Groty mieszkalne są naprawdę małe - to ciasne pomieszczenia z materiałowymi zasłonami zamiast drzwi, które po zasunięciu zapewniają prywatność poprzez wyciszenie hałasów ze środka. Światło wpada tutaj tylko przez małe okienka. Tuż obok drzwi stoi wykuta z lodu komoda z magicznie powiększanymi szufladami, a na samym środku znajduje się ogromne łóżko, na którym spokojnie zmieszczą się trzy dorosłe osoby... co więcej, w większości grot muszą się zmieścić! Nie ma wolnej przestrzeni na dodatkowe posłania. Każda jaskinia posiada dodatkową izbę z malutką łazienką, w której znajduje się niziutka toaleta i otwarty prysznic z wodą, która maksymalnie zahacza o "letnią" temperaturę.
Grasują tu lodowe wszy! Jeśli wchodzisz do tego tematu - rzuć literką. Jeśli wylosujesz samogłoskę - dostajesz wszawicy! Na chwilkę swędzi Cię głowa, a od następnego wątku masz białe włosy. Wszawicy możesz dostać kilka razy, ale biały kolor włosów utrzymuje się tylko miesiąc. Rzut literką na wszy jest obowiązkowy tylko za pierwszym razem.
Lokatorzy: 1. Zoe Brandon 2. Julia Brooks 3. Marla O'Donnell
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
W grocie numer 3 odbywa się zorganizowana przez odziane w tematyczne T-shirty prefektcko-kapitańskie trio prywatka integracyjna pod hasłem przewodnim "Bibka taka, że topnieją lodowce", zorganizowana celem zacieśnienia więzów, hucznego rozpoczęcia ferii oraz szerzenia świadomości feriowiczów na temat globalnego ocieplenia.
Przed wejściem Zofinda wciska wszystkim laminowane informacyjne broszurki z praktycznymi poradami, jak oszczędzając Aquamenti można uratować planetę, a w środku domku poza zajmującym 99% przestrzeni łóżkiem zmieściło się jeszcze kilka ogrzewających atmosferę dekoracji będących pozostałościami po imprezie na cześć przyjezdnych z Tecquali i świetnie wpasowujących się w temat.
Z przekąsek dostępna jest ekskluzywna, lewitująca ZIMNA PŁYTA oraz przygotowany przez Marlenę i Zosię zastrzyk witamin w postaci SAŁATKI OWOCOWEJ. Julia zadbała o inne rozrywki i u smoczego chłopca Anaruka, rezydującego w ciemnym zaułku między igloo znachorki a grotą spożywczą zakupiła pół kilo SMOCZEJ TRAWY.
Cóż to za specyfik?:
Niezwykła roślina o charakterystycznym ostrym zapachu oraz fioletowym kolorze. Stosunkowo łatwo ją znaleźć, ponieważ roztapia śnieg na ziemi, którą porasta. Posiada mocne właściwości halucynogenne, które smoczy ludzie wykorzystują podczas seansów spirytystycznych. Roślina umożliwia bowiem wspólny świadomy sen i przenikanie do jaźni uczestników. Co istotne, smocza trawa nie uzależnia oraz nie ma żadnych skutków ubocznych (poza dobrą zabawą!).
W międzyczasie menu dzięki uprzejmości @Hemah E. l. Peril wzbogacił się o bogaty zestaw przekąsek z magicznymi efektami:
Magiczne jedzenie Hem:
Rzuć kością:
1 - Panna cotta z krwistą pomarańczą Ozdobiony plasterkami czerwonej pomarańczy deser dumnie leży na talerzykach. Lekko kwaskowaty, jogurtowy w smaku, po zjedzeniu ozdabia skórę krwistymi wzorami. U jednego mogą wyglądać jak tygrysie paski, u innego jak witraż, tribal, koronka. Wszystko zależy od osoby. Trwa do końca imprezy.
2 - Brownie z truskawkami Ciężkie ciasto przekładane jest plasterkami truskawek. Gorycz czekolady łagodzi słodycz owoców, nie wspominając o walorach estetycznych. Zaś po zjedzeniu między włosami pojawiają się drobne kwiatuszki . Ich wyrwanie nie sprawia bólu, acz jeśli nie zostaną zebrane, urosną do końca imprezy w żywy wianek.
3 - Ravioli ze szpinakiem i mięsem świergotnika Malutkie pierożki, piętrzące się na grzejącym je talerzu oraz oprószone serem. Świergotniki mają delikatne mięso, w smaku lekko pieprzowe. Z kolei zjedzenie go znacząco poprawia zdolności wokalne - niekoniecznie chce się śpiewać, ale głos robi się czysty, u mężczyzn głęboki, u kobiet dźwięczny. Niesamowicie przyjemny dla ucha. Trwa do końca imprezy.
4 - Taco z mięsem hipogryfa Kilka misek zawiera różne składniki, a na głównym talerzu leżą kukurydziane tortille - wszystko gotowe, aby samodzielnie dobrać sobie proporcje do idealnego taco. W jednej z największych misek znajduje się przyprawione mięso hipogryfa. Ma mocny aromat i wyjątkowo ciemny kolor. Zaś po zjedzeniu na policzkach pojawiają się drobne piórka, z kolei na palcach - łuski i wydłużone paznokcie. Trwa do końca imprezy.
5 - Skrzydełka paqui w sosie z hibiskusa ognistego Dość spore, pieczone i cudowne ostre, zachęcają chrupiącą skórką. Ułożone są razem w sporej, grzejącej misie. Przypominają w smaku dziczyznę, a po zjedzeniu niesamowicie działają na włosy - zaczynają łagodnie mienić się różnymi kolorami tęczy. Trwa do końca imprezy.
6 - Kanapeczki z wędzonymi na zimno plumpkami Niewielkie, ale bogate w dodatki, ułożone na dużej paterze. Pomiędzy listkami alg oraz fantazyjnie krojonymi warzywami są kawałki czerwonego mięsa plumpek. Słone oraz smakujące oceanem po zjedzeniu sprawiają, że przy mówieniu z ust dobywają się kolorowe bańki. Bańki na szczęście nie smakują mydłem. Trwa co najmniej 1 post.
Alkohol - we we własnym zakresie i oczywiście na własną odpowiedzialność.
Z racji niewielkiego metrażu groty, skoczna playlista rozbrzmiewająca z muzogramu służy tylko jako tło do rozmów zamiast tańców, a główną atrakcją, gdy zbierze się odpowiednia grupa osób, będzie gra w butelkę - już trwa, ZASADY NA STR. 2 W POŚCIE @Vinícius Marlow!!!
Info o integracji jest ogólnodostępne. Serdecznie zapraszamy wszystkich uczestników ferii oprócz osób niepełnoletnich, nauczycieli i boomerów po 30 roku życia!
Ariadne czuła się dość obco w tym gronie Anglików z Hogwartu, bo większość pozostawała kompletnymi nieznajomymi. Ale to nie tak, że traktowali ją jakoś inaczej - ba, wręcz przeciwnie. Grupka studentów szybko zaciągnęła młodą aurorkę do rozmowy i zaprosiła ją na imprezę powitalną. Najwyraźniej uznali ją za jedną z wychowanek Hogwartu, co było całkowicie normalnie, bo Wickens zawsze wyglądała na młodą i niewinną istotę. Po pytaniach z jakiego domu jest, wyznała szczerze, że jest opiekunem, a mina im gwałtownie zrzedła. Ariadne nie wspominała dodatkowo, że jest funkcjonariuszem prawa. Rozmowa urwała się w niekomfortowym tonie. Jasnowłosa przechadzała się nieśmiało po lodowcu, myślami krążąc dookoła pracy, którą dopiero co zostawiła... Potrząsnęła głową. To wakacje, a nie kolejne dni spędzone za biurkiem przy stosie dokumentów. Musi chociaż spróbować odpocząć. Może wybranie się na tę imprezę to doskonały pomysł, żeby przypomnieć sobie o tym, jak to jest się bawić oraz śmiać? Ostatnie wydarzenia bardzo przygnębiały Ariadne i stres ciągle towarzyszył dziewczynie. Przypomniała sobie o tym, co mówiła jej grupka studentów. Między dialogiem padły słowa o organizatorach i chociaż Marla oraz Brooks absolutnie z niczym się Amerykance nie kojarzyły, to padło też coś o "Brandonównie". O Zoe. Ariadne zatrzymała się przed jedną z lodowych ścian, czując nieprzyjemne ukłucie w żołądku. Minęło trochę czasu, a dalej zjadały ją wyrzuty sumienia za każdym razem, gdy tylko pomyślała o pięknej dziewczynie, która pomogła jej podczas pechowego spaceru po Dolinie Godryka. Z pomalowanych na malinowo ust młodej aurorki uleciało ciężkie westchnienie. Co jeśli się nagle miną na korytarzu? Trzeba było w końcu stawić czoło strachowi. Odnalazła grotę numer 3 i przysunęła się do zasłony. Ze środka dobiegały głosy oraz muzyka, a więc impreza się rozpoczynała. Wyprostowała plecy i już miała dziarsko wejść do środka, kiedy kompletnie spanikowała. Ze strachu uciekła na drugi koniec korytarza i przez chwilę wyrzucała sobie w myślach, że jest tchórzem. Po kilku minutach wpadła na pomysł, który odrobinę złagodził stres dobijający dziewczynę. Wymknęła się na targowisko znajdujące się w lodowcu, kupiła bukiet kwiatów, po czym znalazła ustronne miejsce i napisała list. Powoli powróciła przed zasłonę groty numer 3 i z trudem zmusiła się do odezwania, gdy tylko jakaś osoba wyszła z pokoju. - Hej! Impreza? Fajnie. - wybąkała przez zaciśnięte gardło, spoglądając na @Marla O'Donnell i nie mając pojęcia czy robi dobrze. - Emm, znasz Zoe? Zoe Brandon? Możesz jej to przekazać? Dzięki. Ariadne mówiła szybko, żeby dziewczyna nie zdążyła jej odmówić, po czym dość nachalnie wepchnęła jej w ramiona bukiet kwiatów wraz z doczepionym listem. Wykrzesała z siebie krzywy, niepewny uśmiech, czekając aż wiadomość zostanie dostarczona.
Zoe...
Jak można odwdzięczyć się osobie, która nie dość, że uratowała Ci życie to jeszcze zrobiła to w tak uroczy sposób, że zamiast traumy zyskuje się miłe wspomnienie? Na pewno nie olewając jej, gdy zaprasza na bal jako swoją parę... Przepraszam Cię! Nie wiem czy warto tłumaczyć się pracą. Bardzo chciałam być z Tobą na tym balu, zatańczyć przy wolnej muzyce i popatrzeć na rozświetlane fajerwerkami niebo. Przykro mi, że wydarzyła się tragedia i nie wiem czy ostatecznie poszłaś na bal sama lub z kimś innym... Na samą myśl, że mogłaby Ci się stać krzywda jeszcze bardziej żałuję, że nie było mnie obok. Że musiałam zająć się innymi obowiązkami. Szybko zostałam wezwana do opanowania zniszczeń i wyciągania spanikowanych ludzi. I wiem, powinnam się odezwać zaraz potem, powinnam za wszelką cenę znaleźć wolną chwilę. Nawet nie wiesz, jak mi z tym źle. Również zapisałam się na ten wyjazd. Jestem na korytarzu... Gdybyś chciała mnie jeszcze zobaczyć.
Ariadne Wickens
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
W momencie, gdy świstoklik przeniósł ich na Antarktydę, cicho przeklęła pod nosem. A potem uroczyście obiecała sobie przestać złorzeczyć na upalne dni, bo to, co się wyprawiało tutaj, przechodziło ludzkie pojęcie. Dyrekcja kazała im się ciepło wyposażyć, dlatego odwiedziła jeden z mugolskich sklepów i zaopatrzyła się w ciepłą odzież godną himalaistów. Mimo to wciąż telepała się z zimna, a palce u stóp i dłoni były zimne jak sopelki lodu. Ulżyło jej dopiero w momencie, gdy otrzymali od smoczych ludzi magiczne kajdany.
Drugą niespodzianką, równie nieprzyjemną było ich lokum. Łóżko było jedno, woda była letnia, a na domiar złego ktoś musiał nie wyprać koców i futer, bo nabawiła się wszawicy i teraz jej włosy były białe jak u pewnego mrukliwego wiedźmina. Najgorsze było jednak to, że mieszkała z MARLĄ, o którą rzecz jasna była zazdrosna. Co więcej, im bardziej dostrzegała, jak ta jest zajebista, miła i zabawna, tym gorzej się czuła ze swoimi uczuciami do blondwłosej Irlandki.
I to właśnie Irlandka zaproponowała wspólną prywatkę. Ba, nawet jej wręczyła bliźniaczą koszulkę z napisem Salt, przez co trzy młode i zdolne dziewczęta wyglądały jak siostry. Szczególnie teraz, kiedy dzięki polarnym gnidom Julka zbliżyła się kolorem włosów do swoich współlokatorek. Słysząc taką propozycję, taki zapał Zofindy ekolożki i po otrzymaniu takiego miłego prezentu w postaci koszulki, nie potrafiła odmówić i chcąc nie chcąc, dołączyła do party planning commitee.
