Na czwartym piętrze, z myślą o studentach powstał obszerny Pokój Rozrywek. W miejscu tym, każdy uczeń może się nieco zrelaksować. Zapewne dlatego miejsce to jest tak popularne i raczej nigdy nie świeci pustkami. Znajdują się tutaj dwa duże stoły bilardowe, tarcza do gry w rzutki, kilka stolików do gry w szachy, a także do eksplodującego durnia. Na szafkach znajduje się kilka klasycznych czarodziejskich gier, chociaż można tu znaleźć i coś bardziej mugolskiego. W rogu pokoju stoi nieco zniszczona, stara kanapa, zwykle przez kogoś zajmowana. Natomiast za nią jest duży kosz, który dzięki zaklęciom, zawsze chłodzi jego zawartość, czyli różne butelki z napojami. Zazwyczaj pod sokami dyniowymi ukryte są butelki piwa kremowego, a i niekiedy można znaleźć tam coś innego.
Autor
Wiadomość
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Pierwszą osobą, która postanowiła złapać Moe i wymienić z nią wspólnie kilka uwag była kapitan Slytherinu, aktualnie będąca w tak zaawansowanej ciąży, że Davies przez moment miała obawy, czy w Pokoju znajdował się ktoś, kto mógłby przyjąć ewentualny poród. Po jej 'gratulacjach', zmarszczyła brwi. Nie tylko jej należały się takie gratulacje. Podczas gry popisali się również pałkarze, ścigający, obrońca, w zasadzie wszyscy błyszczeli, zwłaszcza na tle rywala. Dlaczego to właśnie jej przypadły słowa prawie-uznania? - Takie zwycięstwa budują pewność siebie. Mam nadzieję, że tacy rozpędzeni wlecimy w Slytherin. - nie była pewna, czy podarowała Heaven odpowiedź dyplomatyczną, czy jednak zahaczyła nieco tonem głosu o groźbę. Czuła się mocna. Gryffindor grał przebojowo. Nie sądziła, by ktoś im zagrażał. A już na pewno nie żmije, gdzie, jak przypuszczała, jedynym wartym uwagi zawodnikiem był Matt. - Pro, to chyba nie jest Twój dzień na picie. Może usiądź na chwilę? - poklepała gryfońskiego obrońcę w ramię, po czym, przedłużonym spojrzeniem, a następnie skinieniem głowy, dała do zrozumienia, że idzie dyskutować z Gallagherem. - Podpisałeś zadanie? - rzuciła z pobrzmiewającą gdzieniegdzie irytacją, jednak chwilę później zmieniła ton. Nie miała mu tego za złe. Zwłaszcza, że przy okazji mocno przybliżało ją to do miotlarskich zakupów. Ciekawe, czy chociaż przeczytał treść. Dobrze, że jej drobny szyfr był na tyle ukryty, że trudno byłoby go na pierwszy rzut oka wyłapać. - Mówiłam Ci, że Krukoni nie mają się czym chwalić. Elio robi, co może, ale z tym składem plany odnośnie Pucharu Quidditcha są do zapomnienia. - wyjaśniła pokrótce, próbując uprzedzić ewentualne pytania. Oszczędziła sobie przy okazji kąśliwości pokroju groźby, że jeżeli Ravenclaw miał cokolwiek w tym roku wygrać, to może najwyżej mecz ze Żmijkami. Poniekąd nawet liczyła na to, że do tego dojdzie.
Może i jakoś nieszczególnie interesował ją quidditch, ale musiała przyznać, że drużyna Gryffindoru w tym roku wyglądała naprawdę atrakcyjnie, więc z nieco większym zainteresowaniem śledziła mecz. Nie dało się też ukryć, że oglądanie cudzych kontuzji, a przynajmniej gdy nie był to nikt jej dobrze znany, poprawiało jej skutecznie humor. Niemniej nawet gdyby nie była teraz w wyjątkowo dobrym humorze, to przecież nigdy nie odmówiłaby imprezy i alkoholu. Jeszcze w drodze do pokoju rozrywek posłała @Morgan A. Davies uśmiech, co w jej mniemaniu było wystarczającym wyrazem gratulacji, a pierwsze co zrobiła po dotarciu na miejsce, było rzucenie kilku prostych zaklęć, które miały umilić im to spotkanie jak np. Essentia Mirabile (Sprawia, że w otoczeniu unosi się przyjemny zapach. Każdy odczuwa je inaczej, tak jak woń Amortencji) i Scribo, którym zawiesiła w powietrzu czerwony napis "BAW SIĘ, GRYFFINDORZE!" Zanim całkiem typowo dla siebie zapomni się w tańcu, musiała przecież znaleźć coś mocniejszego na odwagę, gdyby dane jej było zbliżyć się do jakiejś pięknej pani, a nie tylko tego rudego bydlaka. Jej biodra mimowolnie dostosowały się już do muzyki, powoli wprawiając w ruch resztę ciała, jednak jej zmrużone oczy wędrowały w skupieniu po całej sali w poszukiwaniu ukrytego trunku. Tanecznym krokiem przemieszczała się z jednego miejsca w drugie, zdeterminowana do wypicia czegokolwiek, co nie byłoby cholernie za słodkim piwem kremowym. W końcu natrafiła na szafkę z nieopisanymi butelkami, jednak jaki byłby z niej Gryfon, jeżeli odrobina niewiedzy spowodowałaby rezygnację z działania? Zresztą - gdyby ktoś konkretny dałby jej choćby i szklankę wody, byłaby bardziej podejrzliwa, niż pijąc pozostawiony w ten sposób alkohol. Bez większego zastanowienia upiła kilka łyków, jednocześnie robiąc krótki piruet i z każdym kolejnym krokiem spoglądając na wszystkich coraz bardziej z góry. Dosłownie. Gdy przymknęła nieco oczy, tańcząc swobodnie, nie próbując przypomnieć sobie przy tym żadnego z wyuczonych układów, miała już ponad dwa metry wzrostu.
Można do mnie śmiało zagadywać, to wam pokaże szafeczkę z szóstki <3 Ale z faktu nabijania postów na Aco ostrzegam, że moje posty raczej nie będą eposami
Nie przepadał za meczami, ale już impreza po wydawała się być bardzo fajnym pomysłem. Na samych trybunach siedział, bez entuzjazmu, ale jednak zerkał jak im idzie. Okazało się, że całkiem nieźle. Trzeba było przyznać, że drużynę mieli naprawdę mocną. Niby się na tym nie znał, ale nie trzeba było być wielkim znawcą, żeby zauważyć utalentowane osoby wśród grających gryfonów. Krukoni wypadli naprawdę blado, ale to był dopiero początek sezonu. Wszystko było jeszcze do nadrobienia, a w ich przypadku - do stracenia. Kibicował razem z @Albina Abrasimova, którą interesowało to wszystko chyba trochę bardziej. Razem też poszli na imprezę w pokoju rozrywek, która wydawała się najbardziej interesującą częścią tego popołudnia. Na dworze było całkiem zimno, zdążyli porządnie zmarznąć. Na szczęście pomieszczenie było ciepłe, w zasadzie było wręcz gorąco od tłumu gryfonów, nie w takiej znowu ogromnej salce. Co nie oznaczało, że nie warto było poszukać czegoś, co jeszcze bardziej ich rozgrzeje. Ledwo zdążyli się rozejrzeć, a już jakiś starszy gryfon wcisnął mu butelkę z płynem przypominającym whisky. Wzruszył ramionami i znalazł jakieś dwie szklanki, żeby rozlać sobie i dziewczynie. Podał jej jedną z nich. - Dobra, za wygraną gryfonów. Swoją drogą, kiedy to ty będziesz zdobywać zaszczyty? - dopytał i napił się łyka, ciekawy, czy Albina jest w ogóle zainteresowana dołączeniem do drużyny. Z tego co pamiętał, całkiem lubiła sport, w przeciwieństwie do niego. Nawet nie zauważył w pierwszej chwili, że trochę zmalał i generalnie - przybrał znacznie delikatniejsze kształty. Po chwili jego twarz się też zmieniła i nie było już wątpliwości, że wygląda dokładnie jak jego towarzyszka.
