W jednej z venetiańskich willi, jeśli wiesz, gdzie zajrzeć (albo masz tupet i zajrzysz przypadkiem) znajduje się bardzo przyjemny basen, w którym można popływać i odpocząć na poduchach ułożonych w zakamarku. Funkcjonuje tu niewielka magiczna kawiarenka, która gościom serwuje schłodzone wino, także bezalkoholowe dla nieletnich gości.
Autor
Wiadomość
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas zdecydowanie przyciągał spojrzenia. Dlaczego? Pięknych i młodych było tutaj na pęczki. Ale nikt poza czarnowłosym Seaverem nie pojawił się na basenie w koszuli zapiętej pod szyję, w długim rękawie i długich spodniach. Chłopak był dosłownie zabunkrowany w swoich czarnych ubraniach, bo miał swoje powody i najwyraźniej upał nie doskwierał mu dostatecznie mocno. Zamawiał właśnie cydr i rozglądał się w miarę spokojnie, kiedy jego spojrzenie przykuł facet, który bezczelnie i bez żadnego skrępowania się na niego gapił. Nicholas cały zesztywniał. Czyżby kolejna "znajoma" twarz, która zaraz podejdzie i zacznie go wypytywać jak to się stało, że żyje? Nie. Seaver nie miał na to siły. A skoro problem się pojawił, chciał go rozwiązać możliwie szybko. Odebrał swoje zamówienie i podszedł do Antonio, bez pytania się dosiadając. Nie patrzył przychylnie, a wręcz z ewidentną rezerwową, bardzo nietypową u kogoś, kto dosiadał się do obcego typa. - Zgaduję, że się znamy. - przeszedł od razu do konkretów. I nawet nie przypuszczał jak bardzo dwuznacznie może wyglądać jego zachowanie.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Raczył się powolutku swoim cudownie chłodnym winem, zastanawiając się, jakim tekstem go uraczy. Gdy nagle, ku jego zdumieniu, ów problem rozwiązał się sam. Przystojny ciemnowłosy ubrany niemalże jak ksiądz bez koloratki podszedł do niego sam. Nie żeby był jakoś przesadnie religijny, Díaz wierzył magię a nie bogów. Ale do księży, jak na złość, czuł przemożne przyciąganie. W każdym razie. Ten piękny pan się do niego dosiadł. Nie wyglądał tak młodo jak Dear, mógł mieć może trochę więcej niż dwadzieścia lat. Przeszedł od razu do konkretów, wyglądał przy tym tak stanowczo. Tony’emu się to podobało. Czasem lubił być na wozie, czasem pod wozem jeśli chodzi o dominację w relacjach. No dobra, skłamałby twierdząc, że nie czuje potrzeby sprawowania władzy absolutnej. Ale podroczyć się można przecież zawsze? Uniósł brwi, ukazując autentyczne zdziwienie. Bo owszem, przyglądał mu się ale z drugiej strony jego twarz nie wyglądała znajomo. - Tak, wolne. Proszę bardzo - zaczął od żartu, bo widział wielce bojowe nastawienie quasi-księdza. Choć wciąż palił papierosa, robił to już niemalże machinalnie bo i przyglądał mu się z coraz większą ciekawością. W końcu postanowił się odezwać. - Nie znamy się, przynajmniej z tego co mi wiadomo. Ale zawsze to się może zmienić - uśmiechnął się do niego promiennie, niewinnie i jakże uroczo. - Mam na imię Antonio - dorzucił jeszcze, gasząc peta i podał mu rękę.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas, któremu przez głowę nie przeszedł nawet cień myśli, że mógł facetowi po prostu wpaść w oko, przyjrzał mu się lekko zdezorientowany. Nie znali się? To na cholerę się na niego gapił? Seaver ukrył konsternację popijając cydr, nie spuszczając z oczu nieznajomego. No ale ten uśmiech... Chyba był szczery, nie? Nicholas miał problem z ocenianiem takich rzeczy. Widział już cały przekrój uśmiechów, od tego złowieszczego u wiedźmy z wyspy, do tego promiennego, psidwakowego uśmiechu młodszej kuzynki. Uścisnął podaną mu dłoń. Jeśli Antonio spojrzał na rękę chłopaka, mógł spokojnie dostrzec blizny, które na wierzchu dłoni nie mogły być już okryte rękawem koszuli. Z bliska było też widać blizny na szyi, które ukryć mógłby tylko golf. - Nicholas. - powiedział ostrożnie, darując sobie nazwisko, skoro rozmówca też z nim nie wyskakiwał. Chłopak się speszył. Wyglądało na to, że był gotów naskoczyć na typa zupełnie bez racjonalnej przyczyny. - Wybacz. Myślałem, że jesteś... kimś innym. Lepiej nie tłumaczyć więcej. Własciwie to Nicholas w tym momencie zupełnie nie wiedział, co mówić dalej. Niby to on się przysiadł, ale teraz... Ech. Sam się prosił o kłopoty.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Z wielką przyjemnością spostrzegł, że nieznajomy pomimo początkowej awersji podał mu rękę na człowiek człowiekowi. Nie przyglądał się jej szczególnie, większą uwagę zwróciły jego oczy. Były czarne jak bezgwiezdne niebo i nieprzeniknione niczym burzowe chmury. Tony dostrzegł, że ten obserwuje go bacznie. Wcale się nie speszył, wręcz przeciwnie. W blasku spojrzeń czuł się jak ryba w wodzie. - Miło mi cię poznać - powiedział swobodnie i szczerze. Widział, że pomimo przebicia pierwszej bariery, Nicholas nie opuszczał gardy. - Nie ma za co przepraszać. Mylić się jest rzeczą ludzką - Tony mrugnął do niego porozumiewawczo, wyjmując papierosa. Poczęstował i jego, jeśli chciał i odpalił kolejnego Hogsa. Ostatnio palił jak smok, ale no cóż. Klarowało to jego myślenie. - A więc Nicholasie, co sądzisz o Venetii? Jak się domyślam, nie jesteś stąd - skwitował krótko Antonio, bo choć znał wielu Włochów ubierających się na czarno, nikt z nich nie nosił koszuli zapiętej pod szyję w trzydziestostopniowy upał. - Moim zdaniem trochę mało plaż. I dróg. Wszędzie tylko te cholerne kanały - mruczał Díaz, trudno stwierdzić czy bardziej do niego czy do siebie, strzepując dym z papierosa. Zaczerpnął łyku delikatnego, musującego białego wina i uśmiechnął się lubieżnie. - Chociaż nie powiem, widoki są niezłe - dodał po chwili, nie spuszczając spojrzenia z Nico.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas nie odwzajemnił uprzejmości, wciąż przyglądając mu się czujnie. Upił znów swój cydr i minimalnie odprężył się, kiedy Tonio podsunął mu temat, na który mógł się swobodnie wypowiadać. Nie miał bladego pojęcia, że Díaz z nim na swój sposób flirtuje. Seaver mimo całych swych przejść miał dość niewinną naturę, a zainteresowania tego rodzaju ze strony mężczyzny zupełnie się nie spodziewał. - Wenecja jest niezwykła. Sądzę, że to doskonałe miejsce do tworzenia wspomnień. Tyle wydarzeń, tyle ludzi... Można zawrzeć znajomości, o których by się nawet nie pomyślało i odwiedzić miejsca, których istnienia nie można było podejrzewać. Można tu odkryć swoją pasję, odnaleźć siebie... Tym jest dla mnie Venetia. Trochę się rozgadał, ale Díaz naprawdę utrafił z tematem. Za to następna kwestia nieco go zaskoczyła. Zaryzykował nieco, widząc latynoskie wtręty w urodzie rozmówcy i przeszedł płynnie na język włoski, którym w ostatnim roku posługiwał się o wiele częściej niż rodowitym angielskim. - A skąd pomysł, że nie jestem stąd?
