Niektórzy twierdzą, że właśnie w tym dębie czarodziejka Nimue uwięziła Merlina - najpotężniejszego czarodzieja w historii magii. Zdania są podzielone, jednak jedno jest pewne - dzieją się tu dziwne rzeczy, a miejsce ma niezwykłą moc.
Błyskotliwą uwagą było co najwyżej pomachanie puszystą kitą. Frederick nie lubił bezsensownych przepychanek słownych, chyba że mógł dzięki temu zdobyć przewagę, która najbardziej mu się podobała. Tutaj jednak nie mieli się o co sprzeczać, a przynajmniej z takiego założenia wychodził Shercliffe, który doskonale wiedział, jaka była jego towarzyszka. Oboje to wiedzieli, że z radością pchała się w ogień i często z tego powodu kończyła nie tak, jak powinna. Teraz zaś kiedy łączyła ich szczególna więź, Frederick zdawał sobie z tego sprawę jeszcze lepiej niż wcześniej, odnosząc dziwne wrażenie, że Mulan pchała się specjalnie tam, gdzie nie powinna, żeby przekonać się, co na tym zyska i do czego to tak naprawdę doprowadzi. Bo można było oczywiście mieć jakieś wątpliwości w tym względzie. Potrząsnął łbem, pozbywając się tych wszystkich myśli i już po chwili był przy młodych, którymi zaczął się zajmować. Starał się bardzo uważnie podejść do osłabionego osobnika, dostrzegając wyraźnie, że jego tylne nogi nie były w stanie odpowiednio się wyprostować. Tkwiły w przykurczu, który uniemożliwiał mu dalszy ruch i było to coś, na co musieli zwrócić uwagę. Trzeba było natychmiast zająć się jego rehabilitacją, co oczywiście nie było proste, tym bardziej że stworzenie było zwyczajnie zafascynowane pyłem i matką, której mu brakowało. W tej chwili stroszyło pióra, próbując uciec, łapiąc pył w dziób i próbując skakać, przed czym Frederick powstrzymywał je niemalże siłą. Spodziewał się, że za chwilę zrobi się tutaj gorąco, ale mimo to robił wszystko, by uspokoić młode i ściągnąć z niego pył, który wyraźnie go drażnił. Aż za bardzo. Shercliffe zarejestrował gwałtowny ruch i chociaż uchylił się, został ugodzony dziobem w przedramię, co skwitował cichym parsknięciem pełnym bólu. W następnej chwili krzyknął jedynie do Mulan, żeby się wycofała, a młode zaczęło krzyczeć, wzbudzając tym samym niepokój stada, na co Frederick musiał się wycofać, przybierając jak najszybciej postać lisa, by umknąć przed tym, co nadchodziło, choć musiał przyznać, że miejsce, w które został ugodzony i tak go bolało.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Akurat wspomniana puszysta kitka z pewnością mogła przykuwać wzrok. Pod tym względem Shercliffe na pewno przewyższał sporo dzikich lisów, które nie zawsze mogły się poszczycić tak pokaźnym i pokrytym gęstym grubym futrem ogonem. Czasami miała wrażenie, że potrafiłaby bez większego trudu odnaleźć tego konkretnego animaga w stadzie lisów. Po prostu było w nim coś znajomego. Jej ciągłe pchanie się w kłopoty zwykle miało jakiś sens. Chodziło często o osiągnięcie jakiegoś celu albo zbadanie czegoś. Chęć przygody, głód wiedzy z zakresu tej empirycznej... Zawsze mogła się w jakiś sposób z tego tłumaczyć. Teraz w zasadzie też chciała coś osiągnąć poprzez igranie z agresywnymi hipogryfami. Nie miała kompletnie pojęcia na tema tego, co działo się z młodym osobnikiem, którego doglądał Shercliffe. Sama zajmowała się tymi silniejszymi przedstawicielami stada. Domyśliła się, że coś jest nie tak dopiero w momencie, gdy usłyszała niepokojący dźwięk. Poczuła też jakieś drobne ukłucie bólu i mrowienie w przedramieniu. Frederick. Wiedziała, że coś mu się stało i był w niebezpieczeństwie. Rzuciła wiadro z mięsem gdzieś na bok i teleportowała się kawałek od miejsca, w którym pozostawiła mężczyznę, zaczynając rozglądać się za nim lub też dobrze znanym jej lisem.
Nie podobało mu się to, co się stało, ale wiedział, że nie może dalej drażnić stada, tym bardziej że teraz doskonale widział, jak bardzo było podenerwowane. Wszędzie pełno było pyłu wróżek i chociaż wyraźnie młode były pozostawiane w tyle, same sobie, to jednak starsze osobniki reagowały dość agresywnie, by nie powiedzieć, że zdecydowanie niewłaściwie, kiedy zaczynało się coś dziać. Chciał tego uniknąć, ale jak łatwo było się domyślić, nic nie było takie proste w życiu i dlatego musiał uciec jak najszybciej. Z uwagi na ranę, nie był na pewno taki szybki, jak być powinien, ale i tak zdołał zbiec z miejsca zdarzenia, nim stado postanowiło zrobić z niego gustowny szalik albo przekąskę przed kolejnym posiłkiem. Frederick miał wrażenie, że wyczuwał irytację poszczególnych osobników, że działo się tutaj coś złego i chciał temu jakoś zapobiec, ale obawiał się, że podejście do nich ponownie, będzie niesamowicie utrudnione. Niestety. Młode zaś potrzebowało fachowej pomocy, a to oznaczało nie tylko zwierzęcego uzdrowiciela, ale również cierpliwości opiekunów, którzy będą go doglądać. Dotarł do Mulan, by tam ponownie przyjąć swą właściwą, ludzką formę, orientując się, że hipogryfy skierowały się ku młodym, które otoczyły i zachowywały się teraz agresywnie. Miał nadzieję, że nie wydarzy się nic gorszego, tym bardziej że ostatnio z Mulan nie bardzo popisywali się rozumem. Pulsowanie rany było nieprzyjemne, ciepło, jakie się od niej rozchodziło, przypominało mu, że będzie musiał się tym zdecydowanie szybko zająć. Teraz jednak musieli pospiesznie usunąć się z terenów stada, co zamierzał uczynić, gdy tylko przekaże najważniejsze wiadomości. - Będzie wymagało wiele opieki, ale jeśli agresja starszych osobników się nasili, będziemy musieli zabrać młode i je odchować. Widzisz, co się dzieje – mruknął, uciskając dłonią miejsce, w które został zraniony, czując, że podsumowanie dzisiejszego dnia nie będzie przyjemne i faktycznie dołoży im pracy. Wyglądało bowiem na to, że zwierzęta faktycznie nie były w stanie zajmować się swoimi młodymi i wkrótce mogli spodziewać się porzuceń, o których trudno było myśleć, wiedząc, ile wiązało się z tym pracy.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Żadnemu z nich się to nie podobało, ale niestety byli w pozycji, gdzie nie mogli kompletnie nic poradzić na zaistniałą sytuację. Rozwiązanie jej leżało kompletnie poza ich możliwościami. Mogli jedynie czekać na to, aż pył w jakiś sposób zniknie sam albo zadzieje się coś, co spowodowałoby, że jednak odczuwane skutki jego obecności nie będą aż tak tragiczne. Naprawdę cieszyła się z tego, że udało jej się opanować teleportację w takim stopniu, że pozwalała jej ona na błyskawiczne przemieszczanie się z miejsca w miejsce. Przynajmniej, gdy chodziło o te niewielkie odległości, bo przy większych zawsze potrzebowała pewnego skupienia, które jednak przychodziło jej nieco gorzej niż zwyczajne wycofanie się w jakiś pobliski punkt. Takie drobne skoki wydawały się niemal instynktowne. Korzystały z jej pamięci, poczucia kierunku, a także wzroku przez co to wszystko było dużo prostsze. W końcu jednak znalazła się tuż przy nim. Z początku przypominał zwyczajnego lisa, ale zaraz przemienił się w swoją ludzką formę. Wyglądało na to, że w pobliżu nie znajdowało się więcej agresywnych hipogryfów. Te zawróciły i zainteresowały się na nowo pozostawionymi wcześniej młodymi. Przynajmniej chwilowo mieli spokój i mogli porozmawiać jak ludzie. - Z pewnością. Zastanawiam się czy im szybciej tego nie zrobimy nie będzie lepiej. Nie wiadomo do czego będą zdolne, a młodymi trzeba byłoby się zająć jak najszybciej, aby nie doszło do jakiegokolwiek permanentnego zwyrodnienia - powiedziała jeszcze, bo w tym przypadku nie chciała marnować zanadto czasu. Przez moment przyglądała się jeszcze Frederickowi musiała upewnić się w jakim stanie się znajduje. Zaproponowała mu opatrzenie rany i udanie się w kierunku leśniczówki, gdzie mogliby złapać oddech po tym szalonym wyczynie.
