C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Może na obecnych feriach nie znajdziecie zbyt wiele restauracji... Ale na pewno nigdy nie jadaliście jeszcze posiłków w takim miejscu! Codziennie rano, o czternastej oraz dziewiętnastej - jecie przepyszny posiłek. Głównie składają się one... cóż, głównie z ryb. Zanim nie wrócicie do Anglii - będziecie tęsknić za czymkolwiek co nie jest rybą i gotowanymi glonami. Chociaż, trzeba przyznać, ich zupa rybna jest naprawdę przepyszna!
Najczęściej podawane dania to te, które możecie znaleźć w spisie wyjazdowym!
Autor
Wiadomość
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Zanotowała słowa Bena o perspektywie trzeciej osoby, co prawda były one skierowane do Mer, jednak i jej mogłoby się to kiedyś przydać. W prawdzie ona raczej po prostu żyła wieloma, wielobarwnymi i wielogłośnymi uczuciami i nie uważała, że ich zwyczajowy nadmiar i siła były czymś złym czy niemile dla samej siebie widzianym, ale faktycznie, jakby kiedyś chciała pójść w ślady ojca, umiejętność stanięcia obok tego wszystkiego mogła być przydatna. Zaśmiała się ciepło na komentarz Bena i zaklaskała mu brawo. - O to chodzi! Wczuwasz się w rolę profesorską – pokazała mu język zaczepnie, jednak zaraz z powrotem skupiła się na zadaniu. Nie chciała marnować jego czasu. – O kurcze, to zabrzmiało bardzo dobrze, na pewno z takim wstępem zaczęłabym czytać resztę! – zachwyciła się tekstem, który mężczyzna wymyślił od tak w biegu. – I znasz mnie, z uczuciami akurat nie będę miała problemu – wyszczerzyła się do niego łobuzersko, wskazała na siebie z dumą kciukiem i zabrała do pracy. Jak Ben poszedł po kawę, jeszcze bardziej cieszyła się, że jej przyjaciółka była obok, rozmawianie o pomysłach było zdecydowanie pomocne w całym tym procesie. - Tak! – potwierdziła, podsuwając Mer zdjęcie mamuta. – Wydają mi się być najodpowiedniejsze do ciekawego materiału! – uśmiechnęła się podekscytowana, a zaraz zaczęła z jeszcze większym entuzjazmem kiwać na słowa przyjaciółki. – No tak! To by było coś! Photobook z wypraw z domieszką krótkich reportaży, ty to masz łeb Mer! – ucieszyła się, bo to naprawdę brzmiało jak pomysł w jej stylu. Zawsze marzyła, by po skończonej karierze łyżwiarki oddać się w pełni Seaverowej krwi i po prostu jeździć po świecie, niekoniecznie z pomysłem jak przy tym zarobić na życie. A to było coś, co mogła bardziej zgłębić. Może nawet dla młodszego pokolenia ruchome zdjęcia w książkach byłyby bardziej przystępnym materiałem, niż całe grube kompendia. – Dyktafon brzmi jak dobry pomysł – pokiwała głową, by zastanowić się nad rozwiązaniem dla przyjaciółki. – Wiesz, nikt nie mówi, że musiałabyś później tego słuchać. A gdyby tak nagrywać wszystko, co myślisz w danej chwili, a później właśnie dać do przepisania dla pióra? Odtwarzałabyś mu dźwięk, na przykład na zwolnieniu i ono by zapisywało? Myślisz, że mogłoby się udać? – zaproponowała, chcąc znaleźć pomysł dla Mer, przecież sama doskonale wiedziała, jak cudownie było tworzyć swoje dzienniki. Nim Ben przyszedł, rozpisała jeszcze trochę wstępów, tym razem idąc za radą przyjaciółki, by skupić się na aspekcie zdjęciowym. To, co tym razem wychodziło spod jej pióra nawet brzmiało już bardziej jak ona. Propozycja Mer i uwaga Bena odnośnie do uczuć naprawdę pomogły jej się w tym odnaleźć, już nie czuła się, jakby błądziła po kartce papieru. Gdy Ben wrócił, na nowo zaczęła notować jego słowa. Nie słyszała wcześniej określenia wywiadu rzeki i całkiem ją to zainteresowało. Trzykrotnie otoczyła te słowa kółeczkiem i dopisała wykrzykniki, by wiedziała, żeby później więcej poczytać na ten temat. - Tak! Tak mam pytanie! – podniosła rękę do góry z radością. – Ja mam pytanie panie profesorze! – uwielbiała się wygłupiać z Benem, więc i teraz śmiała się w głos, gdy dopuścił ją do słowa. – Mer dała mi w sumie bardzo dobry pomysł! – powiedziała, nie chcąc sobie przypisywać zasług za jej spostrzeżenia. – A gdyby tak zrobić coś na zasadzie photobooka. Wiesz, dużo relacji bardziej dla młodszej publiczności, żeby zainteresować ich podróżami. Dużo materiałów z ruchomych zdjęć, przeplatane krótkimi reportażami z humorem i pazurem – spróbowała sprzedać ten pomysł najlepiej jak umiała, czyli też gestykulując dużo i grając mocno mimiką, jakby właśnie prezentowała to przed inwestorem. – Myślisz, że który z tych sposobów by bardziej pasował? Chronologiczny czy właśnie rzeki? Jak ty byś się do czegoś takiego zabrał?
