Niektórzy twierdzą, że właśnie w tym dębie czarodziejka Nimue uwięziła Merlina - najpotężniejszego czarodzieja w historii magii. Zdania są podzielone, jednak jedno jest pewne - dzieją się tu dziwne rzeczy, a miejsce ma niezwykłą moc.
Autor
Wiadomość
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
- Masz rację, teraz już nie stronię. - potwierdził, uśmiechając się przy tym i do niego, i do siebie. W ciągu upływu lat człowiek potrafi zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni choć akurat to nie dotyczy jego własnej siostry. Na końcu języka miał zapytać chłopca czy jego siostra jest starsza czy młodsza jednak po chwili namysłu uznał, że zainteresowanie należy dawkować ostrożnie. W pewnym sensie zależało mu na dobrym kontakcie z dziećmi, choć nie ukrywał, że czasami nie potrafił się z nimi porozumieć. Rozmowa z Olivierem była niejako "testem" czy potrafi utrzymać swobodną rozmowę z tak młodym chłopcem. Kiedy wręczał fiolkę z miodem to nie spodziewał się takiego wybuchu entuzjazmu. To go tak zaskoczyło - widok tak beztroskiej, dziecięcej i intensywnej emocji - że przez chwilę stał oniemiały, zwłaszcza, że młody Olivier go uściskał. Słodka Morgano, kiedy ostatnio dziecko go tak przytulało? Cassandra, ale zdecydowanie zbyt dawno temu. Nim zdołał cokolwiek z siebie wykrztusić to chłopak ruszył biegiem w tylko sobie znanym kierunku. Pozostało mu odprowadzić go wzrokiem i co najwyżej unieść rękę w niemym geście pożegnania. Cóż rzec, istniało bardzo małe prawdopodobieństwo, że jeszcze kiedykolwiek się spotkają. Mimo wszystko miło było mu pomóc, choć musiał przyznać, że dawno nie spotkał tak rezolutnego, gadatliwego i przyjemnego w odbiorze dziecka. Rozmasował swój dwudniowy zarost, westchnął głęboko, zaśmiał się bezgłośnie do siebie i deportował się z hukiem.
| zt
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Coś go ciągnęło do tego rezerwatu w Dolinie Godryka. Choć nie często spotykały go tu miłe rzeczy, to jednak wracał w to miejsce raz za razem odnajdując wśród natury pewien spokój, którego zawsze i wszędzie potrzebował. Tym razem przekraczając próg miał zamiar udać się do zagrody fenri, ale jeden z pracowników rozpoznał go i poprosił o pomoc. Okazało się, że mieli pod swoją opieką nowe graniany, którymi trzeba było się zaopiekować, by były na czas przygotowane do ciągnięcia magicznych sani tej zimy. Początkowo Solberg chciał się wykręcić, nie do końca planując pchać się w taką brudną robotę, ale ostatecznie tylko westchnął i zgodził się na pomoc. Jakby nie było były to konie. Skrzydlate i wykurwiście ogromne, ale nadal konie, a co nieco o tych istotach przecież wiedział. Wpakował się więc do odpowiedniej zagrody wraz z przyrządami, które mały być mu potrzebne i zabrał się do pracy. Zaczął oczywiście od sprzątania padoku, bo ten nie był do końca w najlepszym stanie. Widać było, że transport pegazów zaskoczył właścicieli, którzy nie mieli czasu odpowiednio przygotować się na przyjęcie tych istot. Podszedł do tego na sposób głównie mugolski, machając miotłą i szufelką jak pojebany, aż całe siano nie zostało pięknie rozłożone, a wszelkie zanieczyszczenia zniknęły z podłoża. O dziwo graniany nie przeszkadzały mu w tej czynności, a grzecznie stały pod płotem żując sobie przysmaki i tylko od czasu do czasu zerkając z ciekawością na chłopaka. Gdy względne porządki w otoczeniu zostały poczynione, Solberg mógł zabrać się w końcu bezpośrednio za skrzydlatego osobnika. Na pierwszy ogień upatrzył sobie graniana, który wydawał się być najbardziej zniecierpliwiony ze wszystkich. Max nie wiedział, czemu akurat taką decyzję podjął, ale już po kilku sekundach maszerował w stronę konia ze szczotką, wiadrem i całą resztą potrzebną do wymycia tego majestatycznego zwierzaka. Gdy znalazł się dosłownie na wyciągnięcie ręki od konia, odłożył cały ten majdan na ziemię i powoli zaczął się do niego zbliżać, próbując wyczuć reakcję istoty na swoją obecność Kolejny raz zdziwił się, gdy granian zdawał się w mig złapać do nastolatka zaufanie. Solberg nie tracił więc czasu i od razu przeszedł do pielęgnacji pegaza. Na samym początku wziął się za szorowanie, by doprowadzić sierść do stanu lśniącego, jakby ten miał zaraz startować w konkursie piękności. Woda w wiadrze z każdą chwilą stawała się coraz brudniejsza w przeciwieństwie do graniana, który w końcu lśnił prawie tak, jak śnieg. Następnie wziął się za grzywę i ogon. Nie był fryzjerem i nie miał zamiaru kombinować z żadnym wymyślnym uczesaniem. Wyszczotkował jednak porządnie jedwabiste włosy upewniając się, że nawet najmniejszy pęk w nich nie został i to samo zrobił z ogonem pegaza. Na samym końcu wyczyścił jeszcze starannie wszystkie cztery kopyta i już granian był gotów by pokazać się światu. Max już miał opuszczać rezerwat, gdy właściciel złapał go i powiedział, że mając jeszcze chwilę czasu może zaoferować Solbergowi przejażdżkę na pegazie, którego tyle co tak pięknie wypielęgnował. Maxowi dwa razy nie trzeba było powtarzać i już po chwili na oklep wzbijał się w powietrze czując wolność i radość. Zdecydowanie musiał częściej oddawać się tej czynności jaką było jeździectwo.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ariadne uwielbiała przyrodę, ale zawsze bardziej ciągnęło ją do roślin niż do zwierząt. W żadnym wypadku nie znaczyło to, że żywiła w stosunku do nich jakąś niechęć. Wręcz przeciwnie, począwszy od drobnych mrówek aż po wielkie smoki, uwielbiała zarówno o nich czytać, jak i przebywać w ich towarzystwie. Zwierzęta również dziewczynę lubiły, więc wspólna sympatia kwitła już od wielu lat. Od paru miesięcy Wickens podejmowała próby warzenia własnych eliksirów, co było dość dużym wyzwaniem dla dziewczyny, bo nigdy nie chwaliła się szczególnymi umiejętnościami w tej kwestii, ale wierzyła, że wiele leży w kwestii treningu. Nie dość, że wzięła na siebie takie wyzwanie to jeszcze je sobie znacznie utrudniła, bo chciała by jak najwięcej składników używanych do tworzenia mikstur było zebrane lub wyhodowane właśnie jej ręką. Dlatego teraz po rezerwacie w Dolinie Godryka i wypatrywała pewnego zwierzęcia. Chyba każdy czarodziej o nim słyszał. Aurorka wolała trzymać się tych najmniej groźnych stworzeń, bo nie oceniała swoich zdolności ONMS na wybitny poziom. Dotychczas dość naturalnie przychodziło jej obchodzenie się ze zwierzętami wszelkiej maści. Dreptała więc wśród leśnych ścieżek z nadzieją, że jakimś trafem spotka to, czego chciała. Na szczęście akurat gumochłony panoszyły się niemal wszędzie. To nie tak, że szukała czegoś wyjątkowego. Pewnie gdyby dziewczyna się postarała to i w swoim ogrodzie znalazłaby tego zwierzaka. Lubiła je, nawet jeśli większość widziała w nich coś nudnego i nijakiego. Taki już urok gumochłonów. To nie ziejące ogniem smoki. Przeszła kolejne kilka kroków, w myślach przypominając sobie ryciny tych zwierząt i lekcje w Ilvermorny, gdzie uczniowie mieli z nimi do czynienia. Pamiętała, że przypominają duże dżdżownice i były dość obleśne. Nie do końca zwierzątko, które ktoś chciałby trzymać w domu, bo wydzielało mnóstwo śluzu. I to właśnie ten śluz stanowił jeden z najbardziej istotnych składników wielu eliksirów. Świetnie zagęszczał mikstury i wzmacniał ich magiczne zdolności. Każdy szanujący się eliksirowar musiał mieć w swoim zapasie chociaż kilka słoików ze śluzem gumochłonów. Niespodziewanie za jednym krzakiem Ariadne wypatrzyła jednego robaka, który nieruchomo drzemał na kępce opadłych jesiennych liści. Był gruby i brązowy - a więc prawdopodobnie to gumochłon! Dodatkowo wszystko dookoła zaślinił. Dziewczyna zdusiła lekkie ukłucie obrzydzenia, myśląc, że to przecież normalne, że są stworzenia mniej lub bardziej "atrakcyjne" dla oka czy milsze w dotyku. Uklękła ostrożnie nad glizdą długą na dziesięć cali i obserwowała. Przez pięć minut nie zauważyła nawet najmniejszego ruchu. Czyli faktycznie one się prawie nie poruszają. Może wróci tu następnego dnia i sprawdzi czy nadal tak tu tkwi ten maluch. Amerykanka wyciągnęła z torebki słoik i pędzelek. Przysiadła obok gumochłona i przez piętnaście minut pieczołowicie ściągała pędzelkiem śluz z liści, aby przenieść go do słoika. Dotknęła w pewnym momencie nieuważnie również stworzenia, ale nie zareagowało. W związku z tym zbliżyła pędzelek i zebrała jeszcze odrobinę wprost z jego odwłoków. Musiała przyznać, że to nawet ciekawa zabawa, w żadnym wypadku nie nudna. Po wszystkim zakręciła słoik, schowała i pożegnała gumochłona skinieniem głowy, wdzięczna za jego śluz.