z|t x2
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Wątek w Żądlibusie (prywatny camper Trevora, Holly i Ceda) zaparkowanym w tej lokacji
Nie był gotowy na dziewiętnastego września. Mówiąc wprost, był psychicznie przeciążony i to znacząco wpływało na jego obecny stan. Przebodźcował się a wrzącą w żyłach krew, budzona przez nadchodzący w nocy księżyc, uniemożliwiała wyciszenie się. Co zamykał oczy to drżały. Słyszał w głowie, widział w ciemności dziesiątki wspomnień z ostatnich dni. Wypadek w zbrojowni, deficyt obecności Ceda - nie wystarczały mu chwilowe rozmowy, tęsknił za biwakami, niedawne pijaństwo z Imogen przez co skończył z dziwnym uciekającym tatuażem a wcale nie pamiętał etapu kiedy ktoś mu go grawerował na skórze, wredne ułożenie ust szefa, gdy wymagał więcej a płacił śmieszne pieniądze, pouczanie przez panią Finch odnośnie zbyt częstego wpadania w tarapaty, trudne i różnorodne rozmowy z Benjaminem, które zajmowały osiemdziesiąt procent przestrzeni jego umysłu… Mnóstwo lekcji, prac domowych, wymagań, błędów, planów, spojrzenia nauczycieli z dzisiejszego dnia - niektórzy nie kryli niechęci widząc co się z nim dzieje, inni współczuli, co było chyba gorsze. Właściciel Miodowego Królestwa czepiał się głupot, wredni klienci, którzy próbowali go zdenerwować, widmo utraty kolejnej pracy… ścisk w trzewiach od ciągłego hamowania się i przestrzegania zasad ostrożności. Tłumił w sobie zbyt wiele aby dzisiaj mieć siły to utrzymać. Nie bez powodu nie chciał się dzisiaj z nikim widzieć bo wiedział, że cierpliwości ma tyle ile kot napłakał. Do tego doszła wczorajsza kłótnia z bratem, ohydnie żartującym na temat przelecenia Holly, kpiące żarty ojca aby “wyluzował”, świadomość, że tata spotyka się już oficjalnie z mamą Ceda… chciało mu się wyć i przy tym wyżyć. Nie dawał rady. Dzisiaj nie dawał sobie rady. Przez ostatnią godzinę wyprowadził dobre kilkaset ciosów prosto w swój worek treningowy, dziś przywieszony do drzewa z racji, że nie oddalał się od Żądlibusa dalej niż kilkanaście metrów. Odciął się od towarzystwa, zamknął wizzengera mimo, że ten wołał informując o pojawiających się wiadomościach. Był zmęczony nie tylko wysiłkiem jaki teraz włożył w wyżycie się ale też przez akonit, który sprawiał, że mięśnie miał zesztywniałe, temperaturę ciała wyższą a oddech bardziej świszczący - zażywał wszak truciznę. Czy to więc dziwne, że miał już dość? Nie pamiętał jak dawno temu Holly pojawiła się w camperze. Nie przerywał maltretowania worka treningowego, który czasy świetności miał za sobą a Holly z jakichś przyczyn też mu nie przerwała… albo nie słyszał, jeśli coś mówiła. Przerwał swój “trening” gdy nie miał sił unieść już rąk. Popatrzył na zaczerwienione dłonie bo rzecz jasna nie pamiętał o czymś tak trywialnym jak rękawice czy ochraniacze na knykcie. Musiał poprosić Holly o schłodzenie podrażnionej skóry bo bolał każdy ruch palca, nawet powiew wiatru wywoływał dyskomfort. Na samą myśl, że musi to zrobić coś go gryzło w gardle. Tak bardzo nie chciał dzisiaj się przeobrażać. Wolałby to przełożyć na chociażby sobotę aż nerwy z niego zejdą. Wiedział, że pełny księżyc tylko potęgował odczucia lecz mimo wszystko… Wszedł do campera bez koszulki bo był i tak przepocony a Holly widziała go w takim stanie nie raz nie dwa. Nie był pewny czy posłał jej jakiś uśmiech, nie zwrócił na to dostatecznej uwagi bo od razu wtoczył się pod prysznic. Zimna woda zmusiła go do podjęcia desperackiej decyzji. Wyjątkowo prysznic nie zrelaksował go tak jak zawsze. Wyszedł z kabiny po kilku minutach, ubrał się we wczorajsze ciuchy i szukał przyjaciółki. Znalazł ją i usiadł obok, oddychając tak, jakby dopiero co przebiegł maraton. Przez chwilę milczał, wciskał palce w swoje powieki, próbując się jakoś odkleić od tego ścisku w trzewiach. - Źle.- odpowiedział na jej spojrzenie. Widział tam pytanie i troskę. Ufał jej, patrzył na nią będąc w tak beznadziejnym stanie i nie ukrywał swego udręczonego spojrzenia. Od ich rozmowy na Podlasiu niczego przed nią nie zatajał ani tym bardziej nie łagodził uśmiechem swojego stanu i nie udawał przed nią, że wszystko jest okej. Dawał jej pełną szczerość, nawet niewygodną, ufając jej, że nie skrzywi się z obrzydzeniem lub z politowaniem. - Bardzo źle. Gorzej niż wcześniej. Jestem wytrącony z kondycji. Holly, ja nie dam dziś rady. Zawiluj mnie na resztę wieczoru, proszę. - popatrzył na nią przekrwionymi oczami. Żałował, że dzisiaj nie było z nimi Ceda, potrzebował chłodnego rozsądku Puchona akurat wtedy kiedy ten musiał zostać dłużej w pracy. Akurat dzisiaj! To też dołożyło cegiełkę do jego samopoczucia. - Jestem zdesperowany. Nie chcę znieczulać się alkoholem bo się uzależnię. Proszę, dam ci co tylko chcesz tylko zrób coś. Wyłącz mi umysł.- jęknął i zacisnął palce w swoich włosach w taki sposób jakby chciał je wyrwać. Gotów był dać Holly co tylko sobie wymyśli, jeśli tylko potrzebowała dowodu wdzięczności. Wiedział, że nie jest materialistką ale był tak zdesperowany, że gotów był tańczyć jak mu zagra… byle go zawilowała i zniszczyła na kilka godzin ten chaos. Tylko to przychodziło mu do głowy i tylko za tym tęsknił. Dobrze pamiętał ten stan lekkości i uwielbienia gdy na parapetówce Lily go zaczarowała na kilka chwil. Puchonce tak nie ufał aby ją o to prosić lecz Holly… Przecież nie zrobią sobie wzajemnie krzywdy. Był gotów błagać ją aby przejęła kontrolę nad jego światem - tylko na ten wieczór, do momentu gdy księżyc znacznie go łamać. Podświadomie wyrywał się aby pójść do Benjamina, mimo że spotykali się kilka razy w tygodniu - a nawet już zaplanowali jutro. Myślenie o nim jednocześnie dawało nadzieję na ulgę ale zaraz też obawy, że jego stan ich przytłoczy. Nie chciał myśleć. Chciał zamknąć oczy i zapomnieć, że w tym miesiącu pełnia księżyca będzie po dwakroć bolesna z powodu szalejącej w nim burzy hormonów i rozterek wewnętrznych, których nie rozwiązał.
