Nie tylko schowek na miotły, jak głosi powszechnie używana nazwa. Można tam znaleźć niemal wszystko od mugolskich procy, przez pędzle i puszki z różnokolorowymi farbami, po kosy i beczki z prochem. Prawdziwy raj dla uczniów pragnących by z Hogwartu została jedynie stos kolorowych kamieni.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:12, w całości zmieniany 1 raz
Właściwie nie pomyślał o kleju, cały czas wydawało mu się, że to jakaś dziwna lepiąca farba, no ale przecież w puszkach trzyma się również klej... Żartował sobie, iż dziewczyna się do niego klei, a jednak ona na prawdę się kleiła. A na dokładkę powodem tego nie była jego błyskotliwość, uroda, czy też inne zalety, które można by wymieniać godzinami, a zwyczajny klej, a właściwie może nawet jakiś magiczny. Do tego Marvolo już ucieszył się w duchu, iż bezkarnie będzie mógł skraść rudzielcowi całusa, gdyż właśnie została jego księżniczkową żoną, a tu w takiej sytuacji, cóż miał zrobić, jeszcze skleili by się w bardziej niezręcznej pozie i to dopiero byłby numer, tak więc starając się nawet nie dotykać Żak, Marvolo podparł się dłonią o podłogę. - Nie przykleiło nas do ziemi! - zawołał uradowany, jakby właśnie odkrył kryjówkę ojca, w której trzymał ognistą, a on tylko stwierdził fakt. - E... ale... - wybełkotał, gdyż właśnie dotarło do niego, że do podłogi się nie przykleili, ale są sklejeni ze sobą. Niewiele myśląc oparł dłoń... o zgrozo! na piersi rudzielca, gdyż sprawdzić chciał czy nie da się ich od siebie odkleić. Jednak się nie dało...
Otóż to! Jak widać, pech wciąż ich prześladował, a żak właśnie docenił fakt bycia oblanym tylko farbą, a nie również klejem. Właściwie szkoda, że nie wpadła na to wcześniej, no bo która farba jest aż tak lepka? Ale, ale, mogła zapewnić, że nawet bez pomocy kleju byłaby wstanie trochę się pokleić - wszak jej dzielny rycerz może nie był ani przystojny, ani błyskotliwy, ani zabawny, ani inteligentny, ani ładnie ubrany, ani uroczy, ani... tak, to jaki nie był, można by wymieniać godzinami, jeśli nie dniami! Mimo tego pan Książę był zdecydowanie niezmiemsko uroczy, i z nieznanych nikomu przyczyn wyjątkowo przypadł do gustu rudzielcowi. O, klej zdecydowanie był magiczny, tak jak skarpetki. Na pewno to razem wymyślili, chcąc ich szybciej swatać! Może chcieli doczekać się wnucząt? Tak czy siak, Jacqueline również w duchu ucieszyła się, że Marvolo może zrozumieć jej nikczemny żarcik-aluzję, jednak nigdy w życiu by się do tego nie przyznała. A gdzie tam! - O, wspaniale! - rzuciła z jeszcze większym entuzjazmem - A czekaj... czyżbyśmy mimo tego wciąż byli przyklejeni DO SIEBIE? Odchrząknęła. - Może i jesteśmy małżeństwem, ale byłabym wdzięczna, gdybyś zdjął rękę z mojego cycka - powiedziała powoli.
Książę Marvolo posiadający milion wad i jedną zaletę, herbu miliona wad i jednej zalety o przydomku "Posiadający milion wad i jedną zaletę" również doszedł do wniosku, iż magiczne skarpety spiskują z magicznym klejem i znając Księcia postanowiły mu nieco pomóc przyklejając do niego rudzielca. W duchu nawet się cieszył, że ma tak mądre magiczne skarpety, jednak zaraz mina mu zrzedł, gdyż zauważył, gdzie spoczywa jego dłoń, dłoń pokryta klejem... Uniósł jedną brew i mruknął. - Już zdejmuję... - pociągnął, jednak to nic nie dało, dłoń się przykleiła, zresztą jak cali oni, chłopak się poruszył, przez co skleili się jeszcze bardziej. No pięknie. Marvolo ponownie szarpnął ręką, ale nic to nie dało. W końcu zerknął na rudzielca zrezygnowany. - Niestety nie dam rady zabrać dłoni, jednak nie myśl sobie, że trzymam tam dłoń tylko z przyjemności, to wcale nie tak, to jest drugi powód, a pierwszym jest to, że łapy mi się kleją...
