Szeroka ulica biegnąca przez całą długość czarodziejskiej wioski, oświetlana po zmroku przez stojące na poboczach latarnie. Z okazji różnych świąt często ustawiane są tu stragany jarmarczne, ozdoby lub rzeźby, często odbywają się tu również konkursy lub loterie.
Autor
Wiadomość
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
W pierwszej chwili czuł się oszukany. Tam na ławeczce, zapytał się go wprost - zapytał czy jest w stanie złamać mu serce, a on z taką pewnością powiedział, że nie. Ustalili przecież warunki, a on nawet ucieszył się z tego układu - friends with benefits. Po chwili jednak zaczął myśleć, że musiał jakoś wprowadzić go w błąd. Wysłać sprzeczne sygnały, ale nie wiedział kiedy to zrobił. Przecież nawet nie był dla niego za miły. Często z niego żartował, wpadał jak do siebie i brał to, na co miał w danej chwili ochotę. A on mu wszystko dawał, bez żadnych oporów. Przecież nie zachowywał się jakby to był prawdziwy związek. Nawet jeżeli ten miesiąc podobał się Gallagherowi, to nie spędził go z prawdziwym Skylerem. Przez myśl przemknęło mu to, że może to właśnie jest prawdziwy on. Może w sytuacji, gdy nie musiał się niczym przejmować, wyszła jego prawdziwa natura? Naprawdę był taki wyrachowany? Poczuł, że coraz ciężej mu się oddycha, a ten żałosny grymas na dyni Matta dodatkowo wydawał się mówić "ty pieprzony oszuście". Skrzywił się słysząc słowa chłopaka. To naprawdę była typowa przemowa? On sam nigdy czegoś takiego nie usłyszał, a przecież trochę tych rozstań miał. Może wina faktycznie zawsze leży po jego stronie? Może musi zepsuć wszystko, czego się tylko dotknie. Przejechał dłonią po twarzy, chcąc chociaż na chwilę przysłonić rozmazany obraz, nie widzieć oczu Matta, ani tej cholernej dyni, która wszystko tylko pogarszała. Co jest ze mną nie tak. Czemu zawsze wszystko.... - Matt... - zaczął cicho, ale w tej samej chwili usłyszał kolejne słowa i poczuł jak Ślizgon odpycha go od siebie. Mógłby się zaprzeć, zaprotestować, a jednak przyjął to popchnięcie z pewną ulgą. Poddał się, a alkohol tylko mu w tym pomógł, lądując tyłkiem na lekko wilgotnej trawie, nieco zbyt mocno ryjąc palcami w ziemi. Liczył na więcej. Liczył, że go uderzy i to oczyści chociaż odrobinę całą tą sytuację. Zdecydowanie wolał, żeby był na niego zły, niż żeby reagował smutkiem. Może uraził tylko jego dumę, a nie uczucia? Oddałby wszystko by być teraz po drugiej stronie. Być odrzucanym, a nie odrzucającym. To było coś dla niego znanego, coś do czego zdążył się już przyzwyczaić. Nie bolało tak bardzo, bo można było przenieść winę na kogoś innego, wystarczyło schować dumę do kieszeni. Od jego sytuacji nie było ucieczki. Zacisnął dłoń na trawie, wyrywając małą kępkę, próbując się powstrzymać, aby nie pójść za Mattem. To by w niczym nie pomogło, a wręcz przeciwnie. Nie mógł dawać mu już żadnych sprzecznych sygnałów. Czuł się przy nim zbyt pewnie i to go zgubiło. Czy gdyby powiedział to inaczej, to lepiej by się to skończyło? Czy w ogóle był dobry sposób, żeby to powiedzieć? Popełnił błąd kłamiąc Gabrielle. Od tego wszystko się zaczęło. A jednak to było dla niego takie naturalne. Takie normalne. Czemu ciągle musi kłamać? Chyba naprawdę przez ten cały czas, to on był dupkiem. Wstał chwiejnie z ziemi, jak w amoku brudną od ziemi ręką poprawiając sobie włosy. Muszę się napić. Odkrycie, że naprawdę to on jest jedyną odpowiedzialną osobą za wszystkie jego nieudane relacje, odbierała mu możliwość oddychania. Ranił ludzi i dziwił się, że się od niego odwracają. Nawet nie wiedział czym zniechęcił do siebie Caelestine. Finna też już zdążył okłamać i zranić, a jednak wciąż pcha się w jego życie na siłę. Niemal odruchowo sięgnął po nietkniętego drinka, którego przyniósł Mattowi, wypijając go duszkiem, po czym odstawiając szklankę teleportował się, ignorując poradę, żeby nie robić tego po alkoholu.
/zt
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Halloweenowa noc przyciągnęła do Hogsmeade również Moe, zresztą w towarzystwie innego Gryfona, którego nie widziała już jakiś czas poza masowymi wydarzeniami i pospiesznym mijaniem się na szkolnych korytarzach. Wraz z rudowłosym sprawili sobie pasujące kostiumy i podążyli do wioski - być trochę się nimi pochwalić, ale przede wszystkim nacieszyć oczy ozdobami i na nowo poznać rozrywki związane z Nocą Duchów. Tym razem, jak zwykle, nie zabrakło czaszek i dyń. - Idę o beczkę rumu, że moja dynia będzie chociaż trochę mniej paskudna od Twojej. - zwróciła się do McGregora tonem głosu, który w sam raz pasowałby do starego, doświadczonego życiem i szkorbutem korsarza, po czym zaśmiała się i zerknęła ku niebu, w dużej mierze przesłonionemu latającymi warzywkami (choć tak naprawdę dynie to owoce). Zanim jednak sięgnęła po którąś z pomarańczowych ofiar święta duchów, w oczy rzuciła jej się czaszka leżąca na parapecie któregoś z pobliskich lokali. Davies wyjęła zza pasa drewniany, zdobiony kordelas, po czym rzuciła się w bój z ozdobą, co sprowadziło się do tego, nabrała na oręż czaszkę i przeniosła ją do torby, która dziś wyjątkowo zastępowała plecak. - Wytnę kształt pająka. - zapowiedziała, wskazując wreszcie na dynię, w głowie mając z góry jakąś wymówkę, aby usprawiedliwić swój brak wprawy do artystyczno-rzemieślniczych rzeczy z dziedziny dyniokaleczenia. Jakby nie wyszedł jej prosty uśmiech to już mogłoby być trochę wstydliwe. Ale jak nie wyjdzie Ci pająk - zawsze możesz powiedzieć, że trochę się porwałeś na głęboką wodę. Zawsze to lepiej polec na czymś bardziej wymagającym.
Wracanie do żywych coraz bardziej mu się podobało. Zawsze uwielbiał uczestnictwo w Halloween, dlatego od razu przystał na propozycję przyjaciółki, która zaoferowała mu, żeby poszli tam razem. W kupie zawsze raźniej! Szczególnie, że sprawili sobie pasujące do siebie kostiumy. Co jak co, ale musiał przyznać, że wyglądali w nich świetnie. Rudzielec nigdy nie był raczej wielkim fanem piratów, ale założywszy ten strój poczuł do nich niespodziewany napływ sympatii. Wizja życia, które prowadzili była nagle znacznie ciekawsza. W głowie przeprowadził co najmniej kilka wizji, w których był sławnym piratem, postrachem mórz. Dziecinne? Cóż, każdy czasem bywa dzieckiem! Niezwykle radośnie, niemal w podskokach, ruszył z Moe w stronę Hogsmeade, które w tym roku okazało się jeszcze lepsze niż rok temu, co już wtedy zdawało się być niemożliwe. Chłopak aż przystanął z wrażenia, przyglądając się temu wszystkiemu z rozdziawioną buzią. Takie sytuacje umacniały go coraz bardziej w fakcie, jak bardzo kochał świat magiczny, który nawet teraz potrafił sprawić, że czuł się niczym pierwszoroczniak. Z tego zamyślenia i zachwytu wbiła go jednak gryfonka, której ton głosu mimowolnie sprawił, że parsknął śmiechem. -Cóż, zobaczymy jeszcze! Nie od dzisiaj pływam po tych morzach i nabrałem nieco doświadczenia w kwestii obróbki dyń! - odparł podobnym jej tonem głosu, co skwitował głośnym śmiechem. O tak, zdecydowanie dobrze zrobił zgadzając się na jej propozycję. Mogło być nawet jeszcze lepiej, gdyż podczas wędrówki dostrzegł czaszkę, która niestety nie padła jego łupem. Co gorsza na odchodne rzuciła mu wyjątkowo słaby suchar, po którym zniknęła, z racji czego powrócił do Moe z lekkim niesmakiem. Szczególnie, że jej łowy okazały się bardzo skuteczne. Natomiast co do dyni... wiesz co, ja chyba spróbuję zrobić papugę! Idealnie się wpasuje w nastrój naszych strojów![/b] - odparł wesoło, a następnie rozejrzał się za potrzebnymi składnikami. -Wiesz co, proponuję zakład! Kto zrobi gorszą dynię stawia drugiemu kolejkę kremowego piwa w Trzech Miotłach! - dodał jeszcze, szturchając ją lekko w bok, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu.