Tak, ona również wolałaby, żeby Ced był teraz razem z nimi, jej też przydałby się jego spokój. Przede wszystkim wątpiła w to, czy sama będzie dla Trevora odpowiednim oparciem, czy nie zachowa się zbyt głupio, zbyt nieodpowiedzialnie, zbyt emocjonalnie, zbyt... jakkolwiek. Że nie będzie Cedem. Tego mogła być pewna, nikt nie był w stanie go zastąpić, a przecież wiedziała... a w każdym razie czuła, że gdyby Trevor miał wybrać na towarzystwo podczas pełni tylko jedno z nich, to byłby to właśnie Savage i nie miała do niego żalu, bo doskonale rozumiała, dlaczego tak było. Urwała się z uczelni tak szybko, jak tylko mogła i od razu popędziła do Żądlibusa, w którym byli umówieniu. Odmówiła dziś wszelkich dyżurów, nie obchodziły jej żadne kółka ani treningi, nic nie mogło jej zatrzymać w zamku – miała jasny cel, być dziś z nim i dla niego. I była, choć trzymała się na odległość. Obserwowała go, ale z boku. Siedziała wewnątrz campera, na rozłożonej kanapie, pośród poduszek i koców, ze średnią skutecznością próbowała czytać książkę i raz po raz przez okno zerkała na to, z jaką intensywnością Krukon walczy z workiem treningowym. Nie wtrącała się, nie próbowała przekonywać go, że może starczy, dawała mu swobodę, pozostając blisko, gdyby zapragnął jej towarzystwa. Ale nie potrafiła nie patrzeć na niego z troską, gdy tak miotał się to poza autem, to w jego wnętrzu. Kiedy wyszedł spod prysznica, zmartwienie siłą rzeczy odbiło się na jej twarzy, gdy dostrzegła, że ani trening, ani strumienie ciepłej wody nie przyniosły mu ulgi. A on to zauważył. Zamknęła książkę i przesunęła się na łóżku, robiąc dla niego miejsce. — Jesteś w doskonałej kondycji. Widziałam przed chwilą. Jesteś pewien, że się nie nakręcasz? Tak bardzo próbowała być Cedem... ale nawet kiedy dokładała wszelkich starań, to i tak jej to nie wychodziło, Ced nie powiedziałby tak dużo, po prostu... byłby i to by wystarczało. Nie sądziła, by działało to tak samo i w jej przypadku. Westchnęła. — Przeszedłeś przez to pięćdziesiąt razy. Jesteś pewien, że jest gorzej? Jeśli jest, to jaki może być powód? Pytała go o to, ale przecież widziała, jak się męczył. I choć trudno jej było ocenić, czy jest gorzej, to z jej perspektywy wyglądało to tak samo źle, jak zawsze. Była jednak daleka od bagatelizowania jego emocji i podważania racji, przecież nikt nie znał zawartości jego głowy równie dobrze, co on sam. Spodziewała się usłyszeć wiele, ale tego nie. Początkowo puściła wilowanie mimo uszu, biorąc to za żart, ale kiedy nie tylko powtórzył swoje słowa, ale dodał do tego prośbę i ton, który jednoznacznie wskazywał na to, jak poważnie brał całą sytuację, jej serce przyspieszyło bieg. — Rozmawialiśmy o tym, przecież pamiętasz — zmarszczyła brwi, próbując przywołać w myślach rozmowę przeprowadzoną na Podlasiu. Na Merlina, zdawałoby się, jakby to miało miejsce całe lata temu, tak wiele wydarzyło się od tamtego momentu. — Mówiłeś, że to uzależniające. Tak samo jak alkohol...
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Po paru minutach zaczął mu doskwierać gorąc. Dosyć często zmieniał pozycję, poprawiał siad, przesuwał stopą po podłodze czy to odsuwał kołnierz od szyi. Niełatwo było mu wysiedzieć w spokoju, mimo że Holly tchnęła opanowaniem zaś w jej głosie brzmiała normalność. Martwiła się lecz potrafiła mówić swoim zwyczajnym tonem. Doceniał to, że nie traktowała go w jakiś specjalny sposób tylko była, czuwała, obserwowała jak mu odbija. - Musiałem się wyżyć, Holly. Wczoraj rozkwasiłem nos Timothy’ego. - przez jego twarz przemknęła furia lecz mimo tego kontynuował głosem napiętym, na granicy warkotu. Nie kierował jednak tego tomu do niej tylko do streszczanej właśnie historii. - Śmiał nazwać cię niezłą dupą, planować upoić cię amortencją po to, aby cię przelecieć. Jak ja to usłyszałem… i ta jego rozbawiona morda…- nie musiał kończyć aby dało radę domyślić się jak intensywnie zareagował. Nie obchodziło go, że brat spotkał się z Holly w Hogmseade i wtedy pojął, że ma ochotę ją przelecieć. Nie interesowało go jego rozbawienie - nie miał prawa wyrażać się tak o jego przyjaciółce. Rozmasował wnętrzem dłoni czoło i wtłoczył do płuc nieco więcej tlenu aby odzyskać nad sobą kontrolę. To było wczoraj, nie dziś. Gdy się ponownie odezwał, nie miał już ochoty warczeć. - Ojciec uznał, że jestem przewrażliwiony. Więc dzięki tym dwóm ćwokom dziś mam wspaniały humor. No zajebiście. Kierownik z Miodowego Królestwa złożył mi wypowiedzenie w pracy za to, że w tygodniu muszę mieć wolne z powodu pełni. Żaden urlop mi nie przysługuje i nagle uznał, że przeszkadza mu zatrudnianie wilkołaka a przecież nie ukrywałem tego, gdy mnie przyjmował. Nie mam sił, Holly. Próbuję to olewać, serio ale szlag mnie trafia. - mówił, bo gdy z siebie wszystko wyrzucał to liczył, że poczuje się lżej. Obarczał Holly swoimi problemami, których przeżywanie dzisiejszego dnia było spotęgowane. Gdyby dał radę się uspokoić… popołudnie wyglądałoby zupełnie inaczej. Sęk w tym, że nie był w stanie się samodzielnie wyciszyć a nie mógł zażyć eliksiru spokoju. Prosił więc o wilowanie. Kilkukrotnie mógł poczuć zbawienne działanie magicznego omamienia. Czuł się skuszony bowiem nie wiązało się to z zażywaniem czegokolwiek a efekty byłyby zbawienne. To w jego odczuciu było “najzdrowszym” rozwiązaniem. Holly przywołała jendak na głos to, o czym rozmawiali na Podlasiu. Westchnął i podniósł się, przeszedł do tylnych drzwi campera i otworzył je na oścież czując, że się tutaj ugotuje. - Wiem.- musiał przyznać jej rację. To, że był nabuzowany nie znaczy, że nie pamiętał swoich słów. Oparł czoło o wierzch swojej dłoni, którą trzymał na górnej części drzwi Żądlibusa. - To chociaż na godzinę. Sprawdzimy czy to mnie uspokoi na resztę wieczoru. - obrócił się do niej przez ramię. W spojrzeniu było widać determinację aby jednak przehandlować choćby odrobinę jej wilowego uroku. - Czy to kwestia, że nie chcesz znosić mojego zakochanego spojrzenia? Przecież wiesz, że nie zrobię ci żadnej krzywdy. - powiedział na głos to, co wydawało mu się oczywiste. Usłyszenie tego miało jednak swoiste oddziaływanie wszak był pewien, że Holly potrafi wilować w sposób bezpieczny. Wiedział, że mógłby się uzależnić, przecież sam jej to mówił. Nie potrafił jednak nie prosić, nie kiedy się wewnątrz siebie męczył. Nie miał sił konfrontować się z wszystkimi swoimi problemami. Potrzebował odpocząć zważywszy, że dzisiejszej nocy nie będzie mógł zasnąć. Ostatni miesiąc miał niezwykle intensywny więc odczuwał dzisiaj tego powikłania. Wiedział, że już jutro wszystko z niego uleci a do końca tygodnia będzie jak nowo narodzony. Wystarczy przetrwać tylko wieczór, noc… i wszystko wróci do normy.
