Na czwartym piętrze, z myślą o studentach powstał obszerny Pokój Rozrywek. W miejscu tym, każdy uczeń może się nieco zrelaksować. Zapewne dlatego miejsce to jest tak popularne i raczej nigdy nie świeci pustkami. Znajdują się tutaj dwa duże stoły bilardowe, tarcza do gry w rzutki, kilka stolików do gry w szachy, a także do eksplodującego durnia. Na szafkach znajduje się kilka klasycznych czarodziejskich gier, chociaż można tu znaleźć i coś bardziej mugolskiego. W rogu pokoju stoi nieco zniszczona, stara kanapa, zwykle przez kogoś zajmowana. Natomiast za nią jest duży kosz, który dzięki zaklęciom, zawsze chłodzi jego zawartość, czyli różne butelki z napojami. Zazwyczaj pod sokami dyniowymi ukryte są butelki piwa kremowego, a i niekiedy można znaleźć tam coś innego.
- Przydałaby się - odpowiedział nieco zrezygnowany, kiedy pogodził się z tym, że jednak nic tu nie znajdzie. Hogwart... Co z tego, że Hogwart? Ludzie trzymali tu rzeczy gorsze niż flaszki z ognistą whiskey zakamuflowaną tak, żeby wyglądała jak coca cola. Serio...
- Tylko kurwa co? - zapytał zniechęcony. Zauważył jednak, że Irytek spryskał bahanocydem tylko jego pelerynę. Sprawa zatem wydała się nieco mniej skomplikowana- wystarczyło ją zdjąć! Zatem Philip tak właśnie zrobił. Może i coś to pomogło, ale chyba nie za wiele, bo fakt że szata wydzielała nieludzki odór cały czas pozostawał faktem. Tyle że... źródło tego smrodu było nieco dalej od nich.
- Wybacz... ehhm, jestem Philip - postanowił w końcu usiąść koło niej i się przedstawić. Cóż, wypadało, skoro siadają razem do takiej gry...
Philip spojrzał na kartę koleżanki i modlił się tylko, żeby nie trafił gorzej. Pociągnął kartę i wylosował... kapłankę! No, czyli gorzej nie było. Ale czy lepiej? Karty zaczęły ze sobą walczyć i wyglądało na to, że do Philipa jednak mimo wszystko tego jakże pechowego dnia uśmiechnęła się wreszcie fortuna.
Zdjęcie przez chłopaka peleryny trochę polepszyło sprawę, jednak i tak wchodząc do pokoju zapewne przeżyłoby się szok. Źródło nieprzyjemnego zapachu znajdowało się teraz poza zasięgiem ich wzroku, ale węch pozostawał niestety niezawodny, choć Thalia już powoli się przyzwyczajała. Nie mogła się doczekać momentu, w którym w końcu będzie mogła odetchnąć świeżym powietrzem. - Thalia. - mruknęła jedynie w odpowiedzi swoje imię. Jedno słowo, bo i po co miała mówić więcej, skoro nie było takiej potrzeby? A zresztą nawet gdyby i była, to pewnie i tak by uznała, że większość przemilczy. Taka już była i za nic w świecie nie chciała tego zmieniać, gdyż bywało to przydatne. Irytujące? Dla innych na pewno, ale to już nie jej problem. Uwagę Mercouri zwróciła karta odkryta przez Philipa i wiedziała, że jest w dupie. To ona miała tą gorszą, co bardzo jej się nie podobało. Od początku spodziewała się, że wygra pierwszą rundę, teraz jeszcze bardziej na to liczyła i niestety stało się nie tak, jak chciała. Otworzyła szerzej oczy widząc, że z karty zniknął obrazek kapłana, a na jego miejscu pojawiły się piękne napisy.
Zdarzyło się, że podpaliła szatę jednego z ważnych urzędników, a następnie oblała go wodą. Oprócz rodziców i tegoż mężczyzny nikt o tym nie wie, gdyż sytuacja nie została nagłośniona, a ona zachowała ją jako wstydliwy sekret.
Chłopak na pewno zdążył przeczytać przynajmniej początek, nim zdążyła zareagować i nakryć kartę ręką. Już chyba gorzej być nie mogło... Chociaż kto wie, co jeszcze kryje ta talia, pomyślała z przekąsem. Zaczynała żałować, że zaproponowała grę w Durnia. Jednocześnie wiedziała, że nie mogła tego tak po prostu przerwać i musiała doprowadzić do końca. Wyprostowała się na krześle i uniosła podbródek, jakby ta sytuacja była dla niej powodem do dumy. Odkryła kolejną kartę i wyłożyła ją na stół. Tym razem był to Pustelnik.
Philip z ciekawości zerknął na to, co ukazała karta. Dlaczego miał tego nie zrobić, w końcu to on wygrał i miał do tego prawo, nie? Zdążył coś zobaczyć, coś o podpaleniu szaty urzędnika, zanim Thalia zasłoniła kartę ręką.
- Ej, nie wolno tak robić! - zawołał. - Jakieś zasady chyba obowiązują, nie? Bo jeśli nie, to ja zajrzę sobie w karty... - oczywiście nie miał zamiaru tego robić, ale chciał zagrać fair. Tak szczerze mówiąc niewiele go też ta cała sytuacja obchodziła, uznał ją za strasznie nudną. Ale co by było, gdyby to jego karta przegrała i ujawniła któryś z jego sekretów? Wolał o tym nie myśleć...
Widząc kartę dziewczyny wykonał swój ruch. Jego kartą było Słońce, ale tym razem nie miał tyle szczęścia- przegrał rywalizację z Pustelnikiem Ślizgonki. I wtedy stało się coś... dziwnego. Z pokonanego Słońca pojawiły się płomienie który padły na niego i... chwilę później jego skóra przybrała barwę dojrzałej pomarańczy.
- No super, świetny dodatek do tego smrodu... - westchnął. No trudno, trzeba z tym żyć... - Twój ruch!
Uśmiechnęła się drwiąco na sprzeciw chłopaka odnośnie zakrycia karty dłonią. Co, będzie się bawił w jej matkę i mówił, co może robić, a czego nie? Dobre sobie, nie z nią takie numery. Oczywiście, zasady obowiązywały, ale miał już i tak wystarczająco czasu na przeczytanie przynajmniej połowy jej sekretu. W duchu pomyślała, że na szczęście ten wcale nie był taki najgorszy. - Nie będziesz mi mówił, co wolno, a co nie. - prychnęła lekceważąco, a jej wzrok odnalazł stojące wciąż na stole piwo kremowe. Wykazałaby naprawdę duże pokłady głupoty, gdyby dalej je piła zważając na to, że przez chwilę straciła je z oczu, kiedy próbowała otworzyć drzwi. Nie, nie była taką kretynką, żeby ufać ledwo poznanemu chłopakowi. Wyciągnęła kolejną kartę z talii i przyjrzała się jej, zanim ją położyła na stole. Tym razem nie była taka zła, wręcz była śmiesznie łagodna, bo przecież w pokoju nie było żadnej osoby, w której się podkochiwała, i której na skutek ewentualnej przegranej mogły wyskoczyć czyraki na twarzy. Kochankowie byli jej teraz na rękę. - W następnej rundzie ty wykładasz pierwszy kartę. - to nie była propozycja. Na po prostu zarządziła tak, a nie inaczej i w przypadku gdyby chłopak jednak się spierał, była gotowa czekać do skutku. A to mogło trwać naprawdę długo, ponieważ była uparta i ostatecznie zwykle stawiała na swoim. Czy i tym razem, to się miało okazać.
Nie no, tego to już było za wiele. Widząc reakcję dziewczyny, Philip wkurzył się do tego stopnia, że nawet jego aktualny pomarańczowy kolor nie robił aż tak wielkiej różnicy w jego wyglądzie, bo i bez tego pewnie byłby cały czerwony.