Kości:4, 4, 4, rozegram w następnych postach Czaszka:C, pierwsza niezłapana
Przed odwiedzinami w Dolinie Godryka zdecydował się również na małą wycieczkę do Hogsmeade. Na terenie imprezy nie pojawił się może w pełnym przebraniu, ale za to z idealnie wręcz wymalowaną twarzą (klik). Niestety nie znał tutaj praktycznie nikogo, toteż nie wdawał się w żadne rozmowy, a zamiast tego zajął się drążeniem swojej dyni. Opróżnił ją bez większych problemów za pomocą zaklęć, a chociaż nie miał nigdy talentu do takich rzeczy, to o dziwo, wszystko szło mu niezwykle sprawnie. Przynajmniej do momentu, w którym trafił na coś twardego podczas usuwania miąższu. Postanowił włożyć palce do środka i nagle wymacał we wnętrzu warzywa całą garść galeonów. Kopał dalej w nadziei, że znajdzie jeszcze więcej skarbów, a wokoło porozrzucał kilka kolorowych pestek. Chwila… jak to kolorowych? Cóż, okazało się, że jego dynia była podlewana eliksirem Gregory’ego, a Leonel mimowolnie zapałał sympatią do znajdującej się nieopodal dziewczyny, której imienia nawet nie znał (@Morgan A. Davies). - Pająk to świetny pomysł! Jestem pewien, że wszystko dobrze Ci pójdzie. – Odezwał się niespodziewanie, co dla niego było dość nietypowe. Był małomówny, a z nieznajomymi w ogóle rzadko nawiązywał kontakt. Gdyby nie efekt mikstury najpewniej nawet nie zwróciłby na nią uwagi, a teraz poza drążeniem swojej dyni, przyglądał się również jej pracy, kibicując jej zawzięcie. Wreszcie oczyścił swój okaz i przeszedł do ozdabiania. Od razu wymyślił sobie dość przerażający wyraz twarzy, toteż złapał za nóż i wycinał kolejne kreski i otwory. Ponownie udało mu się uzyskać dokładnie ten efekt, który sobie wyobraził. Co więcej, po kilku sekundach z jego dyni wyrosły bujne, zielone pnącza i teraz wyglądała ona jak miniaturowe drzewko. Jej oryginalność przyciągnęła jakiegoś zapalonego zielarza, który obdarował go szczegółowym wykładem na temat diabelskich sideł. Leonel musiał przyznać, że z zielarstwa nigdy orłem nie był, ale ta rozmowa była niezwykle ciekawa i nawet zainteresował się tą niebezpieczną rośliną. Dopiero w ostatniej fazie zaczęły się schody. Wydawać by się mogło, że zapalenie dyni to najłatwiejsza z czynności, a jednak miał z nią niemałe kłopoty. Próbował, ale wkrótce zamiast ognia dojrzał, że z „ust” jego dyniowego przyjaciela zaczyna wyciekać intensywnie pomarańczowy sok dyniowy. Niewiele myśląc podstawił kubek i spróbował napoju. Stwierdził jednak, że jak dla niego jest on zdecydowanie zbyt słodki. Spojrzał natomiast jeszcze raz na swoją dynię – wyglądało na to, że skończył swoje dzieło. - Powodzenia! – Rzucił jeszcze raz z uśmiechem do panny Davies, po czym oddalił się od stanowiska. Musiał przecież odwiedzić jeszcze Dolinę Godryka. Zanim jednak opuścił główną ulicę w Hogsmeade, w oczy rzuciła mu się ozdobna czaszka, która przez krótką chwilę uciekała przed nim, ale wreszcie dała się schwytać. Ukrył ją w kieszeni, po czym za pomocą teleportacji przeniósł się na drugą z Nocy Duchów.
Podążyła spojrzeniem za wzrokiem Haze. Zawiesiła go na parze chłopaków nieopodal. W jednym z nich rozpoznając Skylera, poczuła ciepło oblewające jej policzki, do których przyłożyła dłonie, imitując walkę z zimnem. Jakby w próbie odgonienia chłodu ze swojej twarzy. Tak naprawdę poczuła dziwne ukłucie w okolicach serca. Zazdrości, a może przykrości, że Schuester, który nie miał czasu dla niej, miał czas na remonty i czas na spotykanie się z chłopakami. Automatycznie uciekła wzrokiem na bok, mimo wszystko obstając po jego stronie. — Za okazywanie uczuć poza szkołą? Spytała, ale w tym pytaniu brzmiała również opinia i obrona puchona. W końcu nie robił nic złego. Mimo, że jej, czy Haze mogło się to wydać niezręczne czy niekomfortowe w oglądaniu, nie robili niczego bezwstydnego i niczego czego mieliby się wstydzić. Stąd koncentracja Caelestine z jaką objęła ona twarz Aconite, skupiając spojrzenie na jej oczach, a chwilę potem ustach. — Możliwe, że chciałabyś być na ich miejscu? O kim myślałaś, Haze? To było jeszcze zanim rozpoczęła pracę nad swoją dynią. Następnie przez chwilę milczała, wycinając ją i zdobiąc. Magiczne warzywo chichotało przy każdym dotknięciu nożyka, dlatego Caelestine udało się wydrążyć tylko jeden oczodół. Na chwilę zaprzestała pracy, niezadowolona ze swoich efektów. Przyjrzała się krytycznie swojemu dziełu, ponieważ przyzdabianie było najważniejszym procesem w tworzeniu, a z jakiegoś powodu była tak rozproszona, że nie poszło jej najlepiej. Prawie tak samo źle jak złapanie kontaktu z markotną dynią. — Ładnie ozdobionej dyni… — mruknęła dość mechanicznie w odpowiedzi na pytanie Gryfonki, zanim skrzyżowała z nią spojrzenie. Piękne oczy, na kształt migdałów patrzyły na nią. Ufne, bezpieczne, pełne zrozumienia, a mimo to odpowiedziała, że brakuje jej właśnie tego: — Zrozumienia. Akceptacji. Znajomości mnie, a nie znanego i powtarzanego obrazu mnie, a nawet nie mnie, a odbicia mojego rodzeństwa i kuzynowstwa. Naprawdę Caelestine choć lubiła piękno i opiewala piękno w swoim życiu, muśnięciami pędzla w ramy zamykała obrazy dalekie od perfekcji. Samotne, płaczące drzewa. Osamotnienie. Ucieczkę przed zagrożeniem. Lęki. Śmierci bliskich. Cierpienie. Walące sie gzymsy pełnych po brzegi budynków. Życie. Takim, jakim było. brutalnym, nieprzewidywalnym, nieidealnym. Rozumiala znacznie więcej usterek tego świata niż Haze była sobie w stanie wyobrazić. — Miłości — dodała, wyciągając swoją dynię w kierunku Gryfonki. Z łagodnością i ufnością, ze tylko jej wspaniała ręka może naprawić partactwo jakie wykonała. Brzydką i tak bardzo smutną dynię, wśród wielu tak pięknych, oślepiających ją swoim blaskiem. Unoszących się w powietrzu wokół nich. — Napraw… — poprosiła, głęboko w oczach Aconite szukając ratunku dla jej tworu oraz wsparcia. Emocje te wywołane były działaniem magii, przez którą Caelestine dostrzegała w dziewczynie swoją najlepszą przyjaciółkę, jakim dotychczas, przymusowym, bo z urodzenia, przyjacielem był dla niej tylko Cassius. — Mam nadzieję, że nie zobaczę ciebie — szepnęła, ledwie dosłyszalnie – to znaczyłoby, że najpewniej przytrafi ci się coś złego, pełnego tęsknoty, duchowego cierpienia lub fizycznego bólu.
Ozdabianie dyni: 6
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Uniosła głowę wyżej, chcąc dodać sobie pewności, mimo faktu, że dziewczyna postanowiła bronić pogardzanego przez nią Puchona. - To nie uczucia - odpowiedziała stanowczo, przesuwając chłodny wzrok po sylwetkach złączonych ze sobą mężczyzn - Okazywane uczucia to spojrzenia, splecione palce, poprawiane włosy, pomocna dłoń - kontynuowała, a jej wzrok złagodniał chwilowo, przenosząc się na rudowłosą, tylko po to, aby jej nos zmarszczył się delikatnie z obrzydzenia przy kolejnych słowach: - To tylko hormony. Prędzej dokona samozapłonu z oburzenia, niż przyzna, że mogłaby w dwóch dobierających się do siebie facetach dostrzec jakiekolwiek uczucie poza pożądaniem. Dla niej to kobieta wprowadzała do związku delikatność, subtelność i potrzebę czułości, gdy jej zabraknie - wychodzi z mężczyzn wszystko co najgorsze. Przemknęło jej przez myśl, że zupełnie inaczej by to wyglądało, gdyby to ona miała okazję przyjść na tę imprezę ze swoją drugą połówką. Ledwo ta myśl zaczęła wyraźniej kształtować się w jej umyśle, podsyłając obraz dłoni czule sięgającej do rudych kosmyków, gdy nagle komentarz Puchonki brutalnie ściągnął ją na ziemię. Spojrzała na nią podejrzliwie, czując się okradziona z prywatnej myśli. - Znasz legilimencję? - spytała, mrużąc oczy, nie myśląc logicznie wyrwana w tak emocjonalny sposób ze strefy komfortu. - Nieee, wtedy byś wiedziała o kim myślę - mruknęła, nagle przytomniejąc i chcąc wyraźnie wycofać się ze swojego pytania. Wyprostowała się, spinając mięśnie. Może powinnam jej powiedzieć, zaczęła się zastanawiać, gdy trwały tak chwilę w ciszy, jednak odsunęła od siebie tę myśl, przyglądając się czujnie jej pracy z nożem. Obróciła różdżkę, układając ją wygodniej w dłoni, zastanawiając się czy da radę rzucić jakieś proste zaklęcie leczące i to wystarczająco sprawnie, aby dziewczyna nawet nie zdążyła poczuć bólu, w przypadku skaleczenia. Złapała jej wzrok, słuchając w skupieniu każdego słowa, które z taką łagodnością wychodziło z jej ust, starając się zrozumieć jej punkt widzenia. Jak zwykle mówiła w taki sposób, który innym kojarzył się z zagadkami, a sama Haze nie wiedziała jeszcze czy właśnie przez to nie zwróciła na Caelestine uwagi w pierwszej kolejności. Lubiła tajemnice, ale tylko te, które były do rozwiązania. Chciała wykazać się cierpliwością, żeby nauczyć się klucza potrzebnego do interpretacji charakteru tego rudego demona. Tak dobierała słowa, że kompresowała je do tych najważniejszych, zapewne w swoim mniemaniu mówiąc wprost, a jednak czasami równie dobrze mogłaby nie mówić nic i równie wiele zrozumiałby jej rozmówca. Uśmiechnęła się ledwo widocznie, słysząc jej ostatnią odpowiedź, po czym wyciągnęła do niej dłonie, aby z drżącym sercem przyjąć od niej jej dynię. - Nie wszystko musi być piękne, żeby mieć wartość, Celest - odpowiedziała jej, trzymając pewnie dziko trzęsące się warzywo, po czym objęła je całą ręką, przyciskając do wcięcia w talii, aby chociaż trochę je uspokoić. Złapała leżący na stole marker, służący do wyrysowania wzoru, po czym otworzyła go przy pomocy ust, trzymając w zębach nakrętkę. Niezbyt równo dorysowała dyni przepaskę na nieistniejące oko, odstawiając ją po tym na stół, gdzie odłożyła też zamknięty już marker. Spojrzała na swój leśny wzór, nad którym wciąż unosiły się gwiazdy i podsunęła swoje dyniowe dziecko w stronę Caelestine, zamieniając w ten sposób miejscami ich dzieła. - Poradziłabym sobie - mruknęła w odpowiedzi, choć nie rozumiała skąd ten pesymizm w Puchonce. Czy przepowiednie mogą dotyczyć tylko negatywnych rzeczy? Rozpaliła zaklęciem światło w pirackiej dyni, a już chwilę później odruchowo wycelowała w nią różdżkę rzucając arresto momentum, gdy ta znienacka wystrzeliła w górę, przyspieszając i tak już szybko bijące serce. Ze zmrużonymi oczami przyglądała się jak dynia wybucha nad ich głowami w zwolnionym tempie, po czym sięgnęła dłonią zawieszając ją nad rudą taflą włosów, aby uchronić Caelestine od uderzeń spadających karmelków. - Chyba zepsułam - szepnęła, patrząc jej w oczy z cieniem strachu, że zawiodła jej zaufanie.
