Święta polana, na którą nikt nie wchodzi, aż nie przychodzi właściwa chwila. Otoczona jest niewielkim płotkiem i choć łatwe byłoby przeskoczenie go, czuć od strony polany bijącą magię, która przed tym powstrzymuje.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Kuferek: 62 DA i 42 transmutacja Efekt dzielnia jadłem:(3- miód pitny) 5 Wpływ magii:87
Wyciągnął ją z przyczepy, trzymając za rękę i ciągnąc za sobą z lekkim uśmiechem na twarzy. Był już późny wieczór i wszyscy zbierali się powoli na świętej polanie, gdzie miał odbyć się jakiś rytuał, ważny dla miejscowych. Larkin chciał wziąć w nim udział z ciekawości, ale również dlatego, że był związany z ogniem. Miał wrażenie, że w trakcie znajomości z Victorią ogień nabrał dla niego innego znaczenia, gdyż zdawał się być zawsze w pobliżu, zawsze pod ręką w tej, czy innej postaci. - Mam nadzieję, że nie będziemy musieli przez niego skakać, bo ostatnio nie skończyło to się najlepiej - powiedział jedynie, poprawiając guzik lnianej koszuli z krótkim rękawem, na jaką się zdecydował świadom wciąż ciepłych nocy i gorąca, jakie z pewnością będzie buchać od ognia. Wciąż czuł się nieco oszołomiony wyprawą nad jezioro z Victorią, wciąż czuł dziwny dreszcz oczekiwania, choć nie był w stanie powiedzieć, na co tak czekał. Sam tego nie wiedział, ale był pewien, że jeśli tylko spróbowałby poruszyć ten temat, wszystko prysnęłoby jak bańka mydlana. Udział w rytuale wydawał się więc najlepszym pomysłem, aby spędzić razem czas, posmakować czegoś nowego i cóż, cieszyć się wszystkim wokół. Na miejscu musiał przyznać, że podobała mu się atmosfera, jaka zaczynała otulać uczestników, kiedy mieszkańcy zaczęli śpiewać. Początkowo nie rozumiał nic, ale z każdą kolejną chwilą poznawał historię Peruna, jego syna Swaroga, a na końcu Swarożyca, obserwując wybuchające w niebo iskry, które zdawały się rysować na niebie wyśpiewywaną historię. Nie do końca myśląc o tym co robi nachylił się do Victorii, aby delikatnie pocałować jej skroń, nim znów spojrzał w niebo, podziwiając pracę ognia z pieśnią, aż w końcu i ona umilkła. Kiedy prowadzący rytuał czarodziej zachęcił do poczęstowania się jadłem oraz napojami, LJ uniósł nieznacznie brwi, zastanawiając się, czy w każdej tradycji było coś takiego. Jednak bez marudzenia ruszył do stołów, biorąc miód pitny, który wpierw powąchał, powstrzymując się od upicia do wpierw. To raczej nie spodobałoby się bogom, ani prowadzącemu rytuał. Wlał więc połowę kufla do ognia, który nie zgasł, a zamiast tego zmienił barwę i zdawał się… mruczeć z zadowolenia? Wrażenie to było na tyle dziwne, że chciał już je skomentować, gdyby nie dreszcz, jaki przebiegł przez jego ciało. Dreszcz, uświadamiający, że nie byli sami, że ogień nie był tylko ogniem, a czymś więcej, być może właśnie samym Swarożycem. - Ciekawy początek… Chcesz spóbować? - zapytał, wysuwając nieznacznie w stronę Victorii kufel z miodem pitnym, samemu kosztując jego odrobinę. Cokolwiek mieli robić później, nie chciał, aby ten uderzył mu do głowy. Jednocześnie narastało w nim przekonanie, że ta noc była naprawdę wyjątkowa i to nie tylko z uwagi na pełnię.
Kuferek: 5 DA i 10 transmutacja Efekt dzielnia jadłem:2 i 1 Wpływ magii: 45
- Jenna nie będziemy tu siedzieć całą noc w tej stodole. To prawda jest tu fajnie, ale jest rytuał ognia! Nie chcesz się przekonać, co to znaczy spróbować pracy ze świętym ogniem? - Słodki głos Marcelli rozbrzmiewa w ich stodole numer dwanaście, mimo że Hudson powiedziała to tak łagodnie, można w tym brzmieniu, jakie wydają z siebie różowe stonowanie pomalowane usta usłyszeć, że jest w tym przekazie jakaś forma upartości i że żadne argumenty nie przekonają ją do zmiany zdania, naprawdę żadne! Zwłaszcza że młoda krukonka od początku wakacji jest bardzo przygnębiona, pewnie to dlatego, że nie zdała roku, ale to przecież nie koniec świata! Spędzenie więcej czasu w szkole? Kto by nie chciał, Marcella nawet kiedyś sobie pomyślała, że specjalnie zawali jakiś przedmiot, aby posiedzieć w Hogwarcie dłużej, ale z tym nie musiała się spieszyć przed nią jeszcze trzy lata studiów, pod koniec może coś z tym zrobi. - Chodź, szykujemy się na najpiękniejsze rusałki na tej imprezie, albo nie... salamandry w końcu to rytuał ognia! - Szykowanie nie zabiera im jakoś dużo czasu, Marcella nie z takich dziewczyn, a jednak ma fajne kosmetyki, kiedy tylko dowiedziała się, że Jenna zawaliła rok, ale nie bo tak, a dlatego że spotkały ją przykre rzeczy; takie jak śmierć dziadków i mama w śpiące, Hudson miała swoje sposoby, dla przyjaciół zrobiłaby wszystko, dlatego słuchała ich uważnie, a jak nie chcieli mówić, to wydobywała z nich informacje swoimi cwanymi, krukońskimi sposobami, które nazywały się urok osobisty, słodkość razy trzy i najważniejsze zrozumienie, niewinne, a także diabelnie szczere. - Po tej maseczce, którą zrobiłam Ci dzisiaj rano, masz Jenna taką aksamitnie miękką twarz. - Dlatego nie chcąc, aby Hastings w głowie mieliła przykre rzeczy, Marcella zajmowała dziewczynie czas, głównie swoim paplaniem, a także domowym spa, a raczej; salon piękności Hudson w stodole. Kiedy się tylko wyszykowały, nałożyły na siebie ładne stroje, upięły włosy, ruszyły na polane. - Och zapomniałam, masz. - Ręka Hudson podsuwa Jennie błyszczyk. - Wiesz, zazwyczaj go używam, żeby całować nieznajomych i nieznajome, zostawia on wtedy fajny truskawkowy posmak, ale to nie ważne... Najlepszy jest ten smak. Jak się denerwuje i poliże usta, od razu poprawia mi się humor. - Mruga to dziewczyny, nikt nie uwierzyłby przecież, że Marcella tak łatwo się denerwuje. To chodzący lukier, którego gorzka polewa życia, wydaje się nie dotykać. Wybrzmiewa pieśń z początku niezrozumiała, aby zaraz być piękną opowieścią z imionami bogów o niewymawialnych imionach. - Ciekawe. - Komentuje tylko cicho Hudson, słuchając dalej tym razem Władysława, który prowadzi tę ceremonię dla piromanów. - Chodź Jenna. - Łapie małą za rękę, jakby to była jej młodsza siostra i nie wolno było jej zgubić w tym tłumie. - Idziemy po jedzenie, a potem wrzucimy je w ogień! - Zaraz znajduje się przy stole i sięga po podpłomyka, bo odkąd pocałowała dziewczynę pod wisielczym drzewem, to w nich zasmakowała. Podchodzi do ognia i rzuca w płomienie jedzenie, aby podzielić się posiłkiem z Swarożycem. Sam ten akt wywołuje w niej dziwne dreszcze, pobudza moc, aż Marcella chwyta za różdżkę. - Ale miałam na to ochotę! - Chociaż Władek prowadzący ceremonie nie jest zachwycony, faktycznie płomień jakoś się tak zmienił i przygasł, kiedy Hudson wrzuciła kawałek podpłomyka. - Te płomienie dziwnie się tak mienią. Niesamowite. - Mówi do Hastings, kiedy tak już dziewczyny odeszły od ognia i na uboczu konsumowały swoje przysmaki. Marcella nic się nie przejmuje tym, że wzrok Rębacza jakoś tak litościwie na niej spoczął.
Zaśmiała się wesoło na jego ironię, bo taki już był z niego grumpy-cat. Na szczęście dzięki temu, że się nigdy nie zmieniał, była w stanie przewidzieć, że na wszystko będzie kręcił nosem, a dzięki temu, bez zaskoczeń, mogła planować swoje ruchy. Nigdy zresztą, poza marudzeniem, Frederick nie zrobił niczego, co rzeczywiście byłoby przykre, nigdy nie wykazał się otwartą złośliwością, ani nigdy nie zachował się w żaden sposób celowo krzywdzący, więc nie miała najmniejszego powodu oceniać go przez taki pryzmat. Był marudą, ale był też jej kumplem, a nawet marudni koledzy to trochę rozrywki w upalne popołudnia. - Prawda? Dobrze, że Cię złapałam w czas. - pokiwała głową. Spojrzała na niego pytająco, bo ani odrobinę nie zrozumiała jego metafory. Czy on w tym układzie był płaczącą panną młodą? I dlaczego uczestniczy mieliby mieć skwaszone miny? Nie zdążyła jednak wyartykułować pytań, bo zaraz okazało się, że w grę wchodzi jedzenie i picie, a jak wiadomo - to najważniejsze elementy jej codzienności. Fred nie musiał rozumieć, czego od niego oczekiwała, z tego prostego powodu - że nie oczekiwała wcale niczego. Zupełnie. Dała mu się prowadzić do jedzenia, zakładając, że wiedział dobrze, dokąd chciała się dostać i widział lepiej drogę między ludźmi. - O rany masz racje... - szepnęła cicho, widząc, że rzeczywiście ludzie, wrzucając jedzenie do ognia, a co gorsza, ogień ma jakieś humory i jednym bucha weselszym płomieniem, a innym trochę bardziej smętnym - Czekaj, czekaj, Ty myślisz, że ja nie zdarzę spróbować tego, zanim wrzucę? - zapytała rozbawiona, unosząc brwi z kołaczem w ręku i pokręciła głową, jakby gadał wierutne bzdury. Capnęła chapsa chleba, posmakowała chwilę z namysłem i dopiero wtedy wrzuciła drugą część w płomienie, bo przecież, jeśli to jakiś rytuał dzielenia się dobrem z Perunem, ton nie będzie tam wrzucała czegoś, co było niesmaczne! - Mam zajebisty metabolizm. - poklepała się po brzuchu - Właściwie, to jestem głodna. - jak tak wspomniał o obżarstwie na uczcie otwierającej wakacje i wszystkich tamtych smakowitościach, którymi rzeczywiście napchała się jak zwierze, to natychmiast zaburczało jej w brzuszku. Podskoczyła, słysząc @Irvette De Guise i uśmiechnęła się szeroko, machając do niej wesoło, by podeszła: - Ettie! - uściskała ją, mimo że De Guise nie należała do wylewnych w żadnych okolicznościach i pewnie poza eleganckim cmokiem w powietrze w okolicach policzka, nie szło się po niej spodziewać ekscytujących powitań, to jednak Honeycott była Honeycott. Ścisnęła ją z siłą imadła i zaśmiała się głośno, jak to Gwen - Udało mi się nawet Freda złapać. - powiedziała, szturchając Shercliffe'a biodrem - Prawie uciekł. - przyznała mu, ale zaraz postukała się palcem w skroń, nachylając nieco w stronę rudowłosej i podkreślając - Prawie.
