Szeroka ulica biegnąca przez całą długość czarodziejskiej wioski, oświetlana po zmroku przez stojące na poboczach latarnie. Z okazji różnych świąt często ustawiane są tu stragany jarmarczne, ozdoby lub rzeźby, często odbywają się tu również konkursy lub loterie.
Ale o co chodzi! Dark Lady chciała odsunąć się od miejsca zbrodni, w dodatku nieswojej, aby po pierwsze uciec od paskudnego zapachu, a po drugie nie chciała jeszcze bardziej ubrudzić dynią swojej kreacji. Nie zauważyła nawet, że ktokolwiek płonie. Może nie chciała zauważyć? Już wyciągnęła papierosy, schowane w jakieś tam kieszonce w wielkiej sukni. Obserwowała całe zajście, szukając jeszcze różdżki. Czymś musiała odpalić tego papierosa. Nie zauważyła, kiedy Dementor się pojawił przed nią i jeszcze oberwała zaklęciem! Chyba nie był za specjalnie pilnym uczniem, bo tylko jedna noga pląsała się do tańca jak szalona, a cały czar minął po kilkudziesięciu sekundach. - Ty, nieszczęsny potworze! - krzyknęła - Szukaj frajera, który cię podpalił, ale atakujesz bezbronne osoby na śmierdzące gacie Merlina! Co to za paskudne wychowanie! - wydzierała się i mocno gestykulowała, trzymając oczywiście w jednej dłoni papierosa między palcami, a w drugiej zaś różdżkę. Uznała, że nie chce być niemiła dla tego pana, zwłaszcza, że wszyscy mieli się tu bawić. Rzuciła zaklęcie suszące na postać Dementora, a widząc duże szkody w szacie dodała jeszcze Reparo Ardens. - Idź się mścić na kimś innym, troglodyto - warknęła, zrzucając ze swojej sukni kawałki dyni. Jeszcze jeden taki numer, a zacznie się prawdziwy pojedynek. Ciekawe, co powiedzieliby na to w Azkabanie.
Callisto Marquett
Dodatkowo : opiekun Slytherinu, legilimencja, oklumencja
Przechadzała się główną ulicą, myśląc o tym, co strasznego może ją spotkać tego wieczoru. Cóż, zasadniczo może właśnie to była najgorsza rzecz, skwitowała, poprawiając przyczepione do prostej sukienki dwie czarne dynie. Te niecodzienne przypinki odznaczały się mocno na białej kreacji. Kto wymyślił coś aż tak głupiego? Nie mówiąc już o losowaniu partnerów. Och, nie liczyła tego wieczoru na dobre towarzystwo... A jednak musiała przyznać nawet sama przed sobą, że była dziś po prostu wyjątkowo marudna. Dzieci szturchały ją lekko, biegnąc do kolejnych drzwi. Zdawały się nabierać jeszcze większego rozpędu, gdy posyłała im nienawistne spojrzenia. Sama się na to pisała, ruszając się dzisiaj z zamku. W końcu nikt nie kazał jej brać w tym udziału. Sęk w tym, że to była jedyna noc w roku, kiedy mogła być kimś zupełnie innym, nie będąc jednocześnie ocenianą przez otaczających ją ludzi. Teraz była tylko... Królową. Królową tej pory roku, którą kochała najbardziej. A jeśli o to chodziło... Błonia wkrótce pokryje śnieg i wtedy wszystko będzie dokładnie na swoim miejscu. Przynajmniej dla niej. Zanim jednak zdążyła choć trochę porozkoszować się tą myślą, coś pomarańczowego obryzgało z lekko jej nieskazitelnie białą sukienkę i cienką, półprzezroczystą pelerynę. Już po chwili kolejna podejrzana dynia poszybowała w jej kierunku. Umknęła w tłum, nie siląc się nawet na wyciąganie różdżki i obserwując z coraz większej odległości, jak inni muszą męczyć się z wyjątkowo śmierdzącym rozbryzgiem.
Co powiedzieliby w Azkabanie? Że biedny Dementor walczy o swój honor! On sobie nie pozwoli, niezależnie od tego, czy Dark Lady była sprawczynią czy nie. Ale mimo tego zaklęcia ona mu pomogła, cóż za miła dusza. Może jej tym razem nie wyssie? - Wybacz, poczwarna kobieto – zwrócił się do niej, nie chcąc jej oczywiście obrazić, a jedynie pochwalić jakże urokliwy kostium. Gdyby nie był istotą aseksualną, zapewne by się z nią umówił. Cały urok chyba w jej oczach, a raczej ich braku, co w jakimś stopniu łączyło ją z zakapturzoną postacią. Przynajmniej miała dostojniejszy otwór gębowy, bo ten jego był zdolny jedynie do pochłaniania szczęścia. I smacznych dusz. Nie był pewien, czy usunąć się już czy też porozmawiać z Dark Lady, gdy wtem nadleciała kolejna dynia. - Reducto – odparł, rozwalając ją na kawałki, a największy z nich uderzył Morganę w bark. – Przepraszam – krzyknął do kobiety w kapturze, by wybaczyła mu ten haniebny czyn, aczkolwiek nie panował nad tym, co robił wariat rzucający dyniami.