D (bursztyn) – odczuwasz stan głębokiej medytacji, lewitując do końca gry w powietrzu.
Zamrugała oczami w odpowiedzi na pytanie Haze. Gryfonka była kolejną osobą, która pytała ją o znajomość legilimencji. Gdyby Caelestine była bardziej ufna względem innych, mogłaby nawet uwierzyć to, że na jakimś etapie życia, czytając z gestów, tonów i treści słów innych osób, przypadkowo, w swojej chęci odczytania drugiej osoby, zaczęła ingerować w ich myśli. Czy nie wymagało to jednak specjalnego, werbalnego lub nie zaklęcia? Zmarszczyła nos bardzo delikatnie, po troszę zastanawiając się nad tymi zarzutami. Jej samej naturalnym wydawała się dokładna analiza zachowań swoich rozmówców. Ale była milcząca, w większości i przejawiała naturę obserwatora. Haze miała rację, Caelestine nie potrafiła się domyślić o kim myślała, ale patrząc na Skylera i Matthew, doszła do bardzo złych wniosków, podobnych do tych, jakie wcześniej wysunęła na temat Skya. — Podoba Ci się Matthew lub Skyler? Pamiętając, o tym, co Skyler pisał jej w liście, nie zdradzała Aconite, że puchon gustował wyłącznie w samych mężczyznach, choć poczuła dziwną odpowiedzialność za to, że Haze mogłaby się na tym zainteresowaniu sparzyć. Zaczęła wątek od: — Emmm…. — ale nie skończyła, bo nie wiedziała jak go ugryźć, żeby nie zdradzić ani sugestią ani tym bardziej bezpośrednim komunikatem, sekretu Skylera (który nie ukrywał się z nim dość dobrze). Ostatecznie przemilczała tą kwestię, skupiając się na kolejnych słowach gryfonki. Przez ich treść wydawało jej się, że może… Haze uważa ją za płytką? Utkwiła na niej spojrzenie zielonych oczu, mrugając leniwie kaskadą jasnych rzęs. Oparła dłonie na kolanach, kiedy Gryfonka przejęła od niej jej dynię, oddając jej własną. Opuszkami palców przeciągnęła wzdłuż ładnych, estetycznych wyżłobień. — Oczywiście, że nie piękno ocenia wartość rzeczy – mruknęła pod nosem, ale czy nie lepiej było patrzeć na idealne, precyzyjne cięcia i czy nie powinno się doceniać tak samo wyglądu, jak i wnętrza? Piękno też było atutem. Jak charakter. Ces piękno lubiła cenić sobie w życiu. Nie przepadała za dadaizmem. Znacznie bardziej lubiła tradycjonalnych artystów. Rzeźby we Włoszech i architektórę w Stambule. Choć jej własna technika malarska była nieprecyzyjna, wydawała się znośnie eteryczna i niejasna, posiadająca defekty, które potrafiła zaakceptować. Jednak opiewanie wad zdawało się dla niej niezrozumiałe. Świat i bez tego był zbyt pełen przykrej rzeczywistości. — Ale czy nie czujesz się lepiej, kiedy otacza cię jasność, czystość i pachnące polne kwiaty, zamiast ciemności, brudu i smrodu? Próbowała tym pytaniem coś udowodnić. Że nie było źle lubić różne rzeczy za różne aspekty. Dynię Haze lubiła za finezyjność, kunszt i ekspresję. Wzięła ją z nabożnością, jaką powinno się ją traktować, z drgającą ręką próbując zapalić jej wnętrze i kiedy podniosła różdżkę, zawtórowała wybuchowi dyni-pirata. Mnożność cukierków opadła na nich wodospadem, a gdzieś spomiędzy tego ataku cukierków, Caelestine błysnęła kątem oka turkusowa czaszka. Zaatakowana przez salwę słodyczy, w obronie plujnęła Swansea w twarz gargulkowym płynem i zanim Caeleste zdążyła zareagować, uniosła się w powietrze, ponad ziemią, czując jednoczesny przepływ spokoju i stanu skupienia z powiewem wiatru, unoszącym wszystkie jej cztery ogony w powietrzu. — Haze – mruknęła nie bezradnie, a łagodnie, ale jakaś iskra w jej spojrzeniu wskazywała na to, że Caelestine chce z powrotem na ziemię.
W skupieniu żuła liść, kiedy, za pomocą noża, wydziobywała kolejne warstwy dyni, walcząc o to, aby ta choć odrobinę przypominała pożądany kształt. W pewnym momencie, jakżeby inaczej, zacięła sobie opuszkę palca, z której skapnęło kilka kropel krwi. Nie wiedzieć czemu, sprawiło to, że w kontakcie z pojedynczymi kroplami, cała dynia stała się niepokojąco czerwona. Przeklęty wampir. - Zobacz, uchlała się, aż sina. - zauważyła, przykładając krwawiący palec na moment do ust. Nie było to nic groźnego, zatem już po kilku sekundach wzięła się z powrotem do pracy. Zostało jej całkiem sporo wysiłku, jeżeli chciała dokopać się do dna. Ale oprócz tego - szło całkiem nieźle. Z czerwoną dynią miała spore szanse na to, że w jej tworze będzie coś specjalnego. O ile Pro nie wyskoczy z jakimiś urokami i jego dynia nie zacznie śpiewać i tańczyć. - Sądziłam, że na morzu to tylko szanty, abordaże i szkorbut. A tu proszę, dyniowy artysta. - podczas wypowiadania tych słów, pilnie obserwowała, jak praca szła McGregorowi, na chwilę odrywając się od tego, co sama działała. Chyba niepotrzebnie traciła skupienie. Jako sportowiec i osoba, która często mieszała się w zakłady, powinna wiedzieć, by skupić się wyłącznie na sobie na czas pojedynku. - Mam inny pomysł. Stawiam moją piłkę dla skrzydlatych koni za Twoje rękawice do quidditcha. To jak? - tym razem już wzięła się do pracy, zamieniając również przy tym w słuch. Ciekawiło ją, czy Gryfona zainteresuje taka zabawa.
Ostatnio zmieniony przez Morgan A. Davies dnia Pon Lis 25 2019, 08:55, w całości zmieniany 1 raz
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
Uniosła brwi brew, w swoim mniemaniu wyglądając zapewne na głęboko zaszokowaną, jednak powieki, wraz z ciemną kurtyną rzęs, pozostały na swoim miejscu, nie odsłaniając ani milimetra tęczówki więcej. Dało to efekt, którego Haze zdecydowanie nie chciała osiągać patrząc na Caelestine, bowiem teraz jej twarz kojarzyła się raczej z politowaniem nad błędną tezą, niż szczerym zdziwieniem jak Puchonka w ogóle wpadła na coś takiego. Po chwili jednak brew wróciła na swoje miejsce, a jej wzrok złagodniał, gdy zrozumiała, że dziewczyna musiała założyć, że jej pogarda związana jest z zazdrością. Słodka, naiwna Caelestine. Przecież gdyby była zazdrosna, to któryś z nich na pewno oberwałby już zaklęciem. - Moje zachowanie może sugerować coś innego - zaczęła, chcąc dać dziewczynie odpowiedź, która jednoznacznie nakreśli jej stosunek do płci przeciwnej - Ale mężczyźni mnie nie interesują - dokończyła, jedną ręką poprawiając pluszową małpkę na swoim ramieniu. Jej orientacja zdecydowanie nie była sekretem, jednak nie da się ukryć, że jej zachowanie wprowadza w tym temacie wiele wątpliwości. Mężczyzn często sama dotyka, narusza ich przestrzeń prywatną, wyraźnie prowokując nie tylko spojrzeniem, ale i gestem dłoni, mimiką, łagodnymi ruchami bioder, ale jednak robiła to wszystko, żeby się z nimi drażnić - z czystej złośliwości charakteru - lub po prostu dlatego, że któregoś lubiła i nie wiedziała jak się zachować, aby nie być pogardliwą. Zdecydowanie wolała przebywać wśród kobiet, chociaż ciężej było jej wtedy utrzymać pewność siebie. Cofnęła dłoń znad jej głowy, odsuwając się nieco dla komfortu psychicznego ich obu, chociaż z tyłu głowy miała myśl, aby przesunąć się znacznie bliżej. - Obecność ciemności, brudu i smrodu sprawia, że doceniamy jasność, czystość i pachnące polne kwiaty - odpowiedziała banałem, żeby westchnąć i zamyślić się na chwilę. - Równowaga między tymi dwiema stronami czyni nas ludźmi. Czy to nie jest nie fair, że doceniamy tylko połowę naszej natury? - spytała, przenosząc spojrzenie na łagodne oczy rudowłosej i pomyślała, że zachowała się jak hipokrytka. Upomina ją, chcąc pokazać wartość brzydoty, a jednocześnie patrzy tylko na wycinek jej osoby - na same zalety, na delikatność, na urok dociekliwości błyszczący w jej spojrzeniu, na niebanalne pytania, nie dostrzegając... - Pozwól mi się do siebie zbliżyć, Celest - powiedziała, jakby zapominając, że dziewczyna nie słyszy jej myśli i połączenie między tymi dwiema wypowiedziami nie jest wcale oczywiste. - Wtedy dostrzegę Cię całą, a nie tylko powtarzany obraz czy odbicie Twojej rodziny. Dostaniesz pełne zrozumienie, akceptację i... - urwała, uświadamiając sobie, że brnie za daleko, więc przeniosła wzrok na swoją dynię - jedyną, która im pozostała. Chciałaby mieć przy sobie aparat, żeby zrobić sobie wspólne zdjęcie z Puchonką i ich dyniami, mieć jakąś pamiątkę z ich dzisiejszego spotkania i ślad, że cała ta rozmowa odbyła się naprawdę. Przesunęła wzrok po obecnych, rozpoznając parę kamratów @Morgan A. Davies i @Procrastination McGregor, do których uniosła dłoń w geście powitania, chcąc do nich podejść i zapytać się czy nie mają ze sobą aparatu. Jednej z dyń już nie było, nie chciała tracić czasu i czekać aż i drugiej coś się stanie, jednak zanim się obejrzała, to i ostatni owoc ich wspólnie spędzonego czasu brutalnie wyleciał w powietrze, co wywołało w jej sercu nieprzyjemny zawód. Tym razem, przez rozproszenie lubianymi Gryfonami nie zdążyła zainterweniować ani w sprawie spadających słodyczy, ani nawet tajemniczego płynu, który niespodziewanie trafił w twarz Caelestine. Szybko połączyła fakty, że Puchonka raczej nie opanowała nagle umiejętności lewitacji, którą chciała jej teraz zaprezentować, więc odruchowo złapała ją za dłoń, bojąc się, że mogłaby zupełnie odlecieć w stronę ciemnego już nieba. Czuła się jakby trzymała teraz jakiś lisi balonik, więc pociągnęła ją do siebie, obejmując ją bokiem w pasie, aby zrównać ją do swojego poziomu upewniając się, że przynajmniej odrobinę jej stopy stykają się z ziemią. - Podoba mi się pewna Swansea - przyznała się cicho, wykorzystując, że Celest nie widziała teraz jej zaczerwienionych od wstydu i ekscytacji policzków. - Może jak przestanie bujać głową w chmurach, to kiedyś to zauważy
