrocie z wakacji zwyczajnie nie miałam co robić w Londynie. Wszystkie potrzebne rzeczy na studia zakupiłam przed wyjazdem, a ciotka postanowiła odwiedzić jakiś dalekich krewnych. Wybrałam się więc na małą wycieczkę do Hogsmeed, swoją drogą miałam tam parę spraw do załatwienia. Po odwiedzeniu moich ulubionych sklepów stwierdziłam, że z chęcią napiję się piwa kremowego. Gdy tylko przeszłam przez próg mojego ulubionego pabu doszedł mnie rozkoszujący słodki zapach mojego ulubionego napoju. -jedno kremowe piwo poproszę- spokojnie powiedziałam barmanowi, poczym chwyciłam kafel i dosiadłam się do jakiegoś prawie wolnego stolika. Na jego końcu siedział tylko jakiś stary upity mężczyzna, a przynajmniej tak myślałam.
Kieranowi znudziło się siedzenie w domu i czekanie aż nowy rok nadejdzie. Cholera z pewnością będzie musiał pomyśleć o jakimś nowym lokatorze, bo sam w tych czterech ścianach to w końcu zwariuje. Ileż to można siedzieć samemu i patrzeć to na jedną ścianę to na drugą. Postanowił się przejść, ale z racji tego, że był już w Londynie postanowił odwiedzić wioskę Hogsmeade. Może być ciekawie, dawno tutaj nie był, a jednak tutaj oferują najlepsze piwo kremowe, przynajmniej w jego mniemaniu. Trzy miotły to też można powiedzieć jego ulubione miejsce. Wszedł i od razu ujrzał puchonkę. Cholera, że też ona musiała tutaj być? Rozejrzał się jednakże nie było wolnego miejsce. Wiele uczniów oblegało to miejsce przed wyjazdem do Hogwartu. Zamówił piwo kremowe i podszedł do stolika gdzie siedziała Roksana. - Można? - zapytał, chociaż było słychać w jego głosie nutkę złośliwości. Jednakże jak już przyszedł to nie będzie stał, a może Roksana się na niego wkurzy i zwyczajnie odejdzie? Będzie miał wtedy wolny stolik. Tak wiem, Kieran jest okrutny.
Co on znowu odemnie chce? Czy nie może po prostu usiąść gdzie indziej ? Takie pytania rodziły się w moich myślach gdy tylko usłyszałam ten okropny złośliwy głos. Kantem oka rozejrzałam się po innych stolikach, rzeczywiście niebyło żadnego wolnego miejsca. Pewnie gdybym nie była sobą, powiedziałabym coś typu : ,,nie, spadaj", albo ,,chyba sobie żartujesz", ale z moich ust wydostało się tylko ciche -mhm- czasami zastanawiam się co jest ze mną nie tak. Najwyraźniej świat potrzebuje i takich i innych ludzi. Upiłam kolejny łyk piwa i wróciłam do wypisywania pocztówek dla dalekich krewnych.
To, że Roksana była dla niego mało ważną osobą. No cóż, tak kiedyś wyszło i to tak naprawdę sam nie wiedział jak to się stało. Niby była miła, niby uśmiechnięta, ale Kieran gdzieś kompletnie nie zwracał na nią uwagi i jedynie krytykował jej skromną osobę. Może teraz by to zmienił, bo jednak wyrósł z tego i nawet mu się trochę szkoda dziewczyny zrobiło. Spojrzał na nią spode łba i zasiadł naprzeciwko niej. No pewnie by usiadł gdzie indziej, ale naprawdę nie miał gdzie. Może to właśnie jest ten moment, ten dzień kiedy z dziewczyną się jakoś dogada? - Jak Ci minęły wakacje? - zapytał patrząc na kufel piwa kremowego. Tak jakby się wstydził, nie mógł jej jakoś spojrzeć w oczy. Czuł się teraz naprawdę bardzo nieswojo.
Spojrzałam na Kierana pytająco. Widziałam, że unika mojego wzroku, czyżby się zmienił? Nie... To na pewno tylko jakiś głupi żart, chyba tylko udaje takiego nieswojego. Przez te myśli poczułam się jakoś tak nie pewnie. -Dobrze, bez żadnych zbędnych przygód - powiedziałam nieśmiało, spojrzałam gryfonowi głęboko w oczy, po raz pierwszy od wielu lat. Coś było nie tak, czułam że tym razem to on się jakby... Boi? Nie wiem jak inaczej to opisać. -A tobie?- zapytałam, po czym poczułam dziwny napływ pewności siebie. Upiłam łyczek piwa i znów spojrzałam na Kierana
Kieran spędził czas w Grecji, całe wakacje praktycznie i o dziwo nie widział tam puchonki. Być może jakoś się mijali, albo zwyczajnie jej tam nie było. Chociaż wątpił w to, ażeby zmarnowała taką okazję, ażeby zwiedzić trochę świata, ale kto ją tam wie. Przecież nie spędzali ze sobą czasu, nie zamieniali zdań między sobą, więc skąd to mógł wiedzieć? - Byłaś na wakacjach w Grecji? Ja oczekiwałem na ten wyjazd. Co prawda myślałem, że nie uda mi się tam wyjechać, ale na szczęście udało się i naprawdę tego nie żałuję. - powiedział do niej próbując jakoś załagodzić to napięcie między nimi. Kto wie może ta znajomość przerodzi się nawet w coś większego? Oczywiście nie miał tutaj na myśli tych największych pozytywów, bo do tego była bardzo, ale to bardzo daleka droga, ale kto wie może będą w stanie za jakiś czas normalnie ze sobą rozmawiać? - Tak to po przyjeździe z wakacji szykuję się na rozpoczęcie roku. Wszelakie zakupy na pokątnej i te sprawy. - mruknął, ale pewnie nie zrobił na niej jakiegoś łał, bo sama pewnie była na zakupach dotyczących nowego roku szkolnego.
- Byłam, na początku miałam też nie jechać, bo ciotka źle się czuła przed wyjazdem, ale jakoś się udało.- to było dla mnie bardzo dziwne, tak po prostu rozmawiać z kimś kto przez tyle lat żartował ze mnie, albo zachowywał się jakbym nie istniała. Ja przed wakacjami zrobiłam zakupy, a teraz tak sobie jeżdżę po Hogsmeed i dolinie godryka. - powiedziałam coraz to spokojniejszym tonem. - A tobie co się stało? Pomysły na żarty ci się już skończyły, czy może zaraz dowiem się, że to tylko głupi żart- nie dowieżałam samej sobie, że to powiedziałam.
