Nie tylko schowek na miotły, jak głosi powszechnie używana nazwa. Można tam znaleźć niemal wszystko od mugolskich procy, przez pędzle i puszki z różnokolorowymi farbami, po kosy i beczki z prochem. Prawdziwy raj dla uczniów pragnących by z Hogwartu została jedynie stos kolorowych kamieni.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:12, w całości zmieniany 1 raz
Zaśmiał się -Jeżeli jesteś we mnie zakochana to chyba lepiej mnie dotykać nawet gdybym się ruszał ale umiem wytrzymać bez ruchu. Tutaj tajemnica z kąd wiem. Sorki że ustałem Ci na nogę jest tu ciemno jak nie wiem co -Lumos Cały schowek został ujawniony dla oczu Davida. Zobaczył szczura przebiegającego obok Thomsona. David wyrzucił miotłę za siebie nie przyszedł tutaj tylko by ją odłożyć , przyszedł by być sam na sam z piękną Angie. David podniósł dziewczynę czuł jej ciężar ale nie była ona taka ciężka. Trzymając dziewczyne pocałował ją mocno dziewczyna chciała coś powiedzieć ale nie zdążyła David pokiwał jej palce tak jakby znaczyło to zaraz powiesz.
- Chyba malować a nie dotykać! - Wystawiła mu język, w którym tkwił kolczyk kulka. - Chociaż w sumie ja tam mogę to i to... Różdżka Davida oświetliła małe pomieszczenie zwane schowkiem. Blondynka ucieszyła się, gdy chłopak ją podniósł. Perspektywa spotkania się naraz z liczbą szczurów większa od jeden, nie byłą czymś czego przez całe życie oczekiwała. Po chwili Dav ponownie ją pocałował, tym razem gwałtownie. Usta miał miękkie i ciepłe... Gdy skończył, Angie poczuła jak kręci się jej w głowie, to wszystko przez te emocje. Dalej miała delikatnie otwarte usta i patrzyła na Thomsona, zapewne dziwiąc się, że już skończył. - Schowek jest w sumie mało bezpiecznym miejscem. - Zaśmiała się. Teraz, gdy już tam byli co chwilę dopadało ją przeczucie, że ktoś wejdzie. Chociaż pogoda i wieczór nie były do tego odpowiednie.
-Masz kolczyk? No no David też miał kolczyk lecz w uchu mały kolczyk prawie nie widoczny. Postawił dziewczynę po czym przeszukał kieszenie i z jednej wyjął naszyjnik. -To dla Ciebie Naszyjnik miał wyryte literki : AD Mogło to zaczyc Angie i David albo Angie Davis jak kto lubi. David otworzył drzwi i zobaczył czy nikt nie idze. -Czystko oznajmił.
Coraz więcej chłopaków robiło sobie kolczyki, Davis zupełnie nie rozumiała po co, skoro i bez nich wyglądali świetnie. Wzięła od niego naszyjnik i poprosiła by go jej założył, przy okazji zastanawiała się kiedy zdążył go kupić, z pewnością na zamówienie. Po chwili popchnęła go na ścianę, położyła swoje ręce na jego klatce piersiowej, okrytej białą, rozpinaną koszulą i tym razem jako pierwsza go pocałowała. - Mmm... Zjechała ręką w dół, tak, że dotknęła jego "głównej" części ciała, przez chwilę ją tam trzymała, bawiąc się jego zamkiem od spodni. Rozpinała go i zapinała, w końcu zostawiła go w spokoju i wróciła z dłonią ku jego włosom. Złożyła pocałunek na kąciku jego ust. Nie była pewna czy Puchon chciałby czegoś więcej. Davis jako Ślizgonka była dosyć mhm... barwna. Thomson rozpiął swoją bluzę, którą Davis miała na sobie, a następnie zaczął bawić się guzikiem u jej koszuli. Swoją drogą dobry wybór na taką porę. Rozpiął kilka i zaczął bawić się jej piersiami, przez stanik. Równocześnie ją całował. Jak na zawołanie dziewczyna z powrotem ruszyła ku jego klejnotom. Zaczęła je pieścić, tak jak on robił to z jej górną częścią ciała. Po chwili chłopak chwycił jej rękę i odsunął. Czyżby doszedł tak szybko? W sumie przy takiej dziewczynie, jaką była ona, wszystko jest możliwe. Objął ją i jeszcze raz pocałował, tym razem używając języka i bawiąc się jej kolczykiem. - Słodki jesteś. - Stwierdziła gdy się od niego odsunęła.