Lepsza jedna zaleta niż zero, pamiętajmy o tym! Choć nie, książę Marvolo herbu miliona wad i jednej zalety, posiadał zalety dwie - drugą z nich był fakt, że towarzyszyła mu Jacqueline! Wszak ona każdemu dodawała +100 do ogólnej atrakcyjności. Ach, jakże podstępne były jego skarpety, jakże cwany był klej. A może wszystko to było ukartowane? Może książę wszystko ustalił z klejem? Z farbami? Wreszcie z regałem? Może sam potajemnie go popchnął? - No to rzeczywiście cudownie - skomentowała. W sumie chlebiało jej to, hehe - I co teraz, zacny rycerzu? Spędzimy resztę naszego życia, leżąc tu, pozornie razem, a jednak osobno? - spytała dramatycznie i trochę od rzeczy.
Zapewne Marvolo bardzo radowałby się, gdyby tylko wiedział, że owy rudzielec dodaje mu sto punktów do jego ogólnej atrakcyjności, która według niego i tak była bardzo wysoka. Co do zmowy z klejem regałem, skarpetami i innymi wrednymi, magicznymi przedmiotami, chłopak nie był z nimi w zmowie, gdyż pewny był, że jego urok osobisty potrafił zdziałać cuda i nawet bez kleju sprawiłby, że dziewczyna będzie się do niego lepić, cóż nadzieją matką głupich, czy tam ślepych, nie ważne, ważne jednak, że Marvolo bywał zapatrzony w siebie i to była jego kolejna wada. - Leżeć tu... całe życie... z Tobą księżniczko zawsze i wszędzie, ale nie tym razem. Nie damy się klejom, farbom i innym kolorowym bardziej, lub mniej mazią, będziemy walczyć, tylko musimy wymyślić sprytny plan i wcielić go w życie... - rzekł po czym rozejrzał się - mam jedną rękę wolną, to już coś, a Ty księżniczko możesz się podeprzeć?
Och, było to doprawdy zaskakujące, gdyż Żaklin z reguły nie przepadała za takimi właśnie przekonanymi o własnej perfekcji Ślizgonami, którzy w dodatku byli w zmowie ze skarpetami i klejem! Tym razem jednak zrobiła wyjątek, gdyż okazało się, że była w stanie wytrzymać z Marvolem dużo dłużej niż dziesięć minut, a nawet całkiem nieźle się bawiła. No i o dziwo nie zaczęła się wydzierać, kiedy zostali do siebie przyklejeni w tej jakże niezręcznej, niewygodnej pozie. Na razie tej jego wady nie dostrzegła, może to i lepiej? Gdyby jednak poznała jego myśli, zapewne stwierdziłaby, że już prędzej on zacznie się kleić do niej! Tak, na pewno by to powiedziała, albo chociaż pomyślała. Wszak jej ogólna samoocena była także niezmiernie wysoka, tak samo jak przekonanie o swojej ogólnej wspaniałości - zatem kolejna rzecz, która ich łączyła. Hip hip hurra! - No tak, powodzenia, księciu - skomentowała i podniosła lewą dłoń - Nie wiem, na pewno mogę ruszyć jedną ręką.
A jacy mieli być Ślizgoni, jak nie perfekcyjni pod każdym względem, dlatego Marvolo cenił sobie najbardziej znajomych z tego domu, do tego swym sokolim wzrokiem wyhaczył już kilka ładnych ślizgonek, och co za szczęściarz z niego, że jest właśnie w Slytherinie! Jednak musiał przyznać, że krukonki też bywają całkiem ładne, zwłaszcza te rude i zadufane w sobie, wręcz urocze. Chłopak przez chwilę wpatrywał się w rudzielca myśląc nad wspaniałym planem oswobodzenia ich z tej "pułapki", do głowy przychodziły mu różne rzeczy, w jednej z swych nienormalnych wizji widział nawet jak zamienia się w żaboluda, przez co staje się śliski i może odkleić się od dziewczyny. Jednak nie potrafił zamienić się w żaboluda, właściwie w nic nie potrafił się zamienić, w Hogwarcie nawet teleportować się nie mógł. Westchnął ciężko i podparł się wolną ręką, unosząc nieco nad podłogę. - Ta... no to ten, mi tam całkiem wygodnie, ja w sumie mogę tu leżeć... - mruknął i uśmiechnął się delikatnie i przesunął, zaraz jednak stwierdził, że jest mu niewygodnie i położył się z powrotem na podłodze - wygodnie oczywiście nie licząc tego, że coś wbija mi się w plecy i coś gnieciesz... - dodał - na trzy! - rzucił po chwili namysłu i ponownie spojrzał na rudzielca. W końcu trzeba wstać, chociaż szczerze powiedziawszy chłopakowi odpowiadało bardziej pozostać na miejscu.