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
- Nie tylko Wenecja zdaje mi się być niezwykła - mruknął Díaz i pozwolił sobie na śmiały gest, na puszczenie do niego oka. Słuchał go jednak dalej, już siedząc grzecznie, cicho i nie przerywając. Nie wiedział na ile prawdziwe było stwierdzenie, że można było odnaleźć siebie, ale z pewnością można tu było zawrzeć ciekawe znajomości. Ba, sam jedną odświeżył i czy tego chciał czy nie, podskórnie raz na jakiś czas o niej myślał. Ale teraz głowę miał zaprzątaną czymś innym. - To prawda. Jest tu tak… urokliwie, nie sądzisz? - mruknął, po czym podjął temat tak dobrze sobie znany. - Ale to nic w porównaniu do Barcelony. Jeśli nie miałeś przyjemności, musisz koniecznie ją zobaczyć, mówię ci. Cudowne miejsce. Architektura, ludzie, jedzenie, muzyka. Śpiew, taniec i wino. - Díaz zerknął na kieliszek, który dzierżył w rękach. W sumie cydr wyglądał mu prawie jak wino. Uniósł swój napoczęty trunek i wzniósł toast. Na początku znajomości dobrze było wypić za dobre czasy, które jeszcze nie nadeszły. - Za przyszłe podróże, małe i duże. Gdy upił łyk, mając nadzieję, że ten podłapie sugestię nagle usłyszał język włoski. Uniósł brwi, odłożył opróżniony kieliszek na stół i palcami zaczął smyrać jego stópkę. Uśmiechnął się, wręcz powstrzymując śmiech. Odpowiedział również po włosku. - Wiele widziałem, licznych poznałem. Ale jeszcze nie spotkałem się z Włochem, który wybrałby takie ubranie w taki cholerny upał. Rozepnij koszulę, podwiń rękawy, amico. Odetchnij pełną piersią. Życie bywa czasami takie piękne - Tony zaciągnął się papieroskiem, uśmiechnął się ślicznie i wypuścił dym z płuc. Spojrzał na blizny na jego szyi, zastanawiając się po raz pierwszy nad jego nietypowym zachowaniem. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale słowo się już rzekło. Domówił kolejną lampkę winą i czekał na odpowiedź, popalając Hogsa.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nie tylko Wenecja? Nicholas nie zrozumiał. Dopiero później podciągnął to pod Barcelonę, ale póki co nie skomentował, nie chcąc wyjść na nieogarniętego idiotę. Antonio wydawał mu się niepokojąco wręcz bystry, a to miało prawo wzbudzać poczucie zagrożenia. Seaver postanowił jednak nie dać się porwać paranoi. - Urokliwie... Zdecydowanie tak. - potwierdził Nicholas, rozglądając się po miejscu, w którym przebywali. Oczy chłopaka trochę złagodniały, kiedy oglądały ma murach migoczącą poświatę promieni słonecznych odbijających się od falującej w basenie wody. - Tak pięknie, że można stracić głowę. Rozmarzył się, wpatrując się w basen. Miał ochotę zanurzyć się w wodzie, dać się porwać tej nieważkości i pozwolić się odciąć od wszelkich bodźców z powierzchni. Ale nie mógł. Nie kiedy było tu tylu ludzi. - Nie przypominam sobie Barcelony. - powiedział neutralnie. Nie mógł powiedzieć, że nigdy tam nie był, bo tego tak naprawdę nie wiedział. Wzniósł jednak cydr i wypił razem z Tonio. - Za podróże. A jeśli chodzi o plaże... Może to nie to samo, ale odkryłem tu naprawdę piękną zatokę. Doskonałe miejsce, gdy chce się pobyć samemu. Pod warunkiem, że nie traktuje się delfinów jak niechcianą widownię. Na wspomnienie o ubraniach nieco zesztywniał. Odłożył pustą szklankę i odruchowo poprawił mankiety tak, by zasłaniały chociaż pół centymetra więcej. - Nie trzeba. Tak jest dobrze. - powiedział Nicholas, a od jego słów bił taki chłód, że długi rękaw nagle wydał się wyjątkowo adekwatnym strojem. Jeszcze nikt nie zwrócił uwagi na to, jak się ubierał. W każdym razie nigdy wprost.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Tony widział, że inteligencja emocjonalna nie była, jakby to ładnie powiedzieć, mocną stroną Nicholasa. W sumie to zaczął się też zastanawiać nad tym, czy w ogóle byłby nim zainteresowany w taki sposób. Głęboko westchnął, ale uśmiech nie schodził z jego twarzy. No cóż, będzie próbował. Kropla drąży skałę, czyż nie? Gdy nieznajomy rozejrzał się wokoło, jego oczy tak ładnie złagodniały, a spięte mięśnie trochę zelżały. A potem powiedział coś, co z jednej strony ładnie podbudowała ego Diaza, zaś z drugiej uderzyło w wielce melancholijny ton. Wszystko w tym miejscu przypominało mu o jego młodości, wszak Venetii wcale nie było tak daleko i kulturowo do Calpiatto. I zdawało mu się, że stracił głowę i w jednym i drugim miejscu, dla dwóch różnych osób. Nicholas nie był żadną z nich, mógł zostać co najwyżej przygodą na jedną noc albo - patrząc bardziej realnie - miłym towarzyszem rozmowy. - Oj, żebyś wiedział - odrzekł Tony, również wpatrując się w nie tak dawno wzburzoną przez niego wodę. Z zamyślenia wyrwała go dopiero kelnerka, która przyniosła kolejną porcję alkoholu. Na Merlina, wreszcie! Antonio sięgnął po kieliszek i wziął dwa spore, niekurtuazyjne łyki. Widać, było przez chwilę, że tego potrzebuje. Umiał bawić się bez używek, ale smutna prawda była taka, że trudno mu było bez nich funkcjonować na co dzień. Uniósł ponownie brwi na dźwięk słów, które zarejestrował. To było niezwykle dziwne, niecodzienne, niespotykane wręcz stwierdzenie. Nie przypominam sobie. Co on miał, demencję? - Jeśli tam byłeś, nie zapomniałbyś tego. Uwierz mi, to się pamięta przez całe życie - odrzekł równie neutralnie Tony, ale jakby dziwnie na niego patrząc. - Doceniam twoje starania, ale to nie to samo. Nic nie pobije smaku pysznej, chłodnej sangrii w doborowym towarzystwie na piaszczystej plaży przy zachodzie słońca - mruknął filuternie Tony, jakby odzyskując dobry humor. A potem przez chwilę mielił w głowie to, co tak właściwie usłyszał. Zastanawiał się, w jaki ton powinien uderzyć. - Rozumiem, że ty jesteś jednym z tych, co wolą być sami? La solitudine, słodko-gorzka kochanka. Wielka szkoda - skwitował Tony, a jego oczy wyrażały mniej więcej tyle, że pasuje. Choć oczywiście, to wszystko to była tylko jedna wielka gra. - Już miałem nadzieję, że mnie tam zabierzesz. Mruknął, a jego oczy na wskroś przewiercały ciemne, nieprzeniknione tęczówki Nicholasa.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholasa zabolały słowa Antonio. Nie zapomniałby? A mógł zapomnieć ukochaną rodzinę? Ojca, matkę? Siostrę, z którą podobno się tak mocno trzymał? Czy mógł zapomnieć Harmony, z którą jak już wiedział, łączyło go niegdyś mnóstwo wspomnień? Takich osób, takich miejsc, takich zdarzeń się nie zapomina... A jednak on zapomniał, co jak wiele innych spraw stanowiło dowód tego, jak mocno okaleczony był nie tylko na ciele. Poruszył się niespokojnie, ale nie odpowiedział, za to kiedy przyszła kelnerka, z roztargnieniem zamówił "to samo". Cokolwiek Tony zamówił, raczej powinno być dobre, a Seaver nie miał głowy do wybierania, na co ma ochotę. - Doborowe towarzystwo to u mnie towar deficytowy. - rzucił dość kwaśno Nicholas, czując, że zniechęca do siebie rozmówcę coraz bardziej. Nie było to jego intencją. Po prostu... On taki był. Nieokrzesany, zagubiony towarzysko, zachowawczy. - Ale zachody słońca... Tak. To jest coś, co sprawia, że świat jest lepszym miejscem. Na plaży... również. Ale najlepiej wśród rozkołysanych fal na pełnym morzu. I wtedy Díaz powiedział coś, co sprawiło, że oczy Nicholasa otworzyły się szerzej, jakby w niemym szoku. Wbił spojrzenie w oczy Tonio i szukał w nich jakiś oznak, że to żart i że czarodziej wcale nie miał na myśli tego, co powiedział. To było jak oberwanie obuchem przez łeb. Wolał być sam? Nie. Nie, on wcale nie wolał być sam. Ale jak zatem było? Czy nie izolował się sam? Dopuszczał do siebie ledwie kilka osób. Harmony, Anabell. Yuri. Trzy osoby. A inni? Nie potrafił być obecny w tłumie. Potrafił w nim być, przychodził przecież na obchody karnawału, ale nigdy w tym tłumie nie zaistniał. Nawet na spektaklu, gdy usiłował być częścią grupy, nie potrafił się przełamać by po prostu spędzać z innymi czas. - Nie rozumiesz. Wcale nic nie rozumiesz. - rzucił wyzywająco niczym jakiś dzieciak. Jego oddech przyspieszył. Díaz niczego strasznego nie powiedział, a jednak Nicholas poczuł się zapędzony w kozi róg. - Myślisz, że to mój wybór? Moja decyzja? Nic nie wiesz, Tony. Zaczął się bawić nerwowo mankietem. Odpiąć go? Podwinąć rękawy? A może rozpiąć kołnierzyk? Jeden guzik, to chyba nie zaszkodzi, prawda? Tylko jeden guzik. A jaka by to była ulga! Ale nie. Nie mógł. Nie gdy było tu tyle osób. - Teraz mogę przynajmniej tu być. Nie odstraszam. Przynajmniej nie aż tak. Co najwyżej dziwię ubiorem. Bał się. Tak naprawdę cholernie się bał, że gdy zdejmie tę koszulę, wszyscy będą przed nim uciekać wzrokiem. Że będą szeptać, zerkając na niego, że będą nim albo gardzić, albo się nad nim litować. Spojrzał na Tonio, na to jaki był zrelaksowany i swobodny. Jakże on mu piekielnie zazdrościł. - A jakbym cię zaprosił - zaczął Nicholas, starając się, by jego głowa była dymnie podniesiona, a oczy ciskały wyzywające błyski. - Poszedłbyś? Dałbyś się zabrać?
