C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Ogród z tyłu domu jest całkiem duży i umiarkowanie zadbany. Trawnik jest równie ostrzyżony, pod czujnym okiem Augusta. Nie ma tu jednak wiele kwiatków czy interesujących roślin, a krzaki też żyją swoim życiem, więc można się w kilku zgubić! Oczywiście największą uwagę przyciągają światełka, które swojego czasu rozwiesiła na wszystkich drzewach Zosia. Trzeba też być czasem uważnym, by nie wdepnąć w jakąś ukrytą kupę Whisky - psiaka o rasy Anubilis.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Stylówka: w pierwszym poście Atrakcja: maseczka 4 Efekty: mam szalone pomysły, kręci mi się w głowie i potrzebuję wsparcia.
Spojrzał na @Hariel Whitelight, który z jakiegoś powodu patrzył mu się na bebech jęzor. Tych rysów nie dało się pomylić i Max od razu pomyślał o Camaelu, który zresztą był w pewnym sensie dla niego mentorem podczas tej transmutacyjnej podróży. -Ten profesorski kociak? Może to zaraźliwe. - Postawił na żartobliwy komentarz, choć poniekąd ukrył w nim przyznanie, że dobrze zna sekret starszego Whitelighta. W końcu widział jak ten transmutuje się w zwierzę i był to, kurwa, zajebisty widok. -Elaine? Tak mi się przedstawiła. Skubana ma zajebisty potencjał. Muszę ją zgarnąć do lochów i przypiąć do kociołka, żeby pokazała mi co potrafi. - Poruszył sugestywnie brawiami, nie będąc w stanie na ten moment powiedzieć za wiele więcej o dziewczynie. Wiedział jednak tyle, że miała otwarty łeb i za to szalenie ją cenił. Po chwili dreptał jednak już w kapuciach za imiennikiem, do kąciku SPA. Oczywiście najpierw trzeba było spalić, żeby można było w pełni oddać się oferowanemu relaksowi. -Nie że musicie. Ale no na ostatnich imprezach zazwyczaj byliście razem. - Wzruszył ramionami po wyjaśnieniu, że Longwei nie przepadał za spędami. Sam nie wiedział jeszcze do końca, co o chłopaku imiennika myśli. Ich spotkania raczej do najmilszych nie należały. -No tak, teraz to mają co robić. - Zauważył logicznie, bo te wszystkie smocze wyprawy i sprawy wciąż ciążyły w pewien sposób nad Wielką Brytanią. Solberga mało to interesowało, więc wiedział jedynie tyle, co przekazali mu inni. -Skoro czeka Cię jutro dyżur, musisz wyglądać lepiej niż Ci, których będziesz leczył. Dawaj, maseczki na mordę i chociaż tak pokorzystamy z imprezy. Swoją drogą, kawał dobrej roboty tu odwalili. - Zagwizdał, rozglądając się teraz dokładniej po namiocie, po czym wybrał maseczkę na "jeden chuj" i po chwili siedział już z kapciami do góry, ciesząc się chłodem na ryju i ściągającą się skórą. -Zdecydowanie muszę częściej się relaksować. Morales w tym temacie ma rację. Ale wyprę się, jak mu to kiedykolwiek powiesz. - Wyznał, by następnie żartobliwie zagrozić byłemu gryfonowi.
Stylówka: your grandma's gown Atrakcja: wale materiał z kim sie da i ide na pazurki Efekty:6 - laczki mhroczna czerń +50 do respektu oraz pazurki 3 idę powiedzieć Marli, że kiedyś to były czasy a teraz nie ma czasów
Ucieszony ze sprawionej jubilatom radości wyściskał się z nimi, jak należy i jak przystoi zmienił buty (które nijak nie pasowały do jego wieczorowej kreacji) na eleganckie domowe cichobiegi w kolorze mroczności, które samym wyglądem sugerowały, żeby mu teraz nie fikać (może to szpiczaste czubki, którymi nikt niechciałby być kopnięty?), po czym uśmiechnął się na widok zmieniajacego swój wygląd @Augustine Edgcumbe. - Jak będziesz za nią nadrabiał te wszystkie bomby to długo nie pobalujesz. - zauważył, ale nie zamierzał narzekać. Zgodnie z zapowiedzią zaraz wmusił w @Marla O'Donnell ghullbombe i podsunął Augustowi kolejne trzy, ostatnią wciskając w rękę @Saskia larson. - Uwierz mi, nie możesz być trzeźwa na to, co dziś się będzie działo. - powiedział jej konspiracyjnym szeptem, jednocześnie wiedząc, że projektuje na nią swoje własne lęki, bowiem wiedział, że on sam na trzeźwo tu nie wysiedzi, bo wstydniś z niego przecież taki niebywały. - Wyśle Ci adres sową, dziś nie myśl o prezentach dla starego tylko o baletach. - kiwnął brwiami do drugiego jubilata @Ricky McGill susząc zęby, po czym podparł się pod boki, kręcąc lekko biodrami, by wprawić swoją kiecę w ruch. - Potańczył bym, ale jak tak bez mani i pedi. - westchnął dramatycznie, patrząc na swoje paznokcie - idziemy? - zwrócił się ku swojej kompance, która miała to nieszczęście w szczęściu dziś mu towarzyszyć i poszedł zająć miejsce przy stole do SPA. Im więcej nostalgicznego błękitu lądowało na jego paznokciach, tym większe czuł ciśnienie, by się z czegoś marli uzewnętrznić: - Pamiętasz, @Marla O'Donnell, jak tylko przyszedłem do tej szkoły i żeś mi wlepiła szlaban za twarzowe? - zapytał wzdychając, nim jubilatka uciekła jarać niemoralne zioła- Kiedyś to były czasy... - oczywiście szlaban dostał za jaranie szlugów w kącie lochów, a nie za twarzowe, ale on pamiętał lepiej, w końcu to jego wspomnienie. Zaraz zerknął na Saskię, zakładając nogę na nogę i dyndając czarnym laczkiem na stopie: - A Ty? Jaki kolor wybierasz?
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Stylówka: szlafrok w panterke, kapcie-ryby Atrakcja: spa Efekty: zwierzenia i tance
Był pacyfistą, zaiste, dlatego zaniechał dalszego awanturowania się i wrócił do doskiej zabawy w gronie ludzi kulturalnych i obytych oraz Solberga. W przeciwieństwie do reszty nie wnikał w to jaka ani która Puchonka tak zawróciła mu w głowie, bo był zajęty majstrowaniem drineczków i dobieraniem odpowiednich palemek; i tak zgodnie z planem walnęli po drinie, zjarali się i w doskonałych nastrojach rozeszli każde do swoich rozrywek. - Git, zgarnę wszystkie prezenty dla siebie - wesoło oznajmił siostrze na pożegnanie i choć nie należał do osób szczególnie ogarniających rzeczywistość, to jego uwadze nie uszło to, jak lubieżnie i bezpardonowo August zarzuca ramię na nią ramię, kiedy szli do namiotu i patrzył na to wzruszony i dumny, że może w niepozornym Krukonie w końcu obudzi się prawdziwy hipogryf i samiec alfa. Czas najwyższy. A wszystko to dzięki niesamowitym, magicznym kapciom kupionym w sklepie z imprezowymi gadżetami za galeona. Rozwalił się obok Harolda jak król na leżaczku, a zaczarowane spa zaczęło malować mu eleganckie paznokcie i nałożyło na twarz pachnącą arbuzową maseczkę. Zrobiło mu się bardzo błogo, a kiedy luksusowe plasterki organicznego ogórka przykryły mu powieki to przez moment myślał, że zaraz zaśnie. Zamiast tego poczuł jednak chęć do zwierzeń, a jego kompan najwyraźniej tak samo, bo odezwał się pierwszy. Aż zdjął sobie tego ogórasa z oczu i usiadł bardziej prosto, by spojrzeć na Harolda poważnie, jak nie on. - Jesteś. Gościem honorowym mojego serca - wyznał śmiertelnie poważnie, choć jednocześnie zawadiacko dyndał stopą w rytm piosenki, bo nogi w rybnych kapciach jakby same rwały mu się do tańca - I nie będzie jakaś pinda jednooka na ciebie krzyczeć. Ani nikt - dodał stanowczym tonem, nie mogąc powstrzymać się od mówienia rzeczy, których normalnie w życiu by nie wyznał, no bo bez przesady. Rzucił zdziwione spojrzenie Harry'emu i aż obejrzał się na ten ogromny stos prezentów podpisanych jego imieniem, zastanawiając się co ma na myśli. - Znaczy... mam je otworzyć na osobności? - spytał, niepewny czy dobrze zrozumiał, a potem stwierdził: - Nie mów, że coś jest dla żartu, jak jest na serio. Nie możemy tak wszystkiego obracać w żart, bo ja chcę wiedzieć co myślisz naprawdę. I... -jednocześnie nie potrafił powstrzymać się od zwierzeń, ale i ciągnęło go do tańca; wreszcie wygrało to drugie i gdy z głośników rozbrzmiał kolejny hit, jak gdyby nigdy nic z impetem, w pół słowa poderwał się do pionu i targnął na środek namiotu, pociągając Harolda za sobą, gotowy na występ taneczny godny Tańca z czarodziejami.
Romeo O. A. Rosa
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Urok wili all the time; bardzo jasne oczy; szeroki uśmiech; zwykle nosi ze sobą jakiś napój; niemiecki akcent
To jeszcze przed imprezką, wbiję z prezencikiem w kolejnym poście!!!