- A pieprz się... - rzucił rozzłoszczony do Ślizgonki, po czym szybkim ruchem ręki strącił ze stołu wszystkie karty. Teraz to dopiero pożałował, że jedyne co stało na stoliku to kremowe piwo... Nie chciał spędzić już ani chwili dłużej w tym miejscu! Znaczy... Miejsce jak miejsce, pewnie tu jeszcze wróci bo fajnie tu, ale nie mógł już znieść tej dziewuchy. Jakkolwiek ładna by nie była... Podszedł do drzwi i zaczął walić w nie z całej siły. W końcu wyciągnął różdżkę.
- Alohomora! - no bo co w końcu szkodziło spróbować... Chociaż wiadomo było, że zaklęcie nie zadziała. Ten wstrętny poltergeist nie byłby sobą, gdyby zrobił komuś kawał którego skutki można by było tak łatwo zniwelować. Ale trzeba próbować dalej. Nie ma lekko!
- Finite! - hmm, niby takie proste zaklęcie, a jakże skuteczne... Wszystkie elementy trzymające drzwi w zatrzasku puściły. Philip wrócił się tylko po swoją szatę (cały czas śmierdzącą) i rzucił Ślizgonce szybkie spojrzenie.
- Żegnam księżniczkę - powiedział. Szczerze to nie miał ochoty już nigdy więcej się z nią widzieć, no chyba że udałoby mu się wreszcie nauczyć hipnozy... Wtedy dopiero by sobie z nią powojował... Wyszedł z pokoju i odszedł z powrotem w kierunku swojego dormitorium licząc na to, że znajdzie się tam ktoś, kto pomoże mu pozbyć się tego smrodu... Pomarańczowy odcień jego skóry bowiem zniknął już, kiedy tylko odszedł od stołu bez zamiaru powrotu do gry.
/zt za siebie
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Nienawidzę uczucia nudy, ale to właśnie ono skierowało mnie do pokoju rozrywek. To miejsce jest oblegane prawie zawsze, ale tym razem się tym nie przejmuję, uznając, że z chęcią sabotowałbym jakąś grę. Albo rozwalił kogoś w karty, bo to jedyne, w co potrafię grać. Po drodze widzę obrażonego na cały świat Selwyna. Koleś cholernie mnie irytuje, dlatego cieszę się, że postanowił sobie stamtąd wyjść. W innym wypadku obrałbym go sobie jako cel dla moich rzutek, a że nie jestem zbyt dobry w tej dziedzinie, pewnie nie dźgnąłbym go w oko, ale i tak byłoby fajnie. Mam ogromną chęć podstawić Puchonowi nogę, ale na swoje szczęście idzie zbyt daleko, a ja jestem zbyt leniwy, bo przysuwać się w jego stronę. Wchodzę do środka i omiatam spojrzeniem pomieszczenie. Jak na tą godzinę jest tu całkiem pusto. Widzę tylko jakąś ciemnowłosą dziewczynę ze Slytherinu, zapewne towarzyszkę tego idioty. - Czym wkurzyłaś Selwyna? – pytam na dzień dobry, szczerząc się do niej. - Pokłony z mojej strony, bo wyglądał, jakby dostał smoczym łajnem – dodaję i kłaniam się teatralnie, ukazując tym samym mój zachwyt w stronę niewiasty. Najwyżej mnie też pogoni w diabły. Kręcę się po pomieszczeniu i w końcu chwytam kij leżący na zielonym stole, po czym opieram się o niego, przez co wyglądam, jakbym ledwie stał na nogach. - Co powiesz na partyjkę bilarda? – proponuję. Za cholerę nie potrafię w to grać, ale Ślizgonka nie ma o tym zielonego pojęcia, więc nikt mi nie broni się popisywać. - Mogę cię nauczyć, jeśli chcesz.
Napisałam kosteczki do gry, jeśli się zgodzisz, żeby nie było zbyt nudno i możemy z nich korzystać podczas całej rozgrywki.
bilard:
1 Chyba masz zeza, bo zamiast w białą, trafiasz w kolorową bilę i tym samym sabotujesz grę. Musisz ustawić kulę z powrotem na miejsce i spróbować jeszcze raz, tym razem prawidłowo. Daltonizm to żadne wytłumaczenie. 2Trafiłeś kijem w białą bilę, a ta ustrzeliła dwie kolorowe i to Twoje własne. Brawo Ty...Brawo Ty. 3 Bez problemu trafiasz kijem w bilę, ale niestety za słabo, by cokolwiek wbić, chociaż udało Ci się ruszyć kilka kulek, by zmieniły swoje położenie. 4 Chcesz się popisać i próbujesz uderzyć w bilę z całej siły – prawdopodobnie po to, żeby wbić wszystko, co się da. Przeliczyłeś się jednak w kwestii swoich umiejętności i nie dość, że przejechałeś kijem po stole, to jeszcze sam na niego wpadłeś. 5 Czy z Tobą jest coś nie tak? Biała bila miała się toczyć po stole, a nie odlatywać. To nie tłuczek, więc dlaczego skierowałeś ją od razu w twarz przeciwnika? Skończy się cudownym limem pod okiem. Jeszcze parę takich posunięć i oboje wyjdziecie stąd jako pandy – jedno od kulek, drugie przez pięści w ramach zemsty. 6 Kto by pomyślał, że załapiesz grę od razu? Może to po prostu wrodzony talent? W każdym razie uderzasz kijem w białą bilę, a ta wbija jedną z kolorowych. Ale nie może być za łatwo, co nie? Okazuje się, że to nie Twoja, tylko przeciwnika. Szach mat!
Ostatnimi resztkami swojej woli hamowała się przed wybuchnięciem śmiechem i powiedzeniem czegoś bardziej złośliwego. No bo serio,te jej wcześniejsze odzywki... Przecież było ją stać na więcej. Chłopak-pomarańcza nie ułatwiał jej zadania. Od samego patrzenia na niego w głowie miała tyle różnych komentarzy... - Bardzo chętnie, gdyby jeszcze było z kim... - powiedziała znudzonym głosem i podążyła wzrokiem za zrzuconymi ze stołu kartami. Aha, robiło się ciekawie. Zastanawiała się, do czego posunie się Philip, ale on jedynie podszedł do drzwi i zaczął w nie zawzięcie uderzać. Już chciała powiedzieć, że to nic nie da, że przecież ona próbowała, kiedy wyciągnął różdżkę i rzucił Alohomorę. - Książę mnie opuszcza? Jak mi przykro. - odpowiedziała, przybierając smutną minę. Tak jak się spodziewała, starania chłopaka były nadaremne, bo nic się nie stało. Bawiło ją to całe zajście w przeciwieństwie do jej towarzysza, który ewidentnie był już bardzo zły. I wreszcie wyszedł, a ona wybuchnęła śmiechem. Tak wesoło to jej już dawno nie było! Zeszła z krzesła i kucnęła na podłodze, żeby pozbierać porozrzucane na niej karty, czyli po prostu na chybił trafił kładła je na stół. Ułatwiłaby sobie zadanie od razu układając je w jedną talię, ale nie spieszyło jej się. Miała tyle czasu i zero ochoty na powrót do dormitorium. Kiedy się podniosła i zaczęła tworzyć z kart jedną kupkę wciąż jeszcze chichocząc, do pokoju wszedł kolejny chłopak. O ile tamten miał dość długie brązowe włosy, tak ten miał je do uszu. Blond z różowymi końcówkami. - Ja? Ja go niczym nie wkurzyłam, to on najwidoczniej miał jakiś problem. I tak dla sprostowania, dostał, owszem, ale Bahanocydem. Od Irytka. - powiedziała, cały czas się uśmiechając, a ukłon chłopaka bardziej ją rozbawił. Kto by pomyślał, że będzie miała tego dnia tak dobry humor? Czyimś kosztem co prawda, ale czy to ważne? - W sumie możemy zagrać, ale musisz mnie nauczyć. - z tymi słowy odłożyła talię kart na stolik i podeszła do nowego towarzysza.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Śmieję się jak głupi na wieść o Irytku. Poltergeist jest moim idolem już od pierwszej klasy, a nawet zdecydował się dać mi trochę spokoju, kiedy przyuważył, że robię numery na równi z nim. Fakt, ostatnio trochę przyhamowałem, ale i tak do tej pory nigdy nie oberwałem Bahanocylem. - To nie jest aby trujące? – upewniam się, nadal śmiejąc, więc moje słowa mogą dla niej brzmieć trochę jak bełkot. - Tym bardziej podziwiam, że wytrzymałaś w tym smrodzie. Dziewczyna wydaje mi się w porządku. Myślę, że mógłbym ją polubić, nawet jeśli miałaby nas połączyć tylko nieprzyjemność znania Selwyna. Nie żebym cierpiał na brak przyjaciół. Po prostu miło by było pograć z kimś w bilard i nie bądź się, że skończy to się walką na kije, albo czymś gorszym. Fakt, że dziewczyna nie potrafi grać bardzo mnie cieszy. Nawet jeśli nie nauczę jej niczego poprawnego, może uda mi się wygrać, bo przynajmniej popatrzyłem kiedyś, jak grały moje ziomeczki z Gryffindoru. Mi się nie chciało i przysypiałem na jednym z foteli, po prostu ich obserwując. Chwytam więc drugi kij i podaję go towarzyszce. - Proszę, elfie o nieznanym imieniu – mówię, mrugając do niej przy tym. Nie przedstawiam się jednak, bo nie czuję takiej potrzeby. Nie chcę jej narzucać odkrywania tożsamości, dzieląc się swoją własną, a widzę coś magicznego w nieznaniu wszystkiego o tej drugiej osobie – nawet imienia. - Musisz chwycić prawą ręką na samym końcu – instruuję ją i pokazuję, o co chodzi. Lewą ręką łapię trochę bliżej końca, którym chcę uderzyć i kieruję kij w stronę białej bili. Mój ruch jest jednak na tyle słaby, że tylko poruszam kilkoma kulami, nie trafiając w żaden z otworów. Postanawiam to jednak przerodzić w pokaz instruktażowy, by dziewczyna nie myślała, że będę słabym przeciwnikiem. - Widzisz, w ten sposób, tylko mocniej. Na początku jest trudno, jak musisz rozbić kule po stole, ale potem to już lajt. Spróbuj. Odsuwam się na wypadek, gdyby zamierzała dokonać jakiegoś sabotażu. Wolałbym nie oberwać ciężką piłką.
