Osoby: Benjamin O. Bazory, Clementine Bardot Miejsce rozgrywki: ruiny kościoła w Jałówce Rok rozgrywki: początek lipca 2024 Okoliczności: W trakcie wakacji oboje czarodzieje pod innym pretekstem ulatniają się z grodu do innej miejscowości by w inspirującym miejscu odpocząć. Natrafiając na siebie, mają sobie wiele do powiedzenia.
Ostatnio zmieniony przez Benjamin O. Bazory dnia 8/7/2024, 23:07, w całości zmieniany 1 raz
Benjamin był typem introwertyka, który z każdym uśmiechem znajomych i radosnym okrzykiem coraz bardziej czuł się oblężony. Wakacje, które miały być czasem relaksu i przyjemności, w mgnieniu oka zamieniły się w dość chaotyczny i głośny maraton imprez, gdzie każdy dzień zdawał się być wyścigiem do następnej zabawy. Dlatego, gdy tylko nadarzyła się okazja, by opuścić hałaśliwy gród, Benjamin postanowił skorzystać z niej bez wahania. Obrał cel: stare ruiny kościoła w Jałówce. Słyszał o nich wcześniej od Wojmiłki, a od zawsze fascynowały go tajemnicze miejsca, chciał więc sprawdzić co mają do zaoferowania. Jako środek transportu wybrał rower, których nie było mało na Podlasiu. Pomyślał, że ostatnio jako mamy berbeć jeździł i uśmiechnął się do tych wspomnień w myślach. Było to jeszcze zanim zaczęła się szkoła, magia i miotły. Mógłby to wspominać godzinami, ale dzień się nie rozciągał, a jeśli chciał dojechać o ludzkiej porze to musiał wyjechać jak najwcześniej. Droga do Jałówki wiodła przez malownicze krajobrazy. Przebijając się przez zielone pola i lasy, Benjamin czuł, jak jego ciało i umysł zaczynają odpoczywać od wakacji, o ironio. W końcu, po kilkudziesięciu minutach jazdy, dotarł do celu. Kościół, w którym kiedyś mogło być pełno ludzi, obecnie stał w sercu przyrody, otoczony drzewami i dzikimi krzewami, które zdawały się chronić to miejsce przed zgiełkiem współczesnego świata. Zsiadł z roweru i ostrożnie oparł go o jedno z drzew. Przed sobą dostrzegł blado rude i beżowe, gotyckie fragmenty ścian i okien. Wszystko wydawało się wyjęte jak z jakieś baśni dla dzieci. Czuł w tym miejscu spokój. Szum wiatru i ćwierkot ptaków akompaniowały jego krokom, a on szedł wzdłuż ścian, bacznie im się przyglądając, jakby mógł z nich wyczytać co im się przydarzyło. Po dłużej chwili usiadł na jednym z fragmentów kościoła, czując jak jego ciało się relaksuje. Zamknął oczy. Tutaj, w Jałówce, mógł być sobą i zapomnieć o presji obrania nowej drogi, którą chociażby nieświadomie na siebie nakładał. Przez chwilę, w jego myślach pojawiło się wyobrażenie tego, jak kościół mógł wyglądać za czasów świetności. Widział chór, który raz na jakiś czas wypełniał to miejsce śpiewem, ludzi w eleganckich strojach, unoszących się ku niebu modlitwą. Jednak teraz wszystko to było tylko echem przeszłości. Szybko zrozumiał, że to, co czynił, to nie tylko ucieczka – to była podróż w głąb siebie. Właściwie nigdy wcześniej nie czuł się tak blisko własnych myśli i emocji. Te błogie chwilę przerwał trzask ściółki niedaleko niego, otworzył oczy i ujrzał jakąś obcą dziewczynę. Nie wyglądała na zagubioną, a bardziej na zaciekawioną.- Zgubiła się Pani? - Zapytał, po czym zdał sobie sprawę, że jeśli jest Polką to ni w ząb nie zrozumiała tego co chciał jej przekazać. Czekał cierpliwie na odpowiedź, mając nadzieje, że przynajmniej trochę może kojarzyć angielski.
