C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Teatr operowy w Venetii, jego nazwa nawiązuje do mitycznego feniksa, który według wierzeń odradzał się z popiołów. Feniks jest również symbolem tego teatru. Nazwa teatru nie jest przypadkowa – sam teatr jest stosunkowo młody – wybudowano go po pożarze teatru San Benedetto. Otwarcie La Fenice nastąpiło 16 maja 1792 roku, po półtorarocznej budowie. Klasycystyczna fasada została pomyślana jako kontrastująca w stosunku do architektury pobliskich świątyń. Wybudowano pięć kondygnacji balkonowych, a w skład każdego z balkonów wchodziły 34 loże. Wnętrze jest niezwykle bogate. Marmurowe ściany i podłogi mają różowy kolor, wszystkie kolumny, kondygnacje i sklepienia są wykonane ze złota a czerwone dywany wyszywane są złotymi nićmi. Najbardziej dech w piersi zapiera jednak główna scena z lożami na wysokości pięciu kondygnacji, całymi zdobionymi w najbardziej pełne przepychu kształty kolumn i fresek - oczywiście wykonanych ze złota, a sufit malowany jest na wzór nieba, zmieniającego się wraz z porą dnia. Mawia się, że czasami można zobaczyć przelatującego po nim malowanego feniksa, lecz czy to prawda...? Może odwiedzi gości na Karnawale?
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Prawdą było, że Victoria tak naprawdę miała nerwy naprężone jak postronki. Nie podobała jej się Venetia, nie czuła się tutaj ani trochę bezpiecznie, odnosząc wrażenie, że wszędzie pod nią znajdowała się woda. Miała oczywiście świadomość, że powinna z tym walczyć, że powinna pokonać tę słabość, że powinna stanąć na nogach i przestać się mazać, jak jakieś dwuletnie dziecko, ale nie umiała sobie z tym wszystkim poradzić. Bała się, że kiedy tylko poślizgnie się na jakimś kamieniu, wpadnie do kanału, a stamtąd już się nie wydostanie, bo strach tak bardzo ją sparaliżuje, że zapomni się teleportować. To był najłatwiejszy sposób na ucieczkę, ale mimo to Victoria miała obawy przed łamaniem swoich ograniczeń. Bała się, potwornie się bała, chociaż jednocześnie robiła wszystko, by tego nie okazać. Trzymała się jednak na razie dość blisko koloseum, wierząc, że tam była bezpieczna. I było tak do chwili, w której trafiły z Irvette do sali pełnej luster, gdzie nieoczekiwanie okazano jej coś, czego się nie spodziewała. Jeśli to były jej ukryte pragnienia, to musiały leżeć gdzieś na dnie jej serca, z daleka od jej myśli, nie mówiąc w ogóle o jej uczuciach. Była zagubiona w tym wszystkim, co się tutaj działo i może dlatego zgodziła się wybrać z Larkinem do teatru, świętować tutejszy karnawał. A może chciała z nim po prostu porozmawiać. Może po prostu faktycznie lubiła z nim spędzać czas. Prawdę mówiąc, Victoria miała ochotę uderzyć się prosto w czoło i wbić sobie nieco oleju do głowy, ale odnosiła wrażenie, że było to trudniejsze, niż cokolwiek innego. - Były stosunkowo proste. Spodziewałam się, że Crane będzie chciał bardziej się na nas wyżywać, ale musiał ostatecznie postawić mi wybitny – powiedziała nieco sztywno, wciąż nie czując się pewnie, jednocześnie nie do końca wiedząc, czy przypadkiem Larkin się z niej nie naśmiewał. Spojrzała więc na niego spod przymkniętych powiek, zastanawiając się, co właściwie kryło się w tej jego nieco szalonej głowie. Trzymała się blisko niego, mając świadomość, że jeden niepewny krok w wysokich szpilkach, mógł kosztować ją przyspieszoną naukę pływania, co nie byłoby zbyt przyjemne w lekkiej, zwiewnej sukience, jaką założyła. Gdy tylko znaleźli się w teatrze, odetchnęła ledwie dostrzegalnie, nie chcąc zdradzać, jak bardzo bała się po drodze, by zaraz również uważnie się rozejrzeć, starając się zorientować, co się tutaj właściwie działo. Z zaciekawieniem, aczkolwiek zmarszczonymi brwiami, przesuwała spojrzeniem po złoceniach i bogatych zdobieniach budynku, nie do końca pojmując, dlaczego musiało to wyglądać w ten sposób. Owszem, nie dało się odmówić temu wszystkiemu piękna, ale nie było w tym niczego porywającego. Właściwie, musiała to przyznać, odczuwała przesyt. Musiała jednak uśmiechnąć się z rozbawieniem, kiedy dostrzegła, co dzieje się z Larkinem, mając wrażenie, że ten znalazł się właśnie w sklepie z cukierkami. - Chodź, jubilerze, bo za chwilę oczy ci wypadną, a nie znam się na uzdrawianiu – stwierdziła gładko, aczkolwiek nieco rozbawiona jego zachowaniem, co było doskonale widać w jej postawie. Zmierzyła jednak Larkina uważnym spojrzeniem, by zaraz uśmiechnąć się nieco szerzej i przesunąć palcami po wargach. – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że wątpisz w swoje zdolności? Jeśli tak, to chyba powinnam zacząć się obawiać o kolię dla Lizzie.
Atrakcja: Nauka magicznego zaklinania złota Kostka:etap I D, etap II E i 2, 5, 2, 4, 4 + modyfikatory (+2 oczka za każde 10pkt z T, +8 oczek za specjalizacje kuferkowe transmutacja szczegółowa) = 5 przedmiotów 6, 5, 6, 6 ,6 Efekt/bonus/przedmiot: zestaw magicznych narzędzi do obróbki metalu (+1 T, +1 DA)
Wyśmianie Victorii było w tym momencie ostatnim na liście pragnień Larkina, o ile w ogóle się na niej znajdowało. Był ciekaw egzaminów i tego, czy naprawdę przejmowała się tak wszystkimi przedmiotami. Prawdę mówiąc, nie wiedział nawet, które wybrała do studiowania, poza oczywistą transmutacją i podejrzewał, że była jej potrzebna również działalność artystyczna, jeśli zamierzała dalej tworzyć miotły, a nie sądził, żeby to się zmieniło. - Może on się starzeje, albo twój poziom transmutacji jest już tak wysoki, że nawet Patol nie jest ci straszny… Uwierzę prędzej w drugą opcję - odpowiedział miękko, zaraz sięgając do różdżki, żeby nieznacznie poprawić własny strój, gdy tylko dostrzegł jak elegancko ubrani byli pozostali goście. Jednak wizerunek nieogarniętego artysty nie był właściwy do tak zdobionego teatru. Złoto, które otaczało ich z każdej strony z pewnością było przesytem, ale to nie ono samo w sobie zachwycało Larkina. Jego oczy nie potrafiły skupić się jednym elemencie wystroju, przebiegając po wszystkich, dopatrując się najdrobniejszych detali. Wszystko wyglądało, jakby było rzeźbione w złocie, jakby znaleźli sposób na właściwą pracę z tym metalem, a kiedy tylko dostrzegł, że prowadzą kurs zaklinania złota, nie potrafił nad sobą zapanować. Chciał wziąć udział w nauce, a jednocześnie nie chciał zanudzić Victorii, nie chciał, żeby żałowała wspólnego wyjścia, czy też poczuła się niechciana w tym miejscu. Szczęśliwie nic takiego nie miało miejsca, a słysząc słowa Brandon, Larkin nie potrafił ukryć uśmiechu, który na moment sprawił, że jego rysy wyostrzyły się, po chwili wracając do zwykłego wyglądu. - Moja droga Victorio, nigdy nie należy być nazbyt pewnym swych umiejętności, jeśli chce się stale rozwijać - powiedział gładko, robiąc krok w jej stronę, aby nachylić się do jej ucha. - Jednak nie musisz się martwić o kolię dla siostry - dodał, po czym wycofał się, składając krótki pocałunek na jej policzku, uśmiechając się z cieniem wyzwania, ciekaw, czy spiorunuje go spojrzeniem, czy powie, aby nie pozwalał sobie na zbyt wiele. Jednocześnie pociągnął ją delikatnie za sobą w stronę prowadzącej naukę. Francesca Gioeratoro była kobietą, której nazwisko zdołał poznać w trakcie pracy u jubilera, ucząc się podstaw pracy z metalami używanymi do tworzenia biżuterii. Nie sądził jednak, żeby kiedykolwiek miał możliwość zobaczyć ją, czy też móc osobiście wysłuchać jej wykładu. Wpatrywał się w nią oczarowany, podziwiając każdy złoty element, jaki na sobie miała, a także jej wiedzę. Z uwagą brał do rąk narzędzia, które były konieczne do pracy jubilera, jakich kobieta sama używała, słuchając, jak należało się nimi posługiwać. Musiał przyznać, że część z nich znał, niektórymi nawet pracował, ale wyglądało na to, że choć potrafił stworzyć naszyjniki, pierścionki, do pelni kunsztu brakowało mu jeszcze wiele. Bez zastanowienia zaczął dopytywać w trakcie wykładu o sposoby ochrony metalu przed kolejnymi zaklęciami, aby nie zniszczyć biżuterii. Dopytywał o ochronę złota przed zniszczeniem i jak wiele zaklęć materiał potrafił udźwignąć, nim się rozpadał. Z zaskoczeniem odkrył, że jedno z jego ulubionych narzędzi nie było najczęściej wykorzystywane, zupełnie, jakby nie dostrzegano jego potencjału. Zaraz też, gdy tylko Francesca nie zabroniła mu mówić, wspomniał o tym, jak sam do tej pory pracował ze złotem, dopytując, gdzie popełniał błędy. Z zadowoleniem słuchał odpowiedzi kobiety, niemal jak zahipnotyzowany wpatrując się w jej cudowną maskę, będącą sztuką samą w sobie. Nawet jeśli ilość złota na Francesce była przerażająca, każdy element z osobna był wykonany z taką starannością i dokładnością, że Larkin był gotów pokłonić się kobiecie w geście uznania. Miał do tego okazję, kiedy kobieta zbliżyła się do niego, wręczając magiczny zestaw narzędzi do obróbki metalu. Podziękował jej cicho, uśmiechając się lekko kącikiem, ale jego włosy zdawały się nie wiedzieć jaki kolor utrzymać, rozjaśniając się, przybierając barwę miody, zachowując wszędzie lekko różowe pasma. Nie miał jednak czasu myśleć nad tym, gdy oto sami mieli spróbować swoich sił. Bez zastanowienia odsunął na bok narzędzia, jakie były przygotowane na stanowisku. Wolał sięgnąć po otrzymany przed momentem zestaw, nie kryjąc zachwytu, gdy tylko sięgał po złoto, aby zgodnie ze wskazówkami kobiety zacząć tworzyć kolejne ozdoby dla osób, które chciały wziąć udział w występie. Zdecydował się stworzyć pięć różnych elementów, sięgając do nazwy samego teatru. Próbował stworzyć piękną broszę w kształcie feniksa, a także pierścień stworzony z jakby piór. Starał się jeszcze przy kolejnych trzech ozdobach, ale wyraźnie pierścionek był tym, co najlepiej mu wyszło. Parokrotnie prosił o pomoc, gdy nie był pewien, jak powinien zmusić złoto do przybrania wymaganego kształtu, ostatecznie kończąc w pełni zadowolony ze swojej pracy, choć nie wszystkie elementy były idealne. Dzięki wysłuchaniu wykładu miał wrażenie że o wiele bardziej rozumie złoto, tak jak do tej pory rozumiał drewno czy kamień. To wpływało znacząco na pracę z danym materiałem, pozwalając Swansea lepiej wyobrazić sobie poszczególne etapy pracy. Po wszystkim Larkin miał wrażenie, że nie zdoła wytrzymać w jednym miejscu. Przesunął roziskrzone spojrzenie na Victorię, ciekaw, czy i jej podobał się kurs. - Jeszcze kupię tamtego manekina i mogę tworzyć kolię dla twojej siostry i dla ciebie - powiedział lekko, chowając otrzymane narzędzia, nie mając zamiaru rozstawać się z nimi choćby na krok.
To chyba ty dziś jesteś gwiazdą tego wybiegu, bo po założeniu maski Twój wygląd zmienia się odrobinę tak, że wydajesz się być atrakcyjniejszy dla innych osób. Może to Twój urok, może to magicbelline, ale tak naprawdę na jakiś czas posiadasz urok wili, tylko w znacznie bardziej uderzający niż posiada nawet zwykły pół-wil.
Atrakcja:Nauka magicznego zaklinania złota Kostka:Kostki H na 1 etap Kostki F 2 etap (6) Kostki jakoś złota (3,4,5,3,1,5) Efekt/bonus/przedmiot:-3 przedmioty za cechę POŁAMANY GUMOCHŁON (ZRĘCZNOŚĆ)
Poszła na karnawał z zaciekawieniem co tam może spotkać, wiedziała, że główną atrakcją będzie występ na temat historii Venetii i to tak naprawdę był jej główna zachęta by tam pójść, nie sądziła żeby znalazła tam jakąś znajomą twarz, choć kto wie może się miło zaskoczy. Ubrała się w sukienke opleciona kwiatami, na nogi już raczej klasyczne balerinki, a włosy upięła jak umiała w coś co powinno przypominać koka. A gdy była już na miejscu zdecydowała się na jakąś atrakcję, zaklinanie złota wydawało się interesujące i trudne jednocześnie. Lecz ciekawość była silniejsza także spróbowała w tym i swoich sił. Zadziwiająco dużo potrafiła zapamiętać pomimo harmidru jaki dział się dookoła niej, jej skupienie na zapamiętywaniu była na tyle wysoka, że w pewien sposób odcięła się od otaczającego ją otoczenia dzięki czemu potrafiła wyłapać więcej informacji. Drugi etap był bardziej skomplikowany, bo dotyczył wielu dodatków, a do tego potrzebowała naprawdę dużej ilości skupienia na tych szczegółach, które były dość drobne, ale koniec końców zdawało się, że tylko jedna rzecz czy dwie były takie nie do końca, a inne były całkiem dobra jak na jej umiejętności. Mogła być z siebie zadowolona. Zatem gdy już skończyła z zadowoleniem zaczęła się przechadzać po całym teatrze rozglądając się z zaciekawieniem. Dopiero po chwili poczuła dziwne dreszcze na ciele, bo ludzie zaczęli się jej przyglądać i to inaczej niż normalnie, nawet nie rozumiała dlaczego, poczuła się zmieszana i gdzieś w międzyczasie zaczęła uciekać wzrokiem co by ludziom w oczy nie patrzeć, jakoś było to dla niej mało komfortowa sytuacja. Dziwna i niekomfortowa.
