Niektórzy twierdzą, że właśnie w tym dębie czarodziejka Nimue uwięziła Merlina - najpotężniejszego czarodzieja w historii magii. Zdania są podzielone, jednak jedno jest pewne - dzieją się tu dziwne rzeczy, a miejsce ma niezwykłą moc.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Szarawy dym delikatnie owijał się wokół szyi Szkotki, a ona ze spokojem wchłaniała do płuc coraz większe jego ilości. Palenie było takie relaksujące - mogła zająć czymś i nerwowe dłonie, i wyprostować jakoś tory myśli, żeby nie były aż tak zawiłe. Zawsze uwielbiała poczuć ten lekko czekoladowy zapach wymieszany z tytoniem, nie przejmując się, że to tak naprawdę trucizna. W końcu z truciznami miała wiele do czynienia, nieprawdaż? Nogi same zaprowadziły jasnowłosą z jej mieszkania w Dolinie aż do rezerwatu, gdzie bywała naprawdę rzadko. Teraz znalazła trochę otuchy w delikatnym szumie liści drzew, a ich lekko pomarańczowe brzegi cieszyły oko dziewczyny. Zastanowiła się przez krótki moment, czy ktoś mógłby ją za palenie w tym miejscu zrugać albo nawet poskarżyć do Shercliffe'ów. Nigdy za bardzo nie rozumiała tych wszystkich zapalczywych obrońców przyrody, chociaż znała się z Leo i Dramą, dla których chodzenie na ONMS było niemalże świętością. Blaithin rośliny postrzegała wyłącznie jako składniki do eliksirów, a zwierzęta jako... no, po prostu zwierzęta. Niektóre były miłym towarzystwem. W każdym razie to nie o nich myślała, gdy szła przez wyłożoną opadłymi liśćmi ścieżkę. Myślała o Casprze i o tym, jak poinformował ją przez sowę, że wyjeżdża sobie do Tajlandii. Myślała o tym, jak targnęła nią wściekłość, ale zaraz potem pojawił się smutek. Nie powinna była reagować aż tak emocjonalnie, ale w ciągu ponad pół roku zdążyła się do niego przyzwyczaić, zdążyła poczuć do tego człowieka sympatię większą niż kiedykolwiek myślała, że będzie czuła. A teraz jedyna osoba na świecie, której bliskości pragnęła - była tak daleko. Co z tego, że mieli lusterka dwukierunkowe i rozmawiali ze sobą co jakiś czas? Co z tego, że Dzióbek, sowa Fire, prawie bez przerwy musiała nosić mu listy? Ona chciała go tutaj, teraz. Zbyt długo wmawiała sobie, że będzie jej łatwo odzwyczaić się od obecności Tease'a, zbyt długo udawała, że nic się nie zmieniło i jest w porządku. Zaciągnęła się mocno papierosem i potarła ramiona skryte pod skórzaną kurtką. Było chłodnawo. Nagle zorientowała się, że trochę drży i nie wiedziała, dlaczego - przecież nie ubrała się aż tak cienko. Oparła plecy o wielki pień dębu obok. Zawsze musiała wykazywać się siłą, ale teraz bardzo chciała chociaż przez krótki moment odpuścić i pozwolić sobie na jeden, krótki szloch. To nie było tak wiele, prawda? Zsunęła się na ziemię i przyciągnęła do siebie kolana, głowę opierając o drzewo. Jak mógł nie zabrać jej ze sobą? Jak mógł z taką łatwością pominąć fakt, że uratował jej życie, że połączyło ich coś wyjątkowego, że obiecywał, że zasługuje na szczęście. Tylko, że Tease najwyraźniej nie potrafił pojąć, że to on był szczęściem Blaithin. Wolną dłonią przesunęła po pobladłej twarzy, ale zaraz całą ją schowała w ramionach. Nie płakała - zrozumiała, że już dawno temu utraciła tę umiejętność. Siedziała więc tak tylko, sam na sam z przyrodą, ciszą i śpiewem ptaków. Sam na sam z myślami.
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Niekiedy, gdy najbardziej pragniemy samotności, nie jesteśmy w stanie jej odnaleźć. Chociażby świat otworzył przed nami nie tylko standardowe ścieżki jakimi zwykle podążamy, a uchylił nam rąbka tajemnicy i przyjął w głąb siebie, wyrzucając nas tam, gdzie nie zwykliśmy odnajdywać ukojenia. Ta myśl kompletnie mnie nie dotyczyła. To było naprawdę moje miejsce, mój świat i kredki. Wpatrzony w leniwie kołyszące się na chłodnym wietrze liście, odnajdywałem w ich żyłkowatych splotach coś więcej niż jedynie pospolitą urodę. Byłem niezwykle skupiony. Muskałem palcami te drobne gałązki, przytulając do nich twarz od czasu do czasu, aby poczuć zapach ziemi. Ubóstwiałem melodię graną przez ciszę tego miejsca. Pojedyncze świergoty ptaków prawie przebijały się przez donośne huknięcia żab, przedzierających się przez okoliczne bagna i stawy, a ja chłonąłem ich obecność całym sobą. Nawet papieros tkwiący w mych ustach nie sprawiał, że czułem się z tym w jakikolwiek sposób niekomfortowo. Zdaje się, że po prostu nie wziąłem tego pod uwagę, iż matka natura może poczuć się urażona moją bezczelną aprobatą dla zanieczyszczania powietrza, a nawet jeśli to zwyczajnie miałem to gdzieś. Teraz był ten czas. Jedyny dzień w tym tygodniu, w którym zdecydowałem się posilić się nikotyną i wreszcie na spokojnie zasięgnąć porady nieba i chmur. Kompletnie nie trafiłem z pogodą, a jednak nie to było ważne. Liczyło się jedynie to, iż wreszcie wyrwałem się z murów szkoły, przygnieciony tak silnym głodem, że aż szkoda mi było samego siebie. Byłem naprawdę żałosny. Zabijałem stresem swój stres, bo czy cokolwiek mnie w życiu bardziej niepokoiło od tego, że ktoś wreszcie przyłapie mnie na popalaniu i doniesie szanownemu w rzyć jego mać lordowi Fairwynowi, memu ojcu, któremu takie zachowanie nigdy nie przystoiło i przystoić nie będzie, chociaż od lat wielu zwykł kosztować drogich cygar? Chyba była jedna taka drobnostka. Pomyślawszy o tym, musnąłem swój policzek, dobrze zdając sobie sprawę, że to już powoli wchodzi mi w krew. Tik nerwowy u dziewiętnastolatka. Świat się kończył. - Przypalisz sobie włosy - szepnąłem nagle, chociaż cicho, co było zaskoczeniem nawet i dla mnie samego, wskazując lekko dłonią na papierosa w jej palcach. Wciąż leżałem na plecach na jednej z gałęzi, ale zamiast w niebo, spoglądałem teraz w dół na kobiecą sylwetkę. Widać dopiero teraz skojarzyłem cichy szmer jej płaczu ze smutkiem i przyswoiłem sobie tę wiadomość. Nie byłem tutaj sam. Natychmiast po raz ostatni zaciągnąłem się gryzącym dymem i wbrew wszystkim zasadom ostrożności, zgasiłem papierosa o gruby pień dębu. Połowa profesorów pewnie w tym momencie wezwałaby Merlina do pomocy w ugotowaniu podobnego heretyka żywcem w kociołku. Nie dbałem o to w tym samym stopniu, w jakim nie chciałem schodzić. Nie wiedziałem dlaczego jasnowłosa płacze i nie pytałem jej o to. Po prostu spoglądałem nienachalnie na czubek jej głowy, gotów odwrócić spojrzenie, gdyby zawstydziło ją moje zainteresowanie. Milczałem. Nie powinno przerywać się starć z podobnymi emocjami, wiedziałem o tym aż za dobrze.
Ciepłe, by nie powiedzieć upalne dni zachęcały do opuszczania murów zatłoczonego, rozgrzanego słońcem miasta. Świat utknął w niejakim zawieszeniu i zdecydowanie chciało się uciec gdzieś na łono natury, by odetchnąć świeższym powietrzem. Wielu czarodziejów za swój kierunek obrało Dolinę Godryka i znajdujący się w niej rezerwat Shercliffe'ów, kuszący pięknymi widokami i przejmującym spokojem. Czy i Wy znaleźliście się tu z tego powodu? Drzewo Merlina było obiektem niewątpliwie wartym zobaczenia – ogromne, majestatyczne, a do tego przepełnione niezwykłą, niemalże fizycznie wyczuwalną magią; żeby go przeoczyć, trzeba by być pozbawionym wszystkich zmysłów.
