Niewielka miejscowość portowa w zachodniej Szkocji, w której najczęściej cumuje żaglowiec, o ile nie pływa się nim po morzu Hebrydzkim.
Morze Hebrydzkie
Wraz z całym archipelagiem wysp stanowi główny teren badawczy, po którym żaglowiec się porusza. Najczęściej żegluje między wyspami Hebrydów Wewnętrznych.
Żaglowiec "Scamander"
Żaglowiec badawczy "Scamander", czy może prędzej jacht żaglowy (choć nomenklatura żaglowców jest niezwykle płynna i nieuporządkowana) nie należy do statków dużych rozmiarów, ale niech was nie zmyli jego kompaktowość! Na pokładzie tego jednomasztowca spokojnie zmieści się kilka osób (aczkolwiek prędzej wertykalnie niż horyzontalnie), a dodatkowo prowadząca pod pokład klapa w podłodze, rzędem stromych, drewnianych schodków prowadzi do magicznie powiększonej kajuty, która spokojnie może służyć za małe mieszkanie. Znajduje się tu wygodna, choć wąska kanapa, biurko z krzesłem, toaleta, kuchenny aneks, a w osobnym pomieszczeniu niewielka sypialnia. Wystrój skąpany jest w ciepłym brązie egzotycznego drewna Doussie, nadając wnętrzu przytulności.
Autor
Wiadomość
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Oboje narozrabiali, motając się w swoich uczuciach i oczekiwaniach, ale w ostatecznym rozrachunku chyba nie wyszło to najgorzej, skoro byli tu razem, radośnie planując wspólną przyszłość i całkiem śmiało przyznając się do swoich uczuć. Może nie były to jeszcze słowa o największym ciężarze gatunkowym, ale mimo wszystko sprawy wyglądały dość poważnie i, na pierwszy rzut oka, względnie czysto. Oczywiście, Wally nie wiedział, że Bridget nie zakomunikowała jeszcze Williamowi, że między nimi koniec. Nie wiedział też o jednej czy dwóch drobnych kwestiach, które z czasem mogą okazać się dość istotne, ale w tej chwili czuł się idiotycznie szczęśliwy, upojony wizją wspólnego życia i żeglugi w poszukiwaniu tajemnic przyrody. Mimo że był od niej o tyle starszy, z radością poddał się temu marzeniu, patrząc na świat przez różowe okulary jak przystało na mężczyznę bez pamięci zakochanego. - Więc zaczniemy od Hebrydów, a potem zobaczymy, gdzie poniesie nas fantazja - roześmiał się, wpatrując w nią roziskrzonymi oczami i puszczając w niepamięć nieporozumienie z Williamem. On należał do przeszłości, a oni i Bridget byli przyszłością - wydawało się to tak proste i oczywiste, że dalsze grzebanie się w tych niuansach, rozpamiętywanie ich i analizowanie wydawało się po prostu śmieszne. Wally zdecydował się na skok wiary - uwierzył w Bridget i szczerość jej intencji i wszystko inne przestało się liczyć. Zamruczał jej cicho w usta, a kiedy się od siebie oderwali, posłał jej zupełnie kretyński uśmiech, wpatrując się w nią maślanymi oczami. - Zróbmy... - powtórzył jak echo, bo przypuszczalnie jego szare komórki zamiast pracować w pocie czoła wykonywały jakiś dziki, ekstatyczny taniec, robiąc mu z mózgu dyskotekę. - Cholera. Biedny Nimbus - zmartwił się Wally, czując zupełnie nieuzasadnione wyrzuty sumienia, no bo w końcu skąd mógł wiedzieć, że Nimbus mógł polegać tylko na Bridget, którą sobie przywłaszczył na cały wieczór i noc? Rozejrzał się wokoło, szukając słońca, żeby oszacować godzinę, po czym skrzywił się z żalem. - Bardzo bym chciał, Bri, ale jestem umówiony z moim wydawcą. I obawiam się, że nawet jeśli teleportuję się do Londynu w samych gatkach, to i tak będę spóźniony - powiedział ze szczerym niezadowoleniem. - Chodź, kochanie, powinniśmy się ubrać - westchnął, po czym, żeby osłodzić im to rozczarowanie, pocałował ją przeciągle w usta.
z.t. x 2
Wally A. Shercliffe
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 197 cm
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Upewniwszy się, że Bim, Bom i Bam, czyli trzy małe szpiczaki, które wymagały ich opieki, są nakarmione i wydają się całkiem usatysfakcjonowane, Wally i Bridget mogli nareszcie zająć się sobą. Po dłuższym spacerze z Nimbusem i odstawieniu go do mieszkania, teleportowali się z cichym trzaskiem na łódź, która stała się ich słodkim gniazdkiem miłości, a przy tym pierwszym stałym miejscem zamieszkania Wally'ego od wielu, wielu lat. Wykazał się podziwu godną zaradnością i zmysłem technicznym, wprowadzając udogodnienia, które sprawiały, że życie na tak niewielkiej powierzchni stało się o wiele wygodniejsze. Niemal za każdym razem, gdy Bridget pojawiała się na pokładzie (a raczej pod nim), Wally z wyraźną dumą prezentował jej kolejne innowacje, które miały im pozwolić nawet na wielomiesięczny pobyt na łodzi. Samodzielnie skonstruował regały, które potraktowane odpowiednim zaklęciem bez trudu mieściły wszystkie najistotniejsze pozycje książkowe - łącznie z kolejnymi wydaniami książek Waltera - a także segregatory na notatki, dokumenty i wszystko, co dotyczyło ich badań. Stworzył też niewielki, ale bardzo funkcjonalny kącik laboratoryjny dla Bridget, konsultując z nią jej potrzeby i preferencje, bo sam bardzo rzadko miał do czynienia z aparaturą i brakowało mu doświadczenia, żeby stworzyć coś naprawdę wygodnego. Jednak efekt końcowy prezentował się naprawdę dobrze i Bridget nie mogła się doczekać, kiedy będzie mogła badać kolejne próbki w tym niewielkim, ale wygodnym laboratorium. Podobnie zadbał o szafy i szafki, różne schowki i nawet odpowiednie oświetlenie w kąciku czytelniczym. I choć kwestię wystroju pozostawiał w gestii Bridget, to sam również nieśmiało wieszał tu i ówdzie jakieś obrazki czy pamiątki z podróży, nie ingerując jednak w sprawy tak poważne jak kolor zasłon, poduszek czy pościeli. Sprawiał wrażenie kogoś, kto po latach tułaczki, gnieżdżenia się w cudzych domach, ale przede wszystkim pod namiotem, nie może się nacieszyć faktem posiadania czegoś na kształt domu - nawet jeśli do tej pory w ogóle nie zdawał sobie sprawy z potrzeby posiadania własnego miejsca na świecie. Kiedy zeszli pod pokład, Wally pociągnął Bridget w stronę sypialni ze słowami "coś ci muszę pokazać". Jednak jeśli sądziła, że zastanie łóżko obsypane płatkami róż, to czekał ją srogi zawód - Wally z dumą zaprezentował wygodne szuflady, które zamontował pod łóżkiem, tworząc praktyczną przestrzeń do przechowywania pościeli. - I jak ci się podoba? Staram się, żeby było nam tu wygodniej niż w prawdziwym, murowanym domu, kiedy już wypłyniemy w dłuższy rejs - powiedział z chłopięcym entuzjazmem, przyciągając ją do siebie i całując słodko w usta, bo przecież nareszcie byli tylko we dwoje i nie mogła mu zarzucić, że ją rozprasza. - Poczytamy dziś ten traktat o trytonach do poduszki...? - zamruczał między pocałunkami, mając tę cudowną, kojącą świadomość, że Bridget jest chyba jedyną kobietą na świecie, która nie uzna tej propozycji za przejaw nudziarstwa, ale za perspektywę równie podniecającą jak ta, której zwiastunem była dłoń Wally'ego bezwstydnie zsuwająca się na jej pośladek.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Teleportowali się na Scamandra oczywiście po tym, jak Bridget upewniła się na sto dziesięć procent, że wejście do dawnego pokoju Lotty nie zostanie sforsowane przez jej żądnego wrażeń psidwaka. Choć miała nadzieję, że dłuższy spacer oraz towarzystwo Waltera (które zawsze jakoś zbawiennie działało na temperament Nimbusa) sprawią, że uspokoi się nieco i padnie na kanapie od tych wszystkich wrażeń, lecz niestety pomyliła się, bo dziś wyjątkowo się nakręcał, prawdopodobnie nęcony zapachami dzikich stworzeń dobiegających go spod drzwi. Z cieniem duszy na ramieniu opuszczała aleję Amortencji, licząc, że jej obawy były wyłącznie wybujałymi podszeptami jej wyobraźni, a nie realnym zagrożeniem dla dobrostanu szpiczaków. Ich kajuta mieszkalna non stop przechodziła metamorfozy, jedną za drugą. Okazała się być nieco bardziej pojemna niż Bridget zakładała na początku, dzięki czemu nie tylko znalazło się w niej miejsce na dodatkowe regały, ale też na cały jej kącik laboratoryjny, w którym miała zamiar podejmować się badania pobranych próbek. Co prawda jeszcze żadnych nie pobrali (jej wcześniejsze próby rozwiązania zagadki wpływu wróżkowego pyłu na wodne stworzenia nie miały już sensu w obliczu pokonania władcy Ciemnego Dworu), ale jeśli mieliby w planach zrobienie tego, miała już pod ręką wszystko, czego potrzebowała do przynajmniej wstępnych analiz. Scamander od początku miał być ich miejscem - narzędziem do wymarzonych podróży po całym świecie, podczas których mieli współpracować nad nowymi odkryciami naukowymi. Dla Wally'ego okazał się znacznie bardziej wartościowy, co napawało Bridget poczuciem, że jakkolwiek spontaniczny i nieprzemyślany był to zakup, wart był absolutnie każdego wydanego galeona. Zdawała sobie sprawę z tułaczej natury jego ducha i cieszyła się, że mogła zapewnić mu chociaż tych kilkadziesiąt metrów kwadratowych, na których mógł nawet na moment zarzucić kotwicę. Nie wiedziała, czy bardziej chciało jej się wywrócić oczami na te słowa, czy zaśmiać się serdecznie, bo ilekroć stawiała stopę na pokładzie, Wally miał jej "coś do pokazania". Dzisiejszy dzień różnił się o tyle, że wiązał się z corocznie obchodzonym świętem jej narodzin, a więc faktycznie spodziewała się czegoś zgoła innego niż... Nowe szuflady pod łóżko. Widząc najnowsze dzieło swojego partnera, na moment zamilkła, a później wybuchła śmiechem. Szybko się opamiętała. - Och, to wspaniale z twojej strony, kochanie! Jestem wdzięczna, że tak dużo myślisz o naszej wspólnej wygodzie i znajdujesz te praktyczne rozwiązania - powiedziała natychmiast, chcąc zrehabilitować się po tym chichocie, który teraz wydawał jej się nie na miejscu, mimo że wynikał z ogromnego rozczulenia jego zmyślnością. Dała się przygarnąć w objęcia, oplatając jego kark własnymi rękami i odwzajemniając wszystkie słodkie pocałunki. - Ble, nuda - mruknęła w odpowiedzi, jedynie żartobliwie zaprzeczając jego założeniom, a jej usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, bo jakkolwiek doceniała prezent, nie zamierzała czytać go dziś do poduszki. O nie, ich pościel prawdopodobnie zobaczy tu całą masę innych rzeczy... Nie należało zapominać, że poza mądrą i pełną zapału początkującą naukowczynią, była również młodą, żądną wrażeń i cielesnych doznań kobietą. No i miała urodziny, duh.