Biedny Timothy. To była pierwsza myśl, jaka przemknęła jej przez głowę, gdy usłyszała o tym, że brat Trevora zarobił z pięści w twarz. Kojarzyła Tima, chociaż nie wiedziała o nim za wiele poza tym, że miał tendencję do wpadania w drzewa podczas jazdy na deskorolce. Od razu pomyślała sobie, że pewnie powiedział coś głupiego, ale niewinnego i to Trevor przesadził z reakcją. Kiedy dowiedziała się, jaka była prawda, najpierw zrobiło się jej głupio, a potem zalała ją czysta furia. — Powiedział co? — wycedziła przez zęby, bynajmniej nie chcąc, by jeszcze raz wypowiedział te słowa. Zacisnęła palce na zamkniętej książce, którą do tej pory trzymała w rękach, a oczy znacząco jej pociemniały. — Skurwiel. Zafajdany kretyn. Pierdolony śmieć. Och, doskonale wyobrażała sobie, jak intensywnie zareagował i w tym momencie w swoich wyobrażeniach stała tuż obok, głośno mu kibicując. Choć gdyby była świadkiem tej rozmowy, Trevor nie zdążyłby go pobić, bo sama zrobiłaby to pierwsza, czy to pięścią, czy zaklęciem. Zaciśnięte na książce palce pobielały, aż w końcu zorientowała się, jak mocno ją trzyma i odrzuciła ją na bok, biorąc głęboki wdech. — Edmund powiedział, że to nic takiego? — dodała ciszej, wciąż wściekła, ale i... zawiedziona? Przygaszona? Zmęczona, to na pewno. Zmęczona światem, w jakim przyszło jej żyć jako kobieta. Ilekroć udawało jej się naprawić swoje relacje z mężczyznami, działo się coś, co tylko umacniało ją w myśleniu, że Ced i Trevor byli absolutnymi wyjątkami, i że nie ma najmniejszej chęci zadawać się z jakimkolwiek przedstawicielem płci przeciwnej, chyba że takim, który nie byłby nią w najmniejszym stopniu zainteresowany. Fakt, że mężczyzna, którego znała i który znał ją, który był starszy i powinien być mądrzejszy, mógł powiedzieć, że zachowanie Timmy'ego było w porządku, było dla niej jak cios. Od razu pomyślała o mamie Ceda, z którą, jak niedawno się dowiedzieli, zaczął się spotykać i nie potrafiła się nie zmartwić. Jednocześnie pozostawał ojcem Trevora, jego jedynym rodzicem, więc nie bardzo wiedziała, jak się zachować. Nie ciągnęła tematu tylko dlatego, że dzisiejszy dzień i noc nie były o niej. Należały do Trevora i tylko do niego, on był tutaj najważniejszy, a teraz jej potrzebował. Dlatego jakkolwiek nie miała ochoty pobiec do Collinsów, znaleźć gnoja i poprawić to, czego nie dokończył Trevor, dołożyła wszelkich starań, by uspokoić się i móc go dalej słuchać. — Masz prawo czuć się zmęczony. To nie jest fair, nic w tym nie jest fair. Ale i tak świetnie sobie radzisz. Nie pobiłbyś brata, gdyby nie był dupkiem, poza tym zrobiłeś to dla mnie. A na Miodowe Królestwo złożymy anonimową skargę do Ministerstwa Magii, zajmę się tym. Pieprzyć ich. Mogła mówić, ale widziała, że niewiele mu to pomagało. Nie poddawała się, bo w ten sposób miała poczucie, że przynajmniej próbuje coś zrobić, zamiast biernie dać mu się wściekać, ale było to gadanie byle gadać. Chłodny powiew świeżego powietrza działał kojąco również i na nią. Oparła brodę na kolanie, patrząc na niego i chwytając jego spojrzenie. Naprawdę nie wyglądał dobrze... na Merlina, Ced naprawdę by się tutaj przydał. Jego chłodna logika i spokój. — Nie mów tak... — ale nie zaprzeczyła w dosłowny sposób, bo nie mogła tego zrobić, nie kłamiąc. Ufała mu i ufała Cedowi, ale zawsze zostawiała ten jeden procent ryzyka w swoich obliczeniach. Za dobrze pamiętała, co stało się na koniec roku szkolnego. Bała się i miała swoje powody do obaw. I nie było to wymierzone w Trevora, a w cały ogół mężczyzn, którzy zawiedli ją w życiu zbyt wiele razy jak na tak niewiele lat. — To kwestia tego, że boję się, dokąd nas to zaprowadzi. Co, jeśli po godzinie będziesz potrzebować więcej? Co, jeśli znowu Ci ulegnę i zrobi się z tego rutyna? Co, jeśli... — mogła wymieniać w nieskończoność, ale sens wybrzmiał już po kilku przykładach. — Boję się. Chcę Ci pomóc, ale boję się, że tylko Ci zaszkodzę. Były też inne kwestie, o których nie mówiła. Na przykład to, że rzucając urok, sama była podatna na pokusy, na przykład takie jak wydobywanie z ludzi cudzych sekretów. Kiedy odsuwała na bok człowieczą naturę, a dawała dojść do głosu żyjącemu w niej magicznemu stworzeniu, nagle stawała się zdolna do rzeczy, których na trzeźwo nie chciałaby zrobić.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Popatrzył na Holly zaskoczony wszak rzadko miał okazję usłyszeć z jej ust takie obelgi ociekające zabójczym jadem. Mimo wszystko jej agresywna reakcja przypadła mu do gustu bo tylko potwierdziła słuszność rozkwaszenia nosa bratu. - Nie mogłem się uspokoić przez tego durnia. Sprawy nie poprawia fakt, że nie mogę o tym pogadać nawet z Benjaminem bo może miałby na to jakiś chłodny i wnikliwy komentarz... więc dlatego dzisiaj worek treningowy oberwał w cholerę. Coś czuję, że zatopię dziś w nim pazury. - wykrzywił się na wyobrażenie tych potrzeb użycia siły na przedmiocie nieożywionym. Uderzał tam wielokrotnie i mimo, że ręce miał obolałe to nie czuł aby złość z niego uszła... a wszystko przez ten niewidoczny pieprzony księżyc. - Ojciec stwierdził, że jestem przewrażliwiony przez pełnię. Niby kazał Timowi zamknąć dziób ale mógłby to zrobić tak, jak kiedyś wrzeszczał na mnie za mniejsze przewinienia. - usiadł tam, gdzie stał, czyli na wylocie z campera. Usadowił się jednak bokiem aby móc popatrywać na dziewczynę z pewnej odległości. Nie był pewien dlaczego narzuca tę przestrzeń, chyba przez to aby nie rzucały się w jej oczy te jego drżące i poobijane knykcie. Być może przeobrażenie się w jakiś sposób pomoże mu oczyścić głowę... wszak nie będzie miał w niej miejsca na nic innego niż zwijanie się z bólu. - Mam nadzieję, że jego córka wda się w matkę a nie takiego pojebanego ojca. - mruknął pod nosem na tyle cicho, że Holly równie dobrze mogła tego nie usłyszeć. Nawiązywał rzecz jasna do swojej małej bratanicy, którą tak rzadko widywał właśnie przez to, jak potrafił kłócić się z bratem. Rozmowa dobrze mu robiła... czuł się pocieszony w swoich reakcjach. Co więcej, nie zarzucano mu, że wyolbrzymia. Łatwiej można było go sprowokować lecz nie miał żadnych zaburzeń w ocenie sytuacji. Popatrzył na Holly, opierając potylicę o zawiasy campera. Cały czas walczyła o niego jak hipogryfica. Te słowa wsparcia pomagały mu powrócić na ziemię, nawet jeśli ledwie się na niej utrzymywał. W innej sytuacji uśmiechałby się, rozczulił, przytulił ją, pochwalił za te wszystkie groźby, które chciała realizować... a teraz patrzył, słuchał, przeżywał i doceniał. Zaciskał mocniej szczękę i jeśli zrobi to z większą siłą to pokruszy sobie w końcu zęby. Istotnie, brakowało mu Ceda potrafiącego chłodno ocenić sytuację. Zapewne rzuciłby irytującym komentarzem lecz na tyle opanowanym głosem, że nie mógłby się na niego zbyt długo wściekać. Zakrył połowę twarzy ręką i jęknął, gdy podsuwała logiczne argumenty. Dlaczego, dlaczego musiała być taka... przezorna? Zaczął żałować, że ostrzegał ją przed swoimi prośbami odnośnie wilowania. Zwierzał się jej z tego w przypływie zdrowego rozsądku i dojrzałości a teraz... przez swoją postawę zamykał przed sobą jedyną szansę na ulgę. - Ufam ci i wiem, że mi nie zaszkodzisz. - doczepił się do jej lęku, który chciała wziąć na barki. Nie potrafił sobie dzisiaj przypomnieć o tym jak nazwała siebie potworem. Być może uzmysłowienie sobie tego faktu pomogłoby mu zrozumieć jej obawy. Sęk w tym, że dzisiaj nie był w stanie sięgać pamięcią aż tak daleko. - Nie ma pewności czy będę potrzebował więcej. Może uda ci się wyciszyć mi myśli na tyle, że zapomnę o tym, co mnie wnerwia? - gdybał. Nie mieli żadnej gwarancji, że skończy się na jednorazowym wilowaniu. Nie był w stanie obiecać, że nie poprosi o więcej... jeśli nie teraz, to za kilka miesięcy. Zastanowiło go co by Ced o tym pomyślał? Czy poparłby pomysł, czy zrozumiałby obawy Holly, czy może próbowałby ich od tego odwieść uznając, że ryzyko jest zbyt duże? - Nie mam pojęcia czy wilkołaki na całym świecie zdają sobie sprawę, że potomkowie wili mają remedium na cały ten stres i ból... Holly, ty masz taką moc w rękach, jaką żaden eliksirowar na świecie nie będzie w stanie umieścić we fiolce. - próbował pokazać jej inny punkt widzenia. Gdyby zrozumiała, że to, co potrafi może działać cuda, że dobrze nakierowane niesie ukojenie i ulgę... może wtedy oboje zapomną o tym ryzyku uzależnienia się.
