Duże, rozległe pole nazimków, z którego dociera niezwykle przyjemny zapach. Wszyscy, którzy znajdą się w jego pobliżu zaczynają się od razu uśmiechać, mają o wiele lepszy humor, gotowi są nawet śpiewać z odczuwanej podświadomie radości. Kiedy kwiaty nazimków przekwitają, można dostrzec parę byklawców, pomagających w uprawie roli i zbiorach nazimków.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Autor
Wiadomość
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Rzadko wspominała o swojej przypadłości, która czasem była jej przekleństwem, a niekiedy stanowiła prawdziwy dar od losu. Gdyby brakowało jej wyjątkowości, na dodatek mogła pochwalić się całym zestawem dziedziczonych chorób i predyspozycji, od caecitas affectuum zaczynając, na pressurze kończąc. Póki nie poprosił, by wyjaśniła mu dokładniej, co miała na myśli rzucając te enigmatyczne uwagi na temat swoich oczu, nie zorientowała się, jak mocno szyfrowała swoje wypowiedzi. Zbyt nieprzyzwyczajona do pytań o samą siebie, z nawykowo robiła uniki, których akurat w tym wypadku robić nie musiała. Trevor był dobrym słuchaczem, interesował się tym, co miała do powiedzenia i choć powód tego zainteresowania wciąż był dla niej niejasny, w pewnym stopniu schlebiał jej tą uwagą. Nie nawykła do posiadania jakiejkolwiek. - Urodziłam się z tym - zaczęła, zbierając w głowie słowa i układając je w szyki zdań, które nieco lepiej przekazałyby istotę jej przypadłości dla kogoś, kto nie mógł wejść w jej buty. - To taka choroba, zupełnie niegroźna, gdzie pod wpływem emocji oczy płatają mi figle i świat... Zmienia barwy - zakończyła to proste tłumaczenie, starając się nie wchodzić w zbyt duże szczegóły, by go nie znudzić. - To nic takiego, zupełnie niegroźne. Mój tata też to miał - dodała, przypadkiem wplatając swojego ojca w tę historię. Użycie czasu przeszłego w jego kontekście było tak samo bolesne, jak samo przywołanie jego osoby. Na szczęście ciepło jego objęć działało kojąco również na jej zbolałą duszę. Nie należała do osób mściwych, jak wiadomo rzadko kiedy podejmowała inicjatywę w działaniach, szczególnie tak kontrowersyjnych jak wymierzanie sprawiedliwości. Coś jednak w tej sytuacji skłaniało ją ku myśli, że świat i ludzie w nim potrafili być dla niektórych naprawdę paskudni. Trzymanie gardy w górze stawało się pomału nużące i męczące, bo ileż można się bronić? W którymś momencie musiał nadejść czas na atak, prawda? Wieczna defensywa musiała sięgnąć kresu. Choć konwersacja przebiegała w atmosferze żartu, uśmiechnęła się, gdy chłopak dał się namówić na ten bunt, nawet jeśli mieliby zasadzać się na egzaminatora wyłącznie w wyobraźni. Mentalne symulowanie bojkotu rasistowskiego gnoja z Ministerstwa dawało jej nieco więcej siły, bo choć nie miała żadnej mocy sprawczej w tym temacie, chciała, by wiedział, że nie godziła się na takie traktowanie swojego... Przyjaciela? Nie znała się na tego typu relacjach. Chyba nigdy w swoim życiu nie miała przyjaciela z krwi i kości - takiego, który chodził na dwóch nogach, miał kciuki i około trzydziestu zębów. Obserwowała różne zachowania, stojąc przy ścianie tłocznych korytarzy, ale mogła się tylko domyślać tego, co czuli zamieszani w przyjaźń ludzie. Czym był ten głęboko zakorzeniony afekt, dzięki któremu sam widok drugiej osoby potrafił odmienić bieg dnia? Te rzeczy czuło się od razu, czy należało je wypracować? Czy można było chcieć i tym samym wzniecić to uczucie samodzielnie, a może nie miało się kompletnie wpływu na jego pojawianie się? Żywiła w życiu sympatię do kilku osób, najczęściej niestety nieodwzajemnioną, niejednokrotnie myloną ze zwyczajną fascynacją cudzej odmienności czy też pragnieniem bycia kimś, nie z kimś, ale to, co działo się w jej wnętrzu w tej chwili, znacznie odbiegało od wcześniejszych doświadczeń. Spuściła wzrok, śledząc ruch jego palców, od wnętrza łokcia przez cały przegub jej ręki. Nie mógł tego widzieć, lecz ona czuła jak kreślony jego palcem ślad zostawiał za sobą ścieżkę gęsiej skórki. Przeskakujące ładunki wędrowały synapsami prosto w jej