Julie: pojawiłaś się pod dębem jako pierwsza, może zachęcał Cię spokój i obietnica odosobnienia bijąca z tego miejsca? Podeszłaś bliżej dębu, aby przyjrzeć się spękanej, wiekowej korze i wtedy dostrzegłaś coś zgoła mniejszego, wręcz urokliwego wobec ogromnych rozmiarów dębu – niepozorną roślinkę o czerwonych liściach. Kiedy tylko na nią spojrzałaś, poruszyła się, jakby chciała zachęcić Cię do... rozmowy? Zdawało się, że swoimi ruchami próbuje Ci coś przekazać, że powtarza pochwycone legendy o tym miejscu, powtarzane przez turystów. „Mówiła” dużo i pięknie, aż chciało się jej słuchać – a więc słuchałaś. Może gdybyś wiedziała więcej na temat zielarstwa, rozpoznałabyś w niej karmazynowego szeptnika i natychmiast zaprzestała „rozmowy” z dziwnym kwiatkiem, ale niestety roślina zdołała namieszać Ci w głowie, wzbudzając w Tobie pokłady agresji, o jakie w życiu byś siebie nie podejrzewała. (Przez 3 posty działa na ciebie magia rośliny, wzbudzając w Tobie niewyobrażalną złość) Tom: kiedy przyszedłeś w okolice dębu, Julie już tam była – pochylała się nad kwiatem i zdawała się z nim rozmawiać. Może wzbudziło to Twoją ciekawość, a może zwykły niepokój? Może chciałeś pomóc dziewczynie, która wyglądała na nieco zagubioną?
Wszelkie pytania i ewentualne zażalenia kierujcie do @Elijah J. Swansea, również jeśli dalej będę Wam tu potrzebna
Lubiłam wracać do Doliny Godryka, nawet myślałam o przeprowadzce do tego miejsca. Jednak moja skromna pensja i mieszkanie, które wynajmowałam w Londynie, na razie mi wystarczało. Nie miałam zamiaru prosić się ojca. Na pewno spojrzałby na mnie przychylnym okiem, gdybym jednak dostała pracę w Ministerstwie. Obecnie nie chciałam nic w swoim życiu zmieniać. Właściwie wygodnie było nic nie robić. Czułam się bezpiecznie. Podziwiałam rezerwat Shercliffe'ów, którzy jednak nie cieszyli się moim uznaniem, jeśli chodzi o czystość krwi (chyba zmieniałam się w mojego ojca). Nie mogłam nie znać takiego miejsca w świecie czarodziejów. Słyszałam, że można zobaczyć tu naprawdę wiele interesujących miejsc, a także spędzić miło i ciekawie czas. Dąb Merlina robił na mnie niemałe wrażenie. Chyba każdy mógł wyczuć jego moc, a na pewno my pochodzący z rodów, których krew nie była skalana tymi brudnymi mugolami. Czułam, jak oddziałuje na mnie niesamowita aura tego miejsca. Zbliżyłam się do wielkiego drzewa, zdecydowanie zaczarowana. Przyglądałam się spękanej korze drzewa, aż dostrzegłam roślinkę. Poruszyła się, zachęcała mnie do rozmowy. Mówiła do mnie, a ja do niej, jakbym trafiła na godnego słuchacza i rozmówce. Mądrości, legendy, a także wiedza wypływała z tych czerwonych, uroczych listków. Moja wiedza z zielarstwa raczej nie należała do wybitnych. Nigdy nie interesowały mnie rośliny. Widocznie to był błąd. Karmazynowy szeptnik mamił mnie, a ja nie miałam żadnych oporów, wręcz czułam złość. To uczucie mocno przepełniało cały mój umysł, a także ciało. W życiu nie czułam tak intensywnie żadnej emocji. Chyba przestałam myśleć racjonalnie, w chwili, gdy zaczęłam z nim rozmowę.
Tom Falk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 164
C. szczególne : Czy to, że jest niskim kurduplem nie wystarsza?! Na nadgarstku ma bliznę po oparzeniu!
Tom naprawdę nie wiedział kiedy ta pogoda zmieniła się. Miał wrażenie, że jeszcze wczoraj ziemię pokrywała biała, puszysta pierzynka. A dziś? W jego dormitorium było tak duszno, że nawet on nie mógł tam wysiedzieć i musiał wyjść. Ile to miesięcy nie wychodził poza mury Hgwartu tak dla przyjemności? Chłopak nawet nie był w stanie tego zliczyć, ale dzisiaj to zrobił. Kiedy tylko wyszedł na zewnątrz poczuł ciepłe promienie słońca na sobie. Przygryzł wargę by się nie uśmiechnąć. Gryfon naprawdę rzadko był taki zadowolony. Aż postanowił się wyrwać. Nie wiedział gdzie idzie, ale po prostu szedł. Kiedy znalazł się w rezerwacie zobaczył niesamowity dąb przy którym usadził swoje cztery litery. Zauważył jakąś dziewczynę, która zaczęła gadać coś do jakiejś roślinki. Zaraz czy to... szeptnik? Cholera, nie powinna tego robić. Czy powinien ją uprzedzić? Nie, to nie leżało w jego naturze. Tylko się rozejrzał jakby chciał się upewnić czy ktoś nie powiąże go z tym zdarzeniem. Odchylił głowę i uśmiechnął się drwiąco do dziewczyny. Z drugiej strony fakt, że chciała rozmawiać z roślinami zamiast z ludźmi był niepokojący. Odchylił głowę d tyłu i wzniósł oczy ku niebu. - Jak tam główka? Wszystko okej?- chciał się upewnić. A co jeśli dziewczyna właśnie uciekła z jakiegoś zakładu zamkniętego? może nie wyglądała na taką, ale z drugiej strony nigdy nie widział ich na żywe oczy. Nie powinien jej zaczepiać. Zwłaszcza kiedy widział jej wyraz twarzy. Tom szybko się denerwował. Nie miał w zwyczaju bić kobiet, nie był damskim bokserem, ale jeśli tylko o to będzie się prosiła... zasłuży sobie. Nie był chłopakiem, który ją uratuje.
Przyjemności w moim świecie nie istniały, każde wyjście traktowałam jak próbę lub wyzwanie, zawsze obierając sobie jakiś konkretny cel. Oczywiście niegadanie z roślinami. Wpadłam. Moja niewiedza mnie usidliła jak pierwszaka. Nic się nie liczyło, a słowa, które przekazywał mi dziwny kwiatek, wydawały się jedynymi słusznymi. Czułam złość, wściekłość, nienawiść... Te wszystkie emocje i uczucia, sprowadzały się do jednego negatywnego odbioru rzeczywistości. Nie widziałam nic prócz karmazynowego szeptnika, wszystko inne co miało zamiar mnie odciągnąć, wydawało się teraz złem i zabiłabym bez wahania. Dlatego nie zauważyłam chłopaka, który przyszedł również pod Dąb Merlina, w jakiej sprawie, po co? Właściwie to nie miało żadnego znaczenia. Nie spodziewałabym się tu nikogo, chociaż pogoda sprzyjała, ale czemu właśnie tu ktoś miałby przyjść? Byłam niewinna, nie wyglądałam, jakbym urwała się z zakładu dla obłąkanych. Może dlatego nikt nie podejrzewałaby mnie o ucieczkę z takiego miejsca. Obecnie można byłoby mnie zamknąć z czystym sumieniem. Roślina nadal na mnie oddziaływała i chyba nie zamierzała odpuścić. Odwróciłam się na słowa, które widocznie skierowane były do mnie i w jakimś napadzie szału, który chciał szybko ujść, rzuciłam się na gryffona. Nie użyłam różdżki, wymagało to skupienia, spokoju, a nie złości, która wydzierała się z mojego ciała niczym diabelskie sidła, chcące udusić swoją ofiarę, przy pierwszym mocniejszym szarpnięciu.
