Na szóstym pietrze znajduje się sala wielkości klasy i kawałek więcej. Nie ma określonego koloru,gdyż każdy uczeń który do niej wejdzie może zmienić kolor miękkiego dywanu i ścian na jakikolwiek sobie wymarzy.Na północnej i południowej ścianie znajdują się dwa wielkie okna, na których parapecie spokojnie mieszczą się dwie osoby. Na czas imprez które często odbywają się w tym miejscu okna można zasłonić wielkimi zasłonami,przez co w pokoju zapada przyjemny półmrok. W jednym z rogów mieści się gigantyczna narożna kanapa,a po podłodze w niewielkich kupkach są porozrzucane kolorowe poduszki. Na pięknej drewnianej szafce stoi różowy gramofon,a w szufladzie można znaleźć całą kolekcje płyt gramofonowych poczynając od klasyki a kończąc na ciężkich brzmieniach. Uczniowie uwielbiają spędzać tu czas,i organizować imprezy.
Autor
Wiadomość
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Nie myślał teraz o tym jak ją w tym momencie traktuje, bo tak, był egoistą, tak ogromnym jakiego niewielu z was mogło kiedykolwiek poznać. Uciekła mu kiedyś, umknęła z jego objęć, wyślizgnęła się spomiędzy długich palców, a on za nią tęsknił, tak straszliwie jak jeszcze nigdy wcześniej. Pozostawiła go głodnego jej ciała, głosu, zapachu, dotyku jej dłoni na swoich ramionach. Skłamałby gdyby powiedział, że najbardziej brakowało mu rozmów z nią, oj okrutnie by wtedy łgał. Był płytki, powierzchowny, nie liczyło się dla niego wnętrze i osobowość, jeśli tylko twarz wynagradzała wszystkie wady. Piękna twarz w połączeniu z ciałem, którego przecież na każdym kroku tak bardzo pożądał. Szukał zatracenia, gwałtowności, tej chwili, w której może całkowicie oddać się komuś na kilkadziesiąt minut, jednocześnie czerpiąc jak najwięcej, całymi garściami, wykorzystując. Te chwile luksusu jakie z nią przeżywał wyrywały go gdzieś dalej, sprawiając, że świat nagle znikał, nic więcej się nie liczyło. Jedynie miękkość skóry, jej gładkość, dreszcze pożądania przeszywające pachwinę, drażnienie rozrzuconych wokół jasnych włosów. Ścierały się w nim dwa pragnienia. Jedno chciało aby to pierwsze spotkanie nie było takie oczywiste i banalne, seksualne, a by skoncentrowali się na tym co kiedyś ich podzieliło, by wyjaśnili sobie wszystko, aby potem nie musieć martwić się o jakiekolwiek niedopowiedzenia, jednak… jednak to nie było możliwe. Wystarczyło by poczuł miękkość jej warg, a już wszystko inne przestało mieć znaczenie. Nie liczyło się to, że dopiero co przybyła do Hogwartu, że został sam kilka lat temu, że do cholery czuł coś do kogoś innego, bo był opętany. Wzięty w panowanie przez chwilę, jej ulotność i magię oraz seksualność swojej przyjaciółki. Nigdy wcześniej nie czuł się tak bardzo człowiekiem, ułomnym i pełnym wad jak w tej właśnie chwili, gdy Winter dosiadała go i raniła raz po raz ostrymi paznokciami, ale czy to miało znaczenie? Absolutnie nie miało żadnego. Liczyło się jedynie to, że miał ją blisko siebie, trzymał w objęciach i mógł posiąść, a wiedział, że to zrobi. Nie da jej odejść, nie da tego przerwać, nie teraz, nie kiedykolwiek. Dał jej tę chwilę dominacji i wiedział, że na tyle mógł się zdobyć. Starał się, naprawdę się starał by zaraz nie rozebrać jej i po prostu nie wypieprzyć, tak jak kiedyś, tak jak lubili i pamiętali. Mimo tego, że tak cholernie nie chciał pozwalać jej na przejęcie kontroli nad sytuacją to robił to dla niej, bo była Winter, wartą tego wszystkiego. Wciągnął powietrze poprzez zaciśnięte wargi, czując jak samokontrola topnieje w nim z sekundy na sekundę, aż wreszcie nie mógł już wytrzymać. Jego oczy rozjarzyły się momentalnie, a pełno w nich było głodu, niewyobrażalnie wielkiego pragnienia, które miał zamiar zaraz ugasić. Chciał by wiła się pod nim, jęczała mu do ucha, błagała o więcej bądź o litość, to też go kręciło. Kurwa, nieważne, miała być po prostu jego, teraz albo nigdy. - Winter… - syknął, odrywając ich usta od siebie i chwytając ją nagle za biodra by wsunąć dłonie pod jej ubranie i pomknąć ku temu co najbardziej go interesowało. Błyskawicznie rozpiął jej stanik i ignorując zupełnie dzielącą ich przestrzeń, zbliżył twarz do jej piersi. Zbadał jej sutek językiem i wargami, z początku ostrożnie, a potem owiał go ciepłym oddechem, który musiał w tym momencie wydać się jej nienaturalnie chłodny. Wiedział, że tak było, musiało. Nie myślał o tym długo, gdyż niespodziewanie wrócił do jej biustu, teraz przygryzając lekko wcześniej wspomniane miejsce. Nie chciał zrobić jej krzywdy, a wiedział, że i tak dobrze to odczuje. Jedną ręką przytrzymywał jej plecy, aby nie mogła się odsunąć, a drugą właśnie ściągał górną część jej garderoby, włącznie z bielizną. Miejmy nadzieję, że mu w tym trochę pomogła, bo ściąganie stanika na ślepo jest nieco trudnym zadaniem dla faceta, nawet takiego jak Sharker. Miał ją przy sobie, rozgrzaną, piękną, prawdopodobnie chętną w równym stopniu co on, a jeśli nie to cóż, będzie musiał wziąć sobie wszystko wbrew jej woli. Nie zamierzał już odpuścić i tę stanowczość było widać w jego pieszczotach. Były bardziej natarczywe, brutalniejsze, przygotowujące ją na ostateczność, która niedługo nastąpi. Odsunął twarz od jej pięknych piersi by ponownie sięgnąć do jej warg i zmiażdżyć je w pocałunku niedelikatnym tak bardzo, na jaki tylko mógł się zdobyć w obliczu jej ponętności, mącącej w umyśle. Miała na sobie spodnie, to trochę utrudniało, ale na dłuższą metę nie miało większego znaczenia. Tak czy siak je z niej zdejmie, już, w tej chwili nawet. Podniósł się z nią z kanapy i przyciskając ją do swojej piersi, tak by nie miała zbyt wielkiego pola do manewru, rozpiął guzik, a następnie rozporek i wyjątkowo spragnionym ruchem wsunął w wolną przestrzeń pomiędzy materiałem bielizny, a jej pośladkami dłoń. Objął tak dobrze znajome, zapraszające półkule w drapieżnym uścisku, jakby w ramach obietnicy, że jeszcze do nich wróci, zajmie się nimi należycie. Przytrzymał ją, gdy ściągał z niej resztę fatałaszków i odrzucał na kanapę, a następnie przygwoździł do mebla własnym ciałem, ponownie splatając ich języki w szaleńczej gonitwie ku spełnieniu. Nie mógł się już powstrzymać i przesunął chciwie ręką po jej brzuchu, by zejść niżej i po raz pierwszy od tak dawna dotknąć w tak intymnym miejscu.
Komplementuj mnie, zanim pójdziemy spać. Czy naprawdę powinnam znać Twoje tajemnice i wszelkie perwersyjne fantazje? Mam nadzieję, że rano nie będę skalana wyrzutami sumieniami, wszak przyjechałam się tu bawić i… Uczyć. Wiem. Wiem, że gdy będę Cię wzywać to przylecisz, bo moja spódniczka będzie krótsza, a w myślach będziesz mógł się ze mną pieprzyć tak jak z Mandy. Scarlett też już rżnąłeś? Nie ważne. To nie ma znaczenia, bo niby jakie… Seks jest seksem, a nie oznaką chorej przynależności. Dlatego to zrobię. Zrobię to z Tobą, a potem rozłożę nogi przed Twoim kumplem i przyjdę Ci powiedzieć, że był lepszy. Będę wredną suką, bo od dawna do Ciebie nie należę. Możesz mnie wtedy wziąć i udowodnić, że to nadal Ty potrafisz mnie pieprzyć tak jak żaden inny, ale stop. Zaraz. Czy ja do Ciebie należę? Czy masz mnie na wyłączność? Nie. Wszak jesteśmy młodzi. Bawmy się. Pijmy. Jedzmy z tego wszyscy. Rżnijmy się, ale nie rozmnażajmy. Przyrzekajmy sobie seksualną przynależność i wierność, a po wyjściu z któregoś z mieszkań, podążajmy dalej. Do kolejnego partnera czy partnerki. Jaki jest sens w tym by robić sobie nawzajem wyrzuty? O co? O chwilę ulotności… Przecież Cię nie kocham. Ty nie kochasz mnie. Interesuje Cię jako żywa lalka, która reagować będzie na Twe pieszczoty. Aww… To bolało. Dlaczego zrobiłeś to tak mocno, tak… Brutalnie? Nadal to lubię? Och, musisz się przekonać sam, ja nie mam tej pewności. Coś zmieniło. Ty, czy ona? Nie miała zamiaru przestawać. Dobrze mieć świadomość, że gdy pójdzie do swojej panienki będzie miał ślady po Teixeirze. Podniecało ją to, bo przecież lubiła zabierać czyjeś zabawki, dla własnej satysfakcji. Lubiła czuć się panią sytuacji, a gdy tylko grunt osuwał się z pod jej nóg… Wystarczyło uciec. Czy na pewno było to trudne do zrealizowania? Skąd. Laleczki. Marionetki. Karykatury żywych ludzi, przesiąknięte obrzydliwością maniery i egoizm. Cudowny moment na to by powiedzieć dość, ale nie. Kurtyna jeszcze nie opadła, ich ciała należą jeszcze do nich. A zaraz? Zaraz stąd wyjdą. Zaraz nałożą maski i będą gwiazdami z bogatych rodzin. Ludzie? Ludzie będą ich uwielbiać, będą chcieli być obłapiani chociaż przez moment ich spojrzeniem, w którym nie ma nic oprócz złotych monet, czy aby jednak na pewno? Czy jesteś pewny tego co próbujesz w tej chwili insynuować? Musisz się wysilić. Nie wiesz o nich nic. Nie masz pojęcia jacy są, a obraz który stworzyli to tylko obrzydliwe kukły, którymi stali się w momencie pogoni za lepszym i dostatnim życiem, ale chwila. Zadufani w sobie egoiści byli tworem własnych rodzicieli. Pozwoliła się dotykać, tak jak od dawna nikt tego nie robił. Chciała się pozwolić zniewolić. Chciała dać mu na moment satysfakcję, że ją ma, a potem wyjdzie i nawet nie będzie zwracać uwagi na to co się stało, bo to był kolejny raz z wielu, które miała przed sobą podobnie jak on. Dlatego gdy tylko męczył jej pierś, ona wygięła się w łuk i pozwoliła się w ten sposób pieścić, przypatrując się jego poczynaniom. Dłoń wsunęła w jego włosy, jakby to wszystko miało trwać krótką chwilę, ale lubiła ten moment, w którym mogła przyciskać go do swojego niewielkiego biustu. Uśmiechnęła się sardonicznie gdy w końcu się od niej oderwał i gdy postanowił ściągnąć jej spodnie, bezczelnie i tak gwałtownie. Dobrze, wchodźmy dalej. Wchodźmy po to by się rżnąć. Nie wiedziała jednak, że podpisała pakt z diabłem, ale jak to ktoś powiedział… Pisząc cyrograf z samym szatanem, nie powinno się spodziewać aniołów za oknem i tych Winter nie wyczekiwała. Anioły to oznaki niewinności, ona uwielbiała grzeszyć. Pozwoliła się grzecznie doprowadzić do pionu, by miał łatwiejszy dostęp do jej spodni, a chwilę później sama podjęła decyzję o tym, że nie da się dotykać, dopóki on nie straci wszystkich ubrań. Niech będzie egoistką, mogła nią być, bo i dlaczego nie? Nie da mu możliwości kierowania nią, bo ona musiała górować. Musiała czuć się jak pierdolona ksieżniczka, bo miała do tego prawo pisane przez samą siebie. I niezdarnymi ruchami, i nieco niezgrabnie i może zbyt zachłannie próbowała ściągnąć z niego ubranie, ale zachowywała się ciut… Niepewnie w każdym swoim geście. Nie mógł wiedzieć dlaczego, bo przecież to nie była jego sprawa. Wszystko się zmieniało z biegiem czasu , ale teraz zawarli pakt o nieagresji na kilka chwil, by razem wzbić się do chmur. By razem czuć gwiazdy, które lśnią równie mocno co oni. I tak o to pozbyła się po wielu trudach koszulki chłopaka, a zaraz potem ustami przylgnęła do jego torsu, by móc czuć to wszystko co dawało jej zbliżenie z tym chłopakiem. Nie ważne było to, że dopiero przyjechała. Nie ważne było to, że on kogoś miał. Nie ważne było to, że to się po prostu działo. Chodziło o przyjemność. Chodziło o coś więcej niż tylko chore obietnice, nie wiążące ze sobą tę dwójkę. Nie próżnowała. Wzięła się za ściąganie jego spodni, a po chwili… Po chwili poszło jej łatwiej niż z koszulką i teraz tak jak ich rodzice stworzyli stali na wprost siebie nago. I niewiele im trzeba było by wejść na poziom wyżej i by znów odlecieć do gwiazd. Razem.