Na czwartym piętrze, z myślą o studentach powstał obszerny Pokój Rozrywek. W miejscu tym, każdy uczeń może się nieco zrelaksować. Zapewne dlatego miejsce to jest tak popularne i raczej nigdy nie świeci pustkami. Znajdują się tutaj dwa duże stoły bilardowe, tarcza do gry w rzutki, kilka stolików do gry w szachy, a także do eksplodującego durnia. Na szafkach znajduje się kilka klasycznych czarodziejskich gier, chociaż można tu znaleźć i coś bardziej mugolskiego. W rogu pokoju stoi nieco zniszczona, stara kanapa, zwykle przez kogoś zajmowana. Natomiast za nią jest duży kosz, który dzięki zaklęciom, zawsze chłodzi jego zawartość, czyli różne butelki z napojami. Zazwyczaj pod sokami dyniowymi ukryte są butelki piwa kremowego, a i niekiedy można znaleźć tam coś innego.
Gregers trochę rozkojarzony, nie zdążył uniknąć zaklęcia wycelowanego w jego żołądek. Chwilę stał w bezruchu, po czym dostał silnego napadu śmiechu. Tak silnego, że przewrócił się i parę minut leżał na ziemi, nie mogąc powstrzymać nagłych ataków rozbawienia. Czuł, jakby ktoś przez cały ten czas łaskotał go po brzuchu. Jednakże w pewnym momencie, stało się to już męczące, a Colton śmiejąc się nadal i ze łzami w oczach, spojrzał na Sarę, a jego wzrok mówił ,, Zaraz pożałujesz. " Kiedy zaklęcie odpuściło, wstał, zrobił parę niepewnych kroków, pomyślał chwilę i wykrzyczał. - Risatolle!
Puchońskie dziewczę spoglądało z wesołym uśmiechem na tarzającego się ze śmiechu ślizgona i przygryzła delikatnie swoje wargi gdy w jej oczach zamigotał figlarny blask. Ależ trafiła z tym zaklęciem, ha! Podparła się jedną ręką o swoje biodro i przekrzywiła do boku głowę gdy w oczach chłopaka wręcz na pierwszy rzut oka było widać, że Sara pożałuje. Natomiast sama zainteresowana, roześmiała się tylko cicho i usłyszawszy tylko końcówkę wypowiadanego przez niego zaklęcia, które akuratnie pędziło w jej stronę - Sullivianka jedynie cudem odskoczyła na bok i przeszyła go rozbawionym spojrzeniem. W końcu by go zdezorientować, wycelowała gdzieś ponad jego ramieniem i wskazując różdżką na jakiś stos poduszek w kącie pokoju, rzuciła szybko: - Confringo! - i z szerokim uśmiechem obserwowała jak poduszki ładnie.. wybuchając w powietrze, wypełniają pokój pierzem po czym rzuciła kolejne zaklęcie tym razem rozbrajające. A co się będzie cackać ze Ssyczkiem!
a więc urozmaiciłam XD 6 - pierwsze zaklęcie, 1 - drugie. XD
Gregers ledwo podniósł się z ziemi, a już wylądowały na nim jakieś... piórka? Tak, Sara użyła zaklęcia, które powodowało eksplozję przedmiotu. Otrzepał się z pierza, stanął wreszcie stabilnie, spojrzał na dziewczynę wyzywająco, po czym przyszedł mu do głowy świetny pomysł. A co, jakby ją tak zmniejszyć? Może być zabawnie. Ślizgon skupił się tym razem, by po raz kolejny nie spudłować, przez ułamek sekundy próbował przypomnieć sobie ten ruch nadgarstkiem, po czym...Diminuendo! - I Puchonka zmniejszyła się do rozmiarów... kota. Tak, jednak miał rację z tym kotem. Takiego malutkiego kociaczka. Oczywiście, po chwili użył zaklęcia, które przywróciło normalną wysokość Sary. Przecież pojedynek musi trwać, a ona nie podniesie nawet różdżki, dorównując wielkością małemu zwierzęciu. Gregers uśmiechnął się łobuzersko.
Cholera, cholera, cholera ! Zawarczała w myślach Sareczka gdy tym razem straciła swoją wyśmienitą równowagę i zaklęcie Gregersa ją trafiło! Z początku nic nie poczuła więc chciała mu posłać tryumfujący uśmieszek gdy nagle Ślizgon stawał się coraz większy i .. wyższy? Albo to ona niższa! Z przerażeniem zerknęła na swoją sylwetkę, która teraz raczej była w rozmiarze skrzata domowego( a nie kota!) i posłała mu groźne spojrzenie by ją lepiej odczarował! Przecież nawet różdżka była dla niej za ciężka! Gdy chwilę później znowu osiągnęła swoje normalne (i znowu nie tak wysokie jakby chciała!) rozmiary - Sareczka, spojrzała na niego i tym razem niewerbalnie posłała w jego stronę całkiem zabawne zaklęcie - mianowicie, Colovaria! Całkiem niezły urok zmieniające kolor włosów.. najlepiej na zielony! Po ślizgońsku!
Gregers dotknął swoich włosów, kiedy poczuł lekkie mrowienie gdzieś na czubku głowy. Zmarszczył brwi i pochylił głowę, by móc zobaczyć swoje loki, które stały się właśnie... Zielone! Zacisnął zęby. Jego piękna fryzura zepsuta jakimś dziwnym kolorem! To znaczy, kolor sam w sobie nie był taki zły, bo zielony, ale na włosach już niekoniecznie... No więc, żeby Sara swojego dzieła nie mogła oglądać, Colton machnął zgrabnie różdżką. - Obscuro! - I na oczach dziewczyny pojawiła się czarna opaska, której sama w żaden sposób nie mogła zdjąć. Ślizgon przeczekał chwilę, obserwując reakcję Puchonki, po czym podszedł do niej powoli i cicho, dźgnął delikatnie w żebro i powiedział. - Ja zdejmuję opaskę, a Ty przywracasz moją fryzurę do normalnego stanu. - Po czym zdjął ten dziwny, czarny materiał z oczu Sary.
