Święta polana, na którą nikt nie wchodzi, aż nie przychodzi właściwa chwila. Otoczona jest niewielkim płotkiem i choć łatwe byłoby przeskoczenie go, czuć od strony polany bijącą magię, która przed tym powstrzymuje.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Autor
Wiadomość
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Porobił się trochę tym bimberkiem, więc jak lepił swoją Wenus, to chichotał podn nosem jak kretyn, nadając jej piękne, kobiece kształty. Zabawnym dla niego było to, że cycki i dupka trzymały się konkretnie, a ręce ani trochę. Trochę to symboliczne, jego mała ogniowa księżniczka, piękna i krągła tam gdzie trzeba, ale wcale nieskora do pomocy, bo przecież nie ma rączek - nie ma ciasteczek. Postawił ją na ławie i sam przycupnął obok, zakładając nonszalancko nóżkę na nóżkę, co było doskonałym obrazem tego, jaki już był pijaniutki, po czym obserwował poczynania Władzia. Wprawdzie się nie znali, ale to ciepło ogniska na twarzy, zapach palonego drewna i ten bimberek w brzuszku sprawiały, że pałał do wodzireja tej imprezy jakąś wielką sympatią, uśmiechał się do niego jak mysz do sera i próbował być bardzo uważny, gdy ten prezentował jak nawiązać więź ze swoim płomiennym ludkiem. Spojrzał na Wenus i przysiąc by mógł, że Wenus spojrzała na niego, wymieniając takie samo niepewne spojrzenie. On, że ją zniszczy a ona... że ją zniszczy chyba też. - Nic się nie bój mała, jestem mistrzem transmutacji. - zapewnił bełkotliwie, odstawiając szklankę i wyciągając różdżkę. Sztuka okazała się jednak trudniejsza, niż przypuszczał. Próbował kilkukrotnie, ale nitka zrywała się, by ostatecznie już się nie pojawić. Wyciągnął rączkę po swoją wenus, którą posadził sobie na ramieniu i szepnął do niej cicho, że nawet jak nie będzie mu pomagać, to i tak ma super dupcie. Po czym poszedł.
zt
Marcella Hudson
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : piegi na całej twarzy, gęste brwi, rumiane policzki i pomalowane usta
Sasia jawi się Marcelli jako tajemnicza dziewczyna; jakby krukonka miałaby sobie wybrać starszą siostrę, to byłaby to właśnie Larson, a jednak nie wiedziała, ta wybitna artystka postanowiła zawalić rok! Nie rozumiała, jak to się stało, z drugiej strony sama by tak zrobiła, chcąc jeszcze nacieszyć się szkołą. - Och to świetnie! - Ekscytacja w jej słodkim głosie brzmi, z pewnością jak bluźnierstwo dla pedagogów szkolny. - Też bym zawaliła jakiś rok... z chęcią. - Dodaje, jakby wcale nie było w tym nic złego, bo dla Marcelli z pewnością nie jest! Chociaż powody Jenny bardzo rozumie to, nie chce przecież dać jej do zrozumienia, że ma się czegoś wstydzić, bo to przecież nie koniec świata, a kolejny rok nowych przygód! - Myślałam, że jak Sasia odejdzie, to Ty przejmiesz role naszego kapitana. Jesteś najlepsza! - Ma ochotę ją wyściskać i tak właśnie robi.- Ale jak Sasia zostaje, to pewnie jeszcze wiele się od niej nauczysz. Pewnie nie zdała, bo chce Cię lepiej przygotować. - Takie to gdybania rodzą się w głowie Hudson. - O właśnie! To chce mieć więcej. - Potakuje zadowolona, że Hastings również uważa, że mieć więcej żywiołów to wcale nie jest źle, a wręcz przeciwnie. - Nie, ale biwakowanie i rowery, czyli będę mieć biwakowanie! A Ty żeglowałaś? - Nie wie czemu, akurat na żeglugę wpadła Jenna, może dlatego, że sama pływała statkiem? - Tak. - Potaknęła, a na jej twarzy ciągle gości ten marcelinowy uśmiech, warty każdego zaufania czy też grzechu. - Wierze ci na słowo, z pewnością on tu jest i na nas patrzy. - Szczerość w jej głosie jest tak prawdziwa, że nawet sam papież, gdyby powiedziała, że właśnie przemawia przez nią Bóg, uklęknąłby przed nią i oddał papieskie insygnia władzy. - Masz talent do tego, twój miotlarz to ciacho. - Przygląda się twórczości młodszej krukoni, zachwycona jak świetnie jej poszło, odkłada swoją figurkę ostrożnie na stół, lecz ona nie przypomina niczego konkretnego, jakieś takie dziecko chyba bez żadnego wyrazu. Słucha dalszych słów Władka, który prezentuje im jak oddać część siebie istotce z płomienia, aby ją ożywić, a kiedy sama tego próbuje, udaje jej się to idealnie, jakby w jej żyła płynęło tchnienie życia, którym mogła obdarowywać kogo, tylko chciała. - Szkoda, że mi tak kiepsko wyszło to dziecko, ale i tak jest fajne, porusza się! - Figurka wskakuje na jej dłonie, zamieniając się w płomyk. - Oddałam mu cząstkę moich zdolności opieki nad magicznymi stworzeniami, myślę, że będę go zabierać na zajęcia profesora Atlasa. - Dzieli się swoimi rozmyślaniami z Hastings, przyglądając się, jak oddanie cząstki siebie wyszło przyjaciółce.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Kuferek 32 Domena: DA Efekt skupienia:3 Łączny efekt: 5 + 2 + 3 = 10 + 9 za figurkę = 19 Zdobywam: +1 DA, Płomienna Figurka Swarożyca (+2 DA)
Christopher uśmiechnął się kącikiem ust na słowa Josha, wiedząc doskonale, jak to wszystko brzmiało. Zachowywali się, jak dwójka dzieciaków, która nie znała życia, która nie wiedziała, że niektóre rzeczy nie były takie, jak być powinny, która nie wiedziała, że po niektóre rzeczy nie należało sięgać. Przekomarzali się, zmieniali, bawili się doskonale i nie mieli z tym najmniejszych nawet problemów. Ot, parli przed siebie, bawili się świetnie, a dodatkowo ta noc miała w sobie nieodparty czar, coś całkowicie nowego i była doświadczeniem dojmująco innym od tego, co spotkało ich chociażby rok wcześniej w Venetii. Wszystko, co ich otaczało, było inne, a jednocześnie jakoś dziwnie znajome, nawet te płomienie, po które sięgnęli, w które wsadzili ręce, jakby to nie było nic wielkiego, jakby to było coś całkowicie normalnego. I w tej właśnie chwili takie było, dokładnie tak normalne i zwyczajne, że człowiek nawet nie myślał o tym, co robi, całkowicie się temu poświęcając. - Widać musisz poćwiczyć trzymanie ognia - odpowiedział cicho na uwagę męża, doskonale czując, że tworzona przez niego figurka wciąż drżała, wciąż się zmieniała, wciąż zdawała się przelewać przez jego palce. To było dziwne, nowe, nieco niepokojące doświadczenie, jakie jednocześnie ciągnęło za sobą coś więcej, o czym mieli przekonać się już chwilę później. Chris spojrzał nieco zdziwiony na Josha, ale posłusznie odłożył figurkę we wskazane miejsce, by ze zdziwieniem wsłuchać się w słowa dotyczące tego, że ma oddać część siebie tworowi, który wyszedł spod jego dłoni. Nie do końca rozumiał, na czym miałoby to polegać, nie do końca pojmował ten mistycyzm, a jednocześnie wydawało mu się to nieznośnie wręcz naturalne, dokładnie takie, jak być powinno, toteż ostatecznie lekko się uśmiechnął. - Nie spodziewałem się, że będę sięgał aż tak głęboko do pierwotnej magii - przyznał jedynie, nim odwrócił się ostatecznie w stronę figurki, by w pełni się na niej skupić, starając się otrzymać od niej pomoc i jej ją dać, bo domyślał się, że to nie mogło działać tylko w jedną stronę. I faktycznie, po pewnym czasie, choć nie wiedział, ile minut, a może godzin minęło, dostrzegł coś jak koraliki, które łączyły go z figurką, które tworzyły nić, jakiej nie był w stanie ominąć, zapomnieć, jakiej nie był w stanie przegapić. Zaraz też figurka zmieniła się w płomień, a rytuał dobiegł końca, wyrywając go tym samym z transu, w jaki zapadł, otwierając jego oczy na wszystko to, co ich otaczało. - Chodź, przejdziemy się, myślę, że ta noc jest jeszcze młoda, a na niebie są same nowe gwiazdy - zwrócił się szeptem do Josha, gdy dostrzegł, że i on był już wolny, po czym podał mu dłoń i po chwili pociągnął go za sobą w nieznane.