Cóż... tak, Jacqueline musiała przyznać, że spotkała kilku całkiem fajnych, perfekcyjnych Ślizgonów, spotkała też jeszcze lepszych Krukonów, a nawet Gryfoni ją pociągali. Ach, trzeba ćwiczyć silną wolę. To nienormalne, kiedy co drugi napotkany facet wydaje ci się idealny - a taka niby jesteś nieprzystępna, oj. Szczerze mówiąc, rudowłosa wolała już leżeć tu na wieki z Marvolem, niż obserwować jak ten zamienia się w śliskiego żaboluda, zatem z dwojga złego, lepiej, by tego nie potrafił! - W sumie mnie też... ale muszę przyznać, że byłoby milej, gdybym nie była z tobą sklejona - stwierdziła. Ha-ha. Już ona wie, co mu gniecie. Ale mniejsza o to - Niech będzie, na trzy. Wzięła głęboki oddech, po czym chwyciła się jakiegoś haka wystającego ze ściany. Miał on jej służyć za podpórkę podczas tej jakże efektownej, dramatycznej, niezwykle trudnej operacji, mającej uratować im życie. - Raz, dwa, TRZY!
Oczywiście Marvolo jako mały chłopiec chciał zostać żaboludem, niektórzy chcieli być jak Merlin, inni jak Harry Potter, jeszcze inni jak Voldemort, a Marvolo chciał być żaboludem. Tak, od dziecka był dziwny i niezbyt lubiany przez swych rówieśników, może dlatego, że jako dziecię pochodzące z rodziny żabolódów zawsze próbował złapać muchę językiem, a może dlatego, że sprawdzał na policzkach swych znajomych, czy jego język jest już na tyle lepki, żeby mógł złapać tą muchę? No... nie ważne, wróćmy do zaistniałej sytuacji. Gniotła mu oczywiście... nogę, bo cóż innego mogła gnieść?... No w sumie wiele rzeczy, ale to też mało istotne. Bardzo istotne jednak było to, że zdecydowali się podnieść. Do tego na trzy! A Marvolo nie był orłem z matematyki, czy jednak uda mu się wstać na trzy?! Prawie się udało... Chłopak podparł się wolną ręką regału i odepchnął, gdy rudzielec doliczył do trzech i rzeczywiście stanęli, niestabilnie i jakoś krzywo, ale chłopak trzymał się na nogach. Dopiero z tego miejsca mógł dokładnie obejrzeć miejsce, w którym przyklejona była jego ręka, stwierdził, że nie mógł lepiej trafić i na myśl o tym uśmiechnął się, jednak chcąc by rudzielec pomyślał, że powodem jego zadowolenia jest to, iż powstali, odezwał się. - Udało się...
Rzeczywiście dziwne, ale na swój sposób intrygujące; zresztą żak nie pozostawał w tyle. Otóż nigdy nie marzyła o byciu Merlinem, Harrym Potterem czy Voldemortem, za to wciąż powtarzała, że będzie Zębową Wróżką! Usłyszała kiedyś przypadkiem, jak jakiś mugloski dzieciak chwalił się drugiemu, że w nocy położył pod poduszką mleczny ząb, który mu wypadł, a rano zamiast niego znalazł czekoladę. Mała Jacqueline uknuła wówczas szatański plan zostania Zębową Wróżką i oszukiwania dzieci. Wymyśliła bowiem, że owszem, brałaby zęby, ale kupioną za nie czekoladę zjadałaby sama - po cą ją marnować dla jakichś frajerów? Niestety jej plan się nie powiódł, a odkąd poniosła surową karę za usiłowanie wyrwania przedniego zęba kuzynce Mary, porzuciła swe nadzieje na zostanie Zębową Wróżką. W każdym razie, ją również ucieszył fakt, że stoją; usiłowała nawet z tej radości podskoczyć, co średnio jej wyszło. - Rozkosznie! - wykrzyknęła zatem, co w jej ustach zabrzmiało jak dzika euforia.
Żak była jednak bardzo inteligenta, oczywiście Marvolo nie mógł tego stwierdzić patrząc na nią, jednak gdyby tylko mógł usłyszeć o jej szatańskim planie, zapewne zechciałby postawić jej ołtarzyk z czekolady i modlić się do niego, bo przecież zabieranie czekolady frajerskim mugolom to wspaniały pomysł, geniuszowski wręcz! Próba podskoczenia przez rudzielca niestety kończyła się tym, że chłopak się zachwiał i musiał przytrzymać dziewczyny, całe szczęście rękę miał czystą i się nie przykleiła. Zlustrował wzrokiem Żak i odezwał się. - Wiesz księżniczko... chyba musisz zdjąć bluzkę, bo ręka przykleiła się do bluzki, zobacz mogę ruszać palcami - i poruszał palcami spoczywającymi na jej piersi, żeby udowodnić, iż ma rację, po czym wyszczerzył zęby w nieco głupkowatym uśmiechu.