Tom Falk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 164
C. szczególne : Czy to, że jest niskim kurduplem nie wystarsza?! Na nadgarstku ma bliznę po oparzeniu!
Tom w swoim życiu miał bardzo dużo przyjemności. Nie przejmował się niczym. Powtarzał kolejny raz tą samą klasę, zawsze na wszystko miał czas. Był z niego naprawdę wyluzowany chłopak, ale to nie znaczyło, że nie potrafił się niczym martwić. Martwił się wtedy kiedy chłopak z nim zerwał, martwił się kiedy Matt wylądował pewnego razu w szpitalu, martwił się że zabraknie dla niego budyniu! A to była prawdziwa przykrość. Dlatego też zawsze schodził na obiad trochę wcześniej by zająć miejsce blisko budyniu. Chociaż rzecz jasna wcale nie musiał bo ludzie się przyzwyczaili, że zawsze ktoś tam siadał i nie mieli z tym problemu. Całe szczęście. Dziewczyna nie odpowiedziała na jego pytanie, ale nie przejął się tym jakoś za bardzo. Może była źle wychowana? Może nie rozmowa w jej głowie. Miał ochotę się zaśmiać odchylając głowę do tyłu, ale tylko pokręcił głową w niedowierzaniu. ile ona miała lat by być taką nieostrożną. Już miał wstać i zmienić miejsce kiedy ta wariatka rzuciła się na niego. Ludzie często się rzucali na niego więc to było norma. Przyzwyczaił się. Uniósł się na nogi i próbował wymierzyć jej cios łokciem prosto w żebra. Dziewuszka powinna bardziej uważać na swoje poczynania. No chyba, że szukała guza albo zwolnienia lekarskiego do pracy. On by aż tak nie ryzykował. Chociaż należy pamiętać, że to był Tom. Zrobiłby coś znacznie głupszego niż rzucanie się na kogoś z próbą uduszenia. Rozejrzał się wokoło by sprawdzić czy ktoś jest w pobliżu, ale nie zobaczył ani jednej żywej osoby. Wymierzył jej cios w policzek by choć trochę oprzytomniała. Nie było to jakieś mocne uderzenie w otwartej dłoni, ale wystarczające by skupiła się na bólu a nie na złości.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Cassius uparł się, że znajdzie je wszystkie, tak po prostu. Skoro do tej pory udawało mu się znajdować ich aż tyle to czemu pod sam koniec miałby się poddać i odpuścić sobie tą piątą. Podobno złapane powyżej tego limitu samoistnie znikały zabierając ze sobą pozostałe. Czy była to prawda? Nie zamierzał się przekonywać, wszak podobały mu się. Kolorowe, okazjonalnie teleportujące się czy opowiadające kawały były dobrymi towarzyszami i godnymi ozdobami jego pokoju. Zamierzał wszystkie zatrzymać na tak długo, aż jakaś tajemna potrzeba nie przekona go do sprzedaży. Póki co miał kasę, więc nie martwił się o to. O wiele bardziej martwił go ten czaszkowy zastój. Nie mógł znaleźć tej piątej, która uzupełniłaby jego braki, a ilekroć tylko natrafiał na jakiś ślad, okazywało się, że jego znajdźka była prawdziwą psotnicą. Ta odszukana pod Dębem Merlina, za nic sobie miała zasady i użarła go mocno w rękę. Warknął na nią (jakby to miało w czymkolwiek pomóc) i byłby zmiótł ją w proch zaklęciem, gdyby nie zaczęła mu kicać po trawniku. Niestety, kiedy rzucił się za nią na ziemię, teleportowała się z cichym trzaskiem zostawiając go takiego leżącego w liściach. No cóż, może będzie miał więcej szczęścia w zamku?
| zt
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Jeden z tych gorszych dni zroszonych przykrością. Wypełniony mocnym zapachem rozpuszczalnika, cichym szuraniem włosia pędzla o blade płótno. Śpiewał melodię samotności, wraz z nieustannym szumem wiatru. Wył w wierzchołkach drzew, obejmując we władanie jego słuch. Plątał włosy, strząsając je na oczy, utrudniając widok. Muśnięcia farby były więc niejednokrotnie przypadkowe. To mu się nie zdarzało wcześniej. Trafiały się za to różne barwy. Kolory wiosny. Lata. Jesieni. Zimy nie, miał jej już dość. Zimy w swoim życiu, w relacjach, w wątpliwościach drążących jego wnętrze. Pracował, chociaż miał wrażenie, że to raczej relaks. Ciapał bezmyślnie. To tu, a to znowu tam, tak jak mu się tylko zamarzyło, chociaż prawie żaden z tych ruchów nie zachował nawet cienia jego perfekcjonistycznej natury. Chciał schować się przed światem, a zamiast tego po prostu do niego wyszedł. Nie zebrał nawet dokładnego zlecenia, po prostu obiecał, że namaluje coś co będzie ładnie wyglądało na ścianie. Jak na jego zamiłowanie do aktów, bardzo niepoważnie potraktował tę ofertę pracy, ale… to dobrze. Odrobina luzu, niemyślenia. Wody szarzejącej od splątanych pocałunków żółci, czerwieni i zieleni. Malował słońce zachodzące nad Doliną Godryka. Zastanawiał się czy to w jakikolwiek sposób oryginalne, ale nie odnajdywał w tych rozmyślaniach absolutnie żadnych odpowiedzi, jedynie więcej pytań. Pozwolił temu po prostu się dziać. Wyobrażał sobie jak owady brzęczą mu nad uchem, inspirował się także i tą melodią. Domalował motyle. Niebieskie, fioletowe, niektóre nawet wściekle żółte przysiadające na rondzie kapelusza człowieka, który spacerował tą ścieżką złożoną z niebieskości. Przeskakiwał nad rzeką trawy, lądując na czerwonych kamieniach niby wyplutych z wulkanu, a tak naprawdę po prostu przyjemnie ciepłych. Mrużył oczy, wydawał się emanować tym szczęściem, spokojem. Nie widział jak za dłonie ciągną go dwie czarne smugi. Czy to były gnębiwtryski? Czyż nie wskakiwałyby wtedy jego uszami? Trudno powiedzieć. Czarując ten obraz, Cassius nie musiał nawet przedstawiać tego aż tak dosłownie. Łopotały na wietrze niby peleryny dementorów, ścierciożerców, futro na łapskach ponuraka. Zwiastowały nadejście kolejnych przykrości, bólu i cierpienia, tak nieustannie obecnych w ludzkim życiu, że wręcz niemożliwych do odegnania na dłuższą chwilę. Nie wystarczyło opędzać się dłonią. Nie starczyło nawet kupić sobie słodyczy, zrobić ulubionej kawy. Nie starczał uścisk bliskiej osoby. Osobiste demony, prywatni kaci. Twoje własne myśli uczepione rękawa. To byli ci wrogowie, cisi prześladowcy, niby komary wgryzający się w myśli. Nakłuwali pozornie miły dzień, wpadali do środka niczym tajni agencji. I nawet nie wiedziałeś kiedy z radości, z prawdziwego szczęścia wpadałeś w pętlę „a dlaczego?”, „co mogę zrobić?”, „jak pomóc?”. To był tylko obraz, w dodatku nigdy nie miał ciągu dalszego. Zawsze zatrzymywał się na tym jednym dniu. Ciepłym i słonecznym, abstrakcyjnym otoczeniu. Na znajomych widokach pochodzących z Doliny. Tym jednym dniu, kiedy myślał, że jest szczęśliwy, chociaż przykrość czekała tuż za rogiem. Zamyślony nie znalazł nawet jajka, chociaż leżało kilka metrów dalej. Przeszedł obok, spakował pędzle, schował farby. Osuszał płótno zaklęciem. Sprzedał je jeszcze następnego dnia, ale nawet zastrzyk gotówki nie wyciszył tego co przez cały dzień błąkało mu się w myślach.
Kiedy zmęczony Różecznik dotarł do drzewa, z pewnością tylko ktoś bardzo bystry mógłby uznać, że jest poniekąd podekscytowany. Jednak jak tu poznać po ospałych, żółwich rysach? Czy może bardzo powolnych ruchach? Może po fakcie, że wielki kwiat na jego grzbiecie kołysał się odrobinę żwawiej niż zwykle. W każdym razie Różecznik jeszcze nigdy nie dotarł tak daleko. Przeszedł cały rezerwat w poszukiwaniu magicznego dębu i dopiero dziś udało mu się tu dotrzeć. I nasz bohater był całkowicie... rozczarowany. Żadnej wielkiej magii odczuwalnej, wydać się mogło brak jakiegokolwiek człowieka w okolicy, albo chociaż jakieś ponętnej Różeczniczki. Pewnie był przekonany, że drzewo, które było tak ważne dla innych spełni przynajmniej jakiekolwiek jego życzenia. A miał on jedno, bardzo ważne. Chciał przestać być tak strasznie samotny! A był samotny z jednego, prostego powodu...
Rzuć k6
Czemu Różecznik był pariasem wśród innych różeczników?:
1 - Jest jeszcze wolniejszy niż inne i nie mógł ich zwyczajnie dogonić. 2 - Jego kwiat na grzbiecie był ogromny i inne różeczniki mu zazdrościły. 3 - Jest niesamowicie leniwy, jeszcze bardziej niż inne i nie mógł się za nic zabrać na czas. 4 - Jego odchody są bardzo śmierdzące i inne różeczniki się tym brzydziły. 5 - Je za kilka różeczników i wyjadał wszystkim owady. Dlatego też był najgrubszym różecznikiem w rezerwacie. 6 - To najmniejszy różecznik w lesie. Nie może nikogo dogonić, bo jest przez to wolny, wszyscy wyśmiewają się z jego małej róży na grzbiecie i każda pani różeczniczka jest od niego większa.
Pewnie dlatego kiedy Różecznik zobaczył chudego, bladego chłopaka pod drzewem (cokolwiek tam nie robił), jego oczy roziskrzyły się radośnie, ale też czujnie na nieznajomego. Czy to może być początek niesamowite przyjaźni między Dareczkiem, a...
Dodatkowo jeśli chcesz wiedzieć jaki jest dominujący kolor kwiatu tego uroczego Różecznika zakręć kołem alfabetu i wymyśl kolor na wylosowaną literkę.