z.t
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Jenna Hastings
Rok Nauki : III
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 155
C. szczególne : Piegi; jasne, przenikliwe oczy; spojrzenie zbyt poważne jak na jej wiek.
- Ja mam tylko trzynaście lat - Jenn pokręciła głową przecząco. - To za mało, żeby być kapitanem. Ale chętnie będę pomagać Sasi... O ile po oblaniu trzeciej klasy wolno być w drużynie. Byłaby przygaszona, ale nie kiedy miód działa na nią swoją magią. Czknęła głośno i zasłoniła usta, rumieniąc się. Doprawdy, jak ostatni pijak! Ale nie mogła się tym tak naprawdę martwić. Była spokojna, odprężona, zadowolona i widziała wszystko w cieplejszych barwach. - Ale dzięki temu będę miała rok więcej, żeby się doskonale przygotować! Przecież w tym roku uczyłam się wszystkiego bardzo pilnie, czyli będę najlepsza w klasie! I w tym roku zrobię wszystko, żeby zdobyć drugie stypendium. Zobaczysz Marcela, to mi wyjdzie na dobre! Na żeglowanie pokręciła przecząco głową. - Kiedyś płynęłam z mamą i dziadkami promem z Dover do Calais. I chyba jakimś turystycznym statkiem pirackim z tatą, jak jeszcze nie wiedziałam, że jest czarodziejem. Ależ to było dawno daaawno temu! W innych czasach, innym życiu, w innym świecie. A miód działał, ogarniając młode dziewczę błogością i zadowoleniem. Uśmiechając się do miłych wspomnień zabrała się za swoją figurkę, pozwalając, by przejęła od niej część jej mocy, bardzo drobną, ale i bardzo wiele znaczącą. Co prawda nie poszło jej to szczególnie dobrze, ale ostatecznie i tak się udało. - Ciacho? - Jenna zachichotała cicho, zupełnie jak nie ona, pewnie pod wpływem procentów. - Ja myślę, że jest hot! Niestety pół kubka miodu, nawet czwórniaka, podziałało na Jenn usypiająco. Udało jej się dobrnąć do końca rytuału, ale nie miała sił na nic więcej. Ziewnęła i chwyciła Marcelę za rękę - bo gdyby to ona miała wybierać starszą siostrę, wybrałaby właśnie ją. - Chodźmy już do pokoju, dobrze? - poprosiła, czując się jak małe dziecko, a potem obie poszły w kierunku stodoły, gdzie ululana alkoholem trzynastolatka zasnęła, gdy tylko jej głowa dotknęła poduszki.
ZT dla Jenn i Marceli
Ostatnio zmieniony przez Jenna Hastings dnia Sro 7 Sie 2024 - 7:49, w całości zmieniany 2 razy
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Kuferek 45 (bo z rączką do różdżki) Domena:uzdrawianie Efekt skupienia:4 Łączny efekt: 5+5+4=14 + 10 za figurkę = 24 Zdobywam: +1 DA, Płomienna Figurka Swarożyca (+2 uzdrawianie), odznaka
Atmosfera rytuału była jedyna w swoim rodzaju, sprawiała, że mimo bycia obcymi, Josh czuł się, jakby brał po raz kolejny udział w tym wydarzeniu. Choć dopiero dowiadywał się, co mają robić, czuł się tak, jakby kiedyś już miał z tym styczność. Może chodziło o pierwotność magii, o jej skupienie na naturze i szacunek do żywiołów? Nie był tego pewien, ale zdecydowanie nie czuł się dziwnie, obco, nie na miejscu. Widać to było choćby po żartach, jakie wciąż się go trzymały i śmiechu, który próbował tłumić, szczególnie po kolejnych słowach Chrisa, jego sugestiach. - Zdecydowanie będę musiał poćwiczyć, nawet dziś - odpowiedział i trudno było powiedzieć, czy w tej chwili bardziej płonęło jego spojrzenie, czy ognisko. Jednak nie miał wiele czasu na podobne przekomarzanie się, podobne sugestie, kiedy musieli skupić się na tworzeniu figurek. Nie wiedział, co z nimi będzie, bo ostatecznie w jaki sposób ogień miał stać się czymś stałym, ale widział, że płomienie rzeczywiście poddawały się magii, układały się tak, jak tego chcieli. To było dziwne, ale i pociagające, budzące dziecięce pragnienia z serii rysowania tak dobrze jak sławny ilustrator… Co prawda Josh nigdy nie był pilnym uczniem na lekcjach transmutacji czy działalności artystycznej, ale kto wie, może jednak powinien wrócić do sztuki…? Nawet jeśli było to granie na skrzypcach. Nie spodziewał się za to, że będą mieli ożywiać figurki, oddając im część siebie. To było dziwne, nieco niepokojące. Ostatecznie nie było chyba osoby, która nie słyszałaby o horkruksach, ale zapewnienia prowadzącego rytuał czarodzieja nieznacznie go uspokoiły. Nie do końca pewnie spojrzał na swojego płomiennego ludzika, zastanawiając się w jaki sposób miał tchnąć w nią życie. W końcu wykonał po prostu machnięcie różdżką w jej stronę, skupiając się w pełni na tym, czego od niej chciał - aby żyła, aby była częścią niego, aby mogła pomagać mu, gdy będzie jej potrzebował. Nie był pewien, czy o to chodziło, ale widział świetlistą nić łączącą go z figurką. Nić, na której przez długi czas nic nie było, aż w końcu koraliki zaczęły przesuwać się od różdżki w stronę ludzika. Nie wiedział jak długo to trwało, nim figurka zmieniła się w ogień i skończyła w jego stronę, prosto na dłoń, a później do kieszeni. Było to dziwne uczucie, ale wyglądało na to, że wszystko się udało. - Chodźmy więc je obejrzeć i zapamiętać - odpowiedział mężowi, chwytając jego wyciągniętą dłoń i podążył za nim, wciąż jeszcze delektując się tym dziwnym uczuciem, jakiego doświadczył w trakcie rytuału.
Tak naprawdę dopiero teraz Lily poczuła prawdziwą magię całego przedsięwzięcia. Mimo początkowej potrzeby interakcji z ludźmi pani Blackwood szybko przekonała się, że wejrzenie wgłąb siebie i samodzielne przeżywanie ognistej ceremonii jest równie cenne i ważne. W najwyższym skupieniu przeszła do przelewania w figurkę części siebie, a koncentracja przyniosła zamierzone efekty. Nawet Władysław był pod wrażeniem. Lily była zadowolona z efektów, ale była też już zmęczona. Cały proceder był wyczerpujący, a ona włożyła w niego naprawdę dużo energii. Zaangażowała się, odniosła sukces i z uśmiechem na ustach trzymała figurkę o kobiecych proporcjach i czymś, co miało być długimi, rozpuszczonymi włosami. Potem spędziła jeszcze trochę czasu z Val, aż wreszcie zadowolona z tego dnia wróciła do swojego pokoju.
Uśmiechnął się lekko, gdy dostrzegł jej spojrzenie. Doskonale wiedział, że tak naprawdę ostatnie wydarzenia nie w pełni przypadły jej do gustu i w jego przypadku tak naprawdę nie było inaczej. Wolał kiedy była w pełni świadoma tego, co się dzieje wokół, ale nie mógł sobie darować drobnego zaczepiania. Chciał jej też uświadomić, że bez względu na wszystko, przy nim mogła być w każdym stanie, czego jednak nie potrafił zgrabnie ująć w słowa. Nie było też na to czasu w trakcie rytuału, gdy mieli tworzyć figurki z czegoś żywego. Żadne zaklęcia, jakich zwykle używał nie wydawały się właściwe, a jednocześnie widział, że transmutacja działała. Nie był w stanie powiedzieć, co tak naprawdę sprawiało, że płomień poddawał się magii, a dlaczego czasem stawiał opór, ale nie miał też dostatecznie wiele czasu, aby się nad tym zastanawiać. - Albo działać bez zastanowienia - dodał do słów Victorii wpatrując się w swoje dzieło, któremu daleko było do czegoś ładnego, czy takiego, z czego mógłby czuć cień dumy. Choć przecież powinien, skoro ostatecznie coś udało się stworzyć z ognia, z czegoś nigdy nie tworzył i nawet nie pomyślałby, że może. To jednak okazało się wciąż nic, bowiem po chwili prowadzący rytuał zaczął mówić dalej, pokazując jak tchnąć życie w figurkę, jak przekazać jej część swojego talentu. Nawet dla niego było to coś dziwnego, coś niemożliwego, bez względu na to, że właśnie obserwował jak czarodziej dokonywał tego, o czym mówił. - Podejrzewam, że moja płomienna wiara z początku, nie była tak trwała, jak ognisko, a artystyczna dusza niewiele tutaj pomoże - powiedział cicho do Victorii, obracając różdżką w dłoni. Tak właściwie nie był przekonany, czy zdoła naprawdę rzucić zaklęcie, czy raczej nawiązać więź z figurką. Na czym miało polegać przekazanie talentu? Zastanawiał się nad tym długo, w końcu dotykając figurki końcem różdżki, próbując skupić się na tym, co chciał osiągnąć. Wiedział, w czym był dobry, w czym mógł chcieć jej pomocy, ale nie potrafił połączyć się z figurką. Zdecydowanie musiał poćwiczyć zaklęcia, teraz widział to o wiele wyraźniej, gdy połączenie z płomiennym ludzikiem co chwilę się zrywalo. W końcu dość nieoczekiwanie figurka zmieniła się w płomień i przeskoczyła do niego, znajdując miejsce na jego dłoni. Rytuał został zakończony, a on nie był pewien, czy osiągnął to, co było konieczne. - W takim razie chodźmy po miód i kontynuujemy sprawdzanie możliwości tych… dzieł i mojej zdolności powrotu do przyczepy - zaproponował Victorii, wystawiając ku niej ramię z lekkim, nieco wyzywającym spojrzeniem. Pora była sprawdzić, czy rzeczywiście można było mieć po miodzie kaca, czy wręcz przeciwnie.