Zawsze traktowano ich, jak skończonych głupców, którzy uważali, że można coś wyczytać z gwiazd. Owszem, Frederick był nieco sceptyczny względem szukaniem w nich odpowiedzi na niektóre pytania, tak jak trudno było mu wierzyć w to, że w fusach od herbaty mogły kryć się wyjaśnienia pewnych spraw. Śmiał się nieco z Laeny, ale bardziej ze względu na to, że chciał przekonać się, do czego kobieta była zdolna. Nic zatem dziwnego, że teraz również postanowił sam przekonać się, czego może dokonać, po co właściwie może sięgnąć, czym może się zająć, jeśli skoncentruje się na astronomii. Swego czasu był to jego konik, a przynajmniej naprawdę dobrze radził sobie w tej dziedzinie wiedzy, nie przejmując się tym, że był traktowany, jak ktoś gorszy. Tak było zawsze, ale właściwie Frederick w pewnym sensie do tego przywykł. Dlatego też z mapą nieba, lunaskopem i zapasem gorącej herbaty, wybrał się na nocny spacer. Przez dłuższą chwilę szukał miejsca, w którym mógłby tak naprawdę usiąść, gdzie mógłby dobrze widzieć to, co chciał zobaczyć, oceniając pewne możliwości i ruchy gwiazd, a także położenie planet, które czasami wskazywały na więcej, niż się podejrzewało. Dało się z nich odczytywać zmiany na ziemi, chociaż nie był do końca przekonany, czy odnosiło się to również do smoków. To było dla niego coś całkowicie obcego, jednak nie zamierzał się poddawać. W końcu czasami należało próbować. Wychodził również z założenia, że w razie czego swoje wyniki poprze nazwiskiem, jak robił zazwyczaj w takich sytuacjach. Nie chciał jednak skupiać się na tym w tej chwili i po prostu zabrał się do działania. Zaczął wykreślać na mapie nieba właściwe ustawienie planet i gwiazd, oceniając ich odległości, oceniając ich położenie, sprawdzając przy tej okazji ich wzajemne oddziaływanie. Nieznaczny odchył był w stanie często wszystko zmienić w przeprowadzanych badaniach i ocenach. Dlatego też Frederick siedział bez ruchu, sprawdzając wszystko po kilka razy. Mars i Wenus prawie zniknęły mu z oczu, ale całkiem dobrze widział Deneb, Wegę i Altaira. Gorzej było Arkturem, choć i ta gwiazda świeciła dość jasno, tymczasem księżyc zdawał się znajdować naprawdę daleko. To na pewno miało znaczenie, jeśli chodziło o ocenę sytuacji i tym samym wskazanie, gdzie mogły pojawić się smoki. Shercliffe zmarszczył lekko nos, zastanawiając się nad tą kwestią, a później poprawił kilka rzeczy na mapie, sięgając przy okazji po kubek z herbatą. Pił, mamrocząc do siebie co chwila, dokonując przeniesień mapy nieba na to, co widział i co znał, starając się wskazać, co dokładnie się wydarzy. Niepokoiło go to, że Arktur był dziwnie ciemny, a przynajmniej takie właśnie odniósł wrażenie. Jednocześnie jednak to właśnie powodowało, że wydawało mu się, że w końcu znalazł odpowiedź, jakiej szukał. Westchnął w końcu, czując, że był nieco skostniały, ale w istocie zanotował datę kolejnego ataku, wskazując w przybliżeniu miejsce, w którym nastąpi, zastanawiając się, czy te wykresy, jakimi się posługiwał i lunaskop, w istocie mogły pomóc. Ostatecznie okazało się, że owszem, ale na razie Frederick, wracając do domu, mamrotał pod nosem, powtarzając wszystkie swoje obliczenia, starając się znaleźć w nich potencjalny błąd. Na całe jednak szczęście nic podobnego nie miało miejsca, bo istniało prawdopodobieństwo, że wróciłby na swoje poprzednie miejsce i rozpoczął cały proces działań na nowo. Odnotował w pamięci, że Arktur i księżyc musiały mieć na siebie wpływ w ułożeniu, w jakim znalazł je tej nocy, odnosząc wrażenie, że fakt, iż Mars i Wenus były tak blade, nie pozostawał tutaj także bez znaczenia. Było to coś, co należało odnotować i to właśnie Frederick zrobił, by tego nie zapomnieć. Potrzebował jednak niewątpliwie o wiele więcej obliczeń i obserwacji, by w pełni pojąć te zależności i móc je ocenić w przyszłości, gdy przyjdzie mu mierzyć się z podobnymi wyzwaniami.
z.t +
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Stworzenie z Proroka:6, czyli parzysta i mogę zatrzymać
Chrisowi ani trochę nie podobało się to, co się działo. Magiczne stworzenia znowu nie czuły się pewnie, czy może właśnie wręcz przeciwnie, nagle okazało się, że są niesamowicie pewne swego. Utrata naturalnych przeciwników, drapieżników, które z reguły nie pytały o nic, nim zabierały się za kolację, była wystarczająca do tego, żeby postanowiły jednak wychynąć ze swoich tradycyjnych kryjówek. Nad wieloma z nich należało zatem zapanować, a później, faktycznie, odnieść do rezerwatu, żeby przypadkiem te stworzenia nie zrobiły sobie krzywdy. Dlatego też kiedy znalazł kilka nieśmiałków w ogrodzie, postanowił zabrać je do Shercliffów. Stworzenia były wyraźnie niepewne, zagubione, może nawet w pewnym sensie agresywne, a przynajmniej dokładnie takie sprawiały wrażenie, kiedy starał się nimi należycie zająć. Wiedział, jak się z nimi obchodzić, a jednak ten jeden raz nie potrafił się w tym odnaleźć, zupełnie, jakby magiczne stworzenia faktycznie były teraz inne, jakby faktycznie zachowywały się co najmniej niewłaściwie, jakby nie były w stanie zrobić niczego odpowiedniego. Dlatego też Christopherowi z pewnym trudem udało się dostać z nieśmiałkami do rezerwatu, gdzie jeden z pracowników zabrał go do dębu Merlina. Tutaj zaś okazało się, że jeden z nieśmiałków nie chciał go opuścić, nie miał najmniejszej ochoty zostawać razem z resztą kolonii i zielarz ostatecznie obiecał, że należycie się nim zajmie. To w tej chwili było najważniejsze, a zmuszanie stworzenia do tego, żeby faktycznie zostawało w miejscu, jakie mu nie odpowiadało, nie przyniosłoby niczego dobrego. Tak więc zabrał faktycznie nieśmiałka ze sobą, pozwalając na to, by ten ukrył się w kieszeni jego koszuli, mając nadzieję, że Wrzos nie uzna stworzenia za coś, czym powinna się zainteresować.
