Nie tylko schowek na miotły, jak głosi powszechnie używana nazwa. Można tam znaleźć niemal wszystko od mugolskich procy, przez pędzle i puszki z różnokolorowymi farbami, po kosy i beczki z prochem. Prawdziwy raj dla uczniów pragnących by z Hogwartu została jedynie stos kolorowych kamieni.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz - 18:12, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
No oczywiście, że głowa. Nie wiem, jak to wygląda, nie wiem w ogóle, co się wyprawia, mój podpity umysł każe mi się częściowo rozluźnić, jak również intuicja, która jakimś cudem się ostała, mówi mi, że coś jest chyba jednak nie tak. Przyjmuję zatem cicho przeprosiny ze strony Gryfona, kiedy światło różdżek nieco oświeca moją równie bladą twarz; biorę głębszy wdech, nadal nieprzytomnym nieco spojrzeniem się rozglądam, ale to, co mówi następnie Eskil, powoduje, że część systemów pod kopułą mojej czaszki postanawia się nieco "zrestartować". Powoli świtają mi pewne rzeczy, ale nie do końca jestem pewien, czy to wymysł wyobraźni, w związku z czym pozostaję ostrożny. Jeszcze się nie zdradzam, choć swoim zachowaniem Clearwater powoduje, iż część faktów powoli jawi się w myślach, a im bardziej się w nie zagłębiam, tym większą potrzebę wydostania się z pomieszczenia odczuwam. - To może... p-przekonajmy się, czy naprawdę gryzie. - biorę głębszy wdech, chwytam się za głowę, a absurd zaistniałej przed oczami sytuacji zdaje się jeszcze bardziej być... niewiarygodny. Nawet jeśli... drzwi można otworzyć w inny sposób. Niekoniecznie przez chwycenie klamki, bo wszystko sprowadza się do odpowiedniego podejścia względem zaistniałego problemu. Dopóki nie sprawdzę, czy naprawdę klamka gryzie, to nie zamierzam wierzyć ani na słowo Ślizgonowi. - L-lepiej nie w takim razie... - mówię, jąkając się jednocześnie, w kierunku Gryfona. Może nie znam go aż tak, ale ewidentnie jest dla mnie miły (albo stara się być miły). Potem mnie coś uderza, ale nie fizycznie, a prędzej... mentalnie. Podnoszę niepewnie wzrok w stronę Clearwatera, nie wierząc w to, co powiedział - czy on uważał, że da rady cokolwiek zrobić w kwestii guza znajdującego się na mojej głowie? Aż mi ciśnienie podskoczyło, ale biorę głębszy wdech, bo nie chcę, by przerodziło się to w krwotok z nosa. - Nie chcę. - odpowiadam może oschle, ale nie widzi mi się, by to właśnie on zajmował się tym, co mnie najbardziej bolało. - To... to może wejdź mu na łeb? - moja cierpliwość powoli się kończy. - Słuchaj, jestem p-podpity. - rzucam spojrzeniem jasnobłękitnych oczu w kierunku Gryfona, który najwidoczniej nieco nie zdaje sobie sprawy, do czego to prowadzi. Też, nienawidzę Skrzydła Szpitalnego i nie zamierzam tam się udać - już wolę chodzić z guzem na łbie przez następny tydzień. - I z całym szacunkiem, ale... ale jeżeli mnie tam zabierzecie, t-to będziecie musieli powiedzieć, co dokładnie się stało. W tym... p-pewnie wezwą opiekuna domu. Waszych też. - jakimś cudem udaje mi się to skalkulować na chłodno. Jakiekolwiek udanie się w kierunku pierwszej pomocy może zakończyć się fiaskiem, niewygodnymi pytaniami i dodatkowymi problemami. I choć bardzo chętnie bym "uszczypnął" w ten sposób Clearwatera, o tyle nie zamierzam narażać samego siebie. Te przeprosiny za więzy jakoś mnie nie przekonują; kto normalny wiąże człowieka i uniemożliwia mu swobodę ruchu? Marszczę czoło, ściągam brwi, ale nic nie mówię, prędzej pokazując Murphy'emu, że mnie tym nie kupił; kolejne tłumaczenia ze strony półwila powodują, iż krew się zaczyna we mnie bardziej gotować, posoka przekazywana jest intensywniej przez tkanki, a ostatecznie opieram się o cokolwiek, czując się znowu co najmniej słabo. - N-nie no, gratuluję debilizmu, serio... - już kręcę z niedowierzaniem głową. - I tak czy siak, gdybyście mnie zostawili w Skrzydle, to k-ktoś by się o tym dowiedział. Co wam w ogóle strzeliło do głowy, by się chować? - denerwuję się coraz bardziej, ciśnienie mi skacze, mam szczerą chęć zacisnąć dłoń w pięść i wycelować mu w twarz, choć przez naprawdę ogromną ilość czasu nie przejawiam w żaden sposób agresji. Wiem mimo wszystko, że nie mogę; moje spięte mięśnie nie ulegają rozluźnieniu, ja natomiast się wycofuję. Robię to zarówno dla siebie, jak i dla Eskila. - O-otwórzcie po prostu te cholerne drzwi, reszta... mnie nie obchodzi. - cofam się do tyłu, nie zamierzając już w ogóle na nich patrzeć; czuję, że jestem ponownie na granicy krwawienia z nosa i naprawdę muszę się uspokoić. Powtarzam sobie ciągle pod kopułą czaszki: denerwowanie to mszczenie się na sobie za głupotę innych. Powtarzam jak mantrę, byleby się mniej kierować emocjami, które jawnie bym spożytkował, odreagowując tu i teraz.