W każdym razie niezależnie od powodów dla których nie miał nigdy znajomych, albo jak sądzi, że się nazywa najważniejsze było jedno - Różecznik bardzo chciał mieć nowego przyjaciela. Jednak czy widział w nim Darrena? Póki co stworzenie stoi wlepiając spojrzenie w pana Shawa, a wokół niego latały owady.
Aby zdobyć zaufanie Różecznika musisz mieć odpowiednią ilość punktów. Rzuć kostką k100, by sprawdzić ile ich masz na początku. Im mniejsza liczba, tym niższe zaufanie żółwia. Możesz do nich dodać wszystkie Twoje punkty z ONMS, które masz w kuferku.
Na całe szczęście, rezerwat przy Dolinie Godryka otwarty był dla zwiedzających. Darren praktycznie całą zimę spędził z dala od niego - i nie, żeby tutejszy las był jego ulubionym miejscem w Brytanii czy coś w tym stylu, ale czasami brakowało mu spaceru po terenach zielonych, na których nie musiał się martwić tym, czy gdzieś za zakrętem ścieżki nie czai się rodzina mugoli zmierzająca na piknik. Tutaj mógł swobodnie używać magii - choć teraz akurat Shaw nie miał żadnego ku temu powodu. Siedział na jednym z wystających ponad powierzchnię ziemi korzeni wielkiego dębu, obserwując kątem oka narośle na korze legendarnego drzewa, które według opowieści pamiętało czasy samego Merlina - albo i jeszcze starsze. Proces rozprostowywania nóg przerwał Darrenowi jednak pewien niespodziewany gość - stworzenie przypominające żółwia ze sporej wielkości, jaśminowym kwiatem na grzbiecie. Krukon nachylił się lekko, odganiając leniwym ruchem dłoni parę insektów obijających mu się o policzek. Oparł się dłońmi o kolana i zmrużył oczy, próbując sobie przypomnieć nazwę zwierzęcia - był pewien, że gdzieś już o nim czytał albo słyszał. - Serwus, maluchu - rzucił w końcu, przypominając sobie w końcu że mówi do różecznika - dziwnej, symbiotycznej hybrydy magicznego zwierzęcia i rośliny, lubującej się w jedzeniu... Bardzo powolnym ruchem Darren wyciągnął różdżkę i, przy pomocy łagodnego obrotu, rzucił na obijającą się o jego twarz chmurkę muszek niewerbalne Arresto Momentum. - Głodny? - spytał, równie ostrożnym ruchem magicznego kijka posyłając zamrożone w locie owady w stronę pyszczka różecznika.
Przygody Smrodliwego Zdzicha Czy to jest przyjaźń czy to jest kochanie?
Zdzisiek spoglądał podejrzliwie na nieznajomego chłopaka, by mierzyć się z nim spojrzeniem niczym w starych westernach. Nie miał w końcu pojęcia czy to przyjaciel, czy może kłusownik, który postanowił w ramach kółka rozbić się w rezerwacie i zjeść go na kolację. Jednak póki co z lekką ostrożnością uznał, że Krukon nie jest szczególnym zagrożeniem, mimo to nie podszedł bliżej chłopaka*. Różecznik nie wiedział co ma zrobić jednak pragnienie bliskości spowodowało, że postanowił popatrzeć się jeszcze na Człowieka. Serwus. Biedny Zdzich nie miał pojęcia co oznaczają te słowa, jednak uznał to za niesamowicie miła w brzmieniu melodia. Dlatego z ciekawością przekrzywił głowę, uznając że poczeka na dalszy rozwój wypadków. Z wahaniem patrzy jak zbliżają się do niego owady, które podsyła mu chłopak. Patrzy się na swoją strawę z niezbyt dużą ufnością, aż w końcu otwiera buzię, by poczekać aż te wlecą mu do mordki, skoro same tak chętnie do niego przybyły. Chwila, coś tu nie gra... To nie on je do siebie przyciągnął... Czyżby to dzięki Człowiekowi? Czy to możliwe, że ma jeszcze lepsze sposoby zdobywania pokarmu niż on? Przeżuwał z zastanowieniem pokarm, nadal stojąc w miejscu i zastanawiając się (bardzo powoli) co powinien zrobić. I z tego stresu w tej całej sytuacji, Zdzich zrobił niewielką, lekko smrodliwą kupkę. Niespecjalnie widoczną, ale z pewnością można było ją poczuć. Z zażenowaniem nawet ruszył z miejsca, by udawać, że to wcale nie on. W końcu może Człowiek również będzie się nim brzydził jak inne różeczniki... Żeby odwrócić uwagę, Zdzich zatrzymuje kilka latających stworzeń w powietrzu i stara się zmusza je do tańca wokół Darrena w chaotyczny sposób. Chce jedynie go zabawić, chociaż wybrał do tego nieszczególnie bezpieczne dla ludzi, wściekłe osy.
*wynik ponad 50 ufności, mniej niż 80
Żeby różecznik za tobą poszedł musisz mieć 80 punktów z ufności różecznika. Możesz stracić punkty lub zdobyć za uprzejme zachowanie. Zwróć uwagę na reakcje Zdziśka i co zrobił. Kiedy napiszesz posta, pojawi się siedem głównych punktów, które sprawiały, że dostajesz dodatkowe punkty, lub co odejmowało je. Kreatywne podejście może być nagrodzone, poza głównymi celami. Im wyższy wynik, tym większe będzie przywiązanie Zdzicha - Różecznika w przyszłości.
Aktualny wynik: 58 + 10 za nakarmienie = 68
Dodatkowo: Rzuć kostką k100! Jeśli będziesz miał więcej niż 50, możesz użyć w swoim poście słowa, które zrymuje się z imieniem Zdzisiek, co z pewnością wywoła reakcję zwierzęcia.
______________________
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Na drodze do szczęśliwego rozwiązania kwestii różecznikowej - bo okaz stojący przed Darrenem wyglądał tak, jakby jego stadko nie znajdowało się w zbyt bliskiej odległości - stały dwie przeszkody. Pierwszą z nich był odór, który najwyraźniej wydawały z siebie zwierzęce odchody. Co prawda Shaw nie był ekspertem ani od opieki nad magicznymi stworzeniami - nie wiedział więc czy to u różeczników naturalne - ani od zielarstwa - nie miał więc też pojęcia, czy tak śmierdząca kupka będzie wyjątkowo dobrym nawozem, po czyszczeniu oranżerii ze zgniłych czyrakobulw był jednak ekspertem od dbania o swój nos. Machnął więc różdżką przed własną twarzą, rzucając niewerbalne Essentia Mirabile i oddychając z ulgą, kiedy smród ustąpił miejsca zapachowi pszczelego wosku. Krukon stężał jednak ponownie, kiedy różecznik postanowił go zaatakować - albo sprawić mu prezent - nasyłając na niego prawie że rój wściekłych os, które trzymały się z daleka od Shawa tylko dzięki najwyraźniej działającym 'psychicznym' zdolnościom zwierzęcia. Darren zmrużył oczy i stuknął się różdżką w skórę, rzucając na siebie niewerbalne Metusque. Piaskowa, twarda bariera powinna być wystarczającą przeszkodą dla osich żądeł - pozostało jedynie zadbać o to, żeby różecznik nie posłał ich w kierunku Shawa. Krukon powoli więc kucnął, starając się nie sprawiać wrażenia zbyt spiętego. - Spokojnie, misiek - powiedział ostrożnie, kiwając delikatnie głową - Em... zgubiłeś się? - spytał, nie mając szczerze mówiąc zielonego pojęcia, czy różeczniki - posiadające w jakimś sensie wyższe funkcje mózgowe polegające na kontrolowaniu owadów - rozumiały ludzką mowę.
Przygody Smrodliwego Zdzicha Czy to jest przyjaźń czy to jest kochanie?
Zdzich przyglądał się jak Darren macha różdżką wokół siebie, nie bardzo wiedząc o co chodzi, jednak nie wyglądał na zdegustowanego jego odchodami. Chłopak obok co prawda rzucił zaklęcie, które sprawiło, że kupę Zdzicha można było łatwiej znieść. Jednak najważniejsze, że Shaw nie wyraził się w żaden sposób niepochlebnie o tym przykrym incydencie jeszcze dosadniej. Właśnie dlatego skierowane były do Darka pszczółki, by mógł wesoło sobie z nimi pohasać. Co prawda nie podjął się tańca, przez co Zdzisiek odrobinę się zafrasował, jednak Człowiek widocznie nie bał się niesamowitych mocy różecznika. Mimo to niepewnie patrzył na to co jego nowy kolega wyczyniał z niebezpieczną, według żółwia, różdżką. Zdzisiek?? Czy on powiedział właśnie jego imię? Podniecony różecznik otworzył szeroko ślepia i zaczął iść znienacka w stronę Darrena (a raczej się ciapać do niego), z czułością patrząc na chłopaka. Mógłby to powtórzyć! Tak samo jak pierwsze słowo, które do niego wypowiedział. Mimo wszystko Różecznik postanowił, że pójdzie z Krukonem jeśli ten tylko będzie chciał gdzieś się z nim wybrać... Czy to możliwe, że samotność Zdzicha zakończyła się?
