Duże, rozległe pole nazimków, z którego dociera niezwykle przyjemny zapach. Wszyscy, którzy znajdą się w jego pobliżu zaczynają się od razu uśmiechać, mają o wiele lepszy humor, gotowi są nawet śpiewać z odczuwanej podświadomie radości. Kiedy kwiaty nazimków przekwitają, można dostrzec parę byklawców, pomagających w uprawie roli i zbiorach nazimków.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Danny Baxter unosił się na miotle nad rozległym polem nazimków, ciesząc się ciepłem słońca i zapachem, który wypełniał powietrze. Był to jego ulubiony czas dnia, kiedy mógł uczyć młodych czarodziejów podstaw latania. Dzisiejszy uczeń, młody czarodziej imieniem Lucas, z niepewnością stał na skraju pola, trzymając miotłę w dłoniach.
- - No dobra, Lucas, jesteś gotów? - zapytał Danny, z szerokim uśmiechem, który jeszcze bardziej podkreślał jego wesołą naturę. Lucas kiwnął głową, choć jego mina zdradzała pewne wątpliwości.
- - Najpierw musimy upewnić się, że masz odpowiednią postawę - kontynuował Danny, zeskakując z miotły i podchodząc do chłopaka. - - Stań prosto, trzymaj miotłę jedną ręką na trzonku, a drugą ręką wyciągnij przed siebie. Pamiętaj, miotła to przedłużenie ciebie, musisz czuć się z nią komfortowo.
Lucas próbował naśladować Danny'ego, choć jego ruchy były nieco sztywne. Danny położył rękę na jego ramieniu, pomagając mu poprawić postawę.
- - Świetnie, teraz połóż rękę na trzonku miotły i wyciągnij ją przed siebie, dokładnie tak - powiedział Danny, demonstrując ruch. - - Powiedz "Do mnie!" i miotła powinna do ciebie podskoczyć.
Lucas głęboko wciągnął powietrze, spojrzał na miotłę i z pewnością siebie powiedział: - - Do mnie! Miotła podskoczyła do jego ręki, co wywołało uśmiech na jego twarzy.
- - Wspaniale! - pochwalił go Danny, klaskając w dłonie. - - Teraz najważniejsza część. Musisz zyskać pewność siebie i zaufanie do swojej miotły. Wsiądź na nią, delikatnie odbij się od ziemi i unos się nisko nad polem. Pamiętaj, to ty kontrolujesz miotłę, a nie odwrotnie.
Lucas ostrożnie wsiadł na miotłę, trzymając się jej mocno. Delikatnie odbił się od ziemi i ku jego zaskoczeniu, miotła uniosła go kilka centymetrów nad ziemią. Danny obserwował go z dumą.
- - Dobrze, Lucas! Teraz spróbuj się trochę poruszać. Skręć w lewo, potem w prawo, poczuj, jak miotła reaguje na twoje ruchy - instruował Danny, krążąc wokół niego na swojej miotle.
Lucas zaczął eksperymentować, skręcając w lewo i prawo, powoli zyskując pewność siebie. Każdy ruch był bardziej płynny, a uśmiech na jego twarzy stawał się coraz szerszy.
- - Doskonale, Lucas! Teraz spróbuj trochę przyspieszyć - powiedział Danny, wykonując kilka szybki manewrów, aby zademonstrować. - - Pamiętaj, że zawsze możesz zwolnić, jeśli poczujesz się niepewnie.
Lucas przyspieszył, unosząc się nieco wyżej nad polem. Uśmiech na jego twarzy mówił sam za siebie – czuł się wolny i pewny siebie. Danny śmiał się razem z nim, podziwiając, jak jego uczeń zyskuje umiejętności.
- - Teraz spróbuj zrobić pełne okrążenie wokół pola - zaproponował Danny, wskazując ręką kierunek. - - Nie śpiesz się, ciesz się chwilą i pamiętaj o technice.
Lucas ruszył do przodu, zataczając duże okrążenie wokół pola nazimków. Kwiaty kołysały się delikatnie na wietrze, a ich zapach wypełniał powietrze, sprawiając, że każdy, kto się tam znalazł, czuł się szczęśliwy. Danny obserwował, jak Lucas radzi sobie coraz lepiej, jego ruchy stawały się coraz bardziej pewne.
- - Fantastycznie, Lucas! - krzyknął Danny, kiedy chłopak zakończył swoje okrążenie. - - To był świetny początek. Teraz będziemy pracować nad bardziej zaawansowanymi technikami, ale na dziś wystarczy. Pamiętaj, że najważniejsze to cieszyć się lataniem i zawsze być bezpiecznym.
Lucas wylądował obok Danny'ego, jego twarz promieniała radością.
- - Dziękuję, panie Baxter, to było niesamowite! - powiedział z entuzjazmem.
- - Zawsze do usług, Lucas - odpowiedział Danny, kładąc rękę na jego ramieniu. - - Pamiętaj, że latanie to nie tylko umiejętność, to sposób na życie. Ciesz się każdą chwilą i nigdy nie przestawaj się uczyć.
Z tymi słowami, obaj czarodzieje opuścili pole nazimków, gotowi na kolejne lekcje i przygody w świecie quidditcha.
/zt
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Danny Baxter od zawsze kochał latanie. Miotła była przedłużeniem jego ciała, a niebo drugim domem. Nawet po wielu latach spędzonych w zawodowej karierze quidditcha, czuł, że ciągle może się czegoś nauczyć. Teraz, gdy jego praca skupiała się na nauczaniu innych, postanowił poświęcić trochę czasu na doskonalenie swoich umiejętności. Samonauka na rozległym polu nazimków wydawała się idealnym pomysłem.
Pole nazimków otaczał cudowny zapach, który działał na wszystkich jak eliksir szczęścia. Danny z uśmiechem na twarzy unosił się nad kwitnącymi kwiatami, czując w sercu dziecięcą radość. Było coś magicznego w tym miejscu, co sprawiało, że każdy moment spędzony tutaj był pełen pozytywnej energii.
Danny stanął na miękkiej ziemi. Wziął głęboki oddech, napełniając płuca aromatem nazimków. Następnie wyjął pożyczoną miotłę, którą ostatnio pożyczył od swojego przyjaciela. Była to miotła idealna do szybkiego lotu i wykonywania skomplikowanych manewrów. Danny miał dziś zamiar przetestować kilka nowych technik, które znalazł w starych księgach miotlarstwa.
- No dobrze, czas na trening - powiedział do siebie z uśmiechem, przyglądając się miotle. Zaczął od podstawowej rozgrzewki – kilka spokojnych okrążeń nad polem, delikatne manewry, by poczuć płynność ruchu. Po chwili zdecydował się na coś bardziej zaawansowanego.
Wiedział, że aby stać się lepszym miotlarzem, musiał pracować nad swoją precyzją i szybkością. Ustawił kilka pętli na polu nazimków, tworząc prowizoryczny tor przeszkód. Zamierzał przelecieć przez pętle i wykonać slalom między nimi, aby sprawdzić swoje umiejętności manewrowania.
- Czas na prawdziwy sprawdzian - powiedział do siebie, unosząc się na miotle i kierując w stronę pierwszej pętli. Wziął głęboki oddech i skupił się. Zbliżył się do pierwszej pętli, precyzyjnie przeleciał przez nią, a następnie natychmiast skręcił w lewo, aby ominąć kolejną.
Pętla za pętlą, slalom między przeszkodami – Danny czuł, jak jego ciało i umysł pracują w idealnej harmonii. Każdy ruch był płynny, precyzyjny i przemyślany. Wiedział, że kluczem do sukcesu jest utrzymanie odpowiedniej prędkości i koncentracja na każdym kolejnym manewrze.
Gdy dotarł do końca toru, zawrócił i zaczął od nowa, tym razem starając się zwiększyć prędkość. Przeleciał przez pętle z większą pewnością siebie, skręcając jeszcze szybciej i bardziej precyzyjnie. Czuł, że staje się coraz lepszy z każdym kolejnym przejazdem.
Po kilku rundach na torze Danny postanowił dodać kolejne elementy do treningu. Wymyślił sekwencję skomplikowanych manewrów, takich jak beczki, pętle i szybkie zmiany kierunku. Było to wyzwanie, które wymagało od niego nie tylko technicznych umiejętności, ale także siły i wytrzymałości.
- Teraz zobaczymy, co potrafisz - powiedział do siebie, unosząc się ponownie na miotle. Zaczynał od szybkiego lotu prostego, a następnie wykonywał pętlę, przechodząc płynnie do beczki. Następnie gwałtownie zmieniał kierunek, wykonując skomplikowane skręty i obroty.
Każdy manewr był bardziej wymagający od poprzedniego, ale Danny czuł, że jego umiejętności rosną. Skoncentrowany i pełen determinacji, powtarzał sekwencję raz za razem, aż osiągnął perfekcję.
Gdy słońce zaczęło zbliżać się ku zachodowi, Danny postanowił zakończyć trening. Wylądował na ziemi, czując się zmęczony, ale niezwykle zadowolony z postępów.
- To był świetny dzień - powiedział do siebie z uśmiechem. Wiedział, że samonauka wymaga dużo pracy i samodyscypliny, ale efekty były tego warte. Każdy trening przybliżał go do mistrzostwa, a pole nazimków stało się dla niego miejscem, gdzie mógł nie tylko doskonalić swoje umiejętności, ale także czerpać radość z latania.
Ostatni raz spojrzał na rozległe pole nazimków, które teraz było skąpane w złotym świetle zachodzącego słońca. Wiedział, że jeszcze tu wróci, aby kontynuować swoją podróż ku doskonałości. Z szerokim uśmiechem na twarzy, Danny spakował miotłę i ruszył w stronę domu, czując się spełniony i pełen nadziei na przyszłość.
/zt
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Danny Baxter czuł się usatysfakcjonowany po wczorajszym treningu, ale wiedział, że jeszcze wiele może się nauczyć. Dzisiejszego wieczoru postanowił podnieść poprzeczkę jeszcze wyżej. Słońce powoli zbliżało się do horyzontu, a pole nazimków tonęło w złotym blasku. Danny postanowił spróbować swoich sił w łapaniu znicza, gdy światło zacznie zanikać, a widoczność będzie utrudniona.
Ustawił niewielką klatkę ze zniczem na środku pola i powoli zaczął rozgrzewkę. Wdychał głęboko zapach nazimków, który działał kojąco i jednocześnie pobudzał jego zmysły. Wiedział, że łapanie znicza wymaga niesamowitej koncentracji i refleksu, a w zmniejszającej się widoczności zadanie to stawało się jeszcze trudniejsze.
- - No dobrze, zaczynamy - powiedział do siebie, wypuszczając znicz z klatki. Mała, złota kulka natychmiast wystrzeliła w powietrze, błyszcząc w ostatnich promieniach słońca. Danny uniósł się na miotle i ruszył za nią.
Znicz poruszał się szybko i nieprzewidywalnie, zmieniając kierunki w mgnieniu oka. Danny musiał nie tylko podążać za nim wzrokiem, ale także przewidywać jego ruchy, co było niezwykle trudne w zmieniającym się świetle. Słońce powoli zachodziło, rzucając długie cienie na pole nazimków, a mała, złota kulka stawała się coraz trudniejsza do zauważenia.
Danny skupił się na rytmie swojego oddechu, starając się utrzymać spokój. Wiedział, że panika lub nadmierne podniecenie mogą zniweczyć jego szanse. Przypomniał sobie techniki, których uczył swoich uczniów – jak utrzymać koncentrację, jak szybko reagować na zmiany kierunku. W tej chwili musiał zastosować wszystkie swoje umiejętności.
Znicz nagle zanurkował w dół, znikając na moment z pola widzenia. Danny natychmiast zareagował, nurkując za nim. Czuł, jak adrenalina rośnie, a serce bije szybciej. Zbliżył się do małej kulki, ale ta natychmiast zmieniła kierunek, unosząc się gwałtownie w górę. Danny skręcił ostro, ledwo unikając zderzenia z ziemią.
- - Nie tak szybko - mruknął pod nosem, ścigając znicz. Słońce prawie całkowicie zniknęło za horyzontem, a nad polem nazimków zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy. Znicz lśnił słabo w półmroku, ale Danny nie zamierzał się poddawać.
Zaczął zauważać wzorce w ruchach znicza – sposób, w jaki zmieniał kierunki, jak reagował na jego zbliżanie się. Skoncentrował się jeszcze bardziej, próbując przewidzieć, gdzie znicz się uda. Gdy mała, złota kulka znowu zmieniła kierunek, Danny był już przygotowany. Zbliżył się szybko, wyciągając rękę.
- Jeszcze chwilka - pomyślał, zbliżając się coraz bardziej. Jego palce niemal dotykały znicza, kiedy ten wykonał kolejny nagły manewr. Danny zareagował błyskawicznie, ścigając go z nieustającą determinacją.
W końcu, po serii skomplikowanych manewrów, Danny poczuł chłodny metal pod palcami. Złapał znicz, zaciskając go mocno w dłoni. Zatrzymał się, unosząc miotłę, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- - Mam cię - powiedział cicho do siebie, spoglądając na małą, złotą kulkę. Był zadowolony z siebie. Wiedział, że ten trening nie był łatwy, ale właśnie takie wyzwania sprawiały, że stawał się lepszy.
