Po dłuższym namyśle Isolde postanowiła, że zmiany, jakie zamierza wprowadzić w Biurze Aurorów, powinny znaleźć odzwierciedlenie również w jej własnym gabinecie. Z satysfakcją pozbyła się ciężkich, ciemnych gratów, wprowadzając do pomieszczenia więcej światła i powietrza. Mimo że niewątpliwie poważne, nie jest ono przytłaczające. Nawet trudne rozmowy można prowadzić w przyjaznym otoczeniu, prawda?
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Isolde krążyła po swoim biurze, starając się poukładać myśli, które krążyły w jej głowie w wyjątkowo chaotyczny sposób. Była szefową biura aurorów od raptem trzech tygodni i mimo że doskonale trzymała fason, skłamałaby, twierdząc, że czuje się całkowicie pewnie na swoim nowym stanowisku. Ciężar odpowiedzialności za bezpieczeństwo brytyjskich czarodziejów był trudny do udźwignięcia, zwłaszcza dla kogoś, komu naprawdę na tym zależało. Owszem, była ambitna, jednak jej chęć zajęcia tego stanowiska wynikała raczej z głębokiego przekonania, że jest w stanie coś zmienić na lepsze, stosując bardziej subtelne metody niż jej poprzednik. Natychmiast przemeblowała odziedziczony po nim gabinet, jakby chcąc pokazać, że zaprowadzi tu nowe porządki. Zdawała sobie sprawę, że wielu uznaje ją za zbyt młodą, w dodatku KOBIETĘ, która ten awans zawdzięcza na pewno znanemu ojcu i arystokratycznemu pochodzeniu. Fakt, że była Kornwalijką nieco łagodził nastroje tych, którzy byliby gotowi oskarżyć Ministerstwo o dyskryminację na tyle etnicznym... ale niestety jej arystokratyczny akcent nieco psuł to wrażenie. A mimo to Isolde miała zamiar udowodnić światu, ile jest warta i ile może zmienić na korzyść - dbając o swoich podwładnych, a co za tym idzie o bezpieczeństwo kraju. Z samego rana wysłała wiadomość do Ryana Maguire, którego znała jeszcze ze szkoły i z którym utrzymywała dobre koleżeńskie stosunki. W obliczu wyzwania, jakim miało być obstawianie włoskiego Ministra Magii (na którego podobno planowano zamach) podczas jego oficjalnej wizyty w Londynie, Isolde potrzebowała wsparcia i sensownej współpracy. I miała szczerą nadzieję, że Ryan to właściwy adres, zwłaszcza że ich interesy były zbieżne. Upiła łyk kawy i odetchnęła głęboko. Ubrana była na czarno, w proste, ale dobrze skrojone spodnie i takąż bluzkę, a na ramiona zarzuciła beżowy żakiet w jodełkę. Wyglądała równie elegancko, co praktycznie i nie było wątpliwości, że w razie wezwania, w każdej chwili jest gotowa porzucić biurko i ruszyć do akcji. Na widok Ryana uśmiechnęła się ciepło. - Ach, jesteś. Bardzo ci dziękuję, że znalazłeś dla mnie czas. I witam w moim nowym gabinecie - powiedziała pogodnie, podchodząc do niego, by uścisnąć mu dłoń. - Kawy, herbaty? Wyrzuciłam barek mojego poprzednika, więc nie zaproponuję ci nic mocniejszego - wyjaśniła, zapraszając gestem, by zajął wygodny fotel po drugiej stronie jej biurka. Sprawiała wrażenie równie gościnnej i łagodnej, co zdecydowanej i gotowej na bardzo konkretne rozmowy, kiedy już stanie się za dość konwenansom.
Kiedy tylko otrzymał wiadomość od Isolde, odwołał nadchodzące spotkanie z przedstawicielem wydziału handlu międzynarodowego i pognał na złamanie karku do gabinetu kobiety, by ustalić szczegóły zapewnienia stosownej ochrony podczas zbliżającej się wielkimi krokami zagranicznej wizytacji. Jego motywacja nie do końca była związana z troską o dobrostan włoskiego ministra magii, chociaż naturalnie i na tym mu zależało, mimo tego że mężczyzna był okropnym bucem i podczas każdego spotkania raczył Ryana impertynenckimi komentarzami; przede wszystkim jednak pragnął dołożyć kolejną cegiełkę do budowanego starannie przez ostatni rok spektakularnego sukcesu zawodowego. Wiedział, że odwalił kawał dobrej roboty odkąd awansował na zastępcę szefa departamentu i czuł, że już tylko krok dzieli go od wspięcia się na kolejny szczebel i zdetronizowania obecnie rządzącej szefowej - zbierał więc te mniejsze i większe zrealizowane projekty, inicjatywy i inne pierdoły do teczuszki z napisem Doświadczenie zawodowe i był przekonany, że soczysty raport ze współpracy z biurem aurorów celem zminimalizowania wystąpienia zagrożenia życia i zdrowia zagranicznego delegata będzie wisienką na torcie. A po trzecie, był szalenie ciekawy jak Izolda się urządziła, bo słyszał na stołówce pełne oburzenia komentarze, że wywróciła gabinet swojego poprzednika do góry nogami i zrobiła z jego męskiej jaskini jakieś pełne bibelotów ohydztwo; oczywiście, ta skrajna opinia okazała się mijać z prawdą, bo w środku pokoju było naprawdę gustownie. - Isolde! Cała przyjemność po mojej stronie - przywitał się, odwzajemniając uścisk dłoni i szczery uśmiech rozmówczyni - W s p a n i a ł y gabinet, ale to dosyć oczywiste, w końcu jaki pan, taki kram - dodał z uznaniem, rozglądając pobieżnie po pomieszczeniu, zanim rozsiadł się wygodnie na jednym z foteli. - A wiesz, kawusi bym się napił, jeśli to nie problem. Bardzo dobrze, że pozbyłaś się tego barku, Ministerstwo i whisky to nie jest dobre połączenie. Mam wrażenie, że Cassidy po alkoholu był jeszcze bardziej... ekhm. W każdym razie cieszy mnie, że objęłaś to stanowisko i wróżę nam owocną współpracę - oświadczył, powstrzymując w ostatnim momencie od beztroskiego krytykowania poprzednika Izoldy, bo mimo łączących ich przynaznych stosunków - nie wypadało. Nawet jeśli darzył poprzedniego dyktatora departamentu aurorów za zło wcielone.