z.t
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Thomas już jakiś czas temu przy okazji lekcji transmutacji zauważył, że panna Brandon, której bardzo chciał zaimponować, ma poważne braki w dziedzinie transmutacji. Miał okazję wykazać się rycerstwem, raz czy dwa pomagając jej w ćwiczeniu zaklęć transmutacyjnych, z którymi sobie nie radziła. Zmotywowało go to do częściowego nagięcia luźnego podejścia i wykazania zaangażowania dotychczas niemal niespotykanego u młodego Seavera. Mianowicie - Tim zaczął się uczyć. A to oznaczało chodzenie do biblioteki, czytanie książek do transmutacji i szukanie czarów, którymi mógłby zaimponować Aneczce najbardziej. Niestety im bardziej jakieś zaklęcie go interesowało, tym większa przepaść umiejętności go od tego dzieliła. A na to był tylko jeden, dość bolesny dla ceniącego sobie swobodę i wolność sposób. Praca. I to z gatunku tych, za którymi nie szalał. Nie był natury leniwy, co to, to nie, ale samodzielne uczenie się teorii, było czymś, co bardzo szybko go nudziło, więc robiło się trudniejsze. Potrzebował praktyki, ale bez dobrych podstaw teoretycznych nie da się bezpiecznie, ani skutecznie praktykować transmutacji. Rządziła się całą masą praw i zasad, które trzeba było znać. Timowi właśnie ten temat zaprzątał umysł, kiedy w progach Trzech Mioteł pojawił się Nico. Najpierw rozmawiali o czym innym, ale potem od słowa do słowa przeszli na temat transmutacji, z której starszy kuzyn, jak się okazało, był całkiem niezły. A że mieli plany na wspólną wyprawę, doszli w końcu do wniosku, że można połączyć przyjemne z pożytecznym. Mianowicie Tim mógł trochę się podciągnąć z transmutacji, w której Nico był dużo lepszy. Miało to kilka pozytywów. Odbudowywanie relacji z Nico, to raz, nadrabianie braków w transmie, to dwa, a trzy to dodatkowe punkty na drodze do podbicia serca panny Brandon. Dlatego nie wybrali się od razu, bo Tim musiał wrócić do dormitorium po podręczniki. Kiedy już miał wszystko udał się do wejścia do Hogsmeade, gdzie umówił się z kuzynem.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Transmutacja zdecydowanie była dziedziną, którą Nicholas chciał obecnie rozwijać. Właśnie dlatego kiedy przy pracy w Pubie Pod Trzema Miotłami wyniknął z Timem ten temat, czarodziej niezmiernie się ucieszył i zaproponował wspólną naukę, co spotkało się z równie pozytywnym odzewem. Co prawda Nicholas nie miał pojęcia jakie są główne motywacje młodszego Seavera, ale to miało drugorzędne znaczenie. Grunt, że miał z kim trenować i kogo uczyć, a to sprawiało Nicholasowi ogrom przyjemności. Zdążył to zauważyć już przy Anabell, z którą, swoją drogą, stracił ostatnio kontakt, a który chciałby odzyskać przynajmniej częściowo. W końcu była ważna. Była pierwszą osobą, ze świata czarodziejów, z którą nawiązał znajomość większą niż przelotna rozmowa. Kiedy dotarli do rezerwatu, który był dość dziwnym, ale całkiem sensownym miejscem do praktykowania rzucania zaklęć transmutacyjnych, Nicholas rozejrzał się za czymś, co mogłoby być odpowiednim rekwizytem. Przywołał niewerbalnie dwa kamienie podobnej wielkości i ułożył je w stosownej odległości od siebie. - Na początek proponuję trochę zabawy. Mamy kamienie zbliżone do siebie materiałem i wielkością. Będziemy rzucać na nie zaklęcie Engorgio. Pamiętasz co ono robi? - to powinno być dla Thomasa proste pytanie, w końcu engorgio było zaklęciem wczesnoszkolnym, czyli takim, które uczniowie poznawali już na wczesnym stopniu edukacji. A Tim był przecież studentem, w dodatku starszym niż większość jego koleżeństwa. Właściwie to Nicholas nie pomyślał o tym, żeby zapytać go, co porabiał przez te lata, kiedy go nie było. Całe dwa, jak wspomniał w wydretkowym sanktuarium. - Opowiesz mi jak właściwie idzie ci z transmutacją? A wracając do zadania, najpierw opowiedz mi jak działa engorgio, potem przećwiczymy je sobie, a później będziemy się pojedynkować na to, kto szybciej urośnie kamień do wysokości metra. Może być?
Nicolas nie znał pobudek Tima, bo ten się nie chciał chwalić swoimi planami zdobycia serca Aneczki Brandon poprzez zaimponowanie jej umiejętnościami. Po pierwsze na razie nie było się czym chwalić, a po drugie, jakoś się nie zgadało. Ale biorąc pod uwagę to, co łączyło obu młodych mężczyzn w przeszłości, pozwalało przewidywać, ze sporo dozą prawdopodobieństwa, że tego typu tematy się pojawią. A nawet nie biorąc powyższego pod uwagę, obaj byli facetami, a gadanie o miłosnych sukcesach i porażkach było czymś, co takowi po prostu robili. No dobrze, o sukcesach opowiadało się kolegom, ale o porażkach już tylko bliskim przyjaciołom. Ale fakt pozostawał faktem. Tim zamierzał się podszkolić z transmutacji, najlepiej do poziomu, który by pozwolił na pomaganie Ani w zadaniach i na zajęciach. Byłby wtedy czymś w rodzaju rycerza w lśniącej zbroi. Gdy już dotarli z Nico na miejsce, gryfon musiał przyznać, że było doskonałe, było spokojne o tej porze i miało odpowiednią aurę. Legenda o Merlinie była jedną z pierwszych, jakie Tim poznał w dzieciństwie i do dzisiaj budziła wyobraźnię do życia. I jeszcze kuzyn użył zaklęcia niewerbalnego, co zrobiło na studencie mocne wrażenie. Była do sztuka, którą pewnego dnia też chciał poznać. Ale do tego jeszcze kawał drogi, pomimo tego, że w zaklęciach był całkiem dobry. Ale owe kamienie miały swoje przeznaczenie, jak się okazało całkiem konkretne. Tyle tylko, że Tim musiał chwilkę pomyśleć, zanim odpowiedział Nicolasowi na to pytanie, elementarne z resztą. - Engorgio pozwala powiększać przedmioty. - powiedział ze swobodą, jakby to było coś oczywistego, chociaż obaj wiedzieli, że nie było. - Co ja ci będę ściemniał. Za czasów szkolnych podłapałem co nieco, ale minęło trochę i niewiele pamiętam. - Tim podrapał się w głowę, ale w tym momencie uśmiech rozjaśnił jego twarz - Od zmniejszania jest Reducio! - Wykrzyknął to, jakby doznał nagłego objawienia
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
- Nie no, dobrze pamiętasz. - powiedział Nicholas zachęcająco, kiedy Tim zaczął się wycofywać i zasłaniać minionym czasem. Podstawy podstawami, ale faktycznie mógłby zapomnieć, jeśli by tego nie używał. Choć dla takiego Nicholasa to by było nie do pojęcia, Tim zdawał się totalnym luzakiem, który cudem tylko zdecydował się na te wspólne zajęcia. Nico nie chciał go w żaden sposób zniechęcać. - Jest dokładnie tak, jak mówisz. Engorgio służy do powiększania obiektów, Reducio do zmniejszania. Teraz przypomnimy sobie ruch, no chyba że pamiętasz. Pokażesz mi jak rzucasz zaklęcie? Zobaczył jak Tim wykonuje ruch różdżką, a potem sam wykonał ten sam gest nieco precyzyjniej, pokazując kuzynowi gdzie popełnił minimalne błędy. Później przyjrzał się kamieniom i uznał, że zdecydowanie mogli przejść do praktyki, którą sobie wymyślił na początku ich małych zajęć terenowych. - Fantastycznie. Widzę, że idzie ci to naprawdę dobrze. To teraz przejdziemy do tego pojedynku, o którym wspomniałem. Na trzy-czte-ry rzucamy engorgio. Gotowy? Spojrzał na kuzyna wyczekująco, a potem wycelował różdżką w swój kamień. Gdy miał już pewność, że kuzyn go słucha i jest przygotowany, wydał komendę startującą i zaczął powiększać swój kamień, jednocześnie obserwując jak ta zabawa idzie samemu Timowi. Pojedynki zawsze były dobrą opcją, bo rywalizacja motywowała do zwiększania wysiłku, dlatego Nicholas był dobrej myśli.