Opadł na ziemię, wciąż trzymając znicz. Słońce całkowicie zniknęło, a nad polem nazimków zapadła spokojna noc. Danny spojrzał w górę, podziwiając gwiazdy i ciesząc się chwilą. To był doskonały koniec intensywnego dnia treningu.
Czując lekki chłód wieczoru, otulił się mocniej kurtką i jeszcze raz spojrzał na otaczające go pole. Zrozumiał, że te spokojne, samotne treningi są dla niego nie tylko sposobem na doskonalenie swoich umiejętności, ale również formą medytacji. Odpoczywał tu i odnajdywał spokój, którego tak często brakowało mu w codziennym życiu.
Wiedział, że jeszcze wiele przed nim, ale każdy taki dzień przybliżał go do doskonałości. Z szerokim uśmiechem na twarzy, Danny spakował miotłę i ruszył w stronę domu, gotowy na kolejne wyzwania, jakie przyniesie przyszłość. Dla niego, każda chwila spędzona na miotle była nie tylko ćwiczeniem, ale też przypomnieniem, dlaczego tak kochał latanie.
/zt
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Danny Baxter wstał wcześnie rano, zdeterminowany, by kontynuować swoją codzienną rutynę treningową. Dzisiejszy dzień miał być wyjątkowo intensywny, skupiający się na fizycznych aspektach przygotowania do latania oraz na doskonaleniu manewrów na miotle. Pole nazimków było idealnym miejscem do takich ćwiczeń, a jego zapach i atmosfera dodawały energii każdemu, kto się tam znajdował.
Gdy słońce dopiero zaczynało wschodzić, Danny już był na miejscu. Rozgrzewkę rozpoczął od biegania wokół pola. Delikatna mgiełka unosząca się nad kwiatami dodawała magii temu porannemu biegowi. Danny czuł, jak jego mięśnie rozgrzewają się, a serce bije szybciej. Biegając, starał się utrzymać równy oddech, co było kluczowe nie tylko dla wytrzymałości, ale także dla koncentracji podczas latania.
Po kilkunastu minutach intensywnego biegu zatrzymał się i zaczął serię pompek. Ułożył się na miękkiej trawie, czując pod sobą delikatne łodygi nazimków. Zaczął rytmicznie unosić i opuszczać ciało, starając się angażować wszystkie grupy mięśniowe. Pomimo zmęczenia czuł, jak jego ciało nabiera siły i wytrzymałości.
- - Raz, dwa, trzy... - liczył pod nosem, wykonując kolejne pompki. Wiedział, że silne mięśnie ramion i pleców są kluczowe dla utrzymania stabilności na miotle.
Po zakończeniu serii pompek, Danny przeszedł do podciągania. Wykorzystał do tego gałąź pobliskiego drzewa, które rosło na skraju pola. Chwycił mocno gałąź i zaczął się podciągać, koncentrując się na każdym ruchu. Jego ramiona i plecy pracowały intensywnie, a on sam czuł, jak jego ciało staje się coraz silniejsze.
- - Dziesięć, jedenaście, dwanaście... - liczył, nie przestając się podciągać. Po zakończeniu serii zeskoczył na ziemię, czując satysfakcję z dobrze wykonanej pracy.
Nadszedł czas na trening na miotle. Danny chwycił pożyczoną miotłę, unosząc się powoli nad polem nazimków. Na początek postanowił przećwiczyć podstawowe manewry, takie jak skręty i zwroty. Przypomniał sobie, jak ważne jest utrzymanie równowagi i precyzyjne sterowanie miotłą.
- - Skup się, Danny - powiedział do siebie, wykonując ostre skręty w lewo i prawo. Każdy ruch był płynny, a on czuł, że z każdym dniem staje się coraz lepszy.
Po podstawowych manewrach przyszła kolej na bardziej zaawansowane ćwiczenia. Danny ustawił kilka pętli na polu, tworząc tor przeszkód. Zamierzał przelecieć przez pętle, a następnie wykonać skomplikowane sekwencje manewrów, takie jak beczki i pętle.
- - Teraz pokażmy, na co nas stać - powiedział, unosząc się w górę. Przeleciał przez pierwszą pętlę, wykonując szybki zwrot w lewo. Następnie wykonał beczkę, a potem gwałtowny skręt w prawo. Każdy manewr wymagał precyzji i koncentracji, ale Danny czuł, że jest w doskonałej formie.
Przeleciał przez kolejne pętle, wykonując skomplikowane figury powietrzne. Jego ciało pracowało na pełnych obrotach, a on sam czuł, jak jego umiejętności rosną z każdą minutą. Po kilku rundach na torze postanowił dodać kolejne elementy do treningu.
Danny wylądował na chwilę, aby złapać oddech i napić się wody. Następnie ponownie uniósł się na miotle, tym razem zamierzając przećwiczyć podciąganie na miotle. Wiedział, że ta technika jest nie tylko wymagająca, ale również bardzo przydatna w czasie meczów quidditcha.
Uniósł się wysoko w powietrze, a następnie chwycił mocno trzon miotły i zaczął się podciągać. Każde podciągnięcie wymagało ogromnej siły i koncentracji, ale Danny wiedział, że jest to doskonałe ćwiczenie na wzmocnienie ramion i pleców.
- - Raz, dwa, trzy... - liczył, podciągając się coraz wyżej. Po zakończeniu serii zsunął się z powrotem na siedzenie miotły, czując satysfakcję z dobrze wykonanego ćwiczenia.
Gdy słońce zaczęło wschodzić wyżej na niebie, Danny postanowił zakończyć trening. Wylądował na ziemi, czując się zmęczony, ale niezwykle zadowolony z postępów. Wiedział, że regularne ćwiczenia fizyczne i doskonalenie umiejętności latania są kluczem do sukcesu.
- - To był dobry dzień - powiedział do siebie, spoglądając na otaczające go pole nazimków. Wiedział, że jeszcze wiele przed nim, ale każdy taki dzień przybliżał go do doskonałości. Z szerokim uśmiechem na twarzy, Danny spakował miotłę i ruszył w stronę domu, gotowy na kolejne wyzwania, jakie przyniesie przyszłość. Każda chwila spędzona na miotle była dla niego nie tylko ćwiczeniem, ale też przypomnieniem, dlaczego tak kochał latanie.
/zt
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Danny Baxter wstał wcześnie, gotowy na kolejny dzień intensywnego treningu. Wczorajsze ćwiczenia przyniosły mu wiele satysfakcji, ale wiedział, że zawsze jest miejsce na poprawę. Dzisiaj postanowił skupić się na ćwiczeniu rzutów kafla, doskonaląc swoją celność i siłę rzutu. Pole nazimków znowu miało stać się areną jego samodzielnej nauki.
Gdy słońce dopiero zaczynało wschodzić, Danny już był na miejscu. Zaczął rozgrzewkę od biegu wokół pola, wdychając świeże powietrze i ciesząc się spokojem poranka. Nazimki wciąż rosły wokół niego, a ich zapach dodawał mu energii. Po kilkunastu minutach biegu przeszedł do pompek, które stały się nieodłącznym elementem jego porannych treningów.
- - Raz, dwa, trzy... - liczył pod nosem, wykonując kolejne pompki. Po serii pompek zaczął podciągania na gałęzi pobliskiego drzewa, starając się angażować wszystkie grupy mięśniowe.
Gdy był już odpowiednio rozgrzany, wziął do ręki kafla, którego przyniósł ze sobą. Zorganizował kilka celów na polu, umieszczając je w różnych odległościach i na różnych wysokościach. Miał zamiar ćwiczyć rzuty z różnych pozycji, symulując sytuacje, które mogą wystąpić podczas meczu quidditcha.
- - Dobrze, zaczynamy - powiedział do siebie, ustawiając się w pierwszej pozycji. Skupił się na celu, wziął głęboki oddech i rzucił kafla. Kafel poleciał prosto, trafiając w wyznaczony cel z satysfakcjonującym "plaskiem".
- - Świetnie, teraz trudniejszy rzut - powiedział, przesuwając się na następną pozycję. Tym razem cel był dalej i wyżej, wymagało to od Danny'ego większej precyzji i siły. Skupił się, wycelował i rzucił. Kafel znowu trafił w cel, choć nie tak idealnie, jak za pierwszym razem.
Danny kontynuował ćwiczenia, zmieniając pozycje i cele. Każdy rzut był dla niego kolejnym krokiem w doskonaleniu swoich umiejętności. Wiedział, że celność i siła rzutu są kluczowe w quidditchu, dlatego starał się jak najbardziej urozmaicać swoje treningi.
Po kilku udanych rzutach postanowił dodać elementy dynamiczne do swojego treningu. Wsiadł na miotłę, unosząc się nad polem. Ćwiczył rzuty kafla w locie, symulując sytuacje, w których musiałby rzucać podczas szybkiego manewrowania. To było znacznie trudniejsze, ale również bardziej ekscytujące.
- - Teraz pokażmy, na co nas stać - powiedział, unosząc się wysoko w powietrze. Wykonał kilka szybkich zwrotów, a następnie rzucił kafla w stronę jednego z celów. Trafił, choć rzut był mniej precyzyjny niż wcześniej. Wiedział, że musi poprawić swoją technikę w locie.
Danny kontynuował trening, wykonując coraz bardziej skomplikowane manewry. Przelatywał przez wyczarowane w powietrzu pętle, które tworzył za pomocą swojej różdżki. Skręcał gwałtownie, a jednocześnie starał się trafiać w cele rozmieszczone na polu. Każdy rzut wymagał od niego ogromnej koncentracji i precyzji.
- - Jeszcze trochę, Danny, chłopcze/b] - mruknął, wyczarowując kilka kolejnych pętli w różnych miejscach nad polem. Teraz mógł ćwiczyć latanie i celność w bardziej urozmaicony sposób.
Po kilku rundach w powietrzu Danny postanowił zakończyć trening rzutów. Wylądował na ziemi, czując zmęczenie, ale również ogromną satysfakcję. Wiedział, że regularne ćwiczenia są kluczem do sukcesu i że każdy taki dzień przybliża go do doskonałości.
- [b]- Dzisiejszy trening naprawdę się opłacił - powiedział do siebie, spoglądając na otaczające go pole nazimków. Wiedział, że jeszcze wiele przed nim, ale każdy taki dzień przybliżał go do doskonałości. Z szerokim uśmiechem na twarzy, Danny spakował miotłę i kafla, ruszając w stronę domu. Był gotowy na kolejne wyzwania, jakie przyniesie przyszłość. Każda chwila spędzona na miotle była dla niego nie tylko ćwiczeniem, ale też przypomnieniem, dlaczego tak kochał latanie i quidditch.
Jeszcze raz spojrzał na pole, gdzie magiczne pętle unosiły się w powietrzu, delikatnie migocząc w promieniach słońca. Wiedział, że te ćwiczenia przygotowują go do jeszcze większych wyzwań. Każdy trening, każda próba, zbliżała go do celu – powrotu do formy sprzed lat.
/zt
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Danny Baxter wstał wcześnie, gotowy na kolejny dzień intensywnego treningu. Poprzednie dni były pełne wyzwań, ale dzisiejszy plan był jeszcze bardziej ambitny. Postanowił zbudować tor przeszkód, który połączy latanie z unikaniem tłuczków, co miało symulować najbardziej wymagające sytuacje meczowe.
Gdy słońce dopiero zaczynało wschodzić, Danny już był na miejscu, gotowy do działania. Zaczął od ustawienia magicznych pętli i przeszkód nad polem nazimków, używając różdżki do wyczarowania ich w powietrzu. Pętle i przeszkody unosiły się na różnych wysokościach i w różnych odległościach, tworząc skomplikowany tor, który miał przetestować jego umiejętności do granic możliwości.
- - Dobrze, to będzie wyzwanie - mruknął do siebie z uśmiechem, podziwiając swoją pracę.
Następnie przystąpił do przygotowania tłuczków. Wyczarował dwa magiczne tłuczki, które miały za zadanie ścigać go po torze, zmuszając do szybkich i precyzyjnych manewrów. Tłuczki unosiły się w powietrzu, gotowe do działania, a Danny czuł rosnącą adrenalinę na myśl o nadchodzącym treningu.
Rozpoczął rozgrzewkę, biegnąc wokół pola nazimków i wykonując serię pompek oraz podciągnięć. Każdy ruch był precyzyjnie wykonywany, przygotowując jego ciało na nadchodzący wysiłek. Gdy był już odpowiednio rozgrzany, wsiadł na miotłę i uniósł się w powietrze.
- - Czas na prawdziwe wyzwanie - powiedział do siebie, gotowy do rozpoczęcia treningu.
Pierwszym zadaniem było przelecenie przez pętle, unikając jednocześnie tłuczków. Danny ruszył do przodu, skupiając się na pierwszej pętli. Gdy tylko zbliżył się do niej, tłuczki zaczęły go ścigać. Wykonał szybki skręt, unikając jednego z tłuczków, i przeleciał przez pętlę.
- - To było blisko - pomyślał, kontynuując lot. Każda pętla wymagała od niego innego manewru, a tłuczki stawały się coraz bardziej agresywne. Danny musiał szybko reagować, zmieniać kierunki i unikać ataków, jednocześnie koncentrując się na pokonywaniu przeszkód.