z t.
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
-Powiedziałbym, że zawsze z głębi serca… Ale mówimy o jedzeniu – odpowiedział, uśmiechając się lekko, nieco niepewnie, jakby obawiał się, że nie pojmie jego żartu. Choć jednocześnie był przekonany, że obawa ta była pozbawiona podstaw. Jednak prawdą było, że wiedział, że za ofiarę dla bogini, jaką miałaby być jego partnerka przygód, musiało robić coś więcej niż pierogi porwane ze stołu mieszkańców wioski. Musiało to być coś, co wiązałoby się z nim bardziej, co zdradzałoby być może pragnienia, jakie pielęgnował w sobie z każdym spotkaniem coraz bardziej. W ich przypadku najlepsza ofiarą zdawały się kwiaty, a jedzenie nagrodą za satysfakcjonującą przygodę. Nie komentował już jednak tego, ciesząc się po prostu jej obecnością i tym, co miało dziać się dalej. Bawił się jej wyczekiwaniem na jego ruch, jak królowa, sprawdzająca swojego rycerza, testująca poznanego księcia, czy jest tak odważny, jak twierdzi. Bawiło go to jeszcze bardziej, gdy okazało się, że naprawdę uchwycił ogień, że złapał go jak żywą istotę, która w dotyku była zaskakująco miła. Z zaskoczeniem wpatrywał się przez moment w płomień, nim zabrał się do pracy, uśmiechając pod nosem, gdy tylko kontynuowali zaczepianie się z blondynką. - Czyżbym dał ci powód sądzić, że jestem tchórzem? - odpowiedział, skupiając się jeszcze chwilę na figurce, nim zakończył prace nad nią i spojrzał uważnie na swoją towarzyszkę. - Choć może nie z każdym ogniem chciałbym się wszystkim dzielić... Może wystarczy mi jeden - dodał, przekrzywiając nieznacznie głowę z nieśmiałym uśmiechem. Po chwili jego uwagę przyciągnął prowadzący rytuał, który tłumaczył dalszą część, zaskakując aurora tym, czego od nich oczekiwał. Dzielenie talentu... Czy naprawdę nie było to dzielenie duszy? Przyglądał się w napięciu temu, co robił czarodziej, próbując przez moment nie zwracać uwagi na panującą atmosferę, na to przekonanie, że wszystko było jak należy. Z sektami już tak było, że potrafiły odpowiednio manipulować uczestnikami spotkań i nie mógł wykluczyć podobnego działania w tej chwili. Jednak kiedy czarodziej przerwał połączenie z figurką, Nakir mógł spokojnie odetchnąć, nie wyczuwając niczego złego. Rozluźnił się i spojrzał na blondynkę, a później na swoją figurkę, zastanawiając się, czy jest w stanie tego dokonać. - Wyglądało na łatwe, ale pewnie wcale takie nie jest - powiedział cicho, zaciskając palce na różdżce, aby po chwili podjąć próbę połączenia się z figurką. Miał rację. Nie było to łatwe, a nawet więcej, wydawało się całkowicie bezcelowe, kiedy z każdą chwilą nawiązana więź zrywała się, aby po chwili znów się pojawić. Nie wiedział co było tego przyczyną, choć równie dobrze mógłby uznać, że znów ściągał na siebie pecha innych osób. Próbował skupić się, decydując na to, w czym chciał otrzymywać pomoc figurki, w czym jednocześnie był dostatecznie dobry, aby mówić, że miał talent… Ale nie działo się nic spektakularnego, nic co świadczyłoby, że naprawdę rozumiał rytuał. W końcu figurka zmieniła się w płomień, który samoistnie skoczył w jego stronę, zatrzymując się na jego ramieniu. Wyglądało na to, że rytuał dobiegł końca, a gdy tylko zobaczył, że jego towarzyszka również już skończyła uśmiechnął się do niej lekko i nachylił do jej ucha. - Porywam cię na złożenie ofiary innemu ogniu – powiedział cicho, po czym złapał ją za rękę i z uśmiechem pociągnął za sobą dalej, w przeciwną stronę od przyczep.
Victoria miała to do siebie, że kiedy coś musiała zrobić, w pełni się na tym koncentrowała, nie przejmując się szczególnie tym, co się działo dookoła niej. Dlatego też dość łatwo zignorowała wspomnienia dotyczące ognia na Celtyckiej Nocy, wiedząc, że chwilowo nie przynosiły jej niczego dobrego. Przyjęła do wiadomości, że mogą później przekonać się, jak sprawy miały się z tutejszym alkoholem i podejrzewała nawet, że Irvette również się do tego przyłączy, bo wcale nie była taka poukładana, jak wszystkim się wydawało. A może po prostu wszyscy mieli tak ułożone życia, że każde, najmniejsze odstępstwo od tego, jacy byli, budziło u innych niepokój, powodowało, że nie chcieli wierzyć i aż wybałuszali oczy. To także było możliwe, ale prawdę powiedziawszy, Victoria nie miała ochoty się nad tym w tej chwili zastanawiać. - Ach, więc to nawet dla ciebie zbyt wiele? – zapytała i chociaż mogła brzmieć nieco nieuprzejmie, czy zaczepnie, to nie było to jej intencją i było to doskonale widać. Była raczej zaciekawiona tym, co się działo, tym jak jej towarzysz odnosił się do tego ognia, jaki był zdecydowanie zbyt płynny, by móc nad nim naprawdę pracować. Wiedziała, że nie tylko ona miała trudności i w pewnym sensie to ją pocieszało, chociaż jednocześnie wydawało jej się to dziwne. Sądziła jednak, że być może faktycznie należało w to wszystko włożyć głęboką wiarę w działanie, a tego, jak sądziła, nie posiadała w tej chwili. Wyglądało również na to, że nawet Larkin nie był przekonany do tego, co się działo i najpewniej wolałby jedynie niektóre rzeczy obserwować z boku. Choćby to całe oddawanie części siebie figurce, które wydało się jej już całkowicie szalone i niepraktyczne i nie miała pojęcia, do czego miało to prowadzić. To bez dwóch zdań opierało się na wierze, a tej raczej nie miała, a przynajmniej nie w takim zakresie, w jakim od niej tego oczekiwano. Nie zamierzała jednak stchórzyć, bo jednak dotarła do samego końca i była ciekawa tego, co się wydarzy, więc spróbowała zaklęcia, spróbowała przekazać figurce to, czego potrzebowała, choć jednocześnie nie sądziła, by to coś dało. I zapewne właśnie to niedowiarstwo powodowało, że nie była w stanie zrobić niczego sensownego, a połączenie rwało się co chwila. Nic zatem dziwnego, że zamrugała oszołomiona, gdy figurka nagle przemieniła się w płomień, zupełnie, jakby jednak przyjęła to, co próbowała jej przekazać. Choć jak do tego doszło, nie umiała pojąć. - Zaczynam podejrzewać, że będziemy potrzebowali wiele alkoholu, żeby w ogóle chciały z nami współpracować – stwierdziła, skinąwszy głową, a później faktycznie skierowali się w stronę przyczep, zostawiając za sobą cały mistycyzm tego miejsca.