Pokiwała tylko głową. Była żona Collinsa podjęła jedyną słuszną decyzję, zostawiając go w cholerę. O ile dobrze kojarzyła i chodziło o tego brata. Nie przyznawała się do tego, ale trochę jej się mieszali, zwłaszcza że część z nich była sporo od niej starsza. Powinna być mądrzejsza i przypomnieć mu, że nie może jej tak do końca ufać. Uświadomić, że nikomu nie powinno się ufać bezgranicznie. W przeciwieństwie do niego pamiętała dobrze, co mówili na Podlasiu... ale nie przywoływała teraz tej rozmowy właśnie z tego powodu. Pamiętała, jak zaprzeczył, jak szczerze i mocno nie zgodził się z jej opinią. Nie chciała go denerwować, sprawiać mu przyszłości. I szczerze mówiąc... jakaś jej część desperacko pragnęła móc się z nim zgodzić, bo to by znaczyło, że była dobrą osobą, a przecież mało czego pragnęła równie mocno. — Na pewno nie celowo... Na Merlina, dlaczego? Dlaczego to powiedziała? Dlaczego w jej głosie było tyle zwątpienia, kiedy powinna być absolutnie pewna, że to okropny pomysł i bardzo jasno postawić granicę, której nie mogli przekroczyć? Kiedy rozmawiali o tym w wakacje, była bardzo przekonana, że nigdy nie wrócą do tego tematu a jeśli tak, to łatwo będzie jej go uciąć, a teraz, zaledwie dwa miesiące później, wszystko to zdawało się nie mieć już znaczenia. Wszystkie ich postanowienia. — A nie pomaga Ci to, że... rozmawiamy? Możemy w coś pograć, może gargulki odciągną twoje myśli? Szukała rozwiązań, ale podświadomie czuła, że nie zwiedzie go tak łatwo. Był taki przekonany, tak pewny swego, tak zdeterminowany, żeby ją przekonać. Chyba nigdy jeszcze o nic jej tak nie prosił i choćby z samego tego względu trudno jej było tak po prostu odmówić. Spojrzała na własną dłoń w taki sposób, jakby widziała ją po raz pierwszy w życiu. Jak żaden eliksirowar? Dostrzegała podstęp w jego słowach, to jak się przymila, jak prawi jej komplementy, żeby osiągnąć swój cel, ale brakowało jej rozsądku, by całkiem się temu sprzeciwić. W końcu mile łechtało to jej ego, a na dodatek uderzało w czułe struny. Ostatnio interesowała się uzdrawianiem, prawda? A to przecież trochę tak, jakby była w stanie go uleczyć, uśmierzyć jego ból. Podczas ostatniej pełni czuła się taka nieprzydatna, kiedy Ced był doskonale przygotowany, a ona nie tylko nie wiedziała, co ze sobą zrobić, ale i głupio dała się przygnieść wilczemu cielsku. Dalej miała wyrzuty sumienia. Może dało się to jakoś naprawić, zrekompensować? — A Ced? — rzuciła, korzystając z resztek rozumu. W jej głosie było jednak słychać wahanie. — Nie wiem jak miałabym mu o tym powiedzieć. Co jak nie zrozumie? Nie może się o tym dowiedzieć... ale nie chcę mieć przed nim tajemnic.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Podniósł się i przemieścił, siadając teraz na krukońskiej puffie (wyniesionej ukradkiem z Pokoju Wspólnego), którą to wyciągnął spod niewielkiego biurka. - Tak samo jest z pełnią. Wiesz, że cię nie skrzywdzę lecz jeśli już, to niechcący dlatego o tym dużo rozmawialiśmy. Ryzyko jest podobne z tym, że z mojej strony większe. A i tak ufam, że będzie wszystko dobrze, że sobie poradzimy z wszystkim. - gdy tylko zobaczył, że Holly się waha zaczęły przychodzić mu na myśl kolejne argumenty. Wizja znieczulenia zaczęła go motywować do urabiania jej raz za razem. Przecież wystarczy tylko godzina wilowania... aby sprawdzić, określić, poczuć różnicę. Mogłaby go oderwać od czającego się pod skórą wkurwienia i byłoby to porównywalne do szybkiego zerwania plastra nasączonego czymś podobnym do Trwałego Przylepca. Warto spróbować. - Pomaga, Hollyś. Pomaga lecz jak bardzo cię kocham, to jest jak chłodzący okład w trakcie gorączki. Za parę chwil straci swoją temperaturę. - zauważył, że gdzieś w trakcie rozmowy zaciskał mocno pięści i co więcej, miał problem aby je poluzować. Musiał solidnie skoncentrować się na mięśniach i zmusić się do ich rozprostowania. Psychicznie cały czas doskwierał mu dyskomfort. Pragnął zamknąć oczy i spać lecz wiedział, że gdy tylko się położy to wszystko zacznie go irytować - uciekające spod tyłka prześcieradło, zrolowana kołdra czy guziki w poszewce od poduszki. Zważywszy na to, że Żądlibus lubił sobie czasem pobuczeć czy znienacka otworzyć szafkę to pewnie i dołożyłby swoje trzy sykle do wnerwiania. - Nie biorę nawet pod uwagę, aby miał nie wiedzieć. - zmarszczył brwi a w jego głowie wybuchło poirytowanie, że w ogóle brała pod uwagę zatajanie czegokolwiek przed Cedem. Za kogo go uważała? Miałby robić coś za plecami ich przyjaciela? Nie byłby w stanie prosić... nawet nie chciał tego robić, aby mu kłamać w tak ważnej sprawie. - Jeśli pozna pełną prawdę to dlaczego miałby się wściekać? Potraktuj ty i on to wszystko jako znieczulenie. Taka jedna dawka, aby sprawdzić czy może mi się tylko wydaje, że to pomoże... - kończyły mu się już argumenty i było widać to w jego spojrzeniu. Nie znajdzie niczego więcej czym mógłby ją przekonać. Sięgnął po przenośny zegarek leżący w jakiejś szklanej ozdobnej misie, która cholera skąd się tu wzięła i odczytał godzinę z tarczy. Otworzył szerzej oczy widząc rozłożenie wskazówek. - Półtorej godziny, Holly. - przypomniał jaka jest przybliżona godzina zachodu słońca. Zawsze była ta różnica kilku minut. Spodziewał się, że będą musieli pojechać camperem w lepsze miejsce na przeobrażenie. Ba, wiedział, że to ona musi prowadzić bo on mógłby nie zauważyć gdyby ktoś im planował wejść pod koła. Opuścił swoje barki w bezsilności i znalazł na nowo spojrzenie jej jasnych oczu. - Nie chcesz abym wpatrywał się w ciebie jak pod wpływem amortencji...? - to też mógł być powód wszak musiałaby znosić jego wzrok, uwielbienie, oddanie tak długo, jak uznałaby to za stosowne. Pamiętał, że przyznawała się, że brzydziła się mu to robić, wilować go wbrew jego woli. Teraz jednak było inaczej...
