Na czwartym piętrze, z myślą o studentach powstał obszerny Pokój Rozrywek. W miejscu tym, każdy uczeń może się nieco zrelaksować. Zapewne dlatego miejsce to jest tak popularne i raczej nigdy nie świeci pustkami. Znajdują się tutaj dwa duże stoły bilardowe, tarcza do gry w rzutki, kilka stolików do gry w szachy, a także do eksplodującego durnia. Na szafkach znajduje się kilka klasycznych czarodziejskich gier, chociaż można tu znaleźć i coś bardziej mugolskiego. W rogu pokoju stoi nieco zniszczona, stara kanapa, zwykle przez kogoś zajmowana. Natomiast za nią jest duży kosz, który dzięki zaklęciom, zawsze chłodzi jego zawartość, czyli różne butelki z napojami. Zazwyczaj pod sokami dyniowymi ukryte są butelki piwa kremowego, a i niekiedy można znaleźć tam coś innego.
Autor
Wiadomość
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Zdecydowanie wolałby być trzymany za coś innego, niż słowo. Nie oponował jednak, gdzieś tam z tyłu głowy już snując plany w jaki sposób przemycić chłopaka do swojego łóżka w ślizgońskim dormitorium - w tym scenariuszu, cała akcja rozgrywała się jeszcze tego wieczoru. Mieli jednak czas, a Mefisto zupełnie nie mógł zebrać myśli na tyle porządnie, by się tym teraz zajmować... Nie chciał zemdleć, a wszystko zdawało się prowadzić właśnie do tego. Potrzebował kilku głębszych oddechów, by w ogóle odzyskać wzrok - wtedy też podążył nim za Jackiem, niezadowolony z tej nagłej pustki, jaka go otaczała. Musiał jednak przyznać, że lód wyglądał bardzo kusząco i ciężko było wykłócać się co do aktualnego stanu Mefistofelesa. - Mm... może po prostu chcę cię wziąć na litość? - Zażartował, grzecznie opadając na sofę. Nie omieszkał pociągnąć za sobą - na siebie - Puchona. Preferowanie, by ten usiadł mu na kolanach. Trzymał Momenta za kurtkę może trochę zbyt kurczowo, ale nie przejmował się nawet wbijanymi w palce przypinkami. Było trochę lepiej. Chłód zdawał się uśmierzać nieprzyjemne skutki uboczne likantropii, ale Ślizgon i tak nie mógł się w pełni uspokoić. Nie, kiedy Jack był tak blisko, a jednocześnie tak paskudnie daleko! - Niestety, tamto "życzenie" musiałoby być obustronne...? - Mruknął, ale bez problemu dało się wyłapać w tym pytającą nutę. Nadzieja trochę go rozsadzała i, chociaż jeszcze świadomość w pełni go nie opuściła, coraz trudniej było grać grzecznie. - Jest okej, jest już okej. Trochę mi słabo przez pełnię. - Albo przez Jacka.
Na litość, to Mefisto może brać własną matkę. Jacka takie zagrywki ruszyłyby dopiero w przypadku, gdyby wilkołak miał świadków. Widownię. W przeciwnym razie, puchon wyprze się wszystkiego, nie kiwnąwszy palcem na rzecz ślizgona. - Gdzie twoja godność? - Jakaś duma mężczyzny? Że też nie wstyd mu prosić puchona o takie rzeczy. Trąciło straszną desperacją i nie było to ani trochę pociągające. Gdyby Moment potrafił jednym słowem wyrażać swoje emocje, w tej chwili nazwałby to zapewne niesmakiem. Pierwszy raz ktoś prosił go o coś podobnego i… nigdy nie spodziewał się, że będzie musiał odmówić. Żarty, żartami ale Jack musiałby naprawdę nisko upaść, by godzić się na ten układ. W jakiś sposób poczuł się wręcz urażony. Pociągnięty za kurtkę, niechcący zawisł nad Mefistofelesem, by ostatecznie wylądować na jego kolanach. Słowem nie skomentował tego posunięcia, wciąż mając nadzieję, że namiot w spodniach wilkołaka nie wzniesie się jednak tak łatwo, jak by się mogło wydawać. W przeciwnym razie, Moment już zadba o to, by ten niekontrolowany wzwód był możliwie jak najbardziej bolesny. Zakończony załatwianiem sprawy na własną rękę. - A jakie miało być pierwotne życzenie? - Zapytał, hamując nieco swoje chłodne podejście do wilkołaka i dając mu ostatnią szansę na zachowanie twarzy. Za sekundę, odłożył również woreczek na oparcie kanapy, pozwalając skórze dotkniętej lodem odrobinę się zagrzać - tym razem swoim policzkiem sprawdzając temperaturę. Jack był dość niechętnym partnerem do takich igraszek. Mimo stosownego wieku, jakoś niespecjalnie interesowały go sprawy łóżkowe. Chociaż całkowicie obojętny im też nie był. Mawia się, że jak dobrze połaskoczesz, to wszystko stanie się możliwe. Na tę chwilę jednak, ważniejsze dlań było zdrowie wychowanka slytherinu. Ludzie zazwyczaj nie tracą równowagi bez powodu. - Słucham? - Brunet uniósł niespodziewanie wzrok, zatrzymując się w połowie czynności, w której to delikatnie starał się oderwać pokaleczone dłonie ślizgona od kurtki pełnej ozdób. Materiał zaplami się krwią, jeśli Nox będzie mocniej naciskał. - Coś ty powiedział? - Umysł Jacka, ogłuszony został przez iluzoryczny piorun. Bezskutecznie próbował sobie przypomnieć w jakiej fazie znajdował się księżyc. To chyba nie była pełnia, prawda? Co Nox robił w zamku o tej porze? Odruchowo, zamiast odczepić dłonie od kurtki, zacisnął je jeszcze mocniej swoimi własnymi. - Zbliża się pełnia? - Dopytał. Jakby ostatnia wypowiedź nie była zbyt precyzyjna. Na taki rozwój wydarzeń nie był w ogóle przygotowany.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Z godnością byłoby ciężko nawet w chwili, w której Mefisto był w szczytowej formie. Teraz jednak, zupełnie otępiony kierującymi nim magiami, wymownie zignorował postawione przed nim pytanie. Niby zrozumiał odmowę, ale czy ją zaakceptował... to już inna sprawa. Przygryzł tylko wewnętrzną stronę policzka, chętnie pozbywając się spomiędzy nich jakże zbędnego dystansu. Drugie pytanie też mu umknęło. Zatracił się we własnych myślach, idących w zdecydowanie mocno nieodpowiednim kierunku. Z tego wszystkiego zaczął nawet trochę współpracować, powoli puszczając kurtkę pod naciskiem Jacka - tylko po to, by zaraz wbić w nią palce jeszcze mocniej. - M? - Przetoczył spojrzeniem po twarzy Puchona, nie rozumiejąc jego reakcji. Po kciuku pociekła mu strużka krwi, wyciśnięta z niewielkiej ranki utworzonej przez krawędź kryształowej broszki. Mefisto zerknął na nią i zmarszczył lekko brwi. Gwiazda Południa? Nie mogła działać. Wcześniej sam nosił kurtkę, a Jack zachowywał się normalnie. Przecież Nox nie byłby taki podatny. Chyba? - Jutro - wyjaśnił krótko, ale zaraz się zreflektował i przywołał na twarz lekki uśmiech. Nie chciał przypadkiem spłoszyć swojego towarzysza, a ten najwyraźniej uznał pełnię za temat drażliwy. Nie było jeszcze ze Ślizgonem tak źle, by wciskał się do Hogwartu na czas przemiany. Do jednego pokoju z czarodziejem. - Nie bój nic... Tej nocy jeszcze nic się nie wydarzy. - W kwestii likantropii, teoretycznie. Szykowała się jedynie cała masa koszmarów i spora dawka bólu, ale to raczej Momenta nie powinno aż tak martwić. - Miałeś nosić tę kurtkę do końca gry... - zauważył, pragnąc uspokoić ten zaniepokojony głosik, który rozbrzmiewał mu z tyłu głowy. Był całkiem pewny, że zdjęcie kurtki wcale nie ostudzi jego pożądania - jeśli już, to tylko spodoba mu się opcja rozebrania Puchona. Od czegoś trzeba zacząć, prawda? O ile tylko nacisk ze strony ciemnowłosego zmalał, to Mefisto ochoczo zabrał się za ściąganie materiału.