Atrakcja: Zaklinanie Złota Zaklinanie złota:I oraz J Jakość:5, 5, 6, 4, 5, 3, 5, 6, 5, 2 Modyfikatory: Gibki jak lunaballa +2 do wyniku 2 = 4, +2 za 10 punktów z transmutacji do wyniku 4 = 6, +2 za 10 punktów z transmutacji do wyniku 4 = 6, +2 za 10 punktów z transmutacji do wyniku 3 = 5, + 6 punktów do wyników 5 za 30 punktów z transmutacji; wszystkie przedmioty mają jakość 6 Efekt/bonus/przedmiot: złote szczypce wielofunkcyjne do magicznej obróbki metalu (+1 T, +1 DA)
- Biorąc pod uwagę, że wciąż wyrzuca większość ludzi z sali, kiedy tylko coś mu się nie spodoba, jestem pewna, że nadal jest równie uparty i zawzięty, co dawniej. Najwyraźniej tym razem miałam szczęście - odpowiedziała prosto, nie widząc mimo wszystko w tym wszystkim, co się wydarzyło, czegoś, co mogło świadczyć o tym, że była jakaś niesamowicie wybitna. Jej miarą musiała jeszcze wiele się nauczyć, jeszcze bardziej się postarać, jeszcze działać, jeszcze walczyć, jeszcze próbować. Pewnie większość osób uznałaby, że była z tego powodu chora z urojenia, ale właściwie jej to nie obchodziło. By nie powiedzieć, że w ogóle mało co ją obchodziło, bo po prostu zdawała się płynąć przez życie. Prawdę mówiąc, skupiała się teraz na czymś zupełnie innym, zastanawiając się mimowolnie, jak daleko mogła posunąć się w zaczepianiu Larkina, jak daleko mogła posunąć się w sprawdzaniu jego cierpliwości. Już dawno zdała sobie sprawę z tego, że mężczyzna był podobny na podobne zachowania, na podobne uwagi i chociaż starał się zawsze wyjść z nich z twarzą, dokładnie tak samo, jak i ona, dawał się porywać tym wyzwaniom, jakie przed nim stawiała. Nawet jeśli nie wszystkie z nich były nazbyt uprzejme, nawet jeśli niektóre z nich były, cóż, impertynenckie. Nigdy jednak nie pozwoliła sobie na to, by zwracać się do niego w sposób wulgarny albo w jakiś inny sposób nieodpowiedni. Trzymała się pewnej klasy i zamierzała robić to do końca swojego życia, zdecydowanie wyrastając z idiotycznych napadów złości, które do niczego nie prowadziły. - Czy to nie ty przed chwilą uznałeś, że moje umiejętności są lepsze, niż profesora Crane? Nie sądzisz, że to nieco absurdalne, gdy jednocześnie mówisz o dalszym rozwoju? – zauważyła gładko, ciekawa, czy Larkin faktycznie dostrzegł tę zależność, czy tym razem pozwolił sobie na to, by mówić rzeczy, nad którymi nawet głębiej się nie zastanawiał. Były takie chwile, kiedy odnosiła wrażenie, że mocno go ponosiło, że pozwalał na to, żeby myśli prowadziły go same, bez jakiegoś większego związku. Zapewne również dlatego, że nie dostrzegała tego, jak się do niej zwracał, jak ją traktował, jak na nią spoglądał. Było to zabawne, tym bardziej po balu z okazji Celtyckiej Nocy, ale Victoria nie wracała do niego myślami, uznając po prostu, że pewne rzeczy były takie, jak być miały. Tak samo, jak ten pocałunek w policzek, który zdziwił ją, choć nie zezłościł, powodując jedynie tyle, że uniosła wysoko brwi w niemym pytaniu, ruszając za Larkinem, by dołączyć do wykładu prowadzonego przez kobietę, której nie znała. Nie zajmowała się jednak sztuką na tyle, by wiedzieć, co dokładnie ją otaczało, dlatego też słuchała uważnie wszystkiego, co było mówione. Ponieważ zaś była twórcą i doskonale znała zaklęcia, którymi należało się posługiwać, by przedmioty robiły to, co nich należało, zdała sobie sprawę z tego, że szczypce, które się przed nią znajdowały, były zepsute. Przez dłuższą chwilę starała się znaleźć w nich problem, ale nie znając ich konstrukcji i nie mając zbyt wiele czasu, nie była w stanie powiedzieć, skąd się brał. Zaraz Victoria zamrugała, orientując się, że Larkin dopytywał o coś kobietę, co skwitowała uśmiechem, a później podeszła do prowadzącej, by podzielić się z nią problemem ze szczypcami. Ta prędko go dostrzegła i pochwaliła ją za uwagę, dając jej również nowe narzędzia. Brandon zmarszczyła lekko brwi, gdy usłyszała, że może je zatrzymać, ale podziękowała za to, wracając na swoje wcześniejsze miejsce, przez dłuższą chwilę przesuwając palcami po wargach. Jednym było słuchanie o zaklinaniu złota, a drugim było wykonanie tego. Nie od biedy była twórcą. Prawdziwym twórcą. Dlatego też poświęciła czas na zapoznanie się ze wzorami, a później przystąpiła do działania, koncentrując się całkowicie na wykonywanej pracy, zapadając się w niej, zapominając o otaczającym ją świecie. Robiła to, co jej kazano, nie starała się dodawać niczego od siebie, pozwalając na to, by odwzorowanie było wręcz idealne. Zaklęcia były dla niej chlebem powszednim i chociaż sztuka już nim nie była, radziła sobie doskonale, wprowadzając jedynie drobne, własne poprawki, które pozwalały jej na to, by wszystkie wykonane przez nią ozdoby od razu trafiły do kostiumów aktorów. Wszystkie dziesięć. Dopiero wtedy wyrwała się z transu, w jakim się znalazła po prostu pracując, mrugając z niepewnością i spojrzała na Larkina, który się do niej odezwał. Sprawiał wrażenie niesamowicie podekscytowanego, na co aż przekrzywiła lekko głowę, przyjmując to z zaciekawieniem, a później pokiwała sama do siebie głową. Domyślała się, że dokładnie tak będzie, a skoro mężczyzna wciągnął się faktycznie w te warsztaty, to dobrze świadczyło o jego planach na przyszłość. - Chcesz zacząć pracować tutaj? W czasie sztuki? – zapytała rozbawiona jego zachowaniem, a potem drgnęła, gdy nagle przebiegł obok nich jakiś mężczyzna, wykrzykując coś o tragedii i nim się zorientowała, okazało się, że potrzebna jest pomoc przy zniszczonych kostiumach. A występ miał zacząć się dosłownie za chwilę.
Atrakcja: Zadanie specjalne Kostka:1 i samogłoska Efekt/bonus/przedmiot: zestaw magicznych narzędzi do obróbki metalu (+1 T, +1 DA), +1pkt z transmutacji, Bransoletka tancerki pomysłu i wykonania rodu Gioreatoro (+1 DA, +1 T)
Byli do siebie podobni, a jednocześnie różni i to zdawało się sprawiać, że zachowywali się, jak dwa magnesy, które to się przyciągają, aby znów się odpychać. Tkwili w swoistym tańcu, wirując ciągle wokół siebie, nie przejmując się absolutnie niczym. Rzucając sobie wyzwania, stale rywalizując, choć już dawno nie było między nimi wrogości, poznawali się i z każdą chwilą rozumieli lepiej. Choć wciąż nie wszystko zdawało się między nimi jasne i Larkin widział to wyraźnie, kiedy Victoria w żaden sposób nie reagowała na jego zachowanie, na jego uwagi, na gesty. Spojrzał na nią z wyraźną prowokacją, kiedy wytknęła mu dobór słów, nie widząc w nich niczego absurdalnego, niczego niewłaściwego. Za to dostrzegł ograniczenie w spojrzeniu Victorii, które podejrzewał, że nie było prawdziwe. - Chcesz mi powiedzieć, że poziom Crane’a jest twoim celem, że nie mierzysz wyżej? Poza tym mówimy tylko o zdolnościach transmutacyjnych, czy o byciu lepszym twórcą? - odpowiedział, nim ucałował jej policzek, śmiejąc się lekko, kiedy nie uzyskał żadnej reakcji dziewczyny, poza jej zaskoczonym spojrzeniem. Niewiele później słuchał wykładu Francesci Gioreatoro i pod jej okiem tworzył ozdoby dla aktorów. Do tej pory nie podejrzewał, że kiedyś przyjdzie mu uczyć się pod okiem jubilerskich gwiazd. Niemniej nie przyszedł do teatru tylko po to, aby tworzyć i choć byłoby to kuszące, choć w pewnym stopniu tego pragnął, miał w pamięci, że nie był sam. Widział co prawda, jak Victoria wpada w trans i tworzy jeden za drugim perfekcyjny element biżuterii, ale nie podejrzewał, żeby tak naprawdę chciała zajmować się czymś podobnym. - Aż tak szalonym artystą nie jestem, ale przyznaję, że jest tu wiele elementów, którymi mógłbym się zainspirować - odpowiedział Victorii, nim jakiś mężczyzna wbiegł do sali krzycząc coś o tragedii. Wystarczyło kilka słów, aby okazało się, że jest potrzebna ich pomoc w naprawie strojów dla występujących. Larkin spojrzał jedynie na Victorię, upewniając się, że i ona była gotowa pomóc, po czym skierował się w stronę garderoby. Gdyby nie to, jak dobrze szło im w trakcie nauki zaklinania złota z pewnością nie zostaliby dopuszczeni do tak cennych dzieł samej Francesci. Swansea wiedział, że powinien skupić się na tym, nie rozglądając nigdzie wokół, aby nie zepsuć niczego i zachować piękno oryginału. Suknia, która trafiła w jego ręce, nie była jednak zniszczona, a przynajmniej nie tak, jak się spodziewał. Jednak zdecydowanie nie była stworzona dla pająka, który zaczął snuć po niej pajęczyny. Larkin próbował zaklęciami usunąć je jedna po drugiej, ale jak zwykle różdżka go zawiodła. Wciąż nie wiedział, dlaczego nie potrafił sobie radzić ze zwykłymi zaklęciami, co jednocześnie rzutowało na wszystko. Nic więc dziwnego, że ostatecznie naruszył jeden z kokonów. Przeklął siarczyście po włosku pod nosem, kiedy maleńkie pajączki zaczęły biegać po całej sukni i powoli przenosiły się na pozostałe. Znał zaklęcie, które mogło pozbyć się ich za jednym razem wszystkich, ale musiał parokrotnie je wypowiadać, czując się z każdą chwilą coraz bardziej zirytowany. W końcu arania exumai zadziałało, jak należy, a Swansea mógł oddać suknię we należytym stanie, ale zdecydowanie daleko mu było do tego samego entuzjazmu, jaki czuł wcześniej. - Chciałbym tylko kupić kilka rzeczy, zanim pójdziemy na spektakl, dobrze? - zapytał Victorię, gdy i ona skończyła naprawiać suknię. Humor poprawił mu się nieznacznie, kiedy Francesca w ramach podziękowania podarowała mu bransoletkę, której znaczenie nie było mu obce. Podziękował za podarunek i schował go do kieszeni, aby później, kierując się na występ przystanąć przy straganach. Przyglądał się chwilę temu, co można było kupić, ostatecznie decydując się na manekin wizualizacyjny, a także zestaw wirujących pierścieni. W końcu dobrał do swoich zakupów butelkę wina Una vena creativa. Dopiero wtedy, mając już wszystko, czego mógł potrzebować, a co na pewno poprawiło mu nieznacznie humor, był gotów iść na spektakl.