Sytuacja zaczęła nabierać kolorów, Thomson odwrócił Angie i założył jej naszyjnik po czym pocałował ją w kark. Odwrócił Davis i zobaczył jak pięknie wygląda w naszyjniku który David jej dał. -Wyglądasz pięknie Obok Davida znowu przebiegł szczur kopnął go i przytrzymał nogą. Feraverto Szczur zamienił się w puchar małej wielkość Dav podniósł go i podał Angie. -To też dla Ciebie za odwagę i wygrana w meczu. Przyłożył swoją twarz do twarz Davis i zlizał z Angie pot. -Smakujesz dziko. Zażartował chodź czuł w tym nute prawdy. Zdjął powoli koszulkę z Angie po zdjęciu koszulki uwolnił się zapach perfum. Jej figura była dopasowana do twarzy i do całego ciała. Zszedł z Angie jak by do parteru. Leżąc na sobie Dav całował Angie przez jakieś dwie minuty. Czuł na ustach szminkę o lekkim posmaku truskawki.
Miała ochotę odpowiedzieć na pochlebstwo: "wiem", ale sobie odpuściła, uśmiechnęła się tylko szelmowsko. Ona zawsze wyglądała dobrze, przynajmniej tak się jej wydawało. Popatrzyła na puchar i poczuła na sobie jego język. Musiała przyznać, że łaskotał ją a zarazem czuła podniecenie. Gdyby nie wiedziała, że David jest od niej młodszy, to w życiu by tak nie pomyślała. Był taki wysoki, przystojny... no i zachowywał się jak siódmoklasista... no może z tymi wyjątkami, jak podczas meczu. Ale to chyba przez te jego wyskoki tak bardzo się jej podobał. - Bo ja w ogóle jestem dzika. - Stwierdziła, a chwilę później była bez koszulki. Jej stanik był czarno zielony, w ogóle dużą część bielizny miała w tych kolorach. Zieleń i czerń bardzo jej odpowiadała. Przytuliła się do niego. - Wyobrażasz sobie jaki będziesz brudny, gdy będziemy wychodzić? - Uśmiechnęła się. Włosy opadały w dół w jego kierunku, co sprawiało, że jej twarz wydawała się jeszcze ładniejsza, a same włosy gęstsze.
-Ale kiedy będziemy wychodzić? Jeszcze chyba troche czasu tu spędzimy co? -Chyba że chcesz wyjść Zrobił smutną minę. -Wszystko da się uprać i naprawić. Angie leżąca na Davie wyglądała jeszcze piękniej zwisający naszyjnik z jej szyi David pocałował i wymówił słowa -Od teraz ten naszyjnik jest częścią mnie. Co by się nie wydarzyło jestem z tobą. Piękne słowa wyszły z ust Davida. Dav sam nie wiedział czy chce coś więcej od dziewczyny czy dziewczyna chce coś więcej od samego Dava. Nie chciał się jej o to pytać bo na razie piękne chwile trwały z minuty na minutę. -Kocham Cię Powiedział Dav który znowu pomyślał o smierciożercach znowu zrobił się blady. W głowie przeszedł mu krzyk jakiegoś człowieka , skomlenie psa i w oczach zobaczył znak śmierciożerców. David pomyślał że są gdzieś blisko chcą zrobić mu krzywdę nie mógł pozwolić by stało się coś Davis. Ciągle blady przytulił dziewczyne do siebie przez krótki moment zobaczył kawałek piersi dziewczyny. Blady jak kreda tulił do siebie Angie. David zaczął się pocić, usłyszał kroki nie wiedział czy przez ten mętlik miał urojenia czy naprawde ktoś idzie. -Słyszysz? Kroki kroki ktoś tutaj idzie. Dav zaczął majaczyć nie wiedząc co się dzieje czuł dziwny nacisk na nodze chyba Angie wbiła mu się kolanem. W głowie powiedział sobie już dobrze.
