Groty mieszkalne są naprawdę małe - to ciasne pomieszczenia z materiałowymi zasłonami zamiast drzwi, które po zasunięciu zapewniają prywatność poprzez wyciszenie hałasów ze środka. Światło wpada tutaj tylko przez małe okienka. Tuż obok drzwi stoi wykuta z lodu komoda z magicznie powiększanymi szufladami, a na samym środku znajduje się ogromne łóżko, na którym spokojnie zmieszczą się trzy dorosłe osoby... co więcej, w większości grot muszą się zmieścić! Nie ma wolnej przestrzeni na dodatkowe posłania. Każda jaskinia posiada dodatkową izbę z malutką łazienką, w której znajduje się niziutka toaleta i otwarty prysznic z wodą, która maksymalnie zahacza o "letnią" temperaturę.
Grasują tu lodowe wszy! Jeśli wchodzisz do tego tematu - rzuć literką. Jeśli wylosujesz samogłoskę - dostajesz wszawicy! Na chwilkę swędzi Cię głowa, a od następnego wątku masz białe włosy. Wszawicy możesz dostać kilka razy, ale biały kolor włosów utrzymuje się tylko miesiąc. Rzut literką na wszy jest obowiązkowy tylko za pierwszym razem.
Lokatorzy: 1. Zoe Brandon 2. Julia Brooks 3. Marla O'Donnell
Ariadne zmarszczyła brwi w szczerym oburzeniu, kiedy otrzymała bezczelną propozycję podpisania się jej na piersiach. Nie udostępniała tych dwóch, jędrnych półkul ot tak, o nie. Nagle nabrała odwagi, aby spojrzeć na Gwiazdę z ukosa, szykując się już do odburknięcia, że w takim razie to ona podziękuje za ten autograf, gdy kolejne słowa białowłosej wyjaśniły, że uznała to po prostu za żart i stąd taka reakcja. Ariadne kiwnęła głową, potwierdzając, że to jak najbardziej prośba na poważnie! Naprawdę cieszyłaby się z najzwyklejszego podpisu na pergaminie, a poza tym był to również sprytny sposób na poznanie imienia i nazwiska tej intrygującej osoby. I z lekkim zaskoczeniem, ale zdecydowanie miłym, przyjęła przytulenie. - Hah, jak wolisz - odpowiedziała z lekkim uśmiechem błąkającym się w kąciku pomalowanych malinową szminką ust. Dalej czuła się przy nowej znajomej dość płochliwie, ale jej przyjacielskość pomagała Ariadne oswoić się z bliskością... umięśnionego jak cholera ciała, co odkryła przy przypadkowym zaciśnięciu palców na ramieniu graczki Quidditcha. Wow. Nigdy nie miała okazji dotknąć kogoś tak wyrzeźbionego. Pod materiałem ciemnej koszulki dało się wyczuć wyraźnie zarysowane mięśnie, które musiała wyrobić sobie na treningach. Lekka fascynacja jak i również swego rodzaju zazdrość ogarnęły Wickens, bo ona nie mogła pochwalić się równie zadbaną figurą, a przez słabość do kulinarnych pyszności czasami wręcz walczyła z niechcianymi kilogramami. Poczuła się, jakby dotknęła czegoś zakazanego i odchrząknęła, chcąc kulturalnie zwiększyć między nimi dystans i powiedzieć, że jak najbardziej zamierzała spróbować czegoś z tych oszałamiająco dobrze wyglądających i pachnących dań, jakie pojawiły się na imprezie, ale pędzące tempo imprezy oraz akcji zmusiło aurorkę do wstania i stawienia czoła dosłownemu olbrzymowi, który zagrażał dobrej zabawie. A tak naprawdę to kompletnie nie, bo samo spojrzenie w ciepłe, czekoladowe oczy już dało Ariadne przeczucie, że to bardzo miła osoba. - A to przepraszam, jeju, głupio mi. - wypaliła w szczerym zakłopotaniu, bo najwyraźniej Zoe musiało się coś pomylić albo Leo dopiero co zrezygnował z posady nauczyciela. Wszystko okazało się nieporozumieniem, a jasnowłosa z niepokojem pomyślała o tym, że mogło to mężczyznę urazić. Przyszedł tutaj z prezentem i optymizmem, a wszyscy wręcz zjeżyli się na sam widok kogoś, kto nauczał w Hogwarcie. Nie wyglądał, jak ktoś kto mógłby być dla nich bardzo surowy. A Ariadne jeszcze tak bezprecedensowo na niego naskoczyła, gotowa bronić honoru Brandonówny za wszelką cenę. - Ja... Coś tam zamierzała jeszcze pod nosem wymamrotać, prawdopodobnie kilkukrotnie przeprosić i przyznać, że się pomyliła, życzyć mu świetnej zabawy i może pogawędzić tak po prostu, ale zdążyła tylko pisnąć cichutko. Została wzięta na kolana! Niczym mała dziewczynka zamajtała lekko nogami. Z jakiegoś powodu Ariadne pomyślała, że to chyba zrobiła Zoe, ale ona akurat witała przyjaciół. Jeden chłopak (chyba nazwany Augustem) rzucił Wickens tak dziwnie nieprzychylne spojrzenie, że aż zrezygnowała z zamiaru odezwania się. W tym całym festiwalu niezręczności, zaskakująco zręczne okazywały się palce dziewczyny, której imienia bądź co bądź Ariadne dalej nie znała, choć w myślach nazywała ją już Gwiazdą. Usadziła pośladki na kolanach towarzyszki, spinając je nieco ze stresu. - J-jestem z Alaski, nie Teksasu - skomentowała cicho, śmiejąc się nieco pod nosem na ten komentarz. W każdym razie trafiła, że USA. Odebrała od Leo kubek z alkoholem, ale nie wypiła. Zerknęła ku Zoe, którą witali