Jack nie był taki pewien. Pełnia to chyba poważna sprawa? Mefisto mógł ćpać coś przed przyjściem tutaj? Dlatego zachowywał się tak niestabilnie? Jak strasznie takie ubytki w edukacji potrafiły drażnić puchona. Coś wiedział, ale nie była to wystarczająca wiedza by móc spać spokojnie. Szczególnie, że już raz został nastraszony skutkami zabaw z wilkołakiem. Ino wtedy do pełni było dużo dalej aniżeli dzisiaj. Skąd zatem w Noxie taka pewność siebie? - Mam nadzieję, że mnie nie okłamujesz. - Skwitował te wszystkie, oszczędne odpowiedzi, krzywiąc się nieznacznie. Nie był pewien, który z nich więcej ryzykował. Jack zarażeniem się, czy Nox powrotem do Azkabanu. Zaś jeśli o Gwiazdę Południa chodziło, Moment nie miał pojęcia, że to właśnie ta błyskotka była prezentem od ojca, oraz źródłem wcześniejszych problemów. Gdy widział ową za pierwszym razem, to Neirin zajmował zaszczytne miejsce na kolanach wilkołaka, wspólnie afiszując się przed całą klasą – oraz dyrektorką - swoimi umizgami. Błędem byłoby myśleć, że na Jacka gwiazda nie miała wpływu. Co prawda, chłopak rozkręcał się dość powoli i na swój sposób, ale zainteresowanie wilkołakiem utrzymywało się niemal nieustannie. Z tego samego powodu, nie walczył ze swoim przyjacielem w zalotach, wycofując się na względnie bezpieczną odległość. Aktualnie, puchon nie miał z kim konkurować o względy Noxa. Dystans nie musiał być utrzymywany… tylko gra odrobinę wadziła, w pozostawaniu w bezpośredniej bliskości. Do czasu zdjęcia kurtki, była ona utrzymywana dość dzielnie. Później jakby role się odwróciły, a Jack stracił nieco na zainteresowaniu wilkołakiem. Upomniany o zwrot ubioru, bez oporów rozluźnił swój uścisk, pozwalając się swobodnie rozebrać ślizgonowi. Pewnie gdyby ten się nie przypomniał, Jack wróciłby w niej do dormitorium. - A mówiłeś, że dobrze mi w tym. Zmieniłeś zdanie? - Trochę mu było szkoda tych wszystkich błyskotek. Ale obiecał, więc pozbywał się kapotki bez protestów. - Czekaj! To krew? - Takie rany tuż przed pełnią, nie były zbyt pożądane. Ślina to jedno… ale krew, to już inna liga. - Dlaczego ty jesteś taki nieostrożny? - Pochwycił wilkołaka za obrożę, zupełnie jakby miał zamiar mu za chwilę przywalić. Nieoczekiwanie jednak, rozluźnił swój chwyt, jedynie napierając mocniej na barki likantropa. Uniósł swoje biodra nieco w górę i wydobył z tylnej kieszeni spodni kawałek plastra. Sam co prawda ich już nie używał – przy tak nieznośnym szczurze nie było warto, gryzł zbyt często by obklejać każdą jedną ranę – ale z chęcią mógł nim sam kogoś obdarować. Zakleiwszy wyciek posoki, przestał się tak mocno spinać. - Jak nikt, potrafisz podnosić ciśnienie. - Odparł z góry, dalej obejmując szyję ślizgona.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Czemu miałbym? - Jack raczej nie podejrzewał go przecież o przebiegłe planowanie przed pełnią, dzięki któremu mógłby zaspokoić swoje wilcze, mordercze instynkty. O Mefisto krążyły najprzeróżniejsze pogłoski, acz tego typu zarzut byłby już przesadą. Nie był także na tyle głupi - chyba - żeby po tylu latach z likantropią, nie nauczyć się z nią funkcjonować. Kłamstwo niczego by mu teraz nie dało... chyba, że w masochistycznym zapędzie zamierzał zdobyć się na sabotowanie relacji z Puchonem. To już brzmiało bardziej prawdopodobnie, acz na szczęście nie zbiegało się z prawdą. - Możesz wyglądać dobrze i bez tego - usprawiedliwił się, odkładając kurtkę na bok. Teraz grubszy materiał nie oddzielał go od Jacka; mógł przesunąć dłońmi po jego klatce piersiowej, wygładzając koszulę. Cudem udało mu się nie przetrzeć ubrania zakrwawioną częścią kciuka - sam przypomniał sobie o rance i unosił właśnie dłoń, by wsadzić palec do ust. Poczuł jednak dziwne szarpnięcie, wobec którego wyrwało mu się zaskoczone sapnięcie. - Huh?... - Wlepił nieco trzeźwiejsze spojrzenie w swego towarzysza. Obroża oplatała mu szyję, toteż wsunięcia pod nią palców nie dało się zignorować. Zupełnie inna jakoś oddychania, ot co... Nie narzekał. - Przecież to nic - zauważył, pozerkując na Momenta z nowej perspektywy. To... cóż, było wygodne. Podobało mu się. Przesunął zdrową dłoń na odcinek krzyżowy Puchona, jak gdyby chciał jakoś zabezpieczyć się przed jego ewentualną wycieczką. - No proszę, jaki gotowy na wszystko... naprawdę niezła z ciebie pielęgniarka. - Najpierw szmatka, teraz plastry. Czy jest coś, czego Jack nie miał w kieszeni? - Polecam się. Kątem oka zerknął na porzuconą w pobliżu Gwiazdę Południa, ale nijak nie wpłynęło to na jego następną decyzję. Bez wahania przysunął się i musnął wargami skórę na szyi Borsuka; była teraz tak ładnie wyeksponowana, tuż pod jego nosem... i chciał to zrobić, tak po prostu. Jeden całus prędko przemienił się w drugi, trzeci - Mefisto kontynuował delikatną pieszczotę, jeśli tylko Jack mu w tym nie przeszkodził.
Ludzie kłamią z różnych powodów. Część z nich zapewne i dla samych kłamców nie jest zbyt oczywista. Wychowankowie slytherinu, może niekoniecznie posługują się kłamstwami dla osiągnięcia swojego celu, ale dość często wykorzystują sztuczki i zagrania, które w oczach unormowanej społeczności mogą uchodzić za niemoralne. Chociażby ta broszka. Nox wiedział o jej działaniu, a i tak nosił ją ze sobą. Czy to również nie było oszustwem? Zbył pierwsze pytanie wymownym milczeniem. Jeśli wilkołak się zapędzi i zepsuje plany Jacka na przyszłość, tedy na pewno znajdzie się na liście jego przyszłych ofiar. - Lepszy ze mnie złodziej niż pielęgniarka. - Odparł niezbyt poważnie. Pewne odruchy mu pozostały. Lód i kawałek szmatki, czy plastra to nie były skomplikowane zabiegi - już nieraz znalazł dla nich zastosowanie. Co gorsza, to jedyne rzeczy na których chłopak się znał. Przy bardziej skomplikowanych objawach, nie ma co liczyć na ratunek. Nox się wykrwawi albo będzie schodzić z tego świata w jakiś wyjątkowo nieprzyjemnych bólach. - Na twoim miejscu nie doprowadzałbym się do gorszego stanu. - Jak nie będę umiał pomóc, to Cię okradnę Cię i porzucę. - Obawiam się twoich referencji. To musi być strasznie ciężka lektura. Czując na szyi ciepły oddech wilkołaka, uniósł nieco głowę. Jednak nie był gotowy na wszystko. Nie nosił ze sobą gumek! Nie przygotował się na tak bezwstydne zachcianki wilkołaka. W życiu by nie pomyślał, że powinien zaopatrzyć się w coś takiego. Przecież nie interesowały go związki. Nabrał więcej powietrza w płuca i wstrzymał je na dłuższą chwilę, kiedy pocałunków na jego skórze pojawiło się więcej. Chciałby móc się nad tym lepiej zastanowić. Jednak Nox nie chciał czekać. Naprawdę bywał strasznie bezmyślny i porywczy. Co go tak pchało w objęcia Jacka? Wypuścił wolno powietrze, rozsiadając się wygodniej na kolanach likantropa. Nie przepadał za tym, ale w tej chwili zapragnął przejąć nieco inicjatywę. Ponownie wsunął palce pod obrożę na karku Noxa i niezbyt gwałtownie, acz stanowczo, odciągnął go od swojej własnej szyi. Nie dokończyli ostatniego pocałunku, tam przy stole, a wilkołak już raczył się kolejnymi? Wydawałoby się, że to Moment miał problem z umiarem. Przesunął swój wzrok niżej, by przelotnie zrównać się spojrzeniami ze swoim towarzyszem, zanim sam nie pocałował wilkołaka. Poruszał się tak jednostajnie iż można uznać, cały ten drobny zestaw ruchów za jedną, spójną czynność. Był zdecydowany i precyzyjny, a jednocześnie nie pozostawał bierny, wciąż kontrolując ucisk wokół szyi likantropa. Urozmaicając całą pieszczotę o tę odrobinę dyskomfortu. Czuł w jego ustach posmak jakiegoś mięsiwa. Spodziewał się raczej czegoś słodszego. Wszak wcześniej widział w jego ustach lizaka. Pomylił się?