- No czy ja wiem... w sumie to ja już bym szła... - Chciała go trochę podrażnić, bo wcale nie miała ochoty już iść, ale gdy zobaczyła jego smutną minkę, od razu zmieniła styl gry. - Z przyjemnością sobie tu jeszcze z tobą posiedzę. - Zresztą nigdy nie miała żadnych planów w zanadrzu. Zawsze robiła wszystko na spontana. Słuchała słów wypowiadanych przez Thomsona, trzeba było przyznać, że miał dar do sprawienia by dziewczyna czuła się przy nim wyjątkowa. Blondynka rzadko wyrażała swoje uczucia. Chciała mu odpowiedzieć "ja cie też", ale te słowa nie mogły jej przejść przez gardło, więc gdy chłopak zrobił się biały nie wiedziała czy bardziej się cieszy czy boi, że znowu coś mu się stało. To było naprawdę dziwne. - David, co się dzieje? - Zwróciła się do niego. Wyglądało na to, że chłopak jej nie słyszy i chyba słabo kontaktuje. Poczuła, że mocniej ją przytulił. Chwyciła go za rękę i czuła, że robi się śliska. Dopiero teraz zauważyła, że zrobiło się strasznie gorąco. - Nikt nie idzie, spokojnie. - Oznajmiła, chociaż też zaczęła wysłuchiwać. Wcześniej bała się, że ktoś wejdzie, ale jej przeszło, a teraz znów słysząc o tym zaczęła myśleć czy aby on nie ma racji? Ruszyła się, by się trochę przesunąć. Może potrzebował chwili oddechu, i wolnego miejsca? Dotknęła jego czoła. Wyglądało na to, że nie miał gorączki. - Już dobrze? - Zapytała po chwili, gdy wydawał się nie być już zdenerwowany. - Co ci się dzieje?
-Śmierciożercy -Czczuje ich. Zająkał się Dav. -Za dużo bym musiał mówić byś to zrozumiała. Sorry za to zachowanie. Przełknął ślinę Jego twarz znowu zaczęła robić się normalna.Na jego nodze ujawnił się tatuaż z człowiekem który podnosi ciężar.Dziewczyna zaciekawiona tatuażem patrzała się na niego. Dav zakrył tatuaż nogawką. -Nikt nie idze słyszałem ich, muszę się uspokoić mam czasami takie urojenia sorry nie zdarzają one się często. David cenił Angie też za jej rozum odrazu zeszła z Thomsona i próbowała go uspokoić. -Dobrze jest dzięki Angie przepraszam jeszcze raz wybaczysz mi? To nie moja wina że czuje śmierciożerców.
Słuchała jego przemowy, nie przerywając, ani nie rzucając żądnych zbędnych komentarzy. W takim momencie chyba nie powinna. Zresztą zauważyła, że chłopak powoli się przed nią otwiera. Ona sama chyba była mniej otwarta, ale jednak też było widać, że przy nim jest żywsza i więcej opowiada o sobie. Zaciekawił ją jego tatuaż na nodze, ale ten go przykrył. Musiała kiedyś o niego spytać. - Śmierciożerców? Znaczy to urojenia, tak? W końcu Voldemort już dawno zginął, a więc i popleczników nie ma. - Stwierdziła beztroskim tonem. Podeszła ku niemu i przytulając się stwierdziła, że nie ma czego wybaczać. - Przecież to nie twoja wina. - Poprawiła naszyjnik, który od niego dostała. AD, pasował idealnie.
-Nie istnieją ?? To bzdury pisane w gazetach oni żyją znam nawet jednego to mój dziadek, został śmierciożercą chociaż już nie przyznaje się do Voldemorta wie że próbują ciągle jakiś spisek to tylko poplecznicy. Powiedział poważnie. -Wina to nie jest moja już raz spotkałem się ze śmiercią, dlatego mam urojenie nie boję się ich lecz myślę że są tu. -Może wyjdziemy już na świeże powietrze? Może zaczniesz mnie malować czy tam rysować nie wiem co wolisz i co Ci lepiej idze. Wstał z podłogi jeżeli można to nazwać podłogą stara betonowa posadzka. Davis ciągle była bez koszulki. Wstał podniósł koszulkę i podał ją Angie. David puknął różdżkę i światło zgasło. -Dobrze się z tobą bawie. Jeżeli to była zabawa to David jest idiotą ale słowo już padło. -Znaczy się to zabawa nie była to coś więcej. Tym razem Dav dotknął kosmyku włosów Angie.