Zbijał wszystkie jej argumenty i czuła, że powoli żadne nie zostają w jej rękach. Jak mogła powiedzieć na przykład, że to co innego? Chciała straszyć go bestią w niej, ale przecież miał rację mówiąc, że stwarzał większe zagrożenie. Chciałaby móc się z tym nie zgodzić, ale była to obiektywna prawda, kontakt z wilkołakiem niósł ze sobą większe ryzyko, niż kontakt z harpią, o zwykłej wilowej postaci nie wspominając. On zaufał sobie i jej, wierzył, że nie da się głupio skrzywdzić, wtajemniczył ją w to wszystko, choć było to dla niego tak osobiste i nieprawdopodobnie trudne. Nie dało się z tym konkurować. — Chciałabym Ci pomóc... Ale nie tak, zdawała się mówić jej mina. Chciała być okładem, który nie traci temperatury, nie eliksirem, który przynosi natychmiastową ulgę, ale powoli wyniszcza watrobę. Wciąż trzymała się tego, że nie przekonują jej jego prośby, ale tak naprawdę w środku łamała się coraz bardziej. — Nie wiem, Trev. Ty byś się nie wściekł, gdyby ktoś wilował Bena? Albo raczej: gdyby Ben mógł wilować kogoś innego i zrobiłby to, mówiąc Ci jeszcze, że to w dobrej wierze? Kiedy chodziło o Ceda, czasem trudno jej było przewidzieć, co się wydarzy. Był nieszablonowy, cały, od stóp do głów. Nie zachowywał się jak typowy facet, więc może nie był też typowo zazdrosny, nie mieli okazji tego sprawdzić. Wiedziała za to, jak zazdrosna bywała ona, jak czuła się, gdy obserwowała każdą interakcję między nim a Verką, albo wtedy, gdy Lily roztaczała na planszy swój urok. W tym wypadku nie chodziło o byle kogo, a o Trevora, ale obawa wciąż w niej pozostawała. Nie chciała problemów, mieli ich dość i bez używania przez nią mocy. Względem Ceda miała jeszcze jedną obawę: co, jeśli coś wymknie się spod kontroli i to nie będzie wyłącznie lekarstwo? Kiedy hipnotyzowała, wprawiała innych w stan uwielbienia, ale sama też potrzebowała coraz więcej uwagi, coraz więcej oddania. Nigdy nie utrzymywała uroku dłużej niż kilkanaście minut, co jeśli przyjdzie jej do głowy coś głupiego? Jeśli za bardzo się do siebie zbliżą? Nie miała pojęcia, czego się spodziewać, przecież to wszystko było dla niej kompletnie nowe. — Nie chcę, żebyś miał potem jeszcze większe problemy — odpowiedziała zgodnie z prawdą. Nie chodziło o zakochane spojrzenie. Nie chodziło o obrzydzenie. Martwiła się. — Brzydziłam się wtedy, bo wiedziałam, że nie chcesz, teraz to... teraz to inaczej. To coś innego. Prawda? Przez moment brzmiała pewnie, zdecydowanie, tylko po to, by wraz z pytaniem zerknąć na niego spłoszonym wzrokiem, szukając w nim odwagi, której, o ironio, aktualnie jej brakowało. Wyciągnęła rękę i dotknęła nią zaciśniętej w pięść dłoni. — Jesteś pewien? Musiał być, za nich oboje. Półtorej godziny. To chyba to ją przekonało. Zbyt dużo czasu na to, by cierpieć, ale nie aż tak wiele, jak na utrzymywanie uroku. Przygryzła wargę, potem pokiwała głową sama do siebie i westchnęła głęboko, przegryzając w sobie decyzję, której być może będą oboje bardzo żałować. Czy miała znów przejechać się na tym, że zbyt mocno kusiło ją używanie własnych mocy? Czy tym razem już po wszystkim będzie na nią wściekły? Czy pocałuje ją, tak jak zrobił to Ced? A może miała szansę pierwszy raz przekonać się, że może mieć wszystko pod kontrolą? — Spójrz mi w oczy, Trevor. Kontakt wzrokowy był najważniejszy, ale dotyk był również niezwykle istotny, dlatego nie puszczała jego dłoni. Trzymała ją jedną ręką, a opuszkami drugiej łagodnie gładziła jej wnętrze, od nadgarstka aż po czubki palców. Uśmiechnęła się tak, jakby był to wspaniały żart, ale to nie był zwykły uśmiech, a jeden z tych, za które było się gotowym skoczyć prosto w ogień. — Co czujesz? Nawet jej głos brzmiał teraz inaczej. Głębiej, trochę mrukliwie, kusząco.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
To nie była zwyczajna prośba wymyślona na poczekaniu. To, co próbował uzyskać było garbarogową przysługą, której spłacenie nie przyjdzie mu łatwo. Czy istniało coś, co mogłoby być równie wartościowe niż wilowanie w celu ukojenia psychiki? Zamknął oczy gdy w tę oto sytuację wcieliła Benjamina. Oczyma wyobraźni widział go w tej roli... i ani trochę mu się to nie godziło z jego charakterem. - Po pierwsze... - otworzył oczy i czaił się w nich smutek. - ... Ced jest dla mnie jak brat więc nie wilujesz pierwszej lepszej osoby. Po drugie... on doskonale wie, że nie zrobię ci niczego, co mogłoby wam popsuć relację. Prędzej zrobię dwa kroki w tył. A po trzecie... - ciężko było mu to z siebie wydusić lecz podkreślało istotę całego zdania. - ... Ben mnie nie kocha więc robi co chce, jak chce, z kim chce. To, że wybiera mnie wciąż mnie dziwi. - nie znaczy to, że chciałby z niego zrezygnować, broń Merlinie! Abstrakcją było wyobrażenie sobie go w tej wilowej roli. Wierzył, że jego argumenty przemówią na korzyść. Uniósł dłoń do twarzy i wcisnął w swoje powieki knykcie, próbując tym naciskiem próbować oczyścić głowę i znaleźć alternatywne rozwiązanie - utratę przytomności? Nie był dzisiaj odważny, tchórzył i stąd wzięła się ta rozmowa. - Jeśli pojawią się jakiekolwiek problemy to biorę za nie odpowiedzialność. Sam przecież o to cię proszę. - to chyba był nieodzowny znak, że przestawał być roztrzepanym Trevorem a zaczynał postępować dojrzale, jak czarodziej, który pragnie w przyszłości być oparciem dla tych, którzy go nie potrafią go sobie samodzielnie zapewnić. Sęk w tym, że dzisiaj to on potrzebował solidnej dawki magicznego wsparcia. - Wtedy nie chciałem bo miałem urażoną dumę a teraz... widzę to jako coś dobrego, czego nie muszę się bać. - mówił cicho choć krtań pragnęła krzyczeć i unosić się w gniewnym ryku. Otworzył oczy i przez mroczki widział jej bladą dłoń na ściśniętej pięści. Ból w trzewiach tylko się potęgował. Słońce chyliło się leniwie ku zachodowi, a im bardziej uciekało w kierunku horyzontu, tym był mocniej był spięty i rozgrzany. Nie miał umiaru w swoich prośbach i pragnieniach. Pragnął ulgi i tylko Holly mogła mu ją teraz dać. Pokiwał głową, gdy pytała czy jest pewien. Nie dociekał czy miała na myśli sam proces wilowania czy konsekwencji, jakie napotkają gdy minie te półtorej godziny. Słysząc jej prośbę o spojrzenie, czuł się wabiony. Mimowolnie wstrzymał oddech i rozluzował palce z pięści gdy sięgnęła po jego dłoń i gładziła