C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Teatr operowy w Venetii, jego nazwa nawiązuje do mitycznego feniksa, który według wierzeń odradzał się z popiołów. Feniks jest również symbolem tego teatru. Nazwa teatru nie jest przypadkowa – sam teatr jest stosunkowo młody – wybudowano go po pożarze teatru San Benedetto. Otwarcie La Fenice nastąpiło 16 maja 1792 roku, po półtorarocznej budowie. Klasycystyczna fasada została pomyślana jako kontrastująca w stosunku do architektury pobliskich świątyń. Wybudowano pięć kondygnacji balkonowych, a w skład każdego z balkonów wchodziły 34 loże. Wnętrze jest niezwykle bogate. Marmurowe ściany i podłogi mają różowy kolor, wszystkie kolumny, kondygnacje i sklepienia są wykonane ze złota a czerwone dywany wyszywane są złotymi nićmi. Najbardziej dech w piersi zapiera jednak główna scena z lożami na wysokości pięciu kondygnacji, całymi zdobionymi w najbardziej pełne przepychu kształty kolumn i fresek - oczywiście wykonanych ze złota, a sufit malowany jest na wzór nieba, zmieniającego się wraz z porą dnia. Mawia się, że czasami można zobaczyć przelatującego po nim malowanego feniksa, lecz czy to prawda...? Może odwiedzi gości na Karnawale?
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Autor
Wiadomość
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Łypnęła na niego, słysząc to pewne siebie stwierdzenie, ale nie dało się ukryć, że przynajmniej w pewnej części miał rację. Co tu dużo mówić, dzień, a raczej Noc Celtycka, podczas której do niego podeszła była zdecydowanie przełomowym wydarzeniem w jej życiu. Najlepsza decyzja, jaką mogła podjąć, patrząc na to, ile już razem przeszli i jak dobrze się dogadywali. Zresztą po takim początku znajomości nie mogło być inaczej. - Myślisz, że faktycznie mogą tu mieć wyjście na dach? Nie no, raczej na pewno je mają, głupie pytanie. O rany, ale tam musi być czadowo! Wyobraź sobie te widoki na całą Venetię i to przy zachodzącym słońcu - westchnęła rozmarzona, gotowa zdjąć buty i wziąć je w rękę, żeby ruszyć na poszukiwania owego wejścia. Kij z tym, że nie było to specjalnie eleganckie, kto tam by się tym przejmował. Ważne, że mieli zapewnione atrakcje gdyby dzień zasłony okazał się kompletnym niewypałem. Na razie na szczęście na nic takiego się jednak nie zapowiadało. - Sama nie wiem… Te wina muszą być chyba z jakichś niesamowicie trudnych do wyhodowania winogron czy coś podobnego, bo cena zwala z nóg - powiedziała zamyślona, przypatrując się butelkom, kieliszkom i, cóż, plakietkom z elegancko wypisanymi liczbami. Propozycja była kusząca, jednak jej uwaga szybko została zwrócona na coś innego, nie zdecydowała się więc w tamtej chwili na trunek. - Potrzymam ci nawet dwa piwa, ale Max, na litość, ja mam śpiewać? Wiem, że ubóstwiasz mój głos po naszych wspólnych koncertach, ale nie wiem, czy inni są na to gotowi. Tym bardziej że Dżaga chyba nie wpisuje się w tutejsze kanony, a nie widzi mi się wyć jakiejś arii operowej - odparła, patrząc na niego jak na idiotę. Jeśli widział ją jako gwiazdę sięgającą po najwyższe tony, to srogo się mylił. Zaraz zresztą musieli zmienić temat, bo oto podszedł do nich Max Numer Dwa wraz ze swoim towarzyszem, który de facto nawet nie musiał się przedstawiać. Choć osobiście nie miała z nim jeszcze styczności, wiedziała, z kim ma do czynienia. Z grzeczności również się przedstawiła, nawet lekko się przy tym uśmiechając i z nieco szerszym uśmiechem zwróciła się do przyjaciela, dzieląc się wrażeniami z tego krótkiego jak na razie pobyty w teatrze. Obiecała też, że będzie wypatrywać robionej przez nich biżuterii na sztuce, bo przecież trzeba wspierać swoich. - Słuchaj, a może my też spróbujemy coś wyczarować? Łazi tu jakaś babeczka, która mówi coś o tworzeniu biżuterii ze złota, to może być całkiem ciekawe - zagadnęła swojego towarzysza, kiedy już tamta dwójka się ulotniła. - No i jestem pewna, że nie będzie to trwało jakoś szalenie długo, więc raczej zdążymy na przesłuchania - dodała szybko, bo co jak co, ale nie zamierzała tego odpuścić, nawet jeśli faktycznie miałaby robić za solistkę operową. Wyhaczyła wzrokiem odpowiednie miejsce, w które pociągnęła przyjaciela i takim właśnie sposobem znaleźli się w szponach Francesci Gioreatoro, obwieszonej takimi błyskotkami, że jeśli ktoś chciałby którąś podwędzić, to najłatwiej byłoby mu porwać samą kobietę. - Ma kobieta rozmach, to trzeba przyznać - mruknęła do Maxa, a w jej głosie dało się słyszeć pewien podziw. Nie zdążyła właściwie rozgadać się na żaden inny temat związany mniej lub bardziej z biżuterią czy samą Francescą, bo ta zaczęła przemawiać i po prostu nie dało się jej nie słuchać. Miała w sobie coś, co skupiało uwagę ludzi tylko na niej. Poza tym Krawczyk była faktycznie zainteresowana całym tym procesem tworzenia, więc uważnie słuchała, kiedy używać jakich narzędzi, kiedy swoich rąk, a kiedy wspomóc się magią. A przynajmniej starała się słuchać, bo wnętrze teatru było naprawdę, naprawdę piękne i ciężko jej było oderwać od niego wzrok. - O matko, Max, o co tam chodziło z tymi dziwnymi nożycami? - spytała przyjaciela z zakłopotaniem wymalowanym na twarzy, kiedy już mieli zacząć pracę.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Atrakcja: Zaklinanie złota Kostka:A wykład oraz G +2 przedmioty; ich jakość: 1, 6, 5, 2, 1, 4, 3, 6, 6 Efekt/bonus/przedmiot: +1 z transmutacji