Dopóki mówił o Śmierciożercach była śmiertelnie poważna. Zresztą jej rodzice umarli jako jego poplecznicy, nie spełnili, któregoś z jego rozkazów. Ale i tak ich nie pamiętała, więc nie rozpaczała nigdy. - Jak to spotkałeś się ze śmiercią? Kiedy? - Zdziwiła się. - Spoko możemy wyjść. Ubrała koszulkę i rozejrzała. Nigdzie nie widziała szczurów, więc było ok. Otrzepała rękawy bluzy Davida i mu ją podała. - Traktujesz mnie jak zabawkę? - Wyleciała z tekstem. No świetnie. Nie spodziewała się tego. - Taaak? Zdecydowałbyś się... - Chwyciła klamkę z zamiarem otworzenia jej. Teraz naprawdę potrzebne było jej świeże powietrze. Nie spodziewała się, że aż tak zareaguje na jedno małe słowo, za dużo.
David nie mógł zrozumieć słów Angie : zabawkę. Chłopak nie miał już trzech lat nie musiał się niczym ani nikim bawić. Wyszedł za Angie i trzasnął drzwiami. -Nikogo nie traktuje tak jak uważasz jesteś dla mnie ważniejsza niż jacyś smierciożercy, niż mój brat! Który jest mugolem i nie przyznaje się do niego chcesz bym się do Ciebie nie odzywał bym zapomniał o tych paru dniach spędzonych ze sobą? Mi się wydaje że to były najlepsze chwilę jakie przeżyłem tu w Hogwarcie. Po tej długiej wypowiedzi David znowu spojrzał na naszyjnik : AD. Nie spodziewał się że zostanie tak potraktowany, niby on też trochę zawinił ale nie musiała od razu mieć wyrzutów. David ochłonął i zaczął mówić jeszcze raz. -Spotkałem się ze śmiercią ale nie che o tym rozmawiać znowu mogę zacząć dziwnie gadać. Wziął bluzę i ubrał ją teraz zamiast czuć zapach swoich perfum czuł perfum dziewczyny.
Trochę przekręciła jego słowa, prawda, ale czy na to nie wychodziło? Zabawa nią, to prawie to samo. Nie wiedziała czy jest zła czy smutna, więc jej twarz była neutralna. Ścisnęła usta żeby nic nie powiedzieć przed tym jak to przemyśli. A teraz jeszcze mówił jej, że jest dla niego ważniejsza od Śmierciożerców. Cóż za wysiłek! To tak jakby porównać z nią obiad. Jakieś bigos. Po chwili pogorszył tą sytuację porównując ją do swojego brata mugola. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie dodał o tym, że się do niego nie przyznaje. W taki wypadku oczywiście, że mogła być dla niego ważniejsza nawet od brata. - Jeżeli tego właśnie chcesz. - Odparła sucho, gdy usłyszała o tym, czy ma zapomnieć chwile z nią spędzone. Tak, tak właśnie powiedziała, chociaż w sercu wszystko wołało by zaprzeczyła. Przecież nie chciała... - Moje też... - Spuściła wzrok. W tym momencie schowek wydawał się jej jeszcze mniejszy niż przez cały czas, gdy w nim tkwili. Ściany zbliżały się, jakby dążyły do tego by tych dwoje na siebie spojrzało. Dlaczego w ogóle o to zapytała? Zwykle nie była taka wścibska, i mało czym się interesowała. - Nie ma sprawy. Mruknęła i dotknęła ręką swojego naszyjnika. Oczy jej się zaszkliły, ale nie miała zamiaru tego pokazać. Przetarła je szybko ręką i odwróciła się. Nie wiedziała co jeszcze powiedzieć. Nie myślała racjonalnie i bała się, że coś palnie.
