Na czwartym piętrze, z myślą o studentach powstał obszerny Pokój Rozrywek. W miejscu tym, każdy uczeń może się nieco zrelaksować. Zapewne dlatego miejsce to jest tak popularne i raczej nigdy nie świeci pustkami. Znajdują się tutaj dwa duże stoły bilardowe, tarcza do gry w rzutki, kilka stolików do gry w szachy, a także do eksplodującego durnia. Na szafkach znajduje się kilka klasycznych czarodziejskich gier, chociaż można tu znaleźć i coś bardziej mugolskiego. W rogu pokoju stoi nieco zniszczona, stara kanapa, zwykle przez kogoś zajmowana. Natomiast za nią jest duży kosz, który dzięki zaklęciom, zawsze chłodzi jego zawartość, czyli różne butelki z napojami. Zazwyczaj pod sokami dyniowymi ukryte są butelki piwa kremowego, a i niekiedy można znaleźć tam coś innego.
Tego dnia Elliott szczególnie się denerwował. Bal zbliżał się nieuchronnie, on zaś nie mógł spać, bo nie wiedział jeszcze, za kogo się przebierze. Tematyka wodna, można tak bardzo puścić wodze fantazji! Groźny pirat, skromny rybak, czy może król trytonów? Zostało tak niewiele czasu... Najbardziej chyba jednak zmartwił go fakt, że Kayle nie odpisała na zaproszenie. Kilka dni temu wysłał jej list i do dziś nie doczekał się odpowiedzi. Sam nie wiedział, ile to już czasu minęło. Miesiąc, tydzień, kilka dni, a może zaledwie kilkanaście godzin? W tych swoich zmartwieniach gubił się, noc jakby dla niego nie istniała. Przysypiał w dzień, w nocy wpatrując się w srebrny księżyc, mając nadzieję, że usłyszy zaraz ciche stukanie w okno, oznajmujące, że sowa przyniosła list. Tymczasem udał się, jak zwykle, nie wiadomo gdzie. Usiadł na kanapie, wczytany w swoją książce o astrofizyce - wszak to także interesujące tematy, a jak przystało na zapalonego fizyka, musiał pogłębiać swoją wiedzę - z nadzieją, że może to zainspiruje go do wymyślenia super bajkowego stroju. Dopiero po kilku minutach zauważył, że nie jest sam. Schowany za książką, nie zauważył chłopaka, który już tutaj był. Podskoczył na jego widok, zdezorientowany, a książka wypadła mu z rąk. - Na Merlina, ale mnie wystraszyłeś - złapał się za serce, przymykając na chwilę oczy. Czuł, jak stopniowo jego bicie się uspokaja i wraca do normy po chwilowym przestrachu. - A w og... W ogóle to k-kiedy tutaj przyszedłeś? - dodał jeszcze, wybałuszając oczy. Nie mógł wyjść ze zdziwienia, że ktoś się skradał, a on tego nie zauważył! Musi być bardziej uważny, bo jak tak dalej pójdzie, to okradną go na jego własnych oczach! Nie dopuszczał do siebie oczywiście myśli, że mogło być zupełnie odwrotnie, to znaczy, że on tutaj przylazł, nie zwracając uwagi na przebywającego już chłopaka. Cały Elliott.
Ganoy podziwiał obraz Hogwartu z okien Rozrywkowego Pokóju. Szkoła Magii i Czarodziejstwa wydawał się nie do zniszczenia. Widać było, że solidne i grube mury wytrzymają nawet najmocniejsze zaklęcia. Chłopak interesował się architekturą, astronomią i eliksirami. Podczas niezwykłego podziwiania usłyszał kroki jakiejś osoby. Był wcześnie rano, więc bał się, że jakiś profesor go przyłapie i odejmie punkty Huffleppuf. Szybko skoczył za sofę i tam się położył. Jego oddech zmarł na kilka minut. Wkrótce zobaczył jakiegoś chłopaka. Nie był bardzo stary, więc nie był też profesorem. Ganoyowi zdawało się, że kiedyś widział nieznajomego w domitorium. Poczekał, aż usiądzie i wtedy wyjdzie. Tak też się stało. Nieznajomy bardzo się wystraszył. - Co ja tutaj robię? Cierpię na bezsenność i nie mogę długo spać. Myślałem, że jesteś jakimś nauczycielem i się schowałem. A tak w ogóle to jak się nazywasz? Kojarzę cię z Hufflepuff. Chodziłeś do tej szkoły? - spytał i usiadł obok niego.
Wygląda na to, że ów chłopak, który niespodziewanie pojawił się w pomieszczeniu, wcale się nie podkradał. Co więcej, od razu nawiązał rozmowę i Elliott stwierdził, że jest bardzo sympatyczny! Uśmiechnął się do niego, doskonale rozumiejąc. On również niejednokrotnie chował się przed nauczycielami, kiedy na przykład chciał podkraść książkę z biblioteki, a był środek nocy. To jeszcze nie przestępstwo, prawda? Przecież do rana mógł zapomnieć o swoim cudownym pomyśle, aby przeczytać co nieco o węgierskich smokach, zionących ogniach i księżniczkach, które wyratowali rycerze przed spaleniem w wieży zamku. - Nazywam się Elliott Bennett, bardzo mi miło! - zawołał wesolutko, zrywając się z miejsca i wyciągając łapkę do chłopaka. - Wiesz, mogę poradzić coś na tą twoją bezsenność. Nie wiem jeszcze co, ale na pewno wspólnie znajdziemy jakieś rozwiązanie, bo wiesz, ciotka siostry mojej mamy też cierpiała na bezsenność, ale się z tego wyleczyła! Ale o tym później, w końcu bezsenność nie zając, nie ucieknie - zauważył bardzo trafnie, machnąwszy przy tym ręką, szczerząc ząbki. - Dalej chodzę, no i pewnie, że trafiłem do Hufflepuffu! Tylko tam się nadawałem, zresztą nie chciałbym być w takim na przykład Ravenclawie, bo tam jest mój brat. Wystarczy, że widzę go na co dzień w domu, a jeszcze w pokoju wspólnym... To byłaby totalna porażka! Nie żebym go nie lubił, wręcz przeciwnie, ale co za dużo to nie zdrowo. (pozdrawiamy Cedrica!) A ty? Szczerze mówiąc, niewielu ludzi kojarzę, wciąż zapominam o różnych rzeczach, co czasem przysparza wielu problemów. Klapnął z powrotem na miejsce, podnosząc książkę, a później poklepał miejsce obok, dając tym samym chłopakowi znak, żeby usiadł sobie obok niego.