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
- Smocza genetyka mnie przerasta. – Pozwolił sobie zażartować, odpowiadając młodszemu kompanowi rozbawionym uśmiechem. Niewiele wiedział o skrzydlatych stworzeniach, o jego ścieżce zawodowej i prawdopodobnie w tych temacie nie był najdogodniejszym rozmówcą, jednak starał się jak mógł, a przede wszystkim słuchał Huanga z żywym zainteresowaniem, błyszczącym w czekoladowych tęczówkach. – Nie brzmi to wszystko zbyt optymistycznie, ale natura zazwyczaj odnajduje rozwiązania. Pytanie tylko czy aby na pewno powinniśmy jej pomóc czy nasza ingerencja tylko jej zaszkodzi. – Wtrącił refleksyjnym tonem, acz pozostawał daleki od wysnuwania kategorycznych wniosków. Podsunął jedynie chłopakowi pewną sugestię, przypominając zarazem, że niekiedy warto zwolnić albo w ogóle się zatrzymać. – Opalookie… jedne z moich ulubionych. Może nie znam się na smokach, ale jestem estetą, a te naprawdę są piękne. – Skomplementował przy okazji wspomniany przez Longweia gatunek, a po tych słowach chyba rzeczywiście nabrał chęci, żeby odwiedzić słynny, rumuński rezerwat. Rzecz jasna, z Felixem u boku. Czuł, że ten pomysł by mu się spodobał. W końcu zbierał smocze figurki. - Nic mi nawet nie mów. Myślałem, że go zatłukę, kiedy dowiedziałem się, że wybieramy się na Antarktydę. – Pokręcił ze zrezygnowaniem głową, teatralnie przewracając oczami, kiedy ni stąd ni zowąd zaczęli obgadywać swoich partnerów. Nienawidził mrozów i po części chyba nawet zazdrościł Maximilianom tolerancji na tak niskie temperatury. Cóż, przynajmniej teraz, w przestronnej jadalni, nad talerzem rozpływającej się w ustach potrawy, nie musiał martwić się o mroźny wiatr i szalejące wokoło śnieżyce. – Nie widziałem, żeby ktokolwiek tutaj warzył magiczne mikstury. Chyba nie są zbyt popularne. – Mruknął pomiędzy jednym a drugim kęsem niezwykle mięciutkiego mięsa, zgodnie kiwając łepetyną, kiedy Huang wspomniał o olifantach. – Tran. Myślę, że możesz mieć rację. Rozgrzewa niesamowicie, ale chyba jeszcze bardziej fascynują mnie te warzywa. – Pokazał widelcem zagubione w sosie jarzyny, których kompletnie nie kojarzył. – Mało co tutaj rośnie. Ciekawe skąd je biorą. – Nie oczekiwał odpowiedzi. Nie bez powodu Smoczy Ludzie chronili zresztą receptury jak skarbu. – Składniki to klucz do sukcesu. Powinniśmy się raczej skupić na innych daniach. Gotuję, ale zwykle bez użycia magii. Gdybyś miał ochotę zasmakować meksykańskiej kuchni, zapraszam. Dobrze komponuje się z micheladą… a tę już znasz. – Zaproponował spotkanie po powrocie do Londynu, chociaż nie wiedział jeszcze czy zajmą się paellą, tacosami czy może wypełnioną dodatkami po brzegi tortillą. - Chodź, przejdziemy się po lodowcu. Wypadałoby się ruszyć po tak sutym posiłku. - Zaoferował się również po skubnięciu ostatniego kęsa potrawki. Naprędce dopił jeszcze kilka łyków rozgrzańca, po czym odsunął się od stolika, skinieniem głowy zapraszając Longweia do spaceru lodowej twierdzy.
zt.
+
Ostatnio zmieniony przez Salazar Morales dnia Nie Mar 19 2023, 12:51, w całości zmieniany 1 raz
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Ben uśmiechnął się pod nosem, widząc, jak z pozoru niezainteresowana Mer sporządza notatki. No tak, co jak co, ale nie można było mu odmówić, że ma się tę charyzmę. Jego wybujałe ego skorzystało również na tym, że Remy dosłownie zaklaskała mu brawo. - Wczuwam się, nie pozostawiłaś mi innego wyboru - odpowiedział, również pokazując jej język. Zaraz jednak spoważniał, bo przypomniał sobie, że nie byli tu przecież sami. - Eee tam. Jestem przekonany, że wymyślisz coś lepszego ode mnie. - dodał z fałszywą skromnością. Lubił być chwalony, był łasy na komplementy.