Ostatnio wiele osób zwierzało się Caelestine ze swoich preferencji seksualnych. Chociaż w przypadku Skylera jego wypowiedź przyjęła bardzo naturalnie, wyznanie Aconite spotkało się z większą reakcją panny Swansea. Biorąc pod uwagę, że Haze była dziewczyną, Ces odczuła lekką zmianę w chwili, w której dowiedziała się jakie upodobania kryje w sobie Gryfonka. Nie była zaskoczona, ale zwyczajnie, wygodniej było jej oficjalnie nie znać jej zainteresowań kobietami. Mogła udawać, że wcale ich nie podejrzewa i zachowywać się jak wobec dziewcząt zawsze się zachowywała. Odrobinę swobodniej. Choć może nie każdy zauważał te subtelne różnice. Tym razem, nie będąc pewna jak zareagować na te słowa, spuściła wzrok na cukierki pod ich stopami, przyjmując je w milczeniem. Nie wydawała się wykazywać po sobie innych zmian, ale prawdą było, że powstrzymanie się od zachowania dystansu teraz mogło wydać się znacznie utrudnione. Nie chcąc sprawiać dziewczynie przykrości żadnym słowem, skoncentrowała się na rozmowie o naturze otaczającego ich świata. — Masz rację – przyznała, bo chociaż nie potrafiła tego przedstawić tak samo jasno, jak Haze, właśnie o tym jej mówiła od kilku minut – dlatego tak bardzo lubię sobie cenić jasność i pachnące kwiaty. Które były w tym momencie synonimem wszystkiego, co przyjemne dla oka. Jak Aconite. Opiewała piękno i delikatność Caelestine, a chociaż Swansea nie miała w zwyczaju otwarcie komplementować innych, w kontekście innym niż ich walorów, jako potencjalnych modeli dla jej sztuki, w tym momencie musiała przyznać, że Aco nie doceniała swoich atutów. Wręcz… świadomie (?) je tuszowała. Przykładowo: doborem dzisiejszego stroju: — Aconite? — chociaż była wnikliwa i dociekliwie zauważała wiele szczegółów, jeśli chodziło o jej osobę, bywała nadzwyczaj niedomyślna i naiwna w rozumieniu zainteresowania innych osób. Słowa gryfonki wydawały się jednak tak jednoznaczne, że przestała rozumieć jej zamiary. Zwróciła się do niej twarzą, szukając odpowiedzi w jej tęczówkach oczu. — Dlaczego ja? — nie pytała jeszcze o to, dlaczego Haze może się wydać ją zainteresowana, a o chęć zbliżenia się do niej. Nie znały się… tak dobrze. Nie rozmawiały… tak wiele. Nie dała jej powodów… tak? — nie jestem osobą, za którą mnie uważasz, że jestem — bywała znacznie częściej krytyczna i cyniczna, niż to pokazywała przed innymi. Nie była piękna. Miała brzydkie wnętrze, wiele obaw, wiele samokrytyki wobec siebie samej. Wydawała się uosobieniem wszystkiego tego, czego nie powinno się szukać w obiekcie swoich zainteresowań. Tym bardziej, zamilkła, kiedy Haze zdradziła, że jest zainteresowana pewną Swansea. Ją? Skonfundowana, miała tylko jedną odpowiednią odpowiedź… — Aconite Larch. To błąd. Po czym rozluźniając nieco ich bliski kontakt, chwyciła ją za ramię, unosząc się dalej w powietrzu. — Chciałabym wrócić do zamku...
ztx2
Procrastination McGregor
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : rude włosy, sporo piegów, szeroki uśmiech
Widząc, że dziewczyna się zacięła parsknął niekontrolowanym śmiechem, przewracając oczyma. - No naprawdę. Weź Ty na siebie uważaj, nie chce mi się zanosić do Hogwartu Twojego poszatkowanego ciała. - odparł, lustrując wzrokiem jej dynię. Musiał jednak przyznać, że kolor, jaki nabrała jej dynia był dość ciekawy. Sam póki co nieszczególnie wiedział, co chce zrobić i zaczął się nieco stresować, tym bardziej, że dopiero co zaoferował jej zakład. Nie myśląc wiele więcej poprawił nóż w ręce i wrócił do drążenia własnej dyni, lekko się przy tym zamyślając. Podczas tej żmudnej, ale zadziwiająco przyjemnej pracy jego myśli zeszły na temat, którego w sumie dawno już nie poruszał. Co prawda ostatnimi czasy nie dręczył go już ten tajemniczy sen, ale jego obraz był wciąż na tyle świeży, iż nie mógł wyrzucić go z głowy. - Wiesz co, Moe. Nigdy Ci tego nie mówiłem, ale od małego miewam strasznie dziwny sen. Jestem w nim jeszcze małym dzieckiem, siedzę w łóżeczku. Obok mnie siedzi jakaś dziewczynka i zawsze mnie pilnuje. I, wiem, że to głupi zabrzmi, ale czuję, że ją kocham i mi na niej zależy i jakimś sposobem wiem, że to moja starsza siostra. Tyle tylko, że... to nie ma sensu. Sama wiesz, że moją siostrą jest Irony, a to nie ją tam widzę. Nie wiem, chyba musiałem kiedyś usłyszeć historię, która została mi w głowie i do teraz nie daje spokoju. Strasznie głupie, nie? - dokończył, nieco na siłę dodając tutaj wesoły ton, który skwitował śmiechem. Ukradkiem jednak przetarł oczy, które zwilgotniały mu jak zawsze, gdy wracał do tej historii. Na szczęście mógł się od tego sprawnie oderwać, prezentując przyjaciółce skończoną dynię, która przeszła jego najśmielsze oczekiwania. Szczególnie, że nigdy nie był wybitnym dyniowym rzeźbiarzem. Nim jednak zdążył powiedzieć cokolwiek o swoim dziele ze środka warzywa wyrosły nagle bujnie zielone pnącza, które tylko pogłębiły zdumienie rudzielca. Na tyle, że gdy podszedł do nich zapalony zielarz, udzielając mu niespodziewanego mini-wykładu nie zareagował już większym szokiem. Gdy w końcu zostali sami spojrzał w stronę piratki z wybałuszonymi oczyma, próbując zrozumieć, co tak właściwie się tutaj stało. W międzyczasie dostrzegł @Aconite 'Haze' Larch, której z uśmiechem odmachał, ale widząc, że jest już kimś zajęta wrócił spojrzeniem do Moe. Wtedy też zauważył, że małpa wyryta w jego dziele zdecydowanie naśladuje jego ruchy. Upewniwszy się jeszcze kilkoma zmianami gestykulacji twarzy parsknął śmiechem. - Hm, wygląda na to, że chyba wygrałem nasz konkurs, prawda? - rzucił, obdarzając ją nie do końca poważnym spojrzeniem pełnym triumfu. - Nic się nie bój! Nie ograbię Cię z tej piłki. W zamian za to chcę dostać dożywotnią opcję pożyczania jej, jeśli będę potrzebował czegoś takiego. No i musisz mi stawić to piwo! - dodał jeszcze, szturchając ją wesoło w ramię.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Kiedy już zatamowała krwawienie (a raczej jucha sama przestała się lać, bo Davies nie miała zamiaru ratować tego zaklęciami), zaczęła słuchać piraciego przebierańca z dużym zaangażowaniem, z czasem coraz bardziej unosząc brwi. Nie do końca znała jeszcze jego sytuację rodzinną, jednak ten sen brzmiał bardzo poważnie i wydawało jej się, że mógł nieść ze sobą jakiś symbol. - Może straciłeś w zamierzchłym dzieciństwie ważną osobę, o której nikt Ci nie powiedział. Albo masz siostrę metamorfomaga i ona dobrze to ukrywa. Albo, no nie wiem, jesteś podrzucony. Takie sny nie biorą się znikąd, Pro. Chcesz wizytówkę naszej nauczycielki wróżbiarstwa? - nie miała zamiaru pytać, skąd u niego wzięły się takie wywody i dlaczego akurat teraz i akurat z nią postanowił się tym podzielić. Nie miała zamiaru go oceniać - był przyjacielem. Jaki rudy by nie był i jaki by nie był podrzucony, miała z nim silną i pełną empatii więź. Zagadała się. Z 'pająka' zrobiła się jakaś przedziwna karykatura, która, co więcej, okazała się mieć w tym wszystkim oczy i usta. Gryfonka jedynie westchnęła ciężko, kiedy z oczy dyni gęsto zaczął wypływać sok, jakby w rozpaczy nad tym, co Moe wyprawiała. Aż dziewczyna sama załamała ręce. Aż tak przegrać z kretesem? Kaman. O podpalaniu też trudno było powiedzieć coś pozytywnego. Zamiast ognia pojawiła się fala soku dyniowego z gęby jej dziwacznego tworu. Trochę, jakby już dogorywała i pluła krwią. Albo, jakby rzygała obecnością Davies i jej barbarzyńskimi wybrykami. - Wspólnie opijemy śmierć mojej dyni. - uśmiechnęła się smutno, zdając sobie sprawę, że już tylko tyle jej zostało, jeżeli chodziło o cały ich zakład. A miało być pięknie i miała mieć rękawice. Bo akurat co do sprzętu do gry to nie miałaby wielkich skrupułów, aby je odebrać komukolwiek. Zwłaszcza, gdy chodziłoby o warunki zakładu. Może najwyżej kiedyś najwyżej odkupiłaby mu nowe w ramach prezentu. - Piłka jest Twoja, kiedy chcesz. Chodź na to piwo. - ponagliła go, ni to zasmucona przegraną, ni poruszona tym, jak bardzo pokrzywdziła owoco-warzywko. A potem oddalili się z miejsca zbrodni.