Gryfon, Krukon i Ślizgon zamknęli się w schowku dla miotły... To brzmi jak początek jakiegoś naprawdę słabego żartu. A kto musi się pojawiać kiedy sytuacja wygląda na zabawną? Oczywiście Irytek. - A CO TU ROBICIE? Poltergeist znienacka wyłania się ze ściany i rozgląda się po ciasnym schowku. Swoim diabelskim wzrokiem powoli ogarnia całą sytuację. Wiązania? Trzech zamkniętych chłopców? Czyżby był tutaj grany alkohol? To jeden z najcudowniejszych dni Irytka. Ile wiedział? Czy od początku chował się w ciemności schowka? Czy przywołały go głosy ze ścian i iskrzące światła? Duch zachichotał i zaczął unosić się z zadowoleniem nad głowami trójki huncwotów. - Chłopcy kiszą sami ogóry, cóż to za widok ponury - rymuje marnie i parska śmiechem. Zanosi się coraz głośniej, bo najwyraźniej przyszła mu do głowy kolejna zwrotka. - Murray i Keaton brechtają nawzajem kiziora, najwyraźniej taka jest dla nich pora - dodaje, coraz głośniej rechocze rubasznie. - Murray, Keaton i Clearwater biją Niemca po kasku, schowali się w schowku, bo nie szukają poklasku - kontynuuje Irytek i ociera nieistniejące łzy śmiechu. Widać, że wpadł właśnie na jeszcze groszy pomysł, bo jego uśmiech wyglądał teraz szaleńczo. - No, no, no. Niegrzeczni chłopcy. Niech wasza trójka chowa muszkiety. Trzeba zawołać dyrektor Wang! Niech zobaczy co tu się wyprawia! - skrzeczy poltergeist i w tym momencie przenika przez ścianę. Piosenka zaczynająca się czegoś o tym, że Murray trzyma w ramionach Keatona i całuje jak dzika szyszymora rozbrzmiewała jeszcze chwilę w zagraconym schowku, zanim Irytek nie oddalił się - możliwe że narobić im więcej kłopotów.
|| Irytek zt
______________________
Murphy M. Murray
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Chowam twarz w dłoni, bo najwyraźniej Eskil nie odebrał mojego niewerbalnego komunikatu i dalej pierdoli kocopoły o zębatych klamkach. Ale w sumie czego ja się spodziewałem? Atmosfera i tak była na tyle gęsta, że nawet ja z moimi dyplomatycznymi umiejętnościami wymiękałem w jej obliczu. Zostało tylko po prostu stąd wyjść i zostawić wszystko za sobą. — No, możesz wejść mi na łeb — pozwalam wielkodusznie, sam pochylam się w stronę drzwi, sięgając za plecami Clearwatera do klamki, za którą szarpię kilka razy bez powodzenia. Dopiero po chwili pochylam się, żeby zobaczyć, co się z tym zamkiem stało i natychmiast wzdycham ciężko. — O kurwa. To chyba trzeba będzie wyważyć. Bombardy nie rzucę... — rozmyślam nad sposobem otwarcia drzwi, już nawet nie przejmując się tym, że mogłyby wylecieć razem z zawiasami, o ile na zewnątrz nie będzie żadnego nauczyciela. Niestety większość moich pomysłów nie nadaje się do zastosowania w tak ciasnej przestrzeni. — No ale... — zaczynam, ale argument krukona jest bardzo przekonujący. — No a znasz chociaż kogoś, kto mógłby cię wyleczyć bez zadawania pytań? — Nie znam typa, ale i tak się przejmuję tym guzem, zwłaszcza że powstał z mojej winy. Głupio mi teraz i spałoby mi się znacznie lepiej, gdybym wiedział, że ktoś chłopaka uleczył. Kłaniam się na jego słowa o debiliźmie na tyle, na ile pozwala mi na to ciasna przestrzeń, bo nie mogę się z nim nie zgodzić, że nasze cudowne przedsięwzięcie do najmądrzejszych nie należało. I w tym momencie słyszę skrzekliwy głos nad sobą. — No jeszcze tegu tu brakowało — mówię, blednąc, bo jeśli Irytek narobi rabanu, to może ściągnąć kogoś na nasze głowy. Słysząc jego zbereźną pioseneczkę, po raz kolejny chowam twarz w dłoni. Mam nadzieję, że szybko mu się ta nuta znudzi. Postanawiam tego nie komentować, teraz ja też chcę się jak najszybciej wydostać ze schowka. — Może jak się we trzech rzucimy na te drzwi to puści? — proponuję.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Otworzył szerzej oczy bo właśnie mu się zdawało, że Hawk zażartował. Na całe szczęście nie powiedział mu, aby częściej pił alkohol bo wtedy jest "fajniejszy". Są tu uwięzieni, lepiej już nie drażnić wkurzonego i ledwie przytomnego Krukona. Eskilowi się akurat sytuacja podobała. Działo się coś, co warto rozpamiętywać na prawo i lewo. Nie przeszkadzała mu ta ciasnota, nie wyczekiwał jakoś specjalnie ratunku bo przecież potrzeba jest matką wynalazków, prawda? Mogą wysilić się i w kreatywny sposób pozbyć się przeszkody w postaci drzwi. Z tego też powodu cały czas na jego ustach trzymał się uśmiech. Obrazek zaiste komiczny - Murphy chowający twarz w dłoniach, Hawk z kurwikami w oczach i zadowolony Eskil. Mina nieco mu zrzedła na wieści o poinformowaniu opiekunów domu. Potakiwał zatem gorliwie głową na znak, że zgadza się, że to był głupi pomysł. - Nie no, nie ma co mieszać w to opiekunów, a skoro do skrzydła nie chcesz to słuchaj. Mój kuzyn, Lucas jest na ostatnim roku studiów uzdrawiania. Potrafi być