Kostki na engorgio:
Obaj rzucamy k100 na powiększanie kamienia. Żeby kamień urósł do wymaganego poziomu potrzebujemy wyniku 100. Każda kostka będzie oznaczała jedno zaklęcie, wyniki sumujemy aż osiągną wartość progową.
Tim pomyślał sobie, że Nico nadawałby się na nauczyciela. Zachowywał świetną równowagę pomiędzy powagą zadania a zabawą, która zmniejszała szanse na znudzenie się tym o czym mówił. No i oczywiście wyczuł gryfońską naturę młodszego kuzyna i rzucił mu wyzwanie. Surfer był gryfonem z krwi i kości, a do tego był nieodrodnym synem rodu Seaverów, dla których wyzwania stanowiły chleb powszedni. Powiększanie kamieni, niby banalne zaklęcie na poziomie trzeciej czy czwartej klasy. I może by i było takie dla niego, gdyby nie fakt, że nie miał zbyt wielu okazji używać go po ukończeniu szkoły. Ale nie miał zamiaru dyskutować ze starszym kuzynem na temat równych szans. Poza tym Nico mógł mieć akurat zły dzień. Zawsze istniała jakaś możliwość, że jednak Tim wygra tę małą potyczkę. Jego aktualny instruktor dobrze zrobił, upewniając się, że chłopak słucha i generalnie jest obecny myślami. To wcale nie było takie oczywiste w jego wypadku. Jednakże tym razem, uwaga Tima była wyjątkowo mocno skupiona na słowach kuzyna i na zadaniu. Zanim zaczęło się odliczanie, już stał w pozycji wyjściowej z różdżką gotową do akcji i wzrokiem wbitym w kamień, który zmierzał powiększać. W końcy padło "RY" i zaczeły się zawody. Pierwsze zaklęcie, które rzucił, zadziałało, całkiem nieźle, chociaż nie rewelacyjnie. Kamień urósł i owszem, ale tylko do jakiejś jednej trzeciej wymaganej wielkości. Zdecydowanie wyszedł z wprawy, ale po to tu był, żeby zmienić ten stan. Poprawił chwyt na różdżce i spróbował jeszcze raz, tym razem bardziej skupiając się na powtórzeniu ruchu, który pokazał mu kuzyn. W zaklęciach było nieco prościej, bo mnie czynników trzeba było kontrolować. Przy transmutacji, nie tylko zaklęcie i ruch różdżki miały znaczenie, ale też sama koncentracja i wyobrażenie sobie efektu, jaki chciało się osiągnąć. Trzy wątki do kontrolowania naraz, to o dwa za dużo jak na jego umysł. Ale tylko trening czyni mistrza. Rzucił więc drugi raz Reducio, ale tym razem poszło gorzej niż poprzednio. Tim zmarszczył czoło, co robił nie tak? Popatrzył na poczynania Nicolasa, żeby spróbować podejrzeć jakiś szczegół, który mógł pominąć.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Zgodnie z przewidywaniami, które można było poczynić na podstawie świadomości przerwy, jaką miał w rzucaniu zaklęć młodszy z ćwiczących tu obecnie Seaverów, Thomas zaliczył dość powolny wzrost swojego kamienia. Powtórzył czar z nieco większym sukcesem, ale mimo wszystko kamień osiągnął nieco ponad połowę tego, co seaverowie mieli w planach. Nicholas rzucił na swój kamień zaklęcie niemal idealne, ale widząc jak szło kuzynowi, wyhamował dyskretnie przed końcem, nie powtarzając czaru tak jak on. Chciał, żeby Tim miał szansę i żeby się nie zniechęcał. W końcu to były ich pierwsze wspólne zajęcia! Mężczyźnie zależało, żeby Tim wyciągnął z tego jak najwięcej się dało, a nie zrobi tego, jeśli się zniechęci. - Nadgarstek nieco luźniej. - podrzucił sugestię, mając nadzieję, że wskazówka pomoże Timowi, zamiast go spłoszyć. - I akcent na drugą sylabę. Nie EN-gor-gio, tylko en-GOR-gio. Akcentowanie jest ważne, płynnie razem z ruchem. Nie mógł pokazać, bo jego zaklęcie wciąż trwało, choć teraz kamień, a właściwie już potężny głaz, rósł bardzo powoli. Nicholas poważnie się zastanawiał nad tym, co zrobić, jeśli Timowi by się nie udało, ewentualnie jaką aktywność wymyślić potem, żeby nie zwiększyć za mocno progu trudności, a jednak żeby prawidłowo przećwiczyć rzucanie zaklęć. Ostatecznie transmutacja była szeroką dziedziną i nie można było się zatrzymywać na tak podstawowych zadaniach, jeśli mieli coś osiągnąć. Ale może martwił się na zapas? Musiał uwierzyć w Tima i to własnie postanowił w tej chwili zrobić, czekając z powtórką własnego zaklęcia, aż Tim ponownie rzuci swoją.
Dokładnie tak jak przewidywał, Nico rzucił zaklęcie raz i starczyło. Ale chyba nie całkiem, bo jego kamień nie miał dokładnie tego rozmiaru, jaki ustalili na początku. Gdyby to były prawdziwe zawody, Tim byłby mocno zawiedziony, ale tym bardziej zdeterminowany. Doskonale zdawał sobie sprawę z różnicy, jaka dzieliła jego doświadczenie w tej dziedzinie, a doświadczeniem Nico, który używał transmutacji zawodowo. Co nie znaczyło, że zamierzał odpuścić, tylko i wyłącznie dlatego, że miał dużo mniejsze szanse. Poza tym był winien kuzynowi rewanż za wyścig w labiryncie. Raz się wygrywa, raz się przegrywa. Ale na wygrywanie była tylko jedna skuteczna metoda. Ćwiczenie, ćwiczenie i jeszcze raz ćwiczenie, a potem już tylko więcej ćwiczenia. A dodatkowo w skali globalnej, nawet jeśli przegra, ale stanie do zawodów tak jak teraz to zdobędzie owo doświadczenie, którego potrzebował. Sytuacja win-win, jak to mawiali młodzi mugole. - Coś mi się tak wydawało, że to akcentowanie jest jakieś dziwne. Dzięki, spróbuję po twojemu - ukłonił się lekko, w pewnym sensie wyrażając szacunek starszemu praktykowi, ale łobuzerski uśmiech, trochę jakby popsuł efekt. No dobra, luźny nadgarstek, akcent i do dzieła. I wyszło jeszcze słabiej niż za drugim razem. Musiało być coś jeszcze co obaj przeoczyli, tylko co to mogło być. Spróbował sobie jak najdokładniej przypomnieć ruch dłoni i samej różdżki, jakie wykonał Nico. Bo on sam mógł nie zdawać sobie sprawy z jakiegoś niuansu, który sam robił automatycznie. I faktycznie, końcówka gestu była jakby od niechcenia, więc Tim ją zignorował, a była tak samo istotna jak cała reszta. Rzucił zaklęcie jeszcze raz, uwzględniając to, na co wpadł. Najwyżej zamieni kamień w żabę, albo coś. Ale okazało się, że to było właśnie to. Ostatnie podejście było prawidłowe i kamień w końcu osiągnął pożądany rozmiar. - No, w końcu. Dzięki, Nico. Za podpowiedź i za fory - Tim mrugnął do kuzyna, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tamten mógł zrobić to za jednym podejściem. - To co, teraz z powrotem do pierwotnego rozmiaru, czy masz lepszy pomysł?