Aktualny wynik: 68 + 10 +10 - 5= 83
Za co były punkty:
1 - Dla Różecznika najcudowniejszą rzeczą, którą powie jest Serwus. Za każde powtórzenie słowa, dostaniesz dodatkowe 10 punktów. 2 - Za próbę pogłaskania, zapoznania się, dotknięcia Różecznika, dostajesz 10 punktów. Za zbyt gwałtowne, odejmowane również 10. + 3 - Zwrócenie uwagi na brzydką kupę, odejmuje 10 punktów. -5, bo trochę odetchnął 4 - Przedstawienie się różecznikowi dodaje Ci 5 punktów. 5 - Taniec z osami dodaje Ci 10 punktów. 6 - Ucieczka przed robakami odejmuje Ci 10 punktów. 7 - Ponowne nakarmienie dodaje Ci 5 punktów. 7 - Wyrzucenie kostki więcej niż 50, dodaje Ci 10 punktów +
Dodatkowo: Jeśli napiszesz wątek na min. 3 posty od postaci lub jednopostówkę na co najmniej 2000 znaków, możesz w nim założyć, że tak długo dawałeś imiona rymujące się z Misiek, że zgadłeś imię Zdzicha.
Darren jest pierwszym prawdziwym przyjacielem Zdzicha. Kolejne trzy wątki Zdzich śledzi Darrena, bo nie umie bez niego żyć. Czaruje wtedy inne zwierzęta w domu Shawa i kiedy skrzat próbuje je okiełznać, Zdzisiek wyrusza za Darkiem. Musisz rzucić k100 w trzech różnych wątkach by sprawdzić ile metrów od Ciebie jest Zdzich i porozmawiać z nim, bądź eskortować do domu. Zdzisiek w końcu nauczy się czekać na swojego najlepszego przyjaciela grzecznie samemu.
/Zdzich ZT
______________________
Oliver F. Fox
Wiek : 14
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 135
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
Strony podręcznika do eliksirów, który trzymał zgodnie z otrzymaną listą lektur na pierwszy rok, nie pachniały świeżością, a wilgocią i tą obcą ostrością nieznanych mu składników, które skleiły ze sobą co po niektóre strony. Nie przeszkadzało mu to jednak w szaleńczej ekscytacji i czystej miłości do nauki, która podsyciła się tylko, gdy w pełni zaczęło do niego docierać, jak ogromne możliwości ma przed sobą. W każdej wolnej chwili pochłaniał tekst podręczników, fantazjując o rzucanych czarach, przygotowywanych eliksirach czy nawet pielęgnowanych w szklarni roślinach. I wydawało mu się, że na swoją dzisiejszą misję przygotował się idealnie. Wszystko zaczęło się od rozdziału poświęconemu eliksirowi wzrostu. Wyobraźnia szybko podsunęła mu myśl, że właśnie tę swoją wadę, wiecznie wytykaną przez innych podopiecznych w jego rodzinie zastępczej, powinien spróbować skorygować magią jako pierwszą. Szybko sporządził listę potrzebnych składników, dochodząc do wniosku, że większość z potrzebnych ziół posiada już teraz zasuszone w swoim atlasie roślin. Największy kłopot miały sprawić mu produkty odzwierzęce, o których myśl nawet w bezpiecznym ukryciu pod kołdrą posyłała mu po plecach ciarki niepokoju. Zupełnie odsunął na później plan zdobycia krwi salamandry, nieszczególnie chcąc myśleć o tym, że miałby odebrać stworzonku życie, woląc skupić się teraz na dużo prostszym w jego mniemaniu zadaniu. Przeczytał dwa razy calutki rozdział w wypożyczonym z biblioteki podręczniku do ONMS, by dowiedzieć się jak najwięcej o zupełnie obcych mu do tej pory Tchminorkach, po czym dzień w dzień poszukiwał miejsca, w którym te rozbzyczane owady mogły się ukryć. I w końcu nadszedł ten dzień, gdy stanął przed potężnym dębem, dzielnie naciągając na swoją głowę przygotowany z abażuru i rajstop ochraniacz na głowę, po czym z drobną fiolką w kieszeni zabrał się za wspinanie na głęboko zbrużdżone czasem drzewo, z trudem pokonując każdy centymetr w górę, aż w końcu z piekącymi od kory dłońmi opadł zupełnie wycieńczony na najniższej z gałęzi. Wtulił się mocno w silną gałąź drzewa, szepcząc do niej szczere prośby o pomoc Melina w spełnieniu swojego postanowienia i między jednym słowem a kolejnym, poczuł nagle otulającą go siłę i mobilizację, które napełniły go dziecięcą nadzieją. Z cichym sapnięciem podźwignął się do pionu, wspinając się dalej, by zabrnąć do wypatrzonej przez siebie dziupli, przysiadając przy niej, by ciekawsko zerknąć w jej ciemną głębię.
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Odkąd przeprowadziły się do niego jego własne dzieci to starał się w weekendy spędzać z nimi czas, a przynajmniej z Casaandrą skoro syn postanowił wyjechać na wakacje z Hogwartem. Dzisiejszego poranka dziewczyna wybyła jednak do koleżanki, a on uświadomił sobie, że przez chwilę nie musi być ojcem skoro został… sam. Wybrał się więc na piesze wycieczki, które zawsze rozpoczynał i kończył w Dolinie Godryka. Zamierzał spędzić tu dobre parę godzin i przemyśleć co ma niby robić z własną córką nazajutrz, w niedzielę. Nie potrafił inaczej spędzać wolnego czasu niż tutaj, w Dolinie. Teleportował się niedaleko głównej ścieżki, gdzie parę przecznic dalej znajdował się wielki Dąb Merlina. Ruszył spacerem ścieżką, w międzyczasie zaklęciem unosząc notatnik w powietrzu. Samopiszące pióro notowało jego słowa, a on znowuż układał na głos plan pracy na najbliższy poniedziałek. Nawet tutaj, w otoczeniu zieleni, nie potrafił zostawić pracy w spokoju. Minął Dąb. W pierwszym momencie nie zauważył niczego dziwnego lecz kiedy parę sekund później ta uporczywa lampka w głowie zaświeciła, sygnalizując, że coś jest tutaj nie tam. Cofnął się i zlokalizował siedzącego dosyć wysoko chłopaczka. To ojcowskie ziarno w jego trzewiach urosło teraz do niebotycznych rozmiarów, zmuszając go do zainteresowania się. Rozejrzał się naprędce w poszukiwaniu jakichś opiekunów chłopaka, rodziców czy kogokolwiek, kto mógłby mieć oko na dzieciaczka. Tym większe było jego zdziwienie kiedy oprócz nich nie dostrzegł żywej duszy. Uniósł dłoń na wysokość swoich brwi, aby osłonić wzrok przed palącym słońcem i zmrużył oczy, przyglądając się z niepokojem dzieciaczkowi. Nim się obejrzał to nogi same go niosły w jego stronę bowiem oczyma wyobraźni widział jak ten nie tylko spada, ale może być też brutalnie wyproszony przez potencjalnie zamieszkałego w dziupli stworzenia. - Słodka Morgano, zdajesz sobie sprawę, że jeśli coś wyskoczy z dziupli to zlecisz z hukiem na ziemię? - odezwał się swym tembrem, zadzierając wysoko głowę i patrząc na jasną buzię chłopaka. Ile on może mieć lat? Osiem? Kto normalny puszcza dziecko bez opieki gdziekolwiek? Nawet George, który raczej nie mógłby startować na Ojca Roku, pojmował, że dzieci trzeba po prostu pilnować bo inaczej coś je zje.
Oliver F. Fox
Wiek : 14
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 135
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
Szybko okazało się, że przygotowany przez niego hełm nie sprawdzał się w swojej roli, bo ledwie nachylił się do odnalezionej dziupli, a już poczuł nieprzyjemne szarpnięcie, gdy dyndająca wesoło nogawka rajstop zaczepiła o jedną z gałęzi. Początkowo w uporem próbował wyszarpać się złośliwie trzymającemu go drzewu, czując się niemal tak, jakby dąb nie chciał pozwolić mu zbliżyć się do odnalezionej dziupli. W końcu westchnął cierpiętniczo, musząc powtórzyć sobie wyczytaną w czasopiśmie Czarownica radę: "Ubranie nie może krępować Twoich ruchów" Zdjął więc swój rajstopowo-abażurowy hełm, pozwalając mu zawisnąć między gałązkami i właśnie wtedy, gdy miał już sięgnąć dłonią z fiolką w głąb drzewa, odruchowo spojrzał w bok za nagle posłyszanym męskim głosem. - Dzień dobry! - odkrzyknął od razu wesoło, jednak tak naturalny uśmiech zniknął mu szybko z ust, gdy po raz pierwszy spojrzał w dół. Z cichym krótkim okrzykiem wczepił się mocno w grubą gałąź, na której do tej pory tak beztrosko siedział, mając wrażenie, że ziemia zaczęła dziwacznie falować mu przed oczami. - Przepraszam, proszę to za trzymać. Nie wiedziałem, że nie wolno! - poprosił jak najgłośniej, zaciskając oczy w szczerym przerażeniu, bo i przez doświadczenie odebrał słowa mężczyzny jako groźbę, nie przestrogę. I nawet w ozdobionej mroczkami ciemności wciąż miał wrażenie, że buja się we wszystkich kierunkach, jakby znajdował się na łajbie podczas sztormu, nie solidnym, nieruchomym drzewie. Wszystko to sprowadzało go do jednego, dość oczywistego wniosku - to mężczyzna na dole musiał czarami rozkazać dębowi zrzucić go na dół. - Proszę przestać, proszę, proszę, proszę! - jęknął płaczliwie, ani myśląc drgnąć, póki dziwaczne obroty nie ustaną, a już na pewno nie zamierzając choćby minimalnie rozchylić boleśnie zaciśniętych powiek.