dyskretny i jeśli pójdziesz do niego to on ci to wyleczy bez problemu. Dam mu znać przez lusterko dwukierunkowe, żeby nie dopytywał za bardzo i że to ja cię wysłałem. Powinien zrozumieć a przynajmniej nie pytać cię o nic. Ja resztą się zajmę. - spoważniał na tyle, aby podać fantastyczne rozwiązanie. W jasnych oczach Ślizgona widać było niebywałą pewność siebie i niezachwianą wiarę w kuzyna. Mógł liczyć na niego w wielu sytuacjach i nawet gdy robił coś głupiego to Lucas go wspierał (nie obyło się bez pouczania, ale fakt faktem, ufał mu w pełni). Mądrze nie wspominał, że Lucas jest prefektem naczelnym. Wtedy do środka wpadł Irytek i zaczął śpiewać. Eskil czym prędzej zakrył usta, aby nie wybuchnąć śmiechem i odsunął się nieznacznie od drzwi, wciskając się plecami w stary zakurzony gramofon. - Powodzenia! - zawołał za poltergeistem i dzielnie wstrzymywał odruch wybuchnięcia śmiechem. Udało mu się temu sprostać bo gdyby tu rechotał to jak nic, Hawk zrobiłby najpierw dziurę w Eskilu, a dopiero potem w drzwiach. - Mam lusterko dwukierunkowe do Lucasa. Mogę go zawołać to nas uwolni i cię ogarnie. - tutaj zerknął na wkurzonego Hawka. Nie proponował rzucania zaklęć na drzwi. Stopił zamek, doprawdy nie potrzeba jeszcze kolejnych dekoracji. Mimo sytuacji Eskil był wyjątkowo wyluzowany.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Spoglądam na dwójkę z widocznym niedowierzaniem. Serio, kto wpadł na tak genialny pomysł, by mnie jakkolwiek transportować, a potem jeszcze spowodować, żeby mnie głowa bolała? Nie wierzę, serio, że aż chwytam się nieco za pulsującą odczuwalnie część ciała, sycząc pod nosem z tego powodu. Przynajmniej Murphy czuje się jakoś zobligowany do spełnienia mojego jednego, prostego polecenia - mimo że się jąkam i jako tako nie brzmię jako ktoś, kogo trzeba się słuchać. Wręcz przeciwnie - gdybym miał widownię, ta zapewne poszłaby dalej, szukając innych, bardziej "trafionych" wrażeń niż dukający pod nosem student drugiego roku. Słysząc słowa, jakie wydostają się z ust Eskila, naprawdę ciężko jest mi nie tyle nie wybuchnąć, co prędzej... nie stracić równowagi. Zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Pierwszy raz od dawna ktoś nadszarpuje moje nerwy w taki sposób i w ogóle mi się to nie podoba, dlatego jestem w stanie wyrazić swoje niezadowolenie, ale nie w takim stopniu, w jakim chciałbym to zrobić. Ja przerażony, Murray chowa twarz w dłoniach, a on? Zadowolony. Nie wiem, kim trzeba być, by uznawać, że coś takiego jest godne podziwu i wyrazu zadowolenia na twarzy. - Słuchaj. - mówię pierwsze słowo bez żadnego zająknięcia, co oznacza, że ewidentnie mnie on wyprowadza z równowagi i mój wstyd, moje problemy i moje myślenie nieco odchodzi na bok. Ot, odsuwam je dłonią, ale nie nawiązuję kontaktu wzrokowego. Jestem nieco wstawiony, ale jeszcze funkcjonuję. - Nie chcę angażować w to dodatkowo nikogo, j-jasne? - brzmię o wiele poważniej, opierając się o cokolwiek, byleby nie stoczyć się wprost na chłodną podłogę. - Tak, sam sobie zorganizuję p-pomoc. - jeszcze te słowa wydobywają się spomiędzy moich ust, gdy słyszę pytanie ze strony Gryfona. Dając tym samym Clearwaterowi wyraźnie do zrozumienia, że nie mam zamiaru podążać jego głupimi pomysłami i chęcią udowodnienia, że jest w stanie wyratować się z każdej sytuacji. Nie życzę sobie tego, gdy staram się nie wpaść w objęcia paniki - w szczególności w momencie, kiedy to Irytek postanowił zawitać na dobre. Nic nie mówię, ale świadomość tego, że poltergeist może rzeczywiście wezwać dyrektor, niespecjalnie jawi mi się jako ta dobra. Czuję się tak, jakby zegar w moim ciele zaczął tykać nieco szybciej, a każda sekunda może tym samym przynieść dodatkowe problemy. Zaciskam usta w wąską linię, jedna z rąk mi się trzęsie, ale powstrzymuję się przed jakąkolwiek reakcją w kierunku Ślizgona. I tak... i tak nie ma to już większego sensu. - M-myślę, że lepiej będzie wykorzystać siłę nóg... - podchodzę do stopionego elementu drzwi, nieco mi się kręci nadal w głowie, ale mimo wszystko chcę naprawdę się stąd wydostać, w związku z czym analizuję, jak można byłoby to zrobić. Zaklęcia nie wchodzą w grę, a metal nie musi wytrzymać sporo, jeżeli oczywiście nie składa się z grubej warstwy. Chwytam się za skroń, mam ochotę wymiotować. - P-pierwsze... spróbujmy sami. Tego Lucasa to w o-ostateczności. I, na litość boską, bez leczenia... Chcę tylko wyjść... - nie cierpię uzdrowicieli i innych osób tej maści, a też - nie dopuściłbym do siebie nikogo, w związku z czym to nie wchodziło w ogóle w grę. Podnoszę nogę, kopię w drzwi tak mocno, jak tylko mogę, że aż zahuczało w całym ciemnym jak noc pomieszczeniu. Mimo to te nie puszczają; a ja tylko tracę równowagę, trzymając się jakichś kartonów.