Potrzebowała ciszy i spokoju, czegoś co miało zapewnić swobodę myśli, które raz po raz gnały w stronę Salem, gdzie to odzyskała dawną siebie. Siebie i swoje życie, jakże ulotne i kruche w perspektywie doświadczeń towarzyszących jej przez lata stagnacji i widma regresji. Polska była więc dla niej ledwie odskocznią od trudnych rozmów z ojcem, w których to dzielnie stawiała granice, pamiętając słowa babci, która zawzięcie starała się pokazać, że legendy o Noiretach nie są jedynie opowieściami. Wspominała o iluzji doświadczeń, gdzie to Clementine na nowo poczuła w swoich żyłach dudniący gen metamorfomagii, zmuszając tym samym do akceptacji, że pogłoska zawoalowana w szaleństwo nie musi być do końca kłamstwem. Umysł ciemnowłosej Francuzki domagał się rozwikłania zagadki, dlatego uciekła w bezkres zawijanych ścieżek rozpościerających się pośród pól i lasów. Zachwycała się roślinnością i słońcem przyjemnie muskającym bladą skórę. Uśmiech rozpromienił zaróżowione wargi, kiedy zatrzymała się przy niewielkim stawie, dostrzegając kolorowe ptaki, tak pospiesznie podrywające się w powietrze i odlatujące w nieokreśloną stronę. Zabawne – pomyślała, w tej samej chwili tęskniąc za wolnością. Do ruin kościoła dotarła po dłuższym czasie, kiedy wreszcie zapragnęła nieznacznego odpoczynku. Przypatrywała się pozostałościom po tym jakże magicznym miejscu, choć ta nie unosiła się wokół jej smukłej sylwetki. Poprawiła delikatny materiał zwiewnej sukienki, zarzucając gruby warkocz na plecy, aż wreszcie skrzywiła się na dźwięk gałązki, która pękła pod jej sandałami. Ciche westchnienie uleciało spomiędzy ust, a na nieznany głos wzdrygnęła się niemało, odszukując w oddali nieznajomego. - Niekoniecznie – zaprzeczyła pospiesznie, lekko wzruszając ramionami i robiąc kilka kolejnych kroków, wchodząc w głąb zniszczonego monumentu. - Właściwie tak… Nie wiem, gdzie jestem. Szłam przed siebie i znalazłam się tutaj, a potrzebowałam jedynie samotnego spaceru – wyjaśniła jednak zgodnie z prawdą, obdarzając chłopca uśmiechem, pięknym i szczerym. - A ty? Co tutaj robisz? – ciekawość uderzyła w Clementine Bardot z intensywnością godną uderzenia młotem. Lubiła wiedzieć, lubiła też pytać. To matka zawsze stawiała mnóstwo pytajników, jakby chcąc zrozumieć otaczający świat i wszystko, co pozostało nieodkryte. Nie czuła przy tym wstydu, tak jak i jej córka, która znalazła się jeszcze bliżej nastolatka, bowiem gryffonka nie sądziła, że jest to ktoś starszy niż ona. Bała się jedynie, że po raz pierwszy ma kontakt z mugolem.
Nie udawał, że na dźwięk języka angielskiego z francuskim akcentem, odrobinę mu ulżyło. Nie był znawcą językowym, ale przez podróże i pochodzenie ojca, bardzo dobrze znał ten akcent. Nie wiązał z nim wielkich emocji, nie był co do dziewczyny podejrzliwi, wszach w Hogwarcie co roku było przynajmniej kilkoro uczniów, którzy z pochodzenia powinni uczęszczać do Beauxbatons. Obdarzył ją łagodnym uśmiechem, pełnym zrozumienia dla potrzeby bezkresnego spacerowania bez jasnego celu. - Ruiny kościoła w Jałówce. - Stwierdził, gdy tylko usłyszał, że dziewczyna nie wie gdzie się znajduje. Nie był to nachalny głos kogoś przemądrzałego, a miękki ton przewodnika, który chciałby móc w nim przekazać bezmiar swojego zachwytu. Dalej mistyczność miejsca budziła w nim podziw, obrazy jednak ulotniły się gdy tylko oczy mocniej przyglądały się dziewczynie. By mieć lepszy punkt odniesienia, postanowił wstać z wcześniej zajmowanego miejsca. Drobna, choć wysoka dziewczyna, wydawała się być jego rówieśniczką, najpewniej również uczestniczką podlaskich wakacji. Zbliżył się do niej o krok, nie chciał naruszać jej granic. Obcy mężczyzna w tak odludnym miejscu mógł być dla niej zagrożeniem, nie zamierzał dawać jej powodów by tak uważała. - Nic szczególnego, odpoczywam. - Odpowiedział, choć można było się tego domyśleć po tym, że nic konkretnego ze sobą nie miał. Rower czekał na niego nieopodal i teraz obejrzał się w jego stronę jakby chciał się upewnić, że żaden polny skrzat mu go sobie nie pożyczył. - Nieźle cię wywiało. Wiesz chociaż jak długo już idziesz? - Chciał wiedzieć czy jego podróż nie skończy się teleportacją do grodu by dziewczyna trafiła bezpiecznie do reszty wypoczywających Brytyjczyków. Nie był może najsympatyczniejszym studentem w Hogwarcie, ale miał ludzkie odruchy, a skoro dziewczyna nie wiedziała gdzie jest to samodzielna teleportacja mogłaby się skończyć dla niej dość nieprzyjemnie. Wiatr mocniej zawiał w ich stronę, jakby znalazł tunel między wszechobecną fauną, drzewne pyłki zakołysały się nad nimi wraz z kurzem unoszącym się ze szczątków budynku. Chłopak poprawił włosy, jakby ten drobny gest miał sprawić, że wszystkie drobinki magicznie znikną spomiędzy jego włosów. Przetarł leniwie jedno oko, po czym po raz kolejny zwrócił się do dziewczyny. - Jestem Benjamin, a do ciebie jak mam się zwracać dziewczyno? - Zapytał, nie robił jednak żadnych gestów w jej stronę. Nie był typem otwartego na wszystko ekstrawerytka i nie oczekiwał tego samego od przypadkiem spotkanych osób. Jeśli będzie chciała wykonać jakiś "ukłon" w jego stronę, wie gdzie ma ręce i nogi.
