Droga na pole rzepaku wiedzie prosto z grodu - jest długa i szeroka, choć z wioski idzie się tu stosunkowo krótko. Gdzieniegdzie koło niej znajdują się drzewa - brzozy, lipy i jodły. No i oczywiście gdzie okiem nie sięgnąć - rośnie tu rzepak. Miejscami wydeptany, ale wciąż bardzo urokliwy - złote pole przykuwa uwagę, ale jest i pewien szkopuł. Rolnik, który się nim opiekuje jest niezwykle uważny.
W tej lokacji obowiązuje rzut kością literową. Jeśli wypadła samogłoska tutejszy rolnik, pan Eugeniusz przyuważa cię przechadzającego się koło pola. Czy robiłeś sobie w nim zdjęcia (przy okazji je tratując), czy nie - jest wściekły. Możesz uciekać albo stawić mu czoła, co robisz?
Gale O. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : szkocki akcent | mała blizna przy dolnej wardze po prawej stronie
D - Majki Jak wieść gminna niesie, majki uwielbiają hulanki i swawole, tańcząc nocą bez opamiętania. Wydają jednak z siebie odgłosy przypominające koci płacz i uwielbiają w ten sposób denerwować i rozpraszać napotykanych ludzi. Jeśli spotkasz je nocą - zaproszą cię do zabawy, porwą w swój krąg i nie pozwolą ci nawet na chwilę odsapnąć, wprawiając się w szalony nastrój, będziesz gotów zrobić coś, czego normalnie byś nie zrobił! Jeśli spotkasz je za dnia - nauczą cię kociej muzyki, a ty do końca wątku będziesz miał niesamowitą ochotę głośno miauczeć.
Strach go obleciał, kiedy tylko spogląda na biesy, które dzisiaj mu towarzyszą. Nie, jeszcze się nie przyzwyczaił do tych stworów, chodzących za nim, chociaż Świetle był całkiem przyjemnym towarzyszem to jednak, stojące przed nim szczupłe dzieci o długich, nigdy nieobcinanych włosach z kocimi wąsami? Tego nie jest pewien, ale to nie jest ważne, a bardziej to, że to dzieci, a on ich nie lubi; są głośne, smarkate i sprawiają problemy. Majki jawią mu się jako ewidentny problem, a chce przecież zjeść sobie kiełbaskę w spokoju. Za nim udaje mu się skonsumować posiłek i wyrwać z hulanczej zabawy przy ognisku, dyszy już jak bies to znaczy pies. Nie czeka dłużej na to, aż Majaki znowu porwą go do zabawy i ucieka, jak wariat, tak się czuje dziwnie, jakby właśnie dawał nogę z oddziału zamkniętego dla obłąkanych św. Munga. W ramach dziwnego szaleństwa sięga jeszcze po smakowitą kiełbaskę, a nawet dwie odpowiednio przypieczona z musztardą i gna przed siebie w noc. Wieczór jest ciepły i przyjemny, może nawet duszny. W końcu na podlasiu grzeje jak w piekle. Dear wie, że te biesy coś mu zrobiły, czuje się jakoś dziwnie. Ma nadzieje, że zaraz mu nie odbije. Zwalniając kroku, postanawia zjeść na spokojnie swoją tłustą kolację, która niesie przyjemną woń po polu rzepakowym. Wie, że nie jest tu sam i kręci się tu jakiś tutejszy rolnik, pan Eugeniusz. Chyba pilnuje tego pola dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Kolejny gryz kiełbaski z musztardą daje mu do zrozumienia, że nie jest to wybitne połączenie, ale jakieś takie dające energie do tego, aby... nasrać panu Eugeniuszowi w pole rzepakowe. Przechodzi Gale'owi to na myśl, jakby jakaś jego nieznana jeszcze jemu część osobowości, chciała się wyrwać na wolność i zrobić rewoltę, albo co najmniej wdać się w awanturę z panem Eugeniuszem. Ślizgon widzi, że właśnie ktoś się do niego zbliża, ale w mroku nie od razu widać kto to, tak więc jest gotów na wszystko, z tłustą kiełbaską w ręku.
Pan Eugeniusz:F Bies:F - świetle; przerzut jednej dowolnej kostki
Osobą, która zmierzała w jego stronę, była Carly. Całkiem na dokładkę zadowolona z życia, bo udało jej się zdobyć całą miskę pełną słynnych pierogów z mięsem, pokrytych skwarkami, które pachniały tak obłędnie, że miała problem z tym, by od razu się na nie nie rzucić. Bo w tym wszystkim chodziło o to, by się potrawą rozkoszować, podziwiać, żeby sprawdzić, co się w niej dokładnie znajdowało. Miała już okazję sięgnąć po wersję z jagodami, ale ta nie przemówiła do jej podniebienia, jednak to, co miała teraz przed sobą, zdawało się wręcz emanować dobrocią. Była zachwycona masłem, które rozlewało się po pierogach, odnosiła wrażenie, że ich złociste ciasto jest idealnie ugotowane i przysmażone, była po prostu wniebowzięta z powodu różnorodności potraw, na jakie mogła tutaj trafić. I, jak widać, mogła w ten gorący letni wieczór trafić również na innego uczestnika wakacji, nie zdając sobie sprawy z tego, że biegała właśnie po granicy bardzo zakazanego pola. Było piękne, jednak nie słyszała nic na temat tego, że nie wolno było na nie wchodzić, a ona, jak to ona, lubiła się pchać nie tam, gdzie należało. Teraz zaś, dzierżąc widelec, który zwinęła razem z miską ze stołówki, zatrzymała się, by uśmiechnąć na widok Gale'a, dochodząc do wniosku, że wyglądali komicznie z tym jedzeniem, pośrodku niczego i nie wiadomo właściwie po co. Konstatacja ta spowodowała, że zrobiła się głodna, więc bez zastanowienia nabiła na widelec pierwszy z pierogów i wsunęła go do buzi, by zaraz wydać z siebie zachwycony pomruk, pełen niedowierzania, kiedy masło i mięso eksplodowało pełnią smaków w jej ustach. - Słuchaj, ja chyba z tych wakacji przywiozę więcej jedzenia, niż czegoś innego, chociaż pewnie jak je przemycę do Anglii, to już nie będzie takie dobre. Ale może jakbym zabrała stąd sadzonki odpowiednich roślin... To by się opłaciło? - zwróciła się do chłopaka, nieco bełkocząc z powodu pełnej buzi, ale zaraz przełknęła pieroga i uśmiechnęła się promiennie. - No, nie wiem, czy rzepak akurat bardzo by mi się przydał, ale powiedz, wygląda cudownie, nie? - dodała, machając ukradzionym widelcem w stronę pola, przy którym stali, jak dwa kołki w płocie.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Gale O. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : szkocki akcent | mała blizna przy dolnej wardze po prawej stronie
Jego oczy powoli wyłapują postać, wyłaniającą się z ciemności. Od razu ją poznaje. Dziewczynę od przemytu. Musiał przyznać, że nawet ją polubił, ale może dlatego, że nie da się nie lubić Scarlett Norwood. Tak do końca jej nie zna, jednak rozmowy z nią są całkiem ciekawe. Nawet jeśli mogło ich różnić wiele rzeczy. Puchonka nie jest sama, za nią zaraz pojawia się Świetle, Gale zna tego biesa. Pomocny duch, na każde skinienie, wyglądający jak świetliste, galaretowate meduzy. Od razu, kiedy tylko spojrzał, zobaczył swoje Majki. Dzieci o rozczochranych czuprynach zaraz to lecą do Świetla i skaczą, próbując złapać świetlistego stworka. Jeden z Majków podchodzi do niego, chwytając go za rękę, każe i Gale'owi dołączyć do ich zabawy. - Tylko zjem. - Ślizgon nie wie, dlaczego to właśnie powiedział, przecież nie zamierza wydurniać się przed Carly, on książę Slytherinu, młody dziedzic dearowskiego tronu, introwertyk o obliczu pełnym powagi i klasy. Ale jak to mawia się na Podlasiu, po kiełbasce z musztardą świruje się tak, że głowy lecą... Cokolwiek to oznacza, Dear wie jedno, że właśnie mu szajba odbija. - A jak zrobisz taką dobrą kiełbaskę. Przemycisz byklawca? Myślisz, że robią je z latających byków? - Machnął kawałkiem, zaraz to ją przełykając, usmarowaną w musztardzie. Ma jeszcze drugą, ale nie zdąża jej zjeść, bo Majki nie dają mu za wiele czasu. Ma się przyłączyć do zabawy i już! - Z ze zwierzętami będzie ciężko, a potem trzeba je zabić i przerobić na takie dobre jedzenie. - Mówi od czapy, ale po kiełbasie z musztardą w towarzystwie Majków, nie da się nie oszaleć. - Ale z roślinami, myślę, że opłacałoby się, chociaż za dużo zachodu. - Dodaje, wciskając Carly na talerz kiełbaskę. - Musisz spróbować... hmmm... Twoje pierogi ładnie pachną. Daj mi chwile. - I już skacze z Majkami, bujając się ze Świetle, który jednak trzyma się blisko Norwood. - A no, uważam... - Lekka zadyszka robi mu tu za towarzysza, bo tych wygibasach, nie przestając skakać. - Że jest super, co się robi z rzepaku? Olej? - Pyta, chociaż wie, a może nie do końca. Co go tam interesuje jakaś kulinaria, chociaż ta kiełbasa, no niebo w gębie.