4/6
Murphy M. Murray
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Ewidentne Keaton — jak nazwał go Irytek — nie przepada za Eskilem, bo reaguje wybuchowo na praktycznie każdą jego wypowiedź. Najwyraźniej mój kumpel nieźle zaszedł mu już za skórę albo po prostu posiada niebywały talent. Zachowuję uśmiech na ustach, słuchając, jak kłócą się u uzdrawianie. — No dobra, to sobie zorganizujesz — mówię do krukona, posyłając Cearwaterowi zdezorientowane spojrzenie i wzruszając ramionami w geście niezrozumienia, bo może i Eskil do najtaktowniejszych nie należał, ale akurat jego propozycja zorganizowania uzdrowiciela była bardzo sensowna i na miejscu. Nie mam jednak zamiaru już do niczego chłopaka namawiać i mam nadzieję, że Eskil też sobie daruje, żebyśmy mogli poświęcić wszystkie siły na wydostanie się ze schowka, w którym już powoli zaczyna się robić duszno. Kiedy Keaton niemal się przewraca po łupnięciu stopą w drzwi, chwytam go za ramię, żeby pomóc się wyprostować. Światło z jego różdżki na chwilę koncentruje się w kącie, pozostawiając większość pomieszczenia w ciemności. — Siłą nie działa — mówię, bardzo intensywnie koncentrując się na znalezieniu rozwiązania. Zaraz mi zacznie para buchać z uszu, tak ciężko kminię. — A jakby go transmutować w coś miękkiego? — rzucam, unosząc w gotowości swoją różdżkę.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Jak nic Hawk nie potrafi się bawić, wyluzować ani przyjąć pomocy. Powinien docenić kreatywność Eskila. Mimo wszystko Krukon miał w sobie coś, co zachęcało tego tutaj półwila do posyłania mu uśmiechu i prób poprawienia relacji. Zrobi sobie z niego przyjaciela! Przecież jest niezły w adoptowaniu introwertyków, co nie? Niestety, ale stanowczy głos Hawk'a nie wywarł na nim takiego wrażenia jak powinno. Dopiero ryjące mu dziurę w czaszce spojrzenie Murphy'ego skłoniło trybiki w głowie do poprawnego połączenia się. - No dobra, dobra, ale Irytek właśnie poszedł plotkować więc siłą rzeczy ktoś będzie... - ugryzł się w język kiedy spojrzenie Murphy'ego przybrało na sile. Uniósł ręce w geście poddania i wcisnął się bliżej gramofonu na tyle, aby Hawk mógł sobie kopać drzwi. Doprawdy, nie rozumiał czemu ci dwaj chcieli się wysilać i niepotrzebnie męczyć. Odruchowo wyciągnął ręce aby łapać lecącego Krukona lecz ubiegł go Murphy. Tak więc ściągnął z siebie plecak i włożył do wnętrza rękę aż do ramienia i ewidentnie czegoś szukał, rzecz jasna po ciemku. - Nawet jak wybijemy zamek to "Reparo" go tak nie naprawi. I jestem pewien, że wtedy znikąd pojawi się profesor Williams i wybebeszy nas na drugą stronę więc sugeruję posłuchać lenia, który zna sposób jak się stąd wydostać bez żadnych dodatkowych szkód. - wywrócił oczyma i nader szybko wyciągnął z plecaka kawałek szkła. - Zawołam Lucasa i nas wyciągnie. Serio, chłopaki. Poświećcie mi tu. - poprosił i miał nadzieję, że jeśli Hawk dalej będzie zgrywać śmiertelnie obrażonego to Murphy przyjdzie z odsieczą i mu zaświeci na lusterko. Przysunął przedmiot na wysokość oczu i trzykrotnie zawołał imię kuzyna. Szczęście sprzyjało, dostrzegł jego oko w odbiciu! - Serwus, Luc! Co ty takie podkrążone oko jesteś? Ej, słuchaj, ratuj. Utknąłem z kumplami w schowku na miotły. Zamek się stopił. Przyjdziesz po nas zanim dostaną klaustrofobii? Bez nauczycieli, okej? - wierzył w niego bezapelacyjnie. Nie chował lusterka, aby mieć jednak oko na odbicie kawałka twarzy kuzyna. Podniósł wzrok na dwójkę współwięzniów. - Chce ktoś żelka? - zapytał rozbrajająco szczerze i pokazał pierścionek Andvarciego, który na ich oczach wyprodukował cytrynowego żelka.