David złapał dziewczynę za rękę ale ona wyrwała się. -Miałaś kiedyś gnoma? Ja miałem i on musi sam się karać za wszystko co źle zrobił ja chyba też muszę się ukarać nie wiem w jaki sposób ale musi być bolesny i skuteczny. Znowu słyszał czarnego pana i jego sługów. Stop powiedział w głowie i pokonał dziwny ból i krzyk. Dziewczyna oddalała się od Thomsona coraz dalej i dalej. Podbiegł do Angie. -Nie chcę się z tobą kłócić mam nadzieje że ty też. Wszystko musi być tak jak było. David pomyślał mógł jej nie poznawać nie miał by teraz czegoś na sumieniu. Przynajmniej teraz Angie się nie wpatrywała w oczy Davida no zauważyła by że żałuję. Idąc obok Angie puchacz rodziców Davida uderzył w bark Dava i upuścił list. Przeczytał szybko dobrze że wyszedł ze schowka bo puchacz nie znalazł by go. Korytarz był długi ale chłopak ciągle żałował że zaczeli tą kłótnię. Ale po co? Komu to pomogło chyba nas zniszczyło ten krótki związek. -Przepraszam. Wycedził i w tym samym momencie dziewczyna odwróciła się.
Nie miała siły by go poprawić. Pomylił skrzata domowego z gnomem. - Nie musisz się karać, skoro nic nie zrobiłeś. Prawda? - Zasugerowała gładko. Ruszyła w przód, na korytarzu łatwiej było sprawić, by odległość się powiększyła. Przeklęła. Nie wytrzymywała już i nie wiedziała co zrobić. - Też nie chce się z tobą kłócić. - Przyznała. Zresztą po co? Skoro tak dobrze im było do tej pory. - Po prostu... nie wiem co po prostu w sumie. Na korytarzy pojawił się jakiś puchacz i upuścił koło Davida list. Dziewczyna odwróciła się i zdziwiona popatrzyła na niego. Miał napisać do rodziców, czyżby to oni go wyprzedzili? A może o było coś innego? Przeprosił ją? To teraz przyszła kolej na nią. Zamknęła oczy i odwróciła się równocześnie je otwierając. - Ja też nie powinnam była tak wybuchać. - Zwróciła się w jego kierunku. To chyba było coś na kształt przeprosin? Miała nadzieję, że je uzna. Nie zapytała o list. Rozumiała, że teraz może chcieć zostawić to tylko dla siebie, a jeżeli uzna, że tak powinien, to jej o nim powie, czy go przeczyta.
David mało zainteresowany listem schował go do kieszeni. -Rozumiem wszystko co mówisz do mnie i czuje w twoim głosie kiedy nie chcesz się kłócić a kiedy chcesz. Jej oczy krążyły po całym korytarzu. David znowu pobladł głos znowu powrócił. Oczy czerwone całe a twarz blada ręka zaczęła drgać. Złapał rękę za rękę, w oczach znalazła się krew David odwrócił się głową do ściany nie chciał by ktoś go zobaczył. -Wiem że nie powinnaś każdy z nas zawinił. Zagryzając zęby wyjął list i przeczytał jeszcze raz. Zrozumiał wszystko dlaczego słyszy głos zrozumiał wszystko w jednym liście. Dobrze że David napisał do rodziców
Thomson jakby nigdy nic schował list do kieszeni. Czyżby specjalnie? A może było w nim coś ważnego. - Wszyscy się czasami kłócą... - Powiedziała bardziej do siebie niż do niego i przeczesała ręką jego włosy i nawet uśmiechnęła. Miała ochotę go pocałować, ale się powstrzymała. Nagle David po raz kolejny źle się poczuł, całe rozczarowanie, które Davis poczuła w związku z tekstem o zabawie momentalnie poszło w zapomnienie. Jak mogła się na niego złościć? Teraz myślała tylko o tym by nic mu nie było. Po chwili wydawało się już, że jest dobrze. - Powiesz mi co się dzieje? - Miała nadzieję, że to nie jest naleganie. - Jak nie chcesz, to nie musisz. - Dodała od razu.
David odwrócił się na jego twarzy była krew leciała z oczu. Podał Angie list, -Tutaj wszystko jest napisane, wszystko się dowiesz dlaczego tak mam. Ręka za ręka drgała nie dało się tego powstrzymać oczy krwawiły a David czuł na ciele zaklęcie zakazane. Czuł je drugi raz w życiu pierwszy raz został uratowany drugi nie miał kto mu pomóc. Widział cały świat czyżby odchodził? Znak Voldemorta widniał mu na w oczach. Zielona czaszka i głos umierających ludzi. ?Jesteś wybrańcem w głowie zabębnił głos.Włosy stanęły dęba, a twarz zamazana krwią znikała.
