Pośród niewielkich budowli w Hogsmeade na ich tle zawsze wyróżniała się stara wieża będąca w niewielkim lasku nieopodal. Budynek ten od wieków był opuszczony, a wejście do niego było zagrodzone. Jednakże na potrzeby turnieju, a raczej na wyznaczenie wieży, jako idealnego miejsca dla widowni, budowla ta została ponownie otwarta. Mówi się, że grasował po niej przez te wszystkie lata wyjątkowo złośliwy duch, jednakże w obecnej chwili, wyglądało na to, iż dyrektor znalazł mu dogodniejsze lokum. Całość została nieco wysprzątana, tak by uczniowie mogli skorzystać z tego miejsca. Na samym szczycie zostały postawione drewniane ławki wewnątrz całej wieży, ponownie z ozdobami w kolorach pięciu szkół. Każdy kto chciał obserwować reprezentantów mógł wejść na szczyt wieży i zając wybrane miejsce.
Może i przy ognisku robiło się gorąco, ale w odpowiednim oddaleniu było po prostu przyjemnie ciepło. W przeciwieństwie do tego chłodu, który wszędzie panował. Nie dziwne, było przecież tak późno, noc zapadła już tak dawno. Nagle David gdzieś uciekł, Davis nawet nie zrozumiała dokładnie co powiedział, dotarły do niej tylko słowa namiot i noc. Mogła sobie to poskładać, ale szczerze mówiąc była tak wyczerpana, że nie miała ochoty myśleć. Oparła się o oparcie ławki, a gdy David wrócił zrozumiała po co odszedł. Odetchnęła głośno z uśmiechem na ustach, jej chłopak momentami był taki dziecinny, a ona bardzo to lubiła. - Tak jakbyś nie zrobił tego specjalnie, kotku. - Mrugnęła do niego, a blask ogniska odbił się jej w oczach. - Dwuosobowy? To on nie jest magiczny? - Zdziwiła się. Jeszcze nigdy nie spała w mugolskich namiocikach, a te, w których miała okazje pomieszkiwać były pokaźnej wielkości. - Chyba, że po prostu specjalnie jest taki mały? - Zaciekawiła się. Już wiedziała, że łazienki to w nim nie znajdzie, ale przynajmniej będzie gdzie spać i do tego jakaś odmiana!
-Nie jest magiczny chociaż takie też w sklepie leżą. Wiesz to takie urozmaicenie. O to chodziło nigdy w takim nie spałeś śpij teraz. Proste. A i zarobi trochę kasy. Myślał o studiach iść czy nie? Nigdy nie skończył siódmej klasy czy będą chcieć takiego kogoś? Pracuje już. Musiałby znaleźć kogoś do roboty. Ah trudne te życie pomyślał i przełknął ślinę. A wracając do namiotów takie są lepsze gdyż śpi się normalnie a nie magiczne wszystko mają. Co to za życie. Na biwakach ma być survival! Przykleił się do dziewczyny. Dopiero teraz przemyślał to że jego Angie została siedzieć w siódmej klasie. David też by chyba nie przeszedł kończąc szkołę przed czasem miał jedną krytyczną ocenę ale chyba udało by się ją uratować. Miał przechlapane z nauczycielem. Nie uczył się tego czego uczył. Jednym słowem nie robił nic. -Ja idę spać. I ruszył do namiotu zdjął koszulkę i powoli zasypiał.
Niemagiczny, uuu. Z jednej strony jakoś jej to uwłaczało, ale z drugiej to mogło być ciekawe przeżycie, noc w czymś prawie, że mugolskim. Tylko czy czasami nie oznaczał to niewygody? Odruchowo dotknęła się płaskiego brzucha, ale odsunęła od niego rękę, to było dziwne. Jej oczy zmrużyły się, a nosek zmarszczył, by po chwili dotarły do niej słowa Thomsona, o tym, że idzie spać. Skinęła głową. - Zaraz przyjdę. - Przykucnęła przy ognisku i wpatrywała się w podrygujące wesoło iskierki. Podniosła się i weszła do namiotu. Ostrożnie, jakby mógł się on w każdej chwili zawalić, chociaż ze zdolnościami jej faceta to raczej nie powinno nastąpić. Ułożyła się obok niego nie rozbierając, jakoś nie wydawało się jej, że miał być tu specjalnie gorąco. Leżała wpatrując się w górę i wyobrażając sobie, że widzi gwiazdy, w sumie powoli zaczynała je widzieć oczami snu, była taka senna.
Po chwili dziewczyna także była w namiocie był on o sto razy mniejszy niż taki magiczny. Objął dziewczynę i zasnął. Gdy się obudził był już świt, dziewczyna jeszcze spała. Ognisko wygasło ale lekki żar jeszcze był. Poszedł znów do sklepu wziął wędkę i poszedł na jeziorko które było blisko. Złowił jakieś małe ryby. Nie interesowały go takie. Później złowił większą rybkę. Około 1 kg ważyła. Wrócił przygotował ją szybko. Rozpalił ognisko i tworzył niesamowite śniadanie. Po jakimś czasie ryba była już hmm? Przypieczona. Chciał obudzić dziewczynę i zrobił to. Przebudził ją ale nie była zachwycona tym że to jej chłopak budził ją tak wcześnie. Była wręcz zdenerwowana, zła. -Chodź na śniadanie. Szepnął. Wyszedł z namiotu zrobił sobie krótki spacerek wiedział że zanim dziewczyna się przebudzi to minie około 10 minut. Wrócił nawet wcześniej. Była na nogach co było dziwne w jej przypadku. Przeciągnął się ziewając przy tym.