Jenna Hastings
Rok Nauki : III
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 155
C. szczególne : Piegi; jasne, przenikliwe oczy; spojrzenie zbyt poważne jak na jej wiek.
Jenn nie spała, a jednak głos Marcelki wyrwał ją z innego świata, tego lepszego, w którym wszystko jest takie, jak powinno, w którym mama jest zdrowa i ją kocha, nie tak jak teraz. Rozkoszowała się wspólnym spacerem na mecz. Tata chciał nieść jej miotłę, prezent od Brooks, ale ona się nie zgodziła. To była jej miotła, jej Piorun, na którym wygrała finał i zdobyła razem z Christianem puchar Quidditcha. Rodzice mają ją dopingować, ale niestety Jenn wie, że to wszystko fikcja. Nie chce otwierać oczu, ale słodkiej jak miód Marceli nie da się odmówić. Jenn nie potrafi się na nią złościć. Nie umie, nie chce i nawet nie wyobraża sobie, jak może wyglądać Marcela zawiedziona czy smutna. A przecież powinno być jej dość ognia po smokach, które panoszyły się w świecie jeszcze rok temu. - W porządku - westchnęła bez entuzjazmu, dając się porwać w wir przygotowań. Marcelka stanowiła dla Jenn swego rodzaju łączność z rzeczywistością, a jej obecność w pokoju była prawdziwym błogosławieństwem. Ta odrealniona aura, zaraźliwa energia i optymizm nie pozwalały trzynastolatce na zatracenie się w najczarniejszych, najmroczniejszych myślach. - Ty wyglądasz bardziej jak rusałka, niż salamandra. Ale twoim żywiołem chyba jest powietrze, prawda? Tak świetnie latasz. Kiedyś myślałam, że masz skrzydła, takie jak wróżka. Potem się dowiedziałam, że nawet w magicznym świecie nie ma takich dużych wróżek. Chwyciła błyszczyk, nie bardzo wiedząc, co z nim zrobić. Przecież ona nie miała się z kim całować. Nie miała nawet przyjaciół, a co dopiero chłopaka. Miała tylko Christiana, ale przecież jego całować nie będzie. - Marcelko, kiedy się całowałaś pierwszy raz? - spytała, a starsza koleżanka mogła odnotować sukces w postaci oderwania myśli dziewczynki od przykrych spraw rodzinnych. - Kiedy będę wiedzieć, że coś ze mną nie tak, bo nikt nie chce się ze mną całować? Jak mam trzynaście lat to jeszcze za wcześnie, prawda? No, prawie czternaście. W sierpniu będzie miała urodziny i nic nie zapowiadało, że miały być szczególnie wesołe. Ale skoro była na wakacjach, może spróbuje chociaż udawać, że jest dobrze? Kiedy dotarły na świętą polanę, wysłuchała zaproszenia, a potem wzięła ze stołu pierwszy lepszy kubek. Dopiero po chwili zorientowała się, że w drewnianym naczyniu znajduje się miód pitny, ale było już za późno. Spektakl się zaczął - bo właśnie tak dziewczynka traktowała to wydarzenie z początku. Jak celebrowanie folkloru i ciekawa lekcja historii. Dopiero później zaczęła czuć coś zupełnie innego. Kiedy nadeszła jej kolej, wlała połowę zawartości kubka do ognia, obawiając się, czy nie zostanie ukarana za wzięcie alkoholu, ale prowadzący kompletnie się tym nie przejął. Jenn grzecznie wróciła do Marcelki, która wyciągnęła różdżkę. Zwróciła uwagę na migoczące płomienie i wtedy nagle zaczęły dziać się rzeczy. - Marcela - szepnęła Jenn, czując jak dziwna energia przesyca jej ciało. - Czujesz to?! Tu jest Swarożyc! I powiedziała to jeszcze zupełnie na trzeźwo, bo kubek z miodem uniosła dopiero później i zgodnie z zaleceniem wypiła to, co zostało. A potem zaniosła się niekontrolowanym kaszlem, bo pierwszy raz zdarzyło jej się pić najprawdziwszy alkohol. I nie było to tak do końca przyjemne uczucie... w pierwszej chwili. Bo potem miała wrażenie, że dookoła niej są same miłe rzeczy. Zrobiła się spokojniejsza i bardziej wyciszona. Może nawet odrobinę senna?
Lily czuła irytację. Nie tak się umawiała ze swym szanownym małżonkiem. Mieli spędzić część wakacji razem, ale ten po raz kolejny ją wystawił. Im dłużej byli osobno, tym bardziej czuła, że nic już ich nie łączy, że są sobie obcy, że całe to gorące uczucie, to był jedynie urok wili, z którego nie wynikało nic więcej. Nic trwałego, nic prawdziwego. Nic, co na dłuższą metę dawałoby szczęście. - Valerie! - ucieszyła się, widząc koleżankę z drużyny. - Idziesz na rytuał? Może pójdziemy razem? Dziewczyna wydawała jej się bardzo spięta, ale to nic. Była przekonana, że pod wpływem święta i rozmowy znajoma się rozluźni. Niestety trochę się pomyliła. Panna Lloyd była milcząca i zestresowana, a pani Blackwood z początku postanowiła po prostu ją obserwować i wywierać bardzo subtelny wpływ, przez który koleżanka powinna poczuć się lepiej. A potem zaczął się rytuał. Dla Lily nie miał on w sobie zupełnie nic magicznego. Ot, ludzkie zabawy w celebrowanie tradycji z przeszłości. W tej chwili puchonka była skłonna oddać się raczej wilej części swojej natury, bo w ceremonii nie widziała nic prócz teatralnego aktu, choć całkiem przyjemnego. Wrzuciła do ognia pierogi z serem, które raczej nie zostały najlepiej przyjęte, a lotem wróciła do Val, która postanowiła wreszcie się odezwać. - Moce? Czemu miałabym czuć mistyczne moce? To tylko sztuka teatralna. Ale zobacz jaka piękna oprawa! Lily zaczęła zajadać pierożki i aż oczy jej się rozszerzyły ze zdumienia. - Val, słońce, koniecznie musisz je spróbować! Są wprost obłędne! - zachwyciła się. Humor momentalnie jej się poprawił i postanowiła, że zrobi wszystko, by poprawić go również Valerie. - Wiesz, obserwowałam cię na ostatnim meczu. W końcu jako obrońca mam do tego sporo okazji. Szalenie dobrze radzisz sobie na miotle. Nie wiążesz z tym przypadkiem jakiś większych planów? I chciałam zaznaczyć, że pięknie ci w nowym kolorze oczu. Naturalne też masz boskie, takie słodkie, ale te brązowe dodają ci charakteru.
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Miała nadzieję, że razem z nią na rytuał przyjdzie Casey. W końcu dopiero co udało im się wyleczyć z przykrych dolegliwości załapanych w pierwszym dniu wyjazdu. Lżejsza o nieco wiggenu i obciążona stratami moralnymi Xan odwiedziła świętą polanę w nadziei, że odnajdzie tu natchnienie i inspirację. I nie zawiodła się. Ceremonia zaczęła się pięknie i choć Grey nie rozumiała, co właściwie tutaj się odbywało, dała się po prostu ponieść energii tłumu i świętowania w blasku ognia. Tak jak inni złożyła ofiarę w postaci połowy swojego posiłku, za co zarobiła krzepiące poklepanie po ramieniu, a później stanęła gdzieś z boku, ale tak, żeby wszystko widzieć jak należy. I okazało się, że wpadła na @Julia Brooks. Tak wyszło, że kiedy spotkały się po raz ostatni, miały iść razem na imprezę nauczycielską na ranczu Atlasa, ale zrobiły tak szalone before party, że ostatecznie nigdy tam nie dotarły. Xan zaświeciły się wesoło oczy i od razu postanowiła zagadać do znajomej, z którą łączyła ją sympatia i jak to w jej przypadku bywało, również żartobliwy, niezobowiązujący flirt. - Brooks! Jak dobrze cię tu spotkać! - ucieszyła się, choć zachowała wystarczająco dyskretny ton, by nie przeszkadzać innym w ceremonii. - Czasem żałuję, że jasnowidzenie nie działa do tyłu. Masz pojęcie co się właściwie wydarzyło, że nie trafiłyśmy na imprezę Atlasa? Urwał mi się film, jak za starych, dobrych czasów. Niesiona energią rytuału spojrzała na migoczące płomienie i poczuła zachwyt. Pięknie to wszystko wyglądało. Aż się chciało wyciągnąć różdżkę i zaszaleć! I wszystko wskazywało na to, że nie tylko ona tak miała.
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Płomienie ogniska trzaskały wesoło na polanie. Wokół niego zgromadzili się czarodzieje, by wysłuchać przemowy tutejszej ludności. Wiktor przez chwilę wpatrywał się w ognisko. Rytuał w którym uczestniczył Krawczyk, dopiero się zaczynał i to dość ciekawie. Chłopak chciał jednak wziąć udział w kolejnej zaplanowanej atrakcji wakacyjnej. W odróżnieniu od innych którzy też zgromadzili sie w tym miejscu, nie mieli partnera/partnerki ale to było dla Rudzielca nie konieczne. Przez chwilę rozglądał się dookoła chaotycznie, jakby licząc, że wypatrzy kogoś, kto również przyszedł samotnie, ale ostatecznie jego wzrok spoczął na stojącej niedaleko siostrze ze ślizgonem. Może to wyglądało dziwnie, skoro byli rodzeństwem, ale cóż poradzić, że oboje przyszli tu sami... I przecież też łączyła ich miłość, tyle że innego rodzaju. Rodzinna. Podszedł więc do miejsca, gdzie znajdowały się stoły zastawione jadłem. Wiktor miał zamiar najlepiej wykonać zadanie. Gdy tylko wyciągnął rękę, w stronę płomieni by rzucić kołocz gdy ten jednak zmieniły barwę, nawet Wiktora chyba nie poparzyły. Dziwnie bo nie nie przygasły, ale też nie zapłonęły mocniej, jednak Krawczykowi wydawało się to wystarczające gdyż prowadzący rytuał czarodziej kiwa lekko głową i już spogląda na innych uczestników. -Ponoć bez ryzyka nie ma zabawy -uśmiechając się zadziornie w strone siostry, gdy blask ognia oświetlał mu twarz. -Będzie fajnie - wyszczerzyła się wesoło, klaszcząc jednocześnie w dłonie. Już po chwili Puchon poczuł wrażenie, że wszystko wokół Wiktora lekko drży - od powietrza, po moc krążącą w twoim ciele, płomienie Jednak z każdą krótką chwilą, gdy płomienie zmieniają barwę, trzaskają w taki sposób, jakby chciały podziękować, jakby chciały mruczeć z zadowolenia i w tej chwili byłbyś gotów poświadczyć, że Swarożyc, jest pośród uczestników i przybył na zaproszenie, chyba był gotów pomóc swoją magią, chociaż Wiktor wcale nie wiedział co dalej go czeka.