głowę, tworząc przedziwne uczucie, zupełnie jakby ta wędrująca dłoń przebiegała między włosami, nie po dłoni. Bezwiednie rozszerzyła palce, gdy dotarł do jej opuszek, niepewna tego, co miało nastąpić dalej. Spojrzenie jej ciemnych oczu skrzyżowało się z jego, a wyrażało przede wszystkim wahanie. Lękała się nieco tych intencji, o których tak górnolotnie kiedyś jej mówił. Miała dylemat, czy powinna mieszać się w ten precedens. Wzniesione dawno mury topniały pod wpływem ciepła jego oddechu, tak blisko zawieszonego nad jej skórą, paradoksalnie zsyłającego wzdłuż jej ręki zimny dreszcz... Ekscytacji? Nie umiała zinterpretować tej emocji, tak nowej, tak innej niż to, co dotychczas odczuwała przy kimś. Jej myśli zasnuła chmura odurzenia, gdy wpatrywała się w niego z wymalowanymi w oczach pytaniami, z lekko rozchylonymi wargami, z urywanie unoszącą się klatką piersiową, łapczywie pobierającą powietrze w nadziei, że któryś z oddechów wciągnie również wydychane przez niego ciepło. Dotyk jego warg był niespodziewany, bo nie sądziła, by posunął się aż tak daleko. Ale czy to w zasadzie było daleko? Czy rzeczywiście przekraczał granicę? Sama nie była pewna jej położenia ani zasięgów, a jej dusza przeżywała właśnie renesans odczuć, które wzbudziły się w jej ciele, co było równie przerażające, jak i pociągające. Kusił ją możliwościami kolejnych wzburzeń, a księżyc w trzeciej kwadrze krzyczał do niej, by odpuściła to, co ją ograniczało. By dała spokój uprzedzeniom, by puściła w niepamięć żywione doń wątpliwości. Więc na zadane pytania, pokiwała twierdząco głową. Postanowiła mu uwierzyć.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Dobrze, że nie próbował zrozumieć jej początkowych słów. Dopiero gdy wyjaśniła to zaskoczony uniósł brwi bo nie miał pojęcia, że istnieje taka choroba i to z którą można się urodzić. Skoro nie była groźna, dotyczyła jedynie zmysłu wzroku... Może podpyta panią Finch, ot tak, z ciekawości. - Pokażesz mi kiedyś jak to wygląda? Podzielisz się wspomnieniem? - zapytał pod wpływem chwili, kojarząc, że w Pokoju Życzeń można znaleźć wszystko, zapewne włącznie z jakąś małą myślodsiewnią. - Byłaś przy mnie pod wpływem silnych emocji? - kolejne, tym razem wnikliwe pytanie opuściło jego usta a wzrok szukał spojrzenia ciemnych oczu skrytych za błękitnym półmrokiem. Pamiętał, że tylko ją przytulił a ona tylko się wtuliła. Czyżby tylko powinno jednak brzmieć aż? Miał nadzieję, że mu o tym opowie. Nie przykuł dostatecznej ilości uwagi do czasu przeszłego, którego użyła. Równie dobrze choroba mogła być uleczalna, a nawet jeśli ojciec zmarł, to nie wyłapał tego. Skoncentrowany był na naprawdę wielu innych rzeczach więc nie doszukiwał się w jej wypowiedzi niczego więcej ponad to, co poruszył. Pozwolił sobie na odrobinę zuchwałości w wynajdowaniu sposobu na kontakt fizyczny. Nie odpychała go, nie wyrywała ręki... ale czegoś mu brakowało. Podniósł z ziemi różdżkę i skierował ją w kierunku Niebieskiego Płomienia i powiększył go, rozjaśnił aby nieco bardziej rozrzedzić półmrok. Dopiero wtedy przyjrzał się jej zarumienionej twarzy, szeroko otwartym oczom, rozchylonym ustom... ale i temu zawahaniu, niepewności bijących z jej twarzy. To wystarczyło aby opuścił ich dłonie między ich kolana, ale bez zabierania palców. - Nic na siłę. - pierwszy raz nazwał to, co próbował rozpocząć. Ułożył usta w niewielkim acz jednym z łagodniejszych uśmiechów. Nie był jednak w stanie zabrać ręki więc patrzył na ich nietypowe złączenie. - Nie obrażę się jeśli potrzebujesz mnie trochę spławić. - dodał cicho, przesuwając bezwiednie knykciem po jej zarumienionym policzku. Podobał mu się ten odcień i ta temperatura, chciałby to zbadać poprzez cienką skórę ust. Gdyby mógł... ale był przyzwoity... niedomyślny ale przyzwoity. Mimowolnie zerknął na Sike znajdującego się blisko ich złączonych rąk. Spojrzenie miał sugerujące natychmiastowe zaprzestanie tego procederu. Sęk w tym, że czasami ignorował rozum kiedy miałby stracić coś bardzo atrakcyjnego - więc Sike został kolejny raz dzisiaj zlekceważony.