Wysłuchał to co ma do powiedzenia dziewczyna i lekko się uśmiechnął. Oczywiście, że to nie był żart z jego strony chociaż znając Kierana to wcale się nie dziwił, że puchonka właśnie z takim zarzutem do niego wystartowała. Chyba każdy by się zdziwił widząc go tutaj rozmawiającą z Roksaną, tym bardziej że większość jego kolegów doskonale wiedziała jaki ma do niej stosunek. Nie raz przy nich obrażał dziewczynę czy też się z niej wyśmiewał. - Nie no wiesz co trochę mi głupio, ale chciałem Cię przeprosić za te wszystkie dziwne akcje. Nie sądziłem, że to kiedyś powiem, ale tak właśnie przepraszam Cię. Nie oczekuję od Ciebie wybaczenia, ale żebyś nie miała do mnie specjalnego żalu. - mruknął do niej i uśmiechnął się lekko. Wiedział, że nie będzie z dziewczyną specjalnie spędzał czasu, bo ma od tego swoich znajomych, ale przypadkowe spotkania tak jak właśnie teraz. Więc należało traktować się w miarę normalnie. - Możesz być spokojna, ja naprawdę teraz nie żartuje. - powiedział i westchnął cicho biorąc kolejny spory łyk piwa kremowego. No piwo powoli się kończyło, a i Kieran zbyt długo tutaj nie chciał przesiadywać. Spoczął jedynie na chwilę, ażeby napić się czegoś i zwyczajnie podziękować za obsługę i wyjść. Ale skoro spotkał Roksanę to warto z nią zamienić kilka słów, może czegoś ciekawego się dowie? Chociaż w to wątpił, bo jednak nie mieli tych samych znajomych więc nie mieli też specjalnie o czym rozmawiać.
-Spoko, mi też było głupio, że nigdy nie potrafiłam ci się postawić. Przeprosiny już dawno przyjęłam, nawet wcześniej niż ci się wydaje. Nie mam do ciebie żalu, gdybym była bardziej otwarta na ludzi może nie doszłoby do tego - powiedziałam uśmiechnięta, nigdy nie lubiłam o coś obwiniać tylko jednej ze stron. Chociaż w tym przypadku chyba nie było to takie oczywiste. -Zmieniłeś się, wiesz? zapytałam zupełnie szczerze gryfona, jakoś poczułam, że należy mu to powiedzieć. Wiem, że czasami ludzie potrzebują, aby ktoś zauważył zmianę, bo sami często niedostrzegamy.
Puchonka wydawała się być naprawdę bardzo uczciwą i przede wszystkim koleżeńską osóbką. Co prawda przyjaźni z tego wielkiej nie będzie, ale chociaż nie będą sobie skakać do oczu jak tylko siebie zobaczą, prawda? Nawet nie musiała się obawiać tego, że gdy będzie ze swoimi znajomymi jakkolwiek jej zawadzi, a na pewno nie. Może i nie zagada, ale na pewno lekki uśmiech z jego strony ma bankowy. - To cieszę się bardzo, nawet nie wiesz jak mi ulżyło. - może to do Kierana nie podobne, ale naprawdę czuł jakby jakiś tam ciężar z serca mu spadł. Miał do siebie żal że tak się względem niej zachowywał, a wcale nie powinien, ale cóż poradzić. Najważniejsze, że przeprosił i czuł, że jest jakby czysty jeżeli chodzi o dziewczynę. - Zmieniłem się, ale dlaczego? - zapytał. Co miała na myśli to, że się postarzał czy to, że nieco zmądrzał, bo do końca nie mógł jej rozszyfrować.
-Może tego nie zauważasz, ale jesteś jakby, milszy i taki mądrzejszy- powiedziałam spokojnie, lubiłam rozmawiać z ludźmi o zmianie ich charakteru. Bardzo często osoby po prostu nie zauważają zmian, jeśli następują stopniowo i są rozłorzone w czasie. Skończyłam ostatni łyk piwa kremowego i wypisałam wszystkie pocztówka dla rodziny. Nie mieliśmy o czym rozmawiać, w sumie kto by się dziwił, o czym mielibyśmy gadać? Nie mamy żadnych wspólnych znajomych i wspólnych zainteresowań. Powstała niezręczny cisza przeplatana głosami ze stolnika obok.
- Jestem mądrzejszy uważasz... - zaśmiał się pod nosem. Może i tak było, ale chyba on cały czas taki był, a jedynie zmądrzał w jej kwestii. Co do innych to zawsze się tak zachowywał, a skoro puchonka go takiego nie zna to skąd mogła to wiedzieć? Kieran nie wydawał się być mądralą, nigdy się nie przemądrzał i nie chwalił z byle czego, więc tego nikt nie ma prawa mu dopisać. - A tak w ogóle to gdzie Ty mieszkasz? - zapytał z czystej ciekawości. Chciał się nieco dowiedzieć o dziewczynie. Nawet nie wiedział jaką ma rodzinę, czy czystokrwistą czy wręcz przeciwnie, ale to było dla niego mało ważne, jednakże będzie chciała to mu o sobie trochę więcej opowie, tak? Nie będzie chciała to nie, na pewno nikt ją do tego nie zmusi.
- W Londynie, niedaleko pokątnej, ale planuje od pewnego czasu kupić coś swojego, mieszkanie z ciocią przez 24 godziny na dobę jest czasem męczące- zarzartowałam, od pewnego czasu przeszukiwałam różne ogłoszenia w proroku codziennym. Jednak przez te wszystkie zakłócenia magiczne postanowiłam zostawić to do następnych wakacji. - A ty, gdzie mieszkasz?- zapytałam, w sumie nigdy nie gadaliśmy tak normalnie. Zupełnie nic o nim nie wiedziałam, oprócz tego jak ma na imię, w jakim jest domu i ewentualnie ile ma lat.