UWAGA! Mamy dyniowy atak - nie ignorujcie go. (kostka nr 6)
Bawił ją wzrok ludzi umykających w boczne uliczki, gdy tylko pojawiła się w Hogsmeade. Zupełnie jakby była prawdziwym wilkołakiem... Szczerzyła radośnie swoje kły, zerkając na ich kuriozalne reakcje. Dzisiaj nikt nie był tym, za kogo się podawał, prawda? Chociaż nie chciała tego przyznać nawet przed sobą, czuła lekki strach na tę myśl. Dość już miała zakapturzonych postaci, które naruszały jej prywatną przestrzeń. A jednak tego wieczoru niewiele mogła z tym zrobić. No... Może poza założeniem stroju, który wzbudzał strach absolutnie zawsze. Zastanawiała się, kto będzie jednak musiał odważyć się oswoić dzisiaj tę bestię. Pogładziła łapą zawieszoną na szyi pojedynczą czaszkę. Z lekkim zaciekawieniem zerknęła na toczącą się na ulicy bitwę na dynie. Ktoś na serio powinien zrobić z tym porządek. Jej wciąż jeszcze nakręcony po niedawnej animagicznej przemianie nos wyczuwał wszystko nieco silniej, niż by chciała. Smród tych dyni był doprawdy nie do zniesienia. Nie zastanawiając się długo i mając nadzieję, że jej partnerka - och, chciałabyś! - albo partner mimo wszystko odnajdzie ją tej nocy, czmychnęła do jednego ze sklepów.
Świetnie! Bądź tu pokojowo nastawiony. Bądź dobry. Bądź opanowany. Jak? Dobre pytanie. I ona chciałaby poznać na nie odpowiedź. Chwilowo jednak postarała się zachować rozum i swego rodzaju rozsądek. Nie warto się irytować, w końcu nikt tutaj nie planował żadnej masakry. Trzeba zwyczajnie uspokoić się i pewne rzeczy zostawić w spokoju. - Nic się nie stało - odpowiedziała tylko i przesunęła się jeszcze kawałek dalej. Nie miała ochoty się jeszcze nigdzie wybierać w samotności. Dzielnie przejdzie przez dyniowy atak i doczeka się jakiejś zapłaty. Karma ponoć funkcjonuję, więc może kiedyś to poświęcenie się jej zwrócić? Szkoda tylko tych wszystkich dyni. Można było zrobić z nich ciasto albo jakąś zupę. Zdecydowanie w kuchni przydałyby się bardziej niż roztrzaskane na innych ludziach i ziemi. Brakuję tylko tego, by polała się prawdziwa krew. Wtedy będzie cały komplet.
Spokojnym krokiem wszedł na główną ulicę Hogsmeade. Rozglądał się uważnie dookoła, chcąc zapamiętać jak najwięcej. Okolica była hipnotyzująca, zachwycał go wystrój miasteczka. Musiał przyznać, że się postarali. Przeszło mu przez myśl, że chciałby mieć taki obrazek nad łóżkiem. Cóż, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby sobie taki sprawić zaraz po powrocie, prawda? W pewnym momencie dostrzegł dość nieprzyjemne zajście. Jakieś latające dynie, uderzające w ludzi i najwyraźniej robiące im krzywdę, zakapturzone postaci rzucające w siebie zaklęciami... Wyglądało to niepokojąco. I w żaden sposób nie niosło ze sobą miłej atmosfery dzisiejszego święta. Już chciał ominąć zamieszanie i wejść w jakąś boczną uliczkę, kiedy dostrzegł na stroju jednej z osób taki sam symbol, jaki miał przypięty do płaszcza. Dwie zielone czaszki. W takim wypadku nie mógł tego tak zostawić. Tym bardziej, że dziewczyna właśnie oberwała dużym kawałkiem dyni i, jak ocenił z dość sporej odległości, niemal straciła równowagę. Podbiegł i podtrzymał ją, licząc, że dzięki temu utrzyma pion. Nie przejmował się tym, że na jego płaszcz poleciało trochę pomarańczowej, dyniowej papki. Nawet mu do stroju pasuje. Uśmiechnął się, ale raczej tego nie zauważyła - kostium, jaki wybrał, miał swoje wady, jak chociażby mocno ograniczona mimika. No cóż. Skłonił się, ujął dłoń dziewczyny i już chciał musnąć ją ustami, kiedy dotarło do niego, że raczej nie da rady tego zrobić. Kolejna wada. Roześmiał się i wyprostował. - Kto by pomyślał, że strój może sprawiać tyle problemów. W każdym razie witaj, piękna nieznajoma. Jak cię zwą? - zapytał radośnie.
Zielony pająk komponował się z białą zbroją niezbyt urokliwie, ale Biała Królowa musiała przyznać, że przynajmniej pasował jej do oczu. I w jakimś stopniu przywodził na myśl wiosnę podczas tego okropnego, jesiennego deszczu. Chociaż idąc na ulicę główną Hogsmeade nie spodziewała się, że zastanie ją również grad płonących dyń. W normalnych warunkach sięgnęłaby po miecz, ale w tym momencie wolała się skryć gdzieś między budynkami. Jej para powinna ją odnaleźć z łatwością, jeśli wpadnie na to samo. W innym wypadku sama będzie musiała wysilić swe ślepia zza ciężkiego hełmu i odnaleźć w tłumie zielonego pajączka. Dynie fruwały, a Królowa ulokowała się niedaleko Trzech Mioteł, by w razie czego wbiec do środka. Nie czuła się na siłach, by w odmętach stroju szukać swojej różdżki i pomóc innym z tą sytuacją.