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Tony ślepy nie był, zauważył poruszenie Nicholasa. Ojej, czyżby powiedział coś nie tak? Może miał w Barcelonie jakąś kochankę i wcale nie chciał wracać do tego tematu i tak naprawdę go okłamał. A może w ogóle ma trudności z nawiązywaniem relacji. Albo… kto wie, co to mogło być Díaz, ale chyba przystojny nieznajomy zasługuje na to, aby pozostawić jego prywatne sprawy samemu sobie. Antonio zgasił gdzieś po drodze papierosa, o którym oczywiście już zapomniał. Słuchał go z uwagą dobierając kolejne słowa. Jako pasjonat piękna bezbłędnie rozpoznał przed sobą piękną duszę, a przynajmniej taka zdawała się na pierwszy rzut oka. W zamyśleniu chłonął słowa z tych cudownych ust, na których w ogóle nie błąkał się uśmiech. To smutne, pomyślał Katalończyk. Ale może coś na to dzisiaj zaradzę. - To się może zmienić w każdej chwili - rzucił Díaz, wcale nie czując się zniechęconym. Co więcej, on lubił skomplikowanych i wymagających ludzi. Lubił też tych, którzy byli nieco bardziej ulegli. W sumie dopóki ktoś konkretnie mu nie podpadł, lubił jednakowo każdą duszyczkę. Ale jeśli ktoś już nadepnął mu na odcisk, w ruch wchodziły i różdżka i pięści. Czasem to drugie nawet bardziej niż to pierwsze. Niemniej, wróćmy do miłej rozmowy i nie zaprzątajmy sobie teraz głowy tą ciemną stroną natury Toniego. - Zachody słońca są piękne. Ale wschody, to dla nich naprawdę żyję. Nie ma lepszego uczucia niż witanie dnia na plaży z butelką winą. Najlepiej z kimś równie zjawiskowym u boku - uśmiechnął się delikatnie do Nicholasa i przechylił nieznacznie głowę. Patrzył na niego jak na apetyczne ciasteczko. Czy naprawdę miał być jeszcze bardziej bezpośredni? A potem stało się coś, czego się nie spodziewał. Co ja takiego, kurna, powiedziałem? Czyżby samotność nie była wcale jego wyborem? Oh-oh. Szybko to odkręć Díaz, zanim rybka zerwie się z haczyka. - Wiem, że nic nie wiem - zaczął głupio, filozoficznie, próbując obrócić cały patos tej sytuacji w żart. - Dispiacere, nie powinienem był dochodzić do takich pochopnych wniosków. Ale jeśli faktycznie to nie ty wybrałeś samotność, a ona ciebie, to witaj w klubie - uśmiechnął się smutno, jeszcze raz unosząc kieliszek. Bo i w międzyczasie doniesiono Nicholasowi jego zimne, cudownie orzeźwiające wino. Katalończyk obserwował, jak ten majstruje przy mankiecie. Wyglądało na to, że ten człowiek był istnym kłębkiem nerwów. Ale przyganiał kocioł garnkowi, czym innym byłby Tony bez swoich hogsów i promili we krwi? Westchnął na tę przedziwną myśl. Zrobiło mu się szkoda jego najnowszej ofiary. Zobaczył jednak, że ten tak jakby trochę się czegoś boi, a na pewno się nad czymś zastanawia. Nie do końca rozumiał, o czym tak właściwie teraz mówi, czemu bowiem miałby kogokolwiek odstraszać, więc wykorzystał ten moment na pierwszy fizyczny kontakt. Powoli, delikatnie, łagodne. Położył swoją dłoń na tej jego wiercącej się i urwiśnie nieposłusznej i nachylił się do przodu. Dzisiaj pachniał nie tylko szlugami, ale i drzewem sandałowym. Nicholas jeśli tylko chciał mógł od niego poczuć nie tylko to, ale i desperację. - Z tobą? Poszedł bym w wiele, wiele miejsc. Zależy, co chciałbyś w nich ze mną robić - uśmiechnął się, ale trochę smutno. Nie czuł od niego zwierzęcego magnetyzmu, jak to było w przypadku Oliviera. To była ostatnia próba. Take me or leave me, bejb.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas nie rozumiał drugiego dna pod całą tą fasadą. Jego umysł był oporny, bronił się, zamykał pod skorupą. Chłopak podświadomie panicznie się bał otworzyć na ten rodzaj doznań, nie bez powodów zresztą, więc instynktownie odfiltrowywał wszystkie sygnały, które wysyłał mu w kółko Díaz. Ale nie ważne jak oporny by nie był, wciąż pozostawał wrażliwy na piękno tego świata, a to, co mówił Tonio, naprawdę do niego trafiało. - Zachód i wschód. W tej kolejności. A między nimi kojący blask gwiazd i płonącego ogniska. - Nicholas przymknął oczy wizualizując sobie to wszystko. Był już tak bliski spokoju i odprężenia, tak bliski uśmiechu, jak się tylko dało i... Podeszła kelnerka, a chłopak ocknął się z marzeń, napinając się niczym spłoszone zwierzę, jak czujna bestia spodziewająca się ataku z każdej strony. Sztywno podziękował za trunek i odruchowo uniósł go razem z Tonio, upijając na cześć samotności, której żaden z nich sobie nie wybrał. Dotyk tak różny od tego początkowego uścisku dłoni na przywitanie sprawił, że coś w Nicholasie drgnęło. Nie wiedział co, nie umiał zinterpretować tego gestu, bo to, co oczywiste, odpychał wciąż konsekwentnie. Czuł jednak, że coś się zmieniło, a zapach drzewa sandałowego wydał mu się dziwnie fascynujący. Sam Nicholas z kolei pachniał morzem w swej najlepszej odsłonie. Świeżą morską bryzą, solą zastygającą na nagrzanej skórze i po prostu słońcem. Wszystko to jednak było na tyle ulotne, że Díaz mógł wyczuć zapach jedynie w chwili, gdy się nachylał ku Nicholasowi. - Przekraczać granice. - powiedział po chwili ciszy. - Sięgać w nieznane i tworzyć wspomnienia, te które pamięta się całe życie. Nie precyzował co ma na myśli. Mógł myśleć cokolwiek, a jego słowa dało się interpretować na wiele sposobów. Nicholas nie był prostą układanką, a choć wiele emocji łatwo było z niego odczytać, teraz zdawał się całkowicie skupiony na własnych, niejasnych wyobrażeniach. - Brakuje mi wspomnień, Tonio. Tych świeżych, barwnych i dobrych. Tych złych mam aż w nadmiarze. Po tych słowach wycofał rękę. Nie dlatego, że chciał przerwać dotyk. Nie o to chodziło. Po prostu potrzebował obu, by przemóc się i zrobić coś tak śmiesznie drobnego, a tak przełomowego w jego przypadku. Rozpiął kołnierzyk i guzik niżej, pozwalając sobie na zaczerpnięcie oddechu pełną piersią. Widoczny skrawek ciała był niewielki i nie rzucał się w oczy, ale wystarczyło spojrzeć, by od razu dostrzec gęsto rozmieszczone blizny po cięciach, po ogniu i czarnomagicznych klątwach. - Miałeś rację. Tak jest o wiele lepiej.