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Niejeden dorosły człowiek nie miałby w sobie tyle werwy, aby z tak niepewnej i niebezpiecznej pozycji wesoło witać przechodnia. Uniósł lekko brwi, zaskoczony tą pogodnością i brakiem pomyślunku. Co rusz ukradkiem rozglądał się za potencjalnymi rodzicami bądź opiekunami chłopaczka. Kiedy ten krzyknął, błyskawicznie wyciągnął różdżkę, gotów go łapać za pomocą magii. Ten jednak nie spadł (na szczęście) choć wyraźnie stracił nie tylko pewność siebie, ale i odwagę. Nie miał pojęcia co miałby "zatrzymać" skoro absolutnie nic się nie ruszało. Chyba, że miał na myśli tajemniczego ktosia, być może mieszkającego wewnątrz dziupli. - Po prostu nie wkładaj tam na ślepo rąk tylko ostrożnie zejdź na dół. - cóż innego miałby mu poradzić? Nie chciał używać zaklęć na obcym dziecku, ale skoro chłopak wyraźnie spanikował to musiał naciągnąć tę zasadę i pomóc mu z pomocą magii. Mógłby również wspiąć się obok jednak zejście na dół byłoby zdecydowanie utrudnione. Podszedł zatem tuż pod gałąź, na której ten siedział. - Hej, rzucę na ciebie czar i cię stamtąd ściągnę. Poczujesz łaskotanie na plecach i lekkie zawirowanie w brzuchu. - wolał go uprzedzić, aby ten w panice nie wyślizgnął mu się spod mknącego czaru. Wycelował różdżkę w jego plecy i niewerbalnie inkantował "Mobilicorpus". Niewidzialny błysk pomknął wprost w chłopaka, wsiąkając w niego jak woda w gąbkę. Poczuł, że trzyma go mocno w ryzach. Uff. - Teraz najtrudniejsze. Musisz puścić gałąź. Nie spadniesz, zaufaj mi. Podtrzymuję cię zaklęciem. - postarał się, aby brzmieć jak najłagodniej tylko potrafi. Był ojcem, potrafił się odzywać z czułością (sęk w tym, że tak często tego nie praktykował, ale cśś) i tą nutą bezpieczeństwa w głosie. Zastanawiał się co chłopaka sprowokowało do wspięcia się na wysokość bez odpowiedniej asekuracji.
Oliver F. Fox
Wiek : 14
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 135
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
Szybko poczuł jak mięśnie spina mu stres - ten dopiero poznawany przez niego lepiej rodzaj strachu, który od razu miał ochotę jakoś rozchodzić, rozgadać. Problem w tym, że gdy uświadomił już sobie jak wysoko nad ziemią zawisł, to problemem okazywało się nawet nakreślenie zawsze uspokajającego go znaku na wnętrzu dłoni. W wiecznie nakreślaną kciukiem linię serca wbijał się teraz boleśnie chropowaty kawałek kory, której Ollie nie zamierzał puszczać i faktycznie nie puścił nawet wtedy, gdy rozluźnił już ścisk mięśni, dzięki którym tak mocno obejmował solidną gałąź drzewa. Zacisnął nie tylko powieki, ale i zęby, by nie rozproszyć rzucającego na niego czar mężczyzny, zimne mrowienie magii przyjmując jako wyraźne ostrzeżenie, że każde słowo może zwrócić się teraz przeciwko niemu. Miał wrażenie, że unosi się w powietrzu całą wieczność, a jednak bał się zerknąć w dół choćby i spod przymrużonych powiek, zbyt mocno obawiając się, że pod wpływem strachu zacząłby miotać się niekontrolowanie, co spowodowałoby wyrwanie się z czaru i bolesny upadek. Dopiero gdy poczuł na kolanach miękkość trawy pozwolił sobie na otwarcie oczu i otępiałe wyprostowanie palców. Na ziemię upadły więc wypuszczone z dłoni kawałki kory, a zamglone od wilgoci spojrzenie niepewnie uniosło się w górę, by pierwszy raz spojrzeć z bliska na swojego... właśnie, kogo? Bo Ollie wciąż nie był pewny czy mężczyzna go uratował od nieprzemyślanej decyzji czy może jednak przerwał mu dobrze zaplanowaną akcję. Nie był też pewien czy czeka go kara, skarga do opiekunów czy może wszystko zakończy się na krótkim upomnieniu. - Przygotowałem się odpowiednio - zapewnił więc szybko, zrywając się gwałtownie do wstania na drżących z przejęcia nogach, pozwalając by strach przerodził się w mobilizację do uniknięcia nieprzyjemnych konsekwencji. - Przeczytałem cały rozdział o Trzminorkach w podręczniku i rozpisałem cały plan - pociągnął dalej, szybko ściągając z siebie mały plecak, by wygrzebać z niego zeszyt, otwierając go na odpowiedniej stronie, by unieść go do oczu mężczyzny, ukazując mu podpunktowo wypełniony plan działania:
Znaleźć odpowiedni słoik ✓ Zrobić notatki o Trzminorkach ✓ Zrobić osłonę na twarz. Siatka na ryby i kapelusz Rajstopy i drut z abażuru ✓ Znaleźć ul Trzminorków ✓ Zdobyć miód Trzminorków
Jedno spojrzenie w górę jednak uświadomiło mu, że mężczyzna z pewnością ma go za młodszego, niż jest w rzeczywistości. Nie mógł mieć mu tego za złe, skoro doskonale zdawał sobie sprawę, że nie wygląda jeszcze na te swoje jakże poważne jedenaście lat, więc szybko zmienił strategię, prostując się dostojnie. - Nie wziąłem pod uwagę wysokości. Bardzo Panu dziękuję za pomoc. Człowiek całe życie uczy się na błędach - dodał śmiertelnie poważnie, próbując brzmieć jak najdojrzalej, by pokazać mężczyźnie, że całe to krępujące zajście było tylko drobnym wypadkiem przy pracy, a nie normą. Sięgnął po kredkę, by naskrobać dodatkowy punkt "test odporności na wysokość", zaraz po tym podając przybory mężczyźnie. - Jeśli by Pan zechciał, to chętnie przyjmę od Pana adres, bym mógł posłać oficjalną sowę z podziękowaniami - dodał, będąc całkiem pewny tego, że właśnie to zrobiłby teraz na jego miejsce szanujący się Czarodziej, po czym pewnie wyciągnął przed siebie dłoń gotową do uścisku. - Oliver Flynn Fox, miło mi poznać.