Uśmiechnęła się i zmarszczyła zabawnie nos, gdy Ślizgon w swoich zieloniutkich włosach wyglądał niczym.. rusałka leśna. Przygryzła więc wargi by nie roześmiać się przypadkiem - bo kto to wie, jakim zaklęciem walnie w nią Ślizgon gdy tylko zauważy nieco zmienioną fryzurę, prawda? Dlatego przybierając normalną minę z ciekawością czekała na jego reakcję.. i już wiedziała, że przepadła z kretesem jak tylko Gregers zacisnął zęby. W sumie to ciekawe, że tak szybko zaczęła mniej więcej rozszyfrowywać wszystkie jego miny! Rzuciła jeszcze raz okiem na jego czuprynę i wtem, nie spostrzegła kolejnego zaklęcia lecącego w jej stronę i nagle.. ogarnęła Sareczkę ciemność. I to nie taka zwykła o nie! To była upiorna ciemność przynajmniej według samej poszkodowanej. Sara bała się i nienawidziła ciemności i to przeokropnie a teraz będąc jeszcze na łasce ślizgona, no cóż – Sara przełknęła niepewnie ślinę i podniosła nieco głowę do góry. Cholera, że też nic nie słyszy gdzie ten wąż się przemieszcza! Zrobiła kilka niepewnych i chwiejnych kroków do przodu (wszakże jej koordynacja jest tak okropna, że potrafi się przewrócić na prostej drodze!) i krzyknęła cicho gdy Ślizgon dźgnął ją nagle w żebra. Dlatego w pierwszym odruchu instynktownie poderwała swoją różdżkę do góry i jej koniec przytknęła Gregersowi pod Brodę. ( jedyny plus bycia niższą, naprawdę!) Słysząc jego głos, skinęła powoli głową, że zgadza się na warunki chłopaka i odetchnęła z niewysłowioną ulgą gdy ta głupia opaska zniknęła jej z oczu. Dopiero chwilę później opuściła zawstydzona swoim gestem, cisową różdżkę i machnęła nią w powietrzu tuż obok jego głowy. - F-finite! – zająknęła się puchonka i wciąż z wielkimi oczami, wpatrywała się w niego po czym wzdrygnęła się mimowolnie. – Nie lubię ciemności. Jest straszna w dalszym ciągu. - szepnęła i skinęła swoją łepetyną jakby na potwierdzenie swoich słów.
Widząc reakcję Sary, otworzył szerzej oczy. Skąd ta panika? Starał się używać nieszkodliwych zaklęć, no przecież nie chciał dziewczyny uszkodzić. Bez przesady! W pewnym momencie przypomniał sobie, jak mówiła o gabinecie ojca i ciemności w nim panującej. No tak, przecież Sara boi się ciemności. Nie zdziwił się więc, kiedy przytknęła mu różdżkę pod brodę. - Spokojnie. - Powiedział beztroskim tonem, przedłużając sylaby. Nie chciał w końcu oberwać jakąś klątwą, a kto wie, co takiej niestandardowej, a do tego wystraszonej Puchonce przyjdzie na myśl? Kiedy Gregers zobaczył jej przerażone spojrzenie, jakby odruchowo pogłaskał dziewczynę po głowie. Odruchowo? W przypadku Coltona brzmi to dziwnie, ale naprawdę. Nie panował nad tym. - Zapomniałem, że boisz się ciemności. - Skrzywił się nieznacznie. Powinien w tym momencie przeprosić, ale... Kiedy on ostatnio przepraszał? Chyba już zapomniał, jak to się robi. Zrezygnował więc, nie chcąc kompromitacji i tylko spojrzał na Sarę trochę... Zmartwiony? Może nie zmartwiony, ale zatroskany. Zatroskany? Brzmi jeszcze bardziej absurdalnie. Zostawmy to w spokoju. - Koniec pojedynku. - Powiedział, kiwając głową. - Masz jeszcze jakieś fobie o których powinienem wiedzieć na wszelki wypadek? Wiesz, jestem Śśślizgonem, miewam dziwne pomysły. - Puścił Sarze oczko. Nie zamierzał tego wykorzystywać przeciwko niej. Nie tym razem. Po prostu działał zapobiegawczo, chciał uniknąć sytuacji takich, jak ta sprzed kilku minut. - Ale nie bój się, nie wykorzystam tego przeciwko Tobie. - Mogła wierzyć, albo nie.
Stała w poprzedniej pozycji jeszcze tak przez paręnaście sekund i dopiero później - jakby się ocknęła, opuściła swoje spojrzenie i zamykając swoje oczy, potarła palcami grzbiet swojego nosa. Och Sara teraz dałaś wzrocowy przykład tchórzliwego puchona. - pomyślało sobie niezadowolone ciemnookie dziewczę i ułożyła wargi w grymas. Dzięki Merlinowi, włosy przysłoniły jej całą twarz bo nie miała ochoty ukazywać swojej buzi na której zapewne widniało zażenowanie, zawstydzenie i zalążki złości, że przez głupi strach przed ciemnością zareagowała jak pierwszoklasistka a nie jak pannica gotowa do końcowych egzaminów! Wypuściła powoli powietrze ze swoich pobielałych warg i ponownie drgnęła gdy jego ręka opadła na .. jej głowę? Przez krótką chwilę stała tak w bezruchu jak i z opuszczoną głową czując się jak takie małe dziecko, które się pociesza. Co prawda gest ją zaskoczył bo jednak Gregers jest ślizgonem ale Sara i tak już od jakieś czasu starała się nie patrzeć stereotypowo na innych. Dlatego nie ufając sobie na tyle by spojrzeć na niego ponownie, rzuciła mu jedynie ukradkowe spojrzenie z spod swojej złocistej kurtyny włosów. - To raczej ja zareagowałam za gwałtownie i .. głupio. - odparła z niechęcią do samej siebie jednakże musiała się przyznać do swojej porażki, prawda? W końcu puchonkę raczej obowiązuje zasada szczerości. Słysząc jego kolejne pytanie dotyczące jej słabości , objęła się ramionami i przygryzając nerwowo swoją dolną wargę, zakołysała się niepewnie na piętach. Bo cóż mu ma odpowiedzieć? Czego się boi? Danie mu odpowiedzi na takie prywatne a wręcz osobiste pytanie, Sarze z pewnością ciężko przejdzie przez gardło. Bo kto normalny od tak opowiada o swoich największych słabościach na prawo i na lewo? Dlatego też młoda Sullivian, spojrzała na niego badawczo jakby chciała dostać od niego potwierdzenie, że nie użyje tej wiedzy przeciwko niej samej - i wbrew wszelkiej logice i opinii o domach w Hogwarcie a w tym o lochach slytherińskich, Sara mu .. odpowiedziała. -Boję się.. głębokiej wody, pajęczaków, węży oraz .. widoku krwi. - odparła na jednym wydechu po raz wtóry zażenowana i spojrzała na swoje dłonie. - A czy ślizgoni mają jakieś fobie czy tylko puchonom to się najczęściej zdarza? - spytała cicho i przekrzywiła nieznacznie głowę do boku.
Gregers słuchał uważnie. W pewnym momencie uniósł lekko brew. - Krwi. - Zastanawiał się nad tym przez chwilę. Ciężko, ciężko. W końcu na pewno jeszcze nie jeden raz przyjdzie Sarze zobaczyć krwawiącą ranę, czy cokolwiek innego. Już chciał rzucić jakiś komentarz w stylu ,, No to nie wróżę dobrej przyszłości ", ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Sara się przed nim otworzyła, a widać było, że nie przyszło jej to łatwo, więc postanowił dać sobie spokój. No co?! Czasami nawet Ślizgoni się powstrzymują od złośliwości. Zresztą, on też się paru rzeczy bał i nie chciał, żeby ktokolwiek to komentował. Marny byłby jego los... Oj marny. Znając Gregersa, parę dni później największe lęki danej osoby zostałyby wywleczone na powierzchnię i jakimś dziwnym trafem rozprzestrzeniłyby się we wszystkie możliwe miejsca. Ups? - Nie wiem, jak inni Ślizgoni. - Wzruszył ramionami. - Ale ja mam parę fobii. - Zmarszczył brwi i nie powiedział już nic więcej. No bo ciężko mówić o lękach. Pajęczaków i gadów się nie boi, wody również nie, ale za to miewa klaustrofobię. Co ciekawe - nie zawsze. Czasami uda mu się nad nią zapanować, więc nie jest to jakiś ogromny lęk nie do pokonania. Boi się też uczuć, które zapanują nad jego zdrowym rozsądkiem, no i samotności. Jak większość ludzi chyba. Może powie to Sarze, ale w ten sposób pokaże swoją słabość, no i umożliwi jej zmanipulowanie siebie samego, choć nie posądzałby jej o takie rzeczy.