Atrakcja: Zadanie specjalne: 3 i 2 oraz Spektakl: D i 1 Efekt/bonus/przedmiot: złote szczypce wielofunkcyjne do magicznej obróbki metalu (+1 T, +1 DA), +1 pkt z transmutacji, BRANSOLETKA TANCERKI POMYSŁU I WYKONANIA RODU GIOREATORO; +1 DA, +1 T
Nie spodziewała się, że zaczną rozmawiać o takich sprawach, że nagle zrobi się tak poważnie, skoro mieli się bawić, ale też nie zamierzała jakoś szczególnie protestować. Prawda była taka, że stawiane przez Larkina pytania były ważne i nie powinna tak po prostu od nich uciekać, nie powinna zostawiać ich za sobą, mając pewność, że była w stanie sięgnąć po to, czego potrzebowała. Tutaj przynajmniej była świadoma, czego pragnie i do czego dąży, nie tak, jak wtedy kiedy spoglądała w lustra w tej dziwnej komnacie. Zmarszczyła lekko brwi na samo wspomnienie tamtego miejsca, wiedząc jednak doskonale, że to nie była pora na poważne rozmowy, a przynajmniej nie na aż tak poważne, więc skoncentrowała się na postawionych przez Larkina pytaniach. - Nie mam żadnego określonego limitu, który chciałabym osiągnąć. Mogę mówić, że chciałabym być tak biegła, jak Crane, że chciałabym być tak dobra, jak tata, ale to są tylko pewne odnośniki. W końcu świat i kosmos są tak naprawdę nie skończone, więc dlaczego miałabym zadowolić się jakimś poziomem? - odpowiedziała, pozostawiając go zapewne w niepewności albo z milionem kolejnych pytań, na które niewątpliwie nie była w stanie w tej chwili odpowiedzieć. Domyślała się również, że to sprowokuje Larkina do przemyśleń, do kolejnej dyskusji, które naprawdę lubiła. Teraz jednak dali się wciągnąć w wir tworzenia, gdzie niemalże zapomniała o całym świecie, robiąc wszystko, jak w zegarku, krok za krokiem, zupełnie, jakby sama była tykającymi cicho wskazówkami. Pewnie właśnie dlatego nawet nie zauważyła, gdy czas minął, a oni ponownie wymienili się kilkoma uwagami. Miała nawet zapytać mężczyznę, co dokładnie miał na myśli mówiąc o inspiracji, kiedy wydarzyło się, co się wydarzyło i ruszyli we wskazanym kierunku, żeby faktycznie pomóc z kostiumami. Może przedstawienie mogło bez tego przetrwać, ale prawdę mówiąc, szczerze w to wątpiła. Zaraz też rozdzielili się, by ruszyć do pomocy i już po chwili została zarzucona kreacjami, przy których należało zadbać o eleganckie kołnierze. Były bardzo delikatne, misternie wykonane i gdyby nie to, że show must go on i zupełnie nie mieli na to czasu, Victoria zapewne skoncentrowałaby się na sposobie wykonania tych złotych elementów. Doskonale czuła, że znajduje się w nich całkiem sporo magii, dokładnie takiej, jakiej sama przed chwilą używała w warsztatach i starała się ją odtworzyć. Inni ludzie, którzy w tym pomagali, utrudniali jej jednak działania, bezczelnie zarzucając ją kreacjami. Nic zatem dziwnego, że w kilku żołnierskich słowach, zgodnie z tym, co robiła jako prefekt, przywołała pozostałych do porządku, strofując ich i zauważając, że zachowywali się co najmniej nieodpowiedzialnie. To było coś, co mogła zrobić i zrobiła bez zawahania, sprawiając, że nagle praca stała się o wiele łatwiejsza, a pozostałe osoby skoncentrowały się na pracy, a nie na bieganiu dookoła, jak kurczaki bez głów, które nie wiedziały, co mają właściwie zrobić. Zapewne właśnie dzięki temu wszystko się udało i gdy została odwołana na bok, by otrzymać jakąś bransoletkę, zmarszczyła nieco brwi. Podziękowała, rzecz jasna, chociaż nie wiedziała, do czego to miało służyć. Ponieważ zaś nie zwykła zajmować się takimi przedmiotami, kiedy kierowali się na górę, po prostu wręczyła bransoletę Larkinowi, dochodząc do wniosku, że ten zrobi z niej lepszy użytek. Victoria czuła również zmęczenie, więc skinęła lekko głową, gdy ten wspomniał, że pójdzie jeszcze kupić kilka rzeczy i ziewnęła ukradkiem, nim zostali wezwani na spektakl. Który ją ciekawił, a jednak okazało się, że powieki zaczęły jej opadać. Coraz to mocniej i mocniej, i chociaż z tym walczyła, w końcu ktoś z obsługi zwrócił jej uwagę. Była jednak na tyle zmęczona, że nie miało to dla niej zbyt wielkiego znaczenia. Postarała się jedynie nie zasnąć przed końcem spektaklu, dochodząc do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli później po prostu teleportuje ich do Koloseum, oszczędzając sobie spacerów po Venetii.
Atrakcja: Spektakl Kostka:B i spółgłoska Efekt/bonus/przedmiot: zestaw magicznych narzędzi do obróbki metalu (+1 T, +1 DA), +1pkt z transmutacji, Bransoletka tancerki pomysłu i wykonania rodu Gioreatoro (+1 DA, +1 T), +1 z historii magii
Zdecydowanie jej odpowiedź prowadziła do kolejnej dyskusji, na którą nie mieli czasu tego dnia, jednak nie oznaczało to, że Larkin nie zamierzał wrócić do tematu. Teraz jedynie uśmiechnął się nieco szerzej, nim pociągnął Victorię za sobą, aby później dać się porwać zaklinaniu złota, tworzeniu, aż w końcu pomocy Francesce w doprowadzeniu strojów do porządku tuż przed spektaklem. Zaskoczony zatrzymał się na chwilę, kiedy Victoria dawała mu swoją bransoletkę, zupełnie jakby nie tylko jej nie chciała mieć sama, albo nie zauważyła, że sam taką ma. Do tego dochodziła ciekawa historia bransoletek tancerek, tego dlaczego były darowywane kobietom przez mężczyzn, a co sprawiło, że miał ochotę się zaśmiać głośniej, niż powinien. - Dziękuję, ale… W takiej sytuacji poczułbym się lepiej, gdybyś przyjęła moją i… po prostu ją nosiła. Jak ja tę - powiedział, wręczając Brandon swoją bransoletkę, a tę otrzymaną przez nią zapiął na swojej kostce, nie przejmując się zupełnie niczym. Pamiętał artykuł, w którym wspominano, że Francesca pracowała nad połączeniem magicznym między wręczającym bransoletkę a obdarowywanym, ale nie wiedział, na czym jej plany się zakończyły. Z kolei jeśli chodziło o historię samych ozdób, wolał jej w tej chwili nie przytaczać, przekonany, że nie tylko odmówiłaby przyjęcia jego bransoletki, ale jeszcze odebrała własną, a na to nie chciał pozwolić, zbyt dobrze bawiąc się myślą o związaniu w jakiś sposób, nawet symboliczny i nieznany wszystkim. Będąc przy straganach, wybierając wino, które zamierzał wypić przy ciekawszej okazji w przyszłości, dał się skusić na jego skosztowanie. Co prawda nie sądził, aby coś, co nazywało kreatywną weną, miało być niedobre, ale nie zaszkodziło spróbować. Zapłacił więc dwadzieścia galeonów, po chwili rozkoszując się niezwykłej jakości winem - una vena creativa, które dodatkowo sprawiało, że naprawdę czuł przypływ weny. Miał nadzieję, że efekt utrzyma się na dłużej, gdyż powoli nawoływali publikę do zajęcia miejsc, aby mógł zacząć się spektakl. Jednak kiedy występujący schodzili po schodkach do gości, jedna z aktorek potknęła się i była bliska upadku. Larkin sam nie wiedziałby, jak powinien nazwać swoją reakcję, ale nim dotarło do niego, co robi, trzymał już aktorkę w ramionach, ratując przed upadkiem. Pomógł jej stanąć pewnie na nogach, po czym wrócił na miejsce tuż obok Victorii, obserwując w końcu sam spektakl. Nie powiedziałby, żeby było to coś, co go niezwykle interesowało, a jednak Dzień Zasłony uważał za udany, a zakupy, jakie trzymał w dłoniach miały być pamiątka na dłużej. Kiedy występ się zakończył, a on upewnił się, że Victoria zdołała się rozbudzić, skorzystał z jej propozycji teleportowania ich prosto do Koloseum.
/zt x2 z Victorią
______________________
ti dedico il silenzio
tanto non comprendi le parole
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Karnawał był ciekawym wydarzeniem, którego Longwei nie chciał przegapić. Był ciekaw tego, co Venetianie robią na takich wydarzeniach, co dokładnie świętują i w jaki sposób czczą pamięć dawnych wydarzeń. Ciekawiło go również, czy nosili wtedy maski, które zdawały się być elementem wszystkich ważnych wydarzeń, czy jednak nie. Kierował swoje kroki na pierwszy dzień wydarzenia, od razu ciesząc się, że zwykle chodził elegancko ubrany. O konieczności założenia stroju wieczorowego dowiedział się zdecydowanie za późno, żeby się przebierać, ale bez problemu został wpuszczony do środka. Rozglądał się wokół z zaciekawieniem, nie mogąc nadziwić się ilości złota użytej do ozdób. Przez chwilę wahał się, czy jednak chciałby skosztować wina, ale nie słyszał, aby mieli wersje pozbawione alkoholu i prawdę mówiąc, obawiał się, że pytając o nie, mógłby urazić gospodarzy. Obejrzał więc jedynie stragany, aby po chwili skierować swoje kroki ku kobiecie całej obwieszonej złotem, która prowadziła naukę zaklinania złota. To wydawało się niezwykle ciekawe. Zajął pierwsze wolne stanowisko, wpatrując się w stojącą na środku Francescę, nie mogąc oderwać spojrzenia od ozdób na jej twarzy i sukni. Wyglądały pięknie i jakby hipnotyzująco, na tyle, że nie zwrócił uwagi, kiedy rozpoczął się wykład. Nigdy nie sądził, żeby transmutacja mogła być aż tak ciekawa i żeby przy jej pomocy można było tworzyć tak delikatnie wyglądające przedmioty. W swojej pracy przywykł do rzeczy dużych, masywnych wręcz i perspektywa tworzenia drobnych łańcuszków wydawała mu się niepojęta. Z tego powodu miał problem całkowicie zrozumieć o czym mówiła kobieta, choć jednocześnie miał świadomość, że swoją wiedzę przekazywała w dość prosty do przyswojenia sposób. Na szczęście czarodzieje uczący się obok niego, prowadzili skrupulatne notatki, wymieniali się swoimi obserwacjami, cicho komentując wszystko, co kobieta starała się im przekazać. Nie zauważył kiedy zaczął dodawać swoje uwagi, zyskując pomoc w kolejnej części warsztatów, gdy poproszono, aby sami stworzyli eleganckie ozdoby. Pierwsza nie wyszła mężczyźnie w żaden sposób i ilość poprawek, jaką musiał nanieść, była równoznaczna z tworzeniem od nowa. A jednak kolejne dwie były perfekcyjne, dzięki pomocy dwóch czarodziejów. Niestety pozostałe ozdoby wciąż wymagały nakładania kolejnych poprawek, co jedynie wywoływało kolejne zmarszczki na czole Longweia, kiedy próbował używać we właściwy sposób narzędzi do obróbki metalu. Jednak ani one, ani zaklęcia transmutacyjne nie chciały ułatwić mu tworzenia kolejnych broszek, czy pierścieni. Ostatecznie miał wrażenie, że wychodziło mu coraz gorzej i nawet wcześniejsze wskazówki nie były w stanie wskazać mu, gdzie popełniał błąd, pracując ze złotem. Warsztaty utwierdziły Huanga w przekonaniu, że powinien jednak przyłożyć się bardziej do nauki transmutacji, nawet jeśli nie miał tworzyć biżuterii. Ostatecznie skierował się obejrzeć spektakl, po którym wrócił do Koloseum z planem zabrania kogoś na wspólne zwiedzanie miasta. Ostatecznie, jeśli się bawić, to zawsze lepiej z kimś, niż w pojedynkę.
/zt
______________________
I won't let it go down in flames
Charlotte Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Strój: Tutaj Atrakcja: Póki co winko Kostka: - Efekt/bonus/przedmiot: Winko jeszcze nie wypite
Ach Venetia! Idealne miejsce dla damy. Charlotte rzadko nosiła szczery uśmiech na swoich czerwonych ustach, ale te zdawał jej się nie schodzić z twarzy, od kiedy tylko tu przyjechali. Nie zachwycała się jak dziewczynka, oczywiście. To byłoby niegodne damy. Ale radowało ją to jak dostojną, poważną kobietę, czyli z eleganckim, lekko dzikim błyskiem w oku, gdy unosiła kąciki ust na widok kolejnych przepychów tego miasta. Włochy nie zawładnęły jej sercem tak jak Francja, jednak piękno Venetii było w jej osobistym rankingu na drugim miejscu. Codziennie spacerowała wytwornymi uliczkami, wyprowadzając na zewnątrz swoje kreacje i nie mogła sobie odpuścić najlepszej okazji do ich prezentacji – Karnawału. Jeszcze lepiej gdy mogła to zrobić ze swoją najukochańszą siostrą, której też dobrała cały zestaw – sukienkę, rękawiczki, kapelusz i buty, specjalnie szyte pod nią. Wieczorową porą oczywiście zrezygnowałyby z kapelusza na rzecz gustownego beretu, albo nawet małego weloniku, ale póki było południe i dopiero trwały przygotowania i niezobowiązujące zabawy, kapelusze były jak najbardziej na miejscu. Jej własny pasował do jej ukochanej czerwieni szminki swoim odcieniem i idealnie odbijał się od czerni szyfonowych rękawiczek i prostej, eleganckiej czarnej sukienki. Dla dodania niezobowiązującego szyku całej kreacji zarzuciła na ramiona przewiewną marynarkę w biało-czarną kratkę. Wszystko wykończone, jak zawsze, wysokimi szpilkami, w których zdawałoby się, że była w stanie chodzić po starej kostce miasta tylko za pomocą magii. Nic jednak czarodziejskiego w tym nie było, oprócz jej iście czarującego kroku i postawy, ot, lata praktyki jako poprawna dama. - Ach Lunciu, nie uważasz, że to miasto idealnie do nas pasuje? – zachwyciła się, idąc z Anią pod ramię. – Doprawdy promieniejesz w słońcu Venetii. Służy ci dużo bardziej od tej pochmurnej Anglii. Zasługujesz na kąpanie się w słońcu – uśmiechnęła się słodko do siostry, wchodząc do przepięknego teatru, także idealnie pasującego do ich kreacji i statusu. Dostojność szła z nimi w trójkę. – I złocie, zdecydowanie – pokiwała głową z uznaniem dla bogatych zdobień i lśniących sklepień. – To może zaczniemy od wina? Wiesz, że osobiście kocham czerwone, ale zrozumiem, jeżeli będziesz wolała coś jaśniejszego do pogody. Na co masz ochotę?