Gdy skończył swój krótki wywód, przeklął w myślach samego siebie, że sam odebrał sobie prawo głosu. Na jego twarz wstąpił kpiący uśmiech, gdy nazwała go profesorem. Szybko jednak zasłonił go ręką i z uwagą wsłuchiwał się w słowa Remy. - Bardzo dobry pomysł, Mer - zwrócił się uprzejmie do Puchonki. Zastanawiała go ta niepozorna istota, która ewidentnie powstrzymywała swoje gadatliwe usposobienie. Nie był przecież ślepy, zauważył, z jaką uwagą dobiera przy nim słowa. - Ale jest w tym pewne zagrożenie. Nie chcesz przecież, żeby twoja historia zamieniła się w fotostory z gazet dla nastolatek. Często wybieraną praktyką jest okraszanie reportażu kilkoma fotografiami i umieszczanie ich większej ilości na końcu książki lub rozdziału. A co do twojego pytania… Zamyślił się przez chwilę mierząc ją spojrzeniem. Gdy znowu się odezwał, jego głos był spokojny i poważny. - Tak naprawdę wszystko zależy od autora. Trochę cię znam, Harmony i z tego co mi się wydaje w twoim przypadku dobrze sprawdzi się reportaż-rzeka. Tylko radzę ci, znajdź sobie dobrego redaktora, który pomoże ci to wszystko ogarnąć. Przeczytanie tekstu przez osobę trzecią zdecydowanie ułatwia pracę. Pomoże ona wyłapać nie tylko błędy, ale i liczne skróty myślowe, które mogą okazać się niezrozumiałe dla czytelnika. Masz kogoś takiego? Kogoś, kto mógłby ci pomóc? - zapytał z zainteresowaniem, wszak tak niewiele wiedział o jej obecnym życiu. Po chwili chrząknął i wrócił do swojego profesorskiego wywodu. - No więc, tak. Pisanie to najważniejsza rzecz. Na twoim miejscu przeplatałbym opisy wspomnień, miejsc i wydarzeń z dygresjami. Styl publicystyczny, którym cechuje się reportaż z jednej strony musi być obiektywny, zaś z drugiej nie brakuje w nim subiektywnych opinii. Fachowo przedstaw miejsce, do którego się udałaś, ale dodaj do tego coś od siebie. Swoje przemyślenia. Nie tylko te o podróży, ale i o życiu w ogóle. Masz może doświadczenie w pisaniu felietonów? Jeśli nie, może okazać się ono przydatne. Polecam ci od czasu do czasu sobie coś takiego skrobnąć, choćby do szuflady.
______________________
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia
~
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Rozmowa o genetyce smoków była ciekawa, ale Huang miał wrażenie, że nie była odpowiednia na ten czas, na to miejsce. Szczególnie że nie wiedzieli obaj zbyt wiele, a teoretyzowanie nie mogło przynieść niczego ponad niepewność. Za to całkiem miło było usłyszeć, że Salazar również lubił opalookie smoki. Longweia zawsze cieszyło słuchanie, jeśli ktoś lubił choć jeden ze smoczych gatunków. Za to obgadywanie partnerów było o wiele ciekawsze. Huang zaśmiał się, gdy usłyszał narzekanie Salazara i nie mógł go winić. Sam nie potrafił zrozumieć, dlaczego nie spróbował wyjechać, pomijając obowiązki związane z pracą. W Anglii, choć nie było bezpieczniej, było zdecydowanie cieplej niż tutaj. - No nie, nie widziałem, żeby mieli też jakieś eliksiry na sprzedaż. Widać radzą sobie inaczej z różnymi problemami, albo sprowadzają je tak, jak sprowadzili nas - stwierdził, spoglądając na Meksykanina znad talerza, w którym po chwili pogrzebał łyżką, starając się zwrócić większą uwagę na warzywa. - Wodorosty i może inne podwodne rośliny? Choć smocza trawa podobno roztapia śnieg. Może mają tutaj jakieś małe pola i hodują swojego rodzaje rzepy? - zastanawiał się na głos, kiwając wcześniej głową. Tran, mięso tutejszych stworzeń, jednej z lepszych ryb i dziwne warzywa. Zdecydowanie nie byłby zdolny odtworzyć potrawki w swoim mieszkaniu, skoro nie miał dostępu do podstawowych produktów. Zaraz też spojrzał na Salazara z szerokim uśmiechem. - Chętnie poznam meksykańską kuchnię. Sam gotuję raczej przy użyciu magii, bo nie potrafię obsługiwać mugolskich sprzętów kuchennych, ale nie wybrzydzam, jeśli chodzi o przepisy - wyznał, ciesząc się już na to, czego mógłby się nauczyć, gdyby rzeczywiście udało im się umówić na wspólne gotowanie. Skoro zaś ich partnerzy się przyjaźnili, nie powinno być problemu, a przynajmniej on sam nie musiałby się tłumaczyć przed Maxem, że naprawdę chodzi o gotowanie. - Jasne, przejdźmy się - zgodził się, kiedy już zjedli, wstając od stołu, aby rzeczywiście przespacerować się jeszcze po lodowcu, dopytując Salazara o główne cechy kuchni meksykańskiej.