Kuferek: DA-5 transmutacja-1 Efekt dzielnia jadłem:4 i 1 kołocz Wpływ magii:75
Ostatnio zmieniony przez Wiktor Krawczyk dnia Pon Sie 05 2024, 18:43, w całości zmieniany 1 raz
Gale O. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : szkocki akcent | mała blizna przy dolnej wardze po prawej stronie
Kuferek: 1 pkt DA i 2 pkt transmutacja Efekt dzielenia jadłem:6 i 5 Wpływ magii:52
Nie ma ochoty wychodzić ze stodoły, chociaż na początku chciał wybiec z niej i nigdy nie wracać, ale ona tu stoi, patrzy na niego tym swoim spojrzeniem upartym jak zgraja wilków Fenrira. - Dobra, idę. Daj mi chwile. - Tylko tyle, zgadza się tak po prostu, bo nie umie odmówić tym norweskim oczom, wie, że to nie ma sensu. Ubiera się na czarno jak na pogrzeb, chociaż to wielkie święto, elegancka koszula, spodnie wyprasowane za pomocą prostego zaklęcia, które podłapał od skrzaciej służby. - Jak każą nam skakać przez ogień i tańczyć, wracam do stodoły. - Odpowiada bez emocji, ale z pewnością w głosie i zdecydowaniem; tak bardzo przypominającym ojca. Stoły uginają się od jedzenia, zapach potraw wypełnia zmysły, ciepło magicznego ogniska dziwnie ożywia, a pieśń niezrozumiała, zaczyna snuć historie o bogach; istotach mu nieznanych. Udaje, że go to nie interesuje, ale słucha. Ognisko rysuje obrazy dalszej części pieśni, zauważa to, ale zaraz już idą po jedzenie. Sięga po ser koryciński, krzywi się, jeśli mają dzielić się ze Swarożycem jadłem, mógł wrzucić nie część a całość, ale robi tak, jak Władysław nakazuje. Dreszcze przebiegają po jego ciele, nie są nieprzyjemne, ale to wszystko jest dziwne, cały ten ogień, jakby był jakąś istotą mieniącą się od posiłku oddawanych mu na jego część. Czy mu to smakuje? Czy słowiański bóg jest zadowolony? Płomienie wzbijające się wysoko chyba to sugerują same przez siebie i ta moc, magia pobudzona w młodzieńczym ciele, elektryzuje — łapie się na tym, że sięga po różdżkę, ale zatrzymuje rękę w chwili, kiedy tylko pojawia się impuls. Kontrola to z pewnością wyniósł perfekcyjnie z rezydencji Dear.
Kuferek: 4 DA i 11 transmutacja Efekt dzielnia jadłem:(4 bimber) 5 Wpływ magii:67
Nie do końca rozumiał, czym miał być ten rytuał, ale sam fakt, że odbywał się nocą, w trakcie pełni, przy bezchmurnym niebie był wystarczający, aby Josh nie zamierzał go odpuścić. Kiedy więc Chris pociągnął go za sobą w stronę świętej polany, miał ochotę ścigać się z nim o to, kto będzie pierwszy na miejscu. Podobała mu się atmosfera, jaka panowała na polanie, a kiedy pieśń zaczęła opowiadać stworzenie nieba według słowiańskich wierzeń, Josh nie mógł oderwać spojrzenia od iskier, które buchały w górę, tworząc malownicze obrazy. Był zachwycony i ta niemal dziecięca radość odbijała się w jego spojrzeniu, szerokim uśmiechu. Nie znał takiej historii, ale musiał przyznać, że ze wszystkich opowieści, ta podobała mu się najbardziej. Owszem, greckie i rzymskie wierzenie, że po zasługach było się wznoszonym na firmament i stawało się gwiazdozbiorem, do tej pory wydawało mu się ciekawe, jednak przekonanie, że w nieboskłonie są dziury, przez które wpada światło niebiańskiego płomienia, było o wiele ciekawsze. Musiało dawać Słowianom wrażenie, że naprawdę są blisko swoich bóstw, którzy dodatkowo stworzyli kolejne dzieci, które stały się słońcem oraz opiekunem ognia żywego. Kiedy pieśń się zakończyła i prowadzący rytuał zaprosił ich, aby sięgnęli po poczęstunek, Josh już uśmiechał się kącikiem ust. Jedzenie było dobre, ale alkohol był jeszcze ciekawszy, więc gdy tylko podeszli do stołu, złapał za szklanicę pełną bimbru, spoglądając z zaciekawieniem na Chrisa. - Ale wiesz, że mamy też się tym sami poczęstować. Nie wolisz dać mu czegoś do zjedzenia? - podpytał nieco zaczepnym tonem, ale wyraźnie nie zamierzał jakoś wpływać na męża. Prędzej podpuścić go, aby zobaczyć, co będzie próbował zrobić później, czy rzeczywiście się napije, czy niekoniecznie. Zaraz jednak otrzymał odpowiedź, gdy wznieśli toast w stronę ognia, a Chris niemal wszystko wylał w płomienie. - Kit! Mogłeś się podzielić też ze mną, zamiast wszystko wylewać - zaśmiał się z cieniem wyrzutu w głosie, kiedy sam podzielił się z płomieniami połową swojego bimbru. Jednak zamiast boczyć się, czy udawać obrażonego, skupił się w pełni na płomieniach, które zdawały się mruczeć z zadowolenia i zmieniać kolor. Wpatrywał się w płomień z zachwytem nieznacznie przysuwając się do męża, upijając przy tej okazji bimbru. Zaraz też spojrzał na niego, słysząc pytanie i nie był pewien jak odpowiedzieć. Miał wrażenie, że nic nie było tak naprawdę tym, co widzieli, że coś się zmieniło w chwili dzielenia się napitkiem z ogniem, nawet jeśli brzmiało to nieprawdopodobnie. - Nie wiem, czy wkładając w nie rękę, dotknąłbyś płomieni, czy jednak jakiejś istoty… Ale możemy spróbować razem - odpowiedział cicho, nachylając się do jego ucha. Nie wiedział, co jeszcze ich czekało, ale był pewien, że cokolwiek wzywali, nadeszło. Swarożyc, czy był bóstwem, czy demonem, czy duchem, był wokół nich i Josh nie do końca wiedział jak do tego podejść, poza tym, że czekał już na ciąg dalszy rytuału.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Aoife Dear-Aasveig
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : Farbowane na biało włosy, bardzo jasna cera, trochę piegów na nosie, jasnobłękitne oczy, ubiera się jak gotka.
Wyciągnięcie Gejla z pokoju nie należałoby do prostych zadań, gdyby nie lata wprawy we wkręcaniu go w rozmaite psoty. Wyspa Skaye do dziś pamiętała sporo niewytłumaczalnych zjawisk, których części ta dwójka była bezpośrednią przyczyną. Teraz nie było inaczej. Mroźne spojrzenie jasnych oczu podziałało jak zawsze. Ale ton tak podobny do jego ojca sprawił, że respekt działał w obie strony. Aoife nie chciałaby mieć Gejla za wroga. I na szczęście nie miała. Rytuał odbiegał od tego, co sobie wyobraziła. Sądziła, że będzie tchnął równie potężną magią, co noc Walpurgi czy Beltane, ale wszystko to przypominało jedynie zwykły spektakl, sztukę teatralną, w której byli zarówno widzami, jak i aktorami. Nie skomentowała tego wszystkiego, w końcu nie wiadomo, czy się nie zaskoczy. Wrzuciła do ognia połowę zawartości talerza, dopiero po chwili orientując się, że ma na nim podpłomyk. Zarumieniła się, bo jej umysł nawiedziły wspomnienia pierwszego pocałunku, który choć skompany był w zachwycająco mrocznej aurze księżyca i wisielczego sznura, niósł za sobą również smak podpłomyka ze smalcem, przez który trudno było jej się pozbyć potrzeby fizycznego kontaktu. - Gale, jeśli nam każą to jeść, wychodzimy - mruknęła do kuzyna, nie zamierzając wdawać się w szczegóły. - Nie ruszaj podpłomyków z ogórkiem, nie chcę żebyś przyniósł nam wstyd. O tym, że sama się wstydu najadła, kiedy już wytrzeźwiała, nie miała zamiaru wspominać. Ani się przyznawać o tym komukolwiek. To nie tak, że jej się nie podobało, o nie. Ale zamierzała strzelić Avadą każdego, kto wspomni o tym zdarzeniu choć słowem.
Kuferek: DA: 0 Transmutacja: 15 Efekt dzielnia jadłem:5 - pierogi, wesołe iskry Wpływ magii:7 - nic
Nie miała najmniejszego pojęcia, o co chodziło w rytuale świętego ognia, niemniej wszyscy wokół niej rozprawiali na ten temat. Imogen słyszała informację o tym rytuale od młodszych uczniów, starszych studentów, nauczycieli czy nawet mieszkańców wioski. Każdy chciał wziąć w nim udział, więc nic dziwnego, że Gryfonka również została zarażona tą magiczną energią, która towarzyszyła wszechobecnym szeptom. Cieszyła się, że Nico zdecydował się jej towarzyszyć podczas tego wydarzenia. Ostatnim razem, pomimo nieciekawych okoliczności, mogła powiedzieć że naprawdę spędziła bardzo dobrze czas w jego towarzystwie. Wydawał się bardzo sympatyczną osobą pomimo tego, że nigdy nie widziała uśmiechu na jego ustach. To jej jednak nie przeszkadzało, bo sama nadrabiała uśmiechem za nich oboje. Umówili się, że przyjdzie pod jej sypialnie i stamtąd udadzą się wspólnie. Dziewczyna włożyła więc nieco wysiłku w swoją stylizację aby ten nie musiał się wstydzić za jej ubiór. Kiedy zapukał do drzwi, otworzyła niemalże od razu. - Cześć, cieszę się, że Cię widzę - Powiedziała i naprawdę tak właśnie sądziła. Przytuliła chłopaka lekko w ramach powitania i zamknęła za sobą drzwi. Udali się na miejsce wydarzenia w towarzystwie luźnych rozmów o niczym. - Wiesz, czego należy się tutaj spodziewać? - zapytała go, gdy dotarli już na miejsce. A to, cóż... zaparło jej dech w piesiach. Wokół był ogrom ludzi, pełno ognisk, wyczuwało się coś specjalnego w tym miejscu. Widziała, że ludzie stali w kolejce po to, aby sięgnąć po jedzenie, toteż ona sama również udała się w tamtą stronę. Przyglądała się wszystkiemu przez chwilę, a kiedy zauważyła, że ludzie wrzucali podarki do ognia, od razu wiedziała, co chce tam wrzucić. - Tym pierogom zdecydowanie się to należy - oznajmiła, śmiejąc się przy tych słowach. Nie kojarzyła ich zbyt dobrze po swoim ostatnim spotkaniu z utopcami toteż nie miała żadnych skrupułów, aby w odpowiednim momencie wrzucić je do ognia. A wtedy z płomieni uwydatniły się wesołe iskierki, które strzeliły w powietrze.