Wzruszyła tylko ramionami na pytanie, czy aby Bahanocyd nie był trujący. Było jej to obojętne, najwyżej Selwyn spędzi trochę czasu w Skrzydle Szpitalnym i tyle. Poza tym, co on mógł jej zrobić? Znał jeden z jej sekretów, ale na upartego mogła obrócić go w całkiem śmieszną sytuację, gdyby tylko zaszła taka potrzeba. Szczerze jednak wątpiła, żeby chłopak się posunął do ogłoszenia szkole tej informacji, bo przecież wiedział, na co ją było stać. Albo i mógł nie wiedzieć, w końcu i tak była nadzwyczaj znośna. Wzięła od nieznajomego chłopaka kij i przyjrzała mu się zachwyconym wzrokiem - nie żeby coś, ale wyglądał jak narzędzie idealne do zbrodni. Długi, z dość ostrym końcem... Jaka szkoda, że nie zauważyła go wcześniej! Do postraszenia irytujących ludzi był w sam raz, siniaki pozostałyby na pewno, ale na więcej nie liczyła. Jasne, jak ktoś był bardzo zawzięty, to mógł zrobić tym drągiem krzywdę. Zdała też sobie sprawę, że się nie przedstawili i nie wiedziała, jak się zwracać do chłopaka. Szybko jednak wymyśliła mu "chwilowe" przezwisko, które miało towarzyszyć mu do momentu poznania jego prawdziwego imienia. Cóż, prawdopodobnie mu się ono nie spodoba, ale co tam. Kto nie ryzykuje ten nie pije szampana, czy jak to tam szło. Chwyciła swój kij tak, jak pokazał Różowy Łeb i obserwowała jego dalsze ruchy. Kilka kul poruszyło się trochę, kiedy uderzyła w nie jedna wyróżniającą się spośród pozostałych, ta biała. Jak na razie gra wydawała się być dosyć... nudna. Nie to, co te czarodziejskie, przy których mogłeś liczyć na efekty specjalne, jak np. mocna opalenizna czy nagły prysznic. Tak czy siak postanowiła dać szansę wynalazkowi mugoli. - Czyli mam uderzać w białą kulę, tak, Różowy Łbie? - spytała i nie czekając na jego odpowiedź przymierzyła się do uderzenia, a następnie je wykonała. Włożyła w to jednak chyba trochę zbyt dużo siły, gdyż bila oderwała się od stołu. I poleciała prosto w twarz chłopaka. - O, to one mają tak latać po pokoju? Ale czad, już mi się podoba. - powiedziała i okrążyła zielony stół, żeby zobaczyć, w jakim stanie był jej towarzysz. Liczyła na to, że nic poważnego mu się nie stało i będą mogli kontynuować tę fascynującą grę, do której to nastawienie zmieniło jej się niesamowicie szybko. - Żyjesz? - o proszę, Thalia Mercouri, siedemnastoletnia Ślizgonka przejmowała się kimś innym niż sobą? Trzeba to zapisać w kalendarzu jako święto. Ale co ona mogła poradzić na to, że nie chciała znowu zostać sama. Ten chłopak wydawał się być całkiem spoko i czuła, że w jakimś stopniu mogłaby się z nim dogadać.
Kostka: 5
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Kij do bilarda ma taki plus, że może z łatwością służyć nie tylko do wydziabania komuś oka, ale też jako gigantyczna...szabla, tak mi się wydaje... do szermierki. Taka dwuręczna, żeby za bardzo się nie chybotała przy machaniu nią. Może jak się rozkręcę, pokażę dziewczynie też inne możliwości tej gry. Unoszę brwi na swoje przezwisko. Właściwie mogłem się tego spodziewać, bo pierwsze, co rzuca się ludziom w oczy, to właśnie moje włosy. Jeszcze niedawno były po prostu jasne, ale ten różowy odcień podoba mi się coraz bardziej. - Tak – odpowiadam krótko i odsuwam się od stołu, by dać jej szansę. Stoję jednak zbyt blisko, by odskoczyć przed ewentualnym atakiem z jej strony. - Te, które wbijasz, są albo jednolite, albo w paski. Jak ustrzelisz te całe, to są twoje, a w paski moje, albo na odwrót. Instrukcja godna dziecka sprzed pójścia do Hogwartu, ale nic więcej tak naprawdę nie wiem. Nie jestem specem od gier towarzyskich. Nie znam się na szachach, w quidditcha totalnie nie gram, idzie mi jako tako w Eksplodującego Durnia, ale póki co nie jestem pewny, czy chciałbym ryzykować tę rozgrywkę z nieznajomą. Nagle coś twardego uderza prosto w moją twarz, aż odrzuca mnie o krok od tyłu, a Ślizgonka wpada w zachwyt nad latającymi bilami. Co ona, do cholery jasnej, wyrabia? Ale sam przecież byłem świadkiem, jak chłopaki któregoś razu robili konkurencję, kto wywali więcej piłek poza stół. Przejeżdżam dłonią po twarzy, by ogarnąć, czy pojawiły się jakieś uszkodzenia, ale oprócz bólu przy nosie, nie wydaje mi się, abym bardziej ucierpiał. Nic nie jest złamane, nie leci krew. Mogę mieć co najwyżej siniaka – o ile nie oberwę po raz kolejny. - Żyję – mówię, gdy dziewczyna się do mnie zbliża. - Złośliwy z ciebie elf. Może powinienem cię nazwać chochlikiem kornwalijskim – stwierdzam jeszcze i oglądam podłogę, by zlokalizować brakującą bilę. Gdy odnajduję ją opartą o jedną z nóżek fotela, umieszczam z powrotem na stole i szukam dogodnej pozycji do uderzenia. - Ta gra nie polega na lataniu piłek – tłumaczę jej. - To nie quidditch. Podejrzewam, że grasz, skoro podobają ci się fruwające bile, chochliku. Nazywanie jej czymkolwiek poza imieniem podoba mi się. Nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że skoro jesteśmy w pokoju rozrywek, możemy pograć też ze sobą nawzajem w zgadywanki i irytowanie tej drugiej osoby. Bo czemu by nie? - Patrz i się ucz – mówię i uderzam w białą bilę, a ta wbija dwie pasiaste do przeciwległych otworów. Jestem w takim szoku, że przez chwilę patrzę na stół, jakby go ktoś zaczarował. - Twoje są jednolite – dodaję w końcu, szczerząc się do niej. Nie sądziłem, że jednak potrafię grać. Myśl o tym, że mógłbym pokonać Ślizgonkę naprawdę mnie raduje. Nawet jeśli powinieniem odpuścić dziewczynie, nie mam najmniejszego zamiaru, by to zrobić. - Zapomniałem wspomnieć, że nie możesz wbić czarnej, bo wtedy z automatu wygrywam. Co powiesz na mały zakład o wygraną? Przyglądam się chochlikowi ze Slytherinu, licząc na to, że się zgodzi.
