Klasa artystyczna zmienia się jak kameleon w zależności od tego co jest trenowane bądź ćwiczone, więc nigdy nie wiadomo co tutaj dziś będzie się znajdować. Przyrządy do rzeźby, sztalugi, a może zwykłe ławki, by podszkolić się z wiedzy o magicznych artystach. Można tu znaleźć wiele pomysłowych dzieł. Także spora część uczniowskich malowideł zrobi kremowe ściany owego pokoju.
- Farbki! - ucieszył się. Nie miał talentu, ale udawanie artysty z pewnością była wspaniałą zabawą! Jak tu z tego nie skorzystać? - Ale właściwie, to ja nie wiem gdzie jest ta klasa - dodał z niewinnym uśmieszkiem. - A więc latamy po pięęęęętraaach! Natychmiast zaczęli zaglądać do wszystkich klas na siódmym piętrze, ale tam nic nie znaleźli. Wahał się czy nie odwiedzić tęczowego pokoju, ale farbki to farbki, a tam ich przecież nie było! W końcu znaleźli klasę, choć dopiero przy końcu przeszukiwania szóstego piętra. Jared otworzył drzwi przed Krukonką i zaprosił ją szykownym gestem do środka, kłaniając się nisko.
- Farbki, farbki, farbki. Farbki, farbki, farbki - podśpiewywała sobie w drodze do klasy. Latali jak głupi po zamku, zaglądając do wszystkich pomieszczeń, ale co tam! Gabrielle przecież nie była normalna. Przynajmniej nie do końca. Jared, patrząc na to, jak się zachowywał, też raczej nie. - Wow - mruknęła, wchodząc do sali. Była bardzo zagracona, ale pełna sztalug z płótnami i przede wszystkim farb i pędzli.
- Farbki, farbki, faaarbki - podśpiewywał razem z nią. Głosy niosły się po korytarzach, ale nikt oprócz nich nie był na tyle głupi, aby wybrać się na przechadzkę po zamku. Zmęczenie, pff! Wszedł do sali i zamknął cicho drzwi. Spojrzał na przedmioty charakterystyczne dla artystów. Ołówki, kartki, pędzle, gumki, piórka iiii... FARBKI! - Farbki - powiedział uśmiechając się. Zapowiadało się na to, że "farbki" będzie jedynym słowem wieczoru. Odwaliło, nie ma co. Ale zdarza się każdemu. No dobra, Krukonom się rzadko zdarza.
- Ekhm, ekhm - chrząknęła. - Farbki - dodała radośnie. Wzięła kilka farb, niezbyt gruby pędzel i podeszła do czystego płótna. Otworzyła jakąś farbkę i zamoczyła w niej pędzel. No tak, niebieski. O ironio. Pociągnęła pędzlem po płótnie, powstała jedna kreska. Chyba naprawdę im odwaliło. Zamaczała tak pędzel raz po raz w różnych kolorach i malowała jakieś nieokreślone kształty na płótnie. Miała z tego radość, choć wiedziała, że to nie będzie dzieło sztuki.
Podśmiewując się pod nosem grzebał w szafkach, szukając ciekawych rzeczy. Wyciągnął z jednej cztery pędzle, różnej grubości, a w drugiej znalazł... beret! Założył go, śmiejąc się z pióra, które z niego sterczało. Teraz bez wątpienia był jak prawdziwy artysta! Zrobił słodką minkę i obejrzał dzieło, które tworzyła Gabrielle. Dwoma palcami jeździł po brodzie, przekrzywiając głowę w lewo i prawo. W końcu wziął bardzo cienki pędzelek i pyćną go w farbę. Dodał jakieś nieokreślone wzorki na malowidle dziewczyny i uśmiechnął się. - Farbki! - to słowo zdecydowanie było atrakcją wieczoru! Chyba potrafili się komunikować za pomocą tego jednego, bez użycia innych. Jak wspaniale! Nowy sposób porozumienia!
Obróciła się w stronę chłopaka i o mało co nie padła z zaskoczenia. Ten beret na jego głowie był wprost przesłodki i te piórko. Bombowe! Normalnie prawdziwy artysta! - pomyślała. - Farbki, farbki! - przytaknęła. - Ej, no! - oburzyła się. Ona tu tworzy dzieło sztuki, a on jej burzy całą koncepcję. Tak nie może być, o nie!. - A masz! - trzepnęła go po nosie pędzlem umaczanym w brązowej farbie. Tak, został ładny ślad. Po czym jak gdyby nigdy nic wróciłam do kontynuowania swojego obrazu.