Niecierpliwie przestępował z nogi na nogę - na litość merlinowską, Romeo nie bywał przed czasem, a już na pewno nie stresował się czyjąś obecnością. Teraz też wcale nie był pewny czy rzeczywiście martwi go co Wilk sobie o nim pomyśli, ale na pewno chciał udowodnić mu, że półwila nie ze Skandynawii może sprostać jego wizji; że warto było przenieść się do Hogwartu; że ta impreza, zapewne tak dziwaczna dla wilkołaka z Luizjany, to naprawdę dobry pomysł. Starał się nie rozglądać zbyt jawnie, by nie wyglądać na zdesperowanego, a to też wcale nie było takie trudne - rozpraszał się wiernie swoim strojem, raz za razem poprawiając puchaty rękaw białego szlafroka, pod którym miał jedynie dopasowane kolorystycznie bokserki. Miał wrażenie, że wygląda nieco jak duch, być może biel wcale nie była jego kolorem, ale nie miał wątpliwości co do tego, że odrobina uroku osobistego i uśmiechu da radę to naprawić. - Wilku! - Ucieszył się na widok ciemnowłosego, od razu też porzucając lekko ciągnący się za nim tren, którym się bawił (bardzo podobał mu się zaklęte w materiale zaklęcie, które odpierało wszelki brud!), by pomachać chłopakowi. - No proszę, dobrałem rozmiar idealnie - pochwalił sam siebie, Ślizgona komplementując bardziej spojrzeniem, niż słowami. - Chyba trochę rzucam cię na głęboką wodę… pierwsza impreza w Hogwarcie i to od razu taka u Gryfonów!
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
| Przed imprezką z @Romeo O. A. Rosa w "czarnej piżamce w złote i srebrne wilki".
Podobał mu się. W to nie zamierzał wątpić, pamiętając dobrze rzucane przez Gryfona teksty, które nawet w samotności wywoływały przyjemne ciepło ekscytacji. Nie był jednak do końca pewien czy powinien był przyjmować w ciemno wysłany mu sową prezent, bo choć nie wątpił, że był to gest miły - mógł być też zobowiązujący. W końcu nawet w pozbawionej waluty społeczności wiadomo było, że na tym świecie nie ma nic za darmo i nawet jeśli za nic się nie płaci, to wszystko ma jakąś swoją cenę. Prawda była taka, że zwyczajnie chciał go przyjąć, chciał iść na tę imprezę i może nawet po części… chciał mieć wobec Gryfona ten dług wdzięczności, niemal wyczekując, że ten upomni się o coś w zamian. Nie powstrzymywał się więc zbytnio przed włożeniem wysłanej mu piżamy w wilki, w głowie układając już miliony scenariuszy, gdy pokonywał dzielącą go od Alei Amortencji trasę, mimowolnie przyspieszając na widok Romeo, by gwałtownie zatrzymać się niezręcznie blisko, jakby w ostatniej chwili przypomniał sobie, że nie powinien przytulać na powitanie zupełnie obcego sobie chłopaka. - Hej - wydusił więc zamiast tego z uśmiechem, zerkając w jasne oczy z rozbawieniem, gdy robił już drobny krok w tył, by zbłądzić spojrzeniem po całej śnieżnobiałej sylwetce. - Hej - powtórzył tępo, jakby pod wrażeniem widoków stracił pamięć z pierwszego powitania, nie potrafiąc ułożyć ze znanych sobie słów żadnego komplementu, który nie umniejszłby półwilowi, więc i wyrzucił z siebie tylko na wydechu jedno "wow", musząc mieć nadzieję, że spojrzenie i uśmiech wyjaśnią Gryfonowi wszystko. - Wiesz, to nie tak, że nigdy nie byłem na imprezie - zauważył nieco trzeźwiej, śmiejąc się na wpół z faktycznego przejęcia swoją pierwszą hogwarcką imprezą, na wpół z prób nie wyjścia przed Romeo na kompletnego frajera. - Mieliśmy alkohol i muzykę, podczas większych imprez były też różne gry i zawody albo po prostu się tańczyło… - nakreślił, zaczynając wyliczać, gdy udało im się już ruszyć przed siebie, nawet jeśli wilcze spojrzenie wiernie nie odklejało się jeszcze od półwila. - ...albo wykorzystywało się to, że wszyscy są na imprezie, więc domy są wolne.
Romeo O. A. Rosa
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Urok wili all the time; bardzo jasne oczy; szeroki uśmiech; zwykle nosi ze sobą jakiś napój; niemiecki akcent
Był całkiem usatysfakcjonowany tym “wow”, w ciemnym spojrzeniu wilkołaka dostrzegając wystarczającą dawkę zachwytu - zakładał też, że komplementy zostaną rozłożone w czasie. W końcu mógł przyjść na imprezę ze Ślizgonem, ale wcale nie musiał spędzać na niej czasu tylko z nim, więc gdyby miał okazać się niezbyt pochlebnym towarzystwem… cóż, Romeo musiałby sobie jakoś radzić. - Nie byłeś na gryfońskiej imprezie - doprecyzował, zamierzając uparcie trwać przy tym, że trafił do najlepszego i najbardziej imprezowego domu. - Mhmmm… o to ciekawe, często tak wykorzystywałeś te wolne domy? - Zagadnął, szczerząc się tym mocniej, im bardziej do niego docierało, że Wilkie może mówić mu to z jakiegoś powodu, a jemu całkiem by się ten powód podobał. - Wkopałeś się już strasznie, mój Wilku. Teraz będziesz musiał ze mną zatańczyć - zdradził, mrugając do niego wesoło, by potem wskazać już na odpowiedni dom, do którego się zbliżali. - Dobra, musimy znaleźć solenizantów… i jakieś drineczki, to są priorytety - zadecydował, rozglądając się entuzjastycznie. Nie chciał przeszkadzać, w końcu pewnie i @Marla O'Donnell i @Ricky McGill mieli teraz pewnie masę ludzi do powitania i zabawienia - zdecydował się tylko pomachać i zahaczyć ich w chwili, w której wyglądali jakby mieli szansę na złapanie oddechu. - To ja tak tylko szybciutko, WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO! - Zawołał radośnie. - Marlenko, gustowna spineczka dla ciebie i Ricky, perfumki dla szyku, chociaż wyglądacie dzisiaj tak zjawiskowo, że wam się pewnie nic nie przyda - skomplementował, rozdając pospiesznie prezenty - syrenią spinkę do Marli i perfumy z nutą amortencji dla Ricky’ego. - A mój dodatkowy prezent to Wilkie, proszę, nowy Ślizgon, jeszcze taki niezaślizgoniony - pochwalił się. - Ale nim to się dla was zaopiekuję… - zaoferował wspaniałomyślnie, rozpraszając się już na widok kapci do wyboru. Całe szczęście, że były białe, to mógł zachować swój monochromatyczny look.
Po cichu, nic nikomu nie mówiąc, przyszykowała wielki, dziesięciopiętrowy tort na urodziny swojego kochanego kuzyneczka @Ricky McGill. Wprawdzie miała mu po prostu jak normalny człowiek dać pudełko babeczek, ale kiedy dowiedziała się, że ten robi wraz ze swoją przyjaciółką imprezę urodzinową, nie mogła się powstrzymać i odmówić odpowiedniego tortu. Niestety, Gwen nie ograniczała się w kulinarnym szaleństwie, a gdy skończyła, ciasto nie dość, że obracało się miarowo, jakby skore do zaprezentowania się całemu światu z każdej strony, to jeszcze co chwila przemieniało ułożenie swoich pięter, stając się żywą i ruchomą rzeźbą pełna kremu, nasączanego biszkopta i kolorowego lukru. Nie chciała psuć imprezy, nie tak dawno sama przecież na takich bywała i mało kiedy ktoś umiał się bawić mając obok nauczyciela ze szkoły patrzącego na to co się dzieje. Chciała wejść po cichu, zostawić pudło z tortem i równie po cichu wyjść, niestety, to zupełnie nie leżało w jej osobowości. Zakradanie się. Czy bycie cicho. Wbiła na imprezę na pełnej, a za nią lewitowało gigantyczne pudło, po czym zawołała donośnie: - GDZIE JEST MÓJ KOCHANY KUZYNECZEK?! - i dostrzegłszy, że ten fika jakieś wygibasy na samym środku parkietu, ruszyła tam z wesołym uśmiechem.- Bardzo przepraszam, panie Whitelight. - mruknęła do @Hariel Whitelight, przerywając im te fiki-miki, po czym złapała Ricka za oba policzki - No tu jesteś. Wszystkiego najlepszego w urodzinowy wieczorek mój ptysiu kremowy. Wiem, że to trochę później, niż w rzeczywistości, ale wiesz, jak ciężko się złapać w wakacje. - sprzedała mu dwa, soczyste buziole po jednym w każdy policzek, po czym ścisnęła z taką mocą, jakby wcale nie była kucharką, a co najmniej drwalem- Gdzie Twoja siostra? - dopytała się nim, uściskała go raz jeszcze, dodając szeptem do ucha "Juniper i Mairion na następne urodziny chcą kupić Ci furę, więc lepiej nie odwal jakieś strasznej wiochy". Zaraz potem zachichotała wesoło jak chochlik, puściła Harielowi zaczepne oko i odchrząknęła: - A MOJA KOCHANA KUZYNECZKA?! - jej bystry wzrok jastrzębia wypatrzył @Marla O'Donnell, jak zajmowała się Edcumbem, do których wesołym dziarskim krokiem zaraz podeszła, by i dziewczynę złapać w uścisk niedźwiedzicy. - Kochaniutka mam nadzieję, że niedługo zdeklasujesz wszystkich w tej szkole, jednocześnie będąc zawsze taką samą uroczą i piękną panną. - ją również soczyście ucałowała w oba poliki, a gdy ogromne pudło w końcu doleciało za nią do centrum namiotu, dodała - Takie tam ciasto wam upiekłam... - pudło samorozpakowało się, zajmując całkowicie jeden ze stolików- Lece, żeby się nie popłakać z tego, że już nie jestem studentką i nie mogę z wami balować do rana. - pokiwała z żalem głową - Wiem, że zawsze jesteś rozsądna, ale dzis daj sobie dyspensę! - wyszczerzyła się do niej w uśmiechu, po czym zmyła się, jak powiedziała, że uczyni.
zt
The cake:
Dziesięciopiętrowy tort Nie byle jaki, bo wirujący, a piętra co chwilę zmieniają swoje położenie, jakby to tort decydował, który jego kawałek dziś ukroisz i spróbujesz, a nie Ty. Rzuć kością litery, by dowiedzieć się, jaki trafiłeś smak!