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Och, jak pięknie. Jak cudownie, jak lekko, jak poetycko. Díaz przyłapał się na tym, że większą uwagę poświęca nie cudownie pełnym ustom, a słowom, które się z nich wydobywały. Też przymknął oczy, a co, i westchnął. Już zbyt dawno nie obserwował płomieni liżących leniwie drewno. Nie czuł tego ciepła, zapachu dymu zawsze zawiewającego w jego stronę. Bea uwielbiała palić ogniska, lubiła przez nie skakać jak prawdziwa wiedźma, a może i dzikuska. A Antonio uwielbiał ja przytulać, gdy jej włosy pachniały jak palony las. To śmieszne, kochał i wodę i ogień. Kochał błękit jej oczu i czerwień jej temperamentu. Kochał ją, a przynajmniej tak mu się jeszcze zdawało. W przeciwieństwie do Nico, Tony nie ocknął się tak łatwo. Zderzenie z rzeczywistością było trudne i nieprzyjemne. Do tego stopnia, że odruchowo sięgnął po papierosa. Przez chwilę, gdy się tak do niego nachylał zdawało mu się, że poczuł zapach morza i… słońca. Czy to w ogóle możliwe? Było to zdecydowanie przyjemne, o wiele lepsze niż chlor basenu. Uśmiechnął się do tej myśli i rozkoszował się chwilą ciszy współdzieloną z nieznajomym, z którym mógł mieć jednak wiele wspólnego. - Po to żyjemy, amigo. Po wspomnienia. Co innego zostanie nam aż do śmierci? - mruknął Tony, ciumkając papieroska. Obserwował już przy tym uważnie jego reakcję, zupełnie jakby domyślał się, że ten przeżywa teraz coś wewnętrznie bardzo ważnego. Nie znał jego tajemnic, nie mógł się nawet spodziewać, jak tragicznie potoczyła się historia jego życia, ale widział gołym okiem, że ktoś go kiedyś poważnie skrzywdził. Jeśli tylko wykaże odrobinę inicjatywy, jest gotów wycałować wszystkie rany, zarówno te widoczne, jak i ukryte. Jeśli tylko będzie chciał, pójdzie w swoją stronę i być może za rok o nim zapomni. Albo i to, co się teraz dzieje między nimi zapamięta właśnie do końca życia. - Ja też. Ile dałbym, by je zapomnieć… ale wiesz, nawet te złe po coś są. Kształtują nas. Hartują charakter. Uczą na błędach. - Tony mruczał wielce filozoficznym tonem, spuszczając z tego flirciarskiego. Może podświadomie czuł, że nic z tego nie będzie. A może po prostu spodobała mu się ta rozmowa. Rozmowa też jest pewnym rodzajem intymności. Gdy wycofał rękę, Antonio obserwował wielce zaintrygowany. Widział, że ma w tym jakiś cel, nie cofnął się jak spłoszone zwierzę, co prawie weszło w śmiertelną pułapkę. Nieco zadrżał, gdy zobaczył co kryje się pod jego koszulą. Sam miał na plecach wielce magiczną ranę, a na ciele parę cięć i poparzeń - w końcu jego zawód nie należał do tych łatwych. Ale nie tak, dios mio, nie tak intensywnie. Uśmiechnął się lekko, zaciągnął siwym dymem. Trwał tak przez chwilę w ciszy, zastanawiając się nad życiem. Swoim, jego, ich. - Wiesz, jeśli brakuje ci dobrych wspomnień, możemy dzisiaj jakieś stworzyć. Co powiesz na wieczorną przechadzkę? Ja, ty i uliczki Venetii. Wino, zachód i wschód słońca. - Niemalże mruczał, a ów mruk był równie lubieżny co bezczelny - Życie jest takie krótkie, chwytaj chwilę póki trwa.
+
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas skinął głową na zgodę. Tak, zdecydowanie żyło się dla tych chwil, które na zawsze miały się zapisać we wspomnieniach. Upił znów swój napój i słuchał dalej. Z następnymi słowami już nie mógł się zgodzić. - Wspomnienia są zbyt ważne, by je tracić, nawet te złe. Nawet te okrutne. Lepiej być skąpanym w złych wspomnieniach, niż zatracić siebie w pustce, którą po sobie zostawiają. Czerń, niebyt. Całe życie trzeba układać od początku. Zapomnienie o bólu nie jest tego warte. Zwłaszcza gdy ślady po nim wciąż są obecne, a wspomnienia innych są tam, gdzie być powinny. Nigdy nie startuje się z naprawdę czystą kartą. Ależ się rozgadał. Nie planował tego, ale było w Tonio coś, co pozwalało Nicholasowi mówić bez oporów. To znaczy bez większych oporów, bo te drobne miał nieustannie. A potem Díaz złożył mu propozycję, której nie dało się odmówić. Oczy Nicholasa zabłyszczały z emocji. - I gwiazdy. Nie zapominaj o gwiazdach, Tonio. A może i ognisko też się przydarzy? Nicholas dopił swojego drinka i wstał. Nie był szczególnie odporny na alkohol, dlatego te trochę, które wypił, zaczęło wywierać już subtelny wpływ na jego zachowanie. - Carpe Diem, Tonio! A ten jest zbyt piękny, by tu dłużej siedzieć.
ZT x 2
+
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Nie spodziewała się, że wyjazd do Venetii aż tak wszystko zmieni, jak mogłaby się tego spodziewać? Skąd mogła wiedzieć, że wszystkie jej uczucia ulegną takiej przemianie i… Chociaż, jakby miała powiedzieć całkowicie i absolutnie szczerze, co było w tym wszystkim najbardziej nietypowe, gubiące to właśnie to, że na dobrą sprawę jej uczucia pozostawały takie same. Tak samo silne. Tak samo brzmiące. Tak samo całkowicie przywiązane do niego myślami, wspomnieniami i nawet biciem serca. Nic się nie zmieniło, jednocześnie wywracając wszystko do góry nogami, bo wreszcie nazwała to, co kierowała do Artiego. I już sama nie miała pojęcia czy bardziej była zachwycona, onieśmielona czy przestraszona tym, jak to jedno słowo, te kilka liter, które cały czas były w pełni jego, a o których ona po prostu nie miała pojęcia w codziennych zachwytach, mogą skomplikować sprawy. Potrzebowała pomocy, podpowiedzi, po prostu dobrej rady. Rozmowa z Val już wiele jej rozjaśniła, tylko utwierdzając ją w przekonaniu, że cała ta miłość nie była tylko przyjacielska. Wciąż jednak miała wrażenie, jakby błądziła po omacku i potrzebowała kogoś dorosłego, doświadczonego już życiowo. Z Benem z początku umówiła się w ptaszarni, jednak z powodu jakiegoś pokazu na ostatnią chwilę musieli zmieniać miejsce. No i stanęło na kawiarence przy basenie jednej willi. Chciała tam dojechać na butach do jazdy figurowej, na których to przemierzała całą Venetię od początku, ale gdy tylko stanęła na powierzchni wody… Zapadła się po nią. Chwyciła różdżkę, żeby sprawdzić ich stan tak, jak Victoria ją uczyła, ale i zaklęcie się z niej nie wydobyło. Maska… Pozostawało dopłynięcie tam gondolą, dobrze, że miała wystarczająco czasu w zapasie. I to tyle, że na miejscu zdążyła im nawet zająć stolik i zamówić lemoniadę z kostkami lodu.