Bardzo gorliwie zagrzewała drużynę do walki, ponieważ quidditch był tą jedną z niewielu płaszczyzn na których jej rodzima szkoła i Hogwart się pokrywały. Dopiero od niedawna próbowała się dostać w szeregi zawodników, w związku z czym czuła się dwojako zobowiązana do bycia super-czirliderką, bo kto wie, może kapitan drużyny zobaczy i przychylniej spojrzy na jej kandydaturę? Biedny Asphodel musiał znosić - co robił dzielnie - jej podskoki i ruskie piosenki kibola ultrasa, które były bardzo obelżywe ale na całe szczęście mało kto rozumiał co ta wariatka wykrzykuje. Cała aż poczerwieniała z ekscytacji na policzkach gdy okazało się, że wspaniała drużyna Lwów wygrała to starcie. Całą drogę opowiadała Larchowi o tym jakich gryffindor miał świetnych zawodników. Na wejściu do pokoju potknęła się o jakąś butelkę, którą w końcu podniosła, tylko po to, by zobaczyć, że Aspi już jej oferuje napitek. Uśmiechnęła się wdzięcznie, stawiając butelkę koło nich jak na chytrą ruską babe przystało, coby mogli się napić jak już wypiją to co naszykował Larch i ujęła szklankę w dłoń. - Spasiba, da, za pabiedu! - powiedziała stukając szklanką w jego szklankę- Ty inedługo budziesz kibicowali mienia. - skinęła głową biorąc potężny łyk jakby waliła wódkę a nie delektowała się whisky. Już się szykowała by mu powiedzieć jakim to ona będzie świetnym zawodnikiem i że on musi koniecznie jej wtedy kibicować znacznie lepiej niż to robił do tej pory, kiedy zaswędziała ją twarz. Powoli zaczęła przypominać Asphodela, na co nie zwróciła uwagi, bo on zaczął przypominać ją, co ją jakoś niesamowicie ucieszyło- Abel! - wykrzyknęła, bo miał przecież takie trudne imię nie tylko do wymówienia ale i zapamiętania- Kak ty charaszo wyglądajesz! - zaśmiała się odstawiając szklankę i obejmując jego policzki- Krasiwy malczyk! U nas takie w rasyji czarodzieje które mogu zmieniat swoju wygląd. Kak wy zwiecie ich? Metamorfiki ? - dopiero wtedy zobaczyła, że jej dłonie też wyglądają nieco odmiennie od tych, które normalnie widziała na końcu swoich przedramion i dopiero wtedy ogarnęło ją zdziwienie.
Uwielbiał jej gadatliwość. Generalnie bardzo lubił dziewczyny pełne pasji, którym buzia się nie zamykała i zawsze były przepełnione energią. Kojarzyło mu się to z Carmel i prawdę mówiąc dzisiaj na trybunach, słuchając głośnych krzyków koleżanki, naprawdę za nią zatęsknił. Miał ochotę napisać do niej list, ale trochę się obawiał, że tylko od nowa wszystko w sobie obudzi. Nie widzieli się już naprawdę długo, powoli przyzwyczajał się do myśli, że wyjechała i prawdopodobnie przez długi czas nie wróci. Myślami trochę zbaczał na Chloé, ale tak czy inaczej żałował, że Carmel nie kręci się po korytarzach, nawet jeśli miała spławiać go przez kolejne lata. Przynajmniej byłaby w pobliżu a on mógłby udowadniać jej, że jest przecież warty jej uwagi. Teraz pozostały mu jedyne listy i nie wiedział, czy to będzie jakkolwiek wystarczające. Była pewnie teraz otoczona przystojnymi czechami i nawet niespecjalnie wracała myślami do Hogwartu. - No ja mam nadzieje! - odparł, gotowy do kibicowania jej, kto wie, może nawet z niezłym jak na niego entuzjazmem? Może nie zamierzał krzyczeć na trybunach, ale z całą pewnością mocne trzymanie kciuków miała jak w banku. Dopiero po chwili, próbując napić się kolejnego łyka, zobaczył, że jego dłonie wyglądają inaczej. Zdecydowanie inaczej. Przyjrzał się sobie na tyle na ile mógł bez pomocy lustra a potem spojrzał na szklankę podejrzliwie. - Drinki na imprezach to zawsze jest takie ryzyko... ale hej, trzeba przyznać, że teraz jestem dużo atrakcyjniejszy - zauważył, orientując się, że wygląda dokładnie jak jego towarzyszka, która niewątpliwie była śliczna. No, przynajmniej do momentu, do którego jej wygląd też nie zaczął się zmieniać. - Okej, ty za to trochę teraz tracisz na uroku. Ale nie ma tragedii, nie? Metamorfomag, swoją drogą, ale twoja nazwa jest nawet fajniejsza - ocenił i w pewnym momencie, rozglądając się po sali dostrzegł Coni. Dwumetrową Coni. Tak to było właśnie pić alkohol nie wiadomego pochodzenia. - No ładnie - zwróciła się do siostry. - Wiesz, że nie powinno się pić i jeść niczego podejrzanego? - pouczył ją, sprzecznie z samym sobą, ale w końcu od tego był.
Dopełniali się w tych kilku aspektach, Albina nadrabiała tam, gdzie Asphodel wybierał zachować powściągliwość. Rosjanka zdawała się nie znać nawet definicji tego słowa nie tylko w gestach i zachowaniach, ale w ogólnym podejściu do życia. Uśmiechnęła się szeroko w odpowiedzi na jego entuzjazm bo ten typ już tak miał, że każda iskra ją cieszyła nawet najmniejsza. Przyglądała mu się z rozbawieniem kiedy stawał się nią przy czym szukała też lustra czy czegokolwiek w czym mogłaby się przejrzeć, żeby zobaczyć efekt drinka na samej sobie. - Aj glupoty gawarisz. - machnęła ręką podchodząc do okna i przyglądając się sobie w szybie. Dotknęła swojej odmienionej twarzy i krótkich, chłopięcych włosów, a potem złapała się za nos i znó się zaśmiała- Kakie to śmiesznoj! - pokręciła głową. Zaczęła się śmiać jeszcze bardziej, gdy zaczął pouczać dziewczynę o niebagatelny wzroście- Eto takoj wygladaju jak kogoś pouczajet? - powiedziała ocierając łezki z kącików oczu- Atliczna, atliczna. - sięgnęła po butelkę, któą sama znalazła chwilę wcześniej i napełniła ponownie ich dwie szklanki. - Meta-morfi-mag. - powtórzyła dla lepszego przyswojenia. Ostatnimi czasy zawzięcie przykładała się do poprawy swoich umiejętności językowych, czego powodu pozornie nie było jak odkryć jakby to była wielka tajemnica. W rzeczywistości ktoś kogo obdarowała szczerym zainteresowaniem zaśmiał się z jej nieudolnych potknięć językowych co ją, jako niezwykle konkurencyjną osobę, dotknęło trochę za głęboko i za cel w tym roku postawiła sobie nauczyć się mówić pięknie po angielsku. Szło jej to jak krew z nosa, ale skoro nawet biedny profesor Shercliffe zgodził się dawać jej douczki to znaczyło, że kto wie, może na wakacje będzie w stanie bezbłędnie zapytać o drogę jak się znów zgubi na wiosce pod Borrowdale? - Albina, Ty chaczu, charaszo ze mną dawaj. - podsunęła Albinie 2.0 szklankę- Ja bardzo ciekawa szto teraz sie wydarzy.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
- Pewnie, że tak. Dzięki wielkie. – Odpowiedział z łobuzerskim uśmiechem, bo przecież już w liście przyznał się dziewczynie do swoich niecnych zamiarów. Zresztą w jej głosie bez problemu zasłyszał gdzieniegdzie zirytowany ton, chociaż zdawało mu się, że wbrew pozorom, wcale aż tak bardzo się na niego nie wkurza. - Wybacz. – Mruknął jednak na wszelki wypadek, bo co jak co, ale nie chciał z powodu takiej błahostki wdawać się z nią w żadne kłótnie. Lubił ją, ale nie mógł zapomnieć również o pewnej nutce rywalizacji. Inna sprawa, że nie był nawet świadomy tego, że w pracy domowej z historii magii panna Davies celowo zrobiła mu żart. Nie oszukujmy się, jak dostał gotowca, to nawet go nie czytał. Podpisał tylko na dole pergamin i wysłał go wprost do profesora Shercliffe’a. - Mimo wszystko mam nadzieję, że podzielisz się jakimiś pikantnymi szczegółami. – Pozwolił sobie zażartować a propos krukońskiego treningu. Miał nadzieję, że rzeczywiście było tak jak mówi Moe i że Niebiescy nie mają się czym popisać. Mimo tego, jeśli mieli jakieś asy w rękawie, wolał o nich wiedzieć przed meczem. – Wiesz, nadal jesteś mi winna przysługę. – Dodał zaraz ściszonym głosem, rozglądając się dookoła. Nie chciał, by ktoś podsłuchiwał ich rozmowę. Z tego samego względu nie zamierzał jej zresztą w tym miejscu kontynuować. Poza tym nawet nie byłoby to kulturalne. W końcu Gryfonom za to zwycięstwo należała się impreza, a i panna Davies powinna skupić się na zabawie. - No to Wasze zdrowie. – Podniósł więc szklankę nieco wyżej na znak toastu, a po chwili upił kolejnego łyka whiskey. Chyba miał rację, wcześniej wyczuwając w niej dziwny posmak, bo kiedy tylko uraczył swój organizm kolejną dawką bursztynowego trunku, z jego uszu nagle zaczęło się dymić. - Widzisz? Mówiłem, że z tą Ognistą jest coś nie tak. – Mruknął z przekąsem, chociaż sam stwierdził, że taki mankament nie zepsuje mu wieczoru.