Ależ oczywiście, któż śmiałby w to wątpić, to przecież widać na pierwszy rzut oka, gdyż jej życiowa mądrość i intelekt objawiały się nie tylko poprzez dzikie marzenia o podkradaniu czekolady frajerom z mugolskiego świata; objawiała się też tym, że właśnie teraz zdołała powstrzymać najgorsze odruchy i nie palnęła Marvola w pusty łeb, żeby przestał się szczerzyć jak dynia na Halloween (właśnie, niedługo Halloween - ciekawe, czy się wybiera? Bo ona, po ostatnim balu, jak najbardziej), tylko stwierdziła: - Chyba śnisz. Prędzej ci amputuję rękę i będę chodziła z twoją dłonią dyndającą w wiadomym miejscu (a fe!) niż teraz ją zdejmę! No, chyba, że wyczarujesz mi jakieś gustowne wdzianko. Ha-ha.
Chłopak uniósł jedną brew patrząc na rudzielca, gdy ten wspomniał o dyndającej ręce. Wyobraził to sobie i mimowolnie ponownie wyszczerzył w szerokim uśmiechu. - Z taką ręką księżniczko wygrałabyś konkurs na najlepsze przebranie. Zostałabyś okrzyknięta rudą wiedźmą odcinającą dłonie zalotników, sędziowie ze strachu przed utratą ręki wręczyliby Ci puchar, czy co tam można wygrać. Może ja Ci tą rękę pożyczę, hę? - zapytał i mrugnął do rudzielca, a zaraz ponownie zlustrował ją wzrokiem dłużej zatrzymując spojrzenie na jej kobiecych kształtach. - Cholera... - mruknął krzywiąc się potwornie - jakbym miał przy sobie różdżkę wyczarowałbym czadowe wdzianko, wiesz widzę Cię w takim stroju pokojówki z uroczym fartuszkiem i taką malutką czapeczką na tych pięknych rudych kudłach - rzekł kiwając z uznaniem głową, jakby właśnie wpadł na jakiś genialny pomył, który spodobałby się wszystkim i ogólnie miałby być wybawieniem dla ludzkości.
Tak, to rzeczywiście byłoby uroczo. Gdyby zaczarowała tą rękę, mogłaby jej pomóc... chociaż nie, bo dyndałaby ze złej strony, ha-ha. No nic. - Hej, jesteśmy jakiś kwadrans po ślubie, a ty już mnie od wiedźm wyzywasz, no ładnie - westchnęła - Tego się obawiałam, draniu! Z drugiej strony, to byłoby niezłe. Siałaby postrach i zostałaby znana jako "Jacqueline - Ruda Wiedźma z Dyndającą Dłonią, Odcinająca Ręce Zalotnikiom" i żaden frajer nawet by się nie zbliżył. Hm! - Może wykorzystam ten pomysł na Halloween, dzięki! - oznajmiła radośnie. Tak, na pewno to zrobi, hehe. Słysząc o wdzianku pokojówki, przyszło jej do głowy średnio cenzuralne, nadające się do publikacji skojarzenie (ha-ha), zatem przewróciła oczami . - Jak zwykle myślisz, że kobieta nadaje się tylko do jednego - stwierdziła. Do sprzątania oczywiście!
Przez moment stał rozglądając się dookoła w poszukiwaniu jakiegoś rozpuszczalnika, tudzież innego paskudztwa, które jednak mogłoby im pomóc w uwolnieniu się, jednak chłopak właściwie nie wiedział jak takowy rozpuszczalnik miałby wyglądać. Westchnął więc tylko głośno i ponownie wlepił spojrzenie w rudzielca. - Ej, ej księżniczko, to nie ja Ci chciałem amputować rękę, a Ty mi, więc proszę tu bez żadnych drani moja ruda królewno - rzekł z uśmiechem i mrugnął do Żak. Gdy wspomniała, iż według niego kobieta nadaje się do jednego zastanowił się nad tym moment drapiąc palcem wskazującym i kciukiem wolnej dłoni po brodzie. Palcami drugiej ręki poruszył delikatnie i odezwał się. - Kobieta nadaje się do kilku rzeczy, w sumie tak ze trzech... - pokazał język dziewczynie i ponownie się uśmiechnął - wiesz... ja wiem, że pewnie Ci się podoba ta moja ręka, ale może trzeba by w końcu zastanowić się co z tym zrobimy, bo ja... umówiłem się z kimś później i nie chciałbym się spóźnić, a w sumie nie wiem czy na to spotkanie mogę wziąć ze sobą taką rudą wiedźmę, która tylko czyha, żeby odciąć mi dłoń...