tak... zmysłowo, nie jak przyjaciółka. Podniósł na nią wzrok bo nie widział powodu aby zignorować te słodkie brzmienie głosu. Dostrzegłszy blask zachodzącego słońca opadający kusząco na jej twarz... zamarł. Świat na moment się zatrzymał, gdy jego źrenice rozszerzyły się jakby nagle był pod wpływem narkotyku. Tak, jak to przewidywał na trzeźwo, myśli z niego uciekły. Jedna za drugą, wszystkie były niszczone blaskiem bijącym od Holly, wyrazistością obrysu jej ust czy owalu twarzy. W jego trzewia wlał się zachwyt i nie rozumiał dlaczego wcześniej nie doceniał jej urody. Zapomniał o tym, czego się teraz bał bo liczył się sposób w jaki gładziła jego dłoń. Mięśnie jego twarzy rozluźniły się, ciemne oczy zalśniły półprzytomnym zachwytem zaś kąciki ust rozchyliły się w uśmiechu pełnym niedowierzania. Sięgnął wolną ręką do jej dłoni, aby wiedziała, że zrobi dla niej czego tylko zapragnie. Stała się centrum jego świata więc spijał wzrokiem pytanie padające z jej ust. Wydawało się absurdalne wszak co innego mógłby czuć niż zachwyt nad jej urodą? - Pragnienie. Głębokie, silne... żebyś była szczęśliwa... żebyś tylko się uśmiechała, patrzyła na mnie, mówiła do mnie... - odwrócił się całym ciałem w jej stronę i cofnął dłoń po to, aby wszystkimi palcami opleść jej drobne ręce. Ogrzewał je temperaturą swojej skóry. Wpatrywał się w nią ze wzruszeniem, jakby nigdy nie widział nikogo równie urodziwego. - Nie ma piękniejszej istoty niż ty. Nikt. Nigdy. Mów do mnie. Czego pragniesz? Proszę, powiedz. Co zechcesz. - to nie było tylko zakochane spojrzenie. To był głęboki zachwyt, poruszenie i ślepe oddanie, zaczynające i kończące się właśnie na Holly. Gotów był reagować na każdy jej najmniejszy grymas, mrugnięcie, oddech. Uwaga jaką mu ofiarowała rozbudzała całe jego ciało. Wiedział, że czeka go ból jednak obchodził go tyle co zeszłoroczny śnieg. Tylko jeśli Holly tego zapragnie, wywoła ten ból. Wszystkie jego receptory nerwowe przesiąkały bijącą z niej aurą. Ulegał temu tak łatwo, nawet się nie wzbraniał.
Nie mogła znieść smutku w jego oczach, po prostu nie mogła. Wiedziała, że nie powinna mu ulegać, że spełnienie jej prośby nie mogło mieć żadnych dobrych skutków i to chyba nawet nie do końca tak, że aż tak dobrze bajerował, tudzież że ona była aż tak uległa. Właściwie to chyba chciała zostać przekonana – po prostu. Wszystko, byle tylko nie cierpiał. — Dziwi? Mnie nie dziwi — zmarszczyła brwi, było w tych słowach coś, co ją zaniepokoiło. Ben go nie kocha, bo nie są jeszcze na tym etapie (co byłoby zrozumiałe, właściwie to raczej ona i Ced byli pod tym względem dziwni), czy wydarzyło się coś niedobrego? Miała taką ochotę pociągnąć go za język, ale czuła, że nie powinna. Trudne tematy nie były odpowiednie do poruszania kilka godzin przez pojawieniem się okrąglutkiego księżyca na niebie, a to... to był taki temat, że chyba nawet najlepszy dzień nie byłby przyjemny. Zdenerwowałaby go, albo dołożyła mu cierpień i trudnych emocji. Nie, jego trzeba było chronić. Mogła go ochronić. Ale kto ochroni jego przed nią? Bo może ktoś jednak powinien? Jakie to uczucie, widzieć w oczach przyjaciela uwielbienie niemające z przyjaźnią nic wspólnego? Chciałaby powiedzieć, że obrzydliwe. Że czuła się okropnie, kiedy gniewny brąz zmętniał, spotulniał i zamiast błądzić nerwowo dookoła, skupił się wyłącznie na niej. Chciałaby być zła na siebie, że się zgodziła, na niego, że poprosił i chciałaby natychmiast poczuć potrzebę, żeby wyrwać go spod uroku lub chociaż zmusić go do odwrócenia wzroku. Chciałaby, żeby zakochane spojrzenie wywoływało w niej niechęć. Żadna z tych rzeczy nie miała jednak miejsca. Było inaczej, niż na Podlasiu. Wtedy działała w nerwach, pod presją i w opozycji do nich obojga. Teraz nie musiała mieć do siebie pretensji i chociaż mieć chciała – nie miała. Poczuła satysfakcję. Radość z tego, jak gładko go oczarowała i z tego, że stawała się w tym coraz lepsza. Maślane oczy nie budziły w niej sprzeciwu, za to mile łechtały jej ego. Pozwalała mu dotykać swojej ręki, wiedząc, że dotyk tylko wzmocni działanie magii... a przecież chciała, by ta była mocniejsza, tak by całkiem się w tym zatracił. Był pod urokiem i ona też zdawała się być jak opętana, bo choć nie robiła nic nieprzyzwoitego i nic podobnego nie krążyło jej również w myślach, to jednak czerpała z tej sytuacji głęboką satysfakcję. Z chwili na chwilę podobało jej się coraz bardziej i z chwili na chwilę mniej czuła się sobą – mniej Holly, a bardziej Eithlinn. Czas w tym przedziwnym stanie wzajemnego otępienia zdawał się płynąć szybciej. Poprosiła go, by się położyli i leżeli tak, w pewnej odległości od siebie, wpatrując się w siebie leniwie, jakby w półśnie, choć jednocześnie bez przerwy na jawie. Zupełnie straciła poczucie czasu... i obowiązku. Bo choć Holly doskonale wiedziała, że jest tu z nim dzisiaj, żeby pomóc mu przetrwać pełnię, Eithlinn nic sobie z tego nie robiła.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Zachował się bardzo egoistycznie. Zdesperowany prosił o coś, co miało być zakazane bo oboje wiedzieli, że to może źle się skończyć nie tylko dla ich relacji ale też dla zdrowia psychicznego samego Collinsa. Dostał to, czego chciał. Przekonał ją, zmiękczał swoimi argumentami, namawiał... i sumienie da o sobie znać gdy już wytrzeźwieje. W chwili obecnej to była dla niego jedyna szansa na ulgę. Istotnie, przestał czuć to, co tak bardzo mu doskwierało. Nie przejmował się niczym. Liczyła się tylko ona. Adorował ją spojrzeniem, słowami, tym ostrożnym dotykiem na który łaskawie mu pozwalała. Nie miał śmiałości sięgnąć po więcej póki sama mu na to nie pozwoli. Gotów był osobiście zamordować księżyc i rzucić go do jej stóp jeśli taka będzie jej wola. Wpatrywał się w nią i czekał, czekał na jej słowa, które nie nadeszły przez te półtorej godziny. Leżał bo tego pragnęła. Nie miał pojęcia dlaczego chciała tak niewiele skoro mógł wyrwać sobie duszę i ofiarować ją w srebrnej misie... Całkowicie przez nią zniewolony nie inicjował rozmowy. Zapoznawał się z każdym detalem jej twarzy i widząc jej satysfakcję, czuł się szczęśliwy. Nie pytał dlaczego jest taka zadowolona, gdy na niego patrzy. Cokolwiek w nim widzi, niech trwa wiecznie byleby jej usta cały czas były w ten sposób wygięte. Minęło