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas z zadowoleniem przyglądał się, jak w ostatecznym rozrachunku Timowi się udaje powiększyć kamień do wymaganych rozmiarów. Mały sukces, ale jednak sukces! Starszy Seaver był z tego powodu naprawdę zadowolony. - Już nie przesadzaj z tymi forami. Udało ci się, to jest ważne, Młody. - stwierdził Nico z pełnym przekonaniem, po czym zastanowił się nad dalszym ciągiem. Może w takim razie teraz precyzja? W końcu rosnąć kamień to jedno, ale nadać mu prawidłową wielkość to drugie. - Dobra, Tim. To teraz masz sześć kamieni i postaraj się je powiększyć tak, żeby wszystkie były podobnej wielkości co ten. Nicholas rozbił zaklęciem głaz Thomasa na sześć różnych kamieni, z których każdy miał nieco inną wielkość, po czym zmniejszył ten swój o połowę. - Spróbuj je powiększyć tak, żeby wszystkie byly takie same. zobaczymy jak Ci to pójdzie. Wolał się upewnić, że Thomas ma już naprawdę dobrze opanowane to zaklęcie, bo zamierzał przejść do czegoś bardziej interesującego. Zamierzał się trochę pojedynkować z kuzynem na powiększanie i zmniejszanie kamienia. Dlatego wlaśnie kiedy kuzyn skończył z tamtym zadaniem, Nicholas przeszedł od razu do następnego, a przynajmniej do wyjaśnień. - Teraz trochę powalczymy. Weźmiemy ten średni głaz. Ja będę go redukował, ty będziesz go powiększał. Jak zmaleje do wielkości ziarnka piasku, to ja wygrałem. Jak urośnie do poziomu tych dwóch pierwszych, to Ty wygrasz. Zgoda? Jak tak to stań tu obok i zobaczymy co wyjdzie z tych zaklęć.
Mechanika do sześciu kamyków:
Rzuć sześcioma kostkami k100. Im bliżej wyniku 50, tym lepiej. Jeśli mniej, to sa za małe, jeśli więcej, to za duże. W przedziale 40-60 są w porządku, reszta wymaga dopracowania.
No, i to już było prawdziwe wyzwanie. Musiał przyznać, że Nico miał świetne pomysły na wprowadzenie odpowiedniej dawki emocji do nudnej, skądinąd nauki. Powiększenie jednego kamienia było trudnym zdaniem, a co dopiero sześciu, a każdy do konkretnego rozmiaru. Sporo studentów mogłoby to uznać za banał, ale Tim zdawał sobie sprawę, że właśnie z takimi podstawowymi rzeczami ma problem, a podstaw nie dało się przeskoczyć, bez uszczerbku na efektach końcowych. Zabrał się za to ze skupieniem, bo naprawdę go to wkręciło. Zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że starszy kuzyn zwyczajnie go podpuścił, stawiając przed nim wyzwanie. A wyzwaniom gryfon oprzeć się nie umiał. Ale pierwszy kamień urósł tylko odrobinę. Widać zbyt ostrożnie chłopak podszedł do tematu. Kolejny wyszedł jeszcze gorzej. Coś robił źle, może za bardzo rozpraszał się porównywaniem docelowego kamienia z tym, który właśnie powiększał? No dobra, jeszcze cztery, któryś musi się udać. Niestety, o ile numer trzy był zdecydowanie lepszy, to czwarty praktycznie się nie zmienił. Zaczynało go to frustrować, więc cofnął się, nabrał głęboko powietrza w płuca i wypuścił je bardzo powoli. To pomogło mu uspokoić umysł i efekt przyszedł niemal od razu. Czwarty kamień był tylko trochę za mały, za to ostatni był idealny. Młody czarodziej spojrzał na kuzyna z widocznym błyskiem zadowolenia w oczach. - w tym tempie, do rana będę robił wszystkie idealnie - Zaśmiał się trochę zakłopotany, że aż tyle czasu mu to zajęło. Ale żadna nauka nie przychodziła sama. A Nico przynajmniej nie nabijał się z niego, jak to się zdarzało niektórym nauczycielom.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas przyglądał się poczynaniom Tima, któremu cały czas coś nie wychodziło. Zasugerował mu kilka zmian, prezentując własnoręcznie w jaki sposób różne pozornie nieistotne zmiany wpływają na efektywność zaklęcia. Ćwiczyli w ten sposób jeszcze trochę czasu, zanim Nicholas nie uznał, że wreszcie Tim jest gotowy i że mogą przejść do pojedynku na zmianę wielkości kamienia. - Pamiętaj o ruchu nadgarstka i o akcencie. I o tym, że liczy się wola i koncentracja. Koncentracja jest tutaj najistotniejsza. Niby wiedział, że Tima nie trzeba już więcej pouczać, bo przećwiczył wszystko tyle razy, że teraz będzie umiał rzucać zaklęcie powiększające nawet w środku nocy i z zamkniętymi oczami, ale mimo wszystko wolał podkreślić tych kilka spraw dla utrwalenia. - A tak poza tym co sądzisz o takich zajęciach? Będziesz miał ochotę na więcej, czy są dla ciebie zbyt forsujące? - spytał, rzeczywiście zainteresowany tym, co uważał kuzyn. - Jakbyś chciał kiedyś jeszcze poćwiczyć, to pamiętaj, że jestem zawsze chętny. Transmutacja jest istotna w mojej praktyce zawodowej, no i poza nią również. Przydatna sprawa, nie sądzisz? A tak poza tym... Moglibyśmy czasem ćwiczyć u mnie w domu. W Hogsmeade. Będziesz tam zawsze mile widziany, Tim. No i mam pokój gościnny, jakbys nie chciał wracać do zamku w środku nocy. Nadszedł czas mini pojedynku, więc Nicholas wydał komende start i zaczął zmniejszać kamień. Równocześnie oczekiwał od Tima tego, że kuzyn będzie kamień powiększał.
Kostki na pojedynek:
Rzuć k100 na efektywność zaklęcia. 1-25 przegrywasz z kretesem, zaklęcie Nicholasa jest dużo silniejsze 26-50 przegrywasz z Nicholasem, ale szło ci całkiem nieźle, Nicholas musiał się wysilić, żeby cię pokonać. 51-75 wygrywasz z Nicholasem, ale udało ci się to osiągnąć w pocie czoła. Walka była naprawdę wyrównana. 76-100 udało się doskonale! Zagadałeś Nico, rozproszyłeś go, albo po prostu twoje zaklęcie okazało się niesamowicie skuteczne. Wygrałeś!
To wałkowanie ruchu i akcentu nie było takie złe. Tim zawsze łatwo się rozpraszał, przez to równie łatwo zapominał o różnych rzeczach. No i wola i koncentracja. Tej pierwsze miał aż nadto, za to tej drugiej...czytaj wyżej. Ale Koncentracje też można wyćwiczyć, jeśli ma się motywacje. Zaklęcia zawsze bardziej go interesowały, bo były bardziej efektowne, dlatego łatwiej mu było się na nich koncentrować. A transmutację uważał do tej pory za coś ciekawego, ale nudnego. Nico pokazał mu, że wcale nie musi taka być, a główna przyczyna tej całej nauki, czyli Anna Brandon, była wystarczającą motywacją do wielu poświęceń. - Tak mistrzu- odparował z udawanym sarkazmem, na przypominanie o podstawach. - Powiem tak, gdyby Camael uczył w ten sposób, pewnie już bym zamieniał żaby w księżniczki. Poważnie, stary, jesteś w tym świetny. Autentycznie mnie to wciągnęło i zdecydowanie chcę kolejne lekcje. Zwłaszcza u ciebie, bo jeszcze nie widziałem twojej nowej rezydencji. Młody Seaver miał tyle iskier w oczach, że musiał mówić poważnie. Ciekawe czy Nico dałby radę w ten sam sposób przekonać go do eliksirów. Ale pamiętał, że kuzyn też nie był ich fanem, więc mógłby nie być przekonujący. Kiedy się ustawili na pozycjach, Tim znowu wypuścił powietrze, skupiając cała swoją uwagę na kamieniu. Włożył w to całe serce, bo chciał nie tyle wygrać, ile pokazać Nicolasowi, że się stara. I udało się! Być może Nico zlekceważył młodszego kuzyna, a może Tim w końcu naprawdę zaskoczył, jak powinno się wykonywać to zaklęcie. Fakt pozostawał faktem, wygrał bezdyskusyjnie. Aż wyskoczył w górę z tej radości. - Mam to! Jesteś genialnym nauczycielem, kuzynie.