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Clementine, choć potrafiła posługiwać się bez problemu angielskim, francuska naleciałość była wyraźna i czasem wręcz nieznośna. Bez trudu ludzie rozpoznawali jej pochodzenie, co bywało czasem problematyczne, lecz im dłużej to trwało, tym bardziej się ekscytowała możliwością odkrycia nieoczywistych reakcji. Niektórzy zdawali się być bardziej zdystansowani, bowiem nie wszyscy kochali francuzów, ale dla niej nie miało to większego znaczenia. Podejrzewała, że za kilka miesięcy i tak miała zniknąć, udając się do kolejnego państwa, w tym pozostając ledwie bezimiennym wspomnieniem. - Zawsze to lepiej niż kolejna polana - zażartowała, przypominając sobie, jak wiele ich zwiedziła w ostatnim czasie. Większość nie stanowiła już żadnych tajemnic, choć kilka pewnie była w stanie jeszcze odkryć, ale im Clementine nie była nimi obecnie aż tak zafascynowana. Po chwili uśmiechnęła się też do nieznajomego, który w swoim nienachalnym usposobieniu, pozwolił jej poznawać świat, który ich otaczał. Taksowała wzrokiem każdy centymetr ruin, szukając w nich czegoś nietypowego. Tylko raz - do tej pory - zdołała być w podobnym miejscu i było to w Norwegii, gdy podczas świątecznej przerwy wybrała się na przechadzkę po górskich szlakach. Polska w tym aspekcie również zdawała się być ciekawa, lecz podejrzewała, że miała w sobie więcej uroku niż tylko to, co poznali w ciągu ostatniego miesiąca. - Och... - zawiesiła na moment głos, przygryzając mocniej niż wypadało policzek. Nie spodziewała się takiego pytania, dlatego zmarszczyła nos, nie do końca potrafiąc odpowiedzieć. - Sama nie wiem... Szłam... Szłam przed siebie i szukałam miejsca, w którym uda mi się odpocząc, a potem znalazłam się tutaj... Wyszłam z grodu zaraz po śniadaniu - stwierdziła bez namysłu, bo choć było to kilka godzin temu, fakt że wędrowała za długo wydawał się dość oczywisty. Lubiła spacery. Lubiła odkrywać nieodkryte tereny, stanowiące pewnego rodzaju zagadkę. Mogłaby o tym opowiedzieć Kate i Adeli, a tym samym - stać się przewodniczką na ich kolejną wyprawę. Poza monumentem świątyni, który aktualnie był już raczej w zgliszczach, nie znalazła nic fascynującego. - A ty jak tu dotarłeś? - spytała z wyraźną ciekawością, powoli domyślając się, że i on był czarodziejem. Chwila milczenia, kiedy Bardot przemierzała kilka kolejnych kroków, dała możliwość zastanowienia - jak wrócić. Kalkulowała, czy ta podróż zajmie jej równie długi czas, czy jednak uda jej się dotrzeć do właściwego miejsca przed zmrokiem. Mogła zdecydowanie stwierdzić, że potrzebowała przerwy i trochę jedzenia, bowiem nie była przygotowana do tak odległej wędrówki. - Uhm, miło mi, jestem Clementine - przedstawiła się wreszcie, wyciągając ku nastolatkowi dłoń i nieco zbyt energicznie nią potrząsając. - Clementine Bardot, dopiero przyjechałam - wytłumaczyła, jakby to miało znaczenie. Do tej pory nikogo to jednak nie obchodziło.
Doskonale znał stan, w którym idzie się po prostu przed siebie, nie zastanawiając się nad tym, gdzie i kiedy się dojdzie. Robił tak w Londynie, gdzie był już chyba wszędzie, a jeśli jakimś cudem któraś ulica była dla niego nowa, to na pewno po chwili trafiał do skrzyżowania z którąś mu bliższą. To było wielkie miasto, pełne brudu, szumu i gwaru; tam równie dobrze człowiek potrafił się zgubić, co odnaleźć. Na Podlasiu było inaczej. Wszystko w zasięgu wzroku było dzikie, stare, niepewne i tajemnicze. Tylko miejscami było widać dzieła ludzkich rąk, a te też do najmłodszych nie należały. Czasem wręcz zastanawiał się, czy miejscowi w ogóle jakoś o te miejsca dbają. Widzieli to oboje po ruinach kościółka, nad którymi na pewno nikt nie pochylał się od lat. Zauważył, że dziewczyna na swój sposób zapętliła się, gdy zapytał ją o czas podróży. Może miała udar? Dla niego to było bardzo prawdopodobne. Zastanawiał się chwile jak może jej pomóc, a gdy rozejrzał się uważniej, dostrzegł pośród beżowych odłamków ścian i drewnianych kawałków mównicy, metalowy kielich. W nim pewnie lata temu było podawane wino lub woda do udzielanych tutaj sakramentów. Zrobił kilka kroków w jego, podniósł go ostrożnie, po czym dwoma "aquamentin" sprawił, że kielich był czysty i pełny chłodnej wody. Podał go w jej stronie niepewnie, jakby tym gestem mógł ją spłoszyć. - Trzymaj, na pewno po tym czasie potrzebujesz - Stwierdził. To było dziwne, nawet jak na niego, ale nietypowe spotkania wymagają nietypowych rozwiązań. Gdy gryffonka zadała mu pytanie o to jak tu się znalazł, wskazał otwartą dłonią w stronę roweru na którym przyjechał. - Tym. Nie jest najwygodniejszy, ale to miła odmiana. - W dodatku był to chyba najmniej czarodziejski sposób podróży jaki tylko znał. U dziadków w młodości nauczył się jeździć, było u nich takich kilka. Cieszył się, że mógł tego doświadczyć, bo dawało mu to więcej satysfakcji niż latanie którąkolwiek z mioteł. Dopiero teraz musiał