kolejni spóźnieni imprezowicze. Co chwilę wzrok Ariadne uciekał jednak na rękę, która stanowczo aczkolwiek z czułością spoczywała na talii młodej aurorki. Znały się zaledwie kilka minut, a już jedna zdążyła pocałować drugą, a następnie ta druga wylądowała na kolanach pierwszej... Ariadne miała wrażenie, że stanowią swoje przeciwieństwa, ale to tylko zachęcało do zapoznania się bliżej. O Merlinie, ale chciałaby móc mieć czas i okazję do porozmawiania z tymi wszystkimi zupełnie nowymi, ale ciekawymi ludźmi, zwłaszcza wyzywającą, odważną Gwiazdą oraz Leo, który budził postrach, a wyglądał jak fomiś. Tyle że przyszła tu dla Zoe. - Przepraszam, masz... zaskakująco wygodne kolana... - wyszeptała, oczami próbując odnaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia, który nie byłby lodowato błękitnymi oczami swojej nowej znajomej. - Ale muszę iść! I pokracznie wykaraskała się z tych objęć, które przyprawiały Ariadne o zawroty głowy. Wyprostowała się i poczekała aż Zoe będzie mieć tę jedną, wolną chwilę, kiedy akurat nikt jej nie przytula/nie zagaduje/nie wita/nie całuje w związku z butelką. Trochę to jednak trwało, bo dwójka spóźnionych chłopaków najwyraźniej się za nią stęskniła. Ariadne natychmiast znalazła sobie tymczasowe zajęcie - złapała za butelkę, zakręciła i wypatrzyła tego samego Azjatę, z którym wcześniej dość niemrawo uczestniczyła w rozmowie. Kompletnie nic o nim nie wiedziała, ale wyczuwała pokrewną duszę, przynajmniej w kwestii nieśmiałości. Ariadne podeszła do @Renji E. Mimamoru i szybko cmoknęła grzbiet jego dłoni. Zostawiła na nim ciepły ślad, ledwie widoczny znak szminki. Chciała przez moment coś powiedzieć, może zażartować, ale ostatecznie wycofała się, czym prędzej oddając butelkę kolejnej osobie. Podeszła do Zoe. - Może weźmiemy jedzenie i picie i gdzieś się zaszyjemy we dwójkę? - lekko odchrząknęła, nerwowo skubiąc rękaw swojej koszulki. - Chcę Ci poświęcić całą swoją uwagę oraz poprosić o ten taniec, a tutaj nigdy do tego nie dojdzie! Zbyt dobre imprezy urządzasz! Obdarzyła Zoe wesołym uśmiechem i nie marzyła o niczym bardziej w tym momencie niż tym, żeby się zgodziła.
Sam nie wiedział czy dobrym pomysłem było zostawanie w Grocie numer trzy, bo choć nie przebywał tu wcale zbyt długo, to już zdążył doskonale zrozumieć, że nie jest to miejsce dla niego. Było zbyt głośno, zbyt ciasno, zbyt europejsko, bo nawet jeśli nieco zdążył oswoić się z tą bezwstydną kulturą, to wciąż najwidoczniej nie na tyle, by czynniej w niej uczestniczyć. Wziął dwa energiczniejsze wdechy i przeczesał włosy dłonią przy przedłużonym wydechu, bo choć po części naprawdę chciał wyjść, to dużo mocniej trzymała go w miejscu nadzieja, która dość szybko zaczęła się spełniać, ciągnąć kąciki jego ust w górę. Zaśmiał się mimowolnie pod łaskoczącym dreszczem bliskości, z przejęcia bardziej rozumiejąc intencję wypowiedzi niż je faktyczny sens. - Ja myślę, że teraz też nie jest mi zręcznie - przyznał szczerze, próbując zakryć zakłopotanie śmiechem i wyprostował się nico bardziej, instynktownie szukając tej dumnej postawy, którego go wyuczono. - Och, ja nie muszę łagodniejszego - zaprzeczył kłamliwie, machając ręką przecząco, nie chcąc wychodzić na jakiś płatek śniegu co nie wypije samogona albo na delikatnisia, który padnie po jednym drinku, bo nawet jeśli prawda nie leżała od tego daleko, to wcale nie chciał patrzeć w jej stronę. - Ja myślę, że ja chcę trochę wyjść, ale wiele bardziej ja jestem ciekawy co to będzie, gdy ja nie wyjdę - przyznał, na wzór Jinxa nachylając się do niego nieco bliżej, by ściszyć głos na tyle, na ile pozwalał mu hałas ciasno wypełnionego pomieszczenia. Nie zdążył jednak wyrazić swojego zdania na temat Smoczej Trawy, bo już wyprostował się mimowolnie na widok nachylającego się do niego chłopaka ( @Hariel Whitelight ), którego nie dało się pamiętać jeśli nie z jego pierwszej europejskiej imprezy, to przynajmniej z lekcji w Hogwarcie. Rozchylił usta, by się przywitać, a jednak zanim zdołał wykrzesać z nich choćby słowo, już zostały przejęte do pocałunku. Ręka na jego szyi skutecznie powstrzymała go przed jakimkolwiek odruchem wycofania się z tej sytuacji i choć jego własna dłoń w pierwszej chwili oparła się na Harielowym mostku, by chłopaka przyhamować, to już zaraz zaciskał palce na materiale jego ubrań pod wrażeniem może i jedynie kilkusekundowego, ale jednocześnie też najdłuższego pocałunku w swoim życiu. - H-hej - przywitał się tępo, zamglonym spojrzeniem na moment błądząc po Whitelightowej twarzy, zanim z niekontrolowanym chichotem nie zaczął uciekać nim gdzieś w bok, nie wiedząc jak ma wytrzymać nieruchomo przy łaskoczącym cieple na swojej szyi, w