Na czwartym piętrze, z myślą o studentach powstał obszerny Pokój Rozrywek. W miejscu tym, każdy uczeń może się nieco zrelaksować. Zapewne dlatego miejsce to jest tak popularne i raczej nigdy nie świeci pustkami. Znajdują się tutaj dwa duże stoły bilardowe, tarcza do gry w rzutki, kilka stolików do gry w szachy, a także do eksplodującego durnia. Na szafkach znajduje się kilka klasycznych czarodziejskich gier, chociaż można tu znaleźć i coś bardziej mugolskiego. W rogu pokoju stoi nieco zniszczona, stara kanapa, zwykle przez kogoś zajmowana. Natomiast za nią jest duży kosz, który dzięki zaklęciom, zawsze chłodzi jego zawartość, czyli różne butelki z napojami. Zazwyczaj pod sokami dyniowymi ukryte są butelki piwa kremowego, a i niekiedy można znaleźć tam coś innego.
No cóż, pocieszające było to, że nie tylko nad nią wiernie czuwa jakieś fatum, które nigdy nie śpi i zawsze znajdzie sposób, żeby utrudnić człowiekowi życie. Może faktycznie on też był skazany na co rusz rzucane kłody pod nogi. Widziała, że cieszy się wygraną i nie wydawało jej się to dziwne. Ona też z takich małych zwycięstw czerpała ogrom satysfakcji. Nie da się ukryć, zwycięstwo zawsze cieszy, czy gra losowa, czy też nie. Masz poczucie, że los się do ciebie uśmiechnął. - Pewnie jeszcze zweryfikuje się, kogo z nas los nie lubi bardziej - podsumowała, bo naprawdę miała ochotę pograć jeszcze trochę z chłopakiem. Dobrze, że nie tylko ona lubi czasem samotnie pobłąkać się po pokoju rozrywek w poszukiwaniu jakiegoś przeciwnika. Czy był lepszy sposób na spędzenie popołudnia niż rozegranie partyjki w... cokolwiek? Gargulki były dla niej dosyć obcą grą, ale miała nadzieje, że jej zręczność jeszcze nie jest na najgorszym poziomie i da radę pstryknąć parę kulek w miarę dobrze. Nic w tym trudnego, prawda? - Szósty rok - odpowiedziała na pytanie chłopaka. On z pewnością był starszy, nie miała pojęcia tylko o ile. - A ty? Pewnie studia już? - spytała, bo to wydawało się dosyć oczywiste. Gra dla niej zaczęła się naprawdę dobrze. Dla chłopaka już niekoniecznie - dość mocno oberwał. Zaśmiała się cicho, widząc to. - Dobra, zgoda, jest jeden, jeden - przyznała, widząc pojawiającą się na jego czole gulę. Biedak. Jego ruch nie wpłynął na nią w żaden sposób. Ona sama odbiła nawet nieźle, ale niestety wytrąciła swoją kulkę poza planszę i gargulek ją opluł. W dodatku opluł ją bardzo mocno i chociaż jeszcze przed ruchem skupiona nachylała się nad stołem, to teraz była dosłownie głową wbita w fotel, siła uderzenia była spora i wybiła ją z równowagi. Wyglądało to dosyć komicznie. Pisnęła aż z zaskoczenia i wróciła do pierwotnej pozycji. - Ja to dzisiaj wybieram te gry, nie ma co - przewróciła oczami rozbawiona, patrząc na chłopaka. Teraz był jego ruch i aż się bała co z tego wyniknie. Dlaczego miała wrażenie, że wyjdą stąd poobijani? - Mogłam się spodziewać, że brak koordynacji ruchowej może ujawnić się nawet w grze planszowej. Kiedy nie jest w stanie uchronić cię nawet to, że nie dotykasz się sportu...to już źle.
Rzadko kiedy spędzałem w ten sposób czas wolny. Z reguły wolałem zaszyć się gdzieś z jakimś znajomym i pozbijać bąki, ale gry planszowe lub karciane też były spoko opcją. Fakt, że niemal od razu natrafiłem na chętną do gry dziewczynę też był sporym fartem, z którego zamierzałem skorzystać. Poznawanie ludzi przy tego typu rozrywkach miało z pewnością sporo minusów, ale również i plusów. Przełamanie lodów w postaci nabicia sobie guza gargulkiem nie zdarzają się za każdym razem, prawda? Bardzo chciałem rozmasować sobie czoło, bowiem siła uderzenia sprawiła, iż wciąż miałem wrażenie, jakby gargulek tkwił w mojej głowie, lecz każdy jeden ruch w okolicy miejsca, gdzie faktycznie wylądowała figurka, sprawiał, że niemalże syczałem z bólu. Nie chcąc siedzieć z załzawionymi oczami przed Emily, starałem się z uporem maniaka ignorować fakt, że rosła mi kolejna głowa. Jakby obecna nie była wystarczająco duża. - Szósta klasa, kiedy to było - westchnąłem, wspominając piękne... Kogo ja chcę oszukać - beznadziejne lata Hogwartu. Szósty rok był dla wielu chwilą prawdy, bowiem SUMy zweryfikowały predyspozycje oraz stworzyły możliwości, także kazały zdecydować, które przedmioty można było i chciało się kontynuować, natomiast OWUTEMy wisiały nad człowiekiem jak okropne fatum, a każdy z nauczycieli przypominał o nich niemal nieustannie, by wzbudzić w nas jeszcze większy strach. - Zgadza się, studia. Drugi rok, choć powinien być trzeci - przyznałem, kiwając głową. Studia były... Spoko. W porównaniu do wcześniejszego etapu nauki, na pewno dawały dużą wolność. No i nikt nie stał nade mną z książką, gotów zdzielić mnie przez łeb. Nie umiesz? Wylatujesz, po problemie. Lub nie przychodzisz, też załatwia sprawę. Dziewczyna oberwała gargulkową plwociną, aż ją odrzuciło w tył. Z trudem powstrzymałem śmiech, przykładając na moment zaciśniętą pięść do ust. - Kiedy tak o tym mówisz, nawet Quidditch wydaje się być spokojną, bezpieczną grą - parsknąłem ze śmiechem. - Grywasz czasem? - dodałem, choć po poprzedniej wypowiedzi wnioskowałem, że chyba niespecjalnie przepadała za sportem w ogóle.