Blondynka wzięła od niego list, ale nie miała siły go czytać widząc w jakim stanie jest David. Przyłożyła rękę do ust, które rozszerzyła w zdziwieniu i niepokoju. Gdy się odezwał mówiąc, żeby czytała, stwierdziła, że nie jest z nim tak źle. Skinęła głową. Nikt koło nich nie przechodził. Nie wiedziała czy to dobrze, czy źle, ale czytała. Po jakimś czasie spojrzała na niego ze zdziwieniem. - David. - Nerwowo zaczęła szukać w kieszeni chusteczek. Nagle wyjęła ich opakowanie i szybko wyszarpnęła jedną. - Masz, wytrzyj się. - Nie chciała go dotykać, jeszcze by mu coś zrobiła. - David, idziemy do Skrzydła Szpitalnego. - Niby miało to być stwierdzenie, ale wyszło jak pytanie.
Wziął chusteczkę i wytarł oczy. Wiedział że nie zatamuję krwawienia. Obydwoje ruszyli w kierunku skrzydła szpitalnego. David zamknął oczy by troche krew przestała lecieć. Twarz biała zaczynała robić się normalna. -Cholera jasna. Zdenerwowany idąc wyjął papierosy znalazł jednego. Zapalił zaciągnął się i spytał się Angie. -Chcesz macha czy tam całego? Obojente mi jedno i to samo. Przeklinając szedł.
Ich droga była dość długa i nieco dziwna, gdyż ich bajkowy duet raczej nie spotkał się z uznaniem i zrozumieniem innych uczniów; byli odprowadzani ciekawskimi spojrzeniami albo głupim chichotem, które nie ustały nawet po obfitym objaśnieniu niektórym, że właśnie zmierzają by zawrzeć związek małżeński, udzielony przez skarpety. Boże, jacy ci ludzie bywają niemyślący! Gdzie indziej mogliby iść? Ach! Schowek! Właściwie przez całą drogę zastanawiała się, gdzie też jest niesiony jej zgrabny tyłeczek - w sumie mogła się tego domyślić. Rzeczywiście, trudno o romantyczniejsze i ustronniejsze miejsce. Marvolo vel Mavrolo ver Malvoro vel Malboro naprawdę się postarał, mmm. Zeskoczyła z niego dość nieudolnie, jako że trochę zdrętwiała po podróży. Zatoczyła się i niemalże przewróciła. Oj! Uratowała się jednak, opierając o wysoki regał z puszkami pełnymi farb. Była to stara, niestabilna konstrukcja, zdecydowanie za mało stabilna, by mogła utrzymać tak duży ciężar. Szafka zachwiała się leciutko, lekko, w końcu trochę mocniej, a wreszcie przewróciła z hukiem. Stojące na niej farby zaczęły spadać z półek, bombardując dziewczynę i chłopaka. Żak zaklął szpetnie pod nosem, starając się osłonić przed pojemnikami, dziwnym sposobem lecącymi ze wszystkich stron. Oby tylko nie zaczęły pękać lub się otwierać, bo poczujemy się jak w tęczowej kreskówce.
Właściwie Marvolo nie przejmował się ciekawskimi spojrzeniami i komentarzami, przecież niósł na plecach swoją księżniczkę i na tym był skupiony. Plecy zaczynały go już nieco boleć jednak nie pokazywał tego w żaden sposób, wszak miał być silnym, przystojnym rycerzem, a nie jakimś słabeuszem. Kiedy dotarli wreszcie do najbardziej romantycznego miejsca w zamku chłopak rozejrzał się, a na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech. Tak, schowek nadawał się idealnie do zawierania potajemnych, arystokratycznych związków. Zapewne Marvolo uśmiechałby się nadal rozglądając po pomieszczeniu, gdyby nie ujrzał nad ich głowami deszczu puszek. No pięknie. A na dokładkę niektóre z pojemników nie były zbyt szczelnie zamknięte i stało się... Deszcz puszek zamienił się w tęczowy deszcz różnokolorowych farb. Na dokładkę jedna z tych większych puszek wylądowała na łbie chłopaka nabijając mu strasznego guza. Jakby to jeszcze było mało Marvolo poślizgnął się w skarpetach na rozlanych już dookoła farbach i runął na ziemię jak długi. Czy to już koniec serii niefortunnych wydarzeń? Oczywiście, że nie... Chłopak odruchowo chwycił za rękę rudzielca.