Życie, życie jest nowelą. Żadne z nich nie mogło wpaść na to, że coś, co wydawało się jedynie jednorazowym spotkaniem, głupią zabawą, która właściwie nie miała żadnego pokrycia w tym, co się dookoła nich działo, ostatecznie zamieni się w naprawdę trwałą przyjaźń. I to mu odpowiadało, i liczył na to, że naprawdę nie zerwą tego, co mieli, ale takie rzewne gadanie nie było zdecydowanie dla niego. A już na pewno nie teraz, kiedy rozważali, czy mogliby dostać się na dach teatru, bo brzmiało to jak coś, co zdecydowanie chciałby zrobić. - Jak będzie się nam tutaj nudzić, to po prostu sprawdzimy, jak można się tam wymknąć. Zaczynać wyjazd od mandatu albo czegoś podobnego, to dopiero jest przygoda, nie sądzisz? - rzucił, śmiejąc się ciepło, nie przejmując się zupełnie tym, że nie brzmiało to ani trochę przyjemnie, ani trochę legalnie, ani trochę właściwie. Dokładnie takie miało być, a przynajmniej z takiego założenia wychodził Max, który uwielbiał bawić się gdzieś na krawędzi. Ostatnimi czasy już zdecydowanie spokojniej i bardziej legalnie, ale wciąż było w nim wyraźne szaleństwo, którego nie dało się w żaden sposób ukryć. - To olejmy wino i skupmy się na tym śpiewaniu, co? Skoro mam mieć jakieś złote baletki, to dlaczego nie mogę od razu śpiewać. Jestem pewien, że po prostu powalimy ich na kolana - stwierdził prosto, jakby to było tak oczywiste i właśnie się na tym skupić, nie bardzo interesując się dalej swoim imiennikiem i tym, co zamierzał robić, uznając, że na razie nie będzie się wpieprzał tam, gdzie go nie chcą, czyli między wódkę a zakąskę. Skoro byli tutaj razem, to byli, a on mógł co najwyżej później pogadać z Maxem, teraz zaś skupić się na czymś innym, bo poszedł za Olą na ten cały wykład. W końcu, czemu nie? Był dupą wołową z transmutacji, ale mógł się tego dnia pobawić. - Mnie co prawda wyjdzie pewnie jakiś złoty pierd, ale właściwie możemy się przekonać, jak tragicznie radzę sobie z zaklinaniem i sztuką - powiedział, wzruszając lekko ramionami, bo skoro zamierzali się bawić, to zamierzali się bawić i nic nie było w stanie ich przed tym powstrzymać. Może poza wyglądem samej prowadzącej, przez którą Maxowi prawie wylazły oczy z orbit, bo nie był w stanie zrozumieć, o co tutaj chodziło. - To jest dla ciebie rozmach? Bo jak dla mnie to jest nowy sposób na wyrażenie choinki bożonarodzeniowej. Taki bardziej żywy - zakomunikował, nim ostatecznie się zamknął. Znalazł się w takim miejscu, gdzie całkiem dobrze było słychać cały ten wykład, a ludzie dookoła niego byli nim bardziej niż zaciekawieni, więc siłą rzeczy Max również słuchał tego, co kobieta miała do powiedzenia. Dzięki temu dowiedział się dosłownie wszystkiego, czego dowiedzieć się miał, zrozumiał dosłownie wszystko i zaczął się zastanawiać, czemu nie robił tak w czasie studiów, ale prawdę powiedziawszy miał to już w dupie. Zaraz też zerknął na Olę, kiedy zapytała go o szczypce, tylko po to, żeby wyjaśnić jej, o co dokładnie chodziło, śmiejąc się, że chyba jednak został jakimś geniuszem twórczym i wziął jeden z najłatwiejszych wzorów. - Dobra, to chyba jestem w stanie zrobić, wygląda aż zbyt prosto - zakomunikował, przez chwilę jeszcze drocząc się z Olą i opowiadając jej, że będzie musiała nosić jego ozdoby, kiedy już okaże się, że będzie musiała zaśpiewać główną arię w tym całym przedstawieniu, jednocześnie biorąc się do pracy. Część przedmiotów wyszła mu tak tragicznie, że nawet nie dało się tego opisać słowami, część jednak wyglądała dosłownie tak, jakby była idealna i okazało się, że dokładnie tak było i można było od razu zanieść je do garderoby. - Może ja powinienem zmienić zawód i jednak zostać jubilerem. Co ty na to? Będę robił złote kagańce dla tych waszych smoków - rzucił niezbyt inteligentnie, zanim zrobiło się jakieś zamieszanie, jakiś bałagan dotyczący kostiumów i za chwilę zostali zawołani, jakby mieli uratować świat albo zrobić coś podobnego i Max spojrzał na Olę, żeby zaraz głośno parsknąć z rozbawienia, uznając, że takiej okazji nie przepuści, a próba poczeka.