Przewróciła wyłącznie oczami na to wszystko. Jego psikus, zwłaszcza w okolicznościach, gdzie Gallagher nie miał pojęcia o jej własnym, najwyżej poprawiał jej humor i nie był niczym znaczącym. Owszem, dobrze było być częścią czegoś takiego, jednak wszystko musiało mieć w pewnym momencie swój koniec. Zwłaszcza, gdy ona sama pozostawała raczej bierna. - Nie było Cię na trybunach? - zapytała w odpowiedzi na prośbę o szczegóły, jednak chwilę później machnęła na to ręką. Niech mu będzie. Przysługa to przysługa. O meczu mógł mu opowiedzieć ktokolwiek. O Krukońskim treningu - właściwie tylko ona. No i Pandora, ale w to trudno byłoby komukolwiek uwierzyć. Zatem Davies, rozdarta przyjaźnią z obydwoma lataczami oraz kwestią zakładu, postanowiła powiedzieć tyle, ile wiedziała. A nawet podzielić się pewnym przypuszczeniem. - Elio pracuje nad ich kondycją. Być może prowadzi też jakieś siłowe treningi. One by miały nawet więcej sensu, jakby chciał sprawić, że Krukoni rzadziej będą spadali z mioteł. - przepychanie się, walka bark w bark i umiejętne wpadanie w przeciwnika też potrafiło być często częścią rozgrywki i nad takimi elementami dobrze byłoby się pochylać. Nawet, jako przede wszystkim szukająca widziała w solidnie zbudowanych i trzymających się twardo miotły graczach zdecydowanie większy potencjał, a i pewność w grze. - Przykłada też wagę do zespołowości. Każe współpracować dla osiągania dobrych efektów w parach. To powinno im dużo dawać w kwestii wzajemnego zaufania. A czy daje... - urwała na chwilę, namyślając się, czy powinna zdradzić Ślizgonowi coś jeszcze. Jako jednej ze stron zainteresowanych walką o Puchar nie powinna w ogóle współpracować z wrogiem. A jednak honor, poczucie obowiązku, a zaraz po nich poczucie siły własnej drużyny zdecydowały o dalszych słowach. - Rzucili mi się też w oczy podczas ich ostatniego treningu. Co prawda mogę się mylić, mogli być na etapie tłumaczenia ćwiczeń, albo coś wymyślać w stylu podawania do siebie nawzajem, ale Elijah był wtedy bez pałki. Sam zdecyduj, co z tym zrobisz. - ujrzała taki urywek sytuacji z ich treningu, kiedy biegła na jakieś zajęcia dodatkowe i nie miała czasu zbyt długo przyglądać się całemu zajściu. W normalnych warunkach wbiegłaby na boisko z miotłą w ręce i wykrzykiwała, że należy ją przyjąć do grona latawic. Trochę już tak miała, że konflikty między domami miały znacznie mniejsze znaczenie w momencie, w którym miała okazję chociaż odrobinę pofruwać.
Właściwie, znając pannę Davies, powinien się domyślić, że wywinęła mu w zamian jakiś numer, ale nie oszukujmy się, mając gotową pracę domową, nie zastanawiał się co jest z nią nie tak. Nie czytał, nie sprawdzał, a po prostu zawierzył jej w pełni, oddając w jej ręce swój los, a przynajmniej ocenę z historii magii. Chyba nie było to zbyt rozsądne posunięcie, ale prawdopodobnie i tak nie obraziłby się o jej zaszyfrowaną wiadomość. Lubił wdawać się w takie przyjacielskie przytyki, a i Moe darzył sympatią głównie przez wzgląd na to, że nie boczyła się zbyt długo, jeśli zdecydował się zarzucić jakimś żartem. - Zabij mnie, ale nie zdążyłem. A miałem już przygotowany gryfoński banner, serio. – Powiedział zupełnie szczerze i miał nadzieję, że dziewczyna mu uwierzy. Wszak na ostatnim meczu Gryffindoru, jeszcze w tamtym roku szkolnym, kibicował niezwykle głośno. Jego młodsza siostra należała do Domu Lwa, i nawet mimo tego, że pozostawała na wymianie w czeskiej Szkole Magii i Czarodziejstwa, nie zamierzał rezygnować ze wspierania Czerwonych, jeśli tylko nie grali ze Slytherinem. W końcu Carmel by go zamordowała, gdyby dowiedziała się, że jest inaczej. - No i żałuję, że nie widziałem jak złapałaś znicza. – Westchnął ciężko, bo i boiskowe harce panny Davies zwykle były spektakularne. Prawdę powiedziawszy tylko czekał aż Gryfonka dołączy do którejś z ligowych drużyn quidditcha i nie ukrywał, że po cichu liczył na to, że trafi właśnie do Zjednoczonych z Puddlemere. Mogliby chociaż raz grać do jednej obręczy, a i jej udział byłby spory wzmocnieniem dla drużyny. Póki co jednak zamilknął, słuchając uważnie wszystkiego tego, co na temat krukońskiej gry miała mu do powiedzenia jego rozmówczyni. Co jakiś czas tylko kiwał głową na jej słowa, pokazując że może kontynuować swój wywód. - Same ich treningi nie brzmią głupio… Myślisz, że Elijah zmienia pozycję? To w sumie dość istotna informacja. – Podzielił się wreszcie swoimi przemyśleniami, ale niestety akurat w tej kwestii oboje mogli jedynie gdybać. Tak czy inaczej zamierzał przekazać uzyskane informacje ślizgońskiej pani kapitan podczas najbliższego treningu Slytherinu. Musieli się przygotować na wszystkie scenariusze. - Dzięki. – Dodał jeszcze z uśmiechem, żeby nie być niekulturalnym. Wiedział przecież, że Moe nie musiała wcale się z nim swoją wiedzą dzielić, a przysługę wypełnić innym razem. Był jej więc wdzięczny, że mimo wszystko zachowała się honorowo, nawet jeśli oznaczało to bratanie się z wrogiem. - Dobra, to teraz mów, czego Wy się ostatnio uczyliście. – Zażartował jeszcze, chociaż doskonale wiedział, że dziewczyna nie nabierze się taką podpuchę. – Nie złość się. Między nami powiem Ci, że akurat mecz z Wami będzie dla mnie bardziej stresujący. Krukoni rzeczywiście wydają się słabsi i od nas, i od Was. – Nie chciał ogłaszać takich stwierdzeniem wszem i wobec, ale akurat z panną Davies się przyjaźnił, więc nie widział przeszkód, by obdarować ją odrobiną szczerości.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Posłała Ślizgonowi przedłużające się, oceniające spojrzenie, po czym zachichotała. Nie miała problemu z tym, by zniknął z jednej czy dwóch gier w roku. Ważniejsze dla niej było, aby zobaczyć go naprzeciwko siebie w meczu Gryfonów ze Żmijkami. Reszta należała do niego. - Carmel wyjechała to już nie jesteś takim fanem czerwonych, co? - zadrwiła, jednocześnie kończąc swój bezalkoholowy napój i rozglądając się za kolejnym. Szybko odstawiła butelkę, na wymiankę zabierając w dłonie drugie. Już po pierwszym łyku stwierdziła, że coś jest nie tak, skoro wąsami (!) zaczęła zahaczać o szyjkę butelki. Obejrzała swoją sylwetkę w jakimś przeszklonym meblu, po czym uśmiechnęła się szeroko, przechodząc do pocieszania Gallaghera. - Jeszcze się zdążysz naoglądać moich popisów. Chyba, że umrę ze starości. - wzruszyła ramionami, po czym chwyciła za swoją długą do piersi brodę, sugerując, że już wiele życia jej nie zostało, skoro była w takim stanie. - Szukającym raczej nie będzie, a cała reszta jest dla mnie mało istotna. - skomentowała pomysł Matthew, sugerujący, że kapitan Kruków postanowiłby zmienić pozycję. Jeżeli to by miało cokolwiek zmienić w grze jego drużyny, albo przynajmniej przynieść zwycięstwo z zielonymi, Davies nie miałaby z tym żadnego problemu. - My nawet nie mamy kapitana, Matt. - zachmurzyła się na moment, przypominając sobie, że ostatni trening to ona była zmuszona poprowadzić. I że nie należał on w żadnym stopniu do budujących, jeżeli chodziło o jedność w drużynie, współpracę, czy choćby zdolności motoryczne. Ale okładanie się pałami to też zawsze był jakiś pomysł.