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Chciał ją mieć. Był w tym swoim pragnieniu bardzo dziecinny i niedojrzały, ale nie dbał o to, że chciał mieć ją na wyłączność nie tylko teraz, ale w ogóle, zawsze. Móc wymusić na niej to aby podporządkowała się ustalanym przez niego regułom, by pieprzyła się tylko z nim w tym zamku rozpusty, by mówiła to co chciał słyszeć. Wiedział, że nie może od niej tego wymagać, nie tylko dlatego, że wiedział, iż nie wyegzekwowałby tego od niej. On po prostu wiedział, że nie ma do tego prawa, bo Winter nie była tanią kurwą, której płacił, o nie. Była kimś więcej - przyjaciółką, dawno nie widzianą znajomą, egzotyczną pięknością, o większym pojęciu o najlepszych markach niż ktokolwiek na świecie kogo znał. Zasługiwała na to aby oddawać jej cześć, ale mimo wszystko chciał ją mieć na własność, jak rzecz, bo przecież tylko przedmioty nadawały do tej pory jego życiu barw. W dodatku kimże on był, aby wymagać od niej czegoś podobnego? Sam właśnie zdradzał swoje uczucia, zepchnięte w głąb czaszki tak daleko by nie musiał o nich myśleć, ale nie dbał o to, bo przecież liczyła się jego przyjemność i satysfakcja z tego, że dziewczyna znowu jest w zamku i ponownie mogą się razem pieprzyć do nieprzytomności. To było seksowne, nawet bardzo. Chodzi mi tutaj o te nieporadne rozbieranie, które tylko potęgowało napięcie, jakie Sharker w tym momencie odczuwał. Pożerał ją wzrokiem, śledząc każdy ruch jej niepewnych palców, a był cierpliwy w tym co robił. Pozwalał jej na każdą chwilę opóźniania ich spotkania, złączenia na nowo ich ciał, tym razem już całkowicie nagich. Wyciągnął w jej stronę rękę, powoli, ale pewnie i jednym, zgrabnym ruchem chwycił ją w objęcia, by podejść z nią do kanapy. Ostatnio zbyt często robił wszystko na stojąco, więc miło było dla odmiany uprawiać z kimś seks na kanapie. Położył ją na niej delikatnie, zaś potem nakrył jej ciało swoim. Odgarnął włosy z jej twarzy, w bardzo spontanicznym geście, znowu kradnąc jej pocałunki, napawając się bliskością i pożądaniem jakie czuł, a które zresztą było po nim już teraz widać bez problemu. Nie chciał jednak wszystkiego zrobić zbyt pochopnie, oj nie. Winter nie była kurwą, a on udowadniał to po raz kolejny, gdyż zamiast robić tak, jak miał na to ochotę to postanowił ją przygotować, a nie sprawiać ból, zupełnie tak jakby miał ją gwałcić, bo to przecież nie o to chodziło. To miało być współżycie, przyjemność, a nie pierdolona kopulacja. Powiódł dłonią po jej udzie, zaczepnie muskając je paznokciami, by zaraz odchylić je bezpardonowo na bok, aby dostać się do tego co najbardziej go interesowało. Przesunął palcami po jej intymnym miejscu, wyczuwając wszystkie wzgórki, które tak dobrze kiedyś znał. Uczył się jej na nowo. Całej, tak znajomej i tak innej zarazem, ale wciąż pięknej, o czym zapewniał ją co jakiś czas dzisiaj podczas pieszczot. Tak też było tym razem, gdy wsuwał palce w jej ciasne wnętrze, czując przyjemną wilgoć i ciepło oraz zniecierpliwienie. Nie chciał się wstrzymywać, a mimo tego musiał, wiedział, że tak powinien, co dodatkowo go tylko denerwowało, ale cóż zrobić. Musiał się dopasować do sytuacji, zresztą nie po raz pierwszy w życiu, a sądził, że ta chwila będzie raczej łatwiejsza do przetrawienia niż te cholerne upośledzenia z przeszłości. Nadawał jej tempo, całkiem porządne zresztą, pieprząc ją bezpardonowo jego własnymi palcami, przygotowując na przyjęcie większego kalibru, a posiadanie tej świadomości, że zaraz ją wypełni, sprawiała że robił to z wielkim zaangażowaniem. Poruszał się w niej energicznie, w pewnym momencie dorzucając dodatkowy palec, aż nie poczuł, że jest gotowa. Nie pytał jej o to, nie potrzebował bowiem słów by to wiedzieć. Nie tylko po jej reakcjach, ale po samych odruchach jej ciała. Mógł ją posiąść i wiedział, że nic już im nie przeszkodzi. Wyszedł z jej wnętrza i pozwolił ułożyć się wygodniej, delikatnie korygując jej pozycję, by potem z łatwością unieść jej biodra. Dał jej chwilę na to by chociaż odrobinę mogła podeprzeć nogi na jego ramionach, gdyż zdawał sobie sprawę z tego, że to niekoniecznie mogła być dla niej pozycja ze snów, ale no cóż. Dawała mu kontrolę, a na poczuciu władzy zależało mu w tej chwili najbardziej. To co było dalej… cóż, o tym się nie myśli tylko się działa. Przytknął główkę penisa do jej wejścia, a potem wypełnił ją sobą jednym, powolnym ruchem by zaraz zacząć się poruszać. Już nie delikatnie i ostrożnie, a wręcz przeciwnie. Teraz już nic poza spełnieniem się nie liczyło, a chłopak wyraźnie stracił kontrolę. Niech się dzieje wola nieba, tak się zawsze pieprzyć trzeba.
+18 Słowa. Same tylko słowa. Jakież były straszne! Jakie wyraźne, żywe i okrutne! Im ujść niepodobna! A jednak jaka w nich tajemnicza magia. Bezkształtnym rzeczom zdają się nadawać kształty plastyczne, mają własną muzykę, nie mniej słodką od dźwięków fletów i lutni. Same słowa. Czy istnieje coś równie rzeczywistego jak słowa? – nie. Nie istnieje nic bardziej rzeczywistego jak słowa, chyba, że patrzymy na to przez pryzmat materializmu i pożądania, a te dwie jakże ambitne kwestia sprawiają, że możemy osiągnąć wiele. Zbyt wiele. Nie potrzebujemy zbędnych słów, które mogłyby sprawić, że wylądujemy ze sobą w łóżku. Masz mnie za idiotkę, ale to dobrze. Grajmy w tę grę. Pokaż światu, że jestem płytką siksą, którą można rżnąć z taką łatwością, ale to przykra potrzeba ludzkości zapędziła nas właśnie tutaj. Moja ochota? Kwestia względna, wszystko zależy od interpretacji. Nie jesteś w stanie odgadnąć jednak prawdziwych zamiarów dlaczego zdecydowałam się na seks z Tobą. Dla Ciebie to wzniosła chwila, dla mnie zwykłe pieprzenie, bo jutrzejszego wieczora nie będzie już, a w mojej sypialni będzie kolejny i bynajmniej nie będziesz nim Ty. Dla mnie to tylko powtórka z czegoś co właściwie może nie mieć żadnego sensu, ale czy to ma dla Ciebie znaczenie? Lepiej niech nie ma. Nie masz do mnie żadnych praw. Nikt ich nie posiada. Jesteście dla mnie zbyt… Zwyczajni. Zmieniłam się. To ja będę się bawić i wykorzystywać. To ja podejmę decyzję o tym co będzie miało miejsce w naszej relacji, jeśli zechcę to odejdę. Mogę też dać Ci kolejną szansę, o ile pokażesz, że warto. Oddawała się jego dotykowi jakby był najlepszym narkotykiem. Pozwalała błądzić po swym drobnym ciele dłoniom, które znały niemal każdy zakamarek, a ona po prostu chciała brnąć w to wszystko, bo tak było łatwiej, bez jakiegokolwiek angażu, on się nią zajmował, jakby była dmuchaną lalą. Jednak tak było lepiej, wygodniej, nie musiała się angażować, ale dla niego było warto. Dla niego próbowała. Chciała. Tak po prostu było lepiej. Musiała mu pokazać tą tęsknotę, flirt, ale nadal pozostawała bierna. To ją musiał uświadamiać, że jest najważniejsza dlatego kiedy tylko wsunął w nią palce drgnęła. Nie spodziewała się czegoś takiego, ale poddała się tej pieszczocie, wszak to zawsze nowe doświadczenie. A ona? Ona nie słynęła raczej z hulaszczego trybu życia, mimo że mogła podkreślać to na każdym kroku. Cnotki niewydymki. Nie, z pewnością nie należała do tej grupy, jednak nie należała też do rozpustnic, aczkolwiek dopóki nie minie dwudziesta druga na zegarku. I tak o to posłusznie poddawała się dotykowi, pieszczotom, aż w końcu dał jej to na co czekała tak długo. Dał jej to, czego potrzebowała. Dał jej wszystko o czym marzyła dzisiejszego popołudnia. Zabawne, prawda? Zabawne, że można czegoś tak uparcie chcieć, a ona chciała orgazmu. Chciała spełnienia. Niech jej to da. Witamy w Hogwarcie. Nikt nie mówił, że tu tak wita się z nowymi uczniami, ale to bardzo piękna tradycja, a może wcale nie? Winter na pewno kiedyś zrozumie, teraz… Seksie trwaj. -Awww… - Wydała z siebie cichy jęk, gdy w końcu w nią wszedł, a co za tym szło poczuła zupełnie inny rodzaj podniecenia, a w ten chciała brnąc, bo był przyjemny, był wręcz rozkoszny. Mogła błagać o jeszcze, bo przecież nikt jej nie zabroni. Mogła prosić. Mogła krzyczeć, nikt jej nie usłyszy. Oddawała się raz po raz czemuś obcemu, ale to było przyjemne. Znała go, a mimo to wydawał jej się inny. Ruchy były inne, bardziej żarliwe, przesiąknięte wewnętrzną potrzebą obcowania z kimś kto był droższy niż przynajmniej połowa tego spaczonego towarzystwa. Wszak… Rzadko kiedy uprawia się seks z kobieta ubrana w szpilki wprost z Paryskich wybiegów. Nagle wbiła swoje długie paznokcie w żebra Rasheeda i nie mogła opanować tej chęci. Nie mogła powstrzymać tego wszystkiego co przelatywało przez jej ciało, po prostu chciała by wszystko toczyło się swoim rytmem. Chciała by to co się działo przypomniało mu, że potrafi dowodzić. Mógł ją zdominować, mogła być uległa, ale to wszystko co następowało z sekundy na sekundę sprawiało, że dziewczę było u szczyty wytrzymałości. Chciała spaść z tej krawędzi i pęknąć na wiele kawałeczków, wszak tak było najwygodniej. Tak było najlepiej. Jeszcze głębiej. Jeszcze mocniej. Jeszcze szybciej. No dalej Vincent… Ups… Dalej Raphael… Kurwa… Rasheed, wiem, że potrafisz.