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Wally pokochał tę łódź i naprawdę dwoił się i troił, żeby stała się prawdziwym domem, a nie tylko tymczasowym schronieniem. Snuł wizje cudownych podróży, pełnych przygód, odkryć i miłości i uskrzydlony tymi marzeniami (które miały naprawdę duże szanse na to, by stać się prawdą) podejmował bardzo konkretne zadania, mające na celu stworzenie im maksymalnie wygodnych warunków. Był przedziwną mieszanką marzyciela i człowieka na wskroś praktycznego, choć może dało się to łatwo uzasadnić - dbał o sprawy przyziemne po to, by nie stawały na drodze jego marzeniom. Wychodził bowiem z założenia, że chcąc prowadzić ambitne badania, należy mieć właściwe zaplecze - stąd regały, biurka i małe laboratorium dla Bridget, a także mnóstwo innych drobnych udogodnień, które mogły okazać się bardzo istotne na pełnym morzu czy oceanie. Do zadania, jakie sobie samozwańczo wyznaczył, podchodził z zapałem neofity, jak gdyby chciał nadrobić te wszystkie lata, kiedy tułał się po cudzych kanapach, domach letniskowych, a przede wszystkim mieszkał we własnym namiocie, który tak naprawdę nie wymagał urządzania. Pewnie nawet gdyby w przypływie szaleństwa i gotówki sprawił sobie własne mieszkanie, nie przejmowałby się tak bardzo jego wyposażeniem, koncentrując się po prostu na jego względnej funkcjonalności. Jednak tu chodziło o przestrzeń, którą dzielił z Bridget, o namiastkę ich wspólnego domu - a to zmieniało wszystko. Jej rozbawienie trochę zbiło go z tropu, ale był mądrym chłopcem, więc zaraz się połapał w czym rzecz i zawtórował jej nieco zakłopotanym śmiechem. - Merlinie... pewnie spodziewałaś się płatków róż albo chociaż świeczek, prawda? Ale ze mnie kretyn - parsknął z zażenowaniem, ale z jego ust nie znikał uśmiech, bo miał do siebie dystans, a cała sytuacja była absurdalna. - Praktyczne rozwiązania nie są tym, czego oczekuje kobieta w dniu urodzin - powiedział z komicznie mądrą miną i wesołymi iskierkami w oczach. - Czy trochę się zrehabilituję, jeśli powiem, że chłodzę dla nas szampana? I że kupiłem mały torcik w nadziei, że zdołam cię tu zwabić? - zapytał niewinnie, bo nie był aż takim gamoniem. Nawet jeśli poniósł go entuzjazm związany z czymś tak przyziemnym (ale użytecznym!) jak szuflady pod łóżko, to nie znaczy, że był kompletnie nieprzygotowany. W końcu to były pierwsze urodziny, które świętowali razem i musiał (a także chciał) się wykazać. Zaśmiał się w jej usta, kiedy tak uroczo odrzuciła jego propozycję. Właściwie sam nie był do niej całkiem przekonany, ale nie chciał, żeby uznała, że ma w głowie tylko jedno. Choć, szczerze mówiąc, Bridget wcale mu nie ustępowała pola, jeśli chodzi o zmysłowe przyjemności, wykazując tyle entuzjazmu, że jakiekolwiek obawy, że źle odbierze jego zakusy, były zupełnie bezpodstawne. - Skoro tak, to mogę zaproponować jeszcze kilka innych pozycji - zamruczał z rozbawieniem, podnosząc ją znienacka i oplatając się jej nogami w pasie, a potem przyciskając ją plecami do ściany, by pocałować jeszcze goręcej, jednocześnie wsuwając dłoń pod jej bluzkę i nakrywając jej drobną pierś. Uśmiechnął się, czując, że jej sutek gwałtownie twardnieje pod wpływem jego dotyku. - Wszystkiego najlepszego, pufku - wyszeptał między pocałunkami.
Praca, którą wkładał w ich wspólną przestrzeń, była najlepszym dowodem na to, że rzeczywiście myślał o niej poważnie, a to była kwestia, na której zawsze bardzo jej zależało w zawieranych przez nią bliższych relacjach z mężczyznami. Patrzyła czasem z lekkim niedowierzaniem na to, ile zapału w to wkładał i podziwiała, jak dużo myślał o ich wspólnej przestrzeni. Jej myślenie skończyło się na zakupie Scamandra, a już na tym etapie próżno było szukać w tym pomyśle faktycznego pomyślunku. Nie oznaczało to jednak, że sama nie podchodziła do ich relacji na serio - bo chyba nigdy w życiu nie była równie zakochana co teraz. Walter Shercliffe skradł jej serce, calutkie, każdy jego skrawek zagarniając dla siebie i swojego wspaniałego umysłu, wielkiego serca i nie powiem czego jeszcze, chociaż wszyscy doskonale wiemy. - Tylko troszkę - przyznała, pokazując mu szybko i figlarnie koniuszek języka, jakby rzucała wyzwanie, by go złapał i czym prędzej zamknął w kolejnym pocałunku, który miałby odkupić jego kretyńskie pomyłki. Nie miała mu za złe, że nie weszła do oświetlonej świecami łodzi, nie przeszła po ścieżce z różanych płatków oraz nie zastała wanny pełnej piany i kieliszków szampana. Po pierwsze, fire hazard, po drugie, wolała kwiaty w wazonie, a po trzecie, nie miała wanny. Szuflada na szpargały da radę. - Tylko troszkę - powtórzyła na jego kolejne pytanie, nawiązując do poprzedniej, lekko zgryźliwej odpowiedzi, tym razem z trudem powstrzymując śmiech. Torcik i alkohol z pewnością wpędzą ich w szampański nastrój - ale mogli robić też coś innego. I chyba załapał sugestię. Na poły pisnęła i westchnęła, gdy nagle podniósł ją do góry. Oplotła go nogami w pasie, zarzucając jednocześnie ramiona na jego szyję w szybkiej próbie stabilizacji po utraceniu gruntu pod stopami. Ah, Wally, you swept her of her feet, literally! Poczuła na plecach twardą, chłodną ścianę, a piersi szorstką skórę jego dłoni, delikatnie pieszczącej jej ciało. Nie pozostała mu dłużna pod tym względem, zatapiając palce w jego włosach, ustami chłonąc bliskość jego miękkich warg. - Jesteś najlepszym prezentem od losu - wyszeptała mu w odwecie, zamykając w tych słowach esencję tego, co czuła przez ostatnie, szalone tygodnie.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Jej obecność upajała go bardziej niż szampan, sprawiając, że był dla niej w stanie zrobić największe głupstwo albo największy remont - wszystko, czego mogłaby od niego oczekiwać. Jednak tak naprawdę nie oczekiwała niczego, a cieszyła się wszystkim, co miał jej do zaofiarowania i z każdym wspólnie spędzonym dniem obawy Wally'ego, że nie może jej nic dać, topniały. Bridget potrzebowała przede wszystkim jego miłości i oddania, a żadnej z tych dwóch rzeczy mu nie brakowało i obdarzał ją nimi hojnie, traktując ich relację ze śmiertelną powagą, mimo że tak dużo było w niej śmiechu i prostej radości z bycia razem. Uśmiechnął się czule, zaglądając jej głęboko w oczy, kiedy nazwała go najlepszym prezentem od losu. Delikatnie pogładził bok jej piersi, a potem wysunął dłoń spod jej bluzki, żeby dotknąć jej policzka. Nie postawił jej na podłodze, ale pod wpływem jej słów zmieniła się dynamika tej chwili. Coś wisiało w powietrzu i tym czymś wcale nie była Bridget. - A ty moją miłością. Kocham cię, Bri - wyszeptał wreszcie gorąco, z mocno bijącym serce wpatrując się w jej oczy i czując, że pod wpływem emocji miękną mu kolana. Z trudem wziął się w garść, nie chcąc jej upuścić i czekając na odpowiedź, mimo że przecież doskonale ją znał.
Tego dnia kochali się czulej i goręcej niż kiedykolwiek przedtem, powtarzając te słowa jak mantrę - jak gdyby to wyznanie uwolniło nowe pokłady miłości i wzajemnego zachwytu. Kiedy wreszcie zmęczeni padli na łóżko, Wally nie mógł oderwać rozmarzonego wzroku od Bridget, która chyba jeszcze nigdy nie wydawała mu się tak piękna jak w tej chwili. Pieścił spojrzeniem jej rozluźnione, gibkie ciało, wszystkie delikatne, miękkie linie, tworzące kształt jej bioder, brzucha, ud i piersi. Była dla niego uosobieniem piękna i słodkiej namiętności. Splótł jej palce ze swoimi i ucałował czule wierzch jej dłoni, przez chwilę nie mówiąc nic i tylko rozkoszując się ich bliskością, dopóki nie uspokoili oddechów. Kiedy wtuliła się w jego pierś, delikatnie powiódł dłonią po jej ramieniu i plecach, aż ułożył ją tuż nad pośladkami. - Mmm... myślę, że szampan i tort będą doskonałym zwieńczeniem naszego świętowania... ale na razie kuchnia jest za daleko, a twoje ramiona zbyt słodkie - roześmiał się cicho, po czym leniwie ucałował jej wargi, przytulając ją do siebie mocniej i rozkoszując się dotykiem Bridget, która leniwie bawiła się jasnymi włoskami na jego potężnej piersi. - Och, Bri... nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham - dodał jeszcze, wyraźnie upojony faktem, że było mu już wolno powiedzieć to na głos.