______________________
Never love
a wild thing
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Atrakcja: zaklinanie złota Kostka:B (I etap), J (II etap) i 4, 3, 5, 3, 4, 4, 4, 4, 4 - dwie ostatnie podwyższone za modyfikator (cecha gibki jak lunaballa) Efekt/bonus/przedmiot: +1 pkt transmutacja;
Tak, dostanie mandatu na wyjeździe i to jeszcze na jego początku było niesamowitą przygodą, bez wątpienia jedną z tych, które później na starość opowiada się wnukom przy kominku. Chociaż wiedziała, że Max żartuje, to jednocześnie była świadoma, że jednak nigdy nic nie wiadomo, bo kiedy już robili coś we dwójkę, zdarzało się, że rozsądek robił sobie wolne. Zasłużone czy nie, mniejsza z tym. Nie sądziła jednak, że było to coś złego, dopóki oczywiście nie szkodzili komuś innemu, to było w końcu ich życie, więc mieli prawo robić z nim co tylko im się podobało. Nawet jeśli znaczyło to łażenie po dachach jakichś zabytkowych teatrów czy śpiewanie arii operowych. Oczywiście od razu się zgodziła, że Max powoli całą publiczność, ba, wszystkich innych aktorów, tancerzy, reżyserów, scenarzystów - dosłownie wszystkich - swoim boskim śpiewem. Co do siebie nie była taka pewna, zresztą skromność nakazywała zaprzeczyć, a choć była dość pewna siebie i w ogóle, to nie była jedną z tych osób, co to pyszniły się samym swoim jestestwem. - Tylko nie pomyl przypadkiem zaklinania z przeklinaniem, bo nie wiem, jak na to zareagują - upomniała go, starając się zachować powagę na twarzy i wymownie na niego spojrzeć, ale cały plan spalił na panewce, bo ledwo przeniosła na niego wzrok, a zaczęła się chichrać. I tyle było z tych manier czy czegoś tam, czego zamierzała się trzymać w teatrze, bo przecież tak wypadało. Chrzanić. Sytuacji nie poprawił Brewer swoim komentarzem o choince. - Ta, nie widziałeś mojej ciotki Heleny odstawionej na jakąś ważniejszą rodzinną okazję. Zmieniłbyś wtedy zdanie co do Francesci i porównania jej do świątecznej choinki - zapewniła go ściszonym głosem, tak żeby nikt niepożądany nie usłyszał. Na szczęście udało jej się w miarę szybko opanować i kiedy kobieta zaczęła wykład, siedziała spokojnie i słuchała z zainteresowaniem. Względnym. Nie jej wina, że było tyle rozpraszaczy i człowiek musiał mieć chyba naprawdę podzielną uwagę, żeby na tym wszystkim się skupić. - Przecież ja sobie tym utnę palec, no na Morganę - stwierdziła, unosząc nożyce i przypatrując się im z nieufnością. Jeśli właściciele, organizatorzy czy ktokolwiek kierował tym karnawałem chciał wzywać medyka, to byli na dobrej drodze, dając takie narzędzia do pracy. I to jeszcze ludziom, którzy mogli być po kilku lampkach wina! Zero odpowiedzialności. - Jak coś to ten, będziesz musiał mnie posklejać czy tam pozszywać, wiesz o co chodzi - rzuciła jeszcze w stronę przyjaciela zanim faktycznie podjęła się pracy. Faktem było, że kiedy już ruszyła, cała reszta poszła z górki i okazało się, że to nie jest nawet takie trudne. Praktycznie wszystkie ozdoby wyszły jej całkiem dobrze, może nie na ocenę celującą, ale naprawdę przyzwoicie i była zadowolona z końcowego efektu. - Złote kagańce, hm... A wiesz, że to chyba nie taki głupi pomysł... Tylko skąd weźmiesz tyle złota? Wiesz, tu już nie mówimy o ilości potrzebnej do zrobienia jakiejś niewielkiej ozdóbki, ale o naprawdę dużym przedmiocie - zaczęła, faktycznie na chwilę zatrzymując się na pomyśle Maxa, bo chociaż znając go tylko żartował, to miało to sens. - Ale mógłbyś zbić na tym fortunę. Cena byłaby zniewalająca, ale ministerstwo czy jacyś Shercliffe'owie pewnie by to brało. Patrz, masz kolejny pomysł na biznes, który to już? - zaśmiała się szczerze rozbawiona. Gdyby tylko wcielił w życie przynajmniej dwa czy trzy z nich, to po kilku latach mógłby spać na galeonach do końca życia. - Zostaw tego Munga i się przebranżawiaj - dorzuciła i właściwie kiedy tylko skończyła mówić, atmosfera panująca wokół diametralnie się zmieniła. Ktoś mówił coś o kostiumach, ktoś o jakiejś katastrofie, a jeszcze inna osoba gorączkowo nawijała po włosku. Znaleźli się dosłownie w środku zamieszania, a po spojrzeniu, jakim obdarzyła ich Francesca, wiedziała, że nie uda im się tak łatwo wyplątać. - Patrz, normalnie świat cię kocha i daje ci jeszcze jedną szansę, żebyś zmienił profesję. Idziemy ratować te kiecki!