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Nie myślał już o niczym ważnym, wszak wszystko umknęło z jego głowy w tej jednej chwili, która ostatecznie pozwoliła im połączyć się w akcie. Nie był aż tak spaczony, żeby podczas seksu z jedną, zaczynał myśleć o innej bądź innym, oj nie, na tym polu zachował względną normalność, nic więc dziwnego, że teraz jego myśli były jednocześnie bardzo proste jak i skomplikowane. Proste, bo niezbyt ciężkie do rozszyfrowania, liniowe - skupione głównie na odczuwanej przyjemności i tej błogiej świadomości, że nie musi się niczym przejmować. To było tylko współżycie, nic specjalnie wiążącego, a brak zobowiązań bardzo dobrze oddziaływał na Rasheeda, wszak sam sobie wtedy ustalał reguły gry. Mógł dalej zdobywać innych, a że Winter była wyjątkowa to przecież niczego nie zmieniało. Dobrze pieprzyło się uroczą damulkę, tak drogą, że pewnie by się nie wypłacił chcąc ją kupić, a mimo tego z minuty na minutę mijało pierwsze wrażenie jakie na nim wywarła. Czymże się różniła od reszty rozpustnego Hogwartu? Jedynie statusem majątkowym, bo nawet nie była czystej krwi. Wiedział to, gdy zniknęła dobrze ją sprawdził. Tak więc z drugiej strony jego myśli były skomplikowane. Krążyły w nicości tworząc malowniczy chaos, idealnie współgrający z sytuacją, w jakiej obecnie byli, gdyż czy można myśleć rozsądnie podczas jednostajnych ruchów obu ciał i rytmicznych plaśnięć, gdy spotykały się one wystarczająco energicznie aby o siebie uderzyć? Nie, to było niemożliwe, a Ślizgon doskonale to teraz odczuwał, niemniej jednak nie zagłębiał się jakoś specjalnie. To w końcu nie było ważne, gdyż to był tylko seks. Reakcje jej ciała działały na niego więcej niż stymulująco. Każdy urwany oddech czy jęk działał niczym pochodnia, rozpalająca pole nasączone alkoholem. Wzbijała ogromne słupy ognia, rozniecając szalejący w jego wnętrzu pożar, pomagając w zaspokojeniu żądzy i prostego pragnienia, oderwania się od codzienności. Cóż za znaczenie miało to gdzie się znajdowali, kim byli dla siebie, dlaczego go zostawiła, skoro właśnie teraz mógł spijać z jej warg pocałunki oraz ściskać i podgryzać piersi, kołyszące się w rytm jego pchnięć? Po prostu na nią patrzył, gdy tak na nią napierał, zmuszał do podporządkowania się i całkowitej uległości. Kręciło go to tak, że nie mogąc nad sobą zapanować, chciał jak najszybciej osiągnąć spełnienie, do czego też miał zamiar od razu zacząć dążyć. Jego ruchy były więc teraz szybkie, niedelikatne, wzbudzające iskry, a przynajmniej w jego odczuciu, gdyż czuł jak coś przeszywa mu kręgosłup. Jej paznokcie pomagały mu nieco zejść na ziemię, jednocześnie wzmagając przyjemność czerpaną z obecnej sytuacji, przecież ból wszystko potęgował, nieprawdaż? Nadszedł w końcu taki moment, w którym to uświadomił sobie, że to już jest to. Wraz z każdym kolejnym ruchem, pulsowanie w członku nasilało się, dając mu znać, że spełnienie jest blisko. Jego oddech stał się cięższy, a jednocześnie szybszy, aż w pewnym momencie snop różnokolorowych iskier wystrzelił mu pod powiekami, oślepiając na chwilę, gdy z jego gardła wypłynęło odetchnięcie. Nagle zrobiło mu się goręcej i wilgotniej. Przez krótką chwilę nie ruszał się w ogóle, uspokajając oddech i nakrywając swoją partnerkę swoim ciałem, aż wreszcie zsunął się z niej, opuszczając jej wnętrze. Chłód pokoju sprawiał, że jego rozgrzana seksem skóra nagle pokryła się gęsią skórką. Nie zwracał jednak na to uwagi, gdyż wplatał palce w swoje włosy, pospiesznie je przeczesując, w związku z czym nie wyglądały już na takie stłamszone. Niby tę fryzurę określa się jako wyjście z łóżka, po którym właściciel najwyraźniej zapomniał obsługę grzebienia, jednak w praktyce to wcale nie było to, a różnica pomiędzy sztucznym ułożeniem, a rzeczywistym kilkudziesięciominutowym modelowaniem była więcej niż spora. Nie mógł przecież teraz tak po prostu pojawić się w Hogwarcie. Był wymięty, poharatany jej paznokciami, ale mimo tego cholernie zadowolony. Przysiadł na kanapie obok Winter, a potem sięgnął po papierosa. Nic nie mówił, gdy odpalał go różdżką i po prostu powoli zaciągał się gryzącym dymem, wypuszczając go leniwie spomiędzy warg. Papieros po seksie to jest to.
Cóż. Winter pewne rzeczy traktowała jako te, które nie powinny mieć miejsce, albo te, które mogą wydarzyć się tylko jeden jedyny raz. I mimo, że wcześniej spotykała się z Rasheedem tak w tej chwili nigdy więcej nie powinni dopuścić do sytuacji, w której skończyli w takiej, a nie innej sytuacji. Nie. Dość. Tak nie powinno być, to chyba nawet logiczne, że… Teixeira nie chciała wracać do przeszłości. Nie chciała tkwić w czymś co było abstrakcyjne i po prostu – nie miało racji bytu. Była przeciwniczką tego co się po prostu wydarzyło, zwłaszcza, że jedyne czego chciała to z rozkoszą wymazać wszelkie wspomnienia dotyczące tego, że COŚ między nimi było. Ulotna chwila. Wspomnienie. Och, doprawdy wierzysz w to, że jeszcze kiedyś wrócę? Skąd. Możemy się mijać na korytarzu, ale to nie będzie miało większego znaczenia. Możesz mówić, że tak powinno być, że przecież znów spaliśmy ze sobą. Daj spokój. Zrobię to na co będę mieć ochotę, bo ludzie są dla mnie nic nie warci, to chyba logiczne, prawda? Nie rozmawiałeś ze mną szczerze, pewne aspekty są Ci kompletnie nieznane, dlatego nie oczekuj ode mnie jakiejkolwiek wierności. Nie potrafię być wierna. Ludzie mogą mnie krytykować, bo tak jest prościej, ale po prostu odpuście tym razem wszystko co jest absurdalne. Uważasz, że nadaje się tylko do seksu? W porządku – nazwij mnie teraz dziwką, bo rozłożyłam nogi. Powiedz, że jestem mało wartościowa, bo wyrażam swoje zdanie, a jedyne co się liczy to bogaci ludzie. Pieniądz rządzi światem. Mną także zaczął rządzić? Dobrze wiesz dlaczego. Nie ma znaczenia co o mnie uważasz, bo przecież mnie nie znasz, a ucieczka od odpowiedzialności jest dla mnie najlepszym lekarstwem. Nigdy nie zrozumiesz dlaczego, bo patrzysz na powłokę porcelanowej laleczki ubranej w sukienkę od Channel. Smutne. Bardzo smutne. Teixeira nagle podniosła się z łóżka, gdy zobaczyła jak Rasheed odpala papierosa i nawet nie spytał czy też ma ochotę, ale fakt – ona stroniła od wszelkich magicznych używek. Nie miały dla niej znaczenia. Ani papierosy. Ani alkohol. Nie lubiła tego, i nie brnęła w to. Rzadko kiedy spijała się w trupa. Rzadko kiedy pozwalała doprowadzić się do takiego stanu, bo było to po prostu niepotrzebne. Nie pytając nawet o zdanie, nie pytając o cokolwiek zaczęła się ubierać jak gdyby nigdy nic. I dopiero gdy ubrała sweterek, wstała z łóżka uśmiechając się słodko w stronę ślizgona. -Było miło… - Rzuciła byle jak, nie przywiązuj wagi do tych słów. Wzruszyła jeszcze teatralnie ramionami, a po chwili ruszyła w stronę drzwi. Nie mogła marnować więcej czasu, prawda? Witaj Hogwarcie.
Zdenerwowanie to bardzo dziwny stan, w którym człowiek nierzadko nie wie jak się zachować. Czy zareagować nań agresją, a może lepiej przesadnym spokojem, mówiąc sobie, że nieważne co się dzieje, zawsze może być gorzej i co z tego, że właśnie przyszła pora na te co mniej przyjemną chwilę, kiedy faktycznie tak do tego dochodzi? Logan był jednak zdenerwowany w nieco inny sposób niż zazwyczaj. Ostatnimi czasy nerwy nie ponosiły go praktycznie w ogóle, a ten stan przypisywał dobroczynnemu wpływowi Echo, wszak przecież od jakiegoś czasu spotykał się tylko i wyłącznie z nią, stając się jednocześnie dość wycofanym. Biedny, co robił w tej szkole, gdy Echo była na szkoleniu? Zapewne snuł się z kata w kąt i szukał jakiegokolwiek zajęcia dla rąk. Majstrował przy modelu od Jacka, a potem przez wiele dni nie odrywał się od sudoku, starając się zając czymś myśli. Znajdywał jednak wiele powtórzeń, która wcale nie ułatwiały mu zrelaksowania się, bo dokładnie wiedział co wstawić w konkretną kratkę. Pamięć jest straszliwym przekleństwem… W każdym razie doszły go słuchy, że szkolenie ze Złotego Sfinksa się skończyło i nawet rozpoczęły się zadania. Logan uznał więc, że to najlepszy moment na to, aby złapać Echo i podziękować jej za prezent. Wysłał jej sowę, chwilę tylko zastanawiając się nad miejscem, w które mogliby się udać i doprowadziwszy się do porządku wybrał się w stronę Pokoju Marzeń. Ledwie przekroczył próg, a ściany zrobiły się ognistoczerwone, co wcale nie pomogło mu w tym, aby opanować drżenie rąk. Trochę się niepokoił tym spotkaniem, ale to głównie ze względu na to, że nie chciał niczego zepsuć. Wciąż nosił przy sobie karteczkę, którą znalazł w baloniku - tą z wyjątkowym wyznaniem, a teraz dla zabicia czasu przyglądał się jej z zainteresowaniem, obracając ją w dłoniach. Była już tak wymięta jak nigdy. Wziął głęboki wdech, a potem wypuścił powietrze nosem, przysiadając na kanapie i starając się trochę rozluźnić. Boże, czuł się trochę tak, jakby wybierał się na bitwę, a nie zamierzał… uhh, nie uprzedzajmy faktów!
Echo ostatnio denerwowała się tylko swoim zadaniem z projektu "Złoty Sfinks". Było to pierwsze z całego szeregu, a i tak nie była w stanie poradzić sobie ze znalezieniem zwykłej skrzyni. Co gorsze, uczniowie przyjezdni radzili sobie świetnie, a przecież ledwo co przyjechali do Hogwartu - pomyślałby kto, że ona, znając więcej miejsc w tej szkole, nie może trafić na jeden, cholerny kufer. List od Logana odebrała właśnie po wyjściu z Pokoju Życzeń, czyli po kolejnej porażce. Była zmęczona i wkurwiona najbardziej na świecie zdenerwowana, ale perspektywa spędzenia czasu, UWAGA, ze swoim chłopakiem, skutecznie oddziaływała na jej humor, stopniowo go poprawiając. Nie można było żyć tylko zadaniami z projektów naukowych, jakkolwiek ważne by nie były! Nie widziała się z Gryfonem od dawna, przez cały trening i zamieszanie, które zmusiło ich do listownej korespondencji. Dlatego po wyjściu z przeklętego pokoju pełnego śmieci i rupieci, gdzie wazony rozbijało się co pięć kroków, przemieściła się do swojego dormitorium, żeby nie wyglądać jak po spotkaniu z trąbą powietrzną. Ostatecznie spóźniła się pięć minut, ale musiał jej to wybaczyć! Lyons nie stresowała się bardzo, zapewne właśnie przez głupie wazony, skrzynie, korytarze, półki i inne rzeczy, bo to one przejęły całe jej nerwy, więżąc (zastanawiałam się dwie minuty jak się odmienia "więzić"...) ciasno w Pokoju Życzeń. I dobrze. Wpadła do Pokoju Marzeń, ale ani myślała o podziwianiu koloru ścian, poduszek czy innego ustrojstwa, tylko od razu skierowała się ku kanapie. Jeśli wcześniej tęskniła, to dopiero teraz mogła odczuć, jak bardzo. Stwierdziła, że nie ma co się cackać i bez zbędnych pytań czy ceregieli usadowiła się wygodnie na kanapie, choć może bardziej odpowiednio byłoby powiedzieć, że się ułożyła. Nie wnikam za bardzo jak, ale wyszło na to, że opierała sobie wygodnie głowę na ramieniu Logana i trzymała jego rękę, bardzo zadowolona, ale wciąż zmęczona. - Miesiąc to jakoś strasznie długo - stwierdziła.