Nie pamiętał, kiedy ostatnio był na takiej grupowej imprezie, gdzie byłoby tylu uczniów i studentów, a dodatkowo nie byłoby to uroczystym, drętwym balem, na którym porządku pilnują nauczyciele. Swawola, luźna integracja i brak jakichkolwiek ograniczeń połączone z tak dobrym powodem do świętowania - to Bruno lubił najbardziej. To wydarzenie to najlepsze, co go spotkało dzisiejszego dnia. A sama wygrana przybliżała ich nieco do Pucharu Domów. Slytherin był na szczycie, co było gorsze nawet od ostatniego miejsca Gryffindoru. Upił kolejny łyk z tej podejrzanej butelki Ognistej. W żołądku mu zawirowało, a potem ten dziwny helikopter zaczął przesuwać się ku górze, co wywołało spory niepokój w chłopaku. Popatrzył najpierw na butelkę, jakby przypatrywał się dziwnemu okazowi magicznego stworzenia. A potem skierował niepewny wzrok na @Lazar Grigoryev i bez słowa odstawił szkło na pobliski stolik. Lepiej, żeby nie pili tego więcej. Może uda im się dorwać jakiś normalny alkohol. Tarly rozejrzał się po pomieszczeniu ponownie. Robiło się coraz to tłoczniej. Bomba! Im więcej ludzi, tym lepiej. Ciasnota sprzyja jeszcze lepszej integracji, bardziej... cielesnej. W pewnym momencie ujrzał... dwie Albiny! What the... Mógł się spodziewać wiele po tej imprezie, ale chyba nie tego. Co dwie Balbinki, to nie jedna. - Patrz, Lazur. To jest magia, a nie jakieś tam... historyczne dyrdymały! - dotknął delikatnie ramienia Rosjanina, by skierować jego wzrok na @Albina Abrasimova i @Asphodel Larch, który teraz wyglądał zgoła inaczej. Bruno nie mógł ocenić definitywnie tego, w jakiej wersji wolał Aspa. Chyba jednak w tej uroczej, chłopięcej... Gestem zaprosił Lazara do tego, by podeszli do grupki Gryfonów. Choć z jednej strony towarzystwo Grigoryev'a w zupełności mu wystarczało, to jednak dzisiaj Bruno miał ochotę na porządne balety, a o takie ciężko we dwie osoby, choćby był to najprzystojniejszy i najbardziej charyzmatyczny Rosjanin ever.A był. Podeszli do nich. Tarly tanecznym krokiem z bananem na twarzy. W pewnej chwili zatrzymał się i utkwił wzrok w @Aconite 'Haze' Larch. Przyglądał się jej dość intensywnie, z otwartymi ustami w niemym szoku. Miała chyba sześć stóp wysokości! - Haze! Jaka pogoda tam na górze? - zawołał, powstrzymując śmiech. Z trudem. Właściwie była niewiele wyższa od niego, ale widok dziewczyny w takiej wersji był bardzo... dziwny. Szczególnie, że w normalnym wydaniu była ona dość drobna, filigranowa. - Cześć Albino-Jeden i Albino-Dwa. - przywitał się pogodnie - Jak się bawicie? - zagaił. Był w zaskakująco dobrym nastroju. Podrygiwał lekko w rytm muzyki. Chętnie by też dzisiaj potańczył, ale musi się jeszcze trochę nastroić ku temu. Nagle poczuł, że ten nieszczęsny helikopter znów kręci kółka w jego żołądku i kieruje się w stronę głowy. Uśmiech spełzł mu z twarzy. W uszach zaczęło mu szumieć, jakby wzbijał się do lotu na najnowszym Nimbusie. Na gatki Merlina, co się dzieje?!. W głowie mu się zakołowało, a uszy zrobiły gorące, jak od wrzącej wody. I wtem... stał się jebanym czajnikiem. Autentycznie! Z jego uszu zaczęła unosić się para. A przecież nie wytężał swoich szarych komórek, jak na jakimś egzaminie! Czy to wina tej whisky? Wszystko było możliwe. Nie wiedział, jak to wygląda z perspektywy obserwujących go osób, ale na pewno bardzo zabawnie. Gdyby miał lusterko, to pewnie posikałby się ze śmiechu...
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Spojrzał na nią naburmuszony zupełnie tak, jak gdyby chciał jej właśnie wyrządzić wielką krzywdę, choć w rzeczywistości jego twarz zaraz złagodniała, a on sam uśmiechnął się znacznie szerzej. Lubił ją za to, że nie obrażała się za głupie, przyjacielskie przytyki. Byłby więc hipokrytą, gdyby sam miał się pieklić o tego typu spostrzeżenia. - Wypraszam sobie. Jeżeli tylko nie walczycie ze Slytherin, kibicuję Wam z całego serca. – Odpowiedział również kpiącym tonem, niejako przedrzeźniając swoją koleżankę. Zamilknął jednak na nieco dłużej, żeby napić się swojej whiskey. Smakowała jak smakowała, ale trudno było siedzieć na imprezie o suchym pysku. Miał jednak szczerą nadzieję, że tym razem nie zacznie mu po niej dymić z uszu i że jego organizm powoli przyzwyczai się do dość nietypowego trunku. Wyglądało jednak na to, że nie tylko Ognista była podrabiania. Z tego co zdążył bowiem przyuważyć Moe postawiła na kremowe piwo, o którego butelkę zahaczała właśnie stylowymi wąsami. - Zostaw je na stałe. Pasują Ci. – Chciał się odgryźć za jej wcześniejsze drwiny, ale machnął zaraz na to rękę, bo rozmowa o quidditcha wydawała mu się o wiele bardziej pasjonująca. Zresztą w jego przypadku mało co mogło wygrać właśnie z tematem miotlarskich sztuczek. - Mam taką nadzieję. Składałaś w ogóle papiery do jakichś drużyn z ligi? Mogę Ci pomóc jak coś z podaniem. – Zaoferował swoje wsparcie, skoro sam miał już za sobą cały ten upierdliwy proces rekrutacyjny. – Też mi się nie wydaje. Billie dobrze sobie w ostatnim sezonie radziła. Pozostaje więc ścigający albo obrońca, no chyba że tak jak mówisz, był to tylko zabieg treningowy. – Rzucił w odpowiedzi, chociaż nie mieli już raczej nad czym się rozwodzić. Żadne z nich nie siedziało w głowie Elijah, by w stu procentach przewidzieć jego plany co do najbliższego meczu. Matthew uniósł zaś brew w wyrazie zaskoczenia, kiedy dotarły do niego kolejne słowa panny Davies. - Jak to? Franklin zrezygnował z fukcji? – Zapytał, nie do końca mogą uwierzyć w taki scenariusz wydarzeń. Gryfoński kapitan był naprawdę świetnym zawodnikiem, który nie dawał sobie skakać po pagonach. Nie widział żadnego powodu, dla którego miałby dać sobie spokój z quidditchem i lwią drużyną.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Rozejrzała się po sali i zauważyła kilka ciekawych przypadków - najwyraźniej zarówno alkohol, jak i nie-alkohol potrafiły mieć w tym pokoju swoje dodatkowe właściwości. Cóż, w końcu 'pokój rozrywek', czyż nie? Heaven była nagle wzrostu Harringtona, Mgiełka górowała nad całą ekipą, a Matt i Bruno udawali lokomotywy parowe. Albo inne dymiące cuda. Działo się. - Mam półtora roku do ukończenia szkoły. Wcześniej i tak nie mogę nic zdziałać w kierunku występów w lidze. - wyjaśniła pokrótce swój brak zaangażowania w ewentualne kombinowanie w stronę kontraktów. Po prostu na ten moment niczego nie byłaby w stanie osiągnąć. A przecież, niezależnie od talentu, drużyny obawiały się podpisywać długoletnie umowy z juniorami. Choćby przez wzgląd na kontuzjogenność szkolnych rozgrywek. - Nitka, trochę Ci się rozciągnęło! - zawołała do zaskakująco wysokiej Gryfonki, odwracając się na moment od Gallaghera. Całej reszty nie zaczepiała. Jeszcze. - Chyba jednak wolę być Morganą, niż Merlinem. - zażartowała, jednocześnie uchylając się od dalszych komentarzy na temat Elijah i prowadzonych przez niego treningów. Wolała nie drążyć tego w zbyt dużym stopniu. Jeszcze faktycznie mogłaby mu jakoś dotkliwie zaszkodzić. Choć nie za bardzo wiedziała, jak. - Nie przyszedł we wrześniu na trening, potem jakoś mi zniknął, nie umiem się z nim skontaktować. Sama wymyślałam zabawy w ramach wrześniowego treningu i pewnie niedługo znowu coś zorganizuję dla rozprostowania kości. - nie miała obaw przed wtajemniczeniem go w sytuację Gryfonów. Skoro rozbili Krukonów bez kapitana, to po ewentualnym wyłonieniu kogoś spośród chętnych mogłoby być już tylko lepiej.
To był nieszkodliwy, dziwny, ale w zasadzie ciekawy efekt. Kiedy indziej miałby okazję zobaczyć jak to jest być dosłownie w czyjej skórze? Kaleczony angielski z jego ust brzmiał dziwnie i trochę komicznie, ale pewnie w samych jego gestach też dało wyczuć się, że z "Albiną" jest coś nie tak. Prawdę mówiąc, Asp podziwiał, że w ogóle umie dogadać się w obcym języku. Sam jakby wyjechał za granice byłby zagubiony jak dziecko, nie znał żadnego języka i jakoś nie wyobrażał sobie nauczyć się go od podstaw do takiego stopnia, żeby móc rozmawiać, żyć i nawet uczyć się w nim. Od czasu do czasu poprawiał dziewczynę, bo chyba chciała dopracowywać swój poziom angielskiego, ale nie robił tego zbyt natrętnie, żeby jej nie zniechęcić. Lubił, kiedy dużo mówiła, nawet jeśli nad znaczeniem niektórych słów musiał się chwilę zastanowić. Może i on z czasem podłapie podstawy rosyjskiego z tej zlepki dwóch języków? - Dokładnie - uśmiechnął się, kiedy dziewczyna prawie idealnie powtórzyła wymowę słowa, które jakby nie patrzeć, do najprostszych nie należało. Sięgnął po podaną przez nią szklankę, chociaż po tym dziwnym efekcie nie był pewien, czy picie dalej to taka rozsądna opcja. Z drugiej strony, co złego jeszcze mogło się stać? Chyba niewiele. Upił łyka alkoholu i spojrzał na Bruno, który akurat do nich podszedł. - Hej, hej. W sumie świetnie. Ekspresowo wyładniałem, na co tu narzekać - pokręcił głową i dopił resztę alkoholu. -A ty się dobrze czujesz? Bo trochę nie wyglądasz, wszystko ok? - zapytał, widząc, jak z uszu chłopaka leci para. Kto organizował ten alkohol? Ewidentnie ktoś chciał się zabawić ich kosztem. Może krukoni podrzucili jakieś dziwne eliksiry i podolewali ich do butelek? Miał tylko nadzieje, że nic im w związku z tym nie zrobi jakiejś poważniejszej krzywy.