Uśmiechnął się nieznacznie, kręcąc głową, w ten sposób odpowiadając na pytanie, które zdecydowanie nie potrzebowało odpowiedzi. Nie sądził, żeby kiedykolwiek miał pisać poezję, ale jeśli doszłoby do tego, to jedynie ona mogłaby czytać jego dzieła. Zaraz też uśmiechnął się szerzej, zauważając, że mówią właściwie o tym samym, ale inaczej to rozumieją. - Pamiętam, jak żywo reagowałaś na Dniach Quidditcha… Widziałem cię, gdy testowałaś najnowszego Nimbusa. Podejrzewam, że ten lot próbny uświadomił ci co nieco o tej miotle i teraz kiedy pracujesz nad swoją, wiesz, co poprawić. Twoje pragnienie stworzenia najlepszej miotły nie jest inne od mojego pragnienia tworzenia rzeczy pięknych, które będą równie użyteczne. Ciebie pcha do tego ambicja i nie potrzebujesz szukać inspiracji w otoczeniu, ale czerpiesz z dostępnych już mioteł, a gdyby teraz wyszła na rynek nowa, zupełnie nieznana marka, z pewnością poczułabyś się, jakby ktoś rzucił ci wyzwanie, mylę się? Ja tak się czuję, dostrzegając coś pięknego wokół, czego jeszcze nie stworzyłem, nie odzwierciedliłem, nie wykorzystałem w swoich dziełach - stwierdził, gestykulując przy tym nieznacznie. Uważał, że choć teoretycznie różnili się w swojej pracy, tak naprawdę byli do siebie podobni i zdawał się dostrzegać to dopiero po wspólnej pracy nad drewnem. Pracy, którą był gotów powtórzyć, choć nie mógł powiedzieć, żeby była najłatwiejsza. Podejrzewał, że dokładnie tak prezentowałoby się życie z Victorią i być może nie mylił się, słysząc jej sposób spoglądania na związek. Małżeństwo miało w sobie więcej - wiązało się z emocjami, z pasją, z uczuciami, które pozwalają na moment zapomnieć o całym świecie. Małżeństwo było ogniem, który mogli rozpalić tylko małżonkowie i który sprawiał, że to, co można było robić z przyjaciółmi, nabierało głębszego znaczenia. Przynajmniej on starał się tak spoglądać na małżeństwo, dopiero w tym widząc sens związku swoich rodziców. Jednak sposób, w jaki przedstawiała je Victoria, sprawiał, że nawet on nie miałby na nie ochoty i wolałby zostać sam, gdyby nie miał innego zdania. - Podejrzewam, że w małżeństwie kryje się coś więcej jednak, ale byłem po prostu ciekaw, czy kiedykolwiek poświęciłaś temu odrobinę swoich myśli - stwierdził jedynie tuż przed tym, jak zdradził, że sam miał w planach na przyszłość poślubienie tej jedynej. Choć oczywiście miał ją na myśli, w tym momencie nie mówił o żadnych konkretnych planach, a jedynie o tym, że tak jak teoretycznie dziewczyny wyobrażały sobie podobną chwilę, tak i on widział to w swojej wyobraźni. Miał pewność, że chciał ślubu, że chciał mieć żonę, obok której chciałby się zestarzeć i dokładnie to starał się przekazać, dlatego zaskoczyła go reakcja Victorii. Wpatrywał się w nią uważnie, słuchając każdego słowa, zastanawiając się, gdzie popełniał błąd przez cały czas. Jednocześnie znów miał ochotę niezbyt delikatnie zapytać się dziewczyny, czy naprawdę tak trudno było zrozumieć, co mówi. Ugryzł się w język, uznając, że skoro wyjaśnili już sobie, że nie chciał być postrzegany jako rywal, a wolał być dla niej przyjacielem, to nie powinien aż tak dawać się ponieść. - Tra il dire e il fare c’è di mezzo il mare - mruknął w końcu, kręcąc lekko głową. - Zastanawiam się teraz, czy nie wierzysz w moje słowa, czy zwyczajnie wybierasz, które z moich zdań mają większe znaczenie. Zdaje się, że już mówiłem, że nie mam nikogo i to się nie zmieniło. Po prostu, w przyszłości, chcę wziąć ślub i mieć żonę, z którą będę mógł się spierać i wspierać się wzajemnie, z którą zwyczajnie będę się starzeć. Obecnie nie mam nikogo, więc cokolwiek zaczęłaś o mnie myśleć, panno Brandon, zatrzymaj się - powiedział powoli, całkowicie poważnie, nie odrywając spojrzenia od jej jasnych oczu, szukając w nich zrozumienia.
- To nie do końca byłoby wyzwanie - stwierdziła, kręcąc lekko głową. Nie dopytywała go o kwestie związane z tamtym dniem i jakim cudem tak ją wtedy postrzegał, bo to nic by w tej chwili nie zmieniło. Wolała skupić się w pełni na tym, co powiedział, zastanawiając się, jak dokładnie miała ująć to, co miała na myśli, nad czym się zastanawiała, skupiając się na jego uwagach. To, wbrew pozorom, nie było wcale aż tak łatwe i Victoria zdawała sobie z tego sprawę. To, co czuła, nie było tak proste do przełożenia na słowa, jak niektórzy by sądzili, nie było prostą zazdrością, wyzwaniem, czy czymś podobnym. - Gdybym nie była Brandonem, z całą pewnością uznałabym to za prawdziwe wyzwanie. Jednak urodziłam się w rodzinie, która od wieków zajmuje się środkami transportu, doskonali je, tworzy na specjalne zamówienia, przenosi góry, jeśli chodzi o powozy, samochody, czy motocykle. To tak naprawdę nie jest zbyt wielki problem. Nawet Nimbus nim nie jest - powiedziała ostrożnie, ostatecznie dodając, że nie musiała się martwić o kwestie finansowe, więc traktowała to wszystko po prostu inaczej. Jako coś, co