wyglądać jak totalny mugol. Pewnie kontynuował by o swojej podróży rowerem, jednak w między czasie dziewczyna powiedziała jak się nazywa, a krew zastygła mu w żyłach momentalnie. - Powtórzysz proszę? - Zapytał, nie ze zdziwieniem, a raczej z myślą, że jego uszy pochwyciły to co chciały i pewnie brzmi tylko łudząco podobnie. Nie sądził by takie przypadki się zdarzały. Nie po tym jak przez dwa lata musiał wytężać wszystkie siły by odnaleźć swojego ojca, a on miejsca na miejsce zapadał się niczym kamień w wodę. Powtórzenie jednak nie pomogło i w miejsce krytyki swojego słuchu weszło wiele pytań. W końcu nie musiała być z nim bezpośrednio spokrewniona, mogli mieć jakiś dalekich, wspólnych przodków. Nie jednemu psu burek w końcu. Dla niego to było najbardziej prawdopodobne. - Bardot, to nazwisko brzmi znajomo. Masz w Hogwarcie lub Londynie jakąś rodzinę? - Zapytał, choć dziewczyna nie powiedziała mu przecież wprost, że przyjechała na wakacje ze szkołą. Podejrzenia i ciekawość wystarczyły by nie bawił się w długie zadawanie pytań o szkołę, a skupił się od razu na konkretach. Zaczął przyglądać jej się uważniej, ale nie nachalniej. Jakby z twarzy mógł odczytać czy to te same włosy, oczy lub uśmiech. Nie był jednak artystą, estetą czy kimkolwiek takim by wprawne oko mogło wychwycić drobne niuanse. Musiałby go stary albumem rodzinnym w łeb walnąć, może wtedy od pierwszej sekundy wszystko byłoby dla niego jasne.
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Wydawać się mogło, że świat kompletnie wirował, a ona czuła się jak w przeźroczystej kuli, którą ktoś popychał z jednej strony na drugą. Nie potrafiła jej zatrzymać, wciąż tkwiąc w tym samym miejscu, przez co odnalezienie się w rzeczywistości po drugiej stronie oceanu, z dala od Salem, było tak cholernie trudne. Naiwnie łudziła się, że wakacyjny czas spędzi w towarzystwie babci w Dolinie Godryka, ale Oliver postanowił inaczej. Robił to wiele razy wcześniej, przez co Clementine nie miała kompletnie mocy sprawczej nad własnym życiem. Na Podlasie również przyjechała z inicjatywy ojca, za co wcale nie była mu wdzięczna. Bywał przecież apodyktyczny i nieznośny, a ona nie potrafiła mu się sprzeciwić. Nie tak jak sama tego od siebie oczekiwała. Uległość bywała mocno zdradliwa. Uśmiechnęła się zupełnie szczerze do nieznajomego, kiedy podał jej kielich z wodą. Marzyła, by upić kilka łyków, dlatego łapczywie pociągnęła haust, czując gwałtowną ulgę. Skinęła mu głową na znak wdzięczności, a kiedy ten pozostał pusty, nadal trzymała go kurczowo w smukłych palcach. - Fakt, kompletnie nie pomyślałam, żeby zaopatrzyć się w jakąkolwiek butelkę - mruknęła bardziej do siebie niż do niego, po czym przygryzła nerwowo policzek. Sądziła, że to wszystko będzie dużo prostsze, a już na pewno wtedy, gdy Podlasie nie będzie skrywało żadnych tajemnic. Ku jej niezadowoleniu, nadal było tajemnicze i nieprzewidywalne, dlatego kiedy na jej drodze los postawił ciemnowłosego, młodego mężczyznę, poczuła że część zagadek może się rozwiązać. Może nie od razu, ale za jakiś czas - na pewno. - Ooo, a skąd go masz? Co to jest w ogóle? Nie jestem biegła w mugolskim świecie, przepraszam - przyznała otwarcie, bowiem niemagiczne aspekty były dla niej kompletnie inne, dziwne i niecodzienne. Nie kryła też fascynacji, bo była otwarta na poznawanie tego, co skrywał, wszak do tej pory trzymana na ubocze, w bezpiecznej odległości, przypominała raczej spłoszoną łanię, aniżeli dziewczyna, która bez krzty strachu przemierza świat. Zdziwienie chłopca sprawiło, że zastygła w bezruchu. Nie była pewna, czy to jej obawa przed użyciem nieodpowiednich, angielskich zwrotów przyczyniło się do czegoś, czy może mierna gramatyka zrobiła z niej lamę, ale na prośbę nieznajomego skinęła głową, odgarniając ciemne pukle z twarzy. - Tak, uhm, ja jestem Clementine Bardot... W sensie ja tak się nazywam... Wybacz mój francuski akcent, ale czasem jest mi trudno w pełni dobrze się wypowiadać, bo choć znam język, to... Po prostu mam wrażenie, że czasem robię sporo błędów - wyjaśniła, a blade policzki zarumieniły się na ten typowy szkarłatny kolor. Przygryzła też nerwowo wargę, spoglądając na moment w niebo, zastanawiając się - czy już zrobiła z siebie kompletną idiotkę. Do tej pory nie zwracała na to szczególnej uwagi, wszak bez trudu ignorowała ludzi, którzy nie chcieli z nią rozmawiać, ale Benjamin poświęcał jej całą swoją uwagę, a Clementine zdawała się kompletnie nie wiedzieć, jak należało się wypowiadać. Kolejne pytanie sprawiło, że nieznacznie zmrużyła oczy. - Możesz znać z gazet mojego ojca... Jest dyplomatą i całkiem sporo podróżuje. Często bywa w Londynie... Oliver Bardot - i wypowiedziała to imię i nazwisko z pełnym przekonaniem, że nie może przynieść żadnych problemów. Nie przypuszczał wszak, że nie są one obce młodzieńcowi, który stał przed nią, bo... Kto normalny potrafił odnaleźć brata po drugiej stronie oceanu?