Tor przeszkód był zaprojektowany tak, aby sprawdzić jego umiejętności w różnych warunkach. Pętle były ustawione na różnych wysokościach, co wymagało od niego płynnych zmian wysokości lotu. Przeszkody były rozmieszczone w sposób, który zmuszał go do szybkich zwrotów i nagłych hamowań.
- - Skup się, Danny - powiedział do siebie, wykonując gwałtowny zwrot, aby uniknąć tłuczka, który niemalże go trafił. Przyspieszył, lecąc przez kolejną pętlę, a następnie wykonał beczkę, aby zmylić drugi tłuczek.
Każda minuta treningu była intensywna, a Danny czuł, że jego umiejętności są testowane do granic możliwości. Tłuczki nie dawały mu ani chwili wytchnienia, zmuszając do ciągłego ruchu i skupienia. Wykonywał skomplikowane manewry, takie jak slalomy między przeszkodami, nagłe zwroty i uniki, wszystko to w locie.
Gdy dotarł do końca toru, zatrzymał się na chwilę, aby złapać oddech. Czuł, jak jego serce bije szybko, a pot spływa mu po twarzy. Wiedział jednak, że musi kontynuować, jeśli chce osiągnąć doskonałość.
- - Jeszcze raz - powiedział do siebie, unosząc się ponownie w powietrze.
Powtórzył tor kilka razy, za każdym razem starając się poprawić swoje wyniki. Unikał tłuczków z coraz większą precyzją, a jego manewry stawały się bardziej płynne i pewne. Każdy przejazd przez pętle był coraz bardziej naturalny, a Danny czuł, że jego umiejętności rosną z każdą minutą.
Po wielu rundach intensywnego treningu, Danny w końcu wylądował, czując zmęczenie, ale również ogromną satysfakcję. Wiedział, że taki trening to najlepszy sposób na doskonalenie swoich umiejętności i przygotowanie się na najtrudniejsze mecze.
- - To było niesamowite - powiedział, spoglądając na pole nazimków, gdzie magiczne pętle wciąż unosiły się w powietrzu. Czuł dumę z osiągniętych wyników i z radością myślał o przyszłych treningach.
Z szerokim uśmiechem na twarzy, Danny spakował miotłę i ruszył w stronę domu, gotowy na kolejne wyzwania, jakie przyniesie przyszłość. Każda chwila spędzona na torze przeszkód była dla niego nie tylko ćwiczeniem, ale też przypomnieniem, dlaczego tak kochał latanie i quidditch.
/zt
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Wszystko zaczęło się od momentu kiedy na kolację zjadł kaszę z soczewicą. Dał się namówić kucharce na spróbowanie jednego z polskich specjałów. Niestety, nie było to ani wizualnie atrakcyjne ani smaczne. Zjadł tylko i wyłącznie z uprzejmości aby nie zrobić przykrości pani Bożence, która codziennie nakładała mu więcej posiłku niż innym. Nie dość, że na ustach miał nieprzyjemny posmak tak też jego węch stał się nadzwyczaj wrażliwy, zupełnie jak podczas pełni gdy dociera do niego niemalże każda odmiana zapachu. O ile na stołówce było to do zniesienia - aromat pieczonego mięsa był pocieszeniem po spożyciu kaszy z soczewicą, tak gdy wyszedł... myślał, że zwymiotuje. Wokół ogniska znajdowała się połowa wycieczki - chyba świętowali czyjeś urodziny - a mieszanka zapachów go zemdliła. Pieczone rozpuszczające się słodkie pianki, zwęglona porzucona kiełbaska, rozlany na podeszwie czyjegoś buta keczup, do tego jakaś czwartoklasistka wylała na siebie chyba cały flakonik perfum, a Zdzisiu i Czesio zapomnieli chyba zmienić ubrania na czyste bo ich pot zmieszany z wonią alkoholową z otworów jamowych wpędził Trevora w torsje i gdzieś w krzakach zwrócił kolację. Niestety, to nie sprawiło, że zapachy zelżały. O ile uwielbiał towarzystwo ludzi tak teraz uciekał gdzie pieprz rośnie... a dokładniej na pole skąd dobiegały przyjemniejsze zapachy. Mimo wszystko blade policzki zdradzały, że nie czuł się najlepiej. W swoim nieodłącznym plecaku trzymał dużą polską czekoladę z logiem "Fabryki czekolady" i planował pocieszyć się nią gdy tylko przestanie go tak mdlić. Z miną cierpiętnika uciekł jak najdalej od pasących się krów, kur, świń i wszystkiego, co nie wydalało się kwiatkami. Usiadł ciężko na piachu i wyciągnął z plecaka pustą fiolkę po eliksirze. Błyski drobnych czarów rozpraszały zapadły już zmierzch i też jego skoncentrowany wyraz twarzy. Dwukrotnie powiększył fiolkę do wielkości słoika. Czyścił go gorliwie i też wysuszył a wszystko po to aby wyczarować w dłoni Zaklęcie Niebieskiego Płomienia i umieścić go we szkle. Dzięki temu nie oświecał sobie jasnym, intensywnym światłem a tym łagodnym, kojącym. Zamknął Płomień i obracał słoiczek w dłoniach. Wyciągnął też kałamarz i z pomocą pióra próbował coś pokracznie narysować na szkle. Zapach atramentu nie był zbyt przyjemny, krzywił się i próbował jak najmniej oddychać. Okoliczne kwiaty łagodziły ból nadwrażliwego węchu ale i tak nie potrafił skoncentrować się na jednej odmianie zapachu. Musiał oddychać więc siłą rzeczy docierały również do niego te, które kłóciły się z aromatem kwiatków. Mimo wszystko próbował coś narysować bo wyobraził sobie, że jeśli atrament wyschnie na szkle to zaniesie to na przykład Veronice i poprosi aby to jakoś utrwaliła. Nie znał się na ozdabianiu ale uznał, że spróbuje. Im dłużej tu był tym przestawał się irytować na przepoconego Zdzisia i Czesia, którzy zepsuli mu cały wieczór. Nie wiedział ile czasu upłynęło odkąd tu jest ale nie zapowiadało się aby miał stąd prędko odejść.
Właściwą sobie rutyną przebywała na zewnątrz. Praktycznie całe dnie. Czerpała z natury tyle, ile mogła, a przede wszystkim spokój, ciszę i harmonię - tej ostatniej brakowało jej w życiu najbardziej. Miała wrażenie, że ostatni rok stanowił istny rollercoaster, pełny wzlotów i upadków (szczególnie upadków) z którymi jeszcze nie do końca potrafiła sobie poradzić. Ilekroć siadała w wysokiej trawie, opierała się plecami o szorstką korę jakiegoś rosnącego w pobliżu drzewa, wyciągała pojedyncze źdźbła, które miętoliła w palcach, póki nie powstała z nich smętna papka, tylekroć próbowała przetworzyć i przeanalizować minione wydarzenia. Niektórych wciąż nie rozumiała - chociażby tego dziwnego uczucia, które pojawiało się w jej brzuchu za każdym razem, gdy znajdowała się w promieniu kilku metrów od Miny. Nie potrafiła dojść do sedna sprawy, co tak naprawdę skłoniło ją do tego pojedynczego wybryku w łazience prefektów. Pielęgnowała w pamięci parę sukcesów naukowych, a także uporczywie rozmyślała o tym, że jej ogólnie pojęta samotność wcale nie musiała być ciągle taka sama. Poznała pod koniec roku swojego... kuzyna. Astronoma w dodatku - jakie było prawdopodobieństwo, by inny Carlton szukał odpowiedzi na nurtujące go pytania w dokładnie tym samym miejscu? Czyż istniało większe potwierdzenie więzów krwi niż to samo medium nawigujące życie? Wciąż nie docierała do niej ta rewelacja i nie rozmawiała o niej z nikim do tej pory. Niedługo nie będzie musiała, prawdopodobnie od września całe grono uczniowskie i studenckie pozna Siderusa Carltona. Ach, wciąż mogło to pozostać jej małą tajemnicą, bo któż powiąże go z nią samą? Najpierw musiałaby być w jakikolwiek sposób rozpoznawalna - a nie, odznaka jej tego jednak nie gwarantowała. W polu nazimków pachniało tak pięknie, że nie chciała się z niego ruszać. Siedziała w polu od dobrej godziny, czując się na tyle dobrze, że powrót do stodoły wydawał się jej wyjątkowo nieatrakcyjny. Obserwowała zachód słońca z lekkim uśmiechem na ustach, postanowiwszy, że przy zapadnięciu zmroku wstanie finalnie i skieruje kroki w miejsce noclegu. I nawet zrobiłaby to chętnie, gdyby nie Sike, który bardzo szybko przypełzł ze swojej okolicznej eskapady. - Co się stało? - zapytała, czując, jak serce przyspiesza jej w przypływie adrenaliny, bo cydrąż wydawał się być mocno przejęty tym, co wyczuł. Skuliła się nieco między liściastymi łętami, spodziewając się nadchodzącego zagrożenia... Zamiast tego zobaczyła Trevora. I zaśmiała się cicho.
W pewnym momencie zawiał silniejszy i już nocny wiatr, a co za tym idzie przyniósł ze sobą nową warstwę zapachów. Akurat nieszczęśliwie nabierał wtedy tchu gdyż jego czujność została uśpiona po kilkunastu spokojnych i przyjemnych wdechach. Najpierw wyczuł delikatną, trudno wyczuwalną nutę jabłek otoczoną nim woal silniejszym zapachem świeżo zerwanej trawy i czymś, czego nie potrafił zdefiniować. Nie było to nieprzyjemne lecz wyróżniało się innością, nie pasującą do unoszącego się zapachu nazimków. Podniósł się, trzymając wciąż w ręku słoik z Niebieskim Płomieniem. Ktoś tu był, a następujący po wietrze chichot przypominał obecność biesa, a z tymi akurat wolałby nie wchodzić w interakcję. Ciekawość jednak zwyciężyła więc świadomie korzystając z nadwrażliwego węchu (nigdy więcej kaszy z soczewicą) wdychał głęboko powietrze i łapał trop. Nie musiał długo szukać bo autorka chichotu znajdowała się za trzecią grządką. Przyświecając sobie miłym niebieskim światłem podszedł w tamtą stronę i kucnął nad ruchowymi krzewami choć nie patrzył bezpośrednio na widoczną gołym okiem Dee, udając, że jej kryjówka jest niezwykle udana. Rozmasował swoją brodę w cichym i aktorskim zamyśleniu. - Chichoczące nazimki o zapachu jabłka. Ciekawe czy mogę zabrać takie do domu. - mówił sam do siebie z nutą rozbawienia w głosie i w końcu przysunął światło w kierunku siedzącej dziewczyny. Oświecona błękitem wyglądała pociągająco czego nie omieszkał zarejestrować zmysłami. - Danielle, nie musisz udawać kwiata, nazimki mogą się przy tobie schować.- zajrzał za trzecią grządkę i nie zaskoczył go widok nieufnego wzroku cydrąża. Dobrze, dobrze, niech przyzwyczaja się do obecności drapieżnika przy jego ukochanej pani. - Znajdzie się dla mnie miejsce skoro we troje chowamy się przed ludźmi?- gotów był usadzić swoje cztery litery obok nich jeśli się odrobinę przesuną. Nie chciał niszczyć swoim wilkołaczym tyłkiem tych pięknych kwiatów. Kolejny wdech przyniósł ze sobą bardziej wyraziste zapachy, których intensyfikacja znajdowała się pod płatkiem jej ucha, gdzie mimowolnie spojrzał. Czuł ziemię, którą się ubrudziła, czuł delikatny zapach kropli potu gdzieś w okolicach jej szyi. Nie było to jednak odrzucające, wręcz przeciwnie. Przymknął na moment powieki gdy kolejna salwa wiatru go otumaniła. Płyn do płukania w którym moczyła swoją koszulkę. Rozpylony w powietrzu perfum mknący ze strony zabudowań. Dym z komina, gęsty, drażniący. Dziko rosnąca niczym chwat czyrakobulwa przeciągnęła się a jedna z jej bulw musiała pęknąć skoro dotarł do niego odrzucający zapach kleistej brei. Wszystko to otoczone było intensywnym zapachem kwiatów, tak mocnym, że rozbolał go brzuch. Musiał oddychać płycej, co też niezwłocznie zrobił. Wyciągnął w stronę Dee słoik z Niebieskim Płomieniem aby przyjrzeć się jej twarzy i odkryć czy może wprosić się do jej grządki. - Cieszę się, że nie jesteś północnicą. Jak nic, byłbym dla ciebie łatwym łupem.- dopiero teraz zdał sobie sprawę, że mógł to być jeden z duchów i na szczęście trafił na żywą, ciepłą i mile pachnącą osobę.