istniało, a ona zupełnie spokojnie mogła zajmować się swoją pracą, mogła tworzyć bez nacisków, by osiągnąć sukces. Później Victoria zamilkła, obserwując Larkina, jednocześnie czując, że jej myśli wyrywały się nieco spod kontroli. Nie wiedziała, czy źle go zrozumiała, czy może jednak faktycznie powinna się wycofać i wyjść, nie wiedziała, jak ma zareagować i znowu zdała sobie sprawę z tego, że nie do końca rozumie cudze uczucia. Zachowania, emocje, pragnienia, to wszystko znajdowało się daleko poza jej zasięgiem, daleko poza tym, czego pragnęła, czego potrzebowała. Była niczym pniak pośród eleganckich rzeźb i w wielu sytuajcach prowadziło to po prostu do problemów, z których później było jej trudno się wyciągnąć. Dokładnie tak, jak w tej właśnie chwili. - Il est impoli de parler d'une manière telle que l'autre personne ne vous comprend pas - powiedziała płynnie, patrząc na niego spod przymkniętych powiek, jednocześnie rozumiejąc mniej więcej, co chciał jej przekazać. Francuski nie znajdował się tak daleko od włoskiego, żeby nie była w stanie pojąć sensu jego słów. - Nie wybieram sobie twoich słów, jednak to, w jaki sposób wyraziłeś swoje zdanie, brzmiał naprawdę jednoznacznie. Nie spodziewałam się, że możesz powiedzieć coś podobnego, całkowicie odrywając to od osoby, czy sytuacji, w jakiej się znajdujesz - dodała w formie wyjaśnienia, chociaż głos nieco jej stwardniał, wyraźnie pokazując, że jeśli Larkin miał w tej chwili ochotę się z nią kłócić, to ona nie miała nic przeciwko temu i była na to w pełni przygotowana. Nigdy się nie poddawała, nic zatem dziwnego, że teraz również nie zamierzała tego robić. Jeśli chciał się na nią obrażać z powodu innej interpretacji jego słów, to mógł to zrobić. Uważała jednak, że byłoby to z jego strony niesprawiedliwe, ale jednocześnie wiedziała, że należały mu się słowa wyjaśnienia do zaistniałej sytuacji. Tak więc odetchnęła głęboko i przyznała, że faktycznie musiał dojrzeć i się zmienić, bo nigdy wcześniej nie podejrzewałaby go o coś podobnego. Nie sądziła jednocześnie, żeby musiała mu to jakoś dokładniej tłumaczyć, w końcu wiedział, jaki był, czego do tej pory chciał i czego dokładnie szukał.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Meredith Wyatt
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172
C. szczególne : Blizna po oparzeniu na prawej skroni
Pomysł z przepisywaniem przez pióro nagrania z dyktafonu brzmiał nieźle. - To dobry pomysł, ale... Chyba i tak trzeba by to było poprawiać, w sensie wiesz, często mówię coś totalnie bez sensu albo wtrącam jakieś głupie nawiązania, a pióro raczej nie ma wgranej opcji analizy tekstu - zastanowiło się. - Chociaż, jakby je tak ulepszyć... Zerknęło na swoje notatki, które zapisane było dość ogólnikowo. Zebrać materiał, ułożyć timeline, nie wprowadzać chaosu... Niektóre rzeczy pewnie miały sens przy dłuższych formach wypowiedzi. Mer zmarszczyło brwi. Mężczyzna wciąż był wobec jeno bardzo miły. Uśmiechnęło się więc i przytaknęło grzecznie, kiedy nu odpowiedział, jednak nie chciało wcinać mu się w wypowiedź, kiedy od razu przeszedł do Remy. Zamiast pytać i podrzucać sugestie przysłuchiwało się, jednak zapisało to, o co chciało zapytać - czy dobrym pomysłem byłoby wydanie dwóch egzemplarzy zamiast jednego - reportażu z kilkoma fotografiami i albumu z resztą zdjęć z podróży. Przecież istnieli ludzie, którzy takie albumy kupowali, dla których obraz liczył się bardziej niż słowo. Nie za bardzo ogarniało terminologię reportaży, ale mimowolnie - głównie po to, żeby bezczynnie nie siedzieć - zanotowało, jakie mają charakterystyczne cechy. Nie zgłosiło się jednak na ochotnika mającego sprawdzać prace Remy - owszem, było ich ciekawe i chętnie poczytałoby jej podróżne zapiski, jednak nie czuło się wystarczająco kompetentne do takiego zadania. - Przemyślenia... - mruknęło jedynie, kiedy mężczyzna wspominał o tym, co powinno się zawierać w takiej dłuższej formie. Pchane impulsem pospiesznie przewróciło kartki w zeszycie otwierając go tam, gdzie wcześniej tworzyło piosenkę. Zgarbiło się nad notatnikiem analizując tekst, przesuwając długopisem tuż nad kartką. W pewnej chwili zamaszście poczęło coś kreślić, dopisywać, kontynuować tworzenie tekstu. Gdy zakończyło, z powrotem przekartkowało zeszyt i spróbowało ponownie skupić myśli na temacie korepetycji.