Zastanawiała się cóż takiego, ślizgonowi chodzi po głowie gdy zaraz po niej powtórzy jej ostatnią słabość. Zlustrowała uważnie jego wyraz twarzy a gdzieś głęboko w niej samej, coś jej podpowiadało, że Gregers albo usilnie się zastanawia jak można się bać widoku krwi albo najzwyczajniej w świecie podśmiewuje się z Sary. Na samo takie wyobrażenie, skinęła do siebie głową i przez krótką chwilę, nieznane uczucie błysnęło w jej pociemniałych tęczówkach. Być może jakby się spodziewała czegoś takiego? Jednakże to były tylko jej nienormalne domysły - zazwyczaj nigdy nie jest wszystkiego do końca pewna. Cała puchońska Sara - za dużo myśli a potem się zadręcza. Poruszyła się niepewnie i z namysłem skinęła powoli głową na jego odpowiedź. - Zakładam, że mi o nich nie powiesz. Ale to nic nie szkodzi, nie jestem ciekawska. Znaczy się na ogół jestem ale nie zmuszam do niczego!- stwierdziła z wolna, bardzo wolna dziewczyna i uśmiechnęła się delikatnie jakby ze zrozumieniem. Przecież ona jest jedynie osobą, którą poznał jakiś czas temu! Pomijając oczywiście fakt, że Sara nie jest typem osoby, która chce wszystko wiedzieć i na siłę zmusza inne osoby do zwierzeń a potem nie daj Merlinie - się obraża jak jej odmówią. Tak, dość skomplikowana z niej osóbka. Nigdy nie wiadomo co jej strzeli do głowy, co powie i jak się zachowa. Niekiedy się cofnie przed kimś, innym razem zarzuci wyzwaniem. Tak jakby dwie strony jej osobowości się spierały jaka naprawdę powinna być Sara. Czy śmiała, odważna i pyskata czy może też przez większą część czasu zawstydzona, nieśmiała i niepewna jak teraz? Co zabawniejsze - sama dziewczyna nad tym nie panuje. Dlatego dość często wścieka się na samą siebie, że w odpowiedniej sytuacji zachowała się tak i tak a nie inaczej.
- Nie dałbym się zmusić. - Posłał Sarze uśmiech w stylu ,, No, chyba kpisz ". - Wiesz, nie mówię ludziom o lękach, bo prędzej, czy później to wykorzystają przeciwko mnie. - Spojrzał na Puchonkę i zrobił dziwną minę. - To znaczy, nie posądzam Cię o to, ale wolę być przezorny. Uśmiechnął się delikatnie, co by nie było zbyt poważnie. Za dużo tych poważnych rozmów! Swoją drogą, Colton dobrze wiedział, jak można wykorzystać taką wiedzę. W końcu kto lepiej mści się na ludziach, niż on sam? Kto lepiej mąci i knuje przeciwko niczego nie spodziewającym się wrogom? Tak, to pytanie retoryczne. - Jesteś ciekawska? - Zapytał i utkwił w niej swoje spojrzenie. W zasadzie, nie zwrócił na to uwagi. Dziwne, dziwne. Gregers położył rękę na szafce z jakimiś grami, czekając na odpowiedź Sary, a tu nagle łup. No i tym razem on doprowadził do katastrofy. Jakieś szachy, gry planszowe, kule do bilarda i inne takie - wszystko z hukiem runęło na ziemię. Zajebiście. - W ciągu ostatnich paru dni, narobiliśmy więcej bałaganu, niż ja sam przez ostatni miesiąc. - Wymamrotał pod nosem i roześmiał się. Zazwyczaj był ostrożny i naprawdę nie miał pojęcia, jak to się stało. Nie miał zamiaru tego sprzątać, no bez przesady i nie chciało mu się także zmieniać lokalizacji. Przecież nikt nie przyjdzie. Najwyżej powie, że to ktoś inny i poda dokładnie imię i nazwisko któregoś ze swoich ,, kolegów ''. Uśmiechnął się pod nosem. Spojrzał na podłogę, gdzie leżały porozrzucane szachy. Wskazał na nie palcem. - Umiesz grać? - Zapytał. On sam uwielbiał szachy, choć pytał z czystej ciekawości.
- Ale tutaj nie chodzi o zmuszenie kogoś siłą do wyjawienia swoich sekretów. - zaprzeczyła i zamyślając się, zmarszczyła delikatnie czoło po czym spojrzała na niego całkiem poważnie. - Wystarczy znaleźć odpowiednie podejście do danej osoby. - odparła i uniosła nieco kącik ust do góry na jego słowa o wykorzystywaniu cennych informacji przeciwko osobie, która dobrowolnie ci je zdradziła. Och z skąd Sara to znała. - rzecz jasna, kilka razy dość mocno się sparzyła i zaufała.. nieodpowiednim osobom. Do dzisiaj pamięta jak przez kilka dni nie wychodziła z dormitorium gdy pewne dość zaufane informacje na jej temat wypłynęły do całego towarzystwa hogwarckiego. Skrzywiła się nieznacznie na samo wspomnienie i schowała swoje ręce do tylnych kieszeń od wytartych, dżinsowych spodni. - Bądź przezorny, bądź Gregers. Najpierw trzeba bardzo dobrze poznać drugiego człowieka by zaufać mu całkowicie. Zaufać tak, że bez problemu powierzyłbyś mu swoje życie. Byłbyś do tego zdolny? - spytała cicho i wzruszając drobnymi ramionami, prześlizgnęła się swoimi tęczówkami gdzieś ponad jego ramieniem i dosłownie w ostatniej chwili zauważyła jak z donośnym hukiem i trzaskiem - spadły tuż koło jej stóp rozmaite gry. Karty, szachy, przeróżne pionki i mnóstwo kolorowych plansz. Sara odruchowo przykucnęła i wzięła do swojej dłoni drobną figurkę szachową - białą królową i podrzuciła ją zręcznie w powietrzu niemalże natychmiast ją z powrotem łapiąc i zaciskając na niej swoje smukłe palce. Zadzierając nieco wyżej brodę, spojrzała na niego z przewrotnym uśmiechem i uniosła wysoko brew. - Jestem ciekawska. Po prostu lubię być doinformowana, wtedy człowiek czuje się bezpieczniej i jest czegoś pewny. Natomiast niepewność prowadzi do błędów, a błędy bywają fatalne w skutkach. - rzuciła dość swobodnie i opuszczając swoje spojrzenie, ogarnęła wzrokiem bałagan jaki chłopak narobił. Wypuściła powoli powietrze z leciutko nadętych policzków i mimowolnie uśmiechnęła się na kolejne słowa ślizgona - odnośnie bałaganu. - Tylko geniusze panują nad bałaganem. Czy to we własnej głowie w sercu czy na zewnątrz – wskazała palcem na pokój w którym się znajdowywali i skinęła z mądrą miną. Ach coś chyba złapało Sarę na filozoficzne dysputy skoro rzuca takimi jakże mądrymi tekstami na prawo i na lewo. Ale cóż poradzić? W dalszym ciągu kucając, wolną dłonią przeczesała swoje jasne, niesforne kosmyki włosów i ponownie skupiła swoje spojrzenie na szachach, gdy zadał jej pytanie czy umie w nie grać. Grać umiała ale czy była w nich dobra? Wszakże w nich nie wystarczał jedynie spryt i przebiegłość a także umiejętność strategii i co tu się oszukiwać - potrzebna była także inteligencja więc Sara zrobiła niepewną minę. Ponownie podrzuciła białą figurkę w górę i podniosła się z kucek by móc się wyprostować. - Zasady rozumiem i grać.. chyba także umiem. Ale nie wygrywam zbyt często. - dorzuciła szczerze i uśmiechnęła się leciutko.