W czasie kiedy dziewczyny w ciasnych spartańskich warunkach tworzyły zimną płytę i kręciły sałatkę z kilku zmrożonych bananów, truskawek i jabłek, które ze sobą zabrały, Dżuls wyruszyła na poszukiwania czegoś mocniejszego. W kwestii alkoholu były kryte, bo Brooks zabrała ze sobą flaszkę-niedopitkę 15-letniej whisky. Plan był prosty, a mianowicie zapytać innych, czy nie mają czegoś zielonego na stanie, ale trafiła na coś lepszego. Zaczepił ją bowiem smoczy diler, Anaruk i za garść galeonów oraz paczkę Merlinowych Strzał opchnął jej smoczą trawę. I to całe kurwa pół kilo, jak gdyby Julka liczyła na złapanie takiej fazy, przy której te księżyca to chuj.
Z wielką torbą trawy skitraną pod kurtką wróciła do groty, po drodze zahaczając jeszcze o igloo szamanki, żeby dorwać jakiś szampon na wszawicę. I w czasie kiedy dziewczyny zajmowały się ostatnimi dekoracjami, ona szorowała łeb, starając się doskrobać do ukochanych ciemnych kłaków. Nieskutecznie niestety. Była właśnie w trakcie suszenia głowy ręcznikiem, kiedy to rozległo się pukanie. A więc pierwsi goście!
Eugene 'Jinx' Queen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Przekłute uszy; czasem noszony kolczyk w nosie; drobne i mniej drobne tatuaże; pomalowane paznokcie; bardzo ekspresyjny sposób bycia; krwawy znak
- Idziemy zaraz na imprezę - oświadczam entuzjastycznie w kierunku @Renji E. Mimamoru, będąc dopiero w połowie rozpakowywania kufra, bo większość czasu spędziłem na wizzengerze, pisząc wiadomości do moich gryfońskich przyjaciół, by relacjonować im każdy najgłupszy szczegół. Tak naprawdę jednak potrzebna mi tylko dobra motywacja; kilka sekund później już jestem na końcu tej ciężkiej pracy, bo po prostu wszystko upycham na siłę do powiększonych magią szuflad, na wierzch wyciągając tylko butelkę ognistej, którą przezornie zapakowałem, spodziewając się takiego obrotu spraw. - Prawie każdego roku jakiś pokój robi integrację, trochę kto pierwszy, ten lepszy, więc trzeba się orientować. Ale widzisz, masz takiego farta, że jesteś ze mną, a impreza jest w grocie mojej bff, więc jesteśmy kinda gośćmi vip - wyjaśniam, pospiesznie przebierając się w czarny, opinający mięśnie t-shirt i jeansową kurtkę i obficie spryskując się perfumami - w końcu jesteśmy blisko walentynek, kto wie ile zdesperowanych serc trzeba będzie pocieszyć po kieliszku lub dwóch? - Nie szkodzi, jeśli będziesz znał mało osób. Trzymaj się mnie, a ja zadbam o resztę - obiecuję Renjiemu, mrugając do niego zaczepnie i już dłonie pchając w przestrzeń osobistą chłopaka, by nadać jego włosom nieco zmierzwionej struktury i uwidocznić więcej ciała przez rozpięcie guzików ubrania. - Jesteśmy na Antarktydzie, musimy zrobić wszystko, by rozgrzać atmosferę - tłumaczę mu, być może o sekundy zbyt długo utrzymując ręce blisko jego torsu, nim ciągnę go w stronę wyjścia i groty numer trzy, cały czas paplając, jak będzie super i kogo koniecznie musi poznać. - MARLENA! - wykrzykuję, jakbym @Marla O'Donnell nie widział co najmniej trzy miesiące, a nie niecałą połowę dnia. Parskam śmiechem na widok napisu na jej koszulce - bardzo adekwatnego. - Jesteś tym, czego spożywasz najwięcej? - dopytuję z powagą, zaraz pochylając się, by cmoknąć ją w policzek. - Elegancko wam to wszyło, jak na takie ascetyczne warunki. A właśnie. Znacie się? To jest moja bff właśnie, którą ci dzisiaj tak wychwalałem... Od kogo masz w ogóle te kwiaty? Tajemniczy adorator tak wcześnie? - śmieję się, w swojej bezczelności już spoglądając na doczepioną do bukietu karteczkę i przebiegając wzrokiem po tkliwych zdaniach autorstwa @Ariadne W. Wickens. Wzrok już mi sam ucieka do roześmianej @Zoe Brandon. - Och, ja jej przekażę i tak miałem się przywitać - oferuję się zatem w przebłysku wspaniałomyślności, ale ogniki w moich oczach na sto procent mówią już Marlenie, że nie jest to oferta podyktowana zwyczajną życzliwością. - Zajmiesz się w tym czasie Renjim? Jakby był samym ministrem magii - proszę przyjaciółkę, do chłopaka posyłając szeroki uśmiech, gdy szepczę na odchodne "zaraz wracam". - Słyszałem, że walczysz o nowy lepszy świat bez lekkomyślnie używanych aquamenti? Totalnie chętnie o tym więcej posłucham potem, jak będziesz miała czas - zagaduję Krukonkę, gdy rozdaje te swoje urocze broszurki. - Ale na razie przychodzę w roli posłannika. Mam dla ciebie przesyłkę i wiadomość od pewnej nieśmiałej adoratorki. Ale niestety na Antarktydzie panują ścisłe zasady dotyczące posłańców, którym należy się przynajmniej jeden buziak za doręczone wiadomości. W innym wypadku grozi to potwornym nieszczęściem, kto wie, może nawet śmiercią - przekonuję dziewczynę, uśmiechając się trochę zbyt wesoło jak na grożące mi niebezpieczeństwo, ale jak tu się nie uśmiechać, kiedy się patrzy na Zoe Brandon?
Prawdę mówiąc, nie planowała, że się tutaj pojawi. To nie było do końca coś, co ją naprawdę pociągało, przynajmniej wszystkie poprzednie imprezy właśnie na to wskazywały, ale mimo wszystko skierowała swoje kroki do odpowiedniej groty, zastanawiając się, co dokładnie wymyśliła jej kuzynka i Julia. Bo to, że ta impreza nie miała być całkowicie zwyczajna, było dla Victorii właściwie oczywiste, a po tym, jak na koniec minionego roku szkolnego wypiła jakiegoś szalonego drinka, wolała trzymać się z dala od wszelkiego rodzaju używek. Była również typem, który zdecydowanie stronił od nadmiernych szaleństw, uznając to, co dla niektórych w jej wieku było normą, za całkowitą i absolutnie bezsensowną ekstrawagancję. Mimo to nie zamierzała ciągać pozostałych uczestników wyjazdu za uszy, nie zamierzała o wszystkim mówić profesorom, chociaż uznała, że lepiej będzie po prostu zajrzeć na tę domówkę, by przekonać się, czy dziewczyny, nie postanowiły wnieść tutaj nie tylko używek, ale przy okazji smoka, fomisia i stada psingwinów. Mówiąc prosto, Victoria była skłonna podejrzewać je dosłownie o wszystko, nawet o to, że Brooks z jakiegoś powodu wypuściłaby tutaj tłuczki, żeby urozmaiciły zebranym upychanie się między zimną płytą, sałatką a butelkami z alkoholem. Założywszy ręce na piersi, zatrzymała się przy wejściu, nie zamierzając wpychać się do środka, skoro w grotach było już i tak niesamowicie niewiele miejsca, i spojrzała na @Zoe Brandon, później zaś na @Julia Brooks, uśmiechając się do nich kącikiem ust. Wiedziała, że nie była tutaj szczególnie mile widzianym gościem, bo nie zaliczała się do osób, które mogłyby i chciałyby jakoś szczególnie mocno rozkręcać podobne imprezy. Nic zatem dziwnego, że była skłonna odwrócić się na pięcie i po prostu odejść, gdyby ostatecznie organizatorki doszły do wniosku, że wolą pogonić na cztery wiatry pannę porządnicką, spodziewając się po niej wszystkiego, co najgorsze. I Victoria nie miałaby im tego ani trochę za złe, mając pełną świadomość tego, że ich pomysły na życie, na spędzenie wolnego czasu, znacznie się od siebie różniły.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Była podekscytowana dosłownie w s z y s t k i m - samym wyjazdem, destynacją w jaką się udali, spartańskimi warunkami groty, swoimi współlokatorkami (mimo tego że nie podzieliły jej entuzjazmu by nazwać ich pokój ANIOŁKI AUGUSTA z racji zabawnego zbiegu okoliczności, że August w każdej z nich się kochał, kiedyś lub obecnie), topniejącymi lodowcami, spontaniczną propozycją o rozkręceniu imprezy integracyjnej... Nawet lodowymi wszami, które, choć bezsprzecznie obrzydliwe, zmieniły jej kolor włosów na majestatyczną biel w której od razu poczuła się jak Zofinda Targaryen, pierwsza tego imienia, matka lodowych wszy i tak dalej i podczas gdy dotknięta tą samą przypadłością Juleczka szorowała głowę, Zosia nie przejmowała się swoją i z zaangażowaniem rozdawała ekologiczne ulotki, cudem dosłownie unikając spotkania z Ariadne, bo akurat wtedy na chwilę odeszła za lodowy winkiel, by przepędzić z terenu ich groty czającego się na nieletnich czarodziejów smoczego dilera Anaruka, który najwyraźniej był łasy na jeszczcze więcej galeonów niż te, które dała mu Julka i wpróbował skusić Zosię na zakup smoczych dropsów w promocyjnej cenie. Kiedy rozprawiła się uprzejmie, acz stanowczo z handlarzem, powróciła do okolic wejścia, gdzie przydybał ją tym razem @Eugene 'Jinx' Queen; rozpromieniła się na jego widok jeszcze bardziej, a kiedy spostrzegła, że ten ma w rękach przecudne k w i a t y, to już w ogóle prawie zemdlała, przekonana, że chłopak zaraz poprosi ją o rękę albo przynajmniej randkę. - Z przyjemnością wprowadzę cię w ten fascynujący temat... i różne inne - odparła zalotnie, odrzucając z ramienia falujące śnieżnobiałe loki i być może przy okazji sypiąc na Jinxa wszami, ale cóż, nie ma róży bez kolców. Propozycji randki też nie było, bo zaraz wyszło na jaw, że piękny bukiet nie jest od niego! Zachichotała, mamrocząc "no weeeeź" na jego zuchwałą ofertę całusków, i tylko udawała, że się nad tym głęboko zastanawia. - Naprawdę?? Och no nie wiem, czy warto się tak poświęcać dla paru badyli, pokaż no te kwiaty... - droczyła się chwilę, chociaż oczywiście po pierwsze wcale nie potrzebowała zachęty żeby całować Jinxa, a po drugie była tak szalenie ciekawa, kto jest ową nieśmiałą adoratorką (miała pewną teorię, ale tak mało prawdopodobną, że nie śmiała nawet dłużej o niej pomyśleć!) że byle tylko się dowiedzieć byłaby w stanie nawet spędzić noc z Patolem. W międzyczasie nad ramieniem chłopca dostrzegła kuzynkę @Victoria Brandon i pomachała do niej energicznie. - HEJA VICKA, SUPER ŻE WPADŁAŚ!!! LJ TEŻ BĘDZIE?? ZARAZ DO CIEBIE PRZYJDĘ TYLKO POCAŁUJĘ EUGENIUSZA!!! - darła się z szerokim uśmiechem jakby co najmniej była już w połowie imprezy, a nie na samym starcie, po czym jak prawdziwy ogier, a może raczej klacz wyścigowa, zarzuciła ręce na szyję Jinxa i pocałowała go lekko i niewinnie, bo tak naprawdę w takich kwestiach bliżej jej było do gumochłona niż jakiegokolwiek innego zwierzęcia; a chociaż moment był niewątpliwie magiczny, no bo halo, całuski z takim amantem jak Eugeniusz to nie było coś na porządku dziennym (to znaczy nie dla niej, bo dla miliona innych uwiedzionych przez niego osób pewnie tak), nie przeciągała go zbyt długo, bo tajemniczy (oby romantyczny) list nie dawał o sobie zapomnieć i bardzo chciała, by już trafił w jej ręce. - Bardzo proszę, teraz poproszę przesyłkę - oświadczyła z uśmiechem, odsuwając się na przyzwoitą odległość i zerkała niecierpliwie na kopertę w jinxowych dłoniach.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Spontaniczna impreza integracyjna była fenomenalnym pomysłem, jednym z lepszych w jej życiu. Miała to szczęście, że trafiła na prima sort współlokatorki, które prędko przyklasnęły na ten rewelacyjny plan i w trymiga zorganizowały dostojną ucztę, którą ogłosiły wszem i wobec, w końcu wiadomo, że im więcej ludzi tym lepiej i cieplej! Wychyliła się na korytarz, żeby zerknąć jakie tłumy już ustawiły się pod grotą numer trzy, ale jakże się zdziwiła, gdy zamiast wesołej gawiedzi ujrzała uroczą blondynkę z ogromnym bukietem kwiatów. Chwilę zajęło jej przeprocesowanie całego zajścia, aż ostatecznie dotarło do niej, że ten bukiecik to dla Zofindy i że powinna zapewnić kobietę, że z przyjemnością będzie tym miłosnym posłańcem. – Uszanowanko, zgadza się, robimy małą integrację. Słuchaj no, chętnie przekażę, ale nie chcesz wbić, posiedzieć, pochillować? Sałatkę owocową z Zosią zrobiłam, musisz spróbować – nęciła @Ariadne W. Wickens, kiedy usłyszała pełen radości okrzyk. Cała rozpromieniona odwróciła się w stronę @Eugene 'Jinx' Queen i dygnęła elegancko, gdy pochwalił jej imprezowy outfit. – J I N X!! Tequila to moje drugie imię, nie mogłam mieć innej koszulki. Swoją drogą, wy też się tak gnieździcie na jednym łóżku? Nie masz czasem u siebie w kufrze mojej bluzy z Zostaw? I co ty jesteś już taki gorący? – zaczęła całą serię pytań, wszak nie widzieli się już parę godzin, a nowe miejsce obfitowało w wiele wrażeń, które musiała przedyskutować z przyjacielem, ale ten przechodził samego siebie i wyrzucał z siebie słowa niczym karabin maszynowy. Nie zdążyła trzepnąć go w głowę, że nie czyta się cudzej korespondencji i tylko spojrzała przepraszająco na Ariadne, po czym przeniosła wzrok na @Renji E. Mimamoru, którego jak przez mgłę kojarzyła ze swojej urodzinowej balangi. – Cześć, super, że wpadłeś! – powitała go z radosnym uśmiechem. Szczodra oferta Jinxa, że przekaże bukiet na pewno nie była zwyczajną przysługą, wszak bff nigdy nie wykazywał inicjatywy, aby zostać kurierem, ale kimże była, żeby zepsuć mu możliwość zbajerowania Zosi? – Chodźcie – złapała dziarsko swoich nowych towarzyszy pod rękę i wcisnęła ich do groty. – Słuchajcie, może i trochę ciasno, ale siadajcie prędko na łóżku, wbrew pozorom jest całkiem spore. Gdy zgłodniejecie, mamy przekąski i gdzieś tam też powinno być coś na rozgrzanie. Brooks załatwiła na później mały rozweselacz od jakiegoś Amorszczuka, dziwne tu mają imiona – paplała wesoło, robiąc wszystko, aby Renji i Ari poczuli się tu chciani i akceptowani. – Jak wam się podoba destynacja? Ja jestem z a c h w y c o n a, w życiu bym nie pomyślała, że trafię na biegun. O i koniecznie zapoznajcie się z ulotkami, Zoe się bardzo przy nich napracowała – kiwnęła głową w stronę zalaminowanych pergaminów, traktujących o ekologicznych rozwiązaniach. – Z wrażenia zaczęłam rozpalać świeczki sojowe wieczorem, wiadomo, żeby nie wdychać świństwa z parafiną i nie napierdalać lumosem, bo globalne ocieplenie nie jest żartem – zasiadła wygodnie na łóżku, gotowa na rozpoczęcie prywatki.