Isolde zdawała sobie sprawę z faktu, że zapewne jest na ustach sporej części Ministerstwa i że zdania na temat jej nominacji są podzielone. I tak jak mogłoby ją to bardzo peszyć (i peszyło) w życiu prywatnym, tak w sferze zawodowej wyzwalało jakąś przedziwną hardość. Niech sobie gadają - ona im wszystkim pokaże, co może zdziałać delikatna, ale pewna kobieca ręka. Mężczyznom często się wydawało, że to oni wiedzą najwięcej o walce, ochronie i zapobieganiu rozlewowi krwi - tymczasem często to właśnie oni byli przyczyną rozmaitych nieszczęść w magicznym świecie. Wystarczyło pogrzebać nieco w magicznej historii. Isolde szalenie ceniła swoich kolegów i nie zwracała uwagi na ich płeć, ale fakt, że nadal wiele stanowisk piastowali aroganccy podstarzali faceci, którzy upajali się własną władzą zamiast pracować na rzecz magicznej społeczności, doprowadzał ją do szału. I jednym z powodów, dla których chciała nawiązać bliższą współpracę z Ryanem, a nie z jego bezpośrednią przełożoną, była chęć dopuszczenia młodej krwi do władzy, jako że stare, spasione koty przestały się starać i sprawdzać w swojej dotychczasowej roli. Widać było, że jego komplement sprawił jej przyjemność, bo rozejrzała się po gabinecie z wyraźną satysfakcją. Początkowo trochę się wahała, czy wprowadzać aż tak drastyczne zmiany... ale przecież zamierzała je wprowadzić w całym Biurze Aurorów, a nie zaledwie we własnym gabinecie! Zresztą wizja przejęcia po Cassidym jego wysiedzianego, pokrytego spękaną skórą fotela napawała Is trudnym do wyjaśnienia obrzydzeniem. Dlatego, ku radości swojej asystentki (miała własną asystentkę!), spędziła cały weekend na wprowadzaniu radykalnych zmian i demonstrowaniu wszystkim, że teraz nastała nowa era. - Dzięki. Potrzebowałam tej zmiany, żeby czuć się bardziej u siebie. Poza tym wszystko cuchnęło dymem papierosowym - przyznała z rozbawieniem. - Żaden problem, zaraz poproszę Delię, żeby zrobiła nam kawę. Jest w tym świetna, no i genialnie radzi sobie z moim kalendarzem - powiedziała ze szczerą wdzięcznością w głosie. Zaśmiała się cicho, gdy Ryan powstrzymał swój potok wymowy, który zdradzał, że nie cenił jej poprzednika. No cóż, ona też nie. - Zdecydowanie. Uważam, że dawanie ludziom przyzwolenia na picie w pracy jest skrajnie nieodpowiedzialne - zwłaszcza że dystatecznie wielu aurorów nie radzi sobie psychicznie i lubi zajrzeć do kieliszka. I tak. Szef biura aurorów jak mało kto powinien mieć zawsze... trzeźwy osąd sytuacji - zauważyła dyplomatycznie, po czym machnęła różdżką, z której wyskoczył patronus w kształcie wilka i przeniknął przez drzwi, niosąc Delii prośbę o dwie kawy. - Dziękuję. Ja też tak myślę. Wierzę, że zarówno nasze interesy, jak i sposób myślenia są zbieżne. I... cóż, myślę, że oboje jeszcze chcemy to i owo udowodnić reszcie Ministerstwa - uśmiechnęła się porozumiewawczo. Usiadła wreszcie za swoim biurkiem i spojrzała na Ryana z namysłem, bawiąc się tytanowym pierścieniem, który dziwnie nie pasował do jej delikatnych, długich palców. - Pozwolisz, że przejdę już do konkretów. Nie ukrywam, że po raz pierwszy jestem w pełni odpowiedzialna za zapewnienie bezpieczeństwa podczas oficjalnej wizyty dyplomatycznej. Co powinnam wiedzieć, jeśli chodzi o Torelliego? I czy możesz mi przybliżyć sytuację polityczną we Włoszech? Chodzą słuchy, że Torelli spodziewa się zamachu na swoje życie - powiedziała z powagą, patrząc na Ryana pytająco.
- To przemeblowanie to może być mały krok dla ciebie, a wielki skok dla twojego departamentu - skomentował, wyrażając tym samym nadzieję, że nowa szefowa wprowadzi adekwatne zmiany nie tylko w kwestii umeblowania, ale też (a może przede wszystkim) - w sposobie działania podlegającego jej biura aurorów. Kusiło go, by zapytać skąd ta restrukturyzacja w wydziale, bo słyszał różne plotki o losach byłego kierownika - począwszy od dosyć klasycznej, że wylądował na oddziale leczenia uzależnień w Mungu, po dosyć wymyślną teorię że pożarła go sklątka tylnowybuchowa; postanowił jednak na razie skupić się na pracy, a nie plotkach. Uśmiechnął się lekko, odprowadzając wzrokiem przenikającego przez drzwi patronusa. - Nie wiem, czego ci zazdroszczę bardziej, posady szefowej czy posiadania kompetentnej asystentki - nie mówił poważnie, choć była w tym nuta prawdy - Mój wypracował sobie interesujący styl zarządzania kalendarzem i umawia spotkania na zasadzie wszystko albo nic. A obsługi ekspresu uczyłem go chyba z dwa miesiące - pożalił się żartobliwym tonem, ale gdy Izolda przeszła do konkretów dla których się tu spotkali, wreszcie spoważniał, w końcu, jak zauważyła wcześniej, oboje mieli wielkie plany związane z karierą. - Tak jest - przytaknął, potwierdzając gotowość nie tylko do podboju Departamentu Współpracy, ale i tej rozmowy; wyprostował się nawet na fotelu, na którym do tej pory siedział nonszalancko rozwalony i zastanowił chwilę, układając sobie po kolei w głowie odpowiedź na pytanie: co Isolde powinna wiedzieć o włoskim ministrze? - Przede wszystkim, uczul stażystów żeby nie nazwali go przypadkiem Tortellini. U nas to się zdarza nagminnie i za każdym razem denerwuje go to bardziej - rozpoczął od dosyć podstawowej kwestii, powstrzymując drgający kącik ust od rozciągnięcia się w uśmiechu, w końcu rozmawiali poważnie. A sytuacja o której miał jej opowiedzieć wcale nie była zbyt przyjemna. - Torelli objął stołek w zeszłym roku, co było dosyć szokujące, bo przez całą kampanię miał bardzo niewielkie poparcie - podjął rzeczowym tonem i zaraz zaczął wyjaśniać od samych podstaw: - Włoscy czarodzieje są raczej liberalni, a jego polityka opiera się głównie na planach zaostrzenia podziału między czarodziejami pochodzenia magicznego i niemagicznego, dlatego ogół społeczeństwa był oburzony, kiedy wygrał i dosyć szybko pojawiły się bardzo mocne głosy o sfałszowaniu wyników. - rzucił jej znaczące spojrzenie, sugerujące że uważa tę opcję za prawdopodobną, ale... - Oczywiście nic mu nie udowodniono, ale sytuacja jest bardzo napięta. Warto pamiętać, że jego anty-mugolskie postulaty są sprzeczne z interesami któe prowadzi Cosa Magica, a historia uczy, że jeśli czyjaś władza im się nie podoba, to nie rządzi zbyt długo. Dlatego obawiam się, że jego obawy nie są nieuzasadnione - ocenił - Najgorsze jest to, że nasze stosunki z Włochami też uległy zachwianiu po zmianie władzy i gdyby rzeczywiście doszło do zamachu na terenie Wielkiej Brytanii, to bardzo trudno byłoby nam przekonać opinię publiczną, że nie mieliśmy z tym nic wspólnego - zakończył, co mogło wybrzmieć tak jakby bardziej niż o życie Torelliego troszczył się o wizerunek brytyjskiego ministerstwa i... właściwie to tak było. Dlatego pracował tam gdzie pracował, a nie w Biurze Aurorów.