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Czy to, co tutaj się dzieje, mogę uznać za zabawę? Niespecjalnie. Czuję się wyczerpany i zmęczony, a do Eskila nie dociera to, w jakiej dupie jesteśmy, a interwencja ze strony nauczyciela może się zakończyć problemami. Dla wszystkich. Zaciskam usta w wąską linię, mam ochotę założyć dłonie na klatce piersiowej, co zresztą robię, kiedy w pomieszczeniu panuje powoli duchota, za jaką to nie przepadam. Może to wina alkoholu, a może tego, że znajdujemy się wszyscy trzej w jednym pomieszczeniu, gdzie nie ma żadnej wentylacji. Jak tak dalej pójdzie, to z nosa ponownie poleje mi się krew i naprawdę, nie będę miał możliwości udania się na własną rękę gdziekolwiek. Staram się zatem oddychać spokojniej, choć widmo, jakie subtelnie skrywa się za moimi plecami, nie daje mi w ogóle chwili wytchnienia. Staram, bo problemy subtelnie wchodzą mi pod skórę. W pewnym momencie nawet zaciskam mocniej powieki, czując, jak szum - nie ten spowodowany alkoholem - przedziera się przez mój umysł, a płuca domagają się większej ilości tlenu. Nie docierają do mnie zatem pierwsze słowa Clearwatera; gdy spoglądam dookoła, staram się skupić na czymś, co mogłoby odciągnąć moją uwagę od problemu. Szkoda tylko, że tutaj nic nie ma; przyciskam do siebie ręce, by nie było widać, iż te dosłownie się trzęsą. Kiwam już tylko głową na słowa Murphy'ego, mając nadzieję, że ten dzień zaraz się skończy. Notuję sobie w pamięci to, że jednym z nielubianych przez półwila nauczycieli jest... profesor Williams. Myślę, zastanawiam się, pod moją nieco nachlaną kopułą pojawia się jeden pomysł - zapalając lumos niczym za machnięciem różdżki. Jedna myśl, tyle rzeczy przekreślonych. I to daje mi nikłe światełko w tunelu, że jeżeli chcę trzymać się jak najdalej od problemów, muszę trzymać się jak najbliżej nauczyciela uzdrawiania. W rozsądnej odległości, oczywiście, nie żebym myślał o nim w innych kwestiach. Jakiś plan "po" tych wszystkich wydarzeniach mam, dlatego uspokajam się nieco, by następnie pierwszy raz w życiu pomóc Ślizgonowi i przyświecić mu odpowiednio zaklęciem. Nie cofam go, jako że wiem, iż ponowna inkantacja sprawiłaby mi znacznie więcej problemów; czekam jednocześnie, aż ten zadzwoni do kogoś, kto może nas stąd wydostać. Nie wchodzę w rozmowę, jestem kulturalny, choć pytanie, jakie ten zadaje, pozwala mi na jeszcze jeden pomysł. - D-Daj mi pelerynę. - mówię całkowicie poważnie, zaciskając mocniej usta. Zaczyna mnie znowu mdlić. - Jak... jak ktoś mnie zauważy na korytarzu w takim stanie, t-to będą z tego problemy. - wytłumaczenia wytłumaczeniami, ale naprawdę by mi się ten materiał przydał, by wydostać się z zamku i udać w stronę św. Munga. Mam tylko nadzieję, iż ten nagle nie będzie oponował, bo jeżeli ktokolwiek miałby go wsypać, to ja byłbym tą osobą.
Zawalony papierami odnośnie sprzętu, który zamówili z Maxem do klubu, siedział w mieszkaniu, próbując skupić się na formalnościach, które wydawały się najgorszą udręką z tego całego pomysłu z otworzeniem własnego lokalu. Dużo załatwiania, korespondencji listowej i samej pracy przy remoncie, a teraz jeszcze sprowadzanie całego arsenału do nadźwiękawiania i innych magicznych nowinek, a wszystko po to, aby stworzyć wyjątkowe miejsce, gdzie ich rówieśnicy mogliby się rozerwać. Jednak, nie dane mu było skończyć tego co zaczął, bo w pewnym momencie usłyszał znajomy głos kuzyna, wypowiadającego jego imię i szybko sięgnął po lusterko dwukierunkowe, schowane w kieszeni jego torby. Nie miał pojęcia co Eskil mógł od niego chcieć, ale szybko się dowiedział... - Serio? Co Wy, do cholery robicie w schowku z kolegami? Jeszcze takimi, którzy mają klaustrofobie? Eskil, co Ty znowu... - zaczął od razu, słysząc jego wyjaśnienia, ale ostatecznie przymknął na moment oczy i wziął głęboki oddech. To nie była pora na analizowanie sytuacji, w jakiej się znaleźli. Chyba nie pozostało mu nic, jak po prostu iść im pomóc... - Czekajcie tam na mnie, zaraz będę. - dokończył i rzucił z powrotem lusterko do torby, po czym zeskoczył z kanapy, by dopić resztki zimnej kawy, którą zrobił sobie godzinę temu i przygotował się do wyjścia. Teleportowanie się przed bramę zamku i dojście na odpowiedni korytarz na parterze zajęło mu mniej niż dziesięć minut. Rozejrzał się wokoło. Po korytarzu kręciło się kilka uczniów, jednak zdecydował się przez chwilę udawać, że patroluje zamek, przez co skutecznie ich wystraszył i za moment już nikogo nie było w pobliżu i mógł działać. Zlokalizowął odpowiednie drzwi, które miały być tymi, które uwięziły chłopaków. Podszedł do nich i zaskutał w nie lekko końcówką różdżki, dając im znać o swoim przybyciu. - Żyjecie? Kto Was tak załatwił? - mruknął we framugę, by sprawdzić co z nimi. - Odsuńcie się od drzwi, spróbuję je otworzyć. - dodał, zrzucając z ramienia torbę i podwijając rękaw dłoni, w której trzymał różdżkę. A potem czekał aż Eskil da mu znać, że są odpowiednio daleko od drzwi. W pierwszym momencie pomyślał o Bombardzie nie wiedzieć czemu (może dlatego, że kilka miesięcy temu Max użył jej do wywalenia okna w bibliotece, aby go ratować, po zatruciu oparami ich eliksiru), ale potem uznał, że przecież można transmutować zamek w wodę. I to właśnie był jego plan.