- No na pewno. Ja dość szybko wyprowadziłem się od swoich rodziców. Co prawda mam starszą siostrę i ona przygarnęła mnie pod swój dach, tak to pewnie nadal mieszkałbym z rodzicami, a w czasie roku szkolnego pewnie bym nadal dzielił z kolegami dormitorium. - powiedział do niej. Chociaż ta druga opcja bardzo mu się podobała. Szczerze powiedziawszy często się nad tym zastanawiał. Po co ma płacić za mieszkanie skoro może bez problemu nadal mieszkać w szkole? Oczywiście finansowo wspomaga go siostra, ale może kiedyś przyjdzie ten piękny dzień, kiedy mu powie, że ma sam sobie opłacać. I może się tak wydarzyć, bo przecież kobieta już długo z nim nie mieszka. Ale doskonale zna swojego brata i wie, że sam by sobie nie poradził ze wszystkim. - Ja na ulicy tojadowej. Pewnie wiesz gdzie to jest. - mruknął do niej i cicho westchnął. Piwo powoli się kończyło, dlatego na razie dał sobie spokój z jego dopijaniem czekając, aż może dziewczyna pierwsza skończy trunek i zwyczajnie się pożegnają i razem opuszczą pub.
-tak tak, kojarze. Kiedyś byłam tam w parku i zwichnęłam sobie kostkę. Swoją drogą to bardzo śmieszną historia - przypomniała sobie tę sytuację. Naszyjnik którego wtedy szukałam jest ze mną do dziś. Z chęcią porozmaaiałabym jeszcze dłużej, ale właśnie przypomniałam sobie, że za niedługo zamykają pocztę. -Chyba muszę już iść. Miło się rozmawiało - pozbierałam wszystkie pocztówki do torby i zebrałam się do wyjścia. Swoją drogą bardzo miło mi się rozmawiało, dobrze czuć, że ktoś jednak nie jest taki zły jak o nim myślałam.
Widział po zachowaniu Roksany, że jednak ich rozmowa dobiegała końca. Uśmiechnął się jedynie do niej kiedy to coś napomniała o śmiesznej historii. Oj gdyby Kieran miałby zacząć opowiadać jej śmieszne historie to chyba by mu dnia zabrakło. - Mnie również się miło rozmawiało, do zobaczenia. - powiedział do niej i poczekał aż tak się zbierze ze swoimi wszystkimi drobiazgami. Na szybko dopił swoje piwo kremowe i razem opuścili pub przed wyjściem zamieniając jeszcze kilka drobnych słów. /2xzt
Ten dzień musiał w końcu nadejść, bowiem chyba żadne z nas nie mogło wytrzymać narastającej presji i tego dziwnego napięcia między nami. Od tego pamiętnego spotkania w sklepie wróżki Celine nie mogłem pozbyć się wrażenia, że spojrzenie tej dziewczyny śledziło mnie przez wiele korytarzy w zamku. Czułem je na plecach w pokoju wspólnym, na zajęciach, w bibliotece, w drodze do Hogsmeade przez błonia - poniekąd przeradzało się to w moją prywatną obsesję. Zachodziłem w głowę, co też może myśleć i czy już wie, a jeśli wie, to skąd - zaraz potem karciłem się za takie absurdalne wnioski. Wszak kupiłem tylko tarota, prawda? Nie musiał być dla mnie, mógł być dla koleżanki, dla babci, dla zupełnie przypadkowej osoby. A mimo to czułem, że ona coś wiedziała... Siedziałem w Trzech Miotłach i sączyłem kremowe piwo. Sterczałem tu już długo przed czasem, chcąc uporządkować myśli i uspokoić nieregularne łomotanie serca. Najchętniej zapaliłbym fajkę, ale ostatnio dosięgła mnie taka bieda, że nawet Hogsy musiałem odsunąć na bok i oszczędzać ostatnią paczkę, w której posiadaniu byłem. Nienawidziłem sobie wyliczać, ale nie miałem wyjścia - ostatni miesiąc był prawdopodobnie najmniej dochodowy w całym moim życiu. Gdybym rozrysował wykres, wrzesień jawiłby się na nim niczym Rów Mariański wśród Alp. Generalnie nie za ciekawie. Nie wiedziałem, co powiem, ani o co zapytam. Starałem się zbyt wiele nie myśleć i nie paść ofiarą własnych zapętleń. Czekałem na to, co się stanie i wiedziałem, że nie ma już odwrotu. Chociaż mogłem jeszcze wyjść...
Zamierzałam sobie darować dzisiejszy wypad do Hogs, bo nawet trzy warstwy koców nie wystarczyły, żebym przestała zamarzać. Zakopałam się w łóżku, starając się przygotować do napisania zaległego zadania na Zielarstwo, ale zaznaczanie różdżką najważniejszych fragmentów (na których miałam się później oprzeć) w podręczniku niespecjalnie mi wyszło, bo już trzeci raz zaczynałam czytać tę samą stronę, dręczona przeczuciem, że o czymś zapomniałam. Dopiero gdy musnęłam wzrokiem świeżo zagojoną ranę na ręce, przypomniałam sobie o akcji sprzed trzech dni, kiedy to na jednym ze szkolnych korytarzy dziwaczna sowa przepuściła na mnie zmasowany atak - w pierwszym odruchu chciałam sięgnąć po różdżkę, ale to był błąd; zwierzę chyba zorientowało się, czemu zanurzam rękę w kieszeni szafy i rzuciło się na moją dłoń z dziobem… dopiero gdy zamarłam w bezruchu, sowa okrążyła mnie dwa razy, po czym łaskawie wylądowała na parapecie, wyciągając w moją stronę nóżkę z przyczepionym do niej listem. Zawartość przesyłki - enigmatyczne zaproszenie do Hogs, żadnych szczegółów, jego podpis - najzwyczajniej w świecie mnie zaskoczyła. Miałam wrażenie, że od czasu naszego spotkania w Akcesoriach Wróżbiarskich (w których zachowywał się tak, jakby popełnił przestępstwo, przekraczając próg sklepu) ten chłopak po prostu mnie unika. A ja wciąż nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego. Nie mogłam się powstrzymać przed śledzeniem wzrokiem jego sylwetki, nim rozpłynęła się w tłumie; rzucałam mu (nie)przypadkowe spojrzenia, kiedy mijaliśmy się na zajęciach, a on ostentacyjnie udawał, że mnie nie zna. Dlatego też, kiedy znowu zrobił coś, czego zupełnie się po nim nie spodziewałam, wiedziałam, że pojawię się we wskazanym w liście miejscu, lecz z wrodzonej przekory musiałam pozostawić go z niepewnością - dlatego przyczepiłam rozszarpaną kopertę z powrotem do nóżki sowy i wypuściłam zwierzę, nie