Isolde roześmiała się cicho, doceniając jego subtelny żart. O tak, planowała zasadnicze zmiany i była gotowa na niejedno, byleby dopiąć swego. - No wiesz, wszystko przed tobą. A jeśli twój asystent się nie sprawdza, to może należy go odpowiednio... zmotywować? Jestem pewna, że znalazłoby się sporo chętnych na jego miejsce - zasugerowała ostrożnie, być może stając się w jego oczach osobą bardzo bezduszną, ale oboje mieli odpowiedzialne stanowiska i jeśli ich podwładni nie wywiązywali się należycie ze swoich obowiązków, to narażali całą skomplikowaną maszynerię Ministerstwa na czkawkę. Słuchała Ryana z uwagą, przeszywając go spojrzeniem swoich błękitnych oczu i chłonąc wszystkie informacje, jakie jej przekazywał. Nie brzmiało to optymistycznie. W głębi duszy miała nadzieję, że Maguire ją pocieszy i uspokoi, zapewniając, że Torelli przesadza albo próbuje zrobić z siebie męczennika. Niestety, wyglądało na to, że pogłoski o bardzo napiętej sytuacji politycznej we Włoszech miały dość solidne podstawy. Pozwoliła sobie tylko na krótki uśmiech, kiedy wspomniał o nagminnym przekręcaniu nazwiska włoskiego ministra. Oczywiście, uczuli na to swoich podwładnych, jednak nawet gdyby któremuś zdarzyła się wpadka, nie byłoby to tak groźne jak niedopatrzenie związane z bezpieczeństwem głowy włoskiego Ministerstwa Magii. Ogarnął ją chłód na myśl, że jej błyskotliwa kariera mogłaby się zakończyć z tak wielkim hukiem - dopuszczenie do przeprowadzenia zamachu na Torelliego na terenie Wielkiej Brytanii byłoby katastrofą, po której mogłaby co najwyżej sprzedawać breloczki z suszonych nietoperzy gdzieś na Śmiertelnym Nokturnie. Mimo tych niewesołych myśli jej twarz pozostała nieporuszona - no cóż, jak spadać, to z wysokiego centaura, prawda? Wypuściła ze świstem powietrze i już miała coś powiedzieć, kiedy rozległo się ciche pukanie. Isolde zawołała "proszę" i drzwi otworzyły się, a do środka zgrabnie wleciała taca z eleganckim serwisem do kawy, ciasteczkami i wszystkim, czego mogli z Ryanem potrzebować, żeby nieco osłodzić sobie tę trudną rozmowę. Wylądowała na środku jej biurka tak łagodnie, że filiżanki nawet nie brzęknęły. - Dziękuję, Delio - powiedziała ciepło Isolde, posyłając uśmiech drobnej brunetce o zadartym nosku i nieco zbyt długiej grzywce, która rozpromieniła się i ni to dygnęła, ni to potknęła się o własne nogi, wycofując się za próg i zamykając drzwi. - Proszę, częstuj się. Dobra kawa i ciastka i tak kosztują ułamek tego, co wyposażenie barku mojego poprzednika, więc nie ograniczam się w tym względzie - uśmiechnęła się lekko, choć zaraz spoważniała i podjęła wątek. - Prawdę mówiąc, miałam nadzieję, że sporo w tym włoskiego dramatyzmu... Zadbam o bardzo ścisłą współpracę z aurorami z ochrony osobistej Torelliego. Moi powęszą trochę, czy jacyś podejrzani Włosi nie zaczęli kręcić się na Nokturnie. No i oczywiśce zaklęcia zabezpieczające na każdym kroku i podwójna obstawa przez cały jego pobyt. Merlinie, chyba będę musiała wstawić tu sobie tapczan - rzuciła pół żartem, pół serio, zdając sobie sprawę, że nadchodzące tygodnie okażą się absolutnym koszmarem i że to właśnie one zadecydują, czy Isolde utrzyma się na stołku. A że coraz bardziej podobał się jej nowy gabinet... nie zamierzała tak łatwo z niego rezygnować. - Nadstawianie karku za ludzi, którzy nie budzą w tobie cienia sympatii, to jeden z gorszych aspektów tej roboty - dodała pod nosem, bo mimo swojego czystokrwistego pochodzenia i arystokratycznego akcentu, Isolde była bardzo liberalna i nie przywiązywała wagi do czystości krwi, a wręcz często miała bardzo niskie mniemanie na temat innych, sobie podobnych, uważając ich za potwornych nudziarzy.
Uwaga Isolde o zastąpieniu nieudacznego asystenta kimś bardziej kompetentnym była trafna i wcale nie bezduszna, w końcu Ministerstwo było poważną instytucją a nie przedszkolem w której zaangażowanie liczyło się bardziej od kompetencji, ale... Cóż. Ryan miał miękkie serce, więc westchnął tylko i uśmiechnął się. - Pewnie masz rację, ale jakoś nie mam serca i ciągle się łudzę że ten gamoń w końcu się ogarnie - przyznał - No i przypomina mi mojego młodszego brata, który też zawsze był do niczego, a teraz, o dziwo, całkiem wyszedł na ludzi... robi aplikację w Wizengamocie - jednocześnie poszkalował i pochwalił Tomasza, z którego był przecież tak dumny że nie szczędził żadnej okazji by poszczycić się jego sukcesem w towarzystwie. I przy okazji zwyzywać od gamoni, żeby nie było za słodko. Zdecydowanie powinien był powiedzieć coś, by osłodzić rozpoczętą chwilę później rozmowę o zawirowaniach we włoskiej polityce, z którymi będą musieli wkrótce się zmierzyć - nie chciał jednak owijać w bawełnę ani tym bardziej bagatelizować faktów, które zwyczajnie nie prezentowały się zbyt dobrze. Dlatego od razu przeszedł do konkretów, by Isolde miała świadomość powagi sytuacji i mogła się przygotować na każdą ewentualność. A tych było naprawdę wiele. Dyskusję przerwało pojawienie się Delii, do której Ryan uśmiechnął się czarująco i podziękował za kawusię, chwaląc mimochodem że pachnie jak w najlepszej włoskiej kawiarni; zaraz też bez skrępowania sięgnął po filiżankę i ciasteczko, oddając na chwilę głos swojej rozmówczyni. Popijał powoli kawę i ze skupieniem kiwał głową na wymieniane przez Izoldę kroki, wyrażając tym samym aprobatę tworzonego planu. - Niestety, zagrożenie jest naprawdę duże, ale wierzę że nikt nie poradzi sobie z zadbaniem o bezpieczeństwo Torelliego tak jak ty - odparł zupełnie szczerze i odłożył filiżankę na blat, by podjąć: - Musimy tylko pamiętać o tym, że oficjalnie pan minister nie życzy sobie wzmożonej ochrony, bo uważa to za oznakę słabości, której przecież nie chce pokazać, więc... będziesz musiała się zastanowić jak to rozegrać jak najbardziej dyskretnie - zauważył, zwracając jej uwagę na bardzo istotny fakt. Idealnie byłoby, gdyby mogli schować wszystkich aurorów pod pelerynami niewidkami, żeby zadowolić ministra. - No i przygotuj się na to, że Torelli będzie podejrzliwy wobec ciebie i twoich ludzi i może wykazywać... dużą niesubordynację - dodał z nieco krzywym uśmiechem, chcąc przygotować Isolde na pracę z naprawdę trudnym człowiekiem. Zaśmiał się krótko po jej nadzwyczajnie trafnej uwadze, bo sam właśnie pomyślał coś bardzo podobnego; ich praca była piękna i satysfakcjonująca dopóki dbali o dobro czy zadowolenie osób zasługujących na szacunek i sympatię. - Pociesz się tym, że przynajmniej nie będziesz musiała być dla niego uprzejma - stwierdził lekko, choć oczywiście nie uważał by przymus miłej pogawędki był porównywalnym poświęceniem z narażeniem życia w starciu z zamachowcem - Co do tapczanu, w Magikei mają takie krzesła biurowe, które rozkładają się do łóżka king size. Polecam - nie wątpił, że zaplanowanie akcji ochrony ministra będzie wymagało od Is mnóstwo czasu i energii, ale nie widział w tym nic złego. Sam przecież żył głównie dla pracy.