Kostki: 2, 1 Twoje punkty: 4 + 2 @Emily Rowle: 8 - 3 i jesteś opluta znów
Emily w zasadzie lubiła się uczyć. Nie była wybitna, nie dążyła do tego też jakoś specjalnie. Po prostu czas spędzony nad książkami wydawał jej się całkiem przyjemny, w dodatku czuła, że coś robi. Oczywiście egzaminów, jak każdy, nie lubiła. Zarówno ta presja otoczenia, jak i ta wewnętrzna była dosyć uciążliwa i utrudniała normalne skupienie się na materiale. Starała się jednak nie myśleć o tym co ją czeka w przyszłym roku. Jeszcze dużo czasu, prawda? Nie było sensu na razie się przejmować, chociaż nauczyciele nie ułatwiali wypierania tych myśli. Guz na czole chłopaka wyglądał boleśnie i rósł w zastraszającym tempie. Miała nadzieje, że ją nie spotka takie oplucie, nie byłoby jej chyba z tym do twarzy. - O, a czemu jednak drugi? - zapytała Emily, starając się, żeby nie zabrzmiało to wścibsko. No cóż, pewnie zabrzmiało. Jeżeli ciekawość to pierwszy stopień do piekła, Rowle i tak już dawno go wykonała. Lubiła wiedzieć, była strasznie ciekawska, co było chyba jej najgorszą wadą. Samą już ciągnęło ją na studia. Mniej ograniczeń, możliwość popracowania sobie w jakimś fajnym miejscu i zarabiania własnych pieniędzy... Chciała się usamodzielnić. A jednak miała wrażenie, że od tego momentu dzieli ją jeszcze cała wieczność. Rok w jej głowie to była naprawdę kupa czasu, nie wybiegała pomysłami tak daleko. Szczerze mówiąc, nie wiedziała jeszcze co będzie robić w życiu i nawet nie próbowała podejmować takich decyzji. Na razie wiedziała, że kocha zaklęcia i warto się na nich skupić. Co będzie potem, to już zobaczymy. - O nie, ja i qudditch się mijamy i nie ma dla nas przyszłości - powiedziała rozbawiona i spojrzała na chłopaka. W zasadzie była raz na jakimś meczu, w którym brali udział krukoni. Z kimś się założyła o wynik, więc wypadało to śledzić... wydawało jej się, że kojarzy postać chłopaka na boisku. - Ty chyba grasz, nie? Ledwo zdążyła się otrząsnąć po oberwaniu od jednego gargulka, już chłopak wykonał ruch a ją zaatakował kolejny. Zawsze wiatr w oczy... W pierwszej chwili, nie wiedziała, jaki jest efekt. Nie poczuła bólu, nigdzie nie wyrastał jej guz, właściwie nie poczuła żadnego oplucia w okolicy twarzy. Dopiero po chwili zorientowała, że całe nieszczęście skupiło się na jej ubraniach, które w przerażająco szybkim tempie zaczęły się dziurawić. Zdecydowanie szkoda jej było ulubionego swetra, który miała na sobie, ale bardziej nie podobało jej się, że fragmenty jej ubrania znikają tutaj, w miejscu pełnym ludzi, przy chłopaku. Jedna dziura zrobiła jej się na brzuchu, inna na udzie, kolejna na plecach, jeszcze jedna na klatce piersiowej, co już przestawało być zabawne. Poczuła się zdecydowanie zbyt odsłonięta, a nie bardzo miała jak się czymś przykryć. Mimo wszystko po chwili wykonała swój ruch z lekkimi rumieńcami na twarzy.
Kostki: D, 5, 6 Twoje punkty: 10 @Calum O. L. Dear>: 6-3 i też opluty :D
Niewiedza tego, co chciałoby się robić po skończeniu szkoły i w jakim kierunku kształcić się na studiach nie była mi obca - wciąż sam to przeżywałem, kompletnie nie wiedząc, gdzie skierować swoje kroki po opuszczeniu zamku. Kiedyś wydawało mi się, że wymyśliłem sobie zawód na życie, lecz teraz z perspektywy czasu widziałem, jak wiele kosztował mnie on wysiłku, pieniędzy, a także jak niewiele zysków przynosił, nie mówiąc już o tym, jakie mógłbym mieć z jego powodu kłopoty w domu. Moja rodzina jednak dość sztywno podchodziła do tego, co młodym Dearom można było robić i czym wypada, żeby się zajęli. W tej chwili mieliśmy dwie opcje: rodzinna firma eliksirów lub Ministerstwo Magii i pięcie się po szczeblach kariery poszczególnych departamentów. Jako że z eliksirów byłem beznadziejny i każde moje spotkanie z kociołkiem kończyło się źle dla mnie, nauczyciela, kolegów z klasy oraz samej sali lekcyjnej, z powodzeniem porzuciłem je już po sumach, z których moja ocena była i tak porażająco kiepska. Drogą eliminacji pozostało mi to nieszczęsne Ministerstwo, lecz gdzie chciałbym urzędować, nie miałem bladego pojęcia. Wspominając o swoim rocznym opóźnieniu, spodziewałem się pytania zwrotnego, dlaczego miałem klasę w plecy. Pospieszyłem z wyjaśnieniem: - Żeby nie było, nie kiblowałem - zaznaczyłem na początku, posyłając jej bardzo poważne spojrzenie. Takie z rodzaju spojrzeń człowieka, który nie żartuje! - Jako dzieciak byłem bardzo chorowity i złapałem jakieś świństwo w zimie w mojej pierwszej klasie. Przechorowałem chyba z pół roku, na pewno przez tyle nie wychodziłem z domu i zdecydowaną większość tego czasu spędziłem w łóżku. Paskudna sprawa, najgorszemu wrogowi bym tego nie życzył... - Gdyby jednak miało to oznaczać, że na pół roku Walker zniknąłby mi z oczu? Hm... - W każdym razie musiałem zacząć od nowa pierwszą klasę. Potem już nie miałem przystanków - zakończyłem jakże fascynującą historię z mojego życia. Akurat wtedy gargulek postanowił wziąć odwet na dziewczynie i opluł ją dość soczyście. I choć na początku nie stało się nic specjalnego, bardzo szybko zorientowałem się, jakie działanie miała plwocina. Z każdą kolejną dziurą w jej ubraniu, moje oczy otwierały się coraz szerzej - nie że tak ochoczo się przyglądałem, jak młodsza Ślizgonka z każdą kolejną sekundą jest coraz bardziej obnażona, raczej gorączkowo myślałem, co z tym zrobić. Gdy tylko dziura zaczęła pojawiać się na jej piersi, nie myślałem dłużej, tylko wyskoczyłem z mojej marynarki i podałem jej ją przez stół. - Masz, jeśli chcesz, to się zasłoń - powiedziałem, unikając patrzenia w jej kierunku, co by się nie poczuła speszona, ani nic... Szybko jednak wzięła na mnie odwet, bowiem po jej kolejnym ruchu gargulek odwrócił się w moją stronę i napluł mi siarczyście na koszulę, również wypalając w niej wielką dziurę i kilka pomniejszych gdzieś dookoła, gdzie wylądowały rozbryźnięte kropelki jego jadowitej śliny. Spojrzałem na mój niemal w całości odsłonięty tors, po czym przeniosłem wzrok na Emily. - Wiesz co, może jednak oddaj... - rzekłem, udając, że sięgam z powrotem po moją marynarkę, lecz szybko opadłem na krzesło i zaśmiałem się. - Żartowałem, trzymaj ją. Ja sobie jakoś poradzę, może mnie stąd nikt nie wywali - stwierdziłem. - Moja kolej - dodałem, po czym potoczyłem kulkę po planszy. Chybiłem, wobec czego nie stało się nic specjalnego.