Przejechała dłońmi po twarzy starając się pozbyć zmęczenia. Nie dość, że poszli spać tak późno, - w sumie ona to jeszcze później niż jej partner - to jeszcze teraz budził ją, gdy jeszcze było tak jasno. Masakra, zdecydowanie była zła, ale nie chciało jej się kłócić. Znowu, bo to też mogło zrobić się nudne. Gdy chłopak gdzieś odszedł, ona podniosła się i chodziła w okół namiotu. - Mmm, śniadanie? - Jej humor uległ natychmiastowej zmianie, a raczej poprawie. - A co będziemy jeść? - Zaciekawiła się. Czyżby był w sklepie, gdy ona spała? Jak miło. Podeszła ku niemu i dała mu buziaka w policzek, tak na przywitanie. Jak szybko przeszedł jej humorek, i to bardzo dobrze!
-Rybę. Odpowiedział szybko przecierając oczy i siadając na ławkę. -Kocham Cię. Wyraził swoje uczucia słowami. Robił to często. Na powitanie dostał całusa. Odwzajemniłby się tym samym tylko że w usta ale dziewczyna cofnęła się. I jego twarz nie dosięgnęła by jej twarzy. Ale co tam wstał. I zaczął całować dziewczynę. To dopiero pierwszy dzień od tak dawna. Musiał wykorzystać sytuację zaspania dziewczyny. Po chwili byli na miękkiej trawie całując się. Uniósł brwi i przewrócił oczami. Ogień lekko przygasł i był sam żar dający mocne ciepło. Ryba piekła się nadal. Wiatru prawie nie było ale było piękne słońce. Bawił się także jej włosami które uwielbiał. Patrzał jej głęboko w oczy.
- Mniam, mniam. - Przejechała językiem po ustach, ukazując tym samym, że to jedzonko podchodzi w jej gusta. Usłyszała wyznanie miłości z ust Davida, lubiła gdy jej to potwierdzał. Czuła się wtedy pewniej. Uśmiechnęła się, ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo Dav w pewnym sensie rzucił się na nią sprawiając, że jej serce przez chwilę kołatało, a umysł wariował. - Mój ty kocie. - Zwróciła się do niego, gdy jego twarz była kilka milimetrów od tej jej. Widziała nawet plamki na jego źrenicach. To było słodkie. Czuła jak kosmyki jej włosów obijają się jej o twarze, ale tak delikatnie, sprawiając, że ją łaskotały i dodawały humoru jej osobie. Przejechała ręką po jego policzku, lekko ale jednak zdecydowanie i znów została uraczona muskaniem jego warg. Gdyby była kotem to pewnie by mruczała. - Ej, rybka. - Uznała, że to zdanie wyszło dwuznacznie. - W sensie, że pewnie już się upiekła. - Zachichotała.
Ostatnio Davis non stop mówiła coś o kotach miała chyba na tym obsesję. Chyba gdy się nie widzieli myślała że skończy mieszkając w starym domu paląc trawkę,bujając się na krześle, robić na drutach, a w okół niej pełno kotów które wszystko niszczą. -Wiem wiem.. Wymamrotał. Ryba nie interesowała go tak jak jego dziewczyna jeszcze chwilę miał poświęcić jej. No ale nic. Wstał podając dziewczynie rękę i pomagając jej wstać. Nie był głodny ani śpiący co on teraz będzie robić. Patrzał na mugolski namiot. Made by China. W mugolskim świecie to chyba najpopularniejsze słowo jeżeli chodzi o przedmioty. Nigdy nie wiedział o co chodzi. Musi wypożyczyć książkę o mugolach i sprawdzić. Chociaż to powinno być jako ciekawostka. Może jego różdżka też jest made by China? Cokolwiek to oznaczało. Dziewczyna jadła już rybę. Jak coś to mu zostawi lecz nie był głodny. Jak już o tym wspomniałem.
Wędrówki krajoznawcze czas zacząć. W końcu Summer była już tutaj dość długo, a nie miała okazji by uważniej rozejrzeć się po Hogwarcie i okolicach. Zwłaszcza okolicach. Miała nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto zabierze ją w taką wycieczkę, ale niestety, musi zdać się na siebie samą. No cóż, tak też można. Trafiła w absolutnie nieznane jej rejony. Dostrzegła wieżę, wyglądającą na opuszczoną. Może nie prezentowała się zachwycająco, ale stamtąd przynajmniej mogła dostrzec panoramę okolicy i odnaleźć drogę powrotną. Gdy wspinała się po schodach, nieustannie miała wrażenie, że ktoś za nią idzie. Trochę jak scena z horroru, gdzie nagle zza rogu wyskakuje morderca z piłą motorową. Zachichotała pod nosem. Najlepszym lekiem na strach jest śmiech, mimo że tym razem musiała się do tego śmiechu zmusić. Odetchnęła, gdy znalazła się na szczycie. Miała wrażenie, że przynajmniej tutaj będzie bezpieczna. Chyba, że wieża akurat postanowi się zawalić. Stanęła przy okienku i zaczęła studiować okolicę. Oby znalazła jakiś charakterystyczny punkt, od którego będzie mogła się odnieść. Chociaż byłoby lepiej, gdyby przypałętał się tutaj ktoś, kto zna drogę.