z.t
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Norwood zmarszczyła lekko nos na tę uwagę, zastanawiając się, co tak właściwe dokładnie się pod nią kryło. Odnosiła jednak wrażenie, że było zdecydowanie za wczas, by zadawać pytania, by chcieć dowiedzieć się czegokolwiek więcej, bo zwyczajnie to mogłoby, co brzmiało śmiesznie, zniszczyć wszystko, co do tej pory istniało. Zupełnie, jakby pewne głębsze deklaracje wcale nie były tym, czego potrzebowała i być może, choć jedynie być może, taka właśnie była prawda. Nie miała jednak najmniejszej ochoty się w to zagłębiać i odnosiła wrażenie, że podobnie było z jej towarzyszem, który jedynie niebezpiecznie naprężył strunę, sprawdzając, gdzie dokładnie znajdował się moment, w którym ta pęknie, wydając z siebie żałosny jęk. Pewne rzeczy można było wybaczyć, pewne rzeczy można było pominąć, skoro oboje doskonale wiedzieli, że nie chcieli, by ta łącząca ich więź została zerwana, toteż Carly skoncentrowała się na czymś innym, pozwalając by jej myśli rozwiały się, jak ogień na wietrze. Obserwowała, z zadowoleniem i cieniem bulgoczącej ekscytacją zazdrości, jak radził sobie z płomieniem, jak niemalże go obłaskawił, jak był w stanie zrobić z niego coś, czego ona nigdy nie byłaby w stanie. To zaś oznaczało, że był dobry w zupełnie innych dziedzinach niż ona i chociaż starał się tego nie pokazywać na co dzień, była przekonana, że zwyczajnie mógł sięgać po rzeczy, o jakich ona jedynie marzyła. To zaś oznaczało, że była zadowolona, w sposób, w jaki faktycznie zadowolona mogła być jedynie władczyni obserwująca poczynania swojego wiernego rycerza, w sposób, jakiego nie dało się inaczej opisać, który pozwalał jej na swoiste roztaczanie swojej wyższości, choć nie było to nic gorszącego, nic, z powodu czego można byłoby tak naprawdę cierpieć. - Nie jest i nigdy nie było - stwierdziła beztrosko, co nie brzmiało wcale jak pochwała, ale w jej spojrzeniu było widać doskonale, że w tej chwili patrzyła na niego inaczej, że widziała w nim więcej, niż mógłby przypuszczać, że być może dostrzegała coś, czego on nie widział. Nie mówiła jednak o tym głośno, pozostawiając go z jego własnymi domysłami, tym bardziej że oczekiwano od niej czegoś szalonego. Przekazania siebie figurce, co brzmiało jak proszenie się o problemy, co smakowało jak szaleństwo, a ona zwyczajnie podążała za szaleństwem, kochając je naprawdę mocno. Nic zatem dziwnego, że uśmiechnąwszy się kącikiem ust, uniosła różdżkę, by spróbować nawiązać tę niezwykłą, tajemniczą więź, by połączyć się z tym, co znajdowało się gdzieś daleko poza jej możliwościami i percepcją, dostrzegając w końcu coś na kształt nici łączącej ją z figurką. Nici, jaka zapewne nie była możliwa do zerwania, czegoś, co miało zapewne o wiele większe wrażenie, niż można było podejrzewać. A później figurka zamieniła się w płomień i Carly uśmiechnęła się z prawdziwym zadowoleniem, podziwiając go przez chwilę, mając wrażenie, że wydarzyło się właśnie coś, czego nie mogła zapomnieć, czego nigdy nie byłaby w stanie zapomnieć. - Doprawdy? - mruknęła, kiedy jej towarzysz ponownie się odezwał, a później zaśmiała się cicho, by bez skrępowania skierować się za nim, czekając na to, co ta noc mogła jeszcze jej przynieść.
z.t
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kuferek 91pkt. OPCM Domena:eliksiry Efekt skupienia:5 +1 kuferek) = 6 Łączny efekt: 1+5+6 = 12pkt. Zdobywam: +1 do transmutacji, Płomienną figurkę Swarożyca - figurka, która w jednej chwili imituje mniej lub bardziej dokładnie małego człowieczka, a po chwili znów jest psotnym płomieniem, nigdy nie parzy, ale za to przyjemnie ogrzewa, gdy tylko ma się ją przy sobie. Przechowuje w sobie cząstkę mocy czarodzieja, gotowa zawsze wspomóc nią swojego właściciela (+2 do eliksirów), Odznaka Swaroga
Ola złapała go w pułapkę swoim pytaniem, ale stała naprzeciw Solberga, a ten nie dawał się tak łatwo zbić z tropu. -Że niby jesteś po prostu bardziej ogarnięta w innych sferach życia. - Pokazał jej język, bo choć spojrzenie Polki było groźne, to nie mógł sobie po prostu odpuścić. Znali się nie od dziś, więc wiedzieli, że była to dość kulturalna docinka z szacunku dla dziewczyny. A mógł dobić. -Spakuję Cię do torby, nie martw się. - Przystał na to, by zaraz skupić się na tajemniczym kasztaniarskim podrywie. Pomysł chłopaka widocznie nie wpasował się w to, jak wyglądał ten romantyczny rytuał. Widać musiał jeszcze poćwiczyć by poderwać tutejsze kobiety i był ciekaw, czy Ola mu w tym pomoże. -Każdy ma jakiś talent. W takim razie czekam na prawdziwą lekcję. - Dodał jeszcze, nie mogąc się doczekać tego spotkania, które z pewnością nie byłoby do końca normalne w ich wykonaniu. Może następnym razem poszłoby mu lepiej z instruktorem czarboardu, gdyby wiedział co nieco o kasztanach. Rytuał nabrał rozpędu i choć Max miał w sobie na tyle masochizmu, że włożył łapę w ogień bez problemu, to już Ola nie była taka chętna na potencjalne obrażenia trzeciego stopnia. -Dasz radę. To nie takie trudne, a nikt jakoś jeszcze nie umarł. - Wskazał wokół, gdzie pierwsi uczestnicy rytuału już wyciągali łapę z płomieni i żaden z nich jakoś nie darł mordy z bólu. Na szczęście. Obserwował bacznie przyjaciółkę, gdy w końcu odważyła się na ten krok. -Dobra robota, piękna. - Pochwalił ją, gdy i Ola w końcu wyjęła swoją kulę ognia. To było jak coś z mugolskich filmów fantastycznych i Max nie mógł się nadziwić, jak zajebiste uczucie mu to w tej chwili dawało. -Musisz kiedyś przyjść do mnie na szkolenie z transmutacji. Będziesz mogła wyczarować sobie tyle kasztanów, że żaden facet nie ucieknie przed Twoimi zalotami. - Wyszczerzył się, wciąż nie wiedząc, o co z tymi kasztanami chodziło, ale zdecydowanie wyobraził sobie rudowłosą z workiem tych brązowych kulek, ganiającą za chłopami na prawo i lewo, przez co o mało się nie zakrztusił własnym śmiechem. -Cóż, spędziłam niejedną godzinę w życiu obserwując materiał, więc przeniesienie go na sztukę nie jest trudne. - Puścił jej oczko, dopracowując jeszcze ostatnie kształty swojej ognistej kobietki. Był pewien, że to będzie już koniec, ale Wodzirej znowu ich zaskoczył. Tchnięcie życia w ogień brzmiało jak coś z zupełnie innej planety, niedostępne nawet dla najbardziej wytrawnych czarodziejów i Solberg był pewien, że nie osiągnie nawet namiastki sukcesu. Jakby nie było, bliżej trzymał się raczej ze śmiercią. -Myślisz, że Morales będzie zazdrosny, jak przyprowadzę mu do domu taką ognistą babeczkę? - Zapytał Oli, by zaraz podejść do zadania z całą swoją wrodzoną ambicją. Skupił się jak najmocniej mógł, wpatrując w tańczące płomienie i wyobrażając sobie, że figurka naprawdę przed nim tańczy, nie wiedziona żywiołem, a rytmem prawdziwej muzyki, puszczając zalotne spojrzenia wszystkim gapiom wokół. Zebrał odpowiednią magię i spróbował przekazać życie swojej kreacji. Przez chwilę był pewien, że zrobił całe nic, ale zdał sobie sprawę, że to nieprawda. -O kurwa.... - Wyszeptał tylko, tak bardzo był pod wrażeniem nie tylko efektu swojego działania, ale i tego, że był w stanie w ogóle to zrobić. -O kurwa, Ola.... To jest jakieś pojebane. - Rozwinął ambitnie wypowiedź, nie mogąc odwrócić wzroku od ożywionej figurki.