- Fa... ej! Gdzie mi tu z tymi farbkami do nosa? - oburzył się. Wziął grubszy pędzel i zanurzył go we wściekle różowej farbie. - A masz - dodał tonem "mam focha". Różowa krecha zagościła na jej policzku, podkreślała urodę, jak to krecha. - No i co teraz? I co? - wyszczerzył się. Dodatkowo dodał też pomarańczową farbę na drugim policzku, kiedy się odwróciła. Sięgnął pędzlem na oślep, na szczęście nie trafiając jej w oko. Przygoda z kolanem wystarczyła, oko nie potrzebowało farbek.
- No ej, ze wszystkich kolorów musiałeś wybrać akurat różowy?! - oburzyła się. Nie znosiła tego koloru. Kojarzył się on jej z dziewczynami, które interesowały tylko nowe ubrania i ploteczki. Które miały mnóstwo tapety na twarzy, a nic sobą nie reprezentowały. Gdy poczuła muśnięcie pędzla na drugim policzku, zdenerwowała się jeszcze bardziej. Troszkę farby spadło także na jej włosy i ubranie. Pomaranczowy, też nieźle. Oczy dziewczyny wyrażały złość. Zanurzyła pędzel w ognistej czerwieni i maznęła nim po brodzie Krukona. - I to! - krzyknęła tryumfalnie.
Wyszczerzył się, przy okazji mażąc resztą pomarańczowej farby po dziele Gabrielle. Zdecydowanie ten kolor bardzo tam pasował! Dodał życia i wesołości. Krukonka też mogłaby zmienić tę złą minę! A do tego miał już czerwień na brodzie, no ładnie! - Och niee! Tylko nie czerwień! - oburzył się i chwycił najgrubszy pędzel. Zanurzył go w żółtej farbie i zrobił wielką kropę na nosie Gab. - Domaluję jeszcze białe płatki i będziesz miała stokrtorkę! - ucieszył się i jak powiedział, tak i zrobił. Musiał co prawda nieźle manewrować, bo dziewczyna nie chciała dać się tak łatwo wystylizować na kwiatka, ale w końcu się udało!
Musiała przyznać, że te pomarańczowe pasma nawet ładnie komponowały się z niebieskimi, uzupełniały się wzajemnie. Może nie będzie aż tak źle! Rozpogodziła się, w końcu to były farbki! - Stokrotka? - zdziwiła się. - Stokrotka! - ucieszyła się. Lubiła te kwiaty, choć pomysł, żeby miała go namalowanego na nosie, nie był według niej trafiony, dlatego opierała się przed tym. - A tobie namaluję tulipany - dodała entuzjastycznie. Zamoczyła pędzel w żółtej farbie i namalowała po jednym kwiatku na każdym policzku. Była zadowolona z efektu.
Żółte tulipany zagościły na policzkach Jareda. W sumie to dobrze, cieszył się, że nie były czerwone. - Ale z nas fajne kwiatki! - ucieszył się. - Czekaj, panno Papillon! Nie masz motylka! - wygrzebał cienki pędzelek i chwycił delikatnie podbródek dziewczyny, aby wygodniej było malować. Zastanowił się chwilę, gdzie by go umieścić i wybrał wolne miejsce pod prawym okiem. Tam, gdzie nie sięgała krecha oczywiście, nie chciał zaburzać jakże wspaniałej kompozycji! Tym razem wziął niebieską farbę i pociągnął pędzlem, aby namalować kontury. Następnie zamalował je, stwierdzając, że wyszło świetnie. No, przynajmniej równo. Dodał też żółte i zielone wzorki na skrzydełkach. - I voila! - zawołał, kłaniając się. Beret dzielnie trzymał się na głowie.
Nie przeszkadzała już w malowaniu farbami na jej twarzy. To była naprawdę dobra zabawa, która odstresowywała ją i pozwalała zapomnieć jej choć na chwilę o jej problemach. - Dziękuję - odparła, również się kłaniając. Zastanawiała się, jak wyglądała i żałowała, że nie ma przy sobie lusterka. - Przydałoby się to dokończyć - dodała, wskazując pędzlem na jej dzieło.