Rok szkolny!!!! Studiowanie!!!! Pisanie wypracowań o bógwieczzym na trzech rolkach pergaminu!!! Masakra! Krukoński umysł opuścił Simonka kompletnie. Nic mu się nie chciało, a na samą myśl o pisaniu wypracowań dostawał zespołu kanału nadgarstka! Ale Jego geniusz nie opuścił go zupełnie! HAHA! Otóż, ponieważ, gdyż Simon Lewis wpadł na pomysł, ze kupi sobie pióro! Takie SAMOPISZĄCE! Będzie połowę roboty mniej! Więc z takim genialnym pomysłem poszedł do Scrivenshafta i kupił sobie wściekle lazurowe pióro.Zdecydowanie w lepszym humorze niż wcześniej, szedł spokojnym krokiem w stronę zamku gdy rzuciła mu się w oczy wieża ewidentnie opuszczona. Pchany jej stronę jakąś niewidzialną ręką, przyspieszył kroku. Wchodząc po stromych i krętych schodkach, zaczął przeklinać swój pomysł, i brak windy. Zanim się obejrzał był już na szczycie, nieco zlany ale za to jaki duuumny. Rozejrzał się i.... ZOBACZYŁ SUMMER! Ale chwilunia co ona robiła w HOGSMEADE?! -Summer...?-zapytał chcąc się upewnić ze jego stare oczy nie szwankują.
Ona naprawdę się nie przesłyszała! Ewidentnie ktoś się tu zbliżał! I nie było najmniejszej wątpliwości, że to męskie kroki. Skarciła się skrycie, że przywędrowała w takie miejsce sama, nikomu nie mówiąc, gdzie jest. No ale na to już chyba trochę za późno. Oparła się o ścianę, z napięciem wpatrując się w schody. Co to ma być? Jakieś omamy wzrokowe? Przecież to niemożliwe, że Simon tutaj... Po takim czasie! Zaśmiała się tak, jak to tylko ona umiała. Niby wieża opuszczona, a akustykę miała naprawdę niezłą! - Simon? - spytała, gdy upewniła się, że to jednak nie żadne omamy, ale Simon z krwi i kości. - Chyba oboje chcemy zadać to pytanie. Co Ty tu robisz? - spytała z szerokim uśmiechem po czym zrobiła krok w jego stronę. Wydoroślał, zdecydowanie. Prezentował się naprawdę dobrze. Przypomniała sobie, jak to kiedyś się w nim podkochiwała. Może i zauroczenie z czasem minęło, ale ogromna sympatia nigdy! Summer chyba też się trochę zmieniła. Była wyższa, miała znacznie smuklejszą sylwetkę. Zgarnęła prędko włosy z twarzy, a z jej ust nie znikał uśmiech.
O MATKO! Czyli mu się nie zdawało! To nie żadna nędzna kopia Summer tylko naprawdę ONA! Oczywiście przez ten czas wyładniałą, i zapewne gdyby nie to że miał swojego Namidę, byłby skłonny się w niej zakochać. Stal tak w przejściu lekko otwartą buzią, patrząc na swoją głownie listowna przyjaciółkę: -Ja się tu od siedmiu lat uczę. To raczej ja powinienem zapytać co TY tu robisz?- przez głowę przebiegło mu masa rozmaitych opcji, zaczynając od głupich wakacji kończąc na tym ze Summer została przestępca i tu się ukrywa!
Pisnęła cicho po czym szybko zasłoniła usta dłonią. To chyba jednak nadmiar ekspresji, nawet jak na nią, więc trzeba to trochę ukrócić. A co tam! Podbiegła do chłopaka i przytuliła go krótko. - Dobrze Cię widzieć. - uśmiechnęła się szeroko. - Bo listu to bym się chyba nie doczekała. - szturchnęła go lekko. Zachichotała, gdy usłyszała, że on się tu uczy od tyylu lat! - O matko. To naprawdę nieprawdopodobne. Na pewno słyszałeś już o studentach z projektu. Jestem jednym z nich. - okręciła się na pięcie, jakby prezentowała jakiś cenny eksponat. - Ale nie odpowiedziałeś mi jeszcze, co tu robisz. Minęło kilka lat, mogłeś przecież zmienić upodobania. - rozejrzała się po pomieszczeniu, mrużąc oczy.
Z chęcią przytulił dziewcyznę. Bądź co bądź się za nią stęsknił! Spojrzał na nią przepraszająco: -Z tym listem to przepraszam, przez całe wakacje byłem piekielnie zajęty, koś wypełnił skutecznie cały mój czas.- rozszerzył nieco oczka- Coś tam czytałem -przełknął ślinę przypominając sobie mało przyjemna gazetkę- To jesteś STUDENTEM z Projektu? Wow gratuluje-uśmiechnął się uroczo. Tak właściwie to nie do końca wiedział co tu robił. Wlazł tu przez przypadek, z dobrym skutkiem jak widać: -Byłem w Hogsmeade, kupić sobie samopiszące pióro, mam dość pisania wypracowań. A tu-ogarnął wieże wzrokiem- Wlazłem przez przypadek, jak widać wyszło mi to na dobre. A ty? Co tu robisz?