Kuferek 62pkt. za zaklęcia i OPCM Domena:zielarstwo Efekt skupienia:2 Łączny efekt: 5+2 +5(kuferek) = 12 Zdobywam: +1 do zaklęć i OPCM, Płomienną figurkę Swarożyca - figurka, która w jednej chwili imituje mniej lub bardziej dokładnie małego człowieczka, a po chwili znów jest psotnym płomieniem, nigdy nie parzy, ale za to przyjemnie ogrzewa, gdy tylko ma się ją przy sobie. Przechowuje w sobie cząstkę mocy czarodzieja, gotowa zawsze wspomóc nią swojego właściciela (+2 do zielarstwa), Odznaka Swaroga
-Owszem. - Potwierdziła swoje francuskie pochodzenie, a gdy Baxter skupił się na uprzejmościach w kierunku Gwen, Ruda już zajmowała się rytuałem. Była dumna z tego, jak udało jej się wyciągnąć płomień, ale zaraz też poczuła irytację, bo ani trochę nie potrafiła nadać mu kształtu. Ostatecznie wyszło jej coś na kształt cebulanki, co zdecydowanie nie było zamierzone ze strony czarownicy. Nie miała jednak czasu się irytować i dąsać, bo prowadzący już przekazywał im wskazówki dotyczące ostatniego etapu. Tchnięcie życia w ogień było trudną magią i Irvette dobrze o tym wiedziała. Nie przeszkadzało jej to jednak. Brała to za wyzwanie, które zamierzała pokonać i tak też się stało. Gdy włożyła całą siłę skupienia w swoje czary, a jej płomienna cebulka przejęła cześć umiejętności rudowłosej. De Guise odebrała co miała, obiecała Gwen, że jeszcze ją gdzieś złapie, pożegnała się z Baxterem i rzuciła chłodne spojrzenie Frederickowi i na tym zakończyła swoją obecność na świętej polanie.
/zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Kuferek 13 zaklęcia i OPCM Domena:onms Efekt skupienia:1 przerzut na 2 wyboru lepszego wyniku Łączny efekt: 4+4+2+1 za literke suma 11 efekt dzielenia jadłem, czyli druga kość k6 z etapu I- 4 efekt łapania płomienia z etapu II -4 efekt skupienia z etapu III -2 -modyfikatory - za każde 10pkt z zaklęć i OPCM przysługuje albo przerzut k6 z możliwością wyboru lepszego wyniku - za każde 10% powodzenia w wykonaniu figurki możesz dodać 1 do łącznego efektu literka A Zdobywam: - +1 do zaklęć i OPCM - Płomienną figurkę Swarożyca (+1onms) - Odznaka Swaroga
Nie minęło nawet kilka chwil, jak Wiktor stanął przed stanowiskiem z kolejnym zadaniem figurka w różnej formie. Spojrzał na uczestników rytuału gdy już wszystko zrozumiał co z czym się je. O tak miał zamiar brać udział do końca a figurka miała mu towarzyszyć! Zdecydowanie nie było łatwo, Wiktorowi nie wychodził to i sam niewiedział do końca dlaczego, może porostu nie umiał się dosć skupić, zresztą nie wiedział do końca w czym tak naprawdę Krawczyk jest dobry i w czym miałaby figurka pomagać, ale gdy w końcu rudzielcowi się to udało, połączenie między różdżką a figurką, co oczywiście zrobił. - Chyba nie poszło to zbyt sprawnie zresztą jak widać figurka co chwilę się zrywała, po czym, znowu zmienia się w płomień i teraz co zrobić raczej już nic nawet nie można poprawić i podjąć kolejnych prób; Cała zabawa w łapanie płomieni i cała reszta była... no właśnie, zabawą i to chyba ostatnią w czasie tego rytuału. Nie ważne przetarte kolana czy rozprute spodnie, trochę biegania i machania dłonią na lewo i prawo jeszcze nikogo nie zabiło. Co prawda zajęcie jakiegokolwiek miejsca w konkurencji nie było ważne ale powrót z pustymi rękami (miejmy nadzieję) nie wchodził w grę. Uśmiechnął się lekko, pod nosem planując kolejną nie bezpieczna przygodę by dalej spędzać czas w innym miejscu?
z/t wybaczcie za jakośc posta wyjazd
Ostatnio zmieniony przez Wiktor Krawczyk dnia Pią 9 Sie 2024 - 17:55, w całości zmieniany 1 raz
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Czasem niemal zapominał, że byli z Ianem w tym samym wieku. Słownictwo, którego Krukon używał, a także maniera człowieka oczytanego i dobrze poinformowanego o wszystkim dookoła sprawiały, że łatwo można było posądzić chłopaka o bycie starszym niż w rzeczywistości. A może to Terry sprawiał wrażenie młodszego niż faktycznie był? W każdym razie gdy chłopcy stali obok siebie różnica ich temperamentów stawała się wyjątkowo dobrze widoczna. Puchon ekscytował się wszystkim i najchętniej doświadczałby wszystkiego na własnej skórze, nie bacząc na jakiekolwiek względy bezpieczeństwa. I choć z łatwością łapał zajawki na corazto nowe tematy, to równie szybko tracił zainteresowanie większością z nich. Był podręcznikowym przykładem osoby, która najpierw działa, a dopiero potem myśli, bez trudu dało się go więc namówić nawet na najbardziej nieodpowiedzialne wybryki. Ian natomiast sprawiał przy nim wrażenie oazy zdrowego rozsądku i odpowiedzialności. Na pierwszy rzut oka nikomu nawet przez myśl by nie przeszło, że ta dwójka nastolatków może się przyjaźnić, a jednak w jakiś zaskakujący sposób chłopcy dopełniali się wzajemnie i - przynajmniej póki co - próżno by szukać oznak, że mieli na siebie zły wpływ. - Dzięki, ale spasuję. - posłał koledze porozumiewawczy uśmieszek, bo oboje dobrze wiedzieli, że widok Puchona z książką nie należał do najczęstszych, a jeśli nawet, to z pewnością nie były to tego typu pozycje - Ale może faktycznie podpytam. Myślisz, że jak ten tam trochę wypije, to chętniej zdradzi nam jakieś lokalne sekrety? - wskazał głową w kierunku starego czarodzieja, który odprawiał dzisiejszy rytuał, a który sprawiał wrażenie skarbnicy wiedzy w temacie dawno zapomnianych podań i wierzeń. Jeśli ktoś miał wiedzieć, czy dzicy bogowie istnieli naprawdę, to on z pewnością zaliczał się do ich grona. - Sugerujesz, że bóg ognia miałby wyglądać jak potwór z puszczy? - uniósł brew, a w błękitnych tęczówkach zatańczyły iskierki rozbawienia - Lepiej, żeby tego nie usłyszał, bo jeszcze obudzisz się w środku nocy w płonącej stodole. Nie zastanawiał się dwa razy, nim złapał Krukona i pociągnął na sam przód tłumu zbierającego się wokół ogniska - było to dla niego tak samo naturalne, jak przekomarzanki z przyjacielem i do głowy by mu nie przyszło, że być może powinien w jakiś sposób powściągnąć swoje podekscytowanie. Podobną lekkomyślnością wykazał się, kiedy chwilę później jak gdyby nigdy nic włożył ramię w ogień aż po łokieć, nieświadomie przyprawiając Iana o palpitacje serca. - Ciekawe jak oni to zrobili…- zupełnie niezrażony dziwną miną na twarzy kolegi, Terry zaczął na głos główkować, jakich czarodziejskich sztuczek używali na Podlasiu, by naginać ogień do własnej woli. Jego teoria, jakoby za plastycznością i barwą płomieni stało jakieś lokalne, szerzej nieznane zaklęcie nie spotkała się jednak z ciepłym przyjęciem tych spośród miejscowych, którzy stali na tyle blisko, by ją dosłyszeć, czego rezultatem okazał szereg karcących spojrzeń rzucanych w stronę w chłopców. Szesnastolatek był jednak zbyt zajęty modelowaniem swojej figurki, by dostrzec, że swoim niedowierzaniem w płomienne bóstwo zaskarbił sobie nieprzychylność kilku otaczających ich osób - prawdę powiedziawszy lepienie ognistego ludzika pochłonęło jego uwagę do tego stopnia, że na dłuższą chwilę chłopak zapomniał o bożym świecie. Oprzytomniła go dopiero scepytyczna odpowiedź Krukona, którą uznał za bardzo zabawną biorąc pod uwagę okoliczności. - Słyszałem, że ostatnio golenie brwi jest w modzie. Może powinienem spróbować… - udał, że poważnie zastanawia się nad propozycją, by po chwili wybuchnąć śmiechem. Kiedy skończyli, Terry musiał przyznać, że jego figurka przypominała człowieka w zdecydowanie większym stopniu niż dzieło kolegi. - Za bardzo się przejmujesz. To nie konkurs talentów, nie musi być idealnie. Zdaj się na intuicję i po prostu miej frajdę z wyjazdu. - uśmiechnął się do kolegi, nim oboje zajęli miejsca przy stole, gotowi przejść do następnej części rytuału. Jak się okazało, Terry nie miał najmniejszych problemów, by przelać w figurkę cząstkę siebie, na co dzień wylewny i gadatliwy do tego stopnia, że podzielenie się z zaczarowanym płomykiem fragmentem własnej osobowości przyszło mu z naturalną łatwością. Spodziewał się, że po rzuceniu zaklęcia poczuje się w jakiś sposób mniejszy lub pusty, nic takiego jednak nie nastąpiło, a zamiast tego jego płomieny ludzik zamienił się z powrotem w błękitny ognik. - Hej! Co jest? Przecież się starałem żeby Cię ulepić, wracaj tu![/size][size=15] - zmarkotniał, nie bez zawodu wpatrując się na strzelający wesoło w przed nim zaczarowany płomyk.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Sam zaprosił Imogen na ten rytuał. Sam chciał z nią tu być, sam chciał spędzić z nią czas. Ale skąd mógł wiedzieć, jak to wszystko się potoczy? Nasycił figurkę częścią siebie, tak że stała się częściowo nim, a częściowo nią, kobietą, której nie było tu z nim, a jednak która towarzyszyła mu na swój sposób zawsze, od kiedy utonął w jej niebieskim spojrzeniu. Odetchnął, czując się tak, jakby właśnie wypłynął na powierzchnię w otchłani artystycznego uniesienia, jakby wrócił do żywych po wizycie w świecie duchowym, niematerialnym. Wtedy też zdał sobie sprawę, że zaniedbał dziewczynę, którą tu przyprowadził. Milczał, nie wiedział nawet, czy coś do niego mówiła, jak się czuła, ani co myślała o jego dziwnej zmianie nastroju. Robił sobie wyrzuty, ale jednocześnie wiedział, że gdyby ktoś cofnął czas, jego zachowanie byłoby dokładnie takie samo. Teraz mógł jedynie wynagrodzić jej brak uwagi, całą poświęcając dla niej w tej chwili. - Przepraszam, Imogen. Nie spodziewałem się, że rytuał będzie tak pochłaniający - skinął jej głową ze skruchą w spojrzeniu, a zaraz potem zauważył jej figurkę. - Jest doskonała! Zupełnie jakbyś igrała z ogniem całe życie. Proponuję, żebyśmy zabrali nieco posiłku i poszli nad jezioro. Pływałaś kiedyś nocą, Imogen?
