Północne wejście do fabryki łakoci. W tym skrzydle najczęściej odbywają się wszelkie imprezy i wizytacje, tak jak i organizowane wycieczki, w dni otwarte. Za drzwiami znajduje się staw pełen pączkujących landrynek i wiszą niewielkie chochelki, którymi można podebrać kilka cuksów w ramach poczęstunku. Pomiędzy cukierkami widać jednak pływające w głębi stawu, magiczne ryby. Jak funkcjonują bez wody? Jest to jedną z wielu zagadek Fabryki Łakoci. Kawałek dalej jest recepcja i bramki, prowadzące do korytarza złotych luster, stanowiących główny środek przemieszczania się między piętrami. Na końcu tego korytarza stoją wielkie, ozdobne drzwi o dwudziestu siedmiu klamkach.
Uważając już, że po takich perypetiach, jakie przeżyli we wspólnym towarzystwie, są już niemal ziomalami, kiedy usłyszała o zleceniu na łakocie w ramach zbierania funduszy, jak i potencjalnych przekąskach, odpowiednich na bankiety i zloty ważnych głów w ramach organizacji pracy przy Muzeum - zaraz przyszło jej do głowy, by go zaprosić. Prędko posłała list sową, dając Wei'owi wskazówki, jak trafić pod bramy Sweet Honeycott Factory i sama, stawiwszy się odpowiednio wcześniej, już go wyczekiwała, uśmiechając się z zadowoleniem. Dziadek, dowiedziawszy się o całej inicjatywie, przejął się ogromnie i złożył jeszcze prośbę o to, by zorganizować pyszne przekąski dla pracowników, budujących Muzeum, żeby na pewno mieli dobre, solidne jedzenie, zajmując się tak niebezpieczną i odpowiedzialną pracą. - Longwei! - pomachała do niego, kiedy tylko go zobaczyła, choć w okolicach bramy byli przecież sami, niemniej jej entuzjazm zdawał się zawsze odrobinę eskalować, kiedy chodziło o wprowadzanie kogokolwiek na tereny fabryki. Nie zdarzało się to często, Honeycott byli bardzo otwartą i skorą do współpracy rodziną, Fabryka sama również organizowała regularne festyny i festiwale, podczas niektórych pozostawiając niektóre sektory budynku otwarte dla zwiedzających, rzadko jednak zdarzało się, by ktoś z rodziny wprowadzał do środka kogoś prywatnie, w zakamarki inne, niż te odgrodzone czerwono-białą linką wystawki i mechanizmy produkujące najróżniejsze słodkie cuda. - Chodź, chodź. - zachęciła- Nie wiedziałam, czy przyjdziesz o kulach, więc załatwiłam nam dywan. - wskazała rozłożony latający dywan, wyczekujący usadzenia przez nich zadków, bo jednak odległość do fabryki spod bramy była niemała. Ogrody były pełne kolorowej roślinności, żywopłoty przycinane w różne magiczne stworzenia otrząsały się z liści i kręciły głowami. Gdzieś pomiędzy drzewami widać było jakieś zwierzęta, pracowników, którzy dbali o dobry wygląd terenu i czesali słodkie alpaki, wyglądające, jakby były ukręcone z kłębów waty cukrowej. Dalej na południe widać było migoczące w słońcu jezioro, z niewielkim pomostem, przy którym przycumowane były dwie łódeczki, ale oni i ich dywan, kierowali się w przeciwległą stronę, w kierunku północnego wejścia do gmachu budynku.