Stała raczej na uboczu, zastanawiając się czy w ogóle brać udział w tym całym poligonie dziwnych stworów. Sama narzuciła na siebie głęboki kaptur, czując się w nim nierozpoznawalna, czyli w zasadzie do dupy. Forma nieprzyznawania się do siebie, to prawie jak forma zarzutu wobec swojej osoby. Nie to ćwiczyła przez lata samokontroli. Splotła ręce na piersi, opierając się plecami o zimny mur za sobą. Wnioskując po dyniach latających wokół, to chyba nie był dobry pomysł, żeby brać udział w tej zabawie. Tym bardziej, ze powoli zapaszek tych dyń docierał do jej nozdrzy. Zmarszczyła brwi, czego i tak nie było widać pod osłoną materiału i zaraz potem wyciągnęła różdżkę, najpierw próbując się pozbyć wrażenia nieprzyjemnej woni zaklęciem odpychającym, a dopiero później jakimś obronnym, jakiego nauczyła się w Klubie Pojedynków. Ale nic z tego. Ostatecznie zostało jej po prostu obrócić się na pięcie i ruszyć w swoją stronę. Pod prąd. Plecami do reszty w zupełnie innym kierunku. Bo tak chciała. Z daleka od tego rozgardiaszu. Perfidnie trącając przy okazji ludzi na boki. Dla odreagowania. Szlag wie czego. Na pewno znalazłaby dobry powód, gdyby ją spytać.
Konkurs! Kostki: 1/1/2
Ostatnio zmieniony przez Suka Antychrysta dnia Pią Paź 31 2014, 21:23, w całości zmieniany 2 razy
Och! Och! Och! Och! To był TEN dzień! TEN dzień, na który czekała przez cały rok! Pogładziła z dumą świecącą dynię, którą przypięła na piersi. Wprawdzie nie bardzo wyróżniała się na tle błyszczącego na pomarańczowo kostiumu, ale ona i tak miała nadzieję, że jej druga połówka na ten wieczór ją odnajdzie. Z zachwytem obserwowała halloweenowe dekoracje i te wszystkie świetne kostiumy otaczających ją czarodziejów. Miała wrażenie, że widziała już dementora, wilkołaka i kilka... cóż, dość identycznych dziewczyn, których kostiumów nie potrafiła rozpoznać. Och, nie licząc kobiety w bieli. Uśmiechnięta od ucha do ucha brnęła przez główną ulicę. Jej kostium płonął w kilku miejscach magicznym ogniem. Była cholernie dumna z tego pomysłu! Uwielbiała te przepiękne, odradzające się z popiołów ptaki. A już szczególnie, kiedy były zaledwie pisklętami, dopiero co wygrzebanymi z szarego prochu. Twarz skryła pod maską wyrzeźbioną w kształt ptasiego dzioba. Być może nie był to najlepszy pomysł, gdyż ledwie dostrzegła lecącą w jej kierunku dynię. Choć być może nie był to najlepszy plan, skryła się pośpiesznie za plecami dementora. Czy to nie był najlepszy moment, by uciec po prostu do któregoś ze sklepów i udawać, że to nigdy się nie stało?
Nasz kochany Duszek zawitał w swoim soczyście zielonym przebraniu na Ulicę Główną już niedługo po zmroku. Miał na sobie bardzo długą malachitową szatę, ciągnącą się za nim po ziemi. A dzięki pomocy specjalnych zakleć jego kręcone loki i cera również przybrały odcienie szmaragdu. Dodatkowo we włosy wplecione miał tysiące kwiatów, a nad głową latało mu małe stadko róznokolorowych motylków. Och, no i nie zapominajmy o cudownej liściastej masce! Strój co prawda nie adekwatny do pory roku, lecz Duszek pamiętał tę postać z opowieści swojej babci. Poza tym podobno w świecie mugoli znana była z jakiegoś... animowanego filmu... czymkolwiek to jest. Niestety Duszkowi w ostatniej chwili przypomniało się, że musi przypiąć do kostiumu jeszcze broszkę w kształcie czarnego nietoperza, która nie specjalnie pasowała do finalnej wersji stroju. Ostatecznie spoczęła ona nad sercem Duszka. W pewnym momencie Duszek zdał sobię sprawię, że w Hogsmeade rozpetała się mała, dyniowa wojna. Nad głowami mieszakńców co chwila przelatywało co najmniej tuzin dyń. W powietrzę uniósł się nieprzyjemny zapach rozkładajacych się dyń. Biedne stworzenia, co one kiedy komu zrobiły! Nasz Duszek zdecydował się obserwować całe zajście z oddali. Jednak nie był w stanie znaleść sobie żadnej dobrej kryjówki. Miał tylko nadzieję, że żadna dynia go nie zbombarduje.
Większa część zamieszania z dyniami praktycznie go ominęła... czemu? Bo był zajęty szalenie zajmującą czynnością, jaką było stanie przed wystawą jednego ze sklepów i podziwianie swojego przebrania w odbiciu szyby. Trzeba było przyznać, że w swój kostium włożył nadzwyczajnie dużo wysiłku, a powód takiego, a nie innego był dość prosty. Z racji swojej czystości krwi dostęp do legend i historyjek ze świata Mugoli miał baaardzo średni, ale przy znajomych, którzy nie mają tej trudności któż by nie słyszał o Doktorach od Zarazy i ich słynnych i szalenie skutecznych terapiach? Drobnym problemem były tylko kły wampira, bo pomimo usilnych prób przezwyciężenia tej drobnej niedogodności, nijak nie pasowało mu to do jego przebrania. Cóż... mówi się trudno. Najwyżej jak znajdzie swoją partnerkę, to zdejmie te długaśne zęby, poza tym taki element stroju nie był taki zły. Zawszę mógł trafić gorzej. Jeszcze ten kanarek, który właściwie był jego sową, ale na potrzeby przebrania poprosił znajomego, żeby zmienił go w żółtego ptaszka. Na szczęście nie będzie miał jak uciec, by był przykuty malutkim łańcuszkiem za nóżkę. Jego uwagę zdołały dopiero przykuć resztki roztrzaskanej dyni... właściwie to sam miąższ, który zapaskudził mu maskę. Po tym rozejrzał się nieco, za sprawdzą tego całego zamieszania. Na szczęście zdążył przećwiczyć obracanie głową, dzięki czemu robił to w odpowiednio makabrycznym tempie. -Kto... Pauza dla lepszego efekty. ...kto rzuca dyniami? Rzekł wreszcie lekko zachrypniętym głosem, nie robiąc sobie nic z tego, że ptaszyna na jego ramieniu dostaje białej gorączki, bo tej jej się oberwało.