Ganoy siedział obok nowo poznanego kolegi. Był nim Elliott Bennett, który także pochodził z Hufflepuff. Rzeczywiście Nelson czasami widywał przyjaciela, jednak nigdy z nim nie rozmawiał. Ganoy należał do ludzi skrytych i tajemniczych. - Ja jestem Ganoy Nelson i też miło mi cię poznać. Czasami lubię swoją bezsenność, bo mam więcej czasu na naukę. W nocy sobie poczytam i pójdę spać na trzy godzinki. Na zajęciach wszystko umiem. - powiedział wesołym głosem, co rzadko się u niego zdarzało. Rozmowa się nie kończyła, a czas bardzo szybko zleciał. Chłopak zerknął na zegarek, który wisiał na ścianie. Podrapał się po głowie. - Przykro mi, ale ja muszę już iść. Jest popołudnie, a ja muszę przygotować strój na dzisiejszy bal. Będziesz może na nim? - spytał, po czym szybko opuścił pomieszczenie.
Ganoy wydał się Elliottowi naprawdę sympatyczny, wywarł na nim dobre pierwsze wrażenie, więc kiedy oznajmił, że musi już znikać, ten posmutniał. Sięgnął po swoją książkę o astrofizyce, która wciąż jeszcze leżała na podłodze. - Szkoda, że musisz już iść. Wiesz, mógłbym opowiedzieć ci tyle ciekawych rzeczy! Na przykład, wiedziałeś, że astrofizyka jest tak stara, jak nasza cywilizacja? W końcu jest związana z kosmosem, a kosmos... - przerwał w połowie zdania, zdając sobie sprawę, że mówi trochę za dużo i chłopakowi na pewno się spieszy. Uśmiechnął się więc tylko, a jeden z niesfornych loczków opadł mu na czoło, zasłaniając pole widzenia. - No pewnie, że będę! Nie mógłbym przegapić takiej okazji - odparł wesolutko, a później pomachał na odchodne Ganoyowi, krzycząc za nim radosne "do zobaczenia". Dopiero potem zdał sobie sprawę, że musiały mu się pomylić dni, bo bal na pewno nie jest dziś! Prawda? A może jednak... To znaczyłoby, że wkrótce spotka się z Kayle, która tak starannie ostatnio go unikała. Do takiego doszedł wniosku, bo może i jest niezwykle ciamajdowaty, ale na pewno nie głupi. Póki co, zatopił się w swojej lekturze, którą pochłonął w ciągu tych kilku godzin, w ciągu których powinien czynić przygotowania do balu. Jednak, jak się niebawem przekonamy, i tak będzie idealnie wystrojony na tę okazję!
Violet dopisywało szczęście, a Tanner był dzisiaj jakoś wyjątkowo mocno pokrzywdzony przez los. Po tym, jak dziewczyna wbiła już drugą bilę, podszedł do stołu, odstawiając piwo na jeden z jego brzegów i wziął kij do ręki. Rozejrzał się po stole, szukając bili, którą najłatwiej będzie wbić do łuzy. Gdy już ją znalazł, pomarańczową połówkę, wycelował i uderzył. Był pewny, że bila wpadnie. Uderzył jednak odrobinę za mocno i bila odbiła się od łuzy i zawiesiła na samym jej skrawku. Wystarczyłoby jedno chuchnięcie, a wpadłaby do środka. Cóż za ogromny pech! - Nie mam zamiaru - powiedział z lekkim uśmiechem, spoglądając na dziewczynę. Skoro miał już przegrać cieszył się, że będzie to przegrana z Violet. Zawsze będzie mógł powiedzieć, że dawał jej fory czy coś w tym stylu. - Przynajmniej dobrze się tutaj bawię. Nie muszę siedzieć w tym ohydnym Pokoju Wspólnym lub dormitorium - mrugnął do niej, chcąc jej przekazać, że jest wdzięczny za jej zaproszenie. Sam z pewnością by się na to nie zdobył, za dużo było w nim niechęci do rozmów i zwierzania się, komukolwiek. Jednak gdy zaproponowała to Violet, nie mógł odmówić. W końcu ona oprowadziła go po szkole, więc on musiał się jej jakoś odwdzięczyć. - Nie jestem z Anglii - no i zaczęło się, wypytywanie o to skąd jest, dlaczego się tu przeniósł w okresie ataku lunarnych, czy tęskni za dawną szkołą, dlaczego nie mógł zostać w Bułgarii, czy miał tam jakichś przyjaciół. Nie chciał nawet słyszeć tych pytań, jednak zdawał sobie sprawę, że Violet mu nie odpuści. Nikt nigdy nie dawał mu spokoju, jeśli chodzi o jego pochodzenie. Westchnął ciężko, patrząc na dziewczynę z lekkim rozdrażnieniem, które mogła dostrzec na jego twarzy. - Wychowałem się w Bułgarii, w Sofii - uśmiechnął się lekko, mając nadzieję, że rozmowa na temat jego pochodzenia na tym się właśnie zakończy. Chcąc się upewnić, że na pewno tak będzie zerknął na dziewczynę i zapytał, trochę od niechcenia: - A Ty? Jesteś tutejsza? - nie wiedział skąd pochodzi dziewczyna, ale szczerze? Nie interesowało go to ani trochę. Zawsze wolał dowiadywać się o ludziach czegoś innego, głębszego. Wolał wiedzieć co mają w środku, jakie rzeczy lubią jeść na śniadanie i czy są za biciem słabszych, czy też przeciw. To, z czym będzie musiał później zmagać się na co dzień, było dla niego zdecydowanie ważniejsze od głupiego miejsca urodzenia.