Spojrzała na niego z intensywnym zaciekawieniem. - Ktoś skutecznie wypełnić cały Twój czas? - powtórzyła jego słowa, z tym, że w formie pytania. - Opowiadaj. Chcę cieszyć się Twoim szczęściem. - uśmiechnęła się szeroko. Naprawdę cieszyło ją to, że Simonowi się udało. Szkoda, że jak do tej pory Summer nie trafiła na odpowiedniego mężczyznę dla niej. - Dziękuję za gratulację. - dygnęła nóżką, uśmiechając się równie uroczo. - To ja przyszłam tu w wyższym celu. Trochę zgubiłam drogę i chciałam rozejrzeć się z góry. - przyznała po czym podeszła do okna. - I też wyszło mi to na dobrze. - puściła do niego oczko.
-Zgubiłaś się? Jak chcesz mogę Cie odprowadzić do zamku,albo w ogóle oprowadzić. trzeba dbać o zagranicznych gości-uśmiechnął się szeroko. Powiedzieć jej? W końcu co mu szkodzi. To chyba była jednany dziewczyna która raczej nie będzie piekielnie zazdrosna! -Wiesz siedzenie wspólnych wakacji, to jest wyzwanie. No i jeszcze się ostatnio oświadczyłem. I z tym zmienieniem upodobań miałaś rację. Mam chłopaka , raczej narzeczonego- o mamusi powiedział o tym KOMUŚ! Uśmiechnął się czekając na jakaś pozytywna reakcje.
Lekko zmarszczyła nos. Mimo swojego pozytywnego nastawienia do życia, trudno było jej się przyznać, że po prostu się zgubiła. No ale cóż, jeszcze chłopak sobie pójdzie i co ona biedna zrobi?! - No trochę. - przyznała, szybko przeczesując palcami włosy. Taka jej reakcja na zdegustowanie samą sobą. - I chętnie skorzystam z takiego przewodnika. - tym razem uśmiechnęła się tak, jak to tylko ona potrafi. Z napięciem czekała na to wyznanie. Czuła, że to bardzo ważna sprawa dla Simona i nie należy tego zbagatelizować. Po chwili usłyszała, że jest on homoseksualny. Tak, to był dla niej szok. Całkiem spory szok. Przez kilka sekund nic nie mówiła, by wszystko sobie spokojnie poukładać. Nagle, z pewnością ku zaskoczeniu Simona, uśmiechnęła się promiennie. - Wow, masz narzeczonego. - podsumowała tak spokojnie, jakby mówiła o pogodzie. - Gratuluję, muszę go poznać. - dodała z entuzjazmem. Uwielbiała Simona, więc na pewno nie zraziłaby się do niego tylko dlatego, że ma on inne upodobania. - Ma to swoje dobre strony, mój drogi. Możemy plotkować o chłopakach. - zaśmiała się, tym samym rozluźniając napiętą atmosferę.
Okey. Tego się Simonek nie spodziewał. Czyli jednak nie zraża tym do siebie? O jak dobrze. Gdzieś z tyłu głowy kołatała się myśl ze przyjaciółka, robi to żeby nie było, mu przykro...ale szybko to odrzucił. przecież to była Summer: -Obiecuje ze wszystko Ci pokaże-jego oczy nieco zabłysły podniecenie jeszcze nigdy nikogo nie oprowadzał, bo do pierwszaków nie miał cierpliwości. Ale Summer to co innego. -Fakt, możemy-zaśmiał się cicho. Aż mu się chciało krzyknąć "yeah". W końcu Morgan stracił, tylko przez to ze znalazł sobie kogoś. -A może mi powiesz co tam ciekawego u Ciebie?
- No ja mam nadzieję, że wszystko. Jak przewodnik, to pełnoetatowy. - wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. Że niby Summer mogła udawać coś, żeby Simonowi nie było przykro? Nigdy. Ona po prostu była zbyt dobra, żeby się zrazić do kogoś. Nie przypominała sobie, żeby jakikolwiek z jej przyjaciół miał narzeczonego, więc to miła odmiana w świecie monotonii. - Będziesz mi doradzał. - zachichotała. W takiej sytuacji mogła jak najbardziej liczyć na pomoc Simona. Zastanowiła się chwilę, gdy spytał, co u niej. - U mnie? Miałam krótki epizod z Wolfem, nie wiem, czy go kojarzysz. A tak poza tym to biegam. I tyle. - uśmiechnęła się ponownie. - To prowadź, panie przewodniku. - zachęciła go z entuzjazmem.
Simon już totalnie się rozluźnił. Po latach zdążył zapomnieć jak piekielnie ciepłą osóbka jest Summer. Normalnie chłopak miał ochotę spędzić z nią całe popołudnie tylko się śmiejąc. Wyciągnął ramię w stronę dziewczyny jak prawdziwy gentlemen i zaśmiał się: -Pani pozwoli...Z podam pani ramię gdy zejdziemy z wieży, bo schody są strasznie wąskie-puścił do niej oczko- Najpierw pokażę Ci Hogsmeade. Chodź. Nigdy nie zapomnisz tej wycieczki-uśmiechnął się tajemniczo, i ruszył ws stronę krętych schodów.