Aneczka przygotowywała się na karnawał z nieskrywaną przyjemnością. Przede wszystkim to był czas, który mogła spędzić z ukochaną siostrą, której nigdy nie miała dość. Poza tym te wszystkie fatałaszki, dodatki, makijaż, Brandonówna wprost pławiła się w tym życiu prawdziwej damy. Kiedy skończyły, była równie elegancka co Charlotte, jednak jej strój podkreślał raczej jej zwiewną, dziewczęcą naturę, niż pełen kobiecości szyk siostry. Ostatecznie poprzestała na pięknie skrojonej, kremowobiałej sukience, czerwonych ustach i perłowej biżuterii, całość dopełniając na wzór siostry kapeluszem z szerokim rondem i rękawiczkami. No. Teraz obie były gotowe, by zaszczycać Venetię swoją obecnością. Teatr zrobił na panience Brandon duże wrażenie. To złoto, ten przepych! Wszystko ociekało bogactwem, ale zachowywało dobry smak. Aneczka chłonęła piękno miejsca, w którym się znalazła i pomyślała sobie, że takie piękno chciałaby oglądać codziennie. Oczywiście by zachwycić się pięknem mogła po prostu spojrzeć w lustro, ale każdemu należało się jakieś urozmaicenie, tym bardziej, że jako arystokratka zasługiwała na wszystko, co najlepsze. Aneczka uniosła nieco brzeg kapelusza, by móc podziwiać sklepienie, które, jak to w magicznym świecie często bywało, miało magiczne właściwości. - Och Loti! Aż dech mi zapiera! Czy widziałaś kiedyś takie zdobienia? Przecież tu można utonąć w złocie! Zachwycała się, dotrzymując kroku siostrze, wciąż rozglądając się wokół. Wciąż była damą, ale nie przeszkadzało to jej w dziecięcej radości z poznawania nowych rzeczy. - Venetia jest piękna, to prawda i zdecydowanie godna Brandonów, choć jak dla mnie za dużo tu wody. Sama rozumiesz... Ale sztuka rekompensuje to całkowicie! Z radością spędzę tu niejednego wspólne wakacje... Tutaj i w Prowansji. Ostatnie słowo rzuciła lekko i swobodnie, ale jej oczy zabłyszczały radośnie, kiedy spojrzała radośnie. Ach, i wtedy padła propozycja wina! Aneczka co prawda pelnoletnia była niespełna pół roku, ale przygodę z winem zaczęła dużo wcześniej. Oczywiście w eleganckich ilościach, stosownych do jej wieku i równie stosownie rozcieńczonych. Teraz jednak mogła się cieszyć winem w pełni, choć dużo rzadziej, niż by tego chciała. Niestety choroba dawała się we znaki na wielu płaszczyznach. - Och, czerwone z pewnością jest wspaniałe! Ale popatrz, to białe tak kusi! I ta nazwa, Canto della sirena! Mnie już skusiła swym śpiewem.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Maska:Gwiazda Atrakcja: Piję winko (opłata) i idę na przesłuchanie baletowe Kostka:25 + 71 kuferek + 10 (tymczasowy powab wili dzięki masce gwiazda) = 106 -> własna solówka i sceny z innymi baletnicami Efekt/bonus/przedmiot: Złote szczypce wielofunkcyjne (1 DA, 1 T); efekt Imitare; miejsce w sztuce; + 1 T; + 1 DA
Remy zdecydowanie była pędzącą burzą szaleństwa, ale w tym szaleństwie była metoda – cieszenie się Karnawałem. Pożytkowała masę energii na ekscytację tym eventem, ale i równie dużo jej oddawała swoim kompankom w czystej radości z tego, że miały szansę w tym wspólnie uczestniczyć. No bo… Kiedy indziej mogłyby tworzyć stroje i w nich występować na złotej scenie, jeżeli nie tutaj, teraz?! Toż to była niepowtarzalna okazja! A jakie zdjęcia tutaj piękne wychodziły! Oczywiście, że takie trzy niesamowite dziewczyny jak one musiały prezentować się pięknie w obiektywie, to rozumiało się samo przez się, ale z tym złotem i marmurem w tle! Wszystko lśniło bardziej! - Może im się znudziły? Wiesz, ta wybredność wyższych klas – westchnęła teatralnie i wywróciła oczami, kontynuując żart. – No nawet tak nie mów! – prychnęła rozbawiona. – Zamierzam zgarnąć solówkę i nie potrzebuję żadnych pałętających się pod nogami kolumn. Jeszcze mnie przydeptają! Już widzę ten nagłówek, tancerka zdeptana przez kolumnę – zaśmiała się, kierując się w stronę tego całego zaklinania, bo nic nie szkodziło im spróbować. - Godność? – zrobiła minkę, jakby nad czymś bardzo mocno się zastanawiała. – Chyba nie słyszałam, to do kompletu z tym winem? – zaśmiała się wesoło, bawiąc się przy tym wspaniale. Mało było rzeczy, które byłyby w stanie ją urazić, a tym bardziej mówione w żartach, to i rozbawiło ją stwierdzenie @Scarlett Norwood i czemu miałaby dodatkowo go nie pociągnąć, igrając sobie z samej siebie. - Mówisz może i bez godności, ale za to ze złotem wyjdę? W sumie nie najgorszy układ! – chciała unieść palec do góry, ale było to trochę trudne przy zapajęczynowanych dłoniach. W końcu jednak udało jej się z tego wyplątać, trochę własnym szarpaniem, w większości jednak z pomocą pani Gioreatoro, która poratowała ją przecinając kilka złotych nici. Nietrudno się więc było domyślić, że twory dziewczyny były, no cóż, zdecydowanie mało nadające się do pokazania publice. - Ale ja się z tobą absolutnie zgadzam – zawtórowała Carly, zostawiając niewydarzone ozdoby za sobą i jeszcze zgarnęła @Ruby Maguire pod ramię. – Taka charyzma i prezencja sceniczna nie mogą się zmarnować! Powinnyśmy spróbować! Ogłosiła pewnie i z uśmiechem, po drodze jeszcze zahaczając o wina Barbarigo, bo lekkie zawinienie na dodanie sobie więcej pewności i lekkości nikogo jeszcze nie zabiło. Nie żeby potrzebowała być bardziej pewna siebie, ale akurat była to jedna z tych rzeczy, których na scenie nie mogło być nigdy za dużo. To i zamówiła jeden kieliszek Imitare, bo różowe słodkie na taką pogodę zdawało jej się idealne i ruszyła z dziewczynami na przesłuchanie. - No to połamania nóg! – powiedziała, a zaraz przypomniała sobie o jednej rzeczy, o masce. – Hmmm, myślicie, że może pomóc? W sumie co tam szkodzi – wzruszyła ramionami i faktycznie maskę włożyła, ale nie czuła, żeby coś się stało, może oprócz tego, że poczuła się JESZCZE pewniej i lepiej z samą sobą. Na scenie czuła się naprawdę cudownie. Po prostu weszła i, słysząc muzykę, zatańczyła do niej tak jak poprowadziło ją serce. Wyraz emocjonalny i ekspresja w układach lirycznych były zdecydowanie jej kartami atutowymi, a klasyczne wyszkolenie baletowe, którego konieczne jest rozwijanie na równi z łyżwiarstwem dodało jej jeszcze większe zasięgi i nienaganną technikę i postawę. Nic więc dziwnego, że gdy skończyła, reżyser aż zdawał się być wzruszony tym występem i bez cienia wątpliwości dał jej solówkę. - O Merlinie, laski! Miśki! – wybiegła przeszczęśliwa, szukając dziewczyn w korytarzu. – Udało się! Będę tańczyć! – podskoczyła radośnie w miejscu, klaszcząc w dłonie z ekscytacji. – A wy? Jak wam poszło?!
Ostatnio zmieniony przez Harmony Seaver dnia Sob Sie 05 2023, 12:27, w całości zmieniany 2 razy
Charlotte Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Atrakcja: Winko i zaklinanie złota Kostka:I, H i 3 + 2 (10 transmy w kuferku) = 5, 3, 3, 3, 6, 1, 6 Efekt/bonus/przedmiot: efekty Una Vena Creativa; złote szczypce wielofunkcyjne (+1 DA, +1 T); +1 T
Uśmiechnęła się ciepło na słowa siostry, chyba nawet zachwycona bardziej tym, jak jej się tu podobało niż samym przepychem miejsca, w którym się znalazły – choć nie mogła odmówić twórcom i właścicielom teatru dobrego gustu. - Utonąć w złocie – powtórzyła za nią z rozbawionym uśmieszkiem, nie była bardzo ekspresyjna w takich gestach, jednak nie dało się nie zauważyć, że kąciki jej czerwonych ust uniosły się w szczerej radości. – Musisz przyznać, że to jeden z niewielu wypadków, jakie są godne damy – i nawet zażartowała, śmiech kryjąc pod palcami odzianymi w rękawiczkę, wyuczona kurtuazja, która stała się jej naturalnym nawykiem. - To prawda, trudno jest jej tutaj unikać – wolała nie psuć sobie humoru wspomnieniami z, już kilku, wypadków Aneczki z wodą. Najważniejsze, że teraz była przy siostrze i w życiu nie pozwoliłaby jej wpaść do Venetiańskich kanałów. Zaraz jednak jej chwilowo zmartwione spojrzenie całe się rozpogodziło i zalśniło blaskiem dużo wyraźniejszym, niż ten od złota. Niektórzy uważali, że Charlotte była zlodowaciała, ale tak naprawdę wystarczyło wspomnieć o Francji, a jej twarz od razu promieniała. – Oh, oby jak najwięcej Prowansji! Zabiorę cię tam przed rozpoczęciem roku. Tylko ty, ja, malownicze wybrzeża i wrzosowe pola – zapewniła ją, już nie ograniczając swojego uśmiechu, który wymalował jej się na całej twarzy. Charlotte zdecydowanie należała do tych trochę nadopiekuńczych, starszych sióstr, które pilnowały dobra swojego rodzeństwa, ale w kwestii wina nigdy Aneczki nie powstrzymywała. Zresztą, jak miałaby to robić skoro uważała, że właśnie dbanie o swoje dobro i prezencję nieuchronnie wiązało się z umiejętnością picia wina, wszak proces ten był całym, rozbudowanym hobby i wieloma kompetencjami na raz. Dobranie wina do okazji, kieliszku do wina, smaku do potraw, serów do smaku, sposobu trzymania kieliszka czy nawet poruszania się i mówienia z nim w ręce. Dobra dama wiedziała, jak powinno się chodzić, trzymając gody trunek. Gdy tylko sprzedawca podał im kieliszki, zerknęła kątem oka na siostrę, by upewnić się, że na pewno pamiętała wszystkie lekcje, bo choć nie wątpiła w jej naturalność poruszania się w wyższych sferach, zwyczajnie nie miała jeszcze aż tak dopracowanego obycia z alkoholem. Sama ustawiła się tak, by młodsza siostra mogła dokładnie zobaczyć i powtórzyć jej ruchy. Przyjęła kieliszek lekkim gestem, bez wzruszenia tafli wina podbierając samą stópkę od nóżki kielicha na małym i serdecznym palcu, z kolei środkowym i wskazującym przytrzymała ją od góry, żeby zapewnić im stabilność. - Co ty na to, żeby spróbować tego zaklinania złota? – zaproponowała, kierując się w stronę wykładu. Choć złota nigdy nie zaklinała, na transmutacji znała się dobrze i widziała, że coś było nie tak z jej sprzętem, co też grzecznie i kulturalnie zgłosiła – po całym wykładzie. Nie na miejscu byłoby przerwanie tak ważnej osobie jej wykład. I jak widać pani Gioreatoro potrafiła docenić ten dworski gest, bo dała Charlotte w ramach zastępstwa dla jej wybrakowanego zestawu specjalne, złote szczypce. Gdy wzięła je do ręki, od razu poczuła, że będzie jej się z nimi dobrze współpracować. Oczywiści wykładu posłuchała całego, uważnie zapamiętując wszelkie funkcje zarówno sprzętu jak i zaklęć, które były potrzebne by poprawnie tworzyć tę delikatną sztukę. Nie mogła się jednak oprzeć wrażeniu, że wielofunkcyjne szczypce po prostu spasowały jej dużo bardziej. - Oh, od razu się lepiej pracuje. Są zdecydowanie bardziej właściwe – uśmiechnęła się z satysfakcją do siostry i zaczęła pracę nad dodatkami. Wiele razy tworzyła kreacje i dodatki do nich, więc i to nie był dla niej problem, kiedy szybko i sprawnie spod jej palców wychodziły kolejne ozdoby, lśniące nie tylko pięknem złota ale i niezaprzeczalną jakością jej fachu. Tylko jedna broszka strasznie jej się poplątała, kiedy próbowała ją zrobić innymi narzędziami z podstawowego wyposażenia, ale wtedy zupełnie jej to nie wyszło, więc wróciła do podarowanych jej szczypiec, które z nią współpracowały - tak jak wcześniej zauważyła, leżały jej w dłoni dużo lepiej. Tworzenie intrygujących designów z tak na bieżąco dopasowującym się sprzętem, który zdawał się czytać jej w myślach było po prostu o wiele łatwiejsze i przyjemniejsze. Dzięki temu mogła się skupić na samym wyglądzie wszystkich złotych dodatków, a nie tym, czego akurat używała.