Co za pech! Tannerowi ponownie nie udało się wbić kuli do łuzy, klękajcie zatem wszystkie narody świata, bo oto nadchodzi Violet, mistrzyni bilarda. No dobrze, przyszła mistrzyni, bo sporo jeszcze brakowało jej do perfekcji. - Lepiej weź się za siebie, bo niedługo wbiję wszystkie kule - oznajmiła śpiewnie, obchodząc stół dookoła, aby mieć lepszą perspektywę na trafny strzał. Już wycelowała, już miała strzelać, kiedy przerwała, trochę oburzona. - Ej, pokoje wspólne i dormitoria nie są wcale takie okropne. To znaczy, niby mogliby poprawić kilka szczegółów, bo te obicia już dawno wyszły z mody i tak dalej, ale... Da się żyć! - zakończyła ostatecznie, tym razem oddając strzał. Nie trafiła, smuteczek. Ale spokojnie, na pewno się nie załamie i następnym razem pójdzie jej lepiej! To taki rytuał, raz trafić, raz nie, coby podnieść Tannera na duchu, bo musi być mu bardzo smutno, że jeszcze ani jednej kuli nie wrzucił do łuzy. Chociaż ostatnim razem niewiele mu brakowało, więc nie ma się czym martwić! - W Bułgarii? Zawsze chciałam tam pojechać! - zawołała z zapartym tchem Violetka, omal się nie zapowietrzając. Co prawda nigdy nie była szczególnie zainteresowana tym krajem, ale samymi podróżami owszem. Ciekawie byłoby odwiedzić Bułgarię, może kiedyś jej się uda. Póki co zachwycała się tym, że Tanner właśnie tam mieszkał, być może miał również blisko siebie morze, nad którym mógł wylegiwać się całymi dniami. W porównaniu z tym, Anglia wyglądała ponuro i można było dostać tutaj co najwyżej depresji. Ale Violetka pewnie przesadzała, przecież nigdy nie była w Bułgarii. Choć trzeba przyznać, w tamtejszej części Europy jest zupełnie inaczej, wystarczy wspomnieć chociażby jej wakacje we Włoszech czy Grecji, z których to zupełnie nie chciała wracać. Aż dziw, że jeszcze nie była w tej całej Bułgarii, na pewno namówi ojczulka na jakieś wsparcie finansowe, aby w te wakacje tam pojechać! Tak, tak, kiedyś zrobi sobie taki szalony trip po Europie i na pewno będą w nim Bałkany i przede wszystkim - tamtejsze imprezy. - To faktycznie głupio, że musiałeś przeprowadzić się tutaj. A ja, no tak, jestem stąd, ale to chyba żadna niespodzianka. - Oparła się o swój kij, zapominając kompletnie o grze. Nadmierne mówienie o sobie nie było jej ulubionym zajęciem, dlatego ograniczała się do odpowiadania na zadane pytania. To taki trochę paradoks, bo oboje chcieli dowiedzieć się czegoś o sobie wzajemnie, a nie byli nazbyt chętni do mówienia! Oboje jeszcze trochę pograli, po czym się rozeszli, bo ileż można grać w bilarda, hehs.
Nie sądzisz, ze życie byłoby nudne, gdybyśmy wiedzieli co nas czeka za pięć minut? W czasie w którym postarasz się odpowiedzieć sobie na to pytanie, ja ci Skarbie przybliżę jak to się stało, ze właśnie tu razem trafiliśmy. Oczywiście dzień Arthurowi mijał bardzo produktywnie, w końcu czego innego można się spodziewać od tak przystojnego i szalonego chłopaka? Oczywiście produktywnie nie mając na myśli dzieci czy ilości zaliczonych panienek, a raczej żartów czy drobnych szkiców tego, co powinno się znaleźć na jeszcze nie zagospodarowanych fragmentach ścian w pokoju Arthura. Już widzę w twoich oczach ten żar na myśl, ze kiedyś oni zwiedzą ten pokój razem... Teraz jednak nie miał ochoty kończyć swojej sztuki, wrócić do domy jak na grzecznego chłopczyka przystało. W końcu Arthur jest z kanady, nie może wpadać pod stereotyp grzecznego chłopca, a tym bardziej dobrego brata czy przykładnego ucznia. W tym świecie, znaczy w jego świecie wszystko obracało się inaczej. Miało swój wewnętrzny bieg, gdzie żyć zaczynało się po szesnastej, a pić po osiemnastej. W tym wszystkim nie było niczego spokojnego, zaplanowanego czy ułożonego. Każda spontaniczna myśl była warta zrealizowania, każda miłostka spełnienia, a każda chwila przeżycia. Boisz się tego? Jeśli tak, to już za późno się wycofać, Follett cię poprowadzi. Znajdzie dla ciebie drogę tę jedyną właściwą... Upodloną, ale za to jaką przyjemną. Dlatego też napisał właśnie do Leen. Lubił ją, ona lubiła jego. W dodatku ostatnio opracował nową solówkę, do której aż zbyt proste byłoby nie dopracować świetnego wokalu. Ona właśnie taki miała. Skojarzy, pomyślał, napisał... A ona niczym potulna łania wpadła w jego szpony. W tym wszystkim jedno jest jednak najciekawsze. On wie, że ona jest taka... W pewnym sensie do niego podobna. Też lubi szaleć, też lubi imprezować. Tyle radości w tym, ze bratnią dusze można spotkać nawet w Hogwarcie! Wszedł do pokoju prawie jak do domu. Było to w końcu miejsce spełniające prawie wszystkie jego marzenia. Stół do bilarda, piwo kremowe schowane za sokiem dyniowym, stara kanapa. W tym obrazie brakowało mu tylko gitary, którą tym razem nieprzypadkowo wziął ze sobą. Gdy usiadł, zegarek pokazał mu punkt osiemnastą. Czyżby Collins miałą w planach stylowe spóźnienie?
Życie byłoby nudne, gdyby znało się przyszłość, lecz czy w niektórych momentach życie nie lepiej byłoby wiedzieć co się stanie po podjęciu jakiejś decyzji? Wtedy unikałoby się błędnych wyborów. Dzień Earleen nie mijał tak produktywnie jak Arthurowi. Czy to znak, że była brzydka i nie należała do szalonych? Jak na grzeczną studentkę przystało zamknęła się w swoim dormitorium i uczyła się na przyszłe lekcje. Szkoda tylko, że po godzinie siedziała na parapecie z papierosem w ręce i głową w chmurach. Całe szczęście, że nie była głupia, na lekcjach potrafiła słuchać i wiele z nich wynosiła. Inaczej byłaby na pierwszym roku, lecz niestety nie studiów. Chociaż nie, cały czas grzecznie się uczyła. Dopiero w ostatniej klasie, zaraz przed studiami, zeszła na złą drogę. Od tego czasu jej życie nie posiadało biegu, wszystko się zlewało. I nie ważne było, czy kolację je o szóstej wieczorem, czy o czwartej rano. Ale czy to ważne? Uznała, że to odpowiedni moment na to, żeby oderwać się na chwilę i zobaczyć jak wygląda życie od innej strony. Jednak tak bardzo jej się spodobało, że została na dłużej. Earleen niczego się nie boi, jest odważna i lubi wyzwania. Czy dzisiejsze spotkanie nim było? To miało się dopiero okazać. Upodlenie wcale jej już nie odrzucało. Nigdy nie przypuszczała, że jest go aż tyle. Wcale jej nie odrzucało, wręcz przeciwnie. Zakazane rzeczy zaczęły ją przyciągać. Zmieniła się, aniołkowi wyrósł ogonek, różki i znalazła gdzieś widły. Earl żadną dobrą solówką nie pogardzi. Wprawdzie nie wiedziała, czy jej głos brzmi znośnie, ale podczas śpiewania nigdy nie dostała pomidorem w głowę, więc nie mogło być źle. Cholera, a może to przez to, że nikt nie miał go akurat pod ręką? Nie ważnę. Fałszowanie w dobrym towarzystwie nie jest złe. Nie zamierzała się spóźniać. Art z ledwością posadził swoje szanowne cztery litery, a ona właśnie weszła do środka. Natychmiastowo poszła w jego ślady i ulokowała się obok na najwygodniejszej kanapie na świecie. -Punktualny jesteś. Byłaś święcie przekonana, że uda mi się jeszcze zdrzemnąć. - Uśmiechnęła się szeroko, uwielbiała droczyć się z ludźmi. Oni z pewnością jej za to nienawidzili, ale musieli to tolerować. Ten typ tak ma.