Ach, to fakt. Każdego można podejść, jeśli jesteś dobrym obserwatorem i po prostu inteligentnym człowiekiem. Gregers dobrze o tym wiedział. - To prawda. - Zlustrował ją wzrokiem, po czym przechylił nieco głowę w bok. - Znalazłaś już sposób na mnie? - Uniósł brew i spojrzał na Sarę. Na niego chyba nie było sposobu. To znaczy, zapewne był, ale nawet sam Colton go nie znał. Czasami zadziałałoby to, a czasami coś innego, zależy od wielu czynników. Nie było jednej metody, jaką można do niego trafić. No i dobrze, w końcu ktoś mógłby to perfidnie wykorzystać, nie? Kiedy Sara zapytała, czy byłby w stanie powierzyć komuś swoje życie, drgnął. Chyba pierwszy raz ktoś zadał Gregersowi takie pytanie. Na chwilę obecną, odpowiedź brzmiałaby Oczywiście, że nie. Nie było takiej osoby, której ufał całkowicie. Nawet nie był pewien, czy jest ktoś, kogo darzy choć odrobiną zaufania. Może była taka osoba. Jedna, dwie, ale Ślizgon miał ogromne problemy z zaufaniem. Był zbyt podejrzliwy. - Nie. - Odpowiedź lakoniczna, ale prawdziwa. Aktualnie nie powierzyłby nikomu swojego życia i miał wrażenie, że to nie zmieni się zbyt szybko. - A Ty? - Spojrzał na Puchonkę uważnie. Chyba znał odpowiedź, aczkolwiek wolał zapytać. W końcu lepiej wiedzieć na pewno, prawda? Kiedy zaczęła mówić o niepewności i innych rzeczach, kiwnął głową. Dokładnie. Jakby mówiła jego słowami. Orientuj się, bo ktoś wprowadzi Cię w błąd. Taka prawda. Nie mówił wprawdzie o wiedzy książkowej. Raczej chodziło o to, by wiedzieć jak najwięcej o ludziach, a szczególnie o wrogach. Każda informacja się przyda i musi być sprawdzona. Kto wie, kiedy stanie się przydatna? No właśnie. - Oczywiście, jesteśmy geniuszami. - Wskazał kciukiem na siebie. - A szczególnie ja. - Uśmiechnął się łobuzersko. Ach, ten Gregers! - Nie wygrywasz zbyt często... - Ślizgon spojrzał na Sarę tak, jakby chciał powiedzieć ,, Tak? No co Ty? Ja owszem. " Lubił tego typu gry. Poprawiały zdolność do logicznego myślenia, a ta zawsze się przydaje. Zawsze.
- Dlaczego akurat na Ciebie miałabym szukać sposobu? - odparła zamiast tego i podniosła do góry brew a w głębi duszy zastanowiła się poważnie nad jego pytaniem. Czy rzeczywiście znalazła sposób na ślizgona? Nie. Nie wiedziała o nim praktycznie nic - oczywiście pomijając sytuacje gdy sam z siebie, opowiadał o sobie. Znała jedynie parę drobnych faktów z jego życia, które oczywiście można by było połączyć w większe elementy by wiedzieć o nim jeszcze więcej i zrozumieć jego postępowanie jak i zachowanie. - ale Sara nie chciała się wtrącać ani wypytywać. To nie leżało w jej naturze. Czasami niebezpiecznie jest za dużo wiedzieć. - kolejna życiowa dewiza, panny Sullivian. Wyrwana ze swoich rozmyślań, zauważyła jego drgnięcie i zrozumiała, że zareagował tak na jej dość głupie pytanie o powierzeniu swojego życia w czyjeś ręce. Dziewczyna, westchnęła cicho na jego odpowiedź. - spodziewała się tego, oczywiście, ze tak. Przecież ślizgoni zazwyczaj liczą jedynie na samych siebie, prawda? Co innego Puchoni. Ona niby taka wersja odmienna, nowa, niespotykana, niestandardowa .. powierzyłaby swoje życie komuś innemu. Dlatego też Sara, spojrzała w oczy ślizgona i skinęła poważnie głową. - Powierzyłabym swoje życie innej osobie bo nie cenię go za wysoko. Ważniejsze jest dobro innych osób aniżeli moje. Bardziej cenię czyjeś zaufanie. - oświadczyła prosto z mostu i przeniosła wzrok na ścianę przed sobą. Drgnęły jej wargi na jego kolejne słowa o geniuszach i przygryzła dolną wargę gdy spojrzała na niego z spod osłony rzęs. - Ty jesteś szczególnie.. niereformowalny i zagadkowy. Trzeba się nad Tobą cały czas głowić i zastanawiać. - odparła i znienacka rzuciła ku niemu białą, szachową figurkę w formie wyzwania. – Więc uwodnij mi swój geniusz i zagraj ze mną. - mruknęła i prowokująco mrużąc oczy, uśmiechnęła się szelmowsko.
- No nie wiem, może masz w tym jakiś cel. - Ostatnie słowo wymówił po długiej przerwie, jakby zastanawiając się, jak zakończyć zdanie. Spojrzał na Sarę i zmrużył oczy. Nie, ona nie była chyba manipulantką. Na pewno nie, ale podroczyć się nie zaszkodzi, prawda? Kiedy Puchonka stwierdziła, że nie ceni zbyt wysoko swojego życia, otworzył szerzej oczy i uniósł wysoko brwi. Nie znał tego, wydawało mu się absurdalne cenić innych ponad siebie. Przecież to własne życie powinno być najważniejsze. To, by przetrwać i dobrze się trzymać. No, ale w końcu był Ślizgonem. Wychowankowie domu węża zdecydowanie nie byli altruistami. Można nawet powiedzieć więcej - większość z nich to egoiści. Gregers też. Chce mieć jak najwięcej dla siebie, a na potrzeby innych ludzi patrzy tylko i wyłącznie wtedy, kiedy darzy ich sympatią. Wtedy jest w stanie dać im coś od siebie. W pozostałych przypadkach chce brać. Czerpać garściami wszystko to, co dobre. Nawet, jeśli przy tym ucierpią inni. Nie obchodziło go to. - Ciekawe. - Powiedział dość cicho. - Nie cenisz swojego życia wysoko? To czym ono jest dla Ciebie? Kiedy Sara stwierdziła, że Gregers jest niereformowalny i zagadkowy, ten uśmiechnął się szeroko. Dla niego był to niewątpliwie komplement. On nie chciał być prosty. Wolał, by ludzie mogli zastanawiać się nad nim, analizować go tak, jak on analizuje ich. - Mówisz i masz. - Podniósł szachownicę, położył ją na małym stoliku, dostawił dwa krzesła i zaczął ustawiać pionki. - Zacznij. - Uśmiechnął się, kiedy wszystko już było gotowe.