Podejście to podstawa. Pomyśleć, że strój może uniemożliwiać przywitanie się. Mimo wszystko liczą się chęci! Dobrze, że chociaż zna jakieś zasady kultury, co samo w sobie jest wielkim plusem. Niczym rycerz pobiegł radować damę. Którą siłą rzeczy jest w pewnym sensie, bo w końcu wcieliła się w osóbkę żyjącą w średniowieczu. Co za zbieg okoliczności. - Nie powiem Ci. Dzisiejszej nocy jestem Morgana. A jak ja mam Cię nazywać? - chciała jeszcze dodać zwrot "piękny nieznajomy", ale z niechęci do kłamstw nie mogła. W końcu nie ma zielonego pojęcia, czy rzeczywiście jest piękny, bo nic nie widzi (i to nie tylko wina jej kaptura!). Drogą dedukcji doszła do tego, że lepiej nie używać tych słów, by sobie jeszcze nie pomyślał niczego złego o niej. - Na co masz ochotę? - zapytała grzecznie. Niektóre rzeczy wolno do niej docierają, ale zdarza się jej przebłysk geniuszu. Tak jak ten. W końcu nie wie z kim ma przyjemność rozmawiać, więc i on nie może mieć pojęcia, że dziwnie jej poznawać ludzi. Z dwojga złego takie akcje jej służą. Przynajmniej zaczyna się uczyć, jak to jest zwyczajnie zaczepiać ludzi. I jak skutecznie unikać dyń i ich odłamów. Tak, to bardzo przydatna umiejętność w tamtej chwili. Jedna w zupełności wystarczy, a ona uczy się na błędach.
Jak na prawdziwego psa Antychrysta przystało, nie była zadowolona z niczego, co miało tu miejsce. Byłaby, gdyby to była jej sprawka, a tymczasem trawiona była przez ten sam problem, który posiadał duszek Wiosny. Chociaż oddaliła się możliwie w jak największym dystansie od zbiegowiska, nie mogła uciec od latających dyń. Ostatecznie te były wszędzie. Ciężko było je zlokalizować. Klnąc pod nosem trąciła mocno barkiem Duszka Wiosny, prawie zwalając go z nóg. — No gdzie?! Miała okrzyknąć jeszcze więcej, ale słowa ugrzęzły jej w gardle, jakaś kolejna dynia rozbryzła się im przed nosem, lądując z całym tym swoim smrodem w jej ustach. Zacisnęła wargi wściekła. Nie... zmiana planów. Jak na prawdziwą sukę (już nie psa) przystało, jebnęła zaklęciem w pierwszą lepszą osobę. — Depulso! — zaklęcie odpychające zalawirowało między osobami trafiając Doktora od Plag. Chciała go użyć jako tarczy przed kolejną wybuchającą dynią. Cóż poradzić na to, że w tym celu z premedytacją planowała wzbić go w powietrze?
Doktor. Wylosujmy może kostki. Jeśli ja wylosuję liczbę oczek większą od Ciebie, zaklęcie mi się udaje, jeśli nie, bronisz, się. Odpowiada Ci taki układ?
Dziewczyna pojawiła się w wyznaczonym miejscu, czując się jak prawdziwa syrena. Oprócz typowego przebrania, ozdób wplecionych we włosy, długiej i niebieskiej sukni miała na sobie coś jeszcze - zieloną pajęczynę. W sumie całkiem nieźle wtapiała się w te morskie odcienie, nie żeby było na co narzekać. Mogła zawsze trafić gorzej - na przykład fiolet całkowicie gryzłby się z jej ubiorem. No i w końcu zieleń to jej ulubiony kolor. Kiedy zjawiła się na głównej ulicy, jej uwagę zwrócił ostrzał dyń, od którego postanowiła trzymać się z daleka. Znając życie były pełne jakiś zaklęć transmutacyjnych, czy czegoś podobnego. Zastanawiała się przez chwilę czy aby nie użyć jakiegoś zaklęcia i odruchowo sięgnęła po różdżkę. Póki co nie ma sensu jej używać. W oddali widziała ludzi najwyraźniej obwiniający się o to zamieszanie, do czego również nie miała zamiaru się pchać. Stanęła sobie z boku, czekając na potencjalną parę i przyglądając się wszystkiemu dookoła. Tymczasem dynie latały wszędzie ponad jej głową.