Kuferek 25 Domena: magiczne gotowanie Efekt skupienia:4 Łączny efekt:2 + 5 + 4 + 2pkt za kuferek = 13 pkt Zdobywam: +1 do DA, Płomienna figurka Swarożyca (+2 Magiczne Gotowanie), Odznaka Swaroga do profilu!
Zaśmiała się na słowa @Frederick Shercliffe, bo jakoś odebrała przyrównanie do chomika jako całkiem urocze, a nie spodziewała się po tym grumpy cacie niczego nawet pośrednio uroczego. Poklepała go po ramieniu, kręcąc głową i wzruszając ramionami, bo co począć. Nie miała nawet pretensji, @Irvette De Guise była piękną, młodą kobietą o wyjątkowej urodzie i nosiła się z niespotykaną gracją i dumą. - Na szczęście Ty przepadasz. W końcu jesteś Shercliffem, kochanie zwierzątek masz w dna. - posłała mu całuska w powietrze. Przez chwilę coś gmerała przy swoim rozlewającym się, nieudanym grubasku, ale ostatecznie musiała dać za wygraną. Nie był idealny. @Danny Baxter, który pojawił się ponownie z bimbrem i przekąskami, najpewniej podświadomie wyczuł, czym najłatwiej przekupić kucharkę, bo ta na widok kieliszków i przysmaków zaraz się uśmiechnęła z ekscytacją. - Ej chyba lubi. - szturchnęła Freda i przyjęła kieliszek, by stuknąć się nim i chlusnąć rozgrzewającego alkoholu- Gwen! - zakomunikowała dziarsko, czując przyjemne palenie w przełyku. Zaraz Władzio zaczął kontynuacje swojej opowieści, więc skupiła się na instrukcjach i tak, jak zaprezentował, posadziła swojego ludka na ławce i wycelowała w niego różdżką. Cały proces był dziwnie satysfakcjonujący - może dlatego, że zawsze lubiła dzielić się swoją wiedzą i swoim jedzeniem, więc przekazywanie energii ludzikowi wydało jej się bardzo na miejscu. Ostatecznie, kiedy koraliki przestały przesuwać się wzdłuż świetlnej nitki, uśmiechnęła się do Freda z satysfakcją unosząc brwi: - Widzisz jaki zajebisty? Chodź, zjemy coś. - jak zwykle nawet nie dawała mu wyboru. Widziała, że zostało dużo przysmaków po wrzucaniu jedzenia do ognia i przecież nie mogło się zmarnować.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
- Dobra dobra, już się nie tłumacz - westchnęła i wywróciła oczami, jakby chciała powiedzieć "znaj moją łaskę" i chciała mu darować te wszystkie kwieciste słowa, którymi musiałby ją w innym przypadku zasypać. - I nie wystawiaj języka, bo ci krowa nasika, nie uczyłam cię tego? - dorzuciła, ale zaraz z udawanym oburzeniem trzepnęła go w ramię, kiedy zapowiedział, że zapakuje ją do torby. Była mała i kompaktowa, ale to nie był powód, żeby przy każdej możliwej okazji jej to wypominać! Miała jednak mieć okazję mu się to odwdzięczyć i sprzedać jakieś okropne teksty na podryw, dzięki którym dostałby szkołę życia od dziewczyn, które próbowałby na to złapać. Oj, na to już zacierała łapki! - J e s z c z e - podkreśliła, uparcie uczepiając się tego słowa. Tak, miała obawy przed wsadzeniem rąk do ognia, bo chociaż nie wyglądało na to, aby komuś (na razie) działa się krzywda, to jednak nie miała pewności, że akurat jej jakieś przykre zdarzenie nie spotka. Może jednak bogowie postanowili odrzucić jej ofiarę i teraz przyjdzie jej za to zapłacić? A kto później opłaci jej terapię w Mungu? Wyglądało na to, że nie za bardzo miała wybór, więc w końcu przełknęła ślinę i prawie że z zamkniętymi oczami włożyła ręce do ognia, żeby wyciągnąć kulę. - Nie mów siup, to dopiero początek i jeszcze wszystko się może stać - stwierdziła, zaczynając formować figurkę, co szło jej dosyć opornie. Talentu artystycznego nie miała, z zaklęciami też bywało różnie, zwłaszcza tymi transmutacyjnymi, ale dawała z siebie wszystko. - O koniecznie musisz mnie tego nauczyć - powiedziała, podśmiewając się pod nosem, tak żeby nie przeszkadzać innym w ich pracy. - Myślisz, że za trafienie kasztanem w jakieś określone miejsca są specjalne punkty? - spytała, uśmiechając się do niego zadziornie i już się bojąc, co wymyśli. Spodziewała się wymienienia całej listy takich miejsc i nawet zrobienia z tego jakiejś ekstrawaganckiej tabelki, która później poszłaby w obieg i rozpoczęła jakiś niemoralny konkurs. To zresztą wcale nie było takie niemożliwe. - Nie za bardzo go znam, ale na jego miejscu nie byłabym zachwycona, więc przemyśl, czy chcesz wracać z nią do domu. Ja bym szukała nowego lokum, po co ci facet, jak masz taką ognistą mamacitę - zaśmiała się, patrząc na uformowaną przez niego figurkę. Bez dwóch zdań prezentowała się lepiej niż ta zrobiona przez nią i oczywiście pochwaliła znowu przyjaciela za jego dzieło, bo tu naprawdę należały się słowa uznania. Dość szybko jednak skoncentrowała się na kolejnym, ostatnim zadaniu, które również nie miało być takie proste. Przekazanie cząstki swojej mocy figurce? Brzmiało to niemal jak jakaś czarna magia, chociaż niby nie oddawali kawałka swojej duszy, a jedynie mnożyli swój talent z najlepszej dziedziny. W każdym razie wymagało to cholernie dużego skupienia i czuła, jak na jej czole zaczęła pulsować żyła. Efekt jednak przerósł jej oczekiwania i najwyraźniej nie tylko jej, bo i Władysław pokiwał z uznaniem głową, gdy zobaczył jej pracę. Było warto! - Nieźle, nie? - rzuciła krótko w odpowiedzi. Sama nie mogła jeszcze wyjść z podziwu, że jej się udało, że im obojgu się udało i to było coś, czym naprawdę mogli się śmiało chwalić. - Dobra, idziemy teraz jeść, jestem głodna jak wilk. Wiesz, co to oznacza? KOŁOCZ! - oznajmiła entuzjastycznie i pociągnęła go w stronę grodu, gdzie pierwszym przystankiem miała być stołówka.