Sara z delikatnym uśmiechem obserwowała jak Gregers podjął jej wyzwanie i aktualnie układał szachownicę na mały stoliku i dostawił do niego dwa krzesła. Zamyśliła się przez krótką chwilę i wymawiając odpowiednią formułkę w głowie, przetrasmutowała dwa krzesła w głębokie, wygodne fotele. Oj no, kochała przesiadywać w fotelach. Wtedy mogła się w nich skulić i rzeczywiście wyglądała jak prawdziwy kot a zwłaszcza gdy strzeli tą swoją naburmuszoną niczym pięciolatka minę gdy jej coś nie wychodzi. Teraz także usadowiła się w miękkim fotelu i przerzuciła nogi przez jedno z oparć wygodnego siedziska. Zdmuchnęła z oczu swoje złociste kosmyki włosów i zerknęła na niego z rozbawieniem. - Zawsze będę o krok przed Tobą. - stwierdziła gdy powiedział jej by zaczęła pierwszą turę szachów i dopiero chwilę później westchnęła cicho i niechętnie mu odpowiedziała na wcześniejsze pytania. Niechętnie ponieważ nie była pewna czy ją zrozumie, oczywiście. - Jestem puchonką, nie działam na szkodę innym. A co do mojego życia.. Owszem nie cenię go za wysoko. Jasne, że nie chciałabym teraz umrzeć ot tak. - mruknęła i pstryknęła palcami by mu to zobrazować. - Dla mnie życie jest pasmem dobrych jak i tych złych chwil ale wiem, że ze wszystkiego warto wyciągać daną lekcję. Poza tym co to za życie w pojedynkę? Od zawsze stawiałam potrzeby innych na pierwszym miejscu a o sobie zazwyczaj myślałam na szarym końcu. Każdy jest po części egoistyczny i niekiedy chce się mieć coś wyłącznie dla siebie ale.. kiedyś nadchodzi ten moment gdy nawet nieświadomie zaczynasz się martwić i troszczyć o drugą osobę. Przestawiasz swój system wartości a świat nagle wywraca się do góry nogami, jednakże to jest dobre uczucie. Wtedy nie tylko coś dostajesz i bierzesz od kogoś lecz sam coś dajesz drugiej osobie. Coś wspaniałego. - rzuciła z rozmysłem i na jej twarzy wykwitł dość speszony uśmiech lecz odruchowo przesłoniła buzię kurtyną swoich włosów. Ponownie skupiła się na szachownicy i pochylając się do przodu, musnęła palcem jeden z białych pionków i mrużąc oczy, wskazała palcem, na które pole ma się przesunąć. Także cisza ją niesamowicie drażniła więc machnęła różdżką w powietrzu wymawiając ciche – Cantus Musica - i znikąd się rozległa powolna, cicha a jednocześnie relaksująca muzyka. W sam raz do szachów! Podniosła także na niego swoje ciemne tęczówki i przekrzywiła do boku głowę. – Czasem się zastanawiam czy nie mówię zbyt .. puchońsko. Chociaż rzeczywiście chciałabym każdemu pomóc. - odezwała się, marszcząc czoło i wywróciła oczami.
- Czyli ja mam zacząć? - Rozłożył ręce i uniósł brwi, jakby chciał powiedzieć ,, Mi to nawet pasuje", po czym spojrzał na szachownicę. - Pionek na H6. - Powiedział trochę niższym głosem, a wskazany pionek ruszył na odpowiednie pole. Swoją drogą, głos Gregersa zawsze trochę się obniża, kiedy ten intensywnie nad czymś myśli. Dziwna właściwość, prawda? Oparł podbródek na dłoni, a im bardziej wsłuchany był w wypowiedź Sary, tym wyżej wędrowała jego dłoń. Aż w końcu opierała się gdzieś w okolicach skroni. Ślizgon z uniesionymi brwiami i palcami przyłożonymi do skroni, musiał wyglądać, jak ktoś, kto usilnie próbuje coś zrozumieć, ale nie może. Tak też chyba było. No bo co o bezinteresowności mógł wiedzieć ktoś, kto zabierał się za cokolwiek tylko wtedy, kiedy widział w tym swoją korzyść? Jednakże to, co Sara mówiła było całkiem... przyjemne dla ucha. Tak, tak mógł to nazwać Gregers. Dobrze się słuchało o stawianiu potrzeb innych ponad swoje, o trosce o drugą osobę, jednakże zastosować się do tego... Oj, byłoby ciężko. Dla niego. - A nie obawiasz się, że ta druga osoba, dla której tak się poświęcisz, może kiedyś wbić Ci nóż w plecy? - Spojrzał na Puchonkę uważnie. Tak, przed chwilą rozmawiali o zaufaniu, ale niech się Sara przygotuje na rozmowę, która będzie przypominała konwersację z małym dzieckiem, które jeszcze niczego nie rozumie i trzeba mu setki razy powtarzać, zanim cokolwiek dotrze. Colton był inteligentny, oczywiście, no bo jakże inaczej? W końcu to on! Jednak nie rozumiał tak podstawowych wydawałoby się, kwestii. - Ciekawie mówisz, to dobrze brzmi. - Co innego mógł powiedzieć? To była prawda. - I nie oczekujesz niczego w zamian? - Spuścił nieco wzrok. On zawsze oczekiwał czegoś w zamian. Ot taki egoista.