półtorej godziny a on leżał naprzeciw niej, niemalże nieruchomo. Ignorował zesztywniałe mięśnie, niewygodę, dyskomfort i coraz co mocniej wrzącą krew. Pod koniec mimowolnie przebiegały po jego twarze skurcze a źrenice poszerzały się. Nieświadomie mocniej zaciskał palce na jej dłoni, nie pamiętając kiedy je z nią splótł. Kolejną fazą było niekontrolowane drżenie całego ciała, zupełnie jakby ktoś transmutował go w sopel lodu. Mimo tego cały czas patrzył w jej oczy lecz w spojrzeniu miał coraz więcej niewypowiedzianego błagania. Rozchylił usta gdy wydostał się z niego bardzo dziwny dźwięk - coś między zduszonym oddechem, jękiem a warkotem. Rozpoczęło się. Trzeszczenie kości, rozrastanie się mięśni, stawów, transmutowanie pozbawiające go skóry, ubrań, własnej wagi i wyglądu. Gdy po tęczówkach rozlał się soczysty żółty kolor, stracił więź z Holly. Ból czaszki jaki na niego spadł był znacznie boleśniejszy niż przeobrażanie się. Jak zawsze, trwało kilka minut. Tym razem jednak nie było żadnego krzyku bo nie był zdolny wykrzesać z zaciśniętej krtani głosu. Zwijał się z bólu na łóżku, rozrastał się na nim, z każdą chwilą nabierał masy przez którą deski podtrzymujące materac pękały, a zaraz za nim nogi kanapy. Jego ręka, teraz będąca łapą opadła wiotko na komodę, ułamując kawałek blatu pod impetem uderzenia. Porośnięty gęstym brązowym futrem, wyginał grzbiet w łuk i cały się trząsł z bólu, a camper wraz z nim. Skomlał głęboko, drżąco. Trzymetrowy wilkołak w bardzo małym busie - zniszczenia były widoczne gołym okiem i absolutnie nie miał na to wpływu. Dopiero gdy minął ostatni spazm, znieruchomiał lecz łapami trzymał swój wielki, wilkołaczy łeb. Dyszał z wywalonym na bok jęzorem i nie był w stanie się podnieść. W czaszce huczało od wewnętrznego bólu i tęsknoty za Holly. Dopiero słysząc jej głos poderwał łeb - przykładając czaszką w sufit Żądlibusa i zdał sobie sprawę, że jest tu dosyć klaustrofobicznie. Zamknął paszczę i próbował wyjść z auta - niszczenia się namnożyły zanim zdał sobie sprawę, że choćby chciał to nie przeciśnie się przez wąskie drzwi. Dopiero gdy Holly otworzyła te z samego tyłu, zaczął się tam przeciskać, ocierając się cielskiem o umeblowanie. Wypadł na zewnątrz i zachwiał się, gdy dotarł do niego zimny powiew nocy. Stał na dwóch nogach, wielki, dyszący. Gapił się na księżyc i cierpiał wewnątrz po powrocie do rzeczywistości. Wyczuwając ruch obrócił się przodem do Holly gdzie mogła go w końcu pierwszy raz obejrzeć w spionizowanej postaci. Pochylił łeb w jej stronę i czekał aż podejdzie. Chciał lekko trącić nosem jej dłoń, dać jej znać, że on tu jest, cały i zdrowy, obolały, zły na siebie, ale jest i nie ma żalu. Nie miał jak przepraszać za zniszczenia w camperze - naprawi to, zajmie się tym nad ranem i też o świcie będą myśleć jak wyjaśnić to Cedowi. Gotów był przetrwać tę noc lecz... statycznie. Nie chciał jej opuszczać. Chciał ją wesprzeć bo ona wsparła jego, gdy tego potrzebował. Swoją mową ciała zapewniał ją, że zostanie tu, będzie czuwał, a ona... może zasnąć. Wskazywał pyskiem i kończyną górną stronę Żądlibusa, wierząc, że wyczyta jego oczekiwania.
Nigdy nie utrzymywała uroku tak długo i okazywało się, że to dobrze, bo działy się z nią wtedy przedziwne rzeczy. Zatracała się w tym coraz bardziej, z minuty na minuty, i gubiła w tym wszystkim nie tylko siebie, ale i Trevora. Która Holly była tą prawdziwą? To pytanie z pewnością miało z nią pozostać na długo, podobnie jak widok przeobrażającego się tuż obok wilkołaka, który w ogóle się tego nie spodziewał. Jakoś tak składało się, że już drugi raz na dwie spędzone wspólnie pełnie dosłownie wpatrywała się w jego oczy, gdy cierpiał najgorsze katusze. Gdyby miała rozsądzić, która sytuacja była gorsza, naprawdę nie potrafiłaby tego zrobić. Pełnia zaskoczyła ich po raz drugi, wpierw za sprawą zepsutego zegarka, a teraz z jej winy. Obiecała się nim zaopiekować, wzięła na siebie odpowiedzialność, a kiedy przyszedł moment na to, żeby się wykazać, miała w głębokim poważaniu to, co się teraz dzieje. Nie tak zachowują się przyjaciele. Widok był tak samo przerażający jak za pierwszym razem i zaczynała wątpić, że kiedykolwiek mogłaby się do tego przyzwyczaić. Kości trzeszczały, skóra napinała się i pokrywała futrem, a na ukochanej twarzy przyjaciela znów rozciągał się grymas bólu, który śnił jej się po nocach. To nie był dobry pomysł. Może gdyby wybudziła go parę minut wcześniej, może wtedy... ale wzięty z zaskoczenia, zdawał się cierpieć podwójnie. O zniszczeniach w żądlibusie w ogóle teraz nie myślała, nie miało to znaczenia, była gotowa rzucać zaklęcia choćby przez całą noc, w ramach kary, której sama sobie udzieliła. Kiedy tylko trochę otrzeźwiała, doskoczyła niezgrabnie do tylnych drzwi, by otworzyć je i wypuścić Trevora na zewnątrz. Te oczywiście zacięły się w najważniejszym momencie, zawodne jak wszystko w tym przeklętym camperze. Musiała kopnąć je z całej siły, żeby w końcu ustąpiły. Wyskoczyła na zewnątrz i odsunęła się, robiąc mu miejsce. Był ogromny, kiedy stał tak, wzrostem równając się ze służącym im za dom samochodem. Wahała się przez chwilę, nim podeszła, ale była mu to winna. Chciała go zresztą przeprosić. Miała chęć rzucić się i objąć go z całych sił, ale wciąż nie była pewna, na jak wiele może pozwolić sobie wobec wilkołaka, nawet gdy ten pieczołowicie przyjmował odpowiednie dawki eliksiru tojadowego. Przysunęła się znacznie, lecz nie przesadnie i spojrzała w lśniące wilcze ślepia. — Przepraszam, to moja wina — wydusiła z siebie półgłosem, bo nieużywane od przeszło godziny gardło, zaciśnięte dodatkowo pętlą emocji, odmówiło jej posłuszeństwa. Patrzyła na niego i... w jakiś sposób rozumiała, tak po prostu. Pokręciła przecząco głową i uśmiechnęła się kwaśno. — Możesz biec, nie zasnę. Posiedzę tutaj i posprzątam. Ale jeśli chcesz mi potowarzyszyć, to będzie mi miło. Powoli się uspokajała. Wyrzuty sumienia miały jeszcze nadejść, ale teraz nie mogła dać im dojść do głosu, bo tego tylko brakowało, żeby się rozkleić i dołożyć mu problemów. Ostrożnie pogładziła go po miękkich uszach osadzonych na zniżonym w jej stronie wilczym łbie i sięgnęła po różdżkę, gotowa rzucić cały szereg zaklęć naprawczych. Bezsenna noc minęła szybciej, niż można by się tego spodziewać.