głowie jak mantrę powtarzając sobie, że nie powinien reagować tak, jakby to było coś niecodziennego. - Ja myślę, że ja to bym to pamiętał… - mruknął, może nadal nieco zbyt cicho, jednak i tak dużo głośniej niż zazwyczaj dzięki mącącemu mu w głowie alkoholowi - przez którego też dużo słabiej niż zwykle dotarła do niego nieprzyjemna myśl, że skoro chłopak ma problem ze spamiętaniem osób, które całował, to będzie miał też problem z zapamiętaniem i tego pocałunku. - Może Ty zacznij mieć zdjęcia z kim Ty się całujesz? Czy Tobie to za dużo zdjęć? - wytknął Harielowi, chyba jednak trochę urażony tym masowym potraktowaniem jego wyjątkowego przeżycia, więc też chwycił losową butelkę w dłoń, gotów już drugą dłonią chwycić tę Jinxa, a jednak zamiast Quennowej ręki, trafił na rękę dziewczyny, z którą dzielił pierwsze trudy niezręczności tej imprezy ( @Ariadne W. Wickens ). Zamrugał zdezorientowany i zaraz już śmiał się cicho, zagadując dziewczynę przyznaniem się, że nikt nigdy wcześniej nie całował go w dłoń, więc totalnie go z tego rozdziewiczyła, choć nie był pewien czy poziom jego angielskiego pomógł jej zrozumieć sens tej wypowiedzi. Szybko powtórzył, że sam butelką kręcić nie zamierza, więc ta dając mu spokój poleciała dalej, przyczepiając się do swojej nowej ofiary. - Jinxu - jęknął więc, ciągnąc chłopaka za przedramię, gdy w końcu po tym maratonie butelkowych piruetów, koleżeńskich zaczepek i podsuwanych drinków udało mu się zawalczyć o uwagę Gryfona. - Ja to mogę wyjść do naszej sypialni. Ty chcesz ze mną? My możemy zobaczyć jak działa ta trawa może? Mocno ciszej tam jest… i my będziemy sami chwilę - zasugerował dość mocno, uwieszając się na Jinxowym ramieniu, by każde słowo podawać mu ostrożnie przy uchu, bardzo starając się, by w przejęciu nie zgubić całego sensu swoich intencji.
Eugene 'Jinx' Queen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Przekłute uszy; czasem noszony kolczyk w nosie; drobne i mniej drobne tatuaże; pomalowane paznokcie; bardzo ekspresyjny sposób bycia; krwawy znak
Śmieję się wesoło, bo @Vinícius Marlow ma w zasadzie rację i być może podejmuję decyzję zbyt pospiesznie, skazując go na śmierć, gdy taki zabawny i rozsądny z niego Puchon! To kolejny dowód na to, że zazdrość zwodzi na manowce i o wiele lepiej jest się dzielić. - W takim razie grota nr 15 stoi dla ciebie otworem, a ja kolejne drinki piję tylko za twoje zdrowie! - zapewniam Viniego z ręką na sercu, już przechwytując jakiś kubeczek i ostentacyjnie go unosząc, zanim wypijam trunek (choć przypomina on podejrzanie sok jabłkowy, ale kto by na imprezę wnosił sok jabłkowy?). Zaraz też przyklaskuję mu, gdy decyduje wprawić w ruch butelkę. Mój wzrok uciekający do Renjiego mówi chyba wyraźnie, jakie mam nadzieje. Pozwalam sobie na lekki uśmieszek, gdy chłopak próbuje mi tu wmawiać, że sobie poradzi z naszymi standardami picia alkoholu i choć kiwam poważnie głową, to i tak dolewam mu go mniej - chcę żeby zaliczył mnie, a nie zgona. Kolejne osoby wchodzą do środka, zmuszając nas do przemieszczania się, aby zrobić dla nich miejsce - szczególnie dla już-nie-profesora Vin-Eurico, który zgodnie z Gryfońskimi przykazaniami wie, że gdy obowiązki kolidują z dobrą zabawą, to należy się ich pozbyć. Tym sposobem znajdujemy się znów bliżej Marli i Ricky'ego i wszystkich ludzi, którzy ich zaczepiają, ale nie mam jak przyjrzeć się twarzom, bo za plecami słyszę wrzask @Ruby Maguire - oczywiście białowłosej. - Do twarzy ci z wszawicą - komplementuję przyjaciółkę, jakby chwaliła się nową fryzurą wprost po wyjściu od fryzjera, a nie tym, że biegunowe pasożyty zrobiły sobie ucztę na jej głowie. Przyjacielsko klepię też w klatkę piersiową @Drake Lilac, mrucząc cicho "jak zawsze głowa na karku". Zaraz jednak wracam do obserwacji przebiegu gry, bo okazuje się że butelka podlatuje podejrzanie blisko, ale ku mojemu rozczarowaniu nie wskazuje na mnie, tylko mojego japońskiego towarzysza. Nie przeszkadza mi, że to @Hariel Whitelight rozdziewicza Renjiego na tej imprezie pocałunkiem, w końcu jestem zdania, że zasady gry są świętością. Szybko jednak łapie mnie zniecierpliwienie, gdy okazuje się, że Ślizgon dalej próbuje zagadywać i bajerować chłopaka, całkowicie przy tym zlewając mnie, choć stoję tuż obok i to wcale nie przypadkiem. Marszczę brwi, a w mojej głowie składa się bardzo uprzejma i kulturalna prośba, aby Harry przyjął z wdzięcznością ten prezent od losu, jakim było całowanie Renjiego, ale dalszego szczęścia poszedł szukać gdzieś indziej, bo ten przyjezdny był już zaklepany przeze mnie. - Harry, spierdalaj - mówię zamiast tego, może nie uprzejmie i kulturalnie, ale wciąż pogodnie, bo nie widzę wcale w