No tak, bądź tu miły i uczynny, szukając żartownisia, który postanowił zacząć rzucać sobie dyniami, a tu jakaś Suka Antychrysta zaczyna rzucać zaklęciami w bogu ducha winnego Doktora! Cóż poradzić. Zaklęcie było pierwsza klasa, dlatego Doktorek szybko uniósł się w powietrze... razem z kanarkiem, który ucieszony chwilą wolności latał gdzieś obok jego głowy. -Ty! Chodź tutaj! Rzucił wskazując palcem swojego pupila, niestety ten ani myślał podporządkować się i latał sobie w najlepsze. Zobaczysz, jeszcze przerobię cię na żarcie dla kotów! pogroził jeszcze biednemu kanarkowi, po czym zwrócił się do osoby, która rzuciła na niego zaklęcie. No tak, kolejny żartowniś. Już on jej pokaże! -Depulso. Wyjął szybko różdżkę i wycelował nią w... nie. Nie w Sukę, tylko w przypadkową dynię, która właśnie leciała w powietrzu. Taki był plan! Miał złapać dynię i cisnąć nią w zakapturzoną dziewczynę. Niech cierpi!
Noc Duchów było jednym z ulubionych świąt Jacka Skellingtona, nie ma jednak czemu się dziwić, skoro halloween dosłownie płynęło w żyłach każdego mieszkańca Town of Halloween. Jack, król dyń, długo czyścił swój odświętny kubraczek, by ostatecznie wylec na usiane upiornymi ozdobami i jeszcze upiorniejszymi przebierańcami ulice i dołączyć do zabawy. Z początku szukał jakiejś znajomej twarzy, jednak wszyscy świetnie się ucharakteryzowali, więc nie pozostało mu nic innego, jak przypiąć swoją przypinkę z czarnym kotem w widocznym miejscu i liczyć na to, że jego towarzystwo na dzisiejszą noc, naznaczone tym samym symbolem, zjawi się całkiem szybko i będzie w rozrywkowym nastroju. Za rozrywkowy nastrój natomiast Jack Skellington nie uważał rozbijających się cuchnących dyń, dlatego też zszedł z linii strzału na ulicy głównej i dalej rozglądał się w poszukiwaniu charakterystycznej przypinki.
Obserwowała chwilę dziwne ptaszysko latające wokół jej ofiary i zmarszczyła brwi. W całym tym rozgardiaszu przez moment wydawało jej się, że to jakiś szczątek dyni, który może się nieprzyjemnie odbić smrodem na wszystkich w promieniu kilku metrów od niego. Dlatego właśnie wycelowała w latającą przepiórkę (bo w tej wizji dobrze posłużyłaby za wykwintny obiad) różdżką, układając już w głowie akcent Reducto. Szczęśliwym trafem rozproszyła ją dynia. Pytanie szczęśliwym dla kogo? Na pewno uniknęliśmy nadziewania kanarka na ruszt. Ale sukę szlag trafił kiedy rypnęła w nią dynia. Łupnęła ją od boku w potylicę, aż dogięło ją do ziemi. Syknęła przeciągle. A więc wojna! No, tak przynajmniej głosił ten niewerbalny komunikat jaki Doktorek przesłał jej swoim postępowaniem. Suka, zamiast ujadać, nadstawiła uszu, szykując się do jakiejś sensownej kontry. Pierwsza na którą wpadła to być może taktyka, której mógłby się nie spodziewać w momencie zabawy zaklęciami odrzucającymi. Zamiast nim zadziałać, przyciągnęła go krótką formułą: — Accio! Celując w niego różdżką. Już chwilę później zderzył się z nią, owszem, boleśnie. Owszem, w sposób, przez który ledwie utrzymała się w pionie i tak… miało to tyle samo konsekwencji dla niej, jak dla niego, ale przynajmniej teraz, na równi, byli przeklęci ohydnym zapachem wybuchającej dynii. Szarpnęła Doktorka za… cokolwiek właściwie znajdowało się w jego kostiumie w części pokrywającej jego tors i syknęła: — No cześć. Co niejako w kontekście sytuacji i intonowanego głosu miało być synonimem dla: „Ze mną chcesz pogrywać?!”
Dziewczyna starannie przygotowywała swoje przebranie na Halloween i jedno mogła przyznać, efekt, który udało jej się osiągnąć był powalający. Choć z pozoru jej strój nie był skomplikowany, wymagał dopracowania wielu szczegółów, takich jak na przykład niewielkie różki wystające z jej włosów czy przebarwienia pojawiające się na jej skórze. Przeistoczenie się w sukkuba, nałożnicę nawiedzającą mężczyzn w ich snach, wymagało całkowitej przemiany. No i była to jedyna okazja, aby mogła bezwstydnie paradować w skąpym stroju. Jako element rozpoznawczy otrzymała kły wampira. Może nie komponowały się idealnie z wybraną przez nią postacią, aczkolwiek nie wyróżniały się tak bardzo, aby zaczęła narzekać na ten pomysł. Kiedy przybyła na miejsce, na szczęście ominęła ją spora część walki na dynie. Co prawda, wciąż miotane były przez opanowanych szałem tej zabawy, jednak Zabójcza Kusicielka starannie unikała bezpośredniego kontaktu z dyniami. Rozejrzała się po uczestnikach i była prawdziwie skołowana. Jej uwagę przykuł Doktor od Plagi, który lewitował w powietrzu i krzyczał coś do swojego latającego pupila. Ta sytuacja wydała jej się komiczna, tym bardziej, kiedy dostrzegła u niego wampirze zęby. Powstrzymując złośliwy śmiech, podeszła bliżej, obserwując jak akcja coraz bardziej się rozwija. Najwyraźniej on i Suka już zdążyli dię pogryźć. Kusicielka postanowiła wkroczyć do akcji. Złapała za ramię Doktorka i popchnęła go do tyłu. Natomiast do dziewczyny zwróciła się przesłodzonym głosem. - Potrzebujesz pomocy, żeby ochłonąć? - zapytała, wyjmując różdżkę.