Kostki: D, 5, 2 Twoje punkty: 3+5=8
Sorry za długość, jakoś tak lekko mi się pisało xD
- To faktycznie nieciekawie - przyznała, patrząc na niego. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało - faktycznie wyglądał na chorowitego. Był blady i chudy, więc trudno było się dziwić, że odporność kulała. O ile oczywiście tak samo było w dzieciństwie. Emily na szczęście miała żelazną odporność, nigdy nie chorowała (ale ej, za dzieciaka to bolało, żadnych nadprogramowych dni wolnych!). Katar to było już u niej apogeum choroby, a gorączka to coś, czego na oczy nie widziała. Po prostu była zdrowa. Nawet nie wiedziała czego to kwestia, musiały być to jakieś dobre geny. - Ale w sumie, całkiem fajnie. Niby jesteś rok do tyłu, ale masz więcej czasu na zastanowienie się, co chcesz zrobić z życiem. Sporo bym za to dała - pokręciła głową. Jej się w zasadzie nigdzie nie spieszyło. To znaczy, była bardzo młoda i bywało to niesłychanie irytujące, bo większość jej znajomych jednak była starsza, głównie na studiach. Dlatego też nie mogła doczekać się wkroczenia w wiek studencki. Z drugiej strony wiedziała, że to będzie czas podejmowania wielu decyzji, a do tego jej się nie spieszyło. Cóż, jego spojrzenie po tym nieprzyjemnym opluciu nie pomogło rumieńcom, które wykwitły na jej policzkach. Nie za bardzo wiedziała jak interpretować przerażone spojrzenie krukona, ale z całą pewnością mocniej ją ono speszyło. Te dziury były spore i niestety chętniej się powiększały, niż zmniejszały. Miała ochotę zapaść się pod ziemie. Na szczęście Calum uratował ją swoją marynarką, która natychmiast założyła i zapięła. Może i chłopak był chudy, ale był też wysoki, a ona naprawdę drobniutka, więc praktycznie utonęła w tej jego marynarce. Nie narzekała na to - przynajmniej szczelnie ją zasłaniała. - Dziękuje - odparła, z prawdziwą wdzięcznością w głosie. Chłopak po chwili chyba został ukarany przez gargulki za tę decyzję, bo z jego koszulki niewiele zostało po opluciu. Przynajmniej ta marynarka się uchowała, której ślizgonka za żadne skarby nie zamierzała oddawać. Pokręciła głową, na jego, miejmy nadzieje, żart. - Teraz to spadaj - zaśmiała się, siadając w swoim fotelu. Tak naprawdę, byłą mu bardzo wdzięczna za te przyjście z odsieczą. Naprawdę niewiele brakowało, żeby uwaga w pokoju gier byłą skupiona na nich i nie chciałaby być wtedy roznegliżowana. Uśmiechnęła się do niego. Na szczęście jego ruch nie wywołał żadnych nieciekawych skutków i spokojnie mogła wykonać swój. O, to było naprawdę udane uderzenie. Nie dość, że kulka wylądowała daleko, to jeszcze strąciła tę chłopaka. Gargulek znowu go opluł. Spojrzała na niego wyczekując tego efektu. Już jej w tej grze nic nie zdziwi.
Wzruszyłem ramionami. Zdążyłem przeboleć fakt, że nie byłem najlepszego zdrowia. Na szczęście z wiekiem miałem coraz mniej problemów tego typu, nie musiałem już biegać do pielęgniarki co tydzień po eliksir przeciwko przeziębieniu - kilka lat faszerowania się eliksirami poprawiającymi odporność, uparcie wysyłanymi mi przez matkę listownie, zbierały swoje żniwa. Kiedy jednak wspomniała o tym posiadaniu czasu, nie powstrzymałem się od parsknięcia śmiechem. - Wiesz, może to tak brzmi, ale wcale tak nie jest. Mam dokładnie tyle samo czasu co Ty. Chorując w łóżku martwiłem się o przyszłość w znaczeniu przeżycia i wyjścia z choroby, nie rozmyślałem, kim będę - zauważyłem, a niezbyt miłe wspomnienia wróciły, aż się skrzywiłem. Niemniej jednak była to prawda, jedyne, nad czym się zastanawiałem, leżąc w łóżku niemal przykuty do niego i ledwie przytomny od choroby, to czy będę mógł jeszcze wrócić do Hogwartu, czy zobaczę kolegów, czy kiedykolwiek wyjdę z domu. - Na razie nie masz większych planów, jak rozumiem? - spytałem przy okazji, skoro już byliśmy przy planowaniu przyszłości. Może miała jednak jakieś przedmioty, które szły jej lepiej? Skończywszy jak ona, stwierdziłem, że jest to odpowiednia chwila, by spróbować naprawić sobie koszulę przy pomocy różdżki. Jasne było, że mogłem sprawę jeszcze pogorszyć, lecz mimo wszystko chciałem spróbować. - Sekundka - powiedziałem, przerywając kolejkę w połowie i sięgając po różdżkę. - Reparo - rzuciłem zaklęcie, celując w dziurawe ubranie, które ku mojej uciesze zaczęło wracać do normalności. Spojrzałem z entuzjazmem na Emily, chcąc zaproponować jej to samo, lecz zawahałem się. - Jeśli chcesz, to mogę spróbować, ale nie gwarantuję, że nie pogorszę sprawy - dodałem. Tuż po tym wznowiliśmy grę i niestety ponownie oberwałem od gargulka. Tym razem plwocina nie była niczym jadowitym ani niebezpiecznym - wręcz przeciwnie, w moją twarz trysnęła czekolada, ale ja sam nie wiedziałem, czy miałem się z tego powodu cieszyć. To też było trochę... Obrzydliwe. Chcąc nie chcąc, bezwiednie oblizałem usta i skosztowałem jej. Nawet była dobra... Zaraz później przeszedłem do mojego rzutu, który skończył się trafieniem w moją własną kulę. - Mam takie niejasne wrażenie, że mnie ogrywasz - powiedziałem w którymś momencie. - Która to już kolejka? - dodałem, straciwszy rachubę w liczeniu rzutów.