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Mefisto zawsze uważał, że magia zależna jest od tego, w jaki sposób ktoś jej używa. Broszka rzeczywiście należała do niebezpiecznych przedmiotów, tak jak i większość czarnomagicznych artefaktów. Rzecz w tym, że jej efekt wcale nie odbiegał tak od amortencji - znanej i dostępnej, a wręcz nawet nadużywanej - czy, już nieco mniej popularnej, afrodisii. Różnica polegała na tym, że nad Gwiazdą Południa prędzej dało się zapanować niż nad tamtymi eliksirami, których skutki albo występowały, albo nie. Brakowało w tym szarej strefy, w której zaczynały liczyć się faktyczne intencje użytkownika. W końcu jeśli nie robił niczego złego... Subtelnie zwiększał swoje powodzenie, zdobywał przychylność ludzi... Czy to było aż tak okropne? Bądź co bądź, większa część czarodziejskiej społeczności bez wahania wychodziła do Noxów z wyraźną niechęcią, już przechylając szalę w stronę braku sprawiedliwości. Istniała też szansa, że Mefisto jedynie tracił czas na niepotrzebne rozważania co jest mniejszym, a co większym złem. - Lepszy, czy dobry? - Nie spodziewał się odpowiedzi na to pytanie, choć w gruncie rzeczy był tego całkiem ciekaw. Jakie Jack miał doświadczenie, na jaką skalę rozwinęło się to jego złodziejstwo? W końcu podbieranie drobiazgów to co innego niż bardziej zaplanowane akcje. Mefisto miał zupełnie inne doświadczenia z kradzieżami, chociaż nie był w stanie w pełni tego stwierdzić bez dogłębnego poznania sytuacji Momenta. W końcu wiedział już, że w jego rodzinie coś nie było w porządku. Może i był porywczy, może nawet bezmyślny... Ale nie były to raczej szczególnie adekwatne stwierdzenia. Mefisto przecież już od jakiejś chwili wykazywał zainteresowanie osobą Jacka, a na tak śmiały ruch zdobył się jedynie w chwili, w której doszedł do prostego wniosku - najwyżej chłopak ucieknie. Nie był osobą, która obawiała się odmówić, albo czekała na to do ostatniej chwili. Jeśli czegoś nie chciał, to skutecznie to Ślizgonowi udaremniał... nawet, jeśli chodziło o coś tak błahego jak dotknięcie kolczyków. I, najwyraźniej, teraz było podobnie. Mefisto nie oponował przed tym odciągnięciem, choć sam z siebie chętnie by kontynuował. Teraz tylko uniósł lekko kącik ust, gotów tłumaczyć się, przepraszać, bądź też zbywać wszystko żartem. Miał w rękawie niezawodną wymówkę - to wszystko mogło być przecież tylko jego życzeniem, które postanowił urzeczywistnić bez uprzedniego werbalizowania. Przyjemność i dyskomfort. Cóż, Jack perfekcyjnie odnalazł się w sytuacji. Wilkołak dał sobie zatracić się w tym pocałunku, oddając go zupełnie automatycznie, jak gdyby był na tę sytuację w pełni przygotowany. To pewnie nie było zbyt mądre, żeby tak "podduszać" kogoś, kto jeszcze przed chwilą bliski był omdleniu... ale najwyraźniej obaj potrafili wyłączyć myślenie, skoro żaden się tym nie przejmował. Mefisto szybko odnalazł odpowiedni rytm i, chociaż nie próbował pozbawić Puchona kontroli, subtelnie dawał mu zezwolenie na więcej. Nie bał się mocniej wychylić, dodając nacisku na obroży. Nie śnił też o jakimkolwiek odsuwaniu się, czy samym przerywaniu pocałunku. Było mu zbyt dobrze, kiedy tak jedną dłonią dociskał (przytrzymywał?) Momenta do siebie, a drugą trzymał luźno na jego udzie. Oszustwo oszustwem, ale teraz już żaden nie korzystał ze zwodniczej mocy kryształowej broszki.
Lepszy, biorąc pod uwagę ilość przedmiotów w zamku, co i rusz zmieniających właściciela. Wyjątkowo często odnajdujących się w pobliżu Jacka. Może i nie był to powód do dumy, ale na tę chwilę chłopak nie był w stanie podjąć dalszej konwersacji, dzięki której może zdobycz nieco wybielić swoje występki. Jego język chwilowo zajęty był czymś zgoła bardziej wymagającym. Noxowi będzie musiało to wystarczyć - zdaje się, pragnął tego bardziej aniżeli rozmowy. Po pierwszym, tak długim zbliżeniu, puchon wprowadził do repertuaru nieco mniejszych, krótkich pocałunków. Pozwalając sobie na zmianę tempa oraz zebranie kilku nowych oddechów. Podduszany Nox może nie być w stanie tak długo wstrzymywać powietrza. Jack miał to już wyćwiczone. Nie pierwszy i nie ostatni raz, robi skok na głęboką wodę. Dosłownie. Uwielbiał nurkowanie, chociaż uczucie nie było ani trochę podobne. Szczególnie, że Nox nie pozostawał mu dłużny, mimo nacisku na obrożę, samemu oddając się przyjemności. Ale to nie była pijacka zabawa. Przynajmniej z perspektywy Jacka. Wirujące w brzuchu „motyle” dość szybko dały o sobie znać. Rozpoczynając tym samym przepływające po jego ciele dreszcze, będące następstwem narastającego podniecenia. Zbyt ciasno, zbyt blisko i gorąco. Nox grzał niesamowicie intensywnie. Do tego stopnia, że nawet Jack czuł się obezwładniony gorącem. Na dodatek, nie pozwalał mu się odsunąć, dość mocno zakleszczając w objęciach. Brunet, jedną dłoń zacisnął mocniej na karku wilkołaka - nie pozwalając rozpędzić mu się przy kolejnych pocałunkach - drugą natomiast zjeżdżając po piersi likantropa, w dół. Chciał się odepchnąć. Acz dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego jak blisko siebie byli. Nawet kolczyk w sutku, stał się wyczuwalny pod cienkim materiałem studenckiej koszuli. Zahaczył o niego dość nieumyślnie, przypominając o jego istnieniu właścicielowi. Nie było w jego intencjach sprawiać mu większego bólu, a co dopiero przyjemności. Odruchem pomasował naruszone miejsce w ramach niemych przeprosin– zupełnie jakby to miało pomóc mu się odrobinę wyswobodzić.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Mogłoby się zdawać, że byli stanowczo zbyt trzeźwi na zaistniałą sytuację, ale jednak nikt nie przestawał. Nawet jeśli Jack miał jakieś tam myśli o nabraniu dystansu, to chyba nieszczególnie mu na tym zależało, skoro wszelkimi czynami jedynie podbudowywał rosnące pomiędzy nimi napięcie. Mefisto wcale się zbytnio nie wyrywał, dopasowując się grzecznie do tempa narzucanego przez Momenta. Wiedział, że on sam pewnie prędzej zgodziłby się na więcej, ale nie chciał przedobrzyć... I odpowiadało mu cieszenie się z tego, co miał tu i teraz. Wyłapywał drobne pocałunki spomiędzy ciepłych oddechów, nie chcąc pozostać Jackowi dłużnym. Zgubił rytm dopiero w momencie, w którym poczuł nieprzyjemne szarpnięcie za kolczyk. Zrobił go już dawno temu, toteż przy bardziej wyważonych ruchach nie sprawiał problemów... Teraz jednak jego obecność została wyraźnie zaznaczona. Rzecz w tym, że Nox nie odebrał gestów Puchona jako przeprosin, a zwykłą zmianę pieszczot - może i się tego nie spodziewał, ale kto normalny masowałby obolałe miejsce z kolczykiem? Przecież od tego mogło boleć tylko bardziej... Odruchem wbił palce w udo chłopaka, może niezbyt mocno, ale z pewnością zauważalnie. Ból mieszał się z przyjemnością do tego stopnia, że Mefisto pogubił się w odczuciach. Ratowało go tylko i wyłącznie zmęczenie, które przywołało resztki rozsądku. Byli w Hogwarcie i, być może, wypadało przenieść się gdzieś indziej nieco przystopować, zanim ktoś tutaj nie wejdzie. Przygryzł lekko dolną wargę wychowanka Hufflepuffu, zaraz potem orientując się, że to tragiczny pomysł. Chciał to powtórzyć, najlepiej mocniej. Może już nie w usta? Tylko w szyję... Ugryźć do krwi, zmieniając zwyczajne podniecenie w wilcze pragnienie. Dobrze znane Mefistofelesowi uczucie wysunęło się na pierwszy plan, przyćmiewając pożądanie. Spiął się mimowolnie i w końcu przeniósł rękę z pleców Jacka, na jego dłoń - a tym samym, na swoją pierś. Przytrzymał ją, nie pozwalając na to, by przypadkiem zsunęła się jeszcze niżej. - Nie sądziłem, że lubisz tak... ostrzej... - Wymamrotał nieco niewyraźnie, niechętnie wydłużając tym samym czas pomiędzy pocałunkami.