Pewnego uroczego dnia Antoinette wzięła pudełko z węglami pod pachę wraz ze swoim szkicownikiem, który dzierżyła między palcami lewej ręki. Ale to nie wszystko, jeśli chodzi o jej ekwipunek - w torbie, która zazwyczaj służyła jej książkom, zmieściła jeszcze farby akwarelowe w tubkach. I słoiczek, kilka pędzli i butelkę z wodą. Do czego jej to wszystko, łatwo się domyślić. A sama Antoinette nie była pewna, w jakiej technice chce uwiecznić w szkicowniku to, co jej akurat wpadnie w oko. O ile w ogóle zauważy coś, cokolwiek ciekawego, co będzie warte uwiecznienia przez nią na kartkach szkicownika. Szkicownika, którego stronice miały akurat dość wysoką gramaturę, dlatego też nadawały się i do węgli, i do farb wodnych. Nawet takich, jak akwarele, których technika bazuje głównie na wodzie. Tak więc, była odpowiednio przygotowana. Wstąpiła na tereny przynależące do Hogsmeade. Ostatnio malowała w Hogwarcie (swoją koleżankę, a wszystko to odbyło się w... łazience jęczącej Marty. Tak, moi drodzy), więc teraz uznała, że woli wyjść w plener, ale nie przynależący do szkoły. Potrzebowała miłej odmiany, zwłaszcza że ostatnio nie odpuszczała Hogwartu i terenów przynależących do zamku. Tak, wyprawa do wioski to genialny pomysł. Chodziła w te i wewte, nie wiedząc, na co bardziej ma ochotę: ludzi? Budynki? Tutejszą florę? Przechadzała się akurat główną ulicą i jej wzrok padł akurat na jakiś budynek. Nawet się nie pofatygowała, by się dowiedzieć, co ten w sobie mieści. Usiadła po drugiej stronie ulicy na jakimś głazie (był wygodniejszy, niż się Antosi zdawało!), i zadumała się wpatrując się w wyłapaną wzrokiem nieruchomość, zastanawiając się, jakiej techniki użyć... finalnie uznała, że najpierw nakreśli całokształt węglem. Potem ołówkiem wyleje na inną kartkę to samo, bacznie przyglądając się również węglowemu szkicowi. A potem nałoży farbę akwarelową. Plan świetny, że aż doskonały. Otworzyła pudełeczko z węglami, otworzyła akwarele i szkicownik, nalała do słoiczka nieco wody i włożyła do niego pędzle, a następnie rozłożyła mały kartonik i szmatkę, do testowania kolorów i mieszania ich ze sobą i miała nadzieję, że ten mały kawałek wystarczy jej do końca tworzenia... I stało się, Antoinette zaczęła kreślić pierwszy plan za pomocą węgla... popełniła pierwszy ruch, niebawem dojdzie również do innych elementów.
Nie wiedziała dlaczego, ale koniecznie chciała wstąpić do Hogsmeade. Od kilku dni chodziło za nią piwo kremowe, a nie było to żadną tajemnicą, że najlepsze było w Trzech Miotłach. Cóż, prawdopodobnie sobie to wymyśliła, ze względu na ogromny sentyment do magicznej wioski i znajdującego się nieopodal Hogwartu. Jak okropnie mocno Bianca za nim tęskniła! Nigdy wcześniej nie sądziła, że aż tak będzie tęsknić za szkołą, zupełnie nie rozumiała co Hogwart miał w sobie, czego nie miały inne szkoły, w których murach gościła panna Zakrzewski. Podejrzewała, że chodziło o jej przyjaciół, z którymi to spędziła mnóstwo wspaniałych chwil i wracała teraz doń wspomnieniami. Merlinie, Bianca miała wrażenie, że czas uciekał jej niczym woda przez palce i bynajmniej jej się to nie podobało. Jeszcze niedawno po raz pierwszy przekroczyła bramę Hogwartu, a już minął ponad rok odkąd była w nim po raz ostatni. Potrząsnęła głową, nie chcąc o tym myśleć, szła właśnie na ulubione kremowe piwo, nie zamierzała więc psuć sobie humoru, czymś na co nie miała absolutnie żadnego wpływu. Teleportowała się do Hogsmeade tuż po skończeniu pracy w galerii, a przez ramię jak zawsze przewieszoną miała ogromną torbę ze szkicami, z którymi nie mogła się rozstać. Bianca miała wrażenie, że to podchodziło już pod lęk separacyjny, ale niespecjalnie coś mogła z tym zrobić. Zbeształa się jednak w myśli, bo przecież dopiero co skończyła swoją pracę. Próbowała sobie przypomnieć ile zamówień miała mieć gotowych na przyszły tydzień i żałowała, że nie prowadziła żadnego terminarza, tylko całkiem roztrzepana spisywała wszystko na randomowych karteczkach, które aktualnie znalazła. Oh tak, jeśli ktoś po słowie „artystka”, widział totalnie zakręconą osobowość, to Zakrzewski zupełnie tę wizję spełniała. Była wiecznie zabiegana, wiecznie spóźniona i wiecznie z głową w chmurach, ale cóż – taki był jej urok. Szła główną ulicą, błądząc wzrokiem po okolicy, kiedy dostrzegła dziewczynę siedzącą na głazie. Co było nie tak z ławkami? Poczuła aż dreszcz chłodu, przechodzącego po jej rdzeniu kręgowym. Dopiero gdy podeszła bliżej, ujrzała, że rudowłosa rysowała. Do jej głowy natychmiast wpadł obraz gajowego Hogwartu, którego zastała niemalże w identycznej pozycji. Może powinna zostać łowcą talentów, skoro miała takie szczęście do spotykania artystów? Miała wrażenie, że ową dziewczynę już kiedyś widziała, nie mogła sobie wprawdzie przypomnieć skąd, więc oddaliła od siebie tę myśl. Bianca mogła pochwalić się licznymi osiągnięciami w dziedzinie sztuki, którą się zajmowała, więc jeśli ktokolwiek siedział w artystycznym świecie nieco bardziej niż przeciętny czarodziej, powinien kojarzyć jej nazwisko. Była dla siebie niezwykle krytyczna, jednakże jej prace należały do bardzo dobrych, jeśli nawet nie wybitnych. Przystanęła przy rysującej dziewczynie, która wyglądała bardzo młodo. Przyjrzała się jej rysunkowi, a jej wargi rozciągnął delikatny uśmiech. - Ciekawa technika. – powiedziała. Sama za węglami nieszczególnie przepadała, los chciał, że Zakrzewski ukochała sobie farby, perfekcyjnie panując nad pędzlami.
Antoinette zatracała się w manewrowaniu kawałkiem węgla coraz to bardziej i bardziej, ba - można spokojnie uznać, iż była w swego rodzaju transie, a cały świat przestał istnieć, czas też jakby się zatrzymał. Była ona, a raczej oczy i zwinne palce, kawałek wybranego narzędzia kreślarskiego i jedna z wielu stronic szkicownika, który był dla niej, z przyczyn oczywistych, niezwykle ważny. Trzymała tam wiele swoich prac (nie wliczamy tu oczywiście prac wykonanych na blejtramie oraz tekturze), po to by ciągle kształcić, rozwijać swój prywatny warsztat. Jest wobec siebie krytyczna, co sprawia, że zaiste tak jest, rozwija się - a każda następna praca jest lepsza od poprzedniej. Nawet, jeśli w śladowych ilościach. Jedno jest pewne, postęp jest. Widzi się go zwłaszcza, gdy mamy przed sobą cały szkicownik Antosi (jeszcze nie do końca wykorzystany, aczkolwiek prac i tak jest sporo i na ich podstawie można spokojnie stwierdzić, iż Apsley jest żywym, namacalnym dowodem na to, że trening czyni mistrza). A ona tworzyła. Kreska za kreską. Ów budynek z każdym pociągnięciem po papierze kawałka węgla, stawał się coraz to bardziej namacalny. Ale jeszcze nie koniec, o nie! I kiedy tak tworzyła, poczuła że ktoś nad nią stoi. I zanim Antoinette zdążyła się odwrócić bądź cokolwiek powiedzieć, usłyszała słowa wydobywające się z kobiecych ust. Ciekawa technika. Ah, ona (mamy tu na myśli Antosię) wie doskonale, że technika jest ciekawa! Ale jeszcze ciekawszą była dla niej akwarela. Jednak... wszystkie techniki sztuk plastycznych są ciekawe. Ale tutaj mamy na myśli tylko rysunek i malarstwo. Spojrzała na kobietę. I uznała, że, do jasnej ciasnej, skądś ją zna! Ale za Chiny nie potrafiła określić, skąd. No ale nieważne. Teraz ta młodsza powinna się zastanowić, czy odpowiedzieć jej, a może zbyć milczeniem? Finalnie postawiła na coś, co będzie połączeniem tych dwóch rozwiązań. - Cóż za odkrycie... - mruknęła i postawiwszy jeszcze jedną kreskę, ukończyła rysunek. Teraz spojrzała na tę kobietę ponownie, bacznie analizując jej zewnętrzną aparycję. Brzydka nie była, to pewnik, ale skądś tę twarz znała... Może to się wyjaśni potem? Antoinette postanowiła dać jej szansę i tym samym nie być przesadnie opryskliwą. Chciała z nią porozmawiać. Może o tej "ciekawe technice"?