Faktycznie, taki dodatkowy rok to nic pomocnego w tym wypadku. Kiwnęła głową, patrząc na niego. Żałowała, że nie ma większych planów. Zazdrościła ludziom, którzy po prostu wiedzieli czego chcą, mieli jasno określony cel i robili kolejne kroki, żeby się do niego zbliżyć. Jasne, to też nie zawsze było łatwe, ale przynajmniej dało się coś nakreślić i świadomie się działało, a nie błądziło jak dziecko we mglę, myśląc co tutaj dalej robić, jakie przedmioty zdawać, na czym się skoncentrować. Miała przynajmniej te zaklęcia, które naprawdę lubiła i potrafiła siedzieć nad tym godzinami. Po tym mogła iść w kierunku bycia aurorem, ale nie była co do tego jeszcze przekonana. Praca wydawała się interesująca, ale tyle innych rzeczy można robić... poza tym, kochała rysować. Wiadomo, rozpatrywała to bardziej w kontekście pasji niż pomysłu na życie, ale naprawdę sprawiało jej to przyjemność. - Planów nie mam. Uwielbiam zaklęcia, więc może uda mi się coś ułożyć pod to. A ty jak, jest już jakiś konkretny pomysł - zapytała. Kiedy chłopakowi udało się naprawić swoją koszulę, zastanowiła się, czy też powinna zaryzykować. Mogło się to skończyć jeszcze gorzej, co z pewnością by jej nie ucieszyło, ale mógł też naprawić jej ubranie. Kiwnęła głową, patrząc na niego i zdejmując marynarkę. Nie miała na to specjalnej ochoty, ale na wszelki wypadek wolała, żeby jej ostatniej desce ratunku nic się nie stało. Szczególnie, jeżeli dziury przez zakłócenia się powiększą. - Okej, to skoro tobie się poszczęściło to na mnie też może spróbuj - stwierdziła po chwili i poczekała na efekt zaklęcia chłopaka. Kiedy wrócili do gry uśmiechnęła się, widząc, że faktycznie ma szczęście. Wygrywała zdecydowanie, no cóż, przynajmniej uda jej się nadrobić jakoś tego durnia. Tym razem jednak gargulek był dla chłopaka łaskawy, więc i do niego szczęście się uśmiechnęło. - Jeszcze dwie rundy - stwierdziła i wybiła kulkę. Znowu udało jej się strącić tę chłopaka i po raz kolejny Calum został nieprzyjemnie opluty. Widocznie jego fart dzisiaj już się skończył.
Ja z Ministerstwem miałem taki problem, że z jednej strony widziałem sporo plusów w pracy tam, a jednocześnie masakryczną ilość minusów. Dodatkowo kompletnie nie wiedziałem, który Departament w ogóle by mnie interesował. Katastrofy odrzuciłem z miejsca - praca z Dorienem nie byłaby dla mnie zdrowa, szczególnie jeśli miałby być moim szefem. Może czasem byłem masochistą, ale to już jakiś wyższy level. Dużo gadałem o polityce i kontaktach zagranicznych, lecz będąc na warsztatach w tymże departamencie, niemalże umarłem z nudów. Bycie aurorem totalnie nie leżało w spektrum moich marzeń i zainteresowań - zresztą Walker wybierał się do biura aurorów, a to byłby poziom masochizmu jeszcze większy niż w przypadku pracowania dla starszego brata. Pozostawałem więc w kropce, znając kierunek, za to kompletnie nie mając pojęcia o celu. Najwyżej będę sprzątaczem. - Ministerstwo - odparłem więc pewnym głosem, dopiero później przypominając sobie godziny spędzone na przemyśleniach i mina mi trochę zrzedła. - Chciałbym, ale nie wiem, co konkretnie. Mam jeszcze trochę czasu, może pochodzę tam pozwiedzać i popytać - dodałem, chcąc jakość z tego wybrnąć. Nie pozostało jednak tajemnicą, że byłem frajerem bez perspektyw. Gdy zdjęła moją marynarkę, zacisnąłem usta w niepewności. Czy powinienem próbować? A co jeśli tylko pogorszę sprawę? Ostatecznie i tak miała moją marynarkę, lecz pozbawienie ubrania dziewczyny z szóstej klasy w ogólnodostępnym, niemalże zapełnionym pokoju gier planszowych wydawało mi się niezbyt kolorową opcją. Skoro jednak chciała, postanowiłem dołożyć wszelkich starań, by ta gorsza wizja się nie spełniła. Ku mojej radości kolejne reparo również się udało i oto Emily posiadała nienaruszoną bluzkę. Cudownie! - Nawet nie wiesz, jak się zestresowałem - skomentowałem z szerokim uśmiechem, teatralnie ścierając z czoła wyimaginowaną kroplę potu. Przeszliśmy płynnie do gry i okazało się, że byłem naprawdę do tyłu z punktami. Dziewczyna mnie bezapelacyjnie ogrywała i ciągle dostawałem gargulkową "śliną". Teraz też nie było inaczej. Lepka maź, która wystrzeliła z pyska figurki zlepiła mi usta na tyle silnie, że nie mogłem nic powiedzieć. Zrobiłem zdziwioną minę i zacząłem machać rękami, próbując przekazać Emily, że to chyba koniec pogaduszek. Potoczyłem swoją kulą po planszy. Dobrze, że jeszcze tylko jedna runda...