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Słuchając go, zapisywała wszystkie bulletpointy, o czym musiała pamiętać i czego pilnować. Co prawda nie zamierzała już teraz rzucać się w wir fotoreportera i tworzyć książki o każdej swojej przygodzie, szczególnie, że z regulaminem szkoły te były trochę ograniczone. I to nawet jeżeli traktowała ten zbiór zasad bardziej jako sugestię. Za to miała zamiar zacząć się przygotowywać, tak, można było się zaśmiać, że dziewczyna znalazłaby każdą możliwą okazję i sposobność, żeby nie uczyć się zaklęć. Ale przecież przygotowywanie się do kariery literackiej to też jakiś samorozwój! Ona po prostu wolała rozwijać się w kierunku sztuki, szerokim łukiem omijając wszystkie różdżkowe sprawy. - Nie, nie. Nie fotostory, to mogę robić na wizbooku, jako dodatkowa reklama moich ksią… – co prawda palnęła to od tak, po prostu, ale ten pomysł natychmiast jej się spodobał i aż oczka jej się zaświeciły, gdy z ekscytacją podskoczyła na krześle, wpatrując się w Bena, jakby czekając na aprobatę. – To w sumie dobry plan marketingowy! Na socialach zebrać obserwujących i takimi fotografiami z jednym zdaniem przyciągać do czytania książek, no nie?! Wszystko zależy od autora… Znów notowała jego słowa, jednocześnie wplatając krótkie przemyślenia na temat prac swojego taty. Jego myśli zdecydowanie były rozbiegane i pełne entuzjazmu do świata, on też potrzebował kogoś, kto nie tylko mógł poskładać jego teksty, ale najpierw zrozumieć sposób patrzenia na świat. Czy ona sama miała kogoś takiego? - Mam przyjaciela, który bardzo dużo czyta – powiedziała w zamyśleniu, Artie uwielbiał książki i pewnie jakby go poprosiła, to sprawdziłby jej próbne teksty. – Mama redaguje wszystkie teksty taty, z moimi powinna dać radę – zaśmiała się, po czym wyszczerzyła do mężczyzny, zaczepnie dźgając go łokciem w żebra. – No i mam ciebie! Nie martw się, umieszczę cię w podziękowaniach mojego bestselleru! – zażartowała zadziornym głosem. Stworzyła kolejny punkt w notatkach, chociaż zazwyczaj chaotycznie wszystko spisywała, tym razem bardzo starała się mieć wszystko uporządkowane. Opisy wspomnień, miejsc i wydarzeń z dygresjami. Fachowe fakty na ich temat i swoje własne doświadczenia. Podania i badania miejsc, a odczucia, jakie tam jej towarzyszyły. Jak zapisywała to wszystko, to brzmiało prosto, ale jak tylko zastanawiała się jak to zrobić, to „prosto” dość szybko się rozpisywało. - A jak z tym fachowym przedstawieniem miejsca? Jest jakiś sposób na kolekcjonowanie dobrej bibliografii? – dopytała, jednocześnie zaznaczając, że musiała poćwiczyć pisanie felietonów.
Wpatrywał się w dziewczynę, nie będąc pewnym, czy był zirytowany, rozczarowany, czy częściowo rozbawiony. Kolejny raz miał dowód na to, że potrafili się nie zrozumieć, albo źle odczytać ton drugiej strony, co prowadziło stale do nieporozumień, niedomówień, które kładły się cieniem na ich reakcji. W końcu uśmiechnął się, wzdychając ledwie słyszalnie, rozkładając dłonie w pokojowym geście. - Przecież nie pytałem, czy masz już na oku kandydata na męża, a czy myślałaś kiedyś o małżeństwie. W tym samym znaczeniu była moja odpowiedź, a wiara, w to, że nie będę kiedyś odrzucony wiąże się z przekonaniem, że to ja będę się oświadczał. Tak po prostu - odpowiedział, wpatrując się w Victorię z nieznacznie przechylona głową. Mimowolnie zastanawiał się, czy to, co dziewczyna przed momentem poczuła, mogło być zazdrością, czy z innego powodu wydawała się rozdrażniona. Kusiło zapytać ją o to, poruszyć ten temat bardziej, choć z drugiej strony nie miał ochoty psuć chwili, doprowadzając przypadkiem do niepotrzebnej sprzeczki. Choć, czy na pewno? Wiedział, że Victoria nie powie niczego, dopóki nie zostanie o to zapytana wprost, nawet jeśli miało wiązać się to z kłótnią. - Mogę cię zapewnić, że będziesz pierwszą, która się dowie, jeśli kiedyś się zaręczę - dodał, z krzywym uśmiechem na ustach, nie odrywając od niej spojrzenia. - A czy dojrzałem… Może zawsze gdzieś o tym myślałem, ale uznawałem, że warto się bawić, póki jeszcze mogę, żyć pośród wiecznego natchnienia, które potrafi być zwodnicze - powiedział spokojnie, wzruszając lekko ramionami na koniec swojej wypowiedzi, dając tym samym znać, że nie znał odpowiedzi na to pytanie. Nie było to również kłamstwo, gdyż nie potrafił sam wskazać momentu, w którym zaczął bardziej zastanawiać się nad swoją przyszłością. Zupełnie, jakby zawsze wiedział, czego chce, a teraz uznał, że pora ruszyć w tym kierunku. Uśmiechnął się lekko do swoich myśli, po czym poprawił futro na którym siedział, zastanawiając się, jak bardzo w tym momencie zaskoczył Victorię i czym tak naprawdę. - Wiem, że nie szukam partnerki, z którą mógłbym się tylko bawić. Nie szukam też jedynie płomiennego uczucia. Dla mnie ważne jest, żeby się wzajemnie rozumieć, co nie znaczy, że zawsze musielibyśmy się zgadzać. Chciałbym związać się z kimś, z kim towarzystwo byłoby mi równie miłe na starość, gdy uczucia zdążyłyby przygasnąć. Z kimś, z kim mógłbym kłócić się i sprzeczać, wiedząc, że tak naprawdę nie oddala nas to od siebie i wiem, jak to brzmi, ale powiedzmy, ze przemawia przeze mnie dusza artysty - wyrzucił jeszcze z siebie, patrząc znów na Victorię z ciepłym uśmiechem, czającym się w kąciku ust. - Jednak póki co, mam inne sprawy na głowie, niż plany oświadczyn - dodał, kręcąc zaraz głową, chcąc odrobinę rozładować atmosferę, która w jego odczuciu zrobiła się niespodziewanie ciężka.