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Atrakcja: Zadanie specjalne Kostka:4 oraz 1 Efekt/bonus/przedmiot: +1 z transmutacji, BRANSOLETKA TANCERKI POMYSŁU I WYKONANIA RODU GIOREATORO; +1 DA, +1 T
Ich dwójka była całkowicie niereformowalna i nie nadawała się tak naprawdę do niczego mądrego. Byli dzieciakami, które jakimś cudem nagle dorosły i znalazły się w świecie, do którego nie powinni należeć. Przynajmniej tak właśnie mu się wydawało, chociaż jednocześnie odnosił wrażenie, że nikt nie powiedział, że nie mogą dalej zachowywać się tak samo. Robili to, co kochali i Max był przekonany, że będą to wszystko robić również za dziesięć lat, o ile oczywiście do tej pory przeżyją. Co do tego bowiem można było mieć poważne wątpliwości, skoro robili szaleństwa od świtu i nocy, i nawet teraz byli gotowi do tego, żeby biegać po dachach Venetii, szukając tam nie wiadomo czego. - Nie? Kurde, byłem pewien, że to dokładnie to samo – powiedział, patrząc na nią w zdziwieniu, tylko po to, żeby zaraz zacząć się ciepło śmiać, bo naprawdę czuł się doskonale i musiał parsknąć na uwagę Oli na temat jej ciotki. Zaraz też, absolutnie poważnie, bo przecież inaczej nie umiał w takiej sytuacji, zapewnił ją, że w takim razie musiała zaprosić go na jakąś rodzinną uroczystość, żeby mógł się przekonać, czy nie kłamała. W końcu mogła postrzegać swoją siostrę w taki, a nie inny sposób, bo z jakiegoś powodu jej zazdrościła, czy coś podobnego. Strasznie go to bawiło, ale musiał przyznać, że podziwiał Olę za spokój, jakim się wykazywała, słuchając faktycznie grzecznie wykładu, co i on ostatecznie zrobił. - Radzisz sobie z magicznymi stworzeniami, te szczypce to przy tym dziecięce nożyczki do papieru – stwierdził poważnie, a później obiecał jej, że oczywiście, przyszyje jej wszystkie odcięte kończyny, żeby się nie martwiła, bo na pewno zrobi wszystko, jak trzeba. Był przekonany, że nie będzie miał z tym żadnego problemu, ostatecznie nie był takim marnym uzdrowicielem, ale rzucił coś jeszcze na temat tego, że szkoda byłoby zabrudzić piękną sukienkę. Nie było to oczywiście z jego strony ani trochę mądre, ale wszystko wskazywało na to, że bawili się tak doskonale, że nie musiał się niczym przejmować. Nawet tym, że niektóre zrobione przez niego ozdoby były naprawdę fatalne i nie miał powodów do tego, żeby jakoś nadmiernie się cieszyć. A i tak sprawiał wrażenie niesamowicie szczęśliwego z powodu tego, co się działo. - Dzięki tobie zawsze mam jakieś alternatywy. Jeśli dobrze się nad tym zastanowimy, to wiesz, Ola, będziemy mogli otworzyć jakiś wspólny biznes. Jestem pewien, że to okaże się przydatne, jeśli nie chcemy wkrótce zamieszkać pod mostem, bo okaże się, że bez stypendium, czy coś, to przędziemy cienko. I nie wiem, skąd wezmę tyle złota, może kupię sobie niuchacza? Co ty na to? – odpowiedział, szczerząc się do niej radośnie, nim skończyli pośród tego całego zamieszania, nie do końca wiedząc, co się działo, zaraz zagonieni do garderoby. Max przy tej okazji śmiał się, że to był jakiś absurd, bo jeszcze nigdy nie reanimował sukienki, ale widać było, że wcale mu to nie przeszkadzało. Nie chciał co prawda zmieniać profesji, ale to jeszcze nie oznaczało, że tak naprawdę nie mógł się doskonale bawić i właśnie to robił. Przynajmniej do chwili, kiedy okazało się, że trafił na te zmutowane Venetiańskie szczury. Oczywiście okrasił to spotkanie przyjemnym okrzykiem, który brzmiał pięknie po polsku, po włosku zaś miał tyle znaczenia, że niektórzy unieśli w zdziwieniu brwi. Wyglądało na to, że musieli z Olą siłować się z jakimiś przebrzydłymi bydlętami, które nie chciały się tak łatwo poddać, a oni próbowali się ich pozbyć, jakby byli jakimiś szaleńcami. Nie miał pojęcia, jak miałby to zrobić, więc próbował zgapić to od przyjaciółki, co powodowało, że śmiał się pod nosem. Widać było wyraźnie, że jednak jest stworzony do czegoś innego, niż walka ze szczurami. Ale jakoś w końcu sobie z nimi poradzili, oznajmiając zwycięstwo i za chwilę otrzymali za to nagrodę. Było to co najmniej ciekawe, ale jednocześnie Maxa niesamowicie bawiło, bo nie miał pojęcia, co miałby zrobić z tą bransoletką. Prawie. Bo mniej więcej wiedział, czym była. - Chodź, bo spóźnimy się na próbę! Jestem pewien, że przez te szczury mój głos będzie beznadziejny, zobaczysz – zakomunikował, chrząkając, śmiejąc się z tego jeszcze bardziej, bo prawdę mówiąc, wszystko, co się działo dookoła nich, było dla niego istną komedią.