Zdawał sobie sprawę, że szkolny wyjazd na ferie wiązać się będzie z faktem dzielenia pokoju z drugą osobą, a będąc dokładnym - z innym mężczyzną. Choć nie przyznałby się do tego głośno, ekscytował się tym nieco bardziej niż jakimkolwiek wolnym czasem, opcją bezpieczeństwa czy możliwościami zaoferowanymi przez wioskę skutą lodem. Nic więc dziwnego, że gdy tylko dowiedział się, że dzielić pokój będzie akurat z @Eugene 'Jinx' Queen serce od razu zabiło mu szybciej z przejęcia, by stanąć gwałtownie w obliczu jednołóżkowego apartamentu. Głowa aż parowała mu przez intensywne myśli o tym w jaki sposób zmieszczą się na nim jeszcze z jedną osobą i kto z nich spać będzie po środku, więc i drgnął aż niespokojnie, przy nagłym komunikacie Jinxa. Przytaknął mu odruchowo cichym "Hai", po części na znak, że słucha, po części już faktycznie w zgodzie, nie widząc przestrzeni na protesty, bo i przecież chciał doczepić się do rozrywkowego Gryfona i pokazać mu choć trochę, że wcale nie jest taki grzeczny, za jakiego go początkowo wziął. Szybko wybrał jedną ze swoich koszul, zapinając ja od samą szyje - i wcale tego nie żałując, skoro zwabiło to Jinxa bliżej. Przytaknął mu raz jeszcze, mimowolnie wstrzymując oddech pod wrażeniem uderzającej w niego chmury perfum i aż zagryzł się boleśnie na dolnej wardze, by tym drobnym impulsem przegonić ze swojej głowy myśl, że chciałby lepiej poznać naturalny zapach, który składał się na Queena. Ostatnie zmieszane przytaknięcie oddzieliło go od niespodziewanie szybkiego wyjścia, bo i z wrażenia faktycznie rozgrzewającą go szybko bliskością nie zdołał dodać nawet, że planował narzucić na siebie jeszcze sweter. Szybko zgubił się w tym, jak intensywne wrażenie sprawiała grotowa impreza na tak małej przestrzeni i podrapał się po głowie - wpierw nieco z nerwów, by zaraz faktycznie zdać sobie sprawę z tego, że głowa podejrzanie go swędzi. - Jinxu, czy Tobie się pamięta... - zaczął, ale może zbyt cicho, może zwyczajnie zbyt nudno na standardy Gryfona, bo ten zaraz wydarł się w stronę dziewczyny, którą kojarzył ze nie tylko swojej pierwszej europejskiej imprezy, ale też z imprezy, która była jednocześnie najobfitszą w jego życiu, jeśli za główne kryterium obierze się alkohol. Odwzajemnił mimowolnie uśmiech @Marla O'Donnell, nie sądząc jednak, by ta zapamiętała go tak dobrze jak on ją, bo w końcu jak określił to Junpei - to ona tutaj należała do cool kids. Wziął więc tylko głębszy wdech i ukłonił jej się łagodnie, tak jak wymagała etykieta, by będąc zaciąganym do wnętrza groty naprostować nieśmiało "Ja nie jestem Ministrem Magii", bo i nie tylko nie zrozumiał dobrze pospiesznie wypowiedzianych przez chłopaka słów, ale i nie do końca był pewien czy ten przypadkiem nie chciał wkręcić swojej przyjaciółki. Usiadł na łóżko, naprawdę bardzo chcąc odpowiedzieć coś Marlenie, a jednak mimo tego, że starał się skupiać na tym, co ta właściwie do niego mówi, to nie tylko rozumiał co drugie słowo, to jeszcze rozpraszał się mimowolnym zerknięciami w stronę Jinxa, urywając je gwałtownie dopiero wtedy, gdy wyprostował się sztywno na widok całującej się dwójki. Wstrzymał oddech choć sam nie wiedział czy bardziej pod uczuciem déjà vu vu czy może jednak uderzeniem zawodu i wbił puste spojrzenie w przemiłą Gryfonkę, zanim nie uciekł nim do złapanej w ratunku ulotki. - Ano... - mruknął cicho w zamyśleniu, drapiąc się w tył głowy, mogąc jednak odetchnąć z ulgą, że choć to jest w stanie zrozumieć - przynajmniej w sensie teoretycznym i gdy patrze na czytelnie wypisany tekst. - Czy rezerwaty i hodowle smoków nie robią więcej ciepła od robienia zaklęć? - zapytał powoli, skacząc spojrzeniem między Marleną a nieznajomą dla siebie dziewczyną obok, byle tylko nie pozwolić sobie na zerknięcie w stronę Jinxa i uroczo przejmującej się środowiskiem dziewczyny.
Ariadne nigdy nie potrafiła wtopić się w tłum młodych imprezowiczów - nawet jeśli sama była młoda oraz w tym momencie definitywnie zamierzała imprezować. Już w szkole robiła za nudziarę i kujona, co zostało jej do dzisiaj. Nawet jeśli naprawdę starała się wyluzować oraz bawić z wyłączonym logicznym myśleniem, to zwyczajnie nie leżało w naturze jasnowłosej. Obawiała się bycia piątym kołem u wozu, ale śliczna dziewczyna do której zwróciła się o pomoc, przywitała ją tak ciepło i przyjaźnie, że trochę mniej rozdygotanym głosem mogła odpowiedzieć: - Okej. Albowiem na więcej słów nie było ani czasu ani miejsca. Druga blondynka została powitana głośnym okrzykiem, który sprawił, że Wickens niemal podskoczyła z zaskoczenia, po czym nastąpiło rzewne powitanie dwójki przyjaciół. A może trójki, bo chłopaków pojawiło się dwóch, w tym jeden o azjatyckich rysach twarzy, a więc prawdopodobnie jeden z uczniów Mahoutokoro. Ariadne starała się nie oceniać ludzi po pozorach, a właściwie w ogóle ich nie oceniać, nawet jeśli zupełnie różnili się od niej charakterem, energią i zachowaniami. Wybąkała jakieś "cześć" odruchowo, zaczesując kosmyk włosów za ucho w nieśmiałym geście. Przytłoczona nagłym wybuchem energii, stała tylko dość niepewnie przed wejściem do groty, kiedy z prawdziwą zgrozą dostrzegła, że jej zdecydowanie zbyt intymny, aby mógł trafić w niepowołane ręce, list zostaje odebrany organizatorce imprezy i trafia właśnie w te niepowołane ręce. Ciemnoskóry student bezceremonialne zapuścił żurawia do smukłych linijek tekstu przeprosin, a Ariadne otworzyła usta, aby piskliwym krzykiem zapobiec tragedii, ale miała wrażenie, że jej głos w ogóle nie przebije się przez żywiołowy gwar i tylko wyciągnęła rękę, jak gdyby chciała po namyśle odebrać bukiet oraz kwiaty, nie ufając ani chwili dłużej obcym posłańcom, kiedy chłopak już powiedział coś do dziewczyny i wszedł do środka. Szybko cofnęła dłoń, przytulając ją do swojej klatki piersiowej. Serce nieco przyspieszyło, a myśli krzyczały, że to wszystko było głupim pomysłem. Wickens niczym kłoda niesiona prądem rzeki, pozwoliła jasnowłosej, szczupłej dziewczynie wziąć się za rękę i przebrnęły przez kotary, razem z tym chłopakiem o orientalnej urodzie. Chyba padły w tej krótkie wymianie jakieś imiona, ale kompletnie nie połapała się kto jest kim. W środku również nie zobaczyła znajomych twarzy, ale dorośli i nauczyciele raczej nie otrzymali zaproszeń na balangę. Tak bardzo przejęta była wypatrzeniem Zoe, że puściła mimo uszu komentarz o jakimś rozweselaczu, chociaż normalnie od razu by to aurorkę zaalarmowało i dopytałaby trzy razy czy to na pewno legalne oraz bezpieczne. Dziewczyna ewidentnie lubiła dużo mówić, co pozwalało uniknąć niezręcznej ciszy przy dwójce niezbyt skorych do wypowiadania się ludzi, a gdzieś tam pośród fali informacji Ariadne wyłowiła ponownie imię Zoe. I to w tym samym momencie, kiedy także wzrok zielonozłotych oczu opadł na blondynkę, dla której tu się pojawiła. A pojawiła się pomimo stresu, pomimo wstydu za wcześniej. I rozchyliła jeszcze bardziej powieki, w czystym zaskoczeniu obserwując wymieniany z tym samym chłopakiem, który chwycił jej bukiet oraz list, pocałunek. Powtórzyła identyczne zachowanie swojego towarzysza, chyba Renjieo. Odwróciwszy od pary wzrok, wgapiła się w śliczne ulotki, ale żadna treść nie przebijała się do nagle posmutniałego umysłu. Ależ się wygłupiła. Zoe miała chłopaka, a ona jej wysłała walentynkę i jeszcze ten bukiet... Merlinie... - Świeczki? Bee May Valentine robi cudne świeczki. - odezwała się niezbyt rozentuzjazmowanym tonem. - Może ma takie sojowe. Nie odwzajemniła niczyjego spojrzenia, dalej wzrokiem koncentrując się na zapiskach odnośnie ekologii, które przygotowała Zoe. Kiedy rozgadana dziewczyna wspomniała wcześniej coś o sałatce, Ariadne przypomniała sobie, jaka jest głodna, ale teraz nawet nie rzuciła okiem ku przysmakom przyszykowanym przez organizatorki. Może później zagryzie lekko gorzki posmak w ustach jakimiś pysznościami.