/mam nadzieję, że nie przeszkadza Wam, że tak chamsko się podczepiłam ;) Konkurs! Kostki 3+1+2=6
Halloween... Święto, które w domu rzadko świętowała, ale były takie dni. Przebierała się wtedy za XIX wieczne wampirki, czy czarownicę. Zawsze ją to święto rozbawiało.... Cukierek, albo psikus, cukierek, albo psikus... W tym roku zamierzała zabawić się w inny sposób niż codziennie. Szczerze to nawet nie pamiętała skąd ma ten kostium, ale ważne, że jest. W lustrze patrząc na siebie, przed całym świętem sama się siebie bała. Podobał się jej również fakt, że nie musi nic zmieniać z włosami... Dostając instrukcję i do tego załączony ważny element, a dokładniej brązowy kociołek zastanawiała się kto będzie jej parą. Na Bal, z okazji rocznicy założycieli Hogwartu była zapisana, ale nie odważyła się pojawić. Zresztą to i tak zapomniała o tym "Wielkim Balu". Dopinając kociołek na piersi sprawdziła jeszcze w lustrze czy wygląda wystarczająco brzydko... i poszła do miejsca spotkania. Gdy zauważyła Hogsmeade serce podeszło jej do gardła z wrażenia, jak i ze strachu. Wyglądało koszmarnie. Ale podobało jej się pod względem jakościowym. Ruszyła we mgłę patrząc w każdą stronę, na każdą postać. Podobały jej się stroje innych ludzi, ale cały czas uważała swój za najlepszy. "Trzypalcy" idzie cały czas we mgle patrząc na innych, aż tu nagle się potyka o... nogę jakiegoś wilkołaka. Przewraca się przeklinając cicho. Co jak co, ale przez te miesiące jej język zmienił się diametralnie. Gdy zobaczyła kogoś przebranego za wilkołaka puknęła go w czoło i krzyknęła: - Zostaw mnie ty skurwy... - nie dokończyła, gdyż krzyknęła piskliwie. Ten ktoś ugryzł ją w rękę! Spanikowana, odepchnęła się od niego, szybko wstała i kopnęła w głowę. Następnie odwróciła się i uciekła nie patrząc za siebie. Bała się czy coś może jej wyjść na tej ręce ... Praktycznie nie wiedziała jak tu ma znaleźć drugą osobę, jeśli prawie nie widzi swoich stóp.
No i masz. Chcąc, nie chcąc musiał wylądować na Suce. Choć i tak najgorzej miała biedna ptaszyna, która ciągle była do niego przyczepiona i aktualnie została pociągnięta za nim. Los ogólnie rzecz biorąc nieciekawy. Suka Antychrysta zapewne zdołała złapać płaszczo-mundoru-coś... ewentualnie za szal, który sam nie wiedział po co wziął. Wiedział za to, że w takiej pozie może łatwo wydłubać jej oko swoim "dziobem", dlatego odchylił nieco maskę do góry, by była nieszkodliwa, ukazując w pełni swoją... twarzoczaszkę, bo nic innego tam nie mogła dostrzec. -Masz w sobie coś z faceta... Stwierdził krótko, gdy Suka zdarzyła już się przywitać, po czym dodał już nieco mniej poważnym tonem: ...ale jeśli chcesz mnie pocałować, to lepiej obejmij mnie w pasie, a nie łap za fraki. I już miał zamiar pokazać jej jak powinno to się robić. Już wyciągał rękę, żeby objąć ją w pasie... kiedy ktoś wparował między nich. Ku jego radości, była to jego partnerka(!), więc mógł już zdjąć z kłów te przeklęte sztuczne zęby... kły teoretycznie też były sztuczne, ale... co za dużo, to nie zdrowo. Poza tym do konceptu mu nie pasowały! -Dziewczyny, nie muście się o mnie bić, bo... Tu miała odbyć się scenka w której odrywa sobie rękę i pokazuje, że jednak mogą się podzielić i bójka jest niepotrzebna, ale... pociągnął raz za swoją kończynę, drugi raz, trzeci. ...a więc jednak to tak nie działa... Westchnął, żeby poprawić swoją maskę i znów zwrócić się do Suki i Kusicielki. Dobrze, cofam to co powiedziałem. Możecie się bić... Tu rozejrzał się, by sprawdzić, czy nikt niepowołany nie usłyszy jego szeptu, po czym dodał... szeptem oczywiście: Jest o co. Tu jego kanarek znów dał popis, bo wzleciał nad jego ramię, żeby znów wyśpiewywać swoje melodyjki. Tym razem nachalniej. Zupełnie, jakby chciał powiedzieć: "Lepiej zostawcie tego frajera i idźcie na piwo kremowe." -A ty znowu swoje? Doktorek westchnął zrezygnowały, po czym przyciągnął pupila za łańcuszek i wpakował do kieszeni na piersi. Tam nikomu nie będzie bruździł. Chyba tej sowie za bardzo spodobały się nowe piórka!