______________________
Never love
a wild thing
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Atrakcja: Zadanie specjalne Kostka:4 i 6 Efekt/bonus/przedmiot: +1 pkt transmutacja; bransoletka tancerki (+1 DA, +1 transmutacja);
Jeśli faktycznie chciał zabrać się z nią na jakąś rodzinną uroczystość, to jeszcze nie wiedział, na co się pisze. Jeden wielki chaos, tak mogłaby opisać wszelkiego rodzaju spotkania Krawczyków, które zawsze były tłoczne, gwarne i nieprzewidywalne - mając bowiem tak dużą rodzinę, ciężko było wszystko zaplanować od a do z. Była jednak gotowa rzeczywiście spakować go do walizki, bo nie miała wątpliwości, że co jak co, ale odnalazłby się bez problemów. Spokój był bowiem ostatnim słowem, jakim można było opisać ich rodzinne spotkania. - Widzisz, co dwie głowy to nie jedna. Jakoś przeżyjemy, zobaczysz, jeszcze nie będzie tak źle. I wiesz, jak tak słabo płacą ci w tym Mungu, to mogę cię polecić w rezerwacie u Shercliffe'ów. Akurat ostatnio coś mówili, że przydałby się ktoś do sprzątania zagród hipogryfów, a całkiem dobrze płacą, więc chociaż nie skończysz pod mostem - wyszczerzyła się do przyjaciela. Kto by się przejmował tym, że żadnego takiego ogłoszenia nie widziała i nic na ten temat nie słyszała - jedna para rąk więcej zawsze się przyda! - Niuchacza też mogę ci załatwić, ale uważaj na magipolicję, bo ostatnio coś zaczęli kręcić na nie nosem. Najwyraźniej im też brakuje galeonów w kieszeni, masakra w tym kraju - westchnęła i pokręciła głową, zupełnie jak stara babka rozwodząca się nad problemami współczesnego świata. Była przerażona myślą, że niedługo faktycznie miała rozmawiać o takich rzeczach na co dzień, bo nadal czuła się dzieckiem. Świat domagał się jednak do niej dojrzałości i to już w tej chwili, bo oto zostali wezwani do garderoby, w której doszło do tragedii. - No i co się drze-EESZ?! - zbeształa przyjaciela, ale sama podniosła głos i koniec wręcz wypiszczała, cofając się w pośpiechu kilka kroków. Venerat. W jednej z sukienek, którymi właśnie miała się zająć, siedział sobie okropnie zadowolony venerat i na gotowa przysiąc, że gdyby tylko mógł, to zaśmiałby się jej prosto w twarz. Wskoczyła na jakieś obite czerwonym materiałem krzesło, nie przejmując się kompletnie ewentualnym ubrudzeniem go, bo w tej chwili liczyła się tylko ucieczka z podłogi. - Co to ma w ogóle znaczyć, przecież miało ich nie być, podobno zostały wygonione - burknęła pod nosem poirytowana. Doskonale słyszała, jak Francesca zapewniała jakąś dziewczynę kilkanaście minut temu, że garderoba jest czysta, a tu proszę, jaka niespodzianka - veneraty postanowiły zrobić sobie imprezę. - I co się śmiejesz, Brewer, spinaj dupę i do roboty, samo się nie zrobi - upomniała go, podejmując próby wygonienia stworzeń. On chciał zgapić od niej, a ona chciała zrobić dokładnie to samo, wobec czego przez moment kręcili się w kółko, nie znajdując rozwiązania, ale wreszcie kliknęło i parę zaklęć później udało im się opanować sytuację. - Och z pewnością, na pewno będziesz miał chrypkę przez ten śmiech - stwierdziła, wywracając przy tym oczami, ale sama parsknęła. Schowała jeszcze do niewielkiej torebki bransoletkę, którą otrzymała w podzięce za pomoc ze strojami i ruszyła z Maxem na podbój jury, którzy bankowo czekali już tylko na nich, na prawdziwe gwiazdy wieczoru. - Ty, a może weźmiemy walniemy jakiś duet? Tego na pewno się nie spodziewają, a wiesz, punkt zaskoczenia może zadziałać na naszą korzyść. To nie wiem, ja serio mogę zaśpiewać, a ty zatańczysz, co ty na to? Myślę, że bomba, w gazetach będą o nas pisać i kariera rozwinie się błyskawicznie.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Atrakcja: Przesłuchanie do sztuki: aktorstwo-śpiew Kostka:51[/ul] + 10 (silna psycha) + 18 (DA) = 79 oraz 6 błędów Efekt/bonus/przedmiot: +1 z transmutacji, BRANSOLETKA TANCERKI POMYSŁU I WYKONANIA RODU GIOREATORO; +1 DA, +1 T, +1 pkt z DA, udział w sztuce
- Nie gadaj, że jest problem z niuchaczami. Jestem pewien, że mógłbym jakiegoś mieć i zabierać go ze sobą do Munga. Wiesz, to dopiero byłaby kopalnia złota - powiedział, zdając sobie sprawę z tego, że jeśli ktokolwiek słuchał tego, o czym teraz rozmawiają, to najpewniej łapał się za głowę z przerażenia. Bo brzmieli niemalże jak jacyś kryminaliści i nic nie mogło tego zmienić, nic nie mogło również ukryć prostego faktu, że nie byli do końca normalni, a dyskusje o klatkach dla hipogryfów i złodziejskich niuchaczach nie były czymś, czym można było zająć się każdego dnia. Prawdę mówiąc, nie było to w ogóle coś, na czym należało się skupiać, ale również Max nie zamierzał się tym przejmować. Zapewnił jedynie Olę, że rozważy tę propozycję, bo może mógłby dorabiać po godzinach, gdyby tylko pił dostatecznie dużo kawy, co oczywiście było wręcz szalonym pomysłem, ale nie mógł go wykluczyć. Możliwe było, że medycy już tak mieli, działali o wiele lepiej, kiedy nie mieli czasu na życie, czy coś podobnego. - Nie drę się, radośnie oznajmiam ci, że mamy zaszczurzoną piwnicę - stwierdził, odnosząc wrażenie, że dopiero teraz wkroczyli w etap komedii, od której nie było już odwrotu i właściwie naprawdę mu się to podobało. Zachowywali się znowu jak dzieciaki, które trafiły na jakąś lekcję, z której nic nie rozumiały, próbując wzajemnie od siebie zgapiać. Musiało to wyglądać z boku nie tylko komicznie, ale i idiotycznie, ale