Jego obawy z gruntu były bezpodstawne, ale jednocześnie całkowicie zrozumiałe. Dzieliła ich spora różnica wieku i znajdowali się na trudnych do porównania etapach życia, paradoksalnie dość dobrze blendujących się ze sobą. Oczywiście jednym z większych czynników, który to umożliwił, była jego decyzja o pozostaniu w Wielkiej Brytanii, a sukces ten Bridget przypisywała sobie w stu procentach. Prawdopodobnie uciekłby stąd szybko, gdyby nie to przypadkowe spotkanie, późniejsze badania, a finalnie Scamander, który stanowił ich prywatne gniazdko usłane coraz to większymi dowodami miłosnego oddania Shercliffe'a. I choć pozornie było idealnie, do perfekcyjnego obrazka brakowało tylko jednego. Słów. I w dniu swoich dwudziestych piątych urodzin usłyszała dokładnie to, czego cały ten czas pragnęła. Wyczuła zmianę w ich dynamice, gdy wypowiedziała te słowa i przez ułamek sekundy, dosłownie jej ćwierć, zlękła się, że powiedziała coś nie tak. Że zrujnowała ich perfekcyjny balans wypowiadając słowa o zbyt dużej wadze, ciążącej im teraz w niewygodnej ciszy. Cień strachu przebiegł po jej twarzy, po rozchylonych, spragnionych wargach i szeroko otwartym oczach, którymi lustrowała każdy szczegół jego nabierającej jakiegoś wyrazu mimiki. A gdy otworzył usta, spłynęło na nią uczucie największej ulgi, jaką poczuła w całym swoim życiu. Choć ich związek nie trwał długo, a całą ich znajomość można było zamknąć w ledwie kilku miesiącach, brak odwzajemnienia tych odczuć byłby dla Bridget największym policzkiem od losu i najboleśniej złamanym sercem. Pewne rzeczy po prostu się wiedziało - i ona od dawna wiedziała. On też, lecz zamiast mówić, postanawiali pokazywać sobie wzajemnie to, co już tak dogłębnie poznali. Z wielką radością rozpierającą jej serce, westchnęła: - Ja też Cię kocham...
Wtuliła się w jego ramię, wciąż z lekkim trudem uspokajając oddech po kolejnym wybuchu namiętności, który targnął ich ciałami. Ciepło bijące od jego torsu parzyło ją lekko w policzek, ale nie zwracała na to uwagi, przylegając do niego ściśle, delikatnie gładząc opuszkami palców skórę klatki piersiowej Wally'ego. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy po raz kolejny wyznał jej miłość. - Chyba trochę już wiem - stwierdziła przekornie, choć nie mówiła tego, by zniechęcić go do kolejnych wyznań. Raczej po to, by zapewnić go, że nawet w chwili, gdy jeszcze nie odważył się powiedzieć tego na głos, mimowolnie czuła węzeł wiążącego ich uczucia i rozumiała, czym ono było, choć nigdy wcześniej nie zostało nazwane. Odwzajemniła leniwy pocałunek, czując jak zmęczenie rozlewało się po błogo zrelaksowanym ciele. Przeciągnęła się nieznacznie. - Od czego jest różdżka, prawda? - zaczęła, ale bardzo szybko uświadomiła sobie, że ją również, podobnie jak szampan i tort, zostawiła w kuchni. Jęknęła, pocierając z rezygnacją czoło. Miała przez moment zaproponować papier, kamień, nożyce, by rozstrzygnąć ten niemy spór o to które z nich powinno ruszyć swoje cztery litery i choć uważała, że należało jej się leżenie w pościeli jako solenizantce, z technicznego punktu widzenia było jej prościej wstać, bo to ona przygniatała Wally'ego do łóżka. Podniosła się więc szybko i zaraz wróciła z różdżką w ręce i lewitującymi obok przedmiotami. - To wszystkiego najlepszego dla mnie! - zaintonowała, bezwstydnie celebrując swoje ćwierćwiecze w towarzystwie mężczyzny swojego życia poprzez zatopienie palców w pięknie zdobionym torciku.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Uśmiechnął się pod nosem, kiedy żartobliwie rzuciła, że chyba już trochę wie, jak bardzo ją kocha. Nigdy nie sądził, że te dwa proste słowa mogą dać tak ogromne poczucie wolności, wprawić w taką euforię i sprawić, że wszystko stanie się nagle proste. Z Louise było inaczej - tamta miłość była naturalna, prosta, pozbawiona znaków zapytania, podczas gdy związek z Bridget, mimo że niewątpliwie wynikał z porozumienia dusz, wymagał od nich odwagi i świadomości konsekwencji, z jakimi będą się mierzyć. Ale skoro powiedzieli sobie wprost, że konsekwencje są ceną miłości, to mogli mężnie stawić im czoła, trzymając się za ręce. Łagodnie wodził dłonią po jej ciele, jak gdyby chciał dokładnie zapamiętać wszystkie jej krągłości i wklęśnięcia, choć przecież zdążył się już ich nauczyć i gdyby został o to poproszony, bez namysłu byłby w stanie umiejscowić na mapie jej ciała każdy pieprzyk czy bliznę. Na szczęście nikt tego od niego nie wymagał, ale gdyby coś się w tej materii zmieniło - Wally był absolutnym ekspertem w tej dziedzinie. Był rozkosznie wymęczony po tym wybuchu namiętności, w którym to on grał pierwsze skrzypce, dlatego lenistwo wzięło górę i bez sprzeciwu pozwolił, by to Bridget zdobyła się na bohaterstwo i podreptała do kuchni po torcik i szampana. Parsknął serdecznym śmiechem i podniósł się do siadu, kiedy wkroczyła z powrotem do ich sypialni, uroczo pewna siebie i bez żenady składająca sama sobie życzenia. Merlinie, jak bardzo ją kochał. - Wyglądasz jak uosobienie wszystkich moich marzeń. Piękna naga kobieta z butelką szampana i trotem - roześmiał się, wyciągając do niej ramię. - Będziemy jeść palcami? Mam rozlać szampana do kieliszków czy będziemy pić po barbarzyńsku, czyli z gwinta? - zapytał z rozbawieniem, tonem, który sugerował, że jest otwarty na wszystkie propozycje i jak Bri sobie zażyczy, tak będzie. W końcu to były jej urodziny, a on gdyby mógł przychyliłby jej nieba. - Wszystkiego najlepszego, pufku. Chcesz później wyskoczyć gdzieś na miasto? Czy zostaniemy tutaj? Tylko we dwoje? - zapytał z uśmiechem, sięgając po butelkę szampana i otwierając ją zaskakująco zgrabnie jak na kogoś, kto teoretycznie większość czasu spędzał w dziczy. Rozlał alkohol do kieliszków i jeden podał Bridget, zaglądając jej w oczy z czułością. W torcik była wbita jedna świeczka, którą zaraz zapalił za pomocą różdżki. - Pomyśl życzenie, Bri. Jestem pewien, że się spełni - wyszeptał, nie mogąc oderwać od niej oczu.