Benjamin przyzwyczaił się, że gdy używał czegoś co nie należało w pełni do świata czarodziei to zawsze znalazła się osoba lub dwie, które o to zapytały. Sam nie był jakimś wielki mugolomaniakiem, ale kilka rzeczy babcia zdążyła mu pokazać przed śmiercią. Nie znajomość roweru mimo wszystko była dla niego... Dziwna? Nie był to najnowszy wynalazek, nie zasilał go prąd, nie był jednoznacznie przypisany do któregoś ze świata. To już by szybciej zarzucił samochodom, że potrafią jeszcze u niektórych wywołać zdziwienie na twarzy. Przynajmniej tak sądził do tej pory, bo skoro dziewczynę tak bardzo zainteresował to jednak świat wyglądał inaczej niż mu się wydawało? - Rower. Można się na nim przemieszczać. Nie ma żadnych specjalnych właściwości. - miał nadzieje, że chociaż nazwa gdzieś obiła jej się o uszy. Nie zamierzał robić teraz pokazu budowy, funkcji czy samej jazdy, wydawało mu się to zbyt dziwne. Rozmawiali dalej, a on nie miał jej nic za złe, po prostu znał Oliviera Bardot z trochę innych czynności niż pracowanie dla Ministerstwa Magii. Nie chciałby jej powiedzieć, że z posuwania jego matki, ale czy po części nie taka była prawda? Nie był tego świadkiem, bo to byłoby niemożliwe, ale ta jedna czynność sprawiła, że mógłby ją obecnie nazwać "siostro", co byłoby jednocześnie prawdziwe i fałszywe. - Przez ostatnie dwa lata ani razu. - nie do końca przemyślał co powiedział i po sekundzie chciał się wycofać, ale przecież dziewczyna nie odsłyszy tego co już powiedział. W głowię przesuwały mu się myśli, wszystko to co wiedział na temat Oliviera po latach starań i to, że przecież był świadom, że skoro ojciec miał jakąś żonę to mógł mieć też jakieś dzieci poza nim. Nie spodziewał się ich jednak poznawać niecelowo w środku niczego i ta dziwna zbieżność sprawiła, ze nie jako nie mógł w to uwierzyć. Co prawda nie spodziewał się by ktoś znający jego problemy rodzinne ją tutaj podesłał, bo nikomu aż tak na nim nie zależało, ale wydawało mu się to w tym momencie gorzkim żartem. - Na pewno jest ciekawym człowiekiem. Opowiedz mi coś o nim. Jaki jest? Jak wygląda? - skoro nie dowierzał w te zbieżność to pytania zaczęły nasuwać się same. Jeśli rzeczywiście jej był ojcem to na pewno wiedziała podstawowe rzeczy o nim. Z drugiej strony... Jeśli nie był też mogła wiedzieć. Mieszało mu się wszystko. Postanowił obserwować jej reakcje i ocenić na ile może ufać jej słowom.
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Clementine spoglądała z ciekawością na dwukołowy pojazd, który wydawał jej się zupełnym przeciwieństwem tych poznanych, magicznych przedmiotów. Przez moment zastanawiała się, jakby to było się na takim poruszać, lecz szybko odpuściła tę wizję. Zapewne szybciej zdołałaby sobie zrobić krzywdę, aniżeli pokonać choć metr - nie wybijając sobie przy tym zębów. - Cóż... Świat mugoli bywa zaskakujący, szczególnie dla kogoś, kto rzadko wychyla nos skądkolwiek - wzruszyła od niechcenia ramionami, bo nie kłamała. Dla Bardot nie miało kompletnie znaczenia, ile miejsc zwiedziła i jak wiele rzeczy widziała. Stavefjord, Salem, Beauxbatons i inne szkoły - były prawie takie same; różniły je tylko twarze i to, że ludzie byli mniej bądź bardziej otwarci. Ona należała do tych pierwszych, zawsze po lekcjach uciekając na polany, bądź do dormitorium. Zmarszczyła nos słysząc słowa chłopaka, po czym przygryzła mocniej policzek. Dziwne uczucie ciepła wypełniło jej wątłą sylwetkę, a na sercu zacisnął się cierń niepewności. Zaniechała dalszych rozważań, jakby to miało przynieść jakąkolwiek ulgę. Wiedziała też, że mogła coś opacznie zrozumieć, a to nie byłoby wcale zaskakujące. Łatwiej było jej przyswajać informacje w ojczystym języku, aniżeli po angielsku. - Co masz na myśli? - ciekawość zwyciężyła. Zaintrygowanie zadudniło w jej tunelach żył, podobnie jak wiatr, który zaczął smagać gryffońskie policzki. Nerwowo przestąpiła z nogi na nogę, aż wreszcie wypuściła ze świstem powietrze, dając sobie chwilę przestrzeni i nikłego spokoju. - Uhm... Ja...- zawiesiła głos kompletnie zaskoczona i skołowana. Nie umiała mówić o ojcu, ani tym bardziej o tym jaki był. Nie znała go aż tak, co mogło jawić się jako absurdalne, ale postanowiła spróbować, choć nie widziała w tym najmniejszego sensu. - On jest raczej typem człowieka, który lubi wyjeżdżać. Wszędzie i zawsze, jeśli ma taką możliwość - parsknęła na to śmiechem, nie będąc w stanie dodać, że zawsze ciągnął ją za sobą. - Jest wysoki... Wysoki, szczupły, trochę szpakowaty. Zapewne mają gdzieś gazety, a w nich jest jego zdjęcie... To całkiem zabawne, że kariera zawładnęła jego życiem - dodała bardziej do siebie, spoglądając przy tym na własne stopy. Kilka kroków w przód, mijając kolejne kamienie, było całkiem spokojnych. Nerwowość dało się zauważyć w jej dłoniach, które zaciskała tak mocno, że aż knykcie bielały. Nie wytrzymywała. Musiała wiedzieć. - Dlaczego on cię interesuje?