wysilając się, by dopisać coś w stylu do zobaczenia. Aczkolwiek od samego początku planowałam przyjść do Hogs - to, że znowu straciłam rachubę czasu, nie było elementem jakiejś wymyślnej strategii. Dlatego, kiedy przypomniałam sobie o tym spotkaniu, zerwałam się z łóżka, pospiesznie narzucając na siebie najcieplejszy sweter i burgundowy płaszcz aż do samej ziemi; po opuszczeniu terenów Hogwartu skorzystałam z teleportacji, w przeciwnym razie spóźniłabym się tak bardzo, że mogłabym już go nie zastać. Pewnie zrobiłam się trochę zielona na twarzy, lecz przynajmniej udało mi się dotrzeć w jednym kawałku. Całkowicie przemoknięta weszłam do pubu, rozglądając się po wnętrzu w poszukiwaniu... Siedział tam, zlokalizowanie go nie zajęło mi zbyt wiele czasu (miałam już całkiem niezłą wprawę). Opadłam na pozbawione jednej nogi krzesło po drugiej stronie tego, które zajął on i przez chwilę jedynie mierzyłam Caluma wzrokiem, czekając na wyjaśnienia. - Zleciłeś swojej sowie zadziobanie mnie czy po prostu to jedno z jej hobby, którymi zajmuje się już po doręczeniu listów? - przypomniałam sobie, że miałam go o to zapytać. - W sumie nie zdziwię się, jeśli za kilka lat zobaczę ją na pierwszej stronie Proroka, tuż obok artykułu o morderczej sowie, zbierającej krwawe żniwo - to tak pół (kiepskim) żartem, pół serio. W każdym razie chwilowo, jeszcze zanim przejdziemy do rzeczy (bez wątpienia nie była to żadna błahostka, nie fatygowałabym się tutaj, gdybym przeczuwała, że Calum zamierza mi jedynie zawracać głowę jakąś bzdurą), chciałam sobie coś zamówić, ale kiedy przesunęłam palcem po lepkim od rozlanego piwa menu, jedynie westchnęłam cicho. Z niealkoholowych rzeczy, które serwowali na ciepło, dopatrzyłam się jedynie kremowego. Trudno, chyba spasuję. Skrzyżowałam ramiona, zastanawiając się, czy jest sens zdejmować płaszcz, skoro sweter i tak był również przemoczony. A o różdżce oczywiście zapomniałam.
Niecierpliwiłem się, rozglądając się dookoła i próbując zlokalizować najbliższy mi zegarek, by spojrzeć, która godzina i ile czasu pozostało do umówionego spotkania. 10 minut. Zastanawiałem się intensywnie nad tym, co w ogóle zamierzałem jej powiedzieć. W mojej pamięci wciąż żywe było wspomnienie z końca wakacji, gdy udałem się do Londynu do mojego ulubionego sklepu z akcesoriami wróżbiarskimi. Chciałem kupić tylko kilka drobiazgów, ale zainteresowały mnie wiszące nieopodal lady amulety, w które to zapatrzyłem się. Przewijałem między palcami barwne kamienie zawieszone na łańcuszkach lub rzemykach, przyglądając się każdemu z nich i rozpracowując minerały, z których były zrobione. Korzystałem z wiedzy zdobytej na kursie czarodziejskiego jubilerstwa, który ukończyłem pod koniec ubiegłego roku szkolnego. Wcześniej nie sądziłem, że mi się przyda aż tak bardzo, ale w tamtym sklepie wiedziałem już, że nie na darmo ślęczałem po nocach, ucząc się o przeróżnych właściwościach kamieni szlachetnych. Wiedziałem już wtedy, że ten fantazyjny amulet wykonany z malachitu nieszczególnie by się sprawdził, jako że przy jednym większym obiciu rozkruszyłby się na kawałeczki. Nie mówię tego, by szykanować działalność wróżki Celine, sam przecież próbowałem swoich sił w tworzeniu amuletów; po prostu miałem satysfakcję, że potrafiłem stwierdzić takie rzeczy! Szczerbaty uśmiech szybko zniknął z mojej twarzy, gdy tylko mój wzrok padł na osobę za ladą. Ona. Znałem ją z widzenia, była z Hogwartu. I widziała mnie w sklepie wróżbiarskim. Cudownie. Nic wtedy nie kupiłem poza tymi kartami, a głupio mi było jak nie wiem. Czułem, jak gorąco wpełza na moją twarz, prawdopodobnie zdobiąc mi skórę czerwonymi plamami. Wyszedłem Wybiegłem najszybciej jak mogłem. 7 minut. Może się nie zjawi? Może wzgardziła moim osobliwym zaproszeniem? Spooky wróciła do mnie z tą samą kopertą i na dobrą sprawę jedynie ślady rozrywania papieru wskazywały na to, że w ogóle odczytała wiadomość. Obracałem kartkę pięć razy, by mieć pewność, że w żadnym rogu nie kryła się ukryta informacja, że przyjdzie. Nic. Pusto. Sprawdziłem zaklęciem, czy nie napisała tego niewidzialnym atramentem. Również nic. Pozostało mi zdać się na los. 5 minut. Miałem coraz więcej wątpliwości. Co jeśli najlepszym rozwiązaniem będzie ulotnienie się z pubu? Czy nie powinienem w ogóle poruszać tematu? Może panikowałem bez powodu? Dziewczyna wcale nie musiała się interesować moją osobą... w żaden sposób. Te spojrzenia równie dobrze mogłem sobie wymyślić, wyimaginować, nakręcić samego siebie... 2 minuty Czy to czas na wstanie? Nie, przyszła. Spoglądałem nerwowo na każdego kolejnego klienta wchodzącego do pubu, mając nadzieję i jednocześnie modląc się, by nie była to ona. Tym razem, gdy podniosłem głowę znad w połowie opróżnionego kufla kremowego piwa, zobaczyłem jej postać w długim, burgundowym płaszczu prawie do ziemi. Przełknąłem głośno ślinę, czując płynącą we mnie adrenalinę. Co teraz? Dosiadła się, a jej pierwsze słowa nieco zbiły mnie z pantałyku. Zajęło mi dobrych kilka sekund, żeby przyswoić informację, którą mi podała. Parsknąłem śmiechem. - Sorry, nie sądziłem, że obudziło się w niej takie dzikie zwierzę. Na co dzień jest przyjazna. Trochę dziwna, możliwe, że ma jakiś sowi autyzm... Nie wiem, czy takowy istnieje, ale moja znajoma mówi, że podobno tak, więc... - urwałem, karcąc się w myślach za ten słowotok. Rób tak dalej, Dear, na pewno uda Ci się ją przekonać do trzymania buzi na kłódkę... - Chcesz coś do picia? - zapytałem, mimo że dostrzegłem jej minę, gdy patrzyła w menu.