Mimo pierwotnych niepewności, nie było obecnie pewniejszej rzeczy na świecie niż siła jej uczuć do leżącego w jej łóżku mężczyzny. Może myślała tak w przeszłości, oddając serce na dłoni poprzednim kochankom, zawsze wpadając w te miłostki po uszy i bez reszty, ale nie umiała sięgnąć pamięcią wstecz do momentu, w którym czułaby się podobnie spełniona jak u boku Waltera. Żaden inny facet, z którym była, nie sięgał mu do pięt i bynajmniej nie myślała o jego absurdalnie wysokim wzroście i posturze. Zwalczyła przebłysk chęci rozsmarowania kremu z tortu na jego nosie i zamiast brudzić go paluchem, wetknęła go wraz z oderwanym kawałkiem ciasta do buzi, delektując się słodkim smakiem rozpływającym się na języku. Dwadzieścia pięć lat na karku niestety nie niwelowało w pełni tkwiącego w niej infantylizmu, ujawniającego się właśnie w chwilach takich jak ta - gdy mogła wszystko i nie musiała niczego. - Może właśnie tym jestem? - zagaiła zaczepnie. Lubiła, gdy podkładał jej się w ten sposób i mogła złapać go za słówka, wyciskając z nich każdy komplement, każde uznanie, a także ogrom czułości, w które opakowywał wszystkie takie uwagi. - Szampana to można z kieliszków. Elegancko - dodała, tym razem parskając śmiechem, bo nie było niczego eleganckiego w jedzeniu tortu palcami. Wolała jednak nie brudzić butelki. Jeszcze będzie śliska, ktoś coś rozleje albo, co gorsza, rozbije butelkę i trzeba będzie załatwiać kolejną! - Och, nie mam dziś już ochoty na wychodzenie - powiedziała, nieco jękliwie i udawanie-marudnie, robiąc słodkie oczka i pakując się z powrotem bliżej jego ciała, bliżej tych szerokich barków, bliżej bijącego od niego ciepła. - Zostańmy już tu - postanowiła więc, nim przyszło jej zdmuchnąć świeczkę. Spojrzała na niego nie umiejąc ukryć lekkiego wzruszenia i kręcącej się w oku łezki, gdy kazał jej pomyśleć życzenie - bo miała wrażenie, że ono już dawno się spełniło. Znalazła swoją bratnią duszę na tym świecie i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że miała być to historia z happy endem. Miała pracę, perspektywę badań, pomysły na siebie, przyjaciół i rodzinę, czegóż mogła sobie jeszcze życzyć? Było idealnie. Oby trwało wiecznie. Zdmuchnęła lekko świeczkę, a wspomniana wcześniej łezka zostawiła cienką strużkę na skórze jej policzka. Ponownie spojrzała na Waltera i wychyliła się nieco, by złożyć na jego ustach ciepły, pełny oddania pocałunek. Na co jej szampan, skoro jego obecność potrafiła wprowadzić ją w stan szczęśliwego upojenia? Nie chciała już nic innego, tylko zasnąć w jego ramionach, bez trosk.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Obserwował z czułym uśmiechem, jak Bri je tort palcami, zastanawiając się, jak w ogóle mógł przeżyć tyle lat bez niej i jej zachwycającej radości życia. Lubił patrzeć na nią tak po prostu, nawet przy najbardziej prozaicznych czynnościach, a na jego twarzy malował się ten niemądry wyraz, zdradzający intensywność jego uczucia. On sam z natury szukał nie tylko prawdy, ale też radości i piękna - to podejście do życia z pewnością ich łączyło i sprawiało, że byli tak doskonale dopasowani i zachwyceni sobą. - Tak, myślę, że tak właśnie jest. Tylko nie znikaj nigdzie, kochanie - poprosił z uśmiechem, po czym skradł jej lekkiego całusa - smakował tortem. - Tak jest - zgodził się, bo on też wolał pić szampana z kieliszków. Nigdy nie przywiązywał wagi do konwenansów, ale pewne rytuały miały jednak swój urok, a to nie była byle jaka okazja. - Idealnie - zamruczał z zadowoleniem, bo i on nie miał najmniejszej ochoty wychodzić na miasto, skoro mogli zostać tutaj, w swoim gniazdku miłości. Nie musieli się nawet ubierać... no nic nie musieli, a wszystko mogli. I to było piękne. Bez trudu zrozumiał powód jej wzruszenia, bo czuł to samo. Czego więcej mógł pragnąć, skoro miał ją i życie, które wspólnie budowali, oddając się swojej pasji i miłości? Domaganie się od losu jeszcze czegoś byłoby zachłannością, dlatego przez jego myśl przebiegło to samo życzenie, mimo że przecież tego dnia nie miał żadnego prawa do życzeń: chwilo trwaj. Zaklaskał w dłonie, kiedy zdmuchnęła świeczkę, po czym delikatnie scałował łzę z jej policzka, nic nie mówiąc, ale wszystko rozumiejąc. W końcu byli bratnimi duszami i pewne niuanse odczytywali znacznie łatwiej. Zamruczał cicho, odpowiadając czułym pocałunkiem i delikatnie obejmując ją w pasie, by przytulić do siebie. A potem sączyli szampana, śmiejąc się, przekomarzając i całując, snując bardziej i mniej realistyczne plany na przyszłość, by wreszcie usnąć z głębokim poczuciem szczęścia. Tym bardziej trudno zrozumieć, dlaczego właśnie tej nocy powrócił koszmar, który nie nawiedzał go od dawna. Może jego podświadomość wyrzucała mu brak lojalności wobec Louise i tamtej pierwszej, utraconej miłości, a może była to reakcja na to wiążące wyznanie i to, co mogło się z nim wiązać - ślub, dzieci i wszystko, co się z tym wiązało? Dość że koło trzeciej nad ranem Wally obudził się zlany zimnym potem, walącym sercem i okrzykiem "Louise, nie!", a przed oczami nadal miał zapłakaną Lou, stojącą nad brzegiem Bajkału i w rozpaczliwym, bezsensownym geście przyciskającą dłoń do łona. Widział zakrwawione, lepiące się do ud spodnie, widział ból i przerażenie malujące się na jej twarzy i nie mógł zrobić absolutnie nic, żeby jej pomóc. Żeby im pomóc. Plącząc się w pościeli wygrzebał się z łóżka i dopadł do niewielkiego bulaja, otwierając go na oścież i rozpaczliwie łapiąc powietrze. Chłodny wiatr schłodził jego spocone czoło i ciało, wywołując co prawda dreszcze, ale sprawiając, że powoli zaczął wracać do rzeczywistości. Jednak nie na tyle, by spojrzeć w stronę Bridget, którą na pewno obudził. I która na pewno będzie oczekiwała wyjaśnień.
Wieczór kończył się dokładnie tak, jak powinien - oni we dwoje, zakochani, tulący się i pogrążeni w tym głębokim, łączącym ich uczuciu oddania, najedzeni słodkim tortem, upojeni musującym szampanem, szczęśliwi, roześmiani, błodzy. Miłosne wyznanie okazało się być jeszcze piękniejszym prezentem niż trudny do zdobycia, historyczny traktat o trytonach, nad którym rozklejała się jeszcze w mieszkaniu. Rozdzierała ją jednocześnie chęć utkwienia w tej chwili na zawsze, a także zniecierpliwienie ich wspólnej przyszłości, zapowiadającej się tak pięknie, tak wspaniale. Choć może tylko tak jej się wydawało. Wyplątali się ze swoich objęć gdzieś pomiędzy jednym a drugim spokojnym oddechem, pogrążeni w głębokim śnie, śniący zgoła inne obrazy. Sielanka pełnych wzruszeń i radości snów Bridget została przerwana przez nagły okrzyk, w pierwszej chwili niezrozumiały, lecz na tyle wyraźny, by wedrzeć się do jej onirycznej krainy marzeń i niczym ogromna fala zniszczyć misternie budowany przez jej wyobraźnię zamek z piasku. Tsunami nieproszonych emocji wdarło się w jej duszę, zasiewając pierwotnie ogromny niepokój, zaraz za nim dziwny strach, ściskający za serce i duszący w gardle. W półmroku widziała jego sylwetkę, ten nagły ruch, z którym wystrzelił z łóżka, przed czym nie zdążyła go zatrzymać, zbyt ociężała i otępiała, dopiero co wyrwana z głębokiego snu. Jej wyciągnięta ręka zastygła w powietrzu, nim opadła na miękką pościel, rozgrzaną i mokrą, parującą przerażeniem wyczuwanym w powietrzu. Gęstniejąca atmosfera stawała się tym cięższa do zniesienia, im lepiej jej mózg rejestrował odbierane sygnały. Początkowo mącący ciszę dźwięk był wyłącznie bezkształtnym okrzykiem, pomału dojrzewającym w jej uszach, powoli rejestrowany jako zaprzeczenie. Zaprzeczenie i damskie imię. Czyje imię? W pokoju szumiało i ciężko było powiedzieć, czy to za sprawą obijających się w burtę fal, czy jej szaleńczo łomoczącego serca, gdy pytała: - Kim jest Louise?
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Do tej pory nie myślał, że kiedykolwiek będzie zmuszony opowiedzieć Bridget o Louise. Nie łudził się, że był pierwszym mężczyzną, dla którego mocniej zabiło jej serce, ale chciał, żeby weszli w ten związek, nie wlokąc za sobą widm nieudanych miłości. Tylko czy jego miłość do Louise mogła być traktowana jako nieudana, czy tylko tragiczna i pozbawiona happy endu, dzięki czemu mógł znaleźć swoje szczęście z Bri? To wszystko było potwornie zagmatwane i teraz, z mocno bijącym sercem, ściśniętym gardłem i zimnem, które przenikało jego roztrzęsione ciało, Wally nie był w stanie odpowiedzieć na żadne z pytań ani ocenić, ile powinien powiedzieć. Żałował, że uciekł z łóżka tak gwałtownie, jakby podświadomie dystansował się od Bridget, ale potrzebował powietrza, czegoś, co pozwoliłoby mu otrzeźwieć i uspokoić rozszalałe serce. W gruncie rzeczy bardzo chciał się teraz przytulić i usłyszeć, że to tylko niedobry sen, ale słowa, które wyrwały się z jego ust, były zbyt jednoznaczne, by Bri mogła przejść nad nimi do porządku dziennego, wierząc, że Wally'emu przypomniał się wypadek z kelpie albo innym stworzeniem, którego ślady zębów czy pazurów nadal nosił na swojej skórze. Milczał przez chwilę, zanim odwrócił się w jej stronę. Wydawał się starszy, poszarzały i jakby wymięty, kiedy podszedł do łóżka i usiadł na jego brzegu, jednocześnie zapalając lampkę nocną, dającą łagodne, ciepłe światło. Z wahaniem ujął dłoń Bridget i spojrzał jej w oczy, szukając właściwych słów. Zaczął od tego, co najprostsze. - Przepraszam, że cię obudziłem, Bri... Nie chciałem. Ten koszmar... wraca do mnie. Odkąd z tobą jestem, nie wrócił ani razu, aż do dziś... - powiedział schrypniętym, napiętym głosem, po czym urwał i kontynuował dopiero po kilku sekundach. - Louise była moją narzeczoną. Poznaliśmy się w drodze, badała magiczne kultury i języki. Ona... my... cóż. Okazało się, że jest w ciąży. Cieszyliśmy się na to dziecko, na naszą przyszłość i wierzyliśmy, że wszystko będzie dobrze. Dotarliśmy nad Bajkał i tam... - urwał i nabrał powietrza, ściskając mocniej dłoń Bridget, a jego spojrzenie stało się nieobecne. Twarz wyrażała ból i poczucie winy, którego nigdy nie zdołał się pozbyć. - Louise poroniła. A ja nie potrafiłem jej pomóc, uratować dziecka... zrobić czegokolwiek. Minęło dwanaście lat, a ja nadal czasem widzę tę scenę w snach, przeżywam na nowo. Ona zapłakana, zakrwawiona nad brzegiem Bajkału... Rozstaliśmy się jakiś czas potem, bo nie potrafiliśmy tego udźwignąć. Tak wygląda mój bogin - Louise z tamtej chwili stała się moim boginem - dokończył szeptem, a jego oczy dziwnie zwilgotniały. Odchrząknął. - Nigdy nikomu o tym nie mówiłem, Bri. Przepraszam, że... że dowiedziałaś się tak. I że w ogóle musiałaś się o tym dowiedzieć - dodał cicho, unosząc na nią smutne spojrzenie zwykle tak pogodnych oczu, w których lśniły hamowane łzy. Nie tak miała wyglądać ta noc.