Potarła palcami swój podbródek i zerkając na szachownicę, zamyśliła się na krótką chwilę. Najpierw trzeba się zorientować kto jak gra, prawda? Dlatego też Sara wskazała palcem na swój biały pionek i miękkim głosem rzuciła - Pionek na H3. - Przygryzła delikatnie dolną wargę i opuściła swoje ręce tak by móc je wygodnie oprzeć na swoich kolanach po czym zaczęła nieświadomie wyłamywać swoje palce. Ślizgon zadał jej całkiem dobre pytanie. Czy się nie boi? Oczywiście, że się boi - z resztą jak każdy człowiek. Już tyle razy była zraniona przez inne osoby, że dawno powinna się zamknąć na kontakty z innymi ludźmi i najlepiej nie wyściubiać nosa spoza swojego dormitorium ale.. tak nie można. Ponieważ nie o to chodzi. Nawinęła na palce swoje jasne kosmyki włosów i przez dobry moment milczała wpatrzona w ślizgona - a raczej gdzieś w okolice jego klaki piersiowej. Zacisnęła lekko swoje wargi i powoli podniosła wzrok na jego twarz. - Wbiła mi. Wiele razy lecz nie w plecy a w sam środek serca. - odparła cicho, bardzo cicho i spróbowała się uśmiechnąć jednakże wyszedł z tego raczej smutny i jakby zgaszony uśmiech. - Teraz ono jest bardzo zniszczone jednakże nie można się poddawać. Niektóre upadki i niepowodzenia, czynią człowieka silniejszym i być może bardziej odpornym? – bardziej spytała się go aniżeli stwierdziła i skinęła delikatnie głową. - Jak mówiłam trzeba próbować i wierzyć, że w naszym życiu czeka jeszcze bardzo wiele dobrych rzeczy. A jak będzie się człowiek cały czas odsuwać od innych to nigdy tego nie zazna. - dorzuciła i zerknęła na niego z spod półprzymkniętych powiek gdy pochyliła na prawą stronę głowę. - Nie oczekuję. – przyznała po chwili i uśmiechnęła się nieco pogodniej do Gregersa. - Gdy zrobisz coś bezinteresownego dla drugiej osoby i dostrzeżesz chociażby jej uśmiech, możesz poczuć takie, takie ciepło w sercu? – Sara zmarszczyła delikatnie czoło, nie za bardzo wiedząc jak nazwać owe uczucie w takich chwilach. - Tak, ciepło. - mruknęła po chwili i uśmiechnęła się delikatnie do chłopaka. – Każdy to czasami odczuwa a ja mogę nawet dać Ci swoje słowo, że to bardzo przyjemne uczucie. – skwitowała i poczęła się wiercić w swoim fotelu. Och no Sara nie usiedzi w jednym miejscu jak normalny człowiek!
Przetarł oczy opuszkami palców, po czym ponownie oparł dłoń na skroni. - Pionek na A6. - Po czym spojrzał ponownie na Sarę tak, jakby gra nie wymagała od niego zbyt dużej uwagi. Zmarszczył brwi, kiedy wyznała, że ktoś już jej wbił nóż w plecy. A raczej w serce, co brzmiało jeszcze bardziej drastycznie. Przez chwilę przyglądał się Puchonce uważnie. Przyjęła zupełnie inną postawę, niż on, ciekawe. Gdyby Gregers potrafił być bezinteresowny i poświęcać się, a ktoś by to wykorzystał, ten stałby się jeszcze bardziej cyniczny, nieprzyjemny i zakłamany. Co więcej - zamknąłby się w sobie na amen. Naprawdę. A Sara... Sara chyba wierzy w ludzi mimo wszystko. W to, że nie każdy jest zły. Uczy się na błędach, ale wyciąga dobre wnioski. Cóż, ludzie bywają niewarci czegokolwiek, ale to nie znaczy, że wszyscy są tacy i nie trzeba być podejrzliwym wobec każdego. Gregers również uczy się na błędach, ale wyciąga złe wnioski, jeśli spojrzeć na to obiektywnie. Zamyka się w sobie, przyjmuje postawę cynicznego chama. Jednak on uważa, że to dobre wyjście. Najlepsze z możliwych. - Patrzysz na to zupełnie inaczej, niż ja... - Spojrzał gdzieś w dal, po czym znów skierował swój wzrok na Sarę i uśmiechnął się delikatnie. - To jest imponujące, naprawdę. Że pomimo tego wszystkiego, nie zamykasz się w sobie tak, jakby to zrobiła większość ludzi. W tym ja. - Wzruszył ramionami, wyciągnął z kieszeni papierosa i czekając na ruch pionków przeciwnika, podszedł do okna i odpalił fajkę. Zaciągnął się dymem. Ach, jakże idealna rozmowa, by zapalić! - Wierzę Ci na słowo. - Powiedział, kiedy Puchonka stwierdziła, że bezinteresowność daje ciepło, które można odczuć w sercu. ,, Wierzę ci na słowo. " To chyba ostatnie, co mógł Gregers powiedzieć, ale tym razem tak, naprawdę wierzył na słowo. Sara była w swoich wypowiedziach tak prawdziwa i przekonująca, że nie sposób być w tym momencie podejrzliwym. - Myślisz, że łatwiej tak żyć? - Spojrzał jej w oczy.- To znaczy, tak bezinteresownie. Bo, jak wiesz... To znaczy, może wiesz. Jestem okropnym egoistą i nie tknę niczego, póki nie będzie chociażby najmniejszej korzyści dla mnie. - Zmarszczył brwi i westchnął ciężko. - No, chyba, że dla przyjaciół, albo ludzi, których po prostu bardzo lubię i... Szanuję. - Ostatnie słowo przeciągnął. Tak, czasami robił dla nich coś dobrego. Ot tak, od siebie, żeby poczuli się lepiej. Jednakże bardzo rzadko i tylko wtedy, kiedy miał wybitnie dobry dzień. Jednak... Czy on sam czuł wtedy ciepło w sercu? Musiałby się nad tym głęboko zastanowić. Może tak, ale nie zwrócił na to uwagi. A może nie?
Sara ze skupieniem spojrzała na swoje figury potem na jego i posłała mu przeciągłe spojrzenie nad szachownicą po czym zmarszczyła nosek i wydęła leciutko dolną wargę. - Zepsułeś mi całe ustawienie! - jęknęła cicho i skrzyżowała ramiona na swoich piersiach wbijając wręcz palące spojrzenie w figury Gregersa jakby to była ich wina. W końcu rozkazała swojemu pionkowi przesunąć się na C4. Ku swojemu zdziwieniu ponownie się zawstydziła gdy chłopak się w nią uważnie wpatrywał jakby powiedziała coś.. dziwnego? nowego? może nie zbyt mądrego? Dlatego potarła swoim palcem wskazującym policzek i tym razem to ona spuściła swoje spojrzenie. Cóż ona poradzi, że nie umie po prostu kogoś znienawidzić całym swoim sercem? Owszem potrafi pokazać swoją wrogość i równie dobrze umie się z inną osobą pokłócić ale.. nie znienawidzi. Nie zrobi drugiej osobie krzywdy bo jej własne sumienie by głośno wewnątrz niej krzyczało, że robi coś niestosownego, złego i coś co pozostawi na niej samej wielką skazę z którą by musiała żyć do końca swojego życia. Uniosła kącik ust do góry na jego słowa i bawiąc się swoimi palcami, roześmiała się cicho. - Mama mnie po prostu nauczyła by nie nienawidzić ludzi bo nienawiść zawsze do nas powraca z podwójną siłą. - odparła cicho i zauważając jego uśmiech, nie mogła się powstrzymać i również go odwzajemniła. Może jednak trochę go rozumiała? Sara powoli miała mętlik w głowie. Czuła się jakby ktoś się bawił w jej głowie długą, bawełnianą nicią i ją splątał robiąc przy tym cały zastęp niepotrzebnych pętelek a ona biedna musiała się męczyć by rozplątać ową nić ze wszystkich supełków. Nie zwróciła mu nawet uwagi gdy podniósł się by zapalić a jedynie wyciągnęła w jego stronę dłoń by i ją poczęstował. Przecież nie zejdzie nagle z tego świata gdy drugiego czy tam trzeciego papierosa zapali w ciągu tych kilku dni spędzonych w jego towarzystwie. Przybrała także zamyśloną minę gdy zapytał się jej czy tak łatwiej żyć. Rzeczywiście łatwiej? - Nie wiem. - odparła, wahając się przez kilka sekund gdy zajrzała mu w oczy i obdarzyła go łagodnym, ciepłym uśmiechem. - To zależy od natury człowieka i od tego jak żył wcześniej, jakie zasady mu wpajano od dzieciństwa a jak zachowuje się teraz i jaki obecnie ma system wartości. - stwierdziła puchonka i wskazała na niego palcem. - Jednak nie wyglądasz mi na egoistę ani na złego człowieka. Gdybym miała zgadywać to obstawiałabym że, po prostu się na takiego kreujesz bo tak łatwiej jest dla Ciebie w życiu. Nie musisz się martwić o inne osoby a tym samym zachowujesz zdrowy rozsądek bo wiadomo, że niekiedy te nieznane, ciepłe uczucia przejmują nad nami władzę. – odparła na jednym tchu i gestem poprosiła go o zapaliczkę gdy sama zaś wsunęła sobie pomiędzy wargi papierosa.