kostka: 2 trafienia: 2/7
możemy uznać, że czarna zostaje na koniec i potem rzucać dwiema kostkami jak w qudditchu, żeby sprawdzić, kto ją wbije; albo olać zakłady i grać jak leci xD
Jedno musiała przyznać: ta lecąca bila, która przywaliła chłopakowi w twarz była naprawdę zabawna. W tamtym momencie przez chwilę walczyła ze sobą, żeby się nie roześmiać, ale ostatecznie udało jej się zachować powagę. Zresztą nic poważnego się nie stało, więc spokojnie mogli wrócić do gry. W każdym razie ona spokojnie, bo co do chłopaka to raczej było to wątpliwe. Jednak grał, to się liczyło! Wiele osób na jego miejscu zapewne zaczęłoby się na nią wydzierać, przez co doszłoby do nieprzyjemnej wymiany słów, a może też do bójki - a on nic, jedynie sprawdził, czy ma całą twarz. - Nazywaj mnie sobie jak chcesz, Różowy Łbie. - dobra, w tym pokoju działy się jakieś naprawdę dziwne rzeczy, bo heloł, to nie była już ta Ślizgonka, która co chwila musiała walnąć jakimś chamskim tekstem i pozwalała, żeby wymyślali jej jakieś przezwiska i później ją tak nazywali. Ten chłopak miał w sobie jednak coś, przez co nie protestowała na różne elfy i chochliki, choć komuś innemu przemówiłaby do rozumu i jeszcze upewniła, czy aby na pewno zrozumiał. - Fruwające bile sprawiają, że gra staje się ciekawsza. Ale skoro to nie na tym polega, to w takim razie opracuję nowe, lepsze zasady. - oznajmiła, chociaż sama w swoje przyszłe plany nie wierzyła. Powiedzieć to jedno, zrobić to drugie, a z tym było więcej kłopotu, bo przecież zawsze po drodze dochodziły jakieś problemy, które przeszkadzały w realizacji danego celu. Bilard z latającymi kulami brzmiał fascynująco, ale jak tu opracować zasady tak, żeby nie narazić zbytnio jego graczy na trwałe okaleczenia? Z tym już mogło być ciężej i przez to gra mogłaby nie spotkać się z entuzjazmem w świecie czarodziejów, a może i mugoli. - Gdybym wcześniej w to grała, z łatwością bym cię pokonała. - mruknęła pewna, że faktycznie by tak było. Wbite przez chłopaka dwie bile obudziły w niej ducha walki. Chciała wygrać, to jasne. Cieszyła się, że nie dawał jej forów, bo dzięki temu wygrywając udowodniłaby, że jest lepsza. I to już po pierwszej grze! - Zakład, powiadasz? W sumie i tak już wygrywasz, więc możemy uczynić rozgrywkę jeszcze ciekawszą. - zgodziła się z błyskiem w oku. Nie miała wątpliwości co do tego, że zakład wniesie do gry więcej zawziętości, zwłaszcza z jej strony. No a poza tym nie mogła się nie zgodzić, bo uwielbiała z kimś wygrywać. Przegranej oczywiście nie brała pod uwagę i była przekonana, że będzie triumfować. - Może więcej kul zacznie latać. - dodała i wykonała swój ruch, uderzając w białą bilę, która potoczyła się po stole i wbiła jedną do otworu. Wszystko byłoby super gdyby nie fakt, że właśnie zdobyła punkt dla tego Różowego Łba. - Chyba serio się nauczyłam. - powiedziała, nawiązując do wcześniejszych słów chłopaka, kiedy to udało mu się wbić dwie pasiaste kule za jednym razem. Najwyraźniej ta gra nie była dla niej i musiała się z tym pogodzić, jednak wciąż nie miała zamiaru zrezygnować z zakładu.
Kostka: 6 (bila wpada, ale niestety nie Thalii, tylko Holdena) Trafienia: piękne, okrągłe 0
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Dostawałem po ryju tyle razy, że właściwie już zdążyłem do tego przywyknąć. Mam czasem wrażenie, że kiedy się urodziłem, to zamiast dostać klapsa w tyłek, oberwałem w twarz. No wiecie, piękny wstęp do dupnego życia. Wzruszam ramionami, jednocześnie triumfując wewnątrz, że mogę sobie do niej mówić, jak chcę. Różowy Łeb też mnie jakoś wybitnie nie rusza, chociaż mogłaby się postarać o lepsze przezwiska, bo to należy do prymitywnie wręcz oczywistych. - Jak już je wymyślisz, to daj znać. Z chęcią przetestuję – stwierdzam, opierając się o swój kij. - Ale najpierw może naucz się podstawowych. Chyba zaczynam brzmieć jak jakiś nadęty Krukon. Jak Calum, kiedy zaczyna mówić o rodzajach kryształowych kul i wścieka się, że ich nie odróżniam. Może powinienem najpierw poczytać coś o bilardzie, to wtedy czułbym się pewniej, ale jestem na to zbyt leniwy. Wolę improwizować i nie idzie mi to wcale tak źle, jakbym się spodziewał. Chyba powinienem rzucić pracę u Zonka i zrobić Clarke'owi konkurencję w teatrze. Jeszcze bym go wygryzł! - I tak byś nie miała szans – przewiduję, choć oczywistym jest, że gdyby nie grała po raz pierwszy, miałaby nade mną sporą przewagę. W rzeczywistości szanse są wyrównane, jednak wolę utrzymywać moją wersję, że jestem specjalistą od tej gry. - Trafiać w bile już umiesz, ale teraz spróbuj we własne. Szczerzę się do niej, może trochę wrednie, bo nabiła mi kolejny punkt, sama wychodząc na zero. Tym lepiej dla mnie, bo jeśli wygram, będzie wisiała mi jakąś przysługę. Jednak czuję się przez to zbyt pewnie, bo gdy próbuję trafić w białą bilę, kij wymyka mi się spod kontroli i uderza w niebieską. Śmieję się sam z siebie i próbuję naprawić mój błąd, ale ponownie nie trafiam. - Robisz coś magią? – pytam, trochę już zniecierpliwiony swoimi porażkami, ale do trzech razy sztuka. Uderzam, tym razem trochę za mocno, bo bila podskakuje na stole i trafia prosto w Ślizgonkę, przez co ja parskam śmiechem i muszę się złapać stołu. Odpłacam się pięknym za nadobne. - Mówiłaś coś o lataniu? Prawie że płaczę ze śmiechu, mimo że to dziewczyna i powinienem jej pomóc. - Nic ci nie jest? – pytam w końcu, gdy opanowuję śmiech.