Tak właśnie czuła, że chłopak wybrał również miejsce znajdujące się w miarę blisko - co by było gdyby sprecyzowała swój rozkaz i zażyczyła sobie na przykład wyniesienie jej na szczyt sowiarni albo jakiejś innej wieży! Niestety nie miała zbyt wiele czasu na rozmyślania na ten temat, gdyż właśnie w owej chwili z nieszczelnych puszek wytrysnęły farby. Ściany, podłoga, a także oni sami zostali oblani różnokolorowymi, śmierdzącymi, lepkimi fabrami. Żaklin sama nie wiedziała, czy ma się śmiać czy płakać, bo cała sytuacja była dość kontrowersyjna. Z jednej strony Marvolo zabawnie wyglądał, ochlapany jaskraworóżowym kolorem, z drugiej zaś ona nie czuła się zbyt komfortowo w takiej samej sytuacji. Gdy książę pociągnął ją za rękę, przewracając się, żak wydał zduszony okrzyk i runął na ziemię chwilę później. Niefortunnie wylądowała na piersiach swojego towarzysza, co dla osób postronnych mogło wyglądać dość dwuznacznie. Ale przynajmniej się nie potłukła!
Czołgał by się, ale zaniósłby ją tam, gdzie by sobie zażyczyła, wszak był księciem, a ona księżniczką, a to do czegoś zobowiązywało. Kiedy na niego upadła wydał z siebie stłumiony dźwięk, który zapewne miał oznaczać coś w stylu "ała" lub "cholera". On niestety nie miał tak wygodnego lądowania jak ona, gdyż posadzka wcale miękka nie była, do tego pod plecami czuł chyba jakąś puszkę. Spojrzał na rudzielca i przesunął się delikatnie by puszka nie wbijała mu się już w plecy. Przez chwilę milczał, gdyż cała ta sytuacja wydała mu się tak dziwna, gdyż nie wiedział co powiedzieć. Stopniowo usta chłopaka wyginały się w coraz szerszym uśmiechu. Żak umazana farbami wyglądała całkiem zabawnie, zwłaszcza gdy oglądał ją od dołu. W końcu Marvolo wybuchnął głośnym śmiechem i zmrużył oczy. - Ślubu jeszcze nie było, a Ty już na mnie lecisz księżniczko i do tego się kleisz... - rzekł patrząc rudzielcowi w oczy. Zaraz uniósł jedną nogę na tyle, na ile to było możliwe. - Magiczne skarpety zaraz przemówią... - zmienił nieco ton głosu i ciągnął swą wypowiedź - od tej pory jesteście mężem i żoną, księżniczką i księciem, możecie się do siebie lepić, kleić i farbić... - wypowiedź swą zakończył delikatnym uśmiechem.
Och, gdyby Jacqueline wiedziała, na pewno doceniłaby jego jakże heroiczne poświęcenie! Trafił jej się wspaniały bohater, naprawdę, niech inne niewiasty i dziewki drżą z zazdrości. Zacni dworzanie też mogą sobie pozazdrościć, a co. Tak, jej sytuacja również nie wydawała się normalna, zważywszy na fakt, że właśnie leżała w schowku na miotły, umazana od stóp do głów farbą, na średnio znanym jej chłopaku, również całym w farbie, który w dodatku właśnie zaczął się śmiać. Chociaż była skrajnie oburzona i zbulwersowana, nie wytrzymała i również wybuchnęła śmiechem, słysząc jego wypowiedź. Gdy skarpety przwemówiły, wykonała krótką, ale jakże profesjonalną wersję marszu weselnego i oświadczyła uroczyście. - Teraz może pan pocałować pannę młodą! Równocześnie usiłowała się odsunąć i wreszcie wstać, bo pomyślała, że może czuć się niekomfortowo (jej tam było całkiem wygodnie, mimo wszystkich negatywnych aspektów spotkania). Ze zgrozą stwierdziła, że nie da rady, bo dziwnym sposobem została sklejona jakąś mętną mazią z towarzyszem. O kur...czę pieczonę. - Marvolo - wyszeptała, nadając tym samym mroczny charakter swojej wypowiedzi - To jest klej.