Benjamin westchnął, spoglądając na piersiówkę leżącą na stole. Był jeszcze w pokoju, chociaż umówione spotkanie było już przecież tuż-tuż. Zastanawiał się czy ją brać czy nie, od rana była jeszcze pełna. Ba, była pełna i nieruszana już kilku dobrych dni. Co prawda pozwalał sobie na jednego drinka tu czy tam, kieliszek prosseco do śniadania i podobne ekscesy, ale jak na siebie pił naprawdę mało. Trwało to mniej więcej od momentu, w którym przypadkowo wpadł na Laenę. Potem poszedł na terapię i choć nie było mu łatwo, trwał w swoich postanowieniach. Przynajmniej na tyle, na ile mógł. Ale trzeba przyznać, że nieco zestresował się dzisiejszą rozmową z Remy. Po pierwsze dawno jej nie widział, po drugie zupełnie zapomniał o jej urodzinach. A po trzecie naprawdę nie uważał siebie za odpowiednią osobę do udzielania rad. Jego życiowe doświadczenia podpowiadały mu, że był zwyczajnym debilem. I choć na co dzień nie dopuszczał do siebie podobnych myśli, przy młodej Seaverównie tracił głowę. Starał się być dla niej jak starszy brat, ale w gruncie rzeczy nie wiedział jak to jest. Jak ma jej w czymkolwiek doradzić skoro jego własne życie to istna porażka? Płynął gondolą i palił papieroska z niemym krzykiem na usta, bijąc się z podobnymi myślami. W końcu dotarł na miejsce umówionego spotkania i pomachał, gdy tylko ją zobaczył. Siedziała przy stoliku, piła lemoniadę. Wyglądała na zamyśloną, a może i zmartwioną? No nie, to na pewno nie, Harmony Seaver nigdy się niczym nie martwi. W rękach trzymał taką małą niespodziankę, którą udało mu się załatwić po drodze tutaj. Wielki bukiet białych róż z karteczką, na której napisano drobnym maczkiem specjalną wiadomość tylko do oczu adresatki. Oczywiście kwiaty wystawały zza jego pleców, pomimo najszczerszych chęci. Ben nie wiedział do końca, jaki bukiet chciałaby dostać Harmony… może nie znał jej jednak tak dobrze? W każdym razie liczą się dobre chęci, czyż nie? - Harmony Seaver. Przepraszam, że jestem takim pajacem. Wszystkiego najlepszego - na szczęście ugryzł się w język i nie zwrócił się do niej per słońce, chociaż tym dla niego była. Promyczkiem nadziei i światła w tym smutnym jak pizda życiu.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Harmony Seaver nigdy niczym się nie martwiła. Było to stwierdzenie, na które pewnie znaczna większość jej znajomych mogła z absolutną pewnością pokiwać głową. Dziewczyna zawsze była roześmiana, wesoła, pełna energii, z tymi niepodburzonymi niczym marzeniami i pasją mówiąca o łyżwiarstwie i podróżowaniu, jakby nigdy, przenigdy nie wątpiła w to, że będzie reprezentować kraj w Grand Prix i że stanie się najsławniejszą magiarcheolożką swoich czasów! Niektórzy mogliby nawet rzec, że już miała całe swoje życie ustawione i już tylko tanecznie kroczyła jasną, pewną drogą, bawiąc się codziennością, jakby ta przygrywała jej w przyjaznym akompaniamencie. I faktycznie tak się zachowywała, ani na chwilę nie pozwalając sobie zwolnić, jakby od łapania każdej chwili zależało jej życie. Jakby ta jedna szansa, jedna przygoda, jedna sekunda zwątpienia mogły ją kosztować wszystko. Nie oglądała się za siebie, pędziła w życiu łapiąc je garściami i na zapas, nie poprzestając, nie potrzebując odpoczynku. Było też nieliczne grono, które znało ją dużo bliżej i które, choć pewnie nie zaprzeczyłyby energii i determinacji tej małej, słonecznej kuleczce, widzieli też ostrzejsze krawędzie. Widzieli wzloty i upadki, cieszenie się życiem i walkę, by za wszelką cenę utrzymać się na szczycie, a naprawdę niewielu z niewielu – zwątpienie. Taka osobą był Artie Gadd. Chłopak, którego poznała już pierwszego dnia w Hogwarcie i którego od tego czasu nie opuściła na krok. Przyjaciel, który widział wszystkie jej łzy. Powiernik, który, by ją uspokoić, przychodził do niej z książką, gdy inni załamywali ręce, nie wiedząc, co mogło wywołać u niej płacz i jak teraz to zastopować. Moony, chcesz posłuchać historii?, było wtedy wszystkim, czego potrzebowała. Spokojnego ramienia, a którym mogła się wypłakać tak długo, jak potrzebowała i bliskiego sobie głosu, który przeprowadzał ją przez trudny czas. Punktu zaczepienia, komfortu łączącego ją z ziemią, można powiedzieć, że bratniej duszy. Gdzie było jedno, tam było drugie, z niekończącą się cierpliwością, zrozumieniem i ciepłem. Te wszystkie emocje powoli układały się w całość, w prawdę, której przez lata nie zauważała, a która była na wyciągnięcie ręki cały ten czas. I która mogła wszystko zmienić. Jak poradzić sobie z miłością, gdy ta mogła zniszczyć całe lata przyjaźni? Nigdy nie była w takiej sytuacji, nie musiała tego wiedzieć. Nie potrzebowała tego rozumieć aż do teraz, gdy było o długo za późno na jej interpretację. - Ben! – zawołała, wyrwana nagle z myśli, a jej zamyśloną buźkę od razu ozdobił ten firmowy, promienny uśmiech. Nie czekała ani chwili, by rzucić mu się na szyję. – Tak się za tobą stęskniłam! Tak bardzo dziękuję, że przyszedłeś i…! Ojej, to dla mnie? – zapytała jeszcze radośniej, gdy przez ramię zobaczyła róże. – Ben, ojejku, przecież mówiłam, że nie musisz! Dziękuję! Są przepiękne! – patrzyła z zachwytem to na kwiaty, to na niego i znów go przytuliła, jeszcze mocniej. Tak bardzo potrzebowała tego komfortu, kontaktu od dorosłego, na którym zawsze mogła polegać i który był dla niej jak starszy brat. Od kiedy zabrał ją na lodowisko i wywalczył jej sukienkę, nigdy nie zdjęła z niego pełnego podziwu i uwielbienia wzroku. Widziała go tylko w jasnych barwach. – Usiądziemy? – zaproponowała, kiwając głową na krzesła i dopiero teraz trochę przygasła, zagubiona we własnych myślach zanim w ogóle zdążyła jeszcze zadać pytanie. – Mam… Bardzo ważną kwestię i potrzebuję twojej rady – spojrzała na niego z prośbą w tych swoich wielkich, szczenięcych, zielonych oczach. Mogła o tym porozmawiać z profesorami, ale żaden nie był jej aż tak bliski, jak jej rodzina z wyboru, Ben.