Zdecydowanie trzeba było to dokończyć. Spojrzał na obraz z zastanowieniem. Hmm, ale co by tu dodać? Nic nie przychodziło mu do głowy więc postanowił pomyśleć co by zrobił, gdyby był artystą. Oczywiście nie zadziałało, bo nim nie był, ale musiał sprawiać takie wrażenie. Nie mógł przecież zawalić wizerunku, który tak pracowicie budował! - Oczywiście, oczywiście - powiedział poważnie. Chwycił pędzel i dodał kilka kolorowych kropek i kresek w nieregularnych odstępach. Odchylił się od dzieła i udał, że mu się przypatruje.
Ostatnio zmieniony przez Jared Shewmare dnia Wto 31 Sie 2010 - 9:30, w całości zmieniany 1 raz
Przypatrywała się poczynaniom Krukona. Zdążyła zauważyć, że artysta z niego był raczej marny, jednak dosyć dobrze udawał obeznanego ze sztuką. Ktoś kto kompletnie się na tym nie znał, mógł dać się nabrać złudnemu wrażeniu. Dziewczyna pociągnęła jeszcze kilka razy pędzlem po płótnie, dodając różnokolorowe kreski. Odsunęła się i spojrzała na zamalowane płótno. - No, skończone - stwierdziła. Wtedy zaczęło ją kręcić w nosie i niespodziewanie kichnęła z całą siłą. Zachwiała się nieco. Nie upadła, ale wylała farbę, którą trzymała w ręku na koszulę Jareda. - Ups. Przepraszam - zrobiła niewinną minę. - Wiesz, że są już zapisy do drużyny Quidditcha?
Zaskoczyła go tym kichnięciem. Nie zdążył nawet powiedzieć "na zdrowie", a ona już brudziła mu ubranie! Szybko, baaardzo szybko. Spojrzał na nią podejrzanie, z lekkim uśmiechem. - Nie zmieniaj tematu! - udał obrażonego. Zrobiła niewinną minkę i już zaczyna mówić o quidditchu! A co go obchodzi, że... wróć, obchodzi. - Są? Super! - ucieszył się. - Już się nie mogę doczekać aż mnie przyjmą na pałkarza! Podkradnę pałkę i będę z nią biegał po korytarzach, a dziewczyny nie będą się do mnie zbliżać! Genialne, genialne! - mruknął pod nosem, udając, że zachwyca się nad swoim pomysłem. Chodził w kółko "obmyślając plan". W zasadzie wiedział, że to nie wypali, bo kiedy dostanie się do drużyny, to jeszcze więcej "fanek" rzuci się na niego. Sława, taa. Postanowił jednak zaryzykować. Quidditch był tego warty. - A ty się zgłaszasz? - zapytał znienacka.
- No pewnie, że genialne! - przytaknęła ochoczo. Osobiście uważała, że to nie wypali, że te fanki będą jeszcze bardziej przez to do niego lgnąć. Ale nie chciała gasić entuzjazmu chłopaka. - Zgłosiłam się na obrońcę - wypaliła. Nie była pewna, czy dobrze zrobiła. Jednak miała nadzieję, że nie będzie aż tak źle. W końcu umiała latać dobrze na miotle, to miała we krwi. Bronić też potrafiła nieźle.
- Ale fajnie! - ucieszył się. Zafarbkowane ubranie w zasadzie mu nie przeszkadzało. - Ale czy ty nie mówiłaś mi ostatnio, że dawno nie latałaś? - zainteresował się. W sumie to mógłby ją trochę podszkolić. Miał nadzieję, że dobrze spisze się jako obrońca. Ale raczej nie zgłaszałaby się do drużyny, nie będąc tego pewną. W końcu to Gab! Chociaż ostatnio im trochę odwalało, nie wiadomo czemu. To pewnie przez Michelle!
- Mówiłam, mówiłam - pamiętała to, co mówiła na weselu brata Audrey, nikt nie musiał jej tego przypominać. - Dlatego, chciałam cię poprosić o to, żebyś sprawdził moje umiejętności i podszkolił - uśmiechnęła się łagodnie. Zgłoszenie do drużyny traktowała jako kolejne wyzwanie, któremu chciała podołać. Musiała. Jeśli jej się nie uda, po prostu zrezygnuje w odpowiednim czasie.