Rozmowa szła topornie, on zadawał mało precyzyjne pytania, ona odpowiadała jakby zapomniała słów. W sumie była taka szansa, ale nie podejrzewał by to było rzeczywistym powodem jej ciągłego przerywania zdań w połowie. Czuł, że nie chce tak rozmawiać, nie chce by ona czuła się przez niego bombardowana. Powrót do rozmów o rowerach, spacerach czy godzinach już nie był możliwy. Skoro zaczął wypytać, sam powinien udzielić jej choćby cienia informacji ze swojej strony. Nie dlatego, że lubił opowiadać swoją perspektywę. By mógł prowadzić z nią równą rozmowę potrzebował by oboje byli w nią równie mocno zainteresowani. - Dobra, zgadzamy się, że myślimy o tym samym człowieku. - zaczął jakby to mogło usprawiedliwić, że jeszcze kilka minut wcześniej wyszedł na prawdziwego psychola, wiedząc o tym gdzie był lub nie było jej ojca przez ostanie lata. - Usiądź, mam ci sporo do powiedzenia. - stwierdził najłagodniej jak potrafił. Nie był się w stanie zmusić do uśmiechu, który w tym momencie na pewno ociepliłby trochę ten unoszący się nad nimi, poważny nastrój. Nie brzmieli już jak dwójka młodych ludzi przypadkowo wpadających na siebie. Sam usiadł na jednym z odłamków kościoła, pewnie tym samym o który wcześniej się opierał odpoczywając. Patrzył w jej stronę, jednak nie był to wzrok nachalny. Teraz było w nim pełno smutku i rozczarowania, które zaszczepiło w nim odejście ojca i którego fragment zaraz zaszczepi w niej, mówiąc o swoich podejrzeniach względem jej ojczulka. Oparł się z tyłu na rękach, a sylwetkę delikatnie skierował w jej stronę. Miał najbardziej otwartą postawę jaką można w takiej sytuacji przyjąć, ale robił to celowo - nie chciał by czuła się przez niego osaczona. Co prawda jednocześnie sądził, że to już za nimi i przestraszył ją wcześniejszymi słowami, ale czy tym bardziej nie powód by zaprzestać tego typu zachować? - Twój ojciec, Olivier. - czuł potrzebę nie mówienia w tej rozmowie o nim w kategoriach "ojciec" - Zanim założył rodzinę we Francji, miał też inne kobiety. - przeszedł od razu do sedna, nie próbując jej tłumaczyć jak wtedy wyglądało Oliviera życie. Ona na pewno wiedziała jak to z dyplomatami bywa. - Między innymi spotykał się z moją matką, Beverly. - mimo, że matkę darzył dużo większym uczuciem niż ojca, to dalej ich relacje były chłodne co sprowadzało go do mówienia jej również po imieniu. - Owocem tej znajomości byłem ja. - co miał nadzieje, że już podpowiedziało jej, że prawdopodobnie są rodzeństwem. - Stąd moje zainteresowanie nim. - mówił więcej niż zazwyczaj i choć zachowywał spokój by jak najbardziej ułatwić jej pojęcie tego wszystkiego to sam miał mętlik w głowie, a serce groźne zaczęło przyśpieszać. Zrobił pauzę w brzmiącej beznadziejnie opowieści, którą wypluwał z siebie zdaniami, które nie brzmiały jakoś wyjątkowo dobrze. Każde zdawało mu się wyjęte z innej historii o wspólnym mianowniku. Odsunął na chwile od niej wzrok, kierując go ku niebu, jakby tam mógł znaleźć odpowiedź dlaczego przyszło im odbywać tę przyjemną rozmowę. W głębi siebie czuł, że to dlatego, że jest problemem. Gdyby nie istniał, dziewczyna nie musiałaby teraz słuchać od jakiegoś mężczyzny o swoich perypetiach rodzinnych. Odgonił te myśli, zdusił w sobie, po czym wrócił wzrokiem do niej. Nie chciał by czuła się tak źle w tym momencie jak on, ale nie spodziewał się by mogło to wszystko wywołać w niej pozytywne reakcje.