Błędne wybory to te nadające smaku naszemu życiu. W końcu bez małych grzeszków na pewno nikt nie byłoby sobą. Każdy musi się kiedyś spić w trupa by wiedzieć czy to jest właśnie to do czego dąży. Ewentualnie każdy musi dostać kiedyś trolla z eseju by nie myśleć, że jest jakimś tam mistrzem i w ogóle i w szczególe. Błędy kształtują nasz charakter, postawy. One robią z nas ludzi. Jeśliby się każdemu w życiu wszystko udawało to dopiero byłby przypał. Nawet nie byłoby z kim pójść na piwo, bo wszyscy byliby tak zadufani w sobie i swoich możliwościach. A tak, to widzisz? Earl bez jakichkolwiek obiekcji zgodziła się przyjść, nie przejmując tym, że pewnie czekają ją jeszcze drugie tyle nauki co przez całe życie. Wpierw jednak zanim będziemy się upodlać, co na pewno nas dzisiejszego wieczoru czeka, w końcu jest już po osiemnastej, to zajmijmy się muzyką. Ona to w końcu w dzisiejszych czasach łączy i dzieli ludzi. Daje tak szerokie powody do miłości i nienawiści, że ktoś mógłby się złapać za głowę. Tu jednak nie ma na to miejsca. Arthur niczym magnes przyciągał do siebie ludzi nie po to by ich katować. Woli dawać im tę dziką i nieposkromioną przyjemność, która odsłaniały ich prawdziwą duszę. Ukazywał im uczucia nawet im nie znane. To wszystko dla dobrej zabawy! - Witaj laleczko. - Powiedział dość pogodnie, w końcu on w porównaniu do niektórych jeszcze zdawał sobie sprawę, że ludzie się witają. Wiesz taka nierozerwalna część kultury ludzkiej, którą coraz częściej wszyscy mieli w nosie. - Nieładnie tak samemu spać. Jeszcze pomyśle, że nie masz z kim - On też nie był najgorszy w droczeniu się z ludźmi. Zwłaszcza z pięknymi dziewczętami, które wiedział, że marzą tylko o tym by w różowych spodenkach i rozpiętej, wymemłanej koszuli móc mu przynieść śniadanie do łóżka po nieprzespanej wspólnie nocy. W końcu tutaj każdy rzucał się na każdego, a erotyczne igraszki były niemal codziennością. Egzystencja studentów to na prawdę przyjemne uczucie, a raczej doznanie, które każdy chwyta garściami gdzie i kiedy tylko może. Skusisz się? - To co? Wyciągam mojego szalonego Jona, a ty rozgrzewaj gardziołko. Zaraz zaczynamy. - Nie, to wcale nie ma podtekstu... Bo w końcu to gitara nazywa się John. Wątpisz? Spójrz na ten piękny podpis wyryty na pudle rezonansowym. Ty tylko możesz się domyślać, ze zrobiła to jedna z jego niewyżytych fanek swoimi naostrzonymi tipsami, on za to wiedział, ze to wszystko dzieło klucza i paru wolnych chwil.
Ale czy niektóre błędne wybory nie niszczą życia? Jeden zły krok i całe życie wywraca się do góry nogami. Owszem, błędy były konieczne do życia, lecz niestety niektóre dawały mocno w kość i los mógłby je sobie podarować. Po osiemnastej zaczynało się prawdziwe życie, lecz różne osoby potrafiły to różnie zinterpretować. Dla jednych był to szybki numerek w ubikacji, dla innych początek całonocnej imprezy. Dla nich celem dzisiejszego wieczora była muzyka. Była ona czymś o wiele lepszym niż alkohol, papierosy, seks czy narkotyki. Jej dawała wewnętrzny spokój, którego w dzisiejszych czasach tak brakowało. Tak samo jak kultury. Nikt raczej nie palił się do tego, aby się z kimś przywitać. W tych czasach istnieje coś takiego jak równouprawnienie. Zastanawiała się kto je właściwie wymyślił. Nie lubiła wykorzystywać mężczyzn, ale zawsze łatwiej poprosić o nalanie wody, niż wstać i nalać. -A co jeśli nie mam? - Spytała z uniesionymi brwiami. Może i imprezowała jak nie mądra, paliła, lecz jej ciało było czymś zbyt osobistym by pokazywać je na prawo i lewo. Mogli je dostrzec tylko Ci, którym na to pozwoli. No ale bądźmy szczerzy, nie wiadomo ile ten stan potrwa. W końcu była dopiero na pierwszym roku studiów. -Czyli mogę po Tobie pokrzyczeć? - Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Nie musiała się już rozgrzewać, wystarczająco rozśpiewała się pod prysznicem. Była gorsza niż jęcząca Marta.
Przepraszam, że tak długo i krótko. Długo musiałeś czekać, a krótko napisałam ja. Niestety mimo ogromnych chęci kompletnie brakło mi weny. Obiecuję, że następnym razem będzie lepiej.