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Nie spodziewał się zaproszenia od Gwen do jej rodzinnej fabryki, ale też nie zamierzał z tego rezygnować. Powiadomił Maxa, gdzie będzie po pracy, napomniał, żeby zjadł wszystko, co mu zostawił rano w mieszkaniu, po czym, gdy wybiła umówiona godzina pojawił się przed bramą, od razu zaskoczony entuzjazmem Gwen. - Gwen, dobrze cię widzieć - przywitał się z nią uprzejmie, uśmiechając się lekko i wręczył jej przygotowany wcześniej kosz owoców. Ostatecznie przychodził do niej pierwszy raz i zwyczajnie nie wypadało przyjść z pustymi rękoma. Zaraz też spojrzał w stronę dywanu, zaciekawiony, jak tym się sterowało. - Nie miałem okazji jeszcze latać na dywanie, więc pomimo braku problemów z chodzeniem, chętnie skorzystam - odpowiedział, nie chcąc też, aby jej starania poszły na marne. Przy okazji rozglądał się po dość rozległym terenie wokół fabryki. Wszystko było dla niego nieco oszałamiające i nie mógł zapanować nad myślą, że właściwie czułby się swobodniej w mieszkaniu, próbując na niewielkiej przestrzeni przygotować wiele przekąsek. Jednak zdusił to uczucie w zarodku, siadając na dywanie obok Gwen i niczym turysta rozglądał się wszędzie, kiedy lecieli w stronę fabryki. - Zastanawiałem się nad dwiema wersjami przekąsek - czymś słodkim i czymś wytrawnym, niezbyt pikantnym, ale też nie mdłym. Jednocześnie chciałbym odejść od typowyk koreczków czy kanapek - zaczął, przechodząc gładko do głównego tematu ich spotkania, ponieważ choć przyglądanie się fabryce było interesujące, nie po to tutaj przybył.
Dywan poniósł ich początkowo wzdłuż drogi, by potem skręcić nad polami słodko pachnących cukrem kwiatów w stronę północnego wejścia do gmachu budynku. Kobieta siedziała po turecku i przysłuchiwała się z wielką uwagą temu, co planował i nad czym się zastanawiał. - No na pewno nie będziemy robić nic nudnego. - uśmiechnęła się, splatając dłonie ze sobą i przygryzając wargi w zamyśleniu - Finger foods jest o tyle dobrym rozwiązaniem, że można przygotować go dużo w różnych opcjach i łatwo się nim częstować niezależnie od tego, jak formalne jest wydarzenie. - dywagowała na głos - Wiesz, prototypujemy takie rożki, pokaże Ci zresztą jak dolecimy, lekko schładzają jedzenie w środku, dzięki czemu na takich eventach można mieć szerszą paletę potencjalnych dań z pewnością, że się nie popsują ani nie rozpuszczą. - przypomniało się jej - Możemy coś pomyśleć przy tym. Dywan obniżył lot, zatrzymując się pod szerokimi, szklanymi drzwiami, a blondynka zeskoczyła dziarsko na ziemię i kiwnęła na Wei'a, żeby do niej dołączył. W środku powitał ich zapach słodkości i migoczący staw landrynek, Gwen jednak ruszyła w lewo, w głąb korytarza, machając siedzącym w recepcji skrzatom. - Jest tu jedna pracownia, w której lubię przebywać. - powiedziała, kiedy przeszli przez magiczne bramki kontrolne, rejestrujące, czy są na liście osób upoważnionych do wstępu do Fabryki i zatrzymała się przy jednym ze złotych luster - Proszę. - zachęciła go, by ruszył przodem, mianowicie, wchodząc do lustra! Po jego drugiej stronie znajdował się kolejny korytarz, choć znacznie, znacznie mniejszy. Na obu jego końcach znajdowały się drzwi, a cała przeciwległa od lustra ściana była przeszklonym oknem, z którego widać było jedną z wielu sal