Carly początkowo nie zwróciła uwagi na świetle. Była pewna, że coś koło niej lata, ale brała to początkowo za jakieś błyski światła, a może bardzo duże świetliki, które co prawda miałyby dziwny kształt, ale w tym świecie, w tym miejscu, wszystko wydawało jej się możliwe. Dopiero kiedy dziwne biesy towarzyszące Gale'owi zbliżyły się również do niej, zorientowała się, że latający koło niej galaretowaty demon, był najwyraźniej lokalnym mieszkańcem. Nie wiedziała zupełnie, po co się tutaj znalazł, ale musiała przyznać, że wspaniale wskazywał jej drogę, oświetlając okolicę, która prezentowała się czarownie nawet w nocy. Dziko, nieprzystępnie, ale dokładnie tak, jakby Carly tego chciała, gotowa do tego, żeby nurkować w uprawach i robić inne, równie szalone rzeczy. - Czym właściwie są te dzieci? Koty? Co to właściwie jest? - zapytała, kiedy Gale wcisnął jej kiełbasę, a ona musiała przełknąć kolejnego pieroga, jednocześnie kręcąc głową i wydając z siebie zadowolone pomruki, bo spożywany przez nią posiłek był wręcz zachwycający. Była ciekawa, z jakiej dokładnie mąki wyrabiano ciasto, jakie spożywała, bo było miękkie i nie czuła, by było gumowate, a to oznaczało, że ktoś doskonale znał się na swojej robocie. Kiełbaska również prezentowała się intrygująco, choć wydawało jej się, że została po prostu upieczona nad ogniem. Jednak, na pewno, miała również jakąś swoją tajemnicę. - Akurat przemycenie młodego byka nie byłoby takim problemem, ale musiałabym zdobyć dla niego również krowę, żeby mogły się rozmnażać. Albo po prostu zastąpiłabym to mięso, gdybym tylko dowiedziała się, z jakiej jest dokładnie części ciała. Czasami, mój drogi, czasami wystarczą nawet przyprawy! - wyjaśniła z wielką pewnością siebie, przyglądając się, jak Gale hasał z biesami, zerkając z zaciekawieniem na świetle, które zwyczajnie latało w jej pobliżu, zbliżając się, to oddalając. W stronę wioski, jak stwierdziła, zupełnie, jakby chciało wskazać jej drogę, którą, notabene, znała. Było to jednak bardzo miłe, więc uśmiechnęła się lekko, nie uciekając od tego galaretowatego biesa, by zaraz strzelić spojrzeniem w stronę Deara, uśmiechając się samym kącikiem ust, bo nie miał pojęcia, o co chodziło z pierogami. - Olej, ale też paszę dla zwierząt, no i rzepak przy okazji pomaga w wytwarzaniu miodu, bo pszczoły go uwielbiają, więc opcji jest wiele, ale wiesz, w sumie rzepak mamy u siebie. Trzeba znaleźć coś ciekawszego!
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Gale O. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : szkocki akcent | mała blizna przy dolnej wardze po prawej stronie
Skrępowanie to uczucie towarzyszy mu od najmłodszych lat, może dlatego teraz wszystkie hamulce puściły za pomocą kiełbasy i dziwnego biesa w postaci dzieci. Teraz tego tak nie odczuwa, ale wie, że gdy kolejny raz spotka Carly, zapadnie się pod ziemie ze wstydu, powinien bardziej się kontrolować, a nie poddać się mięsu w musztardzie i Majką. Nie ma jednak sobie tego za złe, nie w tej chwili. Rwie go energia pół dzieci pół kotów, a także awanturniczy smak musztardy — czyste szaleństwo. - Miauuki, to znaczy majaki, a nie Majki. Podobno za dnia uczą kociej muzyki, a w nocy chcą mnie zamordować. - Dodaje już lekko zdyszany, aż w końcu opiera ręce o kolana, musi zrobić sobie przerwę. - Ciągle chcą, żebym się z nimi bawił. - W końcu, kiedy łapie oddech, spogląda na tańczące dzieci. - Hmm... Wyglądają jak dzieci tylko z kocimi wąsami? Czekaj. - Przygląda się jednemu z nich, obserwując twarz biesa z kilku centymetrów, kiedy ten mu pozwala, na chwile się zatrzymując. - Nie jesz? - Właściwie to Gale nie czeka na odpowiedź zwrotną i sięga po kiełbasę, nie chcąc, aby się zmarnowała. Odpowiednio przypieczona robi wrażenie, ale to chyba w tej musztardzie kryje się szaleństwo. Normalnie książę Slytherinu nie zachowywałby się jak sołtys Wiesław, ale ta noc jest i tak dziwna. - No tak, zapominam, że to Ty jesteś geniuszem kulinarnym. - Za nim powstrzymuje się od wypowiedzenia tego zdania, już samo popłynęło. Ma gadane i pomyśleć, że nawet po miodzie pitnym posiadał jakieś hamulce. Na pewno tyle nie paplał! - Olej. Właśnie! - Mówi to, wyrzucając ręce do góry po dojedzeniu śląskiej kiełbaski i zaczepieniu przez jednego z Majków. - Skoro robi się z tego olej to... czy jakby podpalić to pole pełne rzepaku, poszłoby to tak ładnie z dymem? - Naśladuje wielki wybuch, nie przejmując się tym, że kręci się tu pan Eugeniusz, który pilnuje tego miejsca bardziej niż swoich dzieci, jeśli takowe ma. Gdyby to tylko usłyszał... Ślizgon i puchonka zmuszeni zostaliby to spalenia tego kalorycznego posiłku bardzo szybko, chyba że ukryliby się w rzepaku.