Jasne, że mogła mu strzelić fantastyczny i jedyny w swoim rodzaju, bo przetestowany na sobie, opis tego, co się z tobą dzieje po dotychczas najmocniejszej dawce heroiny, jaką sobie fundowała, jednak uważała to za coś zupełnie niepotrzebnego i zbędnego. Po pierwsze domyślała się, iż Chaves kiedykolwiek słyszał co narkotyk robi z człowiekiem, a po drugie uznała, że sorry, po co tracić czas na coś TAK oczywistego? Fakty były jak najbardziej jasne i stały po stronie heroiny, broniąc ją przed fanatykami życia, którzy w zasadzie gówno o nim wiedzieli. Trzeba to przeżyć i zobaczyć na własne oczy, a mleko.. Mleko było pyszne, bynajmniej z perspektywy pełnoetatowej ćpunki. I zaintrygowało, a o to chodziło, czyż nie? Jego zapewnienia skomentowała krótkim parsknięciem śmiechu. Tak czy siak się tego domyślała, no pewnie, w końcu ona, królowa Nefre wie wszystko, ehe. Męki, które jej zafundował w tamtej chwili, wręcz rozwaliły ją do parteru i dostatecznie mocno zmotywowały do zapewnienia mu odlotu życia. Chcąc nie chcąc, musieli wyjść z zamku, o czym Benjamin najwidoczniej już wiedział, bo ruszył w kierunku drzwi. Wychodząc na dwór nie poczuła chłodu, mimo tego, iż z nieba spadały białe płaty śniegu, otulając każdą szczelinę i ujednolicając otoczenie, a na nogach miała krótkie spodenki. Jakby nie patrzeć, ogrzewała ją myśl, że obok snuje się Jamie plus wizja wspólnego narkotyzowania się w jakże uroczej scenerii, bo bądź co bądź, widoki zachwycały ją niezależnie od tego jak dawno po raz ostatni narkotyk krążył w jej żyłach. Co prawda, droga zajęła im sporo czasu, ale to w żadnym wypadku nie zniechęciło jej i skłoniło do zawrócenia czy też po prostu padnięcia pod drzewem, znów obalając wszystkie dotychczasowe plany. Przy okazji nie mogła się powstrzymywać od jak najbardziej przypadkowych muśnięć Krukona czy też krótkich pocałunków na środku ścieżki. Gdy dotarli do Hogs, pędem wpadła do pierwszego domu i wyszła z niego z torebeczką białego proszku oraz strzykawką. Obdarzyła go uśmiechem pełnym satysfakcji i ruszyła dalej, jakby intuicyjnie do miejsca, gdzie mogłaby pokazać Jamiemu świat o wiele piękniejszy niż ten normalny. Skręciła w pierwszą lepszą uliczkę i po chwili znaleźli się w opuszczonej wieży, która została na nowo udostępniona przy okazji pamiętnego turnieju trójmagicznego. Myślała, że wypluje płuca, gdy dotarła schodami na sam szczyt, jednak heroina w dłoni była miłą nagrodą pocieszenia. Usiadła po turecku na drewnianej i zakurzonej ławce i zachęciła Benjamina do tego samego. - Stracenie świadomości na jakiś czas zalicza się do szaleństwa, hm? – spytała, jednocześnie podgrzewając towar. Wszystko robiła automatycznie; machinalnie wysypała trochę proszku na łyżeczkę, jeszcze pamiętając o zmniejszeniu dawki na odpowiednią dla niego. Póki co Chaves nie był na tak zaawansowanym poziomie, jak ona i zamiast fazować mógłby spokojnie konać wśród duchów tutaj rezydujących. Jak w letargu, jakimś obsesyjnym rytuale, który zapewne wyglądał przerażająco, a zarazem hipnotyzująco trzymała zapalniczkę i czekała aż heroina będzie gotowa do wstrzyknięcia. Po chwili pomachała mu przed nosem napełnioną strzykawką i uśmiechnęła się zachęcająco. Czekała, aż podwinie sobie rękaw, aby mogła mu wbić igłę w cieniutką żyłę. – Czujesz już smak mleka?
Może i lepiej, że ograniczyła teorię do minimum. Nigdy nie lubił zbędnych słów, które jakoś uparcie nie oddawały istoty, wiarygodnego odzwierciedlenia. W kwestii poznania świata kierował się bezsprzecznie empiryzmem, być może wstręt do teoretyzowania jest sprzeczny ze stereotypowym trybem egzystencji podopiecznego domu Ravenclaw, jednak Jamie zawsze lubił łamać schematy. Miło czasami robić człowieka w chuja i pokazać, że nie zawsze jest tak jak sobie poukładał w swojej niezmąconej przekorą główce. Więc ucieszył się, że na jego prośbę Nef nie odpowiedziała monologiem równie interesującym co obserwowanie wędrówki bąbelków powietrza w kuflu kremowego piwa. Nie miał ochoty na udawanie zainteresowanego a okazuje się, że ta kobita doskonale wie, na co tak naprawdę ochotę ma. Mała podstępna bestia. Oczywiście, Benjamin był na tyle inteligentny, że domyślił się konieczności opuszczenia terenu zamku, aby przypadkiem przeznaczona do wstrzyknięcia heroina nie została poddana nieoczekiwanej transformacji w sproszkowany kieł czy inny proszek do pieczenia. Chociaż w gruncie rzeczy mogła to być kwestia nie inteligencji a dogłębnej i analitycznej znajomości przepisów szkolnych. W każdym razie oczekiwanie wzmaga apetyt, o czym przekonał się nie raz, więc i w tym przypadku nie zaskoczyło