produkcyjnych - tu akurat tę, w której powstawały worki z czekoladowymi kokosami, baryłkami z alkoholem i anyżowo-miętowymi pirackimi łódkami, pełnymi prochu chilli-kakaowwego. - O tu. - powiedziała, oklepując wszystkie kieszenie, by wydobyć z jednej z nich jakiś wymyślny złoty kluczyk jak do sekretnej szkatułki i nim otwierając jedne z drzwi. Pomieszczenie wyglądało jak sporych rozmiarów kuchnia, wiele lśniących czystością blatów obstawionych było przeróżnymi narzędziami kucharskiej pracy, srebrne miski piętrzyły się na półkach, a noże i chochle błyszczały, wisząc pod szerokim okapem nad magiczną, gorącą płytą. Jedna ze ścian składała się praktycznie w całości z drzwi, wyglądających jak drzwi do chłodni. - Może poszukamy najpierw jakichś składników? I zobaczymy, do czego nas zainspirują? - zaproponowała, prowadząc swojego gościa do jednych z tych drzwi.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Był tylko kucharzem amatorem i nigdy nie marzył o kuchni większej, niż miał w mieszkaniu na Tojadowej, ale widząc fabrykę od środka nie mógł zapanować nad mieszanina zdziwienia i podziwu. Zazdrości nie czuł, ale chęć spróbowania, jak pracowałoby się w takim miejscu. Szczęśliwie właśnie to na niego czekało, gdy tylko zeskoczyli z dywanu. Nie wiedział, w jakie słowa miał ubrać swoje zaskoczenie i zachwyt miejscem, w jakim się znaleźli, w jakie został dopuszczony, więc póki co milczał, obserwując wszystko wokół, starając się zapamiętać jak najwięcej. Zaskakujące również było, że choć w fabryce było pełno słodkości, Gwen nie miała problemu z wymyślaniem potraw wytrawnych, co już miał okazję zobaczyć. Była naprawdę wybitnym kucharzem, przynajmniej w jego oczach. - Macie tu naprawdę ciekawe miejsce… Chce ci się je opuszczać dla uczenia w Hogwarcie? – zapytał z cieniem zaciekawienia, kiedy ruszali korytarzem w stronę recepcji. Nie spodziewał się także przechodzenia przez lustro. Przez moment spoglądał na nią uważnie, nim ostatecznie zrobił krok, aby wejść do kolejnej Sali, będąc pewnym, że nie zdołałby z tego miejsca wydostać się, gdyby miał zrobić to sam. Było jak labirynt z taką ilością drzwi i korytarzy, a słodkie zapachy jedynie mamiły, aby iść za nimi w nieznane. - Szukamy czegoś, do czego będziemy mogli wykorzystać wasz prototyp samochłodzących rożków? Opowiedz mi jeszcze o nich, czy są słodkie w smaku, czy neutralne i nadają się nie tylko do słodyczy? I myślę, że inspiracja składnikami to najlepszy pomysł, bo… Nie jestem dobry w podobnych przystawkach, ale wspólnymi siłami myślę, że uda nam się coś wymyślić – powiedział, wracając tematem do rożków, o których Gwen wspomniała wcześniej. Jednocześnie kończył przesuwać spojrzeniem po naprawdę wyjątkowej pracowni i gdy tylko kobieta zaczęła prowadzić go do jednej ze spiżarni, a może bardziej chłodni, podążył za nią bez zająknięcia. Jego umysł przeszedł już ze stanu podziwiania otoczenia na wyżyny możliwości, gdy rozważał różne wersje swoich ulbionych dań. Wiedział, że finger foods, które mieli przygotować miało być nie tylko odpowiedniej wielkości do jedzenia na stojąco w trakcie rozmów, ale nie mogło brudzić dłoni. Mimo wszystko bankiet miał się odbywać w muzeum, gdzie nie było wskazane, aby konfitura, sos, czy okruszki pozostały na dziełach sztuki, nawet czystym przypadkiem.
Honeycott nie postrzegała jedzenia w takich kategoriach, jakie mogłyby wydawać się logiczne całej reszcie świata. Oczywiście rozumiała kategorie dań słodkich, wytrawnych, rozumiała aspekt smaków umami, a jednak dania miały w jej głowie trochę inną rolę, a przez to trochę inaczej je kategoryzowała. Gwen lubiła sprzedawać uczucie, fantazję, bardziej niż o tym, czy coś w smaku jest słodkie, czy słone, myślała o tym, jaka jest okoliczność tego jedzenia, co chciałaby wywołać jakimś daniem. Przecież zarówno mięso, będące składową dania wytrawnego, mogło być pyszne podane z konfiturą, czy bekon na pancake'ach polany syropem klonowym, jak i słodkości z dodatkiem soli bywały nieziemskie, jak chociażby słony karmel. Obejrzała się na Weia i uśmiechnęła wesoło. Fabryka była bardzo niezwykłym miejscem, budowanym i ulepszanym od pokoleń przez członków jej rodziny. Skrywała wiele tajemnic, przywiezionych z różnych zakątków świata, skarbów cenniejszych niż wszelkie złoto i diamenty. - Ale ja lubię uczyć. A tu nie mam kogo. - zaśmiała się wesoło. Nie wypadało jej mówić, że to dla niej już była codzienność, że jej spowszedniało, bo to przecież nie było prawdą. Skierowali się do jednych z drzwi chłodniczych, a kiedy je rozpieczętowała, Longwei mógł zapoznać się z szeregami chłodzących półek, zawierających skrupulatnie posegregowane, świeże warzywa, owoce, produkty odzwierzęce, ale także różne zmyślne dodatki. - Przypominają trochę rożki do lodów, ale są miękkie. Trochę jak takie kieszonki do pierożków, pamiętasz? Takich jak pokazywałeś mi na konkursie. - zaczęła szperać po wielkich szafkach i szufladach w poszukiwaniu kilku pudełek prototypowych rożków chłodzących - Można im nadać zarówno słodki jak i słonawy smak, same są dość neutralne, jak papier ryżowy. Popatrz czy jakieś składniki przypadną Ci do gustu i może od tego zaczniemy? - zaproponowała, uśmiechając się zachęcająco, by połaził po chłodni i sam zapoznał się z jej zawartością. - Dziadek uważa, że oczywiście powinniśmy zrobić malutkie tabliczki czekolady, bo wszyscy kochają czekoladę, ale no czekoladą samą człowiek się nie naje.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Popatrzył na nią z chwilą zadumy w spojrzeniu, nim skinął głową na znak, ze rozumie, co chciała przekazać. On sam wolał pracować ze smokami, niż jedynie o nich opowiadać, ale jednocześnie nie byłby w stanie nic zmienić, gdyby nie podjął się awansu. Ostatecznie mniej czasu spędzał na wzgórzach, ale mógł przyczynić się do wprowadzania dość istotnych zmian. - W pewnym sensie rozumiem, choć ja poszedłem dalej, zamiast zostać przy tym co lubiłem, a wszystko po to, żeby mieć realny wpływ na tamto miejsce – odpowiedział, zaraz jednak kręcąc głową, że nie było to w tej chwili tak ważne, aby ciągnąć temat. Ostatecznie spotkali się, żeby przygotować jakieś przekąski na bankiet i zdecydowanie powinni pomyśleć o tym, co zrobią. - Czyli mogą być zarówno otwarte, jak i można je nieznacznie zamknąć? – dopytał, próbując upewnić się, czy dobrze zrozumiał, co mogliby wykorzystać jako bazę, pomagając jednocześnie Honeycottom w testowaniu prototypów. – A tabliczki czekolady byłyby dobrym prezentem na pożegnanie gości, gdyby stały przy wejściu w ogromnych koszach – dodał, uśmiechając się lekko, nim rzeczywiście ruszył na poszukiwanie składników do farszu, do przekąsek, do wszystkiego, co chcieli przygotować. I szczęśliwie nie sądził, że będzie to łatwe zadanie. Ostatecznie zdecydował się na coś co znał i sam lubił, jak ser z mleczuchowego mleka, bukiet ziół, słodkie ziemniaki i ostre papryczki, a także dużo jesiennych warzyw jak dynie, kabaczki i bakłażany. Zaraz też zaczął opowiadać o nadzieniach do tych rożków w postaci warzywnych kremów, które mogłyby dobrze komponować się z ich rożkami, gdyby tylko sprawić, żeby były chrupiące. A do tego warzywa były dość lekkostrawne, choć wszystko zależało też od ich przygotowania. Jednocześnie zatrzymał się na dłużej przy rybach, rozważając sięgnięcie po bardziej egzotyczne okazy, zaraz dopytując Gwen, co sądziła o tym pomyśle, czy lepiej zostać przy lubianym przez większość mięsie hipogryfa i kaczce-dziwaczce, którą zawsze można było przygotować na kilka sposobów.
Zaśmiała się wesoło, bo po jego słowach wyobraziła sobie, że musiałaby zostać dyrektorką Hogwartu, żeby coś zmienić i mieć wpływ na to miejsce - a wizja ta była skrajnie abstrakcyjna. Widząc jednak zaskoczenie na jego twarzy, uniosła rękę i pomachała nią, chcąc zasygnalizować, że to absolutnie nic takiego. Buszowali chwilę w chłodniach, Gwen oglądała owoce morza, z pewnym zawodem zauważając, że muszli, które miała na myśli do przekąsek, jednak dziś nie było w dostawie. - Tak! - powiedziała zadowolona - Można je uformować w rożek, jak na lody, ale można też taką warstwę odkleić i jakby zasłonić wylot tego rożka. - wyciągnęła z szafki puszki z rożkami i postawiła je na samo jeżdżącym wózku, zaraz dorzucając tam i trochę owoców, warzyw, trochę nabiału, tłuszcz roślinny, jakieś kawałki dziczyzny, które uprzednio oglądała z namysłem. Pokiwała głową, słysząc jego propozycję i potarła się po podbródku: - Mamy nawet takie małe, prezentowe czekolady. Możemy później zaprogramować w maszynie odpowiednie opakowanie, jeśli czujesz w sobie dziś artystycznego ducha. - uśmiechnęła się. Ostatecznie, jak zwykle, wózek został naładowany pod korek zarówno produktami na przekąski wytrawne, jak i zapasem pozwalającym stworzyć jakieś drobne słodkości. - Coś jeszcze wpadło Ci w oko? - zapytała, popychając wózek, który w podskokach ruszył między szafkami chłodzącymi do wyjścia, gdzie zaczął wypakowywać się na wielki blat kuchenny- A może sam chcesz coś jeść? Pić? - ocknęła się, że strasznie mizerna z niej gospodyni. Sięgnęła do szafki po dwie lemoniady i paczkę suszonej wołowiny, spoglądając na Weia, czy mu to odpowiada, czy może chciałby coś innego.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Pokiwał głową, gdy wyjaśniła mu, co mogli zrobić z rożków i prawdę mówiąc, od razu do jego głowy wpadło kilka pomysłów. Mogli rzeczywiście potraktować je podobnie do kieszonek, jakie Wei uwielbiał przygotowywać w formie przystawek. Pomógł pakować te składniki, które wpadły mu do głowy, a które widział na półkach. Był pewien, że mając tak zapełnioną spiżarnię, można było codziennie wymyślać nowe potrawy, albo nowe wariacje wokół znanych i lubianych. - Wolałbym nie, choć chętnie zobaczę, jak tworzycie opakowania. Niestety marny ze mnie artysta. Wolę robić zdjęcia, niż rysować, czy projektować - odpowiedział całkowicie szczerze, kierując się ostatecznie za Gwen i wózkiem, który wyglądał, jakby szykowali nie przekąski na przyjęcie, a jedzenie na kilka bankietów. - Myślę, że nic ponad to, co już dołożyłem. Możemy brać się do pracy, szukając najciekawszych połączeń smakowych - powiedział, uśmiechając się lekko. Nie czuł się głodny, więc zdecydował się jedynie na lemoniadę, dziękując za wieprzowinę. Mimo tego, że od dwóch lat przygotowywał w większości dania z mięsem, wciąż rezygnował z niego, gdy tylko miał ku temu okazję. Stare przyzwyczajenia nie były tak łatwe do wyplenienia. - Wystarczy lemionada - powiedział jeszcze dla pewności, po czym rozejrzał się raz jeszcze po pracowni, w której przyszło im pracować. Wyjął zabrany ze sobą fartuch, który zaraz przewiązał w pasie i spojrzał na wózek. - Spróbowałbym wpierw od stworzenia kremu z nietypowych połączeń smakowych, które można byłoby podać w tych rożkach... Jak pietruszka z gruszką, czy mandarynka z tymiankiem. Można podać je jako delikatny krem, który do złudzenia przypominałby lody - zaproponował, wskazując na odpowiednie owoce.