Eugene 'Jinx' Queen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Przekłute uszy; czasem noszony kolczyk w nosie; drobne i mniej drobne tatuaże; pomalowane paznokcie; bardzo ekspresyjny sposób bycia; krwawy znak
Wszystko dzieje się bardzo szybko - czyli dokładnie tak, jak powinno. W jednej chwili zapewniam Marlę, że ja nie narzekałbym nawet i na mniejsze łóżko, bo towarzystwo mam doskonałe i obiecuję, że poszukam w moim chaosie jej bluzy, w następnej już targuję się o pocałunek z przesłodką @Zoe Brandon, która spodobała mi się już, gdy na stacji kolejowej ujawniła szaleństwo skrywane pod piękną buzią. Czy mogło być coś bardziej pociągającego niż dziewczyna, która miała odwagę w obecności siostry sztywniejszej niż zwłoki Ellery'ego wydzierać się na całe gardło, że zaraz będzie się całować? Nie wydaje mi się. Jedną z dłoni obejmuję Krukonkę, gdy zarzuca mi ramiona na szyję i obdarowuje mnie pocałunkiem tak słodkim, jak ona sama. Uśmiecham się zaraz ze szczerym zadowoleniem, bo choć sam chciałbym więcej, to przecież jestem dżentelmenem wychowanym przez samotną matkę feministkę, stąd nie przytrzymuję Zosi przy sobie, gdy wyczuwam, że chce się wycofać. - Robienie z Panią interesów to czysta przyjemność, Panno Brandon - przyznaję z wesoło skrzącymi się oczami, wyciągając w jej stronę list, ale jeszcze go nie puszczając. - Gdyby adoratorka nie sprostała oczekiwaniom, to wiesz gdzie mnie znaleźć. A nawet gdyby sprostała... najlepsze rzeczy w życiu przychodzą trójkami, hm? - Wymownie spoglądam na napis na jej koszulce, ze śmiechem wreszcie puszczając pergamin. Nawet nie ukrywam, że ta interakcja sprawiła mi wiele radości, która teraz we mnie buzuje, wprowadzając mnie w typowo imprezowy nastrój. No ale nie wszyscy ewidentnie to podzielają. Rozmowa pomiędzy Marlą, Renjim i tą blond laską coś się nie klei, choć przecież trajkot mojej bff roznosi się cały czas po tym dość małym pomieszczeniu, praktycznie na równi z muzyką, więc nie wątpię, że tematów do zaczepienia się jest dużo. Jako że to ja przyprowadziłem jedną z tych markotnych dusz nie-towarzystwa, czuję się w obowiązku, by Marlenę wspomóc w staraniach. - No, świece są super - łapię się posłyszanego słowa, bo w temacie ekologii i magii mogę się mniej więcej tyle, że dobrze, że większość zaklęć mi nie wychodzi. Mój ślad magiczny musi być wobec tego zajebiście mały. - Ale wiecie, co jest lepsze od świeczek? Alkohol. Wszyscy znają kogoś, kto robi diy cuda, ale znaleźć w tym kogoś robiącego bimber, to jest dopiero sztuka. Jakbyś kogoś takiego znała, to przyjmę namiary - wygłaszam swoją prawdę objawioną pomiędzy zdejmowaniem butów a wskakiwaniem głębiej na łóżko, bo przecież nie będę nieśmiało cisnął się w jego rogu. U Marli zawsze czuję się jak u siebie. - To kto będzie czynił honory? - dopytuję, chcąc w ręce @Ariadne W. Wickens wcisnąć butelkę, którą tu ze sobą przyniosłem - a z mojej perspektywy jest to bardzo wiążący gest, bo byle komu nie przekazałbym tego cennego trunku. No ale wierzę szczerze, że jeśli ktoś miał rozwiązać im języki, to właśnie Ognista. Prawda jest też taka, że dobrze będzie się jej pozbyć jak najszybciej. - W ogóle dlaczego nikt - Marla - mi nie powiedział, że motywem przewodnim są blond włosy? Hm? Czuję się jakbym zignorował dresscode. Marlix, nie chcesz mi odpalić jakiegoś super kolorku swoją transmą? Chociaż nie wiem, może to mój atut że się wyróżniam... A ty jak mnie wolisz? - ostatnie z pytań kieruję wprost do Renjiego, próbując pochwycić jego spojrzenie, którego jednak zdaje mi się odmawiać. Marszczę więc brwi w niezrozumieniu, nie łącząc tego absolutnie z wydarzeniem sprzed chwili. - Myślisz, że będę wyglądał dobrze w jasnych włosach? - dopytuję precyzyjniej i wolniej, w pierwszej myśli zgadując, że po prostu ilość bodźców mogła przytłoczyć chłopaka nienawykłego do takich sytuacji towarzyskich. Od jego opinii uzależniam jednak moją decyzję, więc uważam, że jest mi winny chociaż jedno krótkie spojrzenie. Stąd też ponaglająco podszczypuję go w rękę, zwyczajnie chcąc atencji.
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Prywatka dosłownie dopiero się zaczęła, a już była bardziej szalona niż wszystkie inne imprezy, na których była przez całe życie - być może sekretem sukcesu było to, że pierwszy raz sama jakąś organizowała, a może bliska obecność niefrasobliwego Jinxa? Nawet nie próbowała pozować na nonszalancką, bo już po tym krótkim pocałunku zrobiło jej się tak gorąco, że bez wątpienia miała pąsy na twarzy, zdradzające ekscytację całym tym zajściem. - Jinx, ty w a r i a c i e - pacnęła go w ramię z teatralnym oburzeniem, całkiem już tracąc głowę kiedy nie ustawał w odważnych propozycjach, bo nie wiedziała na ile to żarciki a na ile poważne sugestie, ale wydawało jej się, że po kimś takim jak on absolutnie mogłaby się spodziewać chęci do pójścia w tango nawet ze wszystkimi tu obecnymi w grocie jednocześnie. Sama nie brała nawet pod uwagę takich hulanek, więc tylko zachichotała jak trzpiotka, obierając od niego kopertę. - Zajmij się lepiej tym kimkolwiek, z kim tu przyszedłeś, bo nie uwierzę, że taki dżolero jak ty wybrał się na imprezę sam - skwitowała beztrosko, posyłając mu na odchodne jeszcze jednego całuska w powietrzu i, wcisnąwszy w jakiś kąt groty, gdzie był względny spokój, niecierpliwie przebiegła wzrokiem po kawałku pergaminu. I jeśli wcześniej było jej gorąco, to po przeczytaniu listu już miała wrażenie, że eksploduje. Po tym, jak bezmyślnie wysłała zaproszenie na bal do poznanej w bardzo dziwnych okolicznościach dziewczyny i została zbyta wymownym milczeniem, przez kilka tygodni czuła się jak największa bałwanica na świecie i nie mogła sobie wybaczyć, że zanim zdecydowała się na ten brawurowy ruch, nie skonsultowała z kimś pomysłu; mądrzy przyjaciele na pewno wybiliby jej to z głowy i kazali najpierw spotkać z nią jeszcze raz albo osiem żeby upewnić się, czy aby na pewno jest zainteresowana. Tymczasem z listu, który właśnie czytała, jasno i przejrzyście wynikało, że powodem niemej odmowy było zapracowanie. I być może nie dałaby się tak łatwo przekonać, że Ariadne nie miała czasu, by naskrobać kilku słów wyjaśnienia wcześniej, ale otrzymany wraz z listem bukiet był gestem jak z romantycznej powieści, dlatego w mig roztopił w zosinym sercu wszystkie wątpliwości. Naprawdę niewiele jej było trzeba. Spanikowała nagle, że jej całuski z Eugeniuszem zajęły za dużo czasu i dziewczyna wcale nie czeka już na korytarzu, bo zdążyła się zniechęcić i sobie pójść; przygładziła więc szybko włosy, ruszając prawie biegiem do wyjścia i ku swojej ogromnej uldze dosyć szybko dostrzegła obiekt poszukiwań na łóżku z resztą gości. - Ariadne!!!! Jak wspaniale cię widzieć, Merlinie, dziękuję za te kwiaty, w życiu jeszcze takich pięknych nie dostałam, Marlena, widziałaś, patrz jak pachną - wyrzuciła z siebie, wciskając @Marla O'Donnell bukiet w nos i dopiero po chwili zauważyła obok obcego chłopca - Oo, my się nie znamy, Zoe jestem, bardzo mi miło, jak to się u was... mówi... KONICZIWA? Wybacz jak coś przekręciłam, nie chciałabym cię urazić. Ari? Pójdziesz ze mną? - zwróciła się najpierw do @Renji E. Mimamoru i potrząsnęła dziarsko jego dłonią na powitanie, a potem do swojej (miała nadzieję) towarzyszki na ten wieczór i nie czekając na odpowiedź pociągnęła ją za rękę w stronę tego mniej zaludnionego kącika groty. - Zaraz wrócimy się integrować - obiecała i prędko podjęła temat, dla którego Ari najprawdopodobniej znalazła się w ogóle w tej grocie: - Także tak... ja się nie gniewam, myślałam po prostu, że nie chcesz iść ze mną, bo jestem obrzydliwą trollicą. Albo bo jestem dziewczyną. Albo w ogóle oba na raz. W każdym razie, chyba na dobre nam wyszło to nie pójście na bal, może to było przeznaczenie i nas uchroniło od spłonięcia. Więc, jeśli chcesz, bal możemy nadrobić teraz - zaproponowała, uśmiechając się znad trzymanego wciąż bukietu - Jakaś wolna piosenka zaraz się znajdzie na plejliście Marleny, a fajerwerkami na bank handluje Amaren, lokalny di-...e... kolega Julki z podstawówki. Pracuje na bazarze. - wybrnęła, w ostatniej chwili unikając zdemaskowania dilera Anaruka przed aurorką; nie żeby pochwalała sprzedaż nielegalnych substancji, ale chłopiec był miły i w jej opinii nie zasłużył na Azkaban. Czy jakkolwiek się nazywało tutejsze więzienie.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
W czasie kiedy mała dziura w ziemi numer 3 zapełniała się ludźmi, Julka miała swój azyl w kibelku. Tam nieniepokojona przez nikogo suszyła głowę i wyczesywała z włosów białe gnidy, które lądowały w odpływie. Pozbyła się ich wszystkich, ale włosy wciąż były białe jak mleko, mocno kontrastując z brwiami i ciemną oprawą oczu. Jeżeli z Zofindy była Zoferys Brandarian, zrodzona z tęczy i jednorożców, to Julce bliżej było dziś do zimnej jak ta Anratktyda Dżuls Lannister. Kiedy jej włosy w końcu zostały doprowadzone do ładu, wysmarowała jeszcze gębę kremem, zalała wrzątkiem znajdującą się w termosie solidną porcję smoczej trawy, zamieniła jeansy na spodnie od pidżamy i tak elegancko odjebana weszła do środka. A w środku panował tłok, jaki ciężko było sobie wyobrazić. Właściwie to wszyscy siedzieli na łóżku, a żeby się gdziekolwiek dostać, trzeba się było nieźle nagimnastykować.
- O, Vicks! Siema! Zapraszam! – Zawołała, machając do @Victoria Brandon . Nie wyszła jednak na powitanie, tylko przywołała dziewczynę gestem, bo za dużo było z tym zachodu przy tylu ludziach. Zamiast tego dopęzła wężykiem do kuferka, z którego wyciągnęła butelkę flaszki niedopitki, przepojkę oraz kubeczki. Wyglądało na to, że to właśnie jej kuferek będzie dziś odgrywał rolę stolika. Pałkarka rozlała alkohol do kubeczków i dopełniła napojem. Była jednak mądrą Krukonką, tak więc w kubkach wciąż była połowa wolnej przestrzeni. Nie chciała w końcu, żeby porozlewali, bo jak już miało ją coś połączyć dzisiaj z Marlą, to gorące uczucie, a nie lepka colka wylana na pościel.
- Na Merlina, ktoś stłukł flakon perfum?! Uważajcie ludzie, bo się wszyscy tutaj podusimy! – Skomentowała głośno, kiedy mikroskopiją przestrzeń groty wypełnił intensywny zapach. – Ej, Ty! – Wskazała na @Renji E. Mimamoru– Trzymaj i podawaj dalej. – Zarządziła, wręczając mu pierwsze dwa kubki, a potem dwa kolejne. I kolejne. Dopiero kiedy wszyscy byli już wyposażeni w procenty, sama nalała sobie nieco ognistej, którą wypiła jednym drobnym haustem. A potem się wykrzywia paskudnie na ten posmak i dolała ponownie. Tym razem dodała jednak napoju.
I z tym drinkiem w łapce zastanawiała się teraz, jak dotrzeć do łóżka i nie rozlać. Po wielu długich chwilach, z kabanosem i camabertem wepchniętymi do gęby doczłapała się w końcu do wyrka i usiadła po turecku na samym środku, żeby reszta mogła się pomieścić. I tak żując i popijając na zmianę, zastanawiała się, ile osób mogło się tu jeszcze zmieścić. No i najważniejsze, jak będzie wyglądała sytuacja, kiedy przy tylu uczestnikach, komuś się zachce do toalety.