A - Truskawkowy raj Delikatne ciasto waniliowe z warstwami świeżych truskawek i kremu truskawkowego. Efekt: Wyrasta Ci bujna broda i wąsy! B - Czekoladowa rozkosz Czekoladowe ciasto z gęstym nadzieniem czekoladowym i polewą czekoladową. Efekt: Tracisz na chwilę słuch, ale za to widzisz ulatujące z ust innych osób litery, musisz szybko czytać! C - Limonkowy sen Lekkie i cytrynowe ciasto z nadzieniem z kremu limonkowego. Efekt: Zaczynasz lewitować kilka cali nad ziemią D - Red Velvet Charakteryzujący się głębokim, czerwonym kolorem ciasto z kremowym serem. Efekt: Kiedy mówisz, z ust wypadają Ci latające serduszka z podobiznami jubilatów E - Orzechowe marzenie Ciasto orzechowe z kremem mascarpone i warstwami karmelizowanych orzechów. Efekt: Nie możesz tego powstrzymać, zaczynasz gadać rymami F - Malinowa pasja Malinowe ciasto z nadzieniem z malin i kremem śmietankowym, doskonałe dla miłośników owocowych smaków. Efekt: Czy to drzewo coś powiedziało? Masz wrażenie, że rozumiesz mowę roślin! G - Kawowa ekstaza Ciasto kawowe nasączone espresso z nadzieniem z kawowego masła orzechowego. Efekt: Masz doskonały nastrój i wszystko Cię okropnie bawi, ale jak zaczynasz się śmiać, robisz to w zwooolnioooonyymm teeeemmmpieee H - Kokosowa odyseja Delikatne ciasto kokosowe z warstwami kremu kokosowego i wiórkami kokosowymi. Efekt: Znienacka na chwilę pojawia Ci się druga głowa i mówi rzeczy zupełnie sprzeczne z tym, co powiedziała pierwsza! I - Migdałowy sen Migdałowe ciasto z nadzieniem z amaretto i kremem migdałowym. Efekt: Pułapka, masz ochotę się migdalić, lepiej, byś tu był ze swoją drugą połówką... J - Jabłkowa harmonia Ciasto z kawałkami jabłek, cynamonem i nadzieniem z karmelu. Efekt: Wszystko, czego dotkniesz, pokrywa się pięknym, złotym pyłem!
Wilkie Marrok
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182.5
C. szczególne : Blizny po pełniach, tatuaże, gdy może i jest ciepło - chodzi boso, zapach mięty, lekko warczący sposób mówienia, śmiech podobny do szczeknięć
Stylówka: czarna piżama w złote i srebrne wilki od Romka Atrakcja: solenizanci i kapcie Efekty: Robisz się bardziej otwarty i czujesz jakbyś przyjaźnił się ze wszystkimi - a oni z tobą.
Miał wrażenie, że przez całą Aleję Amortencji potknął się więcej razy niż w całym swoim życiu, ale i trudno było mu się temu dziwić, skoro nie tylko nie był wciąż przyzwyczajony do ciągłego chodzenia w mało wyczuwających podłożę butach, ale też nie odrywał w ogóle spojrzenia od swojego rozmówcy, mając wrażenie, że ten wymusza jego uwagę jak księżyc wilcze wycie. - Nie na tyle, by mieć z tego powodu kłopoty - odpowiedział szczerze, może nawet nieco rozbawiony (albo zwyczajnie zbyt oczarowany?), nie do końca potrafiąc przez to pociągnąć sugestywną wymianę zdań, bo i rzeczywistość na mokradłach bywała do bólu wręcz praktyczna - zaczynając od ograniczonych możliwości antykoncepcji po umiejętność zatrzymywania się w zabawie tuż przed granicą wiążących się z tym oczekiwań. - Ha, zobaczymy kto się wkopał, gdy już faktycznie do tego tańca dojdzie - wyrzucił z siebie z ciężkim do powstrzymania głośno szczekliwym śmiechem. - Chętnie zatańczę, ale oczekuję, że wtedy trochę tego Twojego wilowatego uroku otoczy też mnie i innym będzie się wydawało, że wyglądam zabójczo atrakcyjnie bujając się przy Tobie na boki - dodał, niechętnie odrywając w końcu spojrzenie od Gryfona, by ze ściągniętymi w skupieniu brwiami spróbować zorientować się jak właściwie wygląda ta pokazywana mu impreza, już na pierwszy rzut oka widząc, że oprócz alkoholu i tańców nie znajdzie tutaj raczej zbyt dużo punktów wspólnych z imprezami z Rezerwatu. Zawalczył o zrozumienie co właściwie robią dziwacznie plączący się ze sobą ludzie i dlaczego niektórzy z imprezowiczów wysmarowani są podejrzanymi substancjami na swoich twarzach. - To jakaś tutejsza forma przyjmowania narkotyków? - podpytał równie ciekawsko co i cicho, nachylając się do Romka, bo i miał wrażenie, że ludzie z kolorowymi smarowidłami na twarzy są pod działaniem niezrozumiałych dla siebie efektów, ale nim zdążył w pełni to przeanalizować już uśmiechał się najpiękniej jak potrafił do złapanych solenizantów. - Nie wiedziałem co będzie odpowiednim prezentem, skoro jeszcze się nie znamy, a ja nawet nie wiem co się tutaj u was daje na urodziny, ale potem znalazłem automat z tym* i nie wiem, tego nie da się nie pokochać - wyjaśnił, wciskając w dłonie gospodarzy po jednej plastikowej kuli, od razu też zabierając się za ściągnięcie z siebie dręczących go butów. - Za pierwszym razem trafiłem na automat z piłkami, które jak się je upuści, to się tak dziko odbijają od ziemi, a są kompletnie mugolskie - zdradził poważnie, dalej będąc pod wrażeniem tego jak tanio takie cuda można było zdobyć na rogu pierwszej lepszej ulicy, jednocześnie prezentując już swoją zdolność multitaskingu, bo ledwie skończył zdanie, a już na nogach miał wybrane pod piżamkowy outfit czarne kapcie, jakoś tak czując przy tym powiew pewności, że powinien serdecznie uściskach nowych znajomych - zgarniając Richiego pod jedno ramię, by drugim ogarnąć Marlenę. - Pachniesz jak Lockie, sypiacie ze sobą? - podpytał w tej ciasnej bliskości McGilla, bo w końcu przyjaciele powinni mówić sobie takie rzeczy, a skoro jakieś imprezowe kapcie mówią mu, że nowo poznani Gryfoni są jego przyjaciółmi, to na pewno musiało tak być. - Tak czy inaczej wszystkie najlepszego, super z Was mordeczki. Jak będziecie mieli ochotę ze mną trochę pogryfonić, to dajcie znać, będziemy w kontakcie - zadeklarował, poklepując ich z uznaniem, by z jednego objęcia przejść w kolejne - zarzucając rękę na ramiona Romeo. - Solenizanci zaliczeni, to teraz driny, a potem Ty - przypomniał mu wesoło, bo i czuł już jak ten imprezowy klimat przyjemnie rozruszał mu krew w żyłach, rozluźniając od zbyt długiego czasu spięte w ciągłych stresach mięśnie. - Marlena też ma jakieś geny wili?
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max nie zwracał zbyt wielkiej uwagi na to, co mówili pozostali, nie wiedząc do końca, o co chodziło z tym całym kociakiem, ale też nie bardzo chciał poruszać temat Whitelightów, doskonale wiedząc, że to była bardzo skomplikowana kwestia. Pomyślał jedynie, że powinien spróbować porozmawiać z Camaelem, zapytać go, czy być może dowiedział się czegokolwiek więcej, choć rzecz jasna, nie zamierzał na niego naciskać. Dowiedział się już i tak czegoś niesamowicie ważnego i to właściwie mu wystarczyło, a przynajmniej w ograniczonym zakresie pozwoliło mu zrozumieć, kim był, czemu był, jaki był i skąd wziął się jego dar. To jednak nie były rzeczy, o jakich powinien teraz myśleć, bardziej skupiając się na tej całej imprezie i emeryckim kącie, w jakim zamierzali wylądować, udając, że nie widzą, co się dookoła nich dzieje. - W sumie to na wszystkich? Nie wiem, tak jakoś po prostu wyszło – stwierdził, marszcząc lekko brwi, zastanawiając się nad tym, nie do końca wiedząc, jak miał to wyjaśnić, jednocześnie znowu zastanawiając się, czy nie ciągnął za sobą Weia na siłę, bo to nie było coś, co by mu odpowiadało. Sięgnął bezwiednie po jedną z maseczek, żeby rozwalić się obok imiennika, a później parsknął. – Jak zawsze, w końcu to my wiecznie sprzątamy gówno. Przynajmniej w Mungu nie masz już miliona debili, którzy próbowali złapać smoka, ale jestem prawie pewien, że Wei w końcu wróci ze wzgórz pogryziony, bo uznał, że może zostać gryzakiem, czy czymś podobnym – stwierdził, zgadzając się w kwestiach związanych z imprezą i tym, że powinien się nieźle prezentować, dodając, że mimo wszystko nie mógł przypominać przeżutego i wyplutego żarcia, bo to nigdy dobrze nie wpływało na pacjentów, którzy nieoczekiwanie tracili zaufanie do lekarza, który sprawiał wrażenie, jakby nie panował nad własnym życiem. A że tak było naprawdę, to była już zupełnie inna sprawa. - Poczekaj, zaraz po imprezie polecę mu powiedzieć – parsknął, przeciągając się.