Wiara to taka śmieszna sprawa. Ben starał się wierzyć, że jego życie ma jakiś sens. Non stop się potykał, kogoś zawodził, ranił i sprawiał ból. Pats, Frederick, Laena… był tchórzem, zdrajcą, kłamcą i oszustem. Nie widział dla siebie nadziei, przynajmniej nie widział jej kiedy był sam. Ale kiedy spędzał czas z takimi jak Carly (która chyba rzeczywiście była nimfą albo przynajmniej psotną wróżką) czy właśnie Harmony jego smutne spojrzenie na świat zasłaniały różowe okulary. Nagle czuł się rześki i radosny, niemal zmartwychwstały i pomimo tego niemilknącego głosu, że jest chodzącą kupą gówna, potrafił uśmiechnąć się z nadzieją. Właśnie dlatego nieustannie wierzył w Harmony. Spędził na pracy u Seaverów, a także jako niejako “przyjaciel” ich rodziny, na tyle czasu, by widział, jak dorasta. Jak śmiało sięga po marzenia i nie boi się popełniać błędów. Jak podnosi się z każdego upadku i ze śmiechem próbuje jeszcze raz. Widział jak skacze, jak płacze, jak wzdycha - zdawał sobie sprawę z tego, jak piękną i dojrzałą jest artystką. Lecz wiedział również o tym, że jest psotnym urwisem, co lubi pakować się w kłopoty. Właśnie za tą wiarę i niemal dziecięcą naiwność tak bardzo ją sobie ukochał, ale również tego bał się najbardziej. Wiedział, że gdy zetknie się z okrutnym światem skutki mogą być katastrofalne. Właśnie dlatego tak bał się rozmowy, w której Harmony Seaver w cokolwiek wątpi. Widział, że wyrwał ją z zamyślania. I choć znał to spojrzenie, bo dostrzegał je ostatnio w swoim własnym lustrze, nie potrafił dopuścić jeszcze do siebie tej myśli. Uśmiechnął się na widok SeaverSmile:tm:. Westchnął z ulgą, gdy poczuł ją w swoich ramionach. I zdusił w sobie łzę wzruszenia, gdy pomyślał. Kurwa. Moja mała Rems jest już dorosła. - Ja też za tobą tęskniłem, wariacie. Wybacz za brak responsywności z mojej strony. Dużo się działo, przyjechałem tu dopiero niedawno po znowu wykopali mnie na przymusowe wakacje - tłumaczył się z rumieńcem na twarzy, konstatując, że podobne zachowanie z jego strony (olewanie Seaverówny) było nagminne. A to było już karygodne i zmienić się musiało! - Obiecuję, że będę pisał częściej. Na przykład o tym, co mam na obiad - mruknął z uśmiechem, pijąc do jednej z ich ostatniej wymiany listów. - Nie takie piękne ja ty, skrzacie. Wyrosłaś. Wyglądasz super - powiedział Ben, zastanawiając się co tak właściwie mu się nie zgadza. Prawda była taka, że Remy wyglądała na potwornie chudą. Ale Auster, pomimo wprawnego oka wcale tego nie zauważył. W końcu w jego odczuciu ta idealna osóbka nie miała żadnych problemów. Odwzajemnił tulaska i rzecz jasna zajął miejsce przy stole. Zamówił dla siebie doppio i cantuccini. No co, w końcu ma urlop. Spostrzegł, że je zagubiona i bardzo, ale to bardzo mu się to nie spodobało. Nachylił się do niej, opierając ciężar ciała na łokciach i spojrzał na nią z wyraźną troską. Skoczyłby za tą gówniarą w ogień, czy tego chciał czy nie i jeśli ktoś ją skrzywdził, to on sam urwie mu albo jej rękę. - Jaką? Kwestię. Ej, wszystko w porządku? Coś się stało? - zapytał, a potem zamilkł, bo kelnerka przyniosła jego zamówienie. Podziękował grzecznie i wcale nie wytrącony ze stanu maksymalnego skupienia, czekał niecierpliwie na odpowiedź.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Kłamstwa były śmieszną kwestią, bo kto tak naprawdę ustalał, że coś było prawdą? Kto mógł powiedzieć, co był tak szczerze, niezachwianie i obiektywnie rzeczywistością? Przecież, nie ważne jak Ben nie myślałby o sobie, dla niej zawsze był niezawodny. Nie tylko w jej mniemaniu. Naprawdę. To była jej prawdziwa rzeczywistość. Był obok, kiedy potrzebowała, pisał, kiedy sytuacja stawała się trudna, zawsze witał ją z takim samym ciepłem. Nie ważne, że czasami rzadko, nie ważne, że momentami milkł zupełnie, to nie było istotne. To wcale się w tej układance nie liczyło, bo kiedy był, był całym sobą. Wszystko co o nim myślała, jak go widziała, z jej perspektywy było najprawdziwszą prawdą. Czy więc to ona opowiadała sobie kłamstwa o nim? Gdyby się tego dowiedziała, pewnie tak właśnie by to wytłumaczyła, nie dopuszczając do świadomości, że Ben mógł w czymś zawinić. To była jej decyzja, by tak o nim myśleć, a on utwierdzał ją w jej przekonaniu. Zza różowych okularów nie dostrzegała żadnych rys, żadnych odłamani na wspaniałym obrazie przyjaciela rodziny, swojego przyjaciela… Na dobrą sprawę – swojej rodziny. Dlatego też właśnie do niego udała się po radę. Kto inny mógł jej podpowiedzieć, jak właśnie nie on? Dorosły, który był zawsze, kiedy tego potrzebowała, pomocna dłoń, mistrz brokatu i znawca suchego humoru, od którego szczerzyła się jak głupia, zdecydowanie zbyt bardzo rozbawiona, ale za to z całą serdecznością kierowaną do niego. Może, gdyby na chwilę złożyła ten kolorowy wizjer, dostrzegłaby i zmiany w nim, ale jak widać obydwoje nie potrafili patrzeć na siebie nie przez pryzmat. Zbyt dużo wspomnień, ciepła, miłości, tej rodzinnej, braterskiej, by pozwolić sobie na całkowitą prawdę. Czy więc obydwoje byli kłamcami? Teraz nie zamierzała kłamać. - I bardzo dobrze! – uśmiechnęła się do niego z lekkim chichotem, nawet kiedy miała jakiś problem, zwyczajnie nie mogła przestać się do niego tak po prostu śmiać. – Musisz czasami odpocząć, zaharujesz się! – pokręciła głową z dezaprobatą i pogroziła mu palcem. Potrzebowała tych chwil wygłupów, szczególnie przed tematem, który chciała poruszyć. - Pisz, żebym wiedziała, że w tej pracy masz czas chociaż na jedzenie – wyszczerzyła się do niego, w głowie ignorując zupełnie głos, który kłuł ją słowami, jaka to była hipokryzja. Ale u niej to coś innego… U niej to było dla pracy… No i nie o tym chciała mówić, Remy, skup się, bo panikujesz, upomniała samą siebie. To nie było takie łatwe. Nigdy nie miała problemu z uczuciami, z ich wyrażaniem, okazywaniem, patrząc na nią można było wręcz stwierdzić, że oddychaniem nimi. Czuła wiele, czuła dużo i czuła silnie, w tej kombinacji wyrażając emocje w pięknych, ogromnych porywach. Gdy dostawała jakich ładunek, od razu przekuwała go w akcję, słowa, taniec czy śmiech, w działanie, które mogłoby pomnożyć to i na innych. Nie potrafiła przeżywać samodzielnie, w zamknięciu, zbyt kochając to ile uczucia miały barw i dźwięków, by tak samolubnie je dla siebie zamykać. Chciała i potrzebowała dzielić się nimi ze światem, inaczej chyba by wybuchła, nie umiejąc ich wcale kontrolować. Teraz… Teraz dusiła je w sobie, kiedy przecież nigdy nie musiała tego robić… Ona nie umiała tego robić! Jak można było chować w sobie emocje? Zmagała się z tą kwestią dłużej niż myślała, a gdy już zdała sobie z niej sprawę, zrobiło jej się tylko trudniej. Tyle pięknych, wspaniałych, głośnych jak najpiękniejsza z orkiestr emocji wygrywających w niej układy, a ona musiała je zamknąć, schować, nie okazywać ich w pełni. Przy Benie było łatwiej, kierowała do niego tyle ciepła, że ciężar tego wszystkiego trochę zelżał na jej ramionach. Wciąż jednak miała wrażenie, jakby oplatał jej serce, nie dając mu w pełni bić, a jej samej zaczerpnąć do końca oddechu. Jakby bez tych słów, bez wiedzy tej specjalnej osoby nie była już w stanie żyć w pełni. - Ben, bo ja… – zawahała się, jak w ogóle o takich sprawach rozmawiać z innymi? Z Val powiedziała o tym w końcu chyba tylko dlatego, że aż tak bardzo sama w sobie się zagotowała, a jej przyjaciółka była tak szczęśliwa dla niej. Z jej powodu. Może później trochę ją zaskoczyła, to fakt, ale przecież ją wspierała. Ale Ben też ją wspierał. Zawsze. Wzięła głęboki wdech i spojrzała mu w oczy z pełną powagą. - Ben, jak powiedzieć, czy się w kimś naprawdę zakochało? – no i padło to pytanie. Teraz już nie było odwrotu.