Odgarnęłam przylepiające się do twarzy mokre strąki i posłałam mu coś na kształt półuśmiechu, który wykwitł na mojej twarzy, gdy Calum zaczął się śmiać. To nieznane mi dotychczas zjawisko - obstawiałam, może błędnie (lecz nie bez powodu - za każdym razem, gdy go widziałam, przywdziewał coś na kształt marsowej miny), że zapewne występuje w przyrodzie tak często jak całkowite zaćmienie Słońca. Dlatego też poczułam się niemalże zaskoczona samym faktem, że Dear potrafi wprawić zardzewiałe trybiki swoich mięśni twarzy w ruch i ustawić je w ten sposób, by kąciki ust utrzymywały się w górze. - Nie wiem, czy istnieje coś takiego, jak sowi autyzm, ale jeśli zidentyfikowane obiekty latające mogą przejawiać skłonności psychopatyczne, to obawiam się, że powinieneś się wybrać ze swoją - jak on ją nazwał? -przyjazną sową do psychologa magicznych stworzeń - albo jakiegoś behawiorysty? Merlin wie, jak to się nazywa; ostatnimi czasy namnożyło się sporo dziwacznych zawodów - pisząc dziwacznych mam na myśli 'dziwacznych nawet jak na standardy czarodziejów' - i dołączać do listów ostrzeżenie, żeby przed zbliżeniem się do jej dzioba skonsultować się ze swoim uzdrowicielem lub eliksirotwórcą… ewentualnie od razu magipsychologiem, bo zły dotyk boli przez całe życie - trauma gwarantowana, nie żałuję, że nie mam swojej sowy… i pewnie przez najbliższy tydzień, zanim nie zapomnę o tym ataku, będę podchodziła z rezerwą nawet do tej poczciwej płomykówki, należącej do babci od wieków i rozsypującej się ze starości (dosłownie, gubi pióra w zastraszającym tempie - a w miejscu, gdzie kiedyś, jak na sowę wieszczek przystało, w ramach niedocenionego przez babcię żartu domalowałam jej trzecie oko, na czubku łebka, niemalże całkiem już wyłysiała). Ale chyba trochę zboczyłam z tematu - niemniej jednak w tym czasie cały czas go obserwowałam, utwierdzając się w przekonaniu, że nie mam omamów, a on naprawdę zachowuje się tak, jakby moje towarzystwo było dla niego… problemem? Tylko dlaczego w takim razie szukał sposobności, by się ze mną skontaktować? - Nie… dzięki, niekoniecznie mam ochotę na cokolwiek z tego menu - a herbaty chyba tutaj (o dziwo) nie serwują, więc temat uznałam za zamknięty. Nie chciałam go pospieszać, ale… mógłby już przejść do rzeczy, bo bez wątpienia nie jestem tutaj tylko po to, by dotrzymać mu towarzystwa podczas procesu sączenia piwa kremowego. Co prawda nie powiedziałam tego na głos, aczkolwiek moje spojrzenie było chyba wystarczająco wymowne. O co ci tak właściwie chodzi?
Nie spodziewałem się, że zaraz na początku tego spotkania, o którym sama myśl sprawiała, że dostawałem jakiejś poważnej nerwicy, będziemy się śmiać z mojej sowy i jej domniemanego autyzmu. Tym bardziej nie podejrzewałem, że moją pierwszą reakcją będzie śmiech - rzecz, na którą praktycznie nigdy nie byłem w stanie się zdobyć w chwili tak dużego stresu. Coś jednak w jej wyrazie twarzy, może w tym uśmiechu i zupełnie swobodnym żartowaniu o podziobaniu przez Spooky sprawiło, że na moment się rozluźniłem. Przejechałem ręką po twarzy, a ramiona trzęsły mi się od powstrzymywania napadów śmiechu. - Widzę, że jesteś niezwykle zaznajomiona z procedurami w przypadku identyfikacji obiektów latających z możliwie stwierdzonym skrzywieniem psychicznym. Wynika to z wieloletnich doświadczeń, czy skrycie pasjonujesz się ornitologią? - rzuciłem niezobowiązująco, po czym upiłem łyk kremowego piwa. - Umieszczanie podobnych informacji w liście mogłoby mieć znaczny minus w postaci sowy atakującej, zanim ów list odczytasz, więc niespecjalnie jestem fanem tej opcji. Może faktycznie rozważę konsultację z jakimś ptasim behawiorystą, chociaż nie wiem, czy istnieje ktoś taki... - zastanowiłem się moment, ale szybko doszedłem do wniosku, że musi istnieć jakiś ptasi pasjonat w obrębie tego zamku lub w jakimś bliskim promieniu wokół niego. Zanotowałem w pamięci, by skonsultować się w tej sprawie z Lottą, w końcu ona była znawcą zwierząt i od niej wiedziałem o jakichś badaniach naukowych, które podobno potwierdzały istnienie tego nieszczęsnego autyzmu u sów... Temat został jednak urwany i między nami zapanowała nieco niezręczna cisza, podczas której dziewczyna prawdopodobnie zastanawiała się, po jakie licho została ściągnięta specjalnie do Hogsmeade (co przekazywała mi dość wymowną miną), a ja główkowałem, od czego zacząć faktyczny temat, by nie wyjść na paranoika i kompletnego idiotę, chociaż tego drugiego chyba i tak nie da mi się uniknąć. Odchrząknąłem krótko, wodząc wzrokiem wkoło, by zobaczyć, czy przypadkiem nikt nie przysłuchuje się naszej rozmowie, po czym zacząłem: - Ursula... Ursula, tak? - upewniłem się jeszcze, nie chcąc pomylić jej imienia. - Napisałem, bo... Mam do Ciebie pewną sprawę, ale tego się już pewnie domyśliłaś. Chodzi o to, że... Byłaś. Tam. W sklepie. W wakacje - wyrzucałem z siebie po kolei te pojedyncze słowa. Wcale nie nabierałem pewności siebie, mimo że bardzo starałem się wyglądać, jakbym mówił o tym mimochodem. - Chodzi mi głównie o to, że... No, nie ukrywam, nie chciałbym, aby się ktoś o tym dowiedział. Że tam byłem - dodałem, patrząc na nią znacząco. Chciałem, żeby wiedziała, że dyskrecja w tej sprawie bardzo się dla mnie liczy. - Niespecjalnie służyłoby to mojej osobie... I mojemu nazwisku, gdyby ktoś się dowiedział. Mogę zapłacić - zakończyłem, spoglądając na nią wyczekująco i czując, jak napięcie z każdą kolejną sekundą wzrasta.