Japończyku chęci do zawierania bliższej znajomości ze Whitelightem. W tym zadowoleniu znów wdaję się w mało znaczące small talki, bo tak wiele ludzi się przewija. - Mmm? - dopytuję Renjiego, nie spodziewając się prośby ucieczki z imprezy, skoro przed chwilą przekonywał mnie, że jest ciekawy, co jeszcze może się wydarzyć. Kolejne jego słowa dobrze działają jednak na moją wyobraźnię - trochę szkoda mi rezygnować, kiedy w moim przekonaniu jeszcze nie dotarliśmy nawet do środa zabawy, ale prywatna impreza brzmi jeszcze lepiej. - Okej. Tak. Poczekaj tu na mnie, zgarnę zioło i wracam - obiecuję i przez następne sekundy bardzo koncentruję się na tym zadaniu, żeby przypadkiem nic po drodze mnie nie rozproszyło. Podbijam szybko do @Marla O'Donnell, by szepnąć jej na ucho, że się zmywam, żeby dobrze się bawiła i na drogę dała mi działkę tego cuda z Antarktydy. I gdy już mam w kieszeni zioło, chwytam dłoń Renjiego z szerokim uśmiechem, by pociągnąć go w stronę zacisznej groty piętnastej.
[zt dla mnie i Renjiego]
Percival d'Este
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 203cm
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Człowiek wraca do żywych i hogwarcka śmietanka ćpunów, moczymord i hedonistów nie daje mu odpocząć nawet na chwilę. Z nieukrywanym grymasem czytałem najnowszy wpis Psidwaka o sobie i Hope, gdzie wcale historia weselna mnie nie zdenerwowała, a wpis o bibliotekarzu, który z początku nieco zbił mnie z tropu, by finalnie mój mózg sam naprowadził mnie na podboje mojego brata bliźniaka Ashleya. Westchnąłem pod nosem, przeczesując dłonią niesforne włosy opadające mi na czoło. Razem z Hope wróciliśmy z swoich własnych wakacji, skąd od razu przenieśliśmy się na… Antarktydę, gdzie mieściły się tegoroczne ferie. Pasujące miejsce do eventu, to z pewnością. Zastanawiało mnie jednak kiedy czarodzieje dojdą do tego poziomu cywilizacji mugoli, gdzie istnieją już narty i będą ściśle powiązane z zimowym wyjazdem. Fajnie byłoby pozjeżdżać po najróżniejszych magicznych i ciekawych miejscach, które serwuje nam Hogwart. Wiedziałem o imprezce, prosto od @Hope U. Griffin i wiedziałem też, że się na nią wybiera. Z początku, z niejasnych dla siebie samego, byłem sceptycznie nastawiony, zwyczajnie mi się dupy nie chciało ruszyć, ale finalnie zebrałem się do kupy, ubrałem i wyszedłem z przydzielonej nam groty na miejsce spotkania. Jakie to mnie zaskoczenie dotknęło zobaczywszy grupkę całujących się studenciaków, wśród nich oczywiście znajome twarze. Wyszczerzywszy się do samego siebie, miałem ochotę sięgnąć do kieszeni po mój boski atrybut, papierośnicę, lecz zamiast tego przegryzłem wargę, westchając. Szybko poczułem też swędzenie w okolicach czubka głowy, które zignorowałem, póki co nie łącząc z niczym konkretnym. Lustrowałem otoczenie ciekawskim spojrzeniem, zatrzymując się na swojej żonce, która oczywiście stała już przy @Ruby Maguire, wisząc na jej ramionach. W przeciwieństwie do Hope, nie ogłosiłem atencjarsko swojego przybycia, tylko jako gość incognito przemknąłem między ludźmi do rudowłosej i Ruby, szczerząc się z wielką sympatią do tej drugiej. - Siemano kolano, Maguire - przywitałem się, puszczając jej oczko z uśmieszkiem, wyciągając przed siebie swoje chuderlawe i chorobliwie blade łapska do uścisku. W przeciwieństwie do Hope, nie opaliłem się na wakacjach, bardzo rzetelnie smarowałem się filtrem pięćdziesiątką, nie chcąc po sobie poznać, że bawiłem się lepiej niż każdy z osobna w tej grocie. Wzrokiem wyłapałem też Marlenkę (@Marla O'Donnell) i pomachałem jej energicznie i wesoło, dopiero teraz krzycząc: - SIEMANO CHUDZIELCU
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Swoim wejściem robię straszny chaos najpierw wśród paczki Gryfonów, a potem biegnę do przyjezdnego, który stał sobie z Jinxem i okazuje się, że i tam zrobiłem burdę. Przyglądam się uważnie @Renji E. Mimamoru i bardzo sprytnie wyczuwam, że wcale nie spodobało mu się moje pytanie. - Och, uraziłem cię? Wybacz, ostatnio miałem ciężką jesień dużo piłem i całowałem każdego pięknego człowieka. - Przepraszam prędko, by Japończyk nie spinał się niepotrzebnie. Wtedy też dopiero zauważam obecność @Eugene 'Jinx' Queen, który już wyzywa mnie paskudnie. - O, Jinx, ciebie coś nie po drodze mi całować. Ale twój kolega miał świetny pomysł. Zrób mu dla mnie parę ładnych fotek w sypialni. Dzięki! - odpowiadam najpierw niezbyt uprzejmą, zawoalowaną aluzją, a potem prośbą, którą pewnie nigdy nie spełni taki to grubiański chłopak co tylko przekleństwami do mnie rzuca. No nic, czas było wrócić do bardziej kulturalnego towarzystwa, więc kieruję tam skąd przyszedłem i widzę właśnie, że powrót Hope z Percym