W zeszłym roku Wrzeszcząca chata, a w tym jedna z ulic w Hogsmaede. Nie można powiedzieć, całkiem ciekawe miejsca wybierano na te zabawy. Cóż, dyrektor Hampson ewidentnie miał gust, nie ma co. W końcu i on pojawił się w wyznaczonym przez organizatorów miejscu. Długo w zasadzie zastanawiał się, co takiego mógłby na siebie włożyć, aż w końcu zdecydował się na ten jakże dziwny, ale pocieszny (prawda?) strój. W zasadzie, nominalnie wyglądał nieco inaczej, no ale kilka zaklęć zmieniających barwy i wszystko zgrabnie się udało. Przynajmniej taką miał nadzieję. Potem, jeszcze przed przyjściem tutaj kupił kilka ciastek, co by poczęstować swoją przyszłą parę, ale też po to, by nieco upodobnić się do pierwowzoru – dziwnego, słodkiego stworzonka, które miał kiedyś okazje podpatrzeć w jednej z paryskich galerii handlowych. A więc „uzbrojony” w ciastka, a także zieloną pajęczynę, w zasadzie nijak pasującej do całości, pojawił się na głównej ulicy. Chyba wiele go ominęło, bo gdy tylko wyszedł zza rogu, mało nie oberwał dynią. Zatem taka zabawa. No cóż, może potem, bowiem na razie priorytetem było odnalezienie swojej pary. Tak, tak. Pod warunkiem, że potencjalny partner już się pojawił, a z tym mogło być ciężko. Nie zrażając się jednak, z uśmiechem na ustach i nieco denerwującym, bo wędrującym we wszystkie strony wzrokiem ruszył na poszukiwania. Miał szczęście, bo po krótkiej chwili i kilkoma unikami, udało mu się znaleźć Syrenę. Po atrybucie skminił, że to musi być ona. – Czeeeść! – rzucił na powitanie, po czym uściskał dziewczę, jakby znał ją już kilka dobrych lat. No cóż, kto wie, kto wie? – Zdaje się, że jesteś moją parą. – oświadczył z dumą i uśmiechem, po czym wyciągnął w jej stronę ciastka, z pytaniem, czy aby nie chce się poczęstować. Taki był miły!
Dziewczyna rozglądała się dookoła, obserwując szerzący się chaos. Nieco znudzona już spoglądnęła w dal, gdzie ujrzała zmierzającego ku niej Ciasteczkowego Potwora. Uśmiechnęła się na sam widok jego stroju, co zdarzało jej się dość rzadko. Dodatkowo wyglądało na to, że wreszcie znalazła swoją parę, bowiem zielona pajęczyna zdobiła także niebieskie futro. Jaka dobrana kolorystyka. Normalnie by się tak nie zachowywała, ale stwierdziła, że te kilka razy w roku można przestać zaprząać sobie głowę obowiązkami. Kiedy potwór uściskał ją jak dobrą znajomą - zresztą może i tak było? - utwierdziło ją to jedynie w przekonaniu, że niebieskie potwory znacznie różnią się od ponurych osób i zmęczonych uczniów po całym dniu lekcji. Strój był wspaniały i z pewnością ktoś musiał wpaść na genialny pomysł. Może nie był do końca straszny, ale czy Syrena była? Przywitała się po czym z radością wyciągnęła rękę po podane ciastko, mając jedynie nadzieję, że nie eksploduje nagle krzycząc "GIŃCIE". Syrena miała już doczynienia z takim i to nie był najlepszy dzień w jej życiu. - Na to wygląda - rzuciła pogodnie. Z charakteru nie można byłoby jej poznać, ale przecież grunt to dobre przebranie. Kiedy kolejna dynia przeleciała tuż nad jej głową wyciągnęła ostrzegawczo różdżkę, już chcąc rzucać jakieś zaklęcie obronne. Może lepiej nie? W końcu jeśli magią zadziałałaby na magię, mogłoby stać się coś jeszcze gorszego. - Mam taki pomysł. Może zejdźmy z linii obrzutu, zanim zmienimy się w zombie czy coś takiego? - zapytała, zdając sobie sprawę z tego jak irracjonalnie to wszystko brzmiało.
No i spoko. Znaleźli się w końcu i wszystko pięknie, ładnie. Notabene, trzeba stwierdzić, że jego partnerka wydawała się niezwykle sympatyczna. Przynajmniej na razie, no ale to tylko pierwsze wrażenie. A nim nie można się kierować, jak to kiedyś powiedziała mu matka. Tak, tak. Bo równie dobrze dziewczyna mogła okazać się chłopakiem – no co, przecież to tylko kostium, nie? – albo być nawet tą laską, tylko być po drugiej stronie barykady. I mean Domowej. W sumie on jakoś nigdy nie miał z tym problemów, ba (!) nawet nie widział żadnej z tych pieprzonych barykad, no ale grunt, że inni tak. W końcu sięgaj tam, gdzie wzrok nie sięga, prawda? A czy miał wspaniały strój? Cóż, chyba nie jemu to oceniać. Na pewno mógł jednak stwierdzić, że mu się podoba. Fakt, w sumie wyróżniał się przy okazji. Nie, żeby na to liczył. Cóż, w sumie zaryzykował, bo stwierdził iż nie może się jakoś strasznie przebrać, bo co jeśli trafi mu się jakiś mało przerażający, albo bajkowy, partner? No więc właśnie! Dlatego też postawił na taki, a nie inny kostium, a sądząc po minie dziewczęcia, raczej jej się podobało. No i co najważniejsze – nie odstawali jakoś od siebie! Amen. Tyle wygrać! #radość #wielka - To samo właśnie miałem zaproponować – rzucił entuzjastycznie, słysząc jej propozycję. – Tu zdecydowanie nie jest zbyt bezpiecznie. – powiedział, jednocześnie rozglądając się na boki, co by znaleźć ewentualny pocisk. W miarę bezpiecznie. Przynajmniej teraz. No, ale nie wiadomo kiedy stan rzeczy mógłby się zmienić. No, ale szkoda było czekać, więc złapał ją za rękę, po czym szybko pobiegł na stronę, ciągnąc ją za sobą. Szczęście w nieszczęściu ta ulica była w miarę długa, więc po chwili znaleźli się z dala od tej całej dyniowej wojny. Ciasteczkowy rozejrzał się, po czym wskazał na ganek jednego sklepu, proponując by tam usiedli.