Kto wie, może była psotliwym biesem, który czyhał na jego zgubę za tą trzecią grządką? Nie chciała go w żaden sposób wystraszyć, w zasadzie nie wiedziała do końca, dlaczego się zaśmiała. Szczególnie, że zaśmiała się na głos. Prawdopodobnie przebywanie wśród nazimków ten ostatni czas wprawiło ją w wyjątkowo dobry nastrój. Czy jednak tak otwarcie cieszyła się z widoku Trevora? A może bawiła ją reakcja Sike'a, który przypełzł z aurą emanującą poczuciem zagrożenia? Wtedy nie łączyła tego z wilkołaczą naturą Collinsa, do głowy jej nie przyszło powiązanie tych dwóch faktów - cydrąż zdecydowanie wyczuwał w nim wilka i ostrzegał ją przed niebezpieczeństwem. Tylko czy naprawdę był taki niebezpieczny? Żartował z niej - z nią - udając, że nie dostrzegał jej między roślinami, siedzącej na ziemi, z wyciągniętymi na bok, zgiętymi w kolanach nogami, w czarnej sukience na grubych ramiączkach, z zatkniętym pod nią białym t-shirtem. "Nie widział" ani lekkiego uśmiechu na jej ustach, ani błysku w ciemnym oku, świecącym jasno jak Gwiazda Południa, ani przybrudzonych ziemią kolan, skrzętnie skrytych pod płaszczem mroku. Jedynie jej chichot, wciąż dobywający się z gardła, mógł zwrócić na nią uwagę. Niebieski płomień rozproszył ciemność i ujrzał ją w końcu. - Pachnę jabłkiem? - zapytała niewinnie, bo zwróciła uwagę na to, co powiedział. Nie zdawała sobie sprawy, że przesiąkła zapachem jabłoni, szczególnie że nie spędziła dziś w sadzie za dużo czasu. Jego słowa mile łechtały jej ego, nieprzyzwyczajone do podobnych komplementów, których w pierwszej chwili nawet nie zarejestrowała jako takowe. Ot, proste słowa, które chłopak mówi dziewczynie, czyż nie? Doświadczenie w tych kwestiach miała zerowe, więc nim znaczenie tych słów zakodowało się w jej umyśle jako pochlebstwo, zdążyła poklepać kawałek ziemi nieopodal, przyzwalając na towarzystwo Trevora. Bardzo dobrze, że płomień świecił na niebiesko - zneutralizował zapewne rozgrzewający jej policzki rumieniec. - Nie zabiorę Ci duszy - zapewniła go, nawet nie siląc się wyjątkowo na żartobliwy ton, z jakim te słowa opuściły jej usta. Trzymał jej się ten dobry humor, nawet jeśli Sike wciąż miał się na baczności. - Czemu nie siedzisz przy ognisku? - zapytała, bo podobne pytanie brzmiało nieco lepiej i milej niż "czemu pałętasz się po zmroku w polu nazimków". Nie spodziewała się, że natknie się tu akurat na niego - prędzej dopatrywałaby się go tam, wśród gwaru i zabawy, tak przynajmniej jej się kojarzył.
Uzmysłowił sobie pewien fakt... mianowicie nie potrafił przypomnieć sobie aby kiedykolwiek słyszał śmiech Danielle. Przeoczył ten fakt tak, jak zapewne połowa Hogwartu - wcześniej nie zwrócił na dziewczynę dostatecznej uwagi aby być zaszczyconym jej rozbawieniem. Z tego wszystkiego zapomniał zapytać co ją tak bawi. Powstrzymywał cisnący się na usta chichot tylko udawał, że absolutnie nie zauważa jasnowłosej dziewczyny siedzącej w polu, w środku nocy, odzianej w czerń i odrobinę bieli. Brakowało tylko pentagramu albo laleczki voodoo choć aparycja Dee przeczyła jakimkolwiek złym intencjom. Z drugiej strony, wile też... - Tak, dosyć intensywnie. - odparł luźno jakby to było całkowicie naturalnym, że wyczuł jej zapach z odległości kilkunastu metrów wszak odkrył go zanim ją odnalazł. - Pachniesz dniem. Jeziorem, ziemią, rozlanym atramentem. - wymieniał to, co udawało mu się rozpoznać w tej komplikacji zapachów gdzie jednak nazimki były najbardziej intensywne i koiły poirytowany zmysł węchu. Usiadł, gdy tylko wykazała ku temu chęć. Przestrzeń między grządkami nie była przeznaczona do obecności dwóch osób a więc siedzieli blisko siebie, na tyle, że przy każdym najmniejszym ruchu ich ramiona ocierały się i przypominały, że są największym źródłem ciepła w okolicy. Zgiął nogi w kolanach, oparł o nie łokcie i postawił między ich nogami słoik z Niebieskim Światłem. Delikatny odcień oświecał też i odsłoniętą trevorową łydkę na której widniała całkiem dobrze zagojona acz wciąż dobrze widoczna blizna po wilkołaczym ugryzieniu. Nie spoglądał jednak na swoje nogi ani tym bardziej nie rozglądał się po polu bowiem jego wzrok skierował się automatycznie na jasną buzię Dee. - Gdybyś była północnicą to może rozważałbym podzieleniem się duszy. Wiesz, w imię mojej planowanej przyjaźni z tobą. - żartował sobie bo z jakiejś przyczyny robiło mu się weselej. Przywołał do siebie plecak, który zostawił paręnaście metrów dalej i wyciągnął ze środka polską czekoladę o nadzieniu truskawkowym. Była... ogromna, apetyczna i szeleszcząca, gdy rozrywał opakowanie. Oderwał sobie potrójny kafelek, a opakowanie wyciągnął w kierunku DeeDee aby poczęstowała się słodyczą. Rozpływała się w ustach i pachniała tak kojąco, że odetchnął z ulgą. - Mógłbym zapytać cię o to samo. - puścił jej oczko i potarł knykciem dolną wargę, gdy szukał słów jak sprawnie i zwięźle streścić jego przygodę. - Moja asertywność jest dzisiaj jakaś ułomna bo zgodziłem się spróbować kaszy z soczewicą, a wszystko przez dobroduszne naleganie pani Bożenki, naszej kucharki. - a zazwyczaj zjadał posiłki gdzie była choć minimalna obecność mięsa. - Przez to mam tak nadwrażliwy węch, że nie jestem w stanie wytrzymać w grodzie nawet minuty. Wiesz, Mieciek i Zbyszek zapomnieli się umyć... - po kolei odhaczał palce gdy wymieniał: - Cloe z czwartej klasy wylała na siebie chyba cały flakonik perfum przed randką, Andy z piątego roku zajadał się grzybową, trojaczki z Hufflepuffu setny raz przepaliły kiełbaski... Postanowiłem się więc poalienować i spotkałem ciebie. - mówił luźno, czasami przerywał po to aby wrzucić do ust kolejny kawałek czekolady, której smak i zapach oczyszczał jego duszę z wszystkich zbędnych trosk. - Nie wiem co tu robisz ale chyba będę ci przeszkadzał. Tak, Sike, zostaję tak długo póki Danielle mnie nie pogoni. - dodał z rozbawieniem bo cały czas czuł na sobie spojrzenie stworzenia, które nie mogło być przecież aż tak rozumne jak Dee wspominała. Mimo wszystko przeszkadzało mu te wężowe spojrzenie ale dzielnie je ignorował.
Nie sądziła, że potrafiła być tak złożona. Collins ostatnio przy każdej okazji zaskakiwał ją - w tej chwili swoją wnikliwością. Nie miała jeszcze pojęcia o zjedzonej przez niego kaszy wyostrzającej zmysły, więc z jej perspektywy sprawa wyglądała zgoła inaczej. Miała wrażenie, że nieustannie analizował ją i rozkładał na czynniki pierwsze, nawet tak ulotne kwestie jak osiadająca na jej skórze, włosach i ubraniach mieszanka nut zapachowych, kolekcjonowanych przez cały dzień, którą utraci wraz z wieczorną kąpielą, gdy zastąpi pieczołowicie układany bukiet zapachowy cytrusową esencją kosmetyków do mycia. Gdy zaczął wymieniać poszczególne składowe - orzeźwiające, słodkie jabłko, mdłą, pachnącą wilgocią ziemię, a także jezioro i otaczające je wysokie sitowie, czuła, jakby towarzyszył jej przez cały dzień, śledząc jej drogę przez życie. W pewien sposób obnażył ją i na moment skuliła się nieznacznie, chowając pierś we własnych ramionach, ale prędko przypomniała sobie, że poza nimi i wężem nie było wokół żywej duszy. Najwyżej biesy. - To ciekawe - podsumowała cicho, przyjmując do wiadomości tę rewelację. Przesunęła się na tyle, na ile była w stanie, by nie usiąść na nazimkach, lecz było to wciąż zbyt mało, by pomieścić obok całego Trevora. Nie był najwyższym chłopakiem w Hogwarcie, bo brakowało mu nieco do górujących nad głowami tłumów starszych Ślizgonów, a jednak nie był równie filigranowy jak ona. Uśmiechnęła się pod nosem na wieść, że gotów byłby podzielić się z nią duszą - "w imię planowanej przyjaźni". Wypowiedział na głos to, co zadziwiało ją w jego podejściu najbardziej - on tę relację planował. Postanowił, że tak będzie i dążył do celu. Zawsze wydawało jej się, że przyjaciele odnajdywali do siebie drogę poprzez wspólne zainteresowania, dziwne zrządzenia losu, wspólnych wrogów, traumatyczne przeżycia. Koncepcja aranżowanej sympatii była dla niej obca, ale czy znowuż taka zła? Im więcej myśli jej poświęcała, tym więcej zalet dostrzegała. Czy nie prościej było po prostu realizować ustalony plan, niż zastanawiać się nad doskonałym dopasowaniem serc i charakterów? Było dla niej coś kojącego w perspektywie posiadania tej drugiej osoby, z którą można było dzielić emocje i przemyślenia, kogoś z krwi i kości, kto nie był papierem i atramentem. Nawet jeśli dzieliły ich ogromne różnice - gdyby realnie zaufali sobie nawzajem, że będą u boku tej drugiej osoby, czyż nie rozwiązałoby to wielu z jej problemów? Zakończyło ponurą samotność? Biło od niego niesamowite ciepło, które czuła nawet wtedy, gdy ich ramiona nie stykały się przez te ułamki sekund, nim odebrała bodziec i nie rozpoczęła kolejnego cyklu mikroskopijnych ruchów, którymi chciała zapewnić zarówno sobie, jak i jemu więcej przestrzeni osobistej. Niebieskie światło z zamkniętego płomienia igrało z jej wzrokiem, przez co nie tylko jego sylwetka skąpała się w błękicie, ale też reszta świata pogrążyła się w odcieniach granatu. Spojrzała na wyciągniętą w jej stronę czekoladę i po krótkim namyśle odłamała z niej rządek, częstując się. - Brzmi strasznie - parsknęła w odpowiedzi. Niektóre z tych rzeczy ciężko byłoby jej znieść nawet bez wzmożonego węchu (o was mowa, Mieciu i Zbyszku...), toteż nic dziwnego, że szukał ukojenia na uboczu, wśród pięknie pachnących nazimków. - Nie przeszkadzasz - powiedziała jeszcze, bo w głębi duszy cieszyła się z faktu, że ją tu znalazł. Nawet jeśli w ogóle jej nie szukał. Powiodła oczami za jego wzrokiem, lokując spojrzenie na zwiniętym nieopodal wężu, faktycznie łypiącym na niego z rezerwą. - Nie przejmuj się nim - poprosiła jeszcze, czując w środku ukłucie lekkiego lęku, że nieprzychylność jej pupila mogłaby zaważyć na fakcie jego obecności wśród grządek. - Obawiam się jedynie, że zanudzę Cię na śmierć - dodała, wracając ciemnymi oczami do niego. - Nie robiłam tu nic specjalnego. Po prostu siedziałam i myślałam - wyjaśniła swoją obecność w polu, z lekkim wzruszeniem ramion, jakby chowanie się w nazimkach było czymś zupełnie normalnym.