Musiała przyznać, że nie znała Gale od tej strony i zaczęła się nawet zastanawiać, ile już zdążył wypić. Bo nie wyobrażała sobie tak do końca, żeby cokolwiek innego mogło w ten sposób podziałać na małomównego Ślizgona. Aczkolwiek, gdyby miała być szczera, odnosiła wrażenie, że on również nie do końca był poważny i mogłaby z nim konie kraść, gdyby tylko ostatecznie ustalili, co dokładnie jest im potrzebne. Na razie jednak jadła spokojnie pierogi, rozkoszując się roztopionym masłem, które być może ciekło jej po brodzie, rozkoszując się gładkością ciasta i wyrazistością mięsa, jakie dawały jej niesamowicie wiele sił. Sądziła, że wynikało to z prostego powodu, iż była głodna - co było stanem naturalnym - i właśnie zaspokajała swoją potrzebę. - Kocie dzieci. Ja nie wiem, co oni tutaj mają w głowach, że takie coś tutaj żyje... Aua, nie popychajcie mnie! - powiedziała, przerywając, gdy majki ruszyły się w stronę Gale'a spychając ją zdecydowanie bliżej pola, a świetle zawirowało nad nią, by przesunąć się na ścieżkę, na jakiej wcześniej stała, oświetlając ją wyraźnie, dając jej tym samym do zrozumienia, że powinna wrócić tam jak najszybciej i skończyć się wygłupiać. Zrobiła więc krok w odpowiednią stronę, nie chcąc denerwować biesa, nawet mu się skłoniła z wdzięcznością, starając się przetrwać między szalejącymi majkami, Galem, polem i jakimiś oczekiwaniami względem czegoś, o czym nawet nie miała pojęcia. Bo właściwie nie miała pojęcia, co się tutaj dzieje, jedynie śmiała się z tego, co robił Ślizgon. - Eee, hm, ha. Dobre pytanie? W sumie to nie wiem, ale skoro jest rośliną oleistą, to pewnie zamieniłoby się w całkiem ładną pochodnię, a na dokładkę byłby problem z ugaszeniem tego pola, ale jestem pewna, że ktoś tego pilnuje albo nawet obłożył to miejsce jakimiś czarami i spalisz sobie twarz, a nie wybuchniesz rzepak - stwierdziła, nabijając na widelec kolejnego pieroga, którym zaczęła wymachiwać w powietrzu dla podkreślenia tych słów.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Gale O. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : szkocki akcent | mała blizna przy dolnej wardze po prawej stronie
Ma wrażenie, że musztarda go puszcza. Nadal wydaje mu się, że ma dużo energii. Dziwnie się czuje, jakby schodziły z niego jakieś nielegalne substancje, osobiście wolał mieć w krwi procenty, zwłaszcza te, po których nie ma się kaca, a którymi Lockie przełamał jego bariery w tej kwestii, może odrobinę za wcześnie, jak na prawie szesnastoletniego chłopaka. Ma wrażenie, że Norwood po tym, co on tu odwala na polu rzepaku, nie spojrzy na niego tak jak na początku, dokładnie nie wie jak, chociaż sama wcale Carly nie należy do poważnych dziewczyn, takich jak jego kandydatki do ożenku, do których wyboru zachęcała go mama, świadczyło o tym to, że ciekło jej po brodzie masło, a ona nie reagowała błyskawicznie, jakby od tego zależała jej reputacja, tak jak to czyniła jego matka w obecności Juliusa i każdego pojawiającego się w rezydencji Dear. Powinien się tym nie przejmować, co sobie o nim pomyśli starsza koleżanka, ale jak na dziewczynę tylko ona rozmawia z nim jakoś normalnie, mieli wspólne tematy to nie tak, że z kuzynką ich nie miał, ale to rodzina i Aoife bywała zadziorna, ciągle pragnęła rywalizacji; nie przeszkadzało mu to, nie wiedział jednak, że można tak normalnie rozmawiać, bez żadnych prowokacji; a jednak nie do końca ufa dziewczynie, która stoi przed nim i zajada się pierogami. Normalność Scarlett go przerażała bardziej niż to, gdyby się okazała podstępną skorpionicą, celującą swój szpikulec z jadem w jego plecy, kiedy by nie patrzył. Zdecydowanie traci przy niej czujność — nie dobrze. Jeszcze gorzej, że wyszedł z niego dzieciak, którego tak ukrywał przed całym światem. - Nie wolno popychać Carly, rozumiemy się? - Zwraca się do kocich dzieci ze swoim szkockim akcentem, nie chcąc ich urazić, ale z pewnością wymaga to nakazu niż "proszenia". Pobawił się z nimi, hulał tak, że z pewnością na swoim weselu się tak nie wybawi, więc oczekiwał, chociaż odrobiny jakiegoś posłuszeństwa. Stara się trochę wyhamować z tą dziwną energią, która dała mu tyle siły do wygłupów, czego nie doświadczył chyba przez całe swoje życie. Nie wie, jak ma odebrać śmiech Norwood, ale dostrzega w nim prawdziwość coś innego od złośliwości czy kpin — czuje jakąś ulgę. - Pewnie masz racje. - Staje w miejscu, kiedy tylko majki na chwile zostawiają go w spokoju, zaglądając w rzepak. - Ale jesteś pewna z tymi czarami? To prawda, że ktoś ich pilnuje, widziałem, ale... Czy to nie dziwne, że tak strzegą tego pola? Może jakiś skarb jest zakopany pod tymi kwiatami? Nie chcesz tego sprawdzić? - Rzuca propozycje, może trochę mniej ryzykowną niż puszczenie z dymem pola rzepaku. Nadal obecność kocich dzieci zmusza go do robienia rzeczy, których normalnie by nie zrobił, a może tutejsi tylko tak usprawiedliwiali swoje zachowanie, zrzucając wszystkie na biesy, wyglądające jak dzieci?
Norwood była daleka od tego, żeby ludzi oceniać i z nimi rywalizować. Choć to również nie do końca była prawda. Poznawała ich, klasyfikowała, sprawdzała, jacy są, czy okażą się dobrzy, czy źli, czy znajdzie w nich coś, co będzie sprawiało jej przyjemność, czy może jednak coś, co spowoduje, że natychmiast postanowi ich skreślić i zrobi wszystko, by doprowadzić do ich zguby. Nie znosiła, kiedy wchodziło się jej na odcisk, więc potrafiła knuć, potrafiła mówić tak, by inni jej słuchali, potrafiła manipulować, potrafiła grać tak, by inni jej tańczyli. Nie miała jednak żadnych złych zamiarów w stosunku do Gale'a, być może dlatego, że był za młody, a może dlatego, że jednak ich zainteresowania nieco się pokrywały. Zapewne również dlatego, że nie wiedziała, że jej babka zapewne całkiem poważnie traktowała go, jak kandydata na jej męża. W końcu stara Norwood była skłonna do podobnych rzeczy, z czego Carly zdawała sobie sprawę po ich wspaniałych, rodzinnych świętach. Popchnięta, wykonała jakiś szalony taniec, jakiego nie zrozumiała, ale przypadkiem odepchnęła od siebie jednego z biesów, do których Gale przemawiał i ze zdziwieniem dostrzegła, jak ten niemalże przetoczył się na drugi koniec ścieżki. Spojrzała na swoją rękę, jakby miała w niej siłę tura, potem na chłopaka, który pouczał biesy i interesował się polem, potem na świetle, aż w końcu na pierogi i zmarszczyła w namyśle nos, by zaraz zaśmiać się ledwie słyszalnie i wpakować kolejnego do buzi. Ciekawa była, czy te dobrotliwe smakołyki miały taką moc, że dawały jej wielką siłę, ale żeby się o tym przekonać, musiała zjeść ich jak najwięcej. - A ty wiesz, że możesz mieć rację? Bo dlaczego właściwie tak chodzą dookoła tego pola? Rzepak jest ważny, to prawda, a tutaj to chyba w ogóle, bo coś słyszałam, że nie mają tutaj zbyt wielkiej różnorodności w uprawie, ale żeby od razu strzec pola jak oczka w głowie? Albo mają tam jakieś inne tajemnice - zakomunikowała, wywijając widelcem, na którym znajdował się pierożek, po czym pospiesznie spałaszowała całą resztę, otarła brodę wierzchem dłoni, odstawiła talerz na ziemię i wzięła się pod boki. - Idziemy, nie będą przed nami chować swoich skarbów! - oznajmiła, a świetle zatoczyło dookoła niej koło, jakby nie do końca podobało mu się to, co mówiła.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Gale O. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : szkocki akcent | mała blizna przy dolnej wardze po prawej stronie
Ludzie zakładają maski, Dear to wie, wiedział to już, od kiedy zaczął rozumować, że w wieku jedenastu lat pójdzie do szkoły magii — takie oczywistości niemal od razu do niego docierały. Nauczył się tego bardzo szybko, obserwując ojca i matkę, jak odgrywali swoje role niczym w spektaklu, na których bywali, zwłaszcza na tych ważnych, gdzie ojciec pojawiał się, aby coś ugrać i pokazać światu, jacy są idealni, perfekcyjni w każdym calu, zgrani. Nawet jeśli każdy z nich wygrywał inną muzykę to w rytmie takim samym. Może bycie Dearem sprawiało, że wyczuwało się te głębsze tony, które nakazywały posłuszeństwo, oddanie, lojalność ponad wszystko. Gale widział, że można inaczej, ale uwolnienie się z kajdan pokoleniowego mroku, nie było łatwe. Dlatego on też w to grał i widział, że inni też to robili, nawet jeśli byli uprzejmi, grzeczni czy sympatyczni, tacy skrywali najgłębszy mrok; chociaż dogadywał się z Carly, musiał przyznać, że tylko czekał na ujawnienie ciemności jej duszy, co ukrywała pod maską, którą mu sprzedawała? Nie wiedział. Niepokoiło go to, ale z drugiej strony nie chciał wiedzieć. Chwilo, trwaj, tak spotkanie na polu rzepaku mogłoby trwać. Chciał na zawsze być już upojony magią biesów i podlaskim jedzeniem. Zajęty majkami nie zauważa, że Scarlett od pierogów uzyskała błogosławieństwo nieziemskiej siły, za to on, zdawał sobie sprawę, że musztarda sprzedała mu posmak szaleństwa, które nie do końca minęło, ale może to po prostu wina dzieciaków, które szwendały się za nim na każdym kroku... Oboje są co do jednego zgodni, że chcą odkryć tajemnice pola pełnego rzepaku, że nawet rolnik pilnujący pola nie będzie w stanie im tego zabronić. Już ma ruszyć pierwszy, odważne jakby sam Godryk Gryffindor pchał go swoim mieczem w plecy. Tylko z Dear'a żaden lwi kundel. - Czekaj. - To jedno słowo sprawia, że cała jego absurdalność zachowania znika na moment. - Musimy zobaczyć czy zaklęcia chroniące pole nas nie skrzywdzą albo nie zaalarmują kogoś, chociaż o to drugie nie martwiłbym się. Jak szybko potrafisz biegać? - Uśmiecha się w mroku, wyciągając różdżkę i sprawdzając podstawy zabezpieczeń, na tyle ile umie. To zadanie, jakiego się podejmuje, sprawia, że biesowa gorączka wyparowuje mu z głowy, a on powoli zaczyna się wahać — Gale Dear powraca.