+
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas parsknął w myślach na tego mistrza, bo przednio go ubawił ten tekst. Nie czuł się jakimś wybitnym znawcą tematu, ale cieszył się ogromnie, że kuzynowi przypadło do gustu jego nauczanie. Nie miał co prawda pojęcia kim właściwie jest Camael, ale mógł wydedukować, że nauczycielem transmutacji. Czyli komplement musiał być naprawdę konkretny. - Masz zamek pełen księżniczek, Młody, nie musisz szukać ich w sadzawkach - powiedział pogodnie starszy z Seaverów, a potem zaczął się zastanawiać jak właściwie można by było zamieniż żabę w księżniczkę. Mugolski standard, a on jako czarodziej nie miał pojęcia jak w zasadzie można to zrobić. - Ale wiesz co? Poszukam czy jest na to jakieś sensowne zaklęcie. Może rzeczywiście się tak da? Kiedy przeszli do pojedynku, Nicholas nie spodziewał się, że Timowi pójdzie aż tak łatwo. Dopasował skalę trudności do poziomu, który widział u niego wcześniej, dlatego gdy kuzyn przywalił zaklęciem z pełną mocą, Nico nawet nie miał jak wybronić sytuacji. - Widzisz? I właśnie dlatego zawsze należy doceniać przeciwnika. Bo nigdy nie wiadomo co się może wydarzyć. Kiedy skończyli ćwiczenia, Nico doprowadził okolicę do stanu, w którym ją zastali, a potem razem z Timem teleportował się z powrotem do Hogsmeade, by każdy z nich mógł wrócić do siebie. Tim do zamku, a Nico do swojego nowego, wymarzonego domu, w którym mógł się ukryć przed całym światem.
ZTx2
+
Yuri Sikorsky
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Liczne tatuaże, lewa noga pokryta bliznami po walce z mantykorą
Kiedy ponownie pojawiłem się w rezerwacie Shercliffe'ów mój "opiekun" nie był z tego powodu zbyt zadowolony. Widać nie mógł mi do tej pory zapomnieć tego, że gumochłon, którym zajmowałem się za pierwszym razem niemal nie zdechnął z przeżarcia się. No cóż - nikt nie jest idealny. Kiedy zapytał mnie gdzie się podziewałem odpowiedziałem, że miałem bliskie spotkanie z mantykorą. Prychnął pod nosem. -Nie żartuj sobie. Nikt z twoim poziomem wiedzy nie wyszedłbym z tego żywy. W odpowiedzi jedynie podwinąłem nogawkę spodni pokazując moje blizny. Temu doświadczonemu magizoologowi wystarczył rzut okaz na rany. Na jego twarzy pojawił się wyraz niedowierzania i szoku. -To... to prawda! Takie rany naprawdę mogła jedynie spowodować mantykora! - spojrzał na mnie i po chwili na jego twarzy pojawiło się coś w rodzaju szacunku. -Widać nie doceniałem cię. Chciałem nadal ciągnąć naszą naukę opierając się na bezkręgowcach ale może potrzebujesz po prostu nieco "ostrzejszych" zwierząt. Chodź ze mną. Po niemal godzinie podróży dotarliśmy do olbrzymiego wybiegu, na polanie niedaleko od dębu Merlina, w którym dostrzegłem coś co w pierwszej chwili wziąłem za smoka. -Macie tu smoki? - zapytałem zdumiony. John pokiwał głową. -Tak, ale to nie jest smok tylko wiwern. W ten sposób zaczął się wykład, który miał posłużyć poszerzeniu mojej wiedzy. John pokazał mi, że wiwern w przeciwieństwie do smoka posiada tylko tylne łapy. Kolejną różnicą było to, że jego ogon zakończony był żądłem, w którym znajdowała się trucizna. W mugolskich opowiadaniach jad ten był ponoć tak silny, że zabijał rycerza trzymającego włócznię, którą przebijał wiwernę jednak John powiedział, że to oczywista bujda. Prawdą natomiast była niesamowita siła ogniowa zwierzęcia. Był on w stanie bez problemu stopić każdy metal co czyniło go tym niebezpieczniejszym przeciwnikiem. Jeśli dodamy do tego ostre szpony oraz zęby, a także rozmiary zwierzęcia, które niemal dorównywały smokom dostajemy obraz zabójcy niemal doskonałego. -Niemniej muszę ze smutkiem stwierdzić, że nasz wiwern należy do gatunku, który już niemal wymarł. W średniowieczu rycerze często polowali na te zwierzęta, by dostarczyć ich głowy swojej lubej. Szybko okazało się, że wiwerny mimo przewyższania człowieka pod walorami bitewnymi ładują się w pułapki stworzone przez ludzi aż miło. Co za tym idzie ich populacja niemal wyginęła. Staramy się znaleźć temu samcowi samicę do rozrodu ale mamy z tym problem - od wielu miesięcy nie jesteśmy w stanie nic odszukać. Pokiwałem głową ze zrozumieniem. -To co teraz? Nakarmimy go? John spojrzał na mnie jak na skończonego debila. -Zwariowałeś? Chcesz sam stanowić jego obiad? Tym zajmują się najbardziej doświadczeni opiekuni z naszego rezerwatu. Tobie musi wystarczyć wiedza teoretyczna, którą dzisiaj zdobyłeś. Musisz wiedzieć, że wiwerny są jednymi z najbardziej niebezpiecznych stworzeń w magicznym świecie i jedynie absolutni mistrzowie w dziedzinie opieki nad magicznymi stworzeniami mogą się nimi zajmować a to i tak przy zachowaniu szczególnych środków ostrożności. Popatrzyłem jeszcze chwilę na wiwerna zanim zaczęliśmy wracać. Poczułem, że zwierzęta są jednak znacznie bardziej fascynujące od skarbów i bardziej ekscytujące. Może powinienem przekwalifikować się na opiekuna zwierząt? -Wiesz co John? Może powrócimy do mniej niebezpiecznych stworzeń? Chciałbym żebyś nauczył mnie wszystkiego od podstaw - powiedziałem w drodze powrotnej. John w odpowiedzi szczerze się uśmiechnął.