Troska. Miłość. Niebywałe zaskoczenie i strach. Przez ułamek sekundy poczuł wszystko to, czego chyba tak bardzo się bał. Już wolał chyba, aby okazało się, że ktoś ją skrzywdził, ale miłość… to przecież proszenie się o to, żeby ktoś wbił ci nóż prosto w serce. Był w szoku i to wyraźnie wymalowało się na jego twarzy. Ale jak to, Harmony. Jak to zakochać się. Co on wiedział o miłości? Prawie że nic. Owszem, był w swoim nędznym życiu w paru mniej i bardziej udanych związkach. Była też Laena, o której z jednej strony myśleć nie chciał a z drugiej zaś nie potrafił poświęcać miejscu w swojej głowie nikomu innemu. Wspomnienie jej osoby przemykało gdzieś z tyłu jego głowy zaraz po przebudzeniu. Myślał o niej zanim szedł spać, gdy pracował, gdy się mył, jadł i spał. Myślał o niej również gdy pisał… a wtedy pisało mu się najlepiej. Nie sposób powiedzieć czy to faktycznie ona, jaka osoba, bo przecież była dla niego nieomal nierealna. Wiedział jednak jedno, jeśli był w kimś teraz zakochany to na pewno w niej. Westchnął. Nie odpowiedział od razu, sięgnął po ciasteczko i zamoczył je w kawie. Spojrzał na Remy dziwnie, źle kryjąc wzbierający się w nim strach. Ale jak to zakochać, huczało mu w głowie, gdy gorycz kawy i słodycz cantucinni sięgnęła jego podniebienia. Prawda była taka, że milczał bo nie wiedział co odpowiedzieć. Nic mądrego nie przychodziło mu wcale do głowy. Drugie westchnięcie, a myśli mknęły jak szalone. Jak powiedzieć, że się w kimś naprawdę zakochało? Po pierwsze nie potrafisz myśleć o nikim innym. Poza tym wszystko bez tej osoby traci sens. Uwielbiasz przy niej być, nie wyobrażasz żeby mogło być inaczej. Widzisz, że jesteś szczęśliwy ale dopiero w tęczówkach tego wyjątkowego kogoś. A co jeśli ten ktoś wcale nie odwzajemnia twoich uczuć, Remy. Przecież to mi złamie serce. Trzecie westchnięcie, gorzki łyk kawy. Zapomniał z tego wszystkiego posłodzić, a on przecież nienawidził goryczy. Automatycznie się skrzywił i przypomniał sobie o tym, co ostatnio mówiła do niego Carly. Brać życie takim, jakim jest. - Harmony… - zaczął powoli, ostrożnie dobierając słowa. - Jesteś pewna? - zapytał głupio, bo w gruncie rzeczy tak naprawdę nie dowierzał. Ale przecież. Ona była już dorosła. Miała prawo do takich uczuć, on w jej wieku już trzy razy schodził i rozstawał się z Pats. On w jej wieku był też skurwysynem, który ją zdradzał. Gdy to przemknęło przez jego myśli, zacisnął rękę w pięść i spojrzał w dal. Wyluzuj, Auster. Nie mierz wszystkich swoją miarą. - Rozumiem. No cóż, to poznaje się bardzo łatwo. Na początku nie możesz pić, jeść, spać. Ciągle myślisz o tej osobie, na niczym nie można się skupić. Kiedy z nią rozmawiasz albo piszesz, uśmiech nie schodzi ci z twarzy. Życie jest cudowne, okulary różowe, a kwiatki pachnące. - Wzruszył ramionami, siląc się na średnio udany żart. Dopił do końca kawę, przegryzł gorczycz słodyczą i kontynuował. - Słuchaj, Remy. Mam dla ciebie dobrą radę. Jeśli to co mówisz to prawda to nie odpuszczaj. Nie bądź mną, nie bądź tchórzem. Czasami ludzie mówią, że każdy w życiu zasługuje na drugą szansę. Ale prawda jest taka, że nie każdy ją dostaje. Zamilkł, zdziwiony tym jak bardzo się wynurzył. Oparł się o siedzenie, starając się rozluźnić ale nie potrafił. Tak bardzo martwił się o swojego skrzata. Boże, ile ja bym dał, żeby uchronić ją przed całym złem tego świata. - To ktoś… ze szkoły? - zapytał, modląc się aby to nie był jakiś podły student. Zżerała go ciekawość, ale w sumie może lepiej żeby nie wiedział. Albo nie, chce wiedzieć. Chcę wiedzieć wszystko włącznie z tym gdzie mieszka tylko i wyłącznie po to, aby połamać tej osobie ręce i nogi jeśli tylko skrzywdzi jego przybraną siostrę. Chciał wierzyć w to, że Seaverówna wybrała mądrze. Że nie będzie przez niego ronić łez.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Nie wyobrażała sobie iść do kogoś innego z tym pytaniem, bo przecież kto inny mógł jej na nie odpowiedzieć? Przecież z jego strony nie zaznała niczego innego, niż właśnie tej troski, oddania, miłości i choć był to jej inny rodzaj, choć była to wręcz miłość rodzinna, czuł ją. Nie miała co do tego żadnych wątpliwości, przecież darzyła go dokładnie tym samym, kochała jak starszego brata i teraz prosiła o dokładnie taką samą radę, jak od rodzeństwa, któremu ufa się bezgranicznie. Wpatrywała się w niego tymi swoimi wielkimi, zielonymi oczami, czekając wręcz w ekscytacji. Tak niełatwo było to powiedzieć, lecz kiedy słowa już przeszły jej przez usta, a myśli zawiesiły się na tym, że mogła jemu, Benowi, powiedzieć o kimś tak dla siebie ważnym, radość wręcz zatańczyła na jej sercu przyspieszonym rytmem. Nie wiedziała, czego oczekiwała. Czy oczekiwała w ogóle? Zawsze podążała za zasadą, że nie wolno było czegoś od kogoś z góry wymagać, zakładać, układać sobie w głowie jego reakcji, było to tak samo nie fair dla tej osoby, jak i raniące dla samego siebie, gdy spotkało się z czymś zupełnie odwrotnym. Ale teraz, wbrew wszystkim swoim przekonaniom, naprawdę liczyła na to, że zareaguje dobrze. Może nawet, jeżeli mogła pozwolić sobie na taką bezczelność, ucieszy się razem z nią? Bo choć to było dużo do proszenia, tak cholernie jej zależało. Tak strasznie, że serce tylko jej przyspieszało, gdy uśmiech błądził jej po ustach, jakby tak bardzo chciała się do niego uśmiechnąć przeszczęśliwa, ale nie wiedziała, czy w ogóle mogła. Pierwsze westchnięcie. Uważnie obserwowała jego ruchy, cały czas to swoje rozemocjonowane spojrzenie przenosząc na niego. Nie mogła się doczekać jego słów. Co powie? Co zrobi? Może… Też się uśmiechnie? Drugie westchnięcie. Cała ta radość zaczęła powoli przemieniać się w nerwowość, nie traciła jednak błąkającego się uśmiechu. Nie mogła jednak powstrzymać pierwszego gestu faktycznego zmieszania, strachu, kiedy założyła kosmyk włosów za ucho, spoglądając na mężczyznę kątem oka, jakby pytając się, czy na pewno wszystko było okej. Trzecie westchnięcie. Przygryzła policzki. Błagam, powiedz coś, martwiła się, bo… Był na nią zły? Niezadowolony? Val miała zupełnie inną reakcję, ale znowu, Val była jej przyjaciółką, a Ben był bratem. Znał ją od dziecka, zabierał na lodowisko, układał włosy, walczył równie zaciekle z brokatem co z madkami, na samo wspomnienie chciało jej się śmiać i rzucić się mu z przytuleniem na szyję, a na samą myśl, że mógłby być zawiedziony… Nie. Nawet