Siedział jak na szpilkach, oczekując na ścięcie lub coś podobnego. Miął nerwowo karteczkę w dłoni, a potem, zdając sobie nagle sprawę z tego, że to robi, powstrzymywał palce, by po kilkudziesięciu sekundach znowu robić to samo. Dawno się z nią nie widział, Ryana znowu nie widywał, więc w gruncie rzeczy zostawała mu tylko myśl o Echo i to w gruncie rzeczy powstrzymywało go od popadnięcia w załamanie. Nie widział sensu w tym, aby zostawać w Hogwarcie. Najchętniej to spakowałby kufer po skończeniu siódmej klasy i odszedłby w siną dal, starając się znaleźć sobie jakieś zajęcie i nie myśleć o tym, że przecież wcale nie potrzebuje, bo tak czy siak mógł mówić o sobie, że śpi na pieniądzach. No, ale z drugiej strony wiecie jak to było. Nie chciał zostawiać Echo, bo nie był pewien co do tego, czy ona chciałaby zostać w Hogwarcie. Zdaje się, że musieli poważnie o tym porozmawiać, a szczerze mówiąc on nie miał teraz do tego siły. Był wycieńczony ciągłym analizowaniem swoich uczuć. Kiedy usłyszał jak drzwi się uchylają, odwrócił głowę w ich stronę, uśmiechając się, gdy tylko zobaczył kto do niego dołączył. Nie wyglądała jednak najlepiej, dlatego jego uśmiech szybko zbladł, a zastąpiła go chłodna kalkulacja. Czyżby nie szło jej na Sfinksie? Wcale się nie wyluzował, gdy oparła się o jego ramię, a wręcz było wprost przeciwnie. Zesztywniał jeszcze bardziej, bo przypomniał sobie co w gruncie rzeczy chciał zrobić, a jak miał do tego doprowadzić, skoro Gryfonka zdawała się być… hmm, zmęczona swoją egzystencją? - Tak, to długo - powiedział więc tylko, pochylając nos nad jej głową i znowu zatapiając go w jej włosach. - Tęskniłem. Przyznał się od razu, muskając czubek jej głowy wargami, zadowolony z tego, że wreszcie są razem, blisko siebie. - Jak Ci idzie zadanie? - spytał, chociaż był trochę zaniepokojony tym, jaką może dostać odpowiedź.
Echo właściwie też miewała momenty, w których myślała, że kontynuowanie nauki nie jest jej potrzebne ani do szczęścia, ani do życia. Była pewna, że chce poświęcić się sztuce i wiązała z tym pragnieniem ogromne nadzieje, postrzegając tę drogę jako jedyną rozsądną, a do tego przyjemną. No, bardziej przyjemną, bo rozsądek chował się gdzieś za tyloma zaletami życia artysty! Miała mnóstwo pomysłów i nie rozstawała się ze swoim szkicownikiem, ale z drugiej strony szkoda byłoby marnować zdolności w dziedzinie zaklęć, bo takie niepodważalnie posiadała. Chciała sprawdzić ile może osiągnąć także w tej dziedzinie, a najlepszym sposobem na próbę własnych możliwości był "Złoty Sfinks". Nie była pewna, czy dobrze zrobiła, zgłaszając się do projektu. Właśnie przez to, że gdzieś majaczyła myśl o ukończeniu szkoły po siódmej klasie i skupieniu się na konkretnym działaniu. Ostatnio jednak była mistrzynią w odkładaniu myślenia o rzeczach nieprzyjemnych albo trudnych, więc teraz również szło jej to znakomicie. Co tam, że gdyby miała zrezygnować z nauki, Sfinks też musiałby pójść w niepamięć! - Nanananan, no ja też! - przyznała, przypominając sobie te dziwne momenty, w których zastanawiała się jak bardzo jest z nią źle, bo rozmawia z nim w myślach, czy wpatruje się w kawałek nieba licząc na to, że on też patrzy w to samo miejsce. Taka tam romantyczka, w życiu by się nie przyznała! Za to zmieniła swoją błogą minę, słysząc pytanie. Oj, te nerwy to chyba jednak wymknęły się cichaczem z Pokoju Życzeń. - Beznadzieja - stwierdziła, odchylając głowę jak rasowy zdechlak, ale zaraz wróciła do poprzedniej pozycji. - Mam znaleźć skrzynię w Pokoju Życzeń, a wiesz ile tam jest gratów? W ogóle nastawiali jakichś dziwnych wazonów, jak się je zbije to wylatują trąby powietrzne. Zbiłam już trzy. Trzy. To straszne, serio, jest trzeci dzień od listu, a ja dalej tkwię na pierwszym etapie. Jak wchodziłam tam pierwszego dnia, to minęłam przyjezdną ze skrzynią. Podejrzewam że znalazła ją w jakieś pół godziny - poskarżyła się. Głupie skrzynie.
Słysząc jej słowa, jakaś jego część wykonała skomplikowany taniec zwycięstwa. Aha, a masz Arthurze Follecie! Nie, żeby Logan go znał, bo chyba nie znał, nie ogarniam, w każdym razie tak czy siak się teraz cieszył z tego, że nie był osamotniony w swoim przytłaczającym uczuciu tęsknoty, zwalającym mu się na główkę w najmniej odpowiednim momencie. - Ehh, jak żyć? - westchnął jedynie, bawiąc się końcówkami jej włosów w zamyśleniu. Jego problem był taki, że nie potrafił przestać o niej myśleć. Budził się i zasypiał z jej imieniem na ustach, podczas, gdy w nocy męczyły go sny, w których godzinami snuł się po Hogwarcie i nawoływał jej imię. Był już tym tak bardzo zmęczony, że nie wiedział jak ma sobie z tym radzić. Zdarzało mu się nawet sięgać po eliksir nasenny, co by mógł się wyspać raz na jakiś czas, co zwykle kończyło się tym, że zmrużał oko tak raz na tydzień. Nie żeby coś, normalnie też spał, ale jak można wypocząć, gdy w nocy bez przerwy rzucasz się po łóżku, psychicznie męczony tym, że nie potrafisz znaleźć tak ważnej dla siebie osoby, w tak doskonale znajomym sobie miejscu? - Wiem, byłem tam nie raz. Fajnie się tam ukrywa przed woźnym - powiedział, a potem zaśmiał się cicho z jej reakcji. Ujął dłonią jej policzek, nakierowując głowę w swoją stronę, uśmiechając się do niej. - Znajdziesz te skrzynię, gwarantuje Ci to - obiecał jej, cofając zaraz rękę, nagle czymś speszony i po prostu przytulił ją do swojej piersi. Przez chwilę milczał, starając się zebrać myśli. Nie miał zielonego pojęcia jak się do tego zabrać, więc po prostu zaczął mówić… czy była to dobra decyzja? Sprawdźmy! - Obiecałem Ci podziękować za piękny prezent - zaczął, a nawet głos mu nie zadrżał, chociaż był cały zdenerwowany, co zresztą widać było po napięciu w jego ramionach - i chyba mam nawet pomysł, jednak nie wiem czy Ci się spodoba. Możemy uznać, że jak coś nie będzie odpowiednie, to mnie po prostu trzaśniesz, ale nie uciekniesz?
Nadzieja w wydaniu Echo była mniej drastyczna, bo mimo wszystko miała na głowie sporo zmartwień. Największym z nich był niepodważalnie Złoty Sfinks i szkolenie, które wymagało dużo poświęcenia z jej strony. To zajmowało najwięcej czasu i skutecznie zajmowało myśli, a poza projektem miała jeszcze swoją działalność artystyczną, rozwijającą się prężnie, mnóstwo prac do wykonania. Do tego wymieniała listy z Nickodemem, teatr także był ważny. Starała się również nie zaniedbywać Mathilde i Coco, choć z ostatniego listu Watson wnioskowała, że nie było z nią zbyt dobrze. Echo powinna to sprawdzić szybko, zanim stałoby się cokolwiek niepożądanego, jednak jak na złość Gryfonka znów gdzieś zniknęła. Merope nie było to wcale obojętne i przejmowała się, że rzeczywiście postąpi nierozsądnie (Echo wzór rozsądku!). Jednak myśli dotyczące Logana dopadały ją wieczorami, kiedy robiło się cicho, spokojnie i refleksyjnie. Pora była akurat miłym aspektem, bo choć trudno było zasnąć, czuła się dobrze, że może myśleć o nim w dobrym czasie, w pewnym sensie z należytym szacunkiem, nie w chaosie. Problemem za to był fakt, że wieczorem emocje stawały się bardziej dotkliwe i wyraźne. Ale to również pomagało w złożeniu definicji i zyskaniu pewności. - O widzisz, to chyba czas najwyższy żebyśmy zwiewali przed woźnym, zróbmy coś, kiedyś, żeby móc zwiewać - poprosiła, ciesząc się na samą myśl. Oboje lubili adrenalinę i takie wyskoki, a nie mieli okazji spróbować ich razem. - Kiedyś na pewno znajdę, ale wolałabym nie spaść na koniec tabeli - odpowiedziała, tym samym kończąc temat. Powinni się cieszyć, a nie dobijać marnymi wynikami Echo. - Łołoło, już się boję - odpowiedziała, rzeczywiście czując, że jest spięty, co automatycznie zadziałało też na nią, budząc małą nieufność, ale wszystko dało się pokonać. Sama chciała to pokonać, więc odpowiedziała. - Nie ucieknę i nie trzasnę - obiecała, z lekkim uśmiechem. W ciągu tego miesiąca zdołała się przekonać, że nie byłaby w stanie go trzasnąć. Swoją drogą, byli bardzo blisko, bo Echo, choć bardzo nieświadomie, zmniejszyła dystans, wiercąc się lekko, żeby było wygodniej, zarówno jej, jak i Loganowi.
Roześmiał się wesoło, pozwalając napięciu na chociaż chwilowe oddalenie się od nich. Teraz było mu jakoś łatwiej na skupieniu się na tym co zamierzał zrobić, bo widzicie, nerwy potrafiły zepsuć naprawdę wiele, a ta chwila była dla niego tak ważna, że chciał, aby oboje mieli w związku z nią jak najlepsze wspomnienia. - Pewnie, że zrobimy! - obiecał jej wtedy z entuzjazmem, w zamyśleniu gładząc jej skórę kciukiem - Jak już migiem wyprzedzisz wszystkich w tabeli w zadaniu i będziesz miała chwilę czasu na relaks to pomyślimy razem nad tym, co możemy nabroić. Tylko najlepiej żebyśmy nie przesadzili, bo już tyle razy dostałem ostrzeżenie, że myślę, że następnego razu mogę nie przetrwać. Zdawał się być wyjątkowo rozbawiony swoją kiepską sytuacją, ale machnął na to tylko ręką, bo faktycznie mało go to obchodziło. Czy skończy szkołę czy nie, na pewno sobie jakoś poradzi, ale znowu wracamy na grząski grunt pod tytułem „czy jeszcze będę się uczył we wrześniu?”, więc szybko wrócił do myślenia o czymś przyjemniejszym oraz stresującym jednocześnie. Zmniejszyła dystans pomiędzy nimi, a to… wcale mu nie pomogło w skupieniu myśli, jednakże bardzo się ucieszył z tego, że postanowiła go nie odrzucać. Cóż, zobaczymy jak wyjdzie to w praktyce. Sięgnął dłonią do jej twarzy, odgarniając bujne włosy i przytrzymując ją, a następnie przygryzł na dosłownie sekundę dolną wargę, zanim podjął ostateczną decyzję. Pochylił się nad nią, stwarzając intymność, jakiej nigdy wcześniej jeszcze nie znali i po kilku sekundach napawania się nią, sięgnął do jej warg, muskając je delikatnie, jakby na próbę i pozwalając tym samym Echo na reakcję. Absolutnie nie chciał jej do niczego zmuszać, więc jakżeby mogło wyglądać to inaczej? Po chwili jednak instynkt i pożądanie postawiły na swoim, bo mimo wszystko pocałował ją ponownie, tym razem nieco pewniej, przymykając lekko oczy i przytulając ją do siebie wolną ręką. Czy to jest ten moment, w którym wchodzi dyrektor i wyrzuca go ze szkoły? Szkoda by było, gdyby tak było, wszak Logan do rozpustnych nie należał i to był chyba pierwszy raz, kiedy pocałował kogoś w samym zamku.