Każda z przydzielonych wycieczkowiczom grot była ewidentnie podobnych, klaustrofobicznych rozmiarów. Tym bardziej ciekawie mogło być podczas imprezy, gdzie zapewne co najmniej kilkanaście osób zechce pomieścić się w malutkim pomieszczeniu, które i tak składało się prawie w całości z łóżka. Nic dziwnego, że tajemniczy chłopak dopiero co obejmujący i całujący Brandon, zaraz znalazł się już na łóżko obok Ariadne, komentując owe świeczki. W innych okolicznościach chętnie wyciągnęłaby wizbooka i wprost pokazała cynamonowe dzieło, jakie specjalnie dla niej wysłał zupełnie za darmo (!) Bee, ale chyba podchwycenie tego tematu służyło nieznajomemu tylko i wyłącznie po to, żeby sprowadzić go na zupełnie inny, dla Wickens wręcz kłopotliwy. Alkoholu odmawiała, sięgając niekiedy tylko symbolicznie po lampkę delikatnego wina, a co dopiero jeśli chodziło o takie okropieństwo jak Ognista Whiskey. W życiu by tego trunku nie wzięła do gardła, pewna, że później wymiotowałaby gdzie tylko okiem sięgnąć. Tym bardziej zszokowana była jawnym wniesieniem tego mocnego alkoholu na imprezę, gdzie przecież w sąsiednich grotach rezydowali aktualnie nauczyciele i... opiekunowie, którym sama została. Sumienie nie pozwalało dziewczynie zwyczajnie odsunąć od siebie butelki, oddając odpowiedzialność za posiadanie czegoś takiego jakiejś innej, znacznie bardziej chętnej osobie. Bo zapewne nie brakowało tutaj person, które wiele by dały za możliwość obcowania z Ognistą Whiskey - w końcu dla niektórych impreza bez alkoholu to w ogóle nie impreza. Chłopak widocznie w kwestii gadatliwości był bratem bliźniakiem blondynki w koszulce z tequilą, a młoda aurorka tylko spojrzała na niego z przekąsem spod wachlarza czarnych rzęs. - Aqua mutatio - wymamrotała, jakby kontynuowała jeden z wersów piosenki Felix Felicis, która akurat rozbrzmiała wesoło w tle tej rozmowy. I co ciekawe, w ogóle nie sięgnęła po różdżkę, co praktycznie eliminowało podejrzenia świadków obok, że mogłaby wypowiedzieć właśnie inkantację zaklęcia i coś faktycznie z płynem zrobić. A jednak - nikt nie wiedział, ale Ariadne uczyła się magii bezróżdżkowej i w dziwnym impulsie właśnie teraz podjęła pierwszą próbę użycia jej w praktyce. Do tej pory raczyła się tylko suchą teorią i książkami, bojąc się wykonać pierwszy krok. Czuła, że porażka na całej linii mocno by ją zdemotywowała, a przecież to normalne, że tak trudna umiejętność prawie nigdy nie wychodziła już na początku. Dlatego bardzo wątpiła w to, że udało jej się zmienić alkohol na sok jabłkowy, tak jak o tym pomyślała, dlatego powstrzymała się od zaspokojenia swojej ciekawości. Odstawiła przedmiot na podłogę obok łóżka, korzystając z okazji, że uwaga chłopaka została przekierowana na Azjatę, bo nie miała żadnego pomysłu, jak odpowiedzieć na te wszystkie słowa. Choćby był teraz najmilszym i najbardziej wesołym człowiekiem, przed oczami jasnowłosej od razu pojawiała się wizja jego dłoni wkradających się na talię Zoe i ust obejmujących jej usta. I momentalnie traciła ochotę na otwieranie tych własnych i zmuszanie się do podtrzymania rozmowy z zupełnie jej obcymi ludźmi. Za dużo się tutaj zresztą działo, bo jedna z innych dziewczyn też coś zaczynała rozlewać do kubków, oby nic tak mocnego jak ognistą... Spodziewała się, że list zostanie zignorowany albo nawet spalony na miejscu, bo wyrządziła Zoe niemałe świństwo i sama poczułaby się nieco zraniona. Tym bardziej zszokowana uniosła głowę, odrzucając do tyłu falę jasnych włosów, kiedy usłyszała swoje imię. - Zoe! - zawołała, wstając od razu z łóżka, które i tak uginało się już pod sporą liczbą ludzi, po czym uśmiech sam z siebie wprosił się na gładką twarz Amerykanki, bo takie właśnie magiczne właściwości miała przesłodka i urocza Zoe Brandon. Znów została pociągnięta przez kolejną dziewczynę, ale najwyraźniej takie kierowanie nią Ariadne nie przeszkadzało, bo szczerze mówiąc, to pachnąca pięknymi konwaliowymi perfumami (które notabene w fascynujący sposób mieszały się z winogronowym zapachem tych otulających szyję aurorki) mogłaby ją poprowadzić nawet na środek lodowatej, antarktycznej pustyni i poszłaby bez marudzenia. - Zoe - powtórzyła, już łagodniej i delikatniej. Nie umiała w pełni oddać się poczuciu błogiej radości i ulgi, że dziewczyna najwyraźniej nadal chciała z nią rozmawiać, bo dopiero co ukłuł ją smutek prosto we wrażliwe serce. Mimo faktu, że Zoe miała chłopaka, tak czy siak zaproponowała ponowne pójście na "bal", co nieco Ariadne konfundowało. Nie brała ani przez sekundę opcji, że pocałunek w usta mógł być w jakimś sensie tylko przyjacielski. Może po prostu dawała kolejną szansę Wickens ze względu na zwykłą uprzejmość albo nie znaczyło to dla niej zbyt wiele? I chociaż myśli Ariadne uciekały już do wizji spędzania wiosennego popołudnia w jej rezydencji, gdzie przechadzałaby się po ogrodzie, a wszędzie spod ziemi wychylałyby się pierwsze białe śnieżyczki, tuż za nimi krokusy w różnych odmianach kolorystycznych i inne rośliny cebulowe: tulipany, szafirki, narcyzy, żonkile, hiacynty, cebulice i kosaćce, które następnie mogłaby zbierać i pleść z nich najbardziej wymyślne bukiety, a każdy z nich byłby oczywiście przeznaczony tylko i wyłącznie dla Zoe, aby ich barwne zapachy mogły umilać jej chwile i przypominać, że jest wyjątkowa oraz zasługuje na takie traktowanie... to wizje te rozpływały się w cichym rozczarowaniu. Nigdy się nie zakochała i nie wierzyła w to, że coś takiego jak miłość mogłoby być jej gdzieś tam w gwiazdach pisane. Ale przynajmniej przyjaźnią bardzo chciałaby być obdarzona, więc chwyciła delikatnie rękę Zoe, która nie była zajęta trzymaniem bukietu. - Bardzo chętnie. Miałam nadzieję, że nic Ci się nie stało w tego Sylwestra... - wyznała, bo długo nękały ją wyrzuty sumienia, że chociażby ze zwykłej troski nie odezwała się, żeby dowiedzieć się, że dziewczyna nie leży z poparzeniami trzeciego stopnia w Mungu. - Jeszcze raz przepraszam. - zdobyła się na odwagę i ostrożnie postąpiła krok naprzód, przyciągając jednocześnie do siebie za pochwyconą rękę jasnowłosą. Wyciągnęła ramiona i przytuliła Zoe, uważając aby nie pognieść kwiatów. Zacisnęła mocno powieki, próbując nareszcie uspokoić swoje myśli i skupić po prostu na świetnej imprezie, którą przygotowała. zaklęcie bezróżdżkowe!!
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Oczywiście że nie mogło go zabraknąć na imprezce organizowanej przez Marlenę i nawet wyrażał gorącą chęć pojawienia się wcześniej i pomocy w przygotowaniach, niestety - zaspał. Aby wynagrodzić to siostrze, postanowił że załatwi jej na bibkę coś ekstra, a że miał nosa do szemranych typów, od razu trafił do Anaruka, dilera z Grenlandii, niestety okazało się że jest on równie spłukany z towaru co Rysiek z pieniędzy i tylko w ramach koleżeńskiej uprzejmości dokonali wymiany paczki fajek na butelkę tajemniczego, lokalnego trunku. I to właśnie w nią uzbrojony wpadł Rysiek do groty numer 3 z impetem rozpędzonego psingwina, o dziwo wcale nie tak spóźniony jak myślał, bo w środku siedziało raptem parę osób - choć i tak już było ciasno. I trochę drętwo. - SIEM... O kurwa, kto umarł że tu taka stypa??? - zawołał przerażony, przekrzykując głośną muzykę, której skoczne nutki nijak się miały do grupki osób siedzących grzecznie na łóżku (już bardziej żywiołowo bywało u Jacka na imieninach) i sam zaczął się na nie pakować, celując w miejsce między Marleną, a Julką, która wykazała się rozsądkiem i zadbała o zaopatrzenie towarzystwa w drineczki - Słuchajcie jak heca, chciałem załatwić narkotyki, a Anaruk powiedział że już cały zapas zioła sprzedał jakiejś pojebanej lasce. PÓŁ KILO. No, ale dał mi to! Degustowałem po drodze, trochę wali mchem, ale poza tym - winko klasa sama w sobie, polecam, ktoś chętny?? - zachwalał, machając butelką w której znajdował się rozgrzaniec i był gotowy nim poczęstować wszystkich, którzy niekoniecznie gustowali w ognistej, taki był z niego dobry chłopak. Coś mu tu jednak nie pasowało. - Co tu tak wali? Znowu kupiłaś perfumy na bazarze? - szturchnął Marlenę, zaintrygowany dziwacznym zapachem który wypełniał grotę i podrapał się po głowie, na której lodowe wszy już zrobiły sobie własną imprezę i szalały aż miło po śnieżnobiałych już teraz włosach Ryszarda. - No dobra, jak ma być integracja, to ten, trzeba się zintegrować, uhhh, no nie wiem? Prawda czy wyzwanie? BUTELKA? Nie, butelka to na później, co za frajda się całować na trzeźwo. O, wiem, wiem - myślał intensywnie aż wymyślił doskonałą opcję która była dosyć rozrywkowa, ale nie jakaś absolutnie gorsząca - Fuck marry kill z osób tu obecnych i osoba wybrana na fuck zeruje drina, nie ma sprzeciwu? Nie? Super, to zaczynam, fuck Victoria, marry Julka, wiadomo, i kill Jinx, ale nie gniewaj się mordo, to dlatego żeby mieć w końcu cały tapczan dla siebie. Brandon, teraz ty, zerujesz i wybierasz - zarządził jednym tchem, wznosząc to przyniesione przez siebie winko w ramach toastu, ale po jednym łyku stwierdził, że jednak woli whisky dlatego sięgnął po flaszkę-niedopitkę Julki i polał sam sobie do kubeczka.
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Jedyny uszczerbek na zdrowiu, jaki wyniosła z Sylwestra, to złamane serduszko po braku jakiejkolwiek odpowiedzi na zaproszenie, ale już zdążyła o tym zapomnieć, a nawet gdyby pamiętała, to ostatnie na co miałaby ochotę to wypominanie Ariadne czegokolwiek. Wraz z tą chwilą rozpoczynała zapis tej znajomości na zupełnie nowym pergaminie. - Nic a nic! Siedziałam w domu pod kocem z herbatką, a potem wpadłam do Poziomki, w sensie, moi przyjaciele tak nazwali swój dom w Hogsmeade, musisz ich poznać koniecznie... jak łaskawie się tu zjawią, skandal, że ich nie ma - opowiedziała, bardzo podekscytowana wizją zapoznania Ari z duetem jej BFFów, Augustem i Tomaszem - Miałam nadzieję, że ty też się nieźle bawiłaś, ale to opanowywanie zniszczeń musiało być okropne...! Tym bardziej zasługujesz na bal zastępczy - oświadczyła uroczyście, a widząc jak dziewczyna zbliża się, by ją przytulić, odłożyła ostrożnie kwiaty na bok, notując w myślach żeby potem poprosić Marlę by wyczarowała jej jakiś luksusowy wazon, i sama też wyciągnęła ramiona by serdecznie odwzajemnić uścisk, co trwało dłuższą chwilę, bo wcale nie miała ochoty jej wypuszczać; odsunęła się nieco wreszcie, ale wciąż obejmując Ari w talii, żeby przedłużyć ten szalenie miły moment. - Wybaczę ci tylko jak spróbujesz mojej sałatki i bez zająknięcia powiesz, że smaczna - powiedziała śmiertelnie poważnym tonem, z nieudolnie ukrywaną wesołością na twarzy, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że zmrożone jabłka i truskawki na których ktoś prawdopodobnie usiadł podczas krzątaniny przy rozpakowywaniu stanowiły wątpliwej jakości smakołyk - no, ale liczyły się tu dobre chęci i zaangażowanie gospodyń imprezy. - A co byś chciała do picia? Mamy... hm, sama nie wiem, nie interesowałam się zbytnio alkoholem, ale... o Merlinie - zreflektowała się, dopiero teraz uświadamiając sobie, że przecież Ari była już absolwentką szkoły, więc najprawdopodobniej przyjechała na ferie jako opiekun - Ehm... Przymkniesz na to oko, prawda? Wszyscy są pełnoletni! Uczniów nie wpuszczamy. A wiadomo... są ferie, tak czy siak by się upili, to już lepiej, że tutaj, kulturalnie, pod okiem prefektów... - zapewniała, uśmiechając się trochę na potwierdzenie tych zapewnień, a trochę dlatego bo zwyczajnie nie potrafiła się powstrzymać, tak ją cieszyło to towarzystwo. Zerknęła w stronę łóżka, na którym gnieździli się teraz już wszyscy (i raczyli trunkami) i podjęła: - Pewnie nie znasz jeszcze nikogo? Marla i Julia to moje współlkatorki tutaj, Marla jest prefektką Gryffindoru i genialną transmutatorką, no i jak widać duszą towarzystwa. Julii Brooks chyba nie trzeba przedstawiać? Poza tym że jest super, to chodzi z Augustem, moim najlepszym przyjacielem. Dalej Victoria, moja kuzynka, też prefektka Ravenclawu. Jest wspaniała pod każdym względem, nigdy nie będę taka dystyngowana jak ona, niestety, no ale cóż zrobić... ten pajac co właśnie wszedł to brat Marli, jedyne co o nim wiem to że ma nierówno pod sufitem. Tego chłopca też dopiero co poznałam, jest z wymiany, pewnie przyprowadził go Jinx, znaczy Eugeniusz, ale wszyscy mówią Jinx. Szalony Gryfon, ledwo go znam właściwie, ale nie da się go nie lubić, sama zobaczysz! Wymyślił, że na Antarktydzie jest taki zwyczaj, że posłańcom trzeba dać całusa, inaczej się umiera, wyobrażasz sobie? Niemożliwy jest! - opowiadała Ari o każdym po kolei, bo chciała by jej towarzyszka, nagle wrzucona w tłum zupełnie obcych ludzi, którzy się między sobą znali, czuła się nieswojo - Dołączamy tam do nich czy zostajemy tu? - zapytała, dając jej całkowicie wolną rękę, bo osobiście mogła bawić się równie dobrze w centrum imprezy, gdzie rozmowa powoli się ożywiała, jak i poza nim, z samą Ariadne.
