C. szczególne : jest małomówny, nosi dużo biżuterii, w tym kłódkę z grawerunkiem A zapiętą na szyi, zapach: balsam jodłowy, czarna cykuta, mech, kadzidło, gorzka mirra
Osoby: Nykos Lush i @Adela Honeycott Miejsce rozgrywki: Hogwart Rok rozgrywki: październik, 2024 Okoliczności: Jakże ekscytujący finał finału bludgera.
Nie był szczególnie wielkim fanem quidditcha. W ogóle w jakimś stopniu mierziło go miotlarstwo, zapewne ze względu na harmider i chaos, jaki towarzyszył meczom oraz nieprzewidywalność samych rozgrywek. Kiedy jednak Adela dotarła do finału ze swoją przyjaciółką, nie mógł już przecież oglądać tego meczu gdzieś z bezpiecznego daleka, jak to miało miejsce przy poprzednich rozgrywkach. Powiedzieć, że się do tego zmusił, byłoby nieprawdą, owszem, nie lubił być na trybunach, szczególnie że część z osób dopingujących graczom darła się niezależnie od tego, czy coś w grze się działo, czy nie - ale chciał tam dziś być. Poniekąd rozumiał, że na tym polega kibicowanie i mógł na logikę zakładać, że dla sportowca było to pewnego rodzaju motywacją, ale nie był sportowcem. Więc nie umiał tego docenić. Jako jedna z niewielu osób podczas tego finału siedział cicho. Obserwował latające tłuczki, marszcząc co chwila brwi. Grała wybitnie, przeciwko dwóm cielakom, nie dała się trafić ani razu, atakowała jak lwica, nie patrząc na to, czy całą rozgrywkę niesie na swoich barkach, czy nie, a tych dwóch debili ze Slytherinu wydawało się całkowicie bagatelizować jej możliwości. Ruszali się ociężale, odbijali ledwie co, przecież wiedział, jak potrafili grać, chciał-nie chciał, jakieś mecze z ich udziałem widział. Jednak poza krzywieniem się, pozostawał w bezpiecznym kącie trybun w kolorze żółci i czerni, trzymając się nadziei na zwycięstwo dziewczyn tak samo kurczowo, jak nadziei na uniknięcie migreny. Ruszył się dopiero kiedy tłuczek, posłany jak kula armatnia, przydzwonił w Honeycott, a i “ruszył” to mało powiedziane. Zerwał się, zanim jeszcze się zorientował w tym co robi, już zbiegał po drewnianych schodach, po dwa, trzy stopnie, cudem nie plącząc długich nóg. Od razu ściął narożnik boiska, kierując się do szatni, do których zabrali znokautowaną Adelę. - Adela! - wpadł do środka, przytrzymując drzwi i zaraz przywierając do nich, kiedy jeden z sędziów minął go, by wrócić na boisko. Zaraz podszedł bliżej ławki i ujął jej twarz w dłonie, oglądając nieszczęsną, rozbryzganą farbę. Wytarł kciukiem jej łuk brwiowy, powoli i skrupulatnie odkleił od jej czoła pojedyncze kosmyki, które wyślizgnęły się przy całym zdarzeniu z kucyka i poprzyklejały do neonowych kropli- Grałaś tak, że prawie mi się spodobało miotlarstwo. - uśmiechnął się, kiedy na niego spojrzała.