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Dobrze, że nie wczytywał się bardziej w jej nieumyślnie odkrytą tajemnicę, ponieważ mogła ją ponownie pogrzebać gdzieś głęboko i nie stresować się pytaniami o szczegóły jednej z większych tragedii jej siedemnastoletniego życia. Dotychczas dawano jej z tym spokój, kadra przyjęła do wiadomości jej rodzinną niedyspozycję, ale w zasadzie nikt poza Walshem nie próbował dotrzeć do niej w takim stopniu, by realnie porozmawiać o tym, co następowało później. Trevor chciał ją poznać - więc kiedyś, nie wiadomo kiedy, również i o tym będzie musiał usłyszeć. Nie dało się zrozumieć DeeDee i tego, jaką osobą była, bez poznania Darwina Carltona. Zapytał jednak o coś innego i pytanie to zbiło ją z tropu. Wizja powierzania komuś swoich wspomnień, pokazania sposobu, w jaki widzi świat, wydawała jej się jeszcze bardziej przerażająca niż całe to fizyczne przekraczanie barier. O dziwo prościej zaakceptować jej było ten kuszący, delikatny dotyk wędrujący wzdłuż jej ramienia, niż perspektywę wpuszczenia go tak bezpośrednio do swojej głowy i pokazania najbardziej osobistej rzeczy, w jakiej posiadaniu była - szczególnie, że nagle nie mogła odgrzebać z pamięci wspomnienia, które nie byłoby zbyt prywatne. Mogłaby oczywiście pokazać mu moment tu i teraz, gdy kobalt zamkniętego w słoiku płomienia przeplatał się w jej oczach z amarantową poświatą wydzielaną przez jego ciało - złota nić ciągnąca się przez przegub jego ręki z pewnością była piękniejsza, niż czarne chmury spowijające jej dzieciństwo - ale to też zbyt mocno obnażało jej kruchą duszę. - Może kiedyś - odparła wymijająco, z trudem kryjąc zawstydzenie, które pojawiło się wraz z kolejnym pytaniem wypływającym z jego ust. Smużka jego ciepłego oddechu owinęła się wokół jej szyi, blokując wypływające zeń wyjaśnienia - cała ta przypadkowa schadzka dalece odbiegała od tego, co dziewczę pojmowało za normę. - Nie... To znaczy... To - Uciekła wzrokiem ku ich splecionym dłoniom - Jest dla mnie nowością - przyznała, jedynie zwiększając tym wyznaniem kontrast pomiędzy nimi. Wiedziała o relacjach damsko-męskich tyle co nic, bo poskąpiono jej nawet obserwacji związku własnych rodziców. Absolutnie nie miała wzorców, z których mogłaby czerpać, może poza fikcyjnymi bohaterami powieści romantycznych. Nigdy jednak nie spotkała się w książce z postacią podobną jej samej - jak miała więc nawigować swoim sercem w takich sytuacjach? I prawdopodobnie tymi oto słowami spłoszyła Trevora. Rzucone nań mocniejsze światło najwyraźniej odsłoniło wszystkie jej wady, skoro tak sprawnie wycofał się z podjętej wcześniej interakcji. Dzielący ich dystans zwiększył się nieco, gdy dłonie spoczęły na podołku, a on sam wyprostował się trochę. Dee na moment wstrzymała oddech, niepewna dalszego kroku - powinna rękę zabrać, a może zostawić? Czy odważy się na odwzajemnienie gestu i uniesie jego knykcie do własnych ust, a może nie wypadało jej tak uczynić? Wcześniej zasnute mgłą myśli zerwały się do biegu, wirując niczym niszczycielskie tornado. Ale i tę burzę był w stanie ugasić. Drobny gest, którym pogładził jej policzek, rozlał się falą ulgi po ciele dziewczyny, w końcu mogącej wypuścić z płuc piekące powietrze. Spojrzała na niego z nieco większym zrozumieniem tego, co działo się za trzecią grządką. - Potrzebuję trochę czasu - szepnęła, lecz w otaczającym ich mroku i ciszy mógł doskonale usłyszeć każde jej słowo. Chciał ją poznawać, ale najpierw musiał ją nieco oswoić, ujarzmić jej lęki i uspokoić niepewność ducha. Na dzień dzisiejszy w kwestii zdobywania jej zaufania był pionierem, bo niewielu w ogóle miało taki zamiar. Znaczyło to również, że wziął sobie na barki spore wyzwanie.