W gruncie rzeczy odpowiedź Ryana jeszcze bardziej zjednała mu sympatię Isolde, bo sama też miała tendencję do dawania ludziom kolejnej szansy - jeśli tylko się starali. - Skoro jest tylko gamoniem, a nie ignorantem, to może rzeczywiście jest nadzieja - przyznała z lekkim uśmiechem. - W takim razie, skoro najwyraźniej masz rękę do młodych gamoni, popracuj nad tym swoim asystentem. Bo pewnie miałeś swój udział w wyprowadzaniu swojego brata z otchłani gamoniowatości - zażartowała ciepło. Co prawda miała niezbyt pochlebne zdanie na temat prawników, bo regularnie musiała się z nimi użerać, kiedy utrudniali jej robotę zasłaniając się paragrafami i klucząc dla samej przyjemności kluczenia. Zresztą zawodowa i stereotypowa niechęć była odwzajemniona, bo prawnicy z kolei żyli w przeświadczeniu, że utytłany ziemią i krwią auror, który właśnie dostarczył im groźnego przestępcę, może zabrudzić ich nieskazitelne szaty i jest zbyt nieokrzesany, by pojąć niuanse magicznego prawa. W istocie Isolde była Ryanowi bardzo wdzięczna za to, jak konkretnie naświetlił jej sytuację, niczego nie ukrywając ani nie bagatelizując. Jasne, że miała nadzieję, że napięcia na włoskiej arenie politycznej nie są tak poważne, jak sugerowały to plotki - ale potrzebowała prawdy, a nie głaskania po główce i zapewnień, że nie będzie tak źle. Byli dorośli i odpowiedzialni nie tylko za życie głowy włoskiego Ministerstwa, ale za stosunki włosko-brytyjskie. Posłała mu nieco blady, ale pełen wdzięczności uśmiech, kiedy wyraził swoją wiarę w jej kompetencje. Niewątpliwie było to bardzo miłe, choć byłoby jeszcze milsze, gdyby nie pierwsza część tego zdania. Ta poprzedzająca "ale"... Wzięła sobie rożka z marmoladą i odgryzła kawałek, dochodząc do wniosku, że chyba jest bardzo zestresowana, skoro jej ulubione ciastko staje jej kołkiem w gardle. Popiła kawą, słuchając w skupieniu Ryana, który oprócz przekonania, że Isolde sobie poradzi, nie miał żadnych pocieszających wiadomości. Wypuściła powoli powietrze, próbując zebrać myśli. - Oczywiście... No cóż, w takim razie moi aurorzy po prostu będą działać pod przykrywką. Wiesz, jako kelnerzy albo coś równie idiotycznego... Coś wymyślę, ale dobrze, że o tym wspominasz. Dzięki. Będę musiała skontaktować się z szefem włoskiego biura aurorów - szanse że jest na usługach Cosa Magica są niewielkie, bo dopuszczenie do zamachu zrujnowałoby mu karierę... Wiesz coś na jego temat? - zagadnęła bez wielkiej nadziei, że wiedza Ryana jest aż tak rozległa. Mina trochę jej zrzedła, kiedy wspomniał o podejrzliwości Torelliego, ale właściwie powinna się tego spodziewać. - No tak... Nie ma żadnej gwarancji, że my też nie jesteśmy na usługach Cosa Magica. Merlinie, co za bałagan... Muszę to sobie dobrze przemyśleć - westchnęła, ale nie wyglądała na pokonaną - jej oczy lśniły niepokojem, ale i determinacją, co bardzo zmieniało jej zwykle łagodną i delikatną twarz. - Ja zawsze jestem uprzejma, Ryan. Ja nawet kosza daję uprzejmie i uprzejmie udzielam nagany moim podwładnym. Przeklęte wychowanie - prychnęła z lekkim rozbawieniem. Uniosła lekko brwi, posyłając mu uśmiech, gdy wspomniał o rozkładanych krzesłach biurowych. - Rozumiem, że masz w tym względzie pewne doświadczenie? I pomyśleć, że rozważałam kupno domu... Bardzo nieekonomiczne, skoro pewnie będę sypiać tutaj. Swoją drogą, zaczynam żałować, że pozbyłam się barku... - zażartowała, po czym bez przekonania odgryzła jeszcze kawałek rożka.