go że i tak już o niebotycznym poziomie napięcie ciągle wzrasta i ewoluuje. Droga do bram zamku nie dłużyła się, zapał nie osłabł. W czasie wędrówki między rzucaniem łakomych spojrzeń na osobę Nef i regulacji odruchów bez- i warunkowych zastanawiał się jaki będzie ten jego pierwszy raz. Naleigh zdecydowanie wiedziała, że heroiny nasz fantastyczny bożyszcz nastolatek i obiekt pożądania dojrzałych kobiet nie próbował, więc liczył na nią, co nie wydało się Benjaminowi żałosne, a raczej dowodzące zaufania. Miał tylko głęboką nadzieję, że nie odpierdoli niczego idiotycznego, jak... zejście. No nie no, musiał wykorzystać pierwszy strzał stuprocentowo. I tak właśnie myślał, zacierając mentalnie rączki, podczas gdy wspinali się na szczyt jakiejś zdezelowanej wieży. - Urokliwie - przyznał, wykonując niemą prośbę Nef do zniżenia się do jej poziomu, siadając naprzeciw niej i opierając udo jednej nogi o kolano drugiej. Chciał dodać kilka słów a właściwie zapytanie o wybór scenerii, ale wolał przyglądać się napiętej w skupieniu twarzy Ślizgonki. Między jej brwiami pojawiła się drobna skośna zmarszczka, ruchy miała opanowane a jej oczy niemal niezauważalnie rozbłysły, jakby coś co je kontrolowało już wiedziało, że za moment przesłoni je błyszcząca warstwa a źrenice zostaną zdeformowane. - A świadomość? Powinnaś spytać mnie o nią zanim mnie dziś znalazłaś. Już zapomniałem co to jest - powiedział, w tej samej chwili w której Nef machnęła mu przed nosem strzykawką, a on jak na komendę posłusznie podwinął rękaw lewej ręki, obnażając blade przedramię. Nie patrzył na nie, tylko znów postarał się odnaleźć wzrok NNN, próbując przebić się przez niego do samego dna duszyczki. - Pokaż mi co potrafisz - oznajmił gotowość, właściwie nie wiedząc czy zwraca się do dziewczyny czy heroiny.
- Tak, rzeczywiście tu pięknie – no jasne, Nefre wie co dobre, a wybór miejsca nie był w zasadzie przypadkowy. Na dworze nie ma co ładować, no sorry, nie te czasy, że ludzie nic sobie nie robią z człowieka leżącego ze strzykawką w ręce, a zamiast tego śpieszą kupić cytrynę w sklepie, bo może zabraknąć. Teraz to od razu zaczną lamentować jaka to dzisiejsza młodzież niewychowana albo wyrwą ci herę z ręki, bo sami chcą władować. Ale zawsze to jakaś odmiana. Poza tym, jakby nie patrzeć to tu mieli dach nad głową (ehe, jakby mieli zwrócić na to uwagę), było cieplej, ławeczki, pełna kulturka, nie ma co. - Dawno nie byłam świadoma – powiedziała cicho, w sumie zapewne nie do końca pewna czy to nadal myśl czy też już wypowiedziane zdanie, zresztą, sam widok heroiny działał na nią wręcz odurzająco. Świadomość, że jeszcze tylko kilka pulsujących sekund dzieli ją od stanu umysłu, który kochała najbardziej ze wszystkich rzeczy, jakie do tej pory w życiu napotkała i zrobiła, zdecydowanie sprawił, iż jej oczy rozbłysły, a kąciki ust minimalnie się uniosły. Przybliżyła się maksymalnie do Jamiego i przejechała palcem po ręce, aby znaleźć dogodne miejsce na wbicie igły. Zaraz potem spojrzała po raz ostatni na normalnego rozmiaru źrenice chłopaka i wstrzyknęła mu heroinę, błagając w myślach narkotyk o dobre spisanie się w innych żyłach niż jej. Kiedy Benjamin najprawdopodobniej przeżywał istnie zwariowane, okraszone nutką zapomnienia chwile, ona przygotowała towar dla siebie i z uśmiechem władowała środek odurzający w to samo miejsce, co rano. Efekt był natychmiastowy, znów znalazła się pomiędzy dwoma światami, jedną nogą będąc tuż pod domem, w którym mieszkała śmierć. Co prawda nie była to nie wiadomo jak wielka euforia, ale za to psychodelia jak się patrzy. Osunęła się prosto na Chavesa, układając głowę na jego udach, wybijając na niezwykle miękkich kolanach rytmy znane tylko sobie. Pełen chillout. W porę sobie przypomniała, że to dla Benjamina owy pierwszy raz, a więc leniwie spojrzała na niego, od dołu obserwując mimikę twarzy. Każdy odlot przeżywał inaczej, a Nefretete ten fakt niezwykle fascynował. Zawsze zaintrygowana rejestrowała to, co się z danym osobnikiem działo, a wszystkie ciekawostki zapisywała wewnątrz. Kochała widoki, na których głównym bohaterem był człowiek, który mentalnie rzygał tęczą, niezależnie od stopnia jego zaawansowania czy też wiedzy na temat tego lepszego świata. Każdy, jaki by nie był, idealnie wpasowywał się w scenerię, jaka malowała się w jej głowie, dodatkowo ubarwiona przez heroinę. Ach, kochana, co by bez niej zrobiła? - Tynk zsypuje się z tych murów – rzuciła w przestrzeń, komentując na swój chory sposób padający śnieg, który próbował się dostać do środa wieży przez małe okienko do góry. Psychopsychopsycho.