Poziomka to bardzo urocza nazwa dla domu. Jaka szkoda, że Ariadne nigdy swojej rezydencji również nie obdarzyła jakimś wyjątkowym imieniem, ale ogromna budowla dalej w dużej mierze była przed remontem, więc może w międzyczasie zdąży uzyskać jakieś dumne miano. Kto wie, może nawet Zoe mogłaby pomóc ze swoją kreatywnością? - Ja się nie bawiłam, praktycznie cały czas mieliśmy donosy o straszeniu magicznych zwierząt petardami, co jest absolutnie chamskie moim zdaniem, czy wszczynaniu awantur przez zbyt intensywnie świętujących Nowy Rok czarodziejów, a jak już wezwano nas do ratowania resztek statku to już w ogóle chyba dwie noce z rzędu nie zmrużyłam oka, bo tyle było raportów do spisania i osób do przesłuchania... - zaczęła mówić i chociaż zazwyczaj pozostawała raczej słuchaczką to teraz nabrała potrzeby, żeby w końcu z kimś porozmawiać o tym traumatycznym wydarzeniu, jakie do tej pory pozostawiło wyraźny odcisk na społeczeństwie. W głosie starszej dziewczyny pobrzmiewała szczera przykrość oraz zmartwienie. - Strasznie wszystkim obecnym tam współczuję, wiem też z gazet, że dwóch nauczycieli zginęło... - westchnęła ciężko, przypominając sobie tę felerną noc, mnóstwo zgliszczy i ranne, spanikowane osoby. Otrząsnęła się jednak ze wspomnień, bo nie przyszła tu po to, aby psuć atmosferę wybitnej imprezki swoimi smętnymi sprawami. - Myślę, że wszyscy zasługujemy na taki bal zastępczy, tym razem z happy endem! - zawołała, odwracając się na moment w stronę reszty zebranych tu osób i dzieląc się z nimi nieśmiałym, ale ciepłym uśmiechem. Dobrze widzieć, że uczniowie nie pogrążyli się w depresji tylko powrócili do zwyczajnego życia. Przytulenie Zoe uświadomiło Ariadne, że od bardzo dawna nie miała okazji po prostu być przy kimś i czuć się chcianą, słuchaną, rozumianą... Aż poczuła rozlewające się ciepło po całym ciele, którego nie zniwelowałby nawet panujący na Antarktydzie mróz. To było wzruszające i fakt, że dziewczyna najwyraźniej również z trudem zakończyła tulenie się, nieomalże doprowadził Ariadne do uronienia łezki. O, jak bardzo potrzebowała przyjaciółki. Jej jedyna cierpiała przez śmiertelną klątwę i leżała codziennie przykuta do łóżka, a młoda aurorka często się nią opiekowała. Ile by dała, żeby również mieć w kimś faktyczne oparcie. - Wyjem całą sałatkę, nikomu nie zostawię ani kęsa. - zażartowała wesoło, udając taką zaborczość, ale naprawdę nie mogła się już doczekać aby spróbować tego rarytasu i w ogóle nie podejrzewała, aby coś jej nie pasowało. - Tak w ogóle, bardzo ładnie wyglądasz i świetne perfumy. - wspomniała w krótkiej przerwie pomiędzy jednymi słowami a druggimi, ciesząc się z zosiowej dłoni na swojej talii, bo dzięki temu dalej były blisko i Ariadne mogła przyglądać się towarzyszce. - Jeśli wszyscy są pełnoletni to chyba nie taki problem... Mogę tu być i w razie czego powiem, że was pilnuję, żeby nic się nie stało? - rozmyślała na głos, wyraźnie zmieszana, bo wyglądało na to, że powinna być o wiele bardziej odpowiedzialna, ale pragnęła zupełnie swoją dorosłą rolę zignorować, żeby zwyczajnie bawić się z Zoe. Wyobraziła sobie wpadnięcie tutaj kogoś o wiele bardziej rygorystycznego i stanowczego, od razu widząc przed oczami swój ulubiony mugolski mem. Z wielką wdzięcznością słuchała, jak Brandonówna opowiada jej o tym kto jest kim i kto jest z kim, choć szybko imiona powypadały Amerykance z głowy. Kiwnęła głową, jakby faktycznie znała Julię Brooks, ale nic to jej nie powiedziało. Może to ktoś znany w Anglii... Mniejsza z tym, bo Zoe przedstawiła również ciemnoskórego Gryfona, którego Ognistą Whiskey Ariadne próbowała przemienić w sok jabłkowy. I nie zaczęła wcale od "A to mój chłopak..." - Ledwo się znacie? - utrzymywany do tej pory łagodny uśmiech na twarzy blondynki nagle znikł i w zielonozłotych oczach odbiło się niezrozumienie. - Aha, taki zwyczaj. - powiedziała powoli, próbując przetrawić tę sytuację z zupełnie innej perspektywy, tej Zoe, którą dziewczyna wyjaśniła. Czy to znaczyło, że nic tej dwójki nie łączyło w romantycznym sensie? - Jest tu tak mało miejsca, że tam i tu to chyba jedno i to samo. - odparła ze śmiechem, bo ciasność groty zmuszała wszystkich do kiszenia się niczym ogórki w słoiku, ale nikomu to chyba zbytnio nie przeszkadzało. - Chodź, usiądziemy i zagramy! - zaproponowała, tym razem wykazując się inicjatywą i porywając Zoe niemalże w ramiona, żeby zawiadiacko podrzucić ją na łóżko, a przynajmniej na tę jego niezajętą przez jinxowe giry część. Sama zaraz potem wylądowała obok, wyciągając ramię na poduszkę. Ustawiła je w taki sposób, żeby dziewczyna mogła się o nie oprzeć głową, gdyby zechciała. - Czy to wino jest mocne? - dopytała z zaciekawieniem @Ricky McGill, bo przyniósł jakieś lokalne coś, a Ariadne lubiła poznawać nowe kultury, więc może... moooooooże spróbowałaby. Jako że nagle ktoś podał aurorce sałatkę autorstwa ZOE do spróbowania to nałożyła sobie od razu ogromną porcję na talerzyk, puszczając towarzyszce oczko.
Impreza organizowana przez Julię, ale również przez Zoe. Nie wiedział, czy powinien bać się tego, co miało dziać się w ich grocie, czy raczej śmiać się i oczekiwać, kiedy smoczy ludzie będą żałować zaproszenia ich wszystkich do swojego mieszkalnego lodowca. Pamiętał, co działo się na ostatniej imprezie u Brooks i podejrzewał, że teraz nie będzie nudniej, już raczej w drugą stronę. Do tego wszystkiego dochodziła Marla, która mieszkała z Krukonkami, a która również nie należała do najspokojniejszych osób. Innymi słowy, należało po tej imprezie spodziewać się absolutnie wszystkiego i wiedziony ciekawością postanowił zajrzeć. Zbliżając się do groty słyszał, jak Zoe woła jego imię dopytując, czy będzie i przez chwilę zastanawiał się, kogo zamierzała o to zapytać, ale zaraz dostrzegł jej kuzynkę stojącą tuż przy wejściu. Podszedł bliżej, stając w wejściu, naprzeciw Victorii, zachowując odstęp potrzebny, aby inni mogli dołączyć do bawiących się w środku. - Zoe - zawołał, przekrzykując niejako tłum, unosząc przy tym rękę, aby dziewczyna na pewno go zobaczyła, zaraz witając się z Marlą i Julką. - Właściwie mogłem się spodziewać, że będziecie próbować rozkręcić tutaj imprezę - stwierdził prosto, uśmiechając się kącikiem ust do dziewczyn, dopiero po chwili orietntując się, że Ricky zajął się zarządzaniem grą, która miała uświetnić imprezę. Swoją drogą - butelka? Aż miał ochotę zapytać, czy potrzebują powodu, żeby całować się z innymi, ale dość szybko przypomniał sobie, że ostatecznie nie o to chodziło. Choć z drugiej strony, jeśli wszyscy decydowali się na grę w butelkę, mogli równie dobrze całować się po prostu, co pewnie było pozbawione odrobiny adrenaliny. Przestał się nad tym zastanawiać, kiedy Gryfon szybko zaczął inną grę, butelkę zostawiając na później, oznajmiając wszem i wobec, że spośród obecnych zaliczyłby Victorię. Przez jego myśli przepłynęło wszystko, od wściekłego warkotu po śmiech. Mimowolnie czuł się zazdrosny, zaborczy w stosunku do Brandon, ale jednocześnie wiedział, że wyznanie McGilla nie było czymś, nawet jeśli w grze, co chciałaby usłyszeć i czekał. Spojrzał nawet na Victorię, zastanawiając się, czy zmieni Gryfona w fretkę, czy podejmie się gry. - Gryfonów naprawdę łączy szeroko pojęta odwaga - stwierdził jedynie, na sekundę spoglądając na chłopaka.