Czasami żałował, że nie potrafi być bystrzejszy i bardziej empatyczny - być może byłby w stanie zrozumieć dlaczego, do jasnej avady, prośba o podzielenie się doświadczeniem wprawiła jego towarzyszkę w zawstydzenie? A może to było zażenowanie? Zakłopotanie? Mówił to, co ślina przynosiła mu na język. Nie zastanawiał się nad tym, co mówi bo było mu wygodnie, przyjemnie, pachnąco i ciepło. Nie miał powodu aby trzymać w ryzach swój język... choć poniekąd to zrobił, gdy subtelnie zwiększył między nimi odległość. Nie chciał się narzucać a póki nie dowie się czy Danielle jest asertywna... to woli dmuchać na zimne. Wolał uniknąć sytuacji, gdy biernie przyjmuje to, co chce jej dać a w środku się zwija z niechęci. Tak, musiał zdecydowanie ją poznać a tak się składało, że niebawem wraca do Doliny Godryka. Poznawanie będzie trzeba przenieść na papier, a dopiero w Hogwarcie luźno kontynuować. To wtedy okaże się czy dzisiejsze ciepło zapadnie im w pamięć na tyle, aby za nim zatęsknili. Nie krył zaskoczenia, gdy przyznała, że taki banalny i prosty gest jakim jest trzymanie dłoni jest dla niej nowością. Z drugiej strony... rozluźnił się. To była ulga wiedzieć, że jej rezerwa wynika z braku doświadczenia tego rodzaju bliskości a nie z powodu skrywanej niechęci. - To takie proste. - wyciągnął dłoń spod jej palców, obrócił ją i zakrył jej knykcie, a zrobił to tak naturalnie jakby znał jeszcze tysiąc sposób trzymania kobiecej dłoni. - W porządku. Jak mówiłem, nic na siłę, bez pośpiechu. - odezwał się uspokajająco, na wypadek gdyby miała do siebie jakieś wąty z tego powodu. Nie pytała go dlaczego zaczął to wszystko inicjować i w sumie cieszył się z tego bo nie wiedziałby jak ubrać to w słowa. Różnili się, mieli inne style życia, spoglądania na świat i traktowania ludzi, a więc słowo "ciekawość" byłoby zapewne niewłaściwą odpowiedzią... a ta była jednak bardziej złożona. - Wybrałaś mnie spośród Collinsów to jeśli będzie ci tego brakować, to jakoś mnie znajdziesz. Raczej łatwo mnie zauważyć. - uśmiechnął się szerzej, jeszcze ostatni raz przesuwając palcami po miękkiej skórze jej dłoni, aby ostatecznie cofnąć ręce i oddać jej całkowitą przestrzeń. Usiadł teraz naprzeciwko niej, niemal tratując przy tym niewinną grządkę, a Niebieski Płomień postawił między ich stopami. - Spodziewaj się więc mnie na wizzengerze. I jeśli będziesz chciała mi przeszkadzać czymkolwiek, co ci przyjdzie do głowy to pisz, nawet w nocy. Lubię dostawać wiadomości. - oznajmił, aby wiedziała, że nie muszą tutaj urywać spotkania. Można rozmawiać nawet na odległość. Z racji takiej, że sowa musiałaby pokonać szmat drogi to proponował inną magiczną formę kontaktu.