Ona również nie łudziła się, że była pierwszą i jedyną kobietą jego życia. Za długo żyła, by myśleć, że było to w jakikolwiek sposób możliwe połączywszy zarówno jego wiek, aparycję, jak i zawód, i styl życia, który dopełniał cały obrazek lekkoducha w wiecznej podróży. Poza tym sposób, w jaki obchodził się z nią i z jej ciałem wskazywał, że posiadał w kwestiach damsko-męskich niemałe doświadczenie. Poznawszy jedna jego charakter i usposobienie obieżyświata, lubiła myśleć, że swoim uczuciem i zobowiązaniem obdarzał ją w myśl wyjątku potwierdzającego regułę, wedle której kategoryzował poprzednie relacje wyłącznie jako przygody, a nie stałość. Ten pogląd został zachwiany w chwili, w której wrócił do łóżka, strudzony walką z własnymi demonami, zszarzały, jakby w ciągu tych kilku godzin snu zbrzydło mu całe życie i piękna sielanka, którą wspólnie sobie tworzyli. Z głębokim niepokojem przyglądała się jego zmarszczonym brwiom, smutnie wygiętym, wąskim ustom i żałośnie zwieszonym ramionom, przez które wydawał się śmiesznie mały, jak na siebie, stłamszony cierpieniem, o którego istocie nie miała bladego pojęcia. W pierwszej chwili chciała wyplątać się z pościeli, wyciągnąć ku niemu ręce, przygarnąć go do swojej wątłej piersi w ciepłym uścisku, chcąc przypomnieć mu, że w obliczu najgorszych koszmarów zawsze mógł wrócić do ciepła jej miłości. Póki nie zaczął mówić. Pokręciła głową w zaprzeczeniu, jakby sposób tego wybudzenia był zupełnie błahy i nieistotny, bo przecież nie miała do niego żalu o to, że przerwał jej senne marzenie. Mogła wyśnić jeszcze milion podobnych w czasie, który im został - a zakładała, że mieli całą przyszłość dla siebie. Pomyślała sobie, z jak czystym i wspaniałym sercem miała do czynienia, skoro przekładał jej komfort ponad własny. Zaraz jednak zaczął wyjaśniać, kim była Louise i początkowo ciepły wyraz jej oczu zniknął, a zamiast gorącej czekolady wpatrywały się w niego dwa zimne węgle, ciemniejsze od samej czerni pod osłoną pełznącego po pokoju półmroku. A może to te same cienie, które wypełzały z jego poranionego traumą przeszłości umysłu? Uchylając rąbka dźwiganej w głębi tajemnicy, choć otwierał się przed nią i zwierzał z rzeczy, których nie mówił nawet najbliższym do tej pory, paradoksalnie wytworzył między nimi dziwny dystans, zupełnie jakby kolejne słowa były cegłami układającymi się na sobie w mur, piętrząc się ku górze w ścianie oddzielającej jej wyobrażenia od faktycznej rzeczywistości. Myśl, że Walter był w swoim życiu zaangażowany w kogoś na poziomie zakładania rodziny, wstrząsnęła nią dogłębnie, chyba bardziej niż roztaczany przed nią koszmarny obraz przykrej historii utraty nienarodzonego dziecka. I choć starała się walczyć z tym płytkim uczuciem irracjonalnego odrzucenia, uciszając absurdalnie urażoną dumę, nie zdobyła się w pierwszej chwili na cieplejszy gest. Przeciwnie, wycofała się na moment, chowając ciało za połami pościeli. Jedynie jej dłoń tkwiła wciąż w objęciu ręki Wally'ego, który gładził ją i ściskał czule, wylewając na nią cały swój ból. I wtedy otrzeźwiała. To nie ona tu cierpiała. - Chodź - szepnęła łagodnie, wyciągając do niego ramię, by skłonić go do zbliżenia się, zanurzenia twarzy w jej rozrzuconych na poduszce włosach, do zamknięcia jego biednej, znękanej koszmarem głowy w swoich dłoniach. Opuszkami palców pogładziła delikatnie jego policzek, mięknąc i odpuszczając wszelkie negatywne emocje, które zrodziły się w jej umyśle. - To musiało być straszne - wydusiła z siebie tylko, dłoń kładąc na jego karku i przyciągając go ku sobie.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Pewnie myśl, że była drugą kobietą, którą naprawdę kochał i z którą był w poważnym związku, wcale by jej nie pocieszyła. Ale z drugiej strony, czy gdyby przeszedł całe swoje trzydziestosiedmioletnie życie, nigdy nie wiążąc się z nikim na poważnie, nie sprawiałby wrażenia kogoś kompletnie pozbawionego uczuć, być może niezdolnego do miłości? Bridget była dla niego wyjątkowa, podobnie jak wyjątkowa była Louise - jego pierwsza prawdziwa miłość. Miał nadzieję, że Bridget okaże się nie tylko równie prawdziwą, ale również ostatnią. Nigdy nie chciał wtajemniczać Bridget w historię swojego związku z Louise. Tamta miłość została im odebrana przez los i dopiero po dwunastu latach znalazł w sobie odwagę, by znów kogoś pokochać. Tak się składało, że tym kimś była Bridget i w jego mniemaniu to całkowicie wystarczało. Oczywiście, w którymś momencie w jego umyśle zamajaczyła niewyraźna myśl, że wcześniej czy później będzie musiał jej powiedzieć, że nie chce mieć dzieci i być może będzie jej winien wyjaśnienia. Jednak te, jeśli okazałyby się konieczne, byłyby odpowiednio oszczędne - byłem z cudowną dziewczyną, byliśmy młodzi, mieliśmy mieć dziecko, ale je straciliśmy. Nigdy nie zamierzał opowiadać jej o Bajkale. Nigdy z nikim nie podzielił się tą historią, bo była dla niego zbyt bolesna - a wiedział, że zraniłaby Bridget, która musiałaby pogodzić się z istnieniem przynajmniej jednej kobiety, która była dla niego tak ważna. Dlaczego miałby jej to robić, skoro ją kochał, chciał spędzić z nią życie, a historia jego i Louise dobiegła końca? Być może powinien był opowiedzieć tę historię inaczej, ale scena z koszmaru wciąż była żywa w jego wyobraźni, gardło wciąż miał ściśnięte, a oczy piekły od łez, którym nie pozwalał płynąć. Dlatego mówił szczerze, zacinając się i wahając, a jednocześnie czując ogromną ulgę, że wreszcie ktoś zrozumie, dlaczego przez tyle lat uciekał przed głębszymi uczuciami, poważniejszymi relacjami, ścigany przez to wspomnienie i sny, które wracały zbyt często. Rozumiał, że Bridget mogła czuć się w pewien nieracjonalny sposób zdradzona, a w każdym razie zraniona myślą o innej kobiecie, którą kochał, z którą miał mieć dziecko. I nawet fakt, że stracił oboje, każde w inny sposób, nie zmieniał jego miłości, która, jak widać, nie należała wyłącznie od niej. Na pewno myśl, że była pierwszą kobietą, która wzbudziła w nim głębsze uczucie, musiała być szalenie romantyczna i przyjemna, i pewnie, gdyby się nad tym zastanowił, żałowałby, że pozbawia Bridget tego złudzenia. Ale nie mógł i nie chciał jej okłamywać. Nie w takiej sprawie. Ściskał jej dłoń, ale w jakimś sensie wydawał się nieobecny, zagubiony we własnych bolesnych wspomnieniach. Jednak jej bliskość koiła, nawet jeśli na chwilę pojawił się między nimi mur zbudowany z jego cierpienia i jej rozczarowania. A kiedy wreszcie wyciągnęła do niego ramię, udowadniając, że jej miłość do niego jest silniejsza niż zraniona miłośc własna, Wally z wdzięcznością przyjął jej czułość. Wtulił się w nią ufnie, nagle przedziwnie bezbronny i kruchy, co mogło wydawać się absurdalne w przypadku mężczyzny o jego posturze. A jednak to właśnie jej delikatne, słabe ramiona dawały mu teraz oparcie i broniły przed demonami, które wybrały sobie właśnie ten moment, żeby zachwiać ich szczęściem. A może tylko wystawić ich uczucie na próbę. Położył się z nią w pościeli, poddając się jej dotykowi i lgnąc do niej w poszukiwaniu ukojenia. - Było... - potwierdził ochrypłym szeptem, czując ucisk w gardle. - Nawet nie wiemy... jakiej było płci. Teraz rozpoczynałoby drugi rok nauki w Hogwarcie... - dodał cicho i zacisnął zęby, żeby się nie rozpłakać. Zaraz jednak spojrzał Bri w oczy i pogłaskał ją po policzku. - Bardzo cię kocham, Bri. Dopiero... dopiero ty zmusiłaś mnie, żebym przestał się bać miłości. Po prostu nie dałaś mi wyboru, bo za bardzo się w tobie zakochałem - wyznał z bladym, ale szczerym uśmiechem, mimo że oczy nadal miał smutne. - Dziękuję ci - dodał cicho, całując ją nieśmiało w usta.
Empatyzowała z nim, przez co jej własną duszę ogarnął silny ból, przeszywający i piekący, sprawiający, że do oczu cisnęły jej się słone łzy, choć krzywda nawet nie była jej własną. Nie dotyczyło jej to zupełnie, bo w istocie powinna dopatrywać się w jego gorejącym do niej uczuciu dowodu własnej wyjątkowości, ale jakaś jej część nie potrafiła zwalczyć poczucia, że właśnie wypełniała pustkę po kimś, zamiast stwarzać coś zupełnie nowego. Zamiast budować osobną przestrzeń, wchodziła w buty miłości sprzed lat, po omacku prostując wszystko, co zostało przez tę traumę wypaczone. Nie umiała do końca wyobrazić sobie, jak silnie cierpiał całe te lata i myśląc o noszonym przez niego ciężarze, współczuła mu głęboko. Rozumiała, jak trudne musiało być trzymanie podobnej rzeczy w sekrecie, przeżywanie jej raz po raz na nowo w nocnych koszmarach, rozdrapywanie tej stale jątrzącej się rany, która prawdopodobnie nigdy nie miała się zabliźnić. Nie wierzyła, że jej miłość do niego mogła być tą magiczną nicią zbliżającą jej brzegi, dającą kres uporczywemu leczeniu złamanego w przeszłości serca. Choć bardzo chciała, jeszcze w to nie wierzyła. Wiedziała jednak, że to, co wydarzyło się między nimi tej nocy, było poważnym krokiem ku zobowiązaniu. Nie tylko werbalna deklaracja uczuć dawała jej takie poczucie, lecz także powierzone jej zaufanie, którego nie chciała nadszarpnąć. Na początku dość frywolnie podchodziła do ich relacji, teraz jednak czuła ciążący na Walterze bagaż emocjonalnych doświadczeń... I nie bała się go. Przygarnęła go w swoje ramiona na tyle, na ile dziewczyna o jej posturze mogła sobie pozwolić względem dwumetrowego, postawnego mężczyzny, oznajmiając mu tym gotowość do wspólnego jego dźwignięcia. - Ja też bardzo Cię kocham - zapewniła go czule, choć myślami była w nieco innym miejscu. - Chodźmy już spać - poprosiła, delikatnie głaszcząc go po głowie, gdy emocje już nieco opadły. Szum fal i lekkie bujanie szybko ukołysało ich do snu, tym samym uniemożliwiając Bridget wałkowanie natrętnych myśli o tym, że w alternatywnej rzeczywistości mogłaby uczyć w szkole potomka Waltera i Louise.
/ztx2
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Wszystko zepsułaś. Powtarzała sobie te słowa jak mantrę, umacniając tym samym przekonanie o bezgranicznej, ogarniającej ją beznadziei. Poczucie porażki było tak silne, że wraz z opuszczeniem herbaciarni miała wrażenie, jakby uszło z niej nieco życia, przez co jej kolana trzęsły się, gdy szła wzdłuż ulicy Pokątnej, a ramiona opadały nisko, przytłoczone ciężarem kolejnej kłótni z przyjaciółką. Miała wrażenie, że była najgłupszą osobą na świecie - jak mogła zinterpretować w ten sposób jej słowa? Przecież doskonale wiedziała, że sprawa była delikatnej natury i nie powinna poruszać jej w ten sposób, zrzucając na Matildę prawdziwą bombę atomową. Coś źle przeskoczyło na stykach w jej mózgu każąc jej sądzić, że dziewczyna już o wszystkim wiedziała i jedynie pogrywała z nią, chcąc dać jej przestrzeń do wygadania się. Och, jakże się okropnie pomyliła! Z duszą na ramieniu teleportowała się prosto na Scamander, przy lądowaniu tracąc równowagę i uderzając w bok burty, boleśnie obijając sobie biodro. Ten bodziec sprawił, że wszelkie tamy, które jeszcze wzbraniały łzy przed wytoczeniem się na jej rumiane policzki, pękły, przez co z Bridget wylały się dwa słone potoki. - Wallyyyyyyy - zawołała płaczliwie, schodząc pomału do kajuty, wciąż nieco niepewnie stawiając kroki z uwagi na nabity na biodrze siniak. - Wallyyyyyyy - powtórzyła ciszej, nie chcąc wystraszyć go, gdyby na przykład drzemał lub ciężko nad czymś pracował. Wyglądała, jakby świat się zawalił.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Wally żył w błogiej nieświadomości - nie miał pojęcia o przyjaźni Bridget i Matildy, o ich kłótni i o próbie pojednania, która zakończyła się fiaskiem z jego powodu. Zawiłości kobiecych relacji zawsze pozostawały dla niego tajemnicą, mimo że jego bystry umysł zazwyczaj bez większego problemu ogarniał niuanse towarzyskie. Ale tylko do pewnego stopnia. Dość powiedzieć, że siedział sobie na żaglowcu w doskonałym nastroju. Właśnie wysłał kolejny list do dyrektorki teatru w Toronto, która proponowała mu wystawienie sztuki na motywach jego powieści. Cała sprawa nabierała realnych kształtów, a oni dogrywali termin przyjazdu Wally'ego do Toronto - oczywiście Bridget miała mu towarzyszyć, jeśli tylko obowiązki jej na to pozwolą. Odpisawszy na jeszcze kilka listów, z zadowoleniem zabrał się za przygotowywanie obiadu. Trudno było go nazwać wirtuozem patelni, ale miał w zanadrzu kilka sprawdzonych przepisów, dzięki czemu w kuchni radził sobie naprawdę nieźle i na pewno nie oczekiwał od Bridget, że będzie mu pichcić obiadki - raczej to on czekał na nią z posiłkiem, kiedy wracała zmęczona z pracy. Właśnie nucił sobie coś pogodnie, mieszając w garnku apetycznie pachnącą zupę, kiedy usłyszał jakiś odgłos, a potem niepokojące wołanie Bridget. Syknął, bo z przejęcia dotknął gorącego garnka i się oparzył, ale tylko wepchnął palec do ust i pobiegł na spotkanie ukochanej - nie żeby miał jakoś strasznie daleko, bo ich pływające mieszkanko, mimo że funkcjonalne, było również niewielkie. - Słodki Merlinie, co ci się stało? Coś cię boli? - zapytał z niepokojem, widząc, że stąpa jakoś koślawo, a oczy ma pełne łez. Odruchowo ujął jej twarz w dłonie i ucałował mokre policzki, a potem czoło. - No już, kochanie, już dobrze... Powiedz mi, co się dzieje... - zamruczał czule, okropnie zmartwiony i pocieszony tylko faktem, że, przynajmniej na pierwszy rzut oka, Bridget nie straciła żadnej kończyny, nie była pogryziona ani połamana, co przecież mogło mieć miejsce, biorąc pod uwagę jej profesję! Jednak wszystko wskazywało na to, że cierpienie dotknęło jej duszy, a nie ciała i że Wally będzie musiał się wykazać empatią, a nie znajomością pierwszej pomocy.
I jej winą było, że nie wiedział. Już na samym starcie tej relacji wiedziała, że będzie musiała stanąć zarówno przed jednym, jak i przed drugim, i wyznać wszystko, co dotyczyło ich wzajemnych konotacji. Wszystko toczyło się swoim rytmem i dała się porwać temu nieprzewidywalnemu wirowi wydarzeń, wskutek których znajdowała się teraz między młotem i kowadłem. W związku z mężczyzną, który kompletnie nieświadomy był jej długoletniej przyjaźni z jego młodszą siostrą i mógł się teraz poczuć okrutnie oszukany - i w przyjacielskiej relacji z Matildą, którą prawdopodobnie na dobre zrujnowała przez zatajanie miłości do jej najstarszego z braci. Wypominała sobie, że nie była z nimi do końca szczera w przeszłości, kiedy jeszcze wszystko się dopiero rozwijało i miała dużo czasu, by przygotować ich oboje do takiego obrotu wydarzeń, a im więcej zwlekała, tym trudniej było podjąć temat. A podjęła go w najgorszy możliwy sposób. Wyłonił się zza rogu ze ściągniętymi w zmartwieniu brwiami, a Bridget na ten widok jedyne co mogło, to mocniej się rozpłakać, bo fakt, że tak bardzo namieszała, rozrywał jej serce na strzępy. Zacisnęła powieki, gdy składał czułe pocałunki na jej twarzy. Wiedziała, że na nie nie zasłużyła. Opadła w jego ramiona z ogarniającym ją poczuciem beznadziei, miękko kładąc głowę na jego piersi, ramiona puszczając wzdłuż ciała, pozwalając jego silnym rękom na przygarnięcie jej w ciasny uścisk. - Strasznie namieszałam... - wymamrotała płaczliwie w materiał jego ubrania.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Być może Wally nadal oglądał świat przez różowe okulary zakochanego, a może po prostu ich wspólne życie układało się tak dobrze, że nie miał powodów, by podejrzewać, że to Bridget nabroiła. Ich relacja tak naprawdę zaczęła się od jej przyrzeczenia, że z Williamem to koniec i że nigdy już nie będzie Wally'ego wodzić za nos i przez te kilka miesięcy solennie dotrzymywała swojej obietnicy - przynajmniej tak sądził. Jakoś nie skojarzył faktów, dat urodzin i domów, i do głowy mu nie przyszło, że Matilda i Bridget mogły się bliżej znać. Prawdę mówiąc, jego rodzeństwo było tak liczne i na tyle odległe, że musiałby policzyć, ile które z nich ma lat, a jeśli chodzi o daty urodzin, to miał je gdzieś zanotowane... co niestety wcale nie znaczy, że zawsze o nich pamiętał. Serce mu pękało, kiedy widział ją w takim stanie i był gotów stawać w szranki z całym światem, byle tylko ukoić jej rozpacz. - No już, już... - mruczał czule, tuląc ją do siebie i zupełnie nie podejrzewając, że on ma cokolwiek wspólnego z jej stanem emocjonalnym. To znaczy w tej chwili. Bo ogólnie to miał nadzieję mieć bardzo wiele wspólnego z jej stanem emocjonalnym. - Oj...? Na pewno nie jest tak źle, pufku - pocieszył ją, mimo że teraz sam poczuł ukłucie niepokoju, a w głowie pojawił mu się neon z wielkim napisem "WILLIAM", ale Wally świadomie go wyłączył, wstydząc się, że mógł ją podejrzewać, choćby przez ułamek sekundy, o jakieś konszachty z tamtym frajerem i jakąś nieuczciwość wobec siebie. Złapał ją pod uda, pozwalając, by oplotła go nogami w pasie jak miś koala, i przytulił do siebie mocno, niosąc na kanapę. Usiadł na niej wygodnie, sadzając sobie Bri na kolanach i nadal obejmując ją swoimi potężnymi ramionami. - No dobrze, Bri... To teraz mi wszystko na spokojnie opowiedz - poprosił, wiedząc, że Bridget nie należy do osób, które będą dusić w sobie uczucia. O nie - zdążył się już nauczyć, że wszystkie emocje wypływają z jego ukochanej w postaci potoku wymowy, czasem przeplatanej śmiechem, czasem płaczem, ale zawsze niezwykle wartkiej. No chyba że jest naprawdę fatalnie i Bri nie może znaleźć słów. Miał nadzieję, że to nie ten przypadek.