Na pewno Moment! Nie posiadał tak egzotycznej biżuterii i nawet nie wiedział, czy miała jakieś większe zastosowanie poza sporadycznym i nieumyślnym zadawaniem sobie bólu. Zatem jeśli coś miało działać gorzej niż dotychczas, wystarczyło dać to puchonowi. W rękach tych żółtych ekscentryków każda rzecz, lub czynność, zdawała się stawać dużo bardziej złożona i skomplikowana aniżeli powinna. Może i masowane miejsce bolało jeszcze bardziej, ale czym to było w porównaniu do tego co wilkołak zrobił sobie do tej pory? Na pewno wziął to ryzyko pod uwagę zakładając tę ozdobę w takim miejscu. Syknął ostrzegawczo, kiedy jego partner do zabawy zgubił rytm, a po chwili również unieruchamił go, poprzez przygryzienie wargi. Nie przepadał za tym. Zbyt łatwo można było przerwać skórę na ustach, co ostatecznie skutkowało pojawieniem się metalicznego posmaku oraz podrażnieniami podczas kolejnych zbliżeń. Zwolnił, unosząc spojrzenie na chłopaka. Nie był w stanie utrzymać go zbyt długo przy tej bliskości, więc ostatecznie zamknął powieki marszcząc brwi. W ogóle nie podejrzewał o czym w tej chwili myślał Mefistofeles. Prawdopodobnie gdyby wiedział, szybko ukróciłby jego rozmyślania. Był jedynym w tym gronie, który nie przepadał za bólem. Bez względu czy to skaleczenie brzytwą, ukłucie kaktusa, czy zaklęcie czaromagiczne. Nawet kuksaniec w nos potrafił go zirytować. Dziwna to była cecha, biorąc pod uwagę fakt, że uwielbiał sporty pełne adrenaliny - które zapewne nie raz dawały mu w kość odsyłając do szpitala. Możliwe, że właśnie dzięki temu nadal żyje, mimo swoich pasji. Bawić się tak by nigdy nie zrobić sobie krzywdy? Trochę ta zasada kulała w związku z faktem, iż nigdy nie wykazywał oporów przed werbalnym ranieniem wszystkich wokół, co nie raz kończyło się obiciem tej niewyparzonej buźki. Komentarz Mefistofelesa, wlał się w jego uszy nieprzyjemnym chłodem, natychmiastowo przywołując Jacka do porządku. Chyba już koniec? Puścił obrożę i sięgnął za głowę ślizgona – dobywając mokrej szmatki. Lód już niemal całkowicie zniknął, pozostawiając w jego dłoni jedynie chłodny i wilgotny kawałek materiału. - Ta… ty również. - Odparł pobłażliwie, przykładając sobie chusteczkę do ust. Można było zaobserwować jak delikatnie zmienia barwę w miejscu zetknięcia z wargami Puchona. Cisnął ją gdzieś na bok, zanim spróbował wstać, ignorując dłonie Likantropa. - Tyle chyba wystarczy. Zdaje się musisz wypocząć i… przygotować się? Nie miał pojęcia co specjalnego wilkołaki robiły przed pełnią. Czy w ogóle coś robiły. Może i pociągnąłby to jeszcze dalej. Jednak pojawienie się krwi w tej chwili, to nie był dobry omen. Lepiej odpuścić i nie kontynuować dalej tej zabawy. W końcu byli trzeźwi, dorośli i chyba odpowiedzialni.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Walczył ze sobą, nie chcąc zabić nastroju, a jednocześnie o niczym innym tak nie marząc. Ani śniło mu się mówić Jackowi co chodziło mu po głowie - to było już zbyt ryzykowne. Niektóre aspekty likantropii trzeba było zachować dla siebie, a przynajmniej do momentu, w którym nikt nie prosił o wyjaśnienia. Mefistofeles może nie wyszedł przy tym bezpośrednio na odpowiedzialną osobę, ale z całą pewnością właśnie ku temu skłaniały się jego intencje. Odetchnął głęboko, kiedy uścisk obroży wokół szyi nagle się poluzował. Przed oczami znowu skakały mu plamki, ale tym razem przybrały odcień mocnej czerwieni. Skupiły się w końcu w jednym punkcie, na przytkniętej do ust Jacka chusteczce... chociaż... może to nie było przywidzenie?... Grzecznie pomógł chłopakowi się podnieść, samemu jeszcze chwilę siedząc na tej nieszczęsnej kanapie. Starał się ukrywać fakt, że wzrok mimowolnie uciekał mu albo do puchonich ust, albo do odrzuconej chustki. - Wystarczy... Skoro tak twierdzisz. - Uśmiechnął się ciepło, przeczesując palcami włosy. Raczej nie czekały go zbyt wielkie przygotowania. Co mógł robić przed pełnią, poza dotrwaniem? Jedno co, to wyjmował kolczyki... No i czekała go jeszcze jedna porcja wywaru tojadowego, ale dopiero następnego dnia. Wstał i podszedł, żeby musnąć opuszkami palców podbródek Momenta. Chciał go złapać i pocałować raz jeszcze, wychwytując każdą - nawet najdrobniejszą - kroplę krwi, która mogła zebrać mu się na wardze. Powstrzymał się, ostatecznie jedynie cmokając go delikatnie w kącik ust, o ile ten nie uciekł przed samym zbliżeniem. - Daj znać, jeśli będziesz kiedyś chciał lekcji gry w bilarda. Albo jeśli będziesz chciał czegoś innego - dodał, odsuwając się niespiesznie i zbierając swoje rzeczy. Pominął już fakt, że nigdy nie wyartykułował swojego wygranego życzenia - ten wieczór i tak potoczył się lepiej, niż Nox mógł sobie wymyślić. Lepiej i dziwniej... Ale chyba nie można było za dużo o tym myśleć, bo to mogło wszystko zepsuć. Pożegnał się cichym "dobrej nocy", zanim w końcu nie zniknął za drzwiami Pokoju Rozrywek. Udał się już prosto do dormitorium, raz jeden jedyny dziękując za paskudne zmęczenie, które nie pozwalało mu na snucie jakichkolwiek rozmyślań.
Zasady znajdziecie tutaj, a kostkami rzucacie w tym temacie.
Przypominam, że na reakcję w danej turze macie 3 dni liczone od godziny wstawienia postu Mistrza Gry podsumowującego turę (od dokładnej godziny do dokładnej godziny). W razie potrzeby pytania kierujcie do @Riley Fairwyn.
W przypadku nieobecności istnieje możliwość jednorazowego przedłużenia czasu na odpis o 24h. W takich przypadkach zapraszam na priv lub gg, nie wystarczy wpis w nieobecnościach.
______________________
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Pierwszy etap rozgrywek durnia uznawał za naprawdę udany – gra dostarczyła mu oczekiwanej dawki rozrywki, a w dodatku koniec końców wyszedł z niej zwycięsko, choć pod sam koniec partii jego sytuacja nie malowała się w zbyt kolorowych barwach i istniało całkiem spore prawdopodobieństwo, że gdyby jego przeciwniczka nie była pod wpływem dość nieprzyjemnego efektu jednej z kart, to jego przygoda z turniejem jednak dobiegłaby końca. Nie miało to jednak dla Fitzgeralda żadnego znaczenia, liczyło się jedynie to, że wygrał. Trzeba też przyznać, że przystępując do kolejnego etapu liczył na przynajmniej równie emocjonującą i angażującą rozgrywkę, co wcześniej. — I to ja rozumiem — rzucił uniósłszy przy tym kącik ust w zadowolonym uśmiechu, gdy tylko przekroczył próg Pokoju Rozrywek; miejsca, które znacznie bardziej nadawało się na rozegranie partyjki durnia niźli tamta zakurzona klasa wypełniona starymi rekwizytami używanymi przez mugolskich iluzjonistów. Przeciwnikiem w tej rundzie ponownie okazała się być osoba, która nie była mu tak zupełnie obca, choć Gunnara kojarzył przede wszystkim z treningu oraz innych zajęć. Zasalutował w kierunku starszego Ślizgona na powitanie. — Czas się przekonać komu dziś dopisze szczęście. Poczęstował się jeszcze jakimś napitkiem ze skitranego za kanapą kosza-lodówki – i bynajmniej nie mówimy tu o soku dyniowym, szanujmy się, Will zdecydowanie bardziej gustował w czymś procentowym – po czym zajął miejsce przy stoliku przeznaczonym do gry w durnia, gdzie przygotowane były już talie. Sięgnął do własnej i wyciągnął pierwszą kartę. Wisielec. To nie zapowiadało się zbyt optymistycznie, ale była mocna, więc może nie będzie tak źle i drugiego etapu jednak nie zakończy od razu na pierwszym rozdaniu. Byłoby dość słabo, gdyby tak się stało.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Ostatnio źle sypiał. Nie ze względu na siebie, a ze względu na Dobę i nowego podopiecznego, którego chyba jeszcze nie do końca mógł nazwać swoim pupilem. Male szczenię jeszcze buntowało się przed nowym towarzyszem. Nie słuchało go. Balaganilo. Nie pozwalało spać w nocy. Skomplal, drapał, niszczył meble. Nawet nie wspominał Cassowi, że skądś wytrzasnal jego pędzle i najpierw je zagryzł, a potem zakopał w ogrodzie jako swoje trofea. Zaspany, ledwie żyjący, kiwnął Williamowi głową. - No czesc. Nie był pewien co Fitzgerald powiedział, dlatego rzucił mało inteligentnie, ale adekwatnie do swojego stanu. - Huh? Nie czekał jednak na odpowiedź, bo chcąc przyspieszyć tą grę nie angażował się w głębsze dyskusje. - Powodzenia. Wyciągnął kartę leniwie ze swojej talii, nie zerkając nawet na obrazek. Wyłożył ja na stół. Szkoda, że nie popatrzył. Byłby mniej zdekoncentrowany i niezadowolony kiedy przyleciał po niego magiczny pegaz i przerzucił go sobie przez grzbiet, a następnie porzucił na jakiejś wieży
#Skróty: zasady znajdziecie tutaj, a kostkami rzucacie w tym temacie.