- Ach, no nie wiem, nie wiem, czy się zgodzić. No wiesz, owutemy, mało czasu, dużo nauki... w końcu jestem Krukonem i muszę się dobrze uczyć! Mogę się zgodzić, ale nie obiecuję, że znajdę wolną chwilę... Chociaż dla dobra drużyny - wymyślał na poczekaniu. Nauka szła mu szybko, a więc zwykle miał czas dla siebie. A dla przyjaciół tym bardziej. A jeśli chodziło o przyjaciół i quidditcha - nie trzeba było dwa razy powtarzać! Dwie zalety w jednym, znakomicie! - A poza tym tak ładnie mi dzisiaj pofarbkowałaś koszulkę, no nie wiem... - dodał, kręcąc głową.
- Nie wymyślaj! Jesteś Krukonem, więc potrzebujesz mniej czasu na naukę niż inni - doszła do jakże ważnego wniosku. - Poza tym, dla mnie nie znalazłabyś czasu? Dla mnie?! - podkreśliła trochę zbyt przesadnie. Znowu odezwała się jej egoistyczna natura. To wszyscy mieli jej nadskakiwać, a nie ona komuś. Na szczęście umiała panować nad sobą i nie była taką zadufaną w sobie egoistką na co dzień. - A za koszulkę bardzo cię przepraszam, nie zrobiłam tego specjalnie - dodała na usprawiedliwienie.
Zrobił wyniosłą minkę i odezwał się: - Nie mam dla ciebie czasu! Odejdź! - zabrzmiało tak jak chciał, bardzo teatralnie! - Albo błagaj o litość i pomoc, panno Papillon! Wysłucham wytrwale i dzielnie - uniósł rękę w iście zaiście wytwornym geście, aby podkreślić dramaturgię swojej wypowiedzi. Której oczywiście tam nie było, bo o niej zapomniał. - A pff! Teraz to się przeprasza, jak się ma interes? Hę, hę? - zapytał udając groźnego. - Nie ujdzie ci to na sucho! Zemszczę się! - pomachał pięścią w powietrzu. - No, ale rękoczyny sobie daruję - stwierdził po chwili zastanowienia. - Powinnaś być mi wdzięczna, o!
- Tak? - zapytała niepewnie. Dziwnie się poczuła. Nie wiedziała, czy traktować na poważnie jego wypowiedź, czy też uznać, że to tylko żarty. - A więc odchodzę, jak pan prosi, panie Shewmare. I niech pan wie, że nie jest mi miło, że pan moich przeprosin przyjąć nie chciał - uniosła dumnie głowę i odwróciła się w stronę wyjścia, powoli, małymi kroczkami ku niemu zmierzając. - Och, panie, jestem bardzo wdzięczna, że zechciał być pan tak łaskaw dla tak nędznej istoty, którą niewątpliwie jestem - przypadła szybko do jego nóg w geście poddania.
Zdziwił się nieco na jej reakcję. Ale skoro padła mu do stóp, to on nie przerwie teatru! Show must go on! Z pewnością chwila ciszy nie pasowała do scenki, aczkolwiek nie przejął się tym. Wcale! Musiał się zastanowić, co powiedzieć, to chyba wystarczające usprawiedliwienie na moment zawahania, prawda? - Miara mojej łaskawości wielka, o pani! Wstańże z kolan, widząc twoją skruchę - której co prawda nie było - zgodzę się na pomoc!
Wstała powoli z kolan, uśmiechając się przy tym zwycięsko. Osiągnęła, co chciała i to niewielkim kosztem. Zaraz jednak przybrała minę skruszonej, biednej istotki. - Jesteś bardzo łaskawy, o panie! Nie ma słów, by opisać moja dozgonną wdzięczność za to, że zgodziłeś się mnie wysłuchać, panie - dygnęła, podtrzymując spódnicę, której nie było, bo przecież miała na sobie bluzkę i dżinsy, a nie dziewiętnastowieczną suknię z gorsetem i krynoliną.
Skłonił się nisko, po czym podał Gabrielle dłoń. Oczywiście bardzo wytwornie, aby zachować powagę sytuacji. - Ależ proszę, o pani. Może wybierzemy się w inne miejsce, aby pokazać zwykłym ludziom jak wygląda szlachta? - oczywiście miał na myśli swoje tulipany oraz stokrotkę i motylka Krukonki. W zasadzie to miała jeszcze dwie krechy na policzkach, a on brudną koszulkę. - Niech zobaczą, jak się teraz wygląda! Może nauczą się Krukońskiej mody?