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Starała się ze wszystkich sił być tą otwartą dziewczyną, którą pragnęła stworzyć przez ostatnie lata, a choć potrafiła rzucić przekornym żartem czy uwagą pełną złośliwości, dzisiaj zdawała się być kompletnie zamknięta w sobie i zdystansowana. Wynikało to zapewne ze strachu, który szarpnął jej wątłą sylwetkę, gdy pojęła, że w Anglii musiała budować wszystko od nowa, a na wakacjach na Podlasiu wychodziła niemal na każdym kroku na bezrozumną idiotkę, lecz... I to na moment porzuciła, gdy wreszcie z Benjaminem wywiązała dialog obszerniejszy, aniżeli ten przeklęty rower, który widziała pierwszy raz na oczy. Westchnęła ciężko, gdy zaproponował, żeby usiadła. Obawiała się najgorszego, szczególnie że od lat miała z ojcem niewyobrażalnie napięte stosunki, które niczym cienka struna czekały na moment zerwania. Skrzypce czy wiolonczela bez takowych była bezużyteczna, więc i kim miała stać się Clementine Bardot po poznaniu prawdy, która w kilku słowach była obecnie okraszona ledwie sekretem? Zamarła na moment czy dwa, a serce przestało bić równomiernym rytmem. Wargi wygięły się w brzydkim grymasie, kiedy pojęła - do czego zmierzał. Nie była głupia (wbrew pozorom i temu, co pokazała w stosunku niektórych - nowopoznanych czarodziejów); natomiast nie potrafiła uwierzyć w to, co właśnie ulatywało spomiędzy rozchylonych, chłopięcych warg. - Czyli jesteś moim bratem - rzuciła jakże błyskotliwie, na co od razu skarciła się w duchu. Nie dowierzała, że z taką trudnością łączyła wszystkie wątki, ale być może to nadal wynikało z przylepionej do pleców metki n o w a. - Uhm... Mogę papierosa? - spytała z tym swoim francuskim akcentem, nie do końca wiedząc jak należało się zachować. Nie czuła wszak nic; ani radości, ani smutku. W jej umyśle kiełkowało wyłącznie rozczarowanie, które szarpało szponami za materiał duszy, sprawiając iluzję bólu. - Gdybym zaczęła z powodu duszności umierać, to... Nie ratuj mnie - poprosiła o tę dziwną rzecz, po czym poczuła przyjemne pieczenie w gardle, zwieńczone kaszlem. Dłonie ciemnowłosej gryfonki drżały, a życiodajny mięsień pulsował spazmatycznie, gdy przyglądała się twarzy (nie)znajomego, który w tej jednej chwili nie sprawiał wrażenia wściekła. To zrządzenie losu ich skazało na siebie, co Francuzka mogła skwitować wyłącznie prychnięciem pod nosem. Tak było wszak najwygodniej. - Masz z nim kontakt? Odwiedza cię? Twoją mamę? Robi cokolwiek, żeby... Żeby być ojcem? - spytała wreszcie, doskonale wiedząc jak kiepskim rodzicielem był Oliver. - Przyznaję, że nie tego chciałam dowiedzieć się na początku... A właściwie - jeszcze przed rozpoczęciem studiów, ale to całkiem zabawne, że nie odciągnął mnie od myśli studiowania w Hogwarcie, skoro ma tu syna... Ciekawe na co liczył ten stary głupiec - mruknęła ostatnie słowa bardziej do siebie, zwieńczając je kwiecistym i francuskim przekleństwem, którego Benjamin prawdopodobnie nie zrozumiał.
Wiedział, że ta wiedza potrafiła paraliżować. Spodziewał się, że dziewczyna nie będzie zachwycona. W zasadzie było dokładnie tak jak przewidywał. Dziewczyna okazała się mieć tę jedną, szarą komórkę, która momentalnie zrozumiała do czego zmierzał. Zamierzał dać jej czas na przyswojenie tego co właśnie powiedział. Spoglądał w jej stronę od czasu do czasu, badając, czy już przeszedł przez nią pierwszy szok. Zareagował dopiero gdy skierowała pytanie bezpośrednio do niego. - Pewnie. - wstał, jednocześnie wyciągając paczkę z tylnej kieszeni. Skoro potrzebowała tego by pozbierać myśli to nie zamierzał jej dodatkowo utrudniać. Wyciągnął je w jej stronę, dając moment na wyciągnięcie sztuki. Następnie usiadł, już na niego bliżej usytuowanym fragmencie, tak mu się wydawało, ściany bocznej kościoła. Nie zamierzał komentować jej prośby, żartu, cholera wie czego. Nie wyczuł jej jeszcze na tyle by wiedzieć na ile może sobie pozwolić w trakcie tej rozmowy. Zwłaszcza, że przejście z poważnego, jakby nie patrzeć, tematu do dowcipkowania o śmierci, nie wydawało mu się na miejscu. Nawet jak na jego standardy, było w tym za dużo chaosu. Zastanawiał się chwilę czy dziewczyna nie jest łatwowierna, wszach nie miał żadnych dowodów przy sobie na potwierdzenie swoich słów. Może lepszym określeniem byłoby naiwna? Na pewno na tyle nierozważna by zaufać mu w trakcie przypadkowego spotkania. On niejako ją podszedł pytaniami, nie sądził by można było chcieć wymyślić sobie tego dupka