No i kolejne Halołin. Kolejne przebieranki i kolejna randka w ciemno. Czemu brał w niej udział mimo tego? Z prostej przyczyny – cholernie lubił tą imprezę. Bo i jak tu jej nie lubić? Dziś postawił na nieco inny, niż w tamtym roku kostium, stawiając na nieco bardziej mroczne klimaty. I tak przebrał się za króliczka. Jak wielkie musiało być zdziwienie rodziców, kiedy w liście napisał do nich, że właśnie taki strój wybrał. Zapewne pomyśleli , że to takie słodkie, kochane i w ogóle rzygam różem i tęczą. No.. a potem zobaczyli zdjęcie. Cóż, grunt to szokować, tak? A więc pojawił się na Głównej ulicy, wyglądającej w sumie trochę na jakieś pole bitwy. I gdzie w tym wszystkim szukać partnera? Cholera jasna. Przeszedł znaczną część dzisiejszego miejsca zabawy, po czym stwierdził ze smutkiem, że nie znalazł potencjalnego partnera, którego miał rozpoznać po dodatku w kształcie Księżyca. No cóż, no cóż. Może się jeszcze znajdzie. W każdym razie, teraz postanowił ruszyć gdzieś na stronę, nie spiesząc się za bardzo, w celu zapalenia papierosa.
Syrena także musiała przyznać, że chłopak - albo może i dziewczyna - wydawał się jej sympatyczny, co, ja je się zdawało bywało rzadkością. Kiwnęła głową potwierdzając słowa potwora. Jakoś nie miała ochoty oberwać, przynajmniej nie chwilowo. Po chwili rozglądania się dookoła oboje stwierdzili najwyraźniej, że jest w miarę beziecznie, bo ciasteczkowy chwycił ją za rękę i biegiem rzucili się w dół ulicy. Dobrze, że przynajmniej była długa. Miała nadzieję, że tej nocy typowa, jesienna, angielska pogoda do której nie była jeszcze zupełnie przyzwyczajona nie da im się we zanki. Kilkanaście metrów dalej i latające dynie stały się jedynie przeszłością. Syrena mimo wszystko trzmała różdżkę w pogotowiu, za uchem, co było dość dziwnym zwczajem. W końcu jej partner wkazał ganek jednego sklepów, proponując by tam usiedli, a pani tryton z chęcią nato przystała. Póki nie zaczną się jakieś niespodziewane atrakcje - inne niż propozycja przemiany w zombie - trzeba było jakoś zagaić rozmowę. - Ciekawy pomysł z tym Ciasteczkowym Potworem. Można wiedzieć jak się na niego wpadło? - zapytała z uśmiechem na twarzy. Nie trzeba było domyślać się odpowiedzi, jedynie na nią czekać. Ona sama dobrała swój strój przypadkowo, chociaż z początku miała być Kirke. Nie wiedziała jednak jakby się za nią przebrać, więc tak oto była Syreną.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Uwielbiała halloween. Było to praktycznie święto mroku i duchy oraz całe zło wychodziło na zewnątrz. Ona sama nie wiedziała długo za kogo się przebrać. Walczyła ze swoim własnym ja by nie zostać jakąś rządną krwi wampirzycą, albo jakimś sukkubem. W końcu zaczarowała swoje włosy by stały się wręcz idealnie białe i nałożyła suknie w odcieniu prawie fioletu zmieszanego z szarością, gdzie na pierś przyczepiła sobie zapinkę z czarnym kotem. Oczy miały teraz lodowy błękit dzięki idealnie dobranym soczewkom. Blada cera dodatkowo została uzyskana dzięki kosmetyce. Tak wystrojona mając nadzieję, że mało kto ją w tym stroju rozpozna udała się do miasteczka Hogsmeade, które tego wieczoru stało się miasteczkiem rodem z Halloween. Miała się zabawić w grę "cukierek albo psikus" . Ona bardziej wolała robić psikusy, niż otrzymywać cukierki. Najpierw chodziła po domach i brała udział w tej grze. Kilka osób krzyknęło też na jej widok. Fakt była straszna i do tego tak sobie wyregulowała za pomocą magii głos, że mogła krzyczeć głośniej niż zwykle. Teraz właśnie zrobiła taki pokaz. Stanęła na środku placu i krzyknęła przeszywającym głosem. Nie była to jednak tonacja, która mogłaby kogokolwiek zabić. Nie o to przecież chodziło, poza tym nie była prawdziwą banshee a wyimaginowaną wręcz. Nagle jakaś babulinka bez zębów wlała jej do buzi szary wywar. Po jakie licho zatrzymywała się pod kawiarnią i się jej przyglądała. Z ust poleciała jej para niczym z lokomotywy. Ktoś nawet tak ja przezwał. Odepchnęła go tak, że aż się przewrócił i pobiegła szukać swojego partnera na Halloween.