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Macham lekceważąco ręką na słowa Eskila o Williamsie. — Jeśli to akurat on się pojawi to będziemy mieć szczęście, to złoty człowiek jest! — mówię, chociaż nie chciałam zawieść opiekuna swojego domu, to na jego widok akurat odetchnąłbym z ulgą. Zawsze lepszy on niż jakiś Patol, Fairwyn albo Dear. — O, ja chcę — mówię, wyciągając rękę, ale zatrzymuję się w połowie tego gestu, bo w końcu miałem do czynienia z Eskilem, którego już nieźle znałem. — O ile po zjedzeniu nie zamienię się w mysz albo nie zawisnę do góry nogami, ani nic podobnego. — Przezorny zawsze ubezpieczony. Z okazji tego, że akurat w naszym duecie to ja byłem ten rozsądny, wchodziłem trochę w rolę. Czasami. Zazwyczaj za późno i nie w sprawie tych kwestii, co trzeba. — Irytek już nam pewnie zapewni alibi — mówię zawieszając głos w niechęci na koniec zdania, gdy krukon prosi Eskila o pelerynę i zaciskam usta w wyrazie rezygnacji. Mam nadzieję, że nie mam racji, ale uczę się w Hogarcie od pierwszej klasy i wiem już, że Irytkowi wystarczy dać pół pretekstu, żeby miał ubaw tygodniami. Ostatnią nadzieją jest to, że ktoś inny odwali coś, co zafascynuje go bardziej. — Z doświadczenia powiem ci, że mało kto zadaje kolejne pytania, jak na pierwsze odpowiesz, że to wypadek przy pracy — sprzedaję Keatonowi swoją złotą radę i w tym samym momencie przychodzi Lucas. Parskam śmiechem, gdy pyta, kto nas zamknął w schowku, tak jakby to nie było oczywiste, kiedy zawołał go tu Eskil. Czekam z rękami w kieszeniach, aż prefekt znajdzie sposób na wydostanie nas ze środka — i oddycham z ulgą, gdy widzę światło w szparze, a drzwi się otwierają. Wysypujemy się na zewnątrz, a ja wciągam głęboko powietrze, które wydaje się być najświeższym, jakim w życiu oddychałem. — Ufff, dzięki, stary! — mówię do Lucasa i klepię go po ramieniu. Co za ulga!
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Na oczach Murphy'ego wcisnął jednego żelka do buzi i z wielkim apetytem podziabał zębami. - A w życiu, one mają w sobie sok. Kupiłem to cacko w Norwegii, normalnie najlepiej wydane trzy galeony na świecie. Mam jeszcze Prawie Niekończący się Antałek z miodem pitnym. - poruszył zaczepnie brwiami jakby sugerował, że w razie gdyby chciało im się słodyczy i alkoholu to wystarczy zerknąć do jego bezdennego plecaka, nie zgubić się i odnaleźć cudeńka. Przeniósł wzrok na Krukona, który wyskoczył z wybitnie niemożliwym pomysłem. - Hawk, jest takie coś jak KAPTUR. Załóż na łeb i hajda, skrótem do wieży Krukonów. - podał najlepsze rozwiązanie. Niestety, ale już kilkukrotnie proponował fajne wyjścia z sytuacji i Hawk miał je w poważaniu, a więc teraz nie miał ochoty pożyczać mu peleryny niewidki. Nie była jakoś trwała, ale działała i wolał dbać o najcenniejszy przedmiot w jego plecaku. Skoro nie chciał dać się wyleczyć to musiał jakoś sobie poradzić z zasłonięciem guza, a kaptur jest do tego stworzony. Na całe szczęście nie musieli długo czekać na wybawcę. Poinformował dobitnie, że tak, są tutaj, tak, uwięzieni. Pozwolił najpierw Hawkowi wypaść na zewnątrz, a więc wyszedł jak ostatni tuż po tym jak zamek zmienił się w kałużę. Pacnął w nią butem, celowo. - Jaka fajna sztuczka. Siema, kuzynie! - wyciągnął swoje łapska na boki i go hojnie objął, na kilka sekund, radosny, że go widzi (przy okazji dawał czas Hawkowi na zasłonięcie łba, jeśli posłuchał złotej rady Clearwatera). - Dzięki za ratunek. Zaklęcie mi się porypało i stopiłem zamek jak byliśmy we trzej w środku. NIE PYTAJ czemu bo nie uwierzysz. - roześmiał się i nadawał całemu przedsięwzięciu wesołych wydźwięków byleby kuzyn nie pomyślał, że działo się cokolwiek złego. - Za ratunek dam ci coś ekstra, co będziesz mógł dać swojej narzeczonej. - wyszczerzył się i objął Lucasa ramieniem - opuszczoną dłonią zaś, dosyć dyskretnie machnął ręką w kierunku Murphy'ego i Hawka, aby ZWIJALI SIĘ STĄD zanim Lucas zacznie zadawać pytania. Zajmował go by mieli czas się stąd zabrać. - Mam to w dormitorium, ale ta rzecz jest taka śmiertelnie poważna... no serio, mówię ci, i nie mogę dać jej Doireann bo jeszcze pomyśli, że się jej oświadczam. Idziemy? - posłał Lucasowi najpiękniejszy uśmiech na jaki był w stanie się zdobyć i poświęcał mu pełnię swojej uwagi, dając czas chłopakom na ewakuację. +
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Rozmyte ścieżki, brak koordynacji, a do tego częściowe poleganie na dwóch osobach, których kompletnie nie znam. Ewidentnie chciałem spędzić ten czas w taki sposób, bez dwóch zdań. Czekam zatem tylko i wyłącznie na to, aż ten ktoś przyjdzie nas otworzyć i pozwoli na to, bym zaczerpnął nieco świeżego powietrza, kompletnie już nie interesując się tym, co mówi Eskil. Nawet jego tekst o kapturze mnie nie kupuje, ale jeżeli muszę sobie radzić, to dam sobie rady. W wielu innych kwestiach wychodziłem obronną ręką, więc i tym razem nie może być inaczej, nawet jeżeli alkohol płynący w mojej krwi niespecjalnie udowadnia mi, że myślenie jest moją mocną stroną w tej chwili. Peleryna czy nie, na pewno czułbym