Nie był skomplikowanym człowiekiem - wystarczył prosty komunikat aby uszanował czyjeś zdanie. Gdyby Danielle nie życzyła sobie jego obecności to z pewnością nie robiłaby mu miejsca za trzecią grządką ani tym bardziej nie uśmiechnęłaby się, gdy ją znalazł. Subtelnie narzucał swoje towarzystwo skoro znaleźli się w tym samym miejscu i tym samym czasie. Wystarczył jeden sygnał a odszedłby... może zadałby przedtem kilka pytań ale ostatecznie nie jest kretynem i szanuje cudze zdanie. Odcięcie się od miastowych bodźców zapachowych było mu potrzebne... tak samo jak i potrzeba wyciszenia. Nieustannie obracał się w towarzystwie, gdzieś się wybierał, z kimś rozmawiał, przeżywał, chwytał dni. Nie zatrzymywał się tylko czerpał z każdej chwili bo wiedział, że regularnie w każdym miesiącu jeden tydzień miał wyjęty z życia. Teraz jednak było już po pełni, mógł uspokoić się, wyciszyć w blasku Niebieskiego Płomienia i w cichym towarzystwie. Nazajutrz wróci do swojego rytmu i będzie próbować polskich specjałów z przerwami na eksplorację niektórych miejsc Podlasia. Do Zielonego Gaju się nie wybierał bo słyszał o tamtym miejscu same niedobre rzeczy. - Musisz się postarać jeśli chcesz zanudzić mnie na śmierć. - oznajmił i odwinął srebro otulające czekoladę. Szeleściło równie cicho jak liście nazimków. - Poza tym nie przyszedłem tu podbijać świata tylko odpocząć. - jakby już jako wilkołak nie miał dostatecznie czułego węchu, to polska kasza z soczewicą tylko go dobiła. Dzięki Merlinowi za tych, którzy na widok zielonych liści kakaowca stwierdzili, że zrobią z tego słodycz. - A o czym myślałaś po zmroku, ukryta za trzecią grządką w wielkim polu nazimków? - popatrzył na jej profil z żywym zainteresowaniem i oczekiwał odpowiedzi tak, jakby było to dla niego naprawdę ważne. Istotnie, ciekaw był czym zaprzątała sobie głowę w tak nietypowym miejscu. Zapach czekolady łagodził zmysły. Nawet spojrzenie Sike przestało go już tak irytować, a to nie lada zmiana wszak był niejako strażnikiem Danielle przed jakąkolwiek ingerencją w jej przestrzeń osobistą. Nie wierzył jej, że wąż nie dziabnie, jeśli wilkołacza ręka przysunie się zbyt blisko. - Pojutrze wracam do Doliny Godryka. - odezwał się po chwili a głos miał neutralny. Ni to żal ni to radość. - Nie do końca podoba mi się w Polsce choć... te miejsce jest jednym z milszych jakie widziałem. Tylko pole słoneczników bije je na głowę. - skoro planował przyjaźń to podzielił się wieścią o swojej rychłej nieobecności. Odłamał kolejny kawałek czekolady i nacieszył nim kubki smakowe. Patrzył teraz gdzieś przed siebie, na kojąco nieruchome pole kwiatów, czyli miejsce gdzie można faktycznie odpocząć.
Komunikat wymagał inicjatywy, a w podejmowaniu takowej DeeDee nie stanowiła pionierki. Szła przez życie przyjmując zgoła bierną postawę, dopasowując się do sytuacji i napotykanych okoliczności. Początkowo wydawało jej się, że podobne "narzucanie się" przez Trevora będzie dla niej uciążliwe i męczące, ale ze zdumieniem odkrywała, jak swobodnie potrafiła poczuć się w towarzystwie tego człowieka. Lekki paradoks, zwłaszcza uwzględniając reakcję jej cydręża. Ufała Sike'owi w jego ocenie ludzi i ich zamiarów, dotychczas nieszczególnie mylił się w swoich osądach (naprawdę należało zaznaczyć, że to stworzenie wiele rozumiało, a przede wszystkim znało doskonale swoją opiekunkę) - ale coś w kwestii Collinsa sprawiało, że przeczuwała błąd w jego podejściu. Nie mógł być tak zły, by musiała mieć się równie na baczności co wąż. Nie mógł być tak zły, bo gdyby był, już dawno by ją zranił prawda? Daleka była od myśli, że stanowiła na tyle wyjątkowy cel, by komukolwiek chciało się męczyć i poświęcać, bo burzenie zbudowanych wokół niej murów było pracą żmudną, długą i pozbawioną gratyfikacji. Musiał chcieć z innego względu. - Niekoniecznie bym tego chciała - stwierdziła, zmieniając nieco pozycję, ponieważ w dotychczasowej zaczęła odczuwać nieprzyjemne mrowienie w nogach. Przypadkiem trąciła go kolanem. - Przepraszam - mruknęła, prostując nogi przed sobą i krzywiąc się nieco od tej mało przyjemnej sensacji ponownie wypełniających się ciepłą krwią naczyń. Jeśli chciał odpoczywać, trafił w idealne miejsce - wśród rosnących nazimków jedynym zakłóceniem był wiatr okazjonalnie poruszający ich listkami. - O różnych rzeczach - odparła w pierwszej chwili, dość wymijająco, jak to miała w zwyczaju. Dopiero gdy jej słowa wybrzmiały w dzielonej, ciasnej przestrzeni, zorientowała się, że popełnia błąd. Jeśli faktycznie chciała jego towarzystwa, nie powinna go w ten sposób spławiać. Dość jednak przeżyła w swoim życiu sytuacji, w których ludzie pytali tak naprawdę nie chcąc znać odpowiedzi na zadawane pytania. Mało kto chciałby słuchać wywodów pogrążonej w ciemności dziewczyny. Niewielu nastolatków chciało podjąć temat ulotności życia, nieuniknioności śmierci, zapisanych w gwiazdach losów świata - woleli rozmawiać o zabawie, romansach, ciekawych plotkach z życia innych ludzi. Raz jeden spróbowała otworzyć się przed kimś, kto może zrozumiałby jej bolączki, lecz przekonała się, że wspólna strata jednak nie zawsze łączyła ludzi. Nigdy później nie próbowała rozmawiać z Cedem Savagem. - Myślałam o swoim miejscu na ziemi - dodała więc, a słowa te poprzedzone były cichym westchnieniem. - A raczej o tym, czy w ogóle takie mam. Ty masz? - odbiła piłeczkę, badając wzrokiem jego reakcję, delikatnie zwracając ku niemu nie tylko oczy, ale i resztę oblicza, pochylając głowę i opierając policzek na zgiętym kolanie. Kiwnęła głową, czując wewnątrz dziwny smutek. Założyła, że każdy uczeń spędzał na wakacjach bite dwa miesiące, nie wzięła pod uwagę, że część z nich po prostu wracała do domu w trakcie. Ta myśl z kolei zakłuła ją boleśnie - może sama powinna tak zrobić? Wyjechała tu z powodu paskudnej pobudki chęci uniknięcia rodzinnego domu - może powinna go jednak odwiedzić? - Szkoda - powiedziała, a ów smutek nieco przebijał się w jej głosie. Gdyby został dłużej, może zdążyłby pokazać jej to pole słoneczników?
Nie miał pojęcia, że Danielle zmagała się z jakimikolwiek problemami społecznymi. Nie wpadłby na to, mimo że trzymała się na uboczu i nie inicjowała rozmów o byle czym. Dotychczas to on wpraszał się do jej towarzystwa i nie wiedział, że role nieprędko się odwrócą. Z drugiej strony ta wizja, że DD mogłaby sama poszukać jego obecności... miałoby to w sobie coś kojącego. Lubił te momenty, gdy ktoś go szukał bo potrzebował go choćby w błahej sprawie. Czuł się potrzebny. Każdy lubił czuć się potrzebny. - Jestem kiepski w długotrwałym milczeniu więc pewnie będę cię zagadywał. - choć miał nadzieję, że i ona uchyli rąbka siebie. Wciąż niewiele o niej wiedział choć ostatnim razem podzieliła się historią i relacją związaną z cydrążem. Przypomniał sobie jak z Imogen pili cydr jabłkowy. To stąd ta wężowa nazwa! Uśmiechnął się do tej myśli choć dla Dee uśmiech musiał być reakcją na jej dukane przeprosiny. Trącenie kolana było tak nikłe i przy tym ciepłe, że nie wymagało nawet rekompensaty słownej. Poprawił przedramiona na swoich kolanach ale ani myślał kulić barków bo wtedy nie czułby tak wyraźnie bijącego z niej ciepła na tej przestrzeni dwóch cali, gdzie ich ramiona się stykały. Zacisnął usta gdy jego zainteresowanie zostało w pierwszej chwili odtrącone. Tego się nie spodziewał. Zbywające odpowiedzi mogły zdemotywować nawet najbardziej oddanego swemu celowi człowieka. Popatrzył na nią uważniej a w jego oczach kryło się niewypowiedziane pytanie, na które na szczęście odpowiedziała. Zreflektowała się i podzieliła myślami. Z jednej strony nie spodziewał się, że nastolatka na wakacjach i to w takim miejscu myśli o czymś tak wyniosłym... ale z drugiej strony to bardzo do niej pasowało. Wydawała się mądrzejsza niż niejedna siedemnastolatka. - Tak, myślę, że je mam. - nie zastanawiał się długo nad swoją odpowiedzią - nie wahał się i nie debatował czy wie gdzie jest jego miejsce. Oczywiście, że wiedział - serce ma w Dolinie Godryka ale jest ono szczęśliwe tylko wtedy, gdy ma tam swoich przyjaciół. Tak się składa, że za parę dni ten stan się ziści i spłynie na niego radość, skażona jedynie pełnią pod koniec miesiąca. - I jak, jesteś na tropie odnalezienia tego miejsca? Może tu? Zobacz jak tu ładnie. Ciepło. Pachnąco. - powiódł dłonią wskazując całkiem atrakcyjną okolicę. Skoro schowała się tutaj, musiało być tu coś, co ją przyciągnęło. Zerknął na nią kątem oka gdy wyraziła żal z powodu jego wyjazdu. Czy uwierzy mu, jeśli powie, że jest pierwszą osobą, która wyartykułowała ten rodzaj smutku w odniesieniu do jego osoby? - Planuję biwak z Cedem, kolejne podejście do egzaminu na prawo jazdy, a i tylko w domu porządnie zregeneruję się i odpocznę przed pierwszym września. - nie lubił być uziemiony w jednym miejscu i to w swój wolny czas. Gdyby Polska ujęła go za serce to zostałby tu bez marudzenia i odkrywałby kraj każdego dnia jednak miał mieszane uczucia i wolał skoncentrować się na tym, co może dziać się w Dolinie Godryka. - Pewnie spotkamy się na peronie. - a to już zabrzmiało nieco smętnie bo termin wydawał się bardzo odległy, jakby ich wolny czas przepływał przez palce a wszak chciał ją poznać, odkryć, dowiedzieć się jaka jest... i sprawdzić czy i ona chciałaby poznać choć trochę jego.
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Problemów miała na pęczki, w zasadzie w każdej sferze poza szkołą. Jedyną rzeczą, którą na dłuższą metę nie musiała się przejmować, były jej stopnie, choć w tym roku nie zadowalały ją w takim samym stopniu, co w poprzednich latach. Nie było się jednak co dziwić, ilość pozytywnych ocen na koniec roku i tak była całkiem imponująca, biorąc pod uwagę całe piekło minionych wakacji. Znajomymi nie przejmowała się specjalnie, bo po prostu ich nie miała. Tych kilka osób, które raczyły odezwać się do niej na korytarzu, tak czy siak miało bliższych sobie, więc w niczym świecie nie grała głównej roli, a nawet tej drugoplanowej. Przyzwyczajona do bycia statycznym pionkiem cudzej scenografii, rzadko kiedy wychodziła z jakąkolwiek próbą zacieśnienia więzów. Aż do teraz. Bo w gruncie rzeczy towarzystwo Trevora było dla niej orzeźwiające. Wydawał się być chodzącym żywiołem, biła od niego nie tylko pewność siebie, ale pewnego rodzaju przekorność, przy której z kolei nie był arogancki, a to rzadkie połączenie, przynajmniej w jej prywatnych obserwacji. Może to tylko zapach nazimków i jego poprawiające humor właściwości? Z pewnością nie była najmądrzejszą nastolatką w zamku, ale potencjalnie jedną z tych bardziej doświadczonych przez życie, nie ujmując trudom i zmartwieniom innych. Podwójne, a w dodatku niepełne osierocenie, długoletnia izolacja oraz jej wybrakowany charakter nie stanowiły przyjemnego połączenia, a jej samej ciężko było nawigować w świecie z podobnym ciężarem na barkach. Wieczny wewnętrzny dialog z samą sobą, prowadzony celem eksploracji, niejednokrotnie zapętlał się w najbardziej trapiących ją kwestiach - co będzie z nią dalej? Gdzie miała się podziać? Jak miała wieść dalsze życie bez ojcowskiego oparcia? - To musi być miłe - stwierdziła z lekkim uśmiechem, w którym próżno było szukać jakiegokolwiek wyrzutu. Choć w pewnych słowach można by to ująć w sposób, jakoby zazdrościła mu tego przywileju posiadania własnego miejsca na ziemi, w gruncie rzeczy nie czuła wzbierającej żółci i zgorzknienia. Przeciwnie - cieszyła się do perspektywy, że podobny stan faktycznie był możliwy do osiągnięcia. - Moje miejsce... Przestało być moje - dodała jeszcze, na fali nowego wyzwania jakim było otwieranie się. Przychodziło jej to z trudem, nie miała w zwyczaju odsłaniać swoich ran, ani tym bardziej lizać ich na widoku, ale może Trevor zasługiwał na ten okruch zaufania? Przekrzywiła głowę z tym lekkim uśmiechem błądzącym po jej wargach i spojrzała na niego, skąpanego w przeróżnych odcieniach granatu. - Tu jest pięknie, ale nie, to nie dla mnie. Nie czuję... Żadnego przywiązania. Bliżej związana czuję się z hogwarcką łazienką niż tym polem - rzuciła, nawet nie siląc się na lekki żart. Był doprawdy czarujący, gdy próbował tym niewielkim zaangażowaniem mieć jakiś wpływ na jej życie. Słuchała jego planów, kiwając ze zrozumieniem głową. Najwyraźniej musieli być z Cedem blisko, skoro planowali wspólny biwak. - Brzmi, jakbyś miał pełny harmonogram planów - skomentowała, milknąc na moment, w międzyczasie pocierając dłonią ramię, bo wiejący zza nich chłodny wiatr smagnął ją nieco po gołej skórze, wzbudzając gęsią skórkę, którą teraz próbowała rozmasować. Tym razem nie przepraszała, gdy jej palce musnęły przypadkiem jego ramię. - Pewnie tak - rzekła, podnosząc spojrzenie ciemnych oczu na jego oblicze, starając się dostrzec w jego własnych oczach, czy za tymi słowami kryło się coś więcej poza przyjacielską kurtuazją? O ile nie zapomni o niej w trakcie tego miesiąca, zajęty większymi rozrywkami i bardziej rozmownym towarzystwem. Zorientowała się, że cały ten czas trzymała w palcach czekoladę, która zdążyła się nieco rozpuścić pod ciepłem opuszków. Odgryzła kawałek, czując rozpuszczającą się na języku słodycz czekolady oraz intensywny smak truskawek, starając się nie myśleć o tym, że Trevor smakował dokładnie to samo. Lub tym samym.