______________________
Never love
a wild thing
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Stylówka: krowi komplecik + kapelusz do kompletu Atrakcja:paputki - 4 Efekty: Tej nocy wpadam na szalone pomysły i nie boję się ich realizować - to potem
Plan Fitza był do dupy i to przede wszystkim dlatego, że ją zostawił po kilku shotach, oznajmiając nagle, że musi kogoś wprowadzić. Została więc w domu i przez kilka chwil nie wiedziała co ze sobą zrobić. Nagle jednak wzięła flaszkę i popędziła oburzona do @Eugene 'Jinx' Queen, zapukała kilka razy, pewnie więcej niż wypadało i kiedy otworzył drzwi – wcisnęła mu butelkę jakiegoś alkoholu, nawet nie do końca wiedziała co to, ale pewnie jakaś podejrzana nalewka, miodowa? Imbirowa? Coś w tym rodzaju. — Idziesz na urodziny? Na pewno idziesz, więc pójdziemy razem, bo mnie Fitz wystawił i zostawił, pijemy sobie spokojnie na małym beforku, a on nagle stwierdził po dosłownie dwóch łykach chyba, że musi kogoś wprowadzić i poszedł w pizdu, n i e m i ł e — powiedziała bez innych wstępów i opadła na kraciastą kanapę, zupełnie jakby była u siebie. Była zła i oburzona, towarzyszyło jej też inne uczucie, którego nie potrafiła jeszcze nazwać. Teraz jednak wpatrywała się w przyjaciela, licząc na to, że potwierdzi, że Baxter zjebał i wcale nie dramatyzowała. Było jej dziwnie i nie rozumiała dlaczego, ale nagła utrata uwagi Fitza dotknęła ją chyba bardziej niż powinna. Wzięła butelkę, którą przyniosła i pociągnęła z niej spory łyk, jakby to miało jej w czymś pomóc. Była pewna, że teraz to się spóźni, ale po chwili stwierdziła, że rzadko kiedy była na imprezach punktualnie. Był w tym pewnego rodzaju plan, być za wcześnie oznaczało sztywne poznawanie się z ludźmi, których ledwo kiedy widziała na oczy. Kiedy wbijała spóźniona – wszyscy już byli rozkręceni i nie trzeba było się niczym przejmować. W międzyczasie odpisała też Baxterowi na wizzie. — Gotowy? — zapytała w końcu, choć z butelki zdążyła zniknąć spora część nalewki i poprawiła swój boski kapelusik, który dopełniał całego jej outfitu. Kiedy Jinx uznał, że mogą już iść, skierowali się w stronę poziomki, a Ruby bawiła się nadal poddenerwowana swoją różdżką. Weszli na ogród, bo wszystko było oczywiście otwarte, akurat w momencie, w którym @Fitzroy Baxter postanowił urządzić striptiz i to w naprawdę ciekawym towarzystwie. Zacisnęła zęby i odwróciła wzrok, szukając solenizantów. Była zazdrosna zła jakaś, więc musiała nieco ochłonąć. — MARLA, RICKY — zawołała, kiedy ich zobaczyła i już pędziła w ich stronę, żeby porządnie złożyć życzenia. Nie była w tym wcale najlepsza, więc cała zadowolona, że załatwi to za jednym zamachem, stanęła przed dwójką przyjaciół — Wszystkiego najlepszego, dużo galeonów, piwerka i spełnienia marzeń wszystkich, tych małych i mniej ważnych też!! — powiedziała i uściskała najpierw @Marla O'Donnell, a potem @Ricky McGill i wręczyła im prezent – koszulki quidditchowe z cekinowymi numerkami i ich nazwiskami tak samo świecącymi oraz dwanaście irlandzkich piwerek, wszystkie misternie obklejone różowym brokatem. Zaraz potem przebrała swoje glany na wspaniałe paputki i sięgała po koreczki, bo musiała się czymś zająć. Aż nie zauważyła, że maja oliwki, więc znienacka ją wypluła, krzywiąc się jakby miała zaraz umrzeć, bo kto wpadł na taki durny pomysł. — Chodź zagramy w twistczar! — zaproponowała Jinxowi, bo zazdrosna jakoś nie miała ochoty witać się z fitzową ekipą przy butelce ani do nich dołączać.
______________________
without fear there cannot be courage
Fitzroy Baxter
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 187
C. szczególne : kolczyki w uszach, skóry i dresiki, platynowe, czasem różowe włosy
Stylówka: hop Atrakcja: twistczar Efekty: jestem chętny do zabawy i jeszcze bardziej pewny siebie, plączę się na wieki na twistczarze
Czy obchodzą mnie jakiekolwiek reakcje innych kiedy robię striptiz? Niespecjalnie. Wystarczy mi że @Veronica H. Seaver skupia się na moim tańcu i mogę zarzucać swoim ubraniem na prawo i lewo. Zadowolony z tego co zrobiłem zakładam z powrotem na siebie tylko futro, kompletnie ignorując górną cześć piżamy, po czym zakręcam ponownie butelką. Wychodzi na Ver, której uprzejmie daję odpowiedź na pytanie, a to nie moja wina że wylosowało się akurat takie. W międzyczasie przejmuję gdzieś tam kolejnego drineczka, by prędko powrócić do zabawy kiedy Krukonka odpowiada na pytanie. Słysząc odpowiedź zachłystuję się lekko i w ostatniej chwili odkładam szklankę, by uchronić się przed atakiem Ver. - Specjalnie wybrałaś coś związanego ze mną! - mówię oskarżycielsko wskazując na nią palcem. I szczerze mówiąc byłbym bardziej zawstydzony gdyby wokół mnie siedziały znane mi osoby, jakiś Royce co rzuciłby jakimś beznadziejnie nieśmiesznym tekstem czy Gryfon który wiedział cokolwiek o naszej relacji. A tak - mam to gdzieś, a wręcz mrugam do Verki zalotnie. W tym momencie też wchodzi @Ruby Maguire z którą to miałem oryginalnie wpaść na imprezkę, gdyby nie wszyscy ludzie których niechcący przywołałem. A raczej dopiero ją zauważam jak biegnie od jednego jubilata do drugiego. Sprawdzam wizza, gdzie okazuje się że mi odpisała, ale zamiast przyłączyć się do naszej gry kompletnie mnie ignoruje, już biegnąc na czarowista z Jinxem, nawet nie mówiąc mi głupiego cześć. Oburzony jej zachowaniem zrywam się z miejsca. - RUBSON - wrzeszczę i marszczę brwi. Odwracam głowę ku Ver, by miło wytłumaczyć sytuację. - Miałem z Ruby biforek i obiecałem jej wspólną imprezkę. Idziesz? - pytam i macham dłonią w stronę rudowłosej, żeby oderwała się od butelki, smętnego towarzystwa i szła z nami. Rubs była moją przyjaciółką z drużyny i nasz duet pałkarzy istniał od dawna, szczególnie jak nie miałem kontuzji, więc kiedy byłem z Ver, chcąc czy nie chcąc, dziewczyny musiały się w miarę znać. - No kurwa - witam się z Ruby równie grzecznie jak ona kiedy kompletnie mnie olała na wejściu, łapię ją w pas, okręcam dookoła. Ignoruję to że w piżamach nie jesteśmy zbyt mocno okryci, jakby nigdy nic i już staję na czarotwiście. - O patrz obydwoje jesteśmy prawie dzikimi zwierzętami! Ale no... kurwa, nawet nie zapraszasz mnie do picia? Taka z ciebie właśnie przyjaciółka- zarzucam Gryfonce i nie patrząc na jej zaproszenia lub jej brak już kręcę na czarotwista. Czy idzie mi to dobrze? Nie. Specjalnie kręcę się po całej planszy by przeszkadzać, zaplątać Rubsona w swoje futro i odnóża, żeby bohatersko wygrać całą rozgrywkę. Oczywiście, wszystko dla wygranej.
______________________
flying isn’t dangerous; crashing is
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie miał pojęcia na temat zawirowań Whitelight-Brewer i może i dobrze. Co prawda akurat on dobrze rozumiał podobne rodzinne rewelacje, ale pewne rzeczy trzeba było ułożyć sobie samemu nim podzieliło się tym z całym światem. Zamiast więc rozmawiać na tematy mało przyjemne, usiedli w kąciku i chillowali, a przynajmniej taki był plan. -Na pewno na wszystkich, na których byłem ja. - Podsumował lekko. Oczywiście nie wychodził z założenia, że związek polegał na trzymaniu się siebie kurczowo i ograniczaniu do własnego towarzystwa, ale właśnie przez poprzednie doświadczenia i rozmowę, jaką przeprowadził z Longweiem, Max był po prostu zdziwiony, że tym razem widzi imiennika bez towarzystwa chłopaka od smoków. -Już. - Zauważył dość ważne słowo w wypowiedzi uzdrowiciela. -Ma takie zapędy? - Chwycił się wzmianki o Longweiu, bo chciał co nieco więcej się o nim dowiedzieć. Chłopak był dla niego zagadką, choć prawdą było, że przez początkowo napięte zapoznanie, Solberg nigdy wcześniej specjalnie nie chciał go bliżej poznać, teraz sytuacja wyglądała nieco inaczej, choć ciężko było stwierdzić, czy ślizgon robił to z dobroci serca czy po to, by się do czegoś dopierdolić. -Dzięki, to już mogę żegnać się z pracą i kociołkiem bo potrafi być gorszy niż Cerber jak się kurwa na coś uweźmie. - Mruknął, tym razem w temacie własnego partnera. Paco miał swoje za uszami i wiele można było mu zarzucić, ale akurat fakt, że się o Maxa troszczył był tym co chłopak szczerze doceniał. Może chujowo to okazywał, bardzo często robiąc i tak na przekór słowom meksykanina, ale mimo wszystko. -Myślisz, że za ładny uśmiech ktoś zrobi mi tu masaż do kompletu? - Zapytał, gdy poczuł orzeźwiającą moc maseczki, jednocześnie czując, że ma ochotę dzisiaj poszaleć i odjebać coś kompletnie popierdolonego.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max nie chwalił się niektórymi rzeczami, wychodząc z założenia, że innych po prostu nie powinny interesować. Nie lubił również mówić o sobie, zupełnie, jakby dopatrywał się w tym czegoś idiotycznego i może tak właśnie było. Jednocześnie jednak nie spodziewał się, że bliskie mu osoby będą ciekawe niektórych kwestii, że będą o nie dopytywać, zupełnie jakby w ten sposób chciały mu pokazać, że im na nim zależało. To była jedna z tych rzeczy, do których uzdrowiciel nie był w ogóle przyzwyczajony, z którą nie wiedział, co miałby zrobić, więc czasami po prostu czuł się w czasie rozmowy, jak skończony kretyn albo po prostu nie zauważał tego, z czym wiązało się zdradzenie niektórych informacji. Być może było to z jego strony głupotą, ale wcale się tym nie przejmował, a przynajmniej takie dokładnie sprawiał wrażenie. - Tak - przyznał, marszcząc lekko brwi. - Nie wiem, to serio po prostu samo tak wychodzi - dodał, nie do końca wiedząc, jakby miał to wyjaśnić, nie czując się z tego powodu źle, a jednocześnie odnosząc wrażenie, że to faktycznie coś znaczyło. Nie chciał o tym myśleć, naprawdę nie chciał się na tym skupiać, bo wiedział, że to będzie prowadziło do kolejnych pytań, do kolejnych wątpliwości, do kolejnych możliwości, z którymi być może nie będzie umiał sobie poradzić. Nic zatem dziwnego, że przez chwilę sprawiał wrażenie naprawdę zagubionego, naprawdę takiego, jakby nie wiedział, co się z nim właściwie dzieje i o co tutaj chodzi. - Nie ma ich co gryźć. Prawie wszystkie smoki odleciały w cholerę, zostały tylko młode, więc nie jest tak źle. A może po prostu fala pierwszych kretynów nauczyła coś kolejnych, trudno powiedzieć. Mamy za to jakąś plagę nieśmiałków i obrażeń od innych stworzeń, bo powyłaziły z nor i zrobił się burdel - przyznał jeszcze, wzruszając lekko ramionami, a na kolejne pytanie imiennika parsknął z rozbawieniem i skinął głową. - Taaa, zdecydowanie. Czasami mam wrażenie, że zwierzaki mogłyby po nim łazić, jakby się im podobało - mruknął, uśmiechając się kącikiem ust. Zaraz jednak zerknął na swojego imiennika, zastanawiając się, o co właściwie chodziło, bo nie miał bladego pojęcia, czy ten mówił na serio, czy może koloryzował. Nic zatem dziwnego, że po prostu zapytał go wprost, co się właściwie działo i czemu nazywał Salazara cerberem, mając wrażenie, że to wcale nie było dobre. Chociaż, oczywiście, on to akurat chuja wiedział o życiu. Może nie aż tak, ale jednak był pewien, że pewne sprawy mu w pewnym sensie umykały, że nie były dla niego tak oczywiste, jak powinny. - Spróbuj, może Marlena w pijackim widzie się na to skusi - rzucił, uśmiechając się ponownie.