Zachichotał z wizji siebie w roli mentora, bohatersko wyprowadzającego Tomka za rękę z otchłani gamoniowatości, bo prawda była taka, że obaj z bratem wciąż w większości kwestii pozostawali gamoniami z tym że na odpowiedzialnych stanowiskach. No, ale tego Isolde już nie musiała wiedzieć. - Przeceniasz mnie... może po prostu wyślę go do twojej asystentki na jakieś szkolenie albo postraszę, że jak się nie weźmie w garść, to go oddeleguję go do pracy w waszym departamencie. Ale by trząsł portkami - uknuł fenomenalny plan naprowadzenia Fairwyna na dobre tory i może, ale tylko może, odrobinkę, wcale aż tak bardzo nie pragnął go naprawiać, bo chociaż chłopak partolił większość rzeczy, to Ryan musiał przyznać, że jego potknięcia stanowiły często doskonałą rozrywkę i oderwanie od ministerialnej rutyny. Może powinien go sobie zostawić, ale na stanowisku błazna... Dywagacje o podwładnych były całkiem sympatyczne, ale nie uchroniły ich przed rychłym przejściem do znacznie mniej prostych i przyjemnych tematów. Widział tę zmianę w twarzy Isolde z chwilą, gdy nowe rewelacje opuszczały jego usta i tylko komplikowały czekające ją zadanie i może nawet przez chwilę miał poczucie winy, że to właśnie on musiał tu przyjść i zarzucić ją tak beznadziejnym przypadkiem na sam początek nowego etapu w karierze zamiast podać na tacy coś oczywistego i prostego, za co po prostu zebrałaby laury. Z drugiej strony, był eks-Gryfonem - oboje byli - więc jednocześnie uważał, że sukces okupiony poświęceniem jest dużo bardziej satysfakcjonujący niż taki, który przychodzi łatwo. Co niesamowitego byłoby w ochronieniu Torelliego przed wyimaginowanym zamachem? Absolutnie nic. - To chyba jedyna sensowna opcja... twoi ludzie na pewno będą zachwyceni - przytaknął na pomysł z przebraniem aurorów, trochę złośliwie wyobrażając sobie takiego Wolfganga serwującego jedzenie; gdy padło pytanie o włoskiego szefa biura aurorów, Ryan zagryzał właśnie kawę ciastkiem, więc nie odpowiedział od razu. A miał do powiedzenia dużo. - Moja droga, ja wiem wszystko na temat wszystkich - oświadczył z nieco podstępnym uśmiechem, poprawiając się na fotelu i przygotowując do przekazania najważniejszych informacji, które były bardzo soczyste (jak na jego standardy): - Już nie szef, tylko szefowa, to po pierwsze, bo Torelliemu niedawno udało się wymienić wszystkie stołki w Ministerstwie... na ile to były uczciwe wybory, a na ile kolesiostwo, to już sama sobie odpowiedz. W każdym razie: Carla Barone. Mówi ci to coś? Nie? - nawet nie oczekiwał odpowiedzi, bo była ona oczywista -Widzisz, mi też nie. Przed awansem nawet nie była aurorką ani nawet magimilicjantką, tylko pracowała w ich Departamencie Finansów... absolutnie nie chciałbym jej posądzać o jakikolwiek brak kompetencji czy uzyskanie stanowiska dzięki prywatnym kontaktom z ministrem Torellim, bo wiele razy byli widywani razem na egzotycznych wczasach, to może nie mieć nic do rzeczy, ale... sama widzisz jak to brzmi. No bo co finansistka może wiedzieć o walce z przestępcami? - rozłożył nieco bezradnie ręce, łyknął kawki i prędko dodał, bo przecież nie chciał zostawić Isoldy bez jakiejś dobrej rady: -Na twoim miejscu skontaktowałbym się raczej z jej zastępcą, ale nieoficjalnym kanałem. Myślę, że w innym wypadku mogłoby to zostać odebrane jako zniewaga, a to nie ułatwiłoby nam pracy. Wiedział, że nie ułatwia jej sprawy, chociaż bardzo się starał; dobrze się składało, że Is była tak porządnie wychowana, bo w innym wypadku mogłaby posłać go w diabły za przekazywanie samych kiepskich wieści. Zaśmiał się cicho z jej uwagi i przyznał w duchu rację - chyba jeszcze nigdy nie widział jej wytrąconej z równowagi czy niekulturalnej - i pokiwał głową, gdy spytała o fotel. - O tak. Sypiałem już na biurku, podłodze i krzesłach ze stołówki i muszę ci powiedzieć, że ten łóżkofotel nie ma sobie równych. A na dom szkoda pieniędzy, masz rację. Lepiej zainwestować w biuro - zachichotał, choć wcale nie była to pozytywna perspektywa i nie życzyłby Izoldzie by musiała rezygnować z życia na rzecz pracy. Dobrze jednak wiedział jak to wyglądało od podszewki. Nie było sukcesów bez poświęceń. - Bardzo dobrze zrobiłaś, inaczej już byśmy leżeli pod biurkiem albo gorzej, śpiewali irlandzkie przyśpiewki - zauważył, a potem zerknął na zegar by skontrolować godzinę - Wiesz... Zawsze możemy nadrobić ten brak barku po pracy... - zauważył z uśmiechem, bo przecież skoro odwalili tu kawał takiej porządnej roboty, to będzie im się należała chwila relaksu i drink albo dwa w nagrodę. Prawda?
Isolde roześmiała się ciepło i pokręciła głową, nachylając się lekko w stronę Ryana. - Sekret Delii (oprócz tego że jest po prostu dobra w tym, co robi) jest taki, że potwornie bała się Cassidy'ego, ale jeszcze bardziej bała się, że jak straci tę pracę, to będzie musiała sprzedawać niezbyt skuteczne amulety w sklepiku swojej babci. Więc kiedy zastąpiłam Cassidy'ego, Delia dostała skrzydeł i dba o mnie, jak może - zdradziła Isolde teatralnym szeptem, szczerze rozbawiona tym, jak duże miała szczęście trafiając na Delię. Wyglądało na to, że zadowolenie było obopólne. - Ale pewnie. Podeślij go do nas. Jedna nocna wycieczka na Nokturn, a będzie błogosławił twoje imię i robił wszystko, żebyś więcej go nie wysyłał do obłąkanych aurorów, którzy się śmieją, kiedy klątwy śmigają im nad głowami - zażartowała, szczerze ubawiona tą metodą wychowawczą. Była bardzo zadowolona, że jej własna asystentka jest nie tylko kompetentna, ale też miła i szczerze jej oddana. Ale nic dziwnego - wybuchy wściekłości Cassidy'ego nawet jego twardych współpracowników czasem przyprawiały o rozstrój nerwowy, a co dopiero biedną Delię, której marzyła się kariera w Ministerstwie, ale nie użeranie się z furiatem, który rzucał butelkami whisky o drzwi. Okropne marnotrawstwo, swoją drogą. Och, Isolde doceniała powab tego wyzwania - mimo że ubiegała się o tej awans bardziej z pobudek idealistycznych i chęci wprowadzenia zmian niż z żądzy władzy, to niedocenianie