kostki: 1, potem 1, a następnie 5 trafienia: 3/7 ~ dzięki, elfie
Dawniej każdą wolną chwilę spędzałem w mieszkaniu w Hogsmeade, w którym w pocie czoła pracowałem nad swoimi kryształowymi kulami i amuletami ochronnymi. Odkąd jednak zaprzestałem starań i porzuciłem wszelkie nadzieje, iż ów biznes będzie dla mnie opłacalny, okazało się, że mój wolny czas uległ sporemu rozciągnięciu - skoro nie musiałem szybko biec do warsztatu (który swoja drogą szedł w całkowitą odstawkę i niedługo zostanie przeze mnie sprzedany), mogłem zostać w zamku i uprawiać inne aktywności. Broń Merlinie, nie zacząłem sypiać w bibliotece - nauka nie zmieniła swojej pozycji na mojej liście priorytetów; raczej więcej czasu poświęcałem rozmowom z ludźmi, sportom (skoro już porwałem się na pozycję w drużynie Quidditcha, robiłem coś w kierunku doskonalenia swoich umiejętności - to brzmi bardzo wzniośle, w praktyce po prostu próbowałem jak najdłużej utrzymać dupę na drążku miotły), czy też zwykłym przechadzkom i wysiadywaniu na błoniach. I o dziwo było mi z tym bosko! Tego dnia zapragnąłem zagrać w coś planszowego, toteż po ostatnich zajęciach udałem się do pokoju rozrywek, pełnego wszelkiej maści gier magicznych. Nie wiedziałem, czy wolałem dziś gargulki, czy może jednak eksplodującego durnia, postanowiłem zadecydować na miejscu. Po drodze ściągnąłem krawat przez głowę i rozpiąłem jeden guzik koszuli, co by się nie dusić. Poprawiłem torbę na ramieniu i wszedłem do środka, rozglądając się na boki w poszukiwaniu potencjalnego kompana do gry. Niestety nie znalazłem wśród obecnych twarzy żadnej mi znanej, więc zmuszony byłem dołączyć się do kogoś. To będzie dla kogoś bardzo szczęśliwy dzień. Wybór padł najpierw na siedzącą samotnie blondynkę. Skierowałem swoje kroki w jej stronę, po drodze przyozdabiając twarz w delikatny uśmiech. - Cześć - rzuciłem, by zwróciła na mnie uwagę. - Czekasz na kogoś? - zapytałem jeszcze, co by wybadać sytuację.
Nie za bardzo wiedziała co dzisiaj ze sobą zrobić. Nie miała żadnych większych planów, a do nauki kompletnie nie była w stanie się zmobilizować. Co prawda robiła kilka podejść do podręczników, sięgała po różdżkę, nawet błądziła przez chwilę przed wejściem do biblioteki, ale czuła tego dnia taką chęć błogiego lenistwa, że na samą myśl nad pilnym siedzeniem na książkami robiło jej się słabo. Uznała, że dobrym rozwiązaniem będzie spacer, pogoda była niczego sobie, a Emily naprawdę lubiła bez celu przemierzać błonia. Rozglądała się trochę, obserwowała ludzi, posiedziała chwile na słońcu. Mimo wszystko w pewnym momencie nawet to zajęcie przestało jej się wydawać atrakcyjne i postanowiła pokręcić się po zamku. Przechodząc koło pokoju rozrywek aż zrobiła krok w tył i po chwili namysłu weszła do środka. Nie była z nikim umówiona, ale kto wie, może akurat ktoś wpadnie? Miała nieodpartą ochotę w coś pograć. Rozejrzała się, ale niestety nie odnalazła wśród obecnych żadnej znajomej twarzy. Nie należała do nieśmiałych, ale nie zamierzała też nikomu wpychać się na siłę, szczególnie że widziała same grupki. Już chciała wyjść, ale po chwili namysłu usiadła na jednym z foteli. W zasadzie i tak nie miała niczego do roboty, równie dobrze mogła posiedzieć tu chwilę. A nóż ktoś również dzisiaj się nudzi i wpadnie samotnie? Albo po prostu znajdzie się grupka znajomych osób i wproszenie się do gry nie będzie takie nachalne. Jak na życzenie zagadał do niej jakiś krukon. Kojarzyła go jedynie z wyglądu, a i to bardzo niewyraźnie. Na pewno nie był zbyt zbliżony do niej wiekiem, wtedy pewnie prędzej potrafiłaby go umiejscowić w swojej głowie. W dodatku wyglądał na starszego, więc Emily założyła, że pewnie jest studentem. - Hej - przywitała się z uśmiechem. Wydawał się być sympatyczny, a ona miała dzisiaj dobry dzień na poszerzenie grona znajomych. Widocznie on też rozglądał się za kimś do gry. - Nie, czekam na śmiałka, który sam z siebie podejmie się gry ze mną - rzuciła rozbawiona, patrząc na chłopaka. Emily uwielbiała tego typu gry. Czy to krwawy baron, czy dureń, szachy, czy też bilard (tutaj jednak w najmniejszym stopniu, bo wymagał pewnej koordynacji, z którą bywało u niej krucho). Jedynie za sportem nie przepadała, ale wszystko inne co pozwalało na trochę rywalizacji zawsze przyjmowała z entuzjazmem. Uwielbiała wszelkie zakłady i wyzwania, w tej kwestii łatwo ją było sprowokować.
Nie kojarzyłem tej dziewczyny, nawet niespecjalnie potrafiłem określić, w jakim mniej więcej wieku była. To znaczy była młodsza, to na pewno, ale czy uczyła się na szóstym, czy ósmym roku już nie rozgryzłem. Okazało się jednak, że nie czekała na nikogo konkretnego, wręcz robiła dokładnie to samo co ja - liczyła na farta, że znajdzie kogoś do gry. - W takim razie jest to twój szczęśliwy dzień - powiedziałem, zaśmiawszy się krótko, po czym odsunąłem krzesło i zająłem miejsce naprzeciwko. Odłożyłem torbę gdzieś na bok, by nikomu nie zawadzała, po czym ponownie przeniosłem wzrok na nieznajomą. - Długo już tak czekasz? - zapytałem jeszcze, zwyczajnie ciekawy, ile już siedziała przy stoliku i liczyła na współtowarzysza do gry. Może nie byłem świadomy i przysiadłem się do mistrzyni szachów lub gargulków? W sumie nie zdziwiłbym się, gdyby spuściła mi łomot w pierwszej turze czegokolwiek. Co prawda bardzo lubiłem grać w planszówki, lecz nie mogłem pochwalić się szczególnymi osiągnięciami. - Na co masz ochotę? Gargulki, dureń, coś innego? - spytałem jeszcze, gotów by wstać i przynieść którąś z gier na stół.
Emily była drobną istotą i raczej nie wyglądała na więcej lat, niż miała w rzeczywistości. Przez swój niski wzrost i szczupła sylwetkę często wręcz była mylona z młodszymi od siebie dziewczynami, co trochę ją irytowało, ale nigdy nie dawała tego po sobie poznać. Na szczęście makijaż ratował sytuację, bo o ile nie wysilała się specjalnie na etapie malowania oczu, czy konturowania twarzy, o tyle usta niemal zawsze miała pomalowane na czerwono, co zdecydowanie dodawało jej więcej wyrazu i miała cichą nadzieje, że dzięki temu wygląda trochę mniej dziecinnie. Mocno zaznaczone usta to był zdecydowanie jej znak rozpoznawczy. - Skoro tak mówisz - uśmiechnęła się. W zasadzie dopiero usiadła i niewiele nawet zdążyła się ponudzić, zanim chłopak nie przyszedł jej z odsieczą. - W sumie to ledwo weszłam - przyznała. Kiedy chłopak zapytał w co właściwie mają pograć, zastanowiła się trochę. W pierwszej chwili chciała zaproponować szachy, ale był on starszym krukonem, a ona niespecjalnie paliła się do poniesienia kompletnej porażki już przy pierwszej grze. Nie znając do końca przeciwnika wolała spróbować z czymś bardziej zależnym od szczęścia, niż umysłu. - Co powiesz na durnia? - spytała po chwili, przypominając sobie swoją ostatnio dobrą passę w tej grze. Pomijając sam jej przebieg, którego wolała nie wspominać, w końcu wygrała. Może i tym razem los się do niej wyjątkowo uśmiechnie? - Tak w ogóle, jestem Emily - przedstawiła się po chwili, zdając sobie sprawę że w czasie gry nie będzie znała jego imienia i znając ją nie będzie nawet pamiętała, czy powinna. Czy się sobie przedstawiali czy też nie. Dla pewności szybko wolała odnotować to w pamięci, żeby potem uniknąć niezręcznej sytuacji.