tak nie myśl Remy. Pokręciła w krótkim, nikłym geście głową. Tak na pewno nie było. Gdy w końcu się odezwał, miała wrażenie, że cały ciężar świata spadł jej z barku i znów mogła odetchnąć głęboko, a wraz z tym oddechem na jej twarzy zagościł zupełnie, absolutnie rozczulony uśmiech. Czy była pewna? Wolę cokolwiek, jeżeli jest to z tobą. Jeżeli chodziło o niego, była go pewna zawsze. - Chyba nie mogłabym być bardziej – westchnęła, tłumiąc delikatny chichot. Całe jej serce się śmiało na myśl o tych wszystkich wspólnych chwilach, o trosce, o przygodach. O obietnicy, jaką sobie złożyli. – Ben, bo my… – wzięła głęboki wdech. Jeszcze nikomu o tym nie mówiła, o tym, czego podjęli się w sali z maskami. Nawet swoim przyjaciołom. Nawet ojcu, który to miejsce znał. – Wiesz, że w koloseum są maski prawdy? Te, przy których składa się sobie obietnice – zaczęła nieśmiało, jednak bez żadnych niepewności, cały czas się uśmiechała, dużo lżej niż w swój zwyczajny, promienny sposób, z ogromną dawką uczuć, z całą czułością, jaką kierowała do Artiego. Wzrok też miała roziskrzony od rozmarzenia, a jej policzki delikatnie zaróżowiały. – Jestem pewna, bo… Bo mu ją złożyłam – i odchyliła lekko ramiączko sukienki, odsłaniając symbol klucza, który zabliźnił się na jej skórze. Nie bała się tego. Nie było w niej zwątpienia ani żalu. Powiedziała o tym z rosnącą w niej dumą i dzwoniącą w radosnym głosie pasją. – I on złożył mi taką samą. Że zawsze będziemy razem. Duchem, myślą, ciałem. Nie ważne jak, ważne, że zawsze będziemy obok, dla siebie. Jak mogłabym nie być pewna? Przecież to była przysięga na całe życie. Takich nie dało się złamać, prawda? Nie sądziła, że on mógłby taką złamać. - Kiedy ostatni raz spadły mi różowe okulary? – zażartowała, łapiąc go za dłonie i uśmiechnęła się raz jeszcze, szeroko i ze śmiechem na ustach. Tak, jakby chciała mu powiedzieć, że przecież to były dobre wieści! – Nie odpuszczę – dodała już ze znacznie większą powagą. Nie zamierzała go nigdy odpuścić. Czy miała go całe życie kochać jak przyjaciela, czy miała szansę na coś więcej, nigdy by go nie zostawiła ani nie pozwoliła zostawić siebie. Chciała, potrzebowała wręcz, żeby był obok. – Będę tak uparta, że druga szansa nie będzie potrzebna – obiecała, zapamiętując sobie, żeby później trzasnąć Bena przez łeb za nazywanie samego siebie tchórzem. I ta jej powaga na nowo się rozpłynęła pod naporem ciepłych wspomnień, gdy tak oparła się o siedzenie, machając nogami pod stołem jak jakaś mała dziewczynka. - Tak! – zaszczebiotała. – Przyjaźnimy się od pierwszej klasy! No… Przyjaźń przyszła później. Na początku wcale nie chciał się do mnie odzywać! Ale byłam nieustępliwa od dnia jeden! – uniosła nosek z dumą i wyszczerzyła się głupkowato. – Przynosiłam mu książki taty, wiesz, bardzo lubi czytać! Wiesz, jesteśmy nierozłączni… Jak wylądowałam w szpitalu to pisał listy! I zabrał mnie na bal, chociaż nie lubi balów! I…! – aż wciągnęła powietrze, przygryzając policzki, czas przyszedł na kolejną bombardę. – I wpuściłam go do rezydencji.
Nie był na nią zły, zresztą nie potrafił. Był po prostu zmartwiony i właśnie ta emocja wymalowała się na jego twarzy. Jeszcze bardziej strapiło go to, jak szeroko się uśmiechnęła. Na Merlina, przecież ona wpadła na śliwka w kompot. Uśmiechnął się niemrawo, dosyć pokracznie kryjąc swój strach. Pomimo tego, że na co dzień emocje trzymał pod kloszem, jego oczy otworzyły się szeroko, gdy powiedziała, że nie mogła być bardziej pewna. On w jej wieku też był pewien, że Brandon to tak na raz i zawsze. Dopiero czas pokazał, jak bardzo się w tej kwestii mylił. Na jej westchnienie i chichot jeszcze bardziej się skrępował. Tak wyglądała totalnie zauroczona dziewczyna i on był tego świadom, bo do takiego stanu doprowadził już niejedną. Problem polegał na tym, że to była Remka! Za dużo. Emocji. Wyjął papieroski i zrobił coś, czego przy niej nigdy chyba dotąd nie robił - odpalił jednego, a ręce mu drżały jak alkoholikowi na delirce. Patrzył na nią tymi szeroko rozwartymi oczami i słuchał z uwagą. Ben bo my… bo wy co? Chyba nie miała na myśli… seksu? Serce zaczęło mu bić jak dzwon, gdy przysłuchiwał się z jaką nieśmiałością skleca to zdanie. Nie wiedział czym są maski prawdy, ale po tym, że wspominała o tym miejscu wywnioskował, że może nie miała tego za sobą. Nie miał pojęcia co konkretnie mu poprzysięgła ale jeśli w tym miała udział magia… - Remy CO TY ZROBIŁAŚ? - zapytał, bardzo, ale to bardzo przejęty. Chyba była zbyt młoda i zbyt niedoświadczona, że rzucić zaklęcie wieczystej przysięgi? To by było gorsze niż seks! No i nic nie mówiła ani słowem o gwarancie. To go trochę uspokoiło, ale i tak był bardzo rozemocjonowany jak na siebie. Patrzył na symbol klucza na jej ramieniu, swoją drogą dziwnie było mu widzieć ramiączko jej stanika. Przegapił w ogóle moment, gdy z dziewczynki stała się młodą kobietą. - No tak, to odpowiada całkowicie na moje pytanie - rzucił zszokowany i wkurwiony jednocześnie. Patrzył na nią, oczekując wyjaśnień. Popalał papierosa coraz szybciej, tak szybko że wypalił go może w dwie minuty. Położył ręce na stoliku, a ona szybko je złapała. I z głosem pełnym nadziei, świergotała dalej. Znowu westchnął, mówiąc: - Chyba nigdy, co, Rems? Jesteś na to po prostu za młoda. Mam szczerą nadzieję, że to nigdy się nie zmieni - odparł, mając na myśli oczywiście to o okularach. Upływu czasu zatrzyma i już wkrótce będzie podziwiał skrzata w zupełnie nowych rolach. Studentka, dziewczyna, może kiedyś matka. Spojrzał na nią z przekornym uśmiechem. Na skubana szczęście, że nie potrafi się na nią gniewać. W dalszym ciągu słuchał jej już spokojniej, kiwając powoli głową. Nie mógł uwierzyć, że ten dzień naprawdę się przydarzył i że młoda zamiast łyżew ma amory w głowie. Kawa i ciastko, i papieros już dawno się skończyły. Teraz pozbawiony był nawet możliwości memłania czegoś z nerwów w rękach. Czuł ciepło jej dłoni, ale to nie dodawało otuchy. Martwił się coraz bardziej z każdym jej słowem, a gdy rzuciła to o rezydencji odparł po prostu. - Wow. Nie przesadzasz, sprawa wygląda naprawdę poważnie. Rozumiem, że… - Na Merlina, dlaczego ZNOWU zaczynasz ten temat, jełopie. - Khm, khm. To znaczy. Wiem, że miłość jest fajna ale uważaj, okej? Masz przed sobą jeszcze całe życie, nie daj się zaskoczyć.
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia