Dziękował w duchu Elijah za nie dokończenie tej propozycji, spodziewając się, co mogło następować po
wciąż legalnych papierosach. Był po godzinach pracy, zdążył już nawet rozpłynąć się w komforcie jego towarzystwa i przestał wreszcie negować, podważać prawdę o tym, że tak właśnie na niego działał swoją obecnością, humorem, może energią, czymkolwiek. Nie myślał o tym, nie zastanawiał się, pozwalając mu rozchodzić się ciepłem po jego myślach, tak jak przed chwilą kawa rozlała się po jego ciele. Był jak jesienna beztroska, podpisany październikowym blaskiem słońca i ciepłem czerwieniejących liści, nie chciał tego psuć, musząc we właściwy sposób zareagować, na przyznanie się do czegoś, czego posiadać nie powinien.
A tak wszystkie nielegalne nazwy pozostały w niezobowiązującym domyśle, gdy on zwrócił się do niego z rozbawieniem.
-
Stereotyp pączków wciąż się nas trzyma? - zażartował, ani przez pół sekundy nie myśląc chociaż o byciu obrażonym. Bawiło go to jego zmieszanie w sposób wręcz pocieszny, gdy sam już próbował łapać jego wzrok, czekając i na jego rozbawienie, wypatrując uśmiechu.
Chcąc zobaczyć go w momencie, w którym wykwitnie, bez większego powodu od tego, że dla własnej radostki. Poczucia tego dopiero co poznanego, a tak charakterystycznego, że niemożliwego do pomylenia
jego ciepła. -
Jak coś pamiętaj - zatrzymał się w pół kroku, mówiąc trochę ciszej, prawie że konspiracyjnie, jakby nagle odjęło mu z piętnaście lat, a on wygłupiał się, skradając po domu znajomego. Nie wiedział co mu odbiło poza tym, że zwyczajnie i to miał właśnie teraz ochotę zrobić. Roziskrzony, jakby
zainspirowany jego obecnością wzrok szukał jego aprobaty, podobnej, psotnej iskierki. -
Lubię te posypane orzechami - dokończył z drżeniem w głosie brzmiącym jak zalążek śmiechu, który jednak do końca nie miał wybrzmieć, pozostając jedynie w tym jego spojrzeniu. Spojrzeniu, które o pół chwili za długo zatrzymał na nim, wahając się, czy dalej powinien walczyć z własnym uśmiechem, czy pozwolić sobie zażartować w pełni.
Wycofał się jednak z tego, odwrócił głowę z westchnieniem tak cichym, że równie dobrze mógł je zachować tylko dla siebie.
-
Stresowałem się - przyznał po przejściu dwóch schodów, dając sobie czas ten na głębszy oddech. Dokąd tak pędził w tej rozmowie? Dokąd gnał rozpoczynając zabawy i czemu w ogóle podjął się biegu tego na pierwszym miejscu? Naprawdę zachowywał się nie na miejscu.
Może dlatego, że właśnie tam był. Nie na miejscu, zdusił w sobie ten głos tak szybko, jak się pojawił. Bezczelnie
chciał tu być i tylko do się dla niego liczyło. -
Zanim tutaj przyszedłem miałem naprawdę duże wątpliwości, czy w ogóle powinienem - przyznał ze wzruszeniem ramion. Wątpliwości te nie przeszły całkowicie, dusił je w sobie, a szczere ich wyznanie w dziwny sposób pomagało je tłumić. Jakby zwierzenie się, a może bardziej
zawierzenie z wiedzą tą Elijah pomogło mu je wyciszyć, uspokoić, schować. Czując, wiedząc,
ufając, że on na nowo ich nie wznieci. -
Ale… Cieszę się, że nie zrezygnowałem - dodał z lekkim, zwiewnym w tłumionym chichocie westchnieniem, obracając się do niego raz jeszcze, tym razem nie w żarcie, nie w poszukiwaniu a w przypływie chwili. Teraz nie dążąc, a
chcąc pokazać jemu, ile znajdował w tej decyzji nieopisanego komfortu. Jego ruch nie był szybki, pozbawiony energiczności obrót należał do tych, po których rozmówca spodziewałby się puenty całej wypowiedzi. Ale zamiast niej było tylko jego spojrzenie. Miękkie. Spokojne. Swobodne jak spadające liście, ciepłymi barwami malując błękit nieba. I, co najważniejsze w tym jego targanym sekundą nagiej, bezbronnej szczerości geście,
wdzięczne. Nie byłby w stanie tego powiedzieć. Chyba prędzej spłonąłby ze wstydu, niż podziękował ledwo co poznanej osobie za jej obecność.
A jednak dziękował mu ciszą, wzrokiem, dłuższym oddechem, za to, że mógł czuć się tak, jakby go znał.
Odchrząknął niedługo później i natychmiast spojrzenie to, wciąż tak bardzo
maślane odwrócił, zdając sobie sprawę, jak się gapił.
Jak się na niego gapił! Przełknął ślinę mając nadzieję, że wraz z całym wstydem połknie i swój rumieniec. Niestety, zarówno róż policzków jak i niedowierzanie z samego siebie pozostały instensywnym, wewnętrznym krzykiem
jesteś idiotą. Z tym się nawet nie kłócił i nie zaprzeczał, przyznając głosowi temu pełną racją.
-
Chociaż… - podjął na nowo, odchrząkując całe zażenowanie, które wciąż łaskotało go w gardło. -
Nie wykluczam, że może mnie przed obiektywem zmrozić… Debilne, prawda? - wywrócił oczami, ten uśmiech z samego siebie chowając pod nosem, będąc cały czas odwróconym plecami do Elijah, było jednak szczegół ten słychać w jego głosie. Nabijał się sam z siebie, doskonale wiedząc, jakie to było irracjonalne, a jednak, mając świadomość istnienia wszystkich albumów rodzinnych, jednocześnie i wytłumaczalne. -
Więc może się jeszcze okazać, że jakieś wino się przyda - mówiąc to, wszedł na ostatni schodek i pokręcił głową z niedowierzaniem, zaraz rozproszone ruchem tym loki przeczesując palcami. Odchylił się z ostatnim westchnięciem, rozciągając w tył zastałe siedzeniem nad dokumentami plecami i spojrzał w sufit, jakby to w nim miała znaleźć się odpowiedź, dlaczego z własnej woli pisał się na kolejne zdjęcia rodem z koszmarów. -
I nie wiem komu bardziej - rzucił jeszcze przez ramię, nim puścił mężczyznę przodem, by zaprowadził go prosto do studia.