Po dłuższym czasie zorientował się, że jego zmysł węchu osłabł i wrócił na właściwy poziom. Nie czuł już zapachu ziemi, a tylko czekolady i liści w których skąpane były białe kwiaty. Z pewnością też zapomniał o aromacie cydru i jeziora. To miejsce miało w sobie coś uzdrawiającego... albo to zasługa Danielle. Emanowała spokojem i rozwagą, a gdy na niego patrzyła to wydawało mu się, że dostrzega w niej nutę niedowierzania lecz nie potrafił sprecyzować charakteru tego odkrycia. - Aby to miejsce było "moim", muszą tam być też bliscy. Co mi po miejscu, w którym oprócz mnie i wspomnień nic nie ma? - doprecyzował choć wcale nie dopytywała. Czasami za bardzo się rozgadywał i mógł przytłaczać choć i tak aktualnie nie był jeszcze rozkręcony. - Kto śmiał ci je zabrać? - zapytał odwracając do niej całą głowę, a nie tylko same oczy. Całą postawą prosił o więcej informacji, a majaczącym na ustach uśmiechem zachęcał do uchylania rąbka historii. Poznał cydrąża, to może pozna wieści dotyczące odebranego miejsca na ziemi. - Łazienka prefektów? Ach, zazdroszczę ci do niej dostępu. Tutejsze banie nie są zapewne tak fajne jak tamtejsze bąbelki. - nie ukrywał, w swojej karierze szkolnej kilkukrotnie próbował się tam zakraść lecz bez powodzenia. Brakowało mu subtelności Ceda czy przebiegłości Holly. - Jakie miejsca w zamku jeszcze lubisz? - niewinne pytanie kryło za sobą inny plan - będzie wiedzieć gdzie jej szukać jeśli... co? zatęskni? będzie szukał... spokoju? Ciężko stwierdzić. Lubił wiedzieć nawet jeśli nie miał pojęcia co z posiadaną wiedzą mógłby zrobić. Skoro chciał ją poznać to pytania były jak najbardziej na miejscu. - Tak właśnie jest. Nie lubię przedłużającej się bezczynności bo wtedy zaczynam za dużo myśleć dlatego też zajmuję się spełnianiem marzenia jakim jest zdobycie wszelkich możliwych praw jazdy. - choć nie pytała to i tak dzielił się kolejną cząstką siebie. Dawał jej z siebie te kawałki swojej osoby i przyglądał się jej lekko aby sprawdzić co z tym zrobi. Czy zachowa dla siebie, czy może postawą da do zrozumienia, że nie jest jej to potrzebne. Inna kwestia, że te jego zdobywanie prawa jazdy było pracą żmudną i denerwującą z powodu rasistowskiego egzaminatora. Nie miał ze sobą żadnej bluzy a poczuł i zobaczył, że ten zimny przelotny wiatr zmroził jego jasnowłosą towarzyszkę. Usiadł ze skrzyżowanymi w łydkach nogami a i całe jego ramię opierało się teraz o te należące do Dee. Dzielił się też zewnętrznym ciepłem, którego miał pod dostatkiem. Nie odwracał wzroku do nazimków, Niebieskiego Ognia, granatowego nieba czy nawet do czekolady. Teraz skupiał się na Danielle i na jej ciemnych oczach, odznaczających się czymś szczególnym od panującego zmierzchu.
Gromadziła w sobie cały ogrom spokoju i opanowania, ale niestety nie dla wielu była to atrakcyjna właściwość jej osoby. Większość poszukiwała wrażeń i silnych emocji, ekscytując się ze skoku w ogień - ona tymczasem szukała ciepła w owinięciu kocem, statecznym ukontentowaniu z bieżącej chwili, w stoicyzmie pozwalającym zachować czystość umysłu. Rzadko kiedy miała okazję wywrzeć na kimś wpływ swoją osobą, ale miała niejasne przeczucie, że nie tylko nazimki i ich kojący zapach pozwoliły Trevorowi zaznać nieco odpoczynku od hucznego ogniska. Gdy zagłębił się w temat, czym było dla niego "jego miejsce na świecie", wcześniejszy delikatny uśmiech zbladł nieco, kryjąc się w granatowym cieniu. Ona sama spuściła nieco wzrok, chcąc na moment uciec od jego badawczego spojrzenia w chwili, gdy tak celnie wypunktowywał rzeczy, których jej samej brakowało. Nie robił tego celowo - nie mógł. Pozbawiony był wiedzy o jej najskrytszych bolączkach, lecz pomimo tej świadomości poczuła się w pewien sposób zraniona. Starała się jednak nie wziąć ich głęboko do siebie, jak zrobiła to kiedyś ze słowami Ceda. - Prawdopodobnie dlatego nie mam własnego - podsumowała krótko, zaciskając usta w ociekającym gorzkością uśmiechu, nie mając niczego za złe samemu Collinsowi, ale jednocześnie nie umiejąc ukryć wypływającego na wierzch bólu. Śmierć matki doświadczyła ją dotkliwie w dzieciństwie, ale wtedy była mała, dopiero zaczynała pojmować życie wraz ze wszelkimi jego ciemnymi i jasnymi stronami. Wyeksponowana na tę pierwszą za młodu, można by pomyśleć, że lepiej zniosłaby utratę ojca, ale jego śmierć godziła już w tę bardziej ukształtowaną, w pełni świadomą osobę, którą była obecnie i niestety zostawiła głębsze rany, niż ktokolwiek mógłby sądzić. Nerwowo zaczęła skubać rąbek swojej sukienki, spuszczając głowę w dół i chowając się za kotarą jasnych włosów. - Paskudny przypadek - stwierdziła, wzruszając ramionami, jak gdyby nigdy nic. Zupełnie jakby mogła strzepnąć z siebie fakt, że utrata rodzica była po prostu przykrym wypadkiem, głupim zrządzeniem losu i sytuacją o tyle absurdalną, że brzmiała jak przestroga z baśni. Nie uciekaj od życia, bo przyjdzie bogin i wyzioniesz ducha, kurtyna. Zmiana tematu pozwoliła jej złapać oddech, bo roztrząsanie wydarzeń poprzednich wakacji wciąż wpędzało ją w stan bliski panice, od którego maniakalnie uciekała, nie umiejąc znieść tego uczucia rozedrgania i usuwającego się spod nóg gruntu. Tym razem spojrzenie przeniosła na niebo, które całkiem pożegnało się ze słońcem, za to powitało cały tabun błyszczących, srebrnych gwiazd. - Biblioteka - odparła, po czym mimowolnie parsknęła śmiechem, bo gdzież indziej miałby spodziewać się krukońskiej prefekt? Bardzo sztampowo, Dee. - Dużo siedzę w wieży astronomicznej. W obserwatorium - dodała, uchylając nieco więcej rąbka tego płaszcza tajemnicy, którym się tak skrzętnie owijała. Jej zainteresowanie astronomią stanowiło dużą część jej życia i potencjalnie było kierunkiem, w którym miała zamiar dalej się kształcić, nie tylko na studiach. - Jakie już masz? - zapytała, spoglądając na niego z lekkim zaciekawieniem. Robił to, ponieważ chciał w przyszłości oddać się dalekim podróżom? Czy może po prostu w tej kwestii się z kimś założył? Wyobraziła go sobie jako małego chłopca podejmującego tego typu wyzwanie i gdzieś w głębi serca poczuła ciepło. Prawie tak wyraźne, jak to, które czuła na ramieniu, na styku dwóch nagich skór. Świadomość, że się dotykali jednocześnie peszyła ją, ale też napawała dziwnego rodzaju... Siłą? Ciężko nazwać budzące się w niej uczucie. Niby nic, a jednak kazało jej zastanowić się, czemu tak bardzo unikała fizycznego kontaktu z drugim człowiekiem? Czy może była na tyle spragniona tego kontaktu, że tęsknota za nim wpędzała ją w strach? Jak straszne byłoby oparcie głowy na jego ramieniu?
Dosyć szybko okazało się, że powiedział coś, co wywołało ten powstrzymywany przez nią grymas bólu. Przez moment zaniepokoił się, że może ujawnił swój sporadycznie aktywowany idiotyzm i powiedział coś, czego nie powinien. Zanim jednak zwoje mózgowe zaczęły opracowywać plan zreflektowania niezrozumiałej gafy, wyjaśniła przyczynę. Autentycznie zrobiło mu się przykro za swój nieświadomy dobór słów. Nie miał pojęcia, że Danielle nie miała... rodziny? przyjaciół? Ciężko to jednoznacznie zinterpretować. Ten gorzki uśmiech całkowicie usunął z jego ust słodki posmak truskawkowej czekolady. Podniósł rękę i przygarnął ją do siebie ale na tyle subtelnie, aby mogła bezproblemowo z tego uciec, jeśli tego zapragnie. - Bliscy to nie tylko więzy krwi. Wiesz, jeśli chcesz mieć brata to mogę ci jednego dać. Mam ich pięciu. Będziesz mogła sobie wybrać z Collinsów którego tylko chcesz. - próbował rozładować ten tworzący się w powietrzu smutek. Przygarniał ją po przyjacielsku i dopiero kiedy poczuł jaką ma chłodną skórę na ramionach zorientował się, iż faktycznie noc się ochłodziła aby mieli siedzieć tu w krótkim rękawie. Nie robił jednak nic więcej póki nie odkryje czy naruszanie jej przestrzeni osobistej skończy się a) dziabnięciem cydrąża, b) paniczną ucieczką czy c) sparaliżowaniem. Optował za opcją d) jakakolwiek by ta nie była ponieważ wydawała się najbardziej atrakcyjna spośród całej reszty. - Jeśli chcesz to opowiedz o tym. Jeśli nie to okej, w zamian zaproponuję więcej cukru. - a zostało jeszcze całe sześć kwadracików, które czekały na podział. Zauważył, że wyciąganie czegokolwiek z Danielle musiało odbywać się stopniowo i łagodnie. Odnosił wrażenie, że nie jest przyzwyczajona do mówienia o sobie, dlatego odpowiadała jak przed nauczycielem - tylko to, co należy powiedzieć, nic od siebie. - Biblioteka i obserwatorium. Rozumiem więc czemu rzadko się na ciebie natykałem. - o ile był bywalcem biblioteki (może nie stałym ale krukońsko akceptowalnym) i miał nawet swoje ulubione miejsce, tak obserwatorium widział tylko raz i to wtedy, gdy wszedł do złej wieży. Nie wybrał tego przedmiotu do kontynuacji w dalszej edukacji więc nie bywał tam wcale. - Niestety nie bo egzaminator jest rasistą. - oznajmił z niespokojną nutą w głosie. Na samą myśl o tym gumochłonie żyłka na skroni pulsowała a szczęka sama zaciskała się w wyrazie niewypowiedzianych na głos bluźnierstw. Ach, czasami miał ochotę nim potrzasnąć, wrzasnąć mu prosto w twarz, że jest imbecylem... ale zachowywał twarz i nie dawał się wytrącić z równowagi. - Oblał mnie już sześć razy ale nie zamierzam odpuszczać. Będę go męczyć swoimi próbami aż przestanie patrzeć na mnie jak na górę hipogryfiego łajna. - oznajmił aby nie myślała, że z tego powodu traci wiarę w swoje możliwości.