Dobrze, że Benjamin przyzwyczaił się do Nef, głównie tego, że zarówno świat jak i spojrzenie na niego ma zupełnie odbiegające od normy, nawet tej radykalnej i graniczącej z anormalnością. W ogóle "anormalność" to jedynie eufemizm w przypadku Ślizgonki i jej światopoglądu. I to - w dodatku - o pejoratywnym wydźwięku. Jej calutki tok rozumowania był jakby... niewyczerpalny i nieskończony. Coś jak prosta droga, która znajduje rozwidlenie, potem rozwidlenia rozwidleń i to w kilku wymiarach. Do tego każde rozwidlenie jest złożone ze ścieżki rowerowej i chodnika dla pieszych. Dwupasmowego chodnika. O kilku rozwidleniach. Oh, kobiety są tak prymitywne, nieskomplikowane i banalne do analizy. Z tych i innych przyczyn nauczył się, że jej słowa należy interpretować w najdobitniej abstrakcyjny sposób jaki się da. No cholera, ucieleśniała jego marzenia! Tak uwielbiał ludzi pełnych zawiłości i nieprzewidywalnych zachowań, że w ich towarzystwie zapominał o samym sobie! Boże drogi, to zaprzecza całej ideologii idealizowania swojej idealnej egzystencji! Do tego w myślach użył dwa razy pod rząd znaku wykrzyknienia! - Czyste szaleństwo - mruknął ledwie słyszalnym głosem, kręcąc głową z nieco zagubionym spojrzeniem. Naprawdę próbował spojrzeć krytycznym wzrokiem na NNN, aktualnie powolnym ruchem zmniejszająca dystans między igłą a jego przedramieniem, doszukać się czegoś do uczepienia w tej, która pakowała mu heroinę do żyły po raz pierwszy w życiu, ale nagle - jeszcze zanim ona sama odświeżyła zawartość narkotyku w swoim organizmie - zrozumiał wszystko. - Przecież jesteśmy pierwotną parą - wyszeptał uroczyście z intensywną perswazją wpatrując się w falującą twarz opierającej się o jego uda dziewczyny. Czy to były uda? Czy to była twarz? Była taka płynna, gładka. Lśniąca. Była jedwabiem. Wiedział, że mógł zwinąć ją w rulonik albo poskładać w kostkę. I nosić na sercu w woreczku ze smoczej skóry. - Wiesz Nef, czuję gdzieś instynktownie, że nikt nie przeżył. Boże jak to dobrze że nikt nie przeżył - wzniósł oczy ku przestrzeni, która już nie była niebem a kosmosem. Pełnym nie gwiazd a migoczących i pulsujących planet. - Myślisz, że tam przeżyli? - zaniepokojony wskazał podbródkiem przedmiot swoich aktualnych myśli. - Bo ja jestem pewien, że z tynkiem przemieszane są ich prochy. Nikt nie przeżył. Po tych słowach zamknął oczy, czując, że nie zniesie więcej widoku sproszkowanych ciał ludzkich czy tam nieludzkich sypiących mu się na głowę, którą zaczął powoli zataczać okręgi, wciąż z każdym kółkiem powiększając zasięg. Jedną ręką objął się w pasie, drugą odszukał po omacku - przecież nie mógł TERAZ otworzyć oczu - twarz Naleigh i rozpoczął kreślić opuszkami nieskonkretyzowane bohomazy na jej policzku i szyi. Przy tym wszystkim jedyne uczucie, które go wypełniało, które rozwiało wszystkie pozostałe to harmonia. Niezaburzona niczym harmonia.
Może to wina tego, że zawsze widziała zdeformowane granice, które na dodatek wyznaczała sobie sama. Nie szła za innymi, w jednym rządku, a brała ołówek i własnoręcznie szkicowała kontury tego, co ją interesowało, dodatkowo ubarwiając dzieło kredkami czy plasteliną. Owe linie znacznie różniły się od tych, które widzieli zwykli ludzie, bez żadnych defektów psychicznych. Błądziła wśród tych rozwidleń, zazwyczaj wybierając drogę kompletnie nieekonomiczną, ale co to za różnica? Zawsze docierała do celu, przy okazji fascynując włóczykii, którzy szwendali się po okolicy. Naleigh zdecydowanie nie lubiła kroczyć ścieżkami wydeptanymi przez czas czy inne równie niegodziwe wielkości. Słuchała jego słów, analizując każde z osobna w myślach, rozkładając je na czynniki pierwsze, a potem pierwiastkując układała z nich przedziwne historie, w których otrzymywały nowe, niekoniecznie podobne znaczenie. Wyjaśniała to sobie na swój sposób; gdy tylko heroina krążyła w jej żyłach umysł miała jeszcze bardziej otwarty na myśli nie do ogarnięcia i zupełnie niezrozumiałe dla kogoś, kto nigdy nie spróbował tegoż narkotyku. Jej chleba powszedniego. - Już dawno temu oglądaliśmy razem filmy o kowbojach – przypomniała mu, obdarzając go delikatnym uśmiechem, bo przecież niczego więcej nie musiała pokazywać, i tak wszystko lekko wirowało, byli na karuzeli. Wesołe miasteczko z lepką różową watą cukrową w bonusie, za przeżycie zjazdu na kolejce górskiej. Zastanowiła się dłużej nad egzystencją innych, gdzieś tam w kosmosie, gdzie bardzo chciała się dostać. Westchnęła cicho, po czym zaczęła snuć niefiguratywne gobeliny z własnych obserwacji. – Ale chyba wcześniej musiało być im dobrze, nie? No wiesz, zanim umarli biegali pomiędzy gwiazdami, którymi niektórzy sami się stali, tańczyli z babim latem tango, patrzyli na świat przez szkło bez krat – wymieniała, niezwykle zaintrygowana tymi informacjami. Chcąc nie chcąc cholernie zazdrościła takiego życia, ale w końcu doszła do wniosku, że bycie w parze z herą jest lepszą alternatywą. – Potem spadli na ziemię jak promień, przeistoczyli się w biały proch, ale mimo wszystko byli szczęśliwi. I właśnie to sprawiło, iż zmrużyła gniewnie oczy, bo ogarnęła ją wielka zazdrość, że ktoś mógł egzystować tak beztrosko. Całe szczęście, że Jamie przymknął powieki, a potem, jakby za dotknięciem igły, no bo przecież, że nie różdżki, wszystko odpłynęło. Jego dotyk, odczuwany teraz znacznie bardziej, odgonił złość. – Tak, dobrze, że nie przeżyli – dodała dobitnie. Teraz to ona była szczęśliwa. Nie oni. Oni n i e ż y l i.