nie był plotką. Obydwoje rzucali się na swoich gryfońskich przyjaciół, kiedy ja wróciłem do towarzystwa. Nie chcąc przeszkadzać tym powitaniom siadam sobie obok @Ricky McGill, poprawiając podczas siadania zamaszystym ruchem swój płaszcz. - Gdzie moje whisky? - pytam pochylając się do chłopaka, bo gdzieś po drodze zgubiłem chyba alkohol. - Daj mi swój drink. Nie ma tam lododropsów? - proszę grzecznie już wyjmując mu z dłoni napój. W międzyczasie dziewczyny się pocieszyły sobą, a ja mogę zobaczyć, że zarówno obydwoje Gryfonów, w tym moja była konkubina, wyglądają na niezwykle opalonych. Jestem odrobinę zdziwiony tym, że naprawdę wyjechali gdzieś razem. Jeszcze bardziej, że mieli na to pieniądze. Przyglądam się z uprzejmym zainteresowaniem @Hope U. Griffin, czekając grzecznie aż zwróci uwagę na mnie chociaż odrobinę. - Hope, powinnaś ogolić mężowi ścieżkę do leszka. Albo powiedzieć, żeby nie nosił crop topów - mówię do niej konspiracyjnym szeptem. Uśmiecham się miło i wyciągam do niej dłoń z drineczkiem, by sobie łyknęła, ale przypominam sobie, że to Ryszarda, więc zatrzymuję rękę w powietrzu. - Znalazłeś moje whisky? - pytam jakbym wysłał go wcześniej na jakąś pilną misję. Trochę się rozpraszam, ale wracam jeszcze spojrzeniem do rudoszarowłosej. - Jak życie w małżeństwie Hope? Kiedy druga tura i dasz mi i Ruby być świadkami?
Ricky McGill
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188
C. szczególne : irlandzki akcent | zapach błękitnych gryfów
Kiedy Harold na powitanie wcisnął mu w ręce butelkę whisky, Ryszard upchnął ją sprytnie między brzeg łóżka a ścianę, bo sam miał jeszcze pełny kubek więc nie chciał ani jej otwierać ani tym bardziej dopuścić do tego żeby któryś z licznych imprezowiczów połasił się na jej wypicie, a dwie sekundy później na śmierć o tym zapomniał. Do groty wpadło mnóstwo nowych osób, głównie znajomych z Gryffindoru, a także jak zwykle błyszczący entuzjazmem @Augustine Edgcumbe który co prawda go zignorował, ale Rikiemu wcale nie przeszkodziło to w wołaniu: - Serwus, szwagier! - i poklepania łysego przyjaźnie po ramieniu. Potem dał im spokój, bo widział że Juleczka dzięki jego sprytnym manewrom polewania podwójnych porcji trunku w mig nabrała humoru lepszego niż jego stary kiedy Irlandia zdobyła mistrzostwo świata w qudditchu i zerknął na Harolda, gdy ten brawurowo uwodził jednego z imigrantów, tak skutecznie że chłopak postanowił wyjść z imprezy, niestety z kimś innym. - Dosko ci to wyszło. Mi się udało wypłoszyć z bibki Victorię i tego jej fagasa łabędziarza, powinniśmy zrobić konkurs kto szybciej opróżni grotę z gości - zachichotał, gdy Harry się do niego dosiadł, próbując się przy tym uchronić od bycia uderzonym połą płaszcza i wtedy z przerażeniem odkrył, że nie wie, gdzie jest to nieszczęsne whisky, oddał więc bez gadania swoją szklankę towarzyszowi i zaczął macać pościel dookoła, jakby oczekując że butelka zaplątała się gdzieś na łóżku, jednym uchem słuchając jak Harold walczy o atencję @Hope U. Griffin i podsumowuje przy tym brzydko Persiego i jego męskie atrybudy pod crop topem. - Zastanów się dwa razy czy jesteś w pozycji do szkalowania wyborów Hope, ty się pocieszyłeś gryfońskim przygłupem - zauważył mądrze, stając lojalnie w obronie kolegi i przeciwko samemu sobie, po czym machnął ręką na znak, że nie ma nic przeciwko żeby Harry się dzielił z innymi jego drinkiem, bo było mu to wszystko jedno. Kopał zawzięcie w tej pościeli, aż dokopał się do szpary w której ukrył flaszkę i z dziarskim okrzykiem zwycięstwa ją stamtąd wygrzebał i od razu polał sobie, Haroldowi i Hopce, a wspiął się przy tym na wyżyny elegancji bo zainspirowany arystokratycznym pochodzeniem Harolda zatknął mu o brzeg papierowego kubeczka znaleziony na jednej z zimnych płyt przyschnięty plasterek cytryny. - Bardzo proszę. Mam nadzieję że Irweta do nas dołączy, muszę ją spytać kogo z redakcji psidwaczka przekupiła żeby ją umieścili w rankingu twoich podbojów wyżej niż nas - zagadał, siorbiąc beztrosko drinka, który smakował po prostu wybornie i luksusowo. Wtedy też zupełnie znienacka wpadła mu w ręce butelka do gry w butelkę, taktownie postanowił więc dać skłóconym kochankom sekundę prywatności i udał się w świat, znaczy kawałek dalej na łóżku, żeby cmoknąć @Vinícius Marlow w pompkę. - Skandal, żeby pomysłodawca takiej wspaniałej gry nie brał udziału od samego początku, musimy zrobić instruktaż bo widzę że tylko Harold zna zasady, a reszta debili się liże po rękach - skwitował z wielkim oburzeniem, biorąc na swoje barki ten ciężki obowiązek i pocałował Viniego tak jak należy, porządnie i prosto w usta, tak że inni naprawdę mogliby się od nich uczyć. I powinni!