Wrodzony talent do odpychania nerwów i cieszenia się chwilą odzywał się u Echo także w tej chwili, nie pozwalając jej na zbytnie pogrążenie się w stresie. Wystarczało zupełnie, gdy stresował się Logan! Jego śmiech wywołał miłe łaskotanie, kiedy motylki fruwały sobie wesoło w żołądku, zaś pod wpływem delikatnego dotyku czuła lekkie mrowienie w miejscu, gdzie przez momentem znajdował się kciuk chłopaka. Przez chwilę miała problem ze skupieniem uwagi na słowach, które wypowiadał, ale jakoś przebiły się przez te przyjemne, niewinne doznania. - Chwila zawsze się znajdzie - odpowiedziała pozytywnie, trochę wątpiąc w prawdziwość swoich słów, ale ostatecznie taka była prawda. Zawsze dało się wygospodarować chwilę, jeśli chciało się tego dostatecznie mocno, nawet jeśli zewsząd zwalały się zadania, lekcje, owutemy... Fakt, lepiej skończyć ten temat. - I będziemy uważać, w miarę możliwości - dodała jeszcze. A potem przeszli w jeszcze przyjemniejsze tereny niż rozmawianie o ciekawych planach i podnoszeniu poziomu adrenaliny. Jako że na maturę nie wybrałam biologii ani podstawowej, ani rozszerzonej, a moja wiedza w tym zakresie nie sięga nawet zera, daruję sobie wspominanie, jakie hormony wyzwolił Logan swoim pocałunkiem. Pewnie te odpowiednie, bo Echo uciszyła się i nawet wstrzymała na chwilę oddech wiedząc, co się szykuje. Nie miała zamiaru protestować, absolutnie, sama na to czekała. Serducho zabiło jej w jakimś szalonym, nieznanym jeszcze rytmie, kilka sekund zlało się w setne sekundy, kiedy siedziała, kompletnie zahipnotyzowana i bardzo oczekująca. Drgnęła, gdy poczuła dotyk miękkich warg, mimowolnie unosząc kąciki ust. Jej reakcja była raczej instynktowna. Dłoń położyła lekko na jego ramieniu, poruszając bardzo nieznacznie palcami i tym samym nieświadomie zdradzając swoje "jeszcze". Trochę jak małe dziecko, któremu posmakował cukierek i próbowało rozwinąć papierek żeby sprawdzić, czy nie kryje się tam więcej, bo przyjemność trwała zbyt krótko. Dobrze, że Echo nie była Astrid, bo w tym momencie pewnie powiedziałaby "daj cukierka", przerywając piękną chwilę. Nie powiedziała nic, za to odwzajemniła pocałunek, czując się jak zdobywca Mount Everestu. Albo jak autorka na koncercie IAMX. Tak, bardziej to drugie, bo wysokie szczyty jeszcze przed nią. W KAŻDYM RAZIE, Szalona Gryfonka Echo Merope Lyons (SGEML?) nie zważała na ewentualne wejście dyrektora, bo nawet nie śmiała o nim w tej chwili pamiętać, za to poruszyła się niespokojnie, przekręcając się trochę, żeby było wygodniej. Wiercipięta została zaskoczona, coś dziwnie wierciło ją od środka, więc musiała się wiercić. I musiała coś dodać. Musiała, bo za bardzo ją brało to wszystko, żeby pozwoliła temu trwać. - Trzasnę cię za pomysł, że mogłabym cię za to trzasnąć - powiedziała, oddalając się od ust Logana na odległość nosów, bo to nimi się teraz stykali. - Nigdzie nie uciekam - dodała jeszcze, smyrając lekko policzek Ruthvena koniuszkiem nosa, żeby za moment ponowić przyjemny pocałunek.
/piszę urocze posty zamiast prac maturalnych, pozdrawiam serdecznie, godzina 00:57/
Uważać w miarę możliwości! Jeśli tylko byłaby taka opcja, to Ruthven na pewno zapisałby ją w swoim słowniczku na zupełną wyłączność. Jak to się działo, że czegokolwiek by nie robił to tak czy owak, jego chęć uważania na to co robił była dość niska i mocno przypadkowa? W sumie może powinien aspirować do tytułu yolo roku z czymś takim? Sądzę, że przy małych poprawkach na pewno by mu się udało, jeśli wyłączyliby z kryteriów oceniania ilość przygodnego seksu, bo widzicie, Logan mógł dosiadać jednorożców, polować na centaury, chcieć hodować w wielkim słoiku druzgotka, ale nigdy, przenigdy nie posunąłby się do czegoś takiego. W gruncie rzeczy to nawet trudno powiedzieć czy miał jakieś doświadczenie w tym temacie… spytacie czemu trudno? Ano temu, że sam nigdy by się z tym nie zdradził, a nikt z aktualnie obecnych w Hogwarcie uczniów, studentów czy nauczycieli nigdy nie miał okazji przyłapać go na czymś tak ludzkim i jednocześnie mocno zakazanym w szkole. Swoją drogą, kurczę, skoro żyli tutaj ze sobą tyle czasu to kwestią czasu jest to, że przyjdzie jakaś dziwna chęć na kopulację, prawda? Otóż niekoniecznie. Widzicie, instynkt instynktem, a pierwotne pragnienia pierwotnymi pragnieniami, da się to wszystko zsunąć na dalszy plan, jeśli czuje się potrzebę bliskości emocjonalnej a nie fizycznej, a w tej chwili jasnowłosy bardzo dobrze odczuwał realizację tego dość niepłytkiego pragnienia. Serotonina i endorfiny. Hormony szczęścia, które są produkowane również wtedy, gdy jemy czekoladę. Ja co prawda nie wybierałam matury z biologii, ale nastawiałam się na to, że kiedyś będę ją zdawała, także chcąc nie chcąc chociaż odrobinę zapamiętałam. W każdym razie można śmiało twierdzić, że to brak serotoniny wywoływał u Logana bezsenność, wszak ten hormon reguluje sen, a blokowanie jego syntezy prowadzi wręcz do bezsenności. Niemniej jednak zdaje mi się, że aktualnie problemy ze snem zostały zażegnane z wiadomego powodu. Uśmiechnął się w odpowiedzi na jej reakcję, nie zamierzając oponować, skoro tak wyraźnie poprosiła o więcej. Zresztą, jakże mógłby to zrobić, skoro sam również nie miał na to ochoty. Mimo wszystko nie był nachalny, pozwalając jej coś powiedzieć, podczas gdy dłonią muskał jej policzek, aby umiejscowić palce tuż obok zagłębienia jej ucha. - Jesteś piękna - odpowiedział zamiast jakiejkolwiek innej odpowiedzi, na przykład związanej z tym co powiedziała, ale, huh, można to zrzucić na stan w jakim obecnie się znajdował. Był wręcz upojony szczęściem i zrelaksowany na tyle, jakby dopiero co zrzucił z pleców ogromny ciężar, dźwigany przez wiele dni. Mimo wszystko nie spodziewał się, że taka deklaracja wypłynie z jego ust, co poskutkowało tym, że leciutko, minimalnie, ale tak tyci tyci się zaczerwienił, ale że miał bardzo jasną cerę to było to widać jak na dłoni. Potem zaś chyba już chciał uniknąć dalszych deklaracji, które mogłyby go tylko zestresować, bo korzystając z tego, że usta Echo wciąż były nastawione do pocałunku, ponownie po nie sięgnął, tym razem już bez tej dziewiczej niepewności, która towarzyszy pierwszemu z nich, ale mimo wszystko również bez tej brawury, która pozwala innym parom na to, aby wymieniać się śliną przez długie godziny. Sądził, że Lyons zasługuje na to, aby ich przyjemność była dawkowana powoli i bez pośpiechu. Wszak kto jak nie ona sobie na to zasłużył? Niestety jego plany dość szybko spaliły na panewce, gdy do czynnika pod tytułem „zdrowy rozsądek” dodawało się „Boże, jaka ona śliczna”, lub „mmm, ale ma miękkie wargi” i mimo wszystko niewinność, gdzieś po drodze zginęła, nie zmieniając jednak faktu, że jakieś natrętne macanie nie wchodziło w grę. To był Logan, on takich numerów nie robił bez wyraźnego zaproszenia.
//Hah, to tak samo jak granie od 1 w nocy do 6:30 ARAM’ów w LoL’u. ;’) Niewyspana i zużyta przez życie, ale szczęśliwa, również pozdrawia!
Właśnie o to chodziło, dokładnie o to! Słownik Echo zawierał wyrażenia, których nie zawierał żaden inny słownik. Można to było porównać do analizy i interpretacji, żeby nie było tak nudno i maturalnie, obrazów. Echo interpretowała obrazy w ten sposób, który rzeczywiście odczuwała, a że interpretacja miała być jasna dla niej i jej duszy oraz zmysłu artystycznego... nie tłumaczyła pojęć, bo sama je rozumiała. Dlatego była w stanie "uważać w miarę możliwości", co najłatwiej dało się podciągnąć pod zwyczajne "nie dać się złapać". Logan mógł uczyć się z nią tego dziwnego uważania, nie miała nic przeciwko! A tak swoją drogą, hodowanie w wielkim słoiku druzgotka brzmi przeepicko, powinni tego spróbować! Echo i jej instynkty, te wrodzone i zupełnie naturalne, spały sobie jeszcze słodko w wielkiej kołysce. Jedynymi przejawami podniecenia w przypadku Gryfonki okazały się te momenty, w których odczuwała dziwną, jakby elektryzującą iskrę. Nie było to jednak brnięcie w jakiekolwiek aspekty seksualności, bowiem nie czuła się gotowa. Była na tyle nierozgarnięta, że nie zdążyła pomyśleć, że mogłoby dojść do czegoś poważniejszego. Miała więc przed sobą chłopaka starszego o trzy lata, ale żyła w błogiej nieświadomości i przekonaniu, że nie, na pewno nic. Nie czuła się pociągająca w żaden sposób, a już szczególnie TEN sposób. Był to dla niej prawie temat tabu. Mogła rozmawiać o tym, że ktoś coś z kimś, ale sama nawet nie próbowała się w tym umieszczać. Wszystko było oczywiście kwestią czasu, ale Echo miała przed sobą jeszcze długą drogę. Gdyby Echo dowiedziała się, że swoim zaangażowaniem i ogólnym szczęściem działa zbawiennie na bezsenność Logana, pewnie bardzo by się ucieszyła, jednak ewentualność zejścia na tematy hormonów w ich prawie-rozmowie była bardzo nikła. Musiała więc cieszyć się jedynie z samego, cudownego pocałunku. Było to TYLKO i AŻ, choć jakby patrzeć na doświadczenie Echo - było to największe AŻ na świecie. Zaśmiała się krótko i uroczo na otrzymany komplement, prosto do jego ucha. Było to tak czyste i nowe, że uwierzyła i chciała wierzyć. Nigdy nie rozpaczała, że jest brzydka, ale też nie podziwiała swojej nienagannej urody. Przy niektórych pięknościach odpadała, ale teraz nie miało to znaczenia. Najmniejszego. Dopiero do chwili komplement uderzył w nią z całą mocą, pobudzając jakieś komórki odpowiedzialne za romantyczną część jej duszyczki. Poprowadziła dłoń po szyi Logana w bardzo czułym geście, zatrzymując ją na chwilę, aby pogłaskać go kciukiem po policzku. Zdążyła zauważyć, że się zaczerwienił, ale było to tak urocze, że nie mogła się powstrzymać i dopadła jego ust. Ona też zrobiła się odważniejsza i nieco bardziej pewna w tym, co robiła, ale wciąż było to za mało, aby pozwolić sobie na więcej. W końcu musiała przerwać, ale na dokładkę dołożyła jeszcze kilka pojedynczych muśnięć wargami i, tym razem przypadkowo, otarła się noskiem o nos Logana. Jeszcze eskimosko się zrobiło! - Jakie to cudne - westchnęła, już nie mając ochoty na wiercenie się. Położyła głowę na ramieniu Gryfona i odnalazła jego dłoń, przez co mogła bawić się jego palcami. Przestała jednak po chwili i uniosła rękę, żeby oprzeć dłoń na brodzie chłopaka i delikatnie przejechać palcami po jego ustach, wpatrując się w nie z lekkim uśmiechem. - Mięciusie - rzekła, w typowym dla siebie, beztroskim tonie. W jej świecie nie było to nic innego, jak komplement!
Eheheh, zakazana hodowla druzgotków w Pokoju Wspólnym Gryffindoru! Gdyby tylko któreś z nich wymówiłoby swój pomysł na głos, to zapewne mielibyśmy wysokie prawdopodobieństwo tego, że zostanie on spełniony z jakąś uroczą nawiązką, na przykład w postaci trytona do pary. Swoją drogą mogliby kiedyś zejść na takie tematy i sobie porozmawiać o swoich dziwnych eskapadach, bo w gruncie rzeczy to w sumie niewiele na ten temat wiedzieli, a byłaby to, z pewnością, ciekawa konwersacja. Jednakże nie teraz, nie w tym momencie, w której poziom odprężenia i szczęścia wzrastał zatrważająco szybko i w dodatku do niebotycznie wysokiego poziomu. Logan zginął gdzieś po drodze w gonitwie swoich myśli, pozwalając im na taki, wręcz szczurzy, wyścig i nieprzypadkowo kierując swoje myśli właśnie na taki seksualny tor. Był mężczyzną, dwudziestojednoletnim już, więc w sumie naturalnym było to, że gdzieś ta chęć obcowania cieleśnie z kobietą w nim istniała. Rzekłoby się nawet, że Ruthven był swego rodzaju kosmitą jeśli o to chodzi, bo jego spojrzenie na te sprawę nieco odbiegało od większości podobnych mu samców w tym wieku. Większość była już wtedy po swoim pierwszym razie, szczycąc się dziesiątkami zdobytych partnerek, a jasnowłosy traktował to trochę tak, jakby licytowali się które pierwsze złapie HIV i zachoruje na AIDS. Powodzenia, bawcie się dobrze! On nie miał zamiaru brać w tym udziału i mimo tego, że organizm zdecydowanie proponował mu powyższą opcję, dzięki czemu jego spodnie robiły się zaskakująco niewygodne, co zresztą było całkiem naturalne w chwili zbliżenia, potrafił się powstrzymać, jednak kto wie na jak długo? On nie traktował Echo w taki... przedmiotowy sposób, aby wyceniać jej ciało czy twarz niczym na psim pokazie, szukając najzgrabniejszego bądź najlepiej uczesanego pudla. Dla niego najważniejsza była jej osobowość, nieco roztrzepana to prawda, ale wciąż na tyle kochana, że gdy tylko o niej myślał, to wręcz nie mógł powstrzymać uśmiechu, jaki natychmiast cisnął mu się na wargi. Gdyby wiedział jaka jest niedoświadczona w tej kwestii i jak nie potrafi spojrzeć na siebie w takich aspektach, najpewniej by ją uświadomił jak na niego działa, ale absolutnie nie nalegałby na nic podobnego. Niemniej jednak był zadowolony, bo gdzieś tam, wewnątrz, serce rozgrzane było gorącym uczuciem, a umysł zaślepiony bliskością, którą teraz kontynuowali. Uznał, że to urocze, gdy tak otarła się o jego nos, ale nic nie powiedział, jedynie lekko się uśmiechając i mrużąc delikatnie oczy z przyjemności. Mógłby tak z nią siedzieć cały dzień i nawet jej zabawne teksty nie zmusiłyby go do ruszenia tyłka z miejsca. Taki leniuszek się nagle zrobił. - Twoje też. - stwierdził neutralnie, poruszając tym samym obiektem jej obserwacji i również dotykając jej ust, z tym, że on zrobił to bardziej zaczepnie. Trochę tak, jakby miał dźgnąć ją w bok, pamiętając jednak, że powinien zrobić to o stokroć delikatnej. Mruknął cicho, trochę jak zadowolony kot, a potem wyszczerzył się, umiejscawiając wolną dłoń na jej talii. - To kiedy powtórka? - zapytał ją z rozbawieniem, spoglądając jej nieco wyzywająco w oczy i najwyraźniej chcąc ją tym zawstydzić. Ach ten okropny Gryfon!
Nawet ciężko stwierdzić, czy Echo dziwiłaby się, gdyby wiedziała, że chęć obcowania u niego istnieje. Z jednej strony było to naturalne i sama była świadoma, że kiedyś nadejdzie TEN dzień, w którym zdecyduje się na TO. TEN dzień, nieważne jak odległy, miał swoje miejsce w biegu czasu. Jednak Echo nie więziła go w ramach wyścigu, jak robili to niektórzy. A potem proszę, plotki w obserwatorze, niechciane ciąże, demoralizacja w każdym kącie i choroby weneryczne. Gryfonka miała więc ogromne szczęście, bo trafiła na osobę, która potrafiła to zrozumieć. Podświadomie czuła, że Logan nie będzie nastawał, męczył i nalegał. Albo była to tylko nadzieja, ale sądząc po jego stosunku do całej sprawy - zwyczajnie się dopasowali. Do całkowitego dopełnienia relacji brakowało im tylko jakiejś szalonej eskapady. Powinni się do tego zabrać tak ochoczo, jak do pocałunku! Echo kochała w Loganie mnóstwo rzeczy, ale odkrywała je stopniowo. Dziś do listy doszły oczywiście miękkie usta, plasujące się gdzieś na szczycie. Lubiła jego głos, słowa, inteligencję i sam fakt, że był inny niż połowa bezmózgich kreatur. Podobało jej się nawet to, że był tak przeokropnie wysoki! Ceniła sobie jego stabilność, bo była to ważna cecha. Byli podobni, ale było też mnóstwo cech, które ich różniły. I to była jedna z tych lepszych rzeczy - mogli się dopełniać, każdy dawał coś od siebie. Idealnie! Jej również nigdzie się nie spieszyło. Nie mogła marzyć o lepszym odpoczynku i sposobie na spędzanie czasu. Spojrzała na Ruthvena w nieokreślony sposób, przyjmując w jakimś stopniu jego zaczepność, ale jednak zostając przy swoim wizerunku, którego pozbyć się nie mogła. Poddała się jednak temu spojrzeniu, co mógł zauważyć po barwie jej policzków. Obdarzyła go karcącym spojrzeniem, mówiącym "ładnie to tak zawstydzać?", ale uśmiechnęła się sprytnie i cmoknęła go, przedłużając chwilę moment pocałunku. - Niedługo! - zawyrokowała. - Ale wiesz, jest jeszcze kwestia uważania w miarę możliwości, więc trzeba im ustalić jakąś kolejkę. Chociaż ja się kolejek wybitnie nie trzymam, także uważaj, bo jeszcze zaskoczę - powiedziała, prawie zadziornie. Spędzili w Pokoju Marzeń jeszcze trochę czasu, drażniąc się swoimi niewinnymi słówkami, ale kiedyś musiał nadejść ten moment, kiedy opuścili pomieszczenie.
Ivy wiedziała, że muszą pogadać. Od tych wszystkich porąbanych rzeczy, jakie zdarzyły się w Indiach, nie było opcji, żeby to wszystko zostało przemilczane. Haden nie była pewna czy jest na to gotowa. Rozmawianie o własnych uczuciach, zwłaszcza tak głębokich i skrywanych miesiącami, nie było najłatwiejsze, a już szczególnie dla niej. Jednak coś w jej relacji z Avis doprowadzało ją do granic i sprawiało, że miała ochotę walnąć pięścią w najbliższy stół, jaki znajdzie. Jej puchońska natura miała dość tych wszystkich niejasności i niedomówień. Dość traktowania jej jak… Uch, nawet nie chciała przypominać sobie tej idiotycznej sytuacji na placu przed odjazdem. Co z tego, że była Puchonką? To jeszcze nie znaczyło, że jakiś pierwszy lepszy koleś może kraść jej dziewczynę! W umyśle Ivy przeświecała informacja o tym, że Sylvester jest wyłącznie przyjacielem, ale w takim układzie żaden pierwszy lepszy przyjaciel nie będzie kładł rąk na dziewczynie, do której Haden się przystawia, dopóki wszystkie karty nie będą na stole! Czy to wszystko nie brzmiało idiotycznie? Tak, Ivy pomyślała o tym jakiś miliard razy. Zdecydowanie potrzebowała wyjaśnić z Avis kilka spraw. W przeciwnym razie szybko skończy na najbliższym oddziale psychiatrycznym. Straci rok w Hogwarcie, a wtedy rodzice z pewnością ją zabiją. A jeśli chodzi o miejsce, po którym się właśnie przechadzała… Znała kilka intrygujących pomieszczeń w Hogwarcie, ale żadne nie wydało jej się bardziej odpowiednie niż to jedno. Sala zakochanych była zbyt infantylna, nawet jak na nią. Z kolei sala gwiazd mogła pokazać, co obie naprawdę do siebie czują. To nie dawało żadnej możliwości wycofania się, jeśli coś pójdzie nie tak. Haden z pewnością do końca życia wyobrażałaby sobie czarne chmury, którymi zasnułoby się magiczne niebo. Sala marzeń wydawała się przy tym wszystkim cudownie bezpieczna. Zwłaszcza po tym, jak na życzenie Ivy drewnianą podłogę pokrył idealnie morski dywan w takim samym kolorze, jaki pojawił się na ścianach. Puchonka zadała sobie nie mało trudu, przekopując stertę płyt gramofonowych w poszukiwaniu czegoś, co byłoby odpowiednie na ten wieczór, bez względu na to czy Vi powie coś, co spodoba się Haden, czy po prostu pośle ją do diabła. Ostatecznie zdecydowała się na jakąś lekką muzykę graną przez czarodziejski zespół, którego nie znała. Ivy zasunęła grube zasłony i rozstawiła po podłodze kilka świec. Nie była w tym dobra. Co ona właściwie chciała osiągnąć, do cholery? Ignorując własne myśli, postawiła obok kanapy kilka butelek kremowego piwa i jedną butelkę ognistej, która była najlepszą zdobyczą tego wieczoru. I naprawdę nie było łatwo. Przeklęła się w myślach, że zapomniała o szklankach. Trudno. Jak Avis opieprzy ją za wyobrażanie sobie nie wiadomo czego, zawsze będzie mogła urżnąć się w trupa. Jakby to w ogóle było w jej stylu… Zastanawiała się, skąd wzięła nagle tyle determinacji. Jeszcze kilka godzin wcześniej obawiała się w ogóle nawiązać do tego, co stało się w Indiach. Zwłaszcza do historii z kajaków. Sowę wysłała wcześniej. Zgodnie z tym, co sobie zaplanowała. W pomieszczeniu wszystko było już na swoim miejscu. Teraz musiała tylko zaczekać na Vi i wykrztusić kilka słów, zaczynając od tego, że ma dość tego przeklętego czajenia się! Tak! Właśnie! No! Uuuuch! Czasem nienawidziła być taką… cipką! Zamarła, niepewna czy powiedziała to głośno, czy tylko jej się zdawało. Zrobiła kilka nerwowych kroków i usiadła na ciemnoszarej, narożnej kanapie. Otworzyła butelkę ognistej i pociągnęła zdrowy łyk. Zakrztusiła się nieco. Od wieków tego nie robiła i nawet nie wpadła na to, żeby przynieść jakiś sok. Złapała za butelkę piwa kremowego. To był zdecydowanie przyjemniejszy smak. Miała nadzieję, że Avis dotrze na miejsce, zanim ona sama nie będzie w stanie zbyt wiele powiedzieć. Potrzebowała dodać sobie trochę odwagi, ale… nie za dużo. Powoli układała w głowie różne wersje tego, co powie Dakers, kiedy już się spotkają. O ile się spotkają. Właściwie nie miała pewności co do tego, że Vi odbierze list. Nikt nie mógł jej również zagwarantować, że Krukonka po prostu go nie zignoruje. Nagle przypomniała sobie o wiklinowym koszu, który zostawiła przy drzwiach. No tak, faktycznie pierwotna wersja nie zakładała dzikiem imprezy. Ivy nie była pewna czy w ogóle potrafiłaby taką urządzić, choć to do tego zwykle wykorzystywano ten pokój. Wstała i już leciutko chwiejnym krokiem poszła po resztę prowiantu. Nie miała tego wiele. W kuchni udało jej się wysępić tylko kilka dyniowych pasztecików, kilka kanapek i jakąś łagodniejszą wersję smoczych naleśników. Och, i kilka totalnie genialnych malinowych muffinek. Uśmiechnęła się krzywo. Jeszcze kilka łyków ognistej i zacznie podniecać się jedzeniem, zapominając kompletnie, po co tu przyszła. Udało jej się rozstawić wszystko na wieku kosza i wrócić na kanapę, nie wyrządzając żadnych szkód. Nie powinna już pić. Miała zbyt słabą głowę. Powróciła do układania w głowie swojej przemowy. Powoli zbliżała się godzina, którą podała Vi w liściku. Jak zwykle czuła się kompletnie rozerwana między chęcią zobaczenia Krukonki, a totalnym przerażeniem na myśl o tym, co najlepszego wyprawia.