Karta:
7 - RYDWAN - Nagle obok ciebie wyłania się mglisty pegaz, wyglądający bardziej niczym patronus. Ten jednak łapie cię, przerzuca przez swój grzbiet i zabiera Cię na najbliższą wieżę, by tam Cię porzucić. Odpadasz z gry.
Podsumowanie: • William ★ ★ ★ • Gunnar ★ ★ ★ Kolorem zielonym oznaczono pozostałe życia.
| zt dla wszystkich
______________________
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Miejscem, na które padło, jeżeli chodziło o imprezę domu po wygranej w ich pierwszym meczu w nowym roku szkolnym, był pokój rozrywek. Wydawało się, że będzie lokacją idealną, zwłaszcza, że sam w sobie zawierał wiele atrakcji. Moe dotarła tu razem ze sporą grupką osób - zarówno graczami, jak i kibicami, a i kilka osób zgarniętych z korytarza by się znalazło. Zresztą nawet Davies została tu bardziej zaciągnięta przez namowy i ciąganie za ramię aniżeli z własnej woli. Atmosfera w środku była dokładnie taka, jak zebrane osoby - głośna i radosna. Temu wszystkiemu zaczęła towarzyszyć muzyka i przygaszone światło, pozwalające zaledwie na to, aby względnie rozpoznawać rozmówców w ciemności. Było kremowe piwo, ale i jakieś pochowane po kątach napoje wyskokowe powinny się tutaj przydarzyć, jakby ktoś szukał odpowiednio intensywnie. - KTO WYGRAŁ MECZ?! - wydarła się znad imprezowiczów, wcześniej wspinając na stół bilardowy, jednak na tyle grzecznie, aby nie uszkodzić sukna i nie zepsuć komuś ewentualnej rozgrywki przynajmniej w najbliższej przyszłości. W dłoni miała już butelkę piwa kremowego. Nie miała zamiaru dziś szczególnie szaleć, ale nikogo nie chciała ograniczać, jeżeli chodziło o balowanie. Mieli ku temu znakomitą okazję. - KTO. WYGRAŁ. MECZ?! - powtórzyła, choć już wcześniej pojawiły się głosy, że królem dzisiejszego wieczoru był Dom Lwa. Teraz oczekiwała nieco większego hałasu. - BAW SIĘ, GRYFFINDORZE! - kiedy już zebrani uświadomili ją, kto zwyciężył, nakazała przejście do właściwej części imprezy. Muzyka w pomieszczeniu zagrała głośniej, jakby obwieszczając początek zabawy. Davies zeskoczyła ze stołu i uśmiechnęła się do Pro, klepiąc go w ramię i sugerując, że niedługo go złapie, po czym sama udała się w kąt pomieszczenia, aby usiąść na pufie, złopać browar, obserwować zebranych i wyłapywać jednostki, z którymi po meczu chciałaby koniecznie zagadać. Resztę zostawiła, aby przeżyli tę imprezę tak, jak chcieli.
Napitek
Każda osoba wchodząca do Pokoju Rozrywek jest w stanie znaleźć piwo kremowe i ognistą whisky, choć tę drugą dopiero, gdy nieco się pogimnastykuje i znajdzie odpowiednią butelkę w jednej z kilku szafek ukrytych w jakichś ciemnych kątach. Dla osób niepijących, kremowe piwo stoi na i pod każdym stolikiem. Zależnie od wyboru, rzucamy kostki na różne efekty. Na każdy post przysługuje jeden rzut, chyba, że kość mówi co innego. Wykonanie przynajmniej jednego rzutu (na wejście) jest obowiązkowe.
Poszukiwania ognistej whisky:
Rzuć kością:
1 - szukasz i szukasz i szukasz i nic, aż wreszcie ktoś z tłumu wciska Ci butelkę ognistej w dłoń, żebyś się dłużej nie męczył. Rzuć kością: Parzysta: To rzeczywiście jest ognista whisky. Niech mu Merlin w punktach domu wynagrodzi! Nieparzysta: dostałeś butelkę spod '6'. Rzuć jeszcze raz, aby przekonać się, jaki efekt Ci się trafia. 2* - jakaś szafka wbudowana w ścianę rzuciła Ci się w oczy już od wejścia, więc kiedy już dopadasz do niej, Twoim oczom ukazuje się niezła kolekcja flaszek. Każda z nich to ognista whisky, więc teraz nie dość, że masz alkohol, to jeszcze jesteś skarbnicą wiedzy, gdzie go znaleźć. Możesz doradzić maksymalnie trzem osobom, co i gdzie. Potem szafka pustoszeje. Może jest takich więcej? 3 - znajdujesz butelkę ognistej, która w pierwszej chwili smakuje okej, ale potem pozostawia po sobie jakiś dziwny posmak. Chwilowo jest w porządku, ale w następnym poście, niezależnie, gdzie go rozegrasz, będzie Ci się dymić z uszu. 4 - Tobie ognista wpadła w ręce bez większych wygibasów. Ot, stała oparta o jeden ze stołów bilardowych i czekała na znalazcę. Pech chciał, że zawartość okazała się zwykłą wodą. Może przydać się rano, ale jak chcesz się napić, poszukaj jeszcze raz. Albo licz na czyjąś szczodrość. Albo napij się kremowego piwka (i rzuć na nie kością). 5 - w pewnym momencie poszukiwań wręcz potykasz się o butelkę, która okazuje się być ognistą whisky. Flaszka przewraca się i turla po podłodze, ale nie rozbija. Po napiciu się z niej kosmicznie kręci Ci się w głowie przez najbliższe dwa posty. 6 - dopadasz do szafki z różnymi butelkami, z których każda wygląda, jak ognista whisky, ale brakuje im etykiet. Możesz podzielić się wiedzą na temat lokalizacji szafki z trzema osobami. Po sięgnięciu po butelkę z niej, wykonaj jeszcze jeden rzut:
Efekty spod '6':
1 - efekt bełkoczącego napoju przez dwa posty 2 - eliksir bujnego owłosienia - początkowo nic się nie dzieje, ale już w następnym poście bardziej przypominasz niedźwiedzia niż człowieka. Efekt utrzymuje się przez 2 posty. 3 - eliksir łysienia - chwilowo nic się nie dzieje, a post później jesteś łysy, jak kolano. Dotyczy całej głowy. Przez 2 posty. 4 - eliksir wzrostu - w momencie stajesz się pół metra wyższy. Efekt utrzymuje się przez 2 posty. 5 - napicie się sprawia, że przybierasz wygląd osoby, z którą aktualnie rozmawiasz, albo tej, która odpisała przed Tobą, jeżeli siedzisz na uboczu. Na 2 posty. 6 - po napiciu się zaczynasz świecić w ciemności. W tym i kolejnym pocie rozświetlasz imprezę swoją obecnością. Dosłownie.
*Po poznaniu lokalizacji szafki od kogoś, kto wyrzucił 2, rzuć kostką, jeżeli chcesz skorzystać z jego rady:
Parzysta - trafiasz na odpowiednią szafkę. Nieparzysta - trafiasz na szafkę spod '6', więc rzuć jeszcze raz, aby się dowiedzieć, który z wymienionych tam efektów otrzymasz.
Znalezionym trunkiem i wiedzą o jego lokalizacji (2 i 6) możecie się dzielić z innymi.
Wymienione w Waszych kostkach efekty utrzymujące się po wypiciu znalezionego alkoholu obowiązują również osoby, które nim poczęstujecie.
Piwo kremowe 0%:
Rzuć kością:
1 - niezależnie od płci rośnie Ci długa broda i siwieją włosy. Impreza właśnie zyskała sympatycznego (albo nie) staruszka. Na 2 posty. 2, 3 - wszystko okej, w Twoim trunku nie ma żadnych niespodzianek. A może to zbyt nudne dla Ciebie? Możesz przerzucać, aż trafisz coś ciekawszego. 4 - tracisz pół metra wzrostu na 2 posty. 5 - swoje wypowiedzi składasz od końca przez 2 posty. Trzeba jak tak nie mówią inni wszyscy to może a? 6 - mieszają Ci się określenia i przez 2 posty używasz antonimów do tego, co faktycznie chcesz przekazać. 'Ładny' staje się 'brzydki', 'nie' staje się 'tak', 'głośno' staje się 'cicho' itd.