- Nie, to Ty mi teraz psujesz! - Odparł, kiedy Sara postawiła pionka na C4, a sam wysłał swojego na D3. Na razie idą łeb w łeb, ale Colton i tak wygra, w końcu jest mistrzem szachów! Nienawiść powraca ze zdwojoną siłą... Cóż, podobnie mówiła i jego matka. Jednakże Gregersa to nie przekonywało. Zupełnie. Dlatego tylko uniósł brwi i wzruszył lekko ramionami. - Moja mama też tak twierdziła. - Wiele dobrych rzeczy można było powiedzieć o Tordis - tak na imię miała matka Gregersa. Uczciwa, bezinteresowna, pomocna, no i zawsze zamiast rozumem, kierowała się sercem. Jednym słowem - złota kobieta. Tylko, że w jej przypadku, wszystkie te zalety doprowadziły do katastrofy. Może katastrofa, to zbyt duże określenie, ale po prostu zniszczyły jej życie i psychikę, a przy tym skrzywiły też myślenie Gregersa. Tordis dała się wykorzystywać mężczyznom. Zakochiwała się bez pamięci, a potem pokutowała wiele lat, pozwalając, by mąż ją poniżał, czy ignorował. Młody Colton początkowo powielał schemat. Dawał się wykorzystywać ,, kolegom'', którzy mieli go za zwykłego tchórza i idiotę. Nie potrafił się postawić, czy nawet zezłościć. On umiał tylko się bać. Teraz umie nienawidzić całym sercem, bo tak, jak Sara stwierdziła - jest łatwiej. Łatwiej być cynicznym egoistą, który pała rządzą zemsty, niż dobrym, uczuciowym człowiekiem. Przynajmniej dla Gregersa było to dużo łatwiejsze. Takiego człowieka trudniej zniszczyć. - Jestem egoistą. - Usiadł po turecku gdzieś na kanapie, wyciągając skądś kolejną butelkę piwa, a przy okazji, podając Sarze zapalniczkę. - To znaczy, nauczyłem się tego i chyba weszło mi już w krew. - Zmarszczył brwi, po czym dodał. - Na pewno weszło mi w krew. A złym człowiekiem nie jestem, dopóki się mnie nie zirytuje. - Roześmiał się. W zasadzie, to była prawda. Choć zależało też od tego, kto Gregersowi się naraził. Choć to też był mechanizm obronny, który już po prostu, jak sam Ślizgon powiedział - wszedł mu w krew.
Nuda potrafi dopaść swoją ofiarę z prędkością światła i szczelnie owinąć swymi ramionami, tak że nie ma już ratunku. Tego dnia to Melody, ruchliwa i niecierpliwa Melody, stała się jej celem. Początkowo Krukonka szukała ukojenia w uspokajającej grze na ksylofonie, jednak roztargnienie i rozbiegane myśli nie pozwalały jej skupić się dostatecznie, przez co bez przerwy myliła dźwięki. Zmuszona była powziąć poważniejsze kroki, a czy istniało miejsce lepsze na relaks niż Pokój Rozrywek? Z uśmiechem przylepionym do twarzy odnalazła właściwe pomieszczenie, sądząc, że to już połowa sukcesu. Było tu mnóstwo fantastycznych gier, które kojarzyła z dzieciństwa. Obejrzała uważnie kilka pudełek, a ciepło wspomnień rozlewało się po jej umyśle. Ponownie rozejrzała się po pomieszczeniu. Raczej nie przychodziła tu zbyt często, ale wciąż pamiętała co kryje w sobie kosz stojący za starą kanapą. Jakiś zimny napój to było to, czego w tej chwili potrzebowała. - Ciekawe co też mogę tu znaleźć - mruknęła do siebie, pochylając się nad koszem i penetrując jego wnętrze. Soki, soki, soki... Piwo kremowe również by się znalazło. Fantastycznie. Przez głowę Mel przeszła myśl, aby napisać wiadomość do jakiegoś znajomego. W końcu, pomimo, że był to pokój stworzony do rozrywki... Co mogła robić tam sama? Rzucać sobie patyk? Ugh, trzeba było zabrać kogoś ze sobą! Bardzo mądre posunięcie, Blackthorne...
Nuda? Ale że jaka nuda? Nie, nie. On nie znał tego słowa. Nie wystepowało w jego słowniku. Była dla niego pojęciem abstrakcyjnym. No bo zawsze można było coś porobić. A to wyjść na spacer po Błoniach, a to z kimś się spotkać, poczytać, poćwiczyć zaklęcia, pouczyć się, iść na Hogsmaede, albo Londyn, poczytać o wilkołakach, poczytać o zaklęciach, albo zwyczajnie polatać na miotle. Możliwości było przecież tyle. Podobno inteligentni ludzie się nie nudzą.. Czyżby zatem Thomas był inteligentny? Nie. Jakoś mi się nie wydaje. To znaczy, nie bardziej, niźli miał tego świadomość, a trzeba przyznać, iż głupim człowiekiem nie był. Cóż, nieważne. Najważniejsze, że o to po jakże wspaniałym locie po okolicy Hogwartu i podziwianiu tych zapierających dech w piersi widoków, miał się spotkać z kolegą z Domu. Umówili się w Pokoju Rozrywek, żeby w coś zagrać, na przykład w szachy, które Hill tak bardzo uwielbiał, od czasu tych wakacji, tak bardzo spędzonych z dziadkiem na kolejnych partiach. Pewnie tak potoczyłoby się dzisiejsze popołudnie – graliby sobie, jednocześnie rozmawiając, żartując i takie tam inne, gdyby nie sowa od Martina, że jednak nie może, bo eliksiry coś tam. No więc będzie grał sam ze sobą? W sumie, czemu nie? Poza tym, dziadek wspominał o jakimś zaklęciu, rzucanym na szachownicę, pozwalające grać z bliżej nieokreślonym przeciwnikiem. Po prostu nagle wszystkie figury przeciwnego koloru były osobnym graczem, którego trzeba było pokonać. Tak, ale najpierw trzeba było jeszcze znaleźć drogę do tego pomieszczenia.. Chwilę, dobra godzinę, pobłądził, ale w końcu się udało! Dotarł! Z bananem na twarzy wbił do Pokoju Rozrywek, w którym jak się okazało ktoś już przebywał. – Melody! – krzyknął tylko, machając jej na przywitanie, gdy odwróciła się w jego stronę.