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
W sumie to wpieprzył się na gapę na imprezę. Czy był wiernym kibicem domu lwa? Jeżeli miałby być szczery, to chyba powinien kibicować domowi, do którego go przydzielili, kiedy zjawił się na wymianie, a prawda była taka, że znał jednego zagorzałego fana tego sportu. Poszedł na mecz dlatego, aby się przekonać czy był to jedynie fan, czy może zawodnik. Jednak nie mógł dostrzec jej twarzy, co raczej nigdy mu się nie zdarza. Był dobry w wyłapywaniu osób, którym życie specjalnie chciał utrudnić. Czemu tak? To nie jego wina. Bawił go ten karzeł, który robił wokół siebie tyle szumu. Kompletnie niepodobny do tego, z czym do tej pory się spotkał w tej szkole. Dlatego wszedł razem z kilkoma innymi osobami, uśmiechając się i zagadując, jakby od dawna należał do tej paczki. Nie zorientowali się, cóż, nie mógł im się dziwić. Widzieli swoje twarze pierwszy raz, a euforia po wygranym meczu była zbyt duża, aby mogli cokolwiek podejrzewać... Poza tym, czy impreza nie była otwarta? Jeszcze nie wiedział, na jakich dokładnie zasadach to działało. Wchodząc do pomieszczenia, dostrzegł szafkę, która wydała mu się dziwnie podejrzana. Był ciekawskim, wchodzącym w cudze sprawy człowiekiem, dlatego ruszył właśnie tam. Odkrył żyłę złota, czy nic? Jego usta rozszerzyły się w pięknym uśmiechu, godnym pogratulowania, kiedy wzrok spoczął na ognistej. Chwycił jedno z naczyń i odkręcił, szukając kubka, którym mógłby się poczęstować. Picie z gwinta to nie na te okazje, poza tym, czy popijanie w samotności z butelki nie jest smutnym widokiem? Nalewając trunku do kubka, rozejrzał się po pomieszczeniu. Dostrzegając w oddali @Albina Abrasimova, która stała z innymi uczniami, na moment zaprzestał wszelkich czynności, które wykonywał. Jego brew drgnęła, jednak ciało nie ruszyło się z miejsca. Jakby jednym spojrzeniem potrafił oznajmić ją, że znajdował się w pomieszczeniu... Odwrócił się bokiem, szukając krzyczącego skrzata, który był jego prawdziwym celem na dzisiejszy wieczór.
Hyacinthe Layton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 154 cm
C. szczególne : Blizna na barku, której towarzyszy nienaturalny, wyżarty przez wilkołaka dół, małe zadrapania i szramy na całym ciele, brązowe piegi, drobna postura.
Ten głośny karzeł przechodził ostatnimi czasy jakiś okres dziecięcego załamania nerwowego. Nie wiadomo czy z powodu nie ubłagalnie zbliżającej pełni, czy może słodko-gorzkiego sukcesu, bo jednak nie zdobyła nawet złamanego punktu dla swojej drużyny, jedynie asystując jak zwykle królującej w powietrzu Hemah. Przygnębiona, popijała sobie słodkie jak ulepek piwo kremowe, siedząc gdzieś w rogu pokoju. Co chwilę przelatywała wzrokiem po tłumie w poszukiwaniu chociaż jednej znajomej, a przede wszystkim zainteresowanej jej towarzystwem buźki. W takich momentach wyjątkowo tęskniła za Holdenem, który towarzyszył Hiacyncie na każdej imprezie, umilając czas swoim jestestwem. Niestety, już nie grał nie uczył się w Hogwartcie, pozostawiając Layton całkowicie samą (no, oprócz Pro, z którym nie potrafiła się złapać na nawet jeden wątek wypad gdzieś tam w świecie). No, ale chyba tak wyglądało to słynne dorosłe życie, że się popijało alko bez alko, zamulając w samotności na miękkiej pufie. Cysia rozłożyła się na niej wygodniej, wyciągając buzię w stronę źródła światła, no przynajmniej muzyka, którą tam puszczali była całkiem spoko, toteż potupywał sobie w rytm nóżką. Lekko przymknęła jeszcze oczy i westchnęła ciężko, bo być samemu to serio straszna lipa nawet jeśli jesteś taką złośnicą jak ona. I tak sobie leżała i leżała, z nadzieją czekając na prostą i przede wszystkim tanią rozrywkę, gdy nagle zrobiło się jakby ciemniej. Leniwie otworzyła jedno z brązowych ocząt, mrucząc pod nosem coś zupełnie niezidentyfikowanego. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby tego dziwnego typka rozpoznać. Za bardzo nie wiedziała co i jak, i po co, ale on najwyraźniej jakiś problem miał czy potrzebne, w każdym razie zupełnie to gryfonki nie interesowało, ale było jedno, ale, bo Hiacynta kierowała się jedną zasadą w życiu - lepsze chujowe towarzystwo niż brak towarzystwa, więc niejako litując się nad sobą samą spokojnie wyrzekła w jego stronę. - Zabierasz mi niezbędne światło, jak masz tak stać nade mną jak ostatni debil to przesuń się w bok ale siądź gdzieś nie wiem - no niezbyt to była logiczna wypowiedź, zdecydowanie brakowało w niej inteligencji czy polotu, ale Cysia była tylko głupią nastolatką, nikogo nie powinno więc to dziwić. - Byłeś na meczu? - otworzyła drugie oko i upiła kolejny łyk piwa kremowego. Wyglądała jak dziesięciolatka, ale no cóż, nie lubiła alkoholu i bez niego jej odwalało zresztą. Mógł zauważyć różnice w zachowaniu brunetki, bo jakaś wyjątkowo wyczilowana była, jakby przed imprezą najarała się lulka czy wzięła inny ogłuszacza, ale przecież nie byli teraz na boisko, toteż nie miała jeszcze powodu do jakiegoś wielkiego stresu.
Uśmiechnęła się promiennie na widok Bruna, jak zawsze tak ucieszona, że w jej policzkach aż pojawiły się charakterystyczne dołeczki. Odstawiła szklankę by pospiesznie go przytulić, co już mogło być podejrzane patrząc z boku. Przechyliła głowę i mrugnęła do towarzyszącego mu chłopaka. - Priviet! - kojarzyła, że był studentem z wymiany ale chyba nie mieli okazji się zapoznawać- Jestem Albina. - wyciągnęła rękę do @Lazar Grigoryev. Był bardzo przystojnym młodym człowiekiem, miała ochotę patrzeć mu w oczy chwilę dłużej, ale uszy Bruno parsknęły kłębami pary co skutecznie odwróciło jej ciekawskie spojrzenie. Zaśmiała się i szturchnęła gryfona w jedno z uszu. - Jak czajnik. - świetnie Balbina, ty to umiesz w komplementy jak nikt. Chciałaby nawet dodać coś więcej, ale na jej barkach wylądował jak kamień ciężar czyjegoś spojrzenia. Bywa czasem tak, że nie wiesz nawet kto, nie wiesz skąd, ale ktoś patrzy. Czujesz to pod skórą, jak małe mrówki maszerujące po karku, niechciana uwaga. Powoli obróciła głowę spoglądając przez ramię i rejestrując pojawienie się @Dickens V. Vardana. Łuk jego uniesionej brwi był ostry jak krawędź noża. Przełknęła ślinę na chwilę tracąc rezon. Był tu. Widział wszystko. Potrząsnęła głową i podniosła ponownie swoją szklankę. - Wy budziecie pit z nami? - zaproponowała kolegom, szturchając Asphodela- Tolko nie z etoj butelki, szto wy budziecie wyglądać podobnie do mienia. - zaśmiała się pokazując flaszkę w okolicy Asphodela. Nie mogła stwierdzić, czy miałaby czy nie coś przeciwko większej ilości Albin w swoim otoczeniu. Gilało to w pewien sposób jej wrodzony, ruski egocentryzm. - Za Gryffindor! - zaproponowała toast, bo jak to tak, bez toastów. Whisky była gównianym napitkiem do toastów, nią się chyba należało delektować, w niczymt o jednak nie przeszkadzało Abrasimovej bezcześcić angielskie świętości i walić materiał na hejnał.