Defekty psychiczne. Dlaczego tak przyjęło się nazywać każde wykroczenie poza rozsądek? Przecież właśnie brak wyobraźni, tak charakterystyczny dla radykalnych racjonalistów, świadczy o dotkliwym uszczerbku, a nie jej nadmiar. To, że wskazujące dwa różne kierunki strzałki są opisane nie inaczej a "one way" vs. "my way" powinno przyjąć się jako norma a nie, phi, defekt. I to jeszcze psychiczny. Bo przecież tylko takie ustosunkowanie się zapewnia i gwarantuje milion atrakcji. Szczególnie dla ludzi tak ich spragnionych. Jak Benjamin Chaves, nie szukając daleko. A co do nieekonomicznego wymiaru takiego trybu życia, przecież ułatwienie i dążenie na skróty jest objawem kompletnej prowizorki i nie godnego ani połowy oklasku wypaczenia ambicji. Jeśli NNN wędruje, Ben zgłasza się na owego włóczykija. Ale w głowie Jamiego aktualnie rozgrywała się homerycka bitwa, w której nie brano jeńców. Dryfował między jawą a imaginacją, a tratwa którą się poruszał stawała się coraz bardziej chybotliwa i krucha. Heroina z każdą sekundą odwiązywała jeden zdewastowany pień, zostawiając go na straconej (ale jednak tak zwycięskiej) pozycji. Działo się to w tak szybkim tempie, że zanim Naleigh wspomniała o owych kowbojskich filmach był już po pas zanurzony w zatraceniu. - Nie Nef - gwałtownie otworzył oczy, kończąc wędrówkę głowy wokół osi kręgosłupa i kierując wzrok na opierającą się o niego Czarodziejkę. - To filmy oglądały nas. Byliśmy wzorem, tym złym i tą złą. Pierwotni na tropie rzeczywistości - czuł jak z każdym wyrzucanym z siebie związkiem wyrazowym wypełnia go jakieś pochodzące z trudnego do sklasyfikowania źródła gorąco. I że to gorąco wzmaga odlot, który w jego mniemaniu już osiągnął apogeum. Zresztą jaki odlot. Przecież to... - Rzeczywistość. To ich zabiło. Nie było im dobrze, Nef - miał ochotę chwycić jej ramiona i potrząsnąć nimi, żeby zrozumiała. Zrozumiała cokolwiek. Wszystko tylko nie jego. Zamiast tego gorąco pomogło mu zgiąć się w pół i będąc do góry nogami (a właściwie do góry brodą) w stosunku do dziewczyny złożył na jej ustach długi, ale powolny pocałunek. - Oni ciągle szukali. Szukali tego co my znaleźliśmy - uśmiechnął się z zamiarem by wyglądało to pokrzepiająco, ale z drugiej strony wiedział że nie pokrzepienia a szaleństwa Neglect aktualnie potrzebuje. - Dlatego jesteśmy nieśmiertelni. Jesteśmy energią, która nie ginie. Magią, która jest przekazywana zawsze, ale nie traci się, tylko zmienia kształt. Pierdolnęło to w niego z mocą tysiąca Morderczych Zaklęć. Poczuł tą energię w każdym milimetrze kwadratowym ciała i umysłu. Duszy już nie miał. Był duszą posiadająca umysł i ciało. I ta dusza miała pragnienie. Zdecydowanym ruchem podniósł głowę oraz górną połowę ciała Nef tak, by zwrócona była twarzą do niego, a nie jego kolan, ujął jej twarz w rozpalone ogniem dłonie i skanował oczami po kolei każdy skrawek twarzy dziewczyny, nie chcąc przegapić nic. - Jeśli masz rację z wesołym miasteczkiem, a ufam ci, to właśnie diabelskie koło wyniosło nas na szczyt i... czujesz to? Teraz się zatrzymało. Jesteśmy sami na najwyższym poziomie - nie tracąc ani chwili dłużej, bo przecież nie wiadomo ile im czasu zostało, przyciągnął ją do siebie. Trochę opiekuńczo, bardziej zachłannie objął ją ciasno ramionami, chciał żeby poczuła się bezpiecznie. Żeby oni przeżyli, skoro inni nie dali rady. Odszukał swoimi wargami jej usta i masując jedną ręką kark Naleigh wpił się w te usta, które dawały nieskażony prochami istot kosmicznych tlen.