Linia produkcyjna nr 29 zajmuje się towarem bazującym na magicznym miodzie, hodowanym w wielkich, cukrowych ulach, zwisających z sufitu. Po pomieszczeniu latają bzyczki, kilku egzotycznych gatunków, sprowadzanych z różnych zakamarków świata. Zbieraniem miodu zajmują się odpowiednio wyszkolone skrzaty, ubrane w strój z symbolem pszczółki i logiem Sweet Honeycott Factory, które można spotkać tylko w okolicach tej linii produkcyjnej. W zależności od sezonu, na linii produkowane są różne towary asortymentu firmowanego nazwiskiem Honeycott - wszystkie jednak za główny składnik mają świeżo zbierany i przetwarzany miód.
Wprawdzie wiedziała, że dziadek zobowiązał się do przyjęcia Brandonówny osobiście, ale konieczność wyjazdu do Papui pojawiła się całkowicie znikąd, a podpisanie umowy na nowe sadzonki magicznych kakaowców było ważniejsze w tej chwili, niż cokolwiek innego. Z przyjemnością przejęła jednak ten obowiązek, ciesząc się, że będzie mogła znów spotkać jedną ze swoich uczennic. W prawdzie Victoria pojajwiała się na zajęciach z gotowania całkiem sporadycznie, to jednak Gwen często kibicowała jej poczynaniom na boisku, bo przecież Honeycott była ogromną miłośniczką quidditcha, a Victoria jego niewątpliwą gwiazdą. Przykazała skrzatom przyjęcie gościa, kiedy tylko pojawi się przy bramie i przetransportowanie na terem linii produkcyjnej 29, od której należało zacząć renowację. Sama zaczęła kręcić się przy produkcji już od rana, by zapoznać się z technikaliami i problemami, jakie zostały zgłoszone w aspekcie pracy tutaj, jednocześnie przeglądając z uwagą raporty z ostatnich kilku lat, by niczego nie przeoczyć.
Victoria miała pełną świadomość tego, jak odpowiedzialna spadła na nią praca. To, że została skierowana do fabryki Honeycootów bez żadnej obstawy w postaci starszego członka rodu, jasno pokazywało, że jej ojciec nie tylko jej ufał, ale miał również względem niej dalekosiężne plany. Była jeszcze młoda, wciąż jeszcze wielu rzeczy nie zrobiła, nie osiągnęła nie wiadomo jak wielkich sukcesów, ale nie ulegało najmniejszej nawet wątpliwości, że prezentowała się coraz to lepiej na tle całego rodu, zmierzając w stronę świetności, jaką sama sobie wyznaczyła. Nic nie było w stanie jej zatrzymać, nic nie było w stanie jej powstrzymać, a problemy, jeśli miała takie napotkać, zamierzała pokonać, nie przejmując się dosłownie niczym. Nie znosiła ograniczeń, a skoro nie zamierzała się im poddawać, nie zamierzała również obawiać się tego spotkania. Ze spokojem przyjęła wyjaśnienie, iż nastąpiła drobna zmiana w planach, jeśli mowa o osobę, jaka miała ją podjąć i nie skrzywiła się, nie uniosła brwi, ani nie wykonała żadnego gestu, który sugerowałby, że była niezadowolona. Nie musiała mieć wszystkiego takiego, jak z góry planowała, dodatkowo dochodząc do wniosku, że wolała chyba rozmawiać ze swoją dawną nauczycielką, czując się w jej obecności mimo wszystko nieco swobodniej, niż w obliczu jednego z najważniejszych ludzi Wielkiej Brytanii. Owszem, przywykła do tego, przynajmniej częściowo, bo mimo wszystko sama pochodziła z wielkiego rodu i widziała, że wielu członków jej rodziny oczekuje, że to ona zajmie kiedyś miejsce swojego ojca, ale była wciąż młoda, niedoświadczona i na tle poważniejszych od siebie osób, wypadała czasami dość blado. - Profesor Honeycoot, miło panią widzieć - zwróciła się do Gwen, kiedy została już dostarczona na odpowiednią linię produkcyjną, przed oblicze kobiety, która miała wyłuszczyć jej wszystkie problemy, jakie tutaj występowały.
Co jakiś czas zerkała w stronę drzwi, nad którymi wisiał wyraźny zegar, który nie tylko pokazywał godzinę, ale też przepływający czas zmian pracowników, miał tarczę odpowiedzialną za pory karmienia bzyczków, licznik pokazujący jak posuwa się ilość produkowanych i wydawanych do pakowania słodyczy na taśmie, która była elementarną częścią akurat tej sekcji produkcyjnej. Kiedy tylko uchylały się, wpuszczając czy wypuszczając któregoś pracownika, od razu stawała na baczność, by sprawdzić, czy to nikt od Brandonów, i kiedy w końcu pojawiła się w nich wyczekiwana postać, uśmiechnęła się szeroko, machając już z daleka. - Gwen. Gwen wystarczy, już nie jestem Twoją nauczycielką. - zaśmiała się machając ręką - Napijesz się czegoś? - zainteresowała się i zanim zdążyła się obejrzeć, już leciał do nich skrzat, by czymś usłużnie poczęstować - Mamy teraz sezonową rozgrzewającą lemoniadę z miodem, może chcesz spróbować. - zaproponowała, wskazując ręką gdzieś w głąb hangaru, najpewniej w stronę miejsca, w którym owa lemoniada była butelkowana. Kiwnęła na Victorię, by ta ruszyła za nią, chcąc jej pokazać całą linię produkcyjną, zanim zaczną mówić o tym, co jak działa i co potrzebowałoby usprawnienia. - Ta hala jest trochę inna od reszty - zaczęła, choć to było jakieś dziwne niedopowiedzenie. Każda linia produkcyjna w tym przybytku była zupełnie różna od wszystkich innych - Zazwyczaj nie ma na sali zwierząt, te bzyczki to wyjątek, ale znosimy je na jesień i zimę. W sezonie ule są na zewnątrz. - wyjaśniła, pokazując kuliste konstrukcje wiszące pod wysokim sufitem.
Spojrzenie Victorii przesuwało się uważnie po tym, co ją otaczało, spoczywając na każdym kawałku linii produkcyjnej, zupełnie, jakby była przekonana, że kryło się w nich coś, czego wcześniej nie widziała. Coś niesamowitego, coś nowego i zapewne tak właśnie było. Miała świadomość, że jej rodzina była wprawiona w konstruowaniu różnego rodzaju wagoników, powozów, samochodów, motorów, bryczek, mioteł i czego dusza zapragnęła, ale zdaje się, że nigdy do tej pory nie widziała takiego nagromadzenia mechanizmów w jednym miejscu. Nic zatem dziwnego, że w jej jasnych oczach pojawiała się ekscytacja, że zdawały się lśnić, niczym lód w blasku słonecznych promieni. Znajdowała się w swoim żywiole, to nie ulegało najmniejszym nawet wątpliwościom i była skłonna do tego, by natychmiast przystąpić do pracy, do obserwacji, do sprawdzania tego, co tu się działo. I chociaż nie wyglądała, jakby była do tego zdolna w szpilkach, koszuli i luźnych spodniach, wiedziała doskonale, co miała robić, zaś ubrania mogła odmienić w mniej niż mgnienie oka. - Gwen – powtórzyła nieco niezgrabnie, jakby smakowała to imię, a następnie skinęła głową, przyjmując to do wiadomości, prosząc również o lemoniadę, ciekawa jej smaku, przyglądając się temu, co się tutaj działo. – Nie miałam świadomości, że ich ule w ogóle można w ten sposób przenosić. Nie wpływa to na nie niekorzystnie? Nie lepiej byłoby, by zostały na zewnątrz, odpowiednio chronione? – zapytała zaciekawiona, bo jej głowa najwyraźniej już teraz opracowywała różne możliwości panowania nad bzyczkami, by wszystko było z nimi w jak najlepszym porządku, po czym zapytała, czy zmiany, o jakich miały rozmawiać, miały dotyczyć całej linii, czy jej elementów, bo chciała wiedzieć, na czym miała się koncentrować. - Przestrzeń jest ogromna i może być tak, że jeśli zechcemy zmodyfikować jedną rzecz, okaże się, że będziemy musieli rozebrać dosłownie wszystko. Chciałabym, żebyście od razu o tym wiedzieli – zapowiedziała, brzmiąc jak zawsze niesamowicie poważnie, ale to nie było nic dziwnego, bo od niepamiętnych czasów taka właśnie była, zbyt dojrzała jak na swój wiek, gotowa do tego, by zawsze pochylać się nad swoją pracą i zapewne właśnie z tego powodu wiele osób za nią zupełnie nie przepadało.