To, co skrywała, było tylko i wyłącznie jej, nie sądziła również, by Gale miał być człowiekiem, który przekona się, co kryło się dalej, co znajdowało się poza tym jej uśmiechem, radością i szczęściem, jakie zwykła pokazywać. O ile, rzecz jasna, pewnego dnia nie postanowiłby wejść jej na odcisk, gdyby nie zrobił czegoś, przeciwko temu by się zbuntowała i jasno pokazała mu, co o nim myśli. Nie lubiła takich ludzi, nie lubiła takich osób, nie lubiła, kiedy ktoś ją drażnił, kiedy ktoś krzywdził ją albo jej bliskich. Nie była jednak bezpośrednia w swoich atakach, przeprowadzała je o wiele inaczej i wolała tego zbyt często nie wykorzystać, grając w grę, do której dostała karty, a to, że wyciągała raz na jakiś czas asa z rękawa, jokera, którego tam ukryła, było już czymś zupełnie innym. - Och, daj spokój, jeśli mamy przekonać się, jaki tam jest skarb, to nie możemy zastanawiać się nad tym w nieskończoność. Wiem, że warto podejść do tego sprytnie, ale skoro nikogo tutaj nie ma, a twoje zaklęcia najwyraźniej nie ujawniły niczego złego, to biegniemy. Bo tak się składa, że biegać potrafię naprawdę sprawnie - oznajmiła, łapiąc chłopaka za nadgarstek i zwyczajnie pociągnęła go za sobą w stronę pola rzepaku, wchodząc w nie, jakby to było miękkim masłem. Nie miała pojęcia, że pierogi dały jej aż tak wielką siłę, że była w stanie ciągnąć Gale'a za sobą, ale chichotała w najlepsze, kiedy po prostu wchodziła gdzieś, gdzie wchodzić na pewno nie powinna. To było zwyczajnie fascynujące, a ona lubiła to, co ją fascynowało, poza tym była pewna, że Ślizgon również ciekaw był, co się wydarzy, nawet jeśli w tej chwili nie miał takiej pewności i stracił tę rezolutność, jaką miał jeszcze chwilę wcześniej. To zaś oznaczało, że musiała stać się jego przewodnikiem. Tym bardziej że świetle nie ruszyło za nimi, najwyraźniej uznając, że robiła coś, czego pochwalać się nie dało i w czym pomagać nie wypadało. Skoro zaś tak, to Carly mogła się z tego jedynie bardzo głośno śmiać, co też robiła. - Czekam, aż ktoś zacznie nas gonić!
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Gale O. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161 cm
C. szczególne : szkocki akcent | mała blizna przy dolnej wardze po prawej stronie
Nigdy nie uważał, że można poznać kogoś w pełni, ponieważ ludzie należeli do istot złożonych, nieważne czy to byli mugole, czy czarodzieje, w tej kwestii nie różnili się niczym. Zrozumieć łatwiej jest zwierzęta, które poddają się określonym zachowaniom, chociaż mogłaby się wydawać, że instynkt wrzuca ich w jakiś rodzaj nieprzewidywalnego chaosu. Jak na ironie to tych drugich się boi. Ludzie często działali bez logiki, poddając się swoim mrocznym częścią swoich subosobowości, bo życie kroiło ich jak tort. Gale to wiedział, że jest roztrzaskany, dlatego sam nie chciał wiedzieć jak bardzo. Wydawał się introwertycznym chłopakiem, spokojny, małomówny, zdystansowany do świata, a jednak przejawiał w sobie powagę i opanowanie ojca, oddanie, a także determinacje matki. Nikt przecież nie mógł podejrzewać, że jest mściwy, że też potrafił grać kartami, jakie rzuciło przed nim życie; może to właśnie ze Scarlett mieli wspólnego. Nie mogli jednak o tym wiedzieć i może lepiej, aby nigdy się o tym nie dowiedzieli. - Zaskakuje mnie to, jak wierzysz w moje zdolności magiczne. - Chociaż ma racje, pomyślał, że go sprawdzi. Tak jak wiele razy robili to rodzice, nauczyciele, tylko skrzacia służba traktowała go, jako kogoś, komu nie należałoby zwracać uwagi, ale to była oczywistość. Ma jeszcze coś dodać, chociażby to, że nie wątpi w jej umiejętności ucieczki, że z pewnością jest szybsza od niego i że on na pewno zostanie w tyle; ale nie udaje mu się już nic wtrącić, kiedy puchonka łapie go za nadgarstek i wciąga w pole rzepaku. Jej siła zaskakuje go, ale gdzieś potrzeba kontroli nakazuje mu za wszelką cenę się nie wywrócić, chociażby miała mu tę rękę wyrwać ze stawu. Może to te pierogi? Albo Norwood ma w sobie po prostu krzepę, która ujawniała się w takich o to właśnie chwilach; poddania się przygodzie, chociaż nie lubi ryzyka, nie ma wyjścia, sam niedawno chciał przekroczyć tę czerwoną linię, przed którą zawsze stał, a teraz jedynie co mu pozostało to po prostu nie pozwolić sobie upaść. Nie musieli czekać długo na znak do biegu, w końcu narobili tu takiego hałasu, nawet jeśli było już ciemno i rolnik pilnujący pola z pewnością powinien ucinać sobie drzemkę, to tak jednak nie było. Słowa po polsku już wybrzmiewają z daleka i nie brzmią przyjemnie, wręcz przeciwnie. - O kurwa...! - Wymyka mu się, za nim udaje mu się powstrzymać. - Wybacz. - Przeprasza zaraz to, bo przecież przekleństwo przy damie, chociażby i szalonej nie było przecież normą dobrego wychowania, a o wizerunek Gale musi dbać. - Uciekamy. - To jedno słowo ubrane w szkocki akcent, jak wcześniejsze pozostałe pada z jego ust szeptem, chociaż nie trzeba już być cicho. Już dawno złamali tę zasadę.
Nigdy nie należało mówić nigdy i Norwood zdawała sobie z tego sprawę, ostatecznie życie było całkowicie i absolutnie nieprzewidywalne, a ona zdawała się wiecznie płynąć z prądem, jakby nic nie było w stanie jej zatrzymać. Nikt również nie powiedział, że nie nadejdzie taki dzień, kiedy będzie musiała zrobić coś, co złamie jej obraz, co pokaże innym, że mogła być słodka, ale pod tą słodyczą kryło się również wiele goryczy. To jednak nie było coś, co zamierzała ujawniać w tej chwili, zwyczajnie nie miało to aż tak wielkiego znaczenia, kiedy tak całkowicie bezwstydnie, niemądrze i rozkosznie biegali z miejsca w miejsce, bawiąc się wakacjami, bawiąc się życiem, jakie musiało sprawiać im przyjemność, jakie musiało stawiać ich na nogi i dawać im coś więcej, niż tylko to, co mieli. - A dlaczego miałabym nie ufać? Mnie na egzaminie z obrony prawie zabiła klątwa - stwierdziła beztrosko, nie przejmując się tym, że pewnie nie powinna o tym mówić, że pewnie powinna się zamknąć i zapomnieć. To nie było coś, co ją przerażało albo powodowało, że czuła się źle, to wciąż była rola, w jakiej uczestniczyła, jaka była dla niej ważna, jaka stała się nią, a od tego uciekać nie zamierzała, ani teraz, ani tak naprawdę nigdy. To zaś oznaczało, że mogła ciągnąć Gale'a przez pole, że mogła się tym bawić, nie wiedząc, skąd wziął nagle tak wiele sił, ale to nie miało najmniejszego nawet znaczenia! Po prostu korzystała z tego przymiotu, bawiąc się doskonale, nawet wtedy kiedy zaczęły docierać do nich okrzyki i okazało się, że są, a jakże, na cenzurowanym! - Biegnij jakby jutra miało nie być! - krzyknęła, a w jej oczach niemalże zapłonęły iskry nieskrywanej, głębokiej radości, jakich nie umiała i nie chciała opanować. Po prostu miała coś, czego się nie spodziewała, miała wszystko, czego chciała i cieszyła się tym, wlokąc za sobą biednego chłopaka, jednocześnie mając wrażenie, że nawet taka drobna przygoda, takie pozorne nic, było czymś cudownym i niezwykłym, czymś, w czym chciała się z przyjemnością zapaść.