Dziewczęcy wygląd niejednokrotnie mógł być mylący - nie umiałem zliczyć sytuacji, w których jakiś mój znajomy cierpiący na syndrom świszczącej pałki próbował wyrwać dziewczynę do Londynu na randkę i okazywało się, że rzeczone dziewczę ledwo skończyło szesnaście lat lub odwrotnie, podbijali przy barze do czarownic i wracali niepocieszeni, bo to mężatki. Ja sam posiadałem niewielkie wyczucie w tej kwestii, nie potrafiłem więc stwierdzić, czy Ślizgonka posiadała lat szesnaście, czy osiemnaście. Może to przez tą szminkę? I w sumie szkoda, że nie miałem okazji słyszeć o jej przemyśleniach dotyczących wyboru gry. To prawda, byłem od niej starszy i byłem Krukonem, lecz podczas mojego życia zaczynałem się poważnie zastanawiać, dlaczego zostałem przydzielony do niebieskich - chyba tylko dlatego, że zieloni zjedliby mnie na śniadanie, a wśród Krukonów miałem jakiekolwiek szanse przetrwania. Może to fakt, że zostajemy przydzieleni do domu, w którym mamy największą szansę rozwoju? I tak miałem wrażenie, że w moim przypadku "dureń" to wyjątkowo dobry wybór na grę. Seems fitting. - Dureń raz proszę - rzuciłem, wstając i sięgając po karty do gry, gryząc się w język, by nie dopowiedzieć, że drugi dureń też jest już w drodze na stolik. - Calum - dodałem, przedstawiając się krótko i tasując karty durnia. - Panie przodem. Jeszcze nie zdążyłem sobie przypomnieć, jak kończyły się moje poprzednie gry w durnia, lecz byłem pewny, że niedługo powrócą do mnie te traumatyczne obrazy. Pozostało mi wyłącznie liczyć na fart od losu, że nie ośmieszę się nad wyraz przed dopiero co poznaną dziewczyną.
Ona za typową ślizgonkę też się absolutnie nie uważała, ale z drugiej strony nie wiedziała też do jakiego innego domu miałaby trafić. Jej zdaniem w ogóle podział na domy był tak sztucznym i głupim wymysłem, że gdyby miała jakąkolwiek władze zniosłaby to w dwie sekundy. Nie wierzyła w podział ludzi na cztery grupy. Serio, cztery? Potem rodziło to wszelkie stereotypy, krukonów kujonów, wrednych ślizgonów, głupio-odważnych gryfonów... nienawidziła typowych przedstawicieli tych domów, bo miała wrażenie, że to dzięki nim ten pogląd jest wciąż żywy i powszechnie akceptowany. Ona w ogóle nie lubiła podziałów, nie mówiąc już o jakimkolwiek wartościowaniu ludzi ze względu na poszczególne niezależne od nich cechy. Emily cieszyła się już na myśl o grze, chociaż wiedziała, że w talii jest masa kart, które będzie przeklinać z całej siły. Wielu z nich się obawiała, a jednak dość pewnie sięgnęła po karty i położyła je na stole, oczekując na ruch Caluma. No cóż, będzie co ma być. Ostatnim na co miała ochotę to taniec i to jeszcze w towarzystwie nowo poznanej osoby. Miała szczerą nadzieje, że to jednak nie ona przegra. Tańczyć nie lubiła z zasady - ani na imprezach, ani w żadnych innych okolicznościach. Nie miała za grosz poczucia rytmu i zawsze bała się, że wygłupi się na parkiecie. To była naprawdę realna obawa. Kiedy zobaczyła, że tę partię wygrał chłopak, jęknęła cicho z niezadowoleniem. Już po chwili jej ciało mimowolnie zaczęło poruszać się rytmicznie (Merlin wie do jakiego rytmu, skoro w sali można było usłyszeć co najwyżej rozmowy i głupie śmiechy). Miała taką nieodpartą ochotę wstać od tego stołu i urządzić sobie na środku mały parkiet. Mimo wszystko panowała nad sobą na tyle, aby tego nie robić i jedynie poruszać się rytmicznie. - Najgorsza karta w talii - poinformowała go o swoim stosunku do tego zadania, cały czas uroczo pląsając.
Ja miałem nieco inne podejście, wręcz cieszyłem się, że istnieje jakiś podział. Stereotypy nie brały się znikąd, zostały one stworzone i wyglądają w ten sposób, ponieważ przez lata jakaś większa grupa ludzi, wyróżniająca się na tle pozostałych z danego zbiorowiska, zachowywała się tak, a nie inaczej. Krukoni z reguły nakierowani byli na naukę, zgłębianie wiedzy o świecie i wielu dziedzinach magicznych. Gryfoni byli od tego, by narażać życie w niebezpiecznych przygodach, w których mogli popisać się brawurą. Puchoni mieli za zadanie być pracowitymi uczniami, a Ślizgoni zazwyczaj byli nieprzyjemnymi gniotami. Jasne, że nie oznaczało to, iż każdy Ślizgon malował się w ten sposób w moich oczach - większość mojej rodziny skończyła edukację w tymże domu i byłbym ogromnym ignorantem, gdybym zdegradował każdego z nich do podobnego obrazu śmiecia. Niemniej jednak stereotyp pozwala nam być przygotowanym na taką ewentualność, jakkolwiek cierpiały na tym jednostki różniące się od reszty. Ale jak już wspomniałem, moim zdaniem trafiamy do domu, w którym jesteśmy w stanie najbardziej rozwinąć skrzydła. Czy Emily w tej chwili jawiła mi się jako typowa Ślizgonka? Absolutnie nie. Potrzebowałbym wielu gier w eksplodującego durnia, by dowiedzieć się, jak bardzo nietypowa potrafiła być. Wyciągnęliśmy swoje karty i ułożyliśmy je na stole, by przez kilka chwil obserwować ich walkę, która miała zadecydować o tym, które z nas wygrało pierwsze rozdanie. Moja karta nie wróżyła przyjemnych skutków, lecz na szczęście to dziewczyna tę rundę przegrała i natychmiast nabrała ochoty na tańce. Z rozbawieniem przyglądałem się, jak podrygiwała na krześle. Na jej twarzy malowała się prawdziwa walka - dobrze wiedziałem, że pragnęła powstać i urządzić z sali parkiet tylko dla siebie. - Mogło być znacznie gorzej. Gdzieś po drodze może się trafić amortencja lub bogin, moim zdaniem dużo grubiej - stwierdziłem, parskając śmiechem, ale zaraz przypomniało mi się, jak kiedyś koleżanka z domu obsiadła mnie po amortencji albo jak wyskoczył na mnie ponurak... Okropność. Przeszliśmy jednak do następnego rozdania, które tym razem przegrałem ja. Niestety wylosowałem dokładnie ten sam efekt co wcześniej, więc nie ominął mnie Confundus, który wystrzelił jasnym promieniem ze środka Głupca. Poczułem, jak moje ciało traci koordynację. Poruszanie rękami było teraz niezmiernie trudne, miałem wrażenie, że dodatkowo bardzo gwałtownie mrugałem, raz jednym, raz drugim okiem, a dodatkowo chwycenie kolejnej karty było takie wymagające... - Czy my teraz...? Co się dzieje? - zapytałem najpierw, skołowany, bo nie pokojarzyłem faktów, czemu jestem w pokoju rozrywek. - Mam coś z tą kartą zrobić? A co to? Co dalej? - pytałem, nie mogąc nic załapać. Chroń mnie, Merlinie...