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Ta spontaniczność z kolei była tym, czego DeeDee mogła zazdrościć Trevorowi. Mówił co mu ślina na język przyniosła i nie obawiał się konsekwencji, jednocześnie posiadając na tyle charyzmy, by poradzić sobie z ewentualnym problemem w postaci przypadkiem urażonych uczuć. Jakkolwiek było to ryzykowne, z pewnością dawało mu inny rodzaj poczucia wolności, którego dziewczynie zdecydowanie brakowało. Jej własne słowa wbrew pozorom wcale nie układały się w głowie w jasne szyki, jak można by sądzić po jej ogólnym "poukładaniu". Zdawały się plątać ze sobą, scalać, przez co musiała nieraz walczyć, by je rozdzielić, by zachowały swój faktyczny sens. Wyłonienie z wiru możliwości odpowiednich wyrazów nie było dla niej łatwe, szczególnie pod presją - stąd też częsta małomówność i milczenie, które niestety nie było do końca złote, bo zamiast zyskiwać, milcząc traciła. Przede wszystkim szanse na zacieśnianie więzów. Dlatego też starała się przy nim. Starała się grać w otwarte karty i nazywać rzeczy po imieniu, nawet jeśli przyznanie przed chłopakiem, że trzymanie się z kimś za ręce z własnej, nieprzymuszonej woli było dla niej nowym doświadczeniem, było wyznaniem zgoła wstydliwym. Widywała go z uprzednią dziewczyną i wiedziała, że przez tyle lat, choć na karku nie miał więcej niż ona sama, w kwestii spraw damsko-męskich z pewnością prześcignął ją w tym maratonie. Nie było jej dobrze z faktem, że musiała podzielić się z nim tą informacją - siedemnastolatkowie mieli za sobą znacznie więcej przeżyć, tak statystycznie rzecz biorąc. A jednak nie zrobił z tego ani afery, ani nie potraktował tego faktu za śmieszny żart. Przeciwnie - ponownie chwycił jej dłoń, dokładnie dla potwierdzenia swoich słów. "To takie proste" - czyżby? Uśmiechnęła się do niego, kładąc na wierzchu jego ręki drugą własną, wykonując ten dodatkowy krok, dzięki któremu coś nowego przestawało ją tak przerażać. - Faktycznie - stwierdziła, ponownie zwracając ku niemu swoje brązowe oczy i ten delikatny, czający się w samych kącikach uśmiech. Kiwnęła głową, gdy przypomniał jej o tym, że wybrała go spośród wszystkich Collinsów, chcąc się roześmiać, bo wydawało jej się to całkiem śmieszne. W ciemno zaufać drugiemu człowiekowi - to niepodobne do Carlton. Niemniej jednak oferował jej coś w zamian, był gotów dać jej rzeczy, których inni nigdy nie pomyśleli jej podarować. I wizja ta była pokrzepiająca, a zarazem kusząca. Nie rozumiała tym budzących się w jej wnętrzu uczuć, tak różnych od tego, co dotychczas czuła wśród chłopców - jak chociażby lekkiego ukłucia zawodu, gdy całkowicie wycofał swoje ręce i jej własne spoczęły samotnie na jej podołku, mrowiąc z tęsknoty za doznaniem faktury jego skóry. - Dobrze - przytaknęła. Rzadko używała wizzengera, jej wizbook nie pełnił zbyt dużej funkcji w jej życiu. Ale dla niego mogła się poświęcić. - Przyzwyczajona jestem do pisania listów, ale jak różne to może być? - rzuciła tylko, wzruszając ramionami. Jedno i drugie należało napisać, prawda? Skoro jednak zaczęli rozmawiać o formach utrzymania kontaktu, wizja jego braku na wakacjach zaczęła jej coraz mocniej doskwierać. - Musisz wyjechać już za dwa dni? - zapytała więc.