Nudne popołudnia powodują istne szaleństwo, zwłaszcza kiedy czeka na nas góra nauki, od której nie sposób uciec, nie mając zajęcia. Czy jest w tym zamku choć jeden uczeń, którego cieszy sterta esejów do napisania już w pierwszym dniu po powrocie ze szkoły? To raczej niezwykle rzadkie przypadki, dlatego Patric Rhodes z dwoma kolegami postanowił wybrać się na małą wycieczkę. Mieli omówić wszystkie szczegóły razem, dlatego umówili się listownie, że spotkają się w pokoju rozrywek. Widocznie jednak spłatali mu małego figla, ponieważ kiedy po wielu trudach ślizgon dotarł do pomieszczenia, nie zastał w nim kolegów, a nieco starszą puchonkę. Camille Stogdate siedziała na starej kanapie i zdawała się na kogoś czekać. Wygląda na to, że ów popołudnie będzie wyglądało inaczej, niż oboje się spodziewali!
Gregers pewnym krokiem wszedł do Pokoju rozrywek. W końcu, to kolejne miejsce, które często odwiedzał. Oprócz tych zakazanych i takich, gdzie można było się napić. Jednak ku radości Coltona - tutaj również był alkohol! A przynajmniej zazwyczaj. Podszedł więc gdzieś za starą, obskurną wręcz według niego, kanapę, a po chwili wyłonił się zza niej z piwem kremowym w ręku. Ktoś wspominał już chyba, że on potrafi pić co dziennie? Tak, chyba tak. No w każdym razie - jak widać, potrafi. Otworzył więc butelkę. - Chodź, zagramy w bilarda. - Nie czekając na reakcję Sary, Ślizgon zaczął ustawiać kule na stole, po czym wyciągnął skądś dwa kije. Nie był najlepszym graczem, ale lubił bilarda. To znaczy... Grał wspaniale!
Dam Wam dobrą radę. Nigdy nie dawajcie ślizgonom swoich nadgarstków do gryzienia bo niechybnie właśnie Cię w nie ugryzą! Sara była pewna, ba! była święcie przekonana iż Gregers jednak jej nie dziabnie. Dlatego też drgnęła z cichym piskiem gdy zęby chłopaka spotkały się z jej bądź co bądź delikatną skórą na przegubie ręki. Jasne, że nic ją to nie bolało bo na tym raczej zaważył .. element zaskoczenia! To jednak nie zmienia faktu, że czekoladowe oczęta Sary osiągnęły niemalże rozmiar galeonów a z głębi gardła wyrwał jej się zduszony szept. - Ty gryziesz?! - o tak właśnie mniej więcej to wszystko brzmiało! Rzecz jasna to wszystko stało się na krótką chwilę przed tym jak Sara poczęła się wygrzebywać ze stosu papierzysk, które na nią spadły. Dokładnie na głowę niemalże zwalając ją z nóg. Bo to takie chude, małe i drobne więc nic dziwnego, że byle jakie kartki ją znokautowały! Odruchowo rozmasowała swoje czoło i przeniosła swoje tym razem szczerze niewinne spojrzenie na ślizgona. Podniosła się więc z podłogi, rozejrzała się po całkiem ładnym bałaganie i zabrała tylko jeden czysty pergamin i jak oparzona wyleciała z Sali od eliksirów. Nie minęło dużo czasu i uff! Nikt ich śledził (spróbowałby tylko!) ani nic więc Sara bezpiecznie zatrzasnęła drzwi od Pokoju Rozrywek i mimowolnie rozejrzała się po nim. Bilard serio? Sara podeszła niezbyt pewnie do jakiegoś wielkiego stołu i złapała w dłoń kulę z numer siedem. – Jak w to się gra? - palnęła bez namysłu lecz napotykając jego spojrzenie, skapitulowała i uniosła dłonie górę. - Ok! Żartowałam, wiem jak się gra. - dorzuciła i złapała za swój kij. - Więc o co gramy? - dorzuciła z tą swoją puchońską pewnością siebie i wyszczerzyła się wesoło.
,, Jak w to się gra ? '' - No proszę Cię, nie grałaś nigdy w bilarda? - Powiedział trochę zaskoczony, ale jednak po części ze zwyczajną złośliwością. - Jesteś pewna, że chcesz grać o coś? Tak pewny siebie był Colton, choć tak naprawdę, to wcale nie był dobry w te klocki. Po prostu zobaczył stół do gry w bilarda i stwierdził, że Można zagrać, pewnie i tak wygram. Brawa dla Ślizgona, który być może za chwilę będzie musiał zbierać swoją dumę z podłogi. Oczywiście, jeśli okaże się, że Sara wygra. Inaczej będzie z satysfakcją wypominał jej przegraną przez parę następnych dni, chlubiąc się swoim tryumfem. Tak, Gregers uwielbiał rywalizację. Jej wszelakie formy. Lubił też hazard, więc pierwsze, co przyszło mu do głowy, to gra o pieniądze, jednakże... Bądźmy rozsądni, nie będzie proponował kobiecie hazardu. Nie był aż takim chamem. - O sssatysfakcję. - Powiedział, po raz kolejny prezentując swoje zdolności do syczenia. - Chyba, że masz lepszy pomysł? - Spojrzał na Puchonkę, lekko przechylił głowę i zmrużył oczy, jakby chciał ją skłonić do wymyślenia czegoś kreatywnego. A Sara kreatywna była, o tym zdążył już się przekonać.
Słysząc jego złośliwość w głosie, jedynie uśmiechnęła się pod nosem i dzierżąc w jednej dłoni kij, obeszła powolnym krokiem stół do bilarda i dopiero wtedy utkwiła w nim swoje ślepia. O satysfakcję? - pomyślało sobie to dziewczę i wolną dłonią potarła nieco swój kark. Ślizgoni raczej potrzebują większych pobudek aniżeli uzyskanie satysfakcji choociaż to fakt - jest ona niezwykle ważna w ich życiu. Poza tym puchońskie dziewczę coś przeczuwało, że gdyby przegrała z kretesem to nie miałaby życia przez dobre parę dni jak nie tygodni. Przygryzła dolną wargę i spojrzała na niego z spod delikatnie półprzymkniętych powiek. - Zagrajmy o rozkaz. - odparła w miarę stanowczo jak na puchona i uśmiechnęła się krzywo. - Rozkaz jednak nie może upokarzać drugiej osoby ani do niczego jej nie przymuszać, jeżeli stanowczo odmówi i poda rozsądne argumenty. – stwierdziła rozkoszując się każdym swoim wypowiedzianym słowem i wtedy to ona posłała jemu złośliwe spojrzenie i uniosła do góry brew, gdy na luzie oparła się o blat stołu do bilarda. - Och chyba, że Pan tchórzy. – dorzuciła i uśmiechnęła się tym razem nieco cieplej. W końcu nie od parady jest puchonką.