Od chwili, w której oznajmiła mu, że z znajomość z Williamem była skończona, ani przez moment nie wróciła do jego osoby choćby myślą (nie licząc tej jednej sytuacji, gdy Clara pomyliła imię Wally'ego, wywołując tym niemały ambaras), więc akurat o kwestię byłego kochanka Bridget nie miał się co martwić. Problem polegał jednak na tym, że zatajanie łączących ją z Matildą relacji wydawało jej się teraz wątkiem podobnego kalibru, a doskonale pamiętała, jak przyrzekała mu, że będzie z nim radykalnie szczera i otwarcie będzie komunikować o wszystkim, co dotyczyło ich wspólnej przyszłości. Była w tej chwili na tyle załamana, że nie oponowała przed tym silniejszym chwytem i podniesieniem, posłusznie oplatając jego ciało kończynami, dłonie wplątując u podstawy jego głowy w przydługie już kosmyki włosów, nos wciskając w zagłębienie przy jego szyi, chowając się na tyle, na ile mogła. Posadzona Walterowi na kolanach jeszcze przez moment szukała tej bliskości, zbierając w głowie myśli, porządkując słowa, rozważając nawet wymyślenie wymówki dla swojego kiepskiego stanu, co natychmiast odrzuciła, bo nie była w stanie nawet odrobinę udawać. Poza tym nie chciała go oszukiwać, musiała wyłożyć kawę na ławę. I to była bardzo gorzka kawa. Wzięła głębszy wdech, ale dodatkowe powietrze w płucach sprawiało, że miała go więcej do wyrzucenia w kolejnym szlochu, który wyrwał jej się z piersi, nim zdołała nad nim zaplanować. Wiedziała, że wygląda, jakby potwornie dramatyzowała, ale jej naprawdę walił się świat. - Muszę... Muszę Ci się... Przy-yznać do czegoś - wydukała w końcu, zacinając się i próbując uspokoić rozedrgany oddech. Kurcząca się przepona wprawiała jej ciało w drgania, toteż przylgnęła do niego bardziej, szukając oparcia dla własnego rozchwiania w jego stabilnych ramionach. - Widziałam się dzi-iś z... Matildą - wyznała w końcu. - I po-owiedziałam jej o-o nas. W bardzo zły-y sposób. Ona mnie nie-enawidzi - dodała, a kolejne łzy stoczyły się po jej policzkach.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Nigdy nie sądził, że jeszcze będzie mu dane o kogoś tak się troszczyć - tulić w ramionach i pocieszać w taki sposób. Prawdę mówiąc, w czasach związku z Louise rzadko miał okazję ją pocieszać - była z natury pogodna, a ich życie łatwe i pozbawione kłopotów... do momentu wielkiej tragedii, której nie zdołali udźwignąć. Jednak teraz znajdował dziwną przyjemność w tym, że Bridget szukała w jego objęciach ukojenia, pocieszenia w smutku, który zdawał się ją całkowicie obezwładniać. Martwił się przyczyną jej łez, ale fakt, że był przez nią kochany, że był jej potrzebny i że dawał jej poczucie bezpieczeństwa, sprawiał, że jego serce zalewała kolejna fala miłości. Ucałował czule jej główkę, mrucząc jakieś bezsensowne słowa pocieszenia, czekając, aż uspokoić się choć na tyle, by móc wyjaśnić, co właściwie doprowadziło ją do takiego stanu. Jeszcze nigdy nie widział, by tak zanosiła się płaczem i ogarnął go szczery niepokój. - Tak, pufku...? - zachęcił ją ostrożnie, gdy powiedziała, że musi mu się do czegoś przyznać. Teraz on sam zaczynał się naprawdę denerwować, bo wyglądało na to, że jej przewinienie, a zatem i przyczyna łez, ma związek z jego osobą. Mimo to przytulił ją mocniej do swojej potężnej piersi, słusznie mniemając, że to choć trochę ją uspokoi. - Czekaj... z jaką Matildą? W sensie... z moją siostrą? Wy się znacie? - zdumiał się Wally, pospiesznie zestawiając fakty i robiąc wielkie oczy, gdy uzmysłowił sobie, że zgadza się nie tylko wiek, ale też dom w Hogwarcie. - Merlinie, naprawdę jesteś ode mnie sporo młodsza... - wyrwało mu się, bo kiedy on ruszał do Australii na studia, mała, słodka Mattie miała ledwie sześć lat i nie sięgała nogami podłogi, gdy siedziała na krześle. Zaraz jednak wrócił do meritum dramatu. - Nie wiedziałem, że się znacie... No, ona najwyraźniej też nie wiedziała, że my się... znamy - spróbował zażartować, ale wypadło to niezbyt przekonująco. - Ale czekaj, bo nie rozumiem. Dlaczego cię nienawidzi? Tylko dlatego że się związałaś z jej starszym bratem, to znaczy ze mną? To aż takie straszne? W sensie... ja wiem, że relacje kobiet są bardzo złożone, ale to mnie chyba trochę przerasta - wyznał wreszcie, mając wrażenie, że albo jest cholernie tępy w tych sprawach, albo Bridget pominęła jakiś istotny szczegół, który rzuciłby nieco światła na całą sprawę. Pocieszała go tylko myśl, że przynajmniej nikt nie umarł ani Bri nie doszła do wniosku, że jednak wolałaby kogoś młodszego albo na przykład takiego Cartera. Choć konflikt z jego młodszą siostrą nie brzmiał najlepiej i zapowiadał burzliwy początek budowania relacji z poszczególnymi członkami obu rodzin.
Bridget na co dzień również była pogodną osobą, która emanowała pozytywną energią, chcąc uszczęśliwić każdego, kogo spotykała na swojej drodze. Ale czasem jej to nie wychodziło i wtedy emocje brały górę, z goryczą na czele. Wylewał się z niej smutek wywołany przykrą konfrontacją z Matildą, z którą miała przecież załagodzić relację. I najgorzej, że nie mogła winić za to nikogo innego poza sobą samą. Szukanie oparcia w jego ramionach przychodziło jej łatwo, mimo że tak naprawdę i jemu była winna wyjaśnienia. Zanim jednak będzie w stanie wyłożyć kawę na ławę, potrzebowała tych kilku chwil w objęciach mężczyzny swojego życia, którego tak gorąco kochała, o czym była o tyle boleśniej świadoma, im bardziej obawiała się jego reakcji na wszystkie rewelacje, które zamierzała przed nim wyjawić. - Tak - przyznała urywanie i cicho, wciąż wstrząsana szlochem, który za nic w świecie nie chciał jej odpuścić. Musiała aktywnie próbować przekonać swoje ciało, że to już koniec i nie miała więcej łez do wylania w tej sprawie - ale za każdym razem udowadniało jej, że myliła się w tej kwestii. Jego wymruczany pod nosem komentarz w innych okolicznościach rozbawiłby ją, ale w tych jedynie wpędził ją w dziwny rodzaj wstydu, jakby odsłaniała przed nim jakąś część siebie, której nie chciała mu wcześniej pokazywać. - Chodziłyśmy razem do klasy, przez wiele lat - przyznała się w końcu, unikając na razie jego wzroku, wbijając zamglone łzami spojrzenie we własne dłonie, zwinięte na podołku. - Och, Wally, ja chciałam Ci to powiedzieć od tak dawna... - zaczęła, ale ukryła twarz w dłoniach i przez moment nie mówiła nic, chcąc zebrać wyrazy w odpowiednie szyki. - Nie jest dla Ciebie zagadką, że znałam twoje nazwisko, zanim Ty znałeś moje. Ale w chwili, gdy się poznawaliśmy, ja i Matty... Miałyśmy kryzys. Pokłóciłyśmy się bardzo, o wiele spraw, choć głównie... O mój stosunek do relacji - przyznała niechętnie, co leżało u podstawy ich pierwotnej kłótni, przez którą zaniechały kontaktu przez dobrych kilka miesięcy. - To wszystko działo się tak szybko i potem od razu poznałam Ciebie... I dobrze wiesz, jak to było - urwała, bo nie musiała mu opowiadać o tym, kiedy i gdzie zakwitła ich miłość. - Nie spodziewałam się tego i oczywiście nie żałuję ani przez sekundę, że los splótł nasze ścieżki ze sobą. Ale Matilda chyba czuje się przeze mnie... Oszukana - dodała, pokrótce przybliżając istotę tej damskiej zwady.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Jej rozpacz łamała mu serce i naprawdę zrobiłby wszystko, żeby ją pocieszyć, ale wiedział też, że kobiety czasem potrzebują się wypłakać. Dopóki żył sobie niefrasobliwie skacząc z kwiatka na kwiatek i ograniczając swoje relacje z kobietami do blasków takich znajomości, skrzętnie unikając cieni, nie musiał radzić sobie z damskimi łzami. Jednak teraz był w poważnym związku, kochał Bridget i przychyliłby jej nieba... choć w obecnej sytuacji mógł jedynie tulić ją z całych sił i słuchać cierpliwie jej łzawych wyjaśnień, które nie do końca trzymały się kupy. Łagodnie głaskał ją po plecach, pozwalając, by słowa wylewały się z niej razem z łzami. Musiał przyznać, że jej wyznanie zbiło go z tropu. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego uznała za konieczne ukrywanie swojej nadwyrężonej przyjaźni z Matildą, ale zdążył już odkryć, że mimo że część mózgu Bridget, która odpowiadała za sprawy naukowe i zawodowe, działała jak doskonale naoliwiona maszyna, to ta, która odpowiadała za życie prywatne, czasami wymykała się prawom logiki. W jakimś sensie to też w niej kochał. W ogóle całą ją kochał. Zastanawiał się przez chwilę, kiedy wreszcie wyłożyła mu mniej-więcej przyczynę najświeższej kłótni z Matildą. Delikatnie otarł kciukiem jakąś zabłąkaną łzę, która spłynęła z kącika jej oka, po czym westchnął i pokręcił powoli głową. - Pufku, nie mam do ciebie pretensji... Choć trochę nie rozumiem, po co te tajemnice. I wreszcie... chyba powinnaś mi powiedzieć, jak fakt, że pokłóciłyście się o twój stosunek do relacji, łączy się z moją osobą. Bo widzę tu jakieś brakujące ogniwo, które prawdopodobnie pozwoliłoby mi lepiej zrozumieć naturę waszego konfliktu i obiekcji mojej siostry... Nie będę cię oceniał - dodał szybko, widząc, że usta Bri znów wygięły się w podkówkę. - Ustalmy raz na zawsze, że nasze poprzednie związki to przeszłość. Wiesz o Louise, a to jedyna relacja z przeszłości, która naprawdę miała znaczenie. Ale chciałbym zrozumieć, dlaczego Mattie czuje się przez ciebie zdradzona. Dlatego proszę, żebyś mi naświetliła sytuację. Bez niedomówień - poprosił łagodnie, ale stanowczo. - A potem nakarmię cię zupą krem z dyni. Wyszła naprawdę nieźle - dodał weselszym tonem, chcąc dać jej nadzieję, że na końcu tej bolesnej i żenującej spowiedzi czeka na nią coś dobrego. Na przykład talerz ciepłej zupy ugotowanej przez ukochanego faceta.