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Jej problemem tak naprawdę było to, że bardzo niewiele osób było po jej stronie. W szkole prawdopodobnie cieplejsze stosunki miała z niektórymi nauczycielami niż z uczniami, z których tylko kilkoro zdawało się jej otwarcie nie lubić (Merlin sam jeden znał powód owej antypatii), a reszta po prostu zupełnie jej nie dostrzegała. Poza widmem ojca miała wyłącznie ciotkę, która ostatnio również okazała się nie być z nią w stu procentach szczera, co jedynie przechyliło szalę na korzyść wyjazdu i zostawienia tego wszystkiego za sobą. Ciężko było pogodzić się z faktem, że wszystko i wszyscy nieustannie ją opuszczali i zawodzili. Nie spodziewała się, że przygarnie ją do siebie. Czyżby czytał w jej myślach? Czy jej oczy zbyt głośno rozważały kwestie dotyku? Poddała się temu gestowi, kładąc lekko skroń na brzegu jego ramienia, czując przy uchu ciepło bijące z jego ciała. To krótkie wsparcie było czymś, na co nikt dotychczas się nie zdobył. Czasem zastanawiała się, czy naprawdę znaczyła tak niewiele, że jej krzywdy były równie niedostrzegalne? Czy faktycznie musiała zostać rozszarpana na strzępy, by ktokolwiek zwrócił uwagę? Dziwnym trafem Trevor dostrzegał te rysy, liczne uszczerbki w naczyniu jej duszy - zwiotczała nieco, zbyt poruszona i przejęta faktem, że ktoś dostrzegał ją w tak dużym stopniu, by martwić się konwenansami i tym, co wypadało, a co nie. - Łał - mruknęła pod nosem na wieść, że miał aż pięcioro braci. Niby wiedziała, że istniały rodziny wielodzietne, a jednak zetknięcie z tak dużą liczbą potomków wzbudzało w niej podziw. Ona była jedna, zawsze jedna jedyna, bez szans i perspektyw na jakiekolwiek zmiany w tym temacie. - Którego chcę? - powtórzyła po nim, tym razem podnosząc głowę z jego ramienia, obrzucając go spojrzeniem, które poniekąd zdradzało, którego Collinsa chciałaby wybrać. Może niekoniecznie w kontekście brata. Uśmiechnęła się jednak tylko. - Umowa stoi - kiwnęła głową na potwierdzenie tej szalonej, żartobliwej i totalnie nieprawdziwej propozycji, która na tyle poprawiła jej nastrój, by nie wyglądała jak faktyczna Północnica, znękana trudami żywota. Osunęła się nieco, by ponownie spocząć z głową na jego ramieniu, ponieważ zaoferowana jej bliskość skutecznie uśmierzała ból rozbudzonych wspomnień. - Może innym razem? - zaproponowała, tej nocy niegotowa na rozdrapanie kolejnej rany. Zamiast wyznania, przyjęła czekoladę, zamykając na minutę usta czymś słodszym niż gorzkie wyznania. Jakiś głosik w jej wnętrzu szeptał jednak, że któregoś dnia może w końcu będzie mogła podzielić się z kimś swoim bólem i myśl ta była w pewien sposób pokrzepiająca. Parsknęła, słysząc jego komentarz, bo faktycznie nie mieli w zamku zbyt dużej styczności. Jej uciekanie do obserwatorium miało dwa cele - pierwszym była oczywiście edukacja i poszerzanie wiedzy; drugim niewątpliwie była niszowość owego zainteresowania, bo istniało naprawdę małe prawdopodobieństwo, by natknęła się tam na kogoś. Uwaga o rasistowskim egzaminatorze sprawiła, że niemal natychmiast wyprostowała się, a jej brwi zmarszczyły się w wyrazie głębokiego niezrozumienia. - Rasistą? - powtórzyła po nim, dopiero po chwili orientując się, do czego tak naprawdę pił. A gdy zdała sobie z tego sprawę... Coś w niej pękło. - Słusznie! - powiedziała, wkładając w to jedno słowo więcej ognia niż w cokolwiek, co wypowiedziała do tej pory. - To niedopuszczalne... Zgłaszałeś to gdzieś? Powinien beknąć za podobne traktowanie - dodała, nagle niezwykle przejęta faktem, że Trevor musiał mierzyć się z podobnym problemem.
Rozlało się po nim ciepło, które zaczęło go od środka ogrzewać gdy Danielle poddała się jego gestowi. Ledwo poczuł jak się rozluźnia, a oparł dłoń na jej ramieniu i przygarnął ją nieco mocniej, ale na tyle subtelnie aby pamiętać, że gdzieś w którymś miejscu jej ciała kiśnie cydrąż-przyzwoitka. Przepadał za interakcją fizyczną ale tylko taką odwzajemnioną, płynącą z prawdziwych potrzeb. Łaknął jej, szukał jej i oferował, jeśli tylko wyczuwał, że jest gdzieś potrzebna. Lubił ludzi, kontakt z nimi, miał w sobie na tyle empatii, aby spostrzec, że ten grymas bólu wymaga przyjacielskiej interwencji. Czuł satysfakcję, że podarował jej ten gest, którego najwyraźniej w jakimś stopniu potrzebowała. - Jestem z nich wszystkich najmłodszy. - dodał jako ciekawostkę, co by tłumaczyło czemu w Hogwarcie znajdował się aktualnie jeden jedyny o nazwisku Collins. Bracia rozsiani po świecie, o własnym życiu, zasadach, charakterach; wszyscy go na swój sposób drażnili ale uwielbiał ich wspólne biwaki. Nie miałby jednak problemu któregoś podarować Danielle... choć gdyby faktycznie miał ją przedstawić któremuś z nich to nie byłby skłonny spełnić danej jej obietnicy. Uśmiechnął się od ucha do ucha gdy zadecydowała za pomocą wymownego spojrzenia i uśmiechu. Zaimponowała mu i pod wpływem tej chwili, tej wesołości z jej decyzji, ułożył na granicy jej skroni i włosów pojedynczego całusa. Gdy zorientował się jakże go niewiele poniosło, odezwał się aby zakamuflować to jednym zdaniem: - Podpisane. - ale też opuścił dłoń z jej ramienia, luźno trzymając ją przy łokciu aby nie dać się ponieść ponownie. Powoli, pomału, aby nie przedobrzyć. Tłumaczył sobie, że to nie jego wina tylko jej, to ona go wpędziła w tę salwę radości i musiał dać temu ujście. Uśmiech cały czas wracał na jego usta, zwłaszcza gdy poczuł ciężar jej głowy go opierała się o jego ramię. Wspomniał o egzaminatorze i o ile z początku czuł złość, tak szybko się ulotniła. Nie odpowiadał co ma na myśli nazywając urzędnika Ministerstwa Magii "rasistą", pozwalając aby Danielle sama dodała dwa do dwóch. To, jak zareagowała popchnęło jego brwi ku górze, a kąciki ust do ciepłego uśmiechu. Ten ogień w jej głosie bardzo przypadł mu do gustu. - Nie zgłaszałem, Danielle. Nie mam świadków, dowodów ani pozycji aby potraktowali mnie poważnie. Spokojnie. - potarł kciukiem jej ramię. Teoretycznie ojciec Trevora mógłby coś w tej kwestii zdziałać ale nie pozwalał na to. To zbyt osobista sprawa aby musieć wołać tatę na pomoc. Miał swój honor, swoją dumę. - Może mnie oblewać ale nie może zabronić mi wielokrotnego podchodzenia do egzaminu. Jestem młody, silny, zadziorny i uparty, a on stary, zdziadziały i zmęczony życiem. W końcu się podda. - teraz łatwiej było mu ukryć w spojrzeniu poirytowanie wobec niesprawiedliwego traktowania. Czy to kwestia pachnących kwiatów, czy to postawa Danielle, ale czuł, że teraz wyczarowanie zaklęcia patronusa nie sprawiłoby mu żadnego problemu.
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
To wszystko wina nazimków i ich kojącego, wprawiającego w dobry nastrój zapachu! Mogła szukać winnych wszędzie poza samą sobą, a prawda była taka, że zwykły, przyjacielski gest czułości skierowany w jej stronę zburzył więcej stawianych przez nią pieczołowicie murów, niż jakakolwiek inna próba dotarcia do jej wnętrza. Zawsze była powściągliwa, zarówno w używanych w rozmowie słowach, jak i w pokazywaniu własnych emocji, głównie przez strach przed odrzuceniem. Kontakt fizyczny z innymi osobami, o ile nie był koniecznie wymagany, praktycznie nie istniał w jej życiu. Dotychczas nie inicjowała z nikim niczego podobnego, a nie istniały też osoby, które dawały podobnym gestom początek. Jedynie Mina trzymała ją dotychczas za rękę w kontekście innym, niż ten konieczny, a czyniła to wtedy najpewniej za sprawą naszprycowanych amortencją liścików, nie z własnej, nieprzymuszonej woli (bo gdyby tak było, powtórzyłaby to przy innej okazji, prawda?). Trevor i jego ściskająca jej ramię ręka uwolniły w niej potrzebę bliskości, którą nie wiedziała, że cały ten czas nosiła w sobie. Duszone pragnienie w końcu było zaspokajane, a ją samą obezwładniała ulga, z jaką wiązało się to nowo poznane uczucie sytości, wcześniej tak obce, a teraz tak bardzo pożądane. Nie umiałaby znaleźć odpowiednich słów, by przekazać mu werbalnie wdzięczność za to, co tego wieczoru zrobił. Gdyby była w stanie, podziękowałaby mu za powzięcie tego szalonego pomysłu, by się z nią zaprzyjaźnić. Pogratulowałaby mu wytrwałości i cierpliwości, z którą próbował raz po raz dotrzeć do niej, dając jej w tym wszystkim przestrzeń i pozwalając jej dyktować warunki owego otwierania się. Jeszcze nikt jej nie dał tak wiele, jak Trevor Collins. Nawet ten krótki pocałunek w skroń był czymś nowym. Natychmiast spąsowiała, przylgnąwszy do jego ramienia, chowając twarz w jego koszulce, korzystając z faktu, że otaczała ich ciemność, a przyświecał im niebieski płomień. Świat w jej oczach mienił się jednak w nieco innych barwach - kształt jego ciała przeplatał się ze złotą obwódką, a białawe kwiaty nazimków zaróżowiły się nieco, na wzór jej własnych policzków. Bała się spojrzeć na swoje dłonie, pewnie czerwone od buchającego rumieńca - w rzeczywistości wciąż blade, nie ulegające podszeptom jej krnąbrnych oczu. Zamrugała nieco, próbując rozproszyć tę naglą feerię barw, przychodzącej w falach równie silnych, co bicie jej serca w tym momencie. Przetarła palcami powiekę, dopiero po czasie orientując się, że jej gest mógł być odebrany w inny sposób. - Przepraszam, to moje oczy - rzuciła enigmatyczne wyjaśnienie, chcąc powiedzieć cokolwiek na dowód, że nie pocierała oczu z powodu płaczu. Bo nie płakała - nie miała powodów. Trevor skutecznie odpędził od niej wszelakie smutki. Zaraz jednak złote błyski ustąpiły ciemnemu granatowi, nieco ciemniejszemu, niż rzeczywiste cienie spowijające ich okolice. Odczuwana przez nią złość znajdowała ujście w palcach dłoni, teraz intensywnie szarpiących brzeg jej czarnej sukienki. - To nie fair - stwierdziła, oburzona tym faktem. Powinien być potraktowany poważnie niezależnie od pozycji i wieku, co było dla niej jasne i oczywiste. Jednocześnie doskonale wiedziała, że miał w tej sprawie rację. Niestety wielu dorosłych nie traktowało słów nastolatków z należytą powagą, nie mówiąc już o tych, które zarzucały winę wysoko postawionym personom. Walka z gruntu była nierówna. - Nie może Ci tego zabronić, ale to nie tak powinno wyglądać - dodała, podziwiając jego upór, ale jednocześnie wyrażając zawód w związku z paskudnymi prawami, jakimi rządziło się życie. - Może rzucę na niego jakąś klątwę? - zaproponowała, tym razem nieco mniej poważnie, szukając pociechy w żarcie, do którego skłaniał ją zapach nazimków. A może to jego perfumy? Zwróciła też uwagę na jedną rzecz, którą zauważyła już wcześniej, ale której nigdy nie zaadresowała - posługiwał się jej pełnym imieniem, prawdopodobnie jako jedyny poza szkolną kadrą. Zazwyczaj, jak musiała, przedstawiała się po prostu jako Dee, a wielu uznawało, że to prawdopodobnie po prostu było jej imię, nie dociekając, czy pod skrótem kryło się coś więcej. Wbiła więc spojrzenie ciemnych jak noc oczy w jego twarz, gdy zapytała: - Czemu mówisz do mnie Danielle?