Odpowiedź w stylu ‘zawsze lubiłam ptaki’ była chyba na tym poziomie żenująco-suchych żartów, że wykluczyłam ją jako pierwszą, choć nie ukrywam, cisnęła mi się na usta. - Wiem sporo na ten temat z autopsji, więcej nie mogę powiedzieć, bo musiałabym cię poczęstować Obliviate - odparłam śmiertelnie poważnym tonem, zerkając na upijane przez niego piwo i rzuciłam mu pytające spojrzenie, wyciągając rękę w stronę kufla - aczkolwiek niekoniecznie dałam mu wystarczający czas na reakcję, oby nie okazał się jakimś pedantycznym paranoikiem, który brzydzi się dzielenia się z kimś posiłkiem - po czym wypiłam jednego łyka, częstując się kremowym Caluma. Tak samo niedobre, jak zawsze. - Faktycznie, chyba nie powinnam była wyjść od założenia, że ktokolwiek da radę odczytać ostrzeżenie, bo jeśli tylko znajdzie się w pobliżu pazurów, można uznać, że jest już stracony - punkt dla niego za logiczne myślenie, mój mózg chyba został jeszcze w dormitorium, podtrzema kocami i pierzyną. Odchrząknęłam, poprawiając się na krześle, bo chwilę później mi też zaczęła się udzielać ta nerwowa atmosfera, która niepostrzeżenie się między nas wkradła i zawisła w powietrzu, gęstniejąc. - Nigdy nie… - weszłam mu w słowo, niemalże zaciskając usta w wąską kreskę; to nie jego wina, nie mógł o tym wiedzieć, ale naprawdę nie przepadałam za pełną wersją mojego imienia, brzmiało tak, jakby stworzono je dla pomarszczonych wiedźm, które całymi dniami siedzą w swoich mieszkaniach ze stadem psidwaków albo kotów - i choć nie wykluczam tak świetlanej przyszłości, to jednak na ten moment… - wystarczy Ulla, po prostu Ulla - dodałam już łagodniej, bo zrobiło mi się głupio, że zareagowałam w ten sposób. W każdym razie nie musiałam upewniać się, jak on ma na imię, bo - dotarło to do mnie dopiero teraz - znałam je, choć przecież nie można mnie posądzić o pamięć do takich detali; przez Hogwart przewijała się cała gromadka trudnych do przeoczenia Dearów, aczkolwiek to właśnie Calum wyróżniał się na ich tle. W zupełnej ciszy słuchałam tego, co… starał się mi przekazać. A w moich myślach rozszalała się wichura, zalał mnie grad znaków zapytania. Kiedy skończył… ponownie się roześmiałam, bo prawie udało mu się mnie nabrać. Tylko że… może… on chyba wcale nie żartował? Nie kryłam zdumienia, które chwilę później ustąpiło mieszance niedowierzania i chyba irytacji. Czy to spotkanie miało się okazać jedynie stratą czasu? Pochyliłam się nad stołem, skracając dzielący nasze twarze dystans. - Byłam. Tam. W sklepie - powtórzyłam za nim, jednocześnie wciąż gorączkowo zastanawiając się, po co ta cała fatyga… naprawdę chodziło mu o to, żebym nikomu nie zdradziła jego mrocznej tajemnicy? -Okej, w galeonach czy naturze? - poczułam się urażona tą propozycją i wydźwiękiem jego słów, pewnie dlatego udzieliłam odpowiedzi na podobnym poziomie. - Zachowujesz się tak, jakbym dała ci czarnomagiczne artefakty spod lady - to wciąż nie mieściło mi się w głowie, odstawiać taką szopkę z powodu zakupu kart do tarota - o ile mi wiadomo sprzedawanie akcesoriów wróżbiarskich jest wciąż legalne i chyba nie zanosi się na zmiany… a jeśli… tak bardzo wstydzisz się tego, że ktokolwiek mógłby zobaczyć twoją zacną osobę w miejscu o, najwidoczniej, wątpliwej renomie, to proponuję skorzystać z sowiej poczty i następnym razem nie szargać swojej reputacji osobistą wizytą, babcia wysyła również paczki. Za odpowiednią dopłatą, ale przecież... możesz zapłacić, prawda? - w końcu w jego świecie chyba wszystko da się kupić. Z pewnością nie brzmiało to przesadnie miło, nie miało tak brzmieć - zdaję sobie sprawę z tego, że wróżbiarstwo nie jest szanowaną nauką, aczkolwiek jeszcze nigdy nie spotkałam się z tego typu zachowaniem.