to właśnie w tym wszystkim było najlepsze. - Oczywiście, pani kapitan, jak pani sobie życzy. Problem polega na tym, że na magicznych stworzeniach znam się na tyle, że wiem, które zostawiają jakie ślady zębów na dupie - powiedział na to, wyraźnie rozbawiony tą kwestią, chociaż jak widać było na załączonym obrazku, ostatecznie całkiem nieźle sobie poradzili, za co zostali hojnie nagrodzeni, a Max stwierdził cicho, że to był początek drogi do zostania bożonarodzeniową choinką. Nie miał pojęcia, co zrobi z bransoletką, ale skoro już ją miał, to mógł pomyśleć później, teraz zaś musiał skoncentrować się na czymś zupełnie innym. Zwłaszcza że Ola miała doskonałe pomysły. - Genialne! Na pewno jeszcze nikt na to nie wpadł, jestem pewien, że dosłownie rzucimy ich na kolana. Ale lepiej nie będę tańczyć, bo wtedy uduszą się ze śmiechu - zadecydował ostatecznie, po czym, kiedy znaleźli się we właściwym miejscu, pociągnął Olę za sobą i tak oto weszli wspólnie na przesłuchanie, nie przejmując się niczym, żeby faktycznie dać popis życia i pokazać, jacy z nich niesamowicie aktorzy i śpiewacy. I, jak się okazało, naprawdę byli całkiem nieźli, bo oboje dostali role w tym powalonym przedstawieniu, a Max miał w ogóle śpiewać część rzeczy samodzielnie, co brzmiało, jak skończona komedia. Skoro już trzeba było się szykować, to rozstawiono ich, jak należy i kazano im próbować, do czego Max podchodził oczywiście z całkowitą niefrasobliwością, przez co przykazano mu włożyć w to wszystko więcej emocji. Dwa razy upomniano go, by bardziej się kontrolował, a kiedy przez to się pogubił, musiał próbować wszystkiego od samego początku, zastanawiając się, po co to robił. Pewnie właśnie dlatego zapytał o to, czemu coś ma wyglądać tak, a nie inaczej, by dowiedzieć się, że ma nie dyskutować, co zrobił wzruszając ramionami i ostatecznie musiał zaczerpnąć tchu, żeby to wszystko raz jeszcze przećwiczyć. Ale z przedstawienia go nie wyrzucono, wręcz przeciwnie, niemalże zagnano go na scenę.
______________________
Never love
a wild thing
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Atrakcja: przesłuchanie do sztuki (aktorstwo-śpiew) Kostka:36 + 10 (powab wili) + 7 (kuferek) -> 53; 4 błędy, karty na błędy Efekt/bonus/przedmiot: +1 pkt transmutacja; bransoletka tancerki (+1 DA, +1 transmutacja); +1 pkt DA
- Tak, o ile któryś z pacjentów nie miałby na nie uczulenia. Ja wiem, że szpital i lekarz byłby na zawołanie, ale wiesz, jakie problemy ludzie potrafią narobić jak się uwezmą... weźcie może po prostu przetrzepujcie ciuchy pacjentów, jak już się przebiorą w te szpitalne fatałaszki - zaproponowała, bo wydało jej się to naprawdę oczywistym rozwiązaniem. Nie chciała się nawet przejmować myślą, że ktoś może ich usłyszeć i powiedzieć, komu trzeba o ich zamiarach, bo z perspektywy osoby trzeciej faktycznie mogło nie brzmieć to najlepiej. Oni jednak wiedzieli, że wszystko jest w żartach, że do niczego nie dojdzie, bo nie chcieli sami pod sobą kopać dołków. Mieli jeszcze na tyle rozumu, żeby trzymać się rzeczy, na które ludzie i prawo nie patrzyli aż tak krzywo. Spiorunowała go wzrokiem na to radosne oznajmienie, że oto mieli liczne towarzystwo veneratów, z którym musieli się jakoś uporać. Nie mogli dopuścić do tego, żeby szczury zrobiły sobie imprezę w już i tak zniszczonych ciuchach, ale nie ukrywała swojego poirytowania faktem, że najwyraźniej zarządcy obiektu nie postarali się, jak trzeba, jeśli chodzi o pozbycie się tych stworzeń z teatru. Jakoś wspólnymi siłami udało im się jednak ogarnąć tę katastrofę, na co odetchnęła z nieskrywaną ulgą, bo przynajmniej jeden problem był z głowy. Jak się zresztą niedługo potem okazało, Francesca była zadowolona z ich pomocy i odprawiła ich z podarunkami, w związku z czym mogli wreszcie przejść do tak oczekiwanej atrakcji wieczoru. - Dobra, jak tam wolisz. Ale jak coś to mamy asa w rękawie - powiedziała, chwilę przed tym jak znaleźli się przed jury. Samo przesłuchanie absolutnie jej nie stresowało, brała to za niesamowicie zabawną przygodę i nawet nie nastawiała się na to, że dostanie jakąkolwiek rolę. Poszło jej jednak na tyle dobrze, że reżyser i inni ważni ludzie decydujący o przebiegu przedstawienia wzięli ją z marszu do zespołu trzecioplanowych aktorek, co było naprawdę dużym wyróżnieniem. Max zresztą też dostał rolę i to nawet lepszą od niej, czego nie omieszkała mu wytknąć ze śmiechem. Och, była pewna, że będzie mu to wypominać przez długi czas - taki gwiazdorski występ nie mógł przecież przejść bez echa. Nim wyszli na scenę musieli jednak przećwiczyć swoje role i zaśpiewać utwory przynajmniej kilka razy, stosując się przy tym do poprawek, jakie słyszeli. I tak właśnie musiała bardziej skontrolować swój głos, a jednocześnie modulować nim tak, aby utwór wydał się bardziej odkrywczy. Gdzieś po drodze nie obyło się też bez rozproszenia uwagi, ale ostatecznie dotarli do końca i faktycznie wyszli na najprawdziwszą scenę, prezentując się przed wielką widownią. - Mówiłam, że nasze kariery nabiorą rozpędu - mruknęła rozbawiona do przyjaciela, kiedy starali się przejść pomiędzy tłumem blokującym wyjście z teatru. Wrażeń jak na jeden wieczór zdecydowanie im starczyło, musieli teraz wypocząć przed kolejnym dniem, jeśli mieli rozdawać autografy od rana do nocy i spędzać czas z fanami. A nie miała wątpliwości, że tak właśnie będzie.