Ostatnio zmieniony przez Albina Abrasimova dnia Pon 2 Gru 2019 - 20:19, w całości zmieniany 2 razy
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Zarejestrował obecność karła, którego odszukał dosyć szybko. Będąc niemal w szoku, że tak spokojnie osiadła na jakimś dziwnym siedzeniu (tak, pufy raczej nie były czymś, na czym często sadowił tyłek), jakby reszta świata ją nie interesowała. Był raczej gotowy na krzyki i wyzwiska z jej strony, ba! Liczył na to, jakby w tym momencie właśnie chaosu potrzebował. Tak, pragnął destrukcyjności. Może to ich pierwsze spotkanie wywarło na nim takie wrażenie, i dlatego teraz tego potrzebował... A może to fakt, że w pomieszczeniu znajdowało się więcej mu znanych osób i już czuł się nieswojo, jakby ktoś mógł coś wyczuć... Wyczytać z ruchu jego dłoni, ze spojrzenia rzucanego co jakiś czas w przestrzeń, obserwując twarze osób tutaj zebranych. Wiedział, że nie było takiej możliwości. Skrajności były jednak w jego stylu, dlatego tego właśnie się trzymajmy. Przemierzył te kilka metrów, przystając obok miejsca jej spoczynku. Siedziała tak nisko, nic dziwnego, że zrobił cień swoją osobą. Mógł czuć się urażony, że nie zaszczyciła go nawet jednym spojrzeniem. Czuł się dotknięty, zraniony, cokolwiek tylko pasowało. Chociaż czy naprawdę był taki niezadowolony? Czy to po prostu wyraz jego twarzy, z którym najwidoczniej przyszedł już na świat. O, jest i wyzwisko, jedno więc odhaczone (chociaż naprawdę słabo wyszło). Upił łyk z kubka, chociaż nie był on nawet potrzebny z racji tego, że butelka wciąż była otwarta i znajdowała się w jego dłoni. Kucnął obok i zerknął na to, co sama trzymała w ręce. Bez udzielania jej odpowiedzi (w końcu rozmowa dotycząca meczu nie była czymś, co w tym momencie go interesowało), czy nawet przywitania się z jej osobą, chwycił naczynie bez zastanowienia (uprzednio oczywiście przenosząc własny trunek do jednej ręki) i upił łyk, smakując tego, czym się poiła. Obrzydlistwo. Jak na prawdziwego zimnokrwistego jegomościa, tolerował tylko czyste procenty.-Co jest? Myślałem, że znajdujesz się w stanie wysokiego upojenia, skoro jeszcze nie rozerwałaś mi krtani.-Powiedział, będąc w naprawdę ciężkim szoku. Czy się zawiódł? Widać to było po podkowie, którą ułożył z ust. Jednak czy imprezowy nastrój nie zepsuł mu się w momencie, w którym musiał zaobserwować coś, co zwyczajnie nie przypadło mu do gustu?-Posuń się.-Nachalny. Taki właśnie w tym momencie był. Zajmowała jednak tak niewiele miejsca na tym siedzisku, że bez problemu zasiadł obok, niemal dosłownie wtapiając się w środek. Głupie i niewygodne, jednak co począć. Łatwo raczej z tego nie wyjdzie.
Hyacinthe Layton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 154 cm
C. szczególne : Blizna na barku, której towarzyszy nienaturalny, wyżarty przez wilkołaka dół, małe zadrapania i szramy na całym ciele, brązowe piegi, drobna postura.
Przywykła do tego, że ludziom nie można ufać, bo prędzej czy później Cię zostawią, bez zastanowienia wyrywając Twe serce i zabierając je ze sobą. On wzbudzał w niej tylko i wyłącznie negatywne emocje, być może dlatego, że wydawał się być taki podobny. Wywoływał u Hyacinthe tylko i wyłącznie negatywne emocje oraz przeogromne zainteresowanie. Chciała go poznać, odkryć dlaczego się uwziął, dlaczego wśród tłumu piękniejszych, śmielszych osób odnalazł własnie ją. W głowie niczym mantrę powtarzała słowa tekstów swych ulubionych kapel, byleby nie dać się ponieść emocjom, bo chyba o to mu właśnie chodziło - pragnął furii i niepokoju, którym emanowała, wszędzie gdzie się tylko pojawiła. Wiedziała, że będzie trudno, że przed pełnią zupełnie nie potrafi się powstrzymać i wystarczy jedno krzywe spojrzenie żeby wybuchła, ale lubiła wyzwania, emocje towarzyszące zakładom - tamtego wieczoru przyjęła zakład z samą sobą. Kiedy siadł obok ponownie zamknęła oczy wyciągając twarz łaknącą słońca w stronę światła (jakże ona nienawidziła jesieni) i uśmiechnęła lekko, trochę niepodobnie do samej siebie. - Sama z siebie jestem wystarczająco pobudzona i nie potrzebuje alkoholu - rzekła leniwie, delektując każdym kolejnym słowem, które wypływało z jej ust, miała nadzieje, że ten totalny brak zainteresowania czy odmowy na wyrwanie butelki z słodką cieczą z ręki, zadziała na nieznajomego jak płachta na byka - No i podobno lepiej niczego nie mieszać z Tojadowym - wzruszyła ramionami beznamiętnie, bez najmniejszego problemu przyznając brunetowi do swego wilkołactwa. Kolejny test, jeśli obrzydzony postanowi ją opuścić to znaczy, że naprawdę nie jest wart jakichkolwiek emocji z jej strony - czy to pozytywnych czy to negatywnych. Nie zdążyła nawet wykonać tego krótkiego polecenia, kiedy ten wielki mężczyzna wpakował się na tę samą pufę, na której siedziała. Przy okazji przytrzasnął swym ciężarem kilka długich kosmyków kręconych włosów, które spływały z boku sylwetki Hyacinthe. Mocno zmarszczyła brwi, zaciskając usta w cienką linię. Niewychowany. Jedynym ruchem wyciągnęła je na wierzch, przy okazji muskając nimi policzek Durmstranczyka. Skoro on zakłócał jej prywatną przestrzeń to ona też mogła, nie? Toteż nawet się nie kłopotała z zabieraniem tych, które znalazły miejsce na torsie czy odsłoniętych ramionach Dickensa. Dopiero po dłuższej chwili wspólnego leżenia zrozumiała, że jeszcze nie odpowiedział na to pytanie. Na trybunach go nie widziała, ale nie żeby specjalnie jakoś się rozglądała za dupkiem, który zniszczył jeden z jej zwyczajowych treningów, więc pewnie było tak jak myślała - wbij się tam na krzywy ryj i szukał taniej rozrywki, czyli zupełnie jak ona. Totalnie nie wiedziała z której strony chce go ugryźć, czy chce zagadać czy jest zainteresowana nowym towarzystwem, kompletnie nic - jedyne co było pewne to, to że ciepło drugiego ciała wpędzało mózg Layton w stan dziwacznej paniki. Chyba było miło, ale nie do końca, przyjemnie pachniał, jednocześnie zdecydowanie zbyt ciężko oddychał, no i nie potrafiła zignorować woni alkoholu, którą niejako prześmiergł biorąc kolejne łyk z butelki, którą dzierżył pomiędzy palcami. Dlatego czekała na niego, zupełnie obojętna na wesołe okrzyki ludzi i jego towarzystwo, a niech się dzieje co chce - w najgorszym przypadku znów się zdenerwuje i sobie stamtąd pójdzie.