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Na całe szczęście chłopak nie popadł w panikę i pozwolił się opuścić powoli na trawnik. Nie chciał wyobrażać sobie co mogłoby mu się stać, gdyby nikt go tutaj nie zobaczył a tym bardziej nie zasugerował dokładniejszego zadbania o własną asekurację. Schował różdżkę kiedy tylko chłopak wylądował bezpiecznie na ziemi. - Wszystko w porządku? - poczuł się w obowiązku dopytać o samopoczucie, bo mimo wszystko mogło to być dosyć szokujące uświadomić sobie odległość od bezpiecznej ziemi. Wsunął ręce do kieszeni spodni i gotów był ograniczyć się do krótkiego wykładu dotyczącego samotnego wchodzenia na drzewo, następnie zapytać o opiekunów prawnych i w zależności od odpowiedzi po prostu udać się na swoją własną pieszą wycieczkę. Coś nie pozwalało mu przejść obojętnie. Chłopak przejął inicjatywę i od razu począł się usprawiedliwiać. Sekundę później wodził wzrokiem po notatkach, które nie pasowały mu do zainteresowań u tak młodego człowieka. Słodka Morgano, on w jego wieku łapał bzyczki za skrzydła, bo chciał latać, nie myślał o robieniu notatek i wkładaniu rąk do ula. - Zalecam dopisać znalezienie sposobu asekuracji. - bezpieczeństwo jest najważniejsze. Cóż rzec, w Dolinie Godryka bardzo łatwo można się obić, coś złamać bądź natknąć na jakieś zwierzę, które popatrzy na ciebie niczym na słoną przystawkę. Następne słowa chłopaka wpędziły George'a w niemały szok. Mnę miał przez chwilę nieco ogłupiałą bowiem słownictwo tego małego skauta robiło wrażenie... dziewięciolatek i takie wyrażanie się...? To kojarzyło mu się z wychowaniem wśród tzw. arystokratycznych rodzin. Uniósł brwi jeszcze wyżej i lekko zdezorientowany podrapał się po potylicy. - Całe życie, mówisz? - a ty ile go przeżyłeś, że musisz się na nich uczyć? to etap kiedy powinieneś je popełniać raz za razem, a jakiś twój opiekun powinien nad tobą wisieć i cię upominać. Mimowolnie uśmiechnął się, kiedy chłopak coraz bardziej go zaskakiwał. - Spokojnie, jedne podziękowania mi wystarczą. - uniósł dłoń i potrząsnął nią, odmawiając aż takiego zaangażowania w okazanie wdzięczności. Nie spodziewał się takiego zachowania po dziecku, a wydawało mu się, że widział już wiele w trakcie pokracznego wychowywania swoich bliźniaków. Uśmiech nie opuszczał jego twarzy przy oficjalnym przedstawieniu się. - Mi też miło, Olivierze. Jestem George, George Walker, skoro tak. - uścisnął lekko jego drobną dłoń. - Zachodzę w głowę po co ci cała masa informacji i badań nad trzminorkami. Trwają wakacje, a ty nie wyglądasz jeszcze na ucznia Hogwartu. - rozmasował swoją brodę, na której pojawił się już jednodniowy zarost i przeniósł wzrok na dziuplę w drzewie. - Ponadto, Dolina Godryka nie jest specjalnie bezpiecznym miejscem dla samotnych wędrowców. - niby on takowym również był jednak co tu ukrywać, miał trzydzieści pięć lat na karku i co tydzień zapuszczał się w dzikie odmęty miasteczka, nierzadko wracając z siniakami bądź otarciami.
Oliver F. Fox
Wiek : 14
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 135
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
Wzrok na chwilę zamgliło mu otępienie, gdy próbował domyślić się czym jest asekuracja, ledwo powstrzymując się od odruchu zapytania o to mężczyznę, w porę upominając się, że tym nie doda sobie poważania w jego oczach. Przez chwilę obaj musieli wyglądać na zupełnie zdezorientowanych swoimi słowami, a jednak spinający Olivera stres zniknął zupełnie, przegoniony przez ulgę przy solidnym uściśnięciu dłoni (w który włożył całą swoją siłę). - Dolina jest super! - zaprotestował może nieco zbyt żywo, wybijając się na chwilę z roli, więc i odchrząknął znacząco, jakby mogło to zresetować jego reakcję. - Jest naprawdę wspaniała i interesująca. Mamy tutaj wieeele ciekawych miejsc historycznych i darmowy dostęp do składników na eliksiry, tylko trzeba uważać na magiczne stworzenia. Zwłaszcza jak się idzie do lasu, ale jeśli jest się cichutko, to można bez problemu się wycofać, gdy się zobaczy na przykład takiego trolla leśnego... - rozgadał się błyskawicznie, gdy tylko podłapał temat, w którym mógł chociaż trochę wykazać się wiedzą, jednocześnie dopisując w swoim zeszycie "aserukacja!!!", zanim nie zamknął go energicznie. - I muszę Pana poprawić, bo tak się składa, że jestem uczniem Hogwartu - poinformował dumnie, co prawda sam zamek widząc tylko z oddali podczas wycieczki do Hogsmeade, a jednak już po otrzymaniu listu ze szkoły czując się oficjalnie do niej przyjętym. W końcu nie musiał czuć się Gryfonem, Puchonem czy Krukonem, by móc się czuć Hogwartczykiem. - Umrę jeśli nie uwarzę eliksiru wzrostu, a do tego potrzebuję miodu Trzminorków - poinformował poważnie, machając dłonią w stronę dziupli, nie do końca biorąc pod uwagę jak komicznie lub alarmująco mogą brzmieć te słowa, bardziej skupiając się na tym, że śmierć stanowi dość przekonującą motywację do usprawiedliwienia jego zachowania.
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Słodka Morgano, nie potrafił zachować się w obecności tego chłopaka. Nie miał pojęcia jak ma go traktować. Przecież to dziecko, które chwilę temu dyndało na wysokiej gałęzi, a jego jedyną osłoną były rajtuzy włożone na twarz. Słowotok w jaki popadł mógł mącić w głowie, bowiem sposób jego mówienia pasował do osoby zdecydowanie starszej. - Brzmisz jakbyś już parę razy się tutaj kręcił. - rozejrzał się po okolicy i otulał go chłód kiedy wyobraził sobie samotnie wędrujące po rezerwacie dziecko. Schował różdżkę i postarał się, aby jego aparycja przybrała nieco przystępniejszy wyraz twarzy. Zdawał sobie sprawę, że czasem wyglądał zbyt poważnie, a póki Olivier chciał z nim konwersować to istniała jako tako kontrola, że nic mu się nie stanie dopóki George czuwa. - Domyślam się, że dopiero pierwszy rok? - nie da wiary, że druga klasa skoro na pierwszy (i każdy kolejny) rzut oka dał mu raptem dziewięć lat. Nie wnikał już dlaczego postanowił zatem nazwać siebie już Hogwartyczkiem, ale nie było to na tyle drażliwe, aby wymagało naprostowania. Uniósł nieco wyżej brwi słysząc w jego głosie zaciętość, zaś dobór słów dawał jasno do zrozumienia, że to nie jest czczy kaprys. Doceniał to. - Rozumiem, że to dla ciebie bardzo ważne i nie spoczniesz dopóki nie zdobędziesz tego składnika, tak? - modulował swój głos na nieco łagodniejszy. Zastanowił się na głos cichym "hmm", gdzie też rozmasował brodę pokrytą dwudniowym zarostem. - Mam propozycję. Pomogę ci pobrać miód z ula trzminorków jeśli powiesz mi jaki miałeś na to sposób... - na tyle rozumiał zachowanie chłopca, aby przeczuwać, że będzie chciał mieć w tym swój wkład. Byleby nie wchodził na drzewo to niech chociaż wykaże się swoim pomysłem. - W zamian obiecaj mi, że eliksir wzrostu będziesz warzyć w towarzystwie eliksirowara bądź kogoś, kto mniej więcej zna się na rzeczy. - dodał. Nie był jego ojcem, aby mu tego zakazać, a doceniał jego ambicję, gorliwość i pracowitość. Chłopak wyglądał na osobę, która bierze do siebie wiele słów więc miał nadzieję, że propozycja zostanie przyjęta i odpowiednio zrealizowana. Chociaż tyle mógłby dla niego zrobić jako przypadkowy przechodzień o dobrze rozwiniętej empatii.
Oliver F. Fox
Wiek : 14
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 135
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
Zupełnie nie widział tej powagi George'a, a przynajmniej nie postrzegał jej jako czegoś, co miałoby go stresować czy martwić, gdy widział już, że mężczyzna nie zamierza się na niego złościć, ani na niego krzyczeć. Przez ostatnie dwa lata nauczył się dostrzegać tę subtelną różnicę, na którą odpowiednio szybka reakcja już nie raz pomogła mu uniknąć nieprzyjemnych konsekwencji. - No pewnie. Mieszkam niedaleko. Często uciekamy z siostrą z domu, żeby się tutaj pokręcić. Czasami spotykamy takich miłych ludzi jak Pan, ale moja siostra nieszczególnie lubi, em, zawierać nowe znajomości - wyrzucił z siebie, zwalniając nieco przy jednym słowie, którego doboru nie do końca był pewien. Rozproszył się na chwilę, próbując zrozumieć czym właściwie jest czasownik zawierania, dochodząc do wniosku, że musi chodzić o jakiś zawór - Baby po prostu ten zawór przyjaźni trzymała zakręcony, przez co nie nalatywało jej żadnych nowych relacji. Niechętnie przytaknął na przypuszczenie mężczyzny, niezadowolony z tego, że dojrzewanie nie uderzyło w niego jeszcze w pełni, szczerze przerażony, że i w samym Hogwarcie uczniowie będą patrzeć na niego z pewnym niedowierzaniem, że naprawdę jest ich rówieśnikiem. - Tak - przytaknął więc już gorliwiej, w jednej chwili zyskując zupełnie nowe pokłady motywacji, by zdobyć dodatkowe centymetry wzrostu, które może nie pomogą mu wyostrzyć jego dziecięco-pućkowaych rysów twarzy, ale przynajmniej dadzą mu przewagę spojrzenia na innych z góry. - Obiecuję- odpowiedział szybko, szczerząc się wesoło w wyrazie tryumfu. - Nawet znam kogoś odpowiedniego! Jest ledwo dorosły, ale bardzo dojrzały i jest prawdziwym mistrzem eliksirów. Wymyślił nawet swój własny eliksir, który pozwala zamienić się w syrenkę. Ale taką baśniową syrenkę, nie trytonicę. Pisali o nim w Proroku codziennym - wyrzucił z siebie, prostując się i wypinając pierś przy rozpierającej go dumie z tego, że może pochwalić się swoją niedawno zdobytą znajomością, z każdym kolejnym słowem mocniej zaciskając dłonie na trzymanym notesie, by w końcu zamilknąć w nagłym ogłupieniu, gdy w pełni dotarły do niego słowa Pana George'a. - Jak to jaki sposób? - zapytał tępo, wyciągając z kieszeni szklaną fiolkę. - Sposobem było wejście na górę, przysunięcie się jak najbliżej dziupli i włożenie ręki do środka - zademonstrował, wyciągając rękę przed siebie, wykonując fiolką ruch nabierania niewidzialnego płynu, wyobrażając sobie, że miód w odnalezionej dziupli zwyczajnie pływa sobie swobodnie, wypełniając odnalezioną dziurę.