| zt x2
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Atrakcja: Spektakl Kostka: - Efekt/bonus/przedmiot: 1T, 1 DA
Xanthea decydując się na przesłuchanie miała w głowie jeszcze jedną myśl. Miała nadzieję, że jej Słoneczko zobaczy ją na scenie, a może i nawet sama weźmie udział w przedstawieniu. Czarownica nie widziała jej nigdzie w trakcie przesłuchania, ale przecież nie siedziała tam cały dzień. Mogły się z Xion po prostu minąć. Niestety wszystko wskazywało na to, że jednak jej dziecko nie zamierzało się pojawić, ale Xanthea postanowiła, że nie będzie rozpaczać z tego powodu. Owszem, odzyskała córkę, ale jej obecność nie definiowała jej szczęścia. Zwiększała je, tak. Ale nie potrzebowała jej obecności na każdym kroku, żeby po prostu cieszyć się życiem. Kiedy dopłynęła do teatru, zaprowadzono ją wraz z resztą obsady tylnym wejściem, tak by mogli pojawić się w glorii i chwale na czerwonym dywanie. Trochę ją to zaskoczyło, bo myślała, że takie rzeczy odbywają się po spektaklu, a nie przed nim, ale machnęła mentalnie na to ręką i przeszła do sali, w której musiała się przebrać i przygotować już bezpośrednio do występu. Czy miała tremę? Zdecydowanie nie. Na przesłuchaniu wypadła całkiem przyzwoicie, dlatego nie stresowała się tym, jak jej pójdzie. Bardziej musiała samą siebie upominać, by nie rozglądać się zbyt intensywnie po sali w poszukiwaniu ukochanej dziewczęcej twarzyczki. Ostatecznie pozwoliła sobie na parę lustrujących spojrzeń zza kurtyny, ale znalezienie Xion w takich okolicznościach było praktycznie niemożliwe do zrealizowania. Skupiła się więc na odgrywaniu swojej roli, zebrała należne oklaski, a kiedy nie miała swoich partii przysłuchiwała się uważnie pozostałym, chcąc poznać jak najlepiej całą tę venetiańską historię i mentalność. W pewnym momencie zaczęło jej się już nieco to wszystko dłużyć, ale nie dawała tego po sobie poznać przed resztą towarzystwa. Robiła wszystko jak trzeba, nie wchodziła nikomu w drogę, kiedy nie była potrzebna, a kiedy spektakl dobiegł końca, wyszła ze wszystkimi na scenę, by ukłonić się widowni i zebrać w pełni zasłużone oklaski. I dopiero wtedy z przyjemnością uznała, że to był naprawdę udany, choć niedoskonały wieczór.
ZT
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Aneczce bardzo zależało na tym, żeby wziąć udział w przesłuchaniu, dlatego gdy tylko Charlotte nie wykazała żadnego sprzeciwu, puchonka pomknęła w kierunkugłównej sceny. Oczywiście nie biegła, bo damy nie biegają, a już tym bardziej damy chorujące na pressurę. Jakiś czas obserwowała wcześniejsze przesłuchania, a kiedy przyszła jej kolej, dała absolutnie doskonały popis swoich wokalnych umiejętności. Miała przepiękny głos i używała go jak wirtuoz instrumentu. Zabarwiała dźwięk w nieoczywisty sposób, zachwycając przesłuchujących niebanalnymi ozdobnikami. Dzięki swoim popisom dostałaswoje własne solo, którymi miała streścić i podsumować wydarzenia z dwóch pierwszych aktów. A spektakl miał się odbyc wieczorem! Bardzo mało czasu, ale jaki zaszczyt! Aneczka poczuła się bardzo doceniona. I o dziwo, wcale się nie stresowała całą tą sytuacją. Ot, to było naturalne, że będzie zachwycać innych czarodziejów i ozłoci im szarą, biedną codzienność! W końcu to był jej szlachecki obowiązek. Kiedy już dostała swój przydział, zaczęła uczyć się tekstu sztuki, bo przecież musiała wszystko opanować w jak najkrótszym czasie, żeby mieć możliwość przećwiczenia całości i nadania odpowiedniego brzmienia. Reżyser oczywiście miał swoje uwagi i nie omieszkał ich wyrazić. Kiedy ona się uczyła, on jej kazał działać. A przecież nie mogła śpiewać non stop z nosem w kartce! To było dość oburzające, no ale trudno, trzeba było przez to jakoś przejść. Panienka Brandon zdawała sobie sprawę, że ludzie mniej szlachetnego pochodzenia mają prawo być niedoskonali. Taktownie i elegancko zareagowała na uwagę, a potem na dwie kolejne w tym samym guście. Zaczęła się ciut niecierpliwić, bo gdyby jej nie przerywano, z pewnością udałoby się jej to wszystko opanować o wiele szybciej. Kiedy przeszła do praktycznych ćwiczeń, znów pojawiła się pewna uwaga. Miała być bardziej tajemnicza. Ale doprawdy, miała streścić dwa akty, w tym nie było niczego tajemniczego! Chociaż, kiedy