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Uśmiechnął się tylko szerzej na widok zakłopotania @Ariadne W. Wickens, a przede wszystkim - jeszcze cieplej, bo przecież kompletnie nie miał jej za złe tego wystąpienia. Zakładał, że ktoś jej coś szybko podszepnął, być może skacząca chwilę temu po łóżku Zoe, bo kompletnie jasnowłosej nie kojarzył. Pewnie była to jakaś opiekunka z Ministerstwa Magii, Munga, a może byle sklepiku, którego Leonardo nie znał, a jednak który pewnie dzięki tej jednej czarownicy zdołałby go niesamowicie zaintrygować, bo czemu nie. - Nie ma problemu, naprawdę. Grunt, żeby wszyscy się dobrze bawili - dodał jeszcze tylko, robiąc również sobie drinka, którego zaraz i tak wypił niemalże duszkiem. Chwilę obserwował jak w grocie zaczyna się robić coraz ciaśniej, jak chaotycznie po pomieszczeniu krąży butelka i jak różnorodne wydawało mu się to towarzystwo... co jakiś czas jednak dawał się wybić z rytmu poczuciem nieszczególnie przychylnych spojrzeń i jakiegoś dziwnego dystansu, a nawet nalewania sobie drinków za plecami. Leonardo nie należał do osób, które strzelały fochy - preferował proste wyjaśnienie sytuacji, a jednak inna zasada była znacznie ważniejsza. Jeśli nie ma poważnego powodu do psucia imprezy, to się tego nie robi i koniec kropka. - Heeeem, uciekam pobawić się z fomisiami - zadecydował wreszcie, łapiąc ostatni kawałek świergotnikowego ravioli @Hemah E. L. Peril, dzięki któremu jego głos brzmiał niemal radiowo. - Jakbyś sobie kogoś sprowadziła do naszej groty na noc, to napisz mi na wizzengerze... - poprosił jeszcze, puszczając jej wesoło oczko i oglądając się raz jeszcze za Ariadne, która chyba wpadła w oko większej ilości imprezowiczów, nim wreszcie subtelnie - na miarę swoich możliwości - się nie wycofał, pozostawiając po sobie jedynie napoczętą butelkę tequili.
/zt
Bee May Valentine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : Słodki zapach - miód, kwiaty i owoce;
- Noooo, coś tam już wiem o jego fochach - prychnął z rozbawieniem, jednocześnie też marszcząc brwi w szczerym zmartwieniu, bo nie chciał sobie tak beztrosko żartować z tego, że Basil dalej miał mu za złe słabe zachowanie na jesiennym festynie. Podążył jeszcze na chwilę wzrokiem za Ślizgonem, by zaraz zaśmiać się pod kolejną uwagą Rivera - stanowczo zbyt celną, ponownie. - Istnieje, ale ma dużo pracy. Teraz w ogóle wyjechał właśnie do Francji, aleee no cały czas siedzi w pracy, więc nawet jakbym z nim pojechał, to bym tylko przeszkadzał... - wyjaśnił, poprawiając nieco wystającego z obszernej kieszeni kurtki wizbooka. Potrząsnął tylko głową, nawet nie oglądając się na byłego nauczyciela ONMSu. - Ale kto powiedział, że nie mogę wydawać jego hajsu? - Pocieszył się gwałtownie, unosząc pewniejsze spojrzenie na chłopaka. Nie potrafił wyczuć u niego żadnych złych intencji, prędzej motywację. - Może umówiliśmy się na jakieś takie małe... hm, jakby to powiedzieć... kieszonkowe? - Pociągnął niby niewinnie, z lekkim wzruszeniem ramionami. Miał nawet jeszcze zaproponować, żeby razem poszli później zapolować na jakieś pamiątki, ale w tym samym momencie obok niego pojawił się zarówno Basil, jak i butelka, a Bee w pierwszej chwili po prostu się cofnął, uderzając plecami w ścianę. - Będzie zbyt niezręcznie, a poza tym obaj kogoś mamy, nie, to bez sensu, ja nie gram w takie całowane, przepraszam - wyrzucił z siebie na wydechu, niby nie spodziewając się jakiegoś faktycznego przymuszania, a jednak panicznie bojąc się zwykłej presji - błękitny wystrój groty zabłyszczał fioletem, gdy przygasnąć nieco dopiero wtedy, kiedy zabawa potoczyła się dalej. - Bas, nie bądź zły, przepraszam... River by mnie do łóżka nie wpuścił już przecież - wymamrotał, gdy sytuacja wydała mu się nieco spokojniejsza. Zerknął kontrolnie na Coona, by zaraz w ramach próby pojednania po kolejnej swojej porażce przysunąć się do złożenia na ślizgońskim policzku drobnego całusa.