C. szczególne : krzywy zgryz, dużo pieprzyków, w tym nad górną wargą. Tatuaż na karku, kolczyk w lewym uchu, spora blizna w prawej pachwinie. Na jego ramieniu zwykle siedzi elficzka
Do groty wchodzę w kurtce. Tak, w kurtce. Nie obchodzi mnie, że nie jest to najlepszy outfit imprezowy, jaki mogłem na siebie zarzucić. Wszyscy upierają się, że w środku lodowca jest ciepło i przytulnie, a ja marznę tutaj jak jasna cholera i zakładam, że z czasem wcale nie będzie pod tym względem lepiej. Przysięgam, gdybym znał miejsce wyjazdu, przemyślałbym to dwa razy, a potem jeszcze ze dwa, tak dla pewności. Teraz muszę sobie jednak jakoś radzić. Tuż po dotarciu do lodowca wrzuciłem torbę do pokoju i tyle mnie tam widziano, nawet nie przywitałem się ze swoim współlokatorem. Z początku myślałem, że to tylko w naszym pokoju panuje taka temperatura, więc wybrałem się na przechadzkę, ale szybko okazało się, że nigdzie nie ma dla mnie ratunku. Zakupiłem więc torebkę lododropsów i zamierzałem się ratować nimi do końca wyjazdu, a tuż po powrocie chyba od razu odwiedzić dentystę... — Chcę taką – oznajmiam @Zoe Brandon na powitanie, wskazując na jej koszulkę i zaraz całuję ją w policzek. Witam się też oczywiście z @Marla O'donnell i @Julia Brooks. — Przyniosłem jakieś, eee, tutejsze fasolki wszystkich smaków najwyraźniej — pokazuję torebeczkę ze słodyczami i wsypuję je do jakiejś miseczki obok innych przekąsek, bo nie jestem przecież takim chamem, żebym miał zeżreć wszystko sam i się nie podzielić wcale.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
W najlepsze zagadywała ewidentnych nowicjuszy w sprawie imprezowania, ale była pewna, że po dzisiejszej posiadówce dołączą do najpilniejszych studentów wyższej szkoły robienia hałasu i na następnej prywatce będą wieść prym wśród uczestników. Pokiwała głową, głęboko zastanawiając się nad kwestią, którą poruszył @Renji E. Mimamoru. – No to już jest grubsza rozkmina, zapytaj mnie trzy drinki później i ci przedstawię taki Marla Talks na ten temat, że bez wahania zaczniesz ze mną prawdziwą rewolucję – zapewniła chłopaka z uśmiechem i przerzuciła uwagę na @Ariadne W. Wickens, która coś niemrawo rzuciła o świeczkach. – O dobrze, że mówisz, zerknę sobie potem – podziękowała uprzejmie za dobrą radę i od razu parsknęła słysząc piękną puentę @Eugene 'Jinx' Queen. – LEPIEJ BYM TEGO NIE UJĘŁA – wyszczerzyła się i czym prędzej sięgnęła do szafki po skitrany tam czeski bimber, rarytas przywieziony przez Ricka ze swoich edukacyjnych wojaży. – Mówisz masz, jeszcze jakieś życzenia? Śpisz z bimbrownikiem na tej samej leżance od kilku tygodni – przypomniała mu, ale wcale nie była zdziwiona, że nie pamiętał kto jest autorem tego specyfiku, który wypalał wszystkie styki i najwidoczniej upośledzał też działanie hipokampu. W czasie gdy whisky przyniesiona przez Eugeniusza krążyła gdzieś po grocie, zajęła się pieczołowitym odpakowaniem bimberku, od którego oderwało ją pytanie bff. Westchnęła i przewróciła oczami, bo ten najwyraźniej nie był świadomy, że białogłowi to ofiary wszy; jak widać złego diabli nie bierze. Zanim Renji wybrał kolor włosów, w którym podobałby mu się Gryfon, jednym machnięciem różdżki sprawiła, że kłaki Jinxa przybrały barwę soczystego buraka, pięknie odróżniając się na tle wszystkich blondynów i lodowej groty. – Gdybym nie była świadoma, że nie masz mózgu i jesteś rasowym pajacem, już bym cię ciągnęła do osobnej groty – zapodała mu elegancki komplement, z trudem powstrzymując śmiech, który zdusił bukiet kwiatów, jaki @Zoe Brandon wsadziła jej prosto w mordę. – OMG, dokładnie tak pachnie w butiku Mesje Koltą!! – zachwyciła się, odnajdując znajome nuty zapachowe, które śniły jej się przez tydzień po wizycie w tym prestiżowym miejscu. W czasie gdy Zosia popisywała się wyśmienitą znajomością chińskiego czy tam mandaryńskiego, zgarnęła drinka przyrządzonego przez Dżuls, którego wychyliła na hejnał, widząc wchodzącego do środka @Ricky McGill. – RYCHU – wydarła się przeszczęśliwa, że książę w końcu zaszczycił ich swoją obecnością. Gdy tylko usiadł obok, zdzieliła go w łeb (strącając przy okazji kilka wszy), oczywiście delikatnie i z czystej sympatii, dodając zaraz wyjaśnienie tej przemocy: – Miałeś przyjść pomóc ogarnąć, wieśniaku, sama musiałam z chłoszczyściem zapierdalać i kabanosy kroić – stwierdziła oburzona, ale zaraz potem z zainteresowaniem słuchała jego rewelacji, chichocząc pod nosem. – No to masz szczęście, bo całkiem przypadkiem to pół kilo jest już w bezpiecznych rękach, pojebana laska przyniosła nam to w ofierze – wskazała głową na @Julia Brooks, która za cel honoru postawiła sobie zostanie barmanem na tym densingu i hojnie wszystkim polewała. Uniosła brew na jego kolejny uprzejmy komentarz. – Nie, tym razem w warzywniaku – a skoro już mu się tak ten zapach podobał to pozwoliła sobie od Zofindy pożyczyć jednego kwiatka i wsadzić go Ryśkowi za ucho. Brat oczywiście nie próżnował i zabawiał całe towarzystwo, rzucając propozycjami zabawy, na co pokiwała głową z aprobatą. – O dosko, już nie będzie żadnych wątpliwości kogo zapraszać do groty w następnych dniach – stwierdziła zadowolona i oddała wodzirejowi głos, chwilę później tego żałując, gdy wywołał do odpowiedzi Victorię. Nie dlatego, że uważała, że nie miała nic ciekawego do powiedzenia, ale obawiała się, że Viks może nie być zachwycona tak obscenicznymi rozrywkami i transmutuje Merlina ducha winnego Ryszarda w ghula. Od razu pomachała energicznie do @Larkin J. Swansea i wskazała ostentacyjnie (i bardzo dyskretnie), żeby sobie co nieco gulnął dla kurażu, skoro już się spotkał na tej samej prywatce ze swoją ukochaną. Przywitała również @Vinícius Marlow, serdecznie dziękując za dropsy i zapraszając, żeby sobie przycupnął na łóżku. Wzięła garść cukierków w dłoń, kilka wpakowała do mordy sobie, a kilka siedzącemu obok Jinxowi, szepcząc do niego zaaferowana czy Ricky przeżyje starcie z Brandon.
- Nie przypominam sobie, żebym była jego niańką - stwierdziła jedynie na słowa kuzynki, unosząc lekko brwi, nie mając pojęcia, dlaczego miałaby wiedzieć, co Larkin zamierza robić. Podejrzewała zresztą, że Zoe nie była aż tak zainteresowana tematem, skoro ledwie chwilę później zaczęła zajmować się sprawami zdecydowanie innymi i najwyraźniej jej zdaniem ciekawszymi. Dlaczego jednak postanowiła nagle całować Gryfona, Victoria nie wiedziała i prawdę mówiąc, nie chciała chyba nawet wiedzieć, bo zawsze była beznadziejna w tych wszystkich damsko-męskich relacjach. Właściwie była koszmarnie tragiczna, jeśli o nie chodzi, nic zatem dziwnego, że po prostu odwróciła spojrzenie. Wiedziała zresztą, że tak naprawdę długo tutaj nie zabawi, bo to nie było coś, co szczególnie mocno by ją pociągało, wolała się jednak upewnić, że uczestnicy tego spędu nie umrą, zanim impreza w ogóle się zacznie. Później zaś zamierzała mieć oczy na to wszystko zamknięte i zająć się własnymi sprawami, najlepiej w innej części lodowca mieszkalnego. Nie było jej jednak dane w pełni spokojnie do tego wszystkiego podejść, bo nieoczekiwanie zjawił się Ricky, jak zawsze potwornie głośny i nie czekając na nic, postanowił z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu wciągnąć ją w tę niezbyt błyskotliwą zabawę. Nie widziałaby w niej niczego dziwnego, gdyby nie to, że całkiem bezczelnie postanowił wciągnąć ją w to wszystko, tak otwarcie przyznając, że na pewno nie skróciłby jej o głowę. Prawdę mówiąc, Victoria nie wiedziała, jak miała na to zareagować i zerknęła jedynie na Larkina, który skomentował brawurę Gryfona, tylko po to, by ostatecznie wywrócić oczami. To, że się zarumieniała, nie miało aż tak wielkiego znaczenia, skoro chwilę później uniosła dość dumnie głowę, spoglądając na Rickiego, jakby była gotowa powiedzieć mu, że podejmuje to idiotyczne wyzwanie, nie widząc w nim zresztą najmniejszego sensu. Wyciągnęła do niego rękę, by odebrać od niego wino i zakołysała nim z namysłem, by następnie w zadziwiająco dystyngowany sposób wyzerować, jak to Ricky raczył powiedzieć, nic sobie z tego nie robiąc. -Dobrze więc - powiedziała, wzdychając cicho. - Fuck samą siebie - zakomunikowała ze spokojem, chociaż dziwnie było usłyszeć to słowo w jej ustach, zwłaszcza gdy powiodła później spojrzeniem po zebranych, rozważając pozostałe opcje. Pierwsza była bowiem oczywista i nawet jeśli ktoś chciał jej przerwać, to nie miał do tego okazji. - Marry... Panie Swansea, mam nadzieję, że będzie pan dobrym mężem. Kill, pana McGill, za świntuszenie na dzień dobry - zakomunikowała, a później bez najmniejszego problemu przyprawiła Gryfonowi świński ogon, ostrzegając go, że wie doskonale, jak dorobić mu do tego świński ryjek, po czym uśmiechnęła się półgębkiem, wciąż trzymając butelkę wina. - Zdaje się, że pytanie wraca do pana.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Zbył wszystkie pretensje Marleny uśmiechem godnym wyróżnienia w magazynie "Czarownica" i obiecał, że zostanie posprzątać po imprezie, oczywiście o ile w międzyczasie nie zezgonuje na amen, ale postara się nie; chociaż zważywszy na to, że Julia zaopatrzyła ich w kilogramy jakiegoś podejrzanego zielska, to na chwilę zwątpił w to, czy w ogóle wyjdzie stąd żywy. - D O S K O, Dżuls ty to masz łeb na karku - skwitował z entuzjazmem, wyciągając rękę żeby z @Julia Brooks zbić pełną aprobaty piąteczkę; kwiatek za ucho też przyjął z radością, czując się przy tym jak prawdziwa dama - elegancki badylek idealnie dopełniał drapieżnej koszuli w lamparcie cętki. Ogólnie był tak pozytywnie nastawiony, że nawet gdyby mu ktoś teraz wpierdolił, to by uznał że to rewelacyjna zabawa. Kiedy wciągał w prostacką gierkę mającą na celu rozluźnienie atmosfery @Victoria Brandon, to zrobił to z czystej sympatii i bez żadnej głębszej refleksji, kompletnie nie kojarząc, że panna Brandon mimo obecności na imprezie reprezentuje sobą poziom dużo wyższy niż on i jemu podobni i będzie zdegustowana samym faktem, że się do niej odezwał. Nie zwracał zupełnie uwagi ani na dumny wyraz twarzy ani na rumieniec, w ogóle na nic, tylko czekał cierpliwie aż mu odpowie, obali winko i gra potoczy się dalej. - O kochana, słabiutkie, jak soczek. Dziecku bym to podał do podwieczorku - zapewnił w międzyczasie @Ariadne W. Wickens, polewając jej hojnie trunku z uprzejmym uśmiechem, po czym z niemałym zainteresowaniem wysłuchał odpowiedzi Victorii na pytanie z gry. - To jest prawdziwa myśl Krukońska, sama siebie nigdy nie zawiedziesz - skwitował niebanalny wybór w pierwszej kategorii, a na resztę zareagował chichotem, bo bardzo go ubawiło określenie ś w i n t u s z y ć i fakt że Vicka odbierała tę zabawę jako coś gorszącego. - Skoro samo odezwanie się do Brandon jest oznaką odwagi, to ja nie wiem w co ty się musisz uzbroić, żeby zostać jej mężem - rzucił do @Larkin J. Swansea, rechocząc beztrosko, a kiedy zorientował się, że Victoria w nagrodę dorobiła mu świński ogon, to już w ogóle prawie spadł z łózka z uciechy, odbierając to jako doskonały dowcip i uświetnienie imprezy. Ale będzie heca jak jutro zapomni skąd ten element się wziął. - Ja obstaję przy tym co powiedziałem! Teraz ty - oznajmił po tym jak według Victorii pytanie wróciło do niego, szturchając przy tym pierwszą lepszą osobę by zachęcić ją do wzięcia udziału w super grze i podsunął @Vinícius Marlow kubeczek z drinkiem pod nos, bo dopiero przyszedł i siedział o suchym pysku, a tak się przecież nie godziło.
(kolejna osoba po mnie niech gra albo kto tam ma ochotę albo wymyślcie lepszą grę!!)