Słysząc jej odpowiedź, uniosłem do góry brew i pozostawiłem ją tam aż do momentu, w którym odłożyła z powrotem mój kufel z kremowym piwem na stół. Przecież zapytałem, czy chce coś pić, gotów byłem nawet postawić jej ten kufel piwa, ale wydawało mi się, że jasno odmówiła. - Jesteś pewna, że nic nie chcesz? Nawet wody? - zapytałem, wciąż zerkając na nią z nieskrywanym zdumieniem. Nie byłem "pedantycznym paranoikiem", aczkolwiek nie przywykłem do dzielenia się z innymi osobami jedzeniem lub piciem, mimo że było to tak powszechne zachowanie wśród ludzi. Ja zawsze miałem swoje i lubiłem mieć swoje, toteż działania dziewczyny nieco wybiły mnie z rytmu. Zawiesiłem na chwilę spojrzenie na tym nieszczęsnym kuflu, ale ostatecznie machnąłem ręką w myślach. Przechodząc do istoty problemu nie ukrywam, że czułem się nieco niezręcznie i w pewien sposób głupio. Chciałem przedstawić jej sytuację oraz to, na czym mi zależało w sposób prosty i ubogi w rozległe tłumaczenia, co ostatecznie pozostawiało wiele niedomówień i brzmiało dość absurdalnie. Nie zamierzałem wchodzić w sprawę wszystkich moich relacji rodzinnych oraz tradycji panujących w domu, które mogłyby tłumaczyć moją prośbę, ale niekoniecznie nadawały się do opowiadania zupełnie obcej osobie. Wiedziałem, że może wypaść dziwnie - ba, wręcz wiedziałem, że tak będzie, ale musiałem chociaż spróbować i liczyć na fart, że załapie istotę problemu. Niestety moja wypowiedź została odczytana w zupełnie pokrętny sposób, co chciałem szybko wytłumaczyć. W pierwszej chwili jednak poczułem, jak czerwony rumieniec okala całą moją twarz i pełznie jeszcze niżej po szyi aż na klatkę piersiową, gdy zapytała o sposób płatności. Poczułem się jak kompletny idiota. Rozejrzałem się po okolicznych stolikach, czy wciąż nie wzbudzaliśmy zainteresowania postronnych słuchaczy, po czym nachyliłem się, czując narastającą suchość w gardle. - Daj spokój, dobrze wiesz, o co mi chodzi - zbyłem jej uszczypliwą uwagę, starając się nie pokazywać, jak bardzo mnie ona obeszła. Niestety wyszło jak wyszło, pąs niewątpliwie zdradzał moje wewnętrzne odczucia w tej sprawie. - Nie, nie, zupełnie źle to rozumiesz. Nie twierdzę, że sklep... twojej babci... - informację tę przyjąłem z lekkim zaskoczeniem, aczkolwiek zanotowałem w głowie, że wróżka Celine posiadała wnuczkę w Hogwarcie. - ...jest wątpliwej renomy. Przeciwnie, ja wprost uwielbiam ten sklep! Tylko chodzi mi o to... Że... No, nie chciałbym, żeby ktoś inny wiedział o mojej... Dużej sympatii do jego asortymentu - powiedziałem bardzo pokrętnie, mieszając się we własnych słowach. Ponownie ugodziła we mnie aspektem pieniężnym, o który sięgnąłem nierozsądnie w geście desperacji, a który teraz obrócił się przeciwko mnie. - Tu już też nie chodzi o pieniądze. Chociaż może chodzić, zależy od tego, czy jakkolwiek wyceniasz swoją dyskrecję - zauważyłem zupełnie poważnie.
Wnioskując po jego reakcji, pewnie niespecjalnie spodobało mu się, że dobrałam się do jego piwa, ale cóż, musiał to jakoś przeżyć. Zaprzeczyłam, kręcąc głową - zimna woda mnie nie urządzała, zaczęłabym jeszcze bardziej trząść się z zimna, a wystarczyło mi chyba już to, iż po mojej skórze co chwile przebiegały dreszcze. - Chciałam tylko łyka - nie było sensu kupować całego piwa - bez piany - rzuciłam w ramach wyjaśnienia, każdy ma jakieś dziwactwa, ja nie toleruję piany pod żadną postacią, nie mam pojęcia, dlaczego. Przy okazji dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że nie tylko różdżkę i mózg zostawiłam gdzieś na łóżku - tuż obok nich leżał przecież portfel. Widząc pigmenty czerwieni muskające jego policzek i obserwując, w jaki sposób zaczął się zachowywać, dotarło do mnie, że on naprawdę miał jakąś obsesję na punkcie… utrzymania w tajemnicy faktu, iż zdarza mu się czasem kupić jakieś wróżbiarskie dziwactwa. Robienie z czegoś takiego wielkiego sekretu wydawało mi się absurdalne - bo niby… co miałoby się stać, gdyby ktokolwiek się o tym dowiedział? Ale tak naprawdę - jakie miałam prawo, żeby go oceniać? Patrzyłam na tę sytuację ze swojej perspektywy, a on był przecież jednym z tych dzieciaków, na których poczynania zawsze zwracało się uwagę ze względu na status nie tyle majątkowy, co społeczny. Ode mnie nikt nie wymagał niczego ponad to, bym była szczęśliwa. Potrzebowałam chwili, by ochłonąć i powstrzymać się przed wypowiedzeniem kolejnych słów, które cisnęły mi się na usta. Mimowolnie, niczym jego lustrzane odbicie, pochyliłam się w jego stronę - teraz chyba mogliśmy mieć już pewność, iż nikt nie słyszy tej rozmowy. - Nie mam pojęcia, dlaczego aż tak bardzo obawiasz się, że ktokolwiek mógłby się dowiedzieć o twojej wizycie u nas w sklepie, ale bez wątpienia musisz mieć jakiś racjonalny powód - a przynajmniej mam taką nadzieję... Niemniej jednak chyba czułam coś na kształt rozczarowania? Sama nie wiem, czego tak właściwie spodziewałam się po tym spotkaniu, ale bez wątpienia było to coś zgoła innego niż… jego propozycja - przemilczę to, że ponowiłeś swoją… ofertę… może… uznajmy że w ogóle nie zadałeś tego p-pytania? - powracanie do aspektu materialnego jedynie mnie zirytowało; zanim jednak zdążyłam powiedzieć cokolwiek więcej, zrobiło mi się tak zimno, że nie dałam rady powstrzymywać się dłużej przed szczękaniem zębami z zimna. Zrzuciłam z ramion przemoczony płaszcz, ale to wciąż nie rozwiązywało problemu. - S-s-słu-ch-chaj - chciałam jakoś go uspokoić, aczkolwiek w tym momencie wydukanie z siebie kilku zdań zajęłoby mi pewnie całą wieczność. - M-mó-g-głby-byś w-wycza-czar-r-row-w-ać o-g-g-nn-ik? - cokolwiek, co będzie emanowało ciepłem? Ewentualnie może po prostu przesiądźmy się na miejsca koło kominka? Fantastycznie, poziom mojej irytacji ponownie podskoczył - tym razem z powodu własnej głupoty. Bez różdżki czułam się jak bez ręki.