Zoe Brandon
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : dużo gada, nie zawsze z sensem; pachnie konwaliowymi perfumami
- TOMASZ!!!! - wydarła się, gdy tylko spostrzegła w tłumie znajome błyszczące loki i usłyszała anielski głos mecenasa wołający jej imię. - Och, nie wątpię, że August się pindrzył pięć godzin, pewnie najdłużej mu zajęło układanie włosów, co jest absolutnie zrozumiałe bo nie każdy może się poszczycić taką naturalnie piękną fryzurą jak ty - zachichotała, rzucając przy okazji komplement i uściskała przyjaciela serdecznie. Na widok luksusowej nalewki uśmiechnęła się szeroko i aż klasnęła w dłonie z aprobatą. - Ooo, jakie delicje! Inni przynieśli tylko obrzydliwe whisky, wiedziałam że można na ciebie liczyć. A właśnie, musisz koniecznie poznać Ariadne!!! Ariadne, to m e c e n a s Maguire, dla znajomych Tomek, mój serdeczny przyjaciel i współpracownik. Na razie razem handlujemy papierem u Scrivenshafta, a za parę lat będziemy ramię w ramię stać na straży wymiaru sprawiedliwości. Zapamiętaj to nazwisko, bo wkrótce zatrzęsie Wizengamotem, mówię ci. - przedstawiła sobie elegancko @Thomas Maguire i @Ariadne W. Wickens. Kiedy blondynka oddaliła się w stronę Renjiego, bo butelka wezwała ją do gry, Zofinda nachyliła się do Tomasza i zaczęła relacjonować gorączkowo: - Słuchaj, Ari tu wbiła z kwiatami i listem w którym przeprasza że olała mnie w Sylwestra i że chce ze mną oglądać gwiazdy i takie tam! Z kwiatami, wyobrażasz sobie??? Ale potem siedziała na kolanach Hem i nie wyglądała na niezadowoloną, sama już nie wiem. Hemah Peril, z drużyny narodowej, tu jest i Merlinie, wyglądam przy niej jak jakiś przeszczep, nieudany w dodatku. Co ja mam robić??? Powinnam coś ten? Umrę na śmierć jak zacznę ją podrywać a ona mnie wyśmieje, nie zniosę tego drugi raz - panikowała - Lepiej nic nie będę robić. A, a tak poza tym to Victoria się obraziła bo kazali jej grać w sprośną grę i wyszła z LJ'em zaraz na początku. Julka chyba się nabzdryngoliła, zobacz jaką ma minę, tak się właśnie kończy picie z Irlandczykami... Skosztuj koniecznie sałatki owocowej, smakuje kiepsko ale jaka zdrowa! - opowiadała, i bardzo dobrze że zmieniła temat na bardziej neutralny, bo chwilę później obgadywana przez nią dziewczyna znów zjawiła się u jej boku, tym razem z propozycją. Zamrugała zdziwiona, bo nie spodziewała się takiego obrotu spraw, ale zaraz na jej twarz wpłynął szeroki uśmiech i pokiwała głową z entuzjazmem. - Tak! Naturalnie! Oczywiście, bardzo chętnie - nie mogła się zdecydować na jedno słowo więc rzuciła kilka - Zgarnij ze stołu na co masz ochotę, a ja tylko powiem dziewczynom, że wychodzę - zaproponowała i kicnęła w stronę uśmiechniętej @Julia Brooks i @Marla O'Donnell. - Drogie panie, ja muszę wyjść, dostałam... ee... zaproszenie poza grotę - wyjaśniła enigmatycznie - Potem wam wszystko opowiem, kocham was, papatki i nie puśćcie groty z dymem bo będzie wstyd - rzuciła na odchodne, pomachała im i wszystkim którzy przy nich siedzieli na pożegnanie, a następnie zgarnęła pod ramię Ariadne i opuściły integrację.
|zt ja i Ari
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Alaska, Teksas... Dla Hemah to było wszystko jedno. Stany to Stany - choć pewnie niektórzy jej znajomi by się śmiertelnie obrazili za taką ignorancję. Ale ich tu teraz nie było. Widziała w oczach @Ariadne W. Wickens, że dotykanie ramion jej się podoba. I gdy potem trzymała ją na kolanach, nie powstrzymała się przed szepnięciem jej na ucho kilku słów niskim, zachęcającym tonem. Zanim ta uciekła. Puściła ją bez oporów. Ta zresztą dość szybko opuściła imprezę z jedną z organizatorek. Dobrze dla nich. Tak sądziła. - Jasne, było miło - pożegnała się, biorąc się w końcu za swojego drinka. Chciała już wrócić uwagą do @Leonardo O. Vin-Eurico, kiedy ten mało subtelnie zasugerował sprowadzanie ludzi do sypialni. Aż się prawie zadławiła tequilą. - Oy, ty mały... - No nie taki mały. Ale nikt nie dowiedział się, od jakich gagatków Hem chciała wyzwać byłego nauczyciela, albowiem mocniej skupiła się na jego wyjściu z imprezy. Chyba ta sytuacja zepsuła mu humor całkowicie. Dopiła drinka, wstała i zgarnęła butelkę tequili. Co jak co, ale towarzystwo chyba też uciekało, a ona alkoholu na pastwę losu nie zostawi. Jedzenie swoją drogą, tego i tak nie przeje. Ale napić się musi. - Było miło, dzięki! Bawcie się grzecznie! A ty nie skończ z kacem, zimno czy nie, musimy być w formie! - Mijając @Julia Brooks klepnęła ją złośliwie w tyłek, zanim również wyszła z groty.