PS. Bardzo możliwe, że początkiem grudnia pojawi się tutaj dodatkowy etap, jak już nieco się rozkręcimy, wygadamy i będziemy skłonni na jakieś wspólne gry.
Ostatnio zmieniony przez Morgan A. Davies dnia Wto Lis 26 2019, 00:40, w całości zmieniany 1 raz
W zasadzie nie miała faworytów w tym meczu. Nie kibicowała gryfonom z wiadomych względów, ale krukoni byli jej z kolei obojętni, więc kiedy to czerwoni wygrali, nie przejęła się tym zbytnio. Grunt, że nie z nimi. Kiedy usłyszała o imprezie w pokoju rozrywek, nie mogła przecież zaprzepaścić tej okazji. Termin porodu zbliżał się wielkimi krokami i chociaż czekała już na ten czas jak na zbawienie, to wiedziała, że wiąże się on z jeszcze większymi ograniczeniami, niż ma teraz. Może to była ostatnia okazja do swobodnej, nawet jeśli bezalkoholowej, imprezy? Tuż po zejściu z trybun udała się do zamku i skierowała swoje kroki w wyznaczone miejsce. Na korytarzu przed wejściem spotkała @Cherry A. R. Eastwood i to już trochę zabiło jej imprezowy nastrój. Z drugiej strony, może to miała być w końcu dobra okazja, żeby pogadać. Uśmiechnęła się do niej, nawet jeśli wiedziała, że ta nie cieszy się na jej widok. - Idziesz świętować z gryfonami? - zapytała, trochę niepewnie i po chwili weszła do środka, z dziewczyną, czy bez niej. Miała jednak nadzieje, że puchonka przekroczy próg pokoju. W nim samym zebrała się już całkiem spora grupka gryfonów, zachwyconych swoim sukcesem. Zdaniem Heaven - całkiem słusznie, najprawdopodobniej był to ich ostatni. Zerknęła na @Morgan A. Davies i sięgnęła po piwo kremowe. - Gratuluje. Kiedy nie masz poważnej konkurencji dajesz radę całkiem nieźle. Może wygrana z krukonami to nie taka znowu sztuka, ale hej, zawsze jakiś start - rzuciła, oczywiście przesympatycznym tonem i rozejrzała się po pomieszczeniu. Czyżby nikt poza nią nie postanowił urozmaicić tego towarzystwa o kilka innych kolorów?
Nie brała udziału w meczu. Nie zjawiła się na trybunach, aby kibicować swoim, co było nie do pomyślenia, jeśli chodzi o Alexis. Jednak wieści szybko się rozchodziły, zwłaszcza takie, które wprawiają gryffonów w euforie. Mecz z Ravenclawem został wygrany. Nie wyobrażała sobie innego wyniku. Przegrana na pewno dotknęłaby ją bardzo. Niebieskie kujony zdecydowanie zasługiwali na swój los straceńców - co do tego Shercliffe była święcie przekonana. Pełna optymizmu i energii, która wręcz katastrofalnie od niej biła niczym reaktor jądrowy w czarnobylu - nie mogła przegapić takiego wydarzenia, jak zwycięska impreza nad Krukonami. Czuła się, jakby jej wszystkie marzenia uległy spełnieniu. Żałowała, że nie mogła zobaczyć tego na żywo, więc od razu popytała to tu to tam. Była pewna, że więcej dowie się na imprezie, gdzie każdy będzie opowiadać spektakularne akcje gryffońskich zawodników i te nieudolne próby ratowania swojego honoru krukonów. - GRYFFINDOR! - Weszła do pokoju rozrywek i wrzeszczała na całe gardło razem z innymi, kto jest zwycięzcą dzisiejszego wieczoru. Rozglądała się po znajomych gębach, po czym chwyciła za piwo kremowe. Nie miała nic przeciwko, gdyby dostała ognistą, ale raczej nie przyszła się tu nawalić, a świętować. Ona i bez alkoholu świetnie sobie dawała radę. Wystarczyło na nią spojrzeć.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Mecz Gryffindoru z Ravenclawem nie emocjonował go tak bardzo z wiadomych względów. Prawdę mówiąc, nawet nie wiedział, kogo wolałby widzieć jako zwycięzcę. Rozsądek podpowiadał mu, że łatwiej będzie pokonać Krukonów i że lepiej, by to oni zdobyli trzy punkty w tabeli, ale z drugiej strony, do Domu Lwa należała jego młodsza siostra, Jeremy, a i Moe, więc był w jakimś sensie rozdarty. Kiedy usłyszał wynik meczu, uśmiechnął się więc tylko. Cóż, jeśli Slytherin liczył na Puchar Quidditcha, to i tak powinien wygrać ze wszystkimi innymi domami i nie powinien tak chłodno wszystkiego kalkulować. - Hej, dziewczęta. – Przywitał się z Heaven i koleżankami z Gryffindoru, ale nim rozpoczął jakąkolwiek rozmowę, postanowił poszukać jakiegoś napitku. Wreszcie dorwał butelkę Ognistej, ale po kilku łykach stwierdził, że pozostawia ona po sobie dziwny posmak. Miał wrażenie, że coś jest z nią nie tak. - Oj, Moe… o alkohol musicie następnym razem lepiej zadbać. Służę pomocą, jeśli zajdzie taka potrzeba. – Westchnął ciężko, ale nie odkładał whiskey na bok. Nie była w końcu najgorsza, a skoro nie miał żadnej alternatywy poza przesłodzonym piwem kremowym, wolał już przymknąć oko na te dodatkowe, nieoczekiwane wrażenia. - Swoją drogą gratulacje. Krukoni niespecjalnie się popisali… – Dodał po chwili, unosząc do góry swoją szklankę, wznosząc tym samym toast z drużynę czerwonych. W istocie jednak oczekiwał na mecz Slytherinu, by móc się wreszcie wykazać na boisku. – Moe, możemy potem pogadać na osobności? – Mruknął nagle ściszonym głosem do panny Davies, zastanawiając się czy po ostatnim liście na pewno jest bezpieczny. Nie zdziwiłby się wcale, gdyby oberwał po pysku za swój fortel, ale z drugiej strony musiał do niej zagadać o tę przysługę, którą obiecała mu jeszcze podczas wakacji, a której do tej pory nie zdążył jeszcze wykorzystać.