Mózg Bridget w istocie posiadał dwie bardzo rozgraniczone od siebie półkule i ta, która odpowiadała za kwestie zawodowo-naukowe wykazywała się zdecydowanie większym rozsądkiem i umiejętnością przeprowadzenia chłodnej analizy przypadków, z którymi przyszło jej się mierzyć. Ta zawiadująca uczuciami musiała być stale połączona z sercem, ponieważ reagowała na absolutnie każdy jego podryg, a ten mięsień w ciele Bridget był wyjątkowo wrażliwy na reakcje. Dlatego też z każdym jego uderzeniem w jej oczach pojawiała się kolejna porcja łez, zupełnie jakby to one były przezeń pompowane, nie krążąca w jej żyłach krew. Smutek, żal i gorejący wewnątrz wstyd były czynnikami, które utrudniały jej zebranie myśli i dokładną werbalizację tego, z czym realnie się w tej chwili mierzyła. Choć próbowała stanąć na wysokości zadania, polegała ilekroć spoglądała w pełne miłości oczy Wally'ego, bo dostrzegała czające się za tym uczuciem niezrozumienie. - To nawet nie miała być ta-ajemnica. Po prostu... Tak wyszło - odparła na wstępie z lekkim wzruszeniem ramionami, próbując tym gestem odebrać istotne znaczenie faktom, jakoby utrzymywała w tajemnicy przed nim przyjaźń z jego młodszą siostrą, a przez Matildą związek z jej starszym bratem. Sama werbalizacja tej sprawy wpędzała ją w głębokie poczucie dyskomfortu. Spojrzała na niego zaczerwienionymi, lekko spuchniętymi oczami, milcząc przez moment i zbierając słowa w szyki, szukając w jego twarzy innych niż wybrzmiewające zdania potwierdzeń, że nie zamierzał jej w żaden sposób oceniać. Przyznawanie się do popełnionych w przeszłości błędów nie przychodziło jej z łatwością, szczególnie że jeden z nich niemal zaważył o losach ich związku. - Nie wiem nawet, jak to powiedzieć - przyznała na wstępie, wzdychając ciężko i na moment ukrywając twarz w dłoniach, palcami rozmasowując delikatnie punkt między brwiami, chcąc ukoić w ten sposób swoje nerwy. Pęczniejący w niej wstyd skutecznie supłał jej język, toteż wyrzucenie z siebie kolejnych słów było dla niej niezwykle trudnym zadaniem. - Wcześniej... Raczej luźno podchodziłam do relacji z mężczyznami. W takim sensie, że zmieniali się oni dość często. Problem z Matildą zaczął się w chwili, w której... - Zamilkła, bo ujawnianie kolejnych faktów stawiało ją w bardzo niewygodnej pozycji. - W której ten jeden raz, dość nieznacząco, spiknęłam się z jej byłym partnerem, ale na moją obronę powiem tylko tyle, że nie wiedziałam o tym, bo wyznała mi istotę ich relacji dopiero po fakcie, wcześniej utrzymując ją w naprawdę ścisłej tajemnicy! - zastrzegła, bo jeśli Wally miał mieć pełny obraz sytuacji, powinien wiedzieć, że to Matty zaczęła trzymać sekrety przed Bridget. - Gdy zaczęłam się spotykać z... wiesz kim, bardzo się pokłóciłyśmy - dodała, uciekając nieco wzrokiem, bo każdorazowe wspominanie Williama w jego towarzystwie było niebezpieczne.
C. szczególne : wzrost, a oprócz tego sporo mniejszych i większych blizn, z których każda ma swoją historię. Na prawym ramieniu ma tatuaż przedstawiający wydrę.
Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, Wally miały poważne zastrzeżenia co do szczerości tej deklaracji - jak można było pominąć tak istotną informację to "tak wyszło"? Jednak po pierwsze - był zakochany w Bridget bez pamięci i ten drobny fakt wpływał na jego osąd sytuacji, a po drugie - znał ją już na tyle, by być skłonnym uwierzyć, że w całym tym zamieszaniu ich rozkwitającego uczucia i budowania wspólnego życia Bridget naprawdę uznała przyjaźń z Matildą za sprawę drugorzędną. Prawdę mówiąc, wcale mu się nie uśmiechało wysłuchiwanie łzawej opowieści o kolejnym facecie, który namieszał jej w życiu (albo któremu ona namieszała w życiu), ale stawka była zbyt wysoka, a jej rozpacz zbyt niepohamowana, żeby podwinąć ogon i uciec. Dlatego mężnie stawiał czoła jej łzom i kobiecym dramatom, które dla męskiego umysłu były bardziej zawiłe niż warzenie Felix Felicis. Wally nie był szczególnie zazdrosny (choć Bridget trochę zachwiała jego niewzruszonymi zasadami w tym względzie), ale nie oznaczało to, że wyobrażanie sobie ukochanej kobiety z innym facetem wcale go nie ruszało. Wręcz przeciwnie. Pogłaskał ją delikatnie po plecach, zachęcając, żeby wyrzuciła z siebie tę okropną historię. Cóż, ze wstępu wynikało, że byli siebie warci, jeśli chodzi o brak stałości w uczuciach. Wally co prawda był głęboko i poważnie związany z Louise, ale przedtem i potem skakał sobie z kwiatka na kwiatek, nie mając najmniejszego zamiaru wikłać się w poważne relacje. Wcale nie uważał, że inne zasady powinny obowiązywać kobiety i mężczyzn, więc sama ta konstatacja nie zachwiała szczególnie jego spokojem wewnętrznym. - Wiesz... skoro nie miałaś pojęcia, że to były Mattie, to nie do końca rozumiem, na jakiej podstawie miałaby mieć do ciebie żal o jakąś przelotną znajomość z tym gościem - powiedział wreszcie Wally, marszcząc lekko brwi i próbując zrozumieć logikę, jaką kierowała się jego siostra. Na wzmiankę o Carterze nieco spochmurniał. - Hm. Chcesz przez to powiedzieć, że wasz konflikt miał podłoże bardziej... światopoglądowe niż osobiste? - zapytał wreszcie, mając wrażenie, że powoli dochodzi do sedna problemu. Merlinie, chyba właśnie dlatego kobiety potrzebowały przyjaciółek - ich problemy były zbyt poplątane, by mężczyzna mógł ogarnąć je umysłem. Starał się nie jeżyć na myśl o Williamie - w końcu w ostatecznym rozrachunku Bridget wybrała jego - ale tamto wspomnienie nadal sprawiało mu lekką przykrość. Zwłaszcza że poniekąd skaziło ich pierwszy wspólny ranek, kiedy musieli skonfrontować się z rzeczywistością i ustalić, czy Bri wybiera Wally'ego, czy też Williama. - Czy chcesz, żebym z nią pogadał? Przypuszczam, że na mnie też jest zła - zaproponował ostrożnie, bo wcale mu się to nie uśmiechało, ale dla Bridget był gotów do wielu poświęceń.
No najwyraźniej można było. Choć kłamstwem byłoby stwierdzenie, że fakt ten nie krążył w jej świadomości, będąc usilnie spychanym na same jej peryferie, by nie mącić wspaniałej sielanki, jaką zyskali poprzez obopólne zobowiązanie się. Fakt, że nie poruszała tego tematu, wynikał wyłącznie z tego, że nie znalazła dotychczas dogodnego ku temu momentu. Poza tym naiwnie liczyła, że uda jej się załagodzić sprawy z siostrą Waltera zanim będzie musiała w ogóle o jakichkolwiek zwadach wspominać. Pech chciał, że sama sobie popsuła plany swoim niefrasobliwym podejściem do dzielenia się największą nowością z życia, a biorąc pod uwagę powód ich nieporozumień, całość wyglądała naprawdę niefortunnie. Jej uporczywe poszukiwania miłości niestety kończyły się jedynie przygodnymi romansami, nie z jej własnej woli, bo w gruncie rzeczy jedyne, czego pragnęła, to stabilizacji i bezpieczeństwa w relacji z mężczyzną, z którym rozumiałaby się i była w stanie żyć na wieki wieków. Nigdy nie znajdowała pełnego pakietu - stabilna relacja bez głębszych uczuć nie satysfakcjonowała ją, podobnie jak porywczy romans bez absolutnie krzty stałości. Kwestia pojedynczego epizodu z Wolfem była jednym wielkim nieporozumieniem - byli pijani, była impreza, a Bridget nie wiedziała, że mężczyznę cokolwiek łączyło z jej przyjaciółką. Dowiedziawszy się o tym po fakcie, miała ogromne wyrzuty sumienia, choć może Wolf powinien mieć większe - wszak poderwał najlepszą koleżankę swojej byłej partnerki, czyż nie? Uwikłana w tę dziwną przepychankę, nie widziała dobrego wyjścia z sytuacji. A gdy zakręcił się wokół niej William, wszystko runęło. - Można tak powiedzieć - przyznała, choć nie podobało jej się do końca to podsumowanie. Stawiało ją w niespecjalnie komfortowym położeniu, bo choć wychodziła z założenia, że realnie nie było większej różnicy od korzystającego z życia faceta a kobiety, tak przed swoim partnerem odczuwała jakiś dziwny wstyd. Dlatego też wtuliła się w niego nieco mocniej, chowając gorejące rumieńcem policzki w poły jego ubrania. - Mógłbyś to zrobić? - jęknęła błagalnie, po czym spojrzała na niego z dołu oczami wielkimi jak proszący kociak. - Ja wierzę, że ona w gruncie rzeczy... Będzie szczęśliwa, z nas. I z nami. Ale może faktycznie gdyby usłyszała to nie ode mnie...