jej ambicji byłoby dużym błędem. Nie dążyła po trupach do celu, jednak sama doprowadzała się nieraz do stanu, w którym dziwnie takiego trupa przypominała, blada i przemęczona. Do tej sprawy postanowiła podejść rzeczowo - zrobić wszystko, co możliwe, żeby uniknąć międzynarodowego skandalu, a potem rozkoszować się spektakularnym zwycięstwem. Zresztą, pocieszała się w myślach, prawdopodobieństwo, że Cosa Magica postanowi ubić Torelliego właśnie podczas tej wizyty, wcale nie było tak ogromne, prawda? Na pewno wymagałoby to skrupulatnego planowania na obcym gruncie, więc może będzie musiała być GOTOWA NA OKOLICZNOŚĆ, ale niekoniecznie faktycznie STAWI JEJ CZOŁA. - Och, zdziwiłbyś się, jacy z nas uzdolnieni aktorzy. Wierz mi, moglibyśmy nauczyć tego i owego zawodowców, od których wiarygodności nie zależy nic, prócz aplauzu i recenzji. Ja na przykład specjalizuję się w rolach słodkich-idiotek, którym można wcisnąć każdy nielegalny artefakt za bajońską sumę - rzuciła z rozbawieniem, w duchu żałując, że teraz będzie miała stanowczo mniej czasu na takie akcje pod przykrywką. Lubiła je, zwłaszcza współpracując z Jaredem, który zazwyczaj odgrywał rolę jej trochę nieokrzesanego faceta, za którego trochę się wstydziła i którego nieraz wyprowadzała po pijaku z knajpy (choć to ostatnie zdarzało się zarówno podczas akcji, jak i prywatnie). - Słodki Merlinie w pomarańczach... co za potworny burdel - wyrwało się Isolde, kiedy usłyszała, kto jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo włoskich czarodziejów. W jej ustach słowo 'burdel' zabrzmiało tak nienaturalnie, że aż komicznie, ale jej samej wcale nie było do śmiechu. - A czy cokolwiek, co zrobię, nie zostanie odebrane przez tych przeklętych miłośników opery za zniewagę? Łącznie z faktem, że sama jestem szefową biura aurorów, mimo że nasz minister zdecydowanie nie jest w moim typie? - zirytowała się Isolde, mimo to nie podnosząc głosu. Na jej policzki wystąpił lekki rumieniec i Isolde z głębokim westchnieniem nalała sobie wody, po czym upiła kilka drobnych łyków. Zwykle się nie unosiła, ale ta sytuacja wyglądała coraz gorzej. - Czy sądzisz, że istnieje choćby cień szansy, że Torelli poda się do dymisji albo że sprzątną go u nich, zanim tutaj przyjedzie i narobi nam kłopotu? - dodała już spokojniej Isolde, posyłając Ryanowi uśmiech, który dobitnie świadczył o tym, że ona sama takiej nadziei nie ma, ale tak tylko pyta. - Och, w takim razie jesteś ekspertem w tej dziedzinie. Dziękuję, poproszę Delię, żeby mi zamówiła taki łóżkofotel. I pościel z egipskiej bawełny z motywem mandragory - rzuciła z kpiarskim uśmiechem. W gruncie rzeczy już zrezygnowała z życia na rzecz pracy - minęły prawie dwa lata od jej głośnego rozstania z Kadenem, który również pracował w Ministerstwie i był, uwaga, charłakiem, więc ich trwający siedem lat związek był niemałą sensacją, a ich rozstanie podzieliło Ministerstwo - na tych, którzy zawsze uważali, że związek aurorki i charłaka nie ma szans, i na tych, którzy byli straszliwie rozczarowani, bo wizja miłości przezwyciężającej wszystko poruszała romantyczną strunę w ich duszy. Ryan na pewno też znał tę historię, której Isolde nadal nie odchorowała - zwłaszcza że ona i Kaden nie rozstali się z braku miłości, a być może właśnie przez jej nadmiar. W każdym razie mogła sobie spokojnie wstawić łóżkofotel do biura - i tak nie było nikogo, kto czekałby na nią w mieszkaniu. - Znam tylko "The Humours of Whisky" i to nie całe... Jestem tylko Kornwalijką z irytująco snobistycznym akcentem, którego nie umiem wyplenić - zażartowała Isolde. Uniosła z rozbawieniem brew. - Zrzucasz na mnie taką łajnobombę i sądzisz, że w ogóle będzie istniało coś takiego jak "po pracy"? Ha, to chyba to irlandzkie poczucie humoru - prychnęła, kręcąc z niedowierzaniem głową, ale oczy jej się śmiały. Mimo wszystko. Była naprawdę wdzięczna Ryanowi za wszystkie informacje, mimo że żadna z nich nie była dobra.
- Nie dziwię się, trudno nie dostać skrzydeł kiedy się współpracuje z takim a n i o ł e m jak ty - stwierdził, bo że Isolde była boska pod każdym względem i to nie tylko w porównaniu do potwora Cassidy'ego to nie ulegało żadnej wątpliwości. Również się roześmiał, ubawiony wizją swojego nieudacznego pomocnika na Nokturnie, a chociaż spróbowanie takiej opcji, żeby gówniarz w końcu zaczął go doceniać, było niesamowicie kuszące, to ostatecznie skwitował: - Obawiam się, że biedak by tego nie przeżył. Sam mam ciarki jak muszę się zapuścić w tamte tereny... na szczęście z rzadka - przyznał, łaskawie postanwiając że daruje Fairwynowi podobnych atrakcji i może poprzestanie na zasugerowaniu, by udał się do Delii po parę instrukcji jak zaparzyć wyśmienitą kawę i posiadać rozum oraz godność czarodzieja. Albo zagrozi, że jeśli się nie ogarnie, to odeśle go w niekończącą się delegację do samego Torelliego, któremu naprawdę niewiele brakowało do najpaskudniejszych typków ze Śmiertelnego Nokturnu i odróżniało go od nich chyba przede wszystkim to, że nie cuchnął, bo chodził od stóp do głów wypsikany wodą kolońską Magucci. Poza tym - był identycznym, niebezpiecznym łajdakiem co przeciętny czarnoksiężnik. Spojrzał na Isolde znad filiżanki z błyskiem zainteresowania w oku, gdy usłyszał jej stwierdzenie o aktorskich umiejętnościach; nigdy się nad tym szczególnie intensywnie nie zastanawiał, ale teraz dotarło do niego, że rzeczywiście praca aurora opiera się na sprytnych manipulacjach i aktorskich gierkach tak samo jak na znajomości klątw i uroków. Miało to sens. Ale Izolda w roli słodkiej idiotki...? Tego jakoś nie umiał sobie wyobrazić. - Naprawdę? Aż chciałbym to zobaczyć, bo przyznam, że sam prędzej bym w roli idiotki obsadził Wolfa... - stwierdził zaintrygowany, bo emanująca klasą i intelektem Isolde wyglądała w jego mniemaniu jak wszystko, tylko nie przygłupia lafirynda; być może dlatego, że nigdy nie był świadkiem tego jak dobrze potrafi udawać tą drugą. - Ja najczęściej w pracy podszywam się po prostu pod człowieka kulturalnego i