To, że Nykos pojawił się na meczu było dla Adeli dużym wsparciem – choćby dlatego, że wiedziała, że robi to właśnie z jej powodu. W normalnych warunkach trybuny bez wątpienia nie były miejscem, w którym czuł się swobodnie, dlatego tym bardziej doceniła jego zaangażowanie. Przed meczem podarowała mu krótkiego całuska, gdzieś w głębi serca marząc o tym, że tego wieczoru będą świętowali jej zwycięstwo. Koleje losu potoczyły się jednak inaczej. Choć Adela dała z siebie sto procent, pokazując w duecie z Kate naprawdę wielką klasę, to w finalnym rozrachunku jej wielki mecz został brutalnie zakończony. Gdy Milburn jeszcze trwała na boisku, broniąc honoru ich drużyny, Honeycottówna zbita z tropu upadkiem z miotły, przez dłuższą chwilę balansowała na granicy przytomności i omdlenia. Wtedy jeszcze nie było jasne, że po skończonym meczu będzie musiała zostać w skrzydle szpitalnym, więc zanieśli ją do szatni. Nie zdążyła się jeszcze porządnie ogarnąć, gdy już poczuła kojący dotyk ulubionych dłoni. - Nykos – szepnęła, zbyt osłabiona, by silić się na elaboraty. Cierpiała, nie z bólu, którego dotkliwość zdawała się czymś, z czym można było sobie poradzić, lecz z poczucia niewiarygodnej porażki. Mimo smutku, gdy dosłyszała jego słowa dotyczące miotlarstwa, słabiutko się uśmiechnęła, wpatrując się jak zahipnotyzowana w oczy chłopaka. - Przytulisz mnie? – zapytała. Wiedziała, że w obliczu tej masy eliksiru przypominającego farbę nie była najfajniejszym obiektem do przytulania, ale bliskość drugiego, tak bliskiego człowieka, zdawała się potrzebą, którą musiała zaspokoić.
C. szczególne : jest małomówny, nosi dużo biżuterii, w tym kłódkę z grawerunkiem A zapiętą na szyi, zapach: balsam jodłowy, czarna cykuta, mech, kadzidło, gorzka mirra
Był z niej szalenie dumny, choć nie miał pojęcia, ile ta jego duma jest warta. Ani był szczególnym fanem quidditcha ani w ogóle latania na miotle, preferując ziemię. Dobrą, solidną, stabilną ziemię. Mimo to jej popisy dziś budziły jego podziw i dokładnie tak, jak się jej zwierzył, się czuł. Przeszło mu przez myśl, że byłoby wspaniale doświadczać czegoś takiego razem. Latałby dla niej. Z nią. - Poczekaj... - miał zawsze trochę zimne dłonie, co w tym przypadku ataku na twarz mogło być nader przyjemne. Powoli zebrał z jej powiek resztkę eliksiru palcami, wycierając je niedbale w czarne spodnie, samemu siebie naznaczając tym symbolem nieszczęścia, jakim był intensywny odcień żółtego- Kochanie. - zaśmiał się cicho i z tych kucków usiadł okrakiem na jednej z ławek, by przyciągnąć ją do siebie. Wiedział, że była ambitna, wiedział, jak wiele dla niej znaczyła ta gra. Oczywiście, że mogła pokazywać światu, że to tylko zabawa, ale jak nikt inny rozpoznawał w jej oczach ten wspaniały ogień pasji, kiedy po każdej zwycięskiej rozgrywce lądowała na murawie. Osobiście nie sądził, by to w ogóle miało sens dopuszczać tamte ślizgońskie hipopotamy do tych rozgrywek, bo oczywiste było, że kto z nimi wygra w tę akurat dziedzinę gier miotlarskich, w której oni się specjalizowali. Może powinni zrobić na przyszłość dwie ligi? Ucałował jej skroń, gładząc opuszkami palców po plecach i przykleił się policzkiem do jej lepkich włosów, zupełnie nic sobie nie robiąc z tej całej farby: - Jestem z Ciebie bardzo dumny. - mruknął cicho - Dawałaś z siebie wszystko. Teraz jak już wiem, ile masz pary w ręku, to już chyba ograniczę wkurwianie Cię wieczorami... - zaśmiał się cicho, zdradzając to właściwie tylko wibracją niemego śmiechu rozchodzącą po klatce piersiowej. Zaraz jednak ścisnął ją nieco mocniej, śmiejąc się jej we włosy, na wypadek, gdyby chciała mu przydzwonić.
