Świątynia wznosi się na otwartej przestrzeni, otoczona kolumnami z białego marmuru, które sięgają ku niebu. W samym środku placu znajduje się okrągły palenisko, na którym płonie wieczny ogień Westy. Jego płomienie tańczą w rytmie magii, oświetlając świątynię i nadając jej tajemniczą aurę. Westalki, ubrane w sukienki przypominające smocze łuski, otaczają palenisko. Ich szaty, wykonane z materiałów o różnych odcieniach zieleni i złocie, migoczą w świetle ognia, tworząc malowniczy kontrast z otaczającą scenerią. Kiedy westalki poruszają się wokół ognia, ich szaty falują jak skrzydła smoków, nadając im wygląd tych stworzeń, które czczą. Każda z westalek, w rękach trzyma małą złotą miskę, w której podtrzymuje płomień. To ich zadanie - dbać o ogień Westy i utrzymywać go zawsze płonącym. Ich ruchy są synchroniczne i pełne elegancji, podkreślając ich poświęcenie dla bogini i mocy, którą ogień symbolizuje. Wokół świątyni unoszą się nuty tajemniczej muzyki, którą westalki wykonują na magicznych instrumentach. Do świątyni możesz przyjść na rytuał lub jeśli masz cięższe rany - westalki również mają miejsce gdzie leczą wszelkich przybyszów.
• Jest tutaj niewielka lecznica gdzie westalki mogą ci pomóc jeśli w danej lokacji miałeś przygodę wymagającą uzdrowiciela - tutaj jest miejsce gdzie mogą Ci pomóc. • Możesz tutaj przejść rytuał oczyszczenia, sprawia on, że klątwy na was ciążące znikają, a raczej zostają stłumione i na dłuższy czas nie musisz przejmować się ich skutkami. Westalki korzystają z mocy swoich smoczych sojuszników, więc również przyjdź tu jeśli nadal Cię dręczy klątwa Lodowego Okrutnego czy związana z rytuałem krwi. • Wszystkie etapy możecie napisać w jednym poście, ale musi on mieć co najmniej 1000 znaków, by moc uzdrawiania zadziałała. • Do rytuału możesz przystąpić tylko raz.
Etap 1:
Aby przystąpić do rytuału najpierw musisz wytrwać w pilnowaniu ognia. Spędzasz całą noc na jedynie siedzeniu przy ognisku i sprawdzaniu czy nie gaśnie. Może nie brzmi to jak porywająca robota, ale jeśli coś spitolisz, zobaczysz jaka ważna!
1,2 - Okazuje się, że to wcale nie był wielki problem! Niebo wyglądało pięknie, muzyka westalek szumiała w tle, mogłeś pomyśleć nad sobą i swoim życiem! Może i nie spałeś całą noc, ale wyglądasz świeżutko jak ogóreczek! 3,4 - Ledwo żeś wytrzymał to czuwanie. Pewnie wczoraj się popiło za dużo winka i teraz ciężko było wytrzymać kolejny dzień nieprzespany. Albo po prostu nie jesteś przyzwyczajony do niespania w nocy. Przechodzisz do kolejnego etapu wymęczony. 5,6 - Nie dajesz rady i zasypiasz przy ognisku. A może po prostu poszedłeś siku, a ogień jak na złość zgasł? Nawet jeśli próbowałeś zapalić z powrotem - westalki jakimś cudem dobrze wiedzą co zrobiłeś. Musisz wrócić tu innej nocy, bo dziś Ci się nie udało. (Napisz o tym posta lub dodaj 200 znaków więcej w Twoim poście rytualnym)
Etap 2:
Dostajesz specjalną złotą misę od jednej z westalek. Czarodziejska kapłanka zarzuca Ci na ramiona materiał z ich sukienek i wskazuje na miejsce gdzie odbywają się mistyczne tańce. Szepcze Ci byś nie myślał o niczym, pogrążył się w tym miejscu, podzielił swoimi problemami, uwolnił umysł. Tak by westalki, magiczne istoty, cały wszechświat Cię usłyszał i mógł Ci pomóc. Rzuć kostką 100.
Modyfikatory: +10 jeśli masz co najmniej 20 punktów z DA +10 jeśli masz co najmniej 15 punktów z Historii Magii LUB +30 jeśli masz co najmniej 25 punktów z HM - wiesz że chodzi tu bardziej o pradawną magię związaną z legilimencją westalek niż o sam taniec - 30 jeśli jesteś oklumentą
1 - 15- Nie idzie Ci najlepiej... Nie możesz otworzyć umysłu, nie rozumiesz o co chodzi, nie potrafisz zgrać się z westalkami w tańcu, aż w końcu Twój ogień gaśnie. Niestety musisz przyjść tutaj innego dnia i jeszcze raz rzucać na każdy etap. Nie musisz pisać do tego oddzielnego posta, ale koniecznie wspomnij o tej sytuacji i dopisz o 100 więcej znaków w poście. 16 - 40- Chociaż się starasz i tak niewystarczająco. Westalki twierdzą, że nie mogą nic na to poradzić - musisz coś poświęcić by przejść dalej. Masz wybór - tracisz kuferkowy przedmiot punktowany lub przychodzisz innego dnia. Jeśli wybierasz pierwszą opcję - napisz koniecznie jaki przedmiot oddajesz i pozbądź się go, zgłaszając się do upomnień. Jeśli drugą - musisz rzucać od nowa kostkami na każdy etap i dopisać o 100 więcej znaków w poście. 41 - 60- Bardzo długo Ci zajmuje zrozumienie o co chodzi westalkom. Może to Twoja niechęć do tańca, może nie czujesz tego klimatu, ale bardzo długo zajmuje Ci zrozumienie pojęcia uwolnienia myśli i czujesz się wyczerpany. W kolejnym wątku będzie Cię bardzo mocno boleć głowa. 61 - 89 - Tańczysz zgodnie razem z westalkami, czujesz jak otwierasz swój umysł, łączysz się z westalkami w mistyczny sposób i wręcz czujesz jak opuszcza Cię zła energia. Już sam nie wiesz czy to ich myśli czy Twoje, najważniejsze że powoli nadchodzi ukojenie dla Twojego umysłu i ciała. 90 +- Czujesz się podobnie jak w kostce powyżej, ale tak świetnie zgrywasz się z westalkami, które czują Twoją energię... Są Tobą zachwycone, szepczą byś został tu na zawsze i pilnował wraz z nimi świętego smoczego ognia. Jeśli jesteś czarodziejką nie czarodziejem możesz porzucić wszystko i zamieszkać tu na zawsze. Jeśli wybierzesz drogę westalki nie możesz pisać w innych lokalizacjach niż ta. Jakakolwiek jest Twoja decyzja, zgłoś się po +1 punkt do DA.
Etap 3:
Nadchodzi ostatni etap Twojej podróży. Musisz oddać swoją klątwę, ból i rozterki jednemu z trzech smoków charakterystycznych dla Wenecji. Każdy z nich może dać Ci inne błogosławieństwo. Wśród szeptów westalek zbliżasz się do jednego z trzech ołtarzy. Czujesz, że ciągnie Cię do niego, sam nie wiesz czemu. Otwierasz oczy i stajesz przy ołtarzu... (rzuć kostką k6)
1,2 - Wodnego Weneckiego Wyciągasz ręce w kierunku statuetki, która obleczona jest w smocze łuski. Spokój, ukojenie, ochrona. Ten opiekuńczy smok, właśnie pomaga i Tobie. Podobno Wenecki potrafi przewidzieć nadchodzące katastrofy. Jego błogosławieństwo będzie wiązało się ze znaczną pomocą w przyszłości. Dostajesz +1 pkt do Wróżbiarstwa. Dodatkowo masz dwa przerzuty do wykorzystania w dowolnych niebezpiecznych sytuacjach. Czyli nie możesz użyć ich podczas np egzaminów, ale jeśli zaatakuje Cię magiczne zwierzę itp.
3, 4 - Akwaliona Wkładasz ręce do misy, które stoi na ołtarzu. Woda w niej jest chłodna, orzeźwiająca, a także... kolorowa. Czujesz jak przenika do Twojego ciała. Masz wrażenie, że Twoja skóra również zaczyna zmieniać kolory. Czy tak Ci się tylko wydaje czy to może prawda? Przymknij oczy i poczuj jak (dosłownie) spływa na Ciebie błogosławieństwo Akwaliona. Na następne trzy wątki dostajesz umiejętność metamorfomaga. Pamiętaj, że nie jesteś w tym bardzo doświadczony, więc nie zakładaj że umiesz zamienić się w idealną kopię drugiej osoby. Do tego dostajesz +1 pkt do transmutacji. Jeśli jesteś metamorfomagiem dostajesz +2 pkt do transmutacji, a Twoje umiejętności się polepszają.
5,6 - Krwawy Włoski Westalki nie czczą tego smoka tak jak inne. Składają tu ponoć ofiary dla smoka i robią różne rytuały, by nie dosięgnąć ich wyspy jego gniew. Okazuje się, że by zdjąć swoje nieszczęście musisz prosić o to samego diabła. Jedna z westalek delikatnie kłuje Twój palec, by parę kropel krwi wpadło do czerwonej fontanny, z metaliczną wodą. Może nie ukojenie, a raczej wyrywanie ich siłą, tak lepiej można opisać towarzyszące Ci uczucie. Jednak najważniejsze, że po zakończeniu wszystkiego - w końcu czujesz ulgę. Dostajesz +1 punkt z Czarnej Magii. Masz też ochotę bardziej na krwiste rzeczy.