Wiedział, że prędzej czy później, będzie musiał poświęcić o wiele więcej uwagi zwierzętom przebywającym w rezerwacie, wiedział, że może spotkać je coś, co wcale by się im nie podobało i czysto teoretycznie był na to gotów. Prędko odkrył jednak, że nic podobnego nie miało miejsca, bo pył wróżek namieszał tak bardzo, że nic nie było takie, jak być powinno. I to zwyczajnie Fredericka denerwowało, męczyło go, powodowało, że poważnie zastanawiał się nad tym, jak mieli poradzić sobie z całym tym bałaganem. Zwierzęta zwariowały, ich okres lęgowy zmienił się, a młode już kręciły się po świecie, co nie wróżyło niczego dobrego. Nic zatem dziwnego, że praca w rezerwacie zdawała się wręcz wrzeć, nie było miejsca, w którym nie przebywaliby opiekunowie, w którym nie kręciłby się ktoś, kto chciałby pomóc w tym, czy tamtym, kto chciałby jakoś przysłużyć się temu, co się działo, starając się ulżyć zwierzętom albo zadbać o roślinność. I właśnie z tego powodu Frederick i Mulan wylądowali przy stadzie hipogryfów, które zachowywały się, jakby nie miały najmniejszej ochoty stać w miejscu. Były podenerwowane, zirytowane, były rozdrażnione dosłownie wszystkim, rozrzucały jedzenie, a młode traktowały nieco jak obce jednostki. To nie wróżyło niczego dobrego i wywoływało natychmiastowy ból głowy, jaki sprawiał, że trudno było skoncentrować się na tym, co się działo. - Widziałaś tamto młode? Wygląda, jakby miało problem z chodzeniem - stwierdził, wskazując na jednego hipogryfa, który właśnie został przegnany przez starszego osobnika i sprawiał wrażenie, jakby nie umiał odnaleźć się w sytuacji, w jakiej się znajdował. Podobnie było jednak z Frederickiem, który odnosił wrażenie, że coś go uderzyło, że był nadal słaby, ale to wszystko z powodu tej ciamarnicy, która naprawdę była dla niego nie lada zagrożeniem. Wiedział, że efekt miał wkrótce minąć, ale i tak się złościł. Tak po prostu.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Pył sprawiał, że wszystko było nie tak jak trzeba. Może jednak w jakiś sposób też pomógł w pokrzyżowaniu planów kłusowników, którzy na tę chwilę raczej nie wychylali się jakoś specjalnie i nie dawali większego znaku życia. Przynajmniej takie wrażenie mogła odnieść Huang, która wciąż obserwowała sytuację w rezerwacie. Miała jednak wrażenie, że przez te wszystkie afery zaniedbała ostatnio opiekę nad zwierzętami, co wcześniej było nie do pomyślenia. Być może dlatego tak miłą odmianą było doglądanie zwierząt, których życie zostało wywrócone do góry nogami z wielu różnych powodów. Praktycznie jedna katastrofa za drugą sprawiały, że te nie mogły zaznać spokoju i po prostu głupiały. Tyle dobrego, że ta dwójka starała się w jakiś sposób nad nimi czuwać. Przyglądała się znajdującym w pobliżu hipogryfom, które wydawały jej się niezwykle urocze, ale nie sposób było nie zwrócić uwagi na pewne rzeczy, które wytknął również Shercliffe. Widziała to jak jeden ze wskazanych przez niego malców wyraźnie nie do końca panował nad tylnymi nogami, które mu się momentami rozjeżdżały na boki i którymi niekiedy powłóczył. - Widziałam. Powinniśmy je zbadać, ale najlepiej będzie poczekać na to, aż bardziej oddali się od stada. Matka wydaje mi się być chwilowo zbyt agresywna, by wchodzić głębiej na jej teren - oceniła, bo nieważne jak bardzo bolał ją widok odrzuconego hipogryfiątka to jednak nie mogli zbytnio ryzykować nierozważnym zbliżaniem się do któregokolwiek ze zwierząt.
- Ciekawe, czy to wpływ pyłu, zbyt wczesnego macierzyństwa, czy jeszcze coś innego – mruknął Frederick, śledząc spojrzeniem zirytowaną samicę, która nie sprawiała zbyt dobrego wrażenia i trudno było powiedzieć, czego należało się po niej spodziewać. Mogła ich zaatakować, nawet jeśli uprzednio się oddali, bo nie sprawiała wrażenia zbyt stabilnej i to wyraźnie martwiło Shercliffe’a. Wskazywało to na to, że stado może nie być jednością, a uzyskanie od nich zgody na to, by się do nich zbliżyć, będzie teraz niesamowicie utrudnione. Nawet młode mogły okazać się pobudzone i mogły zachowywać się tak, jakby nigdy nie postąpiły w innych okolicznościach. Nie miało również żadnego znaczenia to, że się do tej pory nimi opiekowali i to nieco irytowało Fredericka, ale wiedział, że nie zdoła tego w żaden sposób przeskoczyć. Forsowanie niektórych rzeczy nic by mu nie dało, a naciskanie na nie nie było ani trochę mądre. Były to zdecydowanie zbyt silne stworzenia, by można było tak po prostu sobie z nimi igrać. - Widzisz jeszcze jakieś inne? Można odciągnąć uwagę stada, żeby dostać się do tych poszkodowanych osobników. Wolałbym nie musieć ich wszystkich zaganiać do zagród, bo wiemy, jak to się skończy, ale lepiej zebrać na raz wszystkie problematyczne jednostki – zwrócił się do Mulan, nie ruszając się z miejsca. Wciąż było po nim widać, że cierpi po spotkaniu z ciamarnicą, ale nie mówił o tym na głos, nie chcąc do tego wracać i nie chcąc plątać się w jakieś wytykanie sobie wzajemnych win. Poszedł za Mulan z własnej woli, wiedząc, że ta na pewno i tak weszłaby do tej wody, gdyby była tam sama, skończył jak skończył, ale powiedzmy, że mimo wszystko czuł jakiś cień złośliwej satysfakcji z powodu tego, że dziewczyna odczuwała teraz to, co on, a więc pewnie również musiała być oszołomiona po spotkaniu z tym wodnym stworzeniem. Niezbyt przyjemne, trzeba było to przyznać, ale w jakimś sensie, przekornie, a jakże, cieszyło Fredericka.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Wzruszyła ramionami, bo naprawdę nie miała zbytniego pojęcia o co właściwie mogło chodzić. Faktycznie samica, która wydała młode na świat zdawała jej się do końca nie być gotową do tej roli. Może i osiągnęła dojrzałość płciową, ale sama była dosyć młoda i drobnej budowy przez co Huang obawiała się czy aby na pewno maleństwo przeciśnie się przez jej wąską miednicę. Podobne komplikacje mogłyby doprowadzić do śmierci zarówno małego hipogryfiątka jak i jego mamy. - Może jest to połączenie obu tych rzeczy? Trudno mi powiedzieć, aby chodziło tutaj tylko o jeden impuls powodujący u niej podobną reakcję - przyznała w końcu, obserwując przez chwilę jeszcze wspomnianą wcześniej samicę. Nieważne to jak długo wcześniej z nimi obcowali wciąż mieli do czynienia z niebezpiecznymi dzikimi zwierzętami. Wystarczył jakiś nieostrożny ruch, aby je zdenerwować i sprawić, że obudzi się w nich agresja. Zwłaszcza, że mieli do czynienia z młodymi i matką. Musieli być naprawdę ostrożni. - Mogę spróbować je czymś zająć. Zarzucić gdzieś karmę czy coś... Może wtedy uda nam się odseparować te słabsze osobniki od reszty - zaproponowała, bo w tej chwili skuszenie zwierząt jedzeniem wydawało jej się jednym z niezawodnych sposobów, aby zmusić je do posłuszeństwa i wykonywania odpowiednich czynności. Zerknęła jeszcze na Fredericka, aby upewnić się czy na pewno był to dobry pomysł i zyska jego aprobatę. Wciąż nieco gryzło ją sumienie przez to, że w czasie ostatniego ich wyjścia oberwał ciamarnicą od trytona, a w dodatku zostali ostro zbesztani przez innych pracowników rezerwatu, którzy musieli ich wyłowić i ogrzać po tym jak zdecydowali się wskoczyć do zimnej wody, a wszystko to dlatego, że wpadła jak zawsze na jakiś genialny pomysł, przy którego realizacji durnie obstawała. Miała przez to teraz wrażenie, że była coś winna Shercliffe'owi, który najbardziej ucierpiał w tym wszystkim. Na pewno o wiele bardziej niż ona.