______________________
Never love
a wild thing
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Solberg poniekąd rozumiał to podejście choć on stosował akurat inną taktykę w życiu. Przez większość czasu owszem, opowiadał o sobie, ale pomijając te rzeczy, które naprawdę miały dla niego znaczenie. Zastępował je natomiast innymi informacjami, które dla rozmówcy mogły wydawać się ogromnej wagi, a tak naprawdę chłopaka niezbyt obchodziły. Dopiero niedawno Max nauczył się rozmawiać szczerze, a choć posiadał tę umiejętność, to korzystanie z niej wcale nie było dla niego łatwe i czasem nawet ani trochę przyjemne. Widział zagubienie na twarzy imiennika i postanowił odpuścić sobie pytania, które miał w głowie. Zamiast tego położył mu dłoń na ramieniu, ni to tak po prostu, ni to w geście wsparcia i zaczął słuchać o tym, na jakie durne pomysły wpadali jeszcze pacjenci Munga. -No tak, teraz się dopiero zacznie burdel... Sprzątanie po tym smoku wydaje mi się jeszcze bardziej chujowe niż jak tu latał. - Prychnął, nie do końca jednak żartując. Owszem, Pradawny, czy jak mu tam było, narobił bałaganu i uprzykrzał wszystkim życie, ale teraz gdy wyniósł się do Avalonu - przynajmniej z tego co Max słyszał, wcale nie było mniej zamieszania. -To brzmi nawet uroczo. I trochę głupio. - Zauważył, jednocześnie zwracając uwagę na ten półuśmiech uzdrowiciela. Sam nie rozumiał miłośników zwierząt i raczej nigdy nie zamierzał aż takim zostać, ale dobrze pamiętał Felka i jego interakcje z pupilami. Tak, dobrze rozumiał, że z boku potrafi wyglądać to co najmniej uroczo, ale i równie niebezpiecznie, gdy tym pupilem okazywała się żądna krwi bestia. Westchnął ciężko, gdy Brewer postanowił podrążyć temat Paco. Przez chwilę milczał nawet, zastanawiając się, czy powinien odpowiadać, ale ostatecznie niektóre rzeczy trzeba było mówić na głos. Nawet te nieprzyjemne dla którejkolwiek ze stron. -Strasznie mi truje dupsko o to ile pracuję i że się przemęczam. Teraz, jak wracam do Hoga, to już widzę, jak będzie zadowolony, że w ogóle nie będę już miał dla niego czasu. Znaczy wiesz, ja to poniekąd kumam.... - Urwał, krzywiąc się sam do siebie, gdy przypomniał sobie jedną z wielu kłótni jaką przeprowadzili na ten temat z Paco. -Nieważne. - Machnął ręką, skupiając się na maseczce, przyjemniej ściągającej jego twarz i chłodzącej cerę Solberga. -Marlena to by mi jeszcze kark przy tym masażu złamała. I to wcale nie jestem pewien, czy przypadkiem. - Zaśmiał się, nie wykluczając jednak tej opcji. Może faktycznie warto było przydybać gdzieś przyjaciółkę, jak już skończą relaksik w SPA.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Może nie stosowali tych samych metod, ale efekt, jaki dzięki temu osiągali, był dokładnie taki sam. Pomijając to, że dzięki temu zachowywali najważniejsze sprawy dla samych siebie, to po prostu znajdowali się w większości przypadków w potwornie głębokim bagnie, z którego trudno było się im wygrzebać. Szczere rozmowy, szczere przyznawanie tego, co czuli, było dla nich wyraźnie skomplikowane. Mieli z tym problemy, dokładnie jak uzdrowiciel w tej chwili, kiedy nie potrafił przyznać sam przed sobą pewnych spraw, mając wrażenie, że tak było bezpieczniej, chociaż oczywiście było to myślenie życzeniowe i niemające właściwie żadnego związku z tym, co się naprawdę działo w jego życiu. Skoro jednak jego imiennik postanowił się nad nim zlitować i nie zadawać niektórych pytań, mógł, mniej więcej, bezpiecznie płynąć przed siebie. - Ludzie są popieprzeni, tyle ci powiem. Spędzają sto lat na nauce, a później i tak próbują złapać nieśmiałka, bo to przecież takie proste. Chuja, a nie proste, jak się nic o nich nie wie i później musisz jednego z drugim składać w całość - stwierdził, zastanawiając się, czy kiedyś przestaną zadziwiać go przypadki, z jakimi w Mungu zjawiali się najróżniejsi czarodzieje. Niektórzy powiedzieliby pewnie, że ci czystokrwiści powinni lepiej zdawać sobie sprawę z pewnych niebezpieczeństw, ale tak wcale nie było. I doskonałym przykładem takiej ignorancji był właśnie Wei. - Co nie? Mam wrażenie, że dawno zamienił się mózgiem z jakąś sklątką, ale zajmuje się tymi smokami, jakby były dla niego najważniejsze na świecie - mruknął i ponownie wzruszył ramionami, chociaż jego głos zabrzmiał jakby bardziej miękko, czy delikatnie. Ledwie przez chwilę, przez mgnienie oka, bo później wszystko wróciło do normy, kiedy ponownie spojrzał na swojego imiennika. - Powiedziałbym, że możecie mieszkać razem, ale jeśli wracasz do dormitorium, to chyba musiałbyś się w tej sprawie dogadać z kałamarnicą. Ale wiesz, to trucie dupy nie jest aż takie złe. Jak zapominasz o wszystkim, bo akurat nad czymś pracujesz albo czegoś się uczysz, to później często gówno ci z tego wychodzi, bo jesteś zbyt słaby, żeby myśleć - stwierdził jedynie oględnie, nie zamierzając ciągnąć tego tematu, skoro leżeli sobie na miejscu i w sumie nic nie robili, po prostu się relaksując. Tak normalnie, co w sumie pasowało do ich chwilowej wymiany zdań, pokazując jasno, że obaj tego bardzo potrzebowali, ale oczywiście o tym ani nie pamiętali, ani nie brali tego pod uwagę. - Tym bardziej powinniśmy się do niej uśmiechnąć, może mnie też skręci kark, tak w gratisie - stwierdził.