Kojący dotyk jego zimnych palców, działał niczym znieczulenie – zmniejszając ból, z którym się zmagała. Podobnie działały zresztą jego ramiona – gdy znalazła się w czułym uścisku, psychiczne cierpienie spowodowane porażką jakby opadło, skrywając się gdzieś za zasłoną. I choć wiedziała, że jej poranione ego, przypomni jej o tym niefortunnym finale nie raz i nie dwa, to w tamtej chwili łatwiej było znosić wszystkie przegrane, trudy i życiowe potknięcia. Szczera miłość, szczególnie ta nastoletnia, pozbawiona jeszcze piętna życiowych trudności, zdawała się lekiem na całe zło – przynajmniej w przypadku Honeycottówny, która tonęła w dotyku Nykosa, czując jak serce bije jej szybciej, gdy ten absolutnie nie przejął się farbą, stawiając na piedestale właśnie JĄ. Gdy zażartował na temat jej ciosów, nie mogła nie poczuć się choć odrobinę lepiej – w końcu cały jej charakter opierał się na byciu chaotycznym promyczkiem ciepła, więc wraz z tym tekstem na jej buzi zakwitł blady, ale szczery uśmiech. - Jak będziesz mi tak ładnie mówił, to mogę wytrzymać wkurzanie wieczorami – zażartowała cichutko, spoczywając w jego ramionach. Nie miała wtedy jeszcze pojęcia, że mecz się wkrótce zakończy, a ją zabiorą do skrzydła szpitalnego, więc nie myślała o niczym innym niż uścisk czułych ramion jej chłopaka.
C. szczególne : jest małomówny, nosi dużo biżuterii, w tym kłódkę z grawerunkiem A zapiętą na szyi, zapach: balsam jodłowy, czarna cykuta, mech, kadzidło, gorzka mirra
Muskał wargami jej głowę, kreśląc bezładnie palcami szlaczki po jej plecach. Nigdy nie był szczególnie dumny, z pewnością nie był ambitny, bardziej niż sukces, zwycięstwo czy profit często szczerze cieszył się samą drogą. Odkąd zabrakło mu Agapiego, który aktywnie podsycał w nim ledwie istniejącą iskrę potencjału, pozycja stabilnego, chłodnego dystansu od świata pędu, kariery i rywalizacji stawała się mu wygodniejszą z dnia na dzień. Podziwiał to w niej, gdzieś, w jakiś sposób dopatrując się w Adeli tych samych cech, do których lgnął jak ćma do ognia, których potrzebował, by całkowicie nie przemarznąć stagnacją. Była jak słońce, w którym chciał się przeglądać, w którego cieple chciał trwać jak najbliżej, sam fakt, że była blisko pozwalał jego krwi płynąć szybciej, przywracając krążenie w zmarzniętych palcach i ospałej głowie. - A co byś jeszcze chciała usłyszeć..? - zapytał cicho, z uśmiechem błąkającym się po ustach - Bo wiesz, że ja nie umiem kłamać... - zaczął podejrzanym tonem, obejmując dłonią jej policzek i kciukiem muskając rzęsy, na których ostała się jeszcze odrobina eliksiru neonu - Mogę mówić tylko prawdę. O tym, jaka jesteś słodka, kiedy nikt nie patrzy. - pocałował jej nos - albo kiedy rzeczy gubisz, bo się gdzieś spieszysz. - uśmieszek zakręcił się w kącikach jego ust. Gadanie, aby gadać, celem odciągnięcia jej uwagi nie tylko od bólu otrzymanego ciosu, ale i niewątpliwego bólu przegranej. Tylko czy to takie gadanie, by gadać? W końcu całkiem szczerze był jej największym fanem. Dla kogo innego przesiadywałby w pełnej ludzi kuchni podczas kółka reralizacji twórczych.