- No fakt, mogło być gorzej - przyznała mu rację, przypominając sobie jak ostatnio to właśnie na amortencje wypadło i chyba nigdy nie miała równie niezręcznej sytuacji, co po przebudzeniu się z tego dziwnego stanu. Zdradzenia swojego bogina może aż tak się nie bała - to nie było nic wielkiego, aczkolwiek słabość to jednak słabość. Lepiej się z nią nie afiszować, bo nigdy nie wiadomo, kiedy zadziała to na twoją niekorzyść. Dalej nie mogła opanować tanecznych ruchów, kiedy rozgrywali kolejną partię. Wiedziała, że nie przejdzie jej to do końca gry co ją wyjątkowo irytowało. Postanowiła mimo wszystko w miarę możliwości to ignorować. Całe szczęście następną partię dane jej było wygrać. Calum natomiast trafił na głupca, co wprowadziło go w dziwny, zagubiony stan. Spojrzała z rozbawieniem na jego dziwne ruchy i błądzące za rozumem spojrzenie. - Gramy w durnia - przypomniała . - Te karty już ci nie będą potrzebne - odsunęła zużyte karty na bok, żeby nie mylić i tak już zdezorientowanego chłopaka i mniej więcej nakierowała go, jak wykonać kolejny ruch. Niestety, tym razem przegrała ona. Kiedy zobaczyła z jaką kartą, przełknęła ślinę i załamała się. Świetnie, poznała krukona może pół godziny temu, a on teraz będzie znał jej sekret. Emily nie miała żadnych mrocznych, szokujących sekretów. Była szesnastolatką, wychowującą się w dosyć normalnej rodzinie. Może nie była to idealna sytuacja rodzinna, ale daleko temu też było do jakiejś patologii. Nie miała też za sobą zbyt wiele doświadczeń, w końcu była dosyć młoda. Co za tym wszystkim idzie, w pierwszej chwili nie miała pojęcia co takiego może pojawić się na tej karcie. Nie chodziło o to, że wszystkim wszystko o sobie mówiła, po prostu te fakty o niej... nie były dla niej warte jakiegoś szczególnego ukrywania, czy wstydzenia się. Było takie coś, czym z nikim, ale to absolutnie z nikim się nie dzieliła. A raczej ktoś. Kiedy skierowała wzrok na kartę już wiedziała, że to się tam pojawi. Informacja, że podkochiwała się dosyć mocno w Terrey'u. Przyjaźnili się od dłuższego czasu i ich relacja była mocno skierowana tylko na to, a jednak w głowie Emily zaczęło to schodzić na inne, niepokojące tory. Nie wiedziała, co ją w tym bardziej załamało - to, że Calum będzie coś takiego wiedział, chociaż jest jej kompletnie obcą osobą, czy to, że jej sekret dotyczył faceta. Co za banał. Tyle by było z jej feminizmu. Jedyne co ją pocieszało, to że chłopak jest trochę ogłupiały i nie zwróci na to większej uwagi. Przynajmniej taką miała nadzieje. - Okej, to ruszajmy dalej... - powiedziała od razu, odsuwając te kartę na bok, jak najszybciej chcąc puścić to w niepamięć.
Przez to, że oberwałem Confundusem, nieszczególnie szło mi ogarnianie rzeczywistości. Dziewczyna musiała mi na nowo tłumaczyć, jak przebiega gra i co się podczas niej robi, a i tak po wykonaniu kolejnego ruchu znów miałem wątpliwości, czy aby na pewno kojarzę zasady... karty biły się na stoliku przede mną, a ja spoglądałem na to zjawisko z ogromnymtym brakiem zrozumienia. Nawet nie skojarzyłem, że partia była dla mnie wygrana - nawet nie wiedziałem, co miało dziać się później. Imię jakiegoś Terrey'a pojawiło się na karcie, a po minie Emily mogłem wywnioskować, że nie czuje się z tym faktem komfortowo. - A kim jest ten cały Terrey? - zapytałem, mimo że doskonale wiedziałem, kim był młodszy Thìdley. Przecież nawet graliśmy razem w meczu Quidditcha. Mój mózg nie połączył faktów, iż jego imię plus przymus wyznania sekretu, równał się zauroczeniu dziewczyny w Gryfonie. Swoją drogą z perspektywy czasu musiałem przyznać, że miałem ogromne szczęście i to nie mi przyszło zwierzać się z najgłębiej skrywanych sekretów. Miałem ich zdecydowanie zbyt wiele, swojego czasu żyjąc w świecie utkanym z kłamstw. Trzymałem w tajemnicy zarówno moje zamiłowanie do wróżbiarstwa, jak i kryształowe kule. Po kryjomu przedbo rodzina pracowałem w jakimś zjebanym sklepie z amuletami, oszczędzając pieniądze, by mieć warsztat. Szkoda wspominać nawet o fakcie, iż moja poprzednia narzeczona wcale nie była moją miłością, a jedynie wymysłem ojca. Już dawno przestałem udawać, że czuję się niezwykle zdruzgotany naszym rozstaniem, niemniej jednak namęczyłem się, by zachować ten fakt w tajemnicy. Jedna karta w durniu i wszystkie wysiłki poszłyby na marne... Emily musiała ponownie mnie pokierować, bym nie zawalił tego trudnego zadania, jakim było przeniesienie karty ze stosu na blat stolika. Miałem słabą koordynację i ręce jakieś takie ciężkie, ale ostatecznie udało mi się pokonać przeciwności i rozpocząć kolejną rundę.
6, wisielec (Jeśli Emily ma mniej, to jest 3:1 dla Caluma)
Dziewczyna cierpliwie tłumaczyła mu co po kolei robić, wcześniej nie widziała działania tej karty, nie wiedziała, że ona ogłupia tak mocno. Pocieszało ją, że chłopak nie kojarzył w tej chwili faktów zbyt dobrze, a nawet nie wiedział kim jest gryfon. Zdawała sobie sprawę, że to może być wina tylko i wyłącznie kart, a w rzeczywistości Calum może znać Terrey'a, ale wolałaby trzymać się wersji, że nie. Było jej bardzo niezręcznie, ale przynajmniej udało jej się nie zarumienić. - Nikt taki - powiedziała od razu, chcąc jak najszybciej odciągnąć zainteresowanie od tego tematu. Na szczęście zaraz przeszli do kolejnej rundy. To nie był szczęśliwy dzień dla Emily, kolejna przegrana i to jeszcze z taką kartą, a nie inną. Wisielec, świetnie. Poczuła jak traci możliwość oddechu i aż kaszlnęła. Nie było to przyjemne uczucie, kojarzyło jej się trochę z topieniem, co tym bardziej wzbudziło w niej lęk. Na szczęście nie trwało to długo i po chwili po prostu gra się skończyła jej przegraną. Nie grali zbyt długo, ale Emily już wiedziała, że na następną grę warto by było wziąć coś mniej... odsłaniającego. Jeden intymny fakt z jej życia wystarczył jak na pierwsze spotkanie. Spojrzała na Caluma, który w tej chwili pewnie wybudził się z ogłupiałego stanu i odnalazł trochę w otaczającej rzeczywistości. - Jesteś już wśród nas? - spytała rozbawiona, patrząc na niego.
Jakiekolwiek procesy myślowe sprawiały, że głowa mi się przegrzewała i bardzo szybko ponownie czułem się otępiały i nie miałem pojęcia, co się dzieje. Jak to mówią, głupi ma jednak szczęście, bowiem mimo mojego stanu i faktu, że dziewczyna musiała niemal za rączkę prowadzić mnie przez dalsze etapy gry, to ja wyszedłem z niej zwycięsko. Niestety nie ogarnąłem do końca tego, co się stało z nią samą - szkoda, może mógłbym szybciej zareagować. Wisielec był straszną kartą i ja nie pamiętałem, czy kiedyś przegrałem z nią na koncie, ale na pewno widziałem jej działanie w stanie większej świadomości, niż obecna, i to nie było nic przyjemnego. Wraz z jej opadnięciem na krzesło, mi zaczęło wracać prawidłowe kojarzenie faktów. Zamrugałem szybko, omiatając wzrokiem stolik oraz postać dziewczyny. - Co się stało? Już koniec? - zapytałem. Dosłownie w tej samej chwili talia kart dziewczyny wybuchnęła, aż odskoczyłem w krześle. - Wygrałem? - dodałem, po czym uśmiechnąłem się szeroko i pewnie nieco głupowato, ale nie mogłem się powstrzymać. - Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się tego. Jakby to ująć, z reguły mam sporego pecha - rzekłem jeszcze, co by ją trochę pocieszyć, że stan wygranej u mnie to naprawdę rzadkie doświadczenie. - Chcesz grać jeszcze raz? - zapytałem jeszcze, patrząc na nią wyczekująco, oczekując decyzji z jej strony.