się wygodniej, gdybym miał możliwość ukrycia się. Przecież wystarczy rozmowa z nauczycielem, by wykrył, że procenty przedostają się nieco z moim oddechem do otoczenia, dlatego, kiedy ten odmawia, zapamiętuję sobie to. Skrupulatnie w mojej głowie, bez żadnego skrępowania. Zazwyczaj nie jestem mściwy, ale dzisiaj chyba coś we mnie pęka i od bardzo dawna czuję rozlewającą się po całym ciele, po wszystkich tkankach i kończynach, ludzką złość. Plan już mam - trzymać się blisko opiekuna Gryffindoru, poznać jego grafik i ilość zajęć na tydzień, bym mógł czuć się bezpiecznie. Albo w ogóle nie przychodzić do szkoły, co z moim szczęściem wcale nie jest takie niemożliwe. Naprawdę, już się nie odzywam na to, co mówi Murphy. Wypadkiem przy pracy wypiłem, a do tego rozjebałem sobie łeb. Przecież to wołanie o pomstę do nieba, a gdybym podał taką przyczynę, czuję, że Voralberg przyszedłby zrobić ze mnie jakąś swastykę i wyrzucił przez okno. Serio. Nie mam zamiaru włazić za skórę nikomu, przez sporą ilość czasu świetnie sobie radziłem bez kłopotów, a tu proszę - jeden dzień, jedna sytuacja, a mam już serdecznie dość. Potem przychodzi, jak domniemam, Lucas, a zgodnie z jego poleceniem odsuwam się od drzwi, nie chcąc być jeszcze bardziej poszkodowanym. Nie interesują mnie pytania czy cokolwiek, ja mam zamiar jedynie się wydostać z tego pierdolnika w schowku. Zamek z czasem ulega zamianie w wodę, a wówczas narzucam na siebie kaptur, nawet w ogóle nie dziękując tajemniczemu jegomościowi za ratunek. Korzystam z tego, że mogę się zakryć z krwią na twarzy, z rozbitym łbem i lekko rozszerzonymi źrenicami. Wbijam wzrok w podłogę i spierdalam tak szybko, ile fabryka mi sił dała poprzez zwykły chód, nie biegnięcie. Wiem, że nie mam po co tam stać, w związku z czym jak oparzony znikam z tego pojebanego dosłownie towarzystwa, mając ochotę zatrzymać się w łazience i zwrócić cały obiad, który w siebie wcześniej wepchnąłem. Stukot podeszwy i siła ewidentnie wskazują na to, że jestem rozjuszony - mam nadzieję, że Eskil się ode mnie odwali raz na dobre, gdy będę trzymał się blisko profesora uzdrawiania. Przynajmniej jedna słabość odkryta i nie zawaham się jej używać. Nie pozostaje mi teraz jednak nic innego, jak wydostać się z zamku, by wezwać Błędnego Rycerza, który mógłby mnie przetransportować do Munga.
6/6
[ zt ]
+
Murphy M. Murray
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Nie komentuję tego, że równie dobrze sam mogłem przetransmutować zamek, ale najwyraźniej moje zaklęciarskie popisy nie wzbudziły zaufania w moje umiejętności z transmutacji, które, dla odmiany, faktycznie posiadałem. No ale trudno, najważniejsze, że wydostaliśmy się ze schowka. — To cześć, Hawk! — krzyczę za krukonem, w końcu dowiedziawszy się, jak ma na imię.Macham mu nawet na pożegnanie, ale ten ewidentnie ma nas dosyć i nawet nie spoglądam naszą stronę. Trochę mu się nie dziwię. Parskam lekko śmiechem, który kamufluję kaszlnięciem, gdy Eskil informuje Lucasa, że by nie uwierzył, dlaczego siedzieliśmy w schowku. Mam na końcu języka, że jeśli chodzi o Clearwatera, to nic nie brzmi zbyt niewiarygodnie, ale taktownie powstrzymuję się od komentarza. Widzę, że ta dyskrecja Lucasa być może ma swoje granice, skoro Eskil wygania mnie gestem. — Dobra, chłopaki, ja lecę nakarmić Kitałę, na razie! — żegnam się, bo jakbym zawinął się bez słowa, to chyba wyglądałoby dość podejrzanie. Wystarczy, że Keaton spieprzał od nas jak na skrzydłach, więc macham jeszcze na pożegnanie Lucasowi i Eskilowi i pogwizdując cicho pod nosem, oddalam się korytarzem w stronę klatki schodowej.
/ztx3
Artie Gadd
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : pierścienie i sygnet + blizny na palcach; bandaż na lewej ręce; sińce pod oczami; częste krwotoki z nosa; pieprzyki na twarzy; blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem
Szczerze mówiąc, miał już dość ponownego gwaru, który pojawił się na korytarzach, a dopiero powracali z ferii. Jakby zapomniał, jakie korytarze Hogwartu potrafią być głośne w momencie, kiedy wypełniają je uczniowie siedmiu klas uczniowskich i trzech studenckich. Może to stres, zwykłe podirytowanie, albo chęć rozładowania niechcianych emocji na czymś, co nie było sztuką, doprowadziła go do schowka “na miotły”; otwartego i, na całe szczęście, niezajętego. Przy takiej ilości par w murach szkoły nigdy nie wiadomo, co znajdzie się w ogólnodostępnych miejscach. Tak jak podejrzewał – poza miotłami, było tu właściwie wszystko. Puszki, wiadra; był niemal pewien, że nie ma tutaj nawet krztyny magii. Może i lepiej; tylko ułatwiało mu to pracę i jeszcze bardziej zachęcało do “niszczycielskich” zadań. Flipendo pamiętał jako jedno z pierwszych zaklęć obronnych, jakiego kiedykolwiek się nauczył. Może dlatego ruch dłonią, przypominający mu robienie znaku “ptaszka” z delikatną falą przy końcu, przychodził mu z taką łatwością, że nawet nie musiał szczególnie długo go sobie przypominać. Zaklęcie odpychające, powtarzał sobie w głowie. Mogłoby chyba zniszczyć coś szczególnie delikatnego. Ciekawe, czy