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że umarłaby ze szczęścia, gdyby mogła wziąć udział w tak uroczystym procesie jak nadawanie domu Ari oficjalnej nazwy. Niestety, na razie nic o nim nawet nie wiedziała, więc skupiała się tylko na zmartwieniu słowami aurorki o zdecydowanie fatalnych doświadczeniach sylwestrowych. - Okropne, XXI wiek a ludzie nadal nie potrafią się bawić w cywilizowany sposób. A to co się stało w Hogwarcie... - urwała i pokręciła głową w milczeniu, bo zwyczajnie - jak rzadko kiedy - brakło jej słów, by to wszystko opisać. Na codzień starała się zwyczajnie o tym nie myśleć, wiedziona przekonaniem że nie ma sensu się zadręczać sprawami, na które nie ma wpływu, ale jeszcze nie do końca potrafiła przejść nad śmiercią znanych i lubianych profesorów do porządku dziennego. - To wszystko jest po prostu straszne i wiem tylko tyle, że na pewno nie byłabym w stanie w takich okolicznościach pracować. Dlatego uważam, że jesteś dzielna i wspaniała, ty i wszyscy inni którzy opanowali ten straszny bałgan - dodała, gładząc Ariadne pocieszającym gestem po ramieniu, bo chociaż bardzo by chciała, to miała wrażenie, że nic więcej nie może zrobić, by ją wesprzeć; zdawała sobie sprawę, że w porównaniu do niej była w bardzo komfortowej pozycji, bo całą tragedię przeczekała w zaciszu własnego domu, w pocieszających ramionach Huxa. Pokiwała głową i odwzajemniła znacznie śmielej nieśmiały uśmiech dziewczyny, idący w parze z obietnicą happy endu na zastępczym balu i naprawdę była zdeterminowana, żeby o to zadbać. Zachichotała wesoło na słowa o sałatce, obiecując że weźmie je sobie do serca, i naprawdę nie mogła nic poradzić na to, że zarumieniła się na następujące chwilę później komplementy. Zdecydowanie nie była do nich przyzwyczajona. - Och, gdybym wiedziała, że tu będziesz to bym założyła coś bardziej... szałowego - wyznała ze śmiechem, zerkając na stanowiący jedną trzecią tercetu T-shirt, który może i był zabawny, ale raczej mało elegancki; prędko jednak przeniosła wzrok na Ariadne, bezwiednie sięgając do jej twarzy, by odgarnąć z niej jakiś opadający na czoło kosmyk włosów. - Ale dziękuję! I powinnam była tobie powiedzieć to samo dużo wcześniej. Wyglądasz jak marzenie i pachniesz jak lato - odwdzięczyła się zupełnie szczerze i przytaknęła na sprytny plan dziewczyny, by w razie czego udawać, że sprawuje tu nad nimi jakąkolwiek kontrolę, a jednocześnie ulżyło jej, że nie zamierza ukrócać w żaden sposób zabawy. Zofia co prawda potrafiła się bawić bez używek, ale nie czułaby się zbyt dobrze z zabranianiem ich innym, dlatego przypieczętowała ten układ uśmiechem i zabrała za pobieżne opisywanie zgromadzonych w grocie osób. - Wsiedliśmy raz razem do pociągu byle jakeigo - wyjaśniła bardzo lakonicznie swoją świeżą relcję z Jinxem, absolutnie nie dostrzegając problemu w tym, że chwilę wcześniej go całowała i dała się zaprowadzić - a raczej wrzucić - Ariadne w stronę przestronnego łóżka. Bez wahania oparła się natychmiast wygodnie o jej ramię, rozwalając na materacu jak królowa, ale zaraz musiała podnieść się na chwilę, bo oto zjawił się @Vinícius Marlow, rzuciła się więc na niego z przyjacielskimi buziaczkami. - Ja nie umiem, ale poproś Marlę to ci wyczaruje! Super, że wpadłeś, o, i poznaj Ariadne, Ari, to mój serdeczny przyjaciel Viní, jeden z mieszkańców Poziomki! - powiedziała, wykorzystając ten moment na szybkie zapoznanie swojej imprezowej pary z kolejną osobą. Miała nadzieję, że reszta jej znajomych też zjawi się lada moment. - Mogę drineczka? - poprosiła Julkę, podtykając jej pod butelkę pusty kubeczek, a choć nie była fanką ognistej, to nie zamierzała tak siedzieć bez niczego, gdy wszyscy inni, nawet Ari, decydowali się na degustację trunków; rzuciła dosyć zdziwione spojrzenie w stronę @Victoria Brandon, gdy ta wyznawała co i z kim chciałaby robić, a potem - szeroki uśmiech i dyskretny kciuk w górę do @Larkin J. Swansea jako komentarz do całej sytuacji. Czekała też w napięciu, jak to się rozwinie, a w międzyczasie zwróciła się do Ariadne. - I jak, jadalne? Daj no gryzka tej truskawki... - mruknęła, wciskając mocniej w jej ramię i dodała jej na ucho: - Ten tutaj, LJ, się kocha w Victorii, a ona niby go nie chce, ale wybrała go do poślubienia... Och, może w końcu się spikną - podzieliła się ekscytującymi ploteczkami, popijając palącą whisky i modląc w duchu, by nikt jej nie wywołał do odpowiedzi, bo nie miałaby pojęcia, co odpowiedzieć. Albo miałaby, ale niekoniecznie chciała je uzewnętrzniać.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Impreza rozkręcała się powoli, co nie przeszkadzało jej specjalnie. Wszystko miało się niedługo zmienić, bo takie są prawidła imprez. Najpierw powoli, niezręcznie i dziwnie. Po chwili, jak już alkohol zacznie działać, atmosfera się rozluźni i Merlin raczył wiedzieć, jaki będzie finał tego wszystkiego. Podstawą każdej udanej imprezy były używki oraz wodzirej, który rozrusza jeszcze trzeźwe towarzystwo. Julka zajęła się tą pierwszą częścią. Wywar ze smoczej trawy parzył się dzielnie w termosie, z każdą minutą zyskując na mocy. Teraz nadszedł czas na alkohol. Pałkarka chwyciła za butelkę niedopitkę i z pomocą Azjatyckiego kolegi wyposażyła każdego w kubek z ognistą. Brakowało więc jedynie wodzireja. Ten jednak pojawił się niemal natychmiast, jak irlandzki dżin, który wyskakuje z butelki po whisky. @Ricky McGill wszedł do środka jak burza. I bez krępacji zaczął się dzielić z innymi swoją historią o poszukiwaniu narkotyków. Nie przejmował się przy tym faktem, że w grocie są panie prefekt oraz osoby, których za szczególnie dobrze znali, o ile znali w ogóle. Przejaw wyobraźni godny Gryfona.
- Dokładnie tak. Dziś złożymy moim bogom ofiarę z rozsądku. – Potwierdziła słowa Marli, kiedy wyszło na jaw, kto był tą pojebaną laską, co to zgarnęła cały Anarukowy towar – A tak na poważnie, to żadne dragi. Smoczy ludzie używają tego do wywoływania wspólnego świadomego snu. Zero efektów ubocznych, po prostu fajne doświadczenie. - Dziewczyna przesunęła się na łóżku, robiąc Ryśkowi miejsce obok i zbijając z nim piątkę. Drinka mu nie zaoferowała. Drinka wziął on sobie sam, jak na Irlandczyka przystało.
Z kolei jak na wodzireja przystało, Rysiek wziął się nie tylko za alkoholizację, ale również zabawianie gości. Na pierwszy rzut oka poszła klasyka, czyli „fuck, marry, kill”. Uśmiechnęła się lekko, kiedy chłopak kontynuował wizję wspólnej przyszłości w ramach małżeństwa i pomachała na powitanie Viniciusowi i Larkinowi. Nie chciała powodować zbędnego tłoku, więc nie podniosła się z łóżka, tylko krzyknęła „siema” przez całą długość niewielkiego pokoju. A potem zaczęła się szerzyć jeszcze bardziej, kiedy Vicks podjęła rękawicę rzuconą przez McGilla. I poradziła sobie w iście Brandonowym stylu, pełnym klasy i inteligencji. Pytanie wróciło do Ryśka, a potem szturchnięciem przekazane Julce. Ta wyzerowała haustem drinka, znów się wzdrygnęła, a potem zastanowiła, choć niezbyt długo, nad odpowiedzią.
- Fuck… LJ. Jest rzeźbiarzem, więc ma zwinne i silne palce. – Puściła oczko do starszego ex-Krukona, wystawiając Ryśkowi kubek, żeby jej dolał ognistej. – Marry… Ricky. Nasze cudowne małżeństwo oparlibyśmy na solidnych fundamentach. Takich jak przemoc domowa i wzajemna niechęć. A kill… Ty, mój nowy, azjatycki kolego. – Zwróciła się do @Renji E. Mimamoru– Nic osobistego. Po prostu Cię nie znam.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Sob 18 Lut - 14:06, w całości zmieniany 1 raz
Odezwanie się do Brandon nie było odwagą, ale przyznanie w taki sposób, że w sumie by się ją zaliczyło zakrawało o głupotę, przynajmniej jeśli się ją znało. Jednak dla większości osób znany był już fakt, że mimo wszystko pobyt za granicami Anglii pomógł Victorii się rozluźnić, w przeciwnym wypadku już dawno rozgoniłaby imprezujących. Dlatego Swansea był ciekaw, co się stanie dalej, ale na pewno nie spodziewał się jej odpowiedzi. No, nie spodziewał się części, w której wspomniała jego. Próbował również zignorować uniesiony kciuk w górę przez Zoe, licząc w myślach do stu, aby zachować spokój. Ten jeden raz cieszył się z chłodu, jaki panował wszędzie. - Nie wydaje mi się, żeby mi czegoś brakowało - odpowiedział McGillowi, spoglądając na Victorię z uniesioną brwią, jakby chciał ją zapytać, czy powinien odebrać to jak rzucenie mu rękawicy. Starał się zignorować bijące przy tym szybko serce, które jako jedyne zdradzało, że jakkolwiek zareagował na jej wybór. Spojrzał zaraz na Brooks, gdy zobaczył, że to ją Ricky szturchnął ramieniem, zastanawiając się, kogo spośród obecnych w grocie mogła wybrać do tej zabawy i niemal roześmiał się, słysząc znów siebie. Miał wzięcie? Uniósł nieznacznie dłoń, machając palcami, aby zaraz rzeczywiście prychnąć, wbijając dłonie w kieszenie grubej bluzy, opierając się ramieniem o lodową ścianę. W takim razie była jego kolej na udzielenie odpowiedzi, czego ciężar nagle odczuł, mając ochotę jednocześnie się roześmiać. - Niech będzie. Więc fuck… Marla, ostatni raz przed ślubem. Marry… przyjąłbym oświadczyny panny Brandon. Kill… Ricky, żeby Brooks cieszyła się stanem wdowy i nikt nie próbował bajerować, w takim wypadku, mojej żony… Choć wtedy Marla byłaby na mnie zbyt wściekła, więc może tylko małżeństwo doszłoby do skutku - odpowiedział, wzruszając lekko ramionami, odmawiając wypicia wina. Pamiętał, jak skończyło się ostatnie picie u Brooks i wolał tego nie powtarzać. - Proponuję drinka w barze, albo zjedzenie czegoś na rozgrzanie, zanim zaczną wspólny sen - stwierdził, stając bliżej Victorii, wyraźnie zamierzając wyjść i miał nadzieję, że będzie mu towarzyszyła. Miał wrażenie, że zdołał odzwyczaić się od podobnych imprez, ale też czuł przyciąganie w stronę smoczej trawy, czuł chęć sprawdzenia jej i właśnie przed tym starał się powstrzymać. Mimo wszystko cieszył się, że w niektóre rejony inni ludzie nie mają wstępu i nie miał ochoty dzielić się snami z pozostałymi. Nigdy nie wiadomo co mogłoby w nich się pojawić…
Nie nadążał zupełnie za tempem temperamentów zebranych na ciasnej przestrzeni, więc zdążył się tylko uśmiechnąć w odpowiedzi na Marlenkowe zapewnienie, a ta już uciekała uwagą dalej. Nie mógł wyzbyć się wrażenia, że gdy on sam tonął, to Marla i Jinx pływali synchronicznie w tym chaosie informacji i żartów. Wziął głębszy wdech, uciekając od Gryfona wzrokiem, w głowie zapętlając się już na myśli, że musi się ogarnąć i zacząć się bawić - czy może trafniej: ZACZĄĆ BYĆ ZABAWNYM. To jednak wydawało mu się niemożliwe, bo było to już wystarczająco trudne nawet w jego własnym języku, a teraz, poza barierą językową, na drodze stała mu jeszcze świadomość, że drobna grota pełna jest ludzi - może nie lepszych, ale bardziej od niego interesujących. Z trudem składał w głowie odpowiedź na zadane mu przez Jinxa pytanie, które byłoby zarazem grzeczne i bardziej charyzmatyczne od zwykłego stwierdzenia w jedną lub drugą stronę, a jednak szybko okazało się, że jego odpowiedź wcale nie miała aż takiego znaczenia, bo włosy chłopaka nabrały na buraczanych barwach. - Ja myślę, że Ty masz w środku coś co robi, że Ty w każdych kolorach wyglądasz dobrze - odpowiedział więc bardziej spontanicznie, śmiejąc się cicho przez odruchowe dociśnięcie do siebie rąk, by uciec od szczypiącej zaczepki. - Ja myślę też, że Ty i tak nie lubisz, jak ktoś decyduje Tobą - dodał nieco tylko ciszej, bo choć pochylił się w jego stronę, oddając szczypliwą zaczepkę w łokieć, to przez coraz większa liczbę ludzi w grocie robiło się też coraz głośniej. I przez chwilę było dobrze, gdy z nabierającym na pewności siebie uśmiechem skupiał się na ciemnych spojrzeniu, powtarzając sobie, że zachodnie imprezy miały to do siebie, że ciągle ktoś kogoś niezobowiązująco całował (w końcu i jemu samemu się to zdarzyło), a jednak już zaraz znów gubił się w natłoku powitań, polecań i zabaw, ledwo nadążając z podawaniem kubków coli dalej, a już na pewno nie radząc sobie z zapamiętaniem wszystkich podanych mu pośrednio bądź bezpośrednio imion. Niemal w tej samej chwili, kiedy udało mu się dostrzec @Vinícius Marlow - na którego widok poczuł nagły przypływ wiary, że może jednak nie utonie tutaj zupełnie, i do którego uniósł dłoń wyżej w geście powitania - usłyszał wyrok swojej śmierci. - Och, tak - przytaknął odruchowo @Julia Brooks, a jednak nawet jeśli doskonale rozumiał logikę kryjącą się za wypowiedzią dziewczyny, to i tak poczuł nieprzyjemny chłód zawodu na ramionach, bo do tej pory nieco liczył, że nawet jeśli zostanie wciągnięty do tej zabawy, to raczej jako dwie pozostałe opcje. - To ja teraz mogę? - podpytał, wychodząc ze swojej strefy komfortu, by wziąć czynny udział w grze, w czym wspomagał się już dolewaniem bimbru do swojej coli, by z niemożliwym do ukrycia skrzywieniem wyzerować cały swój kubek. - To ja bardziej wolę od tyłu... - zaczął, choć nieco przyduszony palącym go w gardło gorącem, po którym odkaszlnął, kontynuując: - Kirru jako zemsta, bo ja nie mam innego motywu. Merii... - urwał, bo i spojrzenie opadło mu znów na Marlowa, a jednak szybko uciekł nim do Marli, wybierając ją jako bezpieczniejszą opcję do publicznych przedwczesnych oświadczyn. A jednak choć w głowie powiedział Marla i nawet był pewien, że już usta ułożył w kształt tego imienia, to dość głośno i z wyraźnym akcentem wyskandował: "Merii Viní", nie będąc pewnym czy zalewające go gorąco związane jest z pierwszymi zawrotami alkoholu czy jednak duszącym poczuciem wstydu. Dodał już tylko cichsze "Fucku Jinxu, nim nie wstał z łóżka, by przecisnąć się w stronę baru, będąc gotów desperacko szukać czegokolwiek słodkiego do picia.