Rozpuszczalnik? Hmm... Nie no, racja, coś trzeba zrobić, przecież nie będą tak trwać do końca świata - ona też zamierzała załatwić parę spraw i choć generalnie bawiła się dobrze, zaczynała powoli odczuwać negatytwne skutki. A może ten cudowny śmiechodajny drink (no może dwa) wypity ku ich zbawieniu (!) parę godzin wcześniej, tracił swoje magiczne działanie? Ha-ha-ha, no proszę, mądry się znalazł! W odpowiedzi lekko szturchnęła go łokciem, nie była bowiem pewna, jak odporny na ból był jej książe. A gdyby tak padł na ziemię, konając z bólu po mocniejszym szturchnięciu? Nigdy nie wiadomo. - O, dziękuję bardzo, staraj się dalej, a na pewno nie wyjdziesz stąd w jednym kawałku - odparła i zastanowiła się na chwilę - Może by tak wyciąć dziurę zaklęciem? Masz różdżkę? Po chwili wpadła na kolejny genialny plan. - Wiesz, ewentualnie mogłabym zdjąć bluzkę, z tym że wtedy musiałabym wracać do dormitorium bez niej, bo wątpię żebyś mi ją oddał teraz w calości, a to mi się średnio uśmiecha... Możesz za to oddać mi swoje odzienie, w którym wrócę, a ty jakoś się przemkniesz i w spokoju odkleisz się od mojej bluzki. Wszak półnagi facet zawsze budzi mniejsze kontrowersje niż dziewczyna! Przemyśl to. Cudownie.
Książę oczywiście był twardy jak skała, silny jak dąb i ogólnie mocarny, jednak nie radziłbym tego sprawdzać, bo jak to często w bajkach bywa, rycerz na czarnym koniu uwielbia się przechwalać, a jak przyjdzie co do czego, to wsiada na swego rumaka i odjeżdża w siną dal. Chociaż Marvolo właściwie nie poczuł tego szturchnięcia, więc może jednak takim miękki jak gąbka to on nie był. Zerknął tylko na rudzielca mrużąc oczy, a zaraz uśmiechnął się delikatnie. - Wiesz... na urodziny to ja Ci chyba znajdę jakąś dłoń, myślisz, że dostanę taką w jakimś sklepie? - zapytał, a gdy spytała o różdżkę, sięgnął do kieszeni. Oczywiście, jak zwykle nie miał jej przy sobie. Po co ona mu właściwie była, skoro praktycznie nie nosił jej przy sobie? A jakby była potrzebna, tak jak w tej sytuacji? No cóż, Marvolo przyzwyczaił się, że zazwyczaj jak nie on, to ktoś w jego otoczeniu posiadał różdżkę. Jednak skoro dziewczyna zapytała, to czyżby jej nie miała? Czyżby to była kolejna rzecz, która ich łączyła? Jak wspaniale! Chłopak uśmiechnął się do siebie na myśl o tym, ale zaraz pokiwał głową przecząco. - Nie mam... - odpowiedział i wtedy padła kolejna propozycja. Miał oddać swój sweter. Swój ulubiony, rozciągnięty sweter... Jednak w tej sytuacji był jeden wielki plus, który przeważył na to, iż postanowił poświęcić sweter. Bowiem Żak miała zdjąć bluzkę. Tym razem chłopak potrząsnął energicznie głową. - Dobra, zdejmij bluzkę, a ja pożyczę Ci sweter. Ale wiesz, mogłaś po prostu powiedzieć, że chcesz żebym zdjął bluzkę, a nie używać swych tajemniczych czarów i czarować ten klei...