Sara mogła zobaczyć błysk w oku Ślizgona. - Jak miałbym stchórzyć, kiedy pomysł taki genialny? - Ostatnie słowo przedłużył, otwierając szerzej oczy. - Zacznijmy. Gregers chwycił oburącz kij, chwilę mu się przyglądał. Tak, jakby trzymał właśnie w dłoniach narzędzie zbrodni. Jakąś... Na przykład szablę. To dobre porównanie. Jak szablę. Po chwili przysunął się do stołu, zgiął w pasie i przymknął jedno oko tak, by móc lepiej wycelować w kulę. Idealnie. Bum! Kula trafiła tam, gdzie powinna, czyli w sam róg stołu. - Przygotuj się na porażkę. - Mówiąc to, złożył dwa palce i tak samo, jak Sara strzelała do niego, tak teraz on wycelował w nią. Teraz kolej jego towarzyszki. Pewny siebie, z głową lekko uniesioną ku górze, obserwował jej poczynania. I tak wygram. Generalnie, Colton miał szczęście, bo rzeczywiście wygrywał większość zakładów i gier. Może dlatego, że oszukiwał? No cóż, wszystkie chwyty dozwolone, prawda? A przynajmniej taką zasadę w rywalizacji, obrał sobie Gregers i czuł się z tym całkiem dobrze. No bo dlaczego by nie?
Oj ten błysk w oku ślizgona nieco Sarę zdezorientował. I to chyba po raz pierwszy od ich znajomości! Sara spojrzała na niego podejrzliwie aż w końcu jeszcze raz przemyślała warunki jakie mu podała odnośnie rozkazów. Czyżby jednak znalazł w nich jakiś haczyk od którego będzie mógł się odwołać? Albo inny haczyk który będzie miał zamiar wykorzystać na swoją korzyść? Panna Sullivian zmarszczyła swoje czoło i opierając cały swój ciężar na kiju, przyglądała się jak rozpoczynał grę. Zacisnęła swoje wargi nerwowo bo poszło mu.. cholera zbyt dobrze. I jak ona ma wygrać skoro ma ten kij w rękach dopiero drugi raz w życiu? Drgnęła gdy ten do niej przemówił i prychnęła pod nosem gdy tym razem to on wycelował w nią palcami, ułożonymi w nic innego jak pistolet! Przeszła więc obok niego i nie zamierzała sobie odpuścić by go nie podrażnić choć trochę. - Uważaj bo masz do czynienia z mistrzem. - szepnęła zadziornie i posłała ku niemu pewny uśmiech. Stanęła przy jednym z czterech rogów stołu bilardowego i kopiując jego ruch. - Ugięła nieco nogi w kolanach i niemalże położyła się na tym stole ale cśś! Kij jakoś dziwacznie i zdecydowanie na „swoją metodę” ułożyła pomiędzy swoimi palcami i przekrzywiła głowę na bok jednocześnie przymykając jedno oko. Niech się dzieje wola nieba! Pomyślała zdecydowanie Sara i wycelowała w białą kulę by z kolei tamta jakimiś cudem, trafiła w inną kulę - z tych kolorowych rzecz jasna. Ze skupieniem na twarzy i niemal na bezdechu obserwowała jak się potoczą jej losy (bo nigdy przecież niewiadomo jaki rozkaz dla Sary przyjdzie do głowy ślizgonowi!) i .. w końcu odetchnęła z ulgą bo jedna, jedyna kula trafiła do tego śmiesznego koszyczka. Posłała więc triumfujący uśmiech chłopakowi i z powrotem z zadowoloną miną, przeniosła swój wzrok na stół do gry. - Dajesz Smok. – odparła i otworzyła szerzej oczy. Ależ jej przypadła ta nazwa do gustu, no proszę!
Wywrócił oczami, jakby chcąc powiedzieć ,, Jedna jaskółka wiosny nie czyni! ". Takie tam, mugolskie przysłowie, jego matka miała świra na ich punkcie, a przez to co chwilę poznawał jakieś nowe. Dziś pamięta już tylko parę, bo nie zaprząta sobie głowy niepotrzebnymi informacjami. Ślizgon nie potrafił przegrywać, więc kiedy Sarze udało się trafić idealnie w sam róg stołu, zacisnął zęby, ale nie pokazując niczego po sobie, uśmiechnął się tak samo pewnie, jak wcześniej. Niech to... Wykonując identyczny ruch, jak poprzednio, uderzył w białą kulę. Jednakże, wyglądało to mniej więcej tak, jakby niewidomy próbował grać w bilarda, bo zamiast trafić w kolejną kulę, ta poleciała gdzieś na bok i uderzyła z impetem w stół. Gregers skrzywił się nieznacznie. Och, następnym razem na pewno pójdzie lepiej! Oj Colton, Colton, poznasz zaraz smak porażki, bowiem kolejne parę razy również nie udało mu się trafić. Dwukrotnie, no, może trzykrotnie kula rzeczywiście wpadła w róg stołu, ale to nie zmieniło faktu, że ten Ślizgon, który nie umiał przegrywać po prostu... przegrał. Spojrzał na stół z uniesioną wysoko głową, otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili zrezygnował i tylko spojrzał na Sarę ze zmrużonymi oczami. - Więc? - Zapytał znużony, czekając na jej wspaniały pomysł. A taki był pewien wygranej.