- Tak naprawdę nie potrafię tego rozdzielić. Małżeństwo jest i chyba zawsze było dla mnie pojęciem zbyt abstrakcyjnym, żebym była w stanie jakoś się na nim skupić, czy powiedzieć o nim coś więcej - powiedziała, marszcząc jeszcze lekko brwi, starając się zrozumieć cokolwiek z tej rozmowy, w której nagle utknęli. Prawda była taka, że dla niej ta sprawa była niesamowicie poplątana, a jednocześnie jasna jak słońce i prosta jak drut. Nie umiała i nie chciała myśleć o małżeństwie, być może również z powodu tego, że związki, w które wchodziła, jedynie ją w jakimś stopniu ograniczały. Dopiero po czasie zdała sobie sprawę z tego, że grała kogoś, kim nie była, że próbowała być kimś, o kim nie miała pojęcia. To zaś wiązało się ze świadomością, że nie nadawała się po prostu do głębszych relacji międzyludzkich i właściwie w ogóle jej to nie przeszkadzało. Nie wadziło jej również zupełnie słuchanie Larkina, chociaż nie miała bladego pojęcia, skąd właściwie wzięły mu się te wszystkie uwagi. Nie pasowały do niego, obraz mężczyzny, jaki miała przed oczami, nie do końca pokrywał się z tym, co mówił i dlatego Victoria milczała, zastanawiając się nad tym, co miał jej do przekzania. Wyglądało na to, że w którymś momencie Larkin dojrzał i zmienił się dokładnie tak samo, jak i ona. Poglądały miały to do siebie, że mogły się zmieniać i tylko skończeni głupcy do końca życia obstawali przy tym, co twierdzili, gdy byli dziećmi. Nic zatem dziwnego, że ostatecznie skinęła głową, przyjmując jego wyjaśnienia, choć jednocześnie było po niej widać, że ich nie rozumie. Dla niej te wszystkie dyrdymały o wspólnym starzeniu się, czy sprzeczkach, brzmiały absurdalnie i chociaż miała w domu rodzinnym przykład udanego stadła i uważała, że jej rodzice byli w sobie zakochani, nie umiała odnieść tego do siebie samej. - Inne, ale równie poważne? - zapytała, wyraźnie przyjmując z zadowoleniem tę zmianę tematu. Zaczęła się nieco plątać w ich wcześniejszej dyskusji, gubić się w niej, może nawet się w niej dusić i poczuła się lepiej, kiedy tylko Larkin postanowił sięgnąć po inny temat. To dawało jej mimo wszystko poczucie pewnego bezpieczeństwa, jakiejś stałości, która mogłaby dać jej odetchnąć po tych rozważaniach, jakie dla niej nie miały właściwie żadnego pokrycia. - Zdaje się, że wspominałeś o czymś podobnym, kiedy wybraliśmy się na łyżwy - zauważyła, marszcząc brwi w namyśle, ponownie naciągając rękawy swetra, uświadamiając sobie wyraźnie, jak potwornie było jej w tej chwili zimno. To mimo wszystko nie było miejsce dla niej, ani trochę, nie tylko z uwagi na otaczającą ich wodę.
Nawet nie dziwił się, że także w temacie małżeństwa mieli różne zdania. Czasem miał wrażenie, że właściwie sam czeka na kolejne dyskusje, na kolejne sprzeczki, odnajdując w tym zdecydowanie więcej przyjemności, niż był gotów przyznać. Jednak wszystko miało swoje granice i Larkin pamiętał, żeby niektórych nie przekraczać. Teraz także czuł napiętą dziwnie atmosferę i starał się w jakiś sposób zmienić temat rozmowy, co szczęśliwie się udało. Uśmiechnął się ciepło do dziewczyny, kiedy podchwyciła zmianę tematu i to jeszcze wykazała zainteresowanie jego sprawami. To było naprawdę miłe i nie zamierzał tego w żaden sposób ukrywać. - Tak… Właściwie nie wiem, ile o mnie wiesz w tym temacie - odpowiedział, wspierając na moment głowę na zwiniętej w pięść dłoni. Zaraz też przyniesiono im zamówione jedzenie i napoje, dzięki którym mogli się, choć odrobinę ogrzać, co widział, że zdecydowanie było potrzebne dziewczynie. - Nie wiem, czy wiedziałaś, że w większości moje zamówienia były od mugoli? Pomyślałem, że mógłbym otworzyć własną pracownię, która byłaby otwarta zarówno dla mugoli, jak i dla czarodziejów. Przed feriami znalazłem właściwy lokal w Londynie i kupiłem go - zaczął tłumaczyć, co miał na myśli w trakcie zabawy na lodowisku, jednocześnie zaczynając jeść swoją potrawkę. Spojrzał na dziewczynę z lekkim uśmiechem, zastanawiając się, jak zareaguje i co tak naprawdę o tym myślała. - Pracownia sztuki użytkowej… Tak ma się nazywać, choć nazwa z pewnością mogłaby być ciekawsza - dodał jeszcze, wzruszając nieznacznie ramionami. Chciał odłączyć się, choć odrobinę od rodziny, a jednocześnie nie zamierzał udawać kogoś innego. Nie chciał wykorzystywać nazwiska do otwarcia własnej pracowni, ale też byłby wciąż tym samym zbuntowanym dzieckiem, gdyby zupełnie odciął się od rodziny. +