Nie spodziewała się tej sowy. Nigdy też nie dostała tak pokreślonego listu. Czuła, że sprawa jest poważna, zresztą chodziło o Indie, a tam się całkiem sporo zadziało. Sama zastanawiała się, czy nie napisać do Ivy, nie wyjaśnić tego wszystkiego. Jakoś. Nie była jednak pewna jak. Sama nie wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi, co czuje i co dalej. Starała się nie myśleć, tyle że długo tak nie można, prawda? A skoro Ivy teraz sama chciała wyjaśniać, to znaczy, że bardziej odwlekać się nie da. Trzeba iść i się z tym zmierzyć. Zdecydować, czy się wycofać, czy jednak zrobić krok naprzód. Pytanie tylko, jak to wszystko widziała Puchonka. Podstawą było, żeby chciały tego samego, bo jeśli nie, to trzeba będzie się wycofać. Nigdy wcześniej nie była w sali marzeń. Nie miała pewności, jak tam trafić. Głupio było jej spytać kogoś o drogę, nie miała ochoty na żadne wyjaśnienia, a przecież ktoś z jej znajomych mógłby pytać. Dopóki sama nie wiedziała, co się dzieje, nie chciała o tym mówić. Ostatecznie zapytała jednego z duchów. To było bezpieczne, tak sądziła. Ich przecież niezbyt obchodzą jakieś podrzędne sprawy zwykłych uczniów, nie doszukiwali się nie wiadomo czego w zwykłym pytaniu. Kiedy wreszcie dotarła na miejsce, zatrzymała się przed drzwiami. Wahała się. Zwykle była taka pewna siebie! A teraz nic z tego nie zostało, uszło gdzieś niepostrzeżenie. Nie podobało jej się to nowe uczucie. Wzięła głęboki wdech i weszła. Jak tylko przekroczyła próg, mimowolnie się uśmiechnęła. Pokój miał kolor, który uwielbiała, a na podłodze rozstawione były świece, dzięki którym panowała tam przyjemnie ciepła atmosfera. Było bezpiecznie, a tego właśnie teraz potrzebowała. Założyła, że Haden sama to tak przygotowała i zrobiło jej się jeszcze milej. To dawało spore szanse na to, że dziewczyna wcale nie chce dać jej w twarz za to, co działo się w Indiach, że nie chce urwać kontaktu i posłać ją do wszystkich diabłów. Niby to wszystko nawet nie pasowało do charakteru Puchonki, ale nigdy nic nie wiadomo. Skierowała się w stronę kanapy, na której już była Ivy. Siedziała w towarzystwie pustych butelek, a to było lekkim zaskoczeniem. Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej widziała ją pijącą, ale cóż. Najwyraźniej nie wiedziała o dziewczynie wszystkiego. Ta myśl sprawiła, że znowu poczuła się niepewnie. Kompletnie nie wiedziała, czego się spodziewać, co może usłyszeć ani co miałaby powiedzieć. - Cześć? - rzuciła cicho, siadając na brzegu kanapy. Było niezręcznie. Mocno niezręcznie. Trochę miała ochotę uciec. Wolała sytuacje luźne i niezobowiązujące, a do obecnego momentu nie pasowało żadne z tych określeń.
Ivy słyszała trochę jak przez ścianę z pleksiglasu. Albo jak ze studni. Właściwie było jej wszystko jedno. Ostatnio wypiła podobną ilość alkoholu, kiedy zgodziła się wyjść razem z... jak jej było? Meredith? Co za różnica... Wciąż nie była pewna, co właściwie się wtedy wydarzyło. I odrobinę się za to nienawidziła. Czy powróciła właśnie do punktu wyjścia? Czy historia najzwyczajniej w świecie się powtarzała? Ale Avis... Przecież nigdy by jej nie skrzywdziła, prawda? Jej rozmyślanie przerwały otwierające się drzwi i Dakers przekraczająca próg. Ivy tylko się zdawało, czy Krukonka faktycznie się uśmiechnęła? Haden wysiliła się i odwzajemniła uśmiech, choć miała wrażenie, że wyszedł jej jakoś krzywo. Odstawiła butelkę, którą trzymała i przesunęła te, które były już puste. Chyba trochę przesadziła... Avis robiła z nią coś wyjątkowo strasznego. W tej jednej chwili Ivy nie potrafiła powiedzieć, co właściwie robi. Deja vu? Jej przyjaciółka wyglądała na spłoszoną i Haden poczuła, jak zalewa ją fala żalu do samej siebie. Nie taki efekt chciała wywołać. Potrząsnęła głową, ale to nie był najlepszy pomysł. Świat zawirował w podejrzanie wolnym tempie. Ivy usiadła nieco wyżej, podciągając nogi na kanapę. Jej buty już od jakiegoś czasu leżały nieco dalej. Wygładziła spódniczkę, która sięgała jej do pół uda. Kiedy wychodziła z dormitorium, uznała, że to nie czas na szkolne mundurki. Teraz nie była jednak do tego taka przekonana. - Cześć - odpowiedziała równie cicho na przywitanie. Odwaga, którą miała kilkadziesiąt minut wcześniej, kompletnie z niej uleciała. Wiedziała jednak, że musi mówić. I że kiedy zacznie, nie będzie już mogła się zatrzymać. Dlatego po prostu to zrobiła. - Masz ochotę na naleśnika? Że co? Chyba nie o tym chciała rozmawiać... Miała nadzieję, że Dakers jak najszybciej chwyci za butelkę ognistej albo chociaż kremowego piwa. A jeśli już nie najszybciej, to przynajmniej zanim Ivy zrobi z siebie kompletną idiotkę. Jeszcze raz potrząsnęła głową. Adrenalina nieco ją otrzeźwiła, ale wciąć nie dość mocno. - Właściwie chciałam pogadać o Indiach - zaczęła cicho. Słyszała własne słowa, dźwięczące w uszach. Zdawało jej się, że je waży, ale tylko się okłamywała. Nie miała już żadnej kontroli nad tym, co mówi. - Chciałam ci podziękować... No wiesz... Za to na kajakach. - Do czego ona, do cholery, zmierzała? Powinna zacząć się modlić, żeby wielka sklątka tylnowybuchowa wpadła tu przez sufit, zanim powie coś naprawdę durnego. - To... um, to była jakaś metoda na ratowanie ludzi spod wody? - zaśmiała się niepewnie. Równie szybko wróciła jednak do pełnej powagi. Trochę kręciło jej się w głowie. - Ten twój chłopak z placu... - ciągnęła bez sensu. - Przyjaciel - poprawiła. - Przeproś go ode mnie. Powinnam się była przywitać czy coś. Musiałam oberwać jakimś piaskiem. Ivy, do diabła! Nie taki był plan! Nie tak to miało wyglądać! Klasyczny przypadek najżałośniejszej ucieczki! Kłamstwo. Czuła, jakby miała przeklęte rozszczepienie osobowości. Tylko, co właściwie miała powiedzieć? Kocham cię, a ty? Myślałam o tobie. Od pierwszego roku. Pierwszego dnia. To było takie... puchońskie! A jeśli to właśnie były ostatnie rzeczy, jakie Avis miałaby ochotę usłyszeć? Jeśli nie chciała ich słyszeć wcale? Postać z twoich koszmarów. Czy co tam najczęściej śnisz. Ivy? Ivy, słońce, obudź się! Po prostu... Martwię się o ciebie, to wszystko. Żeby była jasność. Przyjaźnimy się z Sylvkiem. Kocham go całym sercem. Szum w jej uszach nasilił się, podobnie zresztą jak zawroty głowy. Merlinie, to wszystko było takie... porąbane! - W każdym razie... - Powiedz to! - Chciałam powiedzieć... - Powiedz to! Powiedz to! - Ja... - Ivy! - Dziękuję. Pożałujesz tego.
Ostatnio zmieniony przez Ivy Haden dnia Sob Sty 10 2015, 08:21, w całości zmieniany 1 raz
Miała ochotę coś zrobić. Zabrać te butelki, dać Ivy jakiś eliksir, dzięki któremu by wytrzeźwiała… Tyle że nie miała nic takiego, nawet nie wiedziała, czy takie coś istnieje. Trochę ją to frustrowało. W pokoju była jakaś taka… zła aura. Prawdopodobnie właśnie przez ten alkohol. Nie czuła się tam bezpiecznie. - Naleśnika? - powtórzyła zdumiona. To była chyba ostatnia rzecz, jaką spodziewała się usłyszeć. Puchonka, pijana, zestresowana, chcąca przecież pogadać, zaproponowała jej teraz jedzenie. To było… Strasznie dziwne. Zresztą Vi nie była pewna, czy w tej chwili cokolwiek przeszłoby jej przez żołądek. - Nie, chyba nie. Dzięki. Wpatrywała się w nią wyczekująco. Chciała wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Po co tu są. Co Haden miała jej do powiedzenia. A tymczasem ta dukała coś pod nosem, jakieś ogólniki, nic specjalnie sensownego. Krukonka nie wiedziała, co zrobić, jak się zachować. - Nie ma sprawy. W sensie… Nie mogłabym pozwolić ci się utopić, prawda? - odparła cicho. Nie miała zamiaru komentować tego tekstu o metodzie ratowania ludzi. Głupio jej było z powodu tego, co wtedy zrobiła. To było nieprzemyślane i właściwie tylko cudem zadziałało. Ba, w zasadzie nie miało prawa zadziałać. Bo niby jak? Teoretycznie nawet mogło ją zabić. Nie, zdecydowanie nie chciała o tym mówić. - Sylvek? Nie przejmuj się. Nie sądzę, żeby się obraził czy coś. Możemy się kiedyś spotkać w trójkę, to mu sama wyjaśnisz. Czy coś. - Mówiła chyba dla samego mówienia. Była spięta. Tym bardziej, że Ivy znowu nazwała Sylvestra ”jej chłopakiem”. To było irytujące. Jakby nie wiedziała, że ona gustuje tylko w kobietach. A wiedziała! Avis sama jej to powiedziała. Co do prostych wyznań nie należało, zwłaszcza że wtedy przyznała się pierwszy raz. I co, to nagle nie miało już znaczenia? Nie pamiętała o tamtej rozmowie? Przecież to absurdalne. Miała wrażenie, że to wszystko było tylko odbieganiem od tematu. Niezręczną ucieczką, chowaniem się za bezpieczniejszymi rzeczami. Ale nie o to chodziło, a Dakers bardzo chciała wiedzieć, po co tu są. Potrzebowała się tego dowiedzieć. Liczyła, że dzięki temu poczuje się pewniej, bardziej na miejscu. I kiedy Ivy zaczęła się jąkać, próbując coś powiedzieć, miała nadzieję, że to ten moment. Że dowie się wreszcie, dowie się wszystkiego… Dziękuję. No bardzo śmieszne. - Nieprawda - stwierdziła lekko zniecierpliwiona. - Proszę, przestań - dodała już spokojniej, ciszej. - Chcę wiedzieć. Proszę.
Ivy poczuła się nagle maleńka jak ziarnko piasku. Avis miała rację - potrzebowała przestać. Nie wiedziała tylko, jak. Wszystko, co miała do powiedzenia przyjaciółce, było chaotycznym zbitkiem uczuć, jakie kotłowały się w niej od bardzo długiego czasu. To, jak bardzo pragnęła zbliżyć się do Vi, trzymać jej rękę, kiedy przebywały w tym samym miejscu... To wszystko przelewało się w jej ciele nieprzyjemną falą żalu, kiedy zdawała sobie sprawę, że nie ma prawa naruszyć tej cienkiej linii, która je dzieliła. Kiedy o tym pomyślała... czasami była naprawdę kiepską Puchonką. Niespodziewanie zaczęła wzbierać w niej jakaś histeria, której źródła nie potrafiła odnaleźć. Była tak blisko! Tak cholernie blisko! I nie mogła tego powiedzieć. Jak przez mgłę pomyślała, że to idiotyczne. Mogła opowiedzieć Avis o swoich uczuciach już wieki temu. Najwyżej przestałyby się przyjaźnić i traktowały jak powietrze. Ale coś wewnątrz niej, co zaprzeczało jej puchońskiej naturze, ziało egoizmem. To właśnie ten egoizm sprawiał, że nie potrafiła zaryzykować szczerości. Zbyt mocno bała się utraty tego, co już teraz łączyło ją z Vi. Chociaż mózg albo jego wypalone alkoholem resztki podpowiadały jej, że to kolejna zła rzecz, którą może zrobić, niespodziewanie zaniosła się gwałtownym płaczem. Jej ramiona drgały w rytm urywanych wdechów. Avis musiała mieć niezłe widowisko - Haden nie mogła sobie przypomnieć czy kiedykolwiek dała jej się zobaczyć w tak żałosnym, mało puchońskim stanie. - Prze... przepraszam - wydukała, łapiąc gwałtownie powietrze. - To było odważne - ciągnęła nieskładnie, wciąż szlochając. - To, co zrobiłaś. Mogłam ci zrobić krzywdę. - Wciąż pamiętała moment, w którym zaczęła wierzgać na wszystkie strony, usiłując złapać się czegokolwiek, co pozwoliłoby wynurzyć się ponad powierzchnię. Avis wiele ryzykowała, w ogóle się do niej zbliżając. - W lesie... - zaczęła kolejną opowieść. - To było straszne, ale jeszcze nie... nie takie najgorsze. Pod wodą... - Załkała głośniej, łapiąc kolejny oddech. - Myślałam, że już po mnie. Jej ciało mimowolnie kołysało się lekko w przód i w tył. Miała wszystkie te sceny tuż przed oczami. Włącznie z tą, która sprawiła, że nawet teraz czuła lekkie mrowienie na wargach. - Nie chciałam cię stracić - niemal jęknęła. Avis nie miała prawa wydedukować niczego z tych słów, ale Ivy nie mówiła już ani o kajakach, ani o zimnej wodzie, do której wpadły. Myślała tylko i wyłącznie o powodach, które jeszcze do niedawna wydawały jej się najrozsądniejszą obroną przed powiedzeniem Dakers prawdy.