W zasadzie Asphodel też nie poznał jeszcze Lazara, teraz natomiast prezentował się z nietypowej strony, łatwo można było sie przy tym pogubić. Kiedy dziewczyna mu się przedstawiła, sam się zreflektował. - Asphodel. Normalnie wyglądamy trochę... na odwrót. Ciekawe kto postanowił sobie pożartować - pokręcił głową i spojrzał na Albine, której obecny stan nie przeszkadzał w dobrej zabawie. Bardzo dobrze. Oni chyba nie musieli się martwić i zmieniać butelki, bardziej ich wygląd już nie mógł się odwrócić. Dolał więc sobie alkoholu bez zastanowienia, mając nadzieję że nie ma on w zapasie większych niespodzianek i dziewczyny szklankę też uzupełni. Póki co jednak jej nie opróżniał, mając na uwadze, że na pewno ma słabsza głowę niż jego starsza koleżanka. Wolał się nie doprowadzać do stanu, którego miałby potem żałować, zwłaszcza że z alkoholem doświadczenie miał niewielkie, a to, cokolwiek to właściwie było, wydało się dość mocne. Kiedy jednak zaproponowała taki toast, przyzwoitość nie pozwala odmówić. Uderzył lekko jej szklankę i upił małego łyka. - Wy też nie jesteście w drużynie, nie? - dopytał, bo w zasadzie nie był zbyt zorientowany, a sylwetka Lazara wskazywała na to, jakby jednak kontakt ze sportem miał dość bliski. Z tego co wiedział, przyjezdni chyba mogli grać? W sumie ręki by sobie nie dał uciąć, ale tak mu się wydawało.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Gdyby spojrzeć na niektórych imprezowiczów, można by pomyśleć, że alkohol uderzył im do głowy, ale prawda była zgoła inna. Mało kto zdążył się uraczyć procentami na tyle, by odczuć ich zgubne skutki. To raczej magiczne efekty towarzyszące nie do końca sprawdzonym trunkom sprawiały, że niektórzy nabrali nagle dodatkowych cech czy umiejętności. Szczerze mówiąc, nie przepadał za tego rodzaju udziwnieniami, a po tych widokach cieszył się, że jego whiskey wywołała wyłącznie dymienie z uszu. Nie najgorzej. - Ah… Cholera, kompletnie o tym zapomniałem. W sumie to głupota, że są te wymogi wiekowe. W końcu często młodsze osoby wykazują już spory talent. – Mruknął niechętnie, bo przecież naprawdę trzymał kciuki za pannę Davies, a ostatnimi czasy na każdym kroku przypominał jej o tym, by złożyła swoje CV do którejś z ligowych drużyn. Teraz czuł się trochę głupio, że może rozbudził tylko niepotrzebnie jej entuzjazm, skoro póki co nie mogła spełnić swoich marzeń ze względu na jakieś bezsensowne kryteria. Kiedy Moe zaczęła kogoś wołać, instynktownie spojrzał w tym samym kierunku, ale pokręcił tylko ze zrezygnowaniem widząc wzrost dziewczęcia. Cholera jasna, co oni dodawali do tych trunków? - Za bardzo trzymasz się schematów. – Skomentował jeszcze dowcipnie jej wygląd, choć w istocie też wolał ją widzieć bez wąsów. Inna sprawa, że efekt jej piwa kremowego jeszcze jakoś był w stanie przełknąć. Był mniej upierdliwy niż reszta, a przynajmniej dodatkowo można było się wspólnie pośmiać. - Co Ty gadasz… to dziwne z jego strony. Chociaż oczywiście nie wątpię w to, że doskonale go zastępujesz. – Uśmiechnął się do niej szczerze, bo domyślał się, że nagłe zniknięcie Franklina mogło wywołać w drużynie lwów niemały popłoch. – Myślisz, że będziecie organizowali jakieś wybory na nowego kapitana? – Zapytał jeszcze, choć tym razem wcale nie miał na celu zbadania strategii swoich przeciwników. Wszak, taka wiedza i tak niewiele by mu dała. Był po prostu ciekawy, co Gryfoni zadecydują, bo jakby nie patrzeć, sytuacja była dość pilna i wyjątkowa.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Wzruszyła bezradnie ramionami, jakby jeszcze bardziej dając do zrozumienia, że bardzo by chciała brać udział w oficjalnych, pozaszkolnych już rozgrywkach, ale pewnych rzeczy nie była w stanie przeskoczyć nawet eliksirem postarzajacym. Zresztą - może to i lepiej. W szkole też miała sposoby na wybieganie i wyszumienie się. A przy okazji czerpała z lekcji wiedzę i miała czas na to, aby trochę dorosnąć przed rzucaniem się na sportową karierę. Tak, była dobra. Nie, nie była gotowa. - Powinieneś zmienić tor jazdy, Lokomotywko. Bo na meczu rozbijesz się o Gryffindor. - odpłaciła mu się za jego uwagę swoim przytykiem, po raz kolejny związanym z quidditchem i rywalizacją domów, uderzając przy okazji w jego parującą przypadłość i jednocześnie czując, że broda i wąsy powoli jej znikały z twarzy. Siwa grzywka również zaczęła nabierać barw. - Coraz mocniej rozważam, czy by im nie oszczędzić wyborów. - zadeklarowała, jasno sygnalizując, że sama rozważała rolę kapitana. Może i była młodsza od większości graczy. Może i dopiero co znalazła się w drużynie. Ale już samo wyszukanie chętnych do opaski wśród czerwonych, których spotkała na wrześniowym treningu graniczyło z cudem. Co zatem stało na przeszkodzie, by Davies w następnym oficjalnym meczu mogła zbijać sobie piątki z drugim z kapitanów? - Pewnie nie zostawisz tego dla siebie, co? - zapytała po chwili, poniekąd ignorując zdradzenie Mattowi swoich rozważań i 'tajemnicy'. Mógł z tym zrobić, co chciał. Ale gdyby nie rozkrzyczał tego na pół szkoły, z pewnością byłaby mu wdzięczna.
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Odprowadził znikający we wnętrzu kieszeni woreczek dość tęsknym spojrzeniem i choć niczego nie powiedział, jego mina mówiła sama za siebie. Podobał mu się jego tok myślenia. Ledwo rozejrzał się po pomieszczeniu, a już wiedział w którą stronę się skierować. To było trochę tak, jakby alkohol wyczuwał już z daleka – jakby przyciągał go z niemożliwą do pomylenia z czymkolwiek inną siłą. Nie zdarzało mu się to często, jedynie w obliczu specjalnych okazji, czyli dokładnie takich jaką była ta. Z odpowiedniego powodu, w odpowiednim towarzystwie. Otworzył szafeczkę, a jego oczom ukazało się całe mnóstwo niepodpisanych buteleczek. Nie miał pewności, że to alkohol, ale tak właśnie wyglądały... nie zastanawiał się więc długo, ba, wcale się nie zastanawiał, po prostu wyciągnął dwie, jedną wziął dla siebie, drugą podał Brunowi, i hejże, ile sił w gardle, łyknął jej od razu, jakby było mu to pilnie potrzebne do życia. Nigdy nie przepadał za tym szkockim specyfikiem, ale dziś wydał mu się nader paskudny, do tego stopnia, że skrzywił się z odrazą. — Jja nefem szofyficicie ftejcauej łiszki — powiedział, dopiero po momencie orientując się, że język jakoś mu się dziwnie plącze — uszsie naebaouem? — ze zmarszczonymi ze zdziwienia brwiami chciał przyjrzeć się etykiecie... tej zaś tam nie było. Co wypił? Coś, co sprawiało, że nie potrafił mówić jak człowiek. Tak jakby jego akcent nie utrudniał mu komunikacji w wystarczającym stopniu! Odstawił butelkę gdzieś na bok, postanawiając, że więcej z niej dziś pić nie będzie. Potem rozejrzał się, zatrzymując na dłużej wzrok na @Matthew C. Gallagher i uśmiechając się do niego nieznacznie. Nie podszedł jednak, póki co trzymał się Bruna... a ten zaś mu bez mała uciekł! Ledwo usłyszał, że mówił mu coś tam o tej Gryfonce, po prostu poszedł za nim i ze zdziwieniem przyjrzał się dwóm Albinom. — Bribiet — odbełkotał i z czystej bezradności po prostu się zaśmiał — Blablazar. Bazar. Lablablazar. Nieftożlag — chciał jej zapytać czy jest z wymiany, a jeśli tak, to dlaczego, go licha ciężkiego, na co dzień nosi mundurek z Hogwartu, ale bełkoczący efekt alkoholu skutecznie mu to uniemożliwiał. Szkoda, wyglądało na to, że pogadałby z nią sobie po rosyjsku. Z drugiej strony wszelkie pytania i tak wyleciały mu z głowy, kiedy oczy nagle zaszły mu mgłą... zaraz, mgłą? Nie, to dym! W dodatku wylatujący prosto z uszu stojącego przy nim chłopaka. Zamachał ręką przed twarzą, rozwiewając go na boki, bo odzyskać czystość widzenia. — Fruno, szymi ci z uszuf — powiedział, pokazując na wszelki wypadek, bo miał duże wątpliwości co do tego, że mógłby go zrozumieć. — Ża Brygindork — powiedział, po czym wziął butelkę stojącą blisko Albiny, bo swoją własną zostawił przecież hen daleko i wcale nie zamierzał do niej wracać. Nawet w normalnej sytuacji nie kłopotałby się pytaniem jej o zdanie, a teraz, kiedy nie potrafił wyrazić swoich myśli, wydało mu się to szczególnie zbędne. Napił się łyka prosto z gwinta, solidnie, jakby spodziewał się, że większa ilość alkoholu przywróci mu zdolność mówienia. Zaraz zresztą spróbował to przetestować. — Nyet — odpowiedział chłopakowi i udało mu się to powiedzieć całkiem gładko — Nezuoszyo sie... — zaczął, ale zaraz machnął ręką, pokazując wymownie na swoje gardło i rozkładając ręce. Chciałby sobie pogadać, ale, cóż, nie mógł. Westchnął zatem i popatrzył na bruno. — Aksie czueż? — zapytał z pewną dozą troski, przyglądając się jego dymiącym uszom i podniósł rękę do jego twarzy, by palcem trącić jedno z nich – tak z ciekawości. Było chyba trochę cieplejsze, ale tak poza tym? całkiem zwyczajne ucho. Zwyczajne ucho tuż przy niezwykle przystojnej twarzy.