za ojczulka. Ta bezkrytyczna postawa była dla niego co najmniej dziwna. - Jest tylko na papierze. - stwierdził, nie wprowadzając ją w to, że w zasadzie jasno Olivier powiedział mu, że nie zamierza z nim utrzymywać bliższych relacji. - Nie zauważyłabyś gdyby robił coś w tym kierunku? - przecież to ona z nim mieszkała, nie on. Jak przez mgłę kojarzył jakieś jego zachowania, ale na przestrzeni lat wszystko mogło być inaczej. U francuski w domu też mógłbyś innym człowiekiem. - Nie poszedłem na studia planowo, dopiero niedawno mi się odwidziało. - mówił ogólnikami, bo i po co miał jej dokładać? Przyznanie, że w momencie skończenia szkoły, jedyne o czym myślał, to wyjaśnienie sytuacji rodzinnej, nie było czymś co powinni na siebie prowadzać. Przynajmniej tak sądził w tym momencie. W sumie nie wiedział czy dobrym pomysłem była dalsza rozmowa tutaj. Robiło się coraz później i jeśli mieli wrócić do grodu spacerem to dobrze byłoby niedługo wyruszać w drogę. - To może nienajlepszy moment na to, ale zbierajmy się stąd. Po drodze będzie sporo czasu bym odpowiedział na twoje pytania. - absolutnie nie cieszył się na myśl o tym, ale wiedział, że jest to konieczne. Zamierzał rozwiać jej wątpliwości najbardziej jak tylko mógł, a przy okazji czekał ich całkiem długi spacer. Na pewno byłby przyjemny gdyby nie tematyka rozmowy. +
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Wydawała się być zagubiona, kiedy przytykała magicznego papierosa do spierzchniętych warg, usilnie starając się zaciągnąć papierosem. Nie robiła tego nigdy wcześniej, dlatego zdawała się być pokraczna w tej irracjonalnej czynności, tak bardzo niepasującej do damy z salonów. Przez myśl Clementine przeszło nawet, że Hogwart miał wyplewić z niej pewne arystokratyczne zachowania i maniery. Owszem, nie poznała wielu ludzi, ale czuła jak bardzo pragnęła uwolnić się od iluzji ciężaru, jaki opadał na jej ramiona raz za razem, gdy mierzyła się z własnymi wyobrażeniami życia w Anglii. - Wątpię... Mój ojciec, uhm... On raczej nie bywa w domu i odkąd mama zmarła, to oddaliśmy się od siebie. Co roku przenosił mnie do innej szkoły, żeby mieć pewność, gdzie jestem i co robię - zawiesił głos, a jej policzki zalały się rumieńcem. - Mniej więcej dlatego znalazłam się tutaj, to też była jego decyzja - i nie chciała opowiadać o całym anturażu tej przeprowadzki, bowiem nie miało to żadnego sensu. Jeszcze nie teraz. Tak samo jak lata wstecz, gdzie prawo głosu zniknęło w chwili, w której zostali sami. Uśmiechnęła się nagle, zsuwając z wielkiego kamienia, by ruszyć obok Benjamina. Dziwnie było jej ze świadomością, że nie było wyłącznie nieznajomym, a bratem. Nie tego spodziewała się po ferworze zdarzeń, dlatego wciąż nie potrafiła zachować się odpowiednio, pozostając spiętą. Wolnym krokiem ruszyli w stronę grodu, a Clementine ukradkowo spoglądała od czasu do czasu na twarz młodego mężczyzny. Szukała w nim podobieństw do Olivera. Wydawało jej się nawet, że mieli identyczne nosy. Dopiero potem zaczęła rozważać, czy i w nich drzemała choćby mała iluzja tych samych cech, lecz silne emocje nie pozwalały jej na analizy. Drżała w obawie, co miała przynieść przyszłość. - A w jakim domu jesteś? - spytała z ciekawością, wsuwając zziębnięte dłonie w poły ażurowego swetra. Próbowała z całych sił wymyślić jakikolwiek temat do rozmowy, lecz niezręczność spłynęła na ich ramiona. Odgarnęła więc nerwowo ciemne pukle włosów, by wreszcie ruszyć szybszym krokiem w obranym przez siebie kierunku, dając Benjaminowi szansę, by zdecydował - czy chce podążać za nią, czy zniknąć gdzieś w bezkresie lasu. On wciąż posiadał rower. - Nie chcę źle zabrzmieć, ale... - mruknęła w końcu bardziej do siebie, ważąc słowa. Nerwowo zwilżyła też wargi koniuszkiem języka, aż wreszcie wypuściła powietrze ze świstem. - Jakkolwiek tego nie odbierzesz, to cieszę się, że ktoś jest... Ktoś więcej, ale ja chyba kompletnie nie wiem jak się zachować i boję się, że pomyślisz o mnie źle... - zawiesiła w końcu głos, robiąc dłuższą pauzę. Wiatr smagał jej zaróżowione policzki, kiedy starała się dobrać odpowiednie frazy i ułożyć je w myśli, które kotłowały się w ścianach czaszki. - Ja nie jestem dobra w relacje międzyludzkie, dlatego jestem taka... No wiesz, zdystansowana - szepnęła, chcąc wyjaśnić mu najdokładniej swoją niepewność. - Przepraszam... I reszta drogi minęła w milczeniu, wszak mieli dużo czasu, którego nie musieli wykorzystywać właśnie teraz. +