Kostki: E, 2, 6 Twoje punkty: 10+2=12 @Emily Rowle: -3 Zaklęcie tutaj przerzut 5->2 W kuferku mam z 30 punktów z zaklęć
Była jeszcze jedna ścieżka kariery, o której Emily czasami myślała. W końcu uwielbiała pisać, w ogóle lubiła stać z boku i patrzeć na innych, opisywać wszystko i była strasznie ciekawska. To były cechy wskazujące w pewien sposób na karierę dziennikarki. Mimo to, nie rozważała tego zbyt poważnie. Miała jakiś opór przed takim zawodem, nie chciała być typową dziennikarką, szukającą taniej sensacji i żerującą na życiu innych, żeby tylko zdobyć lepszy, bardziej chwytliwy temat. Wydawało jej się to wyjątkowo nieetyczne i brzydziła się takim podejście, a idąc w tym kieruku pewnie skazałaby się na odstąpienie od swoich zasad. Co jak co, ale Emily naprawdę nie lubiła tego robić. Wolała trzymać się swoich teorii i budować wszystko na tym, niż elastycznie zmieniać podejście w zależności od danej sytuacji. Zamęczyłaby się. - Ministerstwo brzmi dobrze - przyznała. - Sporo opcji. Ja myślałam też czasem o dziennikarstwie, ale póki co więcej widzę tutaj przeciw, niż za. A trochę szkoda, wyjątkowo lubię pisać - przyznała. To zaklęcie ją niewątpliwie stresowało. Nawet jeżeli miała marynarkę, założenie jej zajmie chwilę, a przed tym może być naprawdę nieciekawie. Oby zakłócenia chociaż raz się nad nią zlitowały i nie postawiły jej w tak niekomfortowej sytuacji. Można było mieć nadzieje. O dziwo okazało się, że warto było podjąć ryzyko. Zaklęcie zadziałało, a jej ubrania wróciły do normy. Oddała chłopakowi marynarkę. - Uwierz, ja tym bardziej - zaśmiała się. - Dzięki za ratunek - pokręciła głową. Miała nadzieje, że gargulki przestaną się już wygłupiać i oszczędzą im takich ciosów. Kolejny jednak nie był zbyt łaskawy, bo zmusił Caluma do pozostania w ciszy. Żeby było śmieszniej ją po chwili spotkało to samo. To sobie nie pogadają. Wykonała kolejny ruch. Kulka potoczyła się naprawdę daleko, znowu zbiła te chłopaka, a gargulek go opluł.
- Pisać? - powtórzyłem, spoglądając na nią nieco zdziwionym wzrokiem. Słyszałem, że podobno niektórzy są na tyle szaleni, że ich hobby jest pisaniem. Ja sam stroniłem od tego typu aktywności, nie oszukujmy się, wystarczająco dużo musiałem pisać prac i esejów na poszczególne przedmioty, bym jeszcze dodatkowo chciał pisać na boku jakieś swoje twory. To już wydawałoby mi się zgoła masochistyczną praktyką. Niemniej jednak nie był to mój interes i w sumie trochę słabo zareagowałem, toteż wzruszyłem ramionami, chcąc się jakoś wytłumaczyć. - Jeśli to lubisz, czemu nie? Ja osobiście nie przepadam, nie mam ręki do pisania, ani głowy, ani czasu. W sumie najbardziej nie mam chęci. Ledwo prace domowe piszę - rzekłem, po czym parsknąłem krótko śmiechem. Emily rozkładała mnie w tej grze na łopatki, udowadniając mi, że mogłem mieć powodzenie w grach tylko wtedy, jeśli zależały one od losowości i szczęścia w rozdaniu. Byłem świadomy, że często miałem znacznie więcej farta niż rozumu, a gargulki sprawiły, że zwątpiłem także w swoje zdolności motoryczne, bowiem nie byłem w stanie już któryś raz zbić żadnej z jej kulek, tymczasem ona chyba uderzyła w jedną z moich jakiś piąty raz. Zdążyłem się już przyzwyczaić do tego, że obrywałem plwocinami gargulków, modliłem się jedynie, by nie było to nic obrzydliwie śmierdzącego i w miarę możliwości bym nie stracił ponownie swoich ubrań. Kolejna kolejka skończyła się tym, że oberwałem czekoladą w twarz, a jako że gra dobiegła końca, inny gargulek wziął odwet na mnie, przegranym, opluwając mnie czymś... Dziwnym. W pierwszej chwili nie byłem w stanie stwierdzić, co to było, a po chwili poczułem, że moje kolana zbliżają się coraz bardziej do spodniej części blatu stolika. Lewitowałem? - O cholera - skomentowałem, jako że mogłem już mówić po skończonej grze. - No i ciekawe, jak ja się stąd teraz wydostanę? Myślisz, że pomylą mnie z duchem? - rzuciłem jeszcze, po czym wywróciłem oczami. Na szczęście efekty nie trwały długo i po kilku minutach lewitacji ponownie opadłem tyłkiem na krzesło. - Dobra, świetnie się bawiłem, ale muszę już spadać - powiedziałem do dziewczyny, posyłając jej szeroki uśmiech. - Możliwe, że jeszcze kiedyś wygram z Tobą w durnia. Albo przegram w gargulki, zobaczy się. Na razie! - pożegnałem się, po czym wziąłem torbę i opuściłem pokój rozrywek, kierując swoje kroki do dormitorium. /zt Jeśli chcesz, to daj mi znać i zmienię to pojedyncze zt na podwójne
Może faktycznie za dużo myślała, rozważała i zmieniała zdanie? Może warto było brnąć w coś, co sprawiało jej przyjemność i nie wymyślać od nowa minusów i zmieniać zdanie co pięć minut. Na szczęście na takie decyzje miała jeszcze czas, teraz pozostawało rozwijać się w tych kierunkach, w których miała ochotę a potem coś z tego wszystkiego ulepić. Nie powinno być to takie trudne. - Tak, uwielbiam opisywać wszystko co przyjdzie mi do głowy - przyznała, bo faktycznie, na byle czym potrafiła zbudować w historię i opowiedzieć to w taki sposób, żeby wydawało się wyjątkowo interesujące. Nawet jeżeli z pozoru takie nie było. - Co nie znaczy, że prace domowe piszę z takim zapałem - odparła od razu z rozbawieniem i wróciliśmy do gry, która powoli się kończyła. Szczęście zdecydowanie się odwróciło i okazało się, że jest w tej grze całkiem niezła. No proszę! Warto odnotować to na przyszłość będzie wiadomo co proponować w razie jakiegoś zakładu. Trudno było zapomnieć o jej porażce w durnia, ale teraz chociaż trochę to sobie odbiła. - Jest ryzyko - odchrząknęła, kręcąc głową. Po chwili jednak chłopak wrócił na ziemie i gra już ostatecznie się zakończyła. Po chwili pożegnał się z nią, więc ona również kiwnęła głową i rzuciła - do zobaczenia. Złożyła jeszcze grę, zebrała się i sama również wróciła do swojego dormitorium posiedzieć trochę nad książkami.