i w walce byłoby użyteczne i faktycznie przynosiło efekty, lub pozwalało na kupienie czasu przeciwko niebezpiecznemu przeciwnikowi. Przez ledwo moment rozglądał się po schowku, zanim namierzył swoje “ofiary”. Kilka puszek, kilka wiaderek; pudełka z bliżej nieznaną mu zawartością. Zaklęcie wypowiadał cicho, jakby nie chciał wzbudzić przesadnego zainteresowania swoją osobą dla kogoś z zewnątrz, chociaż przesuwające się przedmioty robiły swoje. Powtarzał więc zarówno inkantację, jak i specyficzny ruch różdżką, chcąc po prostu rozładować emocje, może i nawet pewne napięcie, jakie zebrało się w nim w ciągu ostatnich kilku dni. To, co słyszał, teraz kiedy magicznie odpychane przedmioty uderzały o inne, cięższe; o ścianę czy regały, było nawet przyjemniejsze od gwaru rozmów i huraganu śmiechów, jakimi częstowali go współuczniowie. Flipendo mówiło się tak łatwo. Widok lecących jak najdalej od niego przedmiotów nawet przynosił ulgę. Zastanawiał się tylko, czy na ludziach działałoby tak samo; musiałby spróbować, kiedy ktoś w sposób zbyt nachalny, a do tego bez wyraźnego pozwolenia, zdecyduje się na podejście do jego osoby. Flipendo; puszka, w której jeszcze znajdowała się farba, z impetem uderzyła o ścianę, jednocześnie nieco wylewając niebieskopodobny kolor na fragment podłogi i ściany. Flipendo; drewniane pudełko, które właśnie uderzyło o metalowe wiaderko, najwyraźniej było puste; Artie dokładnie zaobserwował moment, w którym to roztrzaskuje jedną ze swoich ścianek poprzez szybkość i moc, z jaką uderzyło. Flipendo; samo wiaderko mogłoby zrobić wgniecenie w ścianie, ale, na całe szczęście, doznało kolizji z materacem; skąd ten się w ogóle tutaj wziął? Spędził na powtarzaniu zaklęcia jeszcze kilka minut, zanim uznał, że jednak woli się chyba przejść i poszukać miejsca, w którym faktycznie doświadczy ciszy. Chociaż do głowy przychodziła mu na ten moment tylko biblioteka… +
Nie miała w sobie jakiegoś super głębokiego przekonania. Zadanie wydawało jej się po prostu monotonne i w sumie uświadomiła sobie fakt, że może Ryszard w swoim skłębionym rozumowaniu mógł mieć trochę racji. Ona faktycznie była nudna, skoro przyszła na kółko po to, żeby szukać Merlin wie czego w zagraconym schowku na miotły. Ale czy na pewno to była jej jedyna motywacja? Dobrze wiedziała, że nie, choć jej trud chyba nie został należycie doceniony. Trudno było jej powiedzieć czy wynikało to z jego braku zainteresowania czy po prostu spostrzegawczości na poziomie gumochłona. Mogło być różnie, ciekawe, ile będzie musiało minąć czasu, zanim ostatecznie się zniechęci. W końcu wyszła z pomieszczenia z możnaby rzecz jako takim trofeum. W ręce dzierżyła bańkę na mleko, która nie miała dna. Super, nie ma to jak wygrać życie.
Ian właściwie nie wiedział, jak doszło do tego, że szukał po szkole śmieci. To znaczy, wiedział. Lockie spotkał go na korytarzu i zachęcił do działania, mówiąc, żeby przyniósł wszystko, co znajdzie, do Sali Klubu Magicznych Wyzwań. To nie była tak naprawdę zachęta, wyglądało to podobnie, jak na wakacjach, kiedy Ślizgon po prostu postawił go przed zadaniami i nie było mowy o tym, żeby mu uciekł. Wprawiony w ruch, nie mógł się również zatrzymać, co oznaczało, że musiał nieustannie iść przed siebie i najnormalniej w świecie zdobywać dokładnie to, czego od niego oczekiwano, a zatem śmieci. Nie miał pojęcia, do czego mogłyby posłużyć, ale skoro Swansea uważał, że to było coś ważnego, to Ian nie protestował, zupełnie, jakby uważał to za niesamowite wyzwanie, chociaż jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, jakie było to, cóż, głupie. I tym właśnie sposobem trafił do schowka na miotły, po którym poruszał się niepewnie, zastanawiając się, co właściwie mogłoby się tutaj znaleźć, kiedy dostrzegł coś, co niewątpliwie było gumowymi uszczelkami. Do słoików. Wyraz zdziwienia, jaki odmalował się na jego twarzy, był czymś niesamowicie idiotycznym, ale zabrał je ze sobą, mając nadzieję, że nie wiązała się z nimi jakaś historia, jakiej wolałby nie wysłuchiwać. Tak na wszelki wypadek, bo nigdy nie było wiadomo, co niektórym ludziom przychodziło do głowy. On na ten przykład, wolałby nie wiedzieć, chociaż i trochę go to ciekawiło...
Wybierając kolejną lokację na swoje poszukiwania, Adela wykazała się większym intelektem i wybrała coś, co znajdowało się bliżej sali koła. Nie przewidziała jednak zasadniczego problemu — przemieszczanie się przez pół szkoły ze światłowstrętem i migreną spowodowaną ugryzieniem pająka, a przy okazji lewitowanie dwóch odnalezionych przedmiotów, okazało się sporym wyzwaniem. Gdy zeszła na dół, była już pewna, że wróci do sali ostatnia, jednak mimo to nie chciała się poddawać i wracać z tak skromnym łupem. Schowek na miotły był pełny mnóstwa rupieci, wbrew pozorom nie tylko związanych z miotlarstwem. Adela pogrzebała w śmieciach tylko chwilę (co przyszło jej znacznie łatwiej ze względu na to, że nie było tutaj zbyt wiele światła), by natrafić na popękaną cukiernicę. Zgarnęła jądo ręki i wyszła ze schowka, chcąc możliwie najszybciej wrócić na kółko.