Rytuał oczyszczenia Etap I:3 Etap II:95 (+1 DA) Etap III:2 (+1 wróżbiarstwo i 2 dowolne przerzuty w niebezpiecznych sytuacjach)
Carly słyszała o tym miejscu piąte przez dziesiąte, ale ponieważ klątwa, czy może dar jej smoczego męża, wlokła się za nią z większymi lub mniejszymi przerwami, uznała, że powinna sprawdzić, co dokładnie może spotkać ją w tej świątyni. Oczywiście, wszystko mogło być jedynie jak pic na wodę, ale z drugiej strony nie sądziła, żeby coś nadmiernie narażała. W końcu nie pchała raczej palców między drzwi, a przynajmniej starała się w to wierzyć, mając nadzieję, że wyjdzie ze świątyni w lepszym stanie, niż do niej wchodziła. Tutaj upał zaczynał bowiem dawać się jej potwornie we znaki, więc o wiele lepiej byłoby pozbyć się tego termofora, jaki w sobie nosiła, nie mogąc do końca nad nim zapanować. Nie spodziewała się, że westalki każą pilnować jej ognia, ale protestować też nie zamierzała, chociaż wysiedzenie dla niej w jednym miejscu było trudne. Podróż, upał, to wszystko nie wpływało na nią najlepiej i chociaż nie miała problemów z tym, żeby siedzieć dość długo w nocy nad interesującym ją tematem, tak teraz huśtała się z boku na bok, starając się udawać, że nie działo się nic złego. Była pewna, że ze wszystkim sobie poradzi i jakoś się udało, chociaż kiedy wręczono jej złotą misę, a potem zarzucono na nią jakieś ubranie, Carly nie do końca wiedziała, co się działo. Kazali tańczyć, więc tańczyła i musiała przyznać, że z każdą kolejną chwilą było jej z tym lepiej, zupełnie, jakby wiedziała całą sobą, co miała robić. To było fantastyczne uczucie, ale kiedy ktoś uznał, że mogłaby zostać westalką, prędko odmówiła, zaznaczając, że nie dla niej było przebywanie w jednym miejscu. Była zbyt dzika i potrzebowała zbyt wiele przestrzeni, żeby faktycznie siedzieć w świątyni i pilnować ognia, czy coś podobnego. Miała szczęście, że potrafiła pięknie przemawiać, bo zapewne to właśnie uratowało ją przed jakimiś batami, a później skierowano ją przed oblicze smoków. Kiedy otworzyła oczy, zdała sobie sprawę z tego, że patrzy na weneckiego wodnego, a gdy tylko wyciągnęła do niego ręce, poczuła, jak dotyka ją prawdziwy spokój. Ukojenie, którego potrzebowała, a z którego mimo wszystko nie zdawała sobie do końca sprawy, mając świadomość, że dotknęło ją ostatnio trochę za dużo dziwacznych rzeczy. Nie wiedziała, co dalej, ale mimo wszystko czuła spokój, a to pozwalało jej myśleć, że czekały ją świetne dni. I może lepsza przyszłość, czy coś?
z.t
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Remy kochała przygody, ale równie mocno kochała łyżwiarstwo… I swoje buty do łyżwiarstwa figurowego na wodzie, które bardzo cierpiały od klątwy Lodowego Okrutnego. Przez dłuższy czas nie wiedziała, co im było, ale przy dłuższych spotkaniach z Victorią i pracą nad ich uratowaniem obie skłaniały się do teorii, że to właśnie stary smok wpływał na zaburzenia w ich magii. Dlatego, gdy tylko przeczytała w notatkach ojca o Świątyni Westy, już pierwszej nocy udała się do niej prosić o uzdrowienie, wyleczenie, uratowanie butów, cokolwiek, co ułatwiłoby ich pełne naprawienie. Dużo zrobiłaby dla obietnicy uratowania tego sprzętu. To był wszak jej ZAWODOWY sprzęt! Jak się okazało, to „dużo zrobiłaby” zostało poddane wielu, wielu próbom… Za pierwszą noc pluła sobie cały czas w brodę, bo z własnej głupoty pozwoliła, by ogień zgasł. Albo raczej własnego rozproszenia… Cóż jednak miała poradzić, gdy świątynia była tak piękna! Ta kopuła! Te łuki! Kolumny! Cała budowla chowała w sobie tyle historii, architektura zdradzała tak wiele o jej powstaniu. Obiecała sobie, że zrobi tylko trzy zdjęcia. Trzy zdjęcia jednak zmieniły się w całą sesję fotograficzną, którą dokładnie dokumentowała każdy najmniejszy malunek, z ukrycia robiła też zdjęcia Westalkom i ich zachowaniu. Chciała uwiecznić wszystko! Aż do samego ognia! Który zgasł… I tak oto z całym kilogramem zdjęć i niespełnioną misją została wygoniona ze świątyni z rozkazem wrócenia następnej nocy. Co też zrobiła! Wszak nic nie stanie na jej drodze do startowania w seniorach w przyszłym roku i karierze wodnej łyżwiarki figurowej! Tym razem siedziała na tyłku i się nie ruszała, doglądając ognia. Na płomienie patrzyła co chwilę, przetykając ten czas wpisami w Dzienniku Przygód, bo skoro miała już zdjęcia (które oczywiście wzięła ze sobą) i całą noc do nie przespania, mogła opisać to niezwykłe miejsce, jego zwyczaje, zajęcia Westalek. Z początku faktycznie więcej pilnowała ognia, niż pisała, ale gdy wciągnęła się w akapit… Jakoś tak zapisała cztery strony ciągiem z bardzo dokładnymi szczegółami. I zupełnie zapomniała o płomieniach. Które zgasły… No to powtórka z rozrywki. Trzeciego dnia miała już wszystko sfotografowane i opisane, nie czuła więc potrzeby zanotowania wszystkiego od razu póki to widzi i o tym pamięta. Pół nocy przesiedziała faktycznie skupiona na płomieniach… Tylko że piła przy tym swój napar na wstrzymanie łaknienia. I samo to nie było problemem, nawet ona potrafiła skupić się na tyle, by jednocześnie pić i doglądać ognia. Po prostu jej pęcherz już niekoniecznie. Zniknęła tylko na chwilę! I ogień zgasł… Jak widać Westalki nie rozumiały, że siku rzecz równie święta co ogień. Czwartego dnia była tak zdeterminowana, że ze swojego miejsca się nie ruszyła. Jedyne co przerywało jej patrzenie na płomienie to mruganie. I jak się okazało, wcale nie było to takie trudne, gdy już się temu poświęciło w pełni swoją uwagę! Muzyka Westalek była wspaniała, a sama Remy zaczęła do niej wymyślać swój nowy program na przyszły sezon – o ogniu i lodzie, klątwie i wyzwoleniu z niej. Idealna historia pod układ dowolny! Nawet nie zauważyła, kiedy wstał świt, a Westalki wreszcie zgodziły się przepuścić ją do kolejnego etapu! Bez większych wyjaśnień Westalki podały jej złotą misę i zaprosiły do tańca, tańca, w którym miała wyrazić swoje pragnienia, obawy, myśli i lęki. Tańca emocji. Miała nie myśleć, a oddać się temu, otworzyć duszą na rytuał. Więc się nie zastanawiała, pozwoliła sobie płynąć z Westalkami w tych krokach, oddając im całe swoje ciało, myśl, pogrążając artystyczną duszą w tańcu. Powtarzała kroki, które zaplanowała nad ogniem, ale szybko i o nich zapomniała, zamiast tego dając się porwać temu, co nad ogniem czuła i co przeżywała teraz. Tak tańczyło się najpiękniej, najwspanialej – z emocjami i szczerą duszą. Westalki musiały to wyczuć, bo gdy razem z nimi pogrążyła się w tańcu, zupełnie zapominając o istnieniu, czasie, wakacjach, będąc tylko tu i teraz w sztuce… Usłyszała, żeby została. By pilnowała razem z nimi świętego ognia i tańczyła, tańczyła, tańczyła! Była to dość, nietypowa sytuacja, nie dała jednak po sobie pokazać, że wybiła ją z rytmu, wszak był to wspaniały komplement dla jej umiejętności. Równie sprawnie co z tańcem, poradziła sobie także z odpowiedzią – nie chcąc ich urazić obiecała, że przemyśli tę sprawę i wróci do nich, by przekazać im swoją decyzję. Póki co jednak rytuał musiał trwać dalej. Westalki kazały jej włożyć dłonie do misy i nie zamierzała tego kwestionować, w końcu już odsunęła podjęcie decyzji o zostanie jedną z nich na bok i na pewno nie chciała ich urazić. Nic nawet nie mówiła, kiedy woda nagle stała się kolorowa… Okej Remy, zachowaj spokój, pisnęła do siebie w głowie, ponownie nie chcąc w żaden sposób chociaż O GODZINĘ bardziej przedłużyć tego rytuały. I tak zajmował jej już czwarty dzień. Przejmowanie się tym jednak minęło tak szybko, jak tylko spłynęło na nią… Nie umiała określić dokładnie co. Ale czuła spokój, szczęście, błogosławieństwo? Westalki mówiły coś o tym, że to Akwalion sprowadził na nią swoją przychylność. Aż ugryzła się w język przed zapytaniem czy razem z nią koniecznym było, by spłynęła na nią i woda, bo gdy tylko ciecz w misie zmieniła kolor, ona stała tam jak wryta – cała przemoczona. Nie kwestionowała nawet faktu, że jej włosy jak szalone zaczęły zmieniać kolor podobnie do wody. Szczerze – już o nic nie miała na ten moment ochoty zadawać pytań. Chciała po prostu wyjść, z opalizującymi włosami, kilkudniowym niewyspaniem, ale, co najważniejsze działającymi butami! No dobrze, koniec końców to wszystko było tego warte!
/zt
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Wydawało jej się, że wystarczającym błogosławieństwem jest możliwość spędzenia z przyjaciółmi u boku ponad miesiąca w magicznej Venetii. Nie spodziewała się, że jej szczęście może być jeszcze większe, a takie właśnie było, kiedy dowiedziała się, że na wyspie znajduje się świątynia Westy, w której westalki pomagają w leczeniu różnych dolegliwości i klątw nad którymi uzdrowiciele załamują ręce. Szybko przeanalizowała wszystkie za i przeciw i od razu doszła do wniosku, że nie ma nic do stracenia. Jeśli chce żyć dalej bez uciążliwych kuli to musi próbować każdej opcji, a ta wydawała się mało inwazyjna. Przykuśtykała do tego przybytku niemalże od razu po przyjeździe; ledwo się rozpakowała i wypiła ze współlokatorami toast za nowe przygody, a już poinformowała najbliższych, że idzie do świątyni. Na miejscu dostała instrukcje odnośnie początkowej fazy rytuału i ze zdziwieniem stwierdziła, że jest to zadanie… Wybitnie nudne. Ale ostatnie co zamierzała to narzekać. Tak więc przysiadła przy palenisku i leniwie żuła mandragorę, ostatkiem sił walcząc z zaśnięciem, robiąc co w swojej mocy, aby ogień nie zgasł. Była zmotywowana i zachowała trzeźwość umysłu tylko i wyłącznie dzięki wizji ponownego swobodnego chodzenia, możliwości beztroskiego biegania i hasania niczym lunaballa. Przy drugim zadaniu była sceptyczna. Bez zbędnego sprzeciwu przyjęła nowy strój, ale kiedy dostała nakaz udania się na tańce, nie była przekonana czy westalki na pewno zrozumiały naturę jej problemu. Po chwili jednak wirowała po wyimaginowanym parkiecie na miarę swoich możliwości, całkowicie otwierając się na ich magię i oczyszczający rytuał, z każdą kolejną sekundą czując się coraz lepiej. Ból w nogach zelżał, a ruchy były płynniejsze, zgrabniejsze. Po oczyszczających pląsach stanęła przed ołtarzami z podobiznami smokach. Zamknęła oczy i skierowała się w stronę, którą dyktowała jej intuicja, ostatecznie stając oko w oko z Wodnym Weneckim odpowiadającym za harmonię Venetii. Z namaszczeniem dotknęła posągu, pozwalając, aby moc smoka zdjęła klątwę Lodowego Okrutnego i umożliwiła jej życie bez obciążeń. Nie wiedziała ile czasu minęło. Wiedziała natomiast, że się udało, w związku z czym odrzuciła kule na bok i bez problemu postawiła kilka kroków, po raz pierwszy od miesięcy czując ulgę. Chodzenie nie sprawiało jej bólu. Była wolna, mogła znowu robić to, o czym marzyła, mogła żyć i korzystać z tego, co oferował jej świat. Ze łzami w oczach podziękowała westalkom i bez zbędnego balastu pomknęła przed siebie, aby podzielić się z innymi piękną nowiną.
/zt
______________________
Laena Aasveig
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Duże, kryształowo-błękitne oczy, często chodzi z wiankami na głowie
Laena nie kryła się nigdy ze swoim darem, nie widziała powodu, dlaczego miałaby ukrywać coś, co jest tak bardzo nieodłączną częścią niej. Nie przeszkadzały jej też napływające wizje, nie odpychała ich, nawet jeżeli nie dotyczyły tematów, które aktualnie ją interesowały. Co więcej, sama je przywoływała, od swoim śpiewaniem, pleceniem wianków czy akurat na spacerze, gdy boso chodziła po trawie, czytając z tego, co chciała powiedzieć jej ziemia. Tym razem parzyła herbatę, kiedy nadeszła ją wizja, że powinna zrobić jej zdecydowanie więcej. I w ogóle przygotować więcej rzeczy. Dużo. Więcej. Rzeczy. Nie była zdenerwowana ani w pośpiechu, miała całkiem sporo czasu i wiedziała, że jej nowej koleżance już nic nie groziło. Kontynuowała się przyjemną rutynę parzenia herbaty, nucąc sobie w kulningu nordyckie pieśni i szykując ją na wzięcie ze sobą. Powolnym, płynnym i niemalże tanecznym krokiem zeszła do stołówki, wyjaśnić sytuacje i poprosić o prowiant, zupełnie przy tym nie zwracając uwagi na wzrok pracującej tam obsługi. Prawdopodobnie w ich głowach szalało słowo „wariatka”, ale ona tylko skwitowała ich zaskoczenie uśmiechem i poszła dalej. Kocyk, kołdra, poduszka i ubrania na przebranie. Eliksiry przeciwbólowe. Herbata i coś do jedzenia. Oczywiście także i różdżka, by mogła uleczyć tyle, na ile jej umiejętności pozwalały. Zabrała nawet karty tarota i kwiaty pod plecenie wianków, na zabicie czasu, przecież doskonale wiedziała, że nie przesiedzą tam tylko jednej nocy. Weszła do westalek jak do siebie i, po dokładniejszym rozejrzeniu się po pomieszczeniu i znalezieniu tego jednego kąta spojrzenia, z którego widziała wizję, obliczyła gdzie dokładnie powinna położyć koc, kołdrę i poduszkę. I usiadła naprzeciwko, rozkładając bez słowa wyjaśnienia wszystkie rzeczy. Akurat kiedy skończyła nalewać herbatę do filiżanki i ostatnia kropelka poruszyła cieszą - @Xanthea Grey przeteleportowała się do świątyni i upadła na przygotowane dla niej miejsce dokładnie tak, jak przewidziała to Laena. - Xan, moja droga – przywitała się, już mając różdżkę w ręce, żeby rzucić pierwsze proste zaklęcia przeciwbólowe. – Wiem, że teraz chcesz spać, po prostu zastanów się, czy jak się obudzisz to będziesz chciała już jeść – i z tymi słowami przykryła ją kołdrą.
Yekaterina musiała przyznać, że to, co zrobiła w podziemiach Kociej Kawiarni, nie należało do najmądrzejszych przedsięwzięć, jakich się podjęła w życiu. Małe pomieszczenie, podpalenie substancji wybuchowej... O Merlinie. W tej chwili naprawdę się zastanawiała jakim cudem Tiara przydzieliła ją do Ravenclaw. Kiedy objęły ją zewsząd płomienie, naprawdę myślała, że to już koniec. I to z własnej głupoty! Ale była tak młoda, miała pegazy pod opieką, Cebrzyk na dłuższą metę sam sobie z nimi nie poradzi! A ojciec? Czy mogła być pewna, że fachowcy będą się nim opiekować bez względu na brak doglądania przez nią jakości ich usług? To, że wydostała się stamtąd, graniczyło z cudem i było niewątpliwie zasługą kociego ducha, który wyprowadził ją z szalejących tam płomieni. Świątynia Westy w jej obecnym stanie była jedynym miejscem, w którym mogła uzyskać pomoc. Kiedy ją zobaczyły, wcale nie były zdziwione, choć z jakiegoś powodu zaskoczyło je to, że nie urządziła się tak na Opuszczonej Wyspie, tylko tutaj, w cywilizacji, właściwie w centrum Wenecji. Leczenie oparzeń nie należało do najprzyjemniejszych, ale uzdrowicielki przecież wiedziały, co robić i szło im to całkiem sprawnie. Maści, zaklęcia, wszystko to sprawiało, że dziewczyna czuła się coraz lepiej i już następnego dnia wróciła do formy, a po oparzeniach nie było ani śladu. Czarownica była szalenie wdzięczna, a gdy wyczuła jakiś spokojniejszy moment, zapytała Westalek o alchemię i o to, jak ich zdaniem znalezione przez nią substancje powinny być dopasowane do poszczególnych żywiołów.