Zdawałem sobie sprawę, jak to musi wyglądać z jej perspektywy. Jakiś dziwny koleś zaprasza ją do Hogsmeade, po czym proponuje pieniądze za milczenie, a cała sprawa dotyczy kupienia kart tarota w sklepie wróżbiarskim w Londynie. Ja wszystko to wiedziałem - wypadło dziwnie, powstało mnóstwo pytań bez odpowiedzi o oboje zdawaliśmy się nie rozumieć nawzajem swoich intencji. Co jednak miałem zrobić? Wygadać jej się, że to dla mnie bardzo ważne, bo jak dowie się o tym ktokolwiek mający kontakt z moją rodziną i odrobinę nieco złej woli, mógłbym zostać definitywnie skreślony z rodowego drzewa Dearów? Miałem brać ją na litość, że jej milczenie będzie dla mnie cenniejsze niż złoto, to jeśli nie ono, to już nigdy nie ujrzę galeona na oczy? Żalić się, że jeśli powie komukolwiek, mogłem liczyć się z mieszkaniem w mojej marnej pracowni w Hogsmeade do końca życia, bo Hogwart zapewniał mi nocleg jeszcze tylko dwa lata? Niby nie brzmi tak źle, ale jeśli zastanowić się nad długoterminowymi skutkami takiego obrotu spraw - miałbym przejebane. Mógłbym stracić znacznie więcej, bo nie tylko rodzinę, dom i dostęp do pokaźnego skarbca rodzinnego, ale także dobre relacje między kuzynostwem i znajomymi, a szkolni plotkarze na pewno podjęliby temat, znęcając się nade mną psychicznie i wypisując o mnie niestworzone rzeczy na łamach tego szmatławca Obserwatora. Dostrzegałem w jej twarzy lekkie zirytowanie. Sam byłem tak spięty, że gdyby obok nas coś spadło, prawdopodobnie zszedłbym na zawał serca. Patrzyłem na nią uważnie, gdy pochylała się nad stolikiem i zbliżyła swoją twarz do mojej - z trudem powstrzymałem odruch odsunięcia się. - Mam, mam sporo powodów - wypaliłem, lecz zamilkłem z nietęgą miną, spodziewając się zaraz pytań. Że też nie umiałem trzymać języka za zębami... - Dobra, dobra, tego nie było, nie pytałem - przyznałem szybko i kiedy chciałem przejść dalej, dostrzegłem, że działo się z nią coś złego. Zaczęła się niekontrolowanie trząść i szczękać zębami. Zmarszczyłem brwi, było aż tak zimno? Mój wzrok padł na płaszcz, który z siebie zrzuciła. Cały mokry. Czemu nie wysuszyła się wcześniej? - Nie masz różdżki? - zapytałem ze zdumieniem wymalowanym na twarzy. Co jak co, ale poruszając się po okolicach Hogwartu i Hogsmeade nie wyobrażałem sobie nie mieć ze sobą różdżki, nieważne jak bardzo wadliwa potrafiła być od czasu początków zakłóceń magii. - Słyszałaś o tych wszystkich incydentach? O wilkołaku, o niuchaczach, o grasujących boginach? Nie boisz się chodzić tak... No wiesz, bez niej? - zapytałem szczerze zdziwiony, obracając własną różdżkę w palcach. Skoro jednak prosiła, rzuciłem na nią niewerbalne Fovere, które powinno ją ogrzać. Tak, w tej oto sposób Calum Dear rozpala dziewczyny... - Chcesz się przesiąść w cieplejsze miejsce? Przy kominku jest wolny stolik - spytałem, nieświadomie trochę czytając jej w myślach. Możliwe, że to spotkanie nie potrwa dłużej i zaraz się rozejdziemy, ale gdyby jednak chciała napić się kremowego piwa, wolałbym nie testować mich możliwości czarowania. Raz zadziałało, za drugim razem może podpalić jej włosy...
Kostka: 5->4 Punkty w kuferku: • z zaklęć - 24 Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z zaklęć - 2 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z zaklęć - 1
Przez chwilę po prostu patrzyłam się na niego, lustrując uważnie wzrokiem każde drgnienie strun mięśni jego twarzy. Kiedy rzucił zaklęcie, skinęłam mu głową w podziękowaniu - co prawda wciąż było mi zimno, ale przynajmniej nie miałam już na sobie przemoczonego swetra. Wstałam, żeby przesiąść się na wskazane przez niego miejsce i obróciłam krzesło w stronę paleniska, wyciągając w tamtą stronę trzewiki. - Dzięki - rzuciłam, kiedy już się do mnie dosiadł, rozedrgane zęby wciąż jeszcze podzwaniały o siebie, ale przynajmniej, gdy zacisnęłam je, dźwięk ustawał, a mi z każdą chwilą robiło się coraz cieplej. - Zapomniałam o tym spotkaniu, wybiegłam w ostatniej chwili, różdżka musiała zostać w dormitorium - wzruszyłam ramionami, niespecjalnie chcąc tracić czas na tłumaczenie się, cóż, zdarza się, niektórzy mogliby pomyśleć, że w tych czasach to szaleństwo, ale… - dzisiaj nie będę jej potrzebowała - dodałam, zanim zorientowałam się, że pewność, z jaką to powiedziałam, może być zastanawiająca - urwałam więc temat, nie zamierzając się tłumaczyć, że… nie czułam niepokoju. I choć intuicja bywa zawodna, to w moim przypadku niezachwiana pewność, iż ten dzień będzie… spokojny, równie monotonny jak senne, rytmiczne uderzenia kropel deszczu o szybę… cóż, jakkolwiek to nie brzmi, wiedziałam, że dzisiaj nie stanie się nic odbiegającego od normy. Naciągnęłam rękawy swetra aż na same koniuszki palców; oczy wciąż chłonęły melodię wygrywaną przez płomienie na pięciolinii powietrza - i chyba nawet nie przeszkadzało mi to, że za plecami szemrały dziesiątki ludzkich głosów. W tym konkretnym miejscu czułam się komfortowo. - Nie przyszłoby mi do głowy, żeby komukolwiek o tym powiedzieć, bo niby po co? I komu? - musiałam wrócić do tego tematu, skoro już mnie tutaj ściągnął; chciałam, żeby przynajmniej ta kwestia się wyjaśniła. Rozejdziemy się za krótszą lub dłuższą chwilę - ale dopiero, kiedy przekonam go, że może mi zaufać. Jeśli to dla niego naprawdę takie ważne…? - Nie zrobiłam tego i nie zamierzam zrobić - mógł mi wierzyć, mógł powątpiewać - to już jego sprawa. - Myślę, że... gdybyś... - urwałam, dopiero teraz odrywając wzrok od paleniska; chyba nie potrzebował moich rad.