Victoria uniosła lekko brwi, zdając sobie sprawę z tego, że właściwie nie wiedziała zbyt wiele na temat Larkina, znała go, to prawda, ale z uwagi na to, że sporą część swojej znajomości spędzili na niezbyt mądrych sporach, nie znała go najlepiej. Lubiła go, to prawda, postrzegała go również jako inteligentnego mężczyznę, a od kiedy przestała uważać, że dobry czarodziej, to ten, który potrafi rzucać zaklęcia na lewo i prawo bez patrzenia, dostrzegła również, że ten jest naprawdę utalentowanym człowiekiem. Dostrzeżenie tego wymagało jednak od niej przewartościowania własnego spojrzenia, wymagało dostrzeżenia tego, czego do tej pory nie widziała, zrozumienia, że nie wszystko było tak czarne albo tak białe, jak jej się do tej pory wydawało. Dlatego też teraz słuchała go z zaciekawieniem, przez chwilę ignorując nawet podane im jedzenie. - Jestem bardzo ciekawa, jak chcesz to ze sobą pogodzić - przyznała prosto, ale nie odważyła się powiedzieć, że chciałaby się przekonać o tym na własne oczy. To było zdecydowanie coś, co w tej chwili ją przerastało i może nawet uznała, że byłaby to z jej strony mimo wszystko jakaś straszna impertynencja. Wiedziała, że zapewne Larkin nie miałby nic przeciwko, że nie zaprotestowałby, gdyby uznała, że chce się przekonać, jak wygląda ten jego lokal i co planuje tam zrobić. Mimo wszystko nie wydawało jej się, żeby powinna wciskać nos w nie swoje sprawy. Mimo to zachęcała go do tego, by opowiedział jej nieco więcej o tym planie, który najwyraźniej właśnie powoli miał się ziścić, który miał się stać rzeczywistością, od jakiej nie dałoby się w żaden sposób uciec. Podobało jej się to, doceniała jego zamysł i starania, uznając, że najwyraźniej ten w końcu znalazł to, co chciałby robić. I niekoniecznie musiał wspierać się w tym na własnej rodzinie, co było na swój sposób imponujące. Nic zatem dziwnego, że uznała, że kiedyś naprawdę będzie musiała się przekonać, jak sobie radzi. Kiedyś, ale z całą pewnością nie teraz.
z.t x2
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Benjamin Auster
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : zagojone blizny po cięciach na przedramieniu zakryte zazwyczaj koszulą z długim rękawem
Ben zerknął na Mer, która nagle przewróciła kartki w notesie. Mógł tylko przypuszczać, że to co uparcie skrobało nie było notatkami z jego wywodu. Zadowolony, że jego monolog popchnął jej proces artystyczny do przodu, uśmiechnął się. A potem zwrócił swoją uwagę w kierunku Remy. Wizbook. Na Merlilna, już zdążył całkowicie zapomnieć o tym cholerstwie. Czuł się staro, gdy tylko o tym słyszał i miał szczerą nadzieję, że on nie będzie nigdy zmuszony do promowania się w mediach społecznościowych. - No powiedzmy - odpowiedział, starając się brzmieć pogodnie. Nie chciał ugasić entuzjazmu Harmony, ale w jego przekonaniu ludzie siedzący cały czas na wizbooku nie byli zdolni do przeczytania czegoś dłuższego niż opis zdjęcia. Był przy tym hipokrytą, sam przecież posiadał magiczną książkę. I lurkował na niej swoich starych znajomych ze szkoły. Uważnie przysłuchiwał się jej słowom, wielce ciekawy kim był ów tajemniczy przyjaciel. Nie powinien być może posądzać każdego chłopaka o niecne zamiary względem przybranej siostry, ale w sumie to tak właśnie robił. Gdy dźgnęła go łokciem, posłał w jej stronę przyjazny uśmiech. W sumie byłoby miło. Zawsze to jakaś okazja do spędzenia razem czasu. - No ja myślę! A co do twojej mamy - jeśli tylko będzie miała czas… Ale wiesz, ja zawsze go dla ciebie znajdę. Nie kłopocz swojego przyjaciela- dodał, przeczesując niesforne włosy. Naprawdę nie był przyzwyczajony do tego, jak szybko leciał ten czas. Dorosła na jego oczach i nie był w stanie oprzeć się wrażeniu, że w sumie to zrobił się z niego marudny staruch. - No na pewno dobrze jest poczytać trochę o miejscu, do którego się wybierasz, zanim się tam jeszcze udasz. Wiesz, legendy, historia i takie tam. Może nawet inne reportaże. Wszystko po to, żebyś wiedziała, gdzie się udać - kontynuował wywód, kompletnie nie wiedząc o czym mówi. Na Merlina, gdyby on tak skrupulatnie traktował swoje obowiązki już dawno dostałby jakąś nagrodę za najlepsze gryzipiórko. - Owszem, jak się do czegoś odnosisz warto na samym końcu dodać jakąś bibliografię. Ale wiesz, ogólną. W końcu to nie naukowy wywód, nie ma co zanudzać czytelnika przypisami na pół strony. Zamyślił się, po czym po chwili zabrał znowu głos. - Właśnie, przypisy. Uwielbiam je. Niektórzy twierdzą, że ich istnienie to porażka redaktora, ale ja uważam, że to doskonałe miejsce na wszelkiego rodzaju dygresje. Szczególnie te żartobliwe. Wiecie, dobrze jest z jednej strony nie łamać zasady decorum, zaś z drugiej urozmaicać tekst zabawnymi przerywnikami.
Miałem skrawek sumienia Myślałem, że mam ich, a tylko znałem imienia Miałem swój stres, swój gniew, chwałę, cierpienia Wartości się jak olej w aucie wymienia