______________________
Never love
a wild thing
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Podsumowując - byli po prostu chujowi w kwestii rozmowy na temat tego, co się działo w ich duszach. Nic dziwnego zresztą, bo obydwoje mieli za sobą bagaż gównianych doświadczeń, a to raczej nie pomaga w otwieraniu się na innych. Plus w tym wszystkim, że przynajmniej oni się jako tako rozumieli nawet, jeżeli też nie potrafili wprost ze sobą porozmawiać. -A na chuj im te Nieśmiałki w ogóle są? Ani to ładne, ani pożyteczne w większości.... - Zauważył dość logicznie. Owszem wiedział, że te istoty są dobrymi strażnikami, ale poza kilkoma dość specyficznymi sytuacjami, nie wyobrażał sobie na jaki chuj ktoś miałby to paskudztwo trzymać we własnym ogródku. Naprawdę, patrząc na tamtych idiotów, wieczne lądowanie Solberga z powodu przedawkowania, czy innego zatrucia gównem, wydawało się być wręcz szczytem geniuszu. -Dobrze, że tylko mózgiem. - Zażartował, bo zdecydowanie nie byłoby dobrze, gdyby Longwei zamienił się inną częścią ciała z tymi istotami. -Nie wątpię, że są dla niego jednymi z ważniejszych istot. - Spojrzał znacząco na kumpla, bardzo subtelnie - może i nawet za subtelnie - sugerując, że i Brewer się do tego elitarnego grona zalicza. Widział po mimice kumpla, że i jemu zależy na pogromcy smoków, co nieco ocieplało wizerunek Azjaty w oczach Solberga. -Ta... - Mruknął szybko i od razu zmarkotniał, gdy uzdrowiciel wspomniał o wspólnym mieszkaniu z Moralesem. Ten temat powracał jak bumerang, a dwudziestolatek wciąż nie był pewien, czy powinien zdecydować się na ten krok. -Lubię korzystać z weny i tyle. - Wzruszył ramionami, po czym odwrócił głowę, wyraźnie ucinając temat i powoli zmywając z ryja maseczkę, by od razu zapalić. -Dwa karki za jednym masażem? Biorę. - Ożywił się, powoli rozmyślając, czy faktycznie dostrzega gdzieś przyjaciółkę w tym gęstym szlafrokowym tłumie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Zapewne właśnie dlatego obaj znajdowali się w położeniu, w jakim nie powinni się znajdować i starali się z tym walczyć, co wcale takie proste nie było. Nie nadawali się do tego, żeby zajmować się innymi ludźmi, skoro sami sobie sprawiali wieczne problemy, nie potrafili tak właściwie należycie z nikim porozmawiać, a kiedy już się to zdarzało, to najczęściej zrzucali na drugą osobę prawdziwy bagaż i ciężar doświadczeń, z którymi ta jednostka nie chciała wcale się zadawać. Dlatego też woleli trzymać gęby na kłódki, a to nie raz i nie dwa prowadziło do problemów, jakie trudno było innym objąć rozumem. - Bo ja wiem? Do mnie jeden sam się przyczepił, to został. Ale nie rozumiem, po co ludzie masowo wyłapują te magiczne stworzenia. Jakby nie mieli nic lepszego do robienia. Mówię ci, w czasie świąt to w ogóle będzie horror, bo kupią psidwaki, a okaże się, że nie wiedzą, jak się nimi zajmować - stwierdził, by zaraz wzruszyć ramionami, tym samym pokazując, że naprawdę nie miał pojęcia, dlaczego ludzie potrafili być aż tak popieprzeni. Wiedział jednak, że tak było i tak po prostu będzie, więc nawet nie próbował tego w żaden sposób kwestionować. Przynajmniej na razie, bo był przekonany, że kiedyś najdzie go jakaś pojebana myśl z tym związana. Max parsknął na uwagę swojego imiennika, zgadzając się z nim w tej kwestii, bo naprawdę wolał sobie czegoś innego nie wyobrażać, a potem uniósł lekko brwi, jakby chciał pokazać, że wcale nie zrozumiał, o czym była mowa. Nie wiedział, czy Solberg wiedział cokolwiek więcej na temat tego, co łączyło go z Weiem, czy wiedział cokolwiek więcej na temat opiekuna smoków, ale też to nie była chwila na to, żeby o tym gadali, jak jakieś dwie przekupki na targu, więc w ten niesamowicie zręczny sposób zignorował tę kwestię, porzucając również sprawę, o której wspomniał jego imiennik, widząc, że to nie była pora na podobne dyskusje. Mieli zająć się czymś innym, a nie roztrząsaniem własnego życia, na to zdecydowanie miał jeszcze przyjść czas, ale to nie była ta chwila. Ani trochę. - To nie zostaje nam nic innego, jak znaleźć Marlenę - stwierdził, również pozbywając się maseczki, a później po prostu razem z kumplem ruszył na poszukiwania, by po drodze zgarnąć coś do jedzenia i picia, i ostatecznie spędzić resztę imprezy w emeryckim kącie, jaki sobie zapewnili. Nie mieli zresztą aż tak dużo czasu na siedzenie na dupie, więc była to raczej impreza krótka i zdziałała, ale najwyraźniej im nie przeszkadzała.
z.t z Solbim
+
______________________
Never love
a wild thing
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Brewer dnia Pon Lis 20 2023, 18:48, w całości zmieniany 1 raz
Ruby Maguire
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160
C. szczególne : golden retriever energy | irlandzki akcent | duże oczy | zapach cytrusów
Stylówka: krowi komplecik + kapelusz do kompletu Atrakcja:twistczar – 6 Efekty: tej nocy wpadam na szalone pomysły i nie boję się ich realizować
Nie do końca rozumiała swoje emocje, a może po prostu nie chciała ich rozumieć, jakby w obawie przed tym co to za sobą niesie. Kryła więc je głupią złością i kompletnym ignorowaniem Fitza, który był powodem tego wszystkiego i kiedy tylko dopełniła swojego przyjacielskiego obowiązku – składając życzenia i wręczając prezenty, już chciała się czymś zająć, żeby nie stać zirytowana jak ostatnia idiotka. Nie przewidziała jednak, że Baxter całkiem szybko ją zauważy i co gorsza do niej dołączy. Słyszała jak się wydarł i nawet odwróciła się w jego stronę, tylko po to, żeby zobaczyć jak rozmawia z Veronicą, na co aż zacisnęła usta w wąską linię i po kilku chwilach odchrząknęła, dochodząc do wniosku, że zachowuje się jak debilka. Usłyszała jednak jego głos tuż obok siebie zanim zdążyła się do końca ogarnąć, więc ze zmrużonymi oczami odwróciła się w jego stronę i dźgnęła go palcem w pierś. — Zostawiłeś mnie jak jakiś balast — odbiła piłeczkę i dźgnęła go palcem w pierś, kiedy już przestali się kręcić i nagle stali na planszy do gry, choć przecież miała wielki zamiar nie grać z nim, bo była obrażona. Słowem jednak nie wspomniała, że tak konkretnie to przeszkadzało jej dla kogo ją olał i zostawił. Sama też wypierała tę myśl, chociaż coraz bardziej to do niej docierało. Nie była jednak specjalnie pamiętliwa i skoro już byli na planszy, to przecież musieli zagrać. Rzecz w tym, że chyba ani ona, ani on nie byli zwinni jak lunaballa, bo szło im paskudnie. — Co ty wyprawiasz — parsknęła, kiedy zaczął się kręcić po planszy. Oczywiście ona tez chciała wygrać, bo kto niby lubił przegrywać. Nie miała pojęcia ile ruchów zrobili, ale z każdym losowaniem pola było jeszcze gorzej i nie wiedziała już gdzie niby była jej noga, a gdzie ręka. Uświadomiła też sobie, że cała ta złość jej przeszła, kiedy grając śmiała się z całych sił, aż jej prawie łzy leciały z kącików oczu. — To twoje futro przeszkadza okropnie — było wszędzie, nic więc dziwnego, że przy chęci postawienia nogi na kolejnym polu, stanęła na futrze Fitza i niefortunnie się poślizgnęła, sprawiając, że runęli w dół. Była prawie pewna, że właśnie przegrała, ale było to kompletnie nieważna, kiedy dotarło do niej, że wskutek upadku znalazła się blisko chłopaka, tak blisko jak jeszcze nigdy chyba, a ich wargi stykały się w nieplanowanym pocałunku. Spanikowała, szybko do niej dotarło skąd wcześniej w niej ta cała złość, przez co stchórzyła jeszcze bardziej. — Przepraszam… — mruknęła i próbowała się szybko odsunąć i wstać, ale byli tak zaplątani, że razem z jej paniką stało się niemożliwe. Jej policzki zapłonęły rumieńcem, a ona miała tylko nadzieję, że jak zwykle niepoukładane włosy skutecznie to zasłoniły.
Stylówka: pyk Atrakcja:piniata, kostka -> 55 Efekty: wpadam na szalone pomysły i nie boję się ich realizować
Czy ona naprawdę speszyła się, gdy Baxter z a l o t n i e do niej mrugnął? O cholera. Vera sobie tylko znanym sposobem po raz kolejny wyczarowała skądś ten cudowny bimberek i załyczyła się porządnie. W tym momencie uwaga Fitza skierowała się Ruby, jego koleżankę z drużyny. Cudownie, czyli wracamy do tego, co było kiedyś? Oczywiście, że wtedy poszło im o quidditch. O to, że treningi i miotełka były zawsze ważniejsze. Seaverówna spojrzała na Maguire ze źle skrywaną niechęcią, bo choć nic do niej nie miała, jej piękna buźka źle jej się kojarzyła. Policzki całe miała rumiane, gdy odparła: - Idź, idź. Idź i baw się dobrze, ja skoczę na pedi. – Uśmiechnęła się do niego, ale w tym grymasie była odrobina wyrachowania. Vera nie była szczera ze swoimi uczuciami względem Ruby i Fitzroya, a rana po zerwaniu chyba była zbyt świeża, żeby… żeby tak po prostu wszędzie za nim łazić. On miał swoje życie, ona miała swoje i to była ich wspólna decyzja. Była pewna, że gdyby za nim poszła niewątpliwie by tego żałowała. Kto wie, jakie relacje tak właściwie ich teraz łączą? - Może później cię złapię. Skłamała, a po chwili on już od niej odchodził. Odprowadziła go wzrokiem, wypijając jeszcze jednego łyka mocnego alkoholu. Na Merlina, to było za mało. Przed chwilą było tak fajnie, a teraz? Teraz poczuła się samotne. Podziękowała grzecznie towarzystwu, które chyba wcale nie chciało grać w butelkę i starając się nie patrzeć w stronę stanowiska czarodziejskich gier, skierowała swe kroki w zupełnie inną stronę. Wbrew temu, co powiedziała przed chwilą wcale nie zbłądziła w stronę kąciku spa. Jej uwagę przykuła piniata i leżący obok niej kij bejsbolowy. Nawet nie zdążyła się transmutować w twarz tego, którego nienawidziła kochać (a może kochała nienawidzić?) gdy Vera z całej siły w nią przywaliła. A jako że nie była jakoś szczególnie silna, niewiele to zmieniło. Westchnęła, rozglądając się wokoło. W sumie to rozglądała się za kółkiem. Czy są na sali ci, którzy jarają zielsko?