- Może. Nie jestem pewien, czy one są nastawione na rodzicielstwo w tym czasie. Instynkty zapewne zostały obudzone, ale być może to forsowanie, jak w niektórych hodowlach, gdzie nie do końca patrzy się na dobrostan zwierząt – stwierdził, wysnuwając w końcu teorię, jaka wydawała mu się w tej chwili najbardziej prawdopodobna, chociaż jednocześnie nie był co do tego w pełni przekonany. Faktycznie pył wróżek mocno tutaj zamieszał, wiele zmienił, postawił świat na głowie i doprowadził ich do miejsca, w którym dosłownie wszystko było skomplikowane. Frederick już teraz widział, że utrzymanie przy życiu młodych może okazać się bardziej skomplikowane, niż zakładali i podzielił się tą uwagą z Mulan, zastanawiając się, co dalej. Spodziewał się, że większość pracowników rezerwatu również to zauważyła, więc mogli zakładać, że wkrótce wszystko się tutaj zagotuje, a oni będą mogli potrzebować prawdziwej pomocy. - Spróbuj. Tylko uważaj, bo nie mamy pojęcia, czy to ich też nie zirytuje. W razie czego teleportuj się w bezpieczne miejsce. A ja spróbuję podejść do młodych, przekonam się, co się tam dzieje – stwierdził, skinąwszy głową. Odnosił wrażenie, że Mulan czuła się winna tego, co go spotkało i w gruncie rzeczy powinna. Ostatecznie bowiem to ona uparła się, jak skończony osioł, że znajdą coś niesamowitego w tym oczku wodnym, a skończyło się, jak się skończyło. Chociaż jednocześnie Frederick nie mógł powiedzieć, żeby faktycznie nie wydarzyło się coś, co nie rzuciło nowego światła na to, co działo się w rezerwacie. Mógł się z nią podzielić tym przemyśleniem, ale na pewno nie teraz, kiedy naprawdę musieli działać, a nie siedzieć w miejscu. Trudno było powiedzieć, co dokładnie mogło się zaraz wydarzyć, więc musieli wziąć się do pracy, a nie stać, jak kołki w płocie i obserwować rozwój wydarzeń. - To nie tak, że rzucą we mnie ciamarnicą – dodał, co z jego strony brzmiało jak zaczepka, chociaż jednocześnie był to z całą pewnością sarkastyczny komentarz. Było jednak po nim widać, że był zmęczony, a co za tym szło, jego język nie był tak ostry, więc zwyczajnie po prostu postanowił skierować się do młodych, żeby faktycznie sprawdzić, czy z nimi wszystko było w porządku.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Przytaknęła mu jedynie na te słowa, bo faktycznie to mogli jedynie w nieskończoność debatować nad tym czemu właściwie działy się podobne rzeczy. Mieli do czynienia ze zwierzętami, które nie potrafiły tak dobrze opierać się swoim instynktom i nie umiały wyartykułować w zrozumiały sposób swoich myśli czy odczuć. - To również możliwe. No, ale niezależnie od przyczyn musimy sobie z tym poradzić - oceniła finalnie, bo na ten moment nie było zanadto, co rozmyślać. Musieli po prostu uporać się jakoś z sytuacją niezależnie od tego czym właściwie była ona spowodowana. Obserwowała jeszcze przez chwilę zwierzęta, rozważając to, co powiedział przed chwilą Shercliffe. Pył mógł naprawdę poważnie namieszać zwierzętom w głowie. Wiedziała doskonale, co robił z czarodziejami, którzy na ogół powinny być dużo bardziej świadomi całej sytuacji. Nie mogła nawet sobie wyobrazić tego jak bardzo musiało to być ogłupiające dla zwierząt, które nie pojmowały świata w taki sam sposób. - Będę na siebie uważać - zapewniła go jeszcze, idąc w kierunku składowanych przez nich zapasów karmy, aby móc wybrać spośród nich coś, co mogłoby potencjalnie zainteresować hipogryfy. To nie był jej pierwszy głupi pomysł, ale na pewno nie czuła się dobrze z tym, że komuś coś się stało przez to, że durnie obstawiała przy swoim. Owszem, nie zmuszała mężczyzny do niczego, ale ten czuł się w obowiązku, aby mimo wszystko skoczyć za nią w wody sadzawki, co skończyło się dla niego mało przyjemnie. Usłyszała doskonale jego zaczepny komentarz, który rzucił, nawiązując jeszcze do całej tej sytuacji. Naprawdę wiedziała, że nie chciał być w stosunku do niej wredny. W zasadzie nawet parsknęła cicho pod nosem i odwróciła się jeszcze w jego kierunku. - Uważaj, żebym ja w ciebie nią nie rzuciła! - zagroziła jeszcze, idąc po kubeł przekąsek dla hipogryfów. Dopiero po pewnym czasie wróciła na miejsce i postanowiła zwabić zwierzęta w dalszy kąt rezerwatu, rzucając im kawałki mięsa i zmuszając do tego, aby podążały za nim we wskazanym przez nią kierunku. Miała jedynie nadzieję, że osobniki nie okażą się na tyle agresywne, by zaatakować ją, licząc na to, że dzięki temu uda im się dorwać do o wiele większej wyżerki. Nigdy nie mogła być pewna, co strzeli tym stworzeniom do głów.
Zgodził się z Mulan, bo doskonale wiedział, że nie przyszli tutaj na pogaduszki, ale po to, żeby zająć się faktycznie realnym problemem, od którego nie mogli w żaden sposób uciec. Dlatego też skoncentrował się w pełni na obserwowaniu malców, starając się ocenić, czy te nadążą za resztą stada, czy zostaną z tyłu i będzie mógł skierować się do nich nieco okrężną drogą. Najłatwiej było pobiec tam jako lis, bo działało to zdecydowanie szybciej i wydajniej, nie zwracając na niego nadmiernej uwagi. Hipogryfy nie reagowały nazbyt gwałtownie na widok innego zwierzęcia, aczkolwiek również musiał na to uważać, żeby przypadkiem nie zostać stratowanym, co nie byłoby ani trochę przyjemne. - Uważaj, bo rzucisz nią w samą siebie - odgryzł się jej, kiedy zbierała jedzenie, a później skinął jej głową, całkiem poważnie, jak to on, nim przemienił się w lisa, zgrabnie wślizgując się w swoją drugą postać, tak zwyczajnie, jakby to była po prostu jego druga koszula, i pomknął bowiem w stronę młodych, starając się otoczyć stado w taki sposób, by odejść jak najdalej od dorosłych osobników. Widział, że Mulan zabrała się do dzieła, a wkrótce zorientował się również, że hipogryfy ruszyły w jej stronę, więc miał szansę działać. Niewielką, ale zawsze jakąś, co musiał wziąć pod uwagę. Młode zaciekawiły się lisem. Nie widziały jeszcze takiej istoty, więc skierowały się za nim, a on zniknąwszy za jednym z drzew, przybrał prędko swoją własną postać i czekał na to, aż się do niego zbliżą. Wywołało to małe zamieszanie, ale istoty były bardzo ciekawe tego, czym był, kim był, bo znały jego zapach, ale nie znały go za dobrze. Pokłonił się im lekko, obserwując je, a kiedy te pospiesznie, jakby nie wiedziały, co się dzieje, odpowiedziały na jego gest, zbliżył się do nich, kątem oka obserwując poczynania Mulan. Próbował dotrzeć do najsłabszego z osobników, ostrożnie dotykając piór i kończyn, chcąc sięgnąć tam, gdzie powinien, by przekonać się, czy stworzenie było dostatecznie silne, by poradzić sobie pośród stada.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Miała tylko nadzieję, że ich mały plan faktycznie da radę i uda im się odciągnąć starsze osobniki od tych młodszych i słabszych. Musiała jednak w tym celu zainteresować bardziej swoją osobą całe stado i nakłonić je do tego, aby podążało jej śladem. Liczyła na to, że jedzenie okaże się faktycznie wystarczającą zachętą do tego, aby stworzenia ruszyły we wskazanym kierunku, pozwalając Frederickowi na to, aby działał na tyłach. Nieważne czy w ludzkiej czy w wilczej postaci. - Z pewnością mi to nie grozi! - odpowiedziała na jego zaczepkę, ale nie miała co liczyć na jakąś dalszą błyskotliwą odpowiedź skoro zamiast mężczyzny zobaczyła na jego miejscu lisa. Zawsze zastanawiało ją jakie to było uczucie tak po prostu zmienić swoją postać i przestawić się na zwierzęcą perspektywę. W pewien sposób nawet mu tego zazdrościła choć nigdy raczej nie powiedziała nic w podobnym tonie na głos. Pozwoliła Frederickowi działać. Sama zajmowała się rozproszeniem uwagi reszty stada, rzucając im coraz dalej kolejne kawałki mięsa, za którymi podążały jakby nie były karmione, co najmniej od kilku dni. Niby zawsze były łase na różnego rodzaju przysmaki, ale Mulan zaczęła się poważnie zastanawiać nad tym czy aby ich apetyt nie wynika również z wpływu tego przeklętego pyłu. Starała się wciąż odciągnąć hipogryfy jak najdalej od Fredericka, aby pozwolić mu pracować. Wciąż jednak uważała na to, aby przypadkiem nie rozzłościć któregokolwiek z nich, bo to skończyłoby się dla niej po prostu marnie.