Bała się. Nie do końca wiedziała czego, ale w jakiś sposób się bała. Czuła, że mogłaby powiedzieć Ivy o uczuciach. Merlinie, to byłoby wtedy takie proste. Tak wiele by się wyjaśniło. Ale nie była w stanie przewidzieć konsekwencji, a to ich chyba bała się najbardziej. Ostatnio, kiedy grali w eksplodującego durnia, a ona przegrała, miało to uderzyć w osobę, którą kocha. Bała się wtedy. To był test jej uczuć, test, którego wcale sobie nie życzyła, który ją irytował. Wolałaby jednak, żeby pewne rzeczy zależały od niej. Magia to jedno, ale wolna wola była ważniejsza. Nie była jednak pewna, czy podobał jej się efekt tamtej zabawy. Gdyby okazało się co innego, niż wtedy wyszło, byłoby tak cudownie prosto! A teraz? To jej tylko zagmatwało w głowie. Jakby miała tam za bardzo poukładane, no już. Zamurowało ją na chwilę, kiedy Ivy nagle się rozpłakała. Nie miała pojęcia, co się dzieje. Niby wiedziała, że Puchonka jest raczej uczuciowa i wrażliwa, ale… Właściwie nie było powodu do płaczu, a przynajmniej Vi nie mogła takowego znaleźć. A tymczasem Haden ryczała jak bóbr. Wyglądała, jakby miała zaraz dostać czkawki i jąkała się. Wyrzucała z siebie jakieś dziwne słowa, które do Avis jakby nie docierały, nie rozumiała ich sensu. Nie do końca zresztą chciała go zrozumieć. Bo jakie to miało znaczenie? Tym bardziej, że nie mogła przestać o niej myśleć, o tej kruchej, blondwłosej istotce, tak w tej chwili bezbronnej, tak słodkiej. Otrząsnęła się z otępienia, przysunęła do niej i odruchowo przytuliła. Zaczęła głaskać ją po włosach, starając się uspokoić. Szeptała jej do ucha uspokajające słowa, ale to najwyraźniej nie działało. Nie była pewna, co ma zrobić. Postanowiła spróbować jeszcze raz tego sposobu z jeziora. Teraz ciężko byłoby kogoś zabić, przestało być niebezpiecznie, prawda? Najwyżej wszystko źle się skończy, ale w inny sposób. Fizycznie nikomu nie stanie się krzywda. Kto nie ryzykuje, ten nie ma?
Będę to robić every fuckin' time D:
Ujęła jej twarz w dłonie i uniosła ją nieco. Kiedy dziewczyna na nią spojrzała, nie czekała na nic, na żadną myśl, mogącą być choć cieniem wątpliwości. Zamknęła oczy i ją pocałowała. Lekko, delikatnie, niepewnie, tak po prostu.
Ivy nie pamiętała czy jej oczy były kiedykolwiek otwarte tak szeroko, ale to już nie miało znaczenia, bo po chwili jedynym, co czuła, było przyjemne ciepło. Nie wiedziała czy jego źródła powinna doszukiwać się w kradzionej ognistej whiskey, czy może ciepłych ustach muskających jej własne. Oba zdecydowanie do niej przemawiały. Zacisnęła powieki, modląc się, żeby tym razem nie chodziło o uspokajanie, ratowanie życia czy jakiś idiotyczny żart. Chociaż o to ostatnie raczej Avis nie posądzała. Zwłaszcza w tym momencie. Jej ręka zdecydowała się na nieco niepewny ruch. Zresztą trudno było w tej sytuacji o jakąkolwiek pewność siebie. Kiedy ostatni raz w ogóle kogoś całowała? A przynajmniej, kiedy ostatni raz robiło to tak świadomie? Bo chociaż jej koordynacja ruchowa była nieco zaburzona, jej umysł działał teraz na przyspieszonych obrotach. Najwyraźniej nie przekroczyła dozwolonej porcji ognistej, po której było już tylko ciemno i sennie. Palce otarły się o siebie, a wrażenie było kompletnie elektryzujące. Przecież jeszcze nawet nie dotknęła Vi! Co będzie, kiedy odważy się to zrobić? Uniosła dłoń, zatrzymując ją na ramieniu Avis, modląc się, żeby nie zniszczyć tej idylli, która zapanowała wokół. Miejsce było idealne. Rozluźniła mięśnie, nieco mocniej - choć zdecydowanie jeszcze bardziej niepewnie - angażując się w pocałunek. Jej palce przesunęły się lekko po skórzanej powierzchni ramoneski Krukonki. Ivy drgnęła lekko, nieświadomie przesuwając je jeszcze dalej, na szyję Dakers. Miała wrażenie, że jej skóra zapali się zaraz z wrażenia. Już wcześniej zdarzało jej się muskać Vi, kiedy szły obok siebie i niechcący stuknęły się dłońmi albo kiedy podawała jej coś na zajęciach. Teraz jednak nie było w tym żadnego "niechcący", na które można by zrzucić każdy dotyk. Przesunęła dłoń jeszcze odrobinę, korzystając z niespodziewanej swobody, jaką dawała jej Avis. Czuła, jak kosmyki długich włosów przesuwają się między jej palcami. Potrafiła to sobie wyobrazić. Marzyła o tym wystarczająco często. Westchnęła lekko w usta Dakers i z tym ostatnim westchnieniem powoli się odsunęła. Dłoń także wycofała się posłusznie z karku Krukonki. Rumieniec na twarzy Haden mówił wszystko. Łzy zdążyły już dawno wyschnąć na jej policzkach, pozostawiając po sobie ledwie widoczne ślady. Zaczerwieniony lekko nos był ostatnim dowodem na to, że kiedykolwiek płakała. Czując się nagle okropnie głupio, znowu zaczęła poprawiać spódniczkę, która zdążyła podjechać jej nieco w górę. Spuściła wzrok, obawiając się spojrzeć w oczy Dakers. Nie potrafiła pozbierać myśli. Czy to... ten pocałunek... miał być odpowiedzią na jej pytanie? Zwłaszcza, że nigdy tak naprawdę go nie wypowiedziała. Uniosła nieco głowę, przyglądając się ustom Avis, pełnej dolnej wardze. Miała ochotę wychylić się znowu i wciągnąć Krukonkę w kolejny pocałunek, którego najlepiej nigdy by nie kończyła. Nie mogła sobie jednak na to pozwolić. Miała wrażenie, że to ostatni moment, kiedy jest zdolna do wypowiedzenia choćby jednego sensownego zdania i jeśli znowu zacznie nawijać o naleśnikach...! - To za mało - powiedziała szybko, zanim miała okazję się rozmyślić. Jej głos był nieco zachrypnięty. Zabrzmiał dziwnie, odbijając się lekkim echem w niemal pustym pomieszczeniu. Niemal go nie rozpoznawała. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że Avis mogła ją zrozumieć jakkolwiek. Za mało co? Za mało pocałunków? Za mało uczuć? Za mało naleśników? Na miłość, Merlina! - Nasza przyjaźń - spróbowała znowu, nieco ciszej, mając nadzieję, że tym razem rozpozna cień własnego głosu, ale on najwyraźniej uparł się, by brzmieć obco. A może po prostu to ona była w tej chwili kimś innym? - To za mało - powtórzyła znowu. Jej głos drżał. Przesunęła się o kawałek. I jeszcze jeden. Zamarła tak blisko Avis, jak tylko się dało, niepewna, co powinna właściwie zrobić. Nie była typem, który umiał uwodzić. Gdyby tak było, do tej rozmowy nigdy by nie doszło. Cały ten cyrk nigdy nie przyjechałby do Hogwartu. Patrzyła tylko na usta Dakers, rozerwana między diabelną chęcią posmakowania ich po raz drugi a wycofaniem się, poddaniem, ucieczką. Przyznaniem, że jest kompletną... pufą. Kciukiem musnęła przelotnie kolano Avis. Dreszcz był tak silny i niespodziewany, że tylko siłą udało jej się powstrzymać przed podskoczeniem na kanapie. Jej ptasi móżdżek był zbyt niewinny na wyobrażenie sobie, co mogłaby zrobić z Vi, gdyby ta tylko jej pozwoliła. W gruncie rzeczy... nie mogła nic. Ale to, co czuła, kiedy Avis decydowała się na uspakajanie jej pocałunkami... Z łatwością mogła sobie wyobrazić, jak sięga po więcej. Jak pozwala na to Krukonce. Jak jeszcze raz ostrożnie bada palcami fragmenty jej delikatnej skóry. Jak kolejne przyjemne, elektryzujące fale zalewają całe jej ciało. Już teraz oddychały dokładnie tym samym powietrzem, krążącym w tej niewielkiej przestrzeni pomiędzy ich twarzami. Gdyby tylko wiedziała, co powinna powiedzieć...
Wreszcie to robiła. Całowała ją. Całowała Puchonkę, o której ostatnio tyle myślała. Ba! Której poświęcała właściwie każdą myśl, przez którą nie chodziła nawet na lekcje, bo to mijało się z celem. Nie zastanawiała się nad konsekwencjami, bo i jak, skoro jej mózg był w stanie produkować jedynie obrazy dotyczące Ivy? Wymyśliła już taką ilość scenariuszy pierwszego pocałunku, że nie sądziła, że rzeczywistość może ją zaskoczyć. A jednak. Nigdy nie wpadła na to, że w takiej chwili dziewczyna będzie płakać. Albo że to ona, a nie Haden, wyjdzie z inicjatywą. Albo że usta jej słońca będą aż tak miękkie. Poczuła ciepłą dłoń na karku i po plecach przeszedł ją dreszcz. Marzyła o tym. Dotychczasowy przelotny dotyk tylko podsycał jej pragnienia. Pragnienia, które teraz się spełniały. Muśnięcie skóry o skórę, wreszcie świadome, celowe, tak cudownie delikatne... Chciała więcej. Chciała poczuć jej bliskość, odetchnąć zapachem jej włosów, pocałować tę kuszącą szyję... Objęła ją i przyciagnęła jeszcze bliżej. Nie przerywając pocałunku, powoli wsuwała dłoń pod jej koszulkę, dotykając pleców. Palcami drugiej ręki wodziła po jej policzku, stopniowo zsuwając je niżej, po szyi, ramieniu i zatrzymując się w okolicach obojczyka. Czuła bijące od Ivy ciepło. Nagromadzone przez tyle czasu emocje znalazły ujście w tym dotyku, w delikatnym, ale jednocześnie zachłannym pocałunku, którego nie chciała przerywać. Najlepiej nigdy. Puchonka jednak najwyraźniej chciała, bo odsunęła ją od siebie. Zabrała też rękę, a miejsce, na którym jeszcze przed chwilą leżała, Vi czuła bardzo wyraźnie, rozgrzana skóra niemal paliła. Krukonka miała ochotę poprosić, żeby dziewczyna się nie wycofywała, ale nie była pewna, czego tamta chce. Może wcale nie chciała tego samego...? Kiedy usłyszała, ze "to za mało", zmarszczyła brwi. Za mało? Czego? O czym ona znowu mówiła? A potem, po tym krótkim wyjaśnieniu, olśniło ją. Poczuła, jakby kamień spadł jej z serca. Kamień tak ogromny, że gdyby był prawdziwy, prawdopodobnie przebiłby się przez podłogę na cztery piętra w dół. Nie miała pojęcia, co powinna na to odpowiedzieć. Mi też za mało? Też chcę więcej? Chyba cię kocham...? To wszystko brzmiało głupio, przynajmniej w jej głowie. Głupio, bo nie oddawało wszystkiego, co czuła. Bo było banalne, oklepane. A to coś między nimi, banalne nie było. Przynajmniej w jej odczuciu. Ivy była tak blisko. Tak cudownie blisko. Choć wciąż niewystarczająco. Bez ostrzeżenia pocałowała ją raz jeszcze. Tym razem mocno, intensywnie, chcąc wyrzucić tym pocałunkiem wszystkie myśli z głowy i rozwiać wszelkie wątpliwości. Uwielbiam cię... przemknęło jej przez myśl, kiedy tak rozkoszowała się smakiem ust Puchonki. Jej Puchonki. Jej słodkiej pufy. Przerwała na chwilę ten moment zapomnienia, ale tylko po to, żeby się podnieść i usiąść okrakiem na jej kolanach. Dzięki temu mogła być jeszcze bliżej, jeszcze mocniej czuć ciepło jej ciała, jeszcze bardziej zapomnieć się w tej chwili, tak ulotnej, tak kruchej, że miała wrażenie, że przez jeden nieostrożny ruch to wszystko się skończy. Ale nie dbała o to. Liczyło się tu i teraz, nic więcej. Jej dłonie błądziły po ciele Ivy. Przeczesywała jej włosy, dotykała karku, szyi, przejeżdżała palcami po ukrytych pod koszulką żebrach... Pragnęła jej. Tak bardzo jej pragnęła. Ale w tej chwili liczył się tylko ten niekończący się pocałunek. Cudowne spełnienie jej niewypowiedzianych marzeń.