Widząc jak przez całą grę chłopakowi niemal, że drgały mięśnie twarzy jak i zaciskał w wąską linię swoje wargi - Sara dla swojego bezpieczeństwa, koczowała po drugiej stronie stołu bilardowego i jeżeli miała sposobność to właśnie z tej strony zbija po kolei.. prawie wszystkie kule. Dla niej to był osobisty szok bo jak ktoś, kto ma wadę wzroku - ( małą! Nie musi nosić szkieł o grubości denek od szklanki! ) - nawet nieźle grał? Kilka razy musiała jednak parsknąć śmiechem gdy ślizgonowi, naprawdę musiała się omsknąć ręka i wcale nie trafiał w poszczególne bile. Jednakże wiedziała, że ślizgoni są zbyt honorowi i gdyby specjalnie miała przegrać to nie daj Merlinie, jeszcze by się obraził, że jakaś tam puchonka daje mu fory. I co z tego, że ślizgoni grają z reguły nieczysto? Phie. Tak więc gdy nadeszła ostatnia decydująca kolejka i Sara.. ją wygrała - zmarszczyła wtedy niepewnie swoje czoło i z równie niepewnym spojrzeniem powiodła po jego osobie. Nawet się cofnęła nieco gdy ten spojrzał na nią ze zmrużonymi oczami jakby to była jej wina, że on przegrał! Wygięła więc wargi w niewinny uśmiech i bawiąc się machinalnie swoim kijem, spoglądała na niego przez ponad dobrą minutę. By oczywiście się zastanowić nad dobrym rozkazem. Och Morrgano, ona Sara Sulllivian będzie wydawać rozkaz ślizgonowi. Ale jaki tutaj wymyślić? Oczywiście nie taki by jej nie zabił przypadkiem czy tam nie oskalpował bo jeszcze jej życie miłe! Tak więc pionowa zmarszczka ponownie się pojawiła na jej czole w oznace namysłu i w pewnej chwili westchnęła cicho. - Jak mi podpowiesz czego nie lubisz to mi pomożesz w wymyślaniu dla Ciebie rozkazu! - palnęła z łobuzerskim uśmiechem i ponownie uwiesiła się na swoim kiju, obserwując go ze zmrużonymi oczami. Przecież nie da mu czegoś tak głupiego jak - nie picie alkoholu przez tydzień czy tam rzucenie palenia. Choociaż.. u Sary ponownie pojawił się błysk w oczach i to jeden z cyklu tych złośliwych. W końcu z reguły ślizgoni są nieprzyjemni, prawda? - Masz być miły dla innych osób. - rzuciła swobodnie i uniosła wysoko brodę.- Mnie możesz w to nie wliczać bo w końcu na kogoś musisz dać upust swoich emocji - prychnęła z rozbawieniem i uniosła brew do góry. - Czyli zero złośliwości, ironii, obrażania, bijatyk, prowokowania, zaczepiania, wyśmiewania innych przez hm.. dajmy Ci 24h! Niech się inni zadziwią, że Ślizgon potrafi być miły. - mruknęła z satysfakcją. A czy ona miała w tym interes? Och na pewno genialne wspomnienia będzie miała!
Na twarzy Ślizgona można było zauważyć pojawiające się na przemian dwie emocje. No, może trzy. Otóż zaskoczenie, irytację i... niepewność? Ja mam być miły dla wszystkich? Chyba Sarze coś się pomieszało. Rozmawiała z Gregersem Coltonem, a nie z jakimś tam przesympatycznym studentem. Przecież to zupełnie nie w jego stylu. No i do tego przez dwadzieścia cztery godziny? Ma udawać grzecznego, pomocnego i niewinnego chłopca? To znaczy, oczywiście, że potrafił, ale po to, by osiągnąć jakieś korzyści, a tym razem miał to zrobić ot tak? Bez niczego? Ślizgon stał tak jakieś pół minuty, nie mówiąc nic i rozważając wszelkie opcje. A co, jeśli tego nie zrobi? A w zasadzie, jak Sara zamierza to sprawdzić? Uśmiechnął się pod nosem. Delikatnie, tak, żeby nie wzbudzać podejrzeń. -No dobra, w końcu wygrałaś... - Westchnął. - Nie wiem, jaki masz w tym cel, ale niech Ci będzie. - Schował ręce do kieszeni. Puchonka być może wiedziała, że kłamcy często chowają ręce do kieszeni. Taki odruch, a przynajmniej tak mówi psychologia. Gregers starał się panować nad mową ciała, ale to nie zawsze wychodziło. Ciekawe, czy Sara się domyśli? W zasadzie, to po prostu schował ręce do kieszeni, zwykły gest. Często to robił, ale mogłoby przypadkiem wzbudzić pewne podejrzenia.
Gdy czegoś chcesz od jakiego hogwartczyka lub starasz się od niego coś wyegzekwować, ma się z reguły cztery opcje: gryfonom wmawia się tchórzostwo, krukonom brak wiedzy, puchonom brak wrażliwości a ślizgonom.. brak honoru. Z reguły to był utarty schemat i każdy ogarnięty w Hogwarcie skwapliwie z niego korzysta. Chyba! A na pewno Sara! Obdarzyła podejrzliwym spojrzeniem ślizgona i przygryzła wargę. Nie po to żyła przez jedenaście lat pod jednym dachem ze swoim tatuśkiem który jest ślizgonem by teraz nie zauważać drobnych zmian na twarzy jak i w zachowaniu u tych wężyków! Zawsze kombinują i sprawdzają wszystkie możliwe opcje, byleby nie zrobić czegoś co im.. nie pasuje. Dlatego też podparła się pod boki i delikatnie zakołysała na swoich palcach. - Wierzę. W końcu ślizgoni są honorowi. - odparła nieco akcentując ostatnie swoje słowo z iście zadowolonym uśmiechem. - Chyba, że nie potrafisz być miły to wtedy chętnie udzielę Ci z tego korków. - dorzuciła rozbawiona i puściła mu oko. Och ale Sara będzie mieć zabawę! Może by urozmaicić mu rozkaz sama namówi parę puchonek by tegoż Smoka sprawdzić? Oczywiście nie po to by mu potem coś wypominać lecz dla własnej zabawy! Hahhahahhahaha! Już to widzi oczami wyobraźni gdy Ślizgon zaciska zęby ze złości i stara się odezwać do kogoś miło a nie zacząć pyskować! Chyba musiało to być widoczne na jej twarzy o czym Sara pomyślała bo automatycznie szerzej i radośniej się uśmiechnęła. - Nie mogę się doczekać! - wyznała mu konspiracyjnie i zachichotała ze swojego diabelnego planu. Och Sara jesteś geniuszem zła! Tfe! Dobroci ! Jasne, że dobroci!
Ślizgoni są ho-no-ro-wi. Tak, są. Dlatego Gregers delikatnie zmrużył oczy. Chyba nie było widać, choć Sara jest spostrzegawcza, więc pewnie zauważyła. No cóż, to prawda, dla Ślizgonów honor był niezwykle istotną sprawą. Równocześnie jednak, byli z reguły wprawnymi manipulatorami, a nawet kłamcami. Czy to się nie wyklucza? Poniekąd, ale od kiedy ludzie są prości? A tym bardziej ci z domu węża? - Taaa... - Utkwił swoje spojrzenie w Sarze. - Tak, honor jest ważny, dlatego to zrobię. Ciekawe, czy mówił prawdę? Ciężko stwierdzić. On sam chyba tego jeszcze nie wiedział. W końcu czasami ludzie są zaskoczeni własnymi reakcjami. Nie znamy siebie do końca, prawda? - Ja wszystko umiem. - Na drugie słowo Gregers położył szczególny nacisk. Wymówił je głośno i wyraźnie, mrużąc przy tym oczy, po czym na jego twarz powrócił łobuzerski uśmiech. Właściwie, to...Kto wie, może akurat przyda się bycie sympatycznym wężykiem dziś? W końcu, nigdy nie wiadomo, na kogo trafi i czego będzie od tej osoby chciał w przyszłości. Tak, już wiedział, że wykona swoje zadanie i to z szerokim uśmiechem na twarzy.