Stylówka: czerń i frędzle Atrakcja:pedi —> werka Efekty: papucie na pewność siebie i pazy dodające animuszu
Przechyliła kieliszek z doświadczeniem zdobywanym w niejednym barze. Gładko przełknęła zawartość - w końcu po absyntowym treningu, to mało rzeczy było jej strasznych, a już na pewno nie jakiś szocik z RedGhullem. Łyknęła na drugą nóżkę, bo działo się tu bardzo dużo i na trzeźwo nieco ją to przytłoczyło: — Dwa razy nie musisz powtarzać — wyszeptała tak, żeby tylko Lockie mógł ją usłyszeć, przy okazji zauważając, że piórka z jej rękawów się sypią i wypadają - jak będzie chciała gdzieś spierdolić, uznając to za super pomysł, to przynajmniej po tych piórach ją znajdą. — A co będzie się działo? — zapytała totalnie retorycznie, bo znając życie, to i tak kij będzie pamiętać, tym bardziej że cały weekend zwolniła sobie na odchorowywanie. Pozwoliła się pociągnąć w stronę stanowiska spa, jakoś tak nagle czując się pewniej siebie. Jeszcze bardziej niż zwykle. Plecy miała wyprostowane, wiedziała, że wygląda z j a w i s k o w o, w tej swojej czarnej narzutce, czuła się zresztą równie wspaniale - nawet palący przełyk bardziej ją zagrzewał do działania, niż jej przeszkadzał. Przeglądała dostępne kolory, w końcu decydując się na pomarańcz, bo walił neonem i nie dało się go przeoczyć, a ona totalnie takiej samej energii chciała od siebie tej nocy. Wsunęła dłonie do magicznej maszyny, czując co jakiś czas tylko coś zimnego i smyrającego. Chwilowo uziemiona, co chwila zerkała na Lockiego, który wyglądał... ciężko było to określić, ale widok oddającego się przyjemnością ślizgona w podomce sprawiał, że co chwila musiała chować twarz we własny bark, tłumiąc śmiech. Nie miała szansy się zrelaksować, bo ledwo znalazła wygodną pozycję do siedzenia, a maszyna zadzwoniła już magicznym dzwoneczkiem. — Podobam Ci się? — zwróciła się do Lockiego. Pomachała dłonią z pomarańczowymi paznokciami, pokazując finalny efekt, ślizgając się językiem o tą jedną literę, wcale nie przypadkiem, a specjalnie jakoś. Chociaż na zewnątrz nie wyglądało, jakby w ogóle interesowała ją otrzymana odpowiedź, to w duchu niczym mantrę powtarzała, by potwierdził. Cofnęła rękę i rozejrzała się dookoła, niby nonszalancko, a jednak wzrokiem trafiła na widowisko, które przyciągnęło jej uwagę bardziej, niż by aktualnie chciała. Zmarszczyła brwi, obserwując scenę. — Poczekaj, zaraz wrócę — albo nie, okaże się. Z typiarkami tak bywało, że wystarczyło jedno spojrzenie i wiedziało się już wszystko. Tym bardziej, jak ktoś był tak blisko, jak Saskia z Rony, to już zakrawało o telepatyczne połączenie. Niewiele myśląc, wstała i odwróciła się na pięcie, nieco pośpiesznym krokiem zmierzając w kierunku @Veronica H. Seaver, wyżywającej się na piniacie. Ten widok i tak byłby niecodzienny, nie musiała nawet mijać pola do czarotwistera, gdzie łysiejący Baxter stykał się ustami z Ruby, by wiedzieć, że coś tutaj się nie spina - ale minęła i wszystko nagle stało się jaśniejsze. — Hola, hola — rzuciła, zbliżając się, co by nie zarobić kijem z rozpędu — przybywam w pokoju. I przynoszę dary. Mówią, uderz w stół, a nożyce się odezwą. Adekwatnie można było powiedzieć: pomyśl o peruwiańskim, a Saskia pojawi się znikąd, rolując pomiędzy palcami skręta. Ten był wyjątkowy, bo poza nasączonym truskawką papierkiem, to śmierdział, jak trzymany w gaciach w trakcie treningu quidditcha - co tylko świadczyło o jego znakomitej jakości.
Stylówka: hop Atrakcja: piniata 55+57 = 112 Efekty: jestem chętny do zabawy i jeszcze bardziej pewny siebie
- No, cała ty, wielki balast - oznajmiam wcale nieprzejęty faktem, że @Ruby Maguire jest obrażona o jakieś bzdety, bo ja tu mam wielką ochotę na zabawę i na dodatek czuję, że wszystko mi pójdzie po myśli. Przez wpływ alkoholu i innych rzeczy na imprezie nawet nie potrafię odpowiednio przejąć się niepotrzebnymi w moim mniemaniu spinami Rubsona. Szczególnie, że już po chwili graliśmy jak szaleni, śmialiśmy się w głos, szał ciał, doska zabawa. - To ty tu kurwa przeszkadzasz - bronię elokwentnie swojego futra, chociaż naprawdę sprawiało nam mnóstwo problemów przy tej pomniejszającej się planszy. Koniec był już bliski, wiedziałem że się nie utrzymam i upadam kiedy ta mnie zahacza. Okazało się że jednak jesteśmy w pozycji w której upadłbym prosto na nos dziewczyny swoim nosem, ale na szczęście w porę się odsuwam. Tak, że nasze wargi stykają się na krótki moment. Wcale tego nie planowałem, ona z pewnością też. Jednak pod wpływem chwili zamiast natychmiast się odsunąć, kładę jakąś wolną dłoń na policzku Rubsona. Oczywiście dopóki ona nie próbuje się wyrwać, odpychając mnie i tylko zaplątując bardziej nasze futro i kończyny. Co czuję w związku z tym, że niechcący zetknąłem usta Ruby? Na pewno nie jest mi głupio kiedy udało mi się skraść pocałunek atrakcyjnej pani kapitan. Czuję się jak prawdziwy dżolero, mimo że ta chce jak najszybciej ode mnie się odsunąć. W końcu pomagam jej w tym próbując zabrać swoje futro (i kończyny) by w końcu wylądować obok niej. I obydwoje leżymy po tym czarotwiście zarumienieni i zmęczeni, więc na tę sytuację zwalam to jak wyglądają policzki Ruby. - Kurwa, sorry - mówię ze śmiechem i wstaję z miejsca, po czym podaję jej rękę, by również wstała. Może gdybym nie był po biforku i nie pił tyle tutaj miałbym więcej mądrych przemyśleń (chociaż powiedzmy sobie szczerze to nie była moja domena). Jednak teraz tylko ciągnę za rękę Rubsona do kolejnej atrakcji. - Kto wpierdoli piniacie najmocjniej dostaje sto pocałunków ode mnie! - krzyczę i już biegnę w kierunku zabawki, ciągnąc za sobą przyjaciółkę. Puszczam jej dłoń dopiero przy piniacie, gdzie wyrywam z rąk kij @Veronica H. Seaver. Wcześniej dała mi przepustkę na to żebym przywitał się z przyjaciółką i nawet nie zauważyłem jej niezadowolenia. Z resztą co ja dziś ogarniałem. - Odsuń się Seaver, bo cię zmiotę - oznajmiam i z całej siły próbuję jebnąć. Ale jestem napruty, ledwo trafiam i moje uderzenie jest niewiele lepsze co wcześniej Verki. Śmieję się głupio na ten widok. - A chuj, łap, przyjeb jak prawdziwy Gryfon, nie jak ja - krzyczę do Rubsona i rzucam w jej kierunku pałkę, licząc na to że będzie równie zwinna jak podczas treningu, a nie zabiję ją tym drągiem. W międzyczasie podchodzę do @Saskia Larson i wącham to co ma w dłoniach, by pokazać kciuk do góry. - Ej też powinnaś, jesteś z drużyny a niesamowita nagroda jest za rozpierdolenie tego - oznajmiam zwracając się w sumie do obydwu Krukonek i już rozglądam się za drineczkiem, licząc na to że będzie jakiś obok, bo przecież z pewnością było mi mało.
______________________
flying isn’t dangerous; crashing is
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Zazwyczaj się staram tylko kiedy muszę na lekcje, mecze albo kiedy wyraźnie (bardzo wyraźnie) widzę, że moi przyjaciele tego potrzebują. Jednak tym razem postanawiam zrobić coś dla samego gestu, a nie z wyraźnej przyczyny. Czuję się przez to strasznie niezręcznie, nie mam pojęcia jak mam do tego podejść i całe szczęście, że Zosia pomaga mi z zapaleniem odpowiednich światełek w ogrodzie albo podpowiada mi co powinienem postawić czy kupić. Stanowczo też zabiera moje karty, które chciałem podrzucić gdzieś, bo może przypadkiem okaże się że Marla będzie miała ochotę pograć. To przynajmniej zdecydowanie ułatwiłoby mi wieczór plus nie musiałbym mocno wdawać się w głębsze konwersacje. Jednak może tym razem należy właśnie porozmawiać i powiedzieć parę rzeczy wprost. W końcu. Wysyłam wiadomość do Marli z zaproszeniem na spotkanie do Poziomki, jak zwykle w swoim lakonicznym stylu, upewniając się że ma wolny wieczór. I przygotowuję wszystko jak nigdy. Stawiam na stoliku w ogrodzie jakieś słodycze i trochę alkoholu. Sam robię sobie drineczka na rozluźnienie a jedną z misek ze słodkościami stawiam od razu przy wejściu na dwór. Chciałem nawet ubrać się odrobinę bardziej elegancko, więc do zwykłych krótkich szortów zakładam ciemną koszulę, a nie zwykły podkoszulek czy żonobijkę! Napisałem Marli, że po prostu ma iść do ogrodu, więc kiedy wesoło rzucam sobie z Whisky patykiem, a Gryfonka wchodzi do rozświetlonego miejsca, ja prędko macham różdżką i zamiast patyka zdezorientowana Whisky łapie w pysk bukiet kwiatków. Podekscytowana widokiem Marleny biegnie do niej. A ja sobie stoję roześmiany jak nigdy z widoku mojego psa, który biegnie z kwiatami w kierunku blondynki.