Atrakcja: Stragany i Nauka magicznego zaklinania złota Etap I:J i nieparzysta Etap II:A6 ale nie wychodzi Efekt/bonus/przedmiot: +1 transmutacja
Skoro zaczynał się karnawał i mieli dobrze się bawić na wakacjach, nie myśląc o tym, co przydarzyło się ojcu i w jakim stanie on jest, Jamie zamierzał sprawdzić, jak w Venetii obchodzili karnawał. Wybrał się do Teatru Feniksa, czując się zdecydowanie źle w garniturze, ale nie wypadało do takiego miejsca iść w dresie, albo zwykłych jeansach. Mimo to wciąż mając nieco nachmurzone czoło, dotarł na miejsce, niemal parskając z ubawienia na widok złota, które zdawało się być wszędzie. Na odwiedzających, na straganach, na samym budynku. Dostrzegł, że jedna z kobiet, wyglądająca jak chodzący złoty posąg, zaczynała wykład i z tego, co słyszał, miał dotyczyć magicznego zaklinania złota. Wiedziony ciekawością skierował się w tamtą stronę, postanawiając później kupić jeszcze lampkę wina. Kobieta, Francesca, okazała się jedną z większych zaklinaczek złota, a przynajmniej tak to rozumiał i jak dla Norwooda samo to czyniło ją kimś ciekawszym od szalonych alchemików. Ciekawiła go jej maska, na której obserwował przesuwające się figurki feniksa, piór, różne ozdoby, które sprawiały, że maska zdawała się żywa. Szczególnie gdy łańcuszki ją tworzące rozsuwały się z każdym jej słowem, czy kiedy spoglądała na boki. Była ciekawa na tyle, że naprawdę miał ochotę stworzyć coś takiego samemu. Problem był jednak w stanowisku, do którego podszedł. Wszystko na nim było rozrzucone, jakby ktoś coś wywrócił, a po chwili okazało się, że brakowało nawet kilku elementów. Francesca kończyła swój wykład, ale Norwood nie był w stanie skupić się na nim, nie słysząc części wskazówek dotyczących tworzenia biżuterii. Próbował ułożyć wszystko na swoim stanowisku zgodnie z tym, jak wyglądały stanowiska wokół, co skutecznie go dekoncentrowało. W końcu zirytowany poprosił o pomoc organizatorów, wskazując na braki w narzędziach, którymi miał pracować i ogólny rozgardiasz. Praca w podobnych warunkach nie miała sensu i nawet gdy już otrzymał wszystko, czego potrzebował, aby ukończyć warsztaty, wciąż nie potrafił się skupić. Ostatecznie był w stanie skupić się tylko na jednym przedmiocie, co i tak nadwyrężało jego zapasy cierpliwości, które dzięki płynącej w jego żyłach krwi wili były jeszcze mniejsze. Parokrotnie musiał zatrzymać się i zamknąć oczy, aby spróbować się uspokoić, kiedy widział jak palce powoli zmieniają się w szpony. W takim stanie nie mógł pracować, choć starał się, Merlin mu świadkiem. Próbował zrobić broszę, rzucając właściwe zaklęcia, sięgając po narzędzia, które widział, że używają inni, ale ciągle miał wrażenie, że wszystko jest nie na swoim miejscu. Kiedy nadszedł koniec warsztatów miał broszę gotową i wydawało mu się, że wyszła idealnie, aż nagle nie rozsypała się na niewielkie kawałki i w takim wydaniu zobaczyła to Francesca. Nawet nie zastanawiał się, czy była na niego zła czy też wiedziała o problemach na jego stanowisku. Burknął jedynie podziękowania za cenną naukę i odwrócił się, aby wrócić do straganów. Tam poprosił o kieliszek wina Imitare, który z pewnością wypiłby duszkiem, gdyby nie okazało się tak dobre. Zapominając o irytacji, stał przez chwilę przy straganie rozmawiając na temat wina, które miał okazję skosztować, nim skierował się do Koloseum, wierząc, że zdoła tam w jakiś sposób odreagować po niezbyt udanych warsztatach.
/zt.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Atrakcja: wino i przesłuchanie aktorskie Kostka:11 - 1Sąd Ostateczny = 11 + 12 (DA) + 10 (cecha) + 10 (cecha) + 20 (cecha) = 63; podsumowuję w komediowy sposób co ważniejsze sceny Efekt/bonus/przedmiot:
- Czekaj, a to nie ty mogłabyś opowiedzieć nam coś o tej wybredności klas? - zapytała, stukając palcem po brodzie, kiedy już zrobiły milion zdjęć, zajęły się kwestią złoconych kolumn i zrobiły całą masę innych rzeczy. Ostatecznie to Harmony pochodziła z jednego z wielkich rodów, to Harmony miała przed sobą całe życie w splendorze, a nie ona, czy Ruby. To znaczy, ona miałaby, gdyby jej dziadkowie nie uznali, że ich syn jest puszczalską dziwką i nie wie, z kim powinien się zadawać. Ostatecznie Norwoodowie byli dość bogaci, przede wszystkim zaś, byli boleśnie wręcz czystokrwiści, więc zapewne gdyby dalej żyła z nimi pod jednym dachem, już próbowaliby wydać ją za mąż albo zrobić coś podobnego. Nic zatem dziwnego, że mamrocząc o tym uznała, że woli już te straszliwe kolumny. Potem zaś dała się porwać na zaklinanie złota, które na swój sposób okazało się prawdziwą komedią. - O no i na co komu godność, jeśli może być bogaty? Wiesz, to zawsze cenniejsze od tego, że jest się niesamowicie prawym i sprawiedliwym! - zakomunikowała, przyglądając się Remy, kiedy ta próbowała wyplątać się z tego całego złota, co było dość komiczne. Carly zaś nie rzuciła się na pomoc, bo ani nie wiedziała, jak miałaby do tego podejść, ani nie uważała, żeby było to konieczne. Właściwie miała poczucie, że było to niesamowicie zabawne, a przyglądanie się, jak dziewczyna uwalniana jest z tego złotego paskudztwa przez kogoś niesamowicie sławnego - podobno - było dodatkowo komiczne. Dlatego też Carly bezczelnie wręcz asystowała, niczym najlepszy widz, pozwalając później porwać się dalej, bo i tak jej złotnicze dzieła nie były nic warte. Właściwie były całkowicie bezsensowne! - No, no, no! Młoda damo - powiedziała oburzona, kiedy Remy postanowiła napić się wina, a następnie sama sięgnęła po kieliszek Imitare, bo różowe, słodkie wino brzmiało jak coś, co chciałaby wypić. Było właściwie pyszne i uznała, że może nie życzy Gryfonce połamania nóg, ale nadal trzyma za nią kciuki. Sama zaś, czując się niemalże tak, jakby otoczyła ją chmurka przyjemności, skierowała się we właściwe miejsce, by podzielić się swoimi niezwykłymi talentami. Carly miała pewne zachowania w małym palcu i to było doskonale po niej widać. Po prostu płynęła, całą mową ciała, mimiką, najmniejszym gestem, czy łzami, które potrafiła wywołać na zawołanie. Prawdę mówiąc, Norwood była niezłą aktorką, chociaż się tym nie chwaliła, z tego prostego powodu, że po prostu nie chciała. Nie chciała, żeby inni wiedzieli, jak łatwo mogła się nimi bawić, przybierając odpowiednie pozy, robiąc odpowiednie miny, czy stając się w okamgnieniu słodką idiotką. Teraz jednak korciło ją, żeby przekonać się, jak to jest wystąpić przed wszystkimi, jak to jest popłynąć przed siebie, jak to jest sięgnąć gwiazd! Musiała się przekonać, toteż właśnie pokazała całą sobą, że umie poruszać tłumy i dygnąwszy, z zadowoleniem przyjęła rolę jednego z komentatorów, niemalże zacierając na to ręce. I zaśmiała się, gdy na korytarzu dopadła do niej Remy. - A ja będę najzabawniejszym komentatorem wszech czasów. Zobaczycie, to będzie przepiękna tragikomedia w trzech aktach - powiedziała, przykładając dłoń do piersi, przy okazji poganiając dziewczyny, bo nie mogły dalej stać na środku korytarza, sztuka miała się zacząć, a one musiały faktycznie zdążyć założyć kostiumy i zrobić całą masę innych rzeczy! Więc nie było nawet mowy o cieniu wahania, czy czymś podobnym. I chyba nie zdając sobie do końca sprawy z tego, co robi, cóż, wykorzystała moc wina, które wypiła, dalej paplając jak najęta o tym, co je czekało.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Maska:Gwiazda Atrakcja: Przesłuchanie baletowe, część druga Kostka:2 = gwiazda i cesarzowa Efekt/bonus/przedmiot: Złote szczypce wielofunkcyjne (1 DA, 1 T); efekt Imitare; miejsce w sztuce; +1 T; +1 DA
- Oj tam oj tam, szczegóły! – prychnęła, machając ze śmiechem ręką. – Seaverowa wybredność polega tylko na tym, czy wolisz namiot z jaszczurką czy pająkiem w środku! – zażartowała, bo choć jej ród faktycznie swój bogaty początek zaczął wraz z wielkimi odkryciami renesansowymi, większość Seaverów kochała przygody, podróże i niebezpieczeństwa, a w trakcie wypraw raczej nie przebierali w wygodach czy udogodnieniach. - Plus wtedy sprawiedliwość można kupić – szepnęła do niej z chichotem. Co prawda w rzeczywistości nigdy by tego nie zrobiła, nie znosiła braku sprawiedliwości, nawet jeżeli sprawiedliwość ta była bardziej jej własną definicją niż tą ogólnie pojętą. Ale wygłupy rządziły się swoimi prawami i mogła teraz zgrywusowsko unieść nosek, szczerząc się przy tym jak głupia, udając, jakby mogła wykupić prawo i porządek. Była w tak dobrym humorze, że żadnego wina nie potrzebowała, żeby go dalej utrzymać, ale czemu miałaby sobie odmawiać przyjemności? Szczególnie, że różowe wino pasowało do tak ciepłych dni, jakie zapewniała im Venetia. - Jaka młoda damo? Przecież z galeonami nam wolni – mrugnęła do niej i gdy tylko blondynka też kupiła swoje wino, stuknęła się z nią kieliszkami. Dobrze, że udało im się spróbować trunku przed przesłuchaniem, bo po nim trochę by im nie wypadało – w końcu udało im się dostać rolę! Gdy tylko Carly powiedziała o swojej obsadzonej pozycji, Remy od razu uśmiechnęła się szerzej, gratulując dziewczynie. - Proszę cię, przebijesz aktorów! – zapewniła i chociaż była roześmiana, mówiła to zupełnie szczerze. Puchonce nie dało się odmówić ani charyzmy, ani prezencji scenicznej i jeżeli ktoś by się z tym nie zgadzał, po prostu był zazdrosny albo kłamał w żywe oczy. Dziewczyna potrafiła zachwycać i czarować, więc nic dziwnego, że dostała przydział, w którym musiała porwać ze sobą publikę błyskotliwością i właśnie całą swoją osobą. Sama też paplała jak najęta, zarażając się energią Carly, próbując domyślić się jak to będzie występować na tej scenie i oczywiście dodając, że niezwykle im to pasowało! No w końcu takie dziewczyny stojące w blasku złota i wspaniałych lamp, nie można było odmówić im, że tak pasowały! A jakby ktoś spróbował, to prawdopodobnie by go wyśmiały! Albo wcale się tym nie przejęły, doskonale znając swoją wartość i, co najważniejsze, reżyser i scena też ją zdążyły już poznać. Jednak przed strojami trzeba było zaliczyć jeszcze próby. Nie było dużo czasu do przygotowania się, jednak wszystkie osoby, które brały w tym udział, miały już jakieś artystyczne doświadczenia, nie było to więc wzięcie randomowej osoby z ulicy. Remy miała zamiar pokazać swój profesjonalizm i dać z siebie wszystko na rehearsalu. I przez większość czasu reżyser nie miał do niej żadnych zastrzeżeń. Jedynie przy piruetach chciał, by dała z siebie więcej – cóż, nie mogła powiedzieć, że to brak balansu a kieliszek wina, który uderzył ją tak mocno, bo była na swojej „diecie”, nazywając jej brak jedzenia dyplomatycznie. Więc po prostu skupiła się bardziej by utrzymać się w balansie i żeby w trakcie piruetów dopomóc sobie plie. No, ale wtedy coś się przyczepił, że za bardzo to analizowała. Więc po prawiła się cała w najlepszy sposób, jaki mogła znaleźć – po prostu piła dużo wody, żeby szybciej przepłukać alkohol. Podziałało! - Carly! Carly! – zawołała po wszystkich próbach, łapiąc dziewczynę za ramię z ekscytacją. – Jak myślisz, jakie stroje nam dadzą?! Myślisz, że będziemy też mieć tyle złotych dodatków?!
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Atrakcja: Nauka magicznego zaklinania złota Kostka:C i D, wyniki to 3, 1 i 2 Efekt/bonus/przedmiot: +1 pkt do Transmutacji
Xanthea nigdy nie należała do osób wybitnie interesujących się transmutacją. Jej światem były rośliny i bulgoczący kociołek, ale kiedy usłyszała o warsztatach zaklinania złota nie mogła sobie odpuścić tej drobnej i, jak sie okazało, wątpliwej przyjemności. Wchodząc do teatru nie mogła się nadziwić jak pięknie to wszystko zorganizowano. Skala przepychu zapierała dech w piersiach, może nawet nieco przytłaczając. Grey nie była bogata, nie gustowała w aż takich zdobieniach, ale i tak potrafiła docenić misterność z jaką zajęto się wystrojem teatru. Kiedy przyszła, wykład pani Francesci Gioreatoro już się zaczął, ale na szczęście Xan nie przegapiła zbyt wiele. Spodobała jej się za to prezencja prowadzącej zajęcia. Wytworna i tajemnicza, skrupulatna i spokojna, rozsiewała wokół siebie aurę majestatu i naturalnej wyższości. Dokładnie opisywała mechanizm stosowanych zaklęć i korzystania z narzędzi, a Grey słuchała jej z najwyższą przyjemnością. Chciała jednak organoleptycznie zaznajomić się z każdym z przedmiotów i w pewnym momencie odrobinę przedobrzyła. Chwytając szczypce do metalu zrobiła to niezbyt umiejętnie, dlatego zacięła się mocno w palec wiodącej ręki. Chwile usiłowała poradzić sobie z tym wszystkim sama, ale palec krwawił coraz mocniej i wiedźma z przykrością stwierdziła, że musi poprosić o pomoc kogoś z obsługi. Ostatecznie na takich zorganizowanych wydarzeniach zawsze musiała być jakaś obsługa magimedyczna, więc Xanthea nie obawiała się, czy kogoś znajdzie. Ostatecznie jakas miła pani się nią zajęła i po skaleczeniu nie było śladu. Kiedy palec Xanthei był już w pełni sprawny, kobieta wróciła do kółeczka warsztatowych stolików i zajęła ten, przy którym wcześniej się zacięła. Zobaczyła, że jest w tyle i że inni już zaczęli zaklinać swoje przedmioty. No trudno! Ostatecznie przyszła tu po to, żeby się dobrze bawić, a nie po to, żeby zostać ganiuszem transmutacji. Zabrała się do pracy i już przy pierwszym elemencie zdała sobie sprawę, że no, łatwo to nie będzie. Wszystko szło jej nie tak jak powinno, a w ostatecznym rozrachunku przedmiot nie nadawał się do niczego. Przede wszystkim szło jej bardzo powoli i ku rozczarowaniu Xanthei okazało się, że nie sprawia jej to żadnej przyjemności. Robienie broszek może miało w sobie coś interesującego, ale czarownica zdecydowanie nie czuła się powołana do robienia biżuterii. Zdecydowała się jednak tu przyjść, więc coś musiała robić, ale z każdym kolejnym przedmiotem okazywało się, że idzie jej coraz gorzej. Rozpraszała się, rozgladała naokoło i widziała, że towarzystwo jest zdecydowanie bardziej zaawansowane od niej. No, ale przynajmniej tempo miała lepsze niż niektórzy, choć niewiele to dawało, skoro tworzone przed nią przedmioty były bardzo wątpliwej jakości. Mogła uwarzyć eliksir, to też było twórcze zajęcie, ale taka dziubanina w metalu? Nie. Już ona by pokazała wszystkim co znaczą warsztaty tworzenia kosmetyków! Maści, kremy, odżywki do włosów, to było ciekawe! A nie jakieś bransoletki i nie wiadomo co. Ostatecznie Xanthea wyszła z warsztatów dość naburmuszona i z przeświadczeniem, że transmutacja wciąż jej nie interesuje.