Frederick spojrzał na nią, jakby miał ochotę powiedzieć jej, żeby go nie dotykała. Nie lubił tego, nie przepadał za ludźmi, którzy wpychali się na siłę w jego strefę komfortu, którzy próbowali się z nim zaprzyjaźniać i jednoczyć, chociaż on sobie tego wcale nie życzył. Wszystko zaś wskazywało na to, że Gwen zwyczajnie nie umiała trzymać przy sobie rąk, mieliła językiem i mówiła, co jej tylko ślina na język przyniosła. Była męcząca, chociaż musiał przyznać, że przynajmniej nie dawała się zbić z tropu, nie płakała po kątach i potrafiła odpowiadać na jego uwagi. To zaś, że on nie bardzo miał ochotę o niektórych rzeczach dyskutować, to była już zupełnie inna sprawa. - Zwłaszcza w gęstym sosie - odpowiedział, unosząc lekko brwi, a w kąciku jego ust pojawił się kpiący uśmiech, sugerujący, że lepiej było z nim mimo wszystko nie zadzierać. Był lisem i jako ten lis zwyczajnie uwielbiał mięso, nie widział również w zwierzętach czegoś nieśmiertelnego, nienaruszalnego i w ogóle świętego, w końcu znał cykl życia i rozumiał, że jedni musieli jeść drugich, by przetrwać. Tak samo, jak rozumiał, że nie wszyscy we wszystkim byli dobrzy, jak choćby on w tworzeniu figurek z jakiegoś śmiesznego ognia. To było szaleństwo, ale najwyraźniej nie tak, jak to, że pan grzybiarz w końcu poszedł po rozum do głowy, czy może przypomniał sobie, jak należy być uprzejmym. - Zapewne tak samo jak grzyby, nurkuje po nie, jak wydra - stwierdził spokojnie Frederick, chociaż trudno było powiedzieć, co dokładnie miał na myśli, pozostała więc to uwaga rzucona w przestrzeń, bez większego znaczenia, ot, po prostu taka. Zaraz później musieli jednak przystąpić do ostatniego etapu rytuału, jaki Frederick uznał za co najmniej szalony, bo nie wierzył w to, żeby taka figurka miała mu w czymś pomóc, ale skoro już tutaj był i robił niedorzeczne rzeczy, to rzucił również zaklęcie, dostrzegając po pewnym czasie niewielkie koraliki, jakie połączyły go z nieforemnym ludkiem, nim ten zamienił się w płomień i wszystko dosłownie się rozmyło. - Fantastyczny - odparł ironicznie, a potem wzniósł oczy ku niebu, kiedy @Gwen Honeycott zechciała znowu coś zjeść, odnosząc wrażenie, że nim ta noc minie, naprawdę ktoś zwymiotuje.
Wychowywali się w różnych środowiskach, a Ian był trochę, jak gąbka. Chłonął wszystko, co słyszał, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, że to zapamiętywał. Kiedy był dzieckiem, prowadziło to do zabawnych sytuacji, gdy używał naprawdę dorosłych, poważnych słów w obecności swoich rodziców, gości, czy całkowicie obcych ludzi. Żeby była jasność, robił to całkowicie adekwatnie, nie mylił się, zupełnie, jakby jego młodociana głowa była w stanie wszystko sobie ułożyć. I tak pewnie mu już zostało, przez co czasami bywał naprawdę zarozumiały i nie było sposobu na to, żeby to zmienić, a przynajmniej on nie do końca wiedział, jak miałby sobie z tym poradzić. Inna sprawa, że nawet nie wiedział, czy chciał, ale o tym na pewno nie było sensu dyskutować z Terrym, bo byłaby to jednak rozmowa dość, cóż, jałowa. Wszystkie tego typu rozważania nie zmierzały w żadną sensowną stronę i zdaje się, że to właśnie najbardziej męczyło Iana, kiedy przychodziło co do czego. Czasami również zdarzało mu się na coś zbyt mocno naciskać i później mieli efekt zupełnie odwrotny do zamierzonego, toteż nie chciał teraz rozmawiać o książkach, ani o innych sprawach. - Wydaje mi się, że można z nimi w ogóle porozmawiać, wiesz, to chyba tacy, no, znawcy tematu, którzy lubią się tym wszystkim dzielić, a przynajmniej tak mi się wydaje, co nie? No i jesteśmy pewnie dla nich dalej dzieciakami, więc pewnie będą chcieli nas do czegoś zachęcić i będą dużo gadać - stwierdził, nim wpadli w ten cały wir szaleństwa związany z łapaniem ognia, co Ianowi wydawało się całkowicie i absolutnie szalone, i zupełnie nie wiedział, co miałby z tym zrobić, więc najnormalniej w świecie ostatecznie faktycznie też wpakował rękę do ogniska. Skoro nikomu się nic nie działo, to wychodził z założenia, że on również przeżyje, aczkolwiek, o czym nie można było zapomnieć tak do końca, wypadki chodziły po ludziach. - No ja nie wiem, chociaż pewnie zwracałbyś na siebie uwagę - stwierdził jeszcze w sprawie brwi przyjaciela, nie chcąc stwierdzać na głos, że Terry wyglądałby jak skończony pajac, bo to byłoby całkowicie nieładne, a później skoncentrował się na figurce, jaka nie chciała wyjść i prezentowała się co najmniej marnie, przynajmniej jego zdaniem. I pocieszenie ze strony Terry'ego jakoś wcale nie przynosiło ukojenia, co również nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę, że Ian nie lubił, kiedy mu coś nie wychodziło, bo nie było idealne, on nie był idealny, a rodzice zawsze chcieli w nim widzieć coś pięknego i cudownego w stopniu, jakiego opisać nie umiał. Toteż kiedy zaklęcie zaczęło mu się zrywać, a on nie czuł żadnej więzi z figurką, był prawie pewien, że poległ na całej linii, ale już po chwili ten mały maszkaron zmienił się w płomień i Szkot zamrugał. - To tak powinno być? To znaczy, że już? - mruknął, wtórując Terry'emu, ale innym również tak to wszystko wychodziło, więc po chwili skinął głową w stronę czarodzieja prowadzącego rytuał. - Chodź, mamy teraz czas z nim pogadać...
Coraz częstsze balansowanie na granicy żartu, a flirtu było bardzo niebezpieczne, Ced nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że tak potrafił, dopóki w ten sposób nie zaczął rozmawiać z Holly. Ich znajomość jednak wydawała się przecież zupełnie inna – oni długo są przyjaciółmi zanim zaczynają sobie dogryzać w ten bardzo zaczepny, coraz mniej przyjacielski sposób. Będąc jednak pod efektem tej zmiany, Ced zdaje się nagle bardziej milczący. W ciszy pomaga jej znaleźć pion i kwituje jej słowa tylko lekkim, rozbawionym pokręceniem głowy. Figurkę, którą od niej dostaje chowa do tylnej kieszeni spodni, a sam patrzy na jej dzieło. — Gdzie bym śmiał… posądzać Cię o defekty. Patrząc na bezkształtny kamień, jaki stworzyła, trudno było nie dostrzec w tych słowach lekkiej złośliwości. — Po… Nie było dane Holly dowiedzieć się, co chciał powiedzieć, bo jego wypowiedź przerwał monolog wodzireja, przekazującego im instrukcje do ostatniego etapu rytuału. Etapu, który, jak dwa poprzednie, poszły Cedowi zaskakująco sprawnie – tchnienie życia w coś, co najchętniej by spalił. Było to całkiem ironiczne.
- "Stwórzmy dzieci nasze z płomieni", duh. Ogarniaj, Gale. - Aoife zacytowała Władysława i wywróciła oczami, a słysząc jego zaprzeczenia względem ojca spojrzała na niego kpiąco. - Jasne. Przemilczała w stu procentach słuszne stwierdzenie, że jej figurka nie przypominała niczego, a potem z przyjemnością skonstatowała, że Santo zabrakło języka w gębie. Taka była sprytna i rezolutna, że aż go zatkało. Dokładne przyczyny były nieistotne. Później dyskusja ją znudziła, więc zajęła się przelewaniem w figurkę cząstki siebie, co wyszło ogólnie mówiąc średnio. Ani źle, ani nie została pochwalona, no ale jakoś to wyszło. A kiedy skończyła, dostrzegła, jak jej nocna rusałka spod wisielczego drzewa opuszcza świętą polanę. A gdyby tak pójść za nią? - Nie wiem jak was, chłopcy, ale mnie nudzi ta ceremonia - rzuciła z wyższością. - Nic tu po mnie. Bawcie się dobrze. Tylko uważaj, Gale. Santo nazbyt chętnie wyskakuje z ubrań. Dobranoc! Odrzuciła białe włosy jednym sprawnym ruchem, owiewając ich żywicznym zapachem igliwia, a potem wyszła z imprezy sprężystym krokiem, mając nadzieję, że zdąży dogonić Marcelkę, zanim ta zaszyje się w swoim pokoju.