No tak, wiadomo... taki z niego siłacz, heros i bohater, a z byle klejem sobie poradzić nie może! Śmiechu warte, naprawdę. No, ale skoro podołał szturchnięciu kościstym łokciem żaka, to nie było z nim aż tak źle jak być mogło. Gratulujemy, drogi Księciu z Bajk: test na odporność zdany. - Jasne, jestem pewna, że w Hogsmeade mają pełno sklepów z dłońmi! - oznajmiła entuzjastycznie - Trzymam cię za słowo. Jeszcze nikt jej nie podarował ręki, to było takie... wzruszające i romantyczne. Co do różdżki, oczywiście, że nie miała jej przy sobie. Zawsze jej zapominała, gdyż niestety nie była jak Harry Potter, który swój kawałek drewna nosił nawet do łazienki, mhm. W tym wypadku okazało się, ze to wielka szkoda, bowiem została zmuszona do publicznego obnażenia się. Och. - Cóż, z nas dwojga dla ciebie to będzie zdecydowanie przyjemniejsze - burknęła. Nie, niespecjalnie miała ochotę oglądać go bez swetra, nie wyglądało to zbyt kusząco. Po chwili zakomenderowała - Zamknij oczy! Upewniwszy się, że Marvolo nie widzi (mhm, mogła by się założyć o własną różdżkę, że i tak będzie podglądał, no ale zawsze to większy komfort psychiczny niż widzieć wlepione w siebie gały ha-ha), podjęła heroiczne wyzwanie pozbawienia się swetra (ale zbieg okoliczności, wszyscy w swetrach!). Jednocześnie zaś przeklinała się w duchu, ze nie założyła pod spód żadnej podkoszulki. Cholera, ona to ma wyczucie! Gdy już uwolniła się z przeklętej odzieży, odwróciła się (zawsze to lepiej pokazać nagie plecy niż klatkę piersiową!) i oznajmiła: - Dawaj sweter. I pozwól mi uciec.
Chłopak właściwie przez chwilę kiwał głową w zamyśleniu jakby rzeczywiście uwierzył, że w Hogsmeade mają sklepy z dłońmi. Bo czemu mieli by nie mieć? Przecież mają tam puchate kulki, które są zwierzętami i inne czaderskie rzeczy, to czemu nie dłonie? W głowie już ułożył plan, jak kupuje ogromną dłoń, obwiązuje ją kokardą i zanosi Żak. Tak, to bardzo romantyczne. "Przyjmij tę oto dłoń na znak mej miłości"... Pomysł mu się spodobał, więc mimowolnie uśmiechnął się sam do siebie, zaraz jednak potrząsnął łbem i ponownie wlepił wzrok w rudzielca. Kiedy kazała mu zamknąć oczy odwrócił łeb i rzeczywiście przymknął ślepia. W sumie nie podglądał. Ale dlaczego? Może z szacunku do dziewczyny, a może uznał, że będzie to niezbyt ciekawy widok?... Przecież by tak nie uznał, to już raczej chodziło o to pierwsze. Dopiero gdy Żak poleciła mu, żeby oddał jej sweter otworzył oczy i uśmiechnął się sam do siebie widząc odwróconą dziewczynę. Całkiem ładne plecy... przez chwilę żałował, że jednak nie podglądał, ale postanowił, że jeszcze nadrobi. Zabrał się za zdejmowanie swojego swetra, jednak pierw pomachał ręką, przy której wisiało odzienie dziewczyny przed swą twarzą. - Marvolo sweteroręki... - mruknął pod nosem i roześmiał się, a zaraz zdjął swój ulubiony, rozciągnięty, ale jakże ciepły sweter, który śmierdział nieco papierosami, ale również czymś słodkim, jakby czekoladą, czyżby został nią ubrudzony? Bardzo możliwe. Wystawił dłoń ze swetrem w kierunku dziewczyny i ponownie przymknął oczy, tym razem jednak nieco mniej szczelnie. - Trzymaj, nie patrzę.
Rzeczywiście, w cholerę romantycznie. Być może nawet kolekcjonowałaby dłonie, wręczane jej przez coraz to nowszych adoratorów? Bo oczywiście nie poprzestałaby na jednym, o nie! Zbierałaby więcej i więcej, a na ścianie w jej mrocznym domu (! na wzgórzu, hm hm) powstałaby tak zwana Ściana Dłoni. Sąsiedzi straszyliby nimi swoje rozwydrzone bachory, a ona mogłaby siać postrach na dzielni. Tak. W ogóle może założyłaby szajkę albo gang? Mściciele Dłoni? Brzmi okrutnie! Skoro rzeczywiście nie podglądał, to naprawdę, otrzymał +100 punktów do ogólnej oceny. Gratulujemy! Jeszcze kilka i będzie pan mógł wybrać jedną z jakże atrakcyjnych nagród z naszego katalogu, zapraszamy serdecznie. Tymczasem zdążyła roześmiać się na hasło "Marvolo swetroręki" (tak, ten karmazynowy wełniany twór wyglądał niemalże jak skrzepnięta krew, przyklejona do dłoni... jak mrocznie!) i odebrać od niego ubranie, a także obrzucić je nieuważnym spojrzeniem i założyć. Wcale nie śmierdział, a wręcz przeciwnie. No, w każdym razie Żak uwielbiała taki zapach, a delikatna nutka czekolady sprawiła, że była bliska postanowienia, że już nigdy go nie zdejmie! - Dzięki - odparła i zaśmiała się złowieszczo - Teraz już go nie odzyskasz! Męskie ciuchy są super, co tu dużo mówić.