/zt
River A. Coon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 174
C. szczególne : Ruchome tatuaże, drobna przerwa między lewą jedynką a dwójką, melodyjny głos, lekko włoskie zaciąganie, zapach (figa, cytryna, czarna porzeczka, cedr)
- Mhmm - mruknął niedowierzająco, bo doskonale wiedział, że tekst o ilości pracy absolutnie zawsze był tylko wymówką, bo przecież jego Bazyl już teraz pracował więcej od wszystkich innych, a i tak zawsze znajdował czas nie tylko dla niego, ale i na domowe porządki i przyjemne niespodzianki, jak chociażby wiecznie wpięta już teraz w jego włosy spinka. - Totalnie nie brzmi jakby działał na dwa fronty. Jeden tutaj-... w sensie w Anglii - a drugi tam we Francji - rzucił sarkastycznie, bo i informacja o kieszonkowym tylko go w tym upewniła, bo przecież jeśli facet od SPA płaci mu za czas rozłąki, to na bank ma coś za uszami i próbuje galeonami uciszyć jego czujność. Pokiwał nawet smutno głową nie rozumiejąc jak biedny Bee może tego nie widzieć, a jednak nie upierał się na swoim, bo choć Puchon bywał dość uległy, to jak się uparł, to w ogóle nie było z nim dyskusji. Szybko miał zresztą okazję do tego, by przekonać się, że w tym temacie nic się nie zmieniło, bo gdy on sam ledwo zaczynał dopiero rozumieć co się dzieje, to Bee już protestował, cofał się i tłumaczył, jakby ten jego Francuz miał skreślić go przez odrobinę studenckiej zabawy. I w pierwszej chwili naprawdę nie widział w tym żadnego problemu - sam zresztą kiedyś zapewniał Bazyla o tym, że tak podczas gry to się nie liczy - a jednak coś w Beethovenowej wierności, a może tym rozczarowaniu wypisanym na Bazylowej twarzy tknęło go gwałtownie do zmiany zdania, co tak olewcze przekazanie mu butelki do rąk jedynie przypieczętowało. Zacisnął na niej dłoń, wahając się chwilę czy nie powinien przekazać jej dalej, bo i czuł jak emocje zaczynają wyraźniej krążyć mu ciepłem po ciele, podjudzając do podejmowania złych decyzji. I już, już, pod wpływem jasnego spojrzenia Bee gotów był uwierzyć, że wszystko dobrze się ułożyło, więc i on powinien się wycofać, pogadać z Bazylem, że jednak zmienił zdanie i wcale go to wszystko nie bawi, a jednak wystarczył ten jeden ZUPEŁNIE ZBĘDNY całus w policzek, który nie był przecież dyktowany grą, by pękło w nim coś zupełnie i powrócił do niego żal o nieszczęsny pocałunek z Carly. O to rozczarowanie, że nie udało mu się i teraz, pod jego nosem, z wymówką nie do podważenia. - Niepohamowana słabość do Puchonów? - burknął więc, ostentacyjnie szturchając Bazyla z bara, zły o coś, czego ten nie zrobił, ale przecież chciał i tylko ta myśl szumiała mu złością w głowie, gdy z impetem pacnął w powietrzu butelkę, by ta zakręciła się agresywnie, zdezorientowanym zygzakiem podlatując do jego własnego celu. Ignorując zupełnie to, w jaką część ciała wskazywała szklana szyjka podszedł pewnie do @Ricky McGill, by dłonią chwycić go za kark, przyciągając w ten sposób tego dryplasa bliżej siebie. - Mogę to uznać za zaległe podziękowania za pomoc - mruknął cicho, poświęcając tę sekundę, by kontrolnie zerknąć w oczy Gryfona, zanim nie uniósł się na palcach, by wygodniej złapać jego usta do iskrzącego zemstą pocałunku.
Basil Kane
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 182
C. szczególne : heterochromia, wiecznie pogryzione wargi
Grota nr 3 okazała się miejscem radości, doznań i spełnionych marzeń. Szukał bowiem Bazyl czegoś mocniejszego od piwa i hyc proszę uprzejmie, nawet nie musiał się daleko rozglądać, bo ledwie z oczu spuścił Coon'a by rozejrzeć się za napitkiem, a dostał pełen pretensji cios z barku, doprawiony soczystym pocałunkiem złożonym na ustach nikogo innego jak tego patentowanego zjeba, Ricka McGilla. Przez chwilę sam nie był pewien, w jakiej rzeczywistości funkcjonuje, co to za gęstość i jaka materia świata, bo jedyne co do niego docierało to dudnienie krwi w uszach. Co dziwne, gdyby River uznał za stosowne całować kogokolwiek innego, Bee czy Jinxa, a nawet Marle, to gorycz smaku porażki wcale nie byłaby tak cierpką, jak ta, kiedy patrzył, kiedy te jego własne, osobiste, szopie łapska łapią się za gryfoński kark tego kreatyna, te jego prywatne usteczka, o których ukrwienie dbał, gorliwie je gryząc, jak i o ich miękkość, nawilżenie, zakupując odpowiednie, malinowe sztyfty, te miękkość właśnie zużywają na wargach zdobiących twarz, którą jedynie chciało się rozkwasić. Co tu można dodać, zalała go krew w skali takiej, że nawet nie było mu trzeba alkoholu, zakręciło się w głowie na tyle gwałtownie, że zdołał się jedynie złapać riverowego kołnierza i wyszarpnąć go bezwzględnie z tego pocałunku, by wywlec bez ceregieli na korytarz. Koniec imprezy dla pana.