ZT
Santo I. Notte
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 192 cm
C. szczególne : włoski akcent | smoczy kolczyk w uchu | naszyjnik z krzyżem | elegant
Spojrzał na Aoife uważnie, kiedy ponownie bezpośrednio wyraziła swoje zainteresowanie bólem. Tak młoda, a już pochłonięta wybitnie niezdrową fascynacją - czyż nie zachowywał się podobnie w tym samym wieku? Może trochę odnalazł w tej białowłosej damie swoje własne lustrzane odbicie. Ona zdecydowanie kreowała się na sadystkę, ze strony Santo częściej przejawiał się z kolei masochizm, być może trochę zaskakująco. Para, jaka mogłaby bardzo wiele zniszczyć, ale równie wiele stworzyć. Omiótł niższą dziewczynę chłodnym spojrzeniem z góry, decydując, że odpowiedzi na to akurat pytanie nie udzieli. Łowił za to uchem przekomarzania się dwójki nastolatków, próbując zrozumieć kim dla siebie byli, ale jak już padły słowa o ojcu oraz wuju, musiał domyślić się, że chodziło tu o rodzinę. Chociaż zdaniem Notte kontrastowali ze sobą w kwestii wyglądu. Kruczoczarne włosy Gale'a oraz śnieżna grzywa Aoife, jej łatwa do rozpalenia złość oraz zimne opanowanie chłopaka, odwaga dziewczyny oraz jego wycofanie. Przelotnie pomyślał o swoim rodzeństwie, co rzadko mu się zdarzało. W tym magicznym świecie nie było miejsca na mugoli. — Lepiej samodzielnie się nauczyć niż polegać na innych - odparł krótko, bo raczej nie odmówiłby nikomu, gdyby został wprost poproszony o pomoc przy zaklinaniu, ale jednak sam z siebie by tego nie oferował. Santo subtelnie obserwował Deara, kiedy rzucał zaklęcia na swoją figurkę. Dlaczego tak wiele dla niego znaczyła? Zielone tęczówki pozostawały niezwykle skupione, a mięśnie rąk spięte, jakby się stresował, ale szło mu przecież doskonale. — Dobrze ci poszło - odezwał się do chłopaka nagle. Sam nie wiedział dlaczego poczuł potrzebę pochwalenia go w pewien sposób, bo przecież nic nie wskazywało na to, aby podczas tego pierwszego spotkania przypadli sobie do gustu, ale to właśnie zrobił. Dopóki rytuał skupiał się na magii, a nie na samych bóstwach dopóty mogło się to Santo jakkolwiek podobać. Nie do końca rozumiał, co właściwie robią, ponieważ nie było to w ogóle tłumaczone, nie padły nazwy żadnych inkantacji ani konkretne wyjaśnienia. Jako jedyne instrukcje podano im "skupcie się", co mnóstwo marnych profesorów uznawało za idealny sposób nauczania dzieci. Później okazywało się, że nie mają żadnego pojęcia na temat tego, co robią. Notte interesowało czy ktoś z tutaj zebranych zamierzał tchnąć w figurkę czarną magię... ale podejrzewał, że nie. To byłoby interesujące, a zebrane na polanie osobistości nie wpisywały się w taki opis. Bez wyrażania głośno swoich niezbyt kurtuazyjnych myśli, Włoch wziął się za używanie tych tajemniczych czarów. Obserwował poruszanie się figurki wysokiego mężczyzny, chociaż nie sądził, aby taki przedmiot faktycznie mógł mu się kiedykolwiek przydać. Polegał na sobie i swoich umiejętnościach, nie na pomocach w postaci różnych gadżetów. Chociaż niektóre istotnie okazywały się bardzo przydatne. Pomyślał o tej sferze magii, jaką od zawsze kochał. Zaklęcia. Nieważne jakie, po prostu zaklęcia. Potrafił docenić każde, od bzdurnego Chłoszczyść, poprzez Vulnera Sanentur, aż na Imperiusie kończąc. W spokoju napełniał płomień energią, skupiwszy na nim swoje wyzbyte z uczuć spojrzenie. Nadal nie czuł w całym tym rytuale żadnej boskiej mocy. Skończył i spojrzał na białowłosą, kiedy rzuciła takim komentarzem, jakiego raczej Notte by się nie spodziewał. W żaden sposób go to wspomnienie o jego nagości nie uraziło - czemu miałoby? Wcale w tamtym momencie nie kłamała. Włoch schował płomienistą figurkę do kieszeni eleganckich spodni, zauważając w stronę której osoby pomknęła ich niedawna rozmówczyni. Intuicja podpowiadała Santo, że Gale zechce w podobny sposób się zwinąć, chociażby po to, aby uniknąć jego nietypowego towarzystwa, dlatego nie zamierzał na siłę przytrzymywać go obok. Sam usiadł na ławce nieopodal ogniska, gotów kilka chwil poświęcić na zwyczajny odpoczynek.
Kuferek 0 i 0 Domena: uzdrawianie Efekt skupienia:3 Łączny efekt: 1 + 2 + 3 + 1 = 7 Zdobywam: + 1 pkt z zaklęć i OPCM, Płomienna Figurka Swarożyca +1 pkt uzdrawianie — bardzo prosiłabym do kuferka Ceda, bo to on ją zabiera!
Wood potrafiła i całkiem dobrze wiedziała o tym, że potrafi, ale tego nie robiła. Starała się tego nie robić. Czasem wymykało jej się to spod kontroli, zbyt mocno widać wpisane w jej naturę, ale robiła co w jej mocy, by nie prowokować niepotrzebnie rozmów, które mogły dawać drugiej stronie błędne sygnały. Nie chciała ich wysyłać. Zależało od tego bezpieczeństwo i jej, i jej rozmówcy... ale przede wszystkim jej, bo to o siebie bała się najbardziej. Zwykle. Nie w jego przypadku. Już nie. Opuściła wzrok na „figurkę”, na którą spojrzał i on. Mogłaby się zawstydzić, ale nie miała czegoś. Rozpraszał ją, znów to robił, więc efekty były, jakie były. Dlatego, zamiast zaczerwienić się, czy zirytować, parsknęła szczerym śmiechem i wzruszyła ramionami. I tylko zaraz zakryła usta dłonią, bo mimo sporego tłumu zgromadzonego na polanie, jej śmiech poniósł się znacznie dalej, niż planowała. Strasznie tu wszyscy byli poważni. Może to dlatego poszło jej tak kiepsko? Bo nie przejęła się powagą sytuacji? — Ja nie jestem pewna czy chcę, żeby to coś miało w sobie część mnie — skomentowała pod nosem słowa pana Władysława. Coś tam popróbowała, ale generalnie to raczej się poddała. Nie miała szczególnej motywacji, bo nie bardzo miała chęć zabierać ze sobą tę figurkę. Może porzuci ją tak jak krajkę, a może przypadkiem zapomni spakować w czasie powrotu do Doliny. W każdym razie przeczuwała, że przydarzy jej się coś niedobrego. — Chodźmy stąd, zmęczyło mnie to lepienie — zostawiła figurkę na trawie, wyglądała jak stworzona do tego, by właśnie tam się znaleźć, bo doskonale dopasowała się do innych kamieni. Złapała Ceda za rękę, uśmiechnęła się mimo wszystko niezrażona i poprowadziła go z powrotem w stronę stodoły. Nie wiedziała tylko, że Puchon zręcznie zabrał z trawy jej radosną twórczość, kiedy na moment spojrzała w inną stronę, poprawiając przy tym wianek.
Ostatnio zmieniony przez Holly Wood dnia Nie 11 Sie 2024 - 21:09, w całości zmieniany 1 raz
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Jakoś tak zaangażowała się w całe to tworzenie. Żałowała bardzo, że Caseya nie ma tu z nią, bo mimo że Brooks uwielbiała, mężczyzna był jej ostatnio wyjątkowo bliski. Obie z resztą dały się pochłonąć rytuałowi i rozmowa jakoś tak ucichła. Ale to nic nie szkodzi. W końcu w dobrym towarzystwie milczy się równie dobrze, co mówi. Xanthea przelewała w figurkę Caseya część siebie, myśląc bardzo nieprzyzwoicie o tym, że zwykle sytuacja wygląda wręcz odwrotnie. I jakkolwiek wyzwolona by nie była, cieszyła się, że akurat ta myśl pozostała niewypowiedziana, bezpieczna w sanktuarium jej umysłu. Wreszcie ukończyła swoje działo i zagadnęła znów Brooks o jej dzieło, a kiedy i towarzyszka uporała się z zadaniem, Xan pociągnęła ją w stronę stołu zastawionego rozmaitymi trunkami.