Kostka: 3
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Nie brał udziału w meczu z Krukonami, ale nie przeszkadzało mu to wcale w tym, żeby zjawić się na imprezie z okazji wygranej. Nie był członkiem drużyny i w sumie nawet niezbyt im kibicował – och, z całą pewnością nie życzył im źle, wręcz przeciwnie, jeśli miałby wskazać której z drużyn życzy zwycięstwa, byliby to właśnie Gryfoni, ale niezbyt czuł całą tę międzydomową rywalizację. Zbyt wiele lat spędził w szkole, w której nie było podobnych podziałów i prawdę powiedziawszy, uważał rozwiązanie z Souhvězdí za znacznie lepsze – a już na pewno rodzące mniej konfliktów. Nie potrafił w pełni poczuć się członkiem tej grupy, bo i jej wartości chyba niezbyt do niego pasowały. Prawda była taka, że z żadnym z domów nie byłby w stanie się utożsamić i cieszył się, że nie musi tego robić. Gdyby ta śmieszna czapka przydziału wepchnęła go w barwy, które miały jakoś go określać, byłby potwornie nieszczęśliwym człowiekiem. A może to nie była kwestia szkoły? Może to on sam za bardzo lubił być sobą, by szukać przynależności do jakiejś grupy? Nawet z narodowością miał pewien problem: był bez wątpienia Rosjaninem, dorósł w większości w Czechach, a ciągnęło go na zachód i wcale nie powiedziane, że miał poprzestać na Wyspach Brytyjskich. Z rękoma wciśniętymi w kieszenie jasnych jeansów, w najzwyklejszym na świecie szarym t-shircie i włosach w delikatnym nieładzie przemierzał korytarz, próbując znaleźć miejsce spotkania. Obawiał się, że może mu to zająć znacznie więcej czasu niż by sobie tego życzył, toteż na widok @Bruno O. Tarly uśmiechnął się pod nosem. Zrównał krok z chłopakiem i zarzucił mu rękę na bark, przygarniając go do swojego boku. – Ahoj! Czyżbyś szedł na imprezę zwycięzców? – zagadnął go z tym swoim akcentem, który jak zwykle zniekształcał wypowiedź – Podobno ma być whiskey i to zupełnie za darmo. A skoro tak to mi nie trzeba powtarzać dwa razy. – odsłonił zęby w szerokim uśmiechu. Wisiorek na jego szyi pobrzękiwał w rytm energicznych kroków.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Bruno nie grał w Quidditcha, właściwie to nie latał praktycznie na miotle. Lęk wysokości robił swoje, więc chłopak mógł jedynie kibicować swoim Lwom z trybun i bezpiecznej ziemi. I tak też uczynił. Wybrał się na mecz ubrany w szalik Gryffindoru i z wymalowanymi na twarzy czerwono-złotymi pasami. Choć nie był wielkim fanem ogólnie pojętego sportu, to mimo to wręcz szalał ze szczęścia i darł się wniebogłosy wraz z resztą Gryfonów, gdy wygrali w pojedynku z Krukonami. To był naprawdę dobry mecz, Lwy dały z siebie wszystko. Wygrali w pięknym stylu. Kiedy usłyszał o imprezie z wiadomej okazji, od razu zaświeciły mu się oczy. Nie mógł przegapić takiego wydarzenia, nie on. Zszedł z trybun i popędził do swojego dormitorium. Przekopał cały kufer, wyrzucając na podłogę stertę rupieci. W końcu jednak znalazł srebrne pudełeczko. Otworzył je i wyciągnął z niego małe zawiniątko. Uśmiechnął się pod nosem i ostrożnie schował paczuszkę do kieszeni spodni. Być może przyda mu się na tej gryfońskiej wixie, kto wie, kto wie. Był już prawie u celu, odrobinę spóźniony, bo większość ekipy ruszyła na miejsce tuż po meczu. Doskonale wiedział, gdzie iść, to nie jego pierwsza impreza w Pokoju Rozrywek. Szedł więc dziarskim, pewnym krokiem, emanując dobrym humorem. W pewnej chwili jakieś silne ramię zagarnęło go do siebie w przyjacielskim geście. -Ahoj, Lazur! - uśmiechnął się do chłopaka, witając się z nim tym samym zwrotem. "Ahoj" to chyba przywitanie, ale nie był tego pewny. Brzmiało dość zabawnie, jakby witali się marynarze lub inni majtkowie. - Oni mają ognistą, a ja mam... to - powiedział i wydobył z kieszeni mały woreczek z szaro-zielonym suszem w środku. Posłał Rosjaninowi porozumiewawcze spojrzenie, a kąciki jego ust drgnęły nieznacznie. W końcu dotarli na miejsce. Tuż po przekroczeniu progu sali można było poczuć ten cudowny klimat. Przygaszone światło, muzyka w tle, d a r m o w y alkohol. Czego chcieć więcej? Tylko kompanów do wspólnej zabawy do białego rana. Laraz zaraz dorwał się do barku, gdzie znajdowały się przeróżne trunki. W tym wspomniana ognista whisky, podobno. Nie było tak łatwo odszukać. Bruno wahał się, czy pić coś, co nie będzie jego ukochanym wytrawnym winem. Nie przepadał za innymi alkoholami, a i źle je znosił. Poza tym wziął ze sobą zioło, a starał się nie mieszać używek (zazwyczaj kiepsko się to dla niego kończyło). Jednak nie chciał wyjść na frajera, a zabawa bez alkoholu nie była opcją, na którą dzisiaj się pisał. Poza tym z Ruskiem się nie napije? W końcu dał się namówić. Stwierdził w duchu, że raz nie zawsze, a zresztą nie musi mu smakować, ma klepać. Odnalazł jakąś butelkę, ale nie znał tej marki ognistej. Powinien być nieufny? A tam, bajdurzenie! Poza tym butelka była już otwarta, a więc ktoś musiał się z niej już napić. Nie widział w tłumie żadnych zgonów (póki co), a jedynie dobrze bawiących się, skandujących ludzi. Pociągnął sowity łyk prosto z gwinta. Otarł usta wierzchem dłoni i podał butelkę @Lazar Grigoryev. W pierwszej chwili trunek wydawał się być w porządku, ale po pewnym czasie chłopak mógł wyczuć dziwny posmak. No cóż, może to kwestia tego, że to nie czerwone wino... - Za Gryffindor! - wykrzyknął, szczerząc się. Rozejrzał się po ludziach. Same znajome twarze, ale chyba nie tylko z Domu Lwa. Dostrzegł między innymi Ślizgona @Matthew C. Gallagher. O, była też dziewczyna w zaawansowanej ciąży, to chyba ta Dear. Następnie powrócił wzrokiem ku gryfońskim twarzom, a gdy napotkał wzrok @Morgan A. Davies - pomachał jej energicznie i posłał ciepły uśmiech. Muszą rozkręcić tę imprezę. To ma być wydarzenie roku, wydarzenie dekady! Będzie ogień, jak w 1998 roku! Zgony też będą, tylko inne.
Nie ukrywając Pro był w stanie lekkiej euforii. No, może nieco większej. Nie czuł się z tym jednak źle, wręcz przeciwnie. W ostatnim oficjalnym meczu jaki miał okazję zagrać dla swojego domu nie okazał się najlepszym obrońcą. W sumie to głównie z tego powodu poza jakimiś treningami i nieoficjalnymi rozgrywkami raczej unikał głównego składu. Dopiero dzisiaj jakoś się do tego przemógł i w sumie to na całe szczęście. Jak się bowiem okazało wcale nie był taki zły. Gorszy dzień, mecz, może brak umiejętności, który jednak zdołał nadgonić przez okres przerwy? Najważniejszy był wynik, jakim było wybronienie kilku rzutów. Już na samym starcie musiał wkroczyć do akcji. Jak się bowiem okazało Riley był całkiem niezłym ścigającym i już chwilę po rozpoczęciu meczu odnalazł okazję, w której Krukoni mogli zdobyć przewagę. Rudzielec początkowo spanikował, ale finalnie udało mu się opanować emocje, a przede wszystkim obronić bardzo dobry rzut. Dalsza część meczu odbyła się raczej bliżej środka boiska. Tak mu się przynajmniej wydawało, gdyż pogoda nie pomagała mu w dokładnym oglądaniu i analizowaniu gry zawodników. Z pewnością jednak to własnie Riley był w ich drużynie najgroźniejszy, gdyż tuż przed zakończeniem meczu znowu ruszył do akcji, ale ku swemu zachwytowi i tutaj Pro udało się wybronić czerwonych od utraty punktów. Fakt, że Moe, która zagrała chyba swój pierwszy oficjalny mecz złapała znicz i dała im zwycięstwo, co niezwykle mocno go radowało. Wiedział, jak bardzo jej na tym zależało, a to, jak sobie poradziła przeszło wszelkie jego oczekiwania. Oczywiście to nie tak, że nie wierzył w przyjaciółkę, ale wiedział, jak stres mógł działać na człowieka. Jednakże zdecydowanie niepotrzebnie się tym przejmował, spisała się wybornie. Radość tę jednak ostudziła nieco wiadomość o tym, że obrońca przeciwników odniósł kilka solidniejszych ciosów, które odbiły się na jego zdrowiu. McGregor miał nadzieję, że nie stało mu się nic poważnego. W sumie to może spróbuje go złapać... Póki co jednak musiał odrzucić te myśli na bok, gdyż znalazłszy się wraz z resztą drużyny i sporym tłumem ludzi w pokoju rozrywek był świadkiem brylującej Davies, na której okrzyki odpowiedział wraz z resztą krzyczącego tłumu. W międzyczasie jednak dostrzegł w kącie czaszkę, do której ruszył z nadzieją, że uda mu się ją pochwycić. Niestety jednak zniknęła w momencie, w którym po nią sięgał. Okazało się jednak, że sytuacja ta miała swoje plusy, gdyż wracając do Moe odnalazł na podłodze butelkę ognistej whisky, którą z wielką chęcią zgarnął z ziemi. Jak świętować to świętować, prawda? Z tą oto myślą otworzył trunek i pociągnął solidny łyk, którego jednak zaraz po tym pożałował. Nie wydawało mu się, żeby miał tak słabą głowę, cóż, może ta butelka była wyjątkowo mocna. Chyba jeszcze nigdy nie czuł takich zawrotów głowy. Zataczając się dość mocno dotarł na szczęście do @Morgan A. Davies, lekko uwiesiwszy się na jej ramieniu, próbując odzyskać stabilność. - Nie wiem, o co chodzi z tą butelką ognistej, ale mam alkohol... chyba jakiś stuletni, bo cholernie mocna. Łeb mnie nawala po jednym łyku. - rzucił, nieszczególnie widząc, gdzie i z kim teraz starała. Było to dość trudne do ogarnięcia, przynajmniej w tej chwili i w takim stanie.