Atrakcja: Zaklinanie złota i specjalne zadanie Kostka:A wykład, J przedmioty + 2 z wykładu; 5, 2, 4, 3, 5, 4, 6, 2, 2, 5, 2, 3, za 10 punktów z transmutacji dwa wyniki 5 na 6 - Zaklinanie; 2 oraz 1 - Zadanie Specjalne Efekt/bonus/przedmiot: +1 pkt z transmutacji, wirujące pierścienie (+1 transmutacja) (zakupione), bransoletka tancerki pomysłu i wykonania rodu Gioreatoro (+1 DA, 1 transmutacja)
Właściwie nie chciał tutaj przychodzić, nie miał po co, bo pełno było tutaj ludzi, których nie chciał widzieć, których nie chciał spotkać, z którymi nie chciał się zadawać. Z drugiej jednak strony, siedzenie w Koloseum albo spacerowanie po okolicznych terenach zielonych, zaczynało go stopniowo nudzić, powodując, że ostatecznie Frederick doszedł do wniosku, że musi coś zrobić. Tym czymś było zaś założenie lnianego garnituru i skierowanie się do Teatru Feniksa, by przekonać się, jak dokładnie wyglądał tutejszy karnawał. Miał nadzieję, że nie będzie opierał się jedynie o tańce i jakieś bzdury tego typu, bo to zdecydowanie nie było to, co mogłoby go zainteresować. Ani trochę. To byłoby wręcz nudne, żałosne albo coś podobnego, więc mimo wszystko ze spokojem przyjął do wiadomości to, że szykowano się raczej do sztuki. Bogatej, biorąc pod uwagę to, co ich otaczało, biorąc pod uwagę to, że znajdowali się w miejscu, gdzie dosłownie wszystko było ze złota. Nie podobało się to Frederickowi ani trochę, nie było w tym czegoś, co by go fascynowało i właściwie musiał przyznać, że ktoś, kto zrobił ten teatr, był prawdziwym bezguściem. Totalnym. Mężczyzna prychnął pod nosem, zastanawiając się, czy wszystko w Venetii musiało być takie brzydkie, takie pełne przepychu, który po prostu nie miał żadnego znaczenia, który do niczego nie prowadził. Domyślał się, że to było jakieś tradycyjne, bzdurne gówno, jakie ciągnęło się za Venetianami od czasów starożytnych, ale on tego zupełnie nie kupował. Może właśnie dlatego uznał, że zabawnie będzie zainteresować się tymi całymi warsztatami zaklinania złota, które brzmiały, jak kolejna aberracja. Nie podobało mu się to ani trochę, było zbyt bogate, zbyt zdobne, zbyt w każdym sensie tego słowa, ale nie powstrzymał się i po prostu podszedł do stoiska, spoglądając na pozostałych zebranych, zastanawiając się jednocześnie, czym ci się właściwie tutaj zajmowali. Zaraz też rzucił spojrzenie kobiecie, która prowadziła to całe spotkanie, nie wiedząc, o co tutaj właściwie chodzi. Nie był jednak aż takim gburem, żeby nikogo i niczego nie słuchać, więc w spokoju wysłuchał całego wykładu. Znajdował się najwyraźniej obok ludzi, którym również zależało na tym, żeby przekonać się, jak zaklina się złoto, bo panowała obok niego cisza. Właśnie dzięki temu dowiedział się wielu, o dziwo interesujących rzeczy, które związane były z samą transmutacją. To był temat, który go interesował, temat, który do niego przemawiał, a więc skoro zyskał więcej informacji w tej kwestii, uznał, że ta dziedzina magii coraz bardziej mu sprzyja i coraz więcej z niej pojmuje. Nie był jednak artystą, co doskonale było widać, kiedy z Laeną starał się namalować smoki na ścianie sklepu Fairwynów. Owszem, Frederick był pewien, że ostatecznie dało się je rozpoznać, ale wiedział również, że do ideału, czy przynajmniej do w miarę znośnego wyglądu, było im daleko. Dlatego też kiedy zabrał się za tworzenie według wzorów różnych broszek i łańcuszków, nie spodziewał się cudów. Niektóre wyszły jednak naprawdę dobrze, by nie powiedzieć, że idealnie, inne jednak wymagały wielu poprawek i starał się jakoś sobie z tym poradzić. Nie miał jednak aż tak wielu zdolności, by faktycznie nad tym całkowicie zapanować i coraz mocniej brudził się złotem, nie do końca wiedząc, o co właściwie chodziło. W końcu sarknął zirytowany i z zadowoleniem przyjął do wiadomości, że warsztaty dobiegły końca, ratując go tym samym od dalszej kompromitacji. Odszedł więc na bok, mijając stragan, na którym znajdowały się stągwie z winem, nie będąc nimi w ogóle zainteresowany i zerknął na przedmioty, jakie tutaj sprzedawano. Uniósł lekko brwi, dostrzegając pierścienie, które były dość zabawne i potwornie zdobne. Miały jednak interesującą właściwość, nic zatem dziwnego, że z cichym westchnieniem, Frederick zdecydował się je zakupić, chociaż nie był do końca przekonany, czy ich cena była adekwatna do tego, do czego służyły. Musiał się o tym dopiero przekonać, a teraz nie bardzo miał jak, chociaż owszem, odczuwał pewien stres, bo otaczało go zbyt wiele osób. Nic zatem dziwnego, że przesłuchania do sztuki ani trochę go nie interesowały i po prostu ruszył dalej, obchodząc teatr, rozglądając się, patrząc na wszystkie te złote elementy, jakie go otaczały, na malowidła i inne cuda, które zapewne powinny zapierać dech w piersi, ale w jego przypadku tak nie było. Zatrzymał się w pobliżu miejsca, gdzie odbywały się warsztaty złotnicze, by zmarszczywszy brwi, spojrzeć na jakiegoś krzyczącego mężczyznę. I nim zorientował się, co się właściwie dzieje, wraz z prowadzącą i grupą innych wybrańców, kierował się w miejsce, gdzie doszło do tragedii, a szczury postanowiły zniszczyć efekt długotrwałej pracy. Prawdę mówiąc, Frederick wolałby się zająć magicznymi stworzeniami, niż naprawą kostiumów, ale widać było, że nie mógł na to liczyć. Dostał jakąś suknię, dziurawą jak ser, która ani trochę mu się nie podobała. I na dokładkę nie miał materiału, którym mógłby ją załatać, więc pozostało mu pospiesznie to wszystko zmieniać, dobierając inne rodzaje tkanin, co pewnie ostatecznie wyglądało, jakby przygotował strój dla klauna, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Ktoś nawet pochwalił jego nowatorskie spojrzenie na sztukę, uznając, że suknia wyglądała jeszcze lepiej, niż wcześniej. Z tym Frederick nie mógł się zgodzić i miał już powiedzieć coś na ten temat, kiedy został odwołany na bok przez kobietę, która go tutaj przywlekła i otrzymał jakąś bransoletkę w podzięce. Musiał przyznać, że nie wiedział, o co chodzi i zaczynała boleć go już z tego wszystkiego głowa, więc po prostu pokłonił się i wyszedł. Z teatru również, bo nie miał już siły na ten spektakl, wina i co jeszcze tam było.
z.t
______________________
I'm real and the pretender
I have my flaws I make mistakes But I'm myself
I'm not ashamed
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Atrakcja: Zaklinanie Złota i Zadanie Specjalne Kostka: Zaklinanie: A wykład, B przedmioty + 2 za wykład, 6, 6, 6, 3 jakość + 4 punkty za 20 punktów z transmutacji, więc wszystkie mają jakość 6; Zadanie Specjalne: 2 oraz 3; na zakończenie spektakl: G Efekt/bonus/przedmiot: +1 pkt z transmutacji, bransoletka tancerki pomysłu i wykonania rodu Gioreatoro (+1 DA, 1 transmutacja), +1 pkt historii magii,
Christopher miał pełną świadomość, że Josh nie przepadał za bardzo za sztuką, a przynajmniej sztuką w takim wydaniu, jakiej mogli tutaj doświadczać. Poza tym odnosił wrażenie, że jego mąż miał mimo wszystko niezbyt przyjemne wspomnienia związane z teatrem, dlatego też nie ciągnął go na siłę na obchody Dnia Zasłony. Nie byli do siebie uwiązani, mogli robić to, co sami chcieli, tak więc ten wieczór spędzali na osobnych przyjemnościach, zajmując się dokładnie tym, co w danej chwili im odpowiadało. Zielarz miał tutaj całkiem sporo rzeczy do obejrzenia, całkiem sporo sztuki, którą mógł i chciał pochłonąć, zastanawiając się jednocześnie, czy naprawdę było tutaj tak wiele złota i przepychu, jak się mówiło. Wystarczyło jednak, by wszedł do teatru, by zorientował się, że wręcz tonął w kolumnach, obrazach, rzeźbieniach i freskach, w takiej elegancji, która większości osób wydawała się czymś wręcz na wyrost. To było oszałamiające, chociaż Christopher miał problem z tym, by powiedzieć, czy mu się to podobało, czy wręcz przeciwnie. Frapowało, na pewien sposób, ale jednocześnie odnosił wrażenie, że nie do końca było to to, co sprawiało mu przyjemność. Może dlatego, że w tej sztuce było zdecydowanie zbyt mało kwiatów i roślinności, a przynajmniej on odniósł takie wrażenie. Dodatkowo zdawało mu się, że kręciło mu się w głowie, że oszałamiało go to, co tutaj się działo, powodując, że przez dłuższą chwilę przyglądał się sprzedawanym tutaj przedmiotom, nie do końca rozumiejąc, co się tutaj właściwie dzieje. To było dziwne, raczej niespotykane, a już na pewno nie powinno się zdarzyć. Niemniej jednak zielarz przesuwał nieprzytomnym spojrzeniem po manekinach, pierścieniach i innych drobiazgach, zupełnie, jakby popadł w jakiś trans. Dopiero po chwili potrząsnął głową, gdy dotarły do niego słowa dotyczące jakichś warsztatów. Skierował się zatem ku kobiecie, która najwyraźniej miała właśnie wygłosić wykład, dostrzegając tabliczkę informującą, że będzie można poznać tutaj tajniki zaklinania złota. Może nie był to temat, który aż niesamowicie go fascynował, ale Chris był pewien, że było to coś, co mogło poszerzyć jego horyzonty, coś, co mogło umocnić jego pozycję artysty i właśnie z tego powodu postanowił tutaj przystanąć. Wybrał miejsce z boku, ale tak, żeby wszystko dobrze słyszeć, z przyjemnością odkrywając, że otaczający go uczestnicy tych warsztatów, również byli nastawieni na to, by dowiedzieć się czegoś ciekawego, a nie jedynie pokazać się z dobrej strony, udając, że wiedzą, co się dzieje. Chris kiwał głową na każdą uwagę, spoglądał na narzędzia, których używało się do pracy ze złotem, zapamiętując, które, do czego służyły. Starał się niczego nie pominąć, żeby kiedy przyjdzie, co do czego, należycie wykonać swoją pracę. Nim do niej przystąpił, z wielką uwagą przestudiował wzory, na których miał pracować, starając się zrozumieć, o co dokładnie tutaj chodziło, kiwając do siebie głową. W milczeniu zabrał się później do pracy, nie spiesząc się nigdzie, wiedząc, że co nagle, to po diable, uważając na każdy swój ruch. Dostrzegał, że praca z płynnym złotem wcale nie była taka prosta, jak mogło się wydawać i wymagała wielkiej koncentracji, wymagała uwagi, wymagała odcięcia się od tego, co go otaczało. Krok za krokiem tworzył broszkę, starając się, by wyglądała dokładnie tak, jak tego od niego wymagano, a gdy sztuka ta mu się powiodła, spróbował swoich sił przy kolejnej ozdobie, zdając sobie sprawę z tego, że było to nie tylko trudne, ale również fascynujące. Do tej pory sądził, że najlepiej radził sobie po prostu z rysunkiem, ale wszystko wskazywało na to, że ostatecznie miał faktycznie talent w rękach, że miał jakiś dar, który pozwalał mu na tworzenie naprawdę nieprawdopodobnych rzeczy. Właśnie dlatego wszystkie cztery ozdoby, które przygotował w czasie, gdy inni dwoili się i troili, starając się zrobić ich jak najwięcej, okazały się wręcz idealne. Odnosił wrażenie, że nie popełnił w nich żadnego błędu, co nieco go onieśmielało, jednocześnie powodując, że nie do końca wiedział, jak powinien się do tego odnieść. Nim jednak było mu dane o cokolwiek zapytać, zjawił się jakiś mężczyzna, który opowiadał o nieszczęściu, o szczurach, które zdołały wedrzeć się do teatru. Christopher miał już zaproponować, że może spróbować zająć się tym problemem, gdy został i tak poproszony, by przeszedł do właściwego pomieszczenia. Jednak nie w celu zapanowania nad magicznymi stworzeniami, a po to, żeby pomóc z kreacjami. Wszystko wskazywało na to, że pani Gioreatoro uznała jego zdolności złotnicze za wystarczające, żeby faktycznie mógł się do czegoś nadać. Wręczono mu zniszczoną suknię i wszystkie potrzebne sprzęty do jej naprawienia. Brakowało jednak materiału, z jakiego została wykonana, a w tkaninie były dziury, które upodabniały ją do jakiegoś wielkiego kawałka sera! Chris westchnął, przez dłuższą chwilę zastanawiając się, co zrobić, by ostatecznie sięgnąć po inne materiały, odpowiadające kolorystycznie temu, co tutaj miał. Dość długo mozolił się z dodaniem kolejnej warstwy sukni, narzucając na nią coś w rodzaju płaszczyku i trenu, ale osiągnął dość zadowalający efekt. Został za to nawet pochwalony i nagrodzony bransoletką, na widok której zmarszczył nieznacznie brwi, domyślając się, co trzymał w ręce. Nie zdążył jednak zbyt wiele powiedzieć na ten temat, bo sztuka miała się zaraz zacząć, a on został porwany razem z pozostałymi aktorami. W bliżej nieznanym mu kierunku nie do końca rozumiejąc, co się tutaj dzieje. I całkowicie nie pojmując, jak doszło do tego, że znalazł się na czerwonym dywanie. Przepłynięcie łódką nie było dla niego aż tak niesamowite, ale cała reszta powodowała, że dość mocno się stresował, starając się jakoś umknąć z tego wszystkiego i po prostu wyjść z twarzą z tej jednej wielkiej pomyłki, ciesząc się, że praca z dzieciakami na pewno uodporniła go na takie problemy. Przynajmniej częściowo, bo kiedy wracał do Koloseum, czuł się jednak zmęczony.