Słońce stało już wysoko w zenicie, choć godzina jak na tę porę dnia i ich stan upojenia alkoholem i tak była bardzo wczesna. Niemniej Imogen nie przeszkadzał ten fakt w niczym, ponieważ właśnie zamierzała ścigać się na miotłach razem z Benjaminem. Pomysł, który chłopak zarzucił jakiś czas temu w karczmie jej teraz siedział całkowicie w głowie i nie mogła się go pozbyć. Dlatego całą drogę do grodu mówiła o miotłach, wspominała o tym, jak to uwielbia latać, choć nie była w tym jakoś wybitnie dobra. Chętnie dyskutowała o różnych modelach mioteł, które były dostępne na rynku i które chętnie by przetestowała. A czemu właściwie poszli do grodu? Ponieważ wypadało ukraść jakieś miotły na ich "przejażdżkę". Teraz, kiedy szli obok siebie z miotłami przerzuconymi przez bark, Imogen przyglądała się trzonkowi swojej z krytycznym spojrzeniem. - Szczerze mówiąc, kompletnie nie znam tych modeli, to typowo europejska produkcja. W większości Brytyjskich modeli trzonek jest wykonywany z dębu białego, ponieważ jest on niesamowicie wytrzymały przy jednocześnie naprawdę niewielkiej masie. Tutaj chyba mamy do czynienia z lipą, choć też nie jestem w stu procentach pewna. - Tak samo niepewna była tego, czy Benjamin w ogóle chciał słuchać jej bredni na temat mioteł. Niemniej, kiedy już zaczęła, ciężko było przestać. Słońce przyjemnie grzało ich karki i pomimo lekkich ubrań Imogen zdążyła się już nieco spocić podczas ich wędrówki z grodu na to pole. W końcu zatrzymała się, rozglądając dookoła. Zrzuciła miotłę z ramienia, oparła ją sobie o biodro i dalej rozglądała, oceniając warunki w jakich przyjdzie im latać. W myślach ustalała również trasę, którą powinni obrać, aby wyrządzić jak najmniej szkód sobie i wszystkim wokół. - I co, sądzisz, że to miejsce się nada? - zapytała chłopaka, w końcu przenosząc na niego wzrok. Zdjęła z nadgarstka gumkę do włosów i zaczęła zaplatać swoje długie pukle w warkocz. Nie chciała, aby jej przeszkadzały w czasie lotów. - Kompletnie nie wiem, jak te miotły będą się zachowywać. Niby wyglądają dobrze, choć wydaje mi się, że w przypadku Twojej możesz liczyć na delikatne znoszenie do prawej. U mnie za to jest - tutaj postukała podpórkę dla nóg swoją własną stopą - nieco obluzowana podpórka, przez co będę musiała używać większej siły w mięśniach ud, aby utrzymać kurs. No i nie mogę robić takich zwinnych zwrotów jakbym chciała. - Imogen westchnęła przeciągle po czym ponownie uśmiechnęła się szeroko w stronę chłopaka. - No ale zapowiada się całkiem nieźle, bo warunki są idealne do latania, choć lekki wiaterek mógłby nam pomóc - dokończyła swoją wypowiedź. Była naprawdę zadowolona z jego pomysłu i szczerze nie mogła się doczekać jego realizacji.
Wyszli z karczmy, a dziewczyna kontynuowała zaczętą tam rozmowę. Nie spostrzegł kiedy opuścili Gród i zaczęli iść w kierunku tylko jej dobrze znanym. Jeśli wcześniej tylko przez myśl mu przeszło, że to pewnie siostra Ikea to teraz był tego pewien. Oboje gadali o miotłach jak potłuczeni. Nie przeszkadzało mu to, z zaciekawieniem słuchał o modelach, drewnach i witkach, które według dziewczyny tak znacząco się od siebie różniły. On miał tylko podstawowe pojęcie w tym zakresie, wiedział to co każdy kończący szkołę powinien czyli jak nie wywinąć orła na miotle z trzydziestu metrów. Pole na które trafili było jasne, oświetlone intensywnym światłem środka dnia. W powietrzu unosił się słodki zapach nektaru, przyciągając pszczoły, które krążyły wokół roślin. Naokoło rozpościerały się niezliczone żółte kwiaty. Szli obok siebie, a on patrzył jak ona bacznie przygląda się każdemu elementowi swojej miotły. - Nie wierzę, że nie zabrałaś swojej miotły na wakacje. Przyznaj się, chcesz mi dać w ten sposób fory na start. - Uśmiechnął się w jej stronę. Wiedział, że nawet gdyby wystartował kilka minut wcześniej to pewnie i tak by przegrał. Dziewczyna była w swoim żywiole, a ich rodzinne umiejętności znane były na całą Wielką Brytanie. Widział, że dziewczyna ze skupieniem ogląda każdy element krajobrazu, próbując ocenić i wymierzyć przestrzeń. On nie próbował nawet udawać, że jest w tym równie dobry co ona. Czuł, że nie ma wiatru i tyle mu wystarczało w zupełności. Będzie musiał się przyłożyć by nabrać odpowiedniej prędkości przy tak skromnym wietrze. W czasie jej poważnych rozważań, zrelaksował się, zamknął oczy i słuchał dźwięków jakie wydaje z siebie to miejsce. Dopiero jej pytanie, wyciągnęło go z tego stanu. - Jest w sam raz. - Oparł, bo wiedział, że lepszego raczej nie uświadczą. Tu było sporo przestrzeni, a wzniesieni w powietrze nie będą musieli się przejmować wszechobecnymi owadami. - Przelot próbny na rozgrzewkę? - Zaproponował, bo dziewczyna wyraźnie nie była pewna zabranego sprzętu, a on nie zamierzał mieć przewagi, bo lipowa miotła wywinęła jej figla, którego się nie spodziewała. - Spojrzenie na wszystko z góry lepiej określi trasę wyścigu. Może zwroty nie będą konieczne. - Kusił dalej, by już więcej nie mówili, tylko oderwali się od ziemi i zobaczyli do czego te europejskie cuda są zdolne. Pewnym ruchem zarzucił nogę przez drewniany trzonek, sprawdzając jednocześnie jak on układa się w jego sporych dłoniach. Stopą dotknął podpórki, a gdy byli gotowi do lotu, wzniósł się w powietrzu. Widok, który już z ziemi był całkiem przyjemny, z lotu ptaka wydawał się dywanem żółtych i złotych odcieni. Uśmiechnął się do niego, po czym wyprostował podbródek i sylwetkę by zatrzymać miotłę na podobnej wysokości co dziewczyny. - Zaczniemy może z tamtej stron? - Wskazał na południe, gdzie słońce intensywnie zasypywało ich swoimi promieniami. - Trasę skierujemy na północ, słońce nie będzie nam biło prosto w oczy. - Powiedział jedną z niewielu mądrych rzeczy, które wywnioskował o tym miejscy. Miał nadzieje nie wyjść w jej oczach na totalnego ignoranta.
Benji jeszcze nie wiedział, bo po prostu znał ją za krótko, że Imogen na temat mioteł może rozmawiać godzinami i bez najmniejszego nawet problemu. Wiedza na temat konstrukcji mioteł, wyssana wraz z mlekiem matki, na przestrzeni lat tylko się u niej pogłębiała, tak samo jak fascynacja tym tematem. Nie musiała być świetnym graczem quiddticha, aby po prostu kochać latanie samo w sobie. Ten pęd powietrza, to uczucie kiedy wiatr rozwiewa włosy, to było coś co po prostu przyprawiało Gryfonkę o szybsze bicie serca. Z takim samym zapałem i zaangażowaniem mogła zachwycać się kolejnymi nowinkami technicznymi w przypadku tworzenia mioteł zarówno wyścigowych jak i tych codziennego użytku. Naprawdę mogła gadać na ten temat godzinami. Niemniej, kiedy zobaczyła lekką konsternację na twarzy chłopaka, poczuła się nieco głupio, bo przecież na pewno musiał właśnie wziąć ją za dziwaczkę, którą przecież i tak w pewnym stopniu była. Pytanie jak dużym... - No coś ty, nie wzięłam jej. Rodzice powiedzieli, że powinnam eksplorować kulturę kraju, w którym się znajduję, a nie zachwalać naszą - wykonała młynka oczami, jednocześnie bardzo wyraźnie pokazując, co sądziła na temat słów rodziców w związku z tą kwestią. Potem mówiła ponownie na temat sprzętu, który przypadł im w udziale i w sumie już miała sama zaproponować, aby zrobili próbną pętle, żeby sprawdzić na co można było sobie pozwolić w przypadku tych mioteł, kiedy Benjamin ją ubiegł. Zadowolona z tego, uśmiechnęła się szeroko. - To jest bardzo dobry pomysł. - odparła, po czym przerzuciła nogę nad trzonkiem miotły i delikatnie odbiła się od ziemi. Nigdzie się nie spieszyła, powoli testowała, jak się kieruje tą miotłą i faktycznie jej przypuszczenia na temat obluzowanej podpórki szybko się spełniły. Westchnęła nieco tym faktem zirytowana, ale sama przyjemność z latania na miotle wynagradzała jej wszystkie niedogodności, które ta serwowała. Uśmiechnęła się szeroko w stronę Benjamina, bo naprawdę była zadowolona z faktu, że znalazła się w powietrzu. Merlinie, jak jej tego brakowało w ostatnim czasie... Zatrzymała swoją miotłę w powietrzu, kiedy i Krukon to zrobił. Zerknęła w stronę, którą pokazał. Pokiwała powoli głową. - Wiesz, to raczej świetny pomysł. Nie znamy terenów, nie znamy tych mioteł, nie ma co dodawać sobie adrenaliny przez niepotrzebne ryzyko. - przyznała mu rację. - Ok, to co, lecimy w stronę tamtej starej lipy? Kto pierwszy do niej dotrze, wygrywa? - Kiedy nie usłyszała żadnego sprzeciwu ze strony Benjamina, odliczyła głośno (Trzy, dwa, jedne, START!) i wystrzeliła do przodu. Niestety, noga uciekła jej z podpórki przez co od razu musiała zwolnić, bo inaczej spadłaby z miotły.
Dla Benjamina nie było nic zrozumiałego w tym by nie zabierać ze sobą rzeczy, bo "ktoś będzie patrzył". Zwyczajnie zakładał, że każdy jest za bardzo zapatrzony we własny nos i problemy by przejmować się tym jakiej marki miotłą lata jedna z wielu uczennic na wakacjach. Czuł, że Imogen może uważać podobnie, bo jej mina wskazywała, że niespecjalnie była zadowolona ze słów rodziców. Przytaknął jej ze zrozumieniem skinieniem głowy. W takich momentach pewnie nawet mógłby się cieszyć tym, że jego Beverly nie interesowało co zabiera i gdzie, o ile wróci do domu w jednym kawału. Patrząc po jego wyczynach na Podlasiu, ciężko było powiedzieć by mu się to udawało. Rozmowa nie trwała po tym długo. Oboje wznieśli się w powietrze, próbując wyczuć wady mioteł na których będą się ścigali. Ben kilka razy spróbował się okręcić dookoła własnej osi. Taki ruch dał mu jednoznaczną odpowiedzieć, że dziewczyna miała racje i miotła znosiła odrobinę mocniej w jedną stronę. Następnie poleciał metr do przodu, chcąc ocenić na ile może sobie pozwolić. Tym nie był specjalnie zaskoczony - na niewiele. Nie zamierzał narzekać. W szkolnym magazynku było mnóstwo mioteł w o wiele gorszym stanie. Podleciał bliżej Imogen gdy skończył wygibasy na miotle. Spróbował ustawić się tak by ich trzonki były względnie na jednej wysokości. Zatrzymał miotłę w powietrzu, a gdy dziewczyna poparła jego pomysł i zaczęła odliczanie, on nachylił się mocniej nad miotłą by dać jej znak, że jest gotowy do lotu. Zwrócił głowę w jej stronę i uśmiechnął się. Ruchem warg wypowiedział do niej nieme "powodzenia", by nie przeszkadzać w odliczaniu. Ruszyli, a on ponownie mocniej nachylił się by zwiększyć swoją aerodynamikę. Gorące powietrze dmuchało mu w twarz, było przyjemne, ale nie sprawiało, że czuł się trzeźwiej niż po wyjściu z karczmy. Miotła drgała, dając mu tym znać, że o wiele szybciej nie będzie w stanie nią lecieć więc jeśli chce mieć jakiekolwiek szanse na zwycięstwo w wyścigu to powinien zachować obecną prędkość. Nie mógł tego jednak sobie zagwarantować. Czuł, że napór powietrza na jego barki jest intensywny, a on nigdy nie należał do muskularnych mężczyzn. Przy odrobinie szczęścia za jakiś czas nie zdmuchnie go z miotły jak liścia na wietrze.
Imogen coś czuła, że ten wyścig nie pójdzie w pełni po jej myśli. Pomimo tego, że warunki pogodowe były naprawdę bardzo dobrze (bezchmurnie, lekki wietrzyk, który mógł ich studzić podczas lotu, słońce za plecami), to Imogen szło beznadziejnie. Nie wiedziała, czy to kwestia tej miotły, czy wyszła z wprawy czy może Benjamin był po prostu tak znamienitym miotlarzem, ale dosłownie wszystko układało się nie tak, jakby sobie tego życzyła. Najpierw podpórka praktycznie nie dawała żadnego podporu dla jej stopy, toteż wystartowała fatalnie, tak teraz nie mogła osiągnąć żadnej, nawet przyzwoitej prędkości na tej miotle. Zaczęła już nawet podejrzewać, że być może ktoś wcześniej w ramach żartu zaczarował te miotły, ale kiedy tylko zobaczyła, jak Benji wysuwa się śmiało na prowadzenia, odrzuciła tę teorię. To po prostu musiała być kwestia jej dyspozycji, a raczej jej braku, tego dnia, nie znajdowała na to żadnego innego wyjaśnienia. - Nie chwaliłeś się wcześniej, że tak świetnie latasz! - zawołała za Benjaminem, bo naprawdę była pod wrażeniem tego, jak mu szedł ten wyścig. Dla niej samej, jak dotąd okazywał się jedną wielką porażką. I jakby na potwierdzenie, że faktycznie to była porażka, jej miotła wpadła w jakieś dziwne drgania, toteż Imogen, aby utrzymać się w ogóle na trzonku, musiała jeszcze bardziej zwolnić, tym samym jeszcze bardziej zostając w tyle za Krukonem. Westchnęła zrezygnowana, wyprostowała się nieco bardziej, aby faktycznie zwolnić. Odczekała tak kilka bardzo cennych sekund w nieprzyjemnej pozycji, aby miotła wyrównała swój lot i przestała się tak trząść po czym, kiedy poczuła, że jest nieco lepiej, znów mocno pochyliła się do przodu i przyspieszyła... raczej z marnym rezultatem, bo miotła stwierdziła, że owszem, przyspieszy, ale raptem tylko o kilka kilometrów na godzinę.
Leciał, niesiony wiatrem. Czuł, że wszystko układa się dobrze, choć powietrze dalej napierało na jego ramiona. Przypominało, że latanie to sport dla silnych mężczyzn, a nie takich chucherek jak on. Wiedział, że będzie musiał nad tym popracować jeśli rzeczywiście w nadchodzącym roku akademickim nie będzie chciał mieć braków z miotlarstwa. Każdy pierwszoroczny kierunek je ma, nienawidził tych przedmiotów ogólnorozwojowych. Strumienie powietrza szumiały mu w uszach, nie przeszkodziło to jednak by usłyszał słowa Imogen, która gdzieś w oddali, najwyraźniej dalej próbowała opanować swoją miotłę. - Bo nie latam! - Odpowiedział głośno, delikatnie prostując się na miotle. Rozkojarzył się tym samym. To wystarczyło by jej znoszenie boczne przypomniało o sobie, a on by z ogromną prędkością zaczął się kręcić niczym tornado, tym samym zwalniając i delikatnie tracąc równowagę. Ta chwila nieuwagi kosztowała go to, że Imogen momentalnie zaczęła mu siedzieć na ogonie, pomimo swojego falstartu. Po całym incydencie spiął mięśnie pleców, zgiął mocniej nogi by lepiej zahaczyć się nimi i z lekkimi mdłościami ruszył przed siebie, chcąc nadrobić stracony przez swoją nieuwagę czas.
Im dłużej latali, tym bardziej Imogen się zastanawiała, czy aby na pewno był to dobry pomysł, aby faktycznie zrobić sobie wyścig miotlarski. Merlin jej świadkiem, że podczas tych kilku minut, które spędziła na miotle, wszystko szło nie tak, jak pójść powinno. Jej miotła wariowała i w zasadzie nie reagowała większość komend, które Gryfonka jej wydawała, była uszkodzona, szlag by to trafił. A wszystko wskazywało na to, że Benjamin, choć świetnie rozpoczął wyścig, to radził sobie równie słabo, co i ona. Miotły ewidentnie postawiły sobie za cel zrzucić ludzi, którzy nie byli polskiego pochodzenia, a próbowali ich dosiadać. Innego wytłumaczenia Imogen nie mogła na to znaleźć. Bo, do jasnej avady, jakim cudem miotła zaczyna nagle robić tak dziwne obroty w powietrzu jak ta, której dosiadał Krukon?! Przecież to nie było realne! Nic dziwnego, że Skylight bardzo się tego wystraszyła. Oczy niemalże wyszły jej z orbit, bo nawet nie wiedziała, w jaki sposób mogłaby mu pomóc, aby go uratować z opresji. Przecież nie mogła go zdjąć z miotły, bo mogłaby go jeszcze bardziej uszkodzić, dlatego postanowiła po prostu trzymać się obok, aby w razie czego spróbować go złapać lub rzucić odpowiednie zaklęcie. Kiedy jednak zobaczyła, że jego miotła się uspokoiła, kamień spadł jej z serca. Leciała w tym samym tempie, co on, jakby chciała się upewnić, że jego miotła już sobie darowała te wszystkie dziwne wojaże. - Żyjesz? - krzyknęła do chłopaka, chcąc się upewnić, że wszystko jest w porządku. Kiedy Benjamin jej odpowiedział, potwierdził, że może dalej się ścigać, Imogen ponownie pochyliła się nad trzonkiem i o słodka Morgano! miotła postanowiła jej posłuchać i faktycznie przyspieszyć! Momentalnie wyprzedziła Benjamina, zostawiając go daleko w tyle, choć wcale tego nie planowała. Musiała się przytrzymać mocniej trzonka, kiedy nagły pęd powietrza nieomal nie zrzucił jej z miotły. Niemniej, pochyliła się jeszcze bardziej, byle tylko to przetrwać.
Jego miotła uspokoiła się nieco, a on nabrał głębiej powietrza w płuca. Przeczesał włosy dłońmi. Ponowne nachylenie się nad miotłą sprawiło, że już mniej drastycznie zaczęła przyśpieszać, by w konsekwencji uzyskać prędkość która bardzo mu odpowiadała. - Tak, nic mi nie jest. - odpowiedział Imogen, która najwyraźniej widziała jego zawirowanie i była na tyle sympatyczna by zapytać o jego stan. Uśmiechnął się do niej, gdy ona mijała go, najwyraźniej już nieco lepiej odnajdując się w locie. Nie zależało mu na zwycięstwie. W zasadzie nawet przez sekundę na to nie liczył. Wiedział, że Skylightowie latanie na miotłach wysysają z mlekiem matki, tak samo jak metamorfomagię. W dodatku jemu nigdy jakoś szczególnie nie zależało na sporcie. Był to tylko dodatek do zajęć, które uważał za szczególnie istotne. Rozejrzał się, lecąc z tą prędkością mógł bez problemu obserwować wszystko dookoła siebie i utrzymać miotłę w spokoju. Widział w oddali gród. Las nieopodal kusił cieniem i zachęcał do zbaczenia z trasy. Wszystko z tej wysokości wydawało się takie sielańskiej. Były to jednak pozory, po podstawienie stopy na tej zaplutej słowiańskie ziemi wiązało się z licznymi uszczerbkami na zdrowiu psychicznym i fizycznym. Odetchnął ciężko. Zdecydowanie powinien przyśpieszyć by dziewczyna nie poczuła się przez niego ignorowana, ale miał wrażenie, że nie do końca jest w stanie to zrobić.
Dla niej, to było oczywiste, że zainteresowała się stanem Benjamina i chciała mu pomóc, na tyle, na ile była w stanie, pomimo tego, że w teorii właśnie się ścigali. Merlinie, przecież to był wyścig o złote gacie, nic poważnego, chodziło o to, aby się dobrze bawić, a nie zabić na tych przeklętych miotłach, które usilnie próbowały właśnie do tego doprowadzić. Dlatego w pierwszej kolejności upewniła się, że z jej przeciwnikiem wszystko w porządku, a dopiero potem mogła podjąć dalej wyścig. Była w szoku, że miotła bez problemu ją posłuchała, a potem w jeszcze większym, że postanowiła faktycznie przyspieszyć, pokazując do czego jest zdolna. Szybko zostawiła Krukona za sobą w tyle, choć zauważyła, że ten równie szybko ją dogonił, jakby ich rumaki naprawdę postanowiły dać z siebie wszystko. Do lipy, która była celem ich wyścigu, pozostawało już naprawdę niewiele i gdzieś tam, bardzo głęboko, w Imogen obudziła się żyłka hazardzisty która mówiła, że dziewczyna naprawdę chciałaby wygrać. Skoro już miała ku temu realne szanse, to dlaczego by nie dać z siebie wszystkiego? Stopami bardziej naparła na podpórki (uważając na uszkodzoną lewą stronę), pochyliła się jeszcze bardziej. Wiatr uderzał w jej ramiona, całe ciało, ale Imogen mimo to leciała dalej z zawrotną (jak na tę miotłę) prędkością do przodu. Udało jej się nawet jeszcze o troszkę oddalić od Benjamina, już wietrzyła zwycięstwo nosem... o ile jej cudowna miotła nie zamierzał wywinąć jej kolejnego psikusa, to może i faktycznie będzie miała na to jakieś szanse...
Leciał, a na horyzoncie coraz wyraźniej widział lipę do której mieli dolecieć. Imogen była tuż przed nim, było w niej widać odrobinę determinacji, której nabrała wraz z wyprzedzeniem go. Jego nie najwyższa prędkość nie była dla niego problemem, jej potencjalne zwycięstwo również. Nie robił dosłownie nic by wygrać, a mimo to miotła zaczęła przyśpieszać, jakby przygotowywała się na powtórkę z rozrywki, którą zaliczył po dobrym starcie. Zaczął lecieć równie szybko i nawet stanowcze szarpnięcie sylwetką w tył nie sprawiło, że mógł zahamować. Serce mu przyśpieszyło, bo choć teoretycznie wymijał Imogen, zwiększając swoją szanse na wyścig, to wyglądał w tamtym momencie jak pierwszoroczniak, którego miotła gnała gdzie popadnie. Jego mina, którą Imogen na pewno zauważyła, gdy przelatywał obok niej, najlepiej opisywała co właśnie przeżywał. W dodatku bardziej wyprostowana pozycja sprawiła, że już nie było części pleców, barków czy ramion, która dokuczliwie by go nie bolała. Doleciał do wyznaczonego drzewa roztrzęsiony. Miotła najwyraźniej wiedziała, że to koniec ich podróży, bo pozwoliła mu wylądować. Oczywiście nie było w ty nic pięknego, po prostu obniżyła kurs, a potem opadła bezwiednie, zostawiając Benjamina przytulonego twarzą do ziemi, delikatnie mówiąc. Było to... Bolesne, ale zarazem najprzyjemniejsze dotknięcie gruntu w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Nie przeszkadzało mu nawet, że przez to wszystko był ubrudzony, przepocony i zmęczony. Obrócił się na plecy i patrzył jak Imogen ląduje, a potem pewnie podchodzi do niego by zobaczyć czy nic mu nie jest. - Będę żył. - Stwierdził z nieukrywanym zadowoleniem gdy już znalazła się obok niego. Dalej się nie podnosił, chciał poczuć się przyszpilony do podłoża, które teraz doceniał mocniej niż zawsze.
Wyścig nieubłaganie chylił się ku końcowi. Miotły zarówno Benjamina jak i Imogen robiły, co tylko chciały, co bardziej przerażało niż sprawiało radość z latania. Gryfonce niewiele brakowało do tego, aby wygrać, kiedy to nagle została prześcignięta przez swojego przeciwnika. Nie to jednak ją wystraszyło, ale to, w jakim stylu zostało to zrobione. Bo zaraz po tym, jak chłopak minął linię mety, jego miotła zaczęła po raz kolejny wykonywać bardzo efektowne wiry w powietrzu, nieomal zderzając się przy tym z drzewem, które było przecież celem ich wyścigu. Przerażona Imogen próbowała przyspieszyć, aby szybciej w jakikolwiek sposób pomóc chłopakowi, ale na nic zdały się jej starania, ponieważ ta przeklęta miotła miała wszystko głęboko w witkach... Nic dziwnego, że Imogen zaklęła siarczyście, gdy chłopak łupnął na ziemię. Szybko podleciała w jego stronę i kiedy tylko znalazła się w odległości jakiegoś metra od ziemi, zeskoczyła z tej przeklętej miotły, nie bardzo przejmując się tym, gdzie ta dalej poleci. Najważniejsze było teraz zdrowie Benjamina, więc Skylight w ogóle nie zwróciła uwagi na fakt, że jej miotła grzmotnęła mocno w lipę... i złamała się w połowie długości trzonka. - Kurwa, Benjamin... - jęknęła, przypadając do niego. Kiedy zobaczyła zadowolenie na jego twarzy napięcie w jej ciele zelżało. Pokręciła z niedowierzaniem głową, pozwoliła sobie na głęboki oddech, który miał za zadanie ją uspokoić. Szlag by to trafił. - Sama nie wiem, czy bardziej wyglądało to epicko, czy przerażająco - dodała po chwili i parsknęła lekkim śmiechem. Dalej przyglądała się chłopakowi, uważna na przejaw jakiegokolwiek bólu, który mógłby odmalować się na jego licu. To dziwne, bo w zasadzie nawet dobrze nie znała tego chłopaka, a tak bardzo przejmowała się tym, co z nim będzie. - Boli Cię coś? - zapytała jeszcze, nie bardzo wiedząc, czy pomóc mu wstać, czy pozwolić, aby poleżał jeszcze i powoli doszedł do siebie. Ewidentnie tego potrzebował, pytanie jak bardzo.
Leżał jeszcze chwilę, patrząc na nią od dołu, oddychając głęboko i dochodząc do siebie. Zadowolenie ze znalezienia się na ziemi to dobra strona medalu. Złą było to, że od tego całego latania i wirowania nieco kołowało mu się teraz w głowie. Nie w stopniu w którym mógłby się tym poważniej przejmować, ale na tyle, by nie zrywać się zaraz z ziemi. Słyszał w głosie Imogen przejęcie. Nie spodziewał się go, przecież nie znali się aż tak dobrze. Przypisał je ludzkim odruchom, tym samym które chcą nakarmić chorą przybłędę spotkaną na ulicy. Na szczęście dziewczyna nie dopytywała, nie szukała, a widząc jego ogólne zadowolenie po prostu do niego dołączyła. To dobrze. Jemu zdarzało się być poobijanym po lataniu i gdyby mocniej się przejęła pewnie chciałby się wycofać z tej wspólnej aktywności. - Nie latam z lusterkiem, musisz sama ocenić. - zażartował lekko, zdając sobie sprawę jak idiotycznie musiał wyglądać przez cały wyścig. W gruncie rzeczy nigdy nie zależało mu na reputacji tego ogarniętego, więc nie czuł z tego powodu żadnego dyskomfortu. - Łatwiej byłoby powiedzieć co mnie nie boli. - stwierdził, opierając się na łokciach i oceniając czy jest już gotowy w pełni usiąść. W uszach delikatnie mu szumiało, ale z zadowoleniem stwierdził, że za kilka minut podniesie się bez większego problemu. - Tylko się obtłukłem, do jutra będę zdrów jak ryba. - powiedział nieco poważniej by dać Imogen jasno do zrozumienia, że nie będzie potrzebny uzdrowiciel. Wciąż się w jej stronę uśmiechał, choć sytuacja na pewno do zabawnych nie należała. Po chwili usiadł, nogi krzyżując na sobie. Ręce dalej podpierały go od tyłu, tylko zamienił łokcie na dłonie. Wiedział, że powinien się otrzepać, doprowadzić do ładu, ale całkowicie nie czuł presji by to robić. Już nawet przyzwyczaił się do drobinek ziemi na swojej twarzy. - Te miotły to jeden wielki żart. Nie wiem jak oni to robą. Lecą po bułki, ale jak miotła ma kaprys to zrobią fikołka po drodze? - używana przez niego miotła dalej leżała niedaleko niego, teraz jednak zorientował się, ze miotła dziewczyny nie znajduje się, jak mu się wcześniej wydawało, w jej dłoni. Spojrzał w stronę lipy, a jego oczom ukazały się pozostałości błyskawicy gryffonki. - Dobrze jej tak. - Stwierdził lekko, absolutnie nie przejmując się tym, że na pewno jest ona czyjaś i ktoś w końcu upomni się o jej zwrot... a w zasadzie o zwrot tego co z niej zostało.
Dla niej było to kompletnie normalne, że zainteresowała się stanem swojego kolegi po tym, jak zaliczył on, bądź co bądź, dość efektowny upadek z całkiem sporej wysokości. Dlatego w pierwszej kolejności chciała się upewnić, że wszystko z nim w porządku, a kiedy to już się jej udało, mogła się skupić nad tym, aby obśmiać wspomnianą sytuację. Bo teraz, kiedy wiedziała, że nic poważnego mu nie dolegało, zauważała kuriozalność całego wydarzenia; latali na pożyczonych miotłach, które czasy swojej świetności miały dawno za sobą i te miotły stwierdziły, że będą dręczyć miotlarzy. Co tutaj mogło pójść nie tak? Parsknęła śmiechem w odpowiedzi na jego żart. Skoro się nim posłużył, to tym bardziej upewniła się w tym, że nie mogło być aż tak źle. Obserwowała go, kiedy powoli podnosił swoje plecy do pionu i siadał, zamiast leżeć, na ziemi. No tak, skoro grzmotnął z takiej wysokości, to mógł czuć pewnego rodzaju dyskomfort i Imogen powinna to uszanować. - To cieszę się, że to tylko stłuczenia. Ja nawet z podstawowym episky mam problem i raczej nie byłabym tutaj pomocna - wszyscy, którzy znali ją nieco lepiej wiedzieli, że Imogen, w przeciwieństwie do Iris, nie poszła w ślady matki i kompletnie nie znała się na uzdrawianiu. Miała do tego dwie lewe różdżki i naprawdę strach było oddać się w jej ręce, jeśli chodzi o jakiekolwiek leczenie. Tym bardziej cieszyła się, że Benjamin nie potrzebował żadnej doraźnej pomocy, bo prawdopodobnie nie byłaby w stanie mu takowej udzielić. W końcu Imogen klapnęła na tyłku przed nim i podciągnęła kolana do klatki piersiowej. Owinęła je swoimi ramionami, wpatrując się w Benjamina. Sama nie odniosła żadnych obrażeń podczas ich małego wyścigu, niemniej ten tylko utwierdził ją w przekonaniu, że ma dosyć Podlasia i powinna stąd czym prędzej spierdalać do domu. - Myślę, że śmiało możemy uznać, o ile pomysł był dobry, tak wykonanie chujowe. Nie wiem o co chodzi, nie spodziewałam się, że tak prozaiczna czynność, jak latanie na miotle, w tym miejscu przysporzy nam tyle problemów - westchnęła głośno, naprawdę z tego faktu niezadowolona. Nie wierzyła w to, że Podlasie zdołało zniszczyć jej nawet coś takiego, jak latanie na miotle, czyli jej ukochaną dyscyplinę sportową.