Yekaterina nie pamiętała tego, że całkiem niedawno była w świątyni Westalek, by leczyć poparzenia, również zdobyte dzięki własnej głupocie. Nie miała pojęcia, czemu Westalki patrzyły na nią ze zdziwieniem i tak, jakby już ją zdążyły poznać. W umyśle Rosjanki wszystkie wspomnienia związane z tabliczką odnalezioną w purpurowym sadzie zatarły się i zniknęły, przysnute czarodziejską mgłą niewątpliwie związaną z oparami alchemicznych substancji, które z własnej, nieprzymuszonej woli wprowadziła w stan lotny. No dobrze, może popchnęła ją do tego desperacja i poczucie bezsilności, bo mało co tak ją irytowało jak własna niewiedza, ale jednak powinna być wystarczająco rozsądna, by zrezygnować w odpowiednim momencie, prawda? W każdym razie teraz niczego nie pamiętała z tamtych wydarzeń i prawdopodobnie właśnie z tego powodu zdecydowała sie na kolejny, równie szalony i niebezpieczny czyn. Pójście na Opuszczoną Wyspę i odwiedzenie Szpitala Magipsychiatrycznego pokazywało skrajną głupotę, ale i skrajną potrzebę urozmaicenia i odmiany w życiu. Była naprawdę przetyrana przez tę stadninę i wiele razy zastanawiała się, czy nie rzucić tego wszystkiego w cholerę, no ale przecież to było jej życie, prawda? Nie znała niczego innego, nie potrafiła sobie nawet wyobrazić przyszłości pozbawionej pegazów. Tylko to umiała. No i może właśnie tylko tego powinna się trzymać? Może wtedy nei leżałaby tu w takim stanie, tak strasznie pokiereszowana przez smoka, taka wyprana z chęci do życia i bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej? Kiedy Westalki zajmowały sie jej ranami, Yekaterina zaczęła czuć swego rodzaju ulgę. Nie tylko tę fizyczną. Oczywiście ją też, wiadomo. Jej ciało było naprawdę wdzięczne kapłankom, choć i one nie mogły przywrócić jej pełni formy sprzed wizyty na wyspie. Wiedziała, że czeka ją jeszcze długa rekonwalescencja, że środki przeciwbólowe i różne eliksiry przez jakiś czas będą stanowiły stały element jej życia. Czarownica była przyzwyczajona do tego, że w jej życiu jest ból, i że jakoś trzeba sobie z nim radzić. Najważniejsze było jednak to, że Westalki przywróciły jej też trochę chęci do życia. Dziewczyna przypomniala sobie, że wcale nie była tak do końca samotna. Cebrzyk, mimo bycia skrzatem domowym, naprawdę się z nią polubił i wiernie jej służył. Miała swoje pegazy, z którymi z radością spędzała całe dnie. To było dobre życie, na swój sposób szczęśliwe, choć tak odmienne od tego, które pragnął dla niej ojciec. Mieli przecież być w tym wszystkim razem. Miała znaleźć życiowego partnera, założyć rodzinę. Tak, by stadnina aetonów wybudowana w Dolinie Godryka mogła przejść w ręce następnego pokolenia. Ale na to przyjdzie jeszcze czas. Może ojciec się wybudzi. Była jeszcze naprawdę młoda, choć cieżko dooświadczona przez życie. Z rozmyślań wyrwał ją jakiś bardziej piekący środek magiczny leczniczy, którym jedna z kapłanek własnie posmarowała jej rękę. Spędziła w świątyni całą noc, a gdy się obudziła, była gotowa do powrotu do domu. Podziękowała z całego serca uzdrowicielkom, a potem ruszyła w stronę koloseum. Najwyższy czas, by zacząć się pakować. z/t
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Xanthea nie miała pojęcia jakim cudem udało jej się przeteleportować do świątyni Westalek w jednym kawałku. Była w tak fatalnym stanie i tak osłabiona, że gdy tylko się aportowała, upadła bezsilnie na ziemię. Ale ale! Wcale nie na jakieś tam zimne kamienie. Skąd. Upadła na kocyk, głową trafiając perfekcyjnie w poduszkę. Nawet nie musiała otwierać oczu by wiedzieć, kto był jej aniołem stróżem. Nie musiała i właściwie nawet nie mogła, taka była obolała i wycieńczona. W dodatku na jej ciele zaczęły pojawiać się krosty, wielkie i palące. - Laenka... Kochana... - wyszeptała Xan, czując jak towarzyszka otacza ją kołderką, której tak bardzo potrzebowała. Jeść? Och, to było takie abstrakcyjne pytanie w tej sytuacji! I jednocześnie tak miłe... Tak bardzo Laenkowe! - Będę... Jej słowa były urywane i wypowiadane z wyraźnym wysiłkiem, ale mimo tego na twarzy Xanthei majaczył słaby uśmiech. Towarzyszka dała jej coś wyjątkowego, czego w tej chwili potrzebowała najbardziej. Poczucie bezpieczeństwa, bliskość, świadomość, że nie jest już sama i że już nic złego się jej nie dzieje. Po chwili pojawiły się westalki, które zebrawszy potrzebne informacje potrzebowały już tylko rzutu okiem, by ocenić jednoznacznie. Bez rytuału się nie obejdzie. I Xan nawet zaczęła ten rytuał, ale migoczący płomień usypiał ją coraz bardziej i bardziej, aż wreszcie odpłynęła zupełnie, tak jak przewidziała Laenka.
Ostatnio zmieniony przez Xanthea Grey dnia Wto Sie 15 2023, 15:08, w całości zmieniany 1 raz
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas był całkowicie nieprzytomny, kiedy Chatterino ratował go spod wpływu bogina, nie zdawał sobie zatem do końca sprawy z tego, gdzie się znajduje, gdy się obudził. Widząc nad sobą kobiecą twarz zerwał się z miejsca, natychmiast tego żałując. Tak strasznie kręciło mu się w głowie... Spojrzał na kobietę jeszcze raz i dopiero wtedy zrozumiał, że osobą, która na niego patrzy, nie jest wiedźma Hepzibah, ale kapłanka Westy, najwyraźniej opatrująca mu właśnie stłuczenie na głowie. Bolało go okropnie, ale łomotanie serca było dużo bardziej doskwierające. Okrutnie się bał tego, co zobaczył. Ale przecież teraz był w świątyni, całkowicie bezpieczny. Nikt go nie gonił, czarodziejki były życzliwe i zatroskane stanem jego zdrowia. Czyżby to była zwida? Ułuda? Co kryło się w tym przeklętym magipsychiatryku?! Kapłanka oczyściła ranę, odkaziła i skrupulatnie zabandażowała, każąc mu się położyć i odpoczywać. Na wiele rzeczy były eliksiry, zioła i zaklęcia, ale żadna magia nie mogła zastąpić prawdziwego, mocnego, zdrowego snu, w którym ciało samo powoli zasklepiało swoje rany. Nicholas opadł z powrotem na ziemię, tak jak wielokrotnie. Spał długo i mocno, a senne marzenia z początku nękały go wspomnieniami z wyspy, która stanowiła jego więzienie przez okrągłe dwa lata, a potem ze szpitala, który przypomniał mu o lękach w najgorszy z możliwych sposobów. W końcu jednak Morfeusz się nad nim zlitował i pozwolił mu odetchnąć. Do samego rana śnił o pływaniu w morzu, o kojącej mocy unoszenia się w wodzie i o delfinach, które towarzyszyły mu w tej rozkosznej zabawie. Wypoczął naprawdę porządnie i obudził się gotów do stawienia czoła wszelkim przeciwnościom. Kiedy tylko Nicholas się obudził, wstał i przywitał się z jedna z Westalek, które kręciły się w pobliżu. Czarodziejka podeszła do niego, zdjęła z głowy bandaże i przyjrzała się uważnie miejscu, w którym wczoraj była rana. Dzisiaj nie było już po niej śladu, wszystko się zagoiło, nie było więc powodu, by dłużej narzucać się w świątyni ze swoją obecnością. Chłopak wstał, otrzepał się z ziemi, a potem podziękował za wszystkie dobrodziejstwa, a potem opuścił świątynię, idąc w swoją stronę. z/t
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas zdecydował się wrócić na opuszczoną wyspę i podjąć się ponownie wyzwania, które sam sobie narzucił, jednak i tym razem nie obeszło się bez obrażeń, które wymagały fachowego leczenia i bardzo gruntownej opieki. Tym razem nie chodziło o przywalenie głową w rant, to były poważne obrażenia poniesione w walce z Inferiusami. Nicholas wiedział, że to było wyjątkowo niebezpieczne starcie i że poradził sobie w nim bardzo źle, dlatego bez kozakowania, z podkulonym ogonem wrócił do świątymi Westy, gdzie kapłanki spojrzały na niego z czymś na kształt poirytowania pomieszanego z nutą pobłażliwości. Najwyraźniej nie był jedynym turystom, który dał się zwieść niedostępnemu urokowi szpitala magipsychiatrycznego. W wakacje miały sporo do roboty i Seaver widział to doskonale. Naprawdę nie chciał przysparzać kapłankom więcej pracy, ale jego noga była w stanie opłakanym i wymagała specjalistycznych środków i wiedzy, której Nicholas po prostu nie posiadał. Do leczenia takich obrażeń z konieczności musiał ściągnąć spodnie, co przysporzyło mu zdecydowanie większych rumieńców niż kapłance, która najwyraźniej nie jedno już w życiu widziała. Za to mina kobiety uległa nieco zmianie, kiedy dostrzegła blizny pokrywające całe jego ciało, zagojone już, dobitnie świadczące o tym, co młodzieniec mógł przeżyć. Kapłanka z lekko zniecierpliwionej stała się bardziej wyrozumiała i zwracała się do niego łagodniejszym tonem, który pomógł Nicholasowi zaakceptować jakoś tę bliskość. Zazwyczaj nie mógł wytrzymać ludzkiego dotyku, a poprzedni pobyt w szpitalu obył sie bez traumy z tym związanej wyłącznie dlatego, że mocno puknął się w głowę i nie do końca był sobą. Ale teraz to co innego. Każdy dotyk był dla Seavera jak dodatkowa rana, a przecież czarodziejka chciała tylko pomóc i robiła to z naprawdę ogromnym profesjonalizmem. Zaklęcia, eliksir, maści, wszystko było dobrane w najwyższym kunszcie sztuki uzdrowicielskiej, dlatego noga Nicholasa zdawała się zdrowieć w oczach. Pod koniec dostał przykazanie, by przez jakiś czas nogi nie nadwyrężać, a potem został odesłany do domu. z/t
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Lodowy Okrutny, rytuał krwi, debaty o zabiciu albo oszczędzeniu smoka rodem ze średniowiecznych polowań na czarownice - wszystko to spędzało sen z powiek Longweia ilekroć przed zaśnięciem widział na swojej skórze błętkitne żyły. Nic więc dziwnego, że gdy tylko dowiedział się, że jest w Venerii świątynia, w której można spróbować pozbyć się tych klątw, postanowił złapać Mulan i wraz z nią udać się tam na rytuał oczyszczania, czy jakkolwiek miał się nazywać. Wierzył, że jeśli tylko to się uda, Max także odzyska odrobinę spokoju, wiedząc, że nie musi zamartwiać się o zdrowie przyjaciółki. Każdy z nich tego potrzebował. Oczywiście był również inny temat, który można było poruszyć - smoki! - Podobno można spotkać kilka smoków. Krwawy Włoski jest gdzieś chyba na tej drugiej wyspie z tego, co mówili, Akwalion, który jest płochliwy i Wodny Wenecki. Miałaś już okazję któregoś widzieć? Jeśli nie… To proponuję wspólne poszukiwania - powiedział, uśmiechając się szeroko, aż zmrużył przy tym nieznacznie oczy. Chciał przyjrzeć się gatunkom smoków, których nie miał do tej pory możliwości obserwować, aby poszerzyć swoją wiedzę. Zdecydowanie o wiele bardziej interesowało go oglądanie stworzeń w ich naturalnych środowiskach, niż sprowadzanie do rezerwatów, a wyglądało na to, że Venetianie żyli z tymi gatunkami dość pokojowo. - No i… Jak się czujesz? Ciekaw jestem, czy będziemy czuć wyraźną różnicę między tym, jak jest teraz, a jak będzie po rytuale, o ile zdołamy do niego przystąpić - dopytał, kiedy zbliżali się do świątyni, a ich uszu dobiegła nieznana mu melodia.