O miejscu i godzinie zostaliście wcześniej poinformowani przez krótki list. Na środku pokoju na stole leży przygotowana talia kart, która tylko czeka aż usiądziecie i zabierzecie się za grę. Pamiętajcie, że zwycięzca może być tylko jeden. Powodzenia! Macie 3 dni na odpis, w stosunku do osoby przed wami! Zasady znajdują się tutaj, a szczegóły rozgrywek znajdziecie tu. Kolejność: 1. @Tyler Woods 2 .@Carson Gilliams 3. @Neirin Vaughn
______________________
Ostatnio zmieniony przez Mistrz Gry dnia Pon Wrz 10 2018, 21:19, w całości zmieniany 1 raz
Pół swojego dzieciństwa spędził na graniu w gry karciane i planszowe z rodzicami, przez co, ze względu na sentyment, często do nich wracał. Słysząc zatem o zapisach do Klubu Durni, nie zastanawiał się długo. i choć ostatnio czasu miał coraz mniej, wolał zrezygnować z czego innego w ramach tych rozgrywek. Po krótkim i zwięzłym przywitaniu z innymi graczami, zasiadł z nimi do stołu, rzucił kością i wyłożył kartę. Rzut nie prezentował się najgorzej, ale karta nie zapowiadała dobrego rezultatu w wypadku przegranej. Modlił się tylko, by inni trafili gorzej. 4, wieża życia: 3
Carson była połowicznie podeskcytowana i połowicznie zestresowana nadchodzącą rozgrywką w eksplodującego durnia. Te dwie emocje mieszały się, przyprawiając ją tym samym o nieustępliwe uczucie skrętu żołądka od samego rana. Bardzo chciała wygrać - taka już była, spragniona sukcesu i żądna nagród. Szybko nastawiła swój umysł na grę i można było wyczytać z jej oczu, mimo iż była to głównie zabawa, ona traktowała tę rzecz na poważnie. Zjawiła się w pokoju rozrywek o tej godzinie, o której kazał jej się stawić list otrzymany z samego rana. Na miejscu byli już dwaj koledzy, chyba nawet obaj z jej rocznika, z którymi miała stoczyć bitwę o wygraną. No, nie ona, a karty ułożone w stosik. - Jak nastroje? - rzuciła na wstępie, po czym od razu sięgnęła do swoich kart i wyciągnęła jedną z nich. Cholera, rydwan. Liczyła, że rzut i gorsze wyniki współgraczy uratują ją od efektu karty!
Kostka: 5 Karta: rydwan
Piszę za Daisy, która poszła na nieobecność, uzgodnione z Heaven.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Nigdy nie grał w karcianki jakoś namiętnie. Do klubu wciągnęło go chwilowe zainteresowanie samą grą, jakie po pewnym czasie opadło do tego stopnia, że nie zjawiłby się na własnym pojedynku, gdyby go nie upomniano. Nie zależało mu na wygranej, średnio pragnął rozrywki, hazard nigdy go nie pociągał. Chyba nie pasował do grupki amatorów durnia, odstając na ich tle obojętnością względem wyniku jakże losowej gry. Jeśli jakimś cudem przejdzie dalej, to nie za własne umiejętności, a za czysty fart. Zaś życie to nie jest gra rpg, gdzie expienie szczęścia daje jakiekolwiek profity. Innymi słowy, fortuna nijak go nie interesowała. Przywitał się z uczestnikami oszczędnie, skinąwszy im tylko głową. Na pytanie Krukonki z kolei wzruszył ramionami. Miał coś odpowiedzieć, jednak wpierw zdecydował się wykonać rzut oraz wyciągnąć kartę. Kostka potoczyła się po stole, wskazując najniższy wynik, a Głupiec skutecznie pozbawił Neirina zdolności do logicznego myślenia. Oberwał zaklęciem, które splątało i tak zazwyczaj chaotyczne myśli rudzielca. Upuścił po tym kartę. - Ahr...? Stroje? Nie... Jaki są w Malezji, a to średniowiecze... Wieśniak? Smoka brak - wymruczał mało wyraźnie, potraktowany zaklęciem konfundującym. Po czym aż sobie usiadł na jednym z krzeseł.
Próbował myśleć o rozgrywce jako dobrej zabawie, niezależnie od końcowego wyniku. Mimo wszystko, rywalizację i dążenie do wygranej miał zaszczepione w krwi zbyt mocno, zwłaszcza, że była to gra w ramach uczniowskiego klubu. Zdając sobie sprawę z tego, że jest przeciwnikiem Carson, domyślał się tylko, że przez całą grę będzie napotykał jej niechętne spojrzenie. Już nie raz dogłębnie dała mu do zrozumienia, że za nim nie przepada. Drugiego gracza, Puchona, nie znał, choć wydawało mu się, że kojarzy jego twarz. Zauważył jednak, że chłopak lekceważąco podchodzi do gry i jej wyniku, więc zaczął również podejrzewać, że przegrana go nie zasmuci. Słysząc niezrozumiałe mamrotanie nieznajomego mu chłopaka, chwycił za kość i karty, by rozpocząć następną rundę. Karta, którą wylosował, była całkiem w porządku - w najgorszym przypadku nie odzywałby się do końca rozgrywki (zupełnie, jakby to robiło jakąś różnicę...). Kostka też nie była najgorsza, choć nie zapewniała mu wygrania rundy.
Carson z uwagą obserwowała toczące się po stoliku kostki, zaciskając zęby i kciuki w dłoniach, by nie wypadła gorzej od chłopaków. Choć za takim Tylerem średnio przepadała, nie życzyła mu najgorszego w tej rozgrywce, jednocześnie chciała stawiać sprawę jasno - ona przyszła tu wygrać! To rozdanie okazało się dla niej bezpieczne, Neirin padł ofiarą swojej karty. Dziewczyna syknęła w geście miernego współczucia - ale może jego skonfundowanie przeszkodzi mu w wygraniu gry? Gdy nadeszła jej kolej, ponownie wyciągnęła jedną z kart i położyła przed sobą modląc się, by nie była bardzo... inwazyjna. Wzięła głęboki oddech i potoczyła kostką po blacie. Cholera, tylko dwa oczka... Napięcie wzrastało z każdą kolejną sekundą, szczególnie że chłopaki nie byli w nastroju do prowadzenia pogawędek. Carson uważnie obserwowała poczynania Puchona...