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Łatwo było wywołać jego uśmiech. Wystarczyło skopiować "prosty gest" a momentalnie jego usta układały się w swoją stałą formę - zadowolenia. Nie analizował jeszcze tego odkrycia jakim był aż taki brak doświadczenia Danielle w sprawach damsko-męskich. Skoro ujęcie jej dłoni było nowością więc mógł spokojnie założyć, że cieplejsze i bardziej zażyłe interakcje tym bardziej. Poczuł ulgę, że w porę zaniechał swojej wylewności. Mógłby ją łatwo przytłoczyć swoim zachowaniem, gdyby tylko powziął się na posmakowanie jej ust. Z dwojga złego lepiej aby odłożyć to w czasie niż się spieszyć. Należał do osób cierpliwych... choć skłamałby, gdyby zaprzeczył, że pod fasadą zadowolenia nie krył się niedosyt i zniecierpliwienie. Minęło tyle miesięcy odkąd został singlem i wciąż nie potrafił się z tym pogodzić. Bycie samemu jest do bani, przywykł do stałej bliskości i gdy jej brakło, czuł się niekiedy zagubiony. - Leżysz w łóżku i piszesz. Sowa może zająć się swoimi sprawami a my możemy wysyłać do siebie odpowiedzi z prędkością światła. To wszystko jest ekonomicznie rozpracowane. - rekomendował lepszą formę kontaktu. Wizja czekania nawet i tygodnia na odpowiedź aktualnie nie była dlań atrakcyjna. - Taak, muszę. Chcę. Potrzebuję. Wszystko naraz. - westchnął i rozmasował swój kark. - Prawa jazdy, biwak, urodziny Holly, sierpniowa pełnia... lepiej to ogarnąć na własnym terenie niż tu, gdzie łatwo nieświadomie sprowadzić sobie na głowę wroga. - miał na myśli rzecz jasna biesy, utopce, południce, północnice... pal licho o tych, których istnienia nie znał. Polska miała swój urok lecz jego nie kusiła. - Wiesz, w Dolinie Godryka jest moje miejsce na świecie. Tam czuję się najlepiej. - przypomniał sam początek ich rozmowy. Przysunął do siebie swój plecak i posprzątał papierek po czekoladzie, wylany na ziemię atrament, kałamarz. - Daj mi się drugi raz odprowadzić. - zaproponował, nie stwierdzał faktu. Sięgnął też po słoik, którego nie zdołał ozdobić. Podał dziewczynie Niebieskie Światło i w sumie mogła zrobić z tym, co tylko chciała. Nie potrzebował go choć mile im się przysłużył, ocieplając atmosferę. Wstał, zarzucił plecak na ramię i wyciągnął do niej dłoń.
+
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Może dobrze, bo gdyby poświęcił więcej czasu na analizę tego, czym faktycznie było wyzwanie oswojenia ze sobą tak zamkniętej jak ona osoby, istniała duża szansa, że się wystraszy i wycofa szybciej, niż DeeDee zdołałaby powiedzieć "wizzenger", o którym w takich superlatywach mówił. Perspektywa bycia w stałym kontakcie z Trevorem była pocieszająca w obliczu jego rychłego wyjazdu - a pewna była, że przez najbliższe dwa dni raczej nie zdoła znaleźć go gdzieś sam na sam, na pewno nie w podobnych warunkach jak dziś. A były to najlepsze warunki z możliwych - w ciszy, spokoju, z dala od zgiełku zabawy i radosnych okrzyków, pod osłoną rozgwieżdżonego nieba i w otulającej ich, chłodnej, niebieskiej poświacie z płomienia. - Brzmi super - powiedziała naiwnie i niewinnie zarazem, powziąwszy postanowienie, że powinna odkopać swojego zapomnianego z dawna wizbooka i zrobić z niego dobry użytek. Nie wiedziała jeszcze, co miałaby mu pisać w odpowiedzi na te wszystkie historie dotyczące zdobywania praw jazdy, biwaki, odwiedziny w rodzinnych domach znajomych, obchodzone urodziny... We wsi Raj nie działo się nic z tych rzeczy. Ot, może biesy... Skoro o nich mowa, DeeDee przystała z chęcią na propozycję odprowadzenia. - Tak, lepiej chodźmy stąd zanim Północnica faktycznie stawi się po nasze dusze - dodała, uśmiechając się pod nosem. Wygramoliła się zza trzeciej grządki mało zgrabnie, ale na tyle udanie, by nie wywrócić się i nie zadrzeć sukienki. Sike bardzo wprawnie wspiął się po jej ciele, umiejscawiając się dookoła jej barków, łebkiem skierowany w tę stronę, po której szedł Trevor. Ewidentnie potrzebował nabrać do niego więcej zaufania. Przejęła niebieski płomień i skorzystała z niego jak z latarni, która przyświecała im w drodze do stodoły. Ramię w ramię odchodzili z miejsca, w którym dziewczyna czuła się lepiej niż gdziekolwiek indziej na tym świecie. + zt x2