się zastanowiła, wyłapała momenty, w których mogła wprowadzić w życie zalecone poprawki. Zaśpiewała po raz kolejny i wtedy dostała należną informację zwrotną. Reżyser przyznał, że było bardzo dobrze, wszystko mu się podobało, miała tylko utrwalić całość i śpiewać dalej, ćwiczyć, nie zmieniając nic. Aneczka jako puchonka była doskonała w cierpliwej, wytrwałej pracy, dlatego właśnie w ten sposób spędziła cały czas, który był przeznaczony na próby. Wreszcie musiała przerwać, bo nadchodził czas, w którym musiała się przygotować w inny sposób, zjeść coś wystarczająco wcześnie, by nie śpiewać z pełnym brzuchem, no i ogólnie ogarnąć się i oczyścić umysł przed spektaklem. Była jednak szalenie dumna z siebie i ze swoich przygotowań, nawiązała też kilka bardzo obiecujących znajomości z pozostałymi uczestnikami sztuki i całej oprawy z nią związanej, dlatego ze sceny schodziła bardzo zadowolona, szczęśliwa i pełna jak najlepszych wizji tego, jak będzie przebiegało całe przedstawienie. No i sam fakt, że mogła zaistnieć w taki sposób, był bardzo podbudowujący! Kiedy zbliżała się pora spektaklu, panienka Brandon w swej najpiękniejszej kreacji wybrała się w stronę Teatru Feniksa. Wcale jej nie zdziwiło, że były tam istnie szalone tłumy! W końcu zarówno sama sztuka, jak i cała aura karnawału, były czymś, czego żaden szanujący się venetiański mieszkaniec, czy turysta nie powinien przegapić. Zarówno kreacja Aneczki, jak i cała jej osoba wyróżniały się z tego tłumu i robiły duże wrażenie, bo nikt nie miał wątpliwości co do roli, którą odgrywała w całym wydarzeniu. Wsiadła na łódkę i podpłynęła do tylnego wyjścia, by wraz z gośćmi specjalnymi oraz pozostałymi aktorami wejść do teatru tylnym wejściem, które dla nich przeznaczono. Droga stąd prowadziła na wewnętrzny balkon, gdzie pojawiła się razem z innymi aktorami, ku uciesze tłumów, które na nich czekały. Miała wejście prawdziwej gwiazdy. Szła czerwonym dywanem, a wszędzie naokoło było pełno fotografów, dziennikarzy oraz fotoreporterów, którzy usiłowali pochwycić od niej choć kilka słów, dzięki którym mogliby zabłysnąć w nadchodzących wydaniach lokalnych i zagranicznych gazet. Nie miała okazji, by podejść do stanowiska z winem, z reszta nie byłoby to rozsądne. Rozdawała za to hojnie autografy wszystkim, którzy ją o to prosili. Jakaż była dumna, że może sprawić maluczkim aż tyle radości taką drobnostką! Odpowiadała na pytania, śmiała się pogodnie, ale nie przesadzała z tym wszystkim, by nie nadwyrężyć głosu przed występem. Co prawda jej kolej nadchodziła po całych dwóch aktach, ale i tak nie należało ryzykować! Pierwszy gong wybił punktualnie o osiemnastej. Tłumy zaczęły zajmować miejsca, a Aneczka usiadła za kulisami, dyskretnie ze swojego miejsca obserwując zarówno scenę, jak i widownię, kiedy kurtyny się wreszcie uniosły. W końcu nie chciała niczego przegapić z tej wspaniałej atmosfery, której przecież brak było na próbach. Wszystko było gotowe, wszyscy byli przygotowani, cały spektakl był dopięty na ostatni guzik. Właśnie dlatego kiedy nadeszła jej kolej śpiewania, panienka Brandon pojawiła się na scenie, by zachwycić tłumy swoją cudownie zaaranżowaną solówką. Nie popełniła ani jednego błędu, ani jedna fałszywa nuta nie zakłóciła jej wystąpienia. Ania nie miała tremy, była doskonale przygotowana, przećwiczyła całość dziesiątki razy. Opowiadała słuchaczom swym melodyjnym głosem porywającą i tajemniczą opowieść o tym, co się działo w pierwszych dwóch aktach, grała na emocjach, wydobywała cudowne barwy swoim śpiewem. Czuła się jak ryba w wodzie, zachwycając widownię, czując, że dzięki niej ród Brandonów właśnie odciska piętno swej szlachetności również tutaj, w Venetii. W rodowych kronikach ten dzień zapisze się ku pamięci potomnych, a gazety z jej zdjęciami z pewnością uwiecznią zasoby w ich rezydencji. Kiedy skończyła śpiewać, rozległy się gromkie oklaski, a ona mogła zejść ze sceny w pełnej chwale. Spektakl trwał dalej, ale ona po odegraniu swojej roli, nie mogła dłużej śledzić rozwoju sytuacji. Usiadła gdzieś na uboczu, oddychając powoli, uspokajająco, odzyskując równowagę wewnętrzną, by móc z uśmiechem i spokojnie bijącym sercem powrócić na sam koniec, gdy wszyscy występujący kłaniali się widowni.