Kiedy Emily odzyskiwała oddech, spojrzała na Caluma, który najwidoczniej odzyskał umiejętność racjonalnego myślenia i dane mu było wrócić do stanu sprzed gry. Chwilę zajęło mu odnalezienie się w sytuacji. Ślizgonka raczej nie była osobą, która z duża łatwością znosiła porażki, jak każdy, wolała wygrywać. Ona niestety do osób, które los lubi i faworyzuje też nie należała. Jeżeli istniało prawdopodobieństwo, że coś może skończyć się nieprzyjemnie, żenująco, czy pechowo, raczej liczyła się z tym, że właśnie tak się stanie. Kiedy nie była pewna odpowiedzi na teście i musiała strzelać - wiedziała, że nie zdobędzie punktu za to zadanie. Po prostu tak się to kończyło i tyle. W grach bywało różnie, raz lepiej, raz gorzej. Tym razem poniosła porażkę. - Wygrałeś, wygrałeś. Widocznie trafił swój na swego i udało ci się w zamku odnaleźć jeszcze większego pechowca. Miło mi - odchrząknęła rozbawiona i zastanowiła się, kiedy zaproponował kolejną grę. Drugi dureń? Merlin wie, co ona znowu wylosuje. Skoro nie miała dzisiaj w tym kierunku dobrej passy, wolała nie ryzykować. Zastanowiła się jeszcze moment. - A może teraz gargulki, dla odmiany? - zaproponowała po chwili. Efekty tej gry może nie były najprzyjemniejsze, ale zdecydowanie lepsze niż w durniu. Kiedy chłopak się zgodził, tym razem ona wstała i przyniosła grę. Rozłożyła wszystko na stole. - Zacznę, okej? - zapytała, ale nie czekała za bardzo na odpowiedź tylko od razu przeszła do wykonywania swojego ruchu. Wyszło jej to całkiem nieźle, nie dość, że kulka powędrowała daleko, to jeszcze wybiła też należącą do chłopaka. Oplucie przez gargulka musiało być nieprzyjemne.
Moje życie było usłane taką ilością porażek, że ten jeden przebłysk szczęścia, gdy wygrałem z jakąś młodszą Ślizgonką w eksplodującego durnia, wydawał mi się wielkim osiągnięciem, toteż nie byłem w stanie powstrzymać szerokiego uśmiechu. To było niesamowite, jak takie małe rzeczy potrafiły człowieka ucieszyć! I co z tego, że nie pamiętałem niemal niczego z przebiegu gry poza jej początkiem, bowiem przez całą resztę byłem ogłupiały i nie rozróżniałem prawej dłoni od lewej. Wygrałem! Postanowiłem jednak więcej się tym nie afiszować, żeby nie robić dziewczynie przykrości. - Nie ryzykowałbym tak odważnymi słowami - stwierdziłem, kręcąc głową. Jeszcze mało w życiu widziała lub może mało widziała mnie w akcji, by móc klasyfikować się jako większego pechowca. - Trafiło mi się jak ślepej kurze ziarno. - No bo naprawdę, w takim stanie odnieść sukces to cud. Po krótkiej chwili zastanowienia wstała i przyniosła do stolika zestaw do gry w gargulki, ja natomiast w międzyczasie sprzątnąłem z powierzchni blatu talie kart. Gargulki, tak swoją drogą, wydawały mi się być znacznie bardziej niebezpieczne - nigdy nie wiadomo, kiedy plunie Ci w oko, a kiedy je podbije. Skoro jednak chciała wrażeń tego typu, czemu nie? Poprawiłem się w krześle i pozwoliłem jej zacząć. - W której klasie jesteś? - zapytałem przy okazji z czystej ciekawości i po to, by zagaić jakąś rozmowę między nami, żebyśmy nie siedzieli w ciszy i nie patrzyli tylko tępo w planszę i toczące się kulki. Emily miała dobry start, jej kula wybiła z planszy jedną z moich, wobec czego jeden z gargulków postanowił wziąć na mnie odwet. Spodziewałem się jakiejś lepkiej mazi, zamiast tego dostałem gargulkiem w czoło. - O żesz kurwa - ryknąłem, czując w miejscu uderzenia powoli nabrzmiewającą kulkę. Spojrzałem na Ślizgonkę. - Mówiłem, jeszcze zobaczysz, kto tu jest przegrywem - rzuciłem, po czym zaśmiałem się krótko. Mój ruch też był niezły, nabiłem sporo punktów, a przy tym, niestety, nie nasłałem na Emily żadnego z gargulków. A szkoda...
No cóż, pocieszające było to, że nie tylko nad nią wiernie czuwa jakieś fatum, które nigdy nie śpi i zawsze znajdzie sposób, żeby utrudnić człowiekowi życie. Może faktycznie on też był skazany na co rusz rzucane kłody pod nogi. Widziała, że cieszy się wygraną i nie wydawało jej się to dziwne. Ona też z takich małych zwycięstw czerpała ogrom satysfakcji. Nie da się ukryć, zwycięstwo zawsze cieszy, czy gra losowa, czy też nie. Masz poczucie, że los się do ciebie uśmiechnął. - Pewnie jeszcze zweryfikuje się, kogo z nas los nie lubi bardziej - podsumowała, bo naprawdę miała ochotę pograć jeszcze trochę z chłopakiem. Dobrze, że nie tylko ona lubi czasem samotnie pobłąkać się po pokoju rozrywek w poszukiwaniu jakiegoś przeciwnika. Czy był lepszy sposób na spędzenie popołudnia niż rozegranie partyjki w... cokolwiek? Gargulki były dla niej dosyć obcą grą, ale miała nadzieje, że jej zręczność jeszcze nie jest na najgorszym poziomie i da radę pstryknąć parę kulek w miarę dobrze. Nic w tym trudnego, prawda? - Szósty rok - odpowiedziała na pytanie chłopaka. On z pewnością był starszy, nie miała pojęcia tylko o ile. - A ty? Pewnie studia już? - spytała, bo to wydawało się dosyć oczywiste. Gra dla niej zaczęła się naprawdę dobrze. Dla chłopaka już niekoniecznie - dość mocno oberwał. Zaśmiała się cicho, widząc to. - Dobra, zgoda, jest jeden, jeden - przyznała, widząc pojawiającą się na jego czole gulę. Biedak. Jego ruch nie wpłynął na nią w żaden sposób. Ona sama odbiła nawet nieźle, ale niestety wytrąciła swoją kulkę poza planszę i gargulek ją opluł. W dodatku opluł ją bardzo mocno i chociaż jeszcze przed ruchem skupiona nachylała się nad stołem, to teraz była dosłownie głową wbita w fotel, siła uderzenia była spora i wybiła ją z równowagi. Wyglądało to dosyć komicznie. Pisnęła aż z zaskoczenia i wróciła do pierwotnej pozycji. - Ja to dzisiaj wybieram te gry, nie ma co - przewróciła oczami rozbawiona, patrząc na chłopaka. Teraz był jego ruch i aż się bała co z tego wyniknie. Dlaczego miała wrażenie, że wyjdą stąd poobijani? - Mogłam się spodziewać, że brak koordynacji ruchowej może ujawnić się nawet w grze planszowej. Kiedy nie jest w stanie uchronić cię nawet to, że nie dotykasz się sportu...to już źle.