Gdyby tylko wiedział o czym myśli zapewne w jego głowie pojawił by się obraz Żak z sygnetem na jednej z kolekcji urwanych dłoni podającej go każdemu do całowania. Taki Żakowo-dłoniowy-rudy-ojciec-chrzestny. To byłoby coś! Plus sto punktów... Chwileczkę, to ile on już tych punktów nazbierał? Może niebawem starczy mu na suszarkę. Byłoby całkiem miło, ale wracając do sytuacji, w której się znaleźli, a właściwie do tego, że Marvolo okazał się dżentelmenem i nie podglądał. Ale wyszło mu to na dobre, zapewne gdyby wiedział uśmiechnąłby się szeroko i podskoczył kilka razy, jednak jedyne co zrobił, to uniósł do góry jedną brew przyglądając się rudzielcowi. O dziwo wyglądała w jego swetrze o niebo lepiej niż on. Chciał przeczesać palcami kudły, jednak jedynie przejechał swetrem dziewczyny po łbie, po czym opuścił dłoń i zerknął na nią. Przez moment myślał czy jej odzienie na coś mu się zda, jednak zaraz stwierdził, że nie. Podniósł wzrok na Żak i uśmiechnął się do niej delikatnie. - Wyglądasz... - już chciał powiedzieć, że ślicznie, ale urwał i po chwili dokończył - ładnie, ale to pewnie dzięki mojemu swetrowi, który nawiasem mówiąc chciałbym kiedyś dostać z powrotem - czy na prawdę tak mu zależało na odzyskaniu tego łacha? Właściwie to chyba już się pogodził z jego stratą, a chodziło o coś innego... - zgłoszę się po niego - tak, chciał ponownie spotkać tego rudzielca i odbiór swetra był do tego odpowiednim powodem.
Oczywiście, to byłoby coś naprawdę niezwykłego. Żakowo-dłoniowy-rudy-ojciec-chrzestny... mugole mogliby nakręcić o tym film, który stałby się absolutnym hitem. Może nawet ona łaskawie zgodziłaby się zagrać główną rolę? Kto wie, kto wie! No tak, suszarka zdecydowanie by mu się przydała. Tym bardziej, że w Radosnej Loterii Żak można było zdobyć oryginalne, designerskie, unikatowe wręcz gadżety z logiem w kształcie twarzy Jacqueline! Ta-dam, niepowtarzalna okazja, zatem zbieraj punkty, a może starczy ci na skarpetki! Haa! Z wizerunkiem żaka, rzecz jasna. Zaprotestowała żywo, kiedy odmówił jej oddania swetra! Nienienie! - Nieeeee - jęknęła, wyginając usta w podkówkę - Nie rób mi tego. On jest taki mięciutki, cieplutki i nawet ładnie pachnie! Nie zniosę rozstania z nim. Na potwierdzenie swoich słów okręciła się dookoła, po czym wtuliła się(tak! wtuliła się w sweter, który miała na sobie, to dziwna i niełatwa, acz przydarna sztuka) w niego. - Odwdzięczę się! - zaoferowała, prezentując słodką minkę, a nawet uśmiech. Hmm, gdyby znała pretekst jego odmowy... no, ale teraz ma okazję, by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Ha!
Skarpetki z podobizną Żak... Łooo, łaaa... to dopiero czaderski gadżet. Gdyby Marvolo tylko wiedział zapewne łapałby punkty jak szalony by zdobyć takie skarpety. Nie tylko oddałby jej ten sweter bez gadania, ale i wszystkie inne swetry, a nawet spodnie, buty, majtki, co tylko by zażądała, dla skarpet wszystko. Widząc reakcję rudzielca na wspomnienie o odbieraniu jej swetra uśmiechnął się delikatnie i zbliżył do dziewczyny patrząc jej w oczy. - Ładnie pachnie, bo pachnie mną - rzekł, a uśmiech na jego twarzy się poszerzył, szczególnie gdy usłyszał, że za podarowanie swetra Żak chce się odwdzięczyć. Ciekawe jak. We łbie już tworzył milion wersji tego, jak rudzielec mu się odwdzięcza. Jedna z nich była bardzo ciekawa, bowiem Marvolo wyobraził sobie ogromny czekoladowy tort, tancerki, grające na kobzach karły, sypiące kwiaty dzieci, starca wypuszczającego z klatki stado gołębi, śliczne bliźniaczki, a po środku Żak w jego swetrze. Przez moment gapił się w sufit z rozmarzoną miną, zaraz jednak potrząsnął łbem i wzrok ponownie wlepił w dziewczynę. - Jak się odwdzięczysz? - zapytał w końcu.