Trevor był sobą w wydaniu spokojnym, rozleniwionym, nasyconym czekoladą. Panował półmrok, Niebieski Płomień dawał nieco romantyczny poblask, a on siedział na samym środku pola pełnego kwiatów i przytulał dziewczynę, która w dodatku w ciemno wybierała go spośród całej szóstki braci Collinsów. To nic, że nie znała ich nawet z imion. Chodził o sam fakt; nawet jeśli to był tylko żart to bardzo mu się spodobał i nie miałby przeciwko aby powtarzała go przy każdej okazji tylko w różnych wydaniach. Czyżby w końcu uwierzyła, że chce przyjaźnić się nie z powodu przegranego zakładu? Po tylu latach w jednym i tym samym Ravenclawie w końcu zwrócił na nią uwagę, zauważył ją i zaczął zastanawiać się dlaczego jest taka, jaka jest. Nie miał ukrytych motywów, nie miał większych planów jak mogłoby się to wszystko potoczyć. Ot, poruszył machinę aby sprawdzić w jaki sposób się obróci. Cóż ta ludzka ciekawość robi z Trevorem Collinsem. Nie domyślił się, że te nagłe wtulenie wywołane było jego wymyślonym podpisem. Reagował na jej zachowanie i odłożył czekoladę po to, aby obrócić się bardziej do niej przodem i na moment zamknąć ją w ramionach. To w jaki sposób przylgnęła zdradzało więcej niż słowa. Jeśli jej tego brakowało to pokazywał, że może jej to dać i nie oczekiwać niczego konkretnego w zamian - ot, uwaga, rozmowa, towarzystwo... i jedzenie, rzecz jasna. Nie można zapomnieć o jedzeniu. Wykrzywił lekko usta nad jej głową gdy poczuł gdzieś przy tułowiu przemieszczającego się przy Danielle cydrążu. Nie polubi gada, oj nie polubi. - Za ciemno dla twoich oczu? - zapytał nieco ciszej niż powinien. Sam nie wiedział dlaczego, może to przez ocieplające się wokół nich powietrze. Poluzował uścisk, uwolnił ją połowicznie od wtulania się w jego tors, choć gdy owiał go nocny wiatr, zatęsknił z powrotem za jej oddechem przebijającym się przez cienki materiał koszulki. Imponowało mu jej zbulwersowanie rasizmem egzaminatora. Miała w sobie tyle empatii i poczucia niesprawiedliwości, że starczyłoby im to za dwóch. Dogadałaby się z Holly w tej kwestii. Gdy zaproponowała rzucanie klątwy to popatrzył na jej oczy, ciemniejsze policzki i usta i uznał, że wygląda obłędnie. Nic dziwnego, że cały czas się uśmiechał, a jego wzrok zrobił się cieplejszy niż ten jej ledwie widoczny rumieniec, którego pojawienia się nie rozumiał. Nie wnikał też, przeżywał, chwytał chwilę. - Mam lepszy pomysł. Doprowadzę go do białej gorączki, będę mu się śnić po nocach albo więcej, będę spędzać mu sen z powiek. To znacznie większa satysfakcja niż jakieś tam klątwy. - a rozmawiała z osobą, która niekoniecznie uznawała je za rozwiązanie czegokolwiek. Oczywiście były to żarty, dlatego jego ton również miał tę rozbawioną barwę głosu. - Czemu nazywam cię pełnym imieniem? - powtórzył jej pytanie i bezwiednie zgarnął kraniec pukla włosów z jej szyi, przesuwając go za bark. Chyba nie był świadomy tego gestu. - Hmm... - zastanawiał się i wodził wzrokiem po jej twarzy, zapamiętywał te szeroko otwarte oczy i z każdą kolejną chwilą chciał jeszcze więcej kontaktu. Przyłapał się na tym, że jego wzrok ucieka ku jej ustom i coraz trudniej było mu powracać do wyrazu ciemnych oczu. Musiał wtłoczyć do płuc powietrze aby się ocucić z tego oplatającego go gorąca i odwrócić wzrok, skierować go w ciemność. Serce mu gdzieś tam się przemieściło za mostek, a miało przecież grzecznie się tłuc z lewej strony. - Dee brzmi słodko, krucho, młodo... - zakrył jej dłoń, którą skubała czarną sukienkę. Oddawał jej swoje ciepło, aby ogrzało zmarznięte palce. - A Danielle jak ktoś, kogo bardziej chcę poznać. Którą dzisiaj jesteś? - zapytał, wracając do niej zaciekawionym spojrzeniem. Przez chwilę świat mu się zatrzymał, gdy oczekiwał jej odpowiedzi.
Danielle Carlton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 163
C. szczególne : cydrąż wyglądający z rękawa szaty, ciemne jak noc oczy, zapach jabłek
Wszechświat zdawał się sprzyjać wszystkiemu temu, co działo się między tą dwójką spragnionych bliskości nastolatków. Dwa młode serca dostrajające rytm, odnajdujące ukojenie we wzajemnym uścisku, o którym żadne nie śmiało dotychczas marzyć. Niebo błyszczało miliardem gwiazd, a świecąca nad nimi trzecia kwadra księżyca oblewała ich delikatnym, srebrzystym blaskiem. Gdyby patrzyła w rozpostarty nad nimi, gwieździsty całun, prawdopodobnie powiedziałaby mu nieco więcej o faktycznym znaczeniu tego, co się na nim właśnie działo. O wzajemnym wpływie konstelacji, o tym, co było w nich zapisane. O realnym znaczeniu fazy, w której znajdował się dziś księżyc, zbliżający się niedługo do nowiu. Mogłaby uchylić przed nim nieco rąbka tajemnicy zapisanych w Niebie losów, a także tego, ile to dla niej znaczyło. Ale nie patrzyła w górę. Nie tak wysoko. Przytknęła brodę do własnego mostka, na moment zamknięta w objęciach Trevora i wtulona twarzą w jego pierś, czego nie spodziewała się, ale jednocześnie przed czym nie uciekała. Czuła pulsowanie własnej tętnicy, szumiącą w uszach krew i przepływające między ich ciałami ciepło, tak przyjemnie otulające pośród chłodu zapadającej nocy. Trzecia kwadra nakazywała odpuszczenia - przebaczenia win, zostawienia w przeszłości zwad, a także uwolnienia się od zbędnego balastu, który blokował rozwój, również ten emocjonalny. Ciążący jej bagaż samodzielnie nałożonych ograniczeń, lęków, samotności i lat wszelakich wyrzeczeń stracił na sile, rozłożony na kolejnych barkach - a jej samej lżej brało się kolejne oddechy. Upajające, orzeźwiające wdechy, wypełniające jej płuca po brzegi, dzięki którym zrobiła się lekka jak piórko, niemal wolna, trzymana przy ziemi wyłącznie przez ugruntowujące ją ręce chłopaka. W imię odpuszczenia zdusiła w zarodku rodzący się w jej wnętrzu niepokój, lękający się tej bliskości, na rzecz oddania nowo odkrytej przyjemności, o potrzebie której nie miała dotychczas pojęcia. Sike krążył gdzieś wokół, z niezadowoleniem sycząc urywanie i któreś z tych syknięć przedarło się w końcu do podświadomości dziewczyny, zbyt upojonej bijącym od Trevora ciepłem, by pamiętać o czymkolwiek więcej. Cydrąż wsunął się na jej podołek, oplatając następnie jej talię, sunąc niebezpiecznie blisko osiadłej w tej okolicy dłoni Trevora. Wciąż nie stanowił dla niego żadnego zagrożenia, aczkolwiek nakreślił wyraźnie swój terytorializm. - Po prostu... Czasem trochę inaczej widzę kolory. Zmieniają się - wyjaśniła, w tej chwili oglądając go przez złoto-różowe okulary, niepewna znaczenia tej barwnej feerii. Dotychczas starała się trzymać uczucia na wodzy, wiodąc monotonne życie w skali szarości. Spokojnego ducha nie targały emocjonalne zrywy, nie umiała dokładnie interpretować wpływu swoich uczuć na sposób postrzegania przez nią świata. Coś, a może raczej ktoś, czynił go teraz nieco piękniejszym. Może to tylko ten niebieski płomień? Może to ciemny granat nieba i srebrzysty księżyc? Poczucie niesprawiedliwości to coś, co towarzyszyło jej od wczesnej młodości - nieustannie obrywała od losu tragediami, na które nie zdążyła sobie niczym zasłużyć. Wychowała się w głębokim poczuciu, że Carltonom nie należy się od życia sprawiedliwość i może był to skutek wyrządzonych przez nich krzywd w poprzednich życiach, a może jakaś paskudna klątwa? Choć starała się nie ulegać zazdrości, frustrowała się czasem tym, że jej doświadczenia dla większości pozostaną niezrozumiane. Tylko podobnie skrzywdzony człowiek mógł to dostrzec i pojąć w samej istocie sprawy. - I tak rzucę na niego jakąś klątwę - stwierdziła, wzruszając ramionami, nie mając oczywiście w zamiarze realnego parania się czarną magią, bo do takich zabaw było jej daleko. Ale zapalenie kilku świeczek lub postawienie tarota nie mogło zaszkodzić. - Chociaż twój plan też brzmi dobrze - przyznała, nie kryjąc w głosie podziwu dla jego uporu. Coś w jego postawie, w zacięciu w oczach mówiło jej, że nie zamierzał odpuścić i może to dobrze, że nie wytłumaczyła mu znaczenia trzeciej kwadry? Wolała, żeby walczył. Otoczeni brzmieniem zawieszonego w ciasnej przestrzeni pomruku, wpatrywali się w siebie z oczekiwaniem. W ciemności w oczach DeeDee nie dało się odróżnić tęczówek od źrenic, ponieważ obie struktury skąpane były w głębokiej czerni. Muskające ich światło niebieskiego płomienia nadawało ich skórom błękitnej poświaty. Wyglądali jak nie z tego świata, dwie zagubione istoty, w polu nazimków, niebezpiecznie zmniejszające dzielącą je odległość. Nie była świadoma, jak często zjeżdżał wzrokiem ku jej lekko rozchylonym wargom, bo sama błądziła po jego twarzy, szukając punktu zaczepienia i przede wszystkim odpowiedzi na pytanie - co się z nią działo? Znaleźli się w jakimś ciężkim do zdefiniowania, emocjonalnym impasie i najwyraźniej to, co powie w następnej kolejności, miało ich z niego wyłamać. - ...Danielle.
Chcąc nie chcąc dźwięki wydawane przez cydrąża przypomniały o jego istnieniu. Nie zmienia to faktu, że go ignorował nawet jeśli narażał się na dziabnięcie. Nie miał ochoty cofać swoich ramion bo oto odkrywał jak dobrze w nich Danielle się odnajduje. Nie musiał siadać inaczej aby obojgu było wygodnie. Dzięki temu chłód zmroku nie dawał się już we znaki. - Opowiedz mi o tym.- nie miał bladego pojęcia co do niego mówiła. Nie było szans aby miał to zrozumieć więc nawet nie podejmował prób tylko prosił o rozwinięcie wypowiedzi. Nie szukał niczego na własną rękę, ufając, że powie o co chodzi z jej oczami. Dzięki temu, że szybko wyjaśniła, że to nie łzy a coś innego to nie zrodziło się w nim ani jedno ziarno niepokoju. Wdychał zapach pozbawiony już nuty jabłka. Pachniała czekoladą truskawkową i ciepłem, którego rodzaju mu brakowało. Danielle była pierwszą od wielu miesięcy, po czteroletnim związku, którą przytulał w ten sposób, chcąc przy tym jeszcze więcej dotyku. - Zasadźmy się na niego, rzucajmy klątwami i upiorogackami. Zasłużył sobie.- chętnie wpraszał się w jej plany. Nie planował jakoś specjalnie się mścić na urzędniku ale sytuacja uległa zmianie, gdy Danielle postanowiła, że ta zemsta jest jak najbardziej wskazana. W chwili obecnej, w tym polu pełnym pachnących wesoło kwiatów, z Danielle znajdującą się tak blisko, uważał, że poradzi sobie z licencją na prowadzenie pojazdów wszelakich. Nie cierpiał teleportacji, a sieć Fiuu była ostatecznością… nie wspominając o świstoklikach, po których chorował dobre kilka godzin. Miotły go nie kręciły więc uparł się na kółka. Nie było to jednak teraz tak ważne jak wyraz jej twarzy. Wpatrywał się w nią już tak długo, że teraz dostrzegał plamy rumieńca na jej policzkach i dociekał czy to on jest ich winowajcą. Przesunął dłoń ku jej przedramieniu i muskał ciepłą skórę palcami, wędrując od zgięcia łokcia do przegubu, przez nadgarstek do wnętrza dłoni, gdzie nie zatrzymał się a zakończył ruch dopiero na opuszkach jej palców. Przeszedł go bardzo miły dreszcz a apetyt wzrastał w miarę jedzenia. Nie odrywał od niej wzroku, spijając wzrokiem z bladych ust wypowiedziane imię. Szukał na jej twarzy odpowiedzi na swoje zuchwałe zachowanie wszak muskanie jej ręki nie można było już zaliczyć do przyjacielskiego wsparcia. Objął jej dłoń, którą skubała kraniec sukienki i uniósł ją wnętrzem do góry, prosto do swoich ust. Mrowiły, paliły, domagały się nowego smaku, interakcji, ognia. Ponownie odważył się przekroczyć granicę przyjacielskiego gestu bo nie mógł się powstrzymać aby nie wziąć chociaż jeszcze jednego dotyku. Ucałował wnętrze jej dłoni, wdychając też ich czekoladowy zapach. Nie odrywał od niej wzroku, szukając na nich odpowiedzi na niezadane pytania. Przekraczał granicę i sprawdzał co za jej linią go czeka. - Czyli uważasz, że moje plany są całkiem niezłe? Wierzysz mi już, że nie są wynikiem przegranego zakładu? - przerywał ciszę i domagał się jej słów, ale nie zwracał jej dłoni tylko powiódł gorącym oddechem po cienkiej skórze, zostawiając krótkiego całusa na jej paliczkach. Och, jak bardzo podobało mu się okazywanie jej zainteresowania a tym bardziej obserwowanie i wyczuwanie jej odpowiedzi. W każdym momencie mogła cofnąć się, naznaczyć granicę i wymknąć się a wypuściłby ją bez szemrania, choć zapewne z żalem. Nie robiła tego, a sposób w jaki się doń przytulała zdradzał jak wiele to dla niej znaczyło. Nic dziwnego, że zaczął pragnąć więcej jakby jeden przyjacielski dotyk był kroplą w morzu potrzeb. Nie czuł się źle, gdy te ciemne oczy patrzyły na niego tak intensywnie. Nie rozumiał co chciała mu przekazać więc sprawdzał na swoje sposoby…