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Po przebudzeniu o godzinie czternastej piętnaście zrozumiał, że przespał osiemnaście godzin… przez opaskę nasenną trzymaną na nadgarstku. Założył ją poprzedniego wieczora, aby zapewnić sobie twardy sen jednak coś musiało się zepsuć skoro nie potrafił się obudzić. Opierdzielił skrzata równo, a gdyby nie zaspanie to wkurzyłby się potężnie na Spytka za to, że nie zauważył, że jego pan śpi za długo (!!). Nie obchodziły go wyjaśnienia, że chciał pozwolić panu odpocząć po długich i ciężkich tygodniach nauki. Coś było w cholerę nie tak, bowiem nie potrafił się dobudzić. Wściekły na swojego sługę nie pozwolił mu opuszczać domu do następnego dnia, a sam wyszedł aby dostać się do jakiegoś kominka z siecią Fiuu i deportować się do Londynu, do przychodni (Munga dalej omijał). Potrzebował pomocy ze zdjęciem opaski z nadgarstka. Siłą się nie udawało, zaklęcia rzucał słabe ale skoro nawet Sprytek miał problem z jej zdjęciem to znak, że trzeba iść do kogoś konkretniejszego. Dopiero w połowie drogi zrozumiał, że mógł iść do domu Skylera i poprosić go o pomoc jednak miał umysł tak ospały, że nie potrafił się skoncentrować i tam zwrócić. Szedł powoli, z trudem utrzymywał otwarte powieki i całą siłą woli walczył z powracającym snem. Nie odważył się deportować samodzielnie. Człapał między ludźmi, czasami przystawał oprzeć się o ścianę, złapać oddech i po chwili ruszyć dalej. Nie miał sił się wściekać, zaciskał zęby i zmuszał nogi do posłuszeństwa. Ba, on nawet nie miał na stopach butów, szedł boso, a ubrany był w pognieciony dres z logo jakiejś czarodziejskiej kapeli. Nie zwracano na niego uwagi, wszak można było spotkać tu człowieka o fioletowej skórze czy gadającym kapeluszu, a więc zaspany czarodziej bardziej przypominał skacowanego imprezowicza. W pewnym momencie chyba się potknął i na kogoś wpadł. - Przepraszam. - wydusił i odsunął się, oparł plecami o lodowatą ścianę budynku, aby chłodem się orzeźwić i zrobić przejście poturbowanemu. Skinął ręką, aby szedł dalej a sam podjął się kolejnej walki utrzymania powiek otwartych. Pieprzona opaska, że też musiała się popsuć akurat teraz! Służyła mu długo i porządnie, a dziś się z jakiegoś powodu zepsuła. Czyżby za często jej używał? Albo może nie powinien jej zakładać chwilę po tym, gdy łyknął eliksir słodkiego snu… Tylko czemu nie może jej zdjąć z nadgarstka?
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Gdyby zapytać Josha kiedy przespał więcej niż pięć godzin, miałby spory problem udzielić odpowiedzi. Albo jego organizm przyzwyczaił się do takiej ilości snu, albo do poziomu zmęczenia, w jaki wpadł, odkąd zaczął pracę w Hogwarcie. Wiązało się to z obowiązkami przy babci, zawodowymi, a także własnym treningiem, którego nie mógł zarzucić, aby szybko nie stać się zasiedziałym profesorem. Nie miał przemiany materii młodego boga, a że kochał słodkości, to musiał o siebie dbać. Szczęśliwie teraz były godziny popołudniowe, a on sam powoli kierował się do swojego domu, aby wypróbować nowy przepis na pieczeń i ruszyć coś z remontem jeszcze przed wyjazdem na wakacje. Zastanawiał się, od czego powinien zacząć, czy salon, czy może jedna z sypialni, popijając świeżą kawę, którą zabrał na wynos, gdy ktoś przed nim potknął się i na niego wpadł... Wiecie, jaki jest problem wysokich osób? Kiedy zamyślą się i patrzą zupełnie przed siebie, mając wyprostowane plecy, nie zastanawiając się, czy sznurówki wciąż są zawiązane, nie dostrzegają osób poniżej pewnego wzrostu. Nic więc dziwnego, że Josh byłby w stanie iść dalej, gdyby nie fakt, nie właściwie zatrzymał się na czymś, co szybko okazało się kimś. Jęknął smutno, kiedy pozostała zawartość kubka, jaką miał, rozlała się dramatycznie na chodniku. Wyjął różdżkę, aby szybkim machnięciem sprzątnąć kawę i kubek, a dopiero później odszukał spojrzeniem sprawcę zamieszania. Kto ośmielił sie być zamachowcem, czekającym na dogodny moment, aby dopuścić się zbezczeszczenia kawy... Już jedna taka była i teraz byli znajomymi, więc może i teraz... Pamiętaj, że masz zakaz flirtu. Zganił sam siebie w myślach i był to ostatni element wesołości, bowiem odnalazł wzrokiem odpowiedzialną osobę i zacisnął zęby widząc stan chłopaka. - Gard? Gard! - rzucił stanowczo do niego, podchodząc szybko i łapiąc za ramiona, aby przytrzymać chłopaka, gdyby ten miał się osunąć, a na takiego wyglądał. - Co się dzieje? - dopytał już spokojniejszym, cieplejszym tonem, przyciągając do siebie przy pomocy zaklęcia krzesło z pobliskiej kawiarni, ku niezadowoleniu kelnerki. Posłał jej tylko czarujący uśmiech gestem dając znać, że za chwilę odda, po czym skupił się juz tylko na Puchonie. - Siadaj... Zjadłeś coś? Wypiłeś?
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Ostatnią rzeczą jakiej się spodziewał było wołanie go po nazwisku i to z takiego bliska. Wzdrygnął się od nagłego dotyku, poruszył w miejscu aby się wyswobodzić spod niechcianego dotyku naruszającego poważnie jego komfort. Potrząsnął głową, bowiem nie chciał siadać, ale gdy przyszło co do czego to mimowolnie to zrobił, bowiem powieki stawały się coraz cięższe i cięższe. Nie rozpoznawał jeszcze twarzy, ba, on nawet nie popatrzył na poturbowanego, a nie przypominał sobie aby miał w znajomych kogoś tak wysokiego i dosyć szerokiego. - Opaska. Nie mogę jej zdjąć. - wskazał brodą swój prawy nadgarstek z perłową plastikową opaską nasenną. Skóra wokół niej była już zaczerwieniona, co było dowodem, że już próbował coś w tym kierunku zrobić. Opuścił głowę gotów zasnąć tak, jak siedzi. - Popsuła… się. Spać… ciągle spać. - przecierał oczy, ale nie chciały się otworzyć, coraz bardziej osuwał się w otchłań snu. Zmusił się do nabrania powietrza do płuc i próby wstania, bowiem jeśli będzie pozwalał mięśniom przestać pracować to zaśnie w trymiga. - Zaklęcia nie chcą jej zdjąć. Nie mam jak. - w końcu mając opaskę na prawym nadgarstku - magicznej dłoni (!) - nie mógł rzucić zaklęcia na nią. Oparł dłoń o krzesło, potem niechcący o mężczyznę (którego wciąż nie rozpoznawał przez notoryczną walkę z sennością) i zmuszał kończyny do stawiania kroków. - Przychodnia. - mamrotał i chyba nie do końca już kontaktował gdzie idzie, bo chciał skręcić w ślepą uliczkę. Nie wpadł na pomysł poproszenia o pomoc poturbowanego. Nie miał sił myśleć, był ospały, pół przytomny.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Nie jego wina, że głośniej go zawołał, niż zamierzał, ale chłopak wyglądał, jakby zupełnie nie orientował się w tym, co się działo. Mając w pamięci jego dziwne zachowanie w trakcie osttniej rozmowy, a dokładniej obawy w sprawie krzyku lelka, teraz był naprawdę przerażony. Nie miał ochoty patrzeć, jak jeden ze studentów, jeden z Puchonów, opada na ziemię i nie wiedzieć co z nim. Ucieszył się, gdy chłopak usiadł na krześle, choć teoretycznie protestował. Miał to w tej chwili gdzieś, w takim stanie nie mógł po prostu iść dalej. Posadził go na krześle i obserwował uważnie, dostrzegając perłową opaskę oraz zaczerwienioną skórę nadgarstka. Po chwili jego przypuszczenia zostały potwierdzone, gdy tylko Finn wskazał na nią głową. - No i po co było ci ją ubierać? - mruknął pod nosem, ale nie prawił teraz morałów. Jeśli to nie śwaidczyło, że chłopak ma jakieś problemy, to on nie potrafił grać w quidditch. Jednak teraz zacisnął zeby i skupił się na tym, żeby obejrzeć opaskę, zastanowić się, co z nią zrobić. Mógłby spróbować ją ogrzać do tego stopnia, żeby plastik puścił. Jednak wtedy poparzyłby chłopaka, o ile nie wsunąłby pod opaskę swoich palców. Chciał już sprawdzić, ile miejsca zostało między plastikiem a jego ręką, ale niespodziewanie Puchon podniósł się z krzesła, ruszając przed siebie w poszukiwaniu przychodni. Nie w takim stanie, nie przy nim. - Wracaj na krzesło. Nazywam się doktor Pomogę Zawsze, proszę pokazać rękę - wypowiedział słowa stanowczo, nie przejmując się tym, że brzmią beznadziejnie, ale wszystko wskazywało na to, że Finn go nie rozpoznawał. - Nie wstawaj z krzesła i podaj mi rękę, pozbędziemy się tej opaski - poinformował, jedną rękę, kładąc na jego ramieniu w sposób nienachalny, ale sugerujący, że przytrzyma go w miejscu, jeśli spróbuje znowu wstawać.