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Nie ulegało wątpliwości, że rodzeństwo Huang miało wyjątkowe szczęście i zawsze musiało się do nich przypałętać jakieś cholerstwo. Zwykle jednak były to jedynie jakieś drobniejsze dolegliwości czy pomniejsze klątwy, ale konsekwencje spotkania Lodowego Okrutnego okazały się dla Mulan niezwykle poważne. Nigdy nie spodziewałaby się tego, że smok ot tak sprowadzi na nią śmiertelną chorobę, która uzależni jej egzystencję od przyjmowanych pilnie eliksirów leczniczych oraz będzie niczym wyrok. Nie dziwiło jej to, że Longwei gotów był zrobić w zasadzie wszystko byle tylko uratować ją od tego tragicznego losu. Jednak nie spodziewała się, że pomóc w tym może jedna wizyta w czasie wakacyjnego wyjazdu do Venetii. Chociaż spojrzała oczywiście na brata z niejaką konsternacją, gdy tylko obwieścił, że zabiera ją do jakiejś wersalki. W czym miałoby jej pomóc jakieś wylegiwanie się na kanapie? - Jeszcze nie miałam okazji żadnego zobaczyć. Chyba po prostu kręciłam się nie tam gdzie trzeba, ale chętnie pójdę z tobą na poszukiwania, gege - odpowiedziała, gdy tylko otrzymała tradycyjny dla każdego wakacyjnego wyjazdu wykład na temat smoczych gatunków, które można było napotkać w danym miejscu. Czy kogoś jeszcze w ogóle mógł dziwić fakt, że w pierwszej kolejności rodzeństwo zawsze orientowało się w tym jak przedstawia się lokalna fauna i gdzie dokładnie można ją spotkać? - Niedawno brałam eliksiry także jeszcze mnie mocno trzymają więc... raczej w porządku - powiedziała jeszcze z drobnym wahaniem. Na pewno nie cierpiała już tak bardzo jak wcześniej, gdy wszelkiego rodzaju bóle, nudności czy ogólna słabość dawały jej się mocno we znaki. Teraz choroba wyraźnie zelżała i nie douczała jej tak mocno. Zapewne wpływ Lodowego już nieco osłabł, ale wciąż daleko było jej do okazu zdrowia o czym wielokrotnie mogła się przekonać. No i chyba przywykła już do swego rodzaju chronicznego osłabienia organizmu, które niekiedy po prostu bardziej się nasilało. - Jestem pewna, że będzie lepiej po tych wersalkach. Coś na pewno muszą zdziałać skoro są takie dobre - zapewniła go jeszcze, chcąc jednak dać bratu nieco nadziei, co do finalnego efektu. Nie wiedziała, czego powinna się właściwie spodziewać po tej wizycie, ale skoro wszyscy tak zachwalali te piękne panie to coś musiało być na rzeczy. Teraz wystarczyło jedynie przekroczyć próg świątyni, aby przekonać się ile prawdy kryło się w tych wszystkich zapewnieniach.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
- W takim razie jesteśmy umówieni. Też jeszcze nie widziałem żadnego i choć Krwawego mógłbym zostawić na koniec, to dwa pozostałe chciałbym jednak spotkać. Mówią że Wodny Wenecjański jest tu traktowany jak jakiś opiekun. Proszę cię, gdyby tak można było żyć w Anglii z naszymi rodzimymi gatunkami, z pewnością nie byłoby takich problemów, jak ostatnich i debat czy ratować, czy zabijać - odpowiedział, uśmiechając się szeroko. Jeśli miał z kimś iść szukać smoków, to zdecydowanie z Mulan, bo niewielu było czarodziei rozumiejących ich fascynację. Szczególnie po problemach, jakie powstały wraz z przebudzeniem Lodowego Okrutnego. Był pewien, że jeszcze Max mógłby ich częściowo zrozumieć, a na pewno nie pozwoliłby im iść samym, więc musieli jeszcze jego powiadomić o planach poszukiwać. To jednak musiało poczekać, aż przejdą rytuał u westalek, o ile rzeczywiście były tak dobre, jak wieść niosła po Venetii. Nie podobało mu się wahanie w głosie Mulan, ale nie zamierzał naciskać bardziej. Owszem, podobno teraz było lepiej, podobno trzy lata nie były już ostatecznym rokowaniem, ale temat i tak był drażliwy i był pewien, że dziewczyna sama miała dosyć ciągłego chodzenia na palcach wokół niej. Zaraz też doszli do świątyni i mieli już wchodzić, kiedy Mulan znów się odezwała i Longwei musiał na chwilę się zatrzymać, próbując zdusić śmiech. - Westalki, nie wersalki. Jakieś kapłanki, które znają się na uzdrawianiu i jeśli dobrze zrozumiałem, też współpracują ze smokami, ale no… Lepiej niż ci z rytuału z Avalonu - powiedział, uśmiechając się w końcu już spokojniej, gestem wskazując, żeby weszli do środka. Tam czekały na nich kobiety w szatach, które wyglądały jak zrobione ze smoczych łusek. Światło, jakie dawał ogień, tańczyło na ich szatach, dając naprawdę piękny efekt i przez chwilę Longwei po prostu przyglądał im się uważnie, nim ruszył w ich stronę, licząc na to, że uda im się rzeczywiście przejść przez rytuał. Westalki zupełnie jakby na nich czekały, zachęcając, aby podeszli do przygotowanych ognisk. Z tego, co starszy Huang zrozumiał, mieli pilnować, aby płomień nie zgasł i dokładnie to próbował zrobić. Słuchał melodii wygrywanej przez kapłanki, wpatrywał się w płomienie tańczące przed nim i sam nie wiedział, w którym momencie jego powieki zamknęły się, a on sam pogrążył się we śnie, choć przecież nie po to tutaj przyszedł.
______________________
I won't let it go down in flames
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Temat smoków w ostatnim czasie na pewno nie schodził z ust angielskiej społeczności czarodziejskiej. Głównie za sprawą tej głośnej debaty, która obecnie się toczyła. Dla Mulan nie było wątpliwości, że należałoby je oszczędzić i odpowiednio się nimi zająć, ale z drugiej strony pamiętała determinację brata, gdy oświadczał jej, że byłby skłonny do tego, aby własnoręcznie ubić jednego z nich, gdyby tylko w ten sposób mógł uratować ją od okrutnego losu, który zgotowała sobie arktyczną wyprawą. Nigdy nie spodziewałaby się tego, że coś takiego może skończyć się w ten sposób. - Zobaczymy je wszystkie. Musimy tylko sobie dobrze rozplanować gdzie i kiedy powinniśmy pójść - powiedziała w kwestii obserwowania smoków, postanawiając na razie zignorować polityczną część wypowiedzi Weia. Nie chciała myśleć o tym. Przynajmniej nie teraz, kiedy powinni się skupiać na czymś o wiele bardziej przyjemniejszym niż debata w ojczyźnie odnośnie losu tych magicznych stworzeń. Mogliby jeszcze faktycznie zapytać zarówno Maxa i Olę czy nie byliby chętni dołączyć do tej niesamowitej wyprawy w celu podziwiania smoków. Studentka była pewna tego, że oboje również byliby zainteresowani podziwianiem smoków. Max dlatego, że był Maxem, a Ola dlatego, że również kochała równie mocno czarodziejską faunę, co już niejednokrotnie Mulan miała okazję zaobserwować w czasie wspólnej pracy na terenie rezerwatu. Nie miała wątpliwości, że ta dwójka chętnie dołączyłaby do rodzeństwa. Każde pytanie o to jak się czuła było niezwykle trudne dla niej z wielu różnych powodów. Czasami po prostu nie miała pojęcia jak właściwie się czuła: czy było jej słabo czy może czuła się całkowicie normalnie. Innym razem wiedziała, że jest jej gorzej, ale z jednej strony nie chciała martwić nikogo podobną informacją. Nie chciała też jednak kłamać, bo po prostu źle czuła się sama z sobą, gdy tylko zwodziła najbliższe jej osoby. Zdecydowanie jednak męczyło ją to, że często mogła zaobserwować to, że jednak mimowolnie każdy starał się obchodzić się z nią jak z jajkiem, a przecież nie było z nią jeszcze tak źle. - Dobra, westalki. Niech ci będzie - westchnęła, gdy tylko Wei ją poprawił, ale zaraz też skupiła się na jego dalszej części wypowiedzi. - W takim razie możemy zobaczyć na ile doniesienia o ich zdolnościach leczniczych są prawdziwe. Nie mieli właściwie nic do stracenia, a jedynie do zyskania. Dlatego też śmiało przekroczyli próg świątyni, gdzie czekała już na nich grupa kobiet. Żadne z nich chyba jednak nie było gotowe na to jak miało wyglądać ich pierwsze zadanie. Całonocne pilnowanie ognia jakoś nie bardzo kojarzyło jej się z jakimś procesem leczniczym, ale okay. Skoro taka była ich wola to Mulan planowała wytrwać i zobaczyć, co też z tego wyniknie. Na pewno trzymała się o wiele lepiej niż brat, któremu jednak przysnęło się w trakcie pełnionej warty. Ona sama siedziała przy ognisku, dbając o to, aby ogień wesoło trzaskał na znajdującym się w nim ogniu i co jakiś czas szturchając drwa, aby mógł odżyć. Co jakiś czas odrywała wzrok od tańczących płomieni, aby zerknąć w gwiazdy i to jaka paleta barw obecnie malowała się na niebie, starając się przy tym określić mniej więcej ile też czasu mogło pozostać jej do poranka. Przy okazji rozlegające się wokół dźwięki z muzyką westalek na czele urozmaicały jej jakoś całą wartę i sprawiały, że miała na czym skupić uwagę, aby nie usnąć. W zasadzie nawet nie odczuła jakoś szczególnie tej nieprzespanej nocy. Czuła się dosyć dobrze, gdy ruszała za kapłanką, która miała ją przeprowadzić do dalszej części rytuału. Wcześniej już zdarzało jej się słyszeć o jakiś rytualnych tańcach i tym podobnych, ale nie spodziewała się tego, że to ona będzie musiała podobne odstawiać. Spojrzała z pewnym powątpiewaniem na narzuconą na nią szatę i już wiedziała, że to zdecydowanie nie był dobry pomysł. No, ale nie miała w tej chwili żadnego wyboru. Musiała chociaż spróbować. Nawet jeśli jej próby były delikatnie mówiąc żałosne. Nie dziwiło jej jakoś szczególnie, gdy kobiety kazały jej złożyć jakąś ofiarę albo wyjść ze świątyni. Dla niej rozwiązanie było proste. Zebrała brata, który zasnął przy pilnowaniu ognia i postanowiła po prostu wrócić następnego dnia, gdy już lepiej się do tego wszystkiego przygotują.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Zgodził się, że powinni wpierw należycie zaplanować poszukiwanie smoków, na tę chwilę kończąc temat. Mieli co innego do zrobienia, a i myśli o tym, czy mieli iść tylko we dwójkę, czy jeszcze brać pozostałych sprawiało, że myśli Longweia zaczynały zmierzać w niewłaściwą stronę. Być może to było powodem, dla którego nie zdołał wytrwać przy ognisku i zwyczajnie zasnął. Co prawda obudził się wypoczęty, ale musieli wrócić do świątyni kolejnej nocy. - Dobra, dziś powinno się udać, jestem bardziej wyspany - zaśmiał się, kiedy kierowali się ponownie w stronę świątyni. - Swoją drogą, poza tym, że utrzymałaś ogień, działo się coś w nocy? Czy raczej wytrwanie wymaga ogromnej determinacji, bo jest raczej… Sennie? - dopytał, jeszcze zanim weszli do środka, gdzie kolejny raz interesował się wszystkim, co działo się wokół, zachwycając się szatami kobiet. Tym razem, kiedy kazano mu usiąść przy ognisku i utrzymać przez noc ogień, był pewien, że sobie poradzi. Pozwalał swoim myślom płynąć, kierując się w różne strony, choć przeważnie wracały do Mulan. Czuł, że wbrew temu, jak starał się zachowywać, pokładał ogromne nadzieje w rytuale, jaki mieli odbyć. Miał wrażenie, że jeśli teraz się nie uda, znowu przez długi czas będą trwać w niepewności, czy otrzymane rokowania są właściwe, czy za moment znów nie pogorszy się stan dziewczyny. Uzdrowiciele mówili, że nie było leku na to, co ją spotkało, ale skoro choroba była, jak wolał to nazywać, odsmocza, być może potrzebowała podobnego leczenia. Uzdrowiciele twierdzili, że pozostały jej trzy lata, a nagle zmienili zdanie, co zgrało się akurat z wykluciem smoczątka. Wszystko zdawało się pokazywać, że to właśnie smok był dla niej ratunkiem i choć początkowo Longwei był gotów jednego z nich zabić, gdyby to miało być rozwiązanie, tak teraz cieszył się, że tego nie zrobił. Podobny ruch przeczyłby wszystkiemu, w co wierzył, wszystkiemu, co wyznawał i jaką drogą kroczył. Także z tego powodu liczył, że rytuał oczyszczenia u westalek okaże się właściwym rozwiązaniem. W otoczeniu muzyki, widząc kątem oka Mulan, powoli mijała noc. Co rusz upewniał się, że ogień ma pożywkę, że nagle nie zabraknie drewna, aby mógł ciągle płonąć. Poruszał nimi, gdy miał wrażenie, że płomień dogasa, wzniecając go na nowo. Wszystko po to, aby nad ranem zobaczyć zadowolone twarze kapłanek. Po chwili wręczono mu złotą misę, zarzucono na ramiona materiał i kazano tańczyć. Miał o niczym nie myśleć i po prostu oddać to, z czym przyszedł, oddać swoje problemy i to spróbował zrobić. Chciał, żeby uleczono Mulan, ale sam także pragnął pozbyć się połączenia z Lodowym Okrutnym, które objawiało się w błękitnych żyłach widocznych spod skóry i przesadną pewnością siebie. Wszystko to starał się wyrzucić z siebie, poruszając się w tańcu do wygrywanej przez westalki melodii. Nigdy nie uważał samego siebie za wytrawnego tancerza, ale najwyraźniej potrzeby, pragnienia, wszystko to, co kierowało nim w tej chwili było wystarczające, aby poruszał się tak, że same kapłanki były zachwycone. Czuł, że otwierał się w pełni na to doświadczenie, ufnie powierzając się westalkom, aż w końcu poczuł, że opuszcza go zła energia.
______________________
I won't let it go down in flames
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Rytuał oczyszczenia Etap I:4 Etap II: 57 Etap III: 5 (rozegrane w następnym poście, +1CM)
Wierzyła w ich zdolności organizacyjne jeśli tylko chodziło o wycieczki w celu zobaczenia jakiś magicznych zwierząt. Akurat takie rzeczy potrafili jakoś zaplanować, bo inne to już raczej średnio im szły. No, ale to już zdecydowanie był temat do przedyskutowania, gdy już spotkają się w pełnym gronie, aby dogadać szczegóły. - Powiem ci, że szczerze nie wydarzyło się nic szczególnego. Może po prostu dzięki temu odsiewają ludzi i zostawiają sobie tylko klientów, którym naprawdę zależy? - zasugerowała, bo dla niej faktycznie takie rozwiązanie miałoby sens. W końcu jakby nie patrzeć zainteresowanie usługami westalek było ogromne także musiały dokonywać jakiejś selekcji, aby mieć czas dla tych, którzy naprawdę pragnęli ich interwencji i wykazali się odpowiednią siłą woli. Zdecydowanie o wiele prościej było jej czuwać pierwszej nocy. Być może teraz była za bardzo zmęczona, bo nie miała za sobą pełnoprawnego snu, a jedynie dłuższą drzemkę w czasie dnia, która chyba nie była wystarczająca dla jej osłabionego organizmu. Mimo wszystko udało jej się jakoś wytrwać przy tym ognisku chociaż była o wiele bardziej zmęczona niż poprzednim razem. Najważniejsze jednak, że udało jej się wytrwać przy ogniu w towarzystwie brata. Być może właśnie obecność Longweia pomogła jej też w tym wszystkim i pozwoliła jej jednak utrzymać przytomność umysłu, gdy mijały jej kolejne godziny w blasku ognia przy dźwiękach muzyki westalek. Potem nadeszła pora na ten kolejny etap, w którym poległa poprzednim razem. Tym razem jednak była nieco lepiej przygotowana i wiedziała czego powinna się spodziewać. No, ale mimo wszystko jakoś szczególnie dobrze nie poradziła sobie z tym dzikim tańcem westalek. Potrzebowała sporo czasu, aby faktycznie załapać odpowiednie ruchy i rytm, ale gdy już się to stało to jakoś jej to szło. Nie mogła tak łatwo zrezygnować. Nie w momencie, gdy miała tuż koło siebie brata, który liczył na to, że oboje pozbędą się nałożonych wcześniej klątw. W końcu jednak usłyszała, że oboje mogą przejść dalej. Z pewnością sprawiło to, że nieco jej ulżyło, bo oto byli o krok bliżej powrotu do normalności.
Caroline O. L. Dear
Rok Nauki : VI
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : szkocki akcent, uboga mimika twarzy, brak gestykulacji
Kostka puchła i gdyby nie pomoc Anabell, Carolinie nie miała pojęcia czy by tu doszła. Podziękowała dziewczynie, cichym beznamiętnym "dzięki", aby następnie obdarować ją jadowitym spojrzeniem, upewniając się, czy, aby na pewno sobie poszła i zostawiła ją w spokoju. Kapłanki Westy, od razu przejęły Dear, dlatego już pozwoliła im doprowadzić się do lecznicy. Trzeba było przyznać, że świątynia miała swój klimat, nastrojowa muzyka dookoła tego miejsca wręcz pozwalała się zrelaksować. Usiadła sobie grzecznie, pozwalając uzdrowicielką, aby się nią zajęły. Jedna z kobiet zdjęła prowizoryczny opatrunek, który nałożyła jej Goldbird, a także trochę do tej kostki przyczyniły się również trytony, grające sobie później wesoło w eksplodującego durnia. Posmak obrzydliwego drinku nadal pozostawał w jej ustach. Kolejna z westalek wyszeptała kilka formułek, które były jakimiś ich tutejszymi zaklęciami, a trzecia nałożyła maść. Caroline szybko poczuła ulgę, a opuchlizny prawie nie było widać. Na koniec kazały jej sobie odpocząć, poleżeć i zaparzyły jej ziółek, pachniały bosko, w smaku wymagały łyżeczki miodu. Podziękowała za ich usługi, po czym skierowała się do swojego pokoju, mając na dziś już dość wrażeń.
| zt
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Słowa Mulan miały dla Longweia wiele sensu. Ostatecznie nie każdy był zdolny wytrzymać noc bez snu, zwyczajnie pilnując wesoło trzaskającego ognia. Kiedy otaczało człowieka rozkoszne ciepło, trudno było nie zamknąć nagle oczu i nie dać porwać się Morfeuszowi. Wtedy kapłanki widziały, komu naprawdę zależało, kto był dostatecznie silny, aby przejść rytuał, choć zaskoczyła go druga część z tańcem. To, że w jakiś sposób dał się temu porwać, że jednak rytm jego problemów, próśb poruszył jego nogami na tyle, że był w stanie oczarować także westalki, było cudem dla Longweia. Wtedy myśłał, że to już wszystko, skoro poczuł ulgę, poczuł, jak opuściło go wszystko, co złe, a jednak kapłanki miały inne plany. Część z nich narzekała, że nie jest kobietą, gdyż wtedy mógłby dołączyć do nich, co wprawiło opiekuna smoków w niemałe zdumienie. Jednak nie miał czasu zastanawiać się nad tym, gdyż przychodziła pora rzeczywistego oddania klątwy, tego, z czym przyszli. Westalki kazały zamknąć oczy i po prostu iść w stronę, ku której czuli przyciąganie. Przed nimi Huang widział trzy ołtarze poświęcone venetiańskim smokom i choć część niego przypominała sobie zdarzenia z rytuału krwi, starał się wierzyć, że teraz będzie lepiej, że nie skończą w gorszym stanie, niż już byli. Szczególnie Mulan. Chciał móc wrócić do Maxa i powiedzieć mu, że jego przyjaciólka jest zdrowa, że chociaż o jedną osobę nie musi się martwić w większym stopniu, niż zwykle. Szedl przed siebie, aż w końcu przyciąganie się zakończyło. Otwarł oczy i zdał sobie sprawę, że stoi przy ołtarzu poświęconym Krwawemu Włoskiemu. KRWAWEMU WŁOSKIEMU. Jeśli kiedykolwiek wątpił w to, że miał życiowe szczęście do dziwnych sytuacji, niezręcznych, niezbyt normalnych to miał kolejne potwierdzenie. Westalki nie czciły tego smoka, tak jak pozostałą dwójkę. Składały mu ofiary, aby nie atakował wyspy i jej mieszkańców, a jednak to właśnie jego Longwei miał poprosić o pomoc. Cóż, nie tylko on, jak po chwili zauważył, dostrzegając Mulan. - Jak już rytuał to w wielkim stylu? - powiedział cicho do siostry, kiedy jedna z kapłanek nakłuwała jego palec. Krople krwi wpadły do wielkiej misy, a on po chwili poczuł, jak klątwa jest niemal siłą z niego wyrywana. Choć sprawiało mu to przedziwny ból, po chwili zalała go fala ulgi, która pozwoliła swobodnie oddychać. Z rezerwą spojrzał w stronę wizerunku Krwawego Włoskiego, nim skierował się ku wyjściu, czekając jedynie na Mulan. - Mam ochotę na stek… Krwisty… - mruknął, gdy tylko wyszli ze świątyni. - Jak się czujesz?
______________________
I won't let it go down in flames
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Według niej było to dosyć logiczne wytłumaczenie, które sprawiało, że na miejscu pozostawali jedynie ci, którzy wykazywali się odpowiednią siłą woli i zależało im wyjątkowo na tym, aby jednak dostąpić zaszczytu bycia przyjętym przez westalki i byciu uzdrowionym. W końcu wielu z nich mogłoby po prostu pójść do zwyczajnego uzdrowiciela albo łamacza klątw zamiast niepokoić kapłanki, które zajmowały się bardziej poważnymi przypadkami. Nie miała jednak większego wytłumaczenia dla tego, czemu później byli zmuszani do tańca. Może po prostu był to jakiś tradycyjny element rytuałów? W końcu w wielu kulturach były obecne motywy taneczno-muzyczne w czasie przeprowadzania jakiś świętych rzeczy. Być może było to jedynie dla estetyki, ale skoro kazali im tańczyć to postanowiła podążać za ich poleceniami. Nie szło jej to jakoś szczególnie wspaniale i dlatego też poczuła lekkie ukłucie zazdrości w momencie, gdy tylko kapłanki zaczęły wychwalać Longweia i narzekać jaka to szkoda, że nie może do nich dołączyć. Też by tak chciała... No, ale zamiast nad tym rozpaczać, wolała skupiać się na dalszym etapie rytuału, który był już tym ostatnim i właściwym. Nareszcie miała pozbyć się tej przeklętej klątwy, ale nie przypuszczała, że podobny zabieg będzie od niej wymagał od niej proszenia o przysługę samego diabła. No, ale jeśli musiała ponieść taką ofiarę i ewentualne konsekwencje to niech tak będzie. Z pewnością było to i tak o wiele lepsze niż męczenie się dalej z Herpevirusem, który mógł ją zabić w każdej chwili. Co prawda przez pewien czas, gdy westalki wyciskały do fontanny odrobinę jej krwi z nakłutego palca miała wrażenie jakby jakaś tajemnicza siła wyrywała coś z jej ciała. Czy była to magia, choroba czy cokolwiek innego, nie miała pojęcia. Przypominało jej to nieco uczucie obecne przy teleportacji, ale wciąż była jak najbardziej materialna i nie wybierała się nigdzie. - Myślę, że chyba mamy jakieś skłonności do krwawych rytuałów - oceniła jeszcze, bo w końcu na Avalonie we dwójkę jednak pchali się do podobnych atrakcji. Może i ona wyszła wcześniej z Olą, czując, że jednak ofiary ze zwierząt to było dla nich za wiele, ale jednak jakoś co jakiś czas pojawiały się w jej życiu podobne rytuały. Kiedy już westalki uwolniły ich w pełni od wcześniejszych kłopotów, oboje mogli odetchnąć z ulgą, czując, że jednak udało im się pozbyć wcześniej dręczących problemów. - Też... i na lizaki befsztykowe - przytaknęła, gdy tylko brat wspomniał jej o ochocie na krwiste danie po zakończonym leczeniu. - Powinniśmy znaleźć sobie jakąś knajpkę? Nie miała pojęcia, która z restauracji mogłaby zaspokoić ich głód stekowy, ale na pewno jakaś powinna się w okolicy znaleźć.
Laena Aasveig
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Duże, kryształowo-błękitne oczy, często chodzi z wiankami na głowie
Trzy razy jeszcze przetrzepała poduszkę, nim w idealnym momencie zabrała ręce, żeby Xan mogła opaść na specjalnie posłane dla niej miejsce. Obok już miała przygotowaną wodę do pierwszego obmycia jej ran. Stan kobiety był zdecydowanie zbyt zły, by sama mogła ją uleczyć, ale póki westalki się za nią nie wzięły, mogła jedynie zapewnić powierzchowną opiekę. - Już nic nie mów kochana – zapewniła, głaszcząc jej włosy i kładąc jej na głowę zimny okład. Co chwila też zaklęciem wymieniała wodę na świeżą, bo jak najlepiej oczyścić ją z krwi, kurzu i wszystkiego innego, w co wplątała się na swojej niebezpiecznej przygodzie. – Jak wstaniesz wszystko będzie gotowe. Chociaż wiedziała, że Xan nie uda się tej nocy przejść rytuału, nie mogła jej pomóc. Westalki nie zgodziły się, by za nią pilnowała ognia, więc zamiast tego po prostu pilnowała jej, trochę oburzona faktem, że kapłanki nie chciały od razu pomóc potrzebującej. Gdy kobieta odsypiała trudną podróż, ona dbała, by było jej ciepło, by opatrunki dobrze leżały i by co jakiś czas zaaplikowywać jej zaklęcie przeciwbólowe, żeby w spokoju przespała noc. A gdy wstała, śniadanie już czekało. - Witaj, moja droga – przywitała się ciepło, nalewając herbatę do filiżanek. – Wzięłam komplet, który ci się najbardziej podobał.