obytego - wyznał żartobliwie - Co w towarzystwie Torelliego wcale nie jest proste, żebyś ty wiedziała, jak mnie czasem różdżka świerzbi, jak zaczyna te swoje mądrości o czystości krwi... - dodał, kręcąc głową z westchnięciem, bo na samo wspomnienie zaczynała go boleć głowa. Mimo wszystko wciąż był zdania, że jego praca jest milion razy łatwiejsza i przyjemniejsza niż ta, której podjęła się Isolde i jej podwładni, dlatego nie narzekał zbyt długo i stłumił śmiech wywołany jej bezpardonowym komentarzem. Zapił rozbawienie kawą i czekał aż kobieta skończy wyrzucać z siebie kolejne retoryczne pytania, na które bardzo chciałby jej odpowiedzieć tak, by ją usatysfakcjonować - ale niestety nie mógł. - Prawdopodobnie tak - przyznał szczerze - Jakbyś napotkała jakiekolwiek trudności w komunikacji, od tłumaczenia po łagodzenie wyolbrzymionych zniewag, to mogę pomóc. Barone zbytnio nie znam, ale z jej zastępcą mam dobry kontakt - zaoferował, gotów pomóc jak tylko będzie mógł, ale o mały włos nie byłoby mu to dane, bo zakrztusił się ciastkiem, słysząc jej ostatnie pytanie. - Nie, ale będę się o to modlił, bo to nasza jedyna nadzieja - skwitował, rozsądnie powstrzymując się od cisnącego na usta żartu, że zawsze sami mogą zrzucić się na wynajęcie kogoś z Cosa Magica i załatwić sprawę; byłby to wyborny żart (i kusząca wizja), ale mimo wszystko nie wypadało go wypowiadać. Ściany w Ministerstwie miewały uszy, a ostatnie czego mu teraz brakowało, to posądzenie o terroryzm. Przytaknął z udawaną powagą na plan zakupu łóżkofotela z gustowną pościelą do kompletu, nie do końca wciąż pewny na ile mówią o rzeczywistej sytuacji Isolde a na ile tylko sobie żartują; słyszał co nieco o perturbacjach w jej życiu osobistym i budzącym kontrowersje (choć nie dla niego) z charłakiem, ale nie był z nią na tyle blisko by znać szczegóły. Dlatego też nie miał pojęcia czy teraz kogoś ma i czy te kpiny o pracoholiźmie nie uderzają czasem w jakieś czułe miejsce. Teoretycznie oddanie pracy nie wykluczało budowania relacji - a przynajmniej taką miał nadzieję, bo sam właśnie znalazł się na etapie, gdzie musiał łączyć miłość do Ministerstwa z uczuciem do Noreen. I na razie wychodziło mu to całkiem nieźle i bez większych wyrzeczeń. Oby jak najdłużej, ale kto wie? Uśmiechnął się do Isolde, gdy ta irytująco snobistycznym akcentem prosto z Kornwalii odrzuciła jego zaproszenie i aż złapał się teatralnym gestem za serce. - Nie, moja droga, to jest z a d o ś ć u c z y n i e n i e za tą włoską łajnobombę - odparł - A jak zamówisz wino, to będzie po prostu kultywowanie śródziemnomorskich zwyczajów, must-have jeśli chce się współpracować z Włochami... - kusił, sięgając po coraz bardziej absurdalne argumenty, ale ze śmiertelnie poważną miną - chociaż oczywiście zdradzały go pełne rozbawienia iskierki w oczach.
Isolde parsknęła cichym śmiechem i posłała Ryanowi rozbawione spojrzenie. - Och, teraz rozumiem, dlaczego tak się pniesz po szczeblach kariery. Doskonały dyplomata - zażartowała. - Myślę, że jest kilku stażystów, którzy mieliby pewne wątpliwości co do mojej anielskiej natury - dodała, a jej oczy błysnęły w sposób, który mógł nieco zaniepokoić. Mimo swojej życzliwości, Isolde potrafiła być surowa, a jej rzeczowość i artystokratyczny akcent dodatkowo budowały dystans i onieśmielały - no i jeszcze całkiem niedawno wszyscy musieli mierzyć się z reperkusjami jej wyprawy do Ciemnego Dworu, które w jej przypadku oznaczały wybuchowość i zupełny brak wyrozumiałości dla potknięć młodszych kolegów. - Zdecydowanie odradzam zapuszczanie się tam w ogóle. Można zobaczyć rzeczy, których widzieć się nie powinno... i mieć z tego tytułu duże kłopoty - powiedziała, tym razem zupełnie serio, bo Nokturn był naprawdę zakazanym miejscem, a nie tylko straszakiem dla uczniów. Uśmiechnęła się tajemniczo, widząc, że Ryan jest zaintrygowany wizją jej jako słodkiej idiotki. Wahała się przez moment, ale uznała, że wyświadczył jej tak dużą przysługę, że może mu sprawić tę drobną przyjemność. Na chwilę spuściła wzrok, a kiedy na powrót go uniosła, jej twarz całkowicie zmieniła wyraz. Trudno było w niej rozpoznać skupioną i z natury poważną panią auror - usta rozciągnęły się w marzycielskim, niezbyt mądrym uśmiechu, oczy straciły zwykłą głębię i ostrość widzenia, a głowa, którą zwykle trzymała dumnie uniesioną, przechyliła się lekko, jakby zachęcając do flirtu. - Och, naprawdę? Ale przecież Wolf jest taki poważny... taki elegancki i dystyngowany... Nie, naprawdę nie mogę uwierzyć, żeby ktoś taki jak on mógł udawać naiwnego... Chociaż nie przeczę, jest wspaniałym aktorem - żałuj, że nie widziałeś nas na ostatniej akcji! Wspaniale się bawiliśmy! - roześmiała się perliście, zmieniając nie tyle głos, ile jego właściwości. Mówiła teraz szybko, z wyraźnym ożywieniem i rozbawieniem, wiercąc się nieco na swoim miejscu i śląc Ryanowi kokieteryjne spojrzenia zza wachlarza rzęs. Zaraz jednak umilkła, po czym roześmiała się na swój zwykły sposób - ciepło, ale powściągliwie, niezbyt głośno, choć niewątpliwie szczerze. Wyprostowała się w swoim fotelu i uniosła pytająco brew, wyraźnie zadowolona ze swojego małego przedstawienia. - Uwalniam wewnętrzną blondynkę - skomentowała autoironicznie, po czym upiła łyk kawy. - Hmmm, wobec tego teraz też jesteś w roli - zauważyła w odpowiedzi na jego komentarz, a jej oczy zaraz przybrały zadumany wyraz. - Z drugiej strony chyba każdy z nas częściej coś gra niż nie gra. To wielki luksus - zdjąć wszystkie maski i być prawdziwie sobą - dodała, ale zaraz skupiła się na meritum. Pokręciła głową z ledwie maskowaną odrazą. Nie znosiła piewców idei czystej krwi, mimo że sama mogła pochwalić się "odpowiednim" pochodzeniem - niektórzy twierdzili, że jej związek z charłakiem był policzkiem wymierzonym wszystkim czysokrwistym snobom, ale oczywiście była to wierutna bzdura. Isolde po prostu kochała Kadena, a tak się złożyło, że był on charłakiem. - Odrażające. Pomijając kwestie czysto moralne, etyczne i tak dalej, nie wiem, jakim