Potrzeba wiele wyobraźni aby wykreować sobie świat bez krzty nudy czy jednostajności. Mel podziwiała takie osoby, bo ona sama często borykała się z owym problemem. Nie znosiła momentów, kiedy brak obecności znajomych zbyt mocno dawał o sobie znać, a jej inwencja twórcza zostawała poddawana próbie. Lubiła kiedy coś się działo, kiedy nie była zmuszana do stateczności. Nucąc pod nosem żywiołową piosenkę Skonfundowanych Wili, na których muzyce się wychowywała, zaczęła podrzucać kostką. Uwielbiała mocne brzmienie i oddawała to wyraźnie w dominującym charakterze, jak i stylu ubierania. Nie mogło być jednak łatwo i przyjemnie. Dzień Blackthorne musiał zostać zakłócony przez przeszkodę w postaci pewnego Puchona, Thomasa Pieprzonej Dociekliwości Hilla. - Cholera - wymsknęło jej się cichutko, kiedy dostrzegła towarzysza, albo raczej usłyszała jego wołanie. - Hej, Thomas. Co cię tu przywiało? Nie, w żadnym razie, to pytanie nie miało negatywnego bądź niechętnego wydźwięku. Była szczerze ciekawa, jaki to przypadek sprawił, że tego dnia musieli się spotkać. Posłała mu zachęcający uśmiech i pochyliła się aby wydobyć jeszcze jedną butelkę z piwem, którą podała Puchonowi. Przycupnęła na kanapie, podkurczając nogi pod siebie i swoimi dużymi oczami w odcieniu zieleni, uważnie obserwowała Thomasa. W obecnym momencie każda obecność była mile widziana, a że Mel miała wyjątkowo dobry humor... Cóż nie tylko była skłonna do rozmów, ale także z pewnością dałaby się wciągnąć w jakąś grę lub zakład.
Wiedział, że ostatnio nie poświęca Soni tyle uwagi ile powinien. Cóż, nie jego wina, że od powrotu z Syberii był mrukliwy, mało przyjemny, a ta przeklęta choroba dawała mu w kość. Naprawdę nie lubił zimna, a to nie chciało go opuścić, nawet pomimo zażywania odpowiednich eliksirów. Wolał więc zaszyć się w dormitorium wychodząc jedynie na lekcje i posiłki. Ogólnie rzecz biorąc był nie do wytrzymania. Nic więc dziwnego, że kontakty ze swoją dziewczyną - jak i całą resztą - ograniczył do niezbędnego minimum. Miał tylko nadzieję, że Rossa to albo zrozumie, albo przynajmniej nie będzie suszyła mu głowy zbyt długo. Naprawdę akurat na to nie miał ochoty. Złapał ją po obiedzie, gdy kierowała się na swoje zajęcia i zaproponował by spędzili wspólnie wieczór. Nie obyło się bez tego czarującego uśmiechu i zniewalającego uśmiechu, które zwykł wykorzystywać zawsze wtedy, kiedy czegoś chciał. Domyślał się, że mogła być na niego cięta, ale już trudno. Nie obeszło go to bardziej niż pogoda za oknem. Z resztą od kiedy on sie w ogóle przejmuje czyimiś uczuciami? No właśnie. Mimo to i tak starał się ją jakoś udobruchać, od czego są pozory. Po kolacji przyszedł w umówione miejsce. Prawdę mówiąc nie przepadał za tym pokojem. Było tu zbyt hałaśliwie, zbyt tłoczno jak na jego gust, ale musiał przyznać, że stanowiło ono dobry grunt by się zrelaksować i jakoś znowu ją przekonać, że jest dla niego ważna. Gdy tylko wszedł od razu zajął dla nich kanapę. Akurat ona stanowiła ten element wyposażenia, który nie działał mu na nerwy. Przymknął oczy krzyżując ręce na piersi i zwyczajnie czekał, aż Sonia się pojawi. Przy okazji upewnił się, że jego torba leży bezpiecznie obok niego, w końcu głupio by było gdyby zapomniał, z niej wyjąć to co tu przyniósł.
Zmienna. To doskonałe słowo jakim można określić Sonię. Była zmienna. Potrafiła z sekundy na sekundę zmienić swój nastrój. Nigdy nie wiadomo było czym może zaskoczyć, lub jakim w danej chwili pała uczuciem do świata, czy ludzi. Z natury lubiła ludzi. Lubiła spędzać z nimi czas, imprezować, bawić się, śmiać, czy po prostu rozmawiać. Lecz nie zawsze. Czasem woli pomilczeć i posiedzieć w samotności. W końcu wieczne towarzystwo, każdego może zmęczyć. Są jednak ludzie, z którymi Sonia mogłaby spędzać czas na okrągło, wcale się nie męcząc. Jedną z takich osób był Ethan. Dlatego z radością zgodziła się na dzisiejsze, wieczorne spotkanie. Zresztą dawno się nie wiedzieli. Nie miała żadnych problemów z tym, ani nie czuła się zapomniana. Gdyby ktoś ją zapytał dlaczego, odpowiedziałby, po prostu, że trzeba mu to wybaczyć. W końcu jest Etahem, no i wychowankiem Ravenclawu. Zaczytanym, nieco mrukliwym i szorstkim… no cóż tak już bywa z tymi Krukonami. Siedziała w Pokoju Wspólnym, czytając książkę, kiedy nadeszła pora spotkania. Błyskawicznie zebrała się i wyszła. W tej chwili miała świetny humor. Nim dotarła z podziemia na czwarte piętro minęło trochę czasu, zwłaszcza, że raz musiała się wrócić, bo przez te cholerne schody wylądowała na szóstym piętrze w wschodniej części zamku. Gdy w końcu stanęła w drzwiach odetchnęła z ulgą. Rozejrzała się po sali. Nigdy wcześniej tu nie była. Musiała przyznać, że było tu przyjemnie. Mnóstwo stołów z najprzeróżniejszymi grami czarodziejskimi, jak i mugolskimi; do gry w Durnia, bilard, tarcze do rzutu strzałkami i mnóstwo innych rzeczy. Jednym słowem nie można się nudzić. Dostrzegła Ethana na starej kanapie w kącie pokoju, gdzie siedziała z zamkniętymi oczami. Spał? Nie to chyba mało możliwe. Podeszła bliżej i klasnęła mu tuż przed twarzą, sprawdzając czy zasnął. - Cześć, skarbie. Co tam u ciebie? – zapytała wesoło. Usiadła, a raczej klapnęła obok niego, przy wtórze zardzewiałych, wysłużonych sprężyn, które zapadły się pod naciskiem jej ciała. – Będziemy w coś grać? – zapytała z ciekawością. W końcu z jakiegoś powodu musiał wybrać ten pokój. Założyła nogę na nogę i odchyliła głowę do tyłu, zamykając oczy. Była trochę zmęczona, po całym dniu. - Mam nadzieje, że masz jakiś alkohol – powiedziała bez ogródek i spojrzała na niego spod lekko przymkniętych powiek.