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
W pokoju zapadła cisza, przerywana tylko stukotem toczącej się po blacie kostki. Może to i lepiej? Rudzielec nie nadawał się do rozmów jeszcze bardziej niż zwykle. Wątpliwe, aby w tym stanie odpowiedział cokolwiek zrozumiałego dla innych ludzi. Nawet zrozumienie rzutów jego towarzyszy stanowiło pewien problem. Oczka na kostkach mieszały się w oczach, a znaczenia kart wirowały gdzieś bardzo daleko, ciężkie do uchwycenia myślami. Pojął, że nadeszła jego kolej, z pewnym opóźnieniem. Zgoła pokracznie sięgnął po kostkę, w zasadzie zrzucając ją z blatu. Nie spojrzał nawet, jaki wynik ma na ściance. Całą ostałą zdolność umysłową przeznaczył na wyciągnięcie tylko jednej karty ze stosu. Jednej. Nie połowy zawartości talii. Ręka mu jednak dziwnie pracowała, utrudniając to z pozoru proste zadanie. Palce zamykały się na powietrzu, zbyt blisko, na całym stosie. W końcu po wielu próbach udało mu się zgarnąć wierzchnią kartę. Odetchnął i rzucił to na blat.
Gra w Eksplodującego Durnia, niezależnie od towarzystwa, zawsze wprowadza jakąś taką nutkę strachu przed tym, co czeka w następnej rundzie. Kto wie, czy przypadkiem nie wylosujesz Cesarzowej, która powoduje nagły zastrzyk amortencji albo Wisielca, który przy niefortunnym doborze oczek z kości może zafundować linę, ciasno owiniętą wokół szyi? Gdy rzut Neirina zweryfikował, że w tej rundzie życie traci Carson, w Tylerze pojawiła się nuta współczucia. Gdyby to jego dotknęła kara przegranej, nic by stracił. Ani Woods, ani żadne z przeciwników nie było zbytnio rozmowne, więc brak możliwości odezwania się do końca rozgrywki w tej sytuacji zdawało się być żadną karą. Mimo wszystko, wciąż mógł się odzywać i właściwie powinien się z tego cieszyć. W końcu minęły już dwie rundy, a on nadal nie stracił żadnego życia. Wziął jedną kartę ze stosu. Rydwan. Chwilowo wstrzymał oddech, zupełnie jakby liczba oczek na kostce miała decydować o jego dalszym żywocie, oczekując na to, aż sześcienny przedmiot wyląduje na którejś ze ścian. Widząc dwa potrójne paski z kropek, dyskretnie się uśmiechnął. Póki co jest dobrze. O ile nie dojdzie do dogrywki.
6, rydwan
Ostatnio zmieniony przez Tyler Woods dnia Nie Wrz 16 2018, 21:57, w całości zmieniany 1 raz
Carson już zdążyła się częściowo pogodzić z przegraną, kwaśno uśmiechając się na widok pięciu oczek na kostce wyrzuconej przez Neirina, lecz gdy tylko odsłoniła swoją kartę, by zmierzyć się z karą wymierzaną przez tarota, nie było mowy o akceptacji swojego losu. Zdecydowanie nie zasłużyła na pioruny! Nie zdążyła nic powiedzieć, nawet ruszyć się, gdy nagle jej ciałem wstrząsnął potężny dreszcz, a w cichym dotychczas pokoju rozniósł się echem huk niczym wybuch armatni, przeplatany wyrwanym z ust dziewczyny okrzykiem grozy i zaskoczenia. Przycisnęła stopy do podłoża, a dłońmi mocno uderzyła w blat stołu, aż leżące na nim kostki podskoczyły. Ponownie nastała cisza, a Carson miała wrażenie, że słyszy jeszcze syczenie i czuje swąd spalonych włosów. Z przerażeniem złapała się za głowę. - Nie wyglądają źle, prawda? - zapytała chłopaków z nadzieją - głównie Tylera, jako że Neirin nie był chyba zdolny do prowadzenia jakiejkolwiek konwersacji. Ślizgon przeszedł jednak do kolejnego rozdania i Carson też musiała grać dalej, jakkolwiek chciałaby teraz wybiec i zobaczyć straty odniesione przez tę głupią kartę. Liczyła, że kolejne rozdanie nie przysporzy jej aż tylu kłopotów...
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Jasność i huk porażenia sprawiły, że przymknął oczy, póki pomieszczenia nie wypełnił swąd spalonych włosów. Zamrugał i zmusił się, aby skupić wzrok na postaci Carson. Dłuższą chwilę patrzył na nią, jakby widział dziewczynę pierwszy raz w życiu (co nie musi być takim przesadyzmem, biorąc pod uwagę, że rzadko zwraca uwagę na otoczenie i ludzi wokół), po czym otworzył usta, zbierając się do jakiejś wypowiedzi. - Bardzo... Radykalny balejaż - ocenił stan jej fryzury, zanim kolejny raz musiał skupić się na sięgnięciu po kartę. Tym razem poszło lepiej. Albo zaklęcie odpuszcza, albo mózg dostosowuje się do ograniczonych zdolności umysłowych, przestawiając się na wyjątkowo prymitywny tryb. Karta przedstawiała słońce. I jakieś dziecko? Nie zdążył się przyjrzeć, bo został oświetlony jasnymi promieniami i znów musiał chronić oczy. Jego skóra nie była przyzwyczajona do wystawiania na taki skwar. Nie trzeba było długo czekać, jak pokrył się opalenizną rodem z solarki. Co gorsza, nierównomiernie. Gdzie miał blizny, zostały białe plamy. Na koniec potarł oczy i zamrugał. Ta gra nie jest dla niego łaskawa.