cudem nie jestem potwornie zdeformowana albo ociężała umysłowo jako osoba teoretycznie czystokrwista. "Teoretycznie" - bo nie wierzę, że po drodze nie zdarzały się jakieś domieszki świeżej krwi. Dlatego jestem bardzo sceptyczna, czy w ogóle istnieje coś takiego jak 'czysta krew'. Nie znoszę tego określenia - powiedziała stanowczo. Była dumna z tradycji swojej rodziny i z faktu, że wielu jej przodków przyczyniło się do rozwoju magicznej społeczności, jednak nie uważała się z tego powodu za lepszą ani tym bardziej nie lekceważyła czarodziejów o innym statusie krwi. Wychodziła z założenia, że dzielenie ludzi ze względu na ich pochodzenie jest źródłem wielkiego zła, któremu konsekwentnie się przeciwstawiała. Odetchnęła głęboko i posłała Ryanowi uśmiech. - Dziękuję, myślę, że faktycznie będę cię prosić o pomoc w tej kwestii. Choć na początku spróbuję nawiązać bezpośredni kontakt z zastępcą Barone - odparła. Wiedziała, że jej komentarz był mało dyplomatyczny, ale na Merlina - dyplomacja była działką Ryana. Ona miała tylko zadbać o to, żeby wszyscy przeżyli tę wizytę i, jak zauważył to wcześniej Maguire, wcale nie musiała być przy tym miła. Na szczęście jej gabinet znajdował się w ścisłej czołówce najlepiej zabezpieczonych biur w całym Ministerstwie, więc właściwie nie było szansy, że ktoś ich podsłucha - niemniej jednak wzięła głęboki wdech, próbując opanować targające nią emocje. - Cóż, chyba wybiorę się do jasnoawidza. Może coś mi podpowie, choć zwykle ich wizje są niewarte złamanego knuta - mruknęła pół żartem, pół serio. Z jednej strony samotność sprawiała jej ból, ale z drugiej... z drugiej czuła ulgę, wiedząc, że nie naraża nikogo, oprócz samej siebie. Jej praca była z gruntu niebezpieczna i nie chodziło jedynie o pościgi i bezpośrednie konfrontacje, ale też o odwety, szantaże i całą resztę, która uderzała nie tylko w samych aurorów, ale też w ich najbliższych. Obejmując to stanowisko Isolde myślała z lekką goryczą, że jedynymi osobami, które naraża, są jej rodzice - emerytowany auror i uzdrowicielka, którzy świetnie sobie poradzą z każdym złoczyńcą. Kaden, jako charłak, byłby zbyt łatwym celem. Dlatego dobrze, że już go nie narażała. - Ach, to zmienia postać rzeczy. Jeśli uznamy to za część przygotowań do przyjęcia naszych włoskich ulubieńców, to myślę, że wręcz nie wypada mi odmówić - stwierdziła z uśmiechem, gratulując sobie w duchu wyboru sojusznika. Mieli zbieżne interesy, podobnie poważne podejście do spraw zawodowych, ale też zwyczajnie dobrze się dogadywali i wszystko wskazywało na to, że nawet jadąc na jednym wózku zmierzającym ku przepaści, mieli szansę na odrobinę humoru i niezłą zabawę. Chwała Merlinowi.
Komplementował Isolde szczerze, oczywiście, ale przy tym ani przez chwilę nie wątpił że kobieta posiada też bardziej groźne, budzące respekt oblicze które mieli okazję poznać tylko nieliczni (i zapewne do dziś tego żałują); w końcu była świetna w swojej pracy, i to tak że Minister powierzył jej sprawowanie pieczy nad całym biurem aurorów. To, czego za to Ryan się po niej nie spodziewał, to zaprezentowana chwilę później postać słodkiej idiotki, typowej blondynki z prześmiewczych przedstawień i kogoś tak zupełnie odmiennego od Bloodworth, że obserwował jej występ z niedowierzaniem. - Jestem pod wrażeniem - przyznał, uśmiechając się z uznaniem, gdy wreszcie powróciła do niego ta Isolde którą znał. Nie dziwiło go ani trochę, że ta broń była tak skuteczna, bo podejrzewał że sam w życiu nie potraktowałby jej zbyt poważnie gdyby był jakimś łajdakiem czy przemytnikiem, a ona dosiadła się do niego w barze na Nokturnie. Być może nawet pochwaliłby się tym i owym żeby jej zaimponować, święcie przekonany że taka trzpiotka w żaden sposób mu nie zagraża. To znaczy, j e m u osobiście na szczęście Isolde nie zagrażała w żadnym wcieleniu, bo przecież byli po jednej stronie i świetnie się dogadywali, nie tylko w kwestiach zawodowych. Mieli podobne poglądy, bo Ryan w stu procentach zgadzał się ze stanowiskiem Izoldy wobec fanatyków czystości krwi; stanowczość, z jaką się temu sprzeciwiała podobała mu się tym bardziej, bo przecież sama należała do tego grona. A on wiedział przecież jak trudne może być wyrwanie się z wpajanych przez rodzinę stereotypów - może nie z własnego doświadczenia, bo na szczęście los oszczędził mu arystokratycznego urodzenia, ale z rozmów z Irvette. Nie potrafił o niej nie pomyśleć gdy temat zszedł na szkodliwość niechęci do mugoli, choć starał się szybko skierować uwagę na coś innego. Chyba nie było sensu teraz tego roztrząsać, zwłaszcza że musiał skupić się na włoskim ministrze i wyzwaniach jakie stały przed nim i Isolde. Zapewnił ją raz jeszcze, że w razie potrzeby służy pomocą o każdej porze dnia i nocy (choć miał nadzieję że kobieta nie weźmie sobie tego zbytnio do serca; obiecał przecież Noreen, że będzie mniej pracował i nie da się już tak wykorzystywać) i zachichotał z planów udania się do jasnowidza celem oświecenia. Gdyby tylko miał pomóc, to czemu nie. Choć obstawiał raczej, że to po wizycie Torelliego Izka będziesz musiała się udać, ale do magipsychiatry. Zachował jednak tę myśl dla siebie, by już jej nie straszyć i nie dobijać, a następnie zmienił nieco front i postanowił dla odmiany zaproponować rozrywkę. Ku jego radości, Isolde nie protestowała gdy zagrał sprytnym argumentem odziania przyjemności w obowiązki; uśmiechnął się szeroko i zaczął zbierać do wyjścia. - Cudownie! To znaczy, chciałem powiedzieć że to okropne, jakich ta praca wymaga p o ś w i ę c e ń - westchnął teatralnie i skubnął na odchodne jeszcze jedno ciasteczko. - To do zobaczenia później w atrium? - zasugerował na pożegnanie, zakładając że spotkają się po prostu jak oboje już zrobią to co mieli w planach na dziś; ustalanie konkretnej godziny nie miało w ich przypadku sensu. I całe szczęście, że akurat w tym momencie opuścił gabinet Isolde, bo korytarzem już biegł do niego bliski płaczu Fairwyn, by przekazać wieści o kolejnym międzynarodowym kryzysie.