Sara przemaszerowała przez cały pokój i usiadła pod jedną ze ścian, zerkając ku niemu ukradkowo. A czemuż to ukradkowo? Nie, tutaj nie było nic związanego z podtekstem. Nie chciała się po prostu zdradzić, że mu się przygląda w poszukiwaniu jego reakcji. Gdy tak nagle się zgodził to dla każdego by było nieco dziwne, prawda? Uśmiechnęła się jednak ciepło i skinęła głową. Przecież bycie miłym nie będzie ujmą dla tego ślizgona! Podciągnęła swoje nogi pod brodę i oplotła je ciasno swoimi ramionami. - Och. A nie lepiej być diabelnie dobry z jednej rzeczy bądź z dziedzin jej pokrewnych a nie tak ze wszystkiego? - spytała nieco rozbawiona Sareczka i podniosła buzię do góry. Kurcze jak dalej tak będzie zadzierała głowę do góry by móc na niego bez problemów spojrzeć, to za niedługo zdrętwieje jej kark jak Merlina kocham! Dlatego też dziewczę to jęknęło cicho i dotknęła swoimi palcami nieco bolącego miejsca, ukrytego pod jej jasnymi włosami. - Jednak węże to skomplikowane stworzenia. - wymamrotała, posyłając mu przy tym wymowne spojrzenie i przechyliła do boku głowę tak by włosy swobodnie opadły jej na twarz. Czasami po prostu lubiła się za nimi ukryć by druga osoba miała trudność z rozszyfrowaniem jej. Bo niestety ale jej niezbyt ładna twarz jest niczym otwarta księga. Wszystko z niej człowiek wyczyta! A tego Sara akurat nie lubiła. - Chociaż to dobrze, że są skomplikowani. - odparła po sekundzie swoich przemyśleń i skinęła powoli głową. - takie osoby z reguły nie są nudne i bywają na swój pokręcony sposób interesujące. No i oczywiście zmienne! Nigdy nie wiadomo co im strzeli do głowy. - oświadczyła i uśmiechnęła się lekko gdy zdmuchnęła grzywkę ze swoich ocząt.
- Pewnie też. - Gregers mówił o tym, czy nie lepiej być dobrym w jednej, konkretnej dziedzinie i jej pokrewnych. - Ale pomyśl. Czy nie lepiej jest być genialnym we wszystkim? - Roześmiał się, mówiąc to. Oczywiście, że nie był mistrzem wszystkich dziedzin, to wręcz niemożliwe. No i zdawał sobie z tego sprawę, ale lubił mówić o sobie w ten sposób, wtedy czuł się absurdalnie lepszy. - Jak wszyscy. - Spojrzał na Sarę i oparł podbródek na swojej dłoni. Tak wyglądał mądrzej. Jak filozof! Albo mędrzec. - Puchoni też są skomplikowani. A raczej ci niestandardowi. - Rzeczywiście tak było. Jego rozmówczyni nie była łatwa do przewidzenia. Nie dało się nią manipulować. To znaczy. Gdyby Gregers bardzo się postarał, to pewnie by mógł, ale nie chciał. No bo po co? Nie był aż takim chamem, żeby manipulować ludźmi, którzy bądź, co bądź - wzbudzali jego sympatię. Colton lubił takich ludzi, bo byli dla niego pewnego rodzaju wyzwaniem. Chciał ich rozgryźć, rozwiązać zagadkę, jaką była ich osobowość. Tak, lubił analizować, wręcz uwielbiał. To jedna z jego ulubionych rozrywek. Najczęściej analizował po to, żeby trafić w czyjś czuły punkt i zrobić jakąś przykrość. W zemście najczęściej. Prawie zawsze w zemście, ale dziś jest miły, prawda? No i nie ma nikogo, na kim mógłby się mścić.
Sara parsknęła śmiechem i uniosła wysoko brew do góry. - A ilu znasz puchonów o niestandardowym sposobie bycia, skoro twierdzisz, że oni także są skomplikowani? - spytała z ciekawością i przyjrzała się jak chłopak opiera swój podbródek o dłoń. Swoją drogą czy on ma pojęcie, że w ten sposób wygląda jeszcze zabawniej niż zazwyczaj? Do pełnego imidżu na filozofa brakowało mu jedynie takich wielkich okularów jakie nosi przykładowo opiekun gryfiaków. Uśmiechnęła się pod nosem bo domyślała się, że także i do niej pije. W końcu ile razy już zarzekała się, że taka niby niestandardowa jest? Ale czy jest skomplikowana? Sara szczerze mówiąc nie wiedziała. Co prawda - bywały chwile gdy sama siebie nie rozumiała i ledwo ze sobą wytrzymywała ale no cóż. Woli być szczera i walnąć coś prosto z mostu aniżeli tysiącem słów próbować coś dukać i w końcu wcale się nie wypowiedzieć na dany temat. Co innego jest drażnienie się z drugą osobą i tutaj trzeba przyznać, że ze ślizgonem przyjemnie jej się drażniło. Taka rozrywka i odskocznia od nauki i zbliżających się egzaminów. Poza tym ceniła towarzystwo inteligentnych osób. A Ślizgon do takich należał, to też trzeba przyznać - chociaż Sara szybciej by swój język połknęła aniżeli wypowiedziała to na głos. W końcu ona jest puchonką a on ślizgonem! Sara westchnęła i ocknęła się ze swoich rozmyślań. Założyła kosmyk włosów zza ucho i poklepała miejsce na podłodze tuż koło siebie. - Siadaj Smoku i nie stój nade mną jak kat nad dobrą duszą. - mruknęła, szczerząc zęby w wesołym uśmiechu i wycelowała w niego palcem. - Jakim byłeś dzieckiem? Także takim zbuntowanym? - spytała, mrużąc oczy i parsknęła śmiechem. Wybaczcie ale z takim wyglądem - czyli na cherubinka, ( no co! blond loki i niebieskie oczy, zawsze jej się z aniołkami kojarzyły ale przemilczymy to lepiej! ) to które dziecko mogłoby być niegrzeczne?