Tak samo jak Neirin, zamknął oczy, by uniknąć oślepienia błyskawicy. Zapach spalonych włosów zaskoczył go swoją intensywnością, co skusiło go, by spojrzeć na Carson. Nie wygladala najgorzej, ale musiał przyznać, że zdążył już widzieć jej lepsze wydania. Słysząc jej pytanie, zawahał się z odpowiedzią, ostatecznie komentując to słowami: - Nie jest... najgorzej. Obserwował niepewne ruchy Puchona, dokładnie przyglądając się znakom na karcie. Trochę dziwnie czuł się z tym, że jeszcze w żaden sposób nie odniósł strat. Z drugiej jednak, wszystkie skutki kar pozostawały jedynie do końca gry. Widząc liczbę na kościach chłopaka, mimo wszystko mu współczuł. Confundus już wystarczająco zdołał już mu zaszkodzić. Gdy rozbłysł intensywny promień słoneczny, skierowany na przeciwnika, zmrużył oczy i przysłonił je jeszcze dłonią. Strumień światła był na tyle intensywny, że w parę chwil Vaughn zaczął wyglądać, jakby wrócił z wakacji z ciepłych krajów. Przyszła kolej na Ślizgona. Najpierw rzucił kostkami. Wyglądało na to, że rzeczywiście ma szczęście, bo nie była to żadna z najniższych cyfr. Gdy wylosował kartę, przestało być tak kolorowo. 4, wieża życia: 3/3
Zapewnienia chłopaków nie przekonały jej co do tego, czy faktycznie wyglądała "nie najgorzej". Nie mogła powstrzymać się od dotykania spalonych, trzeszczących pod palcami włosów - słodki Merlinie, będzie musiała wykonać całą masę zabiegów upiększających, by doprowadzić je do porządku... Niemniej jednak chłopcy zaplusowali o tyle, że nie śmiali się z niej i jej niedoli. Z pewnością będzie o tym pamiętała w przyszłości. W tej rundzie niestety przegrał Neirin, gdyż jego kostka pokazała najmniejszą liczbę oczek - to z kolei oznaczało, że wypada on z gry i panna Gilliams zostawała przy stoliku wyłącznie z Tylerem, który miał tego dnia wyjątkowe szczęście! Jeszcze nie stracił życia - ciekawe czemu to zawdzięczał? W kolejnej rundzie na szczęście los był dla niej łaskawszy, lecz kolejna zapowiadała się źle już na samym początku. - Kurwa - zaklęła, nie mogąc powstrzymać frustracji w związku z widniejącą na szczycie kostki jedynką. Jedno oczko. Lada moment dla niej też przygoda z durniem się skończy.
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Nie lubił tej gry. Nie lubił tych kart. Nie lubił opalenizny i słońca. A teraz piekła go cała skóra i myśli przeskakiwały jedna nad drugą, tańcząc zwariowanego kankana z dobieranym pomiędzy figurami geometrycznymi. Zsunął się wolno na stół, kładąc na nim torsem - bo ręce wisiały gdzieś smętnie z boków, kiedy głowa starała się myśleć. Szło okropnie topornie. - Masz układy z rozdajacym - mruknął w stronę Tylera. Jakim sposobem on jeszcze nie stracił ani jednego życia? A Neirin już... Uniósł ręce nad stół i patrzył z poziomu blatu na własne palce, dłuższą chwilę gapiąc się w milczeniu. - Trzy odjąć pierwiastek trzeciego stopnia z ośmiu to jeden pies. Zostało mi ostatnie życie? A może ja powinienem podnieść ułamek z pięciu do potęgi pieroga... - Mamrotał tworząc własną matematykę. W zasadzie gdyby nie fakt, że wzrok ma bardziej mętny niż nieświeża ryba, nie różniłby się mocno od tego, jaki jest na co dzień. Opuszczane ręce plasnęły o blat. - Przegraj w końcu - wymamrotał, nim z tej pozycji rzucił kostką i dobrał kartę, nawet nie patrząc, co tam ma. Ciężko ocenić, czy życzy przegranej sobie, czy któremuś z towarzyszy.
Życia: 1/3 Bri za szybko chciała mnie zabić. 2, mag
Widząc poszkodowanego przez grę Puchona, odetchnął głęboko. Z jednej strony cieszył się, że dotychczas nie spotkała go żadna kara, z drugiej jednak dziwnie czuł się z tym faktem, siedząc między Neirinem a Carson. Na komentarz chłopaka zareagował jedynie wzruszeniem ramion. Sam nie rozumiał, jakim cudem udawało mu się wychodzić bez szwanku, zatem nie dziwił się swoim przeciwnikom, że posądzali go o układy z rozdającym. Słysząc bełkotanie Neirina i wiedząc, że w tej rundzie kara spotka Gilliams, nie czekał zbyt długo na rozpoczęcie kolejnej zagrywki. Chuchnął w dłoń, w której trzymał kostki. Nie wiadomo dlaczego, naszło go wrażenie, że w tej rundzie dotychczasowe szczęście go opuści. Cztery oczka na ścianie kostki nie skazywały go od razu na porażkę, aczkolwiek przedwczesna radość mogła okazać się zgubna. Karta z rycerzem z flagą w ręce na koniu, z dosadnym podpisem Śmierć nie była już na tyle łaskawa. Miał nadzieję, że przetrwa tę rundę - w innym wypadku, jego dotychczasowe szczęście okazałoby się zupełnym bezsensem.
Szczęście Tylera było niesamowite i Carson cudem powstrzymywała się od zapytania, czy brał może jakiś Felix Felicis przed rozgrywką, bo było jej aż ciężko uwierzyć, że nie stracił jeszcze ani jednego życia, podczas gdy ona z Neirinem ostatkiem sił trzymali się przy grze. Carson, nim się obejrzała, podzieliła losy Puchona. Szybko stało się jasne, że to jej kostka pokazała najmniejszą liczbę oczek, a karta głupca pozostała bezlitosna względem dziewczyny, godząc ją zaklęciem konfundującym. Zamrugała gwałtownie, ledwo trzymając pion w swoim krześle. Co się właśnie stało? Spojrzała na chłopaków z dużym niezrozumieniem, a załapanie, że byli w trakcie gry, zajęło jej okropnie dużo czasu. Ostatecznie wybełkotała coś, co ciężko by mi było przełożyć na język pisany - i tak nikt jej nie zrozumiał. Palce zdawały się być trochę drętwe, gdy sięgała po kostkę, lecz ostatecznie udało jej się rzucić nią po stole - prawie go przerzucając zresztą, bo kość zatrzymała się przy jego przeciwległym skraju. Wyciągnęła jeszcze kartę i przez parę sekund po prostu gapiła się na nią.