Kuferek: DA 0 | T 5 Efekt dzielenia jadłem:5 i 3 pierogi Wpływ magii:1
Swaróg, Swarożyc... Coś zdążył już o tych bóstwach usłyszeć — nie pozostawał całkowicie głuchy na liczne opowieści lokalnych mieszkańców chociaż momentami go nużyły. Te wszystkie historyjki wkładał jednakże pomiędzy baśnie, poświęcając im minimum uwagi, a już całkowite zero wiary. Nic więc dziwnego, że ostatecznie nawet nie wiedział, który był czyim synem. Santo nie do końca interesowały pogańskie wierzenia. Sam od zawsze uczony był wiary w jedynego Stwórcę, której nie był bynajmniej najgorliwszym wyznawcą, ale jednak z jakiegoś powodu ciągle nosił na szyi symbol chrześcijaństwa. Mógł pochwalić się dobrą znajomością Biblii, a w Rzymie chyba nie było takiego kościoła, do którego by nie przyszedł i to nie dlatego, żeby sobie pozwiedzać czy pstryknąć fotkę. Na ten rytuał przychodził więc przede wszystkim jako bluźnierca. Te pierwotne tereny zdecydowanie nie lubiły tego, jak twardo trzymał się swojej religii. Rzeka w Zielonym Gaju niemalże utopiła Włocha, a teraz spodziewał się, że może napotkać podobną wrogość. Mimo wszystko Santo interesowało, w jaki sposób tutaj wyznaje się bogów. Czy jest to aż tak barbarzyńskie, jak twierdzą niektóre źródła? Tak prymitywne? Zjawił się wśród rozmaitych ludzi zgromadzonych wokół wielkiego ogniska, omiatając spojrzeniem różne przemykające mu przed oczami sylwetki, ale z żadnej nie mogąc wyciągnąć nikogo konkretnego. Nikogo, z kim chciałby przełamać samotność, jaką znał przecież tak doskonale. Dlatego stanął na uboczu tłumu, oparty nonszalancko o okalający polanę płot. Stamtąd słyszał słowa polskiego czarodzieja, a w przypływie zachcianki sam również podszedł do stołu wypełnionego przekąskami. Na chybił trafił wybrał pierogi, jedno z niewielu lokalnych dań, jakie zdołał przełknąć bez grymasu w czasie wyjazdu. Podszedł spokojnie do ogniska i z bliska wrzucił połowę posiłku na pożarcie płomieniom, które zmieniły kolor na niebieski. Poza tym nic się nie stało. Szczerze mówiąc, to nie czuł absolutnie żadnej niesamowitej magii w tym miejscu. Powody mogły być głównie dwa. Albo słowiańskie bóstwa wyczuwały w Santo oddanego sługę Boga lub kogoś, kto przynajmniej próbował być oddanym sługą. Albo żaden Swarożyc nie istniał i nie miał wpływu na cokolwiek, co tu się dzieje. Notte skłaniał się odrobinę bardziej ku drugiej opcji, dlatego, że wiedział doskonale, jakim jest podłym grzesznikiem. Kiedy odwrócił głowę od ognia, spostrzegł nagle, że tuż obok niego stoi osoba, którą akurat zdążył poznać. Ciężko zapomnieć te długie, białe włosy oraz zaciętą twarz — teraz obleczoną intensywnym rumieńcem. Czyżby wywołanym towarzystwem chłopaka w jej wieku? — Tak gorąco przy tym ognisku? - podszył ton sarkazmem, układając jeden ze swoich palców (oczywiście w czarnej rękawiczce) na policzku, aby zwrócić uwagę Aoife. Jej towarzyszowi posłał jedynie oceniające spojrzenie zanim się przedstawił. - Santo Notte.
Kuferek: DA: 55, transmutacja: 101 Efekt dzielnia jadłem:4, 2 (bimber) Wpływ magii:21
Nie do końca wiedziała, o co chodziło w tym całym rytuale, ale skoro Larkin chciał się przekonać, a i większość osób zdawała się tam ciągnąć, niczym ćmy do światła, to i ona tam poszła. Zwyczajnie była ciekawa tego, co mogło się tam wydarzyć, jednocześnie jednak mając cichą nadzieję, że nie będą musieli walczyć z kolejnymi biesami, że nie będą musieli zbliżać się do wody. O wiele bardziej wolała ogień, wiążąc z nim jednak przyjemne wspomnienia, postrzegając go również jako coś wielkiego, niespotykanego i choć morderczego, jednocześnie twórczego. Dlatego też przyjrzała się ognisku z zaciekawieniem, po czym uśmiechnęła się łagodnie na uwagę Larkina. - Obawiasz się, że znowu straciłabym nad sobą kontrolę? - zapytała spokojnie, nie czując wcale wstydu w związku z tym, co wydarzyło się w czasie Celtyckiej Nocy, chociaż jednocześnie poważnie zastanawiała się nad tym, jak doszło do tego, do czego doszło. To wciąż pozostawało dla niej zagadką, czymś, co zdawało się być wbrew logice, więc zwyczajnie nie wiedziała, czy powinna się na tym koncentrować. Musiała również przyznać, że chociaż opowieść, jaką tutaj snuto, była ciekawa, była pociągająca, to jednocześnie było w niej coś dziwnego, coś bajecznego, coś, co oczywiście całkowicie przeczyło logice, a ona nie lubiła, kiedy coś było jedynie, cóż, wymyślone. Taka była, niewiele można było na to poradzić i chociaż z pewnością doceniała to, jak wyglądało to święto, to nie była pewna, czy będzie w stanie w pełni je pojąć. - Mamy ofiarować ogniowi jedzenie? - zapytała z cieniem niedowierzania, bo w końcu ogień nie był żywą istotą i daleko było jej do tego, by w to w ogóle uwierzyć. Spojrzała na przygotowany poczęstunek, sięgając po kubek pełen bimbru, bo tylko to wydawało jej się odpowiednio mocne, by faktycznie jakoś wzniecić płomienie, żeby doprowadzić do tego, by skoczyły ku górze. Nie sądziła, by to się faktycznie wydarzyło i miała rację, bo kiedy tylko wlała alkohol - jej miarą niesamowicie wręcz śmierdzący - w płomienie, te przygasły. Nie poczuła również niczego niesamowitego, o czym nie wspomniała na głos, bo podejrzewała, że byłaby to jakiegoś rodzaju obraza. Najwyraźniej jednak nie była w stanie poczuć wyjątkowości tego miejsca, tego czasu, tego całego rytuału, jaki tutaj miał miejsce. Wymykał się jej logice, a to powodowało, że obserwowała go z biernym spokojem. - Przynajmniej nie jest taki śmierdzący, jak bimber - stwierdziła cicho, po czym upiła łyk miodu pitnego, dochodząc do wniosku, że nie był wcale taki zły, ale nie zamierzała się nim tej nocy upijać. Ani żadnej innej. - Coś się dla ciebie zmieniło? - zapytała prosto, chcąc wiedzieć, jak się sprawy miały.
Próby pokonania Gwen przypominały nieco próby walki z hydrą. Kiedy odcinałeś jedną głowę, na jej miejsce wyrastały zaraz kolejne, a ona zdawała się niezmordowana, zupełnie, jakby nie miała żadnych ograniczeń, jakby niczego się nie bała, jakby była również głucha, jak pień. Ewentualnie zwyczajnie nie rozumiała sarkazmu, co również należało brać pod uwagę, lub, co prawdopodobne, była z nim oswojona i manewrowała cudzymi wypowiedziami w ten sposób, żeby wygrać. To była rywalizacja, jaka nie miała końca, był o tym przekonany, ale musiał przyznać, że była jedną z nielicznych osób, jakie godziły się grać z nim w tę grę, wiedząc, że nie był wcale przyjemnym człowiekiem. - Och, z pewnością, uniemożliwiłaś mi ucieczkę przed ceremonią, jaka odmieni moje życie - odpowiedział, bo dokładnie był tą panną młodą, która zamierzała uciec na miotle, gdzieś daleko, poza zasięg wzroku ludzkiego, byle tylko nikt nie zorientował się, że tutaj był. Gwen jednak trzymała go, jak imadło i najwyraźniej nie zamierzała pozwolić mu na osiągnięcie najmniejszego nawet sukcesu w pojedynku słownym, jaki właśnie toczyli. - Zdaje się, że nie słuchałaś. Chyba że sernik zatkał ci uszy w takim stopniu, że jedynie domyślasz się, jakie ludzie w okolicy wydają dźwięki - zauważył, kiedy Gwen spróbowała jedzenia, nim wrzuciła je do ognia, po czym pokręcił głową z rezygnacją, wypominając jej, że teraz z całą pewnością rytuał w ogóle się nie powiedzie, a wtedy zawiodą wszystkich zebranych. - Nie przypominam sobie, żebyś była Swarożycem, więc dla dobra wszystkich powstrzymaj swoje chucie, nim spłoniemy, bo obrazisz tutejszych bogów - dodał ironicznie, doskonale wiedząc, że bożków nie było, a wszystko, co się dookoła nich działo było przedstawieniem wymierzonym w ich osoby, byle tylko podsycić ogień, jaki teoretycznie płonął w każdym z nich. W nim na pewno jakiś buzował, tym bardziej gdy zdał sobie sprawę z tego, kto do nich dołączył. Spojrzał kątem oka na Irvette, która nie zmieniła się ani o jotę od czasu ich ostatniego spotkania i doszedł do wniosku, że zapewne uznała za konieczne nieco go podrażnić. Miała go za idiotę, on ją również, więc wspaniale się uzupełniali, a teraz stojąc blisko siebie sprawiali wrażenie, jakby piekło zamarzło od samej ich obecności. - Irvette - odparł jedynie, równie chłodno.