z.t
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Atrakcja: Wystąpienie w spektaklu Kostka: - Efekt/bonus/przedmiot: +1 pkt z transmutacji, +1 pkt z DA, efekt Imitare, udział w sztuce
Norwood wyraźnie otrząsnęła się na wspomnienie pająków, mając ochotę zacząć piszczeć w głos, ale to nie bardzo pasowałoby do tego, co się właśnie dookoła nich działo. Nic zatem dziwnego, że zdołała zachować się z godnością i całą tę panikę, całe to szaleństwo, zostawiła ni mniej, ni więcej, dla samej siebie. Chociaż trzeba przyznać, że przez moment sprawiała wrażenie, jakby nie chciała jednak brać udziału w tym, co się dookoła nich działo i chyba nawet się zawiesiła, i może właśnie to spowodowało, że jej praca ze złotem była aż tak fatalna. Jednak machnęła na to ręką, śmiejąc się, gdy Remy mówiła o sprawiedliwości, płynąc po prostu między tym, co się działo, czując się lekką, lekką niczym piórko, jakim prawie właściwie była. - A mówią, że za pieniądze szczęścia nie kupisz - zauważyła, wzdychając cicho, jakby faktycznie było w tym coś prawdziwego, po czym znowu się zaśmiała, nim zachęcona winem, ruszyła na przesłuchanie. Podzieliły się później swoim szczęściem, zapewniając się wzajemnie, że będą w tym, co miały robić, niesamowite. Carly nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości, w końcu Remy miała wielkie doświadczenie, wiedziała, jak się zachowywać na scenie, pośród tłumu ludzi i wiedziała, jak się tańczy! Była urodzoną gwiazdą i to nie ulegało wątpliwości, a i sama Norwood nie zamierzała zostawać za nią daleko w tyle, bawiąc się swoimi zdolnościami. Nadszedł czas, żeby odsłoniła to, jak naprawdę potrafiła się zachowywać. A jej pewność siebie i może nawet cień buty, rozbudził nieco reżyser, gdy kazał jej w czasie próby po prostu trzymać poziom, gdy przyznał, że świetnie sobie radziła. To było niesamowite, a jednocześnie dziewczyna miała ochotę powiedzieć, że nie spodziewała się niczego innego, że dokładnie na to liczyła, że dokładnie za tym zamierzała podążać. Była niesamowicie podekscytowana i niemalże skakała w miejscu, więc kiedy zobaczyły się z Gryfonką, a ta zaczęła zadawać jej pytania, przyznała, że na pewno będą całe złote. No i były! I to się jej niesamowicie podobało, powodowało, że Carly niemalże przebierała nogami w miejscu, nie mogąc się doczekać, co się stanie. Była wśród aktorów, wśród tych sław, które zmierzały na scenę, błyszcząc razem z nimi. I to dosłownie błyszczała, bo cała promieniała szczęściem i pewnością siebie, której inni mogliby jej zazdrościć. Na przykład, według niej, jedna z osób, która również się tutaj znalazła i zwróciła na siebie jej uwagę, aż musiała szturchnąć Remy łokciem, rozchylając usta ze zdziwienia. - Remy, Remy! Czy ty widziałaś... Profesor! Profesor Walsh - szepnęła konspiracyjnie, wskazując na nauczyciela zielarstwa, który im towarzyszył. - Myślisz, że jest aktorem? A może... a może on jest piosenkarzem, tylko nikt o tym nie wie?
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Maska:Gwiazda Atrakcja: Spektakl Kostka: Automatyczna G bo casting Efekt/bonus/przedmiot: Złote szczypce wielofunkcyjne (1 DA, 1 T); efekt Imitare; miejsce w sztuce; +1 T; +1 DA; rozpoznawalność na ulicy przez następne dwa wątki
Były stworzone do lśnienia na scenie i wszyscy dookoła się z tym zgadzali, od wizażystów, którzy wymalowali im makijaż jak na najpiękniejszy z pokazów, przez fryzjerów, wplatających im we włosy złote nicie i inne tiary, spinki czy diademy, aż w końcu po sam strój. Ach ten strój! Harmony dostała chyba najpiękniejsze tutu do włożenia, przypominało trochę to z sugarplum. Fioletowe, bardzo strojne, ale z jeszcze większym dodatkiem złota! Złote łańcuszki wirowały wokół tiulów nadającym tutu objętości. Przepiękne złote, wyszywane panele kręciły się wokół kołnierza i pufiastych rękawów. Wyglądała, jakby nieustannie wirowały wokół niej złote kwiaty. - Jejusiu, zdjęcie, szybko! – pisnęła za pierwszym razem, gdy zobaczyła swoje odbicie. A zaraz po raz drugi, gdy zobaczyła i Carly. – ZDJĘCIE TYM BARDZIEJ SZYBKO! – bo ona też cała lśniła i wyglądała jak Venetiańska bogini. Nim w ogóle zgodziła się puścić je dalej, musiała im zrobić całą sesję, po której to sam reżyser zaczął je poganiać, by natychmiast wyszły na czerwony dywan. A na nim… Ach! Remy kochała występowanie przez publicznością, więc gdy tylko przez otwarte drzwi dotarły do niej światła fleshy, aparatów i dźwięki rzucanych w ich stronę pytać od razu się uśmiechnęła i zrobiła kilka póz, oczywiście wszystkie en pointe w jej fioletowo-złotych baletkach, by jeszcze lepiej zaprezentować strój i to przepiękne tutu. Dopiero po chwili usłyszała głos Carly i aż jej się oczy powiększyły, gdy w końcu wypatrzyła ich profesora, który wyglądał, jakby próbował schować się przed zdjęciami. - O ja nie mogę, Carly! To faktycznie on! – „krzyknęła” szeptem, starając się wyglądać jak najbardziej właściwie przed reporterami, nie mogła jednak nie zwrócić uwagi na pana Walsha. – Myślisz, że jest zamaskowanym śpiewakiem?! – aż zasłoniła z przejęcia usta. – Spójrz, nie ma tu nikogo z maską, a w sztuce jest… Musiał jej zapomnieć i się zdradzić! – snuła teorie, idąc z całą obsadą dalej. – Kto by pomyślał, nasz profesor Walsh… Za dnia nauczyciel, wieczorem tenor operowy – pokręciła głową z niedowierzaniem. Wszyscy zaangażowani w tę operę mieli swoje kilka minut na zdjęcia i wywiady, z których oczywiście Gryfonka korzystała z uśmiechem. Kochała tę świadomość, że może, jeżeli włoży w swą sztukę wystarczająco dużo serca, natchnie kolejne osoby by podjąć się tego pięknego fachu, więc po prostu płynęła w pytaniach i sesji, nie mogąc przestać zachwycać się tym, jak cieszyła się z powodu swojego angażu. A na scenie dała temu wszystkiemu absolutny upust, wkładając całe swoje serce w liryczne solo, czując szczęście i wdzięczność, że mogła występować przed tyloma ludźmi na tak ważnym wydarzeniu! Kochała scenę, kochała taniec i nie oszczędzała się w nim, chcąc jak najbardziej w sercach innych rozpalić miłość do sztuki. W dodatku miała wrażenie, że maska w tym wszystkim jej pomagała, czuła, że nie tylko lśniła złotem, ale emanowała charyzmą, że jej uczucia i intencje były dużo bardziej widoczne, można nawet powiedzieć – porywające. Była pewna, że mogła przyciągnąć więcej i więcej spojrzeń swoim jednym, własnym. Więc tańczyła jeszcze mocniej i pewniej, dając całej, swojej własnej pewności siebie świecić równie jasno, co wszystkie stroje.
/zt x2
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Po porażce na warsztatach z zaklinania złota Nicholas próbował nieco ochłonąć przechadzając się po teatrze i starając się docenić kunszt architektonicznych rozwiązań. Wszystkie zdobienia wykonano z taką precyzją, całość tonęła wprost w złocie i magii, od której aż mogło zakręcić się w głowie. Wciąż był bardziej skłonny zachwycać się srebrem, platyną i perłami, jako że należały do bardziej wodnych klimatów, ale złoto na tyle nawiązywało do zachodu Słońca na morzu, że był w stanie je docenić. Niestety po chwili wytchnienia trafił znów na punkt zapalny, a mianowicie na eleganckie sklepiki, w których zainteresowało go kilka rzeczy. Wszystko to jednak było drogie i całkowicie poza jego zasięgiem, a jak sobie pomyślał, że Seaverowie obładowani bogactwami mogliby zapewne wykupić nie tylko wszystkie sklepiki, ale może i cały ten pałac, znów wezbrał z nim gniew. Wypadł z teatru wściekły, gubiąc po drodze maskę, a że niespodziewanie dużo zaczęło się poza teatrem w jego życiu dziać, to wrócił właściwie dopiero na sam spektakl. Spotkanie Harmony, poznanie Anabelle... Cóż. Nicholas nie musiał nawet się nad tym zastanawiać, żeby wiedzieć, że drugie spotkanie sprawiło mu o wiele więcej radości. Na szczęście wychodząc z teatru zgubił swoją maskę, a wracając odsapnął na tyle, by móc zacząć się cieszyć spektaklem, na który się wybierał. I wtedy właśnie drugi raz tego dnia spotkał Anabelle. - Znowu się spotykamy - zagaił do dziewczyny, a patrząc na jej piękny strój, niewątpliwie dodający jej uroku. W ogóle cała Anabelle prezentowała się dużo efektowniej niż w ptaszarni. Oczywiście wtedy też niczego jej nie brakowało, ale teraz? Może to jakiś makijaż czynił cuda, ale Nicholas nie mógł oderwać od niej spojrzenia. - Może chcesz ze mną popłynąć do teatru? Widzę, że wybierasz się na spektakl. Biorę w nim udział i wchodzę razem z innymi aktorami. Jeśli masz ochotę zobaczyć wszystko z pierwszej ręki... Zrobił zapraszający gest sugerujący, że może pójść z nim ujmując go pod ramię. Nieznosił dotyku obcych, drażnił go i sprawiał mu ból, ale Anabelle zdawała się być kimś specjalnym. Nie wyczuwał od niej zagrożenia, nie miała w sobie tej natretnej nachalności, która dotychczas rozdrażniała go ze strony zbyt otwartych jak na jego gust osób.
To chyba ty dziś jesteś gwiazdą tego wybiegu, bo po założeniu maski Twój wygląd zmienia się odrobinę tak, że wydajesz się być atrakcyjniejszy dla innych osób. Może to Twój urok, może to magicbelline, ale tak naprawdę na jakiś czas posiadasz urok wili, tylko w znacznie bardziej uderzający niż posiada nawet zwykły pół-wil.
post: 2
Po dość sporym zwiedzaniu ucieszyła się gdy po jakimś czasie dostrzegła znajomą twarz, w tłumie gdzieś dostrzegła Harmony oraz Anne, lecz było tu na tyle sporo osób, iż ciężko było znaleźć wszystkich, a tłok był całkiem spory zwłaszcza przed przedstawieniem. Uśmiechnęła się gdy usłyszała głos Nicholasa, po krótkiej chwili znalazła go swoim wzrokiem. - Zgadza się, co za miła niespodzianka - odrzekła z uśmiechem na ustach. Miło było spotkać kogoś, z kim uczyła się zaklęć, takie spotkanko zawsze było czymś przyjemnym w oczach Anabell. - Popłynąć do teatru? Z miłą chęcią - odrzekła zachwycona, takich niespodzianek się nie spodziewała, brzmiało jak miła przejażdżka. - Bierzesz w nim udział? Och! W takim razie to jeszcze jeden dodatkowy powód, by go obejrzeć - dodała pospiesznie zaskoczona podana informacją. Nie sądziła, że Nicholas jest aż tak bardzo utalentowany. Być może pytanie powinno brzmieć, ile jeszcze talentów w sobie nosi? Takiej okazji nie mogła przegapić także z uśmiechem podeszła do niego i ujęła go pod ramię oraz pozwoliła mu prowadzić, z pewnością jest bardziej obeznany w tym teatrze niż ona. W trakcie zwiedzania miała wrażenie, iż kilka razy się zgubiła.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Atrakcja: Spektakl Kostka: G - narzucone, aktor, osoba towarzysząca - @"Anabelle Goldbird" Efekt/bonus/przedmiot: Przez następne dwa wątki jesteś rozpoznawany na ulicy przez twoje liczne pojawienie się w tabloidach.