Tak, tak, wiemy, że dla takich skarpetek byłby w stanie poświęcić wszystko (chwyt marketingowy, haha-ha), dlatego też zostały one objęte specjalną ofertą promocyjną. Oddaj sweter (możesz dać też inne, i to by było na tyle, bowiem bez reszty twojej odzieży, w tym majtek, żak zdecydowanie mogłaby się obejść), a na pewno je dostaniesz! To znaczy... może... chyba. Hej, ciekawe czy udałoby się jej zaczarować jakieś skarpety tak, żeby widniała na nich jej twarz? Haha. Szkoda, że jest beznadziejna z zaklęć. - Oczywiście! - potwierdziła żywo, nie chcąc wypaść z jego łask (sweter był wart wszystkiego, no... prawie). Czekoladowy tort? Nie ma sprawy. Tancerki? Dobra, niech będą, mogą nawet ubrać te pieprzone hawajskie spódniczki. Karły z kobzami? Spoko! Sypiące kwiaty dzieci i starca z gołębiami też się załatwi, tylko... po co mu te bliźniaczki? Dobra, chyba jednak wolałaby tego nie wiedzieć. Hm. Marvolo, nie masz jakieś łatwiejszej propozycji? Wszak załatwianie tego trwałoby wieki, poza tym stary gołębiarz ma zajęte terminy, o karłach nie wspominając! Dostałbyś to nie wcześniej niż na Wielkanoc, a to ku-pa cza-su, wierz mi. - Hm hm, nie wiem, ale dla tego swetra jestem gotowa na wszystko - zadeklarowała.
Wszystko... powtórzył to trzy razy w myślach, a wizja odwdzięczania zaczęła się przekształcać, w końcu zmieniła się zupełnie i zniknęła wszystko, a pozostała Żak w jego swetrze... samym swetrze. Szeroki uśmiech wykwitł na twarzy chłopaka, co wyglądało dość dziwnie. Zaraz jednak Marvolo potrząsnął łbem odganiając od siebie na moment te wizje i pokiwał z powagą głową. - Zapamiętam to sobie śli... - ponownie chciał powiedzieć, iż jest śliczna, jednak w samą porę ugryzł się w język i dokończył - księżniczko - po tych słowach mrugnął do dziewczyny i zbliżył się jeszcze do niej, po czym... wyminął ją i ruszył do wyjścia. Zatrzymał się przy drzwiach i odwrócił patrząc na dziewczynę. Jaka ona była śliczna... zwłaszcza w jego swetrze. Te jej włosy, przez myśl przeszło mu, że chciałby poczuć ich zapach. Zaraz jednak zbeształ się w myślach. Coś było nie tak, jeszcze żadna dziewczyna nie podobała mu się tak jak Żak, a to zdecydowanie nie wróżyło nic dobrego. Przywołał na twarz poważną minę i odezwał się. - Dorwę Cię w najbliższym czasie, chyba, że Ty zrobisz to pierwsza... - ponownie jego usta wygięły się w delikatnym uśmiechu. Jej postać sprawiała, że mimowolnie się uśmiechał. - Cześć - rzucił i otworzył drzwi, po czym zniknął za nimi. Ręce schował w kieszeniach spodni, właściwie tą do której przyklejony był sweter ledwo wsunął, wyglądało to nieco dziwnie, gdyż bluzka Żak wisiała przy jego portkach.
Szczerze mówiąc, nie dokładnie takie wszystko miała na myśli, ale w sumie to mogła się spodziewać, że on będzie miał za to w głowie tylko jedno. Przeraził ją jego iście szatański uśmiech, jednak zanim zdecydowała się na ucieczkę, Marvolo wyglądał już całkiem normalnie (pomijając fakt, że wciąż "cieszył jej oczy" widokiem niestety dość mizernej klatki piersiowej, a do dłoni dalej miał przyklejony owy sweterek). - Już się boję - stwierdziła, chociaż była w stanie uwierzyć, że Ślizgon prawdopodobnie następnego dnia nie będzie pamiętał, że w ogóle znalazł się w tym schowku, a co dopiero że wyłudził podstępnie jakąś przysługę (hahaha) od niewinnej Krukonki w zamian za brudny, rozciągnięty sweter. - Pa - odparła tylko, opierając się o ścianę (o dziwo, nie zawaliła się). Odczekała jeszcze chwilę, po czym wyszła ze schowka, szczerząc się jak dynia na Halloween.