Możesz wylosować co sobie wzięłaś wchodząc do ogrodu: 1,2 musy świstusy 3,4 rymujące dropsy 5,6 kwachy
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Wiadomość od Augusta była wybawieniem. W tym natłoku obowiązków i rzeczy do zrobienia, które zdawały się nie kończyć, wizja spędzenia miłego wieczoru w Poziomce, w towarzystwie bliskiej osoby, była po prostu idealna. Wyjątkowo udało jej się skończyć popołudniową zmianę u Fairwynów na czas, dzięki czemu miała chwilę w mieszkaniu na ogarnięcie się, spacer z psidwakiem i w końcu w podskokach pomknęła w stronę rezydencji mieszczącej się na samym końcu Alei Amortencji. Pogrążona w myślach szła przed siebie, planując jednocześnie ostatnie poprawki przy pracy dyplomowej, próbując zaaranżować grafik dyżurów prefektów tak, żeby każdy był zadowolony i uwzględniając w tym wszystkim czas na naukę do egzaminów i spotkania towarzyskie, kiedy poczuła dziwny niepokój i po chwili zdziwiona dostrzegła most, którego za chuja nie potrafiła sobie przypomnieć. A najgorsze w całej tej sytuacji było to, że na jego końcu stał jakiś leszcz, który znienacka zaczął ciskać w nią zaklęcia! Bitka, mająca miejsce w jej głowie za sprawą pyłku wróżek, była bardzo zacięta, ale ostatecznie zwycięska. Cała zdyszana, po wygranej walce, stanęła przed furtką Poziomki i czmychnęła na posesję przyjaciela, zauważając na wejściu stolik ze słodyczami. W ramach rozluźnienia, po tej wyczerpującej scysji z nieistniejącym czarodziejem, złapała pierwszego z brzegu cukierka i automatycznie skrzywiła mordę, gdy kwach wypalił jej pół języka. - CO DO..! - urwała swoje klasyczne przywitanio-przekleństwo na widok Whisky, podbiegającej do niej z kwiatami w pysku. Zanim zauważyła roześmianego Augusta, przywitała psa wesołym szczebiotem i komentarzami a co to za piękna psinka. - August, nie uwierzysz. Po drodze z a a t a k o w a ł mnie jakiś oszołom na moście, który swoją drogą wybudowali w dosłownie jedno popołudnie, bo rano go nie było, no i słuchaj, byłam pewna, że tu nie dotrę, bo typ napierdalał zaklęciami jak pojebany i… Gdy tak o tym mówię na głos to mam coraz większą pewność, że to ten cały pyłek, więc jakby sąsiedzi ci coś mówili, że w okolicy grasuje czarnoksiężniczka, co to wali różdżką na oślep to udawaj, że nie wiesz o co chodzi - zaczęła relacje z całego potencjalnego zajścia rozemocjonowana, a skończyła opowieść ze śmiechem, gdy uświadomiła sobie, że prawdopodobieństwo tego wszystkiego było niemalże zerowe. Dopiero wtedy rozejrzała się po ogródku, rejestrując piękne światełka i dekoracje. - O - skomentowała to mądrze, będąc w totalnym szoku. - Jak tu pięknie!! - rozpromieniła się i przytuliła Krukona pod pretekstem powitania i podziękowania za tak dosko zaaranżowaną przestrzeń. - Chcesz drugiego? - kiwnęła głową w stronę alkoholu, z zamiarem zrobienia drineczka, który zniwelowałby ból po wypalonej dziurze w języku po kwachach.
______________________
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Marla wbiega na podwórko ze zwykłą dla siebie werwą i zaczyna od naszego stałego powitania, kiedy jesteśmy czymś szczerze zdziwieni. Ale nawet nie kończy, bo przecież właśnie moja słodka psina biegnie zadowolona do dziewczyny z kwiatkami, jak niesamowicie mądry i wytresowany pies. Którym czasem jest, czasem nie jest, zależy nadal od jej humorów, chociaż staram się jak mogę. Oczywiście prędko zaczyna się słowotok Marleny w trakcie którego opowiada jakąś niestworzoną historię w trakcie której marszczę brwi i mamroczę co? kiedy mówi o jakimś moście i czarodzieju co ją atakuje. Dopiero uśmiecham się na jej ostateczną konkluzję, w której wszystko zwaliła na pyłek. Co z pewnością było prawdą. - Powinniśmy się tam przejść zobaczyć jak wygląda okolica, bo musi wyglądać mocno malowniczo - stwierdzam zakładając z góry, że bitka Marleny to oznaczało mnóstwo zaklęć transmutacyjnych, które rzucała na bogu ducha winne kwiatki, kamienie i płotki. Nie wiem jak zareagować na jej entuzjastyczny komplement, więc kiwam po prostu głową na znak że oczywiście jest ładnie i lekko wzruszam ramionami, jakby była to dla mnie najłatwiejsza rzecz do zrobienia. W końcu jestem istnym królem estetyki. - Jasne - odpowiadam na pytanie o drineczka. Mam zamiar zagadać ją dalej, ale szczerze mówiąc nie jestem pewny czy to jeszcze dobry moment. - Eeee... fajnie że ci się podoba - stwierdzam więc elokwentnie i przywołuję różdżką krzesło pod jej nogi i sam też siadam wygodnie obok. Pozwalam jej zacząć od wyrzucenie z siebie wszystkich trosk, bo w końcu ostatnio narzekała na natłok obowiązków, więc pewnie będzie chciała poskarżyć się na wszystko, a ja jak zwykle cierpliwie tego wysłucham.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
- Co? - zapytała zdziwiona, nieprzyzwyczajona do takich spontanicznych pomysłów ziomka. - To znaczy możemy, jak najbardziej - dodała natychmiast, żeby chłopak nie myślał, że ma w głębokim poważaniu jego propozycję. - Ale to może dopiero jak odetchnę, bo po tej awanturze z samą sobą nie wiem czy jest co tam oglądać - zaśmiała się, kpiąc ze swoich zdolności do oceny sytuacji. Śmiała wątpić czy było tam cokolwiek do podziwiania poza górą chwastów przemienionych w to, co akurat przyszło jej do głowy. - A c z k o l w i e k - zaznaczyła, machając palcem - wyczaiłam doską polanę kawałek dalej. I tam możemy iść z psami, co najwyżej spotkamy jakąś durną akromantulę - oznajmiła niewiele zmartwiona faktem stoczenia kolejnej bitki. W końcu mieli wprawę w takich walkach. Z wprawą przyrządziła mu i sobie drinka, stawiając na niezawodne czaro libre, nieszczególnie przejmując się małomównością Krukona. Rozsiadła się za to na krzesełku, opowiedziała przyjacielowi pokrótce co jak i ostatecznie zadała mu pytanie wprost, które męczyło ją odkąd zobaczyła jak się postarał: - Z jakiej to okazji? To wszystko? - wskazała brodą na udekorowany ogród i Whisky z kwiatami w mordce. - Za pokonanie tego wieprza na moście po halucynkach to wiesz, liczyłabym na co najmniej Order Merlina pierwszej klasy, bo z trzy razy mu umknęłam przed avadą - zachichotała wesoło, popijając drineczka w najlepsze. W swojej wyobraźni była bohaterką stulecia, która zdeklasowała potencjalnego wroga w przedbiegach, ale tylko sam Merlin wiedział jak ciężką wojnę przed momentem stoczyła. Natomiast cała aranżacja działki wyglądała tak, jakby chłopak od dawna się szykował na przyjęcie takiej gwiazdy jak ona. I bardzo chciała wiedzieć czy stał za tym przypadek czy coś więcej.
______________________
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Uśmiecham się lekko na sam pomysł oglądania zniszczeń Marleny i jej miny kiedy dziwi się mojej propozycji. - Świetnie, co to dla nas akromantula - mówię niby żartobliwie, ale tak naprawdę serio uważam, że nasze zdolności transmutacyjne i poprzednie przygody wskazywały na to, że wcale nam to nie straszne. No może gdybyśmy spotkali smoka, to byłoby dla nas trudniejsze. Chwilę rozmawiamy o niczym, ona opowiadając więcej, ja wtrącając jakieś swoje uwagi, które szczerze mówiąc były jeszcze mniej wylewne niż zwykle, przez to że moje myśli kierowały się ku czemuś zupełnie innemu. Marla znała mnie bardzo dobrze, więc nawet jeśli zwykle ignorowała moją małomówność, to teraz to wydawało jej się pewnie aż za bardzo podejrzane. No i do tego cała otoczka, która również nie kojarzyła się specjalnie z moim stylem. - A, tak... - zaczynam bardzo elokwentnie i piję więcej swoje drineczka, czyli czaro libre, którym tez raczyła się Marla. - Chciałem po prostu... - zaczynam ponownie i biorę więcej łyków na odwagę. W końcu wyciągam dłoń i delikatnie splatam ją z ręką Marleny, powoli łącząc nasze długie, chude palce, z zastanowieniem wypisanym na twarzy. - Wróciliśmy do siebie, prawda? - pytam cicho, powoli przenosząc wzrok z naszych splecionych dłoni na Gryfonkę. Może powinienem zapytać o to już dawno, w Himalajach, wprost ustalić szczegóły naszej relacji, ale byłem świetny w transmutacji, ale nie w kontaktach międzyludzkich. To ona potrafiła to połączyć. - Chciałem to jakoś... uczcić.... - dodaję niepewnie, bo przecież może moje wnioski są durne. Widzę, że nie spędza czasu z innymi typami, ale może chciałaby jakieś friends with benefits czy inne rzeczy poligamiczne, które nie mieszczą się w mojej głowie. Nie widziałem co do tego podstaw, ale już dawno się nauczyłem, że nie potrafię ustalić przewidywalności Marli. Tak dosłowne pytanie wprost o relacje jest dla mnie równie częste co nauka magicznego gotowania, więc czułem się jakbym stał przed Wizengamotem, gdzie decydowała się moja przyszłość.
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.