Niemal się do niej uśmiechnął. Niemal, bo tak naprawdę nie był zdolny do tak swobodnego gestu. Ale w jego oczach błysnęło nieco radości, kiedy Anabelle zgodziła się z nim pójść na spektakl. Miał względem niej dość opiekuńcze odczucia, ale jednocześnie naprawdę wydawała mu się uroczą młodą panienką. Poprowadził ją w stronę, o której wcześniej mówiłam, a potem razem weszli do łódki, która miała ich zabrać razem z resztą aktorów na tyły teatru do specjalnego wejścia. - Biorę w tym udział, owszem, ale mam nadzieję, że nie bierzesz mnie przez to za gwiazdę wielkiego formatu. Gram zaszczytną rolę straganiarza numer trzy i będę robił wyłącznie za tło. - powiedział spokojnie, a potem prychnął ciut pogardliwie. - Ale żebyś widziała jak reżyser mnie strofował na przesłuchaniach i próbach do roli. Wtedy odniosłem wrażenie, że gram jednak coś naprawdę ważnego. Kiedy wreszcie dopłynęli na miejsce, zostali poprowadzeni wraz z pozostałymi, by niespodziewanie trafić wprost na specjalny, wewnętrzny balkon i po czerwonym dywanie, w blasku flesz przedostać się niżej, do osób zamierzających oglądać ich wkrótce na scenie. Później Nicholas z żalem musiał rozdzielić się z Anabelle, by ta zajęła miejsce na widowni i by on sam mógł przygotować się do swojej roli, przebrać i wziąć parę glebszych oddechów. Nie denerwował się sztuką, bardziej stresowali go inni aktorzy, którzy przebierając się w popłochu ciągle przepychali się obok niego i ocierali się, wiecznie naruszając jego nietykalność osobistą. Kiedy wreszcie zajął swoje miejsce za zaszczytnym straganem numer trzy, poczuł się nie jak aktor, ale jak widz śledzący wszystkie z pierwszej ręki Było mu tu naprawdę dobrze, a swoją maleńką rólkę odgrywał z pełnym zapałem. Czasem szukał Anabelle na scenie, zaciekawiony i świadom tego, że jako osoba towarzysząca aktorowi musiała dostać jedno z lepszych miejsce. Właśnie dlatego jej szukał głównie w pierwszych rzędach i w lożach. Nie mógł się jednak zbyt mocno rozglądać. Nawet rola straganiarza narzucała tutaj pewne ograniczenia. Kiedy spektakl dobiegł końca , Nicholas wrócił do swojej towarzyszki i zainicjował kolejną rozmowę. - Jak ci się podobało? Bo ja szczerze mówiąc nie odkryłem w sobie szczegolnych pokładów zamiłowania do teatru. Rozmawiali sobie jakiś czas, a potem Seaver zaproponował, że odprowadzi ją do hotelu, skoro oboje tam pomieszkiwali obecnie i jeśli się zgodziła ruszyli w stronę koloseum, ustalając termin następnego spotkania w celach naukowych. ZT
- Wypowiem się w takim razie dopiero po spektaklu i dam znać co o nim sądzę - odrzekła naturalnym tonem głosu. Co prawda była na kilka takich wydarzeniach w swoim życiu, a mimo to czuła lekkie poddenerwowanie, chociaż ona nawet tam nie występowała! Cóż za abstrakcja, a mimo to z miłą chęcią zamierzała uczestniczyć w przedstawieniu, gdy tylko przekroczyła próg czuła, iż wybierze sobie dogodną miejscówkę gdzieś z tyłu sali, a teraz jednak trochę zmieniła zdanie, co raczej ktoś obcy miał już dla niej przygotowane miejsce, co już to samo w sobie było dla niej zaskoczeniem. Poszła na swe miejsce na widowni, w jednych z pierwszych rzędach, co było dla niej jakimś nowym przeżyciem, które nie miała do tej pory. Pierwsze miejsca zawsze były najdroższe, a na te nie było ją stać, dlatego też chłonęła ten występ, całą sobą, zauroczona wszystkimi aktorami na scenie. Zaś gdy wszystko się zakończyło, zaczęły się oklaski i do których Anabell ochoczo dołączyła, czuła jak jej policzki zarumieniły się od nadmiaru emocji, które chłonęła wraz z dalszą częścią występu. - Oh, było cudownie! Zwłaszcza oglądanie aktorów z bliska było fascynujące - rzekła cała rozpromieniona od ciągle buzujących w niej emocji. A po kilku wymienionych zdaniach Ana pozwoliła odprowadzić się do hotelu, z miłą chęcią czując się niczym dama i z palącymi policzkami od rumieńców i zachwytów na scenie. Chciałaby kiedyś powtórzyć takie spotkanie!
z/t
Anna Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 156
C. szczególne : Odznaka prefekta naczelnego na piersi i bransoleta Urqharta na ręce
Atrakcja: Wino i zaklinanie złota Kostka:H, F, 6,3,3,1,3,5 Efekt/bonus/przedmiot: efekt wina Canto della sirena +1 transmutacja
- Och Lottie, prawdziwie godne damy! - podchwyciła Aneczka, ale szybko zastanowiła się nad tym pomysłem. - Ale moje tonięcie w świetle księżyca również byłoby elegancką śmiercią, nieprawdaż? Choć kiedy teraz o tym myślę, po tysiąckroć bardziej wolę być żywą niż umarłą, mimo iż śmierć w tak młodym wieku bywa iście romantyczna! Ale sza, i tak już zbyt wiele powiedziałam o sprawach przykrych! Wzięła kieliszek sprezentowany przez Charlotte i skrupulatnie naśladując wszystkie drobne gesty siostry zabrała się za skosztowanie szlachetnego trunku. Było wprost doskonałe! Tymczasem zaś padła propozycja udania się na warsztaty, na co Aneczka zareagowała z pogodnym entuzjazmem, choć jej odpowiedź nieco rozminęła się z tym, co mówić zamierzała. - Chetnie pójdę tam gdzie wskarzesz i dołożę też staranie, bym nabrała wnet ochotę, by zaklinać skarby złote! - zanuciła czystym, melodyjnym głosem, sama równie zaskoczona, co zachwycona. - Ach, melodia mnie rozpiera oraz chcę bez przerwy śpiewać! Chyba to jest wina sprawa, że wciąż mówię rozśpiewana! Wesoło, nie rozstając się z kieliszkiem ruszyła za Charlotte i zajęła stanowisko obok niej. Wsłuchana w wykład Franceski Gioreatoro nie miała okazji by znów pośpiewać, a ponieważ była sumienną Puchonkę, zdecydowała się wynieść z warsztatów jak najwięcej. Kto wie? Może zaklinanie przyda się w czasie szykowania się do ślubu z Atlasem? Musiała być przecież gotowa na każdą ewentualność! Niestety przygotowania, które szły pełną parą, bardzo zakłócały przebieg prelekcji. Chaos naokoło dawał się mocno we znaki, więc zrozumienie prezentowanego materiału przysparzało Aneczce sporo kłopotów. Kiedy wykład dobiegł końca, panienka Brandon odetchnęła z ulgą i zwróciła się cichą piosenką do siostry. - Ten harmider to udręka! Wreszcie się skończyła męka! Ale dużo dosłyszałam, jestem więc przygotowana. Uśmiechnęła się pogodnie i zaczęła pracę. Na nieszczęście dla jej pracy Aneczka rozejrzała się w pewnym momencie i dostrzegła, że zwykli turyści mogli wziąć udział w przesłuchaniu do spektaklu! Prawdziwy spektakl, nie jakieś szkolne przedstawienie! Dzieeczyna ledwo mogła usiedzieć z całej tej ekscytacji. - Czy ty widzisz to, Charlotto?! Mniej istotne jest to złoto, kiedy z nim do walki stanie to prawdziwe przesłuchanie! Pójdźmy proszę tam na scenę! Ach, dam dzisiaj wszystko z siebie! Jeśli się choć trochę znają, z pewnością będę wybraną! Jesli nie, to straty nie ma, ale dać im szansę trzeba! Ja nie proszę, ja cię błagam! No i nie chcę tam iść sama... Zachwycała się perspektywą zostania gwiazdą, a tymczasem doznawała porażki na planie zaklinania. No cóż. Z transmutacji zdecydowanie orłem nie była. Zgodnie z ocenami na płaszczyźnie działalności artystycznej też mocno kulała, ale bez przesady. Tam się po prostu towarzystwo mocno nie poznało na tym, czym jest prawdziwa sztuka. A tutaj! Ach, tutaj mogła się wykazać przed najprawdziwszym reżyserem, a nie jakimś belfrem w za dużych okularach , kompletnie pozbawionym gustu. Zdecydowanie musiała się za to zabrać. Zobaczyła ile pracy zostało jeszcze przed Charlottą i przyjrzała się swoim dziełom. No, za piękne to to nie było. Ale na wszystkich bogów, przecież w jej życiu miało być miejsce wyłącznie na bycie obsypywaną biżuterią! Nie na robienie jej sobie samej! To przecież logiczne u osoby na jej pozycji, prawda? Oczywiście, to mogło wspomóc rodzinny biznes i tak dalej, ale... No nie, jak będzie myślała w takiej chwili o rodzinnym biznesie, to nie skupi się dostatecznie mocno na przesłuchaniu, które było przecież tak ważne! Westchnęła z tęsknotą i spojrzała na Charlotte wielkimi proszącymi oczami, takimi jak to tylko młodsza siostra może zrobić do kochającej starszej siostry.
Xanthea Grey
Wiek : 36
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170cm
C. szczególne : wygląda zdecydowanie młodziej niż pokazuje metryka, ma wyraziste oczy, ufarbowane na szaro włosy do linii bioder i bardzo jasną karnację
Xanthea wybierała się właśnie w stronę sklepików. Zamierzała dokladnie przejrzeć lokalny asortyment i rozważyć zakup czegoś, co urozmaiciłoby jej przestrzeń życiową. Tak się jednak składało, że w teatrze nie było dosłownie niczego, co mogłoby ją zainteresować, jako że wszystko topiło się w złocie, zamiast w ziemi i roślinności. Całość po prostu nie przedstawiała dla Xanthei wiekszej wartości, dlatego zdegustowana kobieta zaczęła szukać czegoś ciekawszego. Kkedy tak się przechadzała po teatrze, jej oczom ukazał się całkiem pokaźny ogonek osob zainteresowanych wzięciem udziału w sztuce. No cóż. Musiała przyznać, że delikatne parcie na szkło rzeczywiście miała i takie podreperowanie ego przed wejsciem w świat szkolny było opcją calkiem interesującą. Stanęła więc w ogonku i zaczekała na swoją kolej, zupełnie bez zniecierpliwienia, bo i nigdzie jej się nie spieszyło. Kiedy weszła na scenę, zaśpiewała tak ładnie, że aż sama była zaskoczona. Greyówny jak to kobiety, były rozśpiewane, ale nie sądziła, że po tylu latach wciąż jej to pozostało. Zrobiło się jej miło, nawet dostała swoje kawałki zwrotek do odśpiewania aż w dwóch scenach! To naprawdę sprawiło jej ogrom przyjemności. No bo co, miło zostać tak docenioną, prawda? Uśmiechnęła się serdecznie do rezysera i obiecała solennie pilne ćwiczenia, póki nie będzie wystarczająco dobrze przygotowana do spektaklu. Przygotowania, ktore nastąpiły po przesłuchaniu, sprawiły jej o wiele mniej przyjemności niż cała reszta. W ogóle było to bardzo niesympatyczne doświadczenie, a reżyser że słodkiego aniołka zmienił się w tyrana i diabła wcielonego. Ciagle miał jakieś uwagi, ciągle był niezadowolony, ciągle kazał coś zmieniać i poprawiać. Już nie rozpływał się tak nad jej techniką, Xanthea wręcz odniosła wrażenie, że według czarodzieja jednak wcale nie potrafi śpiewać. Tak jak na przesłuchaniu podkreślona i doceniona została jej kontrola nad głosem, tak teraz zarzucano jej kompletny brak kontroli. Mało tego! Reżyser nakręcał się strasznie, każąc Xanthei lepiej wejrzeć w postać, bardziej się skupić na scenie! A ona przecież miała wyśpiewać tylko parę kwestii, nic wielkiego. Kiedy się zadumała nad tym, nad czym właściwie ma popracować, naskoczono na nią, że przecież za dużo myśli, że powinna działać, śpiewać! Tak to niestety było z tymi spektaklami. Czarownicy kompletnie się odechciało tego wszystkiego, ale cóż. Już się zobowiązała, już ją przyjęto. Szkoda byłoby to zmarnować, no i nie taki przykład chciała dawać Xion i pozostałym uczniom Hogwartu. W końcu ciężko westchnęła i spojrzała sceptycznie na reżysera, kiedy kazał jej powtórzyć wszystko jeszcze raz od początku. Tego naprawdę było już za wiele. Xanthea zrobiła to, czego od niej oczekiwano, a potem zmeczona i wyczerpana psychicznie zeszła wreszcie ze sceny i udała się w stronę sklepików. Może jednak przydałoby się jej to specjalne wino, po którym się śpiewało? Widziała dzisiaj parę takich osób, które niespodziewanie odkryły w sobie talenty śpiewackie. Ale nie. Jej śpiew był prawdziwy, nie zamierzała poprawiać go żadnym winem.
Ostatnio zmieniony przez Xanthea Grey dnia Sro Sie 30 2023, 16:35, w całości zmieniany 1 raz