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Nie miał powodu, aby się złościć na to dziecko. Gniewać... tym bardziej. Ot, zmartwił się widząc kogoś tak młodego w dosyć niepewnej sytuacji i w dodatku bez opiekuna. Uznał zatem, że jego obywatelski obowiązek został spełniony. Nie znaczy to, że odwróci się na pięcie. Młody chłopak zaintrygował go swoją postawą, mową i tymi dużymi oczyma, które do złudzenia przypominały mu oczy Liama kiedy ten był jeszcze kochającym go dzieckiem. Poczuł niejako ulgę na wieści, że to nie pierwsza jego wycieczka. Nie musiał zatem już się niepokoić losem obcego dziecka. Przystroił na ustach uśmiech. - Przyznam ci szczerze, że mam podobną sytuację z własną siostrą, z tym, że to ona lgnie do ludzi i pragnie ich poznawać, a ja byłem tym, który stronił od towarzystwa. - pozwolił sobie na tę drobną dygresję, przywołując do myśli obraz rozgadanej i niebezpiecznej dla świata Edith, gotowej wywrócić świat do góry nogami dla tych, których kocha. W historię o prawie-dorosłym mistrzu eliksirów potraktował z lekkim przymrużeniem oka, obiecując sobie podpytać Theodore'a czy nie ma może ostatniej prenumeraty gazety. Chętnie poczyta na ten temat, skoro Olivier już o tym wspomniał. Nie miał znowuż powodu, aby nie wierzyć w złożoną przez niego obietnicę. Dzieci rzadko kłamią... chyba, że wchodzą w okres nastoletni to historia bywa burzliwa. - A więc jakaś sławna osoba... no dobrze, hm, zastanówmy się. - podrapał się po brodzie i spoglądał na ul, szukając w pamięci odpowiedniego zaklęcia, które mogłoby tutaj wspomóc w pobraniu trochę miodu. Sam George prędzej poszedłby do apteki po ten składnik aniżeli miał go wydobywać, ale cóż, sytuacja wymaga jakiejś pomysłowości. Przejął od chłopca fiolkę i uśmiechnął się do niego pogodnie. - Owszem, ale zmodyfikujmy ten plan. Trzminorki lubią zjadać pokrzywy. Zerwiesz ich trochę z okolicy? Skoro już mamy wziąć od nich ten miód to chociaż dajmy coś w zamian. - poprosił o pomoc chłopca i ocenił odległość do najniższej gałęzi. Nie ma co zaprzeczać, aby pobrać nieco miodu musiał podejść zdecydowanie bliżej, bowiem nie mógł na oślep rzucać czarów wprost w ich gniazdo. Kiedy już dostał parę pokrzyw, wsunął je w przednią kieszeń kurtki. - No dobrze, teleportuję się na tamtą gałąź i spróbuję użyć jednego zaklęcia. - poinformował Oliviera, cofnął się dwa kroki i momentalnie wkroczył w tunel teleportacyjny, przenosząc się ruchem wirującym prosto na gałąź, która zadrżała pod ciężarem jego ciała. Siedział na niej, trzymał się górnej odnogi i nie zawracając sobie głowy zerkaniem w dół, zapuścił żurawia do dziupli. Oczom się ukazało coś na kształt kokonu z ledwo widocznymi liniami, które jednocześnie stanowiły chyba wejścia trzminorków. Włochate robaki łaziły w te i we wte, a on zastanowił się dlaczego bawi się w tę misję. Jest na to za stary. Z pomocą magii przesunął liście pokrzywy na pobliską gałąź i odczekał chwilę aż chociaż kilka owadów się nim zainteresowało. Otworzył fiolkę i rzucił czar spowalaniający na największy tłok trzminorków. Przysunął tam dłoń z naczyniem i zebrał kilkanaście kropli gęstego syropu o intensywnym zapachu. Kiedy skończył, fiolka została zakorkowana, a on się deportował i wylądował trzy metry obok chłopaka. - Jest tam jakieś dwieście trzminorków. Lepiej nie wkładać tam ręki na oślep. - podszedł do chłopca i podał mu fiolkę z gęstym płynem.
Oliver F. Fox
Wiek : 14
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 135
C. szczególne : Nadmierna dbałość o dykcję, więc gdy się podekscytuje jego "r" może brzmieć nieco zabawnie; specyficzny, nieco niezręczny uśmiech, który prezentuje niemal cały czas; zapach jabłkowej gumy balonowej; okulary z grubymi szkłami
Zaciekawił się i nawet nachylił nieco do przodu, słuchając o tym, że jakieś inne rodzeństwo mogło mieć tę samą dynamikę charakterów, jaką miał on z Baby - co ucieszyło go tym bardziej, że w swojej pokrętnej logice widział w tym pewne zapewnienie, że naprawdę są rodzeństwem, nawet jeśli nie łączyło ich wcale żadne pokrewieństwo. - Ale teraz już pan nie stroni - zauważył z drobnym opóźnieniem, uśmiechając się szeroko dumny z wyciągnięcia tego wniosku. - Sam mnie pan zawołał i do tego daje się mi pan zagadywać. A proszę mi uwierzyć, że mało kto daje - pociągnął dalej, niemal mając przed oczami karcące spojrzenie Baby, za to, że otwiera się zbytnio przed nieznajomym, jednak siostry nie było dziś u jego boku - pozwolił więc sobie zignorować to przeczucie. Oczy mimowolnie otworzyły mu się mocniej, jakby próbowały pomieścić wzbierającą się w nich nadzieję na sukces, gdy podążał spojrzeniem za zastanawiającym się nad dalszym planem mężczyzną. Nieświadomie przydreptał w miejscu niecierpliwie, próbując nieco rozchodzić trzymające go emocje i zaraz już pędem rzucił się na skraj drogi, by pierwszą odnalezioną pokrzywę zerwać zupełnie bezmyślnie. Dopiero piekący ból ukłucia niemal niewidocznych igiełek pokrzywy ocucił go na tyle, by uzbroić się w dorodny liść nieznanego mu zioła, przy jego pomocy dużo ostrożniej i z większym szacunkiem ułamując kolejne łodyżki pokrzywy. Zaraz mógł już sprezentować zielony bukiecik mężczyźnie, cichym "Proszę uważać, kłuje" przestrzegając go, by ten chwycił zioła za zabezpieczający je liść. - To wyżej niż się Panu wydaje. Z dołu to nie wygląda tak strasznie - zmartwił się o tę pewność siebie mężczyzny, nie chcąc wcale gasić jego zapału (w końcu zupełnie by mu się to nie opłacało!), jednak nie chcąc wcale też być świadkiem wypadku czy mieć na swoim sumieniu czyjeś zdrowie. Cichym gaspnięciem podziwu skomentował precyzyjną teleportację i na zmianę to pozerkiwał kontrolnie w stronę zdobywającego miód mężczyzny, to znów spanikowany uciekał kilka kroków w tył, jakby mężczyzna miał spaść na ziemię wraz z całym rojem oburzonych trzminorków. - Udało się Panu! - wyrzucił z siebie podekscytowany, jakby potrzebował powiedzieć to na głos, by naprawdę w to uwierzyć. Niemal podskakiwał w miejscu z radości, gdy przyjmował na swoje dłonie wypełnioną miodem fiolkę, nawet nie próbując kryć fascynacji, która uciekała z jego oczu. - Dziękuję. Jest Pan super, naprawdę, Panie George. Dziękuję super mocno - dodał pospiesznie, impulsywnie rzucając się do przodu, by uściskać mężczyznę z całych swoich sił, niemal od razu zaczynając już biec w stronę swojego domu w obawie, że mężczyzna zaraz zdązy się rozmyślić. - Na pewno się Panu odwdzięczę, gdy tylko Pana gdzieś spotkam! Do widzenia! Proszę pozdrowić siostrę! Dużo zdrowia życzę! - krzyknął już z dalszej odległości, próbując naśladować formułki, które słyszał wśród dorosłych.