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Chciałby odpowiedzieć w jakiś mądry sposób, ale nie dawał rady. Powieki były coraz cięższe, magia którą opaska była nasączona znów zaczęła działać i wpływać na jego wymęczony organizm. Zapewne się odwodnił, nie jadł nic bo nie miał apetytu ani energii. Nie było zatem żadnego problemu z zatrzymaniem go i sprowadzeniem z powrotem na krzesło. Nie kontaktował już ani trochę, przegrał walkę z powiekami, były zbyt ciężkie do utrzymania. Zasnął... ale nie w ten normalny sposób, bo nie opadł na chodnik, a siedział z zamkniętymi oczami i miał zaciśnięte palce w pięść. Jego ciało było już nieźle przetrzebione od eliksirów, od nocnych ekscesów związanych z lunatykowaniem, a do tego odwodnienie i problem z opaską nasenną sprawiły, że nie był w stanie nawiązać żadnej interakcji z otoczeniem. Ta przerwa na wpadnięcie na Josha i próby wyminięcia go wyczerpały zapas jego silnej woli i po prostu poddał się mocy opaski. Głowa opadła mu na obojczyk i można śmiało stwierdzić, że miałby spore kłopoty gdyby został tutaj sam albo nie daj Merlinie skręcił w złą uliczkę i tam zasnął. Spotkanie Josha było szczęśliwym zbiegiem okoliczności choć nie rozpoznawał jego głosu i nie umiał mu odpowiadać. Na nadgarstku było widać zaczerwienienia związane z próbami rozerwania opaski. Skóra w tym miejscu była już mocno przewrażliwiona, a kilka centymetrów nad przedmiotem zaczynała się cienka, podłużna blizna przebiegająca przez przedramię - zbyt równa aby była wywołana wypadkiem. Skaleczenia nigdy nie są tak precyzyjne i proste jak ślad, który miał nad przedramieniu - blizna, którą sam sobie stworzył gdzieś na początku roku. Opaska działała na niego intensywniej z prostego powodu, odporność miał mocno naruszoną przez chorobę w dzieciństwie. Był wrażliwszy na niektóre elementy magii i przez to wpadł w kłopoty, gdy nagle nie potrafił zdjąć opaski. Jedno jest pewne - gdy ją zdejmie to rozniesie coś w swojej okolicy.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Zauważył, że chłopak zasnął i nie podobało mu się to. Było nie w porządku i jeszcze trochę... Wolał nie myśleć, co mogłoby się stać, gdyby nie wyszedł z domu. Mieszkał sam? Dlaczego nikt mu nei pomógł tego zdjąć? Nie przypilnował? Dlaczego opaska tak mocno działała? Oglądała jego rękę, korzystając z tego, że chłopak śpi i nigdzie się nie rusza. Dostrzegł bliznę, na widok której zacisnął mocniej zęby. Co z nim było nie w porządku? Wyraźnie potrzebował pomocy, ale nikt mu jej nie udzielił, czy nie potrafił poprosić? Opaska, wpierw nią musiał się zająć, choć należało przygotować się na wypadek ocknięcia chłopaka. Nie znał się na objawach odwodnienia, ale podejrzewał, że będzie potrzeba trochę wody. Spojrzał wokół siebie, szukając czegoś, co mógłby użyć jeszcze, aby chłopakowi pomóc. Podniósł z ziemi kamyk, który prędko transmutował w coś na kształt czarki. Napełnił ją wodą, przepłukał, wylał i napełnił jeszcze raz. Teraz jednak zostawił wodę, aby podać ja Finnowi, gdy tylko się ocknie. Wsunął dwa palce pod opaskę, czując jak się napina, po czym wyjął swoją różdżkę. Jak powinien postąpić z nią, skoro chłopak mówił, że nie potrafił zaklęciami… Z drugiej strony, jeśli był praworęczny to nawet nie miał jak wycelować w opaskę. Chwilę zastanawiał się, jakie powinien wybrać zaklęcie, gwałtownie mając pustkę w głowie, co mu się zdecydowanie nie podobało. W końcu pierwsze zaklęcie, które przyszło mu do głowy, postanowił wypróbować. Diffindo - wypowiedział cicho, ale zdecydowanie, wskazując na opaskę nad własnymi palcami, poruszając różdżką, dla pewniejszego przecięcia. Jeśli to zaklęcie nie pomoże, będzie musiał próbować kolejnych. W końcu przerwał działanie zaklęcia, aby złapać różdżkę w zęby i złapać opaskę dwiema dłońmi, próbując szarpnąć za opaskę, żeby się przerwała.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Josh mógł robić co chciał bo jak wiadomo człowiek śpiący raczej nie opiera się żadnym czynnościom zwłaszcza, że ten sen jest już którymś z kolei i ewidentnie niezbyt zdrowym. Dłonie miał chłodne, cały wydawał się nieco zziębnięty wszak paradował na boso przez pół Hogsmeade. Gdy opaska ustąpiła pod tak precyzyjnym zaklęciem Finn, choć spał, to w reakcji natychmiastowej rozluźnił barki, jakby jego orgaznim poczuł ulgę gdy przeminęła presja snu. Dźwięki dochodziły do niego jakby przez taflę wody albo szklaną ścianę. Ktoś spacerował, mijał ich, zerkał by potem deportować się kawałek dalej. Rzucanie zaklęć niemagiczną ręką mijało się z celem dlatego też w jego głowie zakotwiczyła się myśl, że się nie da zdjąć opaski z pomocą magii. Ospały umysł przyswaja jedynie część informacji i uważa je za pewnik. Dopiero po jakichś paru minutach gdy został uwolniony spod jej magii zaczął się bardzo powoli i ciężko wybudzać. Pierwsze co doń dotarło to tępy ból w skroniach, a blask słońca świecił przez zamknięte powieki. Pochylił się do przodu, oparł ciężką głowę o dłonie, a łokcie o kolana i gdy zdał sobie sprawę, że ktoś stoi blisko niego gwałtownie się poderwał do pionu - jakby wyczuwał zagrożenie? - co skończyło się zatoczeniem, zachwianiem i ryzykiem utraty równowagi. Przytrzymał się ściany albo tej osoby, nie zwracał na to większej uwagi. Dopiero wtedy odzyskał władze nad zmysłami - zaczął wyraźniej słyszeć (a czuł się jak na kacu, czemu ta szyba w sklepie trzeszczy tak głośno, czy nie lepiej ją wybić?) i w końcu otworzył oczy i zaspany wzrok nakierował na mężczyznę. Kontury jego ciała rozmazywały się i przez chwilę miał problem ze zrozumieniem kogo tak naprawdę widzi. - Profesor? A co tu profesor robi? - wydusił z siebie słowa i wykrzywił się czując przy tym ból wysuszonego gardła. - Hmm, dobra… a co ja tu robię? - rozejrzał się po ulicy, a potem popatrzył na swoje lodowate gołe stopy. Musiał się jeszcze przytrzymywać ściany, bo nie czuł się pewnie. Stopniowo docierał do niego ból nadgarstka wywoływany wcześniejszymi próbami zdjęcia opaski. - O, zdjął ją pan… dziękuję. Nie pamiętam, że wyszedłem z domu. Wow. - odchrząknął, oparł plecy o lodowatą ścianę i wzdrygnął się, ale też potrzebował dłuższej chwili, aby zorientować się w sytuacji. Jedno jest pewne - różdżkę zostawił w domu i to było dużym powodem aby poziom stresu w jego krwi podskoczył do niebotycznych rozmiarów. Krew odpłynęła z jego twarzy; musi się po nią wrócić i to jak najszybciej.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
To było przerażające. Chłopak był podatny na wszystko, wykazał się jakąś chwilową siłą woli i próbował dotrzeć do przychodni, ale niewiele to pomogło. Gdyby próbował się teleportować, z całą pewnością rozszczepiłby się, więc pozostawało cieszyć się, że nie doszło do tego. Być może sam Finn był tego świadom? Tak czy owak, najważniejszym problemem była opaska, której musiał się pozbyć, a którą najwyraźniej Puchon także próbował wcześniej zdjąć na własną rękę. Na całe szczęście zaklęcie zadziałało, a gdy tylko szarpnął za plastik, ten odpuścił. Czekał, aż chłopak się obudzi, zastanawiając się, czy wodę z kubka powinien wylać mu na twarz, pokropić go nią, czy nie ruszać jednak. Na całe szczęście Finn zaczął się budzić, łapiąc się wszystkiego, co tylko ma pod ręką. Czekał, aż ten się zupełnie wybudzi, aby mieć pewność, że przestanie majaczyć. Uśmiechnął się nieznacznie, kiedy w końcu chłopak rozpoznał go. - Witam wśród żywych Auroro - rzucił ciepło, choć można było wyczuć złośliwość spowodowaną zdenerwowaniem. - Mieszkam w Hogsmeade, więc nie jest nic dziwnego w tym, że tu jestem, a z tego co widzę, nawet dobrze się stało - odpowiedział, podsuwając mu ponownie krzesło i podając kubek z wodą. Nie podobało mu się to, co widział, ale nie chciał jeszcze naskakiwać na chłopaka. Nie zamierzał jednakże odpuszczać. - Napij się wody, bo wyglądasz źle. Kiedy ubrałeś opaskę i dlaczego? - spytał, a jego głos był już czystą troską. Chciał wiedzieć, co się dzieje, bo nie podobało mu się wszystko, co widział i słyszał o Puchonie. Już wcześniej O'Connor okreslił go mianem ciekawego, ale on sam uznał go za zagubionego, jednak nie poznał jeszcze powodu. Na błoniach, przed burzą, gdy usłyszał lelka, kiedy właściwie Fruzja uparła się na niego, chłopaka zdawał się być mimo wszystko nieco wystraszony. Tak przynajmniej odbierał tak jego dopytywanie się o przepowiedź śmierci. Teraz za to spotkał go, w pewnym sensie lunatykującego. Chyba nie chciał się w ten sposób zabić? Nie, na pewno nie, ostatecznie szukał pomocy.