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Dzień Bzu był dla Aneczki równie pomyślny co Dzień Zasłony, z jednym tycim wyjątkiem. Aneczka została kontuzjowana. Oczywiście działo się to w chwili, gdy walczyła o lepsze jutro dla świata, heroicznie ratując sadzonki w zmasakrowanych skrzynkach, dlatego panienka Brandon skręconą kostkę odbierała jako coś szalenie romantycznego. Odnieść ranę w tak szlachetnych okolicznościach! Ocalona przez przyjaciółkę! Ach, ileż w tym było dramatyzmu! Cassandra niestety nie mogła z nią dłużej zostać, chociaż sama wyglądała jakby potrzebowała pomocy magimedyka, Aneczka westchnęła więc i oddała się pod opiekę szlachetnych kobiet, które swoje życie poświęciły wzniosłej sztuce leczenia, nie wychodząc z murów swej świątyni! Ach, jakże szlachetne i romantyczne było to zajęcie! Dziewuszka pokazała im swoją kostkę, okraszając ją opowieścią tyleż podniosłą, co podkolorowaną, oczywiście wyłącznie tymi wyobrażeniami, w które Aneczka świecie wierzyła. Aneczka bowiem nie mogła posunąć się do kłamstwa, czyż nie? Kostkę leczyło się szybko, zatem panienka Brandon sprawnie wróciła do zdrowia i mogła podziękować kapłankom, by następnie dzielnie wyruszyć na poszukiwania kolejnej przygody. ZT
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Xanthea nie wytrwała przy ogniu, oblewając przy tym próbę westalek, ale dzięki uśmierzającym ból zaklęciom Laenki przespała całą noc i odrobinę zregenerowała siły. Obudziła się jednak blada i roztrzęsiona, mimo zaklęć zaczynając odczuwać bolesne krosty, które zdawały się wwiercać w ciało aż do kości. - Nie powinnam była tam iść - wyszeptała. - Nie powinnam...Za duże ryzyko, mogłam znów stracić Xion. Mój dar, Laeno... Zaśniedział. Nie pokazał mi tego, co się wydarzy, wybrałam błędny eliksir... Z wyraźnym trudem usiadła i spojrzała na posiłek. W jej spojrzeniu pojawiło się rozczulenie. - Ach, ten w różyczki! Pamiętałaś, że będę go uwielbiać! Jesteś jedyna w swoim rodzaju, Len... Drżącą ręką sięgnęła po jedzenie, wzdychając. - Zasnęłam... Nie przeszłam próby. Czeka mnie bardzo dluga noc i... Jeszcze dłuższy dzień przed nią. Laenko, czy kapłanki coś mówiły? Pozwolą mi spróbować jeszcze raz, prawda?
Yuri Sikorsky
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Liczne tatuaże, lewa noga pokryta bliznami po walce z mantykorą
Leczenie oparzeń i blizn po pobycie w opuszczonym szpitalu psychiatrycznym
Do świątyni udałem się od razu po pobycie w szpitalu na opuszczonej wyspie. Dręczyły mnie nie tylko poparzenia oraz blizny ale również okrutny kaszel i ból w klatce piersiowej oraz krwioplucie. Westalki zajęły się moimi obrażeniami bardzo profesjonalnie. Zaprowadziły mnie do sali dla chorych gdzie otoczyły mnie parawanem a następnie rozebrały do naga. Następnie nasmarowały całe moje ciało maścią o ostrym zapachu ziół. Pod jej wpływem nie minęło kilka minut, a blizny, które pojawiły się na moim ciele zaczęły powoli znikać. Kiedy całkiem się ich pozbyłem Westalki przewiązały mnie w biodrach przepaską, a następnie zajęły się wcieraniem innej maści w moje poparzone dłonie oraz nogi. Jej chłodzący wpływ sprawił, że pieczenie niemal od razu ustało. Następnie położyły mnie na łóżku mówiąc, że muszę poczekać kilka godzin zanim maść dobrze się wchłonie. Leżałem więc patrząc na sufit, nadal zmagając się przy okazji z ciężkim kaszlem. Nadeszła już noc kiedy przyszła do mnie jedna z Westalek. Pozwoliła mi się ubrać oraz dała mi wodę i sole Zaleciła robić nimi codziennie inhalacje oraz nie zbliżać się zanadto do ludzi przez najbliższy tydzień, gdyż właśnie w tym okresie choroba jest zaraźliwa. Następnie mogłem już opuścić ten osobliwy "szpital".
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Ociągałem się z rytuałem. Miałem wrażenie, jakby powrót do dawnego życia nie był mi miły. Dobrze wiedziałem, że jestem po prostu tchórzem. Do świątyni idę późnym wieczorem, nic nie mówiąc Ryszardowi. Za to zanim wychodzę, pukam do Irvetty, stwierdzając że nie chce się z tym mierzyć samodzielnie. Kiedy ta otwiera brzmi mówię bardzo chaotycznie, że jest ten rytuał i muszę sprawdzić czy działa, proszę żeby ze mną poszła. Bełkoczę bardzo szybko i trochę nieporadnie, bojąc się i całego procesu i możliwej odmowy. Ale może przez to, że dziewczyna już pamiętała chociaż trochę o mnie, albo zrobiło jej się mi żal, ale zgodziła się. Wsiadamy do jakiejś gondoli i niezręcznie obejmuję dłonią własne kolana. - Nie wiem jak to będzie działać, boję się że będę musiał zaciągać tu każdego kto o mnie nie pamięta. Więc wolę najpierw pojechać z kimś, by upewnić się że zadziała chociaż na jedną osobę. To, no, pomyślałem że jesteś dobrą osobą do tego - dodaję jeszcze kilka słów do moich tłumaczeń kiedy już płyniemy na miejsce. Mimo ciemności mam na sobie błękitne okulary, w których odbija się dziś jasny księżyc. Wzdycham nie wiem czy z ulgi, że możliwe, że zaraz to wszystko się skończy czy raczej z niepokoju nad tym wszystkim. Kiedy dobijamy do brzegu podaję dłoń Irvecie, by wyszła razem ze mną, poprawiam niezręcznie swoją różową koszulę i idę na spotkanie westalkom, które na chwilę coś czarują nade mną, a potem wysyłają nad jakieś ognisko, którego mam pilnować... całą noc. Z poczuciem winy tłumaczę przyjaciółce pierwszy etap, czując że głupio mi że wpakowałem ją w taką kabałę. - Jak chcesz to wiesz... nie musisz zostawać - oznajmiam, bo chyba tak trzeba, przecież nie mogę jej tak zmuszać do takich katuszy.
Laena Aasveig
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Duże, kryształowo-błękitne oczy, często chodzi z wiankami na głowie
Wiedziała, że rany będą Xan bolały bez względu na jej zaklęcia, nie była silną uzdrowicielką i mogła tylko próbować uśmierzać jej ból. Przynieść choć troszeczkę komfortu. Pomiędzy okładami, inkantacjami i głaskaniem jej włosów, po prostu czekała, aż kobieta się obudzi. - Moja droga, nie stracisz, nie możesz – nuciła lekko, ocierając jej czoło. – Twój skarb jaśnieje silniej od samego daru, dlatego dałaś radę, dla niej. A dar… Popracujemy nad tym kochana – zapewniła ją bez cienia wątpliwości. Nie była pewna, czy powinna pozwolić Xan siadać, ale skoro uznała, że tak będzie jej wygodniej, tylko asekurowała ją, by nie upadła. - I jakże będzie ci pasować do tej przyszłej tapety w salonie – pochwaliła jej przyszły gust z uśmiechem. – Chociaż gdy nadejdzie czas, dwa razy zastanowiłabym się nad tą serwantką. Przecież wiesz, że jak będzie mieć szyby w tym miejscu, to się zbiją, szkoda ryzykować porcelaną. Wiedziała, że przyjdzie jej się zmierzyć z tym pytaniem, chociaż chciałaby jej przekazać lepsze wieści, musiała podzielić się prawdą. - Niestety kochana, nie udało się. Ale już spytałam się westalek o wszystko. Możesz ponowić swoją próbę dzisiaj i jestem pewna, że ci się uda – mrugnęła do niej znacząco.
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Xanthea przekrzywiła lekko głowę w zadumie i natychmiast tego pożałowała. Jakiż ból okrutny! Jak tamci ludzie mogli to znieść?! Ach, głupie pytanie. Nie mogli. I nie znieśli. Ale ona da radę. Miała dla kogo żyć! - Nie sądzisz kochana - zaczęła słabym głosem, przyglądając się filiżance. - Że z wyszczerbieniem ta filiżanka nabierze charakteru? Teraz jest nieskazitelna, ale dopiero wtedy nabierze swojej historii... Nie jest mi przykro, że się uszkodzi. Chciała się jeszcze wypowiedzieć na temat serwantki, ale nie dała rady. Samo jedzenie ją wyczerpywało, a musiała jeszcze dotrwać do wieczora, a później aż do rana. Było gorąco i rany dawały się jeszcze bardziej we znaki, a Xanthea nie była zdolna dłużej rozmawiać. Musiała przetrwać noc, więc teraz starała się jak najlepiej wypocząć. - Laenko, kochanie... Dziękuję, że mnie obudzisz. Tylko dzięki tobie przetrwam tę noc przy ogniu. - podziękowała już teraz, bo wiedziała, że jak się obudzi, nie będzie zdolna do takich wylewności. Będzie cierpieć, będzie płakać, a Laena przecież cały czas będzie przy niej.