Kostka na ognistą whisky:5 Czaszka:B, druga niezłapana
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Pierwszą osobą, która postanowiła złapać Moe i wymienić z nią wspólnie kilka uwag była kapitan Slytherinu, aktualnie będąca w tak zaawansowanej ciąży, że Davies przez moment miała obawy, czy w Pokoju znajdował się ktoś, kto mógłby przyjąć ewentualny poród. Po jej 'gratulacjach', zmarszczyła brwi. Nie tylko jej należały się takie gratulacje. Podczas gry popisali się również pałkarze, ścigający, obrońca, w zasadzie wszyscy błyszczeli, zwłaszcza na tle rywala. Dlaczego to właśnie jej przypadły słowa prawie-uznania? - Takie zwycięstwa budują pewność siebie. Mam nadzieję, że tacy rozpędzeni wlecimy w Slytherin. - nie była pewna, czy podarowała Heaven odpowiedź dyplomatyczną, czy jednak zahaczyła nieco tonem głosu o groźbę. Czuła się mocna. Gryffindor grał przebojowo. Nie sądziła, by ktoś im zagrażał. A już na pewno nie żmije, gdzie, jak przypuszczała, jedynym wartym uwagi zawodnikiem był Matt. - Pro, to chyba nie jest Twój dzień na picie. Może usiądź na chwilę? - poklepała gryfońskiego obrońcę w ramię, po czym, przedłużonym spojrzeniem, a następnie skinieniem głowy, dała do zrozumienia, że idzie dyskutować z Gallagherem. - Podpisałeś zadanie? - rzuciła z pobrzmiewającą gdzieniegdzie irytacją, jednak chwilę później zmieniła ton. Nie miała mu tego za złe. Zwłaszcza, że przy okazji mocno przybliżało ją to do miotlarskich zakupów. Ciekawe, czy chociaż przeczytał treść. Dobrze, że jej drobny szyfr był na tyle ukryty, że trudno byłoby go na pierwszy rzut oka wyłapać. - Mówiłam Ci, że Krukoni nie mają się czym chwalić. Elio robi, co może, ale z tym składem plany odnośnie Pucharu Quidditcha są do zapomnienia. - wyjaśniła pokrótce, próbując uprzedzić ewentualne pytania. Oszczędziła sobie przy okazji kąśliwości pokroju groźby, że jeżeli Ravenclaw miał cokolwiek w tym roku wygrać, to może najwyżej mecz ze Żmijkami. Poniekąd nawet liczyła na to, że do tego dojdzie.
Może i jakoś nieszczególnie interesował ją quidditch, ale musiała przyznać, że drużyna Gryffindoru w tym roku wyglądała naprawdę atrakcyjnie, więc z nieco większym zainteresowaniem śledziła mecz. Nie dało się też ukryć, że oglądanie cudzych kontuzji, a przynajmniej gdy nie był to nikt jej dobrze znany, poprawiało jej skutecznie humor. Niemniej nawet gdyby nie była teraz w wyjątkowo dobrym humorze, to przecież nigdy nie odmówiłaby imprezy i alkoholu. Jeszcze w drodze do pokoju rozrywek posłała @Morgan A. Davies uśmiech, co w jej mniemaniu było wystarczającym wyrazem gratulacji, a pierwsze co zrobiła po dotarciu na miejsce, było rzucenie kilku prostych zaklęć, które miały umilić im to spotkanie jak np. Essentia Mirabile (Sprawia, że w otoczeniu unosi się przyjemny zapach. Każdy odczuwa je inaczej, tak jak woń Amortencji) i Scribo, którym zawiesiła w powietrzu czerwony napis "BAW SIĘ, GRYFFINDORZE!" Zanim całkiem typowo dla siebie zapomni się w tańcu, musiała przecież znaleźć coś mocniejszego na odwagę, gdyby dane jej było zbliżyć się do jakiejś pięknej pani, a nie tylko tego rudego bydlaka. Jej biodra mimowolnie dostosowały się już do muzyki, powoli wprawiając w ruch resztę ciała, jednak jej zmrużone oczy wędrowały w skupieniu po całej sali w poszukiwaniu ukrytego trunku. Tanecznym krokiem przemieszczała się z jednego miejsca w drugie, zdeterminowana do wypicia czegokolwiek, co nie byłoby cholernie za słodkim piwem kremowym. W końcu natrafiła na szafkę z nieopisanymi butelkami, jednak jaki byłby z niej Gryfon, jeżeli odrobina niewiedzy spowodowałaby rezygnację z działania? Zresztą - gdyby ktoś konkretny dałby jej choćby i szklankę wody, byłaby bardziej podejrzliwa, niż pijąc pozostawiony w ten sposób alkohol. Bez większego zastanowienia upiła kilka łyków, jednocześnie robiąc krótki piruet i z każdym kolejnym krokiem spoglądając na wszystkich coraz bardziej z góry. Dosłownie. Gdy przymknęła nieco oczy, tańcząc swobodnie, nie próbując przypomnieć sobie przy tym żadnego z wyuczonych układów, miała już ponad dwa metry wzrostu.
Można do mnie śmiało zagadywać, to wam pokaże szafeczkę z szóstki <3 Ale z faktu nabijania postów na Aco ostrzegam, że moje posty raczej nie będą eposami
Nie przepadał za meczami, ale już impreza po wydawała się być bardzo fajnym pomysłem. Na samych trybunach siedział, bez entuzjazmu, ale jednak zerkał jak im idzie. Okazało się, że całkiem nieźle. Trzeba było przyznać, że drużynę mieli naprawdę mocną. Niby się na tym nie znał, ale nie trzeba było być wielkim znawcą, żeby zauważyć utalentowane osoby wśród grających gryfonów. Krukoni wypadli naprawdę blado, ale to był dopiero początek sezonu. Wszystko było jeszcze do nadrobienia, a w ich przypadku - do stracenia. Kibicował razem z @Albina Abrasimova, którą interesowało to wszystko chyba trochę bardziej. Razem też poszli na imprezę w pokoju rozrywek, która wydawała się najbardziej interesującą częścią tego popołudnia. Na dworze było całkiem zimno, zdążyli porządnie zmarznąć. Na szczęście pomieszczenie było ciepłe, w zasadzie było wręcz gorąco od tłumu gryfonów, nie w takiej znowu ogromnej salce. Co nie oznaczało, że nie warto było poszukać czegoś, co jeszcze bardziej ich rozgrzeje. Ledwo zdążyli się rozejrzeć, a już jakiś starszy gryfon wcisnął mu butelkę z płynem przypominającym whisky. Wzruszył ramionami i znalazł jakieś dwie szklanki, żeby rozlać sobie i dziewczynie. Podał jej jedną z nich. - Dobra, za wygraną gryfonów. Swoją drogą, kiedy to ty będziesz zdobywać zaszczyty? - dopytał i napił się łyka, ciekawy, czy Albina jest w ogóle zainteresowana dołączeniem do drużyny. Z tego co pamiętał, całkiem lubiła sport, w przeciwieństwie do niego. Nawet nie zauważył w pierwszej chwili, że trochę zmalał i generalnie - przybrał znacznie delikatniejsze kształty. Po chwili jego twarz się też zmieniła i nie było już wątpliwości, że wygląda dokładnie jak jego towarzyszka.
Bardzo gorliwie zagrzewała drużynę do walki, ponieważ quidditch był tą jedną z niewielu płaszczyzn na których jej rodzima szkoła i Hogwart się pokrywały. Dopiero od niedawna próbowała się dostać w szeregi zawodników, w związku z czym czuła się dwojako zobowiązana do bycia super-czirliderką, bo kto wie, może kapitan drużyny zobaczy i przychylniej spojrzy na jej kandydaturę? Biedny Asphodel musiał znosić - co robił dzielnie - jej podskoki i ruskie piosenki kibola ultrasa, które były bardzo obelżywe ale na całe szczęście mało kto rozumiał co ta wariatka wykrzykuje. Cała aż poczerwieniała z ekscytacji na policzkach gdy okazało się, że wspaniała drużyna Lwów wygrała to starcie. Całą drogę opowiadała Larchowi o tym jakich gryffindor miał świetnych zawodników. Na wejściu do pokoju potknęła się o jakąś butelkę, którą w końcu podniosła, tylko po to, by zobaczyć, że Aspi już jej oferuje napitek. Uśmiechnęła się wdzięcznie, stawiając butelkę koło nich jak na chytrą ruską babe przystało, coby mogli się napić jak już wypiją to co naszykował Larch i ujęła szklankę w dłoń. - Spasiba, da, za pabiedu! - powiedziała stukając szklanką w jego szklankę- Ty inedługo budziesz kibicowali mienia. - skinęła głową biorąc potężny łyk jakby waliła wódkę a nie delektowała się whisky. Już się szykowała by mu powiedzieć jakim to ona będzie świetnym zawodnikiem i że on musi koniecznie jej wtedy kibicować znacznie lepiej niż to robił do tej pory, kiedy zaswędziała ją twarz. Powoli zaczęła przypominać Asphodela, na co nie zwróciła uwagi, bo on zaczął przypominać ją, co ją jakoś niesamowicie ucieszyło- Abel! - wykrzyknęła, bo miał przecież takie trudne imię nie tylko do wymówienia ale i zapamiętania- Kak ty charaszo wyglądajesz! - zaśmiała się odstawiając szklankę i obejmując jego policzki- Krasiwy malczyk! U nas takie w rasyji czarodzieje które mogu zmieniat swoju wygląd. Kak wy zwiecie ich? Metamorfiki ? - dopiero wtedy zobaczyła, że jej dłonie też wyglądają nieco odmiennie od tych, które normalnie widziała na końcu swoich przedramion i dopiero wtedy ogarnęło ją zdziwienie.