Ognista:6 → 1 → bełkoczę +biorę butelkę od Albiny, czyli bełkoczę i zaraz zakręci mi się w głowie, yolo.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Niestety, eliksir postarzający w tym przypadku na nic by się zdał, a on naprawdę współczuł swojej młodszej koleżance. Był święcie przekonany, że z jej umiejętnością gry prędzej czy później przekonałaby do siebie trenera i menadżera którejś z drużyn. On sam był jednak na początku swojej kariery, a do jej zakończenia wcale mu się nie śpieszyło. Stwierdził więc, że z miłą chęcią poczeka na pannę Davies, niezależnie od tego czy ostatecznie zagrają w jednym teamie, czy może będą bić się w ligowych rozgrywkach o, miejmy nadzieję, czołowe lokaty. - Nie ma opcji, mała podstępna lwiczko. – Odpowiedział jej równie żartobliwym tonem. Nie gniewał się, ale nie mógłby też pozostawić jej wypowiedzi bez echa. W gruncie rzeczy bardziej zastanawiał się jednak nad kwestią zaginionego kapitana gryfońskiej drużyny. I nie ukrywał, że cieszył się, że Heaven nigdzie się wybiera. Co prawda nie był pewien czy w ogóle będzie w stanie zagrać w najbliższym meczu, ale jeśli mowa o treningach, zawsze można było na nią liczyć. Przerwał na chwilę rozmowę, dostrzegając gdzieś w oddali Lazar, który obdarzył go promienistym uśmiechem. Odwdzięczył mu się tym samym, a także uniósł nieco wyżej dłoń, żeby pomachać mu na przywitanie. Żałował, że nie ma więcej czasu, żeby posiedzieć trochę dłużej na tej imprezie. - Widzę, że masz w sobie wystarczająco determinacji. Będę trzymał kciuki. – Przyznał szczerze, bo pomimo tego, że nie zależało mu na wzmocnieniu drużyny Gryffindoru, tak skłamałby mówiąc, że Moe nie nadaje się na panią kapitan. Była energiczna, pełna pomysłów, więc z pewnością poradziłaby sobie w tej roli. - Zostawię. Lepiej, żeby inni dowiedzieli się, jak już oficjalnie zostaniesz lwicą alfa. – Dodał zaraz, przekonując ją, że nie ma o co się martwić. Jasne, skorzystał z jej pomocy, jeśli chodzi o krukońskie taktyki, ale o samej zmianie kapitana Gryfonów nie zamierzał nikomu mówić. Szczególnie zważywszy na fakt, że przecież się kumplowali i domyślał się, że w takich okolicznościach dziewczyna postąpiła względem niego podobnie. - Muszę lecieć. Nie wiedziałem, że będziecie imprezować i umówiłem się z chłopakami na piwo… Ale życzę Wam dobrej zabawy! Nie przeholujcie, żeby się nie pozabijać na treningu. – Rzucił jeszcze do niej na pożegnanie, dopijając ostatnie łyki swojej whiskey. Zaraz po tym udał się w kierunku drzwi wyjściowych, zamierzając zahaczyć jeszcze po drodze o dormitorium.
zt.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Dość szybko się to wszystko rozkręcało. A może to jemu się tak tylko wydawało? Przyszedł na imprezę w dość dobrym nastroju, nastawiony na niezły melanż, co prawdopodobnie przyspieszyło proces upijania się. Efekt placebo, czy jakoś tak. Im szybciej pił ognistą, tym mniej musiał skupiać się na jej smaku. Cel był prosty: sponiewierać się i przeżyć taką noc, żeby o niej opowiadali w całym Hogwarcie, przez najbliższą dekadę! A czy sam Bruno będzie ją pamiętał, czy dowie się o swoich wyczynach z opowieści innych uczestników - to już nie miało najmniejszego znaczenia. Ujął w swe ramiona @Albina Abrasimova i uniósł ją nawet na kilka centymetrów ku górze, w ramach entuzjastycznego powitania. Miło było ją tu zobaczyć. Jakoś czuł w głębi duszy, że dobrze dogada się z Lazarem, w końcu wiele ich łączyło, jak chociażby wspólne korzenie. Jakież wielkie było jego zdziwienie, kiedy @Lazar Grigoryev odezwał się do jego znajomych. Co on, język sobie wypalił tą ognistą? - To nie bazar ani labrador. To Lazur. - prychnął śmiechem i pomógł w przedstawieniu Rosjanina. Na swój sposób, oczywiście. Zanim na dobre zamienił się w ekspres do kawy (bądź do Hogwartu, oba nieźle dymią, whatever), zwrócił uwagę na to, że coś dziwnego dzieje się z jego Balbinką. Dziewczyna z wolna zatracała swoje kobiece kształty i filigranowość, stając się młodym, uroczym chłopcem. A konkretnie... Aspem. Co za pokręcona impreza, czy wszyscy dzisiaj dostali jakieś podejrzane dolewki? Bruno popatrzył z pewną dozą niepewności na Gryfonów zamienionych ciałami. Dobrze, że stoją w jednym, tym samym, miejscu. Póki co. - Lazur, to jest Albina. A to Asphodel. To znaczy... normalnie to tak wygląda Asphodel, a tak Albina... - zaczął się motać, pokazując palcem dwójkę swoich ziomeczków. Może mąciłoby mu się w głowie mniej, gdyby nie te szumy i buchająca para z jego uszu. Słyszał też gorzej, jakby znajdował się pod taflą wody. - No coś Ty! My w drużynie? - parsknął śmiechem w odpowiedzi na pytanie @Asphodel Larch. Gdyby Bruno grał w Quidditch'a, to organizowaliby stypy, a nie imprezy z okazji wygranej, ot co. Nie był pewny, co potem do niego mówili, bo słyszał ich coraz to gorzej, a para zaczynała mu ciutkę przeszkadzać. Zaśmiał się na słowa Albiny, a raczej pod wpływem jej dotyku. A potem spojrzał na Lazara, który upił łyk od dziewczyny. Czy on też zamieni się w Balbinkę? Hm, mogłoby to być ciekawe połączenie. Przyglądał się chłopakowi chyba zbyt intensywnie i zbyt długo. Nie dosłyszał jego słów. Zrozumieniu wypowiedzi nie sprzyjało też to bełkotanie Rosjanina. Tarly obdarzył więc kumpla krzywym, pytającym spojrzeniem. - Co mówisz? Nie słyszę dobrze, bo szumi mi z uszu. - a potem machnął ręką w lekceważącym geście. To nieistotne! Zabawa trwa, trzeba korzystać. Zaraz poszuka jakiejś innej butelki tego bursztynowego trunku. Oby miał tym razem więcej szczęścia. Zanim jednak ruszył się z miejsca, musiał jeszcze raz zerknąć na Lazara. Trochę martwił się, że Grigoryev upił się tak szybko i mamrocze tak, bo w jego organizmie trwa szybki proces zamieniania procentów na promile. No ale jak to tak? Rosyjskie geny i taka słaba głowa? Niemożliwe! Wtem zobaczył, że lazurska ręka zbliża się do jego ucha. Omfg... Poczuł dziwne dreszcze, ale szybko się z nich otrząsnął, maskując zmieszanie promiennym uśmiechem. - Poszukam nam alkoholu! - zawołał, czując się już odrobinę lepiej. Jego uszy wracały do siebie. Odszedł niedaleko, do najbliższej szafeczki. Wyjął pierwszą lepszą butelkę, ale nie miała etykiety. Druga też, trzecia... Szlag by to trafił! Wziął tę, co wyglądała najbardziej normalnie i wrócił do swoich uroczych towarzyszy. Z dumą zaprezentował im swoją zdobycz i zachęcił gestem do częstowania się. Zastanawiał się, czy Albina zamieniała się miejscami z Asphodelem... Miał cichą nadzieję, że nie.
Rozsądek @Asphodel Larch był godny podziwu, ale totalnie nie na miejscu kiedy byli wszyscy na imprezie suto zakrapianej podkręcanym alkoholem po to, żeby w ich i tak przepełnionych chaosem życiach wprowadzić najwyraźniej jeszcze więcej zamętu. Podejrzewała, że taki cyrk w Durmstrangu kosztował by ich wydaleniem ze szkoły, a był to jeden z co najmniej kilku powodów dzięki którym wolała tę szkołę od swojej poprzedniej. Nawet jeśli latem musiała doić krowy. Z każdym kolejnym słowem @Lazar Grigoryev uśmiech na twarzy Albiny, a raczej twarzy Asphodela, którą teraz wdzięcznie posiadała, poszerzał się, aż w końcu wybuchła śmiechem. - Blablazar! - klasnęła w dłonie, znacznie preferując to imię od jakiegoś tam przeciętnego Lazura. Nie mogła powstrzymać rechotu na ten Brygindor i całą resztę nieporadnych słów, co wywołało w jej piersi jedynie eskalującą sympatię względem biednego, upitego lewą whisky Rosjanina. Położyła mu wspierająco dłoń na ramieniu kiwając głową ze zrozumieniem. Mijający ich studenci mieli takie miny, jakie ona zazwyczaj obserwowała, kiedy próbowała wydukać zdanie po angielsku dłuższe niż pięć słów. - Ja choczu byt w komandzie! - powiedziała czując, jak jej zaczyna wirować w głowie. Oho, nie spodziewała się, że ta ognista ma aż takiego kopa. Dla pewności wciąż trzymała ramienia Blablazara.- W drużynju. Drużyni? - spojrzała pytająco na @Bruno O. Tarly. - Bedu zawodnikom! Kiedyś... - zaśmiała się ponownie. Musiał być to niebywały widok, Asphodel dukający nieporadnym rusko-angielskim, zaśmiewający się z byle idiotyzmu. Szybko jednak uśmiech spełzł jej z twarzy kiedy na twarzy Tally'ego zaczęło malować się zafrasowanie. - Budzie wsio charaszo, Bruno. - chciała go pocieszyć, kiedy ten, jakby czerwieniejąc na twarzy? Umknął pospiesznie szukać więcej alkoholu. Dotknęła dłonią skroni chwiejąc się lekko i oparła się tym razem o stojący nieopodal stolik, bo ramię Lazara zdawało się stawać równie niestabilne co jej własne. - Wasz alkohol oczeń strannyj. - bąknęła- Dziwnyj. - poprawiła się, ale gdy podniosła wzrok na powrót na Aspa, a raczej siebie samą, świat zawirował jej przed oczami.