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Dotarła do niego myśl, że w Hogsmeade mieszka spora część kadry nauczycielskiej z prostego powodu - mają blisko do pracy, a i sama wioska jest naprawdę urokliwa i przyciąga do siebie rzesze czarodziejów. Nie powinien się zatem dziwić, że spotkał tu kogoś z Hogwartu, choć trzeba przyznać, że cały czas myślał, że nauczyciele siedzą na tyłku w zamku nawet w weekend. Usiadł posłusznie na krześle, bo potrzebował oparcia, wymamrotał podziękowanie i wypił duszkiem wyczarowaną wodę. Co za ulga za zaschniętego gardła, dla osłabionego i odwodnionego ciała... mógłby wypić z pół beczki, ale cały czas tkwiła w nim myśl, że nie wziął ze sobą różdżki i to było po prostu straszne. Wzdrygnął się jakby po jego ciele przeszedł lodowaty dreszcz. Podniósł zmęczone powieki na nauczyciela i znów trafiło go wrażenie, że to człowiek o wyrazie twarzy zachęcającym do ufności. Nie wiedział czemu ale skojarzyło mu się to też z profesor Whitehorn z tym, że u niej dużo zapewne dodawała uroda. Walsh miał coś ciepłego w oczach i ciężko było to zlekceważyć a tym bardziej tego nie czuć. Nie chciał słyszeć nut troski w głosie, ale musiał przyznać, że pytanie zadał w taki sposób, który sprawiał, że nie miał ochoty się stąd zmywać. Musiał odpocząć i nabrać sił, aby później skoncentrować się i wezwać Sprytka, bo wątpił, aby bezproblemowo trafił z powrotem do swojego małego domku jakieś osiem przecznic stąd. - Ubrałem wczoraj o jakiejś jedenastej wieczór i po to, by cóż... zasnąć. - odstawił kubek na poręcz krzesła i rozmasował zaczerwieniony nadgarstek. Pusto było mu bez różdżki, jego palce drżały z tęsknoty za jej ciepłem. - Ale chyba... popełniłem jeden błąd i przez to nie mogłem się wybudzić i to musiało wpłynąć na jej działanie. - westchnął, gdy przyznał się na głos do błędu. Potarł powieki, przeciągnął dłoń po całej twarzy jakby próbując zetrzeć z niej zmęczenie, co oczywiście ani trochę się nie udało. - ... także sam jestem sobie winien. Uhm. Dziękuję profesorze za pomoc. - bąknął, ale mimo wszystko był dobrze wychowany i gdy dziękował to spoglądał mu prosto w oczy. - Nie sądziłem, że prześpię osiemnaście godzin. Dobrze, że skrzat mnie jednak obudził. - oparł łokcie o kolana, a głowę o dłonie i oddychał powoli, aby uzupełnić zapas tlenu i jakoś się ocucić, ocknąć, by móc zrobić cokolwiek innego aniżeli siedzieć na krześle i walczyć ze słabością swojego ciała. Powinien je wzmocnić a nie notorycznie osłabiać. Z drugiej strony czuł się trochę głupio przed Walshem.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Mieszkanie w zamku było przydatne jedynie ze względu na dyżur. Niestety więcej z tym było minusów, niż plusów. Po swoim spektakularnym nakryciu pary prawie-kochanków, naprawdę nie miał ochoty dłużej spędzać w zamku nocy bez dyżuru. Czasem lubił powłóczyć się po okolicy, a to mogło skutkować trafianiem na schadzki dzieciaków, którym musiałby w momencie przeszkodzić. Dlaczego miał psuć sobie i im krwi? Do tego dochodziła kwestia babci, którą po wakacjach zamierzał przeprowadzić do siebie. Jeśli tylko zdąży wyremontować salon oraz jej sypialnię. Póki co skupiał się na obserwowaniu chłopaka i jego reakcji. Widząc, w jakim tempie znika woda z kubka, zacisnąl na moment szczęki. Był odwodniony. Stuknął różdżką w kubek i ponownie napełnił sie wodą. - Pij jeszcze, ale teraz powoli, małymi łykami, żebyś nie zwymiotował od razu - polecił, kucając obok niego, bo pochylanie się zwyczajnie zaczynało być uciążliwe dla jego pleców. Mając blisko dwa metry, naprawdę nie chciało się stać pochylonym w dół, gdy ktoś siedział na krześle i sam się dodatkowo pochylał. Dochodził jeszcze do tego wzgląd na prywatność rozmowy, jaką zamierzał mimo wszystko przeprowadzić, bowiem stan Garda pozostawiał wiele do życzenia. - Jaki bląd? Pytam, żeby wiedzieć, czy odstawiać cię do Munga, czy nie jest to konieczne. Nie lubię szpitali i podejrzewam, że większość osób, jeśli może to również tam nie chodzi - spytał od razu o to, co mu się nie spodobało w jego wypowiedzi. Odetchnął lekko, upewniwszy się, że gard najwyraźniej naprawdę wybudza się z tego przeszło dwunastogodzinnego snu. To dobrze, choć podejrzewał, że i tak będzie ospały przez wycieńczenie organizmu. Teraz już widział, że Puchon jest odwodniony, a pijąc równie łapczywie, co przed chwilą, może doprowadzić do wymiotów, a to jedynie pogorszy jego stan. Skrzat? Jeśli go miał to dobrze, będzie mógł ktoś przygotować mu coś na wzmocnienie. Przemycić w formie pitnej jedzenie i to coś lekkiego, aby żołądek się przestawił, że znów otrzymuje coś do siebie. Troski w spojrzeniu nie potrafił się pozbyć, bo było to coś, co zwyczajnie w nim tkwiło i czyniło Puchonem, z czego był dumny. Dodatkowo, jeśliby tylko stłumił ją jakoś, z pewnością zacząłby się denerwować, a to było ostatnie, czego teraz potrzebowali. - Jestem po to, żeby wam pomagać, nie tylko w nauce - odparł lekko na podziękowania, wzruszając ramieniem. Na nieszczęście młodzieży, każda osoba, której pomógł, zostawała wpisana na listę "do obserwacji", aby być gotowym znowu pomóc, gdy zajdzie taka potrzeba. Tak jak w przypadku Finna, gdy poprosił Chrisa, aby informował go, gdyby ponownie widział Garda w dziwnym nastroju. - Są lepsze sposoby, żeby spokojnie zasnąć niż opaska - zauważył jeszcze, spoglądając na kawałek plastiku, który wciąż trzymał w dłoni, a który teraz położył na podłokietniku krzesła. Dlaczego potrzebował pomocy w zaśnięciu?
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Miał ochotę wypić wszystko duszkiem a najlepiej pół beczki chłodnej wody jednak uwaga nauczyciela powstrzymała go przed tą czynnością. Nie znał się aż tak na zdrowiu (a powinien jako osoba która spędziła rok życia w szpitalu), ale miało to sens. Zwilżał usta średnimi łykami, aby na bieżąco zwilżyć usta i gardło. Niezbyt podobało mu się to kucanie, czuł się jak niepełnosprawny dzieciak. Obiecał sobie, że wszystko dopije i od razu wstanie aby się gdzieś przetransportować. Zauważył też swoje gołe stopy, a więc nic dziwnego, że mu się marzło. Nie był jednak typem osoby narzekającej na drobne niedogodności. Sam fakt, że musiał przyjąć pomoc nie był zbyt wygodny. - Mung nie będzie konieczny. Już mi lepiej. - ziarno prawdy w tym było, nie miał już zawrotów głowy. Z drugiej strony jakakolwiek obecność w Mungu skończy się zapewne tym, że jego ojciec się o tym dowie, a ten dał wszak Finnowi ostatnią szansę - jeśli wydarzyłoby się coś złego bądź niepokojącego to wraca na kilka lat do Szwecji i nie ma zmiłuj. Chciał zostać w Wielkiej Brytanii, żyć tutaj. Kochał swoją ojczyznę, tęsknił do niej jednak powrót tam będzie się wiązać z pewnym uwięzieniem w ich małym domku do czasu aż Finn "nie wróci do równowagi", po zerwaniu ze Skylerem potrzebował dwóch miesięcy izolacji w ojczyźnie pod okiem rodziców, dwóch skrzatów i Diny. Zerknął na Josha. Nawet gdyby mu o tym powiedział to ten by mógł tego nie zrozumieć a nawet jeśli to istniało ryzyko, że gdyby poznał problemy Finna to mógłby poprzeć jego ojca. - Wypiłem na pusty żołądek eliksir słodkiego snu o dwie godziny za późno. - nie było to do końca prawdą, ale miał nadzieję, że brzmi wiarygodnie. Jeszcze nie ogarnął, że i tak użycie dwóch usypiaczy było niebezpieczne, ale skoro to gwarancja, że nie będzie lunatykować…? Mógł po prostu zawołać Maxa, ale jakoś tak… nie chciał brzmieć jak dzieciak, który boi się sam zasnąć, więc sięgnął po inne rozwiązanie, które skończyło się kłopotami. Upił kolejne kilka łyków, coś za szybko, bowiem w odpowiedzi żołądek związał się w supeł i aż wykrzywił usta w grymasie. Musi coś zjeść. Musi wrócić do domu, bo nie ma przy sobie absolutnie nic, nawet jednego sykla. - Jakie zna pan sposoby na sporadyczną bezsenność? - chętnie wszystkie je pozna. Poza tym to też nie było prawdą - nie miał już problemu z zaśnięciem, on się w ten sposób zabezpieczał, aby w nocy nie wstać i nie robić głupot zwłaszcza, że palce go świerzbiły do wybicia wszystkich szyb w domku i nie umiał wyjaśnić czemu nęka go ta potrzeba. W pamięci miał jak w akcie rozpaczy rozwalił ścianę i podłogę wieloma zaklęciami, ale też skrzywdził Sprytka. Wystraszył się tego, a więc gdy czuł, że noc może być trudniejsza to sięgał po gwarancję zaśnięcia… ale zrozumiał teraz, że chyba lepiej wysłać Sprytka po Maxa i jakoś to… przetrwać. - Opaski używać nie będę, już i tak się nie nadaje. - rozmasował skroń i dokończył wypijanie wody, a następnie powoli i ostrożnie wstał, bowiem naprawdę pozycja Josha sprawiała, że czuł się jak dziecko. Odczekał kilka sekund z zamkniętymi powiekami, aby sprawdzić czy zawroty nie wrócą. One nie, ale za to jego żołądek zaburczał bardzo głośno. Zakrył go ręką jakby chciał tym samym uciszyć ten żenujący dźwięk.