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Zaprosił Imogen listownie, wybijając się na szczyty kurtuazji. Poprzedni termin kolacji odpadał, bo przez wzgląd na wyjątkowo niesmaczne zachowanie biesów Seaver musiał doprowadzić się do porządku, a tak się zdarzyło, że później znów na kilka dni wracał do Przystani, by zająć się swoimi podopiecznymi. A że szykowała się jakaś lokalna zabawa, Nico uznał ją za najodpowiedniejszy sposób na realizację szalonego zakładu, w którym obie opcje, wygrana z przegraną, zakładały miłą kolację z Imogen. Przyszedł po nią o umówionej porze, również dbając o to, by nie trzeba było się wstydzić za jego strój. Co prawda wciąż wyglądał nietypowo w długim rękawie i czerni, ale tym razem miał na sobie klimatyczny strój nawiązujący do słowiańskiej kultury, ozdobiony w wyszywane srebrną nicią słowiańskie symbole ośmioramiennej swarzycy. Jeszcze większą różnicą względem jego zwykłego stroju bylo fakt, że tunika, którą przywdział, nie była zapięta pod szyję. Ot, odrobina swobody, na którą sobie pozwolił świadom, że w mrokach nocy i blasku księżyca jego liczne blizny nie będą aż tak widoczne. A jednak towarzysząca mu dziewczyna mogła je zauważyć. Powitanie było zaskakująco bezpośrednie i sprawiło, że Seaver cały zesztywniał. Musiała odczuć jego napięcie, a on nie chciał, by pomyślała, że to z nią jest coś nie tak. - Wybacz, nie jestem przyzwyczajony do takiej bliskości. Wciąż się z nią oswajam - powiedział z lekkim zmieszaniem. - Pięknie wyglądasz, Imogen. Gotowa? Kiedy doszli na miejsce, Nicholas słuchał pieśni w towarzystwie piegowatej gryfonki, początkowo średnio się skupiając na wydarzeniu. Ona interesowała go bardziej. Miał tyle pytań, które chciał jej zadać! A jednak z każdą chwilą ulegał coraz bardziej czarownej aurze. Coraz silniej działały na niego słowa i wrażenia płynące z migoczącego ognia. Wrzucił połowę kołocza do ognia, który lekko przygasł, ale nawet to nie zniechęciło Seavera do celebrowania święta ognia całym sobą. - Nie wiem - Nico pokręcił przecząco głową machinalnie. - Ale czuję, że Swarożyc jest wśród nas.
Kiedy wszystko zostaje odpowiednio przygotowane, a uczestnicy kończą przełykać ostatnie kęsy oraz łyki poczęstunku, Władysław znów wychodzi na środek, zatrzymując się przed ogniskiem, ku któremu uśmiecha się lekko. Pochyla lekko głowę, jakby kłaniał się komuś ważnemu, po czym wkłada dłoń w ogień. Ten znów zmienia barwę na niebieską, ale choć można byłoby się spodziewać, że skrzywi się z bólu, krzyknie, a wokół rozejdzie się zapach palonego ciała, nic takiego się nie wydarzyło. Czarodziej wyciągnął rękę z ognia, w dłoni trzymając kulisty niebieskawy płomień. - Na podobieństwo Peruna, a później Swaroga, dziś i my stwórzmy dzieci nasze z płomieni, na wzór Swarożyca. Niech opiekują się tym, co dla nas najważniejsze, niech pomagają nam w tym, co jest naszą domeną - powiedział, tworząc powoli figurkę przypominającą człowieka. - Święty ogień jest zdolny do tworzenia przedmiotów. Podarowany nam przez Swaroga, poddaje się naszej woli tak długo, jak długo wierzymy, że nam nie zaszkodzi i jak długo potrafimy go utrzymać, a on sam nie zastygnie. Nie bójcie się więc i sięgnijcie po niego, spróbujcie go uformować - zachęcił, a po chwili mieszkańcy ruszyli jako pierwsi, gotowi również pomoc w razie wątpliwości.
Tworzenie z ognia
Każdy, kto chce wziąć udział w pełni w rytuale musi włożyć rękę w ogień. Choć wydaje się to niebezpieczne, dość szybko okazuje się, że takie nie jest, a przynajmniej nie wtedy, gdy płomienie są niebieskie. Następnie trzymając płomień w jednej ręce, drugą przy pomocy zaklęć transmutacyjnych należy uformować płomień w figurkę przypominającą człowieka. Należy spieszyć się, gdyż ogień zaczyna parzyć w dłoń w miarę jak przestaje być niebieski.
Rzuć k6 na złapanie płomienia: 1, 2 - z początku oczywiście nic cię nie pali, choć czujesz gorąc buchający od ogniska, ale jednocześnie nic się nie dzieje; kazali ci zacisnąć powoli pięść i robisz to, ale masz wrażenie, że twoje palce nie potrafią niczego uchwycić, przez co zaczynasz wątpić w cały rytuał, a to prowadzi do powolnego parzenia przez ogień twojej ręki, aż Władysław musi ci pomóc - ostatecznie w swojej dłoni trzymasz niewielki, niemal całkowicie pomarańczowy płomień, który wydaje się być słaby, ale czarodziej zachęca cię, żebyś zaczął z nim pracować (masz -10% do wyniku kości literowej)
3, 4 - czujesz, że płomienie przypominają bardziej aksamitne i gorące kawałki materiału, na którym możesz zacisnąć palce - kiedy wyciągasz powoli dłoń z ognia, widzisz, że trzymasz w niej kulisty płomień, którego barwa waha się między niebieską a pomarańczową, lepiej żebyś zaczął z nim pracować;
5, 6 - czy to na pewno jest ogień? Nie jesteś pewien w co włożyłeś rękę, ale na pewno nie tak powinny zachowywać się płomienie - jakby były czymś żywym, acz nieuformowanym - zaciskasz powoli palce i wyciągasz dłoń pełną żywego niebieskiego ognia, a Władysław z zachwytem komentuje, że dawno nikt przyjezdny nie był w stanie pochwycić święty ogień w całej jego istocie.
Uwaga, jeśli w poprzednim etapie wylosowałeś w k100 pułap 1-30, teraz od wyniku k6 odejmujesz 1. Jeśli wylosowałeś pułap 61-100 do wyniku k6 dodajesz 1.
Rzuć kością literową na to w ilu procentach tworzona przez ciebie istota przypominającą człowieka jest idealna, gdzie A=10%, a J=100%. Należy działać szybko, gdyż ogień zaczyna zmieniać barwę na złotą, jednocześnie przestając być plastyczny i parzy w dłoń, w której jest trzymany.
Jeśli: - w I etapie w k6 na efekt (druga kość k6 z pierwszego etapu, nie na jedzenie) wyrzuciłeś 1,2 - odejmij od wyniku dwie literki np. zamiast D masz B, nie można mieć mniej niż 10%, czyli A - w I etapie w k6 na efekt wyrzuciłeś 5,6 - dodaj do wyniku dwie literki np. zamiast D masz F, nie można mieć więcej niż 100%, czyli J - jeśli masz cechę dwie lewe różdżki albo bez czepka urodzony - odejmij od wyniku jedną literkę - jeśli masz cechę gibki jak lunaballa (zręczność) - dodaj do wyniku jedną literkę - za 15pkt z DA możesz przerzucić wynik kości literowej (liczy się lepszy wynik) - za 15pkt z transmutacji możesz przerzucić wynik kości literowej (liczy się lepszy wynik)
termin pisania: 04.08 (do końca dnia)
Kod:
<zgss>Kuferek:</zgss> podaj ilość pkt z DA i transmutacji (każdą osobno, nie łącznie) <zgss>Domena:</zgss> jedna z trzech najlepiej rozwiniętych statystyk w kuferku <zgss>Efekt łapania płomienia:</zgss> wpisz i podlinkuj wynik k6, a jeśli korzystasz z modyfikatorów dopisz jakie i jaki ostateczny wynik <zgss>Wygląd figurki:</zgss> wpisz i podlinkuj wynik kości literowej, a jeśli korzystasz z modyfikatorów dopisz jakie i jaki ostateczny wynik; możesz zinterpretować braki figurki czyli np. 10% - przypomina człowieczka bez nóg z przykrótkimi ramionami
EDIT: z uwagi na pytania - przerzut za DA i za transmutację przysługuje za każde 15 pkt
Kuferek: DA: 56 | Transmutacja: 59 Domena: transmutacja Efekt łapania płomienia:2 -10% Wygląd figurki:J-20% za pierwszy etap, razem -30% wynik: 70% Ognista figurka kobiety, której rozsypują się ramiona, przypomina Wenus z Milo.
Popijał bimberek, jako że lubił alkohol i czuł się znacznie swobodniej, kiedy go procenty trochę ugłaskiwały w otoczeniu innych ludzi i obserwował wydarzenie. Przez chwilę zastanawiał się, czy wolno mu jeszcze podpierdolić coś do jedzenia, czy tylko wolno jeść to, czym mieli się dzielić z ogniskiem, ostatecznie jednak podebrał trochę podpłomyków i tak bimbrowo-podpłomykowo obserwował ogień. Było w nim coś niesamowitego, niewątpliwie ogień był jego ulubionym żywiołem, pełnym pasji, kojarzącym się z pożądaniem, nieokiełznanym, niszczycielskim. Kiedy Władysław zaczął operować w nim rękoma, jakaś autodestrukcyjna część duszy ślizgona uśmiechnęła się szeroko i zaraz sam pchał łapy tam, gdzie zawsze, czyli tam, gdzie nie powinien. Poza tym, że był gorunc piekielny, nie działo się jednak nic, a jego pytające spojrzenie przeskakiwało z mistrza rytuału na ogień i z ognia na mistrza rytuału. Ten jednak zachęcał go, by się nie poddawał i ostatecznie pomógł mu odpowiednio uchwycić ognik. Wyłowił z ognia niewielką, bladą kuleczkę w kolorze oranżu, z którą usunął się na bok. Była tak słaba i krucha, że wątpił, czy cokolwiek uda mu się z nią zdziałać, ale nie chciał się poddawać. Zaczął formować człowieczka, istotkę, maleńką figurkę o humanoidalnym kształcie, długich kończynach i smukłej, gibkiej budowie. Niestety, jak bardzo by się nie starał ramiona figurki co chwilę rozpadały się przez co przypominała ona bardziej ukręconą z płomieni Wenus z Milo, niż rzeczywiście kompletnego ludzika. Może i ułomna, ale przynajmniej postarał się, by to była ładna, ułomna figurka i przypominała jak najbardziej ludzką postać.
Gale O. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : szkocki akcent | mała blizna przy dolnej wardze po prawej stronie
Kuferek: 1 pkt z DA i 2 transmutacja; Domena: eliksiry Efekt łapania płomienia:2 (-10%) Wygląd figurki:J; 100% - 10% = 90%; figurka przypominająca jego ojca, a właściwie mężczyznę o nie wyraźniej twarzy;
Strach, koszmary i śmierć chwytały go w swoje szpony nie raz czy dwa, ale wiele razy. Mógłby powiedzieć, że przyzwyczaił się, ale czy piętnastolatek może to powiedzieć? Gdyby nie Blathin i Aoife, oddałby się ciemności, zachłysnąłby się szaleństwem, zniknąłby w murach rezydencji Dear, grając tylko posłuszną kukłę na rozkaz diabła. Chociaż przeszłość ma gorzko-cierpki smak to też są słodkie chwile. Wyspy Skye miejsce rodzinnego domu, tajemnic i cichego śmiechu; brawury, łgarstwa i zagrywek poniżej pasa — wszystko to kochał, jak i nienawidził, tworząc wspomnienia ze starszym rodzeństwem, jak i swoją ulubioną kuzynką z norweskich krain. Zgadza się z nią, bo nawet gdy mają odmienne zdania, zawsze jest coś, co sprawia, że potakują niczym bliźnięta, chociaż różnią się od siebie, nie tylko tak charakterystycznym wyglądem, lecz charakterem. Czy gdyby przyjrzeć się im bliżej można wyłapać rodzinne więzy? Czy wydaje się to niemożliwe? - Chyba mówisz o sobie. - Komentuje niedbale jej odpowiedź, wiedząc, że trzeba zdecydowanie uważać na podlaskie jedzenie, nie raz już się przekonał, że daje ono efekty, po których należałoby uciec na Wyspy Skye, chociażby na dziesięć lat, aby zamazać upokarzające zachowanie. Sam się o tym przekonał, na szczęście nikogo nie całując, ale jednak było mu głupio. Na chwile przygląda się ukradkiem Aoife, czyżby wiedziała, odrobinę za dużo o tym, co wyprawiał na polu pełnym rzepaku, a może to ona pragnęła coś przed nim ukryć? Nie wnika w to, bo zaraz podchodzi on; wysoki elegant, z akcentem odbiegającym bardzo daleko od szkockiego — obcy. Ślizgon dojada ser koryciński z godnością, nie krzywiąc się ani odrobiny, wyjmuje chusteczkę, wyciera ręce. - Uważaj, bo się sparzysz. - Mruży oczy, spojrzeniem prześlizgując się po chłopaku, który wykonał właśnie tak odważny gest wobec Aoife, a na dodatek posłał mu to oceniające spojrzenie. Nie podoba mu się to, nie podoba mu się on. Postanawia jednak skupić wzrok tylko na Santo Notte, ignorując kuzynkę. - Gale Dear. - Wyciąga rękę odważnie w stronę gryffona, tym samym chcąc go sprawdzić, jakby od tego przywitania zależał następny krok, jaki postanowi uczynić panicz Dear. Spektakl jednak trwa. Władysław wkłada rękę do ognia, tego ślizgon się nie spodziewał. Wszystkiego, ale nie tego, skakania przez ognisko, tańczenie przy płomieniach, ale nie aktu okaleczenia; a jednak nic się nie dzieje, nie ma woni spalonego ciała, krzyków, a Polak dalej przemawia, tłumaczy; jak tworzyć figurki z ognia. Pewnym krokiem piętnastolatek o bladej twarzy szykuje się na swoją kolej, włożenia dłoni w płomienie, chociaż w środku dopada go strach, przerażenie, nawet jeśli Rębacz wyszedł tego bez szwanku to, co jeśli, z nim się tak nie stanie? Czego tak naprawdę się bał upokorzenia na oczach zebranych czy bólu, a może jednego drugiego; albo niczego. Może jego strach tkwił gdzie indziej w czymś pierwotnym i zapominanym. Nie ważne co czuje, co myśli, ważne jest to, co zrobi, a uciekać nie zamierza. Ostrożnie wkłada dłoń w ogień. Nie pali, gorąco jednak nadal bucha z ogniska, a jednocześnie nic się nie dzieje. Zaciska powoli pięść, tak jak nakazano, ale nie chwyta żaru, wątpliwości nasuwają się same, a wtedy ogień parzy. Chce się wycofać, a jednak trzyma rękę w płomieniach skazany na pomoc Władysława. Przytakuje, zaciskając usta w kreskę, musi mu się udać. Nie może pozwolić sobie na klęskę, zwłaszcza gdy wszyscy patrzą. Mały, całkowicie pomarańczowy płomień tylko tyle udaje mu się uchwycić. Sięga po różdżkę, tworząc figurkę, to już idzie mu zdecydowanie lepiej, z początku jego twór wydaje się dziwny, niekształtny. Powstaje człowiek, nie od razu przypominający kogoś konkretnego, ale widać, że z pewnością to nie dziecko, a osoba dorosła. Dlaczego go zrobił? Czy właśnie o nim myślał w tej chwili? O ojcu? Nie, ta figurka przypomina zwykłego mężczyznę, jego twarz nie ma wyraźniej twarzy, ale czy po konturach ciała, ktoś spostrzegawczy, znający Juliusa, mógłby zorientować się, że to on? Niekoniecznie, w końcu to tylko postacie stworzone z ognia, bez żadnego znaczenia.
Ostatnio zmieniony przez Gale O. Dear dnia Wto Lip 30 2024, 10:37, w całości zmieniany 1 raz
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Kuferek: 40 DA, 38 transmutacja Domena: DA Efekt łapania płomienia:1 + 1 = 2 Wygląd figurki:H + 2 literki = J - 1 literka = I - pochylony, nieco przygarbiony człowiek
- Jeśli dobrze rozumiem, to płomień ma nie przygasnąć, a strzelić ku górze - odpowiedział na uwagę Josha, nie mając najmniejszej ochoty na picie alkoholu, ale wiedział, że właśnie w ten sposób może wydobyć z ognia to, co było potrzebne. Przynajmniej tak sądził, chociaż całkowitej pewności mieć nie mógł. Prawdę mówiąc, nie wiedział w ogóle dokąd zmierzali z tym rytuałem, ale jednocześnie musiał przyznać, że panująca tutaj atmosfera była wręcz niesamowita, pochłaniała go, pożerała, tworząc coś niesamowicie fascynującego. Ognisko pośród ciemności, ciepła lipcowa noc pośród niczego, to wszystko miało w sobie tak wiele pierwotności i niesamowitego uroku, że nie był w stanie się temu oprzeć. Czuł coś na kształt melancholii i przyciągania, coś na kształt jakiegoś letniego szaleństwa, kiedy człowiek pije dużo wina, biega i kręci się dookoła własnej osi, śmiejąc się i upijając własnym istnieniem, zupełnie, jakby to była rzecz najlepsza na świecie. Było w tym coś niesamowitego, coś, co działało na niego o wiele bardziej niż inne przygody, więc na kolejne słowa Josha roześmiał się ciepło. - Ale jeśli spalisz sobie rękę, nie licz na to, że będę na nią dmuchał - zastrzegł, uśmiechając się lekko, by zaraz unieść brwi, gdy okazało się, że właśnie to mieli zrobić. Wsadzić rękę w ogień, spróbować go złapać, sięgnąć, objąć, wydobyć. Brzmiało to co najmniej szaleńczo, jakby nie do końca właściwie, a jednocześnie wydawało się właśnie takie, jak być powinno, jakby było jedynie dopełnieniem tego, co się tutaj działo. Chodziło o coś, co było magiczne i zmierzało w określoną stronę, choć oni jeszcze jej nie znali. Dlatego też Chris, śmiejąc się cicho, zrobił to, czego od niego oczekiwano i chociaż początkowo nie czuł bólu, nie był w stanie uchwycić płomienia, o jakim była mowa. Może się przez to zniechęcił, a może zaniepokoił, ale zaczęło do niego docierać pieczenie i czarodziej prowadzący rytuał prędko do niego doskoczył, by mu pomóc. Płomień, jaki udało mu się wydobyć, był bardziej pomarańczowy, niż jakikolwiek inny, i nie sprawiał wrażenia, jakby zamierzał go słuchać. Chris nie chciał się jednak poddawać, skoro trzymał w rękach coś, co zdawało się niemożliwe, skoro miał coś, co wydawało się snem. Dlatego też prędko przystąpił do działania, wydobywając z płomienia człowieka. Tworzył kształt naprawdę skrupulatnie, starając się nadać mu jak najbardziej ludzkie cechy, choć widział jego krzywiznę i nim zdołał sobie z tym poradzić, płomień zastygł, lekko pochylony, jakby zgarbiony. - Trochę parzy - mruknął do Josha.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Marcella Hudson
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.67 m
C. szczególne : piegi na całej twarzy, gęste brwi, rumiane policzki i pomalowane usta
Kuferek: 5 DA i 10 transmutacja Domena: ONMS Efekt łapania płomienia:1 (-10%) Wygląd figurki:A - 10% = 0%, chyba nic XD, ale Marcella próbowała stworzyć figurkę dziecka;
Przykre i smutne rzeczy są częścią życia i czasami nie da się po prostu o tym zapomnieć; niektórzy staczali się w paszcze szaleństwa, inni w objęcia śmierci, a jeszcze inni po prostu nie wpadali w mroczną otchłań, do tych ostatnich należała Marcella. Wydawało się, że ona skacze przez czarne materie niczym rusałka albo duszek powietrza. Może faktycznie Jenna miała racje, że to powietrze jest jej żywiołem. - A powinny być. Duże wróżki byłyby fajniejsze, nie żeby te małe nie były. - Poprawia rudę włosy, które właściwie nie wymagają niczego innego, jak czułego dotyku. - Myślałam bardziej że woda jest moim żywiołem, ale może faktycznie to powietrze. Myślisz, że mogę mieć dwa żywioły? Co do latania to Sasia odkryła we mnie ten talent, nigdy za bardzo nie zastanawiałam się nad szybowaniem w przestworzach, zresztą Ty też Jenna świetnie latasz. Pewnie za kilka lat będziesz zawodowo grała w Quidditcha, zastanawiałaś się nad tym? Jesteś świetna, sama Sasia widziała w tobie potencjał. W końcu miała oko nie tylko do sztuki w galerii Swansea'ów, szkoda, że już skończyła szkołę. - Wygładza sukienkę, którą specjalnie założyła na taką uroczystość, w końcu szkoda tak by było chodzić w samych szortach i koszulkach, skoro w kufrze miało się takie piękne ubrania. - Pierwszy raz? Hmm... Myślę, że na placu zabaw z Danielem Jenkinsem, to był krótki pocałunek, chłopiec był w szoku, ale chyba to się nie liczy taki prawdziwy pocałunek, to był z Georgią Brown, jak miałyśmy po dwanaście lat, obśliniłyśmy się jak dwa morskie żółwie. - Zaśmiała się, nadal nie mogąc uwierzyć, że całowanie nie wyglądało jak z filmów romantycznych, a może chodziło po poznanie kogoś wyjątkowego, gdzie czuło się te motylki w brzuchu, ale Marcella uważała, że zawsze czuła te kolorowe owady w jelitach, były jak ekscytacja po żelkach z dużą ilością słodkiego nadzienia, może chodziło o jakieś inne motyle? - Prawda. Wiesz, wydaje mi się, że chłopcy są bardziej nieśmiali w tych kwestiach, zwłaszcza ci młodsi, potem na starszych trzeba uważać, bo wszędzie się spieszą i nie lubią się całować. Masz jeszcze dużo czasu, najlepiej się z tym nie spieszyć i poczekać na kogoś wyjątkowego. - Pozwala Jennie zatrzymać błyszczyk, ma przecież ich tak dużo w różnych smakach. Rzucanie jedzenia w ogień jest całkiem fajne tak jak zjedzenie go. Przyjemne dreszcze rozchodzą się po ciele, magia pobudzona zostaje w marcellinowej krwi, a krukonka robi piruet, pozwalając, aby sukienka falowała. Zatrzymuje się, przyglądając się Jennie. - Tak czuje. - Wyrywa jej się, chociaż nie widzi Swarożyca, to pewnie Hastings ma na myśli te przyjemne dreszcze. - Gdzie on jest? - Zaciekawiona rozgląda się w pobliżu młodszej koleżanki, ale jedynie co czuje to buzującą magię w sobie. - Interesujące. - Komentuje, zaglądając jeszcze do kubka Jenny, za nim ta dopiła go do dna. Rytuał jednak się nie kończy, a właśnie to dopiero początek. Władek wkłada rękę w płomienie i dzieje się prawdziwa magia — nie krzyczy, nie parzy go; jest to takie niesamowite, że Marcella wyrywa się, aby spróbować pierwsza. - Patrz Jenna, będziemy wkładać ręce w ognisko! - Już biegnie, bez zastanowienia wkłada dłoń w ogień i chociaż ją nic nie parzy, a pięść, którą zaciska raz za razem, również nie może pochwycić ognia, jest trochę zawiedziona. Na szczęście pan Władek to pomocny człowiek i kiedy ją zachęca do pracy na małym pomarańczowym ogniu, zdaje się to równie ciężkie co poprzednia czynność. Chce stworzyć małego ludzika, słodkie dziecko, ale ogień co chwile się rozpada, jakby w ogóle jej nie słuchał. - Hmmm...- Mruczy pod nosem, zerkając w stronę Jenny, może jej idzie lepiej? W końcu sam Swarożyc jej się objawił, nawet jeśli tylko za pomocą miodu pitnego, z pewnością było to ciekawe doświadczenie.
Kuferek: DA: 0 Transmutacja: 15 Domena: Transmutacja Efekt łapania płomienia:4 - 1(poprzedni etap) = 3 Wygląd figurki: I - 90% + 10% (w pierwszym etapie było 5) = 100%
Widziała, jak chłopak zesztywniał w zetknięciu z jej bardzo bezpośrednim zachowaniem. Za to sprzedała sobie mentalnego kopa w tyłek. Wciąż zapominała o tym, że nie każdy lubił taki sposób bycia, jaki ona na co dzień sobą reprezentowała. I nie ma w tym nic złego, każdy z nich był inny i wyjątkowy na swój własny sposób. Tyle że Imogen czasami zapominała, jakie są granice odpowiedniego zachowania w towarzystwie innych ludzi jakimś dziwnym trafem przekonana, że wszyscy mieli dokładnie takie same granice, jak i ona. A to przecież błąd. - Nie, to ja przepraszam, nie powinnam tak się zachowywać - odpowiedziała, kładąc dłoń na swoim sercu. Niemniej, zrozumiała swój błąd, co było najważniejsze i dzięki temu mogła uniknąć niezręcznych sytuacji w przyszłości. Uśmiechnęła się uroczo, kiedy to Nico skomentował jej wygląd. Sam też prezentowała się bardzo przystojnie, co nie umknęło uwadze dziewczyny. Sama z zainteresowaniem rozglądała się wokół, podziwiając całą scenerię, której stała się częścią. Nie miała takich odczuć jak Nicholas, jakoby Swarożyc był wokół nich, toteż nawet nie wiedziała, w jaki sposób powinna to skomentować. - Wiesz co, widzę, że coś zaczyna się dziać wokół ogniska. Podejdziemy? - zaproponowała i kiedy chłopak przystał na tę propozycję, to ruszyła powoli w tamtą stronę. Obserwowała, jak Władysław zaczyna formować jakiś kształt z niebieskiego ognia z nieskrywaną fascynacją. Wyglądało to tak magicznie jak niewiele rzeczy, które do tej pory w życiu widziała, a przecież pochodziła ze świata pełnego cudów! Tymczasem rzeźbienie w ogniu wydawało jej się czymś tak nienaturalnym, jak to tylko możliwe. - Chciałbyś też spróbować? - zapytała, zerkając na Nico. W jej oczach na pewno można było dostrzec nieskrywaną niczym fascynację tym zjawiskiem i chęć przetestowania swoich umiejętności. Chwilę później Imogen podeszła do ogniska i wyciągnęła z niego ogień. Zaczęła był ciepły, choć nie parzył jej dłoni i wiedziała, że musi się pospieszyć. Niedługo później miała w rękach figurkę, która idealnie przypominała człowieka. Kto by się spodziewał, że miała takie zdolności artystyczne?
Kuferek: 11 DA i 0 transmutacja Domena: Uzdrawianie Efekt łapania płomienia:4 Wygląd figurki:G (za k6 w pierwszym etapie) -> I - (dwie lewe różdżki) = H - 80%; młodzieniec bez ręki;
Obserwowała kuzyna jakiś czas, popijając bimber, ale nie zagadywała, kiedy tak skupił się na pracy nad ogniem, aż w końcu przyszła jej kolej, wstrzymała oddech, podchodząc do ognia i wkładając w niego dłoń. To nie tak, że się bała, było to takie absurdalne, a zarazem interesujące, że z wrażenia nie mogła zaczerpnąć powietrza. Chociaż wiele w życiu widziała, jako czarownica pochodząca z rodziny magicznej to zawsze wrażliwa na niuanse tego świata, nie mogła przejść obok żadnego doświadczenia obojętnie. Nie rozumiała, jak mogli lepić z ognia ludzi, ale kiedy przyglądała się, jak inni to robią, była pewna, że ognisko jest jakimś plastycznym materiałem, dlatego nie zdziwiła się, że płomień w dotyku przypominał aksamitne, gorące kawałki materiału. Barwa jego wahała się pomiędzy niebieską i pomarańczową, dlatego Sierra szybko zorientowała się, że nie ma za wiele czasu. Sięgnęła po różdżkę, obawiając się, że nie pójdzie jej to najlepiej. W końcu transmutacja nie była jej mocną dziedziną, a jednak figurka sama się formowała, chociaż mimo tego, że straciła rękę to człowiek, a raczej młodzieniec, który wyszedł spod jej magii, wyglądał całkiem, całkiem dobrze.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Kuferek: 26pkt. z DA i 15pkt. z transmutacji Domena: zielarstwo Efekt łapania płomienia:6 - 1 (pierwszy etap) = 5 Wygląd figurki:A -> A - 3 literki (pierwszy etap i cecha eventowa) = A
Sztywno bo sztywno, ale dała się uściskać Gwen. Nie była fanką takich gestów, ale od niektórych była w stanie je znieść. Gdyby Fred wyleciał z równie szalonym pomysłem, pewnie już smażyłby się na skwarkę w świętym ogniu, ale na szczęście poślizgnął się chyba na kałuży oleju i jakaś kapka wleciała mu do łba, bo nie porywał się na nic takiego. -Widzę wszyscy tutaj dostają szału na punkcie łapania dzikiej zwierzyny. - Odpowiedziała z gorzkim uśmiechem na komentarz w sprawie łapania Shercliffe`a. Usiadła tak, by to Gwen znalazła się pomiędzy nią, a czarodziejem. Dla bezpieczeństwa wszystkich, tak było najlepiej i chyba tylko mistrzyni magicznej kuchni nie sądziła w ten sposób. Miała już zapytać przyjaciółki o pewną ważną sprawę, gdy niespodziewanie kolejna osoba dosiadła się do tego grona. Irv zmierzyła mężczyznę wzrokiem, a jej rysy złagodniały, gdy tak kulturalnie się jej przedstawił. Posłała nawet Fredowi spojrzenie w stylu "widzisz, od tego się nie umiera.", po czym podała Baxterowi dłoń. -Irvette de Guise. Bardzo mi miło. - Uśmiechnęła się nawet prawie szczerze, co jak na nią w tym miejscu, było czymś niespotykanym. -Doprawdy. Słyszałam, że w tym okresie Źrebię wyjątkowo mocno odznacza się na niebie. - Wskazała jedną z konstelacji, która faktycznie emanowała dziś mocnym blaskiem. Nie mogła powiedzieć, że była wielką fanką astronomii i na co dzień raczej nie siedziała z nosem w mapach nieba, ale był to dobry sposób, by ignorować obecność swojego współmodela. Gdy podzielili się już jedzeniem z ogniem, przyszedł czas na dalszy etap rytuału. Ruda niepewnie spojrzała na płomienie, w które miała wsadzić dłoń. Nie chciała wyobrażać sobie nawet, jak okropnie wyglądałyby jej ręce, poparzone ogniem. Skoro jednak już rozpoczęła ten obrządek, musiała go skończyć. Udało jej się nawet znaleźć w tym pewną metaforę jej obecnej sytuacji życiowej, bo czy w pewnym sensie nie pchała się prosto w ogromne niebezpieczeństwo? Owszem, tak właśnie było. Nie rozglądając się więc na boki, wsadziła dłoń w płomienie i ze zdziwieniem uznała, że nie czuje bólu. Właściwie to niewiele czuła. Miała wrażenie, że żywioł przybrał zupełnie inną postać i energię. Przymknęła oczy pozwalając, by ta energią ją wypełniła i pokierowała, a chwilę później, rudowłosa już wyciągała dłoń z płomieni. Oczy kobiety rozszerzyły się z zachwytu, gdy żywy, niebieski ogień tańczył na jej dłoni, współgrając z jej istotą. Zapatrzyła się w niego na tyle, że zapomniała o lepieniu figurki. Dopiero po chwili wróciła do rzeczywistości, zabierając się za część artystyczną, ale ta niestety nie szła jej już wcale dobrze. Figurka zdawała się być krucha i koślawa, jakby sam ciężar spojrzenia był w stanie ją rozbić na cząsteczki.
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kuferek: 48pkt. z DA i 110pkt. z transmutacji Domena: eliksiry Efekt łapania płomienia:6 - 1 = 5 Wygląd figurki:I - 3 literki = F = 60% (figurka kształtnej, długowłosej kobiety, w tanecznej pozie)
Gdyby przyjechał do Polski i nie zobaczył tej rudej czupryny, zdecydowanie by się zawiódł. Zbyt mało czasu spędzali razem ostatnio i trzeba było to nadrobić. Szczególnie, że wokół było tyle pięknych jezior, w których możliwe, że jeszcze nie lądowała. Nie był jednak chamem, który od razu wrzucał kobietę do wody jak jakiś troglodyta. O nie, najpierw musiał sprzedać jej tani tekst na podryw, który był cięższy do wymówienia dla niego, niż jakiekolwiek miłe słowa w kierunku Diaza. -Uczciwa wymiana. Wchodzę w to. - Przystał na propozycję, bo o ile placek był smaczny, to bimbru i różańca Max nigdy nie odmawiał. -Mocny jak Avada Voldiego. - Wykrzywił mordę, gdy przełknął napitek. Nie pamiętał, kiedy ostatnio pił coś z takim woltażem. Pewnie nie powinien w ogóle, ale przecież był na wakacjach i trzeba było spróbować lokalnych specjałów. -Cóż, zapytam kogoś bardziej ogarniętego. - Wzruszył ramionami, mając jednak zamiar jeszcze tego placka posmakować. Resztę swojego oddał Oli i czekał na dalszą część rytuału, bo jak miał być szczery, na razie nie był wcale po wrażeniem. -Podryw na kasztana? Masz moją pełną uwagę. Musimy się umówić w jakiś bardziej sprzyjających okolicznościach. - Oczka mu się zaświeciły, bo już wyczuwał, że to nic normalnego nie będzie. -Chyba, że to powiedzenie lasce, że jest pięknie okrąglutka jak kasztan, to nie wiem, czy jest to efektywny podryw. - Zaśmiał się zaraz, wyobrażając sobie ile plaskaczy by dostał za podobne teksty. Tak, laski uwielbiały być nazywane okrągłymi, nie ma co. W końcu przyszedł czas działania. Słowa Wodzireja ani trochę Maxa nie uszczęśliwiły. Miał złe stosunki z ogniem i wkładanie w niego łapy nie było czymś, co zazwyczaj robił. Bał się patrzeć w te płomienie dłużej, by nie wróciły dawne koszmary, ale chęć bólu i poczucie, że może to być pewna pokuta za stare grzechy sprawiły, że ani się obejrzał, już jego palce znikały w językach ognia. Chłopak trząsł się lekko ze strachu i pobladł mimowolnie, ale te objawy ustały, gdy zdał sobie sprawę, że nie czuje ani temperatury, ani bólu. Wyjął rękę z ognia i zdziwił się jeszcze bardziej, gdy zauważył, że trzymał w garści żywy, niebieski płomień. -O kurwa. Jestem jakimś jebanym X-manem. - Skomentował od razu, przyglądając się temu zjawisku. Z tego co widział wokół, tylko jedna osoba do tej pory uzyskała podobny efekt. -Czas wyczarować ogniste dzieło sztuki. Co będziesz rzeźbić? - Zapytał Oli, patrząc czy ona też dzierżyła niebieski płomień na dłoni. Zabrał się więc do czynienia czarów i już po chwili, jego płomień zaczął przypominać kształtną czarownicę, tańczącą wraz z ruchami ognia. Co prawda dzieło sztuki to to jednak nie było, ale i tak na chłopaku robiło wrażenie, że takie cuda jest w stanie jakkolwiek stworzyć. Może nie taki zły ten ogień, jak się Maxowi wydawało.
Gdyby mogła, zastrzygłaby uszami, słysząc, że miał jej do przekazania coś potencjalnie poważnego. Była ciekawa, chciała wiedzieć, ale czuła też pewien niepokój, niepewna, czy ich definicje powagi się ze sobą pokrywały. Nie zostawało więc chyba nic innego, jak cierpliwość i zaufanie, że cokolwiek to będzie, nie zmieni między nimi zbyt wiele. — Uważaj, zabrzmiało prawie tak, jakby mój urok na Ciebie nie działał. Musiałabym się wtedy obrazić. Utrzymywanie powagi nie było, jak widać, jej mocną stroną, nie w sytuacjach, które nie były podbramkowe, a wręcz przeciwnie, sprzyjające relaksowi. Bo tak, ona również czuła się swobodnie. Zaraz jednak trochę spoważniała, bo nie chciała, żeby poczuł, że jego słowa przeszły bez echa. Że były bez znaczenia, kiedy znaczenie miały olbrzymie. Przyjęła je jednak bez słowa, postanawiając poddać je przynajmniej wstępnej obróbce myśli, nim jakoś je skomentuje. A może wcale nie wymagały komentarza, doskonałe w takiej formie, w jakiej zostały jej przedstawione i niewymagające głębszego drążenia. Na dźwięk swojego imienia westchnęła ciężko, trochę teatralnie, chyba ostatecznie godząc się z tym, że nigdy nie skłoni go do przyznania jej racji. Może niepotrzebnie potrzebowała mieć ją na własność, dostać od niego bezpośrednie potwierdzenie, że widział rzeczy, które były przecież oczywiste. Musiałby być ślepy, by nie widzieć tej niezręczności, głuchy, by nie słyszeć, jak wybrzmiewała czasem w ich głosach i zupełnie pozbawiony wrażliwości, by nie czuć tego samego. Przecież znała go wystarczająco dobrze, że całym sobą był zaprzeczeniem tych cech. A on ją, by znać jej niecierpliwość. Gryfoni mieli to do siebie, że sytuacje co najmniej niebezpieczne nie bardzo ich zrażały. Może nie wszyscy Gryfoni, ale ten konkretny okaz, który Ced złapał właśnie za rękę, miał tendencję do przejawiania tego typu zachowań. Uśmiechnęła się więc, po pierwsze na ten gest, na który automatycznie zareagowała mocniejszym zaciśnięciem palców, a po drugie na słowa, które chyba świadczyły o wewnętrznym rozdarciu. — Dasz się kiedykolwiek namówić na coś głupiego? — rzuciła z powątpiewaniem, a jednak zerkając na niego z ciekawością. Nie rzucała mu wyzwania, nie chciała, by miało to taki wydźwięk. Od wyzwań miała głównie Trevora i nigdy nie wymagała, by i Ced pełnił tę rolę. Istniały jednak szaleństwa, które to właśnie z nim, nie z Krukonem, miała chęć przeżywać. Niektóre bardzo konkretne, inne raczej losowe, istniejące tylko po to, by razem czuć, że się żyje. — Nie kusi Cię to? Robienie głupich rzeczy. Może nie takich jak kradzież, ale, hm — chciała mu coś przekazać i wiedziała nawet co, ale nie była pewna jakich użyć słów. Zagryzła więc na moment wargę, próbując wymyślić coś, co nie zabrzmi źle. — Kiedy, jak nie teraz? Nawet Puchoni zasługują na trochę lekkomyślności.
Kuferek: 8 i 5 Domena: zaklęcia i opcm Efekt łapania płomienia:6 - 1 = 5 Wygląd figurki:F + 2 litery = H (80%)
Krótka chwila i jedna nuta jej wypowiedzi sprawia, że przekrzywia głowę na bok i przymruża lekko oczy. To może znaczyć wszystko, a może znaczyć również nic. Zwykłe pół-przymknięcie powiek kiedy łuna światła rozświetla połowę jego twarzy, a refleksy języków ognia odbijają się na jego profilu i rozpoczyna się na nim taniec gry światła i cieni. Jasne tęczówki przechodzą wtedy ze swoich łagodnych odcieni gwałtownie w mroczniejsze tony i tylko cichy, pełen zaangażowania w wypowiedź głos, sprawia, że słowa brzmią nieinwazyjnie: — Albo postarać się bardziej. To tylko chwila, ulotna, krótka, w której odwaga przejmuje kontrolę nad tym, co mówi, serce przyśpiesza, a on patrzy jej prosto w oczy i… nie spuszcza spojrzenia. Ostatecznie jednak jego usta wykrzywiają się na krótko i kaskada rzęs zakrywa ten przelotny, pełen wyzwania błysk w oku. Widać, jak pierś Ceda unosi się w jednym głębszym, ale powolnym harmonijnym oddechu, a potem opada, a razem z końcówką oddechu, puchon rozluźnia ramiona i porywa go milczenie. Słychać tylko jak przemieszczają się z jednego punktu do drugiego, aż w końcu stają przed ogniem. Rytuał sobie, oni sobie. Myśli Ceda nie mają odbicia na jego twarzy, ale gdyby gesty potrafiły emanować słowami, jego ruchy byłyby spokojną, nie głośną melodią. Każdy jego ruch był niewymuszony, niepośpieszony, spójny w jednym celu. Zanim wyciąga dłoń do ognia, długo się w niego wpatruje, wydaje się jakby nawet głębokość i czas oddechów dopasowywał do trzaskającego ognia, tak, że te wydają się teraz trochę płytsze i nierówne, jak w nierówne spirale układał się płomień. Oczy pozostawia otwarte, kiedy w końcu palcami zanurza się w niebieskim płomyku i dotyka “źródła”. To jest zaskakująco zimne, nie parzy dłoni, układa się w niej początkowo w bezkształtnej masie, zanim w końcu nabiera pełnej formy. Najpierw wyłania się tułów. Bliźniaczo podobny do jego własnego, pochylony do niego, w lustrzanym odbiciu, potem wyciągnięta przed siebie dłoń. Włosy, ułożone w te same łagodne fale. Ced już wie, co tam zobaczy, dlatego nie pokazuje jej pełnej formy, wyciąga ją z ognia i chowa za swoim udem. Wzrokiem odnajduje jej oczy i na nich się skupia. Byle dalej od kształtnej, humanoidalnej, prawie perfekcyjnie oddanej figury jego samego. Z jedną tylko różnicą… o której jak zawsze nie chce mówić. I nie musi. Jej aura go uspokaja. Nawet teraz, kiedy coś jej nie wychodzi, wygląda na poruszoną chwilą, ale też czymś więcej. Czymś, co odbija się w machinalnym zaciśnięciu palców na jego drugiej dłoni, w której dalej zamyka jej palce, a teraz przekręca ich dłonie i układa je na swoim kolanie. Może dla Holly to jeszcze nie szaleństwo, ale dla niego to czysta wariacja. Serce tłucze mu się w piersi, kiedy obok ciepła swojej dłoni, czuje jej, tak blisko, na własnej nodze, ale wie, że na gryfońskie standardy, to mało. — Kusi… dużo głupich pokus. W tym momencie nawet potrafiłby kilka wymienić. Patrzy na ich dłonie i w zastanowieniu bawi się, kciukiem rysuje kółka na jej skórze, rozważa, czy takie głupie rzeczy też może mieć na myśli, jak te, które teraz chodzą mu po głowie. — To, że tu jesteśmy bez Trevora, jest trochę lekkomyślne – zauważa, przekręcajac w końcu do niej głowę. Jego spojrzenie jest skupione i szczere, kiedy na nią patrzy, ale także pełne zawahania i nuty zapytania, kiedy dodaje: — Nie jest? Czy to tylko jemu tak się wydaje, w jak niebezpieczne, nieznane struny ostatnio uderzają? Każdym spojrzeniem, słowem, wyzwaniem, które z boku nie znaczy nic, ale między nimi – bardzo wiele. Nie tak wyglądała ich znajomość przez sześć lat, ale tak zaczyna wyglądać teraz. Jak coś nieznanego, zakazanego, ekscytującego, przerażającego, pełnego napięcia. Nawet jej spojrzenie niosło spokój i grozę, niewinność i pragnienie… czegoś. — Chciałbym kiedyś wziąć udział w Therii. Brzmi to skrajnie nierozsądnie, ale nawet nie w połowie tak nierozsądnie jak to, jak skraca dystans między nimi, odejmuje dłoń od jej palców i układa ją na jej karku, szuka jej spojrzenia, kiedy zdradza kolejne plany. — Chciałbym… – wyraźnie drga mu grdyka przed kolejną wypowiedzią, którą jednak przerywa skok i trzask języka ognia, a on na chwilę gubi swoją uwagę, ucieka spojrzeniem w tamtym kierunku. Kiedy wraca nim